Roskoszny powrót
Łukasz
Kilkumiesięczny okres naszej rozłąki nareszcie minął. Mój ukochany pianista, Kuba Rojecki, wrócił z niezwykle udanego pobytu na Zachodnim Wybrzeżu USA. Koncerty z najlepszymi orkiestrami pod batutą najwybitniejszych dyrygentów, nagrana płyta pod tytułem „Pearls of piano music”, rozliczne wywiady... Po prostu pełen sukces!
Oczekiwałem go na lotnisku. Dostrzegłem go już z daleka. Był jeszcze przystojniejszy niż przed naszym rozstaniem - pięknie opalony, muskularny... W pewnym momencie stanął przy mnie.
- Nareszcie wróciłeś... - szepnąłem, a łzy same zakręciły mi się w oku. - Przepięknie wyglądasz!
Dostrzegł je.
- No co ty... - pogładził mnie po twarzy, a jedną łzę, która spłynęła, roztarł mi na policzku.
- Wzruszenie, zwykłe wzruszenie - wymamrotałem, patrząc mu w oczy.
- Wiem... - zauważyłem, że i jemu zadrżał głos. - Jak cudownie być wreszcie z powrotem - odrzekł, by to zatuszować.
- Aha! No i gratuluję ci tych wszystkich sukcesów - powiedziałem, mimowolnie tuląc się do niego, a on objął mnie swoim mocnym ramieniem.
- Drobiazg. Sukcesy przychodzą i odchodzą...
- Jak ludzie... - wtrąciłem półgłosem.
- Ja nie odszedłem. Ja właśnie wróciłem - zaprzeczył szybkim ruchem głowy. - Być znowu z tobą... Nawet nie wiesz, jak bardzo za tobą tęskniłem. Przepłakałem niejedną noc, sam, w pokoju hotelowym. Myśl o tobie dodawała mi sił... Żeby zapomnieć o tęsknocie, w wolnych chwilach ćwiczyłem na siłowni i opalałem się. Seba, ale ty też wyglądasz wspaniale - i z całych sił ścisnął mnie w ramionach.
Nie zważając na otaczających nas ludzi, zaczęliśmy się namiętnie całować. Trzymałem w dłoniach twarz mężczyzny mojego życia, on trzymał moją, a nasze wargi i języki przypominały sobie kształt i smak drugich warg, drugich ust.
- Dość... - oderwałem się wreszcie, widząc oburzone spojrzenia jednych i rozbawione uśmiechy drugich. - Jakie masz plany... dalej, na dziś - dodałem szybko.
- Żadnych - odpowiedział, wzruszając ramionami. - Przede wszystkim odpocząć.
Ucieszyłem się. To by znaczyło, że mój plan się powiedzie. Że moja niespodzianka, jaką dla niego miałem przygotowaną, uda się w całej rozciągłości.
Gdy tylko wyszliśmy z budynku lotniska, chciał wezwać taryfę. Uprzedziłem jego gest, opuściłem mu tę rękę, już podniesioną w geście przywołania pojazdu i podniosłem swoją. W tym samym momencie podjechała ku nam lśniąca limuzyna, która otoczona była tłumem ciekawskich i tocząc się lekko, zatrzymała się tuż przy nas. Jakub patrzył nic nie rozumiejąc. Dopiero gdy kierowca - wysoki, szczupły brunet o czarnych oczach, w czerwonej liberii ze złotymi wykończeniami i w białych rękawiczkach - wysiadł i z uprzejmym „dzień dobry panu” przejął od niego jego bagaże i włożył do tyłu, Jakub osłupiały, powiedział:
- To... to dla nas? Seba, coś ty zrobił?
- Wynająłem - odpowiedziałem uradowany jego zaskoczeniem.
- Limuzyna z kierowcą? To majątek!
- Nieważne... - przerwałem mu. - Pojedziemy tam, gdzie nasza miłość się zaczęła: do Roskoszy...
- Seba, tam o tej porze nie ma miejsc... - Jakub był coraz bardziej zdumiony.
- Zarezerwowałem. Dla ciebie wszystko...
- Kocham cię... - usłyszałem w odpowiedzi.
Kierowca uprzejmym gestem otworzył nam drzwi i po chwili siedzieliśmy w długim, białym cadillaku, wciąż otoczonym tłumem gapiów.
- Do Roskoszy? Tak, proszę pana? - upewniał się kierowca swym ciepłym, niskim głosem.
- Tak - potwierdziłem. - Zgodnie z umową. - Plany nie zmieniły się.
- Tak, jak pan przewidywał - kierowca posłał mi w lusterku życzliwe spojrzenie. - Ale teraz rozumiem, że dla takiego gościa... Pan Jakub Rojecki, o ile się nie mylę, prawda? Byłem kiedyś na pana koncercie w naszej Filharmonii... parę lat temu. Miło mi, że mogę pana poznać osobiście i wyświadczyć panu tę grzeczność...
- Cieszę się - bąknął Jakub, jakby lekko speszony, jakby do własnej sławy wciąż jeszcze nie mógł przywyknąć.
Przez całą, około 170-kilometrową trasę słuchaliśmy muzyki poważnej płynącej z kompaktu i sączyliśmy szampana. Widziałem jednak zmęczenie w jego oczach, toteż gdy w pewnej chwili po prostu zasnął, wtulony we mnie, nie byłem zdziwiony. Kierowca także nie.
- Daleka podróż, pewnie zza oceanu - powiedział.
Potwierdziłem skinieniem głowy.
Gdy dojechaliśmy na miejsce, delikatnie dotknąłem jego policzka i powiedziałem:
- Jesteśmy na miejscu.
- Już? Tak szybko - Jakub poderwał się, a potem dodał. - No tak, po prostu...
- Zdrzemnąłeś się - przerwałem mu. - Tym szybciej minęła ci ta droga.
To był ten sam pokój, w którym wtedy, po raz pierwszy kochałem się z nim. I on go poznał. Znów ścisnął mnie w ramionach.
- O wszystkim pomyślałeś... - i znów utonęliśmy w długim, namiętnym pocałunku.
- Pragnę cię - powiedział. - Teraz, już...
- O niczym innym nie marzę...
Zdzieraliśmy z siebie ubrania jak szaleńcy. Patrzyłem w jego ciało, najpiękniejsze, najśliczniejsze, najukochańsze, w jego tors, jego brzuch, w twardo wyprężonego penisa, którego natychmiast zapragnąłem poczuć w sobie...
Padliśmy w miękkie łóżko... I poczułem... Mocny, zdecydowany ruch, aż chciałem krzyczeć z radości... I jego zapach, rytmiczne ruchy, i zapach jego potu... a po chwili ostry, mocny zapach jego spermy. Nie byłem zdziwiony, że tak krótko.
- Kocham cię - wyszeptał, uwalniając mnie od swego ciężaru. Patrzyłem w jego oczy, pełne szczęścia i radości, patrzyłem w jego usta i rysy twarzy, tak, jakbym je odnawiał w swojej pamięci. Dotykałem je opuszkami palców, a on pieścił mojego penisa.
- Teraz ty, chodź - powiedział. - Myślę, że będziesz dłużej niż ja - uśmiechnął się.
Byłem dłużej. Z jaką rozkoszą drążyłem jego ciało... A on prężył się, chwytając urywany oddech. Coraz bardziej, coraz mocniej, coraz bliżej... Już...!
- Kocham cię... - usłyszałem ponownie, gdy tym razem ja bez przytomności leżałem u jego boku, a jego usta spijały pot z mojej twarzy.
Wieczorem spacerowaliśmy po parku.
- Nie byłem tu tak długo - powiedział. - Zaczekaj... Ile to lat?
- Sześć - odrzekłem.
- Znamy się już sześć lat? To niemożliwe!
- Tak, Kuba, tak. Możliwe.
- Patrz, jak ten czas leci...
- Musimy to koniecznie uczcić.
- Jak? - Kuba uśmiechnął się, mocno ściskając moją dłoń.
- Zapraszam cię na kolację, z muzyką na żywo... Wiesz, oni mają tu teraz swój zespół muzyczny. Potańczymy, zjemy coś dobrego...
- Zjemy? Potańczymy? Co ty wygadujesz?
- Nic nie mów. Wszystko załatwiłem.
- Wiesz co? Jesteś niesamowity! I za to też cię kocham!
- Wiem, wiem... - odpowiedziałem ze śmiechem.
Wróciliśmy do pokoju, by się przebrać. Jakub chciał ubrać coś odświętnego, ale gdy zobaczyłem go w zwykłym garniturze, zaprotestowałem.
- O nie! Tak, jak na koncert! Bardzo cię proszę, masz się ubrać „koncertowo”.
Kuba chyba wyczuł tu kolejny podstęp lub inną niespodziankę, ale tym razem naprawdę niczego w zanadrzu nie miałem.
Po chwili mogłem ujrzeć mojego nowego kochanego Kubę. Pięknie zbudowany, delikatnie opalony, ubrany w czarny smoking i takież lakierki oraz białą koszulę i kremową muszkę - wyglądał po prostu cudownie!
Przeszliśmy w półmroku do stolika. Szefowa, korpulentna blondynka w średnim wieku, przeprowadziła nas, wskazując stolik. Oprowadzały nas dziesiątki oczu. Oczywiście Kubę, nie mnie. Jego paradny smoking natychmiast przykuł uwagę wszystkich.
- Pan Jakub Rojecki, prawda? - powiedziała z szerokim uśmiechem na okrągłej twarzy. - Pamiętam pana z występów u nas przed paroma laty. Czy dziś też zechce pan coś nam zagrać? Wszyscy z pewnością byliby zachwyceni!
- Pan Jakub dziś jest tu prywatnie na odpoczynku - ubiegłem jego odpowiedź.
- Ach tak, rozumiem - zmieszała się kobieta. - Ja tylko tak sobie zapytałam...
Kuba uśmiechnął się, nic nie mówiąc.
Kolacja przy świecach upłynęła w przemiłej atmosferze. Sympatyczna i fachowa obsługa, wspaniałe jedzenie, cudowna muzyka, przy której nogi same rwały się do tańca - wszystko udało się w całej rozciągłości. Siedziałem twarzą do muzyków i w pewnej chwili nie uszło mojej uwadze, że między nimi zrobiło się wyraźne poruszenie. Dostrzegłem też, że za ich plecami mignęła mi korpulentna sylwetka szefowej.
W pewnym momencie zespół dosłownie urwał w pół taktu, rozległ się tusz i...
- Panie i panowie. Mamy zaszczyt powitać wśród nas... - kierownik zespołu uczynił wymowna pauzę - światowej sławy pianistę... - tu kolejna pauza - pan Jakuba Rojeckiego!
Kuba odwrócił się, wstał, zapewne uczynił to zupełnie mechanicznie - i skłonił się tak, jak po koncercie, głębokim ukłonem.
Rozległy się brawa.
- Maestro, instrument czeka. Prosimy bardzo... - dokończył.
Kuba, który już zdążył ponownie usiąść, wymienił ze mną spojrzenia, po czym półgłosem zapytał:
- Mam zagrać?
- No pewnie! - odpowiedziałem. - Zagraj!
Ponowne brawa przechodziły w zachęcający aplauz.
- Dobrze. Zagram.
Kuba wstał od stolika. Żywym, energicznym krokiem przeszedł przez lśniący dancingowy parkiet, lekko wskoczył na podwyższenie dla orkiestry, na którym stał fortepian. Ten sam, na którym wtedy, sześć lat temu...
Jakub jeszcze raz się skłonił. Światło uderzyło w niego, że aż na chwilę przymknął oczy. Zasiadł. Poprawił rękawy, rozprostował palce, uniósł głowę, uniósł dłonie...
Na sali zapanowała absolutna cisza, którą przerwały...
...dźwięki utworu, który mnie i Kubę przed kilku laty połączył - „Polonez As-dur” Fryderyka Chopina.
To wykonanie było równie mistrzowskie jak tamto przed kilku laty, jak przed naszym pierwszym spotkaniem... Sala nie oddychała. Ulotne dźwięki kołysały się w powietrzu, wypływały przez otwarte okna aż hen, do parku...
Cisza... Długa cisza. I dopiero kolejny wybuch aplauzu. Część gości biła brawo na stojąco, za chwilę do nich dołączali następni. Ja także wstałem.
Mój kochany pianista jednak siedział wciąż przy instrumencie, wzrok miał zatopiony w klawisze. Teraz ponownie uniósł głowę, lekko poprawił mankiety... Wszyscy jak na komendę usiedli. Ja także. Jaka mnie rozpierała duma! To gra mój Jakub Rojecki, mój najdroższy Kuba!
Jeszcze jedna etiuda, jeszcze jeden mazurek... po czym wstał, ukłonił się i wśród gromkich braw powrócił do stolika. Jeszcze stąd przesyłał uśmiechy i ukłony.
Długa, długa przerwa, podczas której lokal żył własnym życiem, goście walili po autografy, które Kuba zamaszyście rozdawał, a dopiero potem ponownie zaistniał na scenie zespół muzyczny.
Około godziny 23. Jakub poprosił:
- Słoneczko, wracajmy do pokoju...
- Zgoda, chodźmy.
Gdy wróciliśmy, Kuba powiedział:
- Teraz pora na moją niespodziankę dla ciebie.
- Dla mnie?! Naprawdę?! Jaką?! - popatrzyłem ciekawie.
Mój ukochany włożył do odtwarzacza jakąś płytę i podszedł do mnie z czarną, błyszczącą, aksamitną przepaską.
- Co chcesz zrobić? - zapytałem, pełen emocji.
- To właśnie ta niespodzianka i mój prezent dla ciebie. Zamknij oczy, rozluźnij się…
Spełniłem prośbę Kuby, by po chwili poczuć, że mój najukochańszy mężczyzna przewiązuje mi oczy przepaską. Próbowałem je otworzyć - rzeczywiście nic nie widziałem.
Po chwili usłyszałem trzask zapałki, a cały pokój wypełnił zapach kadzidełka i świec o relaksujących aromatach. Do moich uszu doszły niezwykłe dźwięki hinduskiej muzyki.
To wszystko sprawiło, że odpłynąłem w jakiś tajemniczy, cudowny świat…
Nie wiem, ile czasu upłynęło do momentu, gdy usłyszałem:
- Możesz już zdjąć z oczu tę zasłonkę.
Gdy to zrobiłem, zobaczyłem Kubę w cieniutkim, na wpół przeźroczystym peniuarze, hinduskim czy japońskim, nie miałem pojęcia, zwiewnym i delikatnym, spod którego przebijało jego kochana nagie ciało. Natychmiast zobaczyłem penisa i jądra wśród ciemnych, kochanych łonowych włosów, tak podniecających, że doznałem lekkiego dreszczu. Penis był spokojny, zwisał swobodnie, ale był tak uroczy, ze natychmiast bym go pochwycił ustami... Obok naszego łoża stał stolik wypełniony jakimiś specyfikami. Domyśliłem się: do masażu!
- Co chcesz zrobić? - spytałem ciekawie.
- Chodź, zobaczysz, zapraszam cię - odpowiedział uradowany i zaczął mi rozpinać koszulę. Odłożył ją obok. Spodnie... Moje spodenki... Czynił to tak, że samo to było już najcudowniejszą pieszczotą. Zostałem nagi...
- Jesteś piękny... - powiedział, patrząc na mnie.
Chciałem go ucałować, chciałem mu się uwiesić na szyi, ale on lekkim gestem mnie powstrzymał.
- Wiem... Ale jakbyśmy się teraz zaczęli całować, podniecilibyśmy się tak, że od razu zaczęlibyśmy się kochać i nie byłoby tego, co chcę, żeby było. A kochać się i tak będziemy.
- Oj, tak! Na pewno będziemy... - zapewniłem gorąco.
- Połóż się teraz, rozluźnij, zamknij oczy, zapomnij o wszystkim.
Zrobiłem dokładnie, jak kazał. Ale jak mogłem zapomnieć, z kim tu jestem, kto mnie dotyka, kto mnie tak pieści... i z kim się tu będę za chwilę kochał!
Poczułem na swoim ciele jego ciepłe, niesamowicie delikatnie ręce, które wcierały w moje plecy i pośladki jakiś niesamowicie aromatyczny olejek. Potem uda, łydki, stopy... Unosił mi w górę to jedną nogę, to drugą, nacierał i lekkimi ruchami wklepywał, a ja czułem błogość tak ogromną, że w pewnej chwili omal nie usnąłem. Jego dłonie ponownie wróciły na plecy, na pośladki, a te delikatne ruchy nie były już zwykłym masażem, ale niezwykła pieszczotą. Poddawałem się jej z rozkoszą... z niemym zachwytem nad sprytem jego palców, nad zwinnością ruchów, nad doskonałością i precyzją dotyku...
Kadzidełko roztaczało swoją upojną woń, muzyka pobrzmiewała swoją dźwięczącą łagodnością, a ja - odpływałem gdzieś w otchłań.
Znów moje pośladki... Czułem, jak je rozsuwał i zbliżał do siebie, jak palcami pieścił okolice zwieracza, a one tak łagodnie o siebie się ocierały, jakby nie były częścią mojego ciała...
Usnąłem? Nie wiem... Naraz poczułem ogromny dreszcz rozkoszy, tak lekki i tak niesamowicie obezwładniający, że chciałbym krzyczeć z radości, ale nie miałem sił. Nie wiedziałem, czy śnię, czy jestem w jakimś transie, czy może jest to najzwyklejsza rzeczywistość...
Kuba leżał na mnie całym swoim ciałem, i poruszał nim tak, że pieścił mnie zarazem i masował. Swym torsem ślizgał się po moich plecach, swoimi stopami gładził moje łydki, a swoim penisem... Tak, to przecież był jego twardy penis, który z kruchą lekkością wchodził we mnie, głęboko, bardzo głęboko - wtedy odczuwałem, jak jego łonowe włosy drażnią moje lędźwie i pośladki! - i wychodził, wysuwał się zupełnie, tak samo lekko i powoli, dostojnie, jakby to nie było seksem, a tylko pieszczotą. I tym było, bo zaraz potem ten penis dotykał moich bioder, jądra drażniły mnie aż do granic wytrzymałości, i ponownie ten fallus, kierowany tylko jego biodrami, powoli wsuwał się we mnie, a zaraz po nim czułem pieszczotę jąder i łonowych włosów. Czy to sprawił ten balsam, ten olejek, to kadzidełko, ta muzyka - nie wiem... Gdy zrozumiałem, co się ze mną dzieje, mój penis strzelił tak potężnym strumieniem spermy, że aż poczułem ból jąder, a zaraz potem... nic... tylko pulsująca cisza...
Obudziłem się okryty jego ciałem i jego na wpół przeźroczystym peniuarem, hinduskim czy japońskim, nie wiem, który okrywał nas razem.
- Kubuś, najdroższy, co się ze mną działo - spytałem nieprzytomnie.
- To było złączenie naszych ciał i dusz - odpowiedział, całując mnie w usta.
- Ciał i dusz - powtórzyłem półgłosem... - Takiego zespolenia jeszcze nigdy nie przeżywałem.
- Bo musisz kogoś ogromnie kochać, żeby to z nim przeżyć.
- Wiesz, jak cię kocham...
- Wiem. Bo tak to właśnie przeżyłeś. To jest dowód.
- Nigdy ci nie dam tak samo - wyszeptałem, ściskając go w ramionach z całych sił.
- Już dałeś.
Zamknąłem oczy. Po chwili - ponownie zasnąłem.
Obudziłem się, gdy słońce już pięknie świeciło nad Roskoszą. Mój kochany leżał obok mnie, nagi, a ten peniuar zsunął się z nas i leżał na podłodze. Chciałem go podnieść, ale nie dosięgnąłem. Musiałbym się mocniej wychylić, ale wtedy utraciłbym bliskość jego ciała i obudziłbym go. Leżałem nieruchomo, wpatrując się w okno, za którym rozciągały się korony wysokich drzew i słychać było poranny ptasi gwar. Kocham... Wiedziałem tylko, że tego, kto leży obok mnie, kocham nad życie.
Lecz i on się obudził, powoli przecierając oczy.
- Nie śpisz? Witaj - powiedział, obdarzając mnie pocałunkiem.
Nie bylibyśmy sobą, gdyby się to zakończyło na tym jednym pocałunku. Nie musiałem go zapewniać, ani on mnie - jak wielkie jest to uczucie, które nas połączyło.
- Niezwykłe jest to, co dla mnie zrobiłeś - wyszeptałem.
- Dla ciebie zrobię wszystko - odrzekł.
- Tak, jak ja dla ciebie... - i zsunąłem usta, żeby dosięgnąć jego śpiącego penisa, ucałowałem go, a on - natychmiast zaczął się prostować. Patrzyłem, jak przybiera na wielkości, jak tężeje, jak się pręży doskonały, już gotowy.
- Chcę go... - wyszeptałem.
- Ja też. Nigdy się tobą nie nasycę. Kocham cię rano, w południe, kocham cię wieczorem...
- ... i nocą - dokończyłem. - A właśnie mamy poranek. Chodź...
Mój ukochany rozsunął ostrożnie moje nogi i ukląkł między nimi. Pochylił głowę. Pocałunek - tam... Język, który drażni mój zwieracz, wargi, które drażnią mi jądra... Jeszcze przez chwilę rozluźnił palcami mój zwieracz, po czym po prostu położył się na mnie. Osłaniał mnie sobą niczym tarczą, a jego twardy, gorący penis wszedł we mnie tak delikatnie, jak poprzednio, jak w nocy: bardzo ostrożne, powoli, bez pośpiechu…
I wciąż jeszcze go tam czułem, nawet wtedy, gdy już go tam nie było, gdy jego sperma została na moim brzuchu, a jego wargi spijały ostatnią kropelkę mojego nasienia.
Skąd mieliśmy jeszcze tyle siły, żeby w łazience, pod natryskiem...
Namydlił mi penisa i jądra. Namydlał go swoją subtelną pieszczotą, dając mi kolejną erekcję.
- Teraz ty mi dasz. Ja też ciebie chcę - usłyszałem jego podniecający szept, a jego najsłodsze usta całowały moje plecy i kark... - Chodź - powtórzył i pochylił się, wystawiając ku mnie swoje najcudowniejsze pośladki. Wziąłem balsam do ciała. Obficie rozprowadziłem go i wsunąłem penisa najpierw między jego pośladki, a tuż potem łagodnie przeszedłem jego wrota rozkoszy i delikatnie przesuwając się głąb, zdobyłem wnętrze mojego pianisty.
- Prestissimo - poprosił w pewnym momencie.
Spełniłem jego prośbę. Tak. Właśnie tak chciałem! Szybko, najszybciej! Mocno i najmocniej! Jeszcze szybciej...
Potem długo siedzieliśmy pod spływająca na nas wodą z natrysku, oparci plecami o chłodny marmur, zupełnie pozbawieni sił - po prostu szczęśliwi.
Przy obiedzie Kuba zaskoczył mnie pytaniem:
- Czy chciałbyś zamieszkać ze mną?
Patrzyłem osłupiały.
- Przecież wiesz - odpowiedziałem.
- Wiem. Ale chcę to od ciebie usłyszeć.
Usłyszał.
Potem długo, w pokoju, przy płynących z odtwarzacza dźwiękach jego autorskiej płyty „Perły muzyki fortepianowej”, przytulenie do siebie, rozmawialiśmy. O wspólnej przyszłości.
- I miałbym w tym domu czekać na ciebie i witać cię po każdym twoim zagranicznym tournee? - spytałem w pewnej chwili.
- Nie. Bo będziesz podróżował ze mną.
- Ja...?
- Tak. Chcę ci powierzyć funkcję mojego osobistego sekretarza. Mr. T. J. Froughtwither zrezygnował. Zdrowie nie pozwala mu na tak liczne i dalekie podróże. Rozstaliśmy się z żalem.
Otworzyłem nowy rozdział w moim życiu. Otworzyliśmy go razem. Wspólnie. Ja i mój najdroższy, najukochańszy pianista - po prostu mój Kubuś.
Odwoził nas ten sam kierowca, w tej samej liberii, tym samym cadillakiem - ale tym razem odwoził nas już do naszego wspólnego domu.
KONIEC TETRALOGII
Łukasz