Waclaw Berent Ozimina


Wacław Berent Ozimina

Wstęp: Michał Głowiński

Okres Młodej Polski przeżył Berent jako autor tzw. powieści współczesnych. Oziminę odbierano jako dzieło beletrystyki politycznej, jako analizę inteligenckiego stanu umysłu, jako utwór dotyczący spraw publicznych. Jego utwory nie spotykały się z przychylnymi opiniami krytyki, a publiczność podchodziła do nich w sposób obojętny. Ozimina należy do tego typu literatury, która formułuje problemy i czyni to w formie ostrej aż do drastyczności, nie stawia jednak diagnoz, nie mówi: sytuacja jest taka i taka, uleczymy ją wtedy jedynie, gdy będziemy postępować w ten tylko sposób. Berent zaprasza czytelnika do dyskusji, traktuje go jako partnera rozmowy. ODBIORCA NIE JEST OBIEKTEM ZABIEGÓW DYDAKTYCZNYCH. Jest to literatura PYTAŃ, nigdy - ODPOWIEDZI.

„Berent nie rozstrzyga - tylko przedstawia; nie agituje - tylko tworzy”

Berent konfrontuje różne punkty widzenia i różne stanowiska, nie ma w jego twórczości przewodnika, który wskazałby drogę czytelnikowi, brak jakichkolwiek wskaźników. Czytelnik ma WOLNOŚĆ wyboru. Jego powieść to wielka dyskusja, każdy ma w niej prawo głosu. Swoiście pojmowana „dyskusyjność” stała się główną zasadą kompozycyjną Oziminy. Wielka dyskusja, wielka wymiana zdań, przebiega w określonym czasie i w określonym miejscu. Akcja powieści przebiega podczas karnawałowej nocy w lutym 1904 roku, jednakże w samą materię utworu włączył doświadczenia późniejsze - dotyczy to przede wszystkim zamykającej ją wizji ruchów masowych. Berent uczynił swoje dzieło wypowiedzią o tym, co było istotne w roku 1911, dla czasów porewolucyjnych (1905), kiedy przedstawił je czytającej publiczności.

Wypadki (a raczej - dyskusje) Oziminy przebiegają w czasie rautu (uroczyste przyjęcie wieczorne) w warszawskim salonie, należącym do finansisty, barona Niemana. Dopiero w zamykającej części czwartej akcja przenosi się na ulicę. Na tkankę utworu składają się konfrontacje stanowisk i postaw, organizuje ją wymiana idei, bohaterowie przedstawiają swoim salonowym towarzyszom argumenty i grymasy twarzy, wzajemnie się określają. Nie jest to jednak zwykły opis wielkiego przyjęcia, opis, w którym chodziłoby o wierność realiów czy tzw. obraz obyczajów. I ta lutowa noc nie jest zwykłą nocą, tak jak baronowski salon nie jest zwykłym burżuazyjnym salonem.

Czas i miejsce są w powieści określone z maksymalną precyzją, nawet przekraczają swą konkretność; trwanie i przestrzeń nabierają wartości symbolicznych. Bohaterowie stają się jak gdyby centrum świata. Osoby, które zostały zaproszone na lutową noc do warszawskiego salonu: gospodarze, dziadek baronowej, weteran walk wolnościowych ostatniego siedemdziesięciolecia, a także jej brat rewolucjonista; są przedstawiciele arystokracji i plutokracji (plutokracja: ustrój państwa, gdzie władza należy do bogatych obywateli), to z nimi właśnie zastanawia się baron, jakie podjąć inicjatywy o charakterze publicznym; jest sporo dam, bawidamków, dużo różne młodzieży: dekadent Zaremba, szukająca orientacji i miejsca w świecie Nina, działaczka oświatowa Wanda, która dopiero co została zwolniona z więzienia; w salonie znalazł się również ksiądz, rosyjski pułkownik, profesor z Krakowa i jakiś szlachcic z Litwy; jest para sławnych śpiewaków i dużo anonimowych postaci, których zadaniem jest tworzenie tła - z niego właśnie będą wyłaniać się protagoniści (główni bohaterowie) poszczególnych epizodów.

Podstawowe znaczenie w powieści ma dychotomia związana z salonem i ulicą. W salonie zgromadzona jest warstwa wykształcona, na ulicy natomiast - przedstawiciele ludu. Każda postać, choć do tego nie ogranicza się jej powieściowa egzystencja, jest wyrazicielem jakiejś idei. Bohaterowie nie są jednak tworami alegorycznymi, służącymi formułowaniu idei. Idee owe są częścią ich istnienia, stanowią element ich indywidualnego dramatu, właściwego im (i tylko im) sposobu bycia. Nie ma rozdziału u Berenta pomiędzy sferą idei, sferą spraw publicznych, a sferą intymności, dwie te dziedziny nie tylko się zazębiają, ale po prostu tworzą jedność. Żaden z bohaterów powieści nie znalazł się na raucie przypadkowo, każda obecność jest uzasadniona.

W świecie powieściowym Oziminy żaden bohater ani przez moment nie znajduje się w izolacji, z reguły jest uczestnikiem pewnej grupy. Bohaterowie znajdują się w bezpośrednich napięciach z innymi. Berenta szczególnie interesują powstają między nimi układy interakcyjne. Przedstawiony w danym momencie na pierwszym planie bohater zachowuje się zależnie od tego, jak jest określany przez kontakt z innymi osobami - i czytelnik poznaje go jedynie w trakcie tego zachowania. Berent ukazuje swoich protagonistów nie jako raz na zawsze wykrystalizowane osobowości, ale w rolach społecznych - i one są najważniejsze. Role te są dynamiczne, mogą się zmieniać (w zależnie od układu w jaki znalazła się dana postać). Wszystko na wszystkich oddziałuje. Ów warsztat oddziaływań wzajemnych to główna materia powieściowa Oziminy - żaden z bohaterów nie znalazł się poza sferą jego wpływów. Układ taki ma wpływ na przebieg charakterystycznej dla powieści wielkiej dyskusji.

Tak swoiście pojęta dyskusyjność, mająca zapewnić prawo głosu każdemu bohaterowi, poprowadziła do dramatyzacji powieści. Dramatyzacja świata przedstawionego, była zjawiskiem ogólnie charakterystycznym dla powieści początku wieku, jednak Berent nadał jej postać szczególnie oryginalną. Najbardziej wyrazistym przejawem tego procesu było przeniesienie w obręb utworu narracyjnego ujęć tradycyjnie dramatycznych - jedności czasu i miejsca. Jedności obejmujących całą powieść, a nie takie czy inny epizod (jedyna „zmiana dekoracji” - przejście z salonu na ulicę - nie zniweczyła tej zasady). Powstawanie dramatycznych napięć pomiędzy bohaterami było już konieczną konsekwencją zgromadzenia ich na jednym miejscu i o jednej dobie. Nie można natomiast mówić w powieści o jedności akcji.

Ozimina składa się ze scen pokazywanych wyłącznie w dużym zbliżeniu. Nie wszystkie one - zwłaszcza w części pierwszej - są równie istotne dla rozwijanej w powieści dyskusji i konfrontacji postaw; obok więc epizodów o dużej wadze ideologicznej pojawiają się drobne i błahe z pozoru migawki obyczajowe, obok zasadniczej wymiany zdań - ploteczki i salonowa paplanina. Następujące po sobie i zróżnicowane sceny tworzą dramatyczną pełnię - taką techniką posłużył się też Wyspiański w Weselu.

Jedną z konsekwencji dramatyzacji formy powieściowej jest szczególny stosunek do przeszłości (w tej powieści to teraźniejszość określa przeszłość). W Oziminie mamy do czynienia z tym typem narracji, który czasem nazywa się opowiadaniem unaoczniającym. Zdarzenie przedstawia się tak, jakby przebiegały w teraźniejszości, jakby czytelnik - jak w dramacie - był ich bezpośrednim świadkiem.

Przeszłość została pozbawiona ciągłości, ma charakter epizodyczny i schematyczny. Ujawnia się tylko o tyle, o ile jest współczynnikiem aktualnej sytuacji bohatera - wiemy więc, że Wanda dopiero co wyszła z więzienia, że młody Komierowski spędził wiele lat na zesłaniu, a jego dziad brał udział w większości walk rewolucyjnych XIX wieku, że pułkownik uczestniczył w uśmierzaniu polskiego „miatieża” itp. Przeszłość nie stanowi tu jednak osobnego problemu, jest przede wszystkim składową częścią teraźniejszości. Niekiedy o przeszłości bohaterów w ogóle nic konkretnego nie wiemy - dotyczy to nawet postaci tak ważnych, jak baron i profesor z Krakowa.

W podobny sposób ewokowane są z przeszłości różne drobne epizody - np. migawki z dzieciństwa Niny i Bolesława. Ale także wątek, który w kompozycji Oziminy ma duże znaczenie: historia Woydy, poety, który w tym samym salonie, gdzie odbywa się przyjęcie, popełnił przed kilku laty samobójstwo - zażył truciznę, popijając wodą z karafki, stojącej na tacy trzymanej przez kukłę Murzyna. Kukła owa - jak zobaczymy, jeden z głównych symboli w powieści - o wydarzeniu tym przypomina.W powieści spotykamy też drobne, ale istotne dla jej ideowych seansów, przywołania przeszłości historycznej. Prawo do nich przyznane zostało profesorowi z Krakowa.

W dramatyczną tkankę Oziminy wprowadził Berent jeden z tradycyjnych wątków powieściowych, charakterystycznych dla klasycznej prozy realistycznej ubiegłego stulecia i dotychczas z ujęciami dramatycznymi nie związany. Wątek o którym mowa, to dzieje młodego człowieka, który dopiero wchodzi w życie, zdobywa podstawowe wykształcenie, szuka swego miejsca w świecie i wzoru postaw, przeżywa swe nauki i lata wędrówki (jest to element powieści edukacyjnej, powieści o formowaniu jednostki). Bohaterką powieści edukacyjnej jest w Oziminie Nina. Przyjmuje postawę pytającą, jest przedmiotem zabiegów pedagogicznych. Dla protagonistów obecność Niny ma znaczenie ogromne, zmusza ich do mówienia, jest ona swego rodzaju wywoływaczką wypowiedzi.

Wydarzenia lutowej nocy - rozpoczęcie biesiady, nadejście wiadomości o wybuchu wojny, dochodzące z ulicy odgłosy, epizod z żandarmami, wreszcie rozejście się towarzystwa - zakładają co prawda pewien porządek czasowy (Berent go respektuje, dba o rozwój chronologiczny tych wydarzeń), lecz Berent o tym nie informuje - w powieści nie ma ani jednej bodaj wzmianki wskazującej, że coś stało się po czymś. Rozwój czasu ma tu charakter immanentny i jakby nie podlega werbalizacji. Czas został rozbity na punktu, które nie muszą być ze sobą połączone - jedynym czynnikiem spajającym jest to, że wszystkie należą do tego samego czas ogólnego, są momentami tej samej nocy.

Rozpoczynając lekturę Oziminy poznajemy przede wszystkim relacje bohaterów w przestrzeni. Kamera powieściowa przesuwa się po baronowskich apartamentach i co jakiś czas zatrzymuje na innej grupie rozmawiających. Obserwujemy również przegrupowania bohaterów. Centrum tej przestrzeni jest salon. Mówi się również o innych pokojach: biblioteka, pokój Leny itd.

Tak jak nie ma ogólnego ujęcia czasu, nie ma także ogólnej wizji przestrzeni. Ani razu nie oglądamy w powieści całego salonu, dostępne są nam jedynie poszczególne jego kąty, zależnie od tego, co się w nich dzieje, oraz - przede wszystkim - kto i jak je postrzega.

Każdy bohater ma prawo głosu, każdy jest autonomiczny - są to cechy powieści polifonicznej. Człowiek mówiący odznacza się tu wolnością, jego wypowiedzi nie podlegają autorytatywnym komentarzom, nie są przedmiotem oceny. Kompozycja polifoniczna zakłada udział odbiorcy w wielkiej dyskusji.

Świat przedstawiony Oziminy nie jest pokazywany z zewnątrz, zarysowany jest tak, jak go postrzegają poszczególni bohaterowie, a więc z ich punktu widzenia. Konsekwencja - prawie całkowita redukcja narratora. Bohaterem powieści jest zbiorowość, z której dopiero wyłaniają się protagoniści.

Berent respektuje integralność i niezależność mowy kreowanych przez siebie postaci. Cytuje ją w najrozmaitszy sposób, czyni to zarówno metodami tradycyjnymi, jak też za pomocą ujęć, które w jego epoce były niezwykle nowatorskie. Spotykamy więc wypowiedzi w dialogi, zarówno ułamkowe, jak bardzo rozbudowane, przytoczenia mowy wewnętrznej, epizody w mowie pozornie zależnej, a niekiedy nawet ujęcia zbliżające się do monologu wewnętrznego. Mamy więc tu do czynienia z dużym bogactwem i zróżnicowaniem.

Świat Oziminy skonstruowany jest w ten sposób, by niemożliwe były w jego obrębie podziały dychotomiczne - na „dobrych” i „złych”, na tych, co mają rację, i na tych, co są jej pozbawieni. Konstruując poszczególne głosy tak, że nakładają się w nich na siebie elementy różnych języków, odbiera im jednoznaczność - poddaje je działaniu polifoniczności.

Nakładanie się w wypowiedziach postaci różnych języków ujawnia jedną ze swoistości dzieła Berenta - polega ona na łączeniu elementów przeciwstawnych, pozornie sprzecznych, w tej jednak sposób, że w wyniku powstaje konsekwentna i jednolita całość. Głowiński to charakterystyczne wiązanie sprzecznych elementów nazwał PARADOKSAMI Oziminy.

PARADOKS pierwszy: rygorystycznie przestrzegana jedności miejsca i czasu oraz komponowanie powieści jako ciągu luźnych scen, ulotnych rozmówek, momentalnych opisów. Wynikiem takiego niezwykłego powiązania jest dzieło o zadziwiająco spójnej, przejrzystej i konsekwentnej kompozycji.

PARADOKS drugi: kompetencje narratora zostały w Oziminie radykalnie zredukowane, opowiada on o świecie tylko tak, jak go postrzegają bohaterowie, poza tym tekst powieści w dużym procencie wypełniają wypowiedzi tych właśnie bohaterów, z reguły bardzo zróżnicowane. Mimo to - Ozimina jest dziełem i pod tym względem zadziwiająco jednolitym i konsekwentnym, stanowi realizację przyjętych zasad. Wypowiedzi bohaterów, bohaterów zróżnicowanych wielorako - społecznie, kulturowo, psychologicznie, a nawet historycznie, zależne są od sytuacji, ulegają przeróżnym czynnikom i fluktuacjom (odchyleniom). To jest jedna strona stylistycznego założenia. Strona druga zaś to język wykwintny, niezwykły, krańcowo bogaty, sięgający do różnych pokładów polszczyzny - ta jego właściwość motywowana jest z pewnością nie przez działające w świecie przedstawionym postacie, ale przez ideały estetyczne epoki, przede wszystkim zaś - oryginalnie pomyślaną koncepcję stylistyczną Berenta.

Ironia w Oziminie ma inny charakter niż w romantycznym poemacie i powieści realistycznej. W nich stanowiła następstwo dystansu pomiędzy podmiotem wypowiadającym a bohaterem, wiązała się więc z wyraźnym zróżnicowaniem obydwu planów. W Oziminie dystansu nie ma i nie ma też warunków dla klasycznego sposobu kształtowania ironii. Nie równało się to jednak jej wyeliminowaniu, przybrała ona inne formy: pewnych bohaterów w sposób ironiczny widzą inne postacie - powstaje więc tu dystans nie na linii: bohater - narrator, napięcie kształtuje się na linii: bohater - bohater. Można powiedzieć, że ironia traktowana jako sprawa postrzegania została wcielona w obręb świata przedstawionego i - dzięki temu - zdramatyzowana.

To samo w zasadzie dotyczy groteski, aczkolwiek ona - jak się zdaje - głębiej przeniknęła w strukturę stylistyczną Oziminy. Cechy: łączenie na jednej płaszczyźnie elementów różnych stylów; sposób postrzegania jednych bohaterów przez drugich

Ozimina nie stanowi jedynie wizję jednej nocy, przypadającej na istotny moment historyczny, ale również reaktywuje utrwalone wyobrażenia i mity, odwołuje się innych utworów literackich.

Jedną z podstawowych form odwołania kulturowego, a więc dialogu z dziełami przeszłości są aluzje literackie. Nie stanowią one ornamentu, nie składają się na erudycyjny popis, należą do wyposażenia znaczeniowego utworu, ich uchwycenie jest więc konieczne do zrozumienia wypowiedzi. W Oziminie aluzje literackie grają niezwykle ważną rolę i ujawniają się niejako w dwu układach, w makrokosmosie kompozycji utworu oraz w mikrokosmosie poszczególnych epizodów, scen. Aluzją literacką jest podstawowa zasada kompozycyjna Oziminy: relacja o balowej nocy. Ewokuje ona dwa fragmenty III części Dziadów: Salon warszawski i Bal u Senatora, a także Wesele, Noc listopadowa, Wyzwolenie Wyspiańskiego, Pana Tadeusza, Lalki. Berent niejako zmuszał czytelników to odbioru swego działa na tle wielkiej tradycji.

Symbol gra w Oziminie taką rolę jak w poezji i dramacie epoki. Występujące w Oziminie symbole są bardzo zróżnicowane tak pod względem charakteru i funkcji, jak pozycji w ogólnej konstrukcji, a także rozbudowania. Berent nadaje wartość symboliczną poszczególnym elementom kompozycji powieściowej, a więc jej dwu podstawowym kategoriom - czasowi i przestrzeni, bohaterom, a także ich gestom, zachowaniom, sposobowi mówienia; osobny zespół symboli to przedmioty należące do świata przedstawionego, ukształtowane w ten sposób, iż czytelnik nie może mieć wątpliwości, że są czymś więcej niż zwykłymi realiami.

Stojący czas Oziminy staje się sam, jako swoiste ukształtowanie, symbolem zastoju - a więc jednego z głównych problemów utworu, tu przecież o zastoju się dyskutuje, bohaterowie są przekonani, że w nim właśnie żyją i pragną się od niego wyzwolić. Podobnie symboliczny charakter ma przeciwstawienie nocy i świtu.

Symbolika przestrzeni gra w tej powieści większą rolę niż symbolika czasu. Charakter symboliczny ma podstawowe w utworze przeciwstawienie: salon - ulica. Zarysowanie różnic pomiędzy salonem a ulicą pozwala wprowadzić podstawowe kategorie: przestrzeń zamkniętą i przestrzeń otwartą. Salon jest tutaj pod nieustannym ciśnieniem ulicy: z ulicy przybiega posłaniec z wiadomością o wybuchu wojny, z ulicy dochodzą różnego rodzaju odgłosy itp. Wydarzenia uliczne nieustannie wdzierają się w obręb przestrzeni zamkniętej i mącą jej błogi spokój.

Postacie nie tylko same mogą być symbolami, mogą one występować w powieści w roli twórców symboli. W Oziminie występują dwa typy przedmiotów symbolicznych: takie, które stają się symbolami niezależnie od świadomości bohaterów, i takie, które uzyskują rangę symbolu przede wszystkim dlatego, że tak właśnie rysują się w świadomości postaci. Czytelnik często staje się świadkiem przemiany rzeczy w symbol (za sprawą bohatera).

Tytułowa Ozimina jest symbolem odradzania się po czasie jałowym, kiedy wszelki rozwój został zatrzymany. Symbol ów streszcza więc dwa mity znajdujące się u podstaw powieści: mit Demeter i Persefony oraz mit Dionizosa. Obydwa mówią o odradzaniu, o powrocie na ziemię, o panowaniu życia nad śmiercią. Persefona powraca z Hadesu na ziemię, do swej matki Demeter, i wraz z tym ożywia roślinność i cały świat; członki umęczonego Dionizosa składają się od nowa - i powraca on na świat jako młodzieniec pełen życia i wigoru.

Wprowadzony w podtekst powieści, mit stał się jednym z komponentów jej polifonii, stał się, choć w sytuacji historycznej sprzed I wojny światowej musiał być odczytywany także jako przesłanie polityczne. Powrót Dionizosa, jego zejście na ziemię było wizją odrodzenia - państwowego, narodowego, duchowego, społecznego.

I jako niezwykłe dzieło literackie, i jako wypowiedź polityczna Ozimina prowokowała zarówno do entuzjastycznych deklaracji, jak do słów potępienia. Co raziło: że w istocie pisarz nie wskazał sposobów rozwiązania problematyki społecznej i narodowej, że zadowolił się jedynie negacją, że wystąpił wobec narodu polskiego w roli prokuratora, który tylko oskarża, ale z nimi nie współczuje. Co aprobowano: ideę aktywizmu społecznego który doprowadzić ma do odrodzenia; rolę mitu dionizyjskiego, mitu będącego wizją rozwoju, dynamiki, wielkiej przemiany.

Ozimina jest ważnym ogniwem w rozwoju istotnego dla literatury polskiej wątku: przyjęcia traktowanego jako noc narodowa, okazja do wielkich dyskusji, rozrachunków, wizji.

TREŚĆ

Lodowy połysk czarnej tafli fortepianu i mocne lśnienie posadzki rzucały mu na salę jakby pył powietrzny i ogromne zmatowanie barw w głębi”.

Część pierwsza

Jakiś mężczyzna gra na fortepianie. Przygląda mu się Nina. Po jakimś czasie rozmawiają o panu Tańskim - poecie. Mężczyzna (Bolesław Zaremba) podchodzi coraz bliżej ku kobiecie aż w końcu zaczyna ją całować. Przestali, gdy dały się słyszeć jakieś ludzkie kroki. Kolejno (chyba tan sam mężczyzna) przygląda się pannie Oli. Rozmawiają, a znaczące wydają się słowa niewiasty, która mówi, że ów mężczyzna jest taki sam jak ona. Zastanowiło go to kobiece stwierdzenie. Nie wie, co te słowa mogły oznaczać. Udaje się do palarni, a po drodze mija się z Tańskim. Do mieszkania wszedł jakiś młodzieniec, muzyk. Pytał o panią Olę. Mężczyzna, o którym już była mowa, przekazał artyście, że szukana przez niego kobieta wyszła do domu, gdyż poczuła się słabo i zemdlała. Z kim wyszła? Młokosowi nie udzielono odpowiedzi (my wiem, że z Tańskim). Muzyk przyglądał się damom zebranym w salonie. Spośród wszystkich, tylko jedna mu się spodobała (Nina). Skierował się w stronę pani domu, która dawała mu jasno do zrozumienia, by do niej podszedł. Chciała go uprzedzić o występie, do którego ma dziś dojść. Młodzieniec: „- Już wiem! Nieboszczka moja ma tu dziś śpiewać u pani, więc w wielkiej swej dobroci wolała mnie pani uprzedzić, aby mię nie przeraziło widmo przestarzałe”. Zapytał się gospodyni, czy zna ona bliżej pannę Olę. Kobieta zwróciła uwagę na to, jak dziś pięknie wyglądała (panna Ola). Podszedł do nich jakiś mężczyzna z brodą (profesor) i muzyk odszedł. Następuje teraz opis salonu, gdzie mężczyźni flirtują/zdobywają kobiety. Po jakimś czasie wchodzi zapowiedziana śpiewaczka wraz ze swym towarzyszem. Jest ubrana w wytworną suknię i całe towarzystwo spogląda w jej kierunku. Pojawił się również ulubieniec, uwodziciel tutejszych niewiast - wysoki i łysy pan Horodyski, którego profesor nazywa grzybem i dziwi się, jak taki „typ” może w ogóle podobać się kobietom. Towarzysz diwy (primadonny operowej), również artysta, zaczął śpiewać. Narrator ironicznie przyrównuje go do indora. Narratora opowiada o Woydzie, który popełnił samobójstwo, był marzycielem. A wracając do występu śpiewaka - ogólnie rzecz biorąc był nędzny, jednakże cała damska publika wręcz szalała.

Narrator przybliża nam postać pana domu (barona Niemana), który dopiero co wrócił z Petersburga. Towarzyszy mu korespondent gazet berlińskich. Panowie wzbudzają podziw i szacunek. Z palarni wyszło wiele siwych głów. Zaczęli mówić o sprawach publicznych. Jeden mężczyzna o żółtej od nikotyny twarzy mówił o potrzebie otwarcia duchowych spichlerzy, użyczenia książek, stworzenia biblioteki, gdyż wszystkim grozi klęska - „wysiewają się już tylko chwasty i co jałowsze ziarna”. Głos suchotnika nie spotkał się z aprobatą. Kolejno wstał dżentelmen młodszego pokolenia: „- Tradycyjne to wprawdzie kolumny polskiej oświaty: pańska i mieszczańska łaska, a młodzież nasza od wieków nie wychodzi z żebraczej roli żaka z misą na progach cudzych kuchen…” Towarzystwo było poruszone. Pewien przyrodnik zaczął mówić o swoim projekcie, by „sztandar duchowy” Warszawy umieścić na biegunie kuli ziemskiej (zdobyć biegun polarny). Grono było podniecone. Słowa przyrodnika skrytykowano. Po co ekspedycje na biegun? Przydałyby się wyprawy na powiaty w Polsce! W pomieszczeniu panował straszny harmider. Brakowało zebranym ogłady i kultury w dyskusji. Jakiś mężczyzna zwrócił się do korespondenta niemieckiego mówiąc, że towarzystwu brakuje wyrobienia parlamentarnego. Niemiec przytaknął: „Zapewne. Tak. Niestety”. Te berlińskie słowa uspokoiły zebranych i nastała cisza. Wstał jegomość o czerwonej twarzy i powiedział, że między nimi nigdy zgody nie będzie. Gospodarz domu zarządził, aby wszyscy zebrani wrócili z powrotem do gabinetu, gdyż tu nie da się dysputować - co chwilę wchodzi ktoś nieproszony, a poza tym - ta muzyka! Profesor z Krakowa został zatrzymany przez tego suchotniczego pana (Antoni Downar), który wypowiadał się na początku. Opowiedział profesorowi o swoich książkach, które (łagodnie mówiąc) nie idą. Ciągle powraca motyw książek, których brakuje. Antoni przedstawił profesorowi swoich dwóch byłych uczniów: Mikulskiego i Bogdanowicza. Profesor uznał ich za nędzarzy wypełnionych krzywdą i fermentem całego świata. Tymczasem ksiądz zagadywał hrabiego. Duchowny chciał, by jego rozmówca pokrył koszta związane z wydawaniem „Dziennika Loretańskiego” - pismo o tej nazwie nie istniało; tytuł jest jednak reprezentatywny dla dewocyjno-moralizujących publikacji przeznaczonych dla ludu. Hrabia zgodził się, lecz prosił o dyskrecję, gdyż jego krewny Józef ma nieco inne przekonania niż te, które głosi się w tejże gazecie.

Do salonu wszedł ruski Pułkownik i przysiadł się do tłustego jegomościa z Litwy (Wojciech Stanisławowicz), mówiąc, że im więcej grzeczności w salonie (między panami), tym coraz bardziej ślisko; nieszczera atmosfera; każdy chowa swe namiętności, pragnienia; sytuacja jak na cmentarzu. Pułkownik spostrzegł Ninę i czym prędzej do niej przystąpił. Przywitał się serdecznie - pamiętał ją jeszcze z dzieciństwa. W innej części salonu rozprawiał pan Horodyski z jakąś niewiastą. Rozmowa przechodziła w flirt. W pewnym momencie zjawił się fabrykant Szolc i Horodyski przedstawił go damie. Kobieta zaznaczyła, że bardzo lubi gdy mężczyzna pali cygaro (Szolc palił). Szolc poczuł swoją szanse. Na progu zjawiła się Nina, której podobało się towarzystwo obu panów. Nudziło jej się w salonie, gdzie krążyły kobiece plotki. Kobietę śmieszą panowie do tego stopnia, że nie potrafi opanować śmiechu. Ten nastrój nie trwał zbyt długo, po jakimś czasie była już niespokojna i zła.

Pan domu rozmawia z Pułkownikiem o sprawach społecznych. Wojskowego irytuje gospodarz, więc odchodzi i w myślach wypowiada się na temat Polaków: „Po wierzchu muzea, sztuki piękne, biblioteki, stypendia, ekspedycje polarne - to żeby swoim głowy zadurzyć; pod spodem „spółki obywatelskie” - to żeby nam piaskiem w oczy rzucić; a na spodku, na dnie samym - Niemiec”. Jest zły, przepycha się przez tłum. Wchodzi do jakiegoś pomieszczenie i uderza go zapach perfum i rytm taneczny. Łagodnieje. Gospodarz widząc Pułkownika, każe żonie udać się do niego i zatańczyć z nim. Mężczyzna spostrzegł kierującą się w jego stronę niewiastę i był coraz bardziej nieufny. Drażni go ta obłuda, sztuczność, umizgi, fałszywe przyjaźnie etc. Przypominają mu się słowa jego syna Saszy, który ostrzegał go przed Polakami. Marzy mu się Nina i żałuje, że nie jest ona „ruska”, żyła by wówczas sprawami duszy, a nie była taka wścibska. Odeszła mu ochota na harce. Tymczasem tańczono krakowiaka i mazura.

Nina i Wanda udały się do biblioteki. Niewiasta chwaliła Ninę za jej taniec. Była zachwycona sposobem poruszania się. Nina mało chętnie przyjęła te pochwały. Co innego, gdyby mówił to jakiś mężczyzna. Wzięła to tylko jako zwykłą kobiecą egzaltację. Początkowo była niechętna Wandzie, ale teraz zaczynała ją fascynować. Wanda opowiadał jej swoją historię, pełną cierpień. Była w więzieniu razem z prostytutkami (sama też pracowała jako prostytutka). Strasznie cierpiała. Wszystko przez mężczyzn. Nina solidaryzuje się z rozmówczynią, słucha ją z ciekawością i wstrętem. Zaprzyjaźniają się.

Mężczyźni siedzą w sali bilardowej. Palą i wymieniają się poglądami na temat kobiet (plotkują). Jakiś mężczyzna wstał i zaczął mówi o brzydocie, obrzydliwościach życia codziennego, ohydzie itd. Te słowa ponure zaciążyły zebranym „na piersiach: oddychano sapliwie w milczeniu”. Mężczyzna odszedł. Zaczęła się dysputa o tym jegomościu, który mówił takie wstrętne rzeczy. Ksiądz grał w bilard, a Pułkownik nie mógł uwierzyć, że duchowny może ulegać takim rozrywkom. Rozmawiali o bracie pani domu, Komierowskim.

Panowie usłyszawszy muzykę, udali się do salonu. Tańczono poloneza. Niektóre kobiety jadły i piły, a mężczyźni flirtowali z nimi. Najlepiej szło dziennikarzowi, który zdołał już położyć rękę na kolanie pewnej niewiasty. Słabe natomiast wyniki miał pan Szolc - nie spożył kolacji przy damie, ponieważ zabawiał ją jakiś hrabia o długiej szyi. W kącie Sali siedział na kanapie Pułkownik i rozprawiał z Wojciechem Stanisławowiczem. Rozmawiali o starcu, który królował przy stole - był to major wojsk polskich, który poprowadził kampanię „trzydziestego roku” (będzie on w powieści symbolem polskich ruchów wyzwoleńczych). Stanisławowicz wymieniał bitwy, gdzie zasłużył się major Komierowski. Pułkownik nie mógł zrozumieć, jak pozwolono majorowi wrócić z powrotem do Polski. Nina i Wanda siedziały w towarzystwie Bolesława. Obie białogłowe czuły się przy diwie (tej pseudo wielkiej śpiewaczce, artystce) bardzo małe, nic nie znaczące. Gdy wznoszono toasty za roznosicielkę polskiej sztuki po świecie, Nina i Wanda spuszczały głowy w dół - nie chciały patrzeć na jej wielkość.

Pułkownik nie wytrzymał całej tej maskarady. Stwierdził, że zebrani umieją tylko usypiać życie; „stare głowy zdurniać, młode oczadzać”.

Ktoś zapowiedział, że obecny na przyjęciu poeta Wawrzyniec Warski, pragnie przeczytać na powitanie diwy wiersz okolicznościowy. Pułkownik był już pijany i nie wytrzymał mówiąc: „Ślicznie!”. Nina była jakaś podniecona, szukała wzrokiem artysty. Tymczasem do Pułkownika rosyjskiego podszedł ktoś ze służby i powiedział, że jest wzywany do bramy. Jakiś mężczyzna zostawił dla niego konia. Pułkownik szybko wyszedł z salonu i zaraz wrócił. Okazało się, że wybuchła wojna rosyjsko-japońska. Wypowiedział bardzo znaczące dla powieścia „Wajna! Wajna!”. Bolesław wiedział, co to oznacza - będzie musiał walczyć. Rozpoczęły się gorączkowe dysputy. Major jakby zapadł w sen, kiwał się fotelu.

Część druga

Wanda dąsała się, że Pułkownik zabiera im takiego ładnego chłopca (Bolesława). Rosjanin odparł, że do twarzy będzie mu w mundurze. Pułkownik był już przy wyjściu, gdy drogę zagrodziła mu pani domu. Prosiła, by poszedł do jej „dziada”, bo pragnie mu uścisnąć rękę. Wojskowy był wściekły i powiedział, że ona go obraża. O takie rzeczy nie trzeba go prosić. Przecież to jest starzec i wystarczy jedno słowo, nie trzeba prosić, przepraszać etc. Udał się do „dziada”, a kobieta żałowała swego czynu. Mogła przecież posłać kogoś ze służby, by przekazał tę wiadomość pułkownikowi.

Wieść o wojnie bardzo wzburzyła zmysłami Niny. Martwiła się o „Bolka”, który zaczął unikać wzroku innych. O tym, że musi iść na wojnie wiedziały tylko Nina i Wanda, no i Pułkownik. Nie chciał, by ktoś jeszcze się o tym dowiedział. Nie chciał, by ktoś mu współczuł. Zaczął zastanawiać się nad swoją młodością. Czeka na niego teraz grób. Myślał o śpiewaczce. Wszystkie kobiety były wsłuchane w głos diwy.

Dał się słyszeć jakiś gwar na ulicy. Najpierw cichy, później coraz głośniejszy. Słuchający byli poruszeni. Śpiewaczka zauważyła to poruszenie i nie była zbytnio zadowolona. Po chwili była już oburzona zachowaniem publiczności. Nagle ktoś klasnął w dłonie i kazał przerwać. Był to Pułkownik. Okno na zewnątrz było otwarte. Cały gwar uliczny wlewał się już do salonu. Mignęła w oknie wielka biało.niebiesko-czerowna flaga, jedna z flag imperium rosyjskiego. Nikogo nie interesowała atmosfera na ulicy. Nina tarasowała drzwi, by Bolek nie wyszedł. Bolek znajdował się w jakimś szaleńczym stanie; zerwał ze ściany szablę (pełno broni tam wisiało). Pojawia się posąg Murzyna z dzbanem i czarą. Zostaje wspomniany Woyda, który popełnił samobójstwo. Nina myślała, ze w czarze znajduje się trucizna i jak zobaczyła, że Bolek po nią sięga - zaczęła się czołgać; trzymać go za nogi. Mężczyzna śmiał się z Niny. Jak mogła pomyśleć, że tam znajduje się trucizna. Nina nic z tego nie rozumiała, ale przyjęła sobie za cel odpędzić wszystkie złe myśli ob. Bolka. Zaczęła mu opowiadać o jego pierwszym przyjeździe na wieś, kiedy to powtarzała wszystko po nim, robiła to co on, naśladowała każdy jego ruch. Bolesław mimowolnie uśmiechnął się. Nina zobaczywszy uśmiech, rzuciła się mu na szyję, całowała. Bolek w końcu nie wytrzymał i uwolnił się z jej objęć.

Wszyscy biesiadnicy byli cofnięci pod ściany. Dopiero po znaku gospodarza wszyscy usiedli na krzesłach. Diwa i diw (śpiewacze) opuszczali salę Przy wyjściu zatrzymał artystkę Bolesław. Wszyscy w obecności tak wielkiej damy - czuli się źle. Ona odniosła sukces - oni nie. Diwa demaskuje tutejsze towarzystwo. Widzi tylko sentymentalizm, ckliwy, patos bolejący i cynizm; wszystko przestarzałe. Gdy sama znajdowała się w tej gromadzie - „beznadziejnie tonęła”. „Tam na świecie - mówiła, patrząc nań wyniośle - tam na świecie szanują mnie kochankowie moi”. Długo Bolek dochodził do siebie. Gdy ujrzał Pułkownika w mundurze - przypomniał sobie o wojnie.

Do mieszkania wszedł Komierowski, brat Leny - cały zakrwawiony. Bił się na ulicy. Miał broń, mógł wystrzelić, lecz były to tylko dzieci. Pułkownik pożegnał się z Bolesławem mówiąc: „do jutra w koszarach!”.

Michał Komierowski rozmawia z Pułkownikiem, który nie rozumie, po co on, stary wychodził na ulicę. Proponuje Komierowskiemu zaciągnąć się do wojska i iść razem z nim na wojnę. Ona jest ratunkiem dla takich jak oni.

Refleksje Pułkownika na temat kobiet: „ślepe dusze mają tu kobiety (…) i zmylone instynkty”. Ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Rosjanin wiedział, że ma to związek z bijatyką Michała. Gospodarz, nazwany ironicznie przez Pułkownika „burżujem”, był bardzo wystraszony, toteż wojskowy kazał mu udać się w głąb domu.

Nina przebywała w towarzystwie Wandy. Znajdowała się w jakimś nirwanicznym bezruchu. Stropowała płaczącą Wandę. Później zaczęła przechadzać się po dywanie. Niewiasty ujrzały mężczyzn zmierzających w stronę biblioteki. Poszły za nimi. Nina zobaczyła ranną głową Komierowskiego - opatrzyła ją bandażem.

Komierowski opowiada o postoju zesłańców podczas drogi na Sybir. Przyrównuje więźniów do owiec chorych na ospę. Mówi o zanikającym człowieczeństwie, o zatraceniu, o woli przeżycia, o instynkcie zwierzęcym. Słuchający nie aprobują jego opowieści, lecz on dalej opowiada, żyje wspomnieniami. Opowiada o tym, jak uciekł, jak się zbuntował. Gdy skończył, zapanowała „cisza (…) niema, jak bezsilność, jak smętu dno ostatnie”.

Gospodarz zaciągnął profesora do biblioteki, gdzie znajdowały się nawet najrzadsze druki. Uczony przeglądał księgi. Znalazł takie, które: „do skarbnicy europejskiego ducha przeszedłszy wyginęły doszczętnie w miejscach swego urodzenia”. Rozmyśla o romantyzmie (wiąże się to z problemami ideowymi początku wieku). Pojawia się motyw Bizancjum jako symbolu zamierania rozwiniętej kultury. Odwołuje się do Słowackiego i Mickiewicza. Pojawiają się również nawiązania do biblii.

Znikło z twarzy rozpromienienie wywołane starymi książkami. Przygniata go ciężka chmura rzeczywistości. W dzisiejszym świecie nie ma życia, panuje powszechna martwica. Wszystkie wozy już odjechały, został tylko on jeden - zagubiony w labiryntach biblioteki. Zgasło światło, a on mimowolnie oddał się zadumie. Widział: „druidów widma białe”. Z tego stanu wyrwały go promienie słoneczne. Gdy wychodził z biblioteki spostrzegł leżącą na kanapie najmłodszą z wczoraj obecnych kobiet (Ninę), znajdowała się w takiej pozycji, jak gdyby się modliła i w trakcie niej zasnęła. Profesor: „Owóż i życie”. Wszedł do salonu i zobaczył starca. Znowu powtórzył te słowa. W salonie znajdował się również ranny Komierowski, które nie szczędził refleksji o świecie. W powietrzu unosił się dym cygarowy, kobiece perfumy i pot wczorajszej zabawy.

Cześć trzecia

Nina wciąż znajdowała się w pozie modlącej. Nie odrywała rąk od twarzy. Myślała o wczorajszej zabawie, obwieszczeniu wojny, opatrywaniu rany Komierowskiemu. Przyszła Lena i zaczęła wypytywać ją o łzy zastygłe w jej oczach. Nina nie była zachwycona tą tkliwością i pobłażliwością Leny. Szły w stronę alkowy, gdy nagle ujrzały Olę. Napotkana kobieta mówiła o wojnie, o tym jak pójdą na nią mężowie, kochankowie etc. Nina nie rozumiała ani Oli, ani Leny. Ola zastanawia się, jak by to było, gdyby znajdowały się gdzieś indziej, w innym kraju, w innej kulturze. Nina mówiła o tym, jak mężczyźni zbierają się na swe niepowroty, a jak któryś nie wytrzyma, „będzie wolał sam…” (nie dokończyła, chodziło jej o samobójstwo; miała jeszcze w pamięci usłyszaną wczoraj opowieść o Woydzie). Lena kazała jej zamilknąć i zrozumiała, o co chodzi Ninie, dlaczego płakała i jest w takim nastroju. Ona również za „kimś”. Nina nie poszła za „nim”, lecz pozostała. Matka Leny szła za ojcem jak „pies”, gdy był w niewoli. Kobiety nie mają dzisiaj władzy kochania. Bóg dał im w zamian ciekawość, egzaltację, imaginację i nerwy.

Ola nie mogła zrozumieć, dlaczego „oni” muszą iść: „Za co? Jezus Maria, za co?... I po co?”. Uspokajała ją Lena i opowiadała o naukach, jakich udzielał jej Woyda. W opowieści Woydy, cytowanej przez Lenę, pojawia się wątek ideowy, które jeszcze silniejszą zyska ekspresję w zakończeniu powieści, to jakby jego przygotowanie. Pojawia się obraz zamordowanego boga (chodzi o Dionizosa), z którego serca wyrastają kłosy siewne: odnowa życia. Lena: „ - I Onego wieczora ja to właśnie, ja sama, jak ten skłamany sercem wid otuchy, zamknęłam mu oczy i ucałowałam usta zimne - zadrgało krótko w ponurym przypomnieniu warg” (chodzi o Woydę). Kobiety są dziś tylko karykaturą romantycznej przeszłości. Z jej słów wynika, że potrzeba odnowy życia: „siewnych kłosów odnowy”. „Bełkoce w nas duch niedołężny i wiją nami jak gadem bezskrzydłym żądze nasze”. Lena spowiada się ze swoich win: „że kochałam tym gwałtowniej, z tym większym uporem i niesytością, im bardziej pijana powracałam z marzenia; że życiu czy memu diabłu trzeźwości na pokutę tym gorszą czuć się wprost chciałam i m szlachetniejszą wydawałam się sobie lub komu”. Kobieta ma duszę przepołowioną: z jednej strony spóźniony romantyzm, a z drugiej niemoc i zakłamanie uczuć w zastoju. „Takie my dziś jesteśmy: rodzone dla silnych, niewolnice roztropnych, fascynowane przez słabych, a wplecione w to kolo niemocy i bezruchu życia”.

Nina bała się „Murzyna”, toteż przytuliła się do Leny. Po jakimś czasie wszedł mąż pani domu (Leny) z przeprosinami, bo nie wiedział, że u żony jest takie zgromadzenie.

Nina wyszła i ujrzała Murzyna z tacą, który podawał Woydzie truciznę. Znów poszła do biblioteki, z której niedawno wyciągnęła ją Lena. Nina przypomina sobie wszystkie wczorajsze przeżycia: grę karcianą panów, toasty, tańce, śpiewy, kieliszków brzęki i słowo „wajna”, które zmieniło wszystko. Z tych myśli wyrwała ją sylwetka starca, który niewiadomo skąd pojawił się koło niej. „-Wiesz ty - pochylił się do niej nagle twarzą - jakie jest w złym życiu tych ludzi zło najgorsze? Duszy w każdym zaprzepaszczanie. Bo za tym idzie niechybnie - zdrada tej wspólnej”. Norą zdrady i ogniskiem jest cały ten ludzi dzisiejszy obyczaj. Wspomina o Woydzie, o jego walce wewnętrznej, zatraceniu duszy.

Zaszedł ich baron. Kazał iść starcowi już spać. Ninę bardzo zdziwił sposób potraktowania starca. Zwłaszcza, że wczoraj pan domu inny miał stosunek do starego majora. Baron czuł potrzebę wygłoszenia pouczenia, by czasem Nina nie brała na serio słów starca. Nazwał majora „tchnieniem otwartego grobu”. Był zły na niego, że poił starczym pesymizmem tak młodą duszę. Major jest symbolem przeszłości, czasów minionych. Baron zapewniał, że żadna krzywda mu się w tym domu nie dzieje. Nina domyśliła się, że między Baronem a majorem muszą istnieć jakieś porachunki. Słowa pana domu kontrastowały z wypowiedzią starca. Nie wiedziała komu wierzyć i w co wierzyć. Pan domu nie znosił Woydy: „osobnika jak stara panna: smętnego, pretensjonalnego, a nie ufającego swym wdziękom”. Trzeba mieć „twardą pięść” dla tych, co występują przeciw radości życia, jak hieny i szakale. Nina nie mogła już słuchać Barona, lecz ten nadal nie przestawał. Nina zaczęła coś krzyczeć, wypowiadać słowa starca i barona. W konsekwencji zemdlała, a pan domu dociągnął ją do Murzyna, nalał wody do czary i napoił Ninę. W kobiecie mieszała się nienawiść z obłędem i lękiem: „Któreś to było przekleństwo, a które błogosławieństwo?”.

Gdy doszła do siebie, wszystko przeanalizowała. Baron jawił jej się jako człowiek, który może dać „pouczenie szczęścia”. Była mu wdzięczną, pocałowała jego rękę, a on „przyjął to z flegmą nieomal”. Czuła, że jej dusza przy nim uspokaja się.

Krótko trwał spokój Niny. Gdy Baron odszedł, znów poczuła jakiś niepokój. Myślała dużo Woydzie. Analizował słowa Leny, Oli. Męczyły ją przywidzenia, widziała jak Murzyn otwiera oczy etc. Widzi, jak Lena siedzi blisko ognia i grzeje swoje nagie ciało (jedyny atrybut kobiety); jest również brat i dziad. Dalszej części nie rozumiem. Nina prowadzi jakieś dziwne rozmowy, ale z kim? (wszystko dzieje się w jakimś półśnie, są to tylko jej wyobrażenia). Często pojawiają się wyczekujące „szakale” i „hieny”.

Wanda wyrwała Ninę z obłędu. Nina zwierza się swej przyjaciółce. Mówi o tym, jak się wczoraj oddała „komuś, któremuś” (Bolkowi). Wszystko, co działo się wieczorem i w nocy było sabatem czarownic i zlotem szakali przed ogniskiem diabła.

Część czwarta

Zapoznaniu się profesora z Komierowskim towarzyszył wielki zgrzyt. Dopiero za sprawą Wandy brat Leny przedstawił się profesorowi. Rozmawiali o sprawach związanych z wojną. Wyszli na ulicę. Po jakimś czasie dołączyli do nich Bogdanowicz i Mikulski. Profesor zastanawiał się nad procesem zatracania się hierarchii intelektualnej wśród młodzieży. Zagadnął do młodzieńców, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Pamiętali, jak wczoraj potraktował ich profesor. Szli w stronę Powiśla, gdzie mieszkała Wanda. W powietrzu unosił się zapach nędzy i biedy. Profesor był wstrząśnięty widokiem, jaki zobaczył. Spotkali Franka (jakiegoś złodziejaszka) - znajomego Wandy i Komierowskiego. Zobaczyli pościg za jakimś mężczyzną. Profesor był zniesmaczony. Nie mógł uwierzyć, jak całe to „łachmaństwo” jest „nasze” (czyli polskie). Ktoś z tłumu tłumaczy profesorowi powód gonitwy. Wylicza krzywdy i zbrodnie jakich dopuścił się uciekający. W końcu, dały się słyszeć: „odgłosy zwierzęcego kwiku katowanego krzywdziciela nędzy”. Wyszli z tej dzielnicy pełnej nędzy. Młodzi rozmawiali o polskim przemyśle, lecz nie zbyt długo, bo sprowadził ich na ziemię Komierowski mówiąc, że to wszystko niemieckie, francuskie, żydowskie itd., nasze jest to, co widzieli na zaułkach (na Powiślu). Przyczepiła się do nich jakaś „baba” brzemienna. Widać jakiś tłum idący ulicą. Śpiewają hymny dawidowe. Wszyscy, prócz profesora, witają się z tymi pielgrzymami z jawną sympatią w oczach. Profesor: „Upokorzony za nich i za siebie za to poddanie swej wrażliwości uczuciom, mimo wszystko przecie obcym, brakła się oczami w dali, mijał nimi kominy fabryczne i zatrzymał je nagle na ostrej w złotym błysku, niby drugie słońce zimowego ranka - kopule cerkiewnej”.

Ten pochód to jacyś heretycy (jedwiabioszwarcy - zarówno genezy tego słowa, jak i tego, o jaką sektę religijną chodzi, nie udało się ustalić). Byli to „twórcy herezji stepowej” przeciw krzywdzicielom ludzi pognębionych. Procesja ciekawych złączyła się niemal z pochodem. Do profesora przystąpił jakiś robotnik i mówił o księżach: „jego grzeczny pan Bóg rozumie pewno tylko po francusku i brzydzi się nami”.

Na ulicy śpiewano Warszawiankę, rewolucyjną pieśń pióra Wacława Święcickiego. Wanda ujrzała w tłumie Ninę.

Nina siedziała na bruku. Zobaczyła konia, który cwałuje bez jeźdźca. Był tak śpiąca, że głową uderzyła w twardy bruk. Podszedł do niej robotnik (ten, co rozmawiał z profesorem) i oglądnął jej głowę. Nina widziała ciało jakiegoś mężczyzny, leżące pod parkanem. Przybiegła do niej Wanda i zapewniła, że doktorzy już w drodze.

Nie wiadomo z czyjej ręki sypnęły się strzały. Wszystkich spędzono w jedno miejsce. Przetrzymywano ich kilka godzin. Przybyło wojsko. Profesora puszczono natychmiast (miał paszport cudzoziemski). „Strzelający i prawdopodobny prowodyr nie żyje już; właściwych zaś sprawców wszystkiego, owych pielgrzymów, już uprowadzono i załatwia się tam z nimi osobno”. Reszta z ekipy profesora została uprowadzona. Cały tłum widzimy z perspektywy profesora. Pojawia się motyw psychologii tłumu.

Profesor spogląda na halizny mazowieckie. Wszystko jest monotonne. Nagle pomyślał o Ceres Desarta, czyli rzymskim odpowiedniku Demeter. W ręce trzymał książkę z poezją (zgubiła ją Wanda) Claudiusa. Na pierwszej karcie znalazł napis: „o porwaniu Prozerpiny”. „Oto i dziecko Ceres - myślał - wiosna, młodość w podziemia porwana”. Pojawia się mit eleuzyński (nawiązanie do Wyzwolenia), erynie (boginki zemsty), Dionizos (symbol dzikości i żywiołu, otoczony był przez dzikie zwierzęta. Po rozszarpaniu na rozkaz Hery jego członki składały się od nowa, następowało odrodzenie. Dionizos więc był jednym z symboli przemienności natury).

Znów spoglądał na halizny mazowieckie. Krajobraz senny, monotonny, uśpiony. Myślał o Wandzie: „Ujrzał ją w wyobraźni nieżywą na tle murów i wieżyc miasta - tam, gdzie Chrystus pod krzyżem występuje z kościoła (posąg ten ma tu znaczenie symboliczne. W literaturze początku XX w. często zestawiano postacie Chrystusa i Dionizosa) i gdzie zasiadł w spiżu ten, co ziemię ruszył. Widział ją tam pod kirem pyłu miejskiego, a tym jaśniejszą obliczem cichym, dzierżącą w dłoniach martwych granatu jabłko i kłosów pęk: symbole dwojakiej płodności ziemi”.

Słowa J. M. Muszkowskiego.

Pierwsze zdanie powieści. Już zaczynam się bać reszty.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wacław Berent ozimina
Wacław Berent ozimina
Waclaw Berent, Ozimina, 1911
Wacław Berent Ozimina BN
BOY, WACŁAW BERENT
Berent Ozimina
MICINSKI, WACŁAW BERENT
RITTNER, WACŁAW BERENT
ORKAN, WACŁAW BERENT
ROSTWOROWSKI, WACŁAW BERENT
STAFF, WACŁAW BERENT
Berent Ozimina
ZEROMSKI, WACŁAW BERENT
NOWACZYNSKI, WACŁAW BERENT
WEYSSENHOFF, WACŁAW BERENT
STRUG, WACŁAW BERENT
KISIELEWSKI, WACŁAW BERENT

więcej podobnych podstron