Rozdział 1: Kubuś P. zwany „Puchat”
Dawno, dawno temu... No może nie AŻ TAK dawno. W każdym razie, jakiś czas temu, żył sobie pewien miś. Miś ten znany był powszechnie na rynku rozrywki filmowej jako Kubuś Puchatek. Mieszkał on w Stumilowym Lesie wraz z grupką wiernych przyjaciół. Gdy tylko wjeżdżała kamera ze studia Disney'a wszyscy grali przemiłych mieszkańców lasu. Seria ich głupiutkich przygód w krótkim czasie zawładnęła całym światem rozrywki. Wystarczyło jednak, by kamery wyłączono i ekipa filmowa opuściła las, by życie wróciło do normy. A norma wyglądała zupełnie inaczej, niż by sobie jakiekolwiek dziecko wyobrażało.
Zaraz po udanym odcinku, wszyscy zbierali się w Pubie „Siedmiomilowy” i wyciągają butelki. Popijawa trwa najczęściej do rana... dnia następnego.
A gdyby wdarł się jakiś szpieg zauważyłby leżące w trawie butelki, kupkę spalonego siana i śpiących dookoła żuli.
Tytułowy bohater uwielbiał alkohol; oprócz tego notorycznie wszczynał zamieszki - po prostu typowy kibol. Jego ulubioną stacją radiową, było Radio Maryja FM - pod wpływem jego audycji miś odpływał w stan błogiej nirwany. Mocniejszej niż tej, jaką łapał po wypaleniu trawy.
Jedna rzecz występująca w bajkach była obecna także i w „rzeczywistym świecie” Kubusia - Małe co-nieco. Oczywistym składnikiem tego „lunchu” był miód, lecz oprócz niego miś dolewał także wódki i robił sobie shake'a.
Najlepszym kumplem misia, było wyjątkowo małe i krzykliwe zwierzę - Prosiaczek. Znali się odkąd porzuciła go Babe - świnka z kasą, zaprzeczając jakoby było to jej dziecko (kłamała, jej agent uznał, że dziecko to „niewygodna sprawa”). Poznali się w domu dziecka i od tamtej pory kumplują się na tyle, że wiele razy musieli dementować plotki o ich rzekomym homoseksualizmie. Szybko dołączyli do gangu, który trząsł całym lasem i robi to do dziś.
Jednym z jego założycieli był Królik - zdziczały patriota, który nie przeżyłby dnia bez kieliszka whisky zagryzanej marchewkami. Po Kubusiu i Prosiaczku do struktury wcielono Tygrysa - narcyza psychopatę, zapatrzonego w swój ogon. Za zwiad powietrzny odpowiadał były komandos, Pan Sowa - były wojak, który okrył się sławą podczas bitwy o las, która miała miejsce jeszcze przed narodzinami Kubusia. Sędziwy ptak, nadał sobie i wiernie pełnił rolę leśnego barda. Zawsze, ilekroć wzbijał się w powietrze, wiadomo było, że zacznie kolejną pieśń, a ponieważ talentu wokalnego nie posiadał, działał na nerwy wszystkim mieszkańcom, a zwłaszcza żulom, którzy mocniej odczuwali kaca, gdy tylko rozlegała się kakofonia ptasich dźwięków
Okolicznym mordochleją, który wciąż nie mógł zbudować domu, był osioł Kłapouchy. Często w nocy można było usłyszeć jak złorzeczy, nie mogąc ustawić prosto kijów stanowiących konstrukcję jego mieszkania - wiadomo, że i tu bezpośrednim sprawcą tragedii Kłapouchego był pociąg do wódki.
Szefem „Siedmiomilowego Gangu” był Krzysztof - chłopiec reprezentujący tzw. „trudną młodzież”. Był to chudy osobnik o włosach do ramion ubierający się w rozprute dżinsy i koszulkę z pacyfą. Poza alkoholem i heavy metalem nic go nie interesowało, nie miał perspektyw. W sumie nie były mu one potrzebne - wiadomo, że postacie z bajek zawsze sobie radę dają i podatków nie płacą, bo wszystko leci na konto Disney'a. Krzyś na dodatek był właścicielem Browaru Stumilowego S.A., czyli ogólnie rzecz biorąc, był ustawiony na całe życie.
Z czego żył Kubuś? Z procentów pobieranych za każdą książkę, akcesoria i filmy z jego wizerunkiem, które zapewne masz i ty, drogi czytelniku. Wszyscy wiemy, że Kubuś na całego oddał się komercji i nieźle z tego żyje, więc nie oczekuj, że będzie ciężko pracował za 500zł na budowie czy coś (wyżej nie zajdzie, gdyż nie ukończył przedszkola)
W Stumilowym Lesie każdy dzień wyglądał tak samo: śpiew ptaków, bełkot żuli i zbiorowe chlańsko. Oczywiście, od czasu do czasu, aby się nie przyczepił nikt z Stowarzyszenia Na Rzecz Moralności, trzeba było butelki zakopać i udawać pogodne zwierzątka przedstawione w wersji dla dzieci. Tak, więc czasem Krzyś modelował włosy na krótkie a na miejsce podartych spodni i wspomnianej koszulki zakładał ciepły kolorystycznie t-shirt i zwykłe niebieskie Levis'y. Kłapouchy miał zdecydowanie łatwiej: Wystarczyło, aby przez chwilę nie przeklinał tylko siedział bez ruchu przed swoim domem - wiadomo, że Kłapouchy w moralnie poprawnej wersji i tak był przedstawiony zawsze jako wyjątkowo zamulony osobnik bełkoczący coś o pogodzie. To potrafił świetnie, lecz czasem, zwłaszcza, gdy wypił więcej, zdarzało mu się zachować nieodpowiednio (np. puścić pawia), co mu Kubuś wypominał w chwili, gdy z tegoż powodu, kamera robiła ujęcie domu Krzysia.
Nazwać ich degeneratami to błąd - oni byli zepsuci do cna!!! Ale byli z tym szczęśliwi - Kasy nie było dużo, lecz forsę na wyżycie zapewniała im gorzelnia Krzysia i (wahająca się od pewnego czasu) pozycja Kubusia na rynku rozrywki filmowej. Królik co prawda, próbował coś dorzucić do kasy, pędząc wino w garażu, ale wpadł z powodu telefonu na komendę anonimowego „dobroczyńcy”, którego nigdy nie zidentyfikowano. Biznesem zajął się również Pan Sowa, który próbował wcisnąć komukolwiek swoją biografię, niestety z mizernym skutkiem. Prosiaczek wielokrotnie próbował znaleźć sposób na łatwą kasę, lecz za każdym razem jego pomysł spełzał na niczym.
Wielką nadzieją mieszkańców Stumilowego Lasu na poprawienie kulejącego od pewnego czasu budżetu, była kandydatura Krzysia do Sejmu, zbojkotowana jednak przez odwiecznego wroga całego lasu.
No właśnie... Niby to sielanka była, lecz jednak istniało coś, co spędzało sen z powiek mieszkańców. Problemem tym było sąsiedztwo, które za wszelką cenę próbowało opanować rynek rozrywkowy, będące na szczęście poniżej naszych bohaterów. Większość z was zada na pewno pytanie - „Któż to był?” Hehe. Potrzymam was jeszcze w niepewności i opiszę to w innym rozdziale. Czy mam z tego satysfakcję? Oczywiście! W końcu jestem perfidny.
Pragnąc zapełnić jeszcze kilka kartek opiszę wam mieszkanie Kubusia. Zapamiętajcie je dobrze, gdyż większość przygód rozgrywa się właśnie tam.
Domek misia do wielkich nie należał, ot zwykłe 45 metrów kwadratowych bez balkonu z jednym oknem i drzwiami, które od pewnego czasu wisiały na jednym zawiasie. Kubuś musiał opłacać czynsz Krzysiowi, co czynił regularnie, za każdym razem patrząc z wyraźnym niezadowoleniem jak Krzyś bierze kasę i leci do pobliskiego sklepu stereopolowego.
Dom Kubusia składał się z łazienki, kuchni i jednego pokoju, w rogu którego stał dębowy stół, podarowany misiowi przez wielbicieli z konkurencyjnych kreskówek... Tak, miał on fanów także i tam. Kuchnia była raczej typowa - stała tam wysłużona babcina kuchenka gazowa Masterchuch. Złośliwy autor nie mógł zapomnieć o umieszczeniu tam szafki, która wisiała na tyle wysoko, że miś musiał stawać na taborecie, żeby coś z niej wziąć. Nie raz zdarzyło mu się z niego zlecieć, głównie z powodu zaburzenia stabilności spowodowanej napojeniem się butelką taniego wina. Lampa wisiała z sufitu na tyle nisko, że tylko prosiaczek nie musiał opanowywać trudnej sztuki swobodnego chodzenia po kuchni przy jednoczesnym unikaniu soczystych grzmotnięć łepetyną o klosz.
Sypialnia misia składała się z postradzieckiej pryczy „Vładimir” z narzuconym poplamionym kocem, przy której stała rozklekotana szafka nocna, w której miś trzymał paczkę tabletek na kaca.
Dokładniejszej analizy mieszkania misia nie przewiduję, gdyż uznałem, że nie ma takiej potrzeby - wszystko, co należy wiedzieć, zostało opisane.
Codziennym zwyczajem szanownego niedźwiedzia, było małe co nieco, na które składała się konsumpcja ulubionej lepkiej substancji produkowanej przez wielce pożyteczne owady latające. Owa złocista substancja występowała także w popularnej wersji bajki, lecz nie było tam mowy o „środkach wspomagających trawienie”, potocznie nazwanych „czyścicielami pamięci”, a na ludzki: zwykłej gorzały. Miś robił sobie z niej zwykłą popitkę, którą oprócz tego spożywał także „samą w sobie”.
Na obiad? Na obiad jadał ów osobnik to, co sobie upolował. Ostatnio, za sprawą rady ze strony starego czarnoksiężnika z kocurem, przerzucił się na małe niebieskie stworzenia, smażąc je na oleju z pierwszego tłoczenia, aż do uzyskania pięknego, czerwonego koloru.
Jednak po krótkim spocie reklamowym pewnej znanej restauracji przerzucił się na bogu ducha winne kurczaki, ponoć mówiące same za siebie. Nie będąc jednak zadowolonym z jakości drobiu, upolował sobie grupę czterech kolorowych zwierzątek z wbudowanym telewizorem i anteną na głowie.
Tak właśnie wyglądało codzienne życie misia o małym rozumku, znanym powszechnie jako Puchat Egzekutor. Osoby, które nie ominęły żadnego fragmentu wiedzą już mniej więcej, kim jest osobnik opisywany w mojej opowieści, a te, co ominęły - niech spadają na drzewo.
* * *
Rozdział 2: Ekipa rusza do miasta
Nastał ranek. Słońce nieśmiało wyjrzało zza chmury, jakby się czegoś obawiało... Jeżeli tak było, to na pewno dotyczyło to widoku Siedmiomilowego Lasu. Bujna trawa skrywała niejednego żula, który wywalił się leniwie na ziemi, oczekując odzyskania świadomości. Dom Puchatka pogrążony był w półmroku, głównie za sprawą starych, podziurawionych zasłon, które miś zasuwał, by nie budzić się zbyt wcześnie. Jednak tym razem, nie dane było mu długo pospać.
Zasłona skrzypiąc rozsunęła się i przez okno zajrzała chuda, o dziwo - trzeźwa facjata Prosiaczka. Był on wyraźnie czymś podekscytowany. Spojrzał na Kubusia, po czym postawił na parapecie radiomagnetofon „Krupnik” i nastawił go na Radio Maryja FM. Dźwięk niósł się po całym mieszkaniu misia, rozsiewając wspaniałą aurę głosu proboszcza, odprawiającego poranne nabożeństwo. Na twarzy misia malował się uśmiech, a z ust wydobywało się jednostajne buczenie - objaw zadowolenia. Puchatek wciąż śpiąc powstał, po czym skierował swą osobę do źródła tej nirwany. Z każdym krokiem, doznawał coraz większej ekstazy. Gdy wyczuł, że jest najbliżej, jak się da, otworzył gębę, oczekując na opłatek. Na tą chwilę czekał Prosiaczek. Wziął trawienne pozostałości ptaków z gałęzi i włożył je misiowi do ust. Miś pożuł przez chwilę podarunek i szybko doszedł, że opłatek nie powinien mieć smaku, zwłaszcza tak podłego. Puchatek obudził się i czym prędzej zwrócił prezent, Prosiaczek ledwo zdążył wykonać unik
Hahahahahaha! - eksplodował śmiechem - Udało mi się!! Wiedziałem, że nadejdzie ten dzień! Hahahahaha!
No i czego rżysz ty samobieżna rolko schabu! - odparł mu miś - Lepiej zbieraj stąd swoje siedzenie, bo ci zaraz do niego nakopię!
Spoksik Puchacie! Wszyscy wiemy, że zanim się rozpędzisz na tyle, by mnie dorwać, minie z pół dnia!
Uważaj co gadasz! Trenowałem ostatnio. Jestem szybszy niż ci się wydaje!
Tak? To dawaj! Ścigamy się do pubu! Dasz mi rady, masz ode mnie piwo. Jak wygram, to stawiasz ty. Zakład stoi?
Stoi - krzyknął miś, po czym poszedł się ubrać.
W końcu ruszyli. Początkowo przewagę zdobył Prosiaczek, lecz Kubuś trzymał w zanadrzu pewną niespodziankę. Już miał ją Prosiaczkowi „ujawnić”, gdy nagle przeciwnik zatrzymał się i krzyknął: „Patrz! On znowu to robi!!!” Kubuś spojrzał w niebo.
Jego oczom ukazała się sylwetka Pana Sowy, który zbierał się właśnie do kolejnej piosenki. Prosiaczek szybko dobył procy. Jeden celny strzał wystarczył, by śpiewak, nim zdążył wydobyć z siebie pierwszą nutę, runął z łoskotem na ziemię.
Brawo! - zawołał radośnie Kubuś - Może mu się wreszcie odechce tych eskapad. Mam już dość zawodzeń tego starego tetryka!
TYLKO NIE STAREGO! - rozległo się z pobliskich krzaków
Prosiaczek i Kubuś ponownie ustawili się obok siebie i wystartowali do biegu. I znowu miś przegrywał.
Gdy zbliżali się do „ostatniej prostej” przed pubem, Kubuś wyszeptał do siebie: „No! Może się uda! Yhh! Yyyyh!”.
Udało się. Miś z ogromnym impetem zaczął nabierać prędkości. Efekt był podobny do efektu odpalenia podtlenku azotu w autach wyścigowych. Przyspieszenie było na tyle duże, że nie zdążył ominąć Prosiaczka i zwyczajnie go stratował. A że był cięższy, nawet nie zwolnił.
Kuba!! Co do cholery?! Co to było?!! - krzyknął za nim stratowany
Hehehe!! Zwyczajna grochówa i fasola po bretońsku! Mówię ci! Istny ogień!
Prosiaczek otrzepał się i podszedł do misia.
Ty, stary! Nie było mowy o dopingu!!! - wykrzyczał - A już na pewno nie było mowy o faulowaniu! Należy ci się dyskwalifikacja!!! Całkowita!!
Co to, to nie! Nie będzie mi tu jakaś miniaturka decydować! Wygrałem i wisisz mi piwo! - odparł miś
ŻADNEGO PIWA CI NIE KUPIĘ! - wrzasnął Prosiaczek pokrywając się czerwienią wyraźnego niezadowolenia.
Cicho bądź rostbeef - powiedział Kubuś - Bekony i ptaki głosu nie mają.
Powtarzam! NIC ci nie kupię, a nawet lepiej! TY mi kupisz należne mi piwo i jedno karne! - odparł pokrzywdzony
Czy ty za dużo ode mnie nie wymagasz? - Kubuś spojrzał spode łba na towarzysza - Nie gadaliśmy nic o dopalaczu. Gdybyś mi powiedział, pokonałbym cię inaczej. A tak - sam sobie jesteś winien.
Ty-mnie? - czerwień znikła z twarzy Prosiaczka - TY-MNIE? BUAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAAHAHA!!!! (eksplozja śmiechu)
Śmiej się śmiej, o pedalsko różowy sportowcze... -powiedział miś
RÓŻOWY?! JAK ŚMIESZ TY GŁUPIA KOALO!!! - Prosiaczek znów pokrył się czerwienią
KOALO?! - karminowy odcień zalał również twarz misia
Bohaterowie rzucili się na siebie. Po krótkiej bijatyce, w której z racji rozmiarów zwyciężył Kubuś, chwycił on przeciwnika, zamachnął kilka razy i puścił. Prosiaczek mógł się teraz przekonać, co widzi leśny bard, gdy wykonuje „Zwiad powietrzny”. Lecz nie był to koniec jego niefartu.
Na polanie, nieopodal której przelatywał, Królik sadził właśnie marchewkę. Ów, gdy spostrzegł niewyraźne rysy jakiejś postaci, uznał, że to Pan Sowa, szykujący się do kolejnego „koncertu”. Niewiele myśląc chwycił strzelbę i wycelował w niebo. Prosiaczek z racji lekkości, zachował się jak trafiona puszka - odbił się wyżej, co wyraźnie zaniepokoiło Królika - Pan Sowa miał zwyczaj spadać zaraz po trafieniu, a tu co?
Coś jest nie tak... co to do cholery jest? Chyba muszę wykonać telefon do Muldera, by to sprawdził. To musi być UFO! Będę sławny! Taka kasa będzie! Hahahaha!
Chwycił strzelbę i czym prędzej zniknął za drzwiami swojego domostwa.
Prosiaczek zakończył lot tuż obok miejsca, gdzie osioł Kłapouchy, wciąż próbował zbudować dom. Wstał otrzepał się i ruszył odnaleźć drogę powrotną do pubu, nie tracąc nadziei na piwo od Kubusia.
Szybko zauważył ścieżkę, prowadzącą prawdopodobnie tam gdzie zmierzał, lecz dla pewności postanowił zapytać Kłapouchego o drogę.
Osioł oczywiście był zajęty walką z patykami, więc nie zwrócił uwagi na intruza. Złorzecząc soczyście usiadł by odpocząć, co Prosiaczek postanowił wykorzystać.
Yoł stary grzybie! Co tam u ciebie słychać? Jak chałupa?
A jak myślisz!? Wciąż z tą **** walczę i za cholerę złożyć jej nie mogę
Ale po pijaku to nie dasz rady! - Prosiaczek pokręcił głową - Nikt by z resztą nie dał.
Ale ja jestem trzeźwy! I wciąż nic!
JESTEŚ TRZEŹWY??? JAK TO MOŻLIWE??? - wykrzyczał gość
A tak! - osioł zmierzył krytycznym wzrokiem swą „rezydencję” - Postanowiłem sprawdzić, czy jak nie będę pijany to dam radę to gówno zbudować... No i wiem, że nie. Ty, a swoją drogą, to może Puchatek by mi znalazł u siebie jakiś kąt za drobną opłatą?
Coś ty! - Prosiaczek pokręcił głową - Ten idiota jest zbyt napuszony by kogokolwiek przyjąć. A już tym bardziej za DROBNĄ opłatą.
Co, znowu się pobiliście? O co tym razem? - Kłapouchy spojrzał na gościa
O doping! Ścigaliśmy się, a on ośmielił się użyć dopalacza! I jeszcze nie chciał uznać swojej przegranej i przyjąć kary
Ciężka sprawa...- odparł osioł - Zapewne ci nie mówił o wczorajszej kolacji na melinie u Krzycha? Była pyszna wojskowa grochówa, a na drugie fasolka! Pychota! Oczywiście, alkoholu również nie brakło! Na pewno okazja do wyścigów była po tym przednia. Pamiętam, jak mój pradziadek opowiadał mi o swoim zwycięstwie w maratonie Disney'a. Posłużył się wówczas takim dopalaczem. Nikt się go nie czepiał, a co więcej: Inni też to robili, no ale mój pradziad był czempionem-nikt mu w gazach nigdy nie dorównał.
A chromolę ja te twoje historie! - oburzył się Prosiaczek - Ilekroć nie pijesz, zbiera ci się na sentymenty. Mam dość. I Kubusia i ciebie! Mam dość wszystkich! Idę spać!
Po tych słowach ruszył biegiem w kierunku swojego domu, o którego położeniu przypomniał sobie tak nagle, jak uświadomił sobie, że nic dziś jeszcze nie wypił.
Kubuś pchnął drzwi do pubu, które otwarły się z głuchym łoskotem. Lokal nie był duży, ale piwo mieli tu pierwsza klasa - prosto z browaru Krzysia.
Puchatek rozejrzał się po lokalu - oprócz pojedynczych bywalców praktycznie można by rzec, że nikogo w nim nie było. Uwagę misia zwróciło coś, jakby mop stojące przy barze - chude o czarnych włosach nie wykazujące oznak życia.
-Cholera - rzekł Kubuś - Znowu pani Zofia zostawiła swojego mopa po sprzątaniu... Oj Krzyś będzie wściekły
Oj będzie, będzie durniu - odezwał się mop
To ty Krzychu? - miś szybko poznał głos szefa - Nie zauważyłem! Niedawno miałeś krótsze włosy, nie?
Zawsze takie miałem - odparł Krzyś pociągając łyk żubrówki - Tylko nigdy się nie przyglądałeś.
Co słychać Krzychu? Szykujesz jakąś akcję? Jak tak, to wiedz, że chętnie się włączę, niezależnie od tego, co by to było.
Tak sobie myślałem. Czy by do miasta nie wpaść - Krzyś pociągnął kolejny łyk napoju - Z kasą kiepsko, a się Zieloni czepiają o te butelki, co to wszędzie leżą. Trzeba by na łapówkę jaką dorobić...
A to super! Dawno w mieście nie byłem. Jest tyle do zobaczenia. Kiedy idziemy?
Jutro rano wyjedziemy moim mercem. - Krzyś odłożył butelkę - Najlepiej, żeby ktoś został i ogarnął trochę, gdyby wpadli pod naszą nieobecność... Cóż, trzeba będzie z Sową pogadać. On się nam w mieście do niczego nie przyda, a jak zacznie śpiewać to i Zieloni zaczną wiać.
Ja z nim pogadam! - zaoferował się miś - Mi na pewno nie odmówi. Pożyczyłem mu ostatnio 3 zeta. Powiem mu, że jak zostanie to mu anuluję dług.
Okej Puchatku - Krzyś wstał, podszedł do drzwi i otworzył je - Zajmij się wszystkim, ja pozałatwiam jeszcze kilka formalności i wpadnę po was jutro z samego rana. Na razie!
Cześć - Kubuś chwycił butelkę pozostawioną przez Krzysia i wstrząsnął nią - Heh, ten Krzyś nigdy nie miał mocnej głowy...
Pan Sowa siedział w bujanym fotelu i palił ulubioną fajkę pradziada. Od czasu do czasu spoglądał na swoje rodzinne portrety, wzdychając wspominał chwile, kiedy to był jeszcze pisklęciem.
U niego również rozbrzmiewała ulubiona rozgłośnia Kubusia, lecz Pan Sowa oprócz tego próbował stworzyć własną. Taką, gdzie leciałaby jego biografia, wraz z kompletną kolekcją dziadków, pradziadków i innych. Trzeba przyznać, że miał fioła na punkcie historii - w końcu kiedyś był wykładowcą na Ptasim Uniwersytecie - Tak, te czasy zapisały mu się w głowie najbardziej. Pamiętał imiona studentów (a studentek to nawet nazwiska i adresy), utkwiły mu w pamięci również różne sytuacje, których był bohaterem - to jakiś niezidentyfikowany obiekt latający rozbił się po pijaku na dachu uniwersytetu czyniąc szkody na 200 tysięcy, to posądzano go o romans z jedną ze studentek (zniosła jajka, ojca nie odnaleziono). Tak, to były czasy... Nie to, co teraz... Nikt już nie ceni sobie muzyki i śpiewaków, jak wtedy. Dziś zamiast Szopena słucha się The Rolnik Stąd. Tragedia...
Pan Sowa pogrążony w zamysłach, nie zwrócił nawet uwagi, że od około 2 minut dzwonił dzwonek do drzwi. Po chwili zaczęły latać kamienie i jeden z nich wybił szybę i trafił myśliciela w głowę. To wystarczyło, by wrócił on do rzeczywistości. Zerwał się on na równe, ptasie nogi i wyleciał opieprzyć kogokolwiek, kto ośmielił się zakłócić mu osiągnięcie spokoju wewnętrznego. A tym kimś był oczywiście Kubuś Puchatek.
Pan Sowa wyleciał z impetem przez wybitą szybę i szykował się do ataku dziobem. Gdy tylko wziął rozbieg w powietrzu, zanurkował niczym sokół na upatrzoną zdobycz, lecz o wiele, wiele wolniej...
Zrobił to na tyle wolno, że Puchatek, nim zrobił unik, zdążył jeszcze ziewnąć przeciągle.
Sędziwy ptak zarył dziobem w ziemię i utknął w niej. Nie mogąc się wyzwolić, próbował dać do zrozumienia misiowi, by go oswobodził, lecz miś słysząc tylko jakieś niezrozumiałe charknięcia i jęki, usiadł sobie i patrzył.
No stary grzybie! Wypadłeś z formy. Jeszcze jakiś rok temu, nie zdążyłbym ziewnąć, a tu co? Spokojnie mógłbym chyba jeszcze gazetę przeczytać. A tak na marginesie, to mógłbyś nieco uprzejmiej witać swych gości.
Ghhhhh! GHHHHH!! - wycharkał Pan Sowa
Tak, tak, wiem. - odparł miś - Może nie powinienem był wybić ci szyby. No, ale przecież zapewne w ogóle byś na mnie uwagi nie zwrócił i stałbym sobie do rana.
GHHHHHHH!!! - rozległo się ponownie
Ej, no! Daj spokój! Nie ma się co tak bulwersować! Przecież wstawię ci nową!
GHHHHHHHH!!!!
NIE PRZEKLINAJ! - wywrzeszczał miś
Ghhhh??!!
- No. Już lepiej. A swoją drogą, to niezły z ciebie parasol przeciwsłoneczny, wiesz? - miś położył się pod wciąż trzepoczącymi skrzydłami ptaka - Brawo! Jest nawet klimatyzacja!! Pełen odlot!
Przez około 10 minut miś leżał tak sobie beztrosko pod wciąż uwięzionym Panem Sową, gdy nagle przypomniał sobie, że przecież miał z nim porozmawiać, a jak tu gadać nie mogąc uzyskać odpowiedzi.
No ptaku drogi. Nie ruszaj się przez chwilę. Czas złożyć parasol.
Miś chwycił Pana Sowę, po czym gwałtownie pociągnął, uwalniając w ten sposób ptaka. „Parasol” zrobił kilka fikołków, po czym uderzył o swoje drzewo. Przez chwilę przed oczami fruwały mu kufle piwa, po czym odzyskał świadomość. Wstał, otrzepał się, podszedł do misia i rzekł:
Nigdy więcej nie nazywaj mnie parasolem, ty bezużyteczny miodotrawco!
Ależ to nie było nic osobistego! - odparł Kubuś - Chciałem tylko w ten sposób podkreślić użyteczność twojej chwilowej sytuacji! Ale mniejsza o to. Mam do ciebie sprawę.
Dopóki nie wstawisz tej szyby, nie zamierzam cię słuchać - uniósł się ptak
Ale to polecenie służbowe od Krzycha, a wiesz, że on nie lubi jak mu się odmawia. Pamiętasz, co było gdy mu odmówiłeś?
Pan Sowa pogrzebał chwilę w pamięci i od razu przypomniał sobie to zajście. Kiedyś Krzyś zabronił mu wydalać się podczas lotu. Gdy nie zastosował się do polecenia przełożonego mafii, na drugi dzień, gdy wstał, znalazł spalone biografie Hieronima - jednego z 10 wujków. Od tej pory Szef zagroził, że będzie palił zapiski reszty ptasiej rodziny, gdy tylko mu się kiedyś „ta głupia sowa” sprzeciwi. Jego piórami wstrząsnęły dreszcze.
Co kazał Krzyś?
Udało się! - Prosiaczek wyjrzał zza krzewu i zobaczył swój dom - Wiedziałem, że trafię. Nie poszło na marne te trzysta złotych wydanych na obóz przetrwania!
Szybko podreptał do drzwi, otworzył je i znów ogarnęła go złość.
Przez środek pokoju biegł podziemny tunel. Meble były pobrudzone ziemią, a wczorajsza pyszna sałatka z porów pokryła się czarnym nalotem.
*****!!! Ten ***** gofer!! ****** go! *******!!!
Sczerwieniały z wściekłości chwycił łopatę i zaczął walić na oślep po tunelu. Nie wywołało to jednak żadnego efektu-wyraźnie gofer był w innej części tunelu, gdzieś poza domem.
Wściekły Prosiaczek usiadł na krześle i zaczął knuć plan zemsty.
Wiem! - wstał na równe nogi - Gofer w końcu lubi pić! Niech pije do woli.
Mały mściciel zanurkował do piwnicy, wyciągnął węża przeciwpożarowego i podłączył do stojącego na podwórku hydrantu. Włożył koniec węża do ziemi i odkręcił wodę.
Ciecz zaczęła wypełniać tunel po brzegi i chwilę po tym, jakieś trzydzieści metrów od domu, spod ziemi dało się słyszeć gromkie „ O k****!”
Hahaha! Nie będziesz już więcej kopał mi pod domem!
Gofer czym prędzej zaczął drążyć drogę na powierzchnię. Prosiaczek zauważywszy, w którym miejscu delikwent się znajduje, podbiegł do niego.
Gdy tylko kopacz wychylił głowę, zaraz został schwytany za łeb.
ILE RAZY MÓWIŁEM CI BYŚ NIE KOPAŁ MI POD DOMEM!!? - wrzasnął Prosiaczek
Oj sorry bekon! Plany mi się pomyliły! Serio! Mapa była zła!
No to teraz będziesz musiał grzecznie posprzątać, a potem dopilnuję byś wreszcie odwiedził okulistę!
Nie, błagam! Tylko nie lekarz! Ja widzę dobrze! To tylko przeoczenie było! Naprawdę!
Bez dyskusji! Jeszcze dziś osobiście zaprowadzę cię do okulisty. A teraz masz tu łopatę i żeby nie było najmniejszej nierówności! NAJMNIEJSZEJ! Zrozumiano?!
Okej, okej! - Gofer chwycił narzędzie Prosiaczka i poszedł likwidować nielegalnie wydrążony tunel.
Zbliżał się wieczór. Las powoli pokrywał się osłoną nocy. Pogrążone w półmroku drzewa, rzucały złowrogie cienie. Ciemną poświatę rozświetlały jedynie reflektory czarnego mercedesa Krzysia, który stał zaparkowany nieopodal rzeki. Właściciel limuzyny, wraz z grupką ubranych na czarno dżentelmenów stał nad brzegiem. Jeden z jego ludzi zakuwał właśnie w kajdany z kulą małe, niebieskie stworzenie.
To jak będzie? - Krzyś zapalił papierosa - Wydaje mi się, że sytuacja, w której się znalazłeś, jest krótko mówiąc, beznadziejna. Na twoim miejscu zacząłbym gadać. KTO cię przysłał?!
Mówiłem, że Papa Smerf! Kazał mi nazbierać porannej rosy.
Czemu niby miałbym ci wierzyć? Moi ludzie powiedzieli mi, że zmieniliście lokalizację z powodu jakiegoś natręta, który chciał was wykorzystać do swojego programu kulinarnego w telewizji. W dodatku chodzą plotki o szpiegach pracujących dla grubopyskich. A zresztą, niby po co mu ta rosa? I czemu wysłał cię wieczorem?
Mieliśmy zmienić lokalizację, lecz właśnie wasi „przyjaciele”, zabronili nam się przesiedlić na ich tereny grożąc, że przekażą Gargamelowi gdzie ukryliśmy szefa.
PO CO MU TA ROSA?!
Do magicznego eksperymentu, zdolnego zmieniać w żabę
Hmmm... - Krzyś zaciągnął się, wypuścił chmurę błękitnego dymu, po czym spojrzał na delikwenta - Wydaje mi się, że będziemy mogli się jakoś dogadać. Dam ci zebrać tą rosę i puszczę cię wolno, jeśli w zamian przyniesiesz mi trochę tego eksperymentu.
Tylko nie wiem czy mi go szef da...
To już twój problem. Masz pięć dni. Jeżeli zawiedziesz, sami po ciebie przyjedziemy. A jakbyśmy mieli problem z identyfikacją twej osoby, złapiemy wszystkich. Zgadzasz się? Jeśli nie, to mamy jeszcze czas, by dokończyć dzisiejszą kąpiel...
Nie trzeba! Załatwię wam ten płyn!
No! To się nazywa mieć dar przekonywania - Krzyś dał znak kierowcy- Pamiętaj, nikt nie może się dowiedzieć o tym, co tu zaszło.
Oczywiście! Będę milczał jak ryba!
Ja myślę. - dogasił papierosa - Bo gdybyś nie milczał, to na pewno będziesz pływał jak ona
Krzyś wsiadł do samochodu i mercedes ruszył, zostawiając smerfa w ciemności.
Nastał ranek. Uprzedzony o wyjeździe Puchatek nastawił tym razem budzik, by nie przespać wizyty Krzysia. Gdy tylko nadeszła godzina pobudki, miś wstał na równe nogi i rozpoczął przygotowania do wyprawy. Otworzył szafę pancerną stojącą w kącie i wyjął z niej wierną strzelbę, kamizelkę kuloodporną, ubranie w kolorze khaki, kilka granatów i okulary przeciwsłoneczne.
Hmmm. Chyba to wystarczy, choć nie wiem. Może jeszcze wezmę Małego Johna... Tak...Wezmę go.
Kubuś przystawił sobie taboret pod kuchenną szafkę. Otworzył najwyższe drzwiczki, za którymi skrywały się kolejne, tym razem z zamkiem na szyfr.
Miś wpisał kombinację, położył łapkę na czytniku linii papilarnych, po czym wyjął metalowe pudełko z napisem: „Mały John”.
Pudełko to skrywało błyszczący, srebrny pistolet kalibru 44 na popularne naboje, produkowane przez firmę Algida.
Firma ta oficjalnie zajmowała się produkcją lodów, jednak za zasłoną tajemnicy, gdzieś na wyspie na oceanie, znajdowała się jej tajna instytucja badawcza, działająca na zlecenie wojska.
W pełni wyposażony niedźwiedź sprawdzał, co jeszcze brać. Uznał, że czołg Abrams może zostać, a Panzerfaust również raczej mu się nie przyda.
Minęła godzina. Pod dom misia zajechała czarna limuzyna Krzysia, znacząc swoją drogę hamowania zaoraną ścieżką i tumanem kurzu. Kubuś otworzył drzwi, by szef mógł swobodnie wysiąść po czym podał mu rękę.
Witam Krzychu! Wszyscy są? Dorwaliście tą małą, różową popierdółkę?
WSZYSTKO SŁYSZĘ! - rozległo się z wnętrza auta
Tak Kubusiu - Krzysztof wyprostował się, uścisnął mu dłoń, po czym wyjął i zapalił ulubione cygaro - Wszyscy obecni. Jak widzę, ty również jesteś przygotowany. No, ale pragnę cię poinformować, że żadnej wojny raczej nie planuję w dniu dzisiejszym.
Zgadzam się - przytaknął miś -Ale jeśli na przykład spotkamy kogoś z grubopyskich? Wolę się przed tym zabezpieczyć
Fakt. Jeszcze ich nie wykurzyliśmy z miasta... Więc dobrze. Bierz plecak i wsiadaj. Musimy jeszcze wpaść po Tygrysa i Maleństwo.
Kubuś rozgościł się w czarnym, obszernym wnętrzu siedmiometrowego mercedesa. Usadowiwszy się na wygodnej, skórzanej kanapie, rzucił spojrzenie na współpasażerów. A było ich dwóch: Prosiaczek, dzierżący swojego kałasznikowa, oraz Kłapouchy, który obejmował karabinek snajperski.
Jak leci, ziomy - Kubuś zapalił cygaro - Pora skopać kilka tyłków, no nie?
Powinniśmy wpierw skopać taki jeden, tłusty i pomarańczowy! - odparł z złowrogim akcentem Prosiaczek
Czyżby? - miś skierował spojrzenie na towarzysza - A może to ten tyłek skopie cię pierwszy!
Mordy w kubeł! - syknął Kłapouchy - To, że Szef poszedł się odlać, nie znaczy, że możecie się tak zachowywać
O kurde! - Puchatek spojrzał przez szybę - On leje na moje begonie! Niech go szlag trafi! A tak ładnie pachniały
On nie leje na nie, tylko „zatwierdza”. To w końcu, jakby nie patrzeć, jego teren - osioł wyraźnie znudzony był towarzystwem i brakiem ulubionych trunków - Puchat, otwórz no ten barek obok ciebie. Powinien leżeć tam jeszcze wczorajszy winiak. Zapodaj go do mnie.
Nim Kubuś zdążył spełnić prośbę, zamiar udaremniła mu ręka Krzysia
Zostaw, nie pijemy przed akcją. Jak tylko wrócimy, wyprawimy bankiet, a póki co odłóż butelkę
Krzyś wsiadł i kazał kierowcy ruszać. Czarny mercedes z impetem wyjechał na drogę.
Dom Tygrysa stał na peryferiach lasu. Wokół nie było żywej duszy. Może dlatego, że ci co mieszkali mieli dość już widoku tego narcystycznego zwierzęcia, brykającego wciąż po lesie, wychwalając swój ogon.
Inna wersja głosiła, że Tygrys, pragnąc być sam, powybijał sąsiedztwo.
Prawdziwe zaś jest, że było to wyjątkowo ruchliwe stworzenie-całe dnie spędzał on na pobrykiwaniu przez las, denerwując przypadkowych ludzi swoimi przechwałkami. Oprócz wad, zalet nie posiadał prawie żadnych. No może oprócz kilku. Po pierwsze był przydatny, jeśli trzeba było gdzieś szybko wskoczyć, załatwić sprawy i wyskoczyć-ogólnie była to kreatura o niemałym znaczeniu strategicznym. Po drugie bał się Krzysia, odkąd ten wpadł na pomysł usunięcia mu ogona. Tygrys do dziś budzi się z krzykiem.
Czarny mercedes zajechał pod dom Tygrysa. Nie chcąc go niepotrzebnie płoszyć, Krzyś został w aucie. Jako osobą upoważnioną do poinformowania go o akcji wyznaczył oczywiście (a kogóż by innego, jak nie...) Prosiaczka.
Haha. Zapewne wielu z was spodziewało się, że będzie to Kubuś? Nie. Tym razem było inaczej. A czemu napisałem „oczywiście”? A po to by was wywieźć w pole. Udało mi się? Jak tak, wyślij SMS o treści TAK na mój nr., jak nie to znaczy, że kłamiesz.
Dzielny Prosiaczek podszedł do drzwi i zapukał. Zza drzwi rozległo się głośne „Już idę. Obejrzę tylko swój ogon” Słysząc te słowa, mały wandal chwycił strzelbę i jednym strzałem rozwalił zamek, po czym wszedł do środka.
Mówiłem, że za chwilę! Po co zniszczyłeś me wrota? - zapytał Tygrys
Bo cię kurde znam, buraku jeden. Jak zaczniesz się na niego gapić to można czekać do dnia następnego, a ja czasu nie mam. Zbieraj się, jedziemy na akcję. Mercedes czeka.
NIE! Tylko nie Krzyś! - krzyknął Tygrys i zbladł - Tylko nie ten zabójca mego uroku! Błagam! Zniosę misia, zniosę Królika, zniosę nawet Sowę, byle nie on!
Królika nie ma. Miś jest. Sowa pilnuje lasu. A Krzyś jedzie z nami, czy ci się to podoba, czy nie. W końcu on jest szefem, nie ty.
Wiem - odparł Tygrys - Niech już tak będzie. Tylko mu powiedz, że ma nie tykać ogona! Jak tylko go ruszy, to...
To co? - Prosiaczek spojrzał spode łba na pasiastego narcyza
To... to... to ucieknę.
Heh. Możesz być spokojny. Krzyś zapewnił mnie, że bez powodu nie utnie ci ogona
Uspokojony Tygrys zaczął zbierać swoje akcesoria zwiadowcze. W tylu akcjach już uczestniczył, że zdążył się przyzwyczaić do tej roli - był nim zawsze, gdy z jakiejś przyczyny zabrakło Pana Sowy. Choć, trzeba przyznać, że jak każdy, za starym bardem nie przepadał-dziwnym trafem, gdy ptak rozpoczynał kakofonię, Tygrys zawsze przywalał w drzewo.
Kiedyś, gdy Sowa miał zwyczaj wylatywać codziennie, biedny narcyz mógł się pochwalić takim wianuszkiem guzów, że jego głowa przypominała słoneczko Polsatu.
Gdy wszystko było spakowane, wyszedł wraz z Prosiaczkiem do pojazdu. Przywitał się z drużyną, po czym usiadł między Kubusiem i Kłapouchym, którzy siedzieli najdalej Krzysia.
Czarna limuzyna miała przed wyprawą już tylko jeden kurs-do domu Maleństwa i Kangurzycy.
Dom tej wesołej rodzinki znajdował się nieopodal domu Królika.
Był on średniej wielkości. Obok domu Kangurzyca wybudowała Maleństwu obóz treningowy, w którym często trenowało, głównie skoki i boks.
Kangurzyca była postacią wyjątkowo opanowaną i spokojną. Wbrew pozorom jednak, taka osobowość nie przeszkadzała jej zapanować nad rozwrzeszczanym chuliganem, jakim było Maleństwo. Dziecko wiedziało, kiedy mama jest zła i wolało nie wchodzić jej wtedy w drogę, gdyż pod osłoną spokoju i pokory czaił się prawdziwy demon, który potrafił zniszczyć wszystko i każdego. Wszak nie wiadomo, gdzie się podział tata Maleństwa. Disney nigdy tego nie opisał. Maleństwo siedziało właśnie w swym obozie, ćwicząc przechodzenie po linie. Nagle usłyszało: „OBIAD!”. Spadło.
Wstało, otrzepało się i ruszyło biegiem do kuchni.
Matka, czego drzesz ryja? Wystarczyłoby, gdybyś przyniosła mi obiad do obozu - powiedziało wyraźnie zirytowane
No i co jeszcze? Może podać kartę win? - zapytała oburzona Kangurzyca - A poza tym, jak ty się gnojku odnosisz! Zaraz po obiedzie za karę posprzątasz dom!
Nie, mamo! Będę grzeczny! Sorry Winnetou, wymsknęło mi się.
Mowy nie ma. Posprzątasz i koniec dyskusji, bo zabronię ci korzystać z obozu.
Nic nie mówiąc Maleństwo zabrało się za obiad. Gdy zjadło i zabierało się do wykonania swojej pańszczyzny, uśmiechnęło się doń szczęście. Pod dom zajechała właśnie limuzyna Krzysia.
Kangurzyca, zauważywszy gości, wyszła im na powitanie. Maleństwo, gdy tylko spostrzegło co się święci, wyleciało na ganek zapominając o swojej pracy.
Z auta wysiadł miś w asyście Prosiaczka. Ukłonili się Kangurzycy, uścisnęli dłoń Maleństwa, po czym przeszli do meritum swojej wizyty.
Przyjechaliśmy po Maleństwo. Krzysztof planuje akcję o kryptonimie „Pozamiatane ulice”. Potrzebujemy pani dziecka jako wsparcia logistycznego. Uprzedzam, że akcja ta może być niebezpieczna. Nie gwarantuję, że wróci ono z tej wyprawy całe. Może już w ogóle nie wrócić. Lecz co by nie było, to zasłuży się ono dla sprawy naszego lasu.
Ależ oczywiście. Dostałam e-maila. Że niby może nie wrócić? No cóż, nikt z was może nie wrócić, a jak ono to chociaż czyściej będzie... W porządku. Maleństwo! Idź pakować ekwipunek, a panów zapraszam na kieliszka starej, dobrej whisky na rozgrzanie przed akcją.
Goście weszli do domu. Usiedli przy stole, a Kangurzyca podała trunki. Po ich spożyciu wyszli do samochodu. W chwilę później dołączyło do nich maleństwo i mercedes ruszył, jak zwykle zostawiając po sobie kurz i ślady opon.
20