Czy III RP cofnęła nas do paleolitu?
Dodano: 02 listopad 2010, 18:12
Książki z serii „Idee i polityka” stanowią dramatyczny zapis debaty o polskiej modernizacji. Dziesięć lat temu Jadwiga Staniszkis wskazywała w Postkomunizmie, że w Polsce nowoczesne instytucje funkcjonują w kontekście słabego postkomunistycznego państwa i społeczeństwa. Kilka lat później Zdzisław Krasnodębski w Demokracji peryferii dowodził, że nasza modernizacja ma charakter powierzchowny i w dużym stopniu imitacyjny. Książkę Tomasza Rakowskiego można traktować jako kolejny głos w tej dyskusji. Dowodzi on, że w niektórych miejscach mamy do czynienia nie tyle z brakiem czy imitacją modernizacji, co z prawdziwą „demoderniazacją” (s. 235). Przemiany po 1989 roku doprowadziły w Polsce w wielu wypadkach do powrotu przednowoczesnej kultury chłopskiej, a nawet − archaicznej kultury łowiecko-zbierackiej. W ten sposób nasza teza z przedostatniej teki „Pressji” o nadejściu nowego średniowiecza została w nieoczekiwany sposób zradykalizowana i potwierdzona.
Książka Tomasza Rakowskiego jest etnograficzną opowieścią o ludziach zdegradowanych, to znaczy takich, którzy w wyniku likwidacji wielkich zakładów niespodziewanie utracili pracę, a wraz z nią swoją pozycję ekonomiczną, społeczną i kulturową. Autor badał trzy zdegradowane społeczności: byłych chłoporobotników z okolic Szydłowca i Przysuchy zajmujących się zbieraniem ziół i grzybów, byłych górników z Wałbrzycha i Boguszowa-Gorców utrzymujących się z nielegalnego wydobycia węgla i zbierania złomu oraz zubożałych mieszkańców okolic kopalni węgla brunatnego w Bełchatowie żyjących ze zbieractwa i łowiectwa na terenie swojego dawnego miejsca pracy. Rakowski prowadził badania wraz ze studentami w latach 2002-2006, w najgorszym okresie dla bezrobotnych. Zgromadzony materiał pokazuje, po pierwsze, że bezrobotni − wbrew przekonaniu wielu − nie przejawiają wcale wyuczonej bezradności, lecz są ogromnie aktywni i, po drugie, że w wielu wypadkach deindustrializacja nie prowadzi − wbrew nadziejom wielu − do „postindustrializacji”, lecz „preindustrializacji”.
(1) Rakowski gwałtownie występuje przeciwko teorii, wedle której bezrobotni są ludźmi niedopasowanymi do środowiska, pozbawionymi więzi społecznych, biernymi i bezradnymi. Jego badania pokazują, że potrafią oni w zadziwiający sposób adaptować się do najtrudniejszych nawet warunków, tworzą rozległe sieci wsparcia, wykazują niezwykłą aktywność i zaradność. Kultura ludzi zdegradowanych nie jest jakąś gorszą wersją kultury dominującej, lecz po prostu kulturą alternatywną. Z tego względu ich wartości, działalność i więzi mogą nie być dostrzegane przez polityków, ekonomistów i socjologów. Między nami a nimi istnieje taka sama różnica jak między nami a ludźmi ze społeczności odległych w czasie lub przestrzeni (s. 20). Dlatego właśnie do ich zrozumienia potrzebna jest analiza etnograficzna.
Najtrudniejsza działalność zdegradowanych przebiega w sferze ontologii. Bezrobotni musieli przede wszystkim odtworzyć własną społecznie tworzoną rzeczywistość. W procesie socjalizacji nabywamy pewną wiedzę o świecie, która zapewnia nam poczucie rzeczywistości i bezpieczeństwa. Doświadczenie degradacji, podobnie jak doświadczenie żałoby, narusza tę pierwotną wiedzę. Rakowski powołuje się na psychoanalityczne analizy Melanie Klein i wskazuje, że zdegradowani cofali się do niemowlęcego etapu konfrontacji ze światem i musieli jak gdyby na nowo przejść przez proces socjalizacji (s. 158-160). Degradacja wymaga więc ogromnego wysiłku oswojenia świata na nowo, wytworzenia sensów i zdefiniowania tego, co realne.
Prócz tego, w obliczu nieopłacalności pracy na roli i likwidacji dotychczasowych miejsc pracy, zdegradowani musieli po prostu znaleźć jakieś nowe zajęcie. Pomysłowość i zaradność ludzka nie zna granic. Bezrobotni zaczęli zbierać zioła, jedlinę, korę, grzyby, jagody i borówki (w Krakowie ich nie rozróżniamy), złom, śmieci, ślimaki, tworzywa, zaczęli nielegalnie wycinać drzewa, kłusować, wydobywać na własną rękę węgiel i rozbierać budynki. Działalność ta wymagała zupełnie nowego spojrzenia na otaczające środowisko i zgromadzenia ogromnej wiedzy praktycznej. Bezrobotni nauczyli się dostrzegać i rozpoznawać rośliny, wydobywać węgiel, tropić zwierzynę, poznali ceny i gatunki złomu, wymyślali i sami wykonywali rozmaite urządzenia. Wszystko to pokazuje, że „bezrobocie, niezależnie od zewnętrznej oceny sytuacji punktu, nie jest żadną biernością” (s. 110), a sami bezrobotni są „podmiotami o wyjątkowej aktywności”, choć ich aktywność jest „nie do końca widoczna i w wielu wypadkach przeciwna do społecznych, mainstreamowych oczekiwań” (s. 362-363).
(2) Rakowski pokazuje, że dekonstrukcja zmodernizowanego świata życia codziennego i podjęcie przez zdegradowanych nowych „zbieracko-łowieckich” aktywności doprowadziło do ujawnienia się sposobów bycia, myślenia i odczuwania charakterystycznych dla epoki przedprzemysłowej. Najczęściej zmiana polegała na powrocie tradycyjnych, chłopskich form istnienia, zmodyfikowanych przez postindustrialny kontekst. Proces ten przejawia się na przykład w produkcji tylko na własne potrzeby, rezygnacji z wymiany pieniężno-towarowej i redukowaniu kosztów utrzymania (s. 289). Wśród bezrobotnych uaktywniają się także przednowoczesne więzi społeczne i stosunki wymiany.
Najciekawszym świadectwem powrotu do tradycyjnego sposobu egzystencji są praktyki gromadzenia i przekształcania. Bezrobotni rolnicy i robotnicy odczuwają nieprzepartą potrzebę gromadzenia w swoich obejściach i domach najróżniejszych przedmiotów i odpadów, przez co panuje w nich straszliwy bałagan. Można tam natrafić na stare maszyny, rozmaite worki, zużyte opony, stosy niepotrzebnych kafelków i cegieł, płaty tektury. Ta powszechna wśród zdegradowanych ludzi praktyka wynika z powrotu ideału gospodarowania jako pełnego wykorzystywania dostępnych środków. „To gromadzenie, mam wrażenie − powiada Rakowski − staje się ważniejsze od samej potrzeby, to nakaz ciągłego korzystania z tego, co jest dookoła, zagospodarowywania” (s. 115). Nakaz ten jest tak wielki, że w wielu wypadkach prowadzi do kradzieży nieużywanych przez innych przedmiotów i często koszt zagospodarowania odpadów jest większy niż korzyści, jakie z niego płyną. Ilość zgromadzonych dóbr jest jednak potwierdzeniem zaradności gospodarza i daje mu poczucie bezpieczeństwa. Z gromadzeniem wiąże się też przerabianie. W obejściach badanych Rakowski natrafił na niezwykłe artefakty − ławki z siedzeń samochodowych (s. 116), wózki z masek samochodowych (s. 215), piece z metalowych podestów koparko-zwałowarek (s. 284). Ta praktyka bricolage`u prowadzi do zatarcia różnic między surowcem, gotowym przedmiotem i odpadem. Obie praktyki są bardzo charakterystyczne dla tradycyjnego chłopskiego sposobu gospodarowania i ich powrót w zdegradowanych społecznościach świadczy o demodernizacji ich sposobu życia. Są one − jak stwierdza Rakowski − „powtórzeniem czy odtworzeniem samozaradnej, chłopskiej strategii przetrwania w nowej rzeczywistości” (s. 288).
Rakowski sugeruje, że w niektórych wypadkach dochodzi do jeszcze głębszej zmiany sposobu życia i myślenia. Twierdzi, że zdegradowani wracają nie tylko do elementów tradycyjnej kultury chłopskiej, lecz także do jeszcze bardziej archaicznej kultury łowiecko-zbierackiej. W ten sposób degradacja cofa społeczności aż do paleolitu (s. 165, 296).
Autor zaobserwował, że wśród najuboższych zbieraczy ze skraju kopalni w Bełchatowie nie funkcjonuje podział na dom i świat. Kuchnie, umywalnie, pralki i inne sprzęty domowe znajdują się u nich w obejściach, a nie wewnątrz domostw. Życie tych ludzi toczy się na zewnątrz. Co więcej, granice gospodarstw są bardzo umowne, nadmiar gromadzonych rzeczy i odpadów wychodzi poza ich obręb. Jak wskazuje Rakowski, jest tak dlatego, że zbieracze traktują jako swój dom całe otaczające ich środowisko. „Sposób gospodarowania, który dom-oikos rozciąga na pozostały, najbliższy obszar obrazuje - do pewnego stopnia - jedną z kondycji przedneolitycznych, łowiecko-zbierackich rzeczywistości bycia-w-środowisku” (s. 297-298). Dla nich kopalnia nie stanowi − jak dla wielu ich sąsiadów − orbis exterior, tajemniczej i wszechmocnej siły zastępującej w świecie chłopskich wyobrażeń przyrodę (s. 266), lecz orbis interior, sferę rozszerzonego domu (s. 309). Zupełnie dosłownie zbieracze czują się w niej jak u siebie, znają − lub sądzą, że znają − jej tajemnice, wewnętrzne życie i ukryte zasoby, co daje im poczucie bezpieczeństwa i panowania nad sytuacją.
Innym świadectwem zbieracko-łowieckiej mentalności bełchatowskich bezrobotnych jest zbieranie przez nich kopalnianych osobliwości. Gromadzenie przedmiotów w obejściach ma w tym wypadku nie tylko instrumentalną, lecz także ekspresywną funkcję. Ci ludzie urządzają prawdziwe muzea, stanowiące konkretny, przedmiotowy zapis ich świata przeżywanego. W ten sposób zbieracze próbują „poznać i opanować kopalnię, zmieścić ją w swojej głowie, w swoim podwórku, szopie, domu” (s. 326). Jest to oczywiście przykład opisywanej przez Lévi-Straussa myśli nieoswojonej, wyrażającej znaczenia na zasadzie bricolage. Nie jest to więc − tak jak poprzednio − po prostu przerabianie przedmiotów, lecz myślenie, opanowywanie otoczenia i samego siebie za ich pomocą (s. 350).
Analizę Rakowskiego można uzupełnić porównaniem dwóch opisywanych przez niego zjawisk - „uwolnienia” kopalni węgla kamiennego przez kopaczy w Wałbrzychu i „udomowienia” kopalni węgla brunatnego przez zbieraczy w Bełchatowie, między którymi zachodzą interesujące podobieństwa i różnice. Dawniej miejsce pracy wałbrzyskich górników było wyraźnie oddzielone od miejsca odpoczynku. W dole pracowało się „na brudno”, z kopalni wychodziło się „po czystemu”. Symboliczną granicę dwóch światów stanowiła kopalniana łaźnia. W biedaszybach natomiast cały proces technologiczny odbywa się na oczach ludzi, jak gdyby na wolności (s. 207). Kopacze po skończonej pracy wracają do domu „na brudno”, z oskardami i w kaskach, dopiero na progu domu ściągają zabrudzone ubranie, które natychmiast trafia do prania; nie wolno im wejść do mieszkania w roboczym stroju (s. 35-36). Widać wyraźnie, że granica między pracą a domem została zachowana, lecz znacząco przesunięta. W Wałbrzychu doszło więc dokładnie do odwrotnego procesu niż w Bełchatowie: tu poszerzyła się strefa pracy, tam − strefa domowa. Dlatego właśnie bełchatowscy zbieracze traktują swoje środowisko jak własne gospodarstwo, natomiast wałbrzyscy kopacze traktują swoje miasto jak nadające się do rozbiórki zakłady. Jak pisze Rakowski, w Wałbrzychu „część bezrobotnych mieszkańców zaczęła w pewnym momencie rozbierać własne klatki schodowe, wycinać dębowe schody, fragmenty kalenic, drewnianych filarów i wsporników, rozbierać wszystko, co tylko można. Domy te zaczęły grozić częściowym albo całkowitym zawaleniem” (s. 139). Być może było to konsekwencją traktowania swojego otoczenia jako przedłużenia zamkniętej kopalni, a nie − jak w Bełchatowie − traktowania terenu kopalni jako przedłużenia własnego domu.
Książka Tomasza Rakowskiego − choć sam autor nie wyciąga takich wniosków − jest wielkim oskarżeniem zarówno polskiej polityki, jak i polskich nauk społecznych. Na okładce znajduje się wstrząsające zdjęcie przedstawiające zniszczonego, bezgłowego Orła Białego w opuszczonym budynku administracji kopalni w Wałbrzychu. Trudno zrozumieć, jak mogliśmy tak łatwo pozwolić na powstanie obszarów wielkiej biedy i jak mogliśmy ich tak długo nie zauważać. Dwadzieścia lat istnienia III RP wielu ludzi cofnęło o dziesięć tysięcy lat ewolucji społecznej. Książka jest też wspaniałym przykładem rzetelnej i zaangażowanej etnografii. Tomasz Rakowski jest lekarzem i być może tym można wyjaśnić jego szczególną wrażliwość i wyczucie dla ludzkich spraw. Tak jak istnieje specyficzna, humanistyczna literatura tworzona przez lekarzy, tak też być może istnieje specyficzna uprawiana przez nich etnografia.
Paweł Rojek
Tomasz Rakowski, Łowcy, zbieracze, praktycy niemocy. Etnografia człowieka zdegradowanego, Seria „Idee i polityka”, słowo /obraz terytoria, Gdańsk 2009, stron 452, zdjęć 24, okładka miękka, cena 55 zł.