Proces Lednickiego
Fragment z dziejów odbudowy Polski
1915 - 1924
Według stenogramów opracował,
wstępem i przypisami opatrzył
Zygmunt Wasilewski
Warszawa 1924
CZĘŚĆ DRUGA
Rozprawy sądowe
Od 28 stycznia do 11 lutego 1924 w Sądzie Okręgowym
w Warszawie
12 dzień rozpraw
(10 lutego)
(…)
Przewodniczący. Głos ma p. Wasilewski.
PRZEMÓWIENIE RED. WASILEWSKIEGO.
Ze strony oskarżyciela i jego rzeczników spotkał mnie zarzut ciężki, że nie wykonałem należycie obowiązku publicystycznego, a nawet, że wykonałem go ze złą wiarą, że powodowałem się — to bodaj najgorszy zarzut — względami partyjnymi. Stanąwszy na gruncie zupełnego relatywizmu, dowodzili, że rzucenie zarzutu zdrady z mojej strony może być zrównoważone rzuceniem zarzutu zdrady z tamtej strony na przedstawicieli mojego obozu. Oto do czego prowadzi brak wiary w możliwość istnienia prawdy obiektywnej. Muszę stwierdzić, że co do mnie wierzę w istnienie prawdy obiektywnej i w ogóle poza partiami widzę daleko szersze ciało moralne, do którego przynależę, mianowicie naród. Istnieją interesy narodu, których trzeba bronić. Wierzę w obiektywne życie społeczne, że jest jakaś logika faktów, jakaś ich siła, która na akcję czyjąś odpowiada reakcją. Leży to w naturze życia społecznego. Ja osobiście jestem przypadkiem tutaj. Leżało to w naturze faktów wytworzonych przez p. Lednickiego, że przyjechawszy do kraju, zastał rogatki moralne narodu dla siebie zamknięte i szukał furtki. P. Lednicki próbował za po mocą rozpraw honorowych i sądów polubownych dostać się do społeczeństwa. A gdy to się nie powiodło, wybrał mnie. Że ten punkt, który ja zajmowałem, został wybrany, to dla mnie może być nawet zaszczytne, ale muszę stwierdzić, że to nie ja głównie byłem jego prokuratorem, lecz życie samo. P. Lednicki może stwierdzić w tym co go w kraju spotkało, że owa „wola kraju” na którą się powoływał w Rosji, trochę inaczej się przedstawiała. Dziś rzecznika tak wymownego owej „woli kraju” nie bardzo chcą widzieć w kraju.
Wysoki Sądzie! Z owej teorii względności zarzutów wynika, że łatwo jest rzucać sobie zarzuty wzajemnie, a jeżeli tak jest, to niech ci, którzy tutaj stają w obronie p. Lednickiego, spróbują zrobić zarzut zdrady mnie, albo tym, którzy ze mną pracowali. Zobaczymy, czy to pociągnie za sobą proces czternastodniowy, czy trzeba będzie tak długo legitymować się ze swego poczucia obywatelskiego, ze swych czynów politycznych, nawet ze swej narodowości. Utrzymuję, że albo nie byłoby wcale procesu, albo byłby bardzo krótki. Wtedy byłoby to, co zacytował z Dantego rzecznik oskarżenia: „guarda e passa”. Ale jak on mógł tę lokucję do mnie zastosować? Nie tylko mnie się nie mija, ale owszem przechodzi się przeze mnie, procesem 14-o dniowym ze mną celu się dochodzi. Do tego stopnia spełniałem swój obowiązek nieosobiście i tak czułem, że proces nie jest mój, ale wynika z natury rzeczy, iż kiedy przed samym procesem jeden ze światłych dostojników, ale nieodpowiedzialnych politycznie, zwracał się do mnie, żeby sprawę zażegnać ugodą powiedziałem na to, że nie jestem władny tego zrobić, bo sprawa nie leży w mym ręku, bo jest publiczną: musi się rozegrać dramat, którego cofać nie mogę. Wiem, że zarzut, który uczyniłem, jest nieszczęściem. To jest dramat, nie jakaś rzecz groteskowa, którą by można w żart obracać, że wszyscy są zdrajcy.
Mogę na swoje poparcie przytoczyć, że jako kwalifikator życia etycznego jestem dość miarodajny. Biorę udział w życiu umysłowym społeczeństwa od lat 35; zajmując miejsce kierownicze, potrafiłem ze swoich poglądów wylegitymować się szeregiem książek, które były owocem przemyśleń i doświadczeń. Nie byłem przy tym doktrynerem, lecz zajmowałem stanowisko żywe i potrafiłem łączyć najrozleglejsze dziedziny życia umysłowego i moralnego. Jeżeli zajmowałem się tak wyjątkowo osobistością p. Lednickiego, to dla tego, że była to jednostka reprezentacyjna i dużo w ręku trzymająca. Niej można rzeczy przedstawiać, jako napaści na gładkiej drodze, jakobym kogoś przechodzącego napadł i robił z niego zbrodniarza. To był konflikt dwóch światopoglądów, dwóch działań, i to konflikt przy takiej sposobności, która przecież całym szeregom pokoleń nie zdarzyła się, na którą długo czekaliśmy. Myśmy byli właśnie tego momentu decydującymi czynnikami.
Nie moją rzeczą było zajmować się wszystkimi, którzy Polsce szkodę wyrządzali. Patrzyłem w Petersburgu na niezmierne błoto, które wytworzyło się tam na północy w czasach walenia się całej struktury rosyjskiej. Widziałem masę plugastwa, zająć się tym powinna była żandarmeria wojskowa. Były to czasy wielkich przekupstw i szpiegostwa. Działy się rzeczy dziwne: gromady krzyczały jakieś hasła, nie wiadomo skąd inspirowane.
Jako publicysta miałem obowiązek zająć się inspiratorami. Interesowały mnie te jednostki, które chciały o losach Polski decydować. Tego nie mogłem sobie odmówić. Na zjawiska, które się dzieją w sferze wyższego porządku moralno-społecznego, mam dosyć wyrobioną wrażliwość. Człowiek twórczy w wielkim stylu budzi we mnie entuzjazm. Ale jeżeli widzę w budowie tego twórcy pewne skrzywienia, pewien niedorozwój, niedorośnięcie do zadań, wtedy doznaję odrazy moralnej bodaj nawet estetycznej. Są dwa porządki życia. Jeden jest konsumentów życia politycznego, tych zjadaczy chleba, jak mówił Słowacki, a drugi jest twórców. Tych twórców należy zupełnie inną miarą mierzyć. Różnice są zasadnicze. W pierwszej kategorii wystarczy; żeby człowiek towarzysko wylegitymował się z pewnej sumy zalet charakteru; zupełnie dobrze może mu przejść życie i nawet na tych zaletach może robić dobre interesy w życiu. Ale twórca polityczny musi mieć charakter, a charakter — to jego zasady, to życie zasad w człowieku. Pionem zaś, którym się mierzy wysokość tego człowieka, jest linia „salus reipublicae suprema lex”. Jeżeli się tej linii w człowieku twórczym nie odnajduje, jeżeli jego twórczość nie jest losem jego, lecz tylko rodzajem afery, wtedy rodzi się w duszy poczucie niebezpieczeństwa stąd grożącego i wtedy czujny publicysta musi zająć się taką osobą.
Z tego powodu bacznie przypatrywałem się p. Lednickiemu. Była to osobistość, powiadam, w Rosji wyjątkowa. Wyjątkowo szczęśliwe miał położenie. Rosja była w sojuszu i miała bardzo ważną odgrywać rolę w losach tej wojny. Tak się złożyło, że rozstrzygały się losy Europy środkowej, przede wszystkim Polski.
Polska była w rozbiorach, a nici tego węzła, którymi związane było przymierze między rozbiorcami, leżały w Petersburgu. Rosja była potrzebna Entencie i konieczna do zwycięstwa Niemiec, ale ona by do wojny nie weszła, gdyby jej sojusznicy nie zagwarantowali, że nikt pierwszy nie poruszy sprawy polskiej bez jej zezwolenia. Zadaniem nadzwyczajnego wysiłku myśli politycznej Polski było to, ażeby inicjatywę sprawy polskiej wyrwać z rąk Rosji.
Zatrzymajmy się na roku 1917, który był rokiem moralnego przełomu w tej wojnie. Wtedy sytuacja była taka: wszystkie obszary ziem polskich znalazły się w rękach Niemiec; Niemcy już drgnęły, czynione już próby pokoju świadczyły, że tam jest źle; był to ostrzegawczy znak dla wszystkich, którzy z Niemcami walczyli. I kiedy trzeba było tylko myśleć nad tym, jak zrobić, by zwyciężyć ostatecznie Niemców, to wtedy właśnie inicjatywę w sprawach polskich w Rosji wziął w ręce p. Lednicki. Skupił ją w Komisji likwidacyjnej, wziął mandat od Rady Stanu, jako jej przedstawiciel w Rosji, i jeszcze chciał, żeby rząd rosyjski sankcjonował Radę Stanu. Spieszyło mu się, żeby Rosja zawierała jak najprędzej pokój separatywny. Groza położenia była wielka. Był powód przypatrywania się p. Lednickiemu.
Miałem przeświadczenie, że z tej sytuacji Polak nie ma innego wyjścia, tylko jedno. Nieprawdą jest, że drogi historyczne narodu są kwestią poglądów partii. Droga historyczna jest jedna: ten jest mądry i ma prawo zajmować się polityką, kto tę drogę odnajdzie. Nie jest tak, żeby wszystko na świecie było rzeczą względną.
Na ziemiach polskich mogły istnieć tylko dwie aspiracje, innych nie mogło być. Rzecznik oskarżenia ironizował, że zaniedbałem Lednickiego nazwać żydem, bo w książce swojej „Na wschodnim posterunku” utrzymuję, że są dwie orientacje: polska i żydowska. Jest to problem ważny. Myślę, że nawet tutaj w sądnie może być poruszony nie bez pożytku. Utrzymuję, że niema polityki doktryn, są tylko polityki interesów. Polityki nie robi się w czasach demokratycznych w powietrzu, ona musi się wspierać na jakichś realnych dążeniach masy kraj zamieszkującej. Na ziemi polskiej zarysowały się dwa wiry interesów: jeden polski, a drugi żydowski. Innych nie było. Przebieg tej wojny wykazał w szeregu aktów dyplomatycznych i na kongresie (może to rzecz drażliwa?), że świat żydowski bardzo był zainteresowany, ażeby dopomóc Niemcom w taki czy inny, sposób, ale tak, żeby nie było wielkiej Polski. To jest fakt. „Dla żydów najlepszym rozwiązaniem sprawy polskiej byłoby takie, żeby wszystko zostało „in statu quo ante”. Rozwiązanie beseleroskie było dla nich bardzo dogodne. W żadnym razie nie wielka Polska, tylko bardzo mała i słaba. Żydzi jako plemię handlowe, żyjące z pośrednictwa między Rosją a Niemcami, pragnęliby, żeby Polska była przewiewna, luźnie zorganizowana, żeby była łatwą drogą tranzytową między wschodem a zachodem.
Polak miał inne zadania: wyrwać Polskę z zaklętego koła rozbiorów przy pomocy państw koalicji i stworzyć Polskę zjednoczoną i mocną, która by potrafiła oprzeć się na przyszłość potędze Niemiec, idących na wschód.
Niemcy na początku r. 1917 czuli się już słabi na froncie, szukali możności zawarcia pokoju tym bardziej, że osiągnęli już wszystko, co mieli na wschodzie osiągnąć. W dodatku w czasie wojny padł carat; pozostawało tylko Polskę poddać pod wpływy niemieckie, a dostęp do Rosji byłby ułatwiony i droga na wschód, na Bagdad byłaby zapewniona.
Gdyby Rząd tymczasowy niezupełnie tym planom odpowiadał, to mieli w zanadrzu jeszcze Lenina, który tę drogę dokończy i mury rozwali.
Otóż w takiej sytuacji wziął się do spraw polskich p. Lednicki. To, co robił, tłumaczę właśnie tym jego niecałkowitym stylem polskim, tym że nie był zbudowany na typ twórczego człowieka, że nie miał psychiki twórcy polskiego, że traktował sprawę tak, jak traktowali w ogóle jego koledzy, przyjaciele w Rosji, „kadeci”. Historia to stwierdza, że jeżeli Rosja upadła, to dlatego, że miała właśnie taką inteligencję, nie poczuwającą się do odpowiedzialności. Sprawę publiczną traktowało się tam gorzej, niż oportunistycznie. Aferzyści polityczni poświęcać ją byli gotowi dla jakiegoś pustego słowa, dajmy na to dla „wolności powszechnej”. Wolność powszechna to takie hasło dla życia, jak np. świeże powietrze lub powszechne ciążenie, bo niczym nie związane z życiem. W ten sposób po rewolucji wydobyły się na wierzch elementy, rozwalające Rosję, a nie było siły twórczej, która by mogła na miejsce ustroju dawnego nadbudować Rosję na tych wielkich masach ludowych. Wpadła w ten sposób w ręce żołnierzy i robotników i stało się z nią to, co jest.
Patrząc na to wszystko, musieliśmy robić podwójny zarzut p. Lednickiemu. Należąc do rządu, pewną odpowiedzialność ponosił razem z Kiereńskim, a potem, jeżeli był w rządzie i prezesem Komisji likwidacyjnej, to powinien był przynajmniej chronić front z tej strony od rozwalenia się armii i pomóc do stworzenia wojska polskiego. A jednak tego nie zrobił. W jednym z wystąpień przeciw p. Lednickiemu, jeszcze w 1917 r., pisałem, że popełnia coś więcej, jak zbrodnię, bo popełnia błędy polityczne. Były to błędy polityczne względem Rosji, a zbrodnie względem Polski.
Osobiście nigdy nie miałem do niego żadnej pretensji i żadnych starć z nim nie miałem. Zresztą sam oskarżyciel to stwierdził. W r. 1916 jeszcze zdawało się nam, że p. Lednicki być może pójdzie z nami razem, to znaczy z Komitetem Narodowym. Tym się tłumaczy, że w jesieni byłem u niego w hotelu. Punktem wyjścia rozmowy były sprawy wydawnicze w związku z polityką na zewnątrz i w stosunku do wychodźtwa. Namawiałem p. Lednickiego, żebyśmy szli razem. Nie tylko ja się tym złudzeniom oddawałem, bo jak widzimy z odczytanego listu p. Sobańskiego Komitet Narodowy usiłował wciągnąć go do siebie. Wiem, że p. Zygmunt Wielopolski bardzo ubolewał nad tym, że tak nam trudno z Lednickim się zgodzić, że jest hospitantem tylko po to, żeby się wywiadywać czegoś od nas, od niego zaś pomocy nie mamy żadnej i stosunki z nim są bardzo niepewne.
Takie stosunki zastał akt darowania niepodległości Polski z. d. 17 marca 1917 r. Już miałem sposobność mówić o tym, że wszystko, co robił p. Lednicki, dążyło do tego, aby Komitetowi Narodowemu utrudnić zadania reprezentacyjne i by natomiast samemu wziąć w ręce zarówno zasługę uzyskania aktu niepodległości, o co mniejsza, ale później rolę wykonawczą z tego tytułu wypływającą. Musieliśmy być bardzo zgorszeni, że nie dbano o to, aby Komisja likwidacyjna, stworzona dla p. Lednickiego była instytucją dwupaństwową, lecz że powstała z nominacji rządu, interesowanego w tym, aby do likwidacji nie doszło. Do tego stopnia nie była to instytucja polska; był to urząd rosyjski. Wiedząc o tym, byłem przerażony, że p. Lednicki stara się o zrobienie z tej instytucji przedstawicielstwa Polski. Pisano o tym w dziennikach demokratycznych i w „Polish Review” w Londynie, że ta instytucja ma decydować o całości spraw Polski. Nie można się dziwić tej grupie obywatelskiej Komisji likwidacyjnej, że w proteście swoim przeciwko tej uzurpacji kwalifikuje dążności p. Lednickiego jako przeniewierstwo interesom narodowym.
Dążności te można było tłumaczyć jedynie wielką niecierpliwością p. Lednickiego, jego upodobaniem w robieniu szybkiej kariery, ambicją osobistą.
Kiedy przyszła sprawa tworzenia armii, wtedy łuski z oczu nam spadły; żadnej już nie mieliśmy nadziei pozyskania p. Lednickiego. Ze stanowiska choćby pamiętnikarza miałem obowiązek śledzenia kroków p. Lednickiego. Byłem zawsze przekonany, że p. Lednicki wiedział, co czyni. To, co robił, było owocem rozważań, owocem bardzo długich dyskusji. Sprawa była jasna. Teraz w Sądzie dowiadujemy się, że to była wina Kiereńskiego…
Kiereński był winien jakoby wszystkiemu. Pan Lednicki odsuwa się dziś od niego, a przecież w „Echu Polskim”, złożonym do akt Sądu, jest artykuł (z dnia 5/18 czerwca), który bierze w obronę Kiereńskiego, nie pozwala go porównywać z Guczkowem. Jeżeli Kiereński nie pozwala na wojsko, a wy mu nie ufacie, toście powinni, powiada „Echo” być zadowoleni z tego, że jest szczery, bo mógłby użyć go źle. Myśmy wtedy odpowiedzieli, — sam to pisałem, — że Kiereński ten błąd, polityczny, który robi, wobec Polski, jeszcze będzie mógł naprawić, ale „Echo” błędów swoich nie naprawi, dopóki nie zdecyduje się, na którym stołku siedzi. Pytaliśmy się wówczas ze zgorszeniem: dlaczego się to dzieje, że Lednicki zamiast likwidowania zależności od Rosji likwiduje sprawę polską, likwiduje wojsko? Czemu się dzieje że likwiduje się to właśnie co dla niepodległości Polski można już teraz zrobić? Kończyłem, — pamiętam — swój apel: Kto wy jesteście? Czego chcecie od narodu? Czy samobójstwa jego, ruiny wszystkich nadziei narodu?
Wysoki Sądzie, w gorszych nieskończenie warunkach we Francji umiano wyszukać Polaków, potrafiono ich natchnąć zapałem i zrobić bardzo ładne wojsko. Weźmy kolonie amerykańskie. Przecież tam na chłopstwie, na proletariacie, który się tam dorabiał, mogliśmy się oprzeć. Z jaką łatwością potrafił tam Paderewski znaleźć żołnierza dla kraju! Potrafiono zagrzać patriotyzm, wytworzyć żołnierza polskiego wyłamać go z armii amerykańskiej i wcielić do kadr, wysyłanych do Europy. A nie była to rzecz prosta, jak tutaj. Wszystko tu było gotowe od ludzi do amunicji, gdzie to było tak korzystne dla ludzi, aby ich pościągać z Syberii, wyrwać z najgorszych warunków i lokować na pograniczach polskich, otwierając drogę do kraju. Można im było dać sztandary, żeby podnieść uczucie i dokonać wielkich rzeczy. Chłop zmaterializowany w Ameryce potrafił rzucić swoje dolarowe zyski, płynął do Francji. Kazali mu się bić tam bez żadnej nadziei dotarcia do kraju i bił się na okopach niemieckich. Chłop ten zdobył chlubną kartę zasługi dla wychodźtwa amerykańskiego, bo ono nam pomogło do, zwycięstwa i do zdobycia Polski. Gdyby nie ci Polacy swoimi wpływami, że Prezydent Stanów musiał się z nimi liczyć jako z wyborcami, bodaj czy Ameryka wzięłaby udział w tej wojnie.
Cudów można dokonać, jeżeli się ma twórczą intuicję w sobie. Ale tu właśnie kwestia, że tę intuicję trzeba mieć. Socjolodzy stwierdzają, że nauka o narodzie jest trudna, dlatego że przedmiot serii tak ściśle wiąże się z umysłem każdego, że nie zrozumie tego przedmiotu, kto nie ma w sobie żywego poczucia narodu, kto nie ma intuicji, płynącej z instynktu narodowego. Jeszcze trudniej z tą intuicją, gdy chodzi o działanie, o twórczość. Ona musi dać człowiekowi wiarę, przeświadczenie, że taka jest droga historii, a nie inna. Dla niego wtedy nie może się ona stać drogą afery albo kariery osobistej.
A p. Lednicki w moich oczach nie był człowiekiem tej miary moralnej. I to muszę jeszcze dla obrony swojej jako oskarżony, dodać, że gdybym nie zwątpił o jego charakterze, gdybym mógł był przypuścić, że błądzi w szczegółach jako zły polityk czy oportunista, pragnący ze wszystkimi jak najlepiej żyć, nie byłbym wystąpił przeciw niemu. Ale widziałem, że wszystko robi nieczysto, że robota jego była oparta na krętactwie. Bardzo przykro to powiedzieć, ale na każdym kroku czuło się coś takiego, że p. Lednicki jest winien i sprytu używa, jakby się wytłumaczyć ze wszystkiego.
Trzeba się postawić w moim położeniu, że dożywszy najszacowniejszego momentu, jakiego dożyć mogłem, znalazłszy się w środku roboty o wolność, spostrzegam, że ten moment historii Polski się fałszuje. To, czego doznawałem, patrząc w Rosji na zabiegi p. Lednickiego i jego adherentów, robiło wrażenie, że jestem w jakimś laboratorium fałszerstwa historii. Mogą być procesy o fałszowanie monet, ale mogą być procesy o fałszowanie historii. Zaczynało się od hasła „niepodlegtości”, które było sfałszowane. Trudno zrozumieć teraz w kraju, który krwawa doświadczył, jak się dochodzi do niepodległości, że można było tumanić biednych ludzi „niepodległością” na podstawie aktu 5-ego listopada. Polska zdobyła jakoby już wtedy niepodległość, stąd płynęła „wola Kraju”. Wyrazu „niepodległość” używało się nie estety do prowokowania Rosji przeciwko Polsce, żeby czym prędzej zerwała z Francją i zawarła pokój, bo inaczej straci ziemie polskie. Operując ową „niepodleglością”, Lednicki — pamiętam — chciał nas wprost przelicytowywać i gdzieś wygłosił z emfazą, że Polska powinna mieć nie jeden dostęp do morza, ale dwa dostępy.
Łatwo zrozumieć, jak takie enuncjacje wpływały na Rosję w owej dobie...
Mówi się tutaj o tym, że p. Lednicki niespodziewanie spotkał się w Sztokholmie z kwestią pokoju separatywnego, że podróżował tam w innym celu. Tymczasem ten cel wyjazdu p. Lednickiego do Sztokholmu nie był połączony z zupełną tajemnicą; to, co później Tereszczenko ogłosił, nie było zupełną niespodzianką. Mogę przypomnieć, że kiedy p. Lednicki był w Sztokholmie, to ja z jego dzienników wiedziałem, że pojechał zasięgnąć języka co do pokoju separatywnego z Niemcami. Organ Komitetu demokratycznego w Kijowie piórem p. Starczewskiego zwrócił się z wyrzutem do nas z powodu zjazdu międzypartyjnego w Moskwie, że rezolucje naszego zjazdu; nawołujące do walki z Niemcami, psują robotę pokojową, która jest na dobrej drodze. Pod tym wrażeniem, pamiętam, pisałem w „Sprawie Polskiej” zwracając się do demokratów, że to, co robi Lednicki, przypomina mi sztuki w cyrku ze stołkami i stolikami, na które patrzeć trudno bez strachu, i że one źle skończą się dla Lednickiego. Trzymajcie dobrze sieć bezpieczeństwa — mówiłem — bo będzie katastrofa.
Wysoki Sądzie, był to rok 1920, zima, kiedym napisał artykuł, za który odpowiadam obecnie przed sądem. Trzeba uwzględnić, że nie były to czasy dla Polski tak spokojne, żeby można było niczego się nie obawiać i spokojnie patrzeć na paszporty zagraniczne wszystkich ludzi. Przypominam, że to były czasy dla nas ciężkie. Było to po ustąpieniu Paderewskiego. Polityka zagraniczna była dosyć chwiejna, spoczywała w niedoświadczonych rękach. Wojna z bolszewikami nie była skończona. Haller zajmował wtedy Pomorze. Nie wiadomo było jeszcze, co będzie ze Śląskiem, jak się z Gdańskiem skończy. Mieliśmy nie załatwione jeszcze zagadnienie wielu granic. Wszystko było jeszcze w stanie płynnym. Byliśmy w stanie wojny. Co do budowy naszej nie mieliśmy żadnej pewności, jak ona wypadnie, czy to będzie państwo federacyjne, czy nie, — czy Galicja Wschodnia od nas odpadnie, czy nie, — czy będzie jakaś Białoruś lub Ukraina. Nie wiedzieliśmy, czy mamy być państwem narodowościowym, czy narodowym. Na najelementarniejsze pytania nie mieliśmy odpowiedzi.
W takich czasach widok kręcącego się w kraju i zagranicą p. Lednickiego, pragnącego ciągle odgrywać jakąś rolę, nie mógł mi wydawać się korzystnym dla państwa, miałem bowiem wyrobiony pogląd na tę osobę. Jeżeli ostrzegłem rząd państwa, to robiłem to z głębokiego przeświadczenia; rozumiałem, że trzeba ostrzec.
Na to, żeby nasze państwo tak się z nim rozprawiło, jak Francja z pp. Malvy i Caillaux, nie zanosiło się. Dziennikarz zmuszony był ten obowiązek wziąć, na siebie. Wszystkiemu jest kres. Kto ma duże poczucie odpowiedzialności, musi na taką, rzecz się narazić.