Streszczenie noweli „Gloria victis” („R. 1863”)
Niespokojny wiatr leciał nad światem. Szumem opowiadał o wszystkim, co widział i słyszał. Przyleciał na Polesie litewskie, do „krainy, w wody, trawy i drzewa bogatej”. Na Polesiu, równinnym terenie, nie napotkał żadnych przeszkód: „Nie uderzy się tu wiatr prędki o żadną górę ani żaden pagórek, nie powstrzyma lotu jego żadne wysokie miasto i chyba tylko las przed nim stanie z obliczem ciemnym i nad łąkami bezkreśnymi, nad rozlanymi po nich wodami zaszepcze słowo: „tajemnica!” Wiatr odsłaniał wszystkie tajemnice lasu. Zwierzały mu się leśne gęstwiny. Przybył na Polesie, gdy słońce zaczęło zachodzić, powlekając niebo purpurą. Wody przybierały barwy fioletu, czerwieni i złota. W powietrzu panowała głęboka cisza. Wiatr łagodnie zmarszczył taflę wody. Był to Kanał Królewski (kanał łączący Pinę z Muchawcem).Wrócił na znajome terytorium po przeszło pięćdziesięciu latach. Mimo tak długiej nieobecności, rozpoznał okoliczny las i przywitał się z nim serdecznie. Wypytywał drzewa o wszystko, co wydarzyło się podczas jego nieobecności: „Jak się macie? - szemrał i szeptał. - Coście przez ten czas widziały, słyszały? Co się tu u was, dokoła was działo, stawało?” Świerki, brzozy, olchy i dęby rozpowiadały o rzeczach dziwnych: przejmujących jękach, krzykach i płaczu. Wiar poczuł zapach krwi, a na polanie usłyszał zawodzące echa, tętent koni. W oddali zauważył pagórki usypane ludzką ręką. Kiedyś nie należały one do tego krajobrazu. Stary dąb z brodą powstałą ze zwisających gałęzi oraz smukła brzoza i strzelisty świerk wyjaśnili chórem: „To jest mogiła!” Dąb wyjawił, że w owej mogile spoczywają serca mężne - serca bohaterów. Dzielni mężowi zginęli bardzo młodo, polegli w walkach. Nikt nie pamiętał ich imion. Róża dziko rosnąca u stóp pagórka wyznała, że tylko ona rzuca od lat swoje płatki na piaszczysty kurhan. zwonki liliowe odezwały się: „A my dzwonimy pacierz żałobny. Co lato, od półstulecia prawie, wydzwaniamy nad tą mogiłą pacierz żałobny... my jedne!” Wiatr oplatając sobą bezimienny grób, poprosił, by drzewa opowiedziały jego niezwykłą historię. Potem on miał „wyszumieć” i roznieść zasłyszaną opowieść po świecie. Rozpoczął stary dąb: „ Przyszli tu w kilkuset ludzi i rozłożyli się obozem gwarnym, tłumnym, pstrym od odzieży rozmaitej, pobłyskującym orężem rozmaitym. (...)” Wszyscy byli młodzi, pełni zapału i nadziei. Zorganizowali obóz i zbudowali szałasy: dla wodza, koni i przyszłych rannych. Wieczorami gotowali posiłki, a potem śpiewali swój hymn oraz pieśni pełne ufności i skarg. Na czele bojowców stał „człowiek świętego imienia” - Romuald Traugutt. Drzewa zdradziły, że wódz w celu walki opuścił dom rodzinny, nie spoczywał jednak w zbiorowej mogile. W ich opisie Traugutt miał „czarnowłosą głowę z oczyma myśliciela i uśmiechem dziecka. Oczy miał mądre, smutne podobno bratem bliźniaczym mądrości bywa u ludzi smutek - uśmiech świeży perłowy, z kroplą słodyczy dziecięcej albo niewieściej.” Jego głos przypominał w brzmieniu głos Leonidasa. O królu Sparty, który ocalił ziemię grecką przed najazdem Persów opowiadał przodkom drzew, praprzodek wiatru. Była to legenda przekazywana z pokolenia na pokolenie pomiędzy drzewami, wiatrem, gwiazdami, chmurami, tajemniczymi duchami. Powstańcy pojawili na Polesiu w maju 1863 roku (czas powstania styczniowego: 1863 - 1864). Byli silni, odważni i „czy uwierzysz, wietrze prędki? - byli szczęśliwi.” Przybyli z różnych stron. Wokół błyszczały szable i rozbrzmiewał tętent koni. Jazdą dowodził młodzieniec - Jagmin podobny bohaterom greckim: Herkulesowi i Scypionowi. Pochodził z krainy niezbyt odległej, o urodzajnej ziemi. Przyjechał na strojnym, ognistym arabie. Słuchał rozkazów wodza i dłoń na szabli zaciskał. Inny, mniej postawny od Jagmina młodzian, nazywany w obozie Tarłowskim, nie miał strojnego wierzchowca. Przypominał niewinne dziewczę - „był wątły, drobny, na twarzy różowy i biały”. Dąb darzył go szczególną sympatią. Już wcześniej szeptały o nim „trawy rozczochrane”. Niekiedy Tarłowski pogrążał się w zadumie. Wówczas na policzkach występowały mu krwiste rumieńce. Pochodził z dalekich stron. Był wykształcony i mógł robić karierę naukowca, ale zrezygnował z niej i przybył na Polesie. Tutaj, wśród ludu , popularyzował ideę nauki: „Przeznaczenie welonem tajemnicy osłonięte trzyma w dłoni kołczan z tysiącem trafów, którymi uderza w ludzi i rzuca nimi jak piłkami po świecie przestrzeni i po świecie zdarzeń.” Przybył do pobliskiego miasteczka wraz z siostrą, bardzo do niego podobną. Nie mieli rodziców. „Podobno obumarli im wszyscy bliscy i byli na świecie tylko we dwoje.” Wzajemnie sobie pomagali. Byli nierozłączni. Siostra nazywała brata Marysiem, a on ją Anielką. Wielokrotnie widywano ich razem pogrążonych w rozmowach lub śmiejących się beztrosko. Potem zaczęli pokazywać się we trójkę. Dołączył do nich Jagmin. Zawiązała się pomiędzy nimi przyjaźń. Pewnego dnia rozgorączkowany Jagmin powiadomił rodzeństwo o planowanej zbiórce partyzantów. Tarłowski zadecydował o włączeniu się do powstania. Za dziesięć dni wypadał termin zbiórki. Wszyscy mieli się spotkać w miejscowości Dziatkowicze. Anielka zapłakała tak, że „aż całe wątłe jej ciało w tym płakaniu kurczyło się i drżało (...) i na szarą sukienkę przez palce przeciekały strumienie łez.” Martwiła się o brata. Wiedziała, że nie dorównuje tężyzną fizyczną innym mężczyznom. Był silny duchem, ale słaby ciałem. Ze łzami w oczach przekonywała Jagmina, by opiekował się Marysiem. Dzielny żołnierz obiecywał: „Tam, gdzie nikogo mieć nie będzie, ja będę mu swoim. Przyjacielem mu będę, bratem, w potrzebie obrońcą.” Potem ściskał i całował ręce Anielki. Młodzi długo na siebie patrzyli, a ich oczy mówiły więcej niż dałoby się wyrazić w tysiącach słów i pocałunków. Dąb zaprzestał opowiadania. Znajomość dalszych losów bohaterów przyprawiała o drżenie jego konary, krople wody zaświeciły na dębowych liściach. Tęskną ciszę wieczoru i milczącą zadumę przerwał szum świerka: „Jam najwyższy w tym lesie, najdalej wzrokiem sięgam i widzę najwięcej.” Zaczął opowiadać o walkach toczonych w okolicach lasu. Ich echa odbijały się od pni drzew. Padały zbroczone krwią martwe ciała. Krople krwi wsiąkały w ziemię, w kwiaty, w mchy. „Ale ja tobie, wietrze prędki, rzeczy tych niegdyś widzianych, słyszanych nie opowiem. Gamami szumów swoich często opowiadam ziemi o jej smutkach, zagadkach, płonnych nadziejach i pewnych mogiłach albo w wichrzyste noce o rzeczach głębokich i wiecznych rozmawiam z chmurami.” Świerk wspomniał powroty strudzonych walkami powstańców, którzy szukali schronienia w cieniu drzew. Często powracali jako zwycięzcy - w wieńcu chwały. Wtedy byli szczęśliwi, roześmiani. Wódz - Romuald Traugutt podtrzymywał ich na duchu, dodawał otuchy, dziękował za odwagę i wytrwałość. Pochwały krzepiły partyzantów. Wieczorami palili ogniska, śpiewali wojenne pieśni, odpoczywali. Pod niebo wzlatywały słowa modlitwy. Jednego dnia, po uformowaniu wojskowego szeregu, wódz poprosił o wystąpienie naprzód drobnego Tarłowskiego. W obecności wszystkich wojaków powiedział: „Życie mi dziś uratował. Cudem odwagi je uratował. Dziw, że nie zgiął sam.” Podziękował młodzieńcowi za okazane męstwo, nazwał go „rycerzem Umęczonej.” (Polski) Winszowano niepozornemu Tarłowskiemu, gratulowano, noszono na rękach. Dowódca jazdy - Jagmin ściskał go i mówił coś o sympatii do panny Anieli. Młodzieniec jednak zamyślał się nad czymś „niespokojnie, prawie posępnie, jakby dusza jego kołysała się nad przepaścią pełną wątpień, zapytań, zagadek.” Gdy wszyscy spali, on jeden nie mógł zasnąć. Leśne drzewa wyczuły, że Tarłowski nie był stworzony do walki, on też tak o sobie myślał. Jego przeznaczeniem było zdobywanie wiedzy i przekazywanie jej innym. Świerk jako pierwszy pojął rozterki młodego partyzanta. Dalszą opowieść snuła brzoza: „Znałam go z bliska, znałam dobrze jego myśli i miłości.” Tarłowski lubił spędzać czas na łonie natury. Kontemplował przyrodę, rozmyślał nad geniuszem natury. „Przedmiotem kochania jego była natura, lecz powstało przeciw niej kochanie drugie, tym płomienniejsze, że bolesne, i tu go przywiodło.” Potrafił skoncentrować uwagę na drobnym owadzie, leśnym robaku czy liściu. Opowiadał o nich swoim towarzyszom, a oni słuchali w skupieniu. Zwierzał się także Jagminowi. Ten natomiast często rozmyślał o siostrze swojego przyjaciela - Anielce: „Oni dwaj, na siebie wzajem albo na gwiazdy parząc, rozmawiali o tych czasach, w przyszłości dalekich, które będą albo nie będą, które jeżeli będą, wodami ukojenia i oczyszczenia obmyją świat, w który podobno miecze mają być przekute na pługi, a jagnięta sen spokojny znajdować u boku lwów...” Zarówno Jagmin, jak i Tarłowski marzyli o wolności, o czasach pokoju. W wyobrażonym przez nich, idealnym świecie nie istniała przemoc, ludzie nie pałali do siebie nienawiścią. Walkę za tę wolność uważali za swój obowiązek, choć wiedzieli, że prawdziwe wyzwolenie okupią swoim życiem. Nadszedł taki dzień.... Brzoza umilkła, a jej opowieść kontynuował dąb. Do obozu partyzantów dotarła wieść o planowanej bitwie. Wrogie oddziały rosyjskie przedzierały się już przez las i lada chwila miały dotrzeć na teren powstańców. Ich przewaga była znaczna. Posłaniec poczty obywatelskiej - Radowicki przekazał złe wiadomości Romualdowi Trauguttowi. Szczęśliwie przedarł się do obozu, ponieważ wielokrotnie zdarzały się przypadki śmierci posłów - informatorów. Ci wpadali czasem w zasadzki przeciwnika i ginęli z jego ręki. Wojsko, posłyszawszy takie nowiny, nie zamierzało się poddawać. Wódz dodawał im odwagi, krzepił słowami. „W imię Boga i ojczyzny!” - krzyczeli mężni wojacy i rozpoczęli przygotowania do bitwy: formowali szyki, siodłali konie, szykowali broń i zajmowali pozycje strzeleckie. Poseł, odjeżdżając, przekazał jeszcze Tarłowskiemu maleńki liścik od siostry. „Był to skrawek papieru niezmiernie drobno zapisany i zwinięty w sposób taki, aby go w potrzebie z łatwością połknąć można było. Takie wówczas listy pisano ze świata do obozów.” Zauważył to dowódca jazdy i zapytał, czy to pismo od panny Anieli. Żaden z nich nie dowiedział się, o czym pisała dziewczyna, bo należało szykować się do bitwy. Jej plan był podobno bardzo precyzyjny. Partyzanci, ukryci w leśnej gęstwinie, mieli znienacka zaatakować oddziały nieprzyjaciela. Niecierpliwie oczekiwano nadejścia wroga. Z głębi lasu dobiegł odgłos żołnierskich kroków i wzniosła się kurzawa pyłu i piachu. Po obydwu stronach padły rozkazy i pierwsze salwy z karabinów. Teren walki rozciągał się i obejmował coraz większą przestrzeń. Upływały godziny. Do bitwy przystępowała konnica. Las rozbrzmiewał od huku broni i krzyków ludzkich. Polanę zaścieliły trupy. Jęczeli ranni, których do nieodległego namiotu znosili towarzysze i obozowi lekarze. Tarłowski krył się za jedną z olch. Nabijał strzelbę i celował. „Coś lwiego, coś tygrysiego błyszczało mu w oczach o rozpalonym błękicie (...) w linię srogą zaciskały mu się usta (...)” W pewnym momencie ugodziła go kula, „zachwiał się i na wysokie paprocie upadł”. Został ranny. Dym gęstniał nad lasem. Wojsko nieprzyjaciela zajmowało już znaczną część polany. Żołnierze walczyli wręcz. Lały się strumienie potu i ciekły strugi krwi. Dąb mówił: „Piekło, piekło, mówię ci, wietrze prędki, szalało w tym naszym cichym, wonnym, kwiecistym, niewinnym raju leśnym. Piekło ludzkie.” Nie był to koniec tragedii. Z leśnej gęstwiny wyłonił się oddział wojska konnego „lasem pik długich nad głowami najeżony”. Skierował się w stronę namiotu rannych. Planowany atak na bezbronnych zauważył Jagmin. Zaalarmował wojaków i ruszył na wroga. W namiocie panował straszliwy tłok, „rozlegały się nieludzkie wycia i ryki”. Bestialsko dobijano ofiary. Ich ciała broczyły krwią. „Na ostrzach, kilku pik osadzony i wysoko wzniesiony w powietrze mały Tarłowski twarz białą jak chusta wystawiał na rdzawoczerwony blask słońca.” Resztką sił rzucił Jagminowi unurzaną we krwi chustę, z prośbą, by oddał ją Anieli. W tej samej chwili zaatakowano dowódcę jazdy. Przyjaciele zginęli. Mogiłę spowiła noc, „na wysokich trawach wiatr leżał”. Panowała cisza przerywana szlochem wietrznego przybysza. Wiatr zaszeleścił, pytając o mały, bezimienny krzyż osadzony na kurhanie. Odpowiedziało mu ciche dzwonienie: „My, małe dzwonki liliowe, my małe dzwonki, litośnieśmy chłodziły jej rozpalone czoło i piły lejące się z oczu jej łzy.” To Aniela po wielu latach odwiedziła mogiłę. W jej oczach czaiła się pustka, a tęsknota wyzierała z twarzy. Cała jej postać uosabiała cierpienie. Dziewczyna płakała, jej łzy spijały leśne kwiaty, trawy osuszały mokre policzki. Powstała z ziemi i na mogile, pośród kwiatowych łodyg, umiejscowiła niewielki krzyżyk. Nigdy więcej się nie pojawiła. Brodaty dąb zaszumiał o upływie czasu. Mogiłę odwiedzali jedynie „mieszkańcy” lasu: dziki jeleń, drobny zając, czasem stado wron i kawek przysiadało na piaszczystym wzgórzu. Strumień czasu szemrał w przestworzach: „Vae victis! Vae victis! vae victis! ...” (łacińskie: „biada zwyciężonym”). Wiatr przestał płakać i uniósł się w stronę wierzchołków drzew. W gniewnym szumie zakrzyknął: „Gloria victis!” - „Chwała zwyciężonym”. Wzleciał ponad lasem i dotarł aż pod niebo, zawołał ponownie: „Gloria victis!”. Wykrzyczał ponad całym światem: „Gloria victis!”. Oddał hołd bohaterom. Opuszczając polanę, rozpowiadał nadal o dzielnych wojownikach, którzy dawno temu polegli za wolność.