164
O stanie natury
165
Traktat drugi
§ 2. W tym celu, jak sądzę, należy wyjaśnić, co ja rozumiem przez władzę polityczną. Sądzę więc, że władzę zwierzchności nad poddanym można odróżnić od władzy ojca nad dziećmi, pana nad służącym, męża nad żoną, pana nad niewolnikiem. Czasami wszystkie te oddzielne władze należą do jednego człowieka. Dlatego też, gdy rozważymy jego władzę w tych różnych aspektach, pomoże to nam rozdzielić je i wykazać różnice między władcą wspólnoty, ojcem i kapitanem galery.
§ 3. Przyjmuję zatem, że władza polityczna jest to uprawnienie do tworzenia praw, włącznie z karą śmierci i w konsekwencji z wszystkimi pomniejszymi karami, w celu określenia i zachowania własności, a także użycia siły społeczności do wykonania tych praw oraz w obronie wspólnoty przed zagrożeniem zewnętrznym, a wszystko to dla dobra publicznego.
Rozdział II O stanie natury
4. By właściwie zrozumieć władzę polityczną i wyprowadzić ją z jej źródła, musimy rozważyć stan, w jakim wszyscy ludzie znajdują się naturalnie, a więc stan zupełnej wolności w działaniu , rozporządzaniu swymi majątkami i osobami, tak jak oni uznają za właściwe, w granicach prawa natury nie pytając nikogo o zezwolenie, bez zależności od woli innego człowieka. Musimy też rozważyć stan równości, w którym cała władza i jurysdykcja jest wzajemna, nikt nie ma jej więcej od innych. Nie ma bowiem nic bardziej oczywistego niż to, że istoty tego samego rzędu i gatunku, które rodzą się, aby wykorzystać takie same udogodnienia natury i takie same zdolności, powinny być także równe między sobą bez podporządkowania i podległości, chyba że wszystkie one ustanowiły w sposób oczywisty i dobrowolny władzę jednego nad drugim, a nad wszystkimi pana i władcę, na mocy jasnej i przekonywającej nominacji, jaka stanowi jego niewątpliwe uprawnienie do panowania i suwerenności.
166
Traktat drugi
167
O stanie natury
§ 6. Jakkolwiek jest to stan wolności, nie jest to jednak stan, w którym można czynić, co się komu podoba. Człowiek posiada w tym stanie niemożliwą do kontrolowania wolność dys ponowania swą osobą i majątkiem, nie posiada jednak wolności unicestwienia samego siebie ani żadnej istoty znajdującej w jego posiadaniu, jeżeli nie wymagają tego szlachetniejsze cele niż tylko jego samozachowanie. W stanie natury ma rządzić obowiązujące każdego prawo natury. Rozum, który jest tym prawem, uczy cały rodzaj ludzki, jeśli tylko ten chce się jej poradzić, że skoro wszyscy są równi i niezależni, nikt nie powinien wyrządzać drugiemu szkód na życiu, zdrowiu, wolności czy majątku. Ludzie, będąc stworzeni przez jednego wszechmogącego i nieskończenie mądrego Stwórcę, są wszyscy sługami jednego, suwerennego Pana, zostali przysłani na świat z Jego rozkazu i na Jego polecenie, są Jego własnością, Jego dziełem, zostali stworzeni, by istnieć tak długo, jak Jemu a nie komukolwiek innemu, będzie się podobać. Wszyscy oni zostali wyposażeni w takie same zdolności i wszyscy należą do
wspólnoty natury. Nie można więc zakładać istnienia wśród nas takiej podległości, która upoważniałaby do unicestwienia jeden drugiego tak, jak gdybyśmy zostali stworzeni jeden dla pożytku drugiego, jak gdyby chodziło tu o stworzone dla nas istoty niższego rzędu. Każdy, tak jak jest zobowiązariy do zachowania siebie samego i nieopuszczania rozmyślnie swego miejsca, wtedy, kiedy jego własne samozachowanie nie jest wystawione na szwank, powinien także, według swych możliwości, zachować resztę rodzaju ludzkiego. Nie powinien on ograniczać bądź pozbawiać innego życia ani niczego, co służy jego zachowaniu, a więc wolności, zdrowia, ciała czy dóbr, chyba że w ten sposób ma zostać wymierzona sprawiedliwość przestępcy.
§ 7. A zatem wszyscy ludzie mają powstrzymywać się od naruszania uprawnień innych, od wyrządzania jeden drugiemu krzywd i przestrzegać postanowienia prawa natury, które nakazuje pokój i zachowanie całego rodzaju ludzkiego. W tym stanie wykonywanie prawa natury spoczywa w ręku każdego człowieka, każdy jest uprawniony do ukarania przestępcy wobec tego prawa w takim stopniu, w jakim może to powstrzymać jego pogwałcenie. Prawo natury, jak wszystkie inne prawa, które dotyczą człowieka na tym świecie, istniałoby na próżno, gdyby nie było nikogo, kto w stanie natury nie posiadałby władzy jego wykonywania, a tym samym ochrony niewinnych i powściągania przestępców. Skoro zaś choć jeden może karać innego za zło, które ten wyrządził, tak może też uczynić każdy. W tym stanie zupełnej równości, gdzie naturalnie nie ma żadnej zwierzchności ani jurysdykcji jednego nad drugim, każdy musi być bezwzględnie uprawniony do czynienia tego, na co pozwala się każdemu, kto dochodzi tego prawa.
169
O stanie natury
168
Traktat drugi
§ 8. Tak więc w stanie natury jeden człowiek uzyskuje władzę nad drugim. Nie jest to jednak władza absolutna czy arbitralna, którą mógłby on zbrodniczo wykorzystać, kiedy przestępca znajdzie się w jego rękach, kierując się porywczymi popędami lub nieograniczonymi szaleństwami własnej woli. Może go ukarać tylko tak dalece, jak spokojnie dyktuje mu to rozum i sumienie, odpowiednio do popełnionego przestępstwa. Kara ta jest tak wysoka, by mogła służyć powetowaniu szkody i powstrzymaniu przestępcy. Są to dwa powody, dla których jeden człowiek może wyrządzić krzywdę drugiemu, a co my określamy mianem kary. Gwałcąc prawo natury przestępca sam deklaruje, iż w życiu chce się rządzić innymi zasadami niż zasady rozumu i powszechnej sprawiedliwości, które ustanowił Bóg, by ludzie postępowali według nich dla ich wzajemnego bezpieczeństwa. Staje się on zatem niebezpieczny dla rodzaju ludzkiego, gdyż narusza bądź lekceważy więzi, które mają zabezpieczać go przed krzywdą i gwałtem. To zaś stanowi wykroczenie przeciwko całemu gatunkowi, jego pokojowi i bezpieczeństwu zapewnionemu przez prawo natury. Stąd też każdy człowiek, który na mocy swego uprawnienia do zachowania całego rodzaju ludzkiego może powstrzymać, lub, gdzie to jest konieczne, zniszczyć wszystko, co jest dla rodzaju ludzkiego szkodliwe oraz wyrządzić zło temu, kto pogwałcił to prawo, jak też może skłonić go do okazania skruchy za to, co uczynił i powstrzymać go, a za jego przykładem innych, od wyrządzenia takiej szkody. W tym wypadku i na tej podstawie każdy człowiek jest uprawniony do ukarania przestępcy i wykonania prawa natury.
§ 9. Nie wątpię, iż niektórym ludziom będzie wydawać się
to bardzo dziwną doktryną. Zanim jednak ją potępią, proszę,
aby wyjaśnili mi, na mocy jakiego uprawnienia jakiś książę czy
państwo może skazać na śmierć lub inaczej ukarać cudzoziemca
za jakieś przestępstwo, które ten popełnił w ich kraju? Prawa, na mocy których tak czynią, wynikają z ogłoszonej woli legislatywy. Nie dotyczą one cudzoziemca, nie zwracają się do niego, a nawet, gdy tak czynią, nie jest on zobowiązany ich słuchać. Autorytet legislatywy, mocą którego obowiązują one wśród poddanych we wspólnocie, nie stanowi żadnej władzy nad nim. Ci, którzy mają najwyższą władzę tworzenia praw w Anglii, Francji czy Holandii są dla Indianina, podobnie jak reszta świata, ludźmi bez autorytetu. Gdyby każdy człowiek nie miał na mocy prawa natury władzy karania przestępstw popełnionych przeciwko temu prawu tak, jak on rzeczowo osądzi, iż sprawa tego wymaga, to nie rozumiem, jak zwierzchnia władza jakiejś społeczności mogłaby ukarać kogoś z innego kraju, skoro w stosunku do niego nie może mieć ona więcej władzy niż każdy człowiek posiada z natury nad innym.
§ 10. Prócz przestępstwa, które sprowadza się do pogwałcenia praw i odejścia od uprawnień wynikających z zasad rozumu, wskutek czego człowiek staje się zwyrodnialcem i deklaruje, że porzucił zasady ludzkiej natury i stał się istotą szkodliwą, ma jeszcze miejsce wyrządzenie szkody tej czy innej osobie, a zatem jeszcze inni w wyniku tego przestępstwa ponoszą uszczerbek. W takiej sytuacji ten, komu wyrządzono szkodę, posiada, prócz wspólnego z innymi uprawnienia do ukarania, osobiste uprawnienie do domagania się naprawienia szkody przez tego, kto ją wyrządził. Każdy, kto uzna to za słuszne, może również przyłączyć się do tego, kto został skrzywdzony i pomóc mu przy uzyskaniu od przestępcy tego, co mogłoby wynagrodzić krzywdę, jaką on wyrządził.
§ 11. Z tych dwóch różnych uprawnień, jednego do karania zbrodni, dla powstrzymywania i zapobiegania przestępstwom, które to uprawnienie posiada każdy, z drugiego do naprawienia
170
171
Traktat drugi
O stanie natury
szkody, które należy tylko do strony skrzywdzonej, zwierzchnia władza, z racji pełnienia swej funkcji, posiada złożone w jej ręce przez wspólnotę uprawnienie do karania. Może ona często, gdy dobro publiczne nie wymaga wykonania prawa, darować karę za zbrodnicze przestępstwo mocą własnego autorytetu, nie może jednak darować naprawienia szkody należnego prywatnej osobie, która doznała uszczerbku. Ten, komu wyrządzono szkodę, jest uprawniony do żądania naprawienia szkody we własnym imieniu i tylko on sam może je darować. Osoba poszkodowana posiada władzę zajęcia dóbr bądź pozbawienia służby przestępcy na mocy uprawnienia do swego samozachowania, tak jak każdy człowiek ma władzę .ukarania zbrodni, by zapobiec jej ponownemu popełnieniu na mocy uprawnienia do zachowania całego rodzaju ludzkiego i dokonania wszelkich rozsądnych rzeczy, za pomocą których może ten cel osiągnąć. A zatem w stanie natury każdy człowiek posiada władzę zgładzenia zabójcy, by w wyniku przykładnego ukarania, powstrzymać innych od wyrządzenia podobnej krzywdy, której żadne zadośćuczynienie nie może zrekompensować, a która to władza ma się odnosić do każdego, a także, by zabezpieczyć ludzi przed zamachami zbrodniarza, który wyrzekając się rozumu, wspólnych zasad i wytycznych, jakie Bóg nadał rodzajowi ludzkiemu, przez niesprawiedliwe gwałty i rzezie, jakie popełnił, wypowiedział wojnę całej ludzkości. Tym samym może on zostać zniszczony jak lew czy tygrys, jedna z tych dzikich, rozwydrzonych bestii, po których nikt i nie może spodziewać się bezpiecznego życia w społeczeństwie. Na tym to zostało oparte wielkie prawo natury: Kto przeleje krew ludzką, przez ludzi ma być przelana krew jego. Kain był tak przekonany, iż każdy jest uprawniony do zgładzenia takiego zbrodniarza, że po zabiciu swego brata zakrzyknął: Każdy, kto mnie spotka, będzie mógł mnie zabić. Tak głęboko zostało ono wyryte w sercach całego rodzaju ludzkiego.
§ 12. Z tej samej przyczyny człowiek może w stanie natury karać tego, kto w najmniejszym stopniu narusza to prawo. Czy jednak może domagać się jego śmierci? Odpowiem na to, że każde przestępstwo może być ukarane w takim stopniu i z taką surowością, jaka będzie wystarczać, by uczynić je nieopłacalnym dla przestępcy, nakłonić go do okazania skruchy i odstraszyć innych od czynienia tego samego. Każde przestępstwo, które może być popełnione w stanie natury, może również w stanie natury zostać ukarane w ten sam sposób i tak dalece, jak to może mieć miejsce we wspólnocie. Obecnie nie jest moim celem zajmowanie się szczegółowo prawem natury czy wymiarem kary. Z pewnością istnieje jednak takie prawo, które dla rozumnej i studiującej je istoty jest tak zrozumiałe i jasne, jak prawa pozytywne wspólnot. Nie, nawet jaśniejsze. Łatwiej jest bowiem odczytać zasady rozumu niż pogmatwane pojęcia i wymysły ludzi, gdzie słowa pokrywają sprzeczne i ukryte interesy. Taką też jest duża część praw państwowych, które są tylko tak dalece słuszne, dopóki odpowiadają prawu natury, do którego mają być dostosowane i zgodnie z nim interpretowane.
§13. Co do tej dziwnej doktryny, a mianowicie, że w stanie natury każdy ma władzę wykonywania prawa natury, nie wątpię, iż zostanie postawiony zarzut, że to niedorzeczne, by ludzie mieli być sędziami we własnych sprawach, ponieważ miłość własna będzie ich czynić stronniczymi wobec siebie samych i ich przyjaciół. Z drugiej zaś strony, złośliwość, namiętności i chęć zemsty spowodują, iż będą oni tak dalece karać innych, że nie nastąpi nic innego niż zamęt i chaos. Bóg zaś z pewnością po to powołał rząd, by ten powstrzymywał gwałt i stronniczość wśród ludzi. Chętnie przyznam, iż rząd obywatelski jest właściwym środkiem na niedogodności stanu natury, które z pewnością muszą być wielkie, skoro ludzie mogą w nim być
O stanie wojny
173
Traktat drugi
172
sędziami we własnych sprawach, a łatwo wyobrazić sobie, iż ten, kto był tak niesprawiedliwy, że wyrządził krzywdę swojemu bratu, rzadko będzie tak sprawiedliwy, by skazać samego siebie. Zmierzam jednak do tego, iż ci, którzy mają takie obiekcje, powinni pamiętać, że absolutni monarchowie są także tylko ludźmi. Skoro rząd ma być środkiem przeciwko złu, które ma miejsce wtedy, gdy ludzie są sędziami we własnych sprawach, co czyni stan natury nie do zniesienia, to chciałbym wiedzieć, jaki jest to rodzaj rządu i w jakim stopniu jest on lepszy od stanu natury, gdzie jeden człowiek, panując nad całą gromadą, posiada wolność sądzenia we własnej sprawie i może uczynić swoim poddanym wszystko, co tylko mu się spodoba, bez jakichkolwiek pytań czy kontroli ze strony tych, którzy mają spełniać jego zachcianki? Czy należy mu się podporządkować, cokolwiek on uczyni, czegokolwiek nie dokona, kierując się rozumem czy też działając pod wpływem błędu bądź namiętności? O wiele lepiej jest już w stanie natury, gdzie ludzie nie są zobowiązani do podlegania niesprawiedliwej woli innych, a każdy, kto w cudzej bądź własnej sprawie osądzi niesprawiedliwie, jest za to odpowiedzialny przed resztą rodzaju ludzkiego.
§ 14. Często jako poważny zarzut traktuje się pytanie, gdzie ludzie są i czy w ogóle byli w takim stanie natury? Może na to wystarczyć odpowiedź, iż obecnie wszyscy książęta i władcy nienależnych rządów na całym świecie znajdują się w stanie natury. Jasne jest, że na świecie nigdy nie brakowało ani nie będzie brakować dużej liczby osób znajdujących się w tym stanie. Podałem wszystkie rządy niezależnych społeczności bez względu na to czy są, czy też nie są one w przymierzu z innymi. Nie każde bowiem porozumienie między ludźmi kładzie kres stanowi natury, a tylko to, które zawiera wzajemną ugodę dotyczącą przystąpienia do jednej społeczności i utworzenia jednego ciała politycznego. Inne obietnice i umowy
ludzie mogą zawierać między sobą i nadal jeszcze znajdować się w stanie natury. Obietnice i zapewnienia między dwoma ludźmi na bezludnej wyspie, wspomnianej przez Garcilasso de la Vega w jego Historii Peru1, albo między Szwajcarem a Indianinem w lasach Ameryki, są dla nich wiążące, niemniej jednak znajdują się oni jeden wobec drugiego w zupełnym stanie natury i dotrzymują ich jako ludzie, nie zaś jako członkowie społeczeństwa.
RożdziałIII O stanie wojny
§ 16. Stan wojny jest stanem wrogości i zagłady. Ten zatem, kto oznajmia słowem lub czynem, nie w sposób porywczy lub
175
O stanie wojny
174
Traktat drugi
nieprzemyślany, ale spokojnie rozważony i zaplanowany, zamach na życie innego człowieka, wstępuje w stan wojny z tym, przeciw komu taki zamiar ujawnił. Tym samym oddał swoje życie we władanie innemu, którego może pozbawić go on lub też ktoś inny, kto w jego obronie przyłączy się do niego i stanie się stronnikiem w sporze. Jest to rozsądne i sprawiedliwe, że jestem uprawniony do zniszczenia tego, kto grozi mi zniszczeniem. Na mocy prawa natury człowiek ma być zachowany tak dalece, jak to tylko możliwe, kiedy jednak nie wszyscy mogą zostać zachowani, a ofiarą paść może bezpieczeństwo niewinnego, wtedy tego człowieka, który prowadzi z nim wojnę lub okazał wrogość wobec jego istnienia, można zniszczyć z tych samych powodów, dla których zabija się wilka czy lwa. Tacy ludzie nie są bowiem związani powszechnym prawem rozumu, nie znają żadnych innych zasad prócz siły i gwałtu, mogą więc być traktowani jak drapieżne zwierzęta, niebezpieczne i szkodliwe bestie, które z pewnością mogą zniszczyć tego, kto znajdzie się w ich władzy.
§ 17. Stąd więc ten, kto próbuje poddać innego człowieka swej absolutnej władzy, wstępuje z nim w stan wojny. Należy to bowiem rozumieć jako ogłoszenie zamiaru dokonania zamachu na jego życie. Mam przecież powody, by sądzić, iż ten, kto chciałby poddać mnie, bez mojej zgody, swej władzy, dowolnie dysponowałby mną, gdyby tylko miał nade mną tę władzę. Mógłby mnie także zabić, gdyby przyszła mu na to ochota. Nikt przecież nie może zmierzać do poddania mnie swej absolutnej władzy, jeśli nie zmusi mnie siłą do tego, co jest sprzeczne z uprawnieniem do mojej wolności, a więc jeśli nie uczyni mnie niewolnikiem. Jedynie wolność od takiej siły stanowi o bezpieczeństwie mojej osoby, a rozum nakazuje traktować jako wroga mego samozachowania tego, kto pozbawiłby mnie tej wolności, która stanowi jego ochronę. Tym samym ten, kto
podejmuje próbę zniewolenia mnie, sam wstępuje w stan wojny ze mną. Wolno przypuszczać, że ten, kto w stanie natury pozbawiłby innego należnej każdemu wolności, miał zamiar pozbawić go wszystkiego, gdyż wolność jest podstawą pozostałych uprawnień. Należy zakładać, że ten, kto w społeczeństwie pozbawiłby wolności członków tego społeczeństwa lub wspólnoty, ma zamiar pozbawić ich jeszcze każdej innej rzeczy i dlatego należy traktować go jak pozostającego z nimi w stanie wojny.
§ 18. To powoduje, iż jest rzeczą sprawiedliwą, że człowiek zabija złodzieja, który w najmniejszym stopniu go nie zranił ani nie przejawił zamiaru pozbawienia go życia, a użył tylko siły, by poddać go swej władzy i zabrać mu jego pieniądze lub też coś innego, co mu się podoba. Użycie siły w sytuacji, gdy nie ma on żadnego uprawnienia do tego, bym poddał się jego władzy, niezależnie od tego, co on przy tym zamierza, sprawia, że nie mam żadnych powodów, by przypuszczać, iż ten, kto pozbawiłby mnie wolności, nie pozbawiłby mnie, gdyby miał mnie w swej władzy, każdej innej rzeczy. Tym samym słusznie mogę traktować go jak jednego z tych, którzy wstąpili ze mną w stan wojny, to znaczy zabić go, jeśli tylko zdołam. Na taki to hazard wystawia się sprawiedliwie każdy, kto wstępuje w stan wojny i jest w nim napastnikiem.
§19. Tutaj więc mamy wyraźną różnicę między stanem natury a stanem wojny, które jakkolwiek mogą być przez niektórych ludzi utożsamiane, różnią się jeden od drugiego tak dalece, jak daleki jest stan pokoju, dobrej woli, wzajemnej pomocy i zachowania, od stanu wzajemnej wrogości, niechęci, gwałtu i zagłady. Gdy ludzie kierując się rozumem żyją razem na ziemi bez wspólnego zwierzchnika posiadającego autorytet sędziego, znajdują się we właściwym stanie natury. Tam zaś, gdzie dochodzi do użycia siły lub ujawnienia zamiaru użycia
10 — Dwa traktaty...
177
176
O stanie wojny
Traktat drugi
jej wobec jakiejś osoby, a nie ma żadnego wspólnego zwierzchnika na ziemi, by odwołać się do jego opieki, ma miejsce stan wojny. Brak możliwości takiego odwołania daje człowiekowi uprawnienie do wojny, nawet przeciwko takiemu napastnikom, który znajduje się w społeczeństwie i jest współpoddanym. A zatem złodziejowi, który skradł mi wszystko, co miałem wartościowego, nie mogę wyrządzić krzywdy, lecz odwołać się do prawa. Mogę go natomiast zabić, kiedy napada na mnie, by zrabować mi tylko konia lub ubranie, wtedy bowiem ustanowione dla mego zachowania prawo nie może ująć się za mną, by uchronić moje życie przed bezpośrednim użyciem siły. Pozwala mi ono na obronę i daje uprawnienie do wojny, pozwala zabić napastnika, gdyż gdybym życie utracił, byłaby to już strata nie do powetowania. Napastnik bowiem nie daje czasu na odwołanie się do wspólnego sędziego ani do postanowień prawa, by wynagrodzić straty w sytuacji, gdy szkoda może być nie do naprawienia. Brak wspólnego, posiadającego autorytet sędziego wprowadza wszystkich ludzi w stan natury. Stosowanie bez uprawnienia siły, skierowanej przeciw osobie innego człowieka, tworzy stan wojny niezależnie od tego, czy jest tam wspólny sędzia, czy go nie ma.
§ 20. Kiedy już ustaje bezpośrednio użycie siły, stan wojny kończy się między tymi, którzy znajdują się w społeczeństwie, a obie strony w równym stopniu muszą poddać się słusznym postanowieniom prawa. Ono bowiem posiada środki odwołania, jeśli idzie o uprzednie krzywdy, jak i o zapobieganie wyrządzaniu szkód w przyszłości. Tam zaś, gdzie, podobnie jak w stanie natury, brak jest takiego pozytywnego prawa oraz posiadającego autorytet sędziego, do którego można się odwołać, stan wojny, gdy już raz miał miejsce, trwa nadal. Strona niewinna jest tak długo uprawniona, jeśli tylko zdoła, do zniszczenia strony przeciwnej, dopóki napastnik narusza pokój
i nie oferuje pojednania na takich warunkach, by można zrekompensować dotychczas wyrządzone szkody i zapewnić niewinnym bezpieczeństwo na przyszłość. Tam jednak, gdzie można odwołać się do prawa i istnieją po temu powołani sędziowie, a możliwości te są odrzucane przez jawne wypaczanie sprawiedliwości i demonstracyjne przeinaczanie praw po to, by chronić bądź puszczać bezkarnie ludzi lub całe koterie dopuszczające się gwałtów czy wyrządzające krzywdy, trudno sobie wyobrazić coś innego niż stan wojny. Istnieje on tam, i gdzie ma miejsce gwałt i wyrządzanie krzywd, nawet wtedy, gdy jest to wykonywane rękami tych, którzy zostali powołani do zaprowadzenia sprawiedliwości. Tam bowiem nadal ma miejsce gwałt i wyrządzanie krzywd, mimo że dzieje się to w imieniu prawa, z zachowaniem jego pozorów i form. Celem bowiem prawa jest opieka nad niewinnymi i naprawienie im wyrządzonych szkód przez stosowanie go wobec wszystkich, którzy mu podlegają. Jeśli nie czyni się tego w dobrej wierne (bona fide), tam wybucha wojna przeciwko poszkodowanym, którym w takiej sytuacji pozostaje jedno jedyne wyjście — odwołać się do niebios, gdyż na ziemi nie ma nikogo, kto mógłby im pomóc.
§ 21. Uniknięcie stanu wojny (do którego może prowadzić najmniejsza błahostka, w którym można odwołać się tylko do niebios, i w którym nie ma żadnego autorytetu, jaki mógłby rozstrzygać w sporze między stronami) stanowi najważniejszą przyczynę_, dla której ludnie łączą się w społeczeństwo i opuszczają stan natury. Tam, gdzie istnieje autorytet posiadający władzę na ziemi, do którego można się odwołać i uzyskać pomoc, nie może dalej trwać stan natury, a spór jest rozstrzygany przez tę władzę. Gdyby istniał na ziemi jakiś trybunał najwyższej jurysdykcji, który mógłby prawowicie rozstrzygnąć w sporze między Jeftem a Ammonitami, nie doszłoby między nimi do
178
179
O niewoli
Traktat drugi
stanu wojny. Widzimy, że był on zmuszony odwołać się do niebios: Niech Jahwe, który jest sędzią, rozsądzi dziś sprawę między synami Izraela a królem Ammonitów, Sdz. 11.27, powiedział on i polegając na tym odwołaniu wyprowadził swą armię do boju. W sprawach takich jak ta powstaje zwykle pytanie: Kto będzie sędzią? Pytanie to nie może oznaczać, kto będzie sędzią w danym sporze. Każdy bowiem wie to, co powiada nam Jefte — Rozstrzygać będzie Pan, który jest sędzią. Gdzie nie ma ziemskiego sędziego, tam trzeba odwołać się do Boga w niebiosach. Pytanie to zatem nie może oznaczać, kto będzie sądził, czy ktoś wstąpił ze mną w stan wojny i czy ja mogę, tak jak to uczynił Jefte, odwołać się do niebios. W tej sprawie bowiem tylko ja sam mogę być sędzią w mym własnym sumieniu, gdyż będę za to odpowiadał w dniu sądu ostatecznego przed Najwyższym Sędzią wszystkich ludzi.
180
Traktat drugi
181
O własności
Rozdział V O własności
§25. Gdy rozważymy to, co mówi nam naturalny rozum, a więc, iż ludzie raz się rodząc posiadają uprawnienie do zachowania samych siebie, a w konsekwencji do jedzenia i picia oraz do innych takich rzeczy, jakich natura wymaga do ich utrzymania, a Objawienie wylicza nam te dobrodziejstwa świata, które Bóg stworzył dla Adama, Noego i jego synów, wtedy jest oczywiste, że Bóg, jak powiada król Dawid, Ps CXV. 16, dał ziemię synom człowieczym we wspólne władanie. Jak można przypuszczać, niektórym sprawia wielką trudność zrozumienie tego, że ktoś doszedł kiedykolwiek do własności czegokolwiek. Nie chcę zadowolić się odpowiedzią, iż trudno jest uzasadnić istnienie własności zakładając, że Bóg nadał świat Adamowi i jego potomstwu we wspólne władanie. Wtedy doprawdy niemożliwe jest, by jakiś człowiek, a nie monarcha świata mógł mieć coś na własność albowiem Bóg nadał świat Adamowi i jego dziedzicom jako sukcesję po nim wyłączając resztę jego potomstwa. Zamierzam natomiast przedstawić, jak ludzie, bez żadnej wyraźnej umowy między sobą, mogli dojść do własności
różnych części tego, co Bóg nadał rodzajowi ludzkiemu we wspólne władanie.
§ 26. Bóg, który nadał ludziom świat we wspólne władanie, dał im także rozum, by posługiwali się nim dla zapewnienia sobie w życiu jak największych korzyści i wygód. Ziemia i wszystko, co się na niej znajduje, zostały nadane im dla ich utrzymania i dobrobytu. Wszystkie owoce, będące jej naturalnymi płodami, wraz z pasącymi się na niej zwierzętami, wspólnie należą do rodzaju ludzkiego, tak jak zostały nadane hojną ręką natury. Pierwotnie, kiedy znajdowały się one w naturalnym dla nich stanie, nikt nie rozciągał nad nimi swego osobistego panowania ani nie wyłączał ich spod wspólnego władania pozostałych. Skoro jednak były one im nadane dla ich pożytku, to musiała pojawić się konieczność zawłaszczenia ich w taki czy inny sposób, zanim miały one jeszcze jakąkolwiek wartość i mogły być zużyte przez każdego człowieka. Dziczyzna i owoce, jakimi żywi się dziki i nieświadomy żadnych ograniczeń Indianin, który nadal jest użytkownikiem dóbr wspólnych, muszą należeć do niego, co więcej, tak do niego należą, że są częścią jego samego, do której nikt inny nie ma już żadnych uprawnień, ponieważ są to dobra służące do utrzymania go przy życiu.
§27. Mimo że ziemia i wszystkie niższe istoty są wspólne wszystkim ludziom, to jednak każdy człowiek dysponuje własnością swej osoby Nikt nie ma do niej żadnego uprawnienia poza nim samym. Możemy więc powiedzieć, że praca jego ciała i dzieło jego rąk słusznie należą do niego. Cokolwiek zatem wydobył on ze stanu ustanowionego i pozostawionego przez naturę, złączył ze swą pracą i przyłączył do tego, co jest jego własne, uczynił swą własnością. Do tego, co zostało przez niego wydobyte ze wspólnego stanu, w jakim zostało umieszczone przez naturę, jego praca dołączyła coś, co wyklucza już
183
182
O własności
Traktat drugi
do tego powszechne uprawnienie innych. Praca ta jest bezsprzecznie własnością pracownika, stąd żaden człowiek, poza nim samym, nie może być uprawniony do tego, co raz już zostało przez niego zawłaszczone tam, gdzie pozostają jeszcze dla innych nie gorsze dobra wspólne.
§ 28. Ten, kto odżywia się zbieranymi pod dębem żołędziami bądź zrywanymi z drzew w lesie jabłkami, z pewnością je sobie przywłaszcza. Nikt nie może zaprzeczyć, że to pożywienie należy do niego. Pytam więc, kiedy stało się ono jego własnością? Kiedy je strawił? Kiedy je zjadł? Kiedy je ugotował? Kiedy przyniósł do domu? Czy też może, kiedy podniósł z ziemi? Jasne jest, że jeśli pierwsze zebranie nie uczyniło tych owoców jego własnością, to już nic nie mogło ich tym uczynić. Praca stanowi o różnicy między tymi owocami a tym, co wspólne. Praca dołącza do tego coś więcej niż to uczyniła wspólna matka wszystkiego — natura. Dzięki pracy zdobywa on do tego osobiste uprawnienie. Czy powie ktoś, że nie był on uprawniony do tych żołędzi czy jabłek, które zawłaszczył, dlatego, że nie dysponował zgodą całego rodzaju ludzkiego na uczynienie ich swoimi? Czyż można mu przypisać kradzież tego, co należało do wszystkich wspólnie? Gdyby taka zgoda była konieczna, człowiek głodowałby niezależnie od obfitości dóbr, jakie Bóg mu nadał. Widzimy więc, że wzięcie czegoś z tego, co na mocy umowy pozostaje wspólne, i wydobycie tego ze stanu natury, w którym się dotąd znajdowało, zapoczątkowuje własność, bez której to, co wspólne, nie może zostać zużyte. Zabranie tego lub jego części nie jest uzależnione od wyraźnej zgody wszystkich. Tak więc trawa, którą gryzie mój koń, darń, którą ścina mój sługa, czy kruszec, który wydobywam w miejscu, gdzie jestem wraz z innymi uprawniony to czynić, stają się moją własnością bez przydziału czy zgody ze strony kogokolwiek. Moja praca wydobyła je ze wspólnego stanu, w którym znajdowały się uprzednio i ustanowiła w nich moją własność.
§ 29. Gdyby koniecznie wymagano wyraźnej zgody każdego dla każdorazowego zawłaszczenia części tego, co zostało nadane we wspólne władanie, dzieci i słudzy nie mogliby podzielić posiłku, jaki ojciec czy pan dla nich wspólnie przeznaczył bez oznaczenia należnych im części. Kto wątpi, iż należąca do każdego, tryskająca z fontanny woda, kiedy jest już w dzbanie, należy do tego, kto ją przyniósł? Jego praca wydobyła ją z rąk natury, gdzie była wspólna, w równym stopniu należała do wszystkich jej dzieci i w ten sposób została przez niego zawłaszczona.
§ 30. Tak więc to prawo rozumu sprawia, że upolowana przez Indianina łania należy do niego, ono bowiem zezwala, by stanowiła ona pożytek dla tego, kto włożył w upolowanie jej swą pracę, mimo że uprzednio wszyscy byli do tego uprawnieni. Także wśród tych, których zalicza się do cywilizowanej części rodzaju ludzkiego, którzy ustanowili i pomnożyli prawa pozytywne dotyczące własności, to pierwotne prawo natury, traktujące o początkach własności było powszechne i nadal nas obowiązuje. Na jego mocy ryba należy do tego, kto ją złowi w wielkim i nadal pozostającym we wspólnym władaniu ludzkości oceanie. Podobnie też ambra należy do tego, kto ją swą pracą wydobył ze wspólnego stanu natury, w jakim uprzednio pozostawała, i stała się własnością tego, kto zadał sobie ten trud. Także wśród nas zając należy do tego, kto go odstrzelił podczas łowów. Ktokolwiek włożył tyle pracy, by wytropić i ścigać zwierzę, które było dotąd traktowane jako wspólne i nie było przedmiotem niczyjego prywatnego posiadania, to tym samym wydobył on je ze stanu natury, w którym było ono wspólne i uczynił je swoją własnością.
§ 31. Można tu postawić zarzut, że skoro zbieranie żołędzi czy innych owoców na ziemi daje do nich uprawnienie, to każdy może nagromadzić ich tyle, ile zechce. Odpowiem na to,
184
Traktat drugi
185
O własności
że nie. To samo prawo natury, które mocą swoich postanowień nadaje nam własność, również ją ogranicza. Bóg nam wszystkiego obficie dostarcza do używania, I Tym 6.16, mówi nam Objawienie umacniając głos rozumu. Jak dalece On nam tego dostarcza? Do używania. Ktoś może tak dalece posługiwać się tym, co pożyteczne dla jego życia, dopóki tego nie zniszczy. Może też tak dalece, dzięki swej pracy, rozciągnąć swą własność. Cokolwiek znajduje się już poza tym i przekracza jego udział, należy do innych. Nic nie zostało stworzone przez Boga, by psuło się i uległo zniszczeniu. Gdybyśmy rozważyli, jaka to obfitość naturalnych zapasów znajduje się przez tak długi czas na świecie oraz to, jak niewielu jest ich użytkowników i jak małą część tych zapasów można by zająć dzięki pracowitości jednego człowieka i zawłaszczyć je w taki sposób, by to nie przyniosło uszczerbku innym (zwłaszcza gdyby trzymał się on granic ustanowionych przez rozum, co mogłoby .służyć tylko jego korzyści), to uniknęlibyśmy wielu okazji do kłótni i sporów dotyczących tak ustanowionej własności.
§ 32. Głównym przedmiotem własności są teraz nie owoce ziemi ani żyjące na niej zwierzęta, ale sama ziemia, która zawiera i dostarcza wszystko pozostałe. Sądzę, iż oczywiste jest, że jej własność zdobywa się tak samo jak w poprzednich wypadkach. Jak dalece człowiek uprawia grunt, obsiewa go, doskonali, kultywuje, tak dalece może korzystać z jego plonów, tak dalece stanowi on też jego własność. Poprzez swą pracę odgradza on go, tak jak to miało miejsce w poprzednich wypadkach, od wspólnych gruntów. Praca stanowi także uprawnienie do stwierdzenia, iż nikt już nie ma takich samych praw do tego gruntu i nie może go zawłaszczyć, nie może go też odgrodzić bez zgody wszystkich jego towarzyszy, całego rodzaju ludzkiego. Bóg, kiedy nadał świat rodzajowi ludzkiemu we wspólne władanie, nakazał człowiekowi także pracować, czego też wymagał od niego panujący niedostatek. Bóg i rozum nakazywały mu
czynić ziemię sobie poddaną, to znaczy doskonalić ją dla własnego pożytku i tym samym włożyć w nią coś własnego — swą pracę. Ten zatem, kto będąc posłuszny Bogu czynił ziemię sobie poddaną, uprawiał i obsiewał jej część, przyłączył ją w ten sposób do tego, co stanowiło jego własność, do której nikt inny nie miał prawa i nie mógł go jej pozbawić nie wyrządzając mu krzywdy.
§ 33. Zawłaszczenie jakiejś działki gruntu przez jej uprawianie, bez wyrządzania krzywdy komukolwiek, miało miejsce do czasu, kiedy dobrej ziemi było pod dostatkiem, a nawet pozostawała ona w nadmiarze, tzn. więcej jej było nie uprawianej niż można było wykorzystać. Tak więc nigdy nie pozostawiano jej innym mniej, niż ktoś odgradzał dla siebie samego. Kiedy bowiem ktoś pozostawi czegoś tak wiele, że inny może jeszcze z tego korzystać, to tak jak gdyby niczego nie zabrał. Nikt nie może czuć się skrzywdzony, gdy jakiś człowiek napije się wody, mimo że zaczerpnie on nawet pokaźny haust, by ugasić pragnienie, skoro pozostawia on innym całą rzekę pełną tej samej wody. Kwestia zaś wody i gruntu tam, gdzie ich jest pod dostatkiem, przedstawia się tak samo.
§ 34. Bóg nadał świat ludziom we wspólne władanie. Nadał im go jednak dla ich pożytku i największych wygód, jakie są w stanie w życiu osiągnąć, nie można więc przypuszczać, by zamiarem Boga było, by wszystko zawsze pozostawało wspólne i nieuprawiane. Nadał On świat dla pożytku pracowitych i myślących /gdyż to praca daje do niego roszczenie/, nie zaś dla kaprysów i chciwości kłótliwych i swarliwych. Ten, komu pozostawiono do uprawy grunta równie dobre jak te zawłaszczone przez innych, nie ma powodów, by się uskarżać, nie powinien też wtrącać się do tego, co zostało już uprawione czyjąś pracą. Gdyby jednak tak uczynił, byłoby jasne, że żąda
O a/iasności
186
Traktat drugi
187
on korzyści wynikających z trudu kogoś innego, do czego nie jest uprawniony, a także z ziemi, którą Bóg nadał mu wspólnie z innymi, by na niej pracowali, i z której pozostawiono mu tyle, ile znajdowało się w jego posiadaniu, nawet więcej niż on wiedział co z tym począć oraz więcej niż mógł uzyskać własną pracowitością.
§35. Słuszne jest to, iż gruntu, który jest wspólny w Anglii czy w innym kraju, gdzie pod władzą rządu żyje mnóstwo ludzi dysponujących pieniędzmi i prowadzących handel, nikt nie może ogrodzić lub zawłaszczyć żadnej jego części bez zgody wszystkich współtowarzyszy, ponieważ pozostał on wspólny na mocy umowy, tzn. praw gruntowych, których nie można naruszyć. I chociaż dla niektórych ludzi pozostał on gruntem wspólnym, to nie jest on wspólny dla całego rodzaju ludzkiego, a tylko dla tych, których łączy własność wiejska lub gminna. Poza tym, gdyby część tego gruntu została przez kogoś ogrodzona, to to, co by zostało po takim ogrodzeniu, nie przedstawiałoby już dla pozostałych współposiadaczy takiej wielkiej wartości jak ta, kiedy wszyscy mogli korzystać wspólnie z jego całości. Na początku jednak, kiedy wielka wspólnota ludzka dopiero się rozrastała, sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Prawo, któremu człowiek podlegał, dopuszczało zawłaszczenie. Nakaz Boga, a także potrzeby człowieka zmuszały go do pracy. Na cokolwiek skierował on swą pracę, stawało się jego własnością, której nie mógł zostać pozbawiony. Widzimy tu zatem, że czynienie sobie ziemi poddaną, jej uprawa oraz władanie nią łączyły się ze sobą. Jedno dawało prawo do drugiego. Tak więc Bóg, nakazując uprawę ziemi, nadał odpowiednie upoważnienie do jej zawłaszczenia. Także warunki ludzkiego życia, wymagające pracy i niezbędnych do niego środków, czyniły koniecznym wprowadzenie prywatnego posiadania.
§36. Miara własności została właściwie ustanowiona przez naturę w oparciu o zakres ludzkiej pracy i wygody życia. Żaden człowiek nie mógłby przez pracę podporządkować sobie i zawłaszczyć wszystkich dóbr, gdyż korzystając z nich nie mógł zużyć ich więcej, niż tylko małą część. Tak więc niemożliwe było, aby w ten sposób jeden człowiek wkraczał w uprawnienia drugiego lub zajmował cudzą własność krzywdząc swego sąsiada. Temu pozostawał nadal (po tym, jak inni zajęli dla siebie część gruntów) wystarczający obszar dla równie dobrego i dużego majątku jak ten, który wcześniej przypadł innym, gdy ci zawłaszczali część gruntów dla siebie. Miara ta ograniczała majątek każdego człowieka do bardzo umiarkowanych proporcji, w ramach których mógł on zawłaszczyć go dla siebie bez skrzywdzenia kogokolwiek. Tak było w tych pierwszych wiekach świata, kiedy ludzie byli bardziej narażeni na niebezpieczeństwo zagubienia się na skutek odłączenia od swych towarzyszy na bezkresnym odludziu tej ziemi, niż na ograniczenie przestrzeni potrzebnej do jej uprawy. Miara ta może być stosowana dopóty, dopóki nie będzie prowadzić do wyrządzenia szkody komukolwiek, a świat nadal będzie wydawał się obszerny. By przedstawić sytuację rodziny bądź pojedynczego człowieka w stanie, w jakim znajdowały się| na początku świata dzieci Adama i Noego, wystarczy założyć, że obsiewałby on dzisiaj wolne przestrzenie w głębi Ameryki. Widzimy, że majątek, jaki mógłby on zdobyć, według już ustalonej miary, nie byłby bardzo duży, ani nie powstałby on ze stratą dla reszty rodzaju ludzkiego. Nie dawałoby to też nikomu powodów do uskarżania się bądź poczucia krzywdy, mimo że liczba ludności niepomiernie wzrosła w stosunku do tego początkowego okresu i zapełniła ona wszystkie zakątki świata. Powiększenie gruntu bez pracy posiada tak małą wartość, iż słyszałem, że w Hiszpanii człowiek może bez przeszkód orać, siać i przeprowadzać żniwa na roli, do której nie posiada
O własności
189
Traktat drugi
188
żadnych praw, a tylko ją uprawia. Odwrotnie, mieszkańcy są zobowiązani temu, kto dzięki swej pracy na opuszczonym i leżącym odłogiem gruncie pomnożył potrzebne im zapasy zboża. Jakby nie było, nie przywiązuję do tego większego znaczenia. Gotów jestem zaś otwarcie twierdzić, iż te same reguły własności, a więc, że każdy człowiek posiada tyle, ile może wykorzystać, istniałyby nadal bez ograniczania kogokolwiek, gdyby na świecie wystarczało gruntu do tego, by w dwójnasób zadowolić jego mieszkańców. Nie miałby wówczas miejsca wynalazek pieniędzy ani milcząca umowa między ludźmi, która nadała im wartość, wprowadzając (za ich zgodą) większe majątki i uprawnienia do nich. Ich powstanie przedstawię szczegółowo dalej.
§ 37. Pewne jest, iż na początku, zanim dążenie do większego posiadania, niż to ludziom jest potrzebne, zmieniło właściwą wartość rzeczy, która zależy od jej użyteczności dla życia człowieka, zgodzili się oni, że mały kawałek żółtego metalu, który można było zachować bez zniszczenia bądź zepsucia, winien odpowiadać wartości dużego kawałka mięsa czy kopca zboża; ludzie byli uprawnieni do zawłaszczania poprzez swą pracę, każdy dla siebie, tyle darów natury, ile mogli zużyć. Nie można więc było zawłaszczyć wiele ani też dokonać tego ze szkodą dla innych, gdyż taka sama obfitość była pozostawiona tym, którzy mogli wykorzystać ją dzięki takiej samej pracowitości. Chciałbym do tego jeszcze dodać, że ten, kto poprzez; własną pracę zawłaszcza dla siebie grunt, nie uszczupla, lecz powiększa zapasy rodzaju ludzkiego. Zapasy żywności, służące utrzymaniu ludzkiego życia i pochodzące z jednego akra ogrodzonego i uprawianego gruntu, są (skromnie licząc) dziesięć razy większe niż plon z jednego akra ziemi tak samo żyznej, lecz leżącej odłogiem wśród gruntów wspólnych. Kiedy ktoś zatem ogradza grunt i z dziesięciu akrów uzyskuje większą obfitość produktów żywnościowych niż mógłby uzyskać ze stu akrów ziemi pozostawionej naturze, to można zgodnie z prawdą powiedzieć, iż podarował on dziewięćdziesiąt akrów rodzajowi ludzkiemu. Jego praca bowiem dostarcza mu teraz z dziesięciu akrów tyle produktów żywnościowych, ile pochodziło ze stu akrów wspólnej ziemi. Oszacowałem tutaj uprawiany grunt bardzo nisko, licząc jego plon jak jeden do dziesięciu, kiedy bliższy rzeczywistości byłby stosunek jeden do stu. Pytam zatem, czy w dzikich lasach i na nie uprawianych ugorach Ameryki, pozostawionych naturze bez kultywacji, uprawiania i użyźniania, tysiąc akrów zapewni pozostającym w biedzie czy nędzy mieszkańcom tyle środków do życia., co dziesięć akrów tak samo urodzajnego gruntu w Devonshire, gdzie jest on właściwie uprawiany?
Kto przed zawłaszczeniem gruntu zebrał tyle owoców lub zabił, złowił czy oswoił tyle zwierząt, ile tylko zdołał, a więc zadał sobie trud, aby samoistne dary natury wydobyć swą. pracą ze stanu natury, ten zdobył je w ten sposób na własność dla siebie. Gdyby one jednak, będąc w jego posiadaniu, uległy zniszczeniu bez należytego wykorzystania, gdyby owoce zepsuły się, a dziczyzna uległa rozkładowi, zanim została zużyta, to popełniłby on przestępstwo przeciw powszechnemu prawu natury i podlegałby karze. Naruszyłby bowiem udział swego sąsiada, gdyż nie był uprawniony do niczego więcej, niż wymagało tego zużycie ich przez niego samego dla zapewnienia mu wygód życia.
§ 38. Ta sama miara rządziła także posiadaniem gruntu. Cokolwiek ktoś uprawiał i zbierał z tego plony, nagromadził i wykorzystał zanim uległo zepsuciu, był do tego osobiście uprawniony. Cokolwiek ogradzał, mógł tam prowadzić wypas i czerpać z tego korzyści, także bydło i plony należały wtedy do niego. Gdyby zaś w jego ogrodzeniu, na jego gruncie gniła trawa lub niszczały owoce przez niego zasadzone, nie zbierane i nie przetwarzane na zapasy, to ta część gruntów, niezależnie
190
191
O własności
Traktat drugi
od jej ogrodzenia, byłaby odtąd traktowana jako bezpańska i mogłaby przejść w czyjeś inne posiadanie. Tak więc na początku Kain mógł zawładnąć taką ilością gruntu, jaką mógł uprawiać i uczynić ją swym własnym zagonem, ale nadal pozostawało go wystarczająco dużo dla wypasu owiec Abla, kilka bowiem akrów mogło wystarczyć na obydwie ich działki. Kiedy jednak rodziny zaczęły się rozrastać, ich pracowitość zwiększała zapasy, majątki powiększały się stosownie do ich potrzeb. Zwykle korzystali oni jednak wspólnie z jakiejś dokładnie nie określonej własności gruntów zanim nie połączyli się razem, nie osiedlili się i nie zbudowali miasta. Wtedy to dopiero stopniowo dążyli do ugody, jaka
ustalałaby granice ich różnych terytoriów i porozumiewali się z sąsiadami, określając własnymi prawami granice własności tych, którzy należeli do tego samego społeczeństwa. Wiemy przecież, iż tę część świata, która była najpierw zamieszkana i tym samym prawdopodobnie najbardziej zaludniona, nawet w tak dawnych czasach jak Abrahama, przemierzali oni swobodnie we wszystkie strony wraz z trzodami stanowiącymi ich majątek. Uczynił to także Abraham w kraju, w którym sam był obcy. Stąd jasne jest, że przynajmniej wielka część połaci gruntu była wspólna, a mieszkańcy nie przywiązywali do niej znaczenia ani nie domagali się większej własności ponad to, co sami wykorzystywali. Kiedy zaś zabrakło już w danym miejscu przestrzeni dla wypasu ich trzód, wtedy, za wzajemną zgodą, jak to uczynili Abraham i Lot, Rdz. 13.5, wydzielali i ogradzali pastwiska tam, gdzie im to najlepiej odpowiadało. Z tej samej przyczyny Ezaw odszedł od swego ojca i braci i osiedlił się na górze Seir, Rdz. 36,6.
§ 39. A zatem, bez założenia o prywatnej własności czy osobistym panowaniu Adama nad całym światem z wyłączeniem wszystkich pozostałych, czego zresztą w żaden sposób nie można udowodnić, podobnie jak też czyjejś innej takiej własności, wykazano (zakładając, iż świat został nadany synom
człowieczym we wspólne władanie), że, jak widzimy, to praca mogła stworzyć ludziom oddzielne prawa do poszczególnych części świata i do ich prywatnego wykorzystania, tak że nie mogło być żadnych wątpliwości, kto do czego był uprawniony, ani też powodów do sporów.
§ 40. Nie jest to tak dziwne, jak może się prawdopodobnie wydawać, jeśli przyjmiemy, że własność pochodząca z pracy może osiągnąć wyższą wartość niż wspólne posiadanie gruntów, ponieważ to praca jest rzeczywiście tym, co stanowi różnicę w wartości wszystkiego. Rozważmy tylko, co stanowi różnicę między akrem ziemi pod uprawę tytoniu czy cukru lub obsianego pszenicą czy jęczmieniem a akrem takiego samego gruntu, który pozostaje wspólny bez żadnej uprawy, a stwierdzimy, iż doskonalenie go dzięki pracy czyni go o wiele bardziej wartościowym. Sądzę, że będzie to bardzo skromne obliczenie, kiedy stwierdzimy, że przydatne dla ludzkiego życia plony ziemi są efektem pracy w dziewięciu dziesiątych. Gdy będziemy właściwie oceniać rzeczy, tak jak znalazły się one w naszym użyciu, i podliczymy poszczególne wydatki — co w nich zawdzięczamy naturze, a co pracy — zauważymy, iż stosunek ten będzie jak dziewięćdziesiąt dziewięć do stu na korzyść pracy.
§ 41. Nie może na to być bardziej oczywistego dowodu niż ten, jaki stanowią różne ludy Ameryki, które są bogate w ziemię i ubogie w wygody życia. Jakże hojnie, jak żadnemu innemu ludowi, dała im natura mnóstwo surowców, dostatek ziemi zdolnej do rodzenia w obfitości tego, co mogłoby służyć im jako pożywienie, ubiór czy wygody życia. Brak udoskonaleń pracy powoduje, iż nie ma tam jednej setnej tych wygód, z których my korzystamy, a król tamtejszego największego i najbogatszego terytorium odżywia się, mieszka i jest przyo-dziany gorzej niż robotnik pracujący na dniówkę w Anglii.
192
193
Traktat drugi
O wlasności
§ 42. By uczynić to jaśniejszym, prześledźmy drogę kilku artykułów życia codziennego w ich kolejnych stadiach, zanim zostaną przez nas zużyte, a zobaczymy, jak wiele zyskują one na wartości dzięki ludzkiej pracowitości. Chleb, wino i ubranie są rzeczami codziennego użytku pozostającymi w wielkiej obfitości. Jednakże gdyby praca nie dostarczyła nam tych pożytecznych rzeczy, musielibyśmy żywić się żołędziami, pić wodę, ubierać się w liście czy skóry. To, że jakikolwiek chleb jest więcej wart niż żołędzie, wino niż woda, a sukno i jedwabie niż skóry i mech, w całości wynika z pracy i pracowitości. Z jednej strony zatem, żywności i ubrania bez niczyjej pomocy dostarcza nam natura, z drugiej zaś, są to artykuły, które zapewnia nam nasz trud i pracowitość. Jeśli ktoś policzy, jak dalece przewyższają one je wartością, stwierdzi, że praca tworzy największą część wartości rzeczy, z których korzystamy na tym świecie. Natomiast ziemia, która dostarcza surowców, stanowi, jeśli już w ogóle, tylko o bardzo małej części ich wartości. Tak małej, że nawet u nas grunt, który jest pozostawiony całkowicie naturze i który nie służy jako pastwisko, ani nie został zaorany czy obsiany, nazywamy, tak jak jest w istocie, ugorem. Widzimy przecież, że pożytek z niego jest prawie żaden. Wskazuje to, że znaczna część ludności woli zamieszkiwać ogromne obszary znajdujące się pod panowaniem rządu i że wielką sztuką takiego rządu jest zdobycie gruntu i jego właściwe wykorzystanie. Książę, który jest tak mądry i boski, że mocą stanowionych praw wolnościowych wspiera uczciwą ludzką pracowitość oraz chroni ją przed uciskiem władzy i ograniczonością stronnictw, szybko stanie się jednak niewygodny dla sąsiadów. Wspominam o tym tylko mimochodem, powróćmy więc do tematu.
§ 43. Akr gruntu, przynoszący u nas dwadzieścia buszli pszenicy i podobny w Ameryce, który, gdyby był tak samo uprawiany, dostarczałby tyle samo, są bez wątpienia tej samej
naturalnej, wewnętrznej wartości. A jednak plon, jaki ludność uzyska w pierwszym przypadku w jednym roku, stanowi pięć funtów, a w drugim nie osiągnie prawdopodobnie pensa. Gdyby cały plon, jaki z tego uzyska Indianin, został oszacowany i sprzedany tutaj, to mogę powiedzieć, że nie wyniósłby jednej tysięcznej tego. Zatem to praca stanowi największą część wartości gruntu. Bez niej rzadko kiedy cokolwiek mogłoby posiadać wartość. Jej to zawdzięczamy największą część wartości produktów, z których korzystamy. To, że słoma, otręby i chleb z tego akra pszenicy są więcej warte niż plony z akra równie dobrego gruntu, który leży odłogiem, jest efektem pracy. Dlatego w chleb, który jemy, należy wliczyć nie tylko trud samego oracza, ale także znój żniwiarza i młockarza oraz pot piekarza. Wysiłek tych, którzy przysposobili woły, wydobyli i obrobili żelazo i kamień, pracowali przy wyrębie lasu i układaniu drewna, byli zatrudnieni przy orce, w młynie czy suszarni bądź przy innych urządzeniach, jakie w ogromnej liczbie potrzebne są do wyprodukowania zboża, z którego wysiewu zostanie zrobiony chleb, musi być wliczony w rachunek pracy, w efekcie której został on wytworzony. Natura i ziemia bowiem dostarczają tylko surowców, które same w sobie są prawie bezwartościowe. Gdybyśmy mogli prześledzić drogę całego rejestru rzeczy, których dostarcza nam pracowitość i które wykorzystywane są przy każdym bochenku chleba, zanim znajdzie się on w naszym użyciu, byłoby je doprawdy trudno wyliczyć. Żelazo, drewno, skóry, belki, kora, kamienie, cegły, węgiel, wapno, tkaniny, sukno, barwniki, smoła, maszty, liny — wszystkie te materiały zostały wykorzystane do budowy jakiegoś statku, który przywiózł jakieś artykuły, które zostały zużyte przez robotników, by wykonać jakąś część pracy. Wymienienie tutaj ich wszystkich byłoby zbyt długie i prawie niemożliwe.
§ 44. Z tego wszystkiego oczywiście wynika, że chociaż natura nadała rzeczy we wspólne władanie, człowiek (będąc
194
195
Traktat drugi
O nilasności
panem samego siebie, właścicielem własnej osoby, swego działania i pracy) miał jednak w sobie samym wielką podstawę własności. To, co stanowiło wielką część potrzebną do jego utrzymania i dobrobytu, do jego istnienia, stało się dzięki wynalazkom i umiejętnościom jego tylko własnością i nie stanowiło już części dóbr wspólnych.
§45. Praca ta, na początku, dawała uprawnienie do własności, gdy tylko ktoś uznał za stosowne włożyć ją w to, co było wspólne, a co pozostawało takim dopóty, dopóki stanowiło jeszcze o wiele większą część niż ta, jaką rodzaj ludzki mógł zużyć. Początkowo największa część ludzi zadowalała się tym, co natura bez niczyjej pomocy ofiarowała im dla zaspokojenia ich potrzeb. I chociaż potem w pewnych częściach świata (w wyniku przyrostu ludności i pogłowia bydła, a także ubywania pieniędzy) ilość gruntów stała się niedostateczna, przez co została im nadana większa wartość, to poszczególne wspólnoty ustanowiły granice dla swych wydzielonych terytoriów. Mocą postanowień prawa regulowały one własność prywatnych osób w swych społeczeństwach i tak poprzez umowę i ugodę ustanawiały własność, którą zapoczątkowała praca i pracowitość. W przymierzach, jakie były zawierane między różnymi państwami i królestwami, w sposób wyraźny bądź milczący, nie uznawano żądań i uprawnień do gruntów będących w posiadaniu innych. Jednocześnie za wspólną zgodą rezygnowano z naturalnych, powszechnych uprawnień, które do tych krajów mieli pierwotnie wszyscy. I tak to oni na mocy pozytywnej ugody między sobą ustanowili własność w różnych częściach świata. A mimo to dotąd jeszcze można znaleźć wielkie połacie gruntu, których mieszkańcy (nie przyłączając się do reszty rodzaju ludzkiego, która wyrażała zgodę na powszechne użycie pieniędzy) pozostawili je leżące odłogiem. Jest ich więcej niż ludzie je zamieszkujący mogliby wykorzystać, stąd nadal pozostają
wspólne. Zdarza się to jednak rzadko wśród tej części ludzkości, która wyraziła zgodę na posługiwanie się pieniędzmi.
§ 46. Największa część rzeczy naprawdę użytecznych w życiu człowieka, jak też koniecznych do jego istnienia, jakich ci pierwsi ludzie, dla których wszystko było wspólne, musieli szukać, aby przeżyć — jak to teraz robią jeszcze Amerykanie — to znaczy zasadniczo krótkotrwale. Gdyby nie były one natychmiast zużyte, same uległyby szybko zniszczeniu czy zepsuciu. Z kolei złoto, srebro czy diamenty są rzeczami, którym ludzkie upodobania bądź ugoda nadały większą wartość niż pożytek, jaki one przynoszą, gdyż nie są one niezbędne do utrzymania przy życiu. Z dóbr, jakie natura dostarczyła wszystkim wspólnie, każdy człowiek (jak już zostało powiedziane) był uprawniony do takiej ich ilości, jaką mógł zużyć. Dysponował on własnością wszystkiego, co było efektem jego pracy. Wszystko, co swoją pracowitością mógł wydobyć ze stanu natury, w którym znajdowało się to poprzednio, należało do niego. Ten, kto zebrał sto buszli jabłek i żołędzi, miał je na własność, stanowiły one już jego dobra z chwilą, gdy je podniósł. Musiał jednak uważać, by zużyć je, zanim się zepsują, gdyby bowiem zabrał ich więcej, niż mu się należało, okradłby innych. Jednakże byłoby wtedy nierozsądną jak też nieuczciwą rzeczą gromadzić więcej, niż mógł sam zużyć. Gdyby bowiem przekazał część tego, co posiadał, komuś innemu, nie uległoby to bezużytecznemu zniszczeniu w jego posiadaniu, gdyż mogłoby być jeszcze raz wykorzystane. Gdyby więc wymienił on śliwki, które zepsułyby się po tygodniu, na orzechy, które mogłyby być spożywane przez cały rok, wtedy nie popełniłby przestępstwa. Nie zmarnowałby tego, co należało do wspólnych zapasów. Dopóki rzeczy nie użyte, pozostające w jego rękach, nie zepsułyby się, dopóty nie zniszczyłby on żadnej części tych dóbr, które należały do innych. Gdyby więc znów wymienił
197
O własności
swe orzechy na kawałek metalu, zadowalając się jego kolorem, albo zamienił swe owce na muszelki, czy wełnę na błyszczący agat bądź diament, i zatrzymał je przy sobie przez całe życie, nie naruszyłby uprawnień innych. Mógłby on nagromadzić tyle tych trwałych rzeczy, ile by tylko zapragnął. Granice jego prawowitej własności rozciągałyby się na wielką ich obfitość, a w jego posiadaniu nic nie uległoby zniszczeniu.
§ 47. Tak zatem doszło do użycia pieniędzy — pewnych długotrwałych środków, które ludzie mogli trzymać bez ich zniszczenia i na mocy wzajemnej umowy wymieniać na rzeczy prawdziwie użyteczne, utrzymujące ich przy życiu.
§ 48. Tak jak różne stopnie pracowitości warunkowały , różne wielkości ludzkich majątków, tak wynalazek pieniędzy dał sposobność do utrzymania i powiększania ich. Przyjmijmy, iż na wyspie odciętej od wszelkiej możliwej wymiany z resztą świata, na której znajduje się tylko sto rodzin, są owce, konie, krowy i inne pożyteczne zwierzęta, jadalne owoce i grunty wystarczające, aby dostarczyć tysiąc razy tyle zboża, ile tamci ludzie potrzebują, a jednak (bądź z powodu, iż wszystko pozostaje wspólne, bądź że wszystko zbyt łatwo się psuje), nie ma tam nic, co mogłoby stanowić pieniądze. Jakiż powód mógłby mieć tam ktoś do tego, by swój majątek, który zapewniła mu własna pracowitość bądź też wymiana z innymi łatwo psujących się, użytecznych rzeczy, powiększać ponad potrzeby własnej rodziny i to, co stanowi jej obfite zaopatrzenie? Tam, gdzie nie ma czegoś jednocześnie trwałego, pozostającego w niewielkiej ilości, oraz tak wartościowego, aby można to przechowywać, ludzie nie będą zdolni do powiększania swych gruntów, nie będą bogaci, gdyż trudno tam będzie dojść do majątku. Stąd też pytam, co byłoby warte dla człowieka dziesięć albo sto tysięcy akrów znakomitego gruntu,
dobrze uprawianego i zasobnego w bydło w wewnętrznej części Ameryki, gdzie nie ma żadnej nadziei na wymianę z resztą świata, by uzyskać pieniądze ze sprzedaży produktów? Ogrodzenie takiego gruntu nie mogłoby przedstawiać żadnej wartości i zauważylibyśmy, że on oddałby wkrótce dzikiej naturze we wspólne posiadanie wszystko, co mu pozostawałoby z tego, co miałoby zapewnić wygody życia jemu i jego rodzinie.
§ 49. Na początku zatem cały świat, w większym stopniu niż ma to miejsce obecnie, był Ameryką. Nigdzie nie była znana taka rzecz jak pieniądze. Rzeczy jednak tak się mają, iż kiedy ktoś przekona się, że u sąsiadów wynaleziono coś, co posiada przydatność i wartość pieniędzy, to zobaczymy, jak ten sam człowiek zacznie zaraz powiększać swój majątek.
§ 50. Odkąd złoto i srebro, będące w życiu człowieka mało przydatne w porównaniu z żywnością, odzieniem czy przewozem, tylko na podstawie ludzkiej zgody utrzymują swą wartość, której miarę powiększa jeszcze praca, jasne jest iż ludzie zgodzili się na nierówne i niewspółmierne majątki na ziemi. Oni to milcząco i dobrowolnie wyrażając zgodę wynaleźli sposób, w jaki człowiek może uczciwie posiadać więcej gruntu, niż sam jest w stanie zużyć jego plonów, gdyż równowartość ich nadwyżki uzyskuje w złocie i srebrze, które mogą być przechowane bez niczyjej szkody, ponieważ metale te w rękach ich posiadacza nie ulegną zepsuciu ani zniszczeniu. Tego podziału rzeczy, prowadzącego do nierównego, prywatnego posiadania, ludzie dokonali poza społeczeństwem i bez umowy, a tylko milcząco zgadzając się na użycie pienędzy, przez
nadanie wartości złotu i srebru. Pod władzą rządów zaś
uprawnienia do własności regulują prawa, a posiadanie gruntu
jest określone przez pozytywne konstytucje.
250
251
Traktat drugi
O celach społeczeństwa politycznego i
posiadłości, wówczas dysponuje on wolnością odejścia i połączenia się z jakąkolwiek inną wspólnotą bądź może ugodzić się z innymi i dać początek nowej wspólnocie in vacuis locis w tej części świata, która jest wolna i nie zajęta. Kiedy jednak już raz, na mocy rzeczywistej umowy i wyraźnej deklaracji, oznajmi on swą zgodę przystępując do wspólnoty wówczas jest stale i nieodwołalnie zobowiązany do stania jej poddanym. Nie może już nigdy więcej powrócić do wolności stanu natury, chyba że rząd, którego jest poddanym, na skutek jakiegoś nieszczęścia zostanie rozwiązany, bądź też on sam w wyniku jakiegoś publicznego postanowienia zostanie wykluczony i przestanie być członkiem tej społeczeństwa.
§ 122. To, że ktoś żyje w jakimś kraju, podporządkowuje się jego prawom, cieszy się jego przywilejami i protekcją, nie czyni go jeszcze członkiem tego społeczeństwa. Stanowi to tylko. miejscową ochronę i opiekę należną tym i przede wszystkim tym, którzy nie znajdując się w stanie wojny wstępują na terytorium podległe rządowi lub tam, gdzie rozciąga się jego prawo. Nie czyni to jednak nikogo w większym stopi członkiem tego społeczeństwa, stałym poddanym wspólnoty, niż mogłoby uczynić poddanym człowieka, u którego rodziny zatrzyma się on na pewien czas, ale jeśli dłużej się tam zasiedzi wówczas będzie zobowiązany do podległości tamtejszemu rządowi oraz do przestrzegania jego praw. Tak więc widzimy że cudzoziemcy mieszkając całe życie pod władzą jakiegoś rządu ciesząc się jego przywilejami i protekcją, chociaż są w swym sumieniu, tak dalece jak każdy inny obywatel, zobowiązani do posłuszeństwa wobec jego zarządzeń, nie stają się przez to poddanymi czy członkami tego społeczeństwa. Członkiem społeczeństwa nie może uczynić żadnego człowieka nic innego, jak tylko rzeczywiste przystąpienie do społeczeństwa, pozytywne
zobowiązanie, wyrażenie obietnicy i zawarcie umowy. Do tego — jak sądzę — sprowadza się początek społeczeństw politycznych, gdyż zgoda taka czyni każdego członkiem wspólnoty.
R o z d z i a ł IX
O celach społeczeństwa politycznego i rządu
§ 123. Jeśli człowiek jest, jak to zostało już powiedziane, wolny w stanie natury, jeśli jest absolutnym panem własnej osoby i majątku, równy najpotężniejszym i nie podlega nikomu, to dlaczego chce zrezygnować ze swej wolności? Dlaczego chce przekazać swe imperium i podporządkować się panowaniu i kontroli jakiejś innej władzy? Odpowiedź na to jest oczywista: chociaż w stanie natury ma on takie uprawnienia, to już korzystanie z nich jest bardzo niepewne, albowiem jest on nieustannie narażony na napady innych. Skoro wszyscy, tak jak i on, są królami, a jeden człowiek jest równy drugiemu, nikt zaś ściśle nie przestrzega zasad słuszności i sprawiedliwości, to korzystanie z własności w tym stanie jest bardzo ryzykowne, bardzo niebezpieczne. To zaś powoduje, że chce on zmienić stan, który jakkolwiek cechuje wolność, jest jednak także pełen strachu i ciągłych niebezpieczeństw. Oto przyczyna, dla której szuka on społeczeństwa i chce przystąpić do niego wraz z innymi, którzy już się zjednoczyli albo mają zamiar się zjednoczyć dla wzajemnego zachowania swego życia, wolności i majątku, które określam wspólnym mianem własności.
§ 124. Tym wielkim i naczelnym celem, dla którego ludzie łączą się we wspólnotach i sami podporządkowują się rządowi, jest zachowanie ich własności. Do tego zaś w stanie natury brakuje wielu rzeczy:
252
Traktat drugi
253
O celach społeczeństwa politycznego i
—4—
Po pierwsze, brakuje w nim ustanowionego, znormalizowanego, znanego prawa, powstałego i akceptowanego przez powszechną zgodę, takiego, by było ono miernikiem dobra i zła, po- wszechną podstawą do orzekania we wszystkich sporach między nimi. Bo chociaż prawo natury jest proste i zrozumiałe; dla wszystkich rozumnych istot, to ludzie, pochłonięci własnymi interesami, nie studiują go, nie wiedzą o nim zbyt wiele i zwykli nie uznawać go za prawo, które miałoby zastosowanie do ich własnych spraw.
§ 125. Po drugie, w stanie natury brakuje znanego i bezstronnrgo sędziego, którego autorytet rozstrzygałby wszelkie spory zgodnie z postanowieniami prawa. W stanie tym każdy jest sędzią i wykonawcą prawa natury, a ludzie w stosunku do siebie samych — stronniczy, stąd bardzo prawdopodobne, że namiętności i chęć odwetu mogą ich zaprowadzić za daleko we własnej sprawie — mogą przesadzić w uniesieniu, w sprawach natomiast innych ludzi opieszałość czy niefrasobliwość może uczynić ich obojętnymi.
§ 126. Po trzecie, w stanie natury często brakuje władzy, która wspierałaby i podtrzymywała słuszne wyroki, a także wykonywałaby je. Ci bowiem, którzy krzywdząc kogoś dokonali przestępstwa, rzadko zostaną poskromieni, jeśli tylko będą dysponować siłą chroniącą ich postępek. Ich opór może uczynić czasami wykonanie kary niebezpiecznym, a często zgubnym dla tego, kto próbuje tego dokonać.
§ 127. Tak więc, mimo wszelkich przywilejów stanu natury, ludzie unikając niedogodności położenia, w jakim się dotąd znajdowali, przystępują pospiesznie do społeczeństwa. To tłumaczy, dlaczego tak rzadko możemy spotkać jakąś grupę ludzi żyjących razem w tym stanie przez pewien czas. Niedo-
godności, na jakie są oni w nim narażeni, sprowadzają się do tego, że nieregularne i wątpliwe korzystanie z władzy, jaką każdy człowiek posiada w stosunku do innych, by karać przestępców, skłania ich do schronienia się pod opiekę ustanowionych przez rząd praw i szukania tam sposobu zachowania swej własności. To również powoduje, że każdy z nich jest gotów przekazać swą osobistą władzę karania w ten sposób, by jeden wyznaczony spośród nich sprawował ją tak, jakby czyniła to cała wspólnota, oraz by został upoważniony do realizacji wspólnie ustalonego celu. I tutaj mamy pierwotne uprawnienie i genezę powstania obydwu władz — ustawodawczej i wykonawczej, a także rządów i samych społeczeństw.
§ 128. Pomijając wolność, którą człowiek pierwotnie delektuje się w stanie natury, ma on jeszcze dwie władze:
Pierwsza jest władzą czynienia wszystkiego, co uzna on za słuszne dla zachowania siebie i innych, jak zezwala na to prawo natury. Ono bowiem jest powszechnym prawem wszystkich, mocą którego on, wraz z pozostałą częścią rodzaju ludzkiego, stanowi jedną wspólnotę, tworzy społeczność wyróżnioną od pozostałych istot. I gdyby nie zepsucie i rozpusta zwyrodniałych ludzi, nikt nie odczuwałby potrzeby ani konieczności odejścia z tej wielkiej naturalnej wspólnoty i przyłączenia się w wyniku pozytywnej ugody do innych, mniejszych i podzielonych wspólnot.
Drugą władzą człowieka w stanie natury jest władza karania przestępstw przeciwko temu prawu. Obie te władze przekazuje on, kiedy przyłącza się — jeśli tak można powiedzieć — do prywatnego, a szczególnie politycznego społeczeństwa, i wstępuje do odłączonej od reszty rodzaju ludzkiego wspólnoty.
§ 129. Pierwszą władzę, a więc czynienia wszystkiego, co uzna za słuszne dla zachowania siebie i reszty rodzaju ludzkiego,
255
O formach wspólnoty
Traktat drugi
przekazuje on, by określiły ją prawa panujące w społeczeństwie, tak dalece, jak tego będzie wymagać zachowanie jego i pozostałej części społeczeństwa. Prawa tego społeczeństwa w wielu wypadkach ograniczają wolność, którą dysponował on uprzednio na mocy prawa natury.
§ 130. Po drugie, przekazuje on w całości władzę karania, i zobowiązuje się używając własnej naturalnej siły (której uprzednio mógł używać wykonując postanowienia prawa natury tak, jak uznawał to za stosowne na mocy osobistego, autorytetu) wesprzeć władzę wykonawczą społeczeństwa, kiedy tego będzie wymagać prawo. Znajduje się on teraz w nowym stanie, w którym odnosi wiele korzyści z pracy, pomocy i towarzystwa innych należących do tej społeczności, a także z ochrony połączonych jej sił. Stąd też musi ze swej strony tak dalece zrezygnować z naturalnej wolności zabezpieczenia samego siebie, jak tego wymaga dobro, pomyślność i bezpieczeństwo wspólnoty. Jest to nie tylko konieczne, ale i sprawiedliwe, gdyż inni jej członkowie postępują tak samo.
§ 131. Ludzie wstępując do społeczeństwa przekazują w jego ręce równość, wolność i władzę wykonawczą, którą posiadali w stanie natury, by legislatywa dysponowała nią tak dalece, jak tego będzie wymagać dobro społeczeństwa. Czynią tak w tym celu, by każdy mógł lepiej zachować siebie samego, swoją wolność i własność (żadna bowiem myśląca istota nie mogłaby przypuszczać, że ktoś będzie zmieniał swe położenie z zamiarem pogorszenia go). Nie można więc sądzić, iż tak ukonstytuowana przez nich władza społeczeństwa bądź legislatywy mogłaby sięgać dalej, niż nakazuje wspólne dobro. Jest ona zobowiązana tylko do zabezpieczenia własności każdego z nich przed tymi trzema wskazanymi wyżej niedogodnościami, które czynią stan natury tak niebezpiecznym i trudnym. A więc ten, do kogo należy
legislatywa czy najwyższa władza jakiejś wspólnoty, zobowiązany jest do rządzenia na mocy niezmiennych, stanowionych, ogłaszanych i znanych ludowi praw, a nie w oparciu o sporządzane na poczekaniu dekrety. Ma on rządzić przy pomocy bezstronnych i prawych sędziów, którzy muszą według tych praw rozstrzygać spory. Ponadto jest on zobowiązany do użycia siły wewnątrz wspólnoty tylko w celu wykonania tych praw, a na zewnątrz, by nie dopuścić do wyrządzania krzywd przez obcych, karać ich oraz ochraniać wspólnotę przed atakami i napadami. Czyniąc to wszystko nie może on zmierzać do żadnego innego celu niż pokój, bezpieczeństwo i dobro publiczne ludu.
RozdziałXII
O władzy ustawodawczej, wykonawczej i federatywnej wspólnoty
§ 143. Władza ustawodawcza jest uprawniona do określania, jaka siła wspólnoty będzie użyta dla zachowania społeczności i jej członków. Chociaż prawa posiadają stałą moc obowiązującą i winny być nieprzerwanie wykonywane, to jednak mogą być stanowione w krótkim okresie czasu. Nie ma więc potrzeby, aby legislatywa nie mając co robić funkcjonowała nieprzerwanie. Gdyby jednak te same osoby, które sprawują władzę tworzenia praw, miały również w swych rękach władzę ich wykonywania, stanowiłoby to już zbyt wielką pokusę dla ludzkiej słabości skłonnej do przechwycenia władzy. Mogłyby one zwolnić się same od posłuszeństwa prawom, które ustanowiły, a wtedy prawo przez nich tworzone i wykonywane służyłoby ich własnym, prywatnym interesom. Doszłoby do tego, iż ich interesy byłyby różne od reszty społeczności, sprzeczne z celem społeczeństwa i rządu. Tak więc we właściwie ustanowionej wspólnocie, gdzie dobro ogółu tak jest traktowane, jak być powinno, władza ustawodawcza jest złożona w ręce różnych osób, które w określonym czasie gromadzą się sprawując same lub w połączeniu z kimś innym władzę tworzenia praw. Po dokonaniu zaś tego rozchodzą się i podlegają prawom, które tworzyli. Stanowi to dla nich nowe, silne zobowiązanie, by tworząc prawo mieli na uwadze dobro publiczne.
O władzy ustawodawczej, wykonawczej i federatywnej wspólnoty 267
§ 144. Prawa są tworzone od razu lub w krótkim okresie czasu, mają jednak trwałą i stałą moc obowiązującą. Dla stałego ich wykonywania i przestrzegania konieczne jest zatem nieprzerwane funkcjonowanie władzy, która zapewniłaby wykonywanie ustanowionych poprzednio praw i utrzymywanie ich w mocy. Dlatego to władza ustawodawcza i wykonawcza są często oddzielone.
§ 145. W każdej wspólnocie jest jeszcze inna władza, którą można by nazwać naturalną, gdyż odpowiada ona władzy, jaką dysponował w sposób naturalny każdy człowiek przed przystąpieniem do społeczeństwa. Mimo że we wspólnocie jej członkowie jeden w stosunku do drugiego są różnymi osobami i jako takie rządzonymi przez prawa społeczeństwa, to jednak wobec reszty ludzkości stanowią oni jedno ciało, które — jak uprzednio każdy jego członek — w stosunku do niej pozostaje nadal w stanie natury. Stąd też wszelkie spory mające miejsce między jakimś człowiekiem należącym do społeczeństwa a pozostającymi poza nim prowadzone są przez wspólnotę, która zobowiązana jest do zadośćuczynienia za krzywdy wyrządzone jednemu z jej członków. Tak więc pod tym względem cała wspólnota, stanowi jedno ciało znajdujące się w stanie natury wobec innych państw oraz osób spoza niej.
§ 146. Władza uprawniona do prowadzenia wojny i zawierania pokoju, przymierzy i aliansów oraz prowadzenia wszelkich spraw ze wszystkimi osobami i społecznościami poza wspólnotą, może być nazwana, jeśli ktoś chce, władzą federatywną. Jeśli tylko właściwie się ją rozumie, to jej nazwa jest dla mnie rzeczą obojętną.
§ 147. Te dwie władze, wykonawcza i federatywna, mimo że rzeczywiście są od siebie oddzielone — jedna bowiem zawiera
269
268
O podporządkowaniu władz wspólnoty
Traktat drugi
wykonywanie praw państwowych wewnątrz, społeczeństwa wobec wszystkich jego członków, druga zaś musi troszczyć o bezpieczeństwo i interesy ogółu na zewnątz^ wobec tych wszystkich od których można oczekiwać korzyści bądź szkód — jednak są one prawie zawsze złączone. Władza federatywna, niezależnie czy sprawowana należycie czy nie, mimo swego doniosłego znaczenia dla wspólnoty, jest znacznie mniej zdolna niż władza wykonawcza do kierowania się poprzednio ustalonymi niezmiennymi prawami pozytywnymi, musi więc koniecznie znajdować się w rękach ludzi, których wiedza i mądrość będą służyć dobru publicznemu. Prawa dotyczące stosunków miedzy poddanymi oraz mające kierować ich postępowaniem mogą zawierać odpowiednio dużo wskazówek zachowania się. Ale to, co należy czynić w stosunku do cudzoziemców, zależy w większym stopniu od ich działania, różnorodności dążeń i interesów. Stąd pozostawia się to w ogromnej części mądrości tych, którym tę władzę przekazano, aby sprawowali ją jak najzręczniej z korzyścią dla wspólnoty.
§ 148. Chociaż — jak już powiedziałem — władze wykonawcza i federatywna w każdej wspólnocie są rzeczowo od siebie oddzielone, to jednak byłoby trudno w tym samym czasie rozdzielić je i złożyć w ręce różnych osób. Obie wymagają dla swego istnienia siły społeczeństwa, stąd prawie niewykonalne byłoby składać władzę wspólnoty w ręce różnych i nie podporządkowanych sobie osób. Równie trudno byłoby władzę wykonawczą i federatywną umieścić w rękach osób, które mogłyby działać oddzielnie. Wtedy siła ogółu znalazłaby się pod różnymi rozkazami, co wcześniej czy później prowadziłoby do zamętu i zguby.
O podporządkowaniu władz, wspólnoty
§ 149. Chociaż w ukonstytuowanej wspólnocie kierującej się własnymi zasadami i działającej zgodnie z własną naturą, to znaczy, dla zachowania społeczności, może istnieć tylko jedna najwyższa władza, którą jest legislatywa, a wszystkie pozostałe władze są i muszą być jej podporządkowane, to legislatywa jest tylko powierzoną władzą, by działać dla pewnych celów. Lud posiada nadal najwyższa władzę usunięcia lub zmiany legislatywy, kiedy uzna, że władza ta działa niezgodnie z pokładanym w niej zaufaniem. Każda władza powierzona w określonym celu jest przez ten cel ograniczona. Stąd też, jeśli cel ten będzie kiedykolwiek przez nią jawnie zaniedbywany lub gwałcony, nastąpi utrata zaufania, a władza powróci do rąk tych, którzy ją nadali. Ci zaś mogą ją przekazać na nowo tym, którzy, według ich uznania, będą najlepiej dbać o ich ochronę i bezpieczeństwo. Tak więc społeczność niezmiennie zachowuje najwyższą władzę ochrony siebie samej przed atakami bądź zamachami na nią ze strony każdego, nawet jej ustawodawców, gdyby kiedykolwiek byli oni tak źli i nikczemni i chcieli podjąć i realizować zamiar wystąpienia przeciw wolności i własności poddanych. Żaden człowiek ani żadna ludzka społeczność nie jest władna przekazać swego zachowania i niezbędnych do niego środków cudzej, absolutnej woli i arbitralnemu panowaniu. Jeśli ktokolwiek będzie usiłował narzucić wspólnocie niewolnicze warunki, ona zawsze będzie uprawniona do zachowania tego, z czym bynajmniej nie rozstała się przekazując władzę, i pozbycia się tych, którzy naruszają fundamentalne, święte i niezmienne prawo do samozachowania, dla którego ludzie wstąpili do społeczeństwa. Tak więc można powiedzieć, że pod tym względem do wspólnoty należy
304
Traktat drugi
305
O tyranii
Rozdział XVIII O tyranii
§ 199. Tak jak uzurpacja jest sprawowaniem władzy, do sprawowania której ktoś inny jest uprawniony, tak tyrania jest sprawowaniem władzy poza prawem, do czego nikt nie może być uprawniony. Jest to robienie użytku z władzy, jaką się ma w ręku nie dla dobra tych, którzy jej podlegają, ale dla własnej, prywatnej, wyłącznej korzyści, kiedy rządzący, niezależnie jak utytułowany, podnosi do rangi normy nie prawo, a swą wolę, kiedy jego polecenia i działania zmierzają nie do zachowania własności ludu, lecz zaspokojenia własnej ambicji, zawiści, chęci odwetu bądź innych niepożądanych namiętności.
§ 200. Jeśli ktoś może wątpić w prawdziwość i zasadność tego, ponieważ pochodzi to spod nieznanej ręki pewnego poddanego, to mam nadzieję, że przekona go autorytet króla. Król Jakub I w swej mowie do Parlamentu w roku 1603 powiada, co następuje: Zawsze, ustanawiając dobre prawa i konstytucje, będę przekładał dobro ogółu i całej wspólnoty nad jakiekolwiek moje własne, wyłączne, prywatne cele, w przekonaniu, iż pomyślność i dobrobyt wspólnoty jest moim najwyższym dobrem, największym szczęściem na ziemi, gdyż, właśnie w tej sprawie różni się prawowity król od tyrana. Jestem przekonany ,iż szczególną i największą różnicą między prawowitym królem a uzurpatorskim tyranem jest to, że dumny i ambitny tyran sądzi, że królestwo i lud zostały wyznaczone do zaspokajania jego przyjemności i bezsensownych zachcianek.
306
Traktat drugi
307
O tyranii
a prawowity i sprawiedliwy król przeciwnie, uznaje siebie jako przeznaczonego do wspierania pomyślności i własności swego ludu A znów w mowie do Parlamentu w roku 1609 używa takich słów: Król sam zobowiązuje się podwójną przysięgą do przestrzegania praw fundamentalnych swego królestwa. W milczący sposób już dlatego, że jest królem i prze, to jest zobowiązany do ochrony zarówno ludu, jak i praw królestwa oraz w sposób wyraźny poprzez przysięgę koronacyjną. W ten sposób sprawiedliwy król w ustanowionym królestwie tworząc rząd na mocy prawa jest zobowiązany do przestrzegania paktów, jakie zawarł z. ludem na wzór paktu zawartego przez Boga z Noem po potopie: Jak długo ziemia będzie istnieć, nie mogą ustać już siewy i zbiory, mróz i upał, lato i zima, dzień i noc. Także król rządzący w ustanowionym królestwie przestanie być królem i stanie się tyranem, gdy tylko przestanie rządzić zgodnie z prawem. I nieco dalej: A zatem wszyscy królowie, którzy nie tyranami ani wiarołomcami, będą zadowoleni ze swych zobowiązań wyznaczonych przez, granice prawa, a ci, którzy przekonują ich do czegoś innego, są jak jadowite gady, jak zaraza zagrażająca zarówno królowi, jak i wspólnocie11. Tak to ten uczony król, który dobrze rozumiał istotę rzeczy, oddaje różnicę między królem a tyranem sprowadzającą się tylko do tego, iż jeden traktuje prawa jako granice swej władzy, a dobro publiczne jako cel swych rządów, drugi zaś sprawuje ją, aby uczynić zadość swej woli i zaspokoić własne zachcianki.
§ 201. Byłoby błędem sądzić, iż wady takie są właściwe tylko monarchii. Inne formy rządu są tak samo na nie podatne. Zawsze bowiem tam, gdzie władzę złożono w czyjekolwiek ręce, by rządziła dla dobra ludu i zachowania jego własności, stosuje się ją dla innych celów i wykorzystuje dla wyzysku, nękania, ujarzmiania ludu poprzez arbitralne, bezprawne nakazy tych, którzy ją sprawują, powstaje zaraz tyrania, niezależnie od tego, czy tam postępuje tak jedna czy więcej osób. Tak więc
czytamy o trzydziestu tyranach w Atenach, jak też o jednym w Syrakuzach, a i bezwzględne panowanie Decemvirów w Rzymie12 nie było niczym lepszym.
§ 202. Wszędzie, gdzie kończy się_ prawo, rozpoczyna się tyrania, jeśli prawo zostanie naruszone ze szkodą dla innych. Ktokolwiek, będąc upoważniony do sprawowania przyznanej mu przez prawo władzy, nadużywa jej i spiskując używa siły, jaką dysponuje przeciw poddanym, na co prawo nie zezwala, przestaje piastować funkcje zwierzchności. Działa on bez upoważnienia i może spotkać się z oporem stawionym mu jak każdemu innemu człowiekowi, który siłą narusza uprawnienia innych. Znajduje to potwierdzenie w upoważnieniach nadanych podporządkowanym mu urzędnikom. Temu, kto jest upoważniony do aresztowania mnie na ulicy, mogę stawić opór jak złodziejowi czy zbójcy, jeśli on będzie usiłował włamać się do mego domu, by wykonać nakaz aresztowania, mimo że wiem, iż ma on taki nakaz i zgodne z prawem upoważnienie, jakie czyni go władnym aresztować mnie poza domem. Chciałbym więc wiedzieć, dlaczego nie ma to odnosić się zarówno do najwyższych urzędników, jak i do najniższych? Czyż słuszne jest, by najstarszy z braci dlatego, że posiada największą część majątku ojca, miał być uprawniony do pozbawienia udziału w nim młodszych braci? Albo czyż bogacz, który posiada całą krainę, miałby być przez to uprawniony do zajęcia, kiedy tego zapragnie, domu i ogrodu swego biednego sąsiada? Fakt, iż ktoś zgodnie z prawem posiada wielką władzę i bogactwa, co odnosi się do niezmiernie małej liczby synów Adama, nie może usprawiedliwiać ani stanowić przyczyny grabieży czy ucisku mającego miejsce w stosunku do innych bez żadnego upoważnienia, stanowi zaś poważną okoliczność obciążającą. Do przekroczenia granic upoważnienia nie jest bardziej
309
O tyranii
308
Traktat drugi
uprawniony wyższy urzędnik niż niższy, nie jest tu bardziej
usprawiedliwiony król niż policjant. Znacznie gorsze jest
w przypadku tego, kogo obdarzono większym zaufaniem i kto
posiada większy udział w sprawowaniu władzy niż reszta jego
braci, albowiem zakłada się, iż jego lepsze wykształcenie
wyższe stanowisko i doradcy pozwalają mu lepiej rozróżniać
między dobrem a złem.
§ 203. Czy mogą więc rozkazy księcia spotkać się z oporem? Czy może on zostać usunięty, kiedy ktoś poczuje się przez niego skrzywdzony, albo tylko wyobrazi sobie, iż ten nie miał prawa tak postąpić wobec niego? Doprowadziłoby to przecież do rozwiązania bądź obalenia wszystkich państw, a w miejsce rządu i porządku nie wprowadziłoby nic innego jak anarchię i chaos.
§ 204. Odpowiem na to, iż siłę można przeciwstawić tylko niesprawiedliwej, bezprawnej sile. Ktokolwiek stawia opór w innej sytuacji, ściąga na siebie sprawiedliwe potępienie zarówno Boga, jak i ludzi. Wbrew temu, co się często twierdzi, nie będzie miało miejsca żadne takie niebezpieczeństwo ani chaos, gdyż:
§ 205. Po pierwsze, w niektórych krajach osoba księcia jest uświęcona przez prawo. Cokolwiek on czyni bądź nakazuje, jego osoba jest wolna od wszelkich oskarżeń i przemocy, nie można go pociągnąć do odpowiedzialności sądowej, postawić mu zarzutów i skazać. Natomiast można wystąpić przeciwko bezprawnemu postępowaniu niższych urzędników bądź innych mianowanych przez niego osób, jeśli on sam rzeczywiście nie wstąpi w stan wojny ze swym ludem, nie rozwiąże rządu i nie zmusi ludu do obrony, do jakiej każdy jest uprawniony w stanie natury. Któż może w takiej sytuacji powiedzieć, jaki nastąpi koniec? Sąsiednie królestwo13 pokazało światu jaskrawy
tego przykład. We wszystkich innych przypadkach świętość jego osoby uwalnia go od wszelkich niedogodności, a więc, jak długo istnieje rząd, jest on bezpieczny od gwałtu i wszelkich możliwych krzywd. Trudno doprawdy o mądrzejszą konstytucję niż ta. Szkody, jakie może on wyrządzić osobiście, nie mają często ani miejsca, ani też dużego zasięgu oddziaływania. Gdyby więc jakiś książę był tak słaby i niegodziwy i chciał je wyrządzać, to i tak nie jest on zdolny swą własną mocą obalać praw ani ciemiężyć całego ludu. Dolegliwość kilku pojedynczych występków, jakie się mogą czasami przytrafić popędliwemu księciu, kiedy wstępuje na tron, są odpowiednio zrekompensowane pokojem publicznym i bezpieczeństwem rządu w osobie najwyższego zwierzchnika, któremu nie grozi żadne bezpośrednie niebezpieczeństwo. Dla bezpieczeństwa ludu zaś lepiej jest, aby czasem kilka prywatnych osób było narażonych na niebezpieczeństwo, niż gdyby na nie miała być łatwo, przy byłe okazji, wystawiona głowa państwa.
§ 206. Po drugie, przywilej ten należy tylko do osoby króla i nie może przeszkadzać pociąganiu do odpowiedzialności, przeciwstawianiu się bądź stawianiu oporu tym, którzy, mimo że prawo ich do tego nie upoważnia, stosują niesprawiedliwie siłę powołując się na królewskie pełnomocnictwa. Jest to szczególnie widoczne w przypadku tego, kto posiada królewski nakaz aresztowania człowieka. Mimo że jest to pełnoprawne zlecenie króla, to jednak ten, kto ma ten nakaz, nie może, by go wykonać, włamać się do domu tego człowieka ani też spełniając polecenie króla dokonać tego w pewnych dniach bądź w pewnych miejscach, chociaż w nakazie nie wspomina się o takich wyjątkach. Istnieją jednak granice prawa, które jeśli ktoś przekroczy, to i polecenie króla go nie usprawiedliwia. Królewski autorytet został nadany na mocy prawa, nie jest on więc władny upoważnić kogoś do działania wbrew prawu ani
311
O tyranii
310
Traktat drugi
też swym pełnomocnictwem usprawiedliwiać tego, kto taki czyni. Pełnomocnictwa jakiejkolwiek zwierzchności, do wydawania których nie jest ona jednak upoważniona, są próżne i nic nie znaczą tak jakby były wydane przez osobę prywatną. Różnica między jednymi a drugimi sprowadza się do tego, że zwierzchność jest upoważniona do działania w określonym zakresie i celu, osoba zaś prywatna nie jest upoważniona do niczego. Uprawnienie do działania daje nie pełnomocnictwo, lecz upoważnienie, a przecież nikt nie może być upoważniony do działania przeciw prawu. Jednakże niezależnie od takiego oporu zarówno osoba, jak i autorytet króla są zabezpieczone i nie stanowią one zagrożenia ani dla rządzącego, ani dla rządu.
§ 207. Po trzecie, jeśli zakładamy, że osoba piastująca w rządzie najwyższą zwierzchność nie jest święta, wówczas doktryna legalności oporu wobec bezprawnego sprawowania przez nią władzy nie będzie przy wszystkich późniejszych okazjach narażać jej na niebezpieczeństwo, a rządu na pogrążenie w chaosie. Tam, gdzie strona skrzywdzona może zostać zaspokojona, a jej szkody naprawione w wyniku odwołania się do prawa, tam nie ma pretekstu do użycia siły, która może być zastosowana tylko wtedy, gdy człowiek pozbawiony jest możliwości odwołania się do prawa. Tam zaś, gdzie nie pozostawiono takiej możliwości odwołania się, nic nie może być traktowane jako użycie wrogiej siły. To przecież używając takiej siły napastnik wstępuje w stan wojny i czyni opór wobec niego zgodny z prawem. Mogę zgodnie z prawem pozbawić życia człowieka, który żąda ode mnie na drodze z mieczem w ręku sakiewki, kiedy nie mam w kieszeni szylinga. Innemu zaś daję sto funtów, by potrzymał je tylko w chwili gdy zsiadam z konia, a ten zaś odmawia mi ich zwrotu, kiedy znów siedzę na koniu, sięga po miecz, by siłą bronić własności, gdy usiłuję mu ją odebrać. Jakkolwiek występek tego człowieka
przynosi mi sto lub może tysiąc razy większą szkodę niż miał zamiar wyrządzić mi ten pierwszy (którego zabiłem, zanim zdążył mi cokolwiek uczynić), to jednak pierwszego mogłem zgodnie z prawem pozbawić życia, a drugiego zaś nie mogę nawet zranić. Przyczyna tego jest oczywista. Użycie siły przez jednego z nich zagrażało mojemu życiu, nie mogłem więc mieć czasu na odwołanie się do prawa, by je ochronić. Gdybym tego próbował, byłoby już za późno na odwołanie. Po śmierci prawo nie mogłoby przywrócić życia moim zwłokom. Strata byłaby niepowetowana i dlatego, by jej zapobiec, prawo natury uprawniło mnie do unicestwienia tego, kto wstąpił w stan wojny ze mną i narażał mnie na śmierć. W innym wypadku, kiedy moje życie nie znajduje się w niebezpieczeństwie, mogę skorzystać z dobrodziejstwa odwołania się do prawa i w ten sposób odzyskać moje sto funtów.
§ 208. Po czwarte, jeśli zwierzchność będzie, wykorzystując posiadaną władzę, dopuszczać się bezprawnych aktów, a te będą się utrzymywać, zaś zwierzchność ta będzie uniemożliwiać użycie środków przewidzianych przez prawo, to uprawnienie do oporu, nawet wobec tak jawnych aktów tyranii, nie będzie mogło ani nieoczekiwanie, ani też przy pomniejszych okazjach, wstrząsnąć rządem. Nie wystarcza tu bowiem przypadek kilku prywatnych osób, gdyż mimo że są one uprawnione do obrony i przywrócenia siłą tego, czego przez sprzeczne z prawem użycia siły zostały pozbawione, uprawnienie do takiego działania nie może okazać się skuteczne w sporze, w którym są oni pewni, że stracą życie. Nie jest to możliwe, by dla jednego czy kilku skrzywdzonych obalać rząd tam, gdzie cały lud nie uzna za stosowne się w to zaangażować, podobnie jak dla szalonego furiata czy popędliwego malkontenta nie można burzyć dobrze ustanowionego państwa, skoro lud nie będzie skłonny podążać za żadnym z nich.
312
313
Traktat drugi
§ 209. Jeśli natomiast te bezprawne akty rozszerzają się na większość ludu bądź wykroczenia i wyrządzone krzywdy dotyczą tylko kilku osób, ale w sprawach stanowiących precedens, którego konsekwencje zdają się zagrażać wszystkim, a ludzie w swych sumieniach są przekonani, że ich prawa, a z nimi i ich majątki, wolność i życie, a prawdopodobnie także ich religia, są w niebezpieczeństwie, to naprawdę nie mogę powiedzieć, czy da się ich powstrzymać przed stawianiem oporu bezprawnie użytej przeciw nim sile. Przyznam, iż niedogodności takie towarzyszą wszystkim rządom, kiedy sprawujący władzę doprowadzają do sytuacji, w której są powszechnie podejrzewani przez swój lud o takie postępowanie. Jest to najniebezpieczniejszy stan, w jakim mogą oni się znaleźć. Nie należy ich jednak zbytnio żałować, gdyż stanu tego można łatwo uniknąć. Niemożliwe jest, by rządzący, jeśli rzeczywiście ma na uwadze dobro ludu, obronę i zachowanie jego praw, nie dał tego ludowi odczuć bądź poznać. Postępowałby wtedy bowiem jak ojciec rodziny, który nie pozwala swym dzieciom poznać, iż je kocha i opiekuje się nimi.
§ 210. Kiedy jednak cały świat widzi, iż pozory i rzeczywiste
działanie rozmijają się ze sobą, a używa się podstępu w celu obejścia prawa, i powierzona księciu prerogatywa (która jest arbitralną władzą pozostawioną w niektórych sprawach w rękach księcia dla dobra ludu, nie zaś na jego szkodę) wykorzystywana jest w celu przeciwnym niż ten, dla którego została nadana; kiedy lud musi zdecydować, czy ministrowie i podporządkowani im urzędnicy, wybrani odpowiednio do takich celów, będą przez niego wspomagani bądź zwalczani zależnie od tego, czy wspierają, czy sprzeciwiają się im; kiedy lud widzi, że stale ponawia się próby wprowadzenia arbitralnej władzy, że skrycie faworyzuje się (chociaż publicznie się temu
przeczy) taką religię, jaką władza ta najchętniej chciałaby wprowadzić, że wspiera się w tym popleczników tak dalece, jak to tylko możliwe, a gdzie nie można tego czynić, milcząco się im przyklaskuje i tym większą darzy sympatią; kiedy długi szereg działań pokazuje, że wszelkie zamiary zwrócone są w tym kierunku — to co jeszcze może przeszkadzać człowiekowi w dojściu samemu do przekonania, jaki obrót rzeczy przybierają? Jakże nie miałby on sam wypatrywać ratunku tak jak ten, który przypuszcza, że kapitan statku zabiera jego i pozostałych pasażerów do Algieru, bo przecież widzi, iż ten stale trzyma się tego kursu i mimo że przeciwne wiatry, uszkodzenia statku, niedostatek załogi i zaopatrzenia często zmuszają go do częściowej jego zmiany, to jednak zaraz powraca do niego, jak tylko pozwalają mu na to wiatr, pogoda i inne okoliczności?