PŁASZCZ ŚWIĘTEGO MARCINA
Imię Marcin należy do najpopularniejszych na świecie. Chociaż nosił je francuski Święty żyjący w latach 31ó-397, to tylko w Polsce pod jego wezwaniem jest około 200 kościołów. Św. Marcin otacza opieką podróżników, żołnierzy, producentów wina i dywanów. Jest także patronem gwardii szwajcarskiej w Watykanie. Nic dziwnego, bo już jako piętnastoletni młodzieniec zaciągnął się do cesarskich legionów. W tym czasie przygotowywał się również do przyjęcia chrztu, czyli był tak zwanym katechumenem. Znany jest powszechnie pewien szczegół z jego życia. Pełniąc służbę wojskową na terenie dzisiejszej Francji, któregoś zimowego dnia spotkał w bramie miasta marznącego na zimnie żebraka. Niewiele się zastanawiając wyjął miecz, odciął podbitą futrem połowę swego płaszcza i okrył nią nieszczęśnika. Najbliższej nocy we śnie ukazał mu się Chrystus, odziany w tę część jego płaszcza i powiedział: "Marcin jeszcze katechumen, a już Mnie przyodział".
Promyk: Od tej przygody, podobnej do tej jaką miał św. Franciszek, który również podzielił się z biedakiem wszystkim, co posiadał, zaczęło się jakby Twoje nowe życie, czy tak?
Św. Marcin: Każdy ma jakby swój czas łaski. To był mój odruch serca, nic więcej. Gdyby jednak wszyscy kierowali się dobrym sercem, świat wyglądałby zupełnie inaczej.
P.: To nie był koniec Twojej cudownej przygody z Chrystusem. Miałeś również łaskę, aby oddać za Niego życie. Opowiedz o tym.
Św. M.: Po przyjęciu chrztu chciałem opuścić wojsko i poświęcić się kapłaństwu. Nie mogłem jednak tego uczynić, bo akurat wybuchła wojna z Frankami. Cesarz, aby zachęcić nas do walki, przed bitwą kazał nam wypłacić podwójną premię. Oświadczyłem, że jako chrześcijanin nie będę przelewał krwi. Aby nie okrzyknięto mnie tchórzem, byłem gotów na czele legionu iść bez hełmu, tarczy i broni, a jedynie z krzyżem Chrystusa.
Cesarz rozkazał dopilnować, by się tak stało. Całą noc przed bitwą spędziłem na modlitwie. Rano zupełnie nieoczekiwanie przybyła delegacja Franków, prosząc o zawarcie pokoju. Cesarz widząc w tym Boży znak, zgodził się, bym opuścił armię.
P.: Później zostałeś biskupem w Tours…
Św. M.: Kto ugania się za wielkością, wielkość przed nim ucieka; kto ucieka przed wielkością, wtedy ona go szuka. Zanim zostałem biskupem, próbowałem żyć jako pustelnik, czyli po prostu nie chciałem mieć niczego, co przeszkadzałoby w modlitwie. Założyłem pierwszy klasztor mnichów we Francji. Każdy z nas starał się jak najlepiej służyć Bogu i ludziom. Wędrowaliśmy po kraju głosząc Ewangelię.
Kiedy w pobliskim Tours umarł biskup, ludzie wybrali mnie pasterzem tej diecezji. Zostałem więc biskupem, choć nigdy nie pragnąłem żadnych zaszczytów z tytułu głoszenia Ewangelii.
P.: Jako biskup żyłeś w wielkim! ubóstwie…
Św. M.: W niczym nie zmieniłem swego postępowania, czyli pozostałem ubogim wśród ubogich. Wszyscy biedni ludzie garnęli się do mnie, a pragnący poznać Chrystusa mieli u mnie zawsze drzwi otwarte. To był najlepszy sposób głoszenia Ewangelii. Ludziom głodnym i potrzebującym nie wystarczy tylko mówić o Bogu, ale trzeba coś dla nich czynić. Tak było w moich czasach, tak jest i dzisiaj.
P.: Czy to prawda, że pod swoim ubraniem nosiłeś włosiennicę?
Św. M.: Sytemu trudno zrozumieć biedaka. Nie można też pojąć wyrzeczenia się i cierpień Jezusa, kiedy samemu się nie pości, nie modli wytrwale i nie cierpi z różnych powodów. Cierpienie otwiera oczy na prawdziwe wartości. Woła też o Boże miłosierdzie. Cierpienie i bieda są również okazją dla wielu, aby poddali się odruchowi swego serca i podzielili się tym, co mają. W życiu każdego człowieka powtarza się moja historia z płaszczem. Zawsze mamy między sobą ubogich czy cierpiących. Zawsze też mamy okazję odnaleźć zagubioną wielkość. Większa radość jest w dawaniu aniżeli w braniu.
C.R
Promyk Jutrzenki 2/98 s. 12