Dziennik Pokladowy 2006


DZIENNIK POKLADOWY, ROK 2006

Niedziela, 01.01.2006

WYCZEKAŁEM

Wyczekałem tydzień, ale się nie doczekałem. Kartek świątecznych.

Co roku mam w kuchni rozciągnietą linkę do suszenia prania, z przeznaczeniem na kartki świąteczne. I co roku mi tej linki brakowało - musiałem rozciągać dodatkowe, albo przyklejać kartki taśmą na szafkach kuchennych. A w tym roku?

Przyszło marnych kilka sztuk, większość z USA. Kuchnia na święta wyglądała smutno. Za to skrzynka mailowa jeszcze smutniej, bo wiecznie zatkana. Lazły te spamopodobne ścierwa - maile ciężarne - wolno i ospale, zawalały pamięć i nie nadążałem kasować. A kasowałem wszystkie, jak leci, BEZ CZYTANIA. A tym bardziej bez odpowiadania automatom.

Nie dziękuję nikomu, kto mi mailem życzenia wysłał, bo pełno ich przyszło, ale żadnych nie odebrałem. Kartka, to kartka - stanowi formę kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem. I, choćby była pisana na wzór setki innych, które wysyłano do setki innych ludzi, mimo wszystko jest spersonalizowana przynajmniej w miejscu, gdzie ktoś wpisywał mój adres.

Mailem taniej? Szybciej? Łatwiej?

Mailem napewno doszło? Mailem dzisiaj wszyscy?

No to słówko do wszystkich, którzy chcieliby mailem winszować mi w roku przyszłym: NAJTANIEJ I NAJSZYBCIEJ WYJDZIE WAM NIE WYSYŁAĆ TYCH ŻYCZEŃ, KTÓRYCH JA NAPEWNO I TAK CZYTAŁ NIE BĘDĘ.

PS

Wyjątek uczynię dla tych, którzy potrafią w mailu przesałać tradycyjny opłatek dołączany do życzeń.

Wtorek, 31.01.2006

WYZNANIE WESSANEGO

Trochę mnie wessało. Pisałem, tyle, że nie tutaj. Ale pisałem. I nie do szuflady! A kiedy człowiek pisze po 14 godzin dziennie i robi to Z PRZYJEMNOŚCIĄ, to potem już nie ma nic do dodania. Tak to właśnie było - pisałem, pisałem, pisałem, a potem, wieczorami, gryzło mnie sumienie, że nie wpisuję niczego nowego do Dziennika Pokładowego. Mimo to, twardo odpierałem ataki Poczucia Obowiązku, za pomocą Poczucia Sensu - bo nie ma sensu gadać, kiedy się nie ma nic do powiedzienia.

W Radiu Kolor - u Wojciecha Manna - była taka żelazna (moim zdaniem złota) zasada: Kiedy nie masz nic do powiedzienia, puść piosenkę. Kiedy po piosence nadal nie masz nic do powiedzenia, puść następną. A kiedy nie masz nic do powiedzenia po trzeciej, zmień pracę, ale nigdy, przenigdy, nie odzywaj się w radiu, kiedy nie masz nic do powiedzenia. No i ja nie miałem tu nic do powiedzenia...

Za to bez umiaru wprost gadałem w Rio Anaconda. Książka przekroczyła moje własne oczekiwania - rozrosła się... A potem nagle skurczyła, bo (nie uwierzycie!) Word ponownie pożarł mi bardzo cenny kawałek literatury.

Najpierw odbyły się spazmy przetykane przekleństwami. Potem spazmy nieprzetykane. Potem zniechęcenie - aaa tam; może napiszę inną, a z tej zrezygnuję. Po zniechęceniu były jeszcze: załamka, apatia, wyparcie za pomocą hucznych zabaw, zajmowanie się Innymi Ważnymi Sprawami, czytanie Potterra, acha i walił mi się dom!

DYGRESJA: Kiedy były te ogromne mrozy dom zaczął mi trzeszczeć nad głową. Żelbetowe stropy prężyły się wydając przeraźliwe odgłosy pękającej konstrukcji. Ceglane ściany pruły się na moich oczach. Gipskartony rozrywały się na spojeniach. I generalnie w domu było głośno z przerwami na przerażającą ciszę i nasłuchiwanie.

Przyszedł inżynier. Obejrzał plany budynku, ściany, sufity, pęknięcia... I kazał się nie bać, bo to pierwsze takie wielkie mrozy od lat. Konstrukcja popracuje, potrzaska gdzie musi i ustabilizuje się w nowym ułożeniu. Kiedy wychodził, chciałem go trzasnąć drzwiami w plecy, a potem ustabilizować go twarzą w śniegu i chwilę popracować skacząc mu po plecach... ale bałem się trzasnąć drzwiami. Bałem się chodzić po domu, kichać, bałem się spuszczać wodę, gwałtownie siadać, bałem się, bałem, bałem.

Przyszedł drugi inżynier. Ten miał płeć żeńską. Myślę sobie: O! to bardzo dobrze, bo będzie bardziej strachliwy i mnie zrozumie. No cóż, inżynier płci żeńskiej, próbował (próbowała) nie wyśmiewać na głos moich obaw. Ale jej się to nie udało - zostałem wyśmiany, aż do usmarkania się inżyniera i łez w jej oczach. Moje szpary w ścianach nazwano rysami, trzeszczenie konstrukcji stropu normalnymi odgłosami, które wydaje każdy dom itd.

Byłem zdruzgotany. I spodziewałem się, że dom mi spadnie na gowę, albo obróci się w gruzowisko, kiedy tylko wyjdę na zakupy. (Zauważyłem nawet, że ciszej naciskam klawisze komputera.)

Jutro przyjdzie trzeci inżynier - mój przyjaciel od lat... dwudziestu, który mi ten dom projektował i budował. Nie spodziewam się wiele po jego wizycie, bo już dzisiaj, przez telefon, wyśmiał mnie siarczyście. KONIEC DYGRESJI

Po załamce, wyparciu, apatii i waleniu się domu przyszła kolej na determinację: Odtworzyłem fragmenty Anacondy rozszarpane przez Worda! Uff. Jest teraz prawie gotowa. Inna, niż początkowo planowałem, obszerniejsza, i ogólnie w kilku miejscach wymknęła mi się (wyrwała!) spod kontroli galopując w nieznanym kierunku, ale ogólnie jestem zadowolony.

Czemu to trwało tak długo? Poza awariami jest jeszcze jedna przyczyna. Posłuchajcie...

Jedni piszą szybko i dużo; ja staram się pisać dobrze - w zgodzie z zasadą wyniesioną z Radia Kolor: Kiedy nie mam nic do powiedzenia, nie mówię. Ponadto piszący szybko i dużo tworzą literaturę doraźną, czyli taką, której nie będziemy chcieli czytać za 10 lat. Mnie na takie pisanie szkoda czasu. Trwało więc tyle, ile trwać musiało. Za to teraz każde słowo jest na swoim miejscu.

Czwartek, 02.02.2006

KARYKATURA PROROKA

W europejskich gazetach (najpierw w skandynawskich) pojawiły się karykatury Proroka Mahometa. Arabowie zaczęli się burzyć i strzelać. Na razie były to salwy ostrzegawcze oddane w powietrze.

Niestety złoczyńca (europejska prasa i politycy) nie zareagował prawidłowo - nie poddał się, nie skruszał, nie przeprosił...

W tej sprawie to Arabowie reagują prawidłowo! A europejska prasa i politycy mają narobione pod sufitami, są bezczelni i buńczuczni. Uważam, że nie jest normalne publikowanie karykatur ośmieszających postaci świętych. Nie jest moralne, ani roztropne naigrywanie się i profanowanie przedmiotów czyjegoś kultu religijnego. A zasłanianie się w tej kwiestii wolnością słowa, to idiotyzm największy.

Wolność słowa nie jest wartością absolutną i też powinna podlegać ograniczeniom. Jeśli swobodnie wypowiadane słowa kłamią, ranią, niszczą, zniewalają, szkalują... to precz ze swobodą ich wypowiadania. Ba! W pewnych sytuacjach za słowa mamy prawo karać. Pewnych treści nie wolno (nawet w wyzwolonej Europie) rozpowszechniać - podżeganie do zbrodni, pochwała faszyzmu... Więc skąd nagle pomysł, że należy bronić prawa do swobodnego obrażania arabskich świętości?

Niedziela, 19.02.2006

POCZĄTEK WYPRAWY

Najpierw był Londyn. Potem nocleg w samolocie.

Po Londynie bylo Miami i następny nocleg w samolocie.

Po Miami, Lima (Peru) i nocleg w autobusie...

Atalaya. Leży daleko za górami (i za lasami). W miejscu gdzie Rio Urubamba przyjmuje wody Rio Tambi i zmienia nazwę na Rio Ukayali. Gdzieś w tych stronach, o jakieś dwa dni drogi w dół Ukayali, kręcił się Arkady Fiedler. Dawno, dawno temu. Gdzieś w tych stronach kręcił się też Fitzgaraldo, który poza szukaniem kauczuku, szukał też drogi lądowej z Urubamby na Rio Madre de Dios. (Pamiętacie Rio Madre de Dios? Płynąłem nią i pisałem o tym w Dzienniku w zeszłym roku.) Wyruszam jutro właśnie w tamtą stronę - w pewnym sensie śladem Fitzgaralda, choć bez zamiaru pokonania tej samej trasy. Po drodze skręcę w jeden z dopływów Urubamby, w krętą rzeczkę bez nazwy, a potem w następną, a potem... Potem pewnie trzeba będzie jeszcze podejść troszkę piechotą. A dokąd? No coż, tego na razie powiedzieć nie mogę, nie chcę...

Wyprawa nieudana potrwa około tygodnia lub... nieskończenie długo.

Wyprawa udana około dwóch lub trzech tygodni.

Wyprawa nieudana, jeśli potrwa około tygodnia, będzie początkiem następnej. (Jeśli nieskończenie długo, będzie początkiem mojej wieczności.)

Wyprawa udana też będzie początkiem następnej, która też może być początkiem wieczności.

Ergo: W wariancie optymistycznym przewiduję dwie następujące po sobie udane wyprawy.

Pierwszym plemieniem na mojej drodze będzie lud o nazwie Ashaninka. Drugim lud o wielu różnych nazwach. Ponieważ są to nazwy nienaukowe i wyrażają głównie strach, nazwijmy go tutaj ludem X.

Ludu X nie ma.

Natomiast zdarzają się niewyjaśnione zniknięcia osób lub nawet grup osób, które wybrały nieodpowiednią rzekę. Zdarzają sie też niewyjaśnione pojawienia się ludzkich ciał ułożonych na dnie lodzi i przybitych doń kilkoma dzidami. Te... kompozycje (łódź-zwłoki-dzidy) są dziełem ludu X, którego nie ma.

Na razie to tyle. Mam nadzieję, że się jeszcze usłyszymy.

PS

Powyższy tekst powstał w tonie sarkastycznym, nie zaś martytologicznym, i tak go proszę czytać.

Sobota, 11.03.2006

PIERWSZY SZAŁAS

...Najpierw z Urubamby w lewo - w stronę Brazylii -, a potem dłuuugo, dłuuugo coraz mniejszą rzeczką. Krętą, pełną powalonych pni i wysychającą.

Kiedy juz naprawdę miałem dość, kiedy tyłek odgniótł się od deski, kiedy kark bolał od siedzenia w kucki, kiedy skóra paliła od słońca i dostałem poparzeń nawet przez grubą koszulę... wtedy na wysokim brzegu nad naszymi głowami stanął samotny stary człowiek. Uśmiechął się ustami bez zębów i wyciągnął w górę dłonie powykręcane artretyzmem. Odziany w kuźmę (długa szata ze zgrzebnego płótna), z wyjątkowo rzadkimi u amazońskich plemin kudłatymi włosami, ze śladami czerwonej farby na twarzy. Stary człowiek - zwiastun ginącego plemienia.

Miaszkał tak daleko od najbliższej cywilizowanej osady, że nawet się tam nie miał jak wybrać - za stary, za słaby... a z resztą - po co miałby się gdziekolwiek wybierać? Dżungla to jego dom, jego spiżarnia, jego rodzicielka, matka i grób.

Wraz z nim w niskim szałasie mieszka jego córka, jego syn i jego wnuk. Tak - jego córka i jego syn są rodzicami jego wnuka... To ginące plemię. Bez szans na przetrwanie. W dodatku nigdy nie zakładali wiosek, ani większych skupisk ludzkich - pojedyncze rodziny budowały swoje domy w oddaleniu od sąsiadów i spotykały się wyłącznie z okazji wojen i świąt. Droga do sąsiadów to cały dzień przez puszczę, lub cały dzień po rzece. A teraz, kiedy plemię wymiera, domy nadal stoją daleko od siebie i znikają jeden po drugim. Zostały trzy. Ostatnie trzy szałasy i niespełna dwudziestu członkow plemienia.

Stary człowiek powitał nas podobnie jak wita się UFO. I pożegnał nas w taki sam sposób. Bez nadziei, że pojawimy się jeszcze kiedyś w jego szałasie. Potem wskazał drogę do drugiego szałasu i tam kazał pytać o trzeci, ostatni szałas.

Środa, 15.03.2006

DRUGI SZAŁAS

Do drugiego szałasu dopłynęliśmy po ośmiu godzinach. Dzień się kończył, ale skwar jakoś nie ustępował. Za to wody w rzeczce ubywało, a zakrętów przybywało. To mała rzeczka i bardzo zależy od deszczy - kiedy nie pada trzy dni, woda przestaje płynąć.

Drugi szałas, podobnie do pierwszego, stoi na wysokim brzegu. I nie widać go z poziomu rzeki - kiedy mieszkańcy życzą sobie gości, wychodzą na brzeg i krzyczą z gory: uuuuu-aaaaa. Tym razem nie krzyczeli. Ale na brzegu stała przycumowana łódź - znak, że ktoś tu mieszka.

Sześć osób - jeden mężczyzna, dwie kobiety (stara i młoda) oraz trójka ich dzieci. Dwóch chłopców i dziewczynka - wszystkie w podobnym wieku, okolo 7-10 lat. Nikogo więcej...

Mężczyzna okazał się być ostatnim plemiennym kuraką, ostatnim wodzem. Zapytany o resztę plemienia, odpowiadał ze smutkiem, że najpierw zaczęli się po okolicy krecić drwale, potem choroby, a w końcu ludzie odeszli w stronę rzeki Camisea, gdzie jest... lepsze życie.

(Lepsze życie to kompania naftowa, ktora buduje gazociąg. Kompanii bardzo zależy na miłych obrazkach z Indianami w roli głównej. Dlatego przyciąga się Indian prezentami, opieką medyczną, telewizją... Przyciąga się budując nowoczesne wioski na brzegu Urubamby, do których Indianie przenoszą się masowo licząc na coraz więcej prezentów. Póki kompanii zależy na fotografowaniu ekologicznych szybów naftowych z uśmiechniętymi Indianami w tle, póty prezenty są dostarczane...).

Ostatni kuraka plemienia Machiguenga żyje po staremu - buduje szałasy dla swoich dwóch żon, robi strzały i poluje nimi na małpy, uprawia jukę, wytwarza masato... żyje, jak jego przodkowie. I nie zastanawia się co dalej, bo musiałby oszaleć ze strachu - przecież jest ostatni. Jego córeczka będzie miała do wyboru tylko dwóch chłopców i każdy z nich będzie jej bratem... Co potem?

A trzeci szałas nie niesie nadziei...

Czwartek, 16.03.2006

TRZECI SZAŁAS

Dopłynąć do niego trudno, dojść piechotą...właściwie niesposób - łatwiej poczekać na jakieś większe deszcze, wezbranie wody w zwężającej się rzeczce i płynąć pokonując powalone pnie i przeciągając łódź przez łachy piasku.

Z powodu oddalenia trzeci szałas jest izolowany. Wieści stamtąd dochodzą rzadko, nawet do plemiennego kuraki. Ostatnie mówiły o tym, że w trzecim szałasie zostały same kobiety i dzieci. Dwanaście matek bez mężow. Mężczyzni zginęli w jakiejś potyczce plemiennej z sąsiadami z plemienia, które ucywilizowało się i zajmuje coraz większe tereny puszczy po to, by ją trzebić.

(Indianie szybko się uczą jak i ile można zarobić wycinając najcenniejsze drzewa, jak i ile można zarobić na zwierzęcym mięsie, skórach jaguara, anakondy, a nawet na rzadkich motylach. I nikt lepiej od Indian nie potrafi wytropić w dżungli i wyłapać, wyrąbać, wybić wszystkiego, co da sie sprzedać. Nikt też lepiej od Indian nie nadaje się na przewodników kompanii naftowej. Nikt nie nadaje się lepiej do pozabijania tych niedobitków dzikich plemion, które bronią swoich terytoriów przed napływem osadników, nafciarzy i drwali. Indianina Indianinem pokonać najłatwiej, najtaniej, a na dodatek nie ma żadnych konsekwencji prawnych...)

Kiedy w trzecim szałasie pozostały same kobiety, postanowiły doprosić sobie jakiegoś mężczyznę. Znalazły jednego. I tu zaczyna się Opowieść, którą kuraka wygłasza z uśmiechem na twarzy:

- Wkrótce po jego przybyciu, sześć z dwunastu kobiet zmarło... zakochal je na śmierć! (śmiech)

- A naprawdę, wodzu? Dlaczego poumierały?

- Po prostu. Ludzie umierają. Ostatni Machiguenga umierają. Brak mężczyzn, brak kobiet, brak nowych szałasow...

***

To plemię nie przetrwa. Zresztą żadne z ostatnich dzikich plemion nie przetrwa. Nie powstrzymają wymierania ckliwe teksty w gazetach ni w książkach, ani wojownicze organizacje pozarządowe, rządowe i dwupłciowe. Żeby gatunek przetrwał potrzeba kilku tysięcy osobników. W przeciwnym razie wady genetyczne wykończą gatunek. Można to odwlekać (jak w przypadku polskiego żubra) licząc na pomoc medycyny, która może kiedyś nauczy się odpowiednich manipulacji zwiększających pulę genową. Ale w przypadku dzikich plemion nie ma już na to czasu i nie byłoby to etyczne, ani w ogóle możliwe - oddanie indianskich genów w ręce lekarzy oznacza przecież wyprowadzenie Indian z dżungli, czyli zagładę plemienia.

To plemię, ani żadne inne, nie przetrwa także dlatego, że przetrwać ... nie chce.Tylko nieliczne osoby pozostają w puszczy - reszta ochoczo maszeruje do nowych wiosek, które buduje dla nich kompania naftowa. I tam w ciągu kilku miesięcy Indianie przestają być Indianami. Robia wszystko (a do tego jak najbardziej szczerze), by przestać byc Indianami, a zacząć być Metysami. Dopiero po jakimś czasie, po NIEwczasie niektórzy z nich (nieliczni) przyznają w nocnych rozmowach, że wyjście z lasu nie dało im szczęścia, ze w lesie byli wolni. Nie mieli wiele, ale było ich stać na wszystko, co dżungla daje. Poza nią nie stać ich na nic, czego nie da kompania, rzad, misjonarze...

...Ale takie myśli wyrzuca się z głow, bo myślenie o smutkach nic nie poprawia. Lepiej stanąć przed czyimś domem i pozaglądać mu przez okno na włączony telewizor. Zapomnieć. Otumanić się. Żyć cudzym życiem.

PS

Od reguł są wyjątki:

1. Plemię Yanomami żyjące na dużym obszarze nad górnym Orinoko, ma szanse na przetrwanie, gdyż jest tam jeszcze co najmniej 20 tysięcy dzikich Indian.

2. W Rio Anaconda opowiadam historię przetrwania plemienia Carapana - radosna choć może desperacka próba ucieczki przed cywilizacją, którą to plemię poznało i zdąrzyło się nią w porę rozczarować.

Sobota, 18.03.2006

PUSTYNIA

Po zakończeniu wyprawy do dżungli, postanowiłem radykalnie zmienić klimat (ale bez zmiany temperatur!) - pojechałem na pustynię. W Peru jest tego sporo.

Powitały mnie temeratury ok 35 stopni w cieniu - miiiiiło, ciepło, ale nie gorąco. I nie poci sie człowiek. To znaczy poci się, być może, ale nie ma szansy tego poczuć, bo zanim kropelka potu pojawi się na skórze, wysycha. Wyprane gatki wysychają w 15 minut, koszulka w 20. Po lepkiej dżungli i pleśniejacych ubraniach pustynia to raj.

Że monotonna? A dżungla to niby nie jest monotonna??? Zielono, zielono, zielono. A na pustyni szaro, szaro, szaro.

Kocham pustynie! Kocham!!!

Za co? Za... pustke. Za... nic. To znaczy za to, że tam JEST nic. (Normalnie, w innych miejscach, zawsze jest coś.)

Pierwszego dnia zatrzymalem się w oazie w pobliżu ujścia pewnej rzeki. Peruwiańska pustynia ma to do siebie, że w kilku miejscach przecinają ją rzeki. Na lewo i prawo pas roślinności szeroki na... kilometr, a dalej znowu pustynia.

W tym pasie kwitnie rolnictwo i ogrodnictwo... np. winnice, a w rezultacie lokalne wino. Nie tak dobre jak chilijskie, ale... degustacja zajęła mi 4 dni, które spędziłem w oazie oraz na spacerach po białych wydmach. Na prawo Pacyfik, na lewo Andy (wszystko w zasiegu wzroku), a miedzy nimi biały piach.

Biały piach, podobnie jak biały śnieg - nadaje sie do jazdy na nartach. Wynająłem więc specjalny samochód do jazdy po pustyni (z szoferem) i kazałem się wieźć na narty - ja zjeżdżałem, a szofer odbieral mnie na dole wydmy i wiozł na następną; czyli samochód zamiast wyciągu.

Po zdegustowaniu wszystkich możliwych win z okolicy porzuciłem wydmy na rzecz płaskowyżu Nazca, gdzie są te sławne wielokilometrowe linie niewidoczne z ziemi, za to widoczne z samolotu.

Tak, tak, wynająłem samolocik i polecialem fotografować z powietrza. Przy okazji zaśmieciłem pustynię, bo pomimo łyknięcia aviomarinu musiałem otwierać okienko i ogladać resztki mojego śniadania opadajace wolno na pustynny pejzaż. (A mówi sie, że pawie to nieloty.)

O kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, gdzie są sławne linie, leży niewielkie miasteczko Nazca. Ale o tym może jutro, bo teraz czeka na mnie pyszny stek z alpaki. Mniam.

Poniedziałek, 20.03.2006

NAZCA

Miasteczko Nazca leży o kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, gdzie odkryto tajemnicze linie na pustyni. Miasteczko Nazca żyje głównie z turystów, którzy przybywają tu tylko po to, by wynajętą awionetką polecieć nad pustynie i zobaczyć tajemnicze linie. Miasteczko Nazca to lotnisko, awionetki, hotele i kilka tysięcy mieszkańcow polujących na turystów.

W Nazca biały człowiek stale jest obiektem namolnych zaczepek - wszyscy taksówkarze niezmordowanie trąbia na ciebie, wszyscy sklepikarze, hotelarze i restauratorzy próbują cię wciągnąć do wnętrza swoich interesów, a cała reszta ludności miejscowej chce się z tobą umowić na spotkanie. Tu wszyscy pracują w turystyce i dla każdego jesteś obiektem zainteresowań. A te zainteresowania są niezmordowane.

Byłem świadkiem pojawiania się agenta pod drzwiami czyjegoś pokoju hotelowego o godzinie 6 rano! Najpierw głośne walenie w drzwi, a potem taka rozmowa z półnagim zaspanym biedakiem; posłuchajcie...

- Senor turista, za godzinę ma pan samolot.

- Co?

- Samolot, senor turista.

- Jaki samolot?

- Trzyosobowa Cesna.

- Ale ja nigdzie nie lecę. Jakaś pomyłka...

- Leci pan oglądać Tajemnicze Linie Nazca, senor turista. Te Linie to światowy unikat wpisany na listę Unesco.

- Zdecydowanie zaszła pomyłka. Ja dopiero przed chwilą przyjechałem. Autobusem w środku nocy. I teraz chcę spać.

- Nie ma czasu. Musi pan wstawać, bo samolot odlatuje o 7, a jest już po 6.

- Nie zamawiałem żadnego samolotu!!!

- Jasne, że nie. To ja zamówiłem dla pana, senor turista.

- To leć se sam!!!

- Oj, bo będą dodatkowe koszta, senor. Już nie mogę odwołać. Za późno.

- Człowieku! Dajże mi spokój! Nieczego! Nie! Zamawiałem!

- Rozmawialiśmy na dworcu autobusowym, kiedy pan przyjechał.

- Nie pamiętam.

- To zrozumiałe, bo nas tam było dwunastu. Mógł mnie pan nie zapamiętać. Ale to już moja robota, żeby mimo wszystko zapamiętać pańskie zamówienie.

- Ależ nie zamawiałem samolotu!!!!!

- Tylko spokojnie. Nerwy nas nie zaprowadzą daleko. Na dworcu spytałem czy chce pan lecieć oglądać linie, a pan odpowiedział, ze chce.

- Bo chcę, ale nie teraz i nie z tobą człowieku!

- Ze mną! Sam pan mówił, senior turista.

- Co mówiłem???

- Powiedział pan: Nie teraz. Jutro rano. A ja powiedziałem, że oczywiście, że nie teraz, bo po ciemku i tak nikt nie lata, tylko rano. I zaraz poszedłem zamówić samolot. No a teraz jest już jutro i rano, a pan sobie pospał i samolot czeka. Idziemy, senior turista.

Możecie mi nie uwierzyć, ale poszli.

Sobota, 08.04.2006

WRÓCIŁEM I PATRZĘ...

Wróciłem, patrzę i nie widzę zmian - w TV te same reklamy co przed wyprawą, a sejmie te same argumety, te same kłótnie, podziały i taka sama rozmowa o wyborach. A zatem wróciłem, patrzę i... Dochodzę do wniosku, że to już nie mój kraj. Zdecydowanie nie mój!

Spragniony marynowanych śledzi kupiłem słoiczek. Przedtem przebierałem oglądając wiele z nich pod światło. Kuopiłem w końcu najdroższy licząc na to, ze może za 18 zlotych nikt mnie nie będzie próbował oszukać. Pomyliłem się - bez względu na to jakie śledzie kupiśz, bez względu na to gdzie je kupisz one zawsze, zawsze, zawsze będą napakowane cebulą. Nawet w delikatesach w Peru! (Tam też kupoiłem słoiczek marynowanych śledzi i okazało się, że od strony szkiełka śledzie, a w środku - który widac dopiero po zdjęciu zakrętki - sama cebula. Dochodze do wniosku, że to nie mój świat. Zdecydowanie nie mój, bo zbudowany na oszustwie.

Gdzie się więc udać? Gdzie ma się podziać człowiek dla którego Polska, a nawet świat nie jest jego światem?

Po pierwsze wcale nie musi się nigdzie podziewać - może zostać tu gdzie jest i POGODZIĆ się ze stanem rzeczy.

Po drugie może próbować ten stan rzeczy zmianiać.

Po trzecie może się udać na tzw. emigrację wewnętrzną. (Mnie się to czasami oprzydarza - robię swoje, dużo piszę, radia nie włączam w TV nie patrzę i ogólnie żyję własnym życiem w swoim świecie, bez wychodzenia na świat, który uznaję za obcy.

Jest też czwarta droga - uznać, że ani Polska, ani świat chwilowo inne nie będą - teraz nie są moje, ale być może za kolejnym zakrętem historii staną się moje. Ta ostatnia, jest drogą nadziei...

Niedziela, 09.04.2006

NIEDZIELA PALMOWA

Od lat dwudziestu Wielkanoc spędzam w Ameryce Łacińskiej. W tym roku (wezwany pilnie przez TVP) wróciłem wcześniej... za wcześnie i nagle, dzisiaj stanąłem twarzą w twarz z Waszą nidzielą palmową.

- A gdzie są palmy? - spytałem samego siebie. - Te wiechcie uplecione z bazi? No tak, przecież oni tu nie mają palm... Chociaż z drugiej strony, w dzisiejszych czasach w kwiaciarniach jest tyle różnych liści, że i palmowe możnaby kupić.

Pod kościołem wybrałem najskromniejszą palmę. Podaję kobiecie złotówkę, a ona, obrażona, mówi do mnie, że to kosztuje trzy złote.

- Co Pani? Trzy? Przecież róża kosztuje złotówkę!

- Tak, ale róże są cały rok, a palmy tylko dzisiaj.

Hmm... W kościele już śpiewali, więc nie zwlekając dałem jej ile chciała i poszedłem na mszę.

- Co to za msza? - pytam siebie. - Jakaś niekatolicjka, czy jak? Bo co to wogole za dziwaczne czytania????

W Ameryce Łacińskiej w niedzielę palmową odbywają się rozbudowane procesje z palmami. (Czesto uzupełnione figurą Jezusa usadzoną na ośle, która wjeżdża do kościoła.) A w czasie mszy czyta się odpowiedni fragment Ewangelii - ten dotyczący wjazdu do Jerozolimy.

Natomiast dzisiaj, w polskim kościele, wysłuchałem czytania o... Męce Pańskiej.

Po powrocie do domu, dzwonię do mojej mamy i pytam czy to jakas pomyłka, czy może ja mam kalendarz przestawiony??? (Zdarzały mi eiś takei rzeczy po powrocie z dżungli, że gubiłem kilka dni.) Mama na to, że wszystko jest w najlepszym porządku i że u niej też w Niedzielę Palmową czytali o Męce.

Hmmm... Latynosi o Męce czytają w Wielki Piątek. Ciekawe co tu - u Was - usłyszę w piątek.

Taak... To zdecydowanie przestał być mój kraj.

PS

Mama dostała w swoim kościele odbitą na xero rozpiskę uroczystości świątecznych. No i co znajdujemy: Wigilia Paschalna w... NIEDZIELĘ WIELKANOCNĄ o godzinie 21. (Sprawdzaliśmy - to NIE jest pomyłka.)Słyszałem o tej nowej modzie na Wigilie w Wielkanoc, ale zwykle organizowano je w nocy z Wielkiej Soboty na niedzielę. No i moja mama słusznie zapytała, kiedy ma zjeść tradycyjne śniadanie wielkanocne - w nocy po tej ich wigilii, czyli w lany poniedziałek???

Czwartek, 13.04.2006

CEBULA I PŁACZ

Oba wczesniejsze teksty napewno nie były fajerwerkami dowcipu i nie pokrywał ich lukier optymizmu, ale pisałem je z intencją ogólnie radosną. Bo wcale mi nie przeszkadza, że to już nie mój kraj. Przeciwnie - dzięki niemojości tego kraju, Polska stała się dla mnie krajem egzotycznym, a więc BARDZIEJ INTERESUJĄCYM, A MNIEJ STRESUJĄCYM. Kiedy kraj jest nasz, różne rzeczy denerwują. A kiedy to już nie mój kraj te same rzeczy przechodzą do kategorii lokalnego kolorytu.

No dobra - zasromałem się odrobinkę nad odejściem od tradycji w Kościele. I można się tu ze mnie naśmiewać do woli, można wytykać, że tak kurczowo trzymam się ludowości, że WC widzi w kościele świeczki i dzwoneczki, a Boga mu trudno odszukać. Cóż jednym dosłowność niepotrzebna innym zaś pomaga. Mnie PRZESZKADZA w kościele jarzeniówka i WKURZA brak świec. Przeszkadzają mi nowoczesne pieśni i wkurza brak tych starych, które śpiewałem z babcią. Rozprasza mnie ksiądz stojący przodem do widowni, a tyłem do Tabernakulum... I co z tym zrobić? No nie wiem, nie wiem, doprawdy nie wiem, ale jedno wiem napewno - ksiądz proboszcz powinien zadbać o to by KAŻDY czuł się w kościele komfortowo, a przynajmniej o to by nikomu w modlitwie NIE PRZESZKADZANO. Zgoda?

To osoby dla których tradycyjna forma nic nie znaczy, osoby dla których liczy się wyłącznie sfera duchowa, a liturgiczne parafenalia są drugorzędne, to te osoby powinny (bo im łatwiej) dostosować się do pozostałych - do takich, jak ja, którym trudno się odnaleźć w unowocześnionej liturgii.

A cebula w śledziach?

Toż to była jedynie taka ogólna konstatacja, że świat budowany jest na kłamstwach. Nie płakałem Wam w rękaw ani przez chwilę. KONSTATOWAŁEM, że wszędzie w równym stopniu wciska się ludziom cebulę zamiast śledzi. Że bez względu na cenę słoiczka i jakośc firmy, to zawsze jest nieuczciwie zapakowane. Kamuflarz, który zniechęca, zamiast droższego, ale uczciwego postawienia sprawy - na etykiecie piszemy śledzie i to właśnie jest w środku.

Piątek, 14.04.2006

POST CZY DIETA ?

W Koranie uczą czym jest post. W Starym Testamencie też.

Otóż powstrzymanie się od jedzenia (np. mięsa) lub ograniczenie ilości pożywienia, to jeszcze nie jest post. Jedynie umartwienie.

Jeśli nie zjadłeś dzisiaj kotleta, albo jeśli przeżyłeś Wielki Piątek o chlebie i wodzie, to byłeś na diecie i ta dieta (być może) była dla ciebie pewnym umartwieniem, które (być może) ofiarowałeś Bogu.

Post jest wtedy, gdy to, co sobie odjąłeś od ust oddajesz innym, jako jałmużnę. Odbierasz sobie, BY DAĆ INNYM - wtedy i tylko wtedy pościsz.

Ja dzisiaj byłem na diecie. Z powodu Wielkiego Piątku i z intencją ofiary, ale jednak tylko i wyłącznie na diecie. A Wy? Z resztą... Nie moja sprawa. Niczyja sprawa! To było pytanie retoryczne. To było też spostrzeżenie...

W krajach biednych ludzie dzielą się chętnie swoją biedą. W krajach bogatych (a Polska należy do krajów bogatych) wolą sprowadzić różne rzeczy do poziomu symbolicznego. Na przykałd wczorajsze mycie nóg biedakom. Te nogi były czyste! To po co je myć? Nooo panie WC, jak to po co - symbolicznie.

Taaak? A w Ameryce Południowej ksiądz z wiaderkiem wychodzi z kościoła, idzie na róg, idzie pod most, idzie do dzielnicy biedy i PROSI biedaka, czy może mu umyć nogi? I myje porządnie, a nie symbolicznie, bo potem musi te nogi niesymbolicznie ucałować.

Poniedziałek, 01.05.2006

"PRODUKT JEDNORAZOWY" - AUTORECENZJA

No cóż, cieszę się , że Produkt Jednorazowy wogóle dopuszczono na antenę TVP. Po 10 (słownie: DZIESIĘCIU) latach nieobecności na antenie publicznej telewizji to sukces. Czyj? No nie mój - sukces demokracji, sukces wolnosci słowa, swobód obywatelskich, pluralizmu poglądow i innych takich, o które walczyło sie z komuną, a potem... potem tylko komuna i różowi dawali sobie nawzajem do tego dostęp.

No ale na tym - na takiej ogólnej radosci z postępów demokratycznych w TVP - moja radość się kończy. Bo... nie była to jakas totalna porażka, ani kompromitacja, ale sporo rzeczy 9niezależnych ode mnie ) NIE podobało mi się zdecydowanie. A kilka innych (zaleznych ode mnie) też bym poprawił.

Posłuchajcie...

1. Złe światło - za ostre, za białe, wypalające twarze do tego stopnia, że nawet mulat wypadł blado. (Tylko srebrne włosy Manueli wyszły pysznie.)

2. Zły dźwięk - nie dosłyszałem końcówek niektórych wyrazów, a ponadto przewaga tonów nizkich powodowała ogólne buczenie i maskowanie słów.

3. Okropna jednorazowa dekoracja w stylu lat dawnych. jakas taka zimna i niesympatyczna. przystająca może do prognozy pogody lub wiadomości, ale nie do rozrywki.

4. Zbyt długi był ten program, a przez do siadło tempo. W oryginale nakręciliśmy 3 odcinki po 20 minut. i one miały swoją energię i dało się to dobrze oglądać nawet na stojąco w biegu między kuchnią a WC. Natomiast z powodu niechęci Pana Prezesa TVP zostaliśmy poproszeni o sklejenie trzech programów w jeden. Gdybyśmy z Maciejem Chmielem od początku nagrywali ze świadomością, że to będzie 45 minut w jednym kawałku, to zupełnie inaczej poukładalibyśmy rozmowy, scenarisz byłby o wiele bogatszy... etc. Co innego pisać powieść, co innego trzy opowiadania. A jak ci potem ktoś każe z trzech opowiadań skleic powieść, to wychodzi sztucznie. I tak wyszło.

5. Za mało było moich krotochwil z Chmielem i wogóle za mało Chmiela.

Ogólne wrażenie?

A czy ja wiem? Zwykle nie lubię siebie w telewizji. Naoglądam się tego tak dużo przed emisją, w kółko to samo po wiele razy, na montażu, na przeglądach etc, że w końcu już znam wszystko na pamięć i kiedy widzę w telewizji dostrzegam same wady, bo to, co dobre znudziło mi się i opatrzyło.

Ubawiła mnie recenzja Pana Lufta w Rzeczpospolitej. Zatytułował ją DONOS NA CEJROWSKIEGO - no i generalnie miał pretensję. I była to pretensja ciekawa - otóż w czasach WC Kwadransa (do dziś lubie ten program!!!) zarzucano mi, ze za ostro, za bezczelnie, zbyt mało tolerancyjnie, za bardzo na prawo... A Luft? Zarzuca, że nie tak bardzo na prawo, jak w Kwadransie, że zbyt tolerancyjnie w porównaniu z Kwadransem... Szkoda, że wtedy nie pisał do Rzepy w obronie bezczelności, ostrości, prawicowości itd. Słowem: przypieprzali się wtedy, przypieprzają sie także teraz, i chyba wszystko im jedno o co. Skoro w programie występuje WC, to trza dowalić.

A teraz pora na Was - proszę, postuluję i zabiegam o sądy krytyczne. Stali bywalcy wiedzą, że wpisów nie cenzuruję (chyba, że wulgarne, albo grzebią i po prywatności) i nie obrażam się, choć bywa, że się wkurzam.

Niedziela, 21.05.2006

WYKOŁOWAĆ CHRYZANTEMY

Człowiek ma rozum, a rośliny nie. Z tego by wynikało, że człowiek powinien umieć przechytrzyć każdą roślinę.

Mnie się udaje od trzech lat oszukiwać pewne chryzantemy. trzymam je w doniczkach na balkonie do połowy listopada. Wtedy pięknie kwitną w kolorach, które lubię. Przed pierwszymi mrozami zabieram je do domu i... tu zaczyna się kołowanie.

Stawiam przy kaloryferze i przesuszam. Chryzantemom zdaje się, że wróciło lato. Potem zapominają, że wogóle kiedykolwiek kwitły i myślą wyłącznie o lecie. Kiedy wracam z wiosennej wyprawy, temperatury na zewnątrz są uszczypliwie chłodne. Dzień wprawdzie pod koniec kwietnia i na początku maja ciepły, ale nocą grożą nawet przymrozki - zupełnie jak jesienią. Wystawiam więc chryzantemy an balkon, a one natychmiast orientują się, że wreszcie nadeszła oczekiwana jesień i kwitną.

Robią to właśnie teraz. Po raz trzeci dały się wykołować. Pokwitną napewno do konca maja, może do połowy czerwca, a wtedy spostrzegą, że chyba... chyba... co to?, aaa.. lato jest. No to trzeba rosnąć i szykować się do jesieni.

Kiedy je kupowałem, na doczepionej ulotce napisano oślina jednoroczna. No i w pewnym sensie jest jednoroczna. Musiałem tylko wywołać u niej wrażenie, że ten rok nadal trwa - odrobinę dłuższy niż zwykle, ale rpzecież roślina jednoroczna nie ma porównania, prawda?

***

Czytam właśnie pewną książkę dotyczącą współczesnych osiągnięć naukowych i dróg rozwoju takich dziedzin jak ewolucja np.

Znalazłem w tej książce ciekawe spostrzeżenie na temat mądrości roślin: Pomidor, osiąga za pomocą swego smaku tyle, że jego nasiona przechodzą przez zwierzę i rozprzestrzeniają się (razem z dołączonym pakietem nawozu) - to jedna ze strategii przetrwania, a nawet podboju świata. Banan z kolei w ogóle nie zawraca sobie głowy myśleniem o własnych nasionach, ani ich rozprzestrzenianiem. Przyjął strategię nastawioną na doskonalenie smaku i owocu. Stracił przy tym całkowicie zdolność produkcji nasion, ale... wygrywa z każdym pomidorem, gdyż o rozprzestrzenianie się banana dbają za niego ludzie rozwijając plantacje, tworząc nowe szczepy i odmiany, a potem rozwożąc je po całym świecie. Banan jest rodzajem pasożyta. My natomiast jesteśmy jego żywicielami.

Czwartek, 25.05.2006

PRZYLOT B-16

Kiedy B-16 leciał do Polski, wieszałem flagi - watykańską na cześć Dostojnego Gościa i polską, bo wizyta Ojca Świętego, to według mnie święto państwowe.

Kiedy po zawieszeniu flag rozejrzałem się po okolicy, spostrzegłem, że mój dom jest jedynym, który udekorowano. To znaczy jedynym w zasięgu wzroku. Hmm... - myślę sobie - co to za dzielnica i co za sąsiedzi?

Kiedy w radiu ogłoszono, że B-16 je obiad, zgłodniałem i ja. Poszedłem więc do delikatesów i nakupiłem koziego sera, karczochów, nadziewanej papryki, sałatki szpinakowej i kilku innych rzeczy na kolację. Kolacja miała być lekko podrasowana - odświętna, z okazji wizyty Ojca Świętego.

Z koszykiem pełnym serów i zieleniny podszedłem do stoiska, gdzie zwykle kupuję wino. Sięgnąłem po butelkę Casiliero del Diablo. Lubię to wino, za smak, za kraj pochodzenia (Chile), a także za przekorną nazwę - Piwnice Diabła.

[Z tymi Piwnicami Diabła było tak: Właściciel winnicy Concha y Toro chciał zabezpieczyć swoje zapasy przed złodziejaszkami, a ponieważ miejscowe złodziejaszki były zabobonne, nazwał miejsce, gdzie leżakowało wino Piwnicami Diabła.]

No więc sięgam po wino, a tu półka zasłonięta folią - można sobie jedynie popatrzeć. Na folii żółta kartka z informacją, że uchwała Rady Ministrów zabrania sprzedaży wina w dniach 25 i 26 maja.

- CO ZA CHOLERNE IDIOTY, CO ZA DEBILE, CO ZA WREDNE, GŁUPIE CIEMNIOKI !!!!!!!!!! - wrzeszczałem pod nosem. - Ciekawe, co B-16 popija teraz do obiadu, jeśli nie wino! Ciekawe, co mu premier, prezydent, albo rada ministrów poda, kiedy się spotkają na wyżerce w pałacu! I ciekawe, jak bez wina odprawi msze!!!

Wróciłem do domu. Bez wina. W ramach protestu i kontestacji reżimu wyszedłem na balkon z butelką tequili w dłoni, pociągnąłem z gwinta solidny łyk, a następnie zdjąłem polską flagę. Papieska została, ale polską usunąłem - nie chcę miec nic wspólnego z reżimem debili.

Piątek, 26.05.2006

POŁAMANE PARASOLE

Przed mszą papieską, władza informowała, że wszelkie ostre przedmioty będą konfiskowane, jako niebezpieczne. Niestety nie zdefiniowano dokładnie o jaki rodzaj przedmiotów chodzi - musieliśmy się domyślać sami. No i większośc domyśliła się, że pewnie chodzi o parasole (bo po cholerę ktoś miałby zabierać nóż?).

W obawie konfiskaty ludzie wzięli na tę mszę najgorsze, najstarsze i nabardziej zdezelowane parasole, jakie mieli w domu. Tak na wszelki wypadek - żeby nie było żal, jeśli skonfiskują.

Oglądałem potem relację ze mszy na CNN. Wypadliśmy... bardzo biednie. Kupa ludzi w deszczu okryta morzem starych, powykrzywianych parasoli ze sterczącymi drutami. Napewno będą nas szanować za wielkiego ducha, ale raczej nie przyjadą tu szukać partnerów do biznesu.

Sobota, 27.05.2006

STAWIAM PYTANIE. A ONO JEST WYWROTNE.

Czytam właśnie pewną książkę o nauce i magii, religii i filozofii. Znalazłem w niej kilka intrygujących odpowiedzi. Znalazłem też kilka intrygujących pytań. Oto jedno z nich:

Czy istnieje cokolwiek, co nie zawiera czubków?

Hmm... Moim zdaniem nie istnieje.

A jednocześnie najdoskonalszą bryłą jest kula.

Najdoskonalszą, bo ma czubki ze wszystkich stron?

Nie, nie, nie! Inaczej - kula z każdej strony jest swoim czubkiem.

A inne rzeczy (i zjawiska)? Czy istnieje cokolwiek, co nie zawiera czubków?

Niedziela, 28.05.2006

KOD LEONARDO DA VINCI

Było to w zeszłym roku. Wracałem właśnie z wyprawy do Boliwii i postanowiłem odpocząć dni kilka na karaibskiej wysepce Margarita.

Hotel na plaży, balkon z widokiem na morze, leżaki, hamaki, palmy, drinki, codzienie świerze ręczniki. W nocy balanga w rytmie merengue, za dnia sielanka z książką w ręce. Słowem: miła odmiana po wyprawie.

A propos książki - miałem cztery, ale wszystkie już przeczytane. Na szczęście w hotelu to nie problem - idzie się do szatni przy basenie, albo do pokoju sprzątaczek i wymienia swoje przeczytane na inne; pozostawione w pokojach przez gości hotelowych.

Wymieniłem.

W podróży lubię czytać amerykańskie pejperbeki - czyli książki małego formatu i w miękkiej oprawie. Ten amerykański standard jakoś wciąż nie przedarł się do Polski, a taki jest wygodny - książkę da się trzymać jedną ręką, kiedy czytasz na leżąco, da się ją wsadzić w kieszeń, kiedy lecisz samolotem, i... bez cienia sentymentu da się ją (po przeczytaniu) zostawić na siedzeniu w pociągu (dla innych pasażerów), bo była bardzo tania.

W podróży lubię czytać amerykańskie bestsellery. W przeciwieństwie do naszych bestsellerów są (najczęściej, choć nie zawsze) dobrze napisane i interesujące. A polskie... no cóż Pilch nie dla mnie, Nagrody Nike nie dla mnie, Grochola nie dla mnie, nawet Kapuściński nie bardzo (wolałem jego wcześniejsze rzeczy). No i język - po polsku jakoś nie powstają dobre dialogi, po polsku nie powstają też książki dowcipne (wyjątek to seria o wiedźminie Sapkowskiego). Poza tym... po co mam czytać po polsku, kiedy przyjemniej mi po angielsku?

Z amerykańskich bestsellerowych pisarzy zabieram w każdą wyprawę jednego lub dwa Grishamy, kilka rzeczy z gatunku fantastyki naukowej (z naciskiem na aukowej), i jeszcze coś, co w Polsce nazwano by literaturą ambitną, lub awangardową, lub trudną i ustawiono na dolnej pułce z tyłu sklepu tuż koło drzwi do kibla, a w USA sprzedaje się w multimilionowych nakładach nawet nie z pułek (bo szkoda czasu na ustawianie) lecz z pryzmy ułożonej w drzwiach wejściowych.

[ Dla wyjaśnienia: Do tej kategorii należały (kilka lat temu) takie książki jakA.Tofflera Szok przyszłości, czy S.W.Hawkin'a Krótka historia czasu, a ostatnio ta cudownie wściekła tyrada Oriony Falachi na temat muzułmanów. ]

Wracając do hotelu na karaibskiej plaży - skończyły mi się książki, więc poszedłem je wymienić do szatni przy basenie...

Miałem akurat smak na Grishama - jest lekki, pisany dobrym językiem, akcja zawsze solidnie zbudowana w oparciu o fakty, a nie zmyślenia.

[Dla tych, co nie wiedzą: Grisham skończył prawo. Wymyśla fabułę sensacyjną, ale jednocześnie możliwą w amerykańskim systemie prawnych. Przed napisaniem kolejnej książki szuka dziur w paragrafach, a potem jego bohaterowie te dziury wykorzystują. Jego książki są rodzajem eksperymentu myślowego - amerykańskie prawo jest do dupy, skoro możliwe są (przynajmneij teoretycznie) takie oto przekręty... ]

No więc miałem tego dnia smak na Grishama, ale go akurat nie mieli. Szukam dalej. Patrzę, stoi The Da Vinci Code. Biorę. Na odwrocie fotografia autora. Niespecjalnie mnie zachwycił wyglądem - zamiast typowego amerykańskiego pisarza z błyskiem w oku, widzę twarz pedałkowatego Francuzika o niemrawym uśmieszku. Ale, cóż - to tylko wygląd. I może fotograf miał zły dzień, a potem wydawca się śpieszył...

RECENZJA:

Przeczytałem tę książkę. Całą! Od deski do deski ze wszystkimi dopiskami, dedykacjami, podziękowaniami, recenzjami oraz notą wydawniczą.

Sporo przy tym ziewałem. Ale im więcej ziewałem, tym bardziej byłem zafascynowany! Bo jak to możliwe, żeby coś tak źle napisanego było tak poczytne i to na całym świecie. Nie chodzi o akcję - akcja jest OK. Nie jakas rewelacyjna i wcale nie nowa, ani nie odkrywcza, ale źle podana.

Najmocniejszą stroną amerykańskiej literatury współczesnej (tej popularnej) są zawsze dialogi. To rodzaj gotowca dla ewentualnych scenarzystów. Bohatera w amerykańskiej książce buduje się nie opisem jego wyglądu, ale języka. Każdy ma osobne charakterystyczne słownictwo, każdy ma swoje ulubione powiedzonka i błędy językowe, frazuje ozdobnie lub siarczyście i krótko, albo wydaje z siebie monosylaby... Wszystko to jest zapisane w dialogu. Cała postać, wszystkie jej najbardziej charakterystyczne cechy.

I akcję też podaje się raczej dialogami niż opisem. No właśnie AKCJĘ - książka bez dialogu i akcji, wlokąca się ślimaczo nie znajdzie wydawcy.

A Dan Brown?

Dialogi do bani. Nędzne na poziomie licealisty. Poza tym niezręczne, mało płynne i nieżyciowe. Czytając je miałem wrażenie, że to rzeczywiście pisał Francuzik ze słabą znajomością angielskiego, a nie Amerykanin.

Fabuła i pomysł?

Tu nie mam zarzutów. (Może poza tym, że już tę historię znam z książki The Holy Blood and The Holy Grail, która była bestsellerem w latach 1980.) Czymże jednak jest najlepsza nawet fabuła bez wyrazistych bohaterów? Klapą, nudą, książką, którą trudno zmęczyć, bo nie mamy się z kim identyfikować, ot co!

Ergo:

Kodu Leonarda nie polecam. A nawet GORĄCO ODRADZAM.

Ale nie z powodów religijnych (bo przeciętnie rozsądnemu człowiekowi taka książka ani w głowie, ani w duszy nie ma szans namącić) lecz z powodów literackich.

Co do filmu nie mam zdania, bo nie widziałem. A czy pójdę nie wiem, bo bardzo nie lubię Tom'a Hanks'a.

Środa, 31.05.2006

ALE ŚWIŃSTWO/ALE PYCHA

Wino Sofia (czerwone wytrrrawne) pijam - już pisałem.

Odpowiada mi jego cena (6,50), brak siarczynów (a nawet na niektórych winach po 30 złotych stoi nadrukowane: zawiera siarczyny), brak pretensji, smak i ogólna siermiężność marki. Odpowiada mi i już!

Niestety, Sofia zaczęła experymentować z nowymi podmarkami - jakieś Kadarki etc. Kupiłem jeden z tych experymentów, o nazwie SOLARRA from Sofia (Cabernet Sauvignon) i... wyplułem.

Normalnie jestem kutwa - wyjadam z lodówki psujące się resztki, byle tylko nie wyrzucić, byle się nie zmarnowało. Zagospodarowuję wina, które, przez zapomnienie, zmieniły się w ocet. Ogonki od jabłek palę w kominku. A jak coś zgniło doszczętnie i zjeść się nie da, robię z tego kompost. Tym razem wyplułem nie zwlekając, a resztę zawartości flaszki wylałem w zlew. Tfu!!! A przecież wybredny nie jestem.

Na szczęście tego samego dnia kupiłem także flaszkę experymentu chilijskiego - najtańsze jakieś cóś wystawione w promocji po 11 złotych. Kupując myślałem raczej o doprawianiu sosów vinegret, gdy tymczasem...

Posłuchajcie....

Kolor rubinowy, ale tak ciemny, że gdy kieliszek przystawić do żarówki 200 wat, światło nie razi.

Gęstość olejowa; jak sok wyciśnięty z czarnych porzeczek.

Zapach też lekko porzeczkowy, z nutami czegoś tam, ale nie wiesz czego, bo ten zapach powoduje mikronirwankę i nie chce ci się już dalej myśleć, ni analizować, jeno wąchaćććc...

Smak? Hmm... Znajomy, znajommmy... Hmm...

Aaaa, no jasne! Toż to smakuje, jak Casilliero del Diablo, choć NIE jest Casiliero i NIE kosztuje jak Casiliero. Ot, niewinna, skromna chilijska sofia, czyli pospolity zlewany z różnych resztek Cabernet Savignon z bodegi Los Pagos.

Wypiłem pół kieliszeczka zaledwie. Resztę ukryłem skrzętnie na dnie lodówki. Szkoda by tak od razu, w jeden dzień wypić całe 11 złotych. Rozłożę sobie na tydzień, bo w tej cenie już napewno nie dostanę więcej. A dla smaku wina, moi mili, cena ma takie samo znaczenie, jak marka, bukiet i inne takie. Nieprawdaż?

Ależ prawda, prawda. Podajcie snobowi szklankę SOLARRA, a będzie pluł szczerze, jak ja plułem. Ale podajcie mu SOLARRA przelane do butelki po 15 letnim Bordeaux, a zacznie cmoktać w zachwycie.

Skoro więc cena poprawia smak wina, może go także zepsuć.

Snobom psuje smak cena zbyt niska, a takim jak ja... zbyt wysoka.

Poniedziałek, 05.06.2006

KSIĘŻA Z LISTY IPN

Stanowisko Krakowskiej Kurii mi się nie podoba. Skoro Jezus naucza, że prawda nas wyzwoli, to należy tej prawdzie dać dojść do głosu - ujawinić całe archiwa IPN.

To oczywiście NIE oznacza, że w archiwach znajdziemy wyłącznie teczki pełne prawdy. Przeciwnie - ubecy fałszowali wiele dokumentów choćby po to, by się wykazać i dostać premię. A więc wielu księży o których napisano, że podjęli współpracę, że brali za tę współpracę pieniądze itd, wielu księży figurujących w ubeckich archiwach NIE było tajnymi współpracownikami, mimo, że odnotowano ich jako współpracowników. Taka jest prawda - że wiele w tych teczkach jest nieprawdy. Ale to jeszcze nie powód, by teczek nie otwierać. Albo by je otwierać powoli, pocichutku, by je czytały najpierw kościelne komisje...

Skoro mam wierzyć Jezusowi, że prawda mnie wyzwoli, to wierzę - chcę poznać jakie są NAPRAWDĘ te teczki. Chcę poznać całą prawdę o ich zawartości, nawet jeśli ta zawartość jest w całości kłamstwem.

Że to się może wiązać z czyjąś krzywdą? Owszem może. Ale zakrywanie prawdy o zawartości teczek także może się wiązać z czyjąś krzywdą. I jak tu wybrać właściwą drogę? To chyba jasne dla kościelnych kręgów i osób wierzących Jezusowi, że prawda nas wyzwoli. NIE selekcja, NIE osądzanie (przez kościelne komisje), ale goła prawda - TAKIE OTO SĄ TE TECZKI, A TERAZ KTO JEST BEZ WINY NIECH PIERWSZY RZUCI W KSIĘDZA KAMIENIEM.

Bo... gdyby teczek NIE ujawinić. Gdyby nie odsłonić wszystkiego, co tam napisano - prawdziwego i fałszywego - gdyby tego nie zrobić, to pojawi się niebezpieczeństwo, że przy następnej spowiedzi zacznę się zastanawiać, czy przypadkiem nie spowiada mnie Judasz.

Ano właśnie! Ja NIE MOGĘ MIEĆ NAJMNIEJSZEJ WĄTPLIWOŚCI, że ksiądz w konfesjonale nie zdradzi tajemnicy mojej spowiedzi. NIE MOGĘ MIEĆ NAJMNIEJSZEJ WĄTPLIWOŚCI. A dzisiaj mam. Skoro wtedy donosił ubecji, to może dzisiaj opowiada kolegom. A może, przerażony ujawnieniem prawdy, jeszcze dzisiaj ulega szantażom i sprzedaje informacje uzyskane w konfesnonale?

Nieistotne w tej sytuacji jest, że wielu niewinnych księży utraci (być może) nasze zaufanie, gdy ujawnione zostaną fałszywe zapisy na ich temat, a my w te fałszywki uwierzymy. Nieistotne. Kiedy szli do seminarium, szli na służbę. Szli z powołaniem. Szli dźwigać krzyż. I jeżeli rzeczywiście są czyści, to udźwigną także i ten krzyż fałszywego oskarżenia. Poniosą go idąc w ślady niewinnie oskarżonego Jezusa. Poniosą z wiarą, że spotkamy się na Sądzie Ostatecznym, gdzie cała prawda o nich zostanie ujawniona. jeśli byli niezłomni, niezłomni pozostaną.

A więc nieistotne jest, że wielu zostanie niewinnie posądzonych. Nieistotne, bo ważniejszym jest, by nie spowiadał mnie Judasz.

I to Im mówcie - Krakowskim Kuriom, Wielce Szanownym Kardynałom Dziwiszom. To Im mówcie, z pokorą, szacunkiem, ale także ze stanowczością:

NIE CHCĘ ŻEBY MNIE SPOWIADAŁ JUDASZ !!!

Czwartek, 22.06.2006

POŻERACZ

Na warszawskim podwórku spotykam trzy małe dziewczynki potrząsające puszką na pieniądze:

- Pan da pieniążek. Zbieramy na schronisko dla zwierzątek.

- Zbierajcie, zbierajcie, bo ja zjadam zwierzątka i bardzo je lubię - odpowiedziałem patrząc na nie grożnym wzrokiem.

Dziewczynki pobladły jak prześcieradła. Oblizałem się i poszedłem w swoją stronę. Chwilę później słyszę jak jedna z nich pyta pozostałe:

- A co to znaczy, że on zjada zwierzątka.

- Nie wiadomo, ale chyba chodziło o kiełbaski.

- Myślisz?

- No. Na pewno o kiełbaski.

- To wiecie co? Ja też zjadam zwierzątka.

- No i co z tego?

- Nico, ale głupio tak. Zbieramy na zwierzątka, a potem je zjadamy. To już chyba lepiej za te pieniądze kupić truskawek, co?

- Albo żelków.

Wtorek, 27.06.2006

NA UPAŁ - TERERE

Testowałem wielokrotnie i zawsze działa wspaniale. Ludzie pytają: jak pan to robi, że nie zasypia w tym upale, że się nie robi ślamazarny, tylko... jakby przeciwnie - nakręca? A ja odpowiadam: terere. I nie chodzi o tereferedudki, tylko o yerba mate na zimno. Taki paragwajski wynalazek - nigdzie poza Paragwajem nie piją mate na zimno. Pardon - na lodowato!

W przeciwieństwie do zaparzania, zalewać zimnym można w byle szklanym kuflu, lub kubku do kawy. Paragwajczycy stosują specjalnie zaadaptowane w tym celu krowie rogi.

Należy wsypać matowych fusów na 3/4 wysokości naczynia, wkręcić bombillę (metalowa rurka do picia), zalewać wodą z lodem i pić. Zalewać i pić, zalewać i pić... Woda MUSI być lodowata! Najwygodniej, gdy mamy na nią jakiś poręczny pojemnik z dzióbkiem. Lodu w tej wodzie nie może nigdy zabraknąć - powinno stale grzechotać. Acha, jeszcze może plasterek cytryny w tę wodę i już - terere gotowe.

A co to oznacza dla ciała? Niezwykłe ożywienie w największym upale. Ja pijam terere od kilku dni co rano. Pierwsze zalanie ok 5:30 i popijam sobie potem powoluśku przez dzień cały. Jeśli około południa fusy już nie mają smaku, wymieniam je na nowe i starcza mi do wieczora. Niesłabnąca energia, wielkie ożywienie i PRZYJEMNOSC CZERPANA Z UPAŁU.

Tak działa terere.

Piątek, 07.07.2006

INSPIRACJA

Napisał mi pewien Pan:

Na codzień jestem nudnym urzędnikiem bankowym, oczywiście najlepszego banku na świecie, tabelki rubryczki - marnowanie życia. Ale w marcu br. pojechałem sobie do Wenezueli, no i się zaczęło, tzn. nie daję już rady w Polsce.

Teraz qestiones: jak WC myśli ile szmalu trza mieć żeby się tam wyprowadzić? No i czy warto się osiedlić w jednym kraju czy raczej podróżować

Ja temu Panu na to:

Czy osiedlić się, czy podróżowac? Cóż, zanim się człowiek osiedli, warto by poznał, by poszukał tego jedynego miesjca na ziemi - a temu właśnie służy podróżowanie.

Ile zaś szmalu trza, to zalezy od upodobań i potrzeb podstawowych danej osoby. Ale przy tak radykalnych zmianach w życiu... hm... możliwa i bardzo wyzywająca jest opcja: ZERO SZMALU.

Odpisał po dwóch dniach:

Najważniejszy jest cel i inspiracja.

Te dwie rzeczy już mam.

I za inspirację Dziękuję Bardzo.

Będę informował.

Z formy ostatniego listu wnoszę, że pisał go ktoś, kto się w pośpiechu pakuje. Będzie informował mam nadzieję.

PS

Zapomniałem mu powiedzieć, że jak zero szmalu to przy okazji także najlepiej zero bagaży.

Poniedziałek, 10.07.2006

KACZY BICZ

Kaczyńskich po stokroć wolę od Kwaśniewskich. Giertych po stokroć lepszy niż Oleksy. A Leppera szczerze wolę od Tuska (za bezpruderyjną szczerość dzięki której wiem dokładnie czego się mogę spodziewać... po Lepperze).

A jednak, mimo, że po stokroć ich wolę, to od Kaczyńskich wolę wolną wolę i wolność słowa w zakresie nieograniczonym niczym stąd aż do komunizmu, stąd, aż do faszyzmu. Czyli chcę wolności jak stąd do nieskończoności ukrytej daleko poza horyzontem.

O swobodę wypowiedzi bojowałem z Jaruzelem. I wtedy wyłamywano mi palce u rąk, żebym zamknął pysk.

Potem o swobodę krytykowania prezydenckich ekscesów bojowałem z Kwaśniewskim. I dostałem wyrok i grzywnę i w kartotekach jestem karany.

[Tamtą moją sprawą interesował się i niepokoił były prezydent USA Jimmy Carter, który - warto wspomnieć - sam był obiektem moich niewybrednych żartów w czasie, gdy na terenie USA dawałem występy komediowe.]

A teraz gotów jestem bojować z oboma Kaczorami na raz, w obronie swobody dowcipkowania na ich temat, w obronie niczym nieograniczonej swobody do każdego rodzaju krytyki ich osób bądź czynów. Takiej Polski chciałem niezmiennie za Jaruzela, za Kwacha i chcę jej teraz.

Czy to oznacza, że dopuściłbym każde gazetowe chamstwo wobec głowy państwa? Owszem - chcę żyć w państwie na tyle silnym, by mogło sobie pozwolić na chamstwo wobec swojej głowy. To mój wybór i mogą się Państwo z nim nie zgadzać, ale taki on jest.

Cóż jednak robić w sytuacji, gdy za obiektywnie śmieszne dowcipy z Kaczorów grozi kara wpisana w paragrafy? Co robić? Jak sobie poradzić?

Ja z tych samych paragrafów skazany zostałem za czasów Kwaśniewskiego, więc WIEM, że da się, że można, skutecznie skazać.

A więc co robić?

No cóż, jak nie kijem go, to pałką... Skoro za krytykę prezydenta grozi paragraf, skoro za dowcipy z premiera też grozi i skoro za regularne chamstwo wobec obu Panów grozi, to...

Zasłońmy się konstytucyjnym prawem równości obywateli - skoro Kaczor mógł bezkarnie powiedzieć obywatelowi SPIEPRZEJ DZIADU, to każdy obywatel nabył prawo, by powiedzieć Kaczorowi to samo.

Oczywiście wolałbym żyć w kraju, w którym mogę jakoś inaczej wyrazić swoje krytyczne uczucia, ale... z braku laku dobry kit (w oko).

Wtorek, 11.07.2006

HISTORIA NAJPRAWDZIWSZA

Przed sobotnią audycją wszedłem do radiowego WC.

Staję przy pisuarze i rozpoczynam normalne czynności. Po kilku chwilach przez drzwi wpada jakiś facet trąca mnie w ramię i mówi:

- Panie Wojtku moge se spanem zrobić fotke? To dla żony; ona Pana bardzo ubóstfia.

- Teraz? Przecież pan widzi, że jestem w trakcie.

- Mie tam nie przeszkadza, może być i w trakcie, tylko niech się Pan troche odwróci. To dla żony. Wie Pan, żeby widziała kto to sika.

Środa, 12.07.2006

TYLKO DLA DOROSŁYCH !!!!!!!!!!!!!!

Fragment wywiadu z Gustawem Holoubkiem:

Przytoczę taki obrazek obyczajowy, który moim zdaniem dobrze ilustruje to, co się teraz dzieje w polskiej polityce.

W jednym z teatrów na próbie Kalina Jędrusik zapaliła papierosa. Na scenie nie wolno palić papierosów. Zbliżył się strażak i powiedział: Proszę zgasić papierosa, bo tu nie wolno palić.

A Kalina jak Kalina - z wdziękiem odparła: Odpierdol się strażaku. I on

strasznie się zamyślił, poszedł za kulisy i tam trwał jakiś czas. Potem

nabrał powietrza, wrócił na scenę, ale tam już nie było Kaliny, tylko Basia Rylska. On jednak tego nie zauważył, bo oczy zaszły mu bielmem z

wściekłości, i krzyknął do Rylskiej: Ja też potrafię przeklinać, ty kurwo

stara!. Kompletnie zdumiona Basia pobiegła do Edwarda Dziewońskiego, który był reżyserem spektaklu, i powiedziała mu, że strażak zwariował, bo ją zwyzywał bez żadnego powodu. Dziewoński strasznie się zezłościł, poszedł do strażaka i powiedział: A pan jest chuj!. Przy czym strażak był inny.

Więc tak wygląda życie polityczne w naszym kraju.

***

Hmm... Tak też, niestety, wygląda polszczyzna aktorów w naszym kraju.

Poniedziałek, 17.07.2006

ESTETYKA POLITYKA

Amerykańscy politycy są estetyczni - przystojni, zadbani. A nasi?

Pokraczna parada typów bez uroku. Może gdzieś w drugim szeregu siedzą Adonisy, ale w ławach pierwszych i na bilbordach: gruby, brzydki, łysy, kurdupel, garbus, gigant, sepleniący, pokurcz, podgardle obwisłe, pożyczka z tłustych włosów, niedogolony, pryszcze, stare buty i sznurowadła na supeł...

Wybaczyłbym im wygląd, gdybym dostał cos w zamian: mądrość, dowcip, uczciwość lub choćby nienaganną retoryke pięknym jezykiem. Niestety - forma polskiego polityka adekwatna do treści.

Że forma nieważna? Oj ważna - jak nas widzą, tak i piszą. Dziś nikt w świecie nie słucha mędrca w źle dobranych ciuchach.

Niedziela, 23.07.2006

TRZY SKRZYNIE

Oto opowiadanie, które napisałem kilka dni temu. Zamierzałem je wysłać za ocean - pewnemu krytykowi, którego opinia byłaby dla mnie ważna. Niestety, krytyk zniknął w tajemniczych okolicznościach. Przepadł gorzej niż kamień w wodę. (Kamień przecież nie może się ot tak, po prostu rozpłynąć.) Nasz kontakt się urwał nagle i niespodziewanie, a na moim biurku został stosik niewysłanych listów.

O co chciałem zapytać Krytyka? A o to ile to opowiadanie jest warte.

Napisałem Mu tak: Ten tekst to oczywiście tylko brudnopis (a zakończenie chyba zbyt świętoszkowate). Nie potrafię ocenić czy to dobre, czy pretensjonalne; a może jeszcze gorzej. Ocenę zostawiam Tobie - podpowiedz. Bo kiedy czytam popularnych autorów literatury iberoamerykańskiej, to znajduję u nich sporo tego typu opowiadań, a czytelnicy cmoktają nad nimi z zadowoleniem - że pyszne. Jeśli mnie zjedziesz wcale się nie zdziwię - ja na to patrzę jak na gimnastykę dla pióra i w każdej chwili mogę odłożyć na dno szafki w sali treningowej pisarzy. Ale, kto mnie tam wie - może napisałem dobrze i dałoby się opublikować? Weź też pod uwagę, że to opowiadanie to nie fikcje! Przeciwnie - same fakty, choć wyglądają wystarczająco fikcyjnie, by im niedowierzać. Ale zapewniam Cię solennie, że każda z tych rzeczy przydarzyła się naprawdę. Z resztą możesz zapytać mamę Antonia.

Tyle napisałem krytykowi, ale już mu nie wysłałem, bo zniknął. Postanowiłem więc puścić to opowiadanie w kosmos www.

Posłuchajcie...

TRZY SKRZYNIE

PIERWSZA SKRZYNIA:

Mały Antonio dostał pierwszą zabawkę, kiedy miał dwa latka. Był to piękny blaszany bąk. Wiecie co to takiego bąk? Pewnie nie, bo dziś bąki wyszły z mody. (Chodzi o proste urządzenie, którego jedyną funkcją jest kręcenie się w miejscu i melodyjne buczenie.)

Tata wyjął bąka z brzydkiego tekturowego pudełka. Antonio natychmiast uśmiechnął się na ten widok - bąk był bardzo kolorowy, a Antonio lubił kolory. Potem tata zaczął nakręcać zabawkę - spiralna oś dzwoniła o blachę: trach-trach-trach-trach. Rozkręcony bąk wirował pośrodku podłogi. I buczał.

Antonio był przerażony - gęsia skórka na małych rączkach. Tata się nie zorientował. Nawet mama nie spostrzegła, że coś jest nie tak. A potem nikt nie zauważył sekwencji ruchów - tak były szybkie: Antonio przełamał strach, spakował bąka do pudełka i wsunął głęboko pod łóżko.

Dorośli się śmiali. Podjęto jeszcze kilka prób - zawsze z identycznym skutkiem. Wreszcie dorośli zrezygnowali. Bąk skończył pod łóżkiem pochowany tam na zawsze rączkami dwuletniego chłopca.

***

Wiele miesięcy później, kiedy rodzina przeprowadzała się i wyniesiono łóżko, mama znalazła to brzydkie tekturowe pudełko, wzięła je do ręki i... Puste??! Zawołała tatę, ale on także nie wiedział co się stało z bąkiem. Przecież Antonio go nie wyniósł - jest zbyt malutki. No to kto? Gdzie jest bąk?! Tylko Antonio znał odpowiedź: bąk nadal siedział w tym samym brzydkim pudełku, tyle, że zniknął. Życzenia dzieci maja Moc.

DRUGA SKRZYNIA:

Kiedy Antonio miał 4 latka, często zamykał się w szafie i spędzał tam całe dnie. Inne dzieci bawiły się w grupie, lubiły berki i chowanego, podwórko i to miejsce pod stołem osłonięte obrusem. Antonio? On nie potrzebował innych dzieci. Były nudne. Najciekawiej bawił się sam - kiedy chodził na wycieczki do szafy. Stopniowo z domu poznikały różne drobne przedmioty: stary koc, którego nikt nie szukał, złamany kluczyk, ucho od potłuczonego dzbanka, rozdeptany zielony żuk...

Wszystkie te przedmioty były martwe - niepotrzebne i bezużyteczne. Jedynym żywym towarzyszem wycieczek do szafy była mała szara myszka - znak firmowy fabryki gumek do ścierania ołówka. Ta myszka wymalowana na gumce zamieszkała w szafie razem z Antoniem. Mama trochę się niepokoiła, ale... Widziała, że Antonio jest w szafie szczęśliwy. Ponadto... dochodziły stamtąd różne ludzkie głosy - kiedy przysuwała ucho do drzwi, słyszała, że Antonio prowadzi z kimś bardzo ożywione rozmowy szeptem.

- Kim są jego goście?- myślała.

- A raczej: skąd te głosy, bo przecież żadnych gości w szafie być nie może... Gdybyście ją o to zapytali dzisiaj, zmiesza się. Machnie ręka lekceważąco i dla zmiany tematu zacznie opowiadać o tym, jak to dorastający Antonio świetnie radził sobie z naśladowaniem głosów konkretnych ludzi. Tyle, że to było kilka lat później, a wtedy w szafie...?

Czteroletni chłopiec nie mógł przecież przemawiać głosem dojrzałego mężczyzny; ani tym bardziej starca. Raz, jeden jedyny raz, mama podkradła się do szafy w czasie którejś z takich rozmów i gwałtownie otworzyła drzwi. Szafa była pusta!

- Antonio, a gdzie ty jesteś, synku? - zawołała.

- Myślałam, że od rana siedzisz w szafie...

Cisza.

Zaniepokojona rozejrzała się po pokoju.

- Tu jestem - odpowiedział Antonio z dna szafy.

- Ojej! - przestraszyła się mama.

- Ale przed sekundą cię tu nie było...

TRZECIA SKRZYNIA:

Kiedy Antonio miał lat osiem tata przyniósł do domu ogromne kartonowe pudło, a w nim telewizor. Pudło było wystarczająco wielkie, by zmieściło się w nim w kucki trzech ośmioletnich chłopców i miało zostać zaraz wyrzucone, ale najpierw cała rodzina rzuciła się oglądać telewizor. To był to pierwszy kolorowy odbiornik w tej okolicy.

***

Po kilku godzinach, mama zorientowała się, że Antonia nie ma z nimi... Już wiecie, prawda? - siedział w pudle. A potem także w nim spał, odrabiał lekcje, czytał książki, ale przede wszystkim stale z kimś gadał. Kiedy mama przykładała ucho do tektury słyszała głosy kilku dorosłych osób i... starca.

- Antonio, to ty? - spytała pewnego dnia. W pudle zaszurało.

- Antonio! Mama pyta! - Uniosła wieko... Pusto!

Zamknęła wieko nieźle przestraszona.

- Antonio, gdzie jesteś? - zawołała rozglądając się po mieszkaniu.

- Tutaj mamo - odezwał się Antonio unosząc wieko swej kartonowej skrzyni. Wtedy mama przestraszyła się nie na żarty. I dziś bardzo nie lubi opowiadać o tamtym zdarzeniu.

***

Pudlo po telewizorze przeszkadzało wszystkim. Było zawalidrogą w ciasnym przedpokoju. Ale... nikt nie ośmielił się go wyrzucić - trzeba by to zrobić z Antoniem w środku. Dopiero, gdy chłopiec wyjechał na swoje pierwsze wakacje, pudło znikło. Ale... Rodzice pokłócili się wtedy bardzo, bo oboje byli przekonani, że żadne z nich pudla nie wyniosło.

- Więc kto, jak nie ty?!!!

- Ty! A kto niby? Jest tu jeszcze ktoś?!!Oskarżali się uniesionymi głosami.

***

Gdybyście zapytali Antonia powiedziałby Wam: To ja wyniosłem moje pudło. Mam je stale ze sobą. Schowane w tamtej starej szafie, a szafę schowałem do pudełka z bączkiem, a wszystko razem do czwartego pudelka - tego w którym siedzę teraz.

OSTATNIA SKRZYNIA

Przed Antoniem jeszcze wiele skrzyń, a na końcu ta najważniejsza - w której człowiek rzeczywiście znika. Poza nią jest światło i wiele, wiele głosów, i tamta mała myszka, i wszystkie brakujące bączki, i gadający starzec - poza ostatnią skrzynią jest wszystko, czego tutaj brak.

PS

Wiem, wiem. Rodzą się co najmniej dwa pytania: Z kim rozmawiał Antonio i kim on właściwie jest? Rozmawiał... sam ze sobą. Przynajmniej tak mi o tym opowiedział. Twierdził uparcie, że jako dziecko rozmawiał ze sobą nastolatkiem, ze sobą jako dorosłym i... z sobą starcem. A potem poprawił się, że właściwie to oni rozmawiali z nim - każdy z tych starszych Antoniów co jakiś czas chciał pogadać z dzieckiem w sobie. A kim jest Antonio opowiem jutro...

Poniedziałek, 24.07.2006

ANTONIO

Kim jest Antonio?

To mały chłopiec cierpiący na poważną chorobę. (Coś na K - jedna z tych długich nazw, których się nie pamięta.) Antonio... usycha - nie umiem Wam tego lepiej wyjaśnić.

Aby udźwignąć ciężar choroby, chłopiec stosuje pewną sztuczkę - wszystkich dookoła czaruje radością. Przyjemnie z nim przebywać, bo człowiek najczęściej pęka ze śmiechu. Nawet o swojej chorobie mówi żartem - nadał jej imię: KATAstrofa. (To taka jego „zabawka ze słów” - strofa kata, czyli tyle co sentencja, wyrok...)

Tylko ja wiem, jak Antonio się czuje naprawdę. Zaufał mi, choć nie wiem czemu. Tylko przy mnie poważnieje i już nie czaruje radością. Tylko przy mnie odpoczywa od swoich masek. A musicie wiedzieć, że Antonio ma rodziców, rodzeństwo i całą masę różnych znajomych , więc tym bardziej nie wiem czemu akurat ja zostałem jego powiernikiem.

Nie, nie ma obawy, że się na mnie obrazi za upublicznienie swego losu - Antonio mieszka w Meksyku i nie mówi po polsku. No może kilka słów, których nauczył się ode mnie. A więc bez obawy - możecie czytać dalej.

Antonio jest bajarzem nie z tej ziemi. Dziecięcą wersją Szeherezady. Wielokrotnie był moją inspiracją - to niebywałe, że dziecko potrafi opowiadać tak barwnie. Spisałem kilka jego historii i zamierzam je tu opublikować. (Wczorajsza historia o skrzyniach, była opowieścią Antonia; ja ją tylko zanotowałem i przełożyłem na język polski.) Kiedy będziecie czytać jego opowieści, proszę zapomnijcie ile ma lat. Niech nikt nie ośmieli się nawet brać poprawki na to, że bajarzem jest „zdolne dziecko”. Antonio jest bardzo chory - usycha - i przez tę chorobę bardziej dorosły od nas wszystkich.

Ostatnio zapytałem go jak się czuje, choć takie pytania są między nami tabu. Ale tego dnia jakoś szczególnie źle wyglądał. No więc pytam jak się czuje, a on mi na to tak:

Zasznurowane usta.

Zasznurowane oczy.

Zasznurowane uszy.

Zasznurowany cały świat.

A pośrodku taki mały kłębek zasznurowany najciaśniej; na amen.

Nie przebijesz się KATAstrofo! Nie przebijesz się!

Brak dostępu!

...Wiem jednak, że umiałabyś mnie rozsupłać, delikatnie, ostrożnie - sama wiesz jak.

Nie przebijesz się wiec za skarby, ale gdybyś chciała rozsupłać, to odpowiem ...tak.

Słyszeliście kiedyś dziecko, które takimi słowami walczy z chorobą? Zaklina ją, mantruje z zawziętością... a potem próbuje oswoić. Dla mnie to nowe doznanie i w pewnym sensie dewastujące. Ale jakoś nie umiem przestać myśleć o tym chłopcu.

Piątek, 06.10.2006

Z PIACHEM W OCZACH

Seniorita donosi, że Towarzycho niedokochane i niedopieszczone. Ach...

A cóż to za miłowanie, które czekać nie potrafi?

Które miast cierpliwością wesprzeć, woli fuknąć; nóżką tupnąć.

Z Ciebie nie moja luba, lecz samoluba, luba.

Państwu dogodzić, to jak tej dzieweczce z wierszydła. Krokodyla śta chcieli - dałem (Anakondę). Więcej WC w eterze śta chcieli - też dałem. I więcej występów po Polsce! I kilka następnych rzeczy które tu z mozołem postają... No to, dorogie moje Towarzycho, albo albo - decydować się trza.

A na powaznie jest tak: interes się zaczął kręcić, kilka nowych rzeczy nareszcie można zrobić i uważam, że byłoby błędem zaniechania, błędem NIEWYBACZALNYM, nie przyłożyc się solidnie, nie wykorzystać danej szansy, nie poświęcić czasu i energii całej na zdobycie nowych przyczółków.

Uchylę rąbka, ale naprawdę jedynie rąbka...

Autorski, samodzielny program w TV - taki, gdzie nikt się nie wtrąca. Z kamerą po całym świecie...

A ponadto audycje w radiu - jedne o podróżach inne muzyczne i w nich nikt się nie wtrąca do doboru muzyki...

Takie rzeczy wymagają wypracowania, no i pracuję. Owszem mógłbym zarwać kolejne pół godzinki nocą, poczytać co mi tu Towarzycho napisało, napisac coś do Towarzycha, ale jeśli mam byc sprawny świerzy i twórczy dnia następnego, to... zarywanie nocnych półgodzinek byłoby błędem, błędem NIEWYBACZALNYM.

Zgoda?

Sobota, 11.11.2006

SUPERTALENT

Krytykantów zawiadamiam, że zgodziłem się na udział w programie Supertalent świadomie, nikt mnie nie przymuszał, a pieniądze nie miały wpływu na decyzję, gdyż honorarium negocjowałem dopiero PO ZDECYDOWANIU, czy mnie ten projekt w ogóle interesuje.

Nie żałuję, cieszę się z udziału i bawię nieźle.

Miło mi po latach odnowić znajomość z Katarzyną Figurą z którą studiowałem w Szkole Teatralnej (była o rok wyżej). Miło mi spotykać się częściej niż zwykle z Panem Bogusławem Kaczyńskim, z którym bardzo się lubimy i nigdy nie możemy dość nagadać na korytarzu Polskiego Radia. Nie lubię tylko - NIENAWIDZĘ! - pudru na twarzy. Poza tym jest fajowo.

Że to nie WC Kwadrans rzecz oczywista. Że to nie jest autorski program w którym mam kontrolę nad meritum i scenariuszem, a nawet nad formą (tak jak w  kamerą wśród ludzi) to też oczywiste. I, że nie jest to program mądry, a jedynie rozrywkowy, to widać już na pierwszy rzut oka. Mimo to jest coś do ugrania. I... (mam nadzieję, że to widać wyraźnie) staram się ugrać ile wlezie:

1. zawalczyć o mądrość i inteligencję zwalczając formy puste

2. pokazać, że warto ładnie mówić po polsku (Kaczyński, Cejrowski oraz kilku uczestników Supertalentu)

3. pokazać, że nie trzeba być wszystkochwalącym wieczniegrzecznym zawszemiłym jurorem, bo dużo ciekawsza (i bardziej uczciwa) jest prosta szczerość osądu

4. eliminować szmirę z pod znaku Ciao darwin, a wspierać kulturę osobistą, wiedzę i pasję.

Nie wiem jak to będzie dalej. Na razie nie jest źle i z odcinka na odcinek coraz lepiej. Pracuję z pełną świadomością, że Supertalent kończy się 9 grudnia i ma być początkiem, a nie końcem.

Niedziela, 12.11.2006

POZBAWIONY PRAW WYBORCZYCH

Grzech nie pójść na wybory. I grzech pójść.

Grzech z dwóch powodów:

1. Kościół zaleca, zachęca namawia, by pójść i zagłosować - a więc NIE-pójść to grzech.

2. Kościół twierdzi, że zakupy w niedzielę to grzech i uzasadnia to między innymi miłością bliźniego, którego swoimi zakupami zmuszasz do pracy; czyli nakłaniasz do grzechu (no bo gdybyś na zakupy w niedzielę nie chodził i gdyby inni nie chodzili, to by się nie opłaciło otwierać sklepów, a zatem sklepikarze nie byliby przez ciebie kuszeni do pracy.) Zakupy, czy wybory sytuacja podobna - skoro godzisz się głosować w niedzielę to zachęcasz członków komisji, by zgłaszali się w ten dzień do pracy, jak sklepikarze.

Tak o tym myślę. Jestem być może ortodoksem, ale Jezus był ortodoksem, więc w ortodoksji nic zdrożnego nie widzę.

A zatem nie godzę się na niedzielne wybory, oburzają mnie niedzielne zjazdy i konwencje PiS, niedzielne konferencje prasowe Ligii Polskich Rodzin, niedzielne występy katolickich polityków w śniadaniowych audycjach w radiu i telewizji... - faryzeusze!!! Na piersiach krzyżyki, noski butów zniszczone od klęczenia po kościołach, a jedyne wybory w sobotę (poprzednie) zapewnił nam komunista Leszek Miller.

W USA głosuje się w czwartki i uczestnictwo jest wysokie - sprawę załatwia się w drodze do pracy, rach, ciach i gotowe.

***

Jest jeszcze trzeci grzech: ordynacja.

Uczciwy człowiek NIE powinien uczestniczyć w przedsięwzięciach oszukańczych, w przekrętach, w manipulacjach... A ordynacja proporcjonalna jest manipulacją. Jedynym uczciwym głosowaniem jest głosowanie na prezydenta (państwa, miasta...) bo tam Twój głos przypada osobie na którą gołosowałeś.

Dlatego mój Ojciec wypełnia i wrzuca do urny jedynie jedną kartę - prezydencką - natomiast pozostałe zabiera do domu (zapłaciłem za nie w podatkach i są moje!), a potem pali nimi w kominku. Dlatego też ja NIE głosuję na listy partyjne. Czuję się pozbawiony demokratycznego prawa wyboru mojego kandydata. Nie interesują mnie partie - wyłącznie konkretne osoby znane z imienia i nazwiska. Nie godzę się na taki interes by gós oddany na pana X ostatniego na liście, zasilał osobników z początku listy. JA NA NICH NIE GŁOSOWAŁEM I WYPRASZAM SOBIE PRZEKAZYWANIE MOJEGO GŁOSU BEZ MOJEJ ZGODY KOMUKOLWIEK!

Ergo: W wolnej Polsce jestem pozbawiony praw wyborczych z powodów religijnych oraz merytorycznych.

PS.

A tę ich cisze wyborczą mam gdzieś i proszę mnie za to wsadzić. Wolność słowa i swobodny dostęp do informacji nie może się kończyć w o godzinie 24 a zaczynać o 22.

Czwartek, 23.11.2006

CZAT Z ŻYCIA

Poniżej zapis dzisiejszego czatu w Życiu Warszawy.

Nie było czasu na myślenie - popędzali - a zatem moje odpowiedzi są... nieprzemyślane. No, nazwijmy je spontanicznymi.

Posłuchajcie...

Jaki był najbardziej dramatyczny dzień pańskiego życia?

<Wojciech_Cejrowski> Jeszcze nadejdzie.

Czy czuje się pan obywatelem świata? Gdzie ma pan dom?

<Wojciech_Cejrowski> Mam 3 domy, nigdy nie byłem i nie mam zamiaru być obywatelem - jestem człowiek wolny.

Czuje się pan człowiekiem renesansu?

<Wojciech_Cejrowski> Nie czuję się dzisiaj najlepiej; może raczej

barokowo, bo burczy mi w brzuchu na trzy tony.

Co było najobrzydliwszym posiłkiem w pana życiu?

<Wojciech_Cejrowski> Rosół babci.

Czy zdarzyło się panu złapać jakąś groźną egzotyczną chorobę?

<Wojciech_Cejrowski> Nie, ale zdarzyło mi się kilka chorób wypędzić. Z kogoś.

Jeździ pan między Indian dlatego, że ma pan duszę odkrywcy, czy z

wewnętrznej potrzeby?

<Wojciech_Cejrowski> Nie lubię śniegu, jesieni i nie przepadam za

Słowianami. Jestem Latynos.

Czy po miesiącach spędzonych w Ameryce Płd, gdy wraca pan do Polski, ma pan czasem ochotę zawrócić i lecieć od razu z powrotem do Indian?

<Wojciech_Cejrowski> Od 10 lat już nie wracam do Polski tylko tu

przyjeżdżam. I natychmiast mam ochotę wracać do domu, czyli w tropiki.

W czym się pan spełnia? W podróżowaniu, pisaniu książek, publicystyce?

<Wojciech_Cejrowski> W pisaniu i czytaniu. Lubię też bardzo radio. Natomaist nie przepadam za występowaniem w TV.

Czy Polacy czytają książki podróżnicze?

<Wojciech_Cejrowski> Niektórzy tak, moją przeczytało 50 tys. osób.

Skąd u pana zainteresowanie indiańskimi plemionami?

<Wojciech_Cejrowski> A bo ja wiem... Naprawdę nie wiem.

Jest takie miejsce w Polsce, w które jeździ pan równie chętnie, jak do

Amazonii?

<Wojciech_Cejrowski> Niestety nie - nie ten klimat.

Zabiera pan ze sobą do dżungli muzykę country? ;)

<Wojciech_Cejrowski> Owszem - czasami sobie gwiżdżę pod nosem.

Jest pan przeciwnikiem aborcji - czy popiera pan wpisanie jej zakazu do

konstytucji?

<Wojciech_Cejrowski> Popieram wszystko, co może zapobiec aborcji. Także przemoc państwa w tym zakresie.

Powiedział pan kiedyś, że dzisiejsi politycy to rudy, społeczna

szumowina, swołocz - po obu stronach sceny politycznej?

<Wojciech_Cejrowski> A są tylko dwie strony?

Czy jest takie miejsce na ziemi, w które nigdy by pan nie pojechał?

<Wojciech_Cejrowski> Wszędzie, gdzie leży śnieg.

Którą z pana książek podróżniczych poleciłby pan komuś, kto nie czytał

żadnej?

<Wojciech_Cejrowski> Na początek Gringo wśród dzikich plemion, Rio Anaconda dopiero potem.

Czy cywilizacja Zachodu to dzikusy w porównaniu ze społecznościami

plemiennymi Indian?

<Wojciech_Cejrowski> Dzikusy są wszędzie, w Warszawie najwięcej. A ulica Wiejska ma bardzo obraźliwą nazwę - ja jestem ze wsi i sobie wypraszam! To powinna być ul. Swołocz.

Jak porozumiewa się Pan z plemionami, które nigdy nie miały kontaktu z

białymi?

<Wojciech_Cejrowski> Ustami. Gestami. Spojrzeniem w oczy. Przyjaznym pomrukiem. Wyglądaniem jak niegroźna pierdoła, której nie warto zastrzelić z łuku.

Kiedy czuł pan największy strach?

<Wojciech_Cejrowski> Odsyłam do Rio Anaconda.

Czy był pan w wojsku?

<Wojciech_Cejrowski> Kilka razy. Byłem na wojnie partyzanckiej w

Hondurasie i Gwatemali. Byłem na wojnie w Izraelu i Palestynie. Byłem na wojnie - to więcej niż yłem w wojsku.

Gdzie wyjechał pan na swoją pierwszą wyprawę?

<Wojciech_Cejrowski> Do Meksyku. Miałem 18 dolarów w kieszeni. Nie miałem biletu powrotnego. I pierwszą noc spędziłem na kratkach od metra z żebrakami, którzy uczyli mnie hiszpańskiego.

Jakiego aparatu pan używa? Czy jest to aparat cyfrowy?

<Wojciech_Cejrowski> Nie, nie cyfrowy. Półamatorski Cannon, bo mnie potrzebny jest przede wszystkim aparat szczelny. A te z wyższej półki są zbyt delikatne.

Witam. Czasami pisze pan, że tęskni za mszą przedsoborową. A co sądzi pan o lefebrvystach?

<Wojciech_Cejrowski> Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Zbyt mało o nich wiem.

Czy mówi pan czasami po kociewsku?

<Wojciech_Cejrowski> Mówię. Z Kociewiakami.

Czego najbardziej brakuje panu w dżungli?

<Wojciech_Cejrowski> Niczego.

Kto jest pana ulubionym politykiem?

<Wojciech_Cejrowski> Margaret Thatcher

Kto wygra supertalent?

<Wojciech_Cejrowski> Ja?

Ma pan wyraźnie zainteresowania humanistyczne. A czy w czasach szkolnych był pan dobry z matematyki?

<Wojciech_Cejrowski> Chodziłem do klasy mat-fiz., a w podstawówce wygrywałem olimpiady matematyczne. Za to z polskiego byłem zawsze wielka szara dupa.

Którego z polityków lepiej pan ocenia: Piłsudskiego czy Dmowskiego?

<Wojciech_Cejrowski> Z historii też byłem szara dupa.

Jest pan przeciwnikiem aborcji. A co z eutanazją, popiera pan?

<Wojciech_Cejrowski> Nie wolno zabijać. I nie chciałbym być zabity w szpitalu, nawet jeśli zamieniłbym się w roślinę, a rodzina wyraziła zgodę.

Prosił pan raz na swojej stronie o oddanie głosu na Janusza

Korwina-Mikke. Czy nie przeszkadzają panu jego pozytywne opinie o stanie wojennym i Jaruzelskim?

<Wojciech_Cejrowski> Przeszkadzają, ale w polityku szukam skuteczności i nienawiści do socjalu, a nie trafnych refleksji na temat historii.

Jak kosztowna jest jedna wyprawa WC???

<Wojciech_Cejrowski> Do dżungli? Do Indian, którzy wciąż chodzą na

golasa? 20 tys. dolarów.

Jakiego rodzaju mate Pan pija?

<Wojciech_Cejrowski> Jaka mi wpadnie w ręce, bo w Polsce nie ma

wielkiego wyboru marek ani gatunków. W Paragwaju kupuję Pajarito, a w Polsce najczęściej Oracion.

Co sądzi pan o przywróceniu w Polsce monarchii?

<Wojciech_Cejrowski> Kocham sytuacje, gdy wiem kto jest właścicielem. Dotyczy to w równym stopniu kawałka gruntu, fabryki, psa, czy państwa.

Z czego się pan utrzymuje?

<Wojciech_Cejrowski> Z majątku.

Czy chciałby pan jeszcze poprowadzić program nie o podróżach, a o

tematyce społeczno-politycznej, publicystyczny?

<Wojciech_Cejrowski> Chętnie, ale nie na każdych warunkach i na pewno nie pod tytułem WC Kwadrans. To był najlepszy program w moim życiu, ale nie da się go przywrócić. Można zrobić kolejny najlepszy na dzisiejsze czasy.

Jadł pan kiedyś świnkę morską?

<Wojciech_Cejrowski> Och, bardzo je lubię, pyszne! Pieczone na ruszcie, mięciutkie mięso, roślinożercy - świnki morskie to praktycznie pożywienie wegetariańskie.

Wiem, ze nie cierpi pan Europy. Ale gdyby jednak musiał pan wybrać jakiś kraj tego kontynentu (poza Polską), który lubi pan najbardziej, to co by pan odpowiedział?

<Wojciech_Cejrowski> Mało ich znam, ale pewnie jakiś odpowiednio ciepły i bałaganiarski... Hiszpania, Włochy, Grecja.

A czy popiera pan legalizację narkotyków?

<Wojciech_Cejrowski> Nie popieram.

Pana ulubiony owoc z Ameryki Południowej?

<Wojciech_Cejrowski> Prozaicznie: wygrzany w słońcu ananas prosto z krzaka w moim ogrodzie. A egzotycznie: zielone mango z ostra papryką chili.

Połowa listopada za nami, pierwszy śnieg też... czy to znak ze czas

wrócić do dżungli? Kiedy pan wyjeżdża? :)

<Wojciech_Cejrowski> Już dawno byłbym odleciał - razem z bocianami - ale trzyma mnie tu kontrakt na Supertalent. Odlatuję na święta do Meksyku, 10 XII o świcie.

Czy ceni pan Waldemara Łysiaka?

<Wojciech_Cejrowski> Tak.

Kiedy jest pan w Polsce, to jakie gazety pan czytuje?

<Wojciech_Cejrowski> Nie czytam żadnych polskich gazet. Do kilku piszę.

Jadł pan kiedyś człowieka?

<Wojciech_Cejrowski> Raz. Odsyłam do książki Gringo wśród dzikich plemion.

Czy palił pan jakieś halucynogenne zioła w dżungli?

<Wojciech_Cejrowski> Nie paliłem nigdy niczego. Nie miałem w ustach nawet nie zapalonego papierosa.

Pija pan rum? Jeśli tak to: sam czy np. w postaci Cuba Libre?

<Wojciech_Cejrowski> W postaci mojito jest duuuuuuuuużo lepszy.

Sam pan gotuje?

<Wojciech_Cejrowski> Najczęściej sam. Czasami z kimś. A czasami pozwalam komuś ugotować sobie.

Czemu ciągle chodzi Pan w kwiecistych koszulach? Rozumiem, ze to część Pana image, ale nie są one ani ładne, ani modne, ani nie jest w nich Panu do twarzy.

<Wojciech_Cejrowski> Zgadzam się - niemodne i nie do twarzy -natomiast ubieram się dla siebie, a nie dla Pani. I mnie w tych brzydkich koszulach jest miło. Przypominają mi dom - tropiki.

Należy pan do Królewskiego Towarzystwa Geograficznego, do czego to

zobowiązuje?

<Wojciech_Cejrowski> Do tych samych zeczy co szlachectwo w Wlk. Brytanii.

Czy naprawdę wierzy Pan w moc mate?

<Wojciech_Cejrowski> Jeżeli chodzi o tę moc którą ma każda kawa

herbata i mate to tak.

O czym będzie kolejna Pana książka?

<Wojciech_Cejrowski> Niespodzianka!

Czy żuł pan kiedyś kokę? I co sądzi pan o sytuacji która miała miejsce w

jednym z programów TVP2, gdzie przewodnik po Peru dawał uczestnikom liście tej rośliny do poczęstowania. O ile pamiętam w Podróżniku WC krytykował pan jej spożywanie przez białych.

<Wojciech_Cejrowski> Krytykuję spożywanie kokainy, natomiast koka to nie kokaina. I to ja w programie Podróże z żartem dawałem Prokopowi kokę. Zeżarł ciut za dużo i dostał głupawki, a program zamienił się w Mój pierwszy raz.

Często zabiera pan turystów do dżungli?

<Wojciech_Cejrowski> Ze dwa razy w roku.

Hej, nie wiem czy nie za późno? Ale koniecznie chciałabym zapytać Pana

WC, czy zrezygnował juz z funkcji Naczelnego Kowboja RP? Jakoś nigdzie nie widzę, by występował pod tym mianem...

<Wojciech_Cejrowski> To był tytuł związany z WC Kwadransem. Poglądów nie zmieniłem, ale tego programu już nie ma, zniknęły więc postaci z nim związane.

Dlaczego nie startuje Pan w żadnych wyborach, do sejmu czy lokalnych?

<Wojciech_Cejrowski> Bo się brzydzę.

Jaka jest pana ulubiona książka?

<Wojciech_Cejrowski> Bardzo lubię i czytam często - dla frajdy! - Stary Testament. Natomiast Nowego Testamentu nie rozumiem i pewnie dlatego nie lubię.

Czy jest pan za legalizacją prostytucji i pobieraniu przez państwo

podatku od tego typu usług?

<Wojciech_Cejrowski> Nie. Nie chcę, by moja ojczyzna była alfonsem.

Czy naprawdę wierzy Pan w czary? Przecież wiele zjawisk można

wytłumaczyć naukowo! Indianie być może tego nie wiedzą, ale Pan...?

<Wojciech_Cejrowski> Odsyłam do Rio Anaconda.

Oglądam Pana w Supertalencie”. Czy nie jest Pan zbyt srogi dla uczestników?

<Wojciech_Cejrowski> Chcę być sprawiedliwy i nie mogę udawać, że chałowe jest OK. Więc mówię im prosto twarz, że chała to chała. Szukamy supertalentu, a nie byle talentu, prawda?

Czy pisze pan swoje książki w trakcie podróży, czy po tym, jak wróci do

domu?

<Wojciech_Cejrowski> W trakcie. W zeszycie. W kratkę. Po hiszpańsku. A potem przepisuję do komputera.

Którą z podroży wspomina Pan, jako najwspanialsza?

<Wojciech_Cejrowski> Następną. Wspominam ją przy każdym śniadaniu, bo już się nie mogę doczekać wyjazdu.

Czy przyjął by pan zaproszenie do programu Kuby Wojewódzkiego?

<Wojciech_Cejrowski> Już byłem. I po tamtym występie dostałem kontrakt w Polsacie.

Czy znał Pan Grzegorza Przemyka? Słyszałem że uczyliście się w tym samym liceum.

<Wojciech_Cejrowski> Tak, znałem. Robiliśmy maturę w tym samym roku. W trakcie matur Grzesiek został zakatowany na śmierć przez milicjantów.

Jak można zostać podróżnikiem? To trochę trudne kiedy ma się tylko urlop w pracy. Czy skąd wziąć na to pieniądze?

<Wojciech_Cejrowski> Ja wyjeżdżałem bez pieniędzy, rzucałem pracę albo studia, a potem wracałem i czekały na mnie spokojnie. A pieniądze zarabia się w drodze.

A czemu tak często odmawia pan udzielenia komentarza w Supertalencie? Mówi pan go dopiero przy wystawianiu oceny...

<Wojciech_Cejrowski> Odmówiłem dopiero dwa razy a było 7 odcinków po 55 minut. Kiedy się nie ma nic do powiedzenia, to lepiej to otwarcie powiedzieć niż gadać.

Czy lubi Pan komedie Barei?

Bardzo zależy mi, żeby Pan odpowiedział. :)

<Wojciech_Cejrowski> Bardzo NIE lubię. Podobnie NIE lubię... nie cierpię Rejsu, Grechuty, Kabaretu Starszych Panów - doceniam kunszt, ale to absolutnie nie moja estetyka.

Jakiej muzyki lubi pan słuchać?

<Wojciech_Cejrowski> W samochodzie: RMF Classic rozkręcony na full przy otwartym dachu (latem). W domu: cisza. W autobusie: muzyka tropikalna. W Ameryce: wyłącznie country i blues. Nocą: arabska.

Pana życiowe motto?

<Wojciech_Cejrowski> Dekalog.

Jest Pan inteligentny, wykształcony, komunikatywny, ale nietolerancyjny

dla odmiennych poglądów. Czasami mam wrażenie, że pogardza Pan ludźmi, szczególnie tymi cywilizowanymi. Dlaczego?

<Wojciech_Cejrowski> Wrażenie mylne - nie gardzę ludźmi, natomiast nie zawsze dobrze jest być tolerancyjnym, no np. nie toleruję spóźnialskich, niechlujów, drobnych kłamczuszków, zdrady, nielojalności, Pani pewnie też czegoś nie toleruje, prawda?

Czemu często bywa Pan obcesowy? Przecież tak naprawdę, jest Pan równy GOSC i chyba nie lubi Pan robić nikomu przykrości?!!!

<Wojciech_Cejrowski> Przykrości nie, ale bardzo lubię być obcesowy.

Ja bardzo chce podróżować, ale równocześnie trudno mi zostawiać rodzinę i przyjaciół w kraju. Czy pan ma takie problemy i jeśli tak, to jak pan je rozwiązuje?

<Wojciech_Cejrowski> Rodzinę zabieram ze sobą, a przyjaciół mam za granicą.

Czy planuje pan wydanie swoich książek np. w języku hiszpańskim? lub

innym...

<Wojciech_Cejrowski> Tak.

Co jest Pana zdaniem najważniejsze w życiu?

<Wojciech_Cejrowski> Zbawienie duszy.

Co na to pana żona kiedy wyjeżdża pan na 3, 4 miesiące?

<Wojciech_Cejrowski> Cieszy się. Bo... albo jedziemy razem, albo ma okazję odpocząć sobie ode mnie.

Czy jest Pan dumny z tego, że jest Polakiem?

<Wojciech_Cejrowski> Za granicą tak, w Polsce nie.

Jak Pan to robi że stać pana na takie podróże?

<Wojciech_Cejrowski> Zarabiam.

Czy to prawda, ze często chodzi Pan bez butów? Jeśli tak, to dlaczego?

<Wojciech_Cejrowski> Często - kiedy tylko klimat pozwala. Twarde podeszwy stóp są mi potrzebne w dżungli, bo tam chodzę wyłącznie boso - jak Indianie.

Niedziela, 26.11.2006

WIDZIAŁEM BONDA

Niedobry film! Niedobry jako kolejna część SERII. Powinien bowiem trzymać standard poprzednich bondów i spełniać nasze oczekiwania. A zdecydowanie nie spełnia.

Posłuchajcie...

Nowy aktor jest brzydki - z dziobatą twarzą ubeka - i już na pierwszy rzut oka widać, że nie ma duszy dżentelemena - on jest przyuczony do noszenia drogich garniturów, przyuczony do poprawnego zachowania w luksusowym środowisku, ale sam napewno nie ma... błękitu we krwi. To prostacki mięśniak z awansu, lekko odchamiony, ale pierwotne chamstwo z niego wyłazi - no bo na przykład: czy prawdziwy Bond zapytany przez barmana o to jak ma być przygotowane martini, odpowiedziałby: Mam to gdzieś!...?

Poprzedni Bondowie też nie zawsze byli przystojni, ale stanowili wzorzec dystyngowanego zachowania. Jeden (chyba Brosnan) nawet płynąc pod wodą poprawiał sobie krawat.

Film jako taki jest OK - sprawnie zrobiona sensacja. Niestety TYPOWA sensacja, a nie wyjątkowa bondowska. Zabrakło wyrafinowania. Tak bondy były wyrafinowane i dystyngowane. czarne charaktery były okropne i wredne, ale miały klasę. jesli torturowały naszego bohatera, to w sposób wymyslny, a nie waląc ordynarnie po genitaliach. I... najczesciej do tortur wynajmowano ludzi, a zabójstwa dokonywano w białych rękawiczkach. Były brylanty, były gadżety, był brytyjski dowcip. Tym razem jest naparzanka i obleśność.

Zabrakło też wielu elementów na które przy każdym bondzie czekamy:

- nie pojawił się inżynier od wynalazków (ten pierwotny zmarł, ale przecież naleziono następcę z Monty Pytona, czemu więc nie zagrał??)

- nie pojawił się nowy wypasiony samochód (to czym Bond jeżdzi aktualnie jest dość prozaiczne, a jeżeli defibrylator w schowku na rękawiczki ma być gadżetem sezonu, to, ja już wolę pooglądać odcinki sprzed dziesięciu lat)

- nie pojawiła się zakochana w bondzie brzydula z sekretariatu

- nie pojawiło się stadko pięknych kobiet (w całym filmie są tylko: jedna szpetna blondyna i jedna ładniutka szatynka, ale niestety pokryta licznymi pryszczami na ramionach, szyi i plecach... ach gdzie te czasy, kiedy przed zagraniem w bondzie babki szły do plastyka podrasować urodę)

- nie pojawił się czarny charakter działający globalnie i z rozmachem, ekscentryk zbrodni, wizjoner chaosu, który jest tak bogaty, że bawi się przestępstwem Z NUDÓW (jest tylko jakiś zahukany księgowy terrorystów, który dorabia sobie na boczku odsetki od brudnych pieniędzy, ale ani nie ma pięknych domów, ani smykałki do pięknych kobiet, ani nie lubi pić w pięknym szkle, ani nosić pięknych spinek do najdroższych koszul... taki sobie przeciętniak z dużą forsą).

Ogólnie: zabrakło mi bondowskiej finezji, ekscentrycznego stylu zbrodni, filmowego rozmachu akcji (jedna jedyna scena na dżwigach, a potem jeszcze może ten dom który tonie...) i wogóle uważam, że to NIE JEST BOND TYLKO UZURPATOR.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
dzienne, TAK e 2006
indywidualny1, Program pracy terapeutycznej pobyt dzienny WRZESIEŃ 2006
Dziennik Ustaw z 2006 1 całość, BHP i PPOŻ przygotowanie do szkoleń, PPOŻ
Dziennik Ustaw z 2006 r, Dziennik Ustaw z 2006 r
DZIENNIK POKŁADOWY KAPITANA MAC WHIRRA
Dziennik Ustaw z 2006 r, BHP i PPOŻ przygotowanie do szkoleń, PPOŻ
indywidualny2, Program pracy terapeutycznej POBYT DZIENNY Wrzesień 2006
dzienni sopot 2006 wyklad 5
W C 2003 Dziennik pokładowy
dziennik pokladowy fragment
Rozdział 10 Instrukcje, dzienniki pokładowe i dokumentacja eksploatacyjna
Dziennik Pokładowy Pilota(TS 11)
Dziennik Pokladowy 2004
Dziennik Pokladowy 2005
Dziennik Pokladowy 2007
Dziennik Pokladowy 2003
dziennik 04 2006
Co Krasnokutski przekazał na pokład tupolewa Nasz Dziennik
Co Krasnokutski przekazał na pokład tupolewa Nasz Dziennik

więcej podobnych podstron