"Z mugolem za pan brat!"
Autorka: Pisces Miles
Tłumaczyła: Villdeo
Rozdział XVII
Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie
Virginia była wściekła bez powodu.
Znaczy, mam powód... Jestem zła na Draco za to, co powiedział...
Zacisnęła ręce w pięści. Kilka zwykłych słów i ona od razu musi się wkurzać!!!
Co on sobie myślał? Ja? Zaburzenia umysłowe? Mogłam pozwolić, żeby został z tym oparzeniem. W ogóle mogłaby mu uschnąć ta ręka!!! Ale oczywiście ja muszę robić za instytucję charytatywną!!!
Czułą się... zraniona.
Prawdę mówiąc, nie wiedziała, jaki powinien być przyjaciel - nigdy żadnego nie miała. Nagle zrobiło jej się głupio , że nazywa Dracona Malfoy swoim przyjacielem. Oczywiście, dogadywali się ze sobą o niebo lepiej niż wcześniej, ale trudno było to nadal nazwać przyjaźnią.
To stosunek kat-ofiara.
Ona z rozdwojoną jaźnią? Absurd! Przecież to, co wczoraj odstawiła, to tylko było wyzwanie, zakład.
A tym zakładem zyskała sobie znowu uwagę całej szkoły. Ale dziś wszyscy byli zdumieni tym, jak wygląda.
Bo wyglądała, jakby nie była tą samą dziewczyną, która wczoraj tańczyła w studio. Dziś miała pod oczami czarne cienie i włosy podobne do drutów.
- Weasleyówna, wyglądasz jak łachmaniara - usłyszała z kąta drwinę.
Za nią stał Montague, oparty o ścianę, z założonymi rękami.
- A to coś złego?- spytała spokojnie.
- Jesteś tą samą dziewczyną, która wczoraj mnie uwiodła? Bo w innym razie zaczynam się zastanawiać, czemu dałem się na to nabrać - uśmiechnął się szyderczo.
- Przepraszam, jeśli nie spełniam twoich wymagań - też się tak uśmiechnęła.- I co?
Chwycił ją za rękę. Po chwili przytwierdził ją do ściany.
- Ty suko...- sapnął rozzłoszczony.- Myślisz, że możesz wykiwać jakiegoś Ślizgona, tym bardziej mnie? Umiesz grać, ale nie umiesz kłamać. Jeśli usłyszę, że zrobiłaś to jeszcze jednemu chłopakowi, pożałujesz.
- Zapamiętam to sobie - odrzekła stanowczo, patrząc na niego.- Czy byłbyś tak łaskawy i puścił mnie?
Montague spojrzał na nią wściekły.
- Nie graj w grę, w której nie znasz zasad, albo pożałujesz - ostrzegł ją, puszczając ją. Po chwili zniknął jej z oczu.
Virginia ześlizgnęła się po ścianie w dół, oddychając szybko.
Grożono jej. Co zrobiła takie złego wczoraj? Nawet go przecież nie pocałowała!
Oczywiście, piętnastolatce trudno było zrozumieć, co czuli wszyscy normalni faceci w sali, więc również Montague.
- Yo! - ktoś krzyknął do niej. Nad nią stała jakaś dziewczyna, wyciągająca do niej rękę. - Nic ci nie jest?
- Nie, nie, dzięki - wymamrotała szybko.
- Ty musisz być Ginny Weasley, ta piękna i wspaniała tancerka - zauważyła dziewczyna.- Pamiętasz mnie?
Virginia spojrzała na nią.
- Ty jesteś...
Dziewczyna znów się uśmiechnęła i wyciągnęła rękę.
- Yvette Dawes z Beauxbatons.
Rudowłosa uśmiechnęła się lekko, ściskając jej dłoń.
- Masz wspaniały akcent, tak naprawdę, to myślałam, że uczniowie z Durmstrangu i Beauxbatons będą się jąknąć po angielsku, a tu taka niespodzianka!
Yvette kiwnęła głową.
- Wszyscy zostali dobieranie również pod względem dykcji. A ja pochodzą z rodziny amerykańsko-francuskiej. Moja mam mieszkała we Francji, a ojciec pochodzi z Ameryki. Jestem półmugolką.
Virginia uniosła brew.
- Półmugolką?
Francuska kiwnęła głową, wzdychając.
- Mama musiała długo przekonywać ojca, żebym poszła do Beauxbatons. Mieszkam w Ameryce, tylko na wakacje przyjeżdżam do Francji.
Tak naprawdę to Yvette była bardzo ładną dziewczyną, a po jej zachowaniu i sposobie bycia można było wywnioskować, że jest też bardzo energiczna i przyjacielska. Straszna z niej gaduła.
Miała ciemnoblond włosy do ramion, a grzywka, odgarnięta przedziałkiem na bok, sięgała jej aż do piersi. Nie nosiła krawatu, za tu usta miała pomalowane błyszczykiem, a z uszu zwisały jej dwa wielkie kolczyki-koła. Złote. Oczy miała dziwnego koloru - ni to piwne, ni to zielone, ale były i tak piękne. Jej skóra była mlecznobiała, ale piegów w ogóle nie było widać.
- Szłaś do studia?- spytała.
- Tak.
- Może pójdziemy razem? Zaraz zaczyna się próba.- zaproponowała, uśmiechając się wesoło do Virginii.
Rudowłosa kiwnęła głową.
- Super! - krzyknęła Yvette.- Wiesz, w ogóle cię nie poznawałam, ale dziewczyny z mojej szkoły zaczęły rozmawiać o Adrianie Bradleyu i wtedy zrozumiałam, że dziewczyna, która siedzi niedaleko nas, zawalona stosem książek to ty!
Jej koleżanka uśmiechnęła się nieśmiało.
- Miałam dużo pracy... Odrabiałam eliksiry. Wiesz, nasi nauczyciele nigdy nam nie popuszczą. A jaką rolę dostałaś?
- Wallis Murray, najlepsza przyjaciółka Gladys Winnifred do usług - uśmiechnęła się znowu.- Miałam szczęście, że ją dostałam, bo mi się naprawdę podoba.
- Ale ze twoim talentem do tańca mogłabyś sama zostać Gladys Winnifred!- zaprotestowała Virginia.
Yvette potrząsnęła głową.
- Nie lubię być w samym środku świateł reflektorów. Do Gabrielle nie jestem podobna, nie martw się - parsknęła.- Poza tym, ja ufam Lawrence'owi. Jeśli on myśli, że jesteś najlepsza, to jesteś.
- To nie tak, że jestem piękna, wspaniała i takie inne duperele. Nawet nie umiem się uczesać! Nigdy się nie malowałam, a w balowej szacie wystąpiłam tylko raz - odparła przygnębiająco.
Yvette machnęła ręką, śmiejąc się głośno.
- Tak, oczywiście, biedna kózka, nic nie jadłam, nic nie piłam. A widziałaś, jak się wczoraj faceci ślinili na twój widok, co? Nawet Draco Malfoy, którego uważałam za kawał wielkiej góry lodowej wydawał się być wstrząśnięty twoja śmiałością!
- Aha?
Francuzka zatrzymała się przed nią i chwyciła za ramiona.
- Ginny, wszystko, czego potrzebujesz, to lekka przebieranka. Trochę makijażu, wydekoltowana bluzeczka, skórzane spodnie i chłopaki będą się za tobą ustawiać kolejkami. W następną sobotę jest wycieczka do Hogsmeade, przejdźmy się.
Virginia zawahała się.
- Nie, dzięki, rzadko tam bywam. Nie muszę. Słuchaj, dobrze mi jest, jak jest i...
Yvette pogroziła jej placem.
- Ginny, trzeba poznać wszystkie strony i zakamarki życia! Możesz być Ginny tą teraz, Ginny, której nie ma i Ginny, która wyszła na świat! Wszystko zależy od ciebie! Chodź, będzie fajnie!
Westchnęła.
- No dobra.
- Zarąbiście!
***
- Wybierasz się jutro do Hogsmeade? - spytał zdziwiony Ron takim tonem, jakby kończył się świat.
Jego siostra parsknęła, nawet na niego nie patrząc. Była na niego zła, poza tym naprawdę zachowywał się jak głupek.
- Ginny, co ty będziesz tam robiła? - dodał Harry. Był obiad. Nowina, jakoby Ginny wybierała się do miasta, zaskoczyła wszystkich Gryfonów, a nawet wprost nimi wstrząsnęła. Ginny wybiera się do Hogsmeade.
Przedtem była tam tylko raz - w trzeciej klasie. Z ciekawości. Po wycieczce stwierdziła, że nie ma po co tam jeździć - wszyscy wydawali pieniądze na słodycze albo jakieś Quidditchowe śmieci.
- O mój Boże, co w tym takiego dziwnego? - zapytała.
Hermiona spojrzał na nią.
- Masz racje, powinnaś iść, to nasza druga wycieczka w tym roku - powiedziała spokojnie.- Musisz się trochę zresocjalizować, Ginny, a nie czytać i uczyć się na okrągło.
- Powoli, Hermiono - przerwała Lavender.- Ona jest wykończona tą całą robotą, którą daje jej Snape.
Virginia wzruszyła ramionami.
- Jej, nie byłam w Hogsmeade dwa lata., chcę zobaczyć, czy coś się zmieniło.
- Podobno do Zonko przywieźli nową partię zabawek. Ciekawe, co to, nie? - zakończył temat Dean, pytając cały dom.
- Szkoda, że nie ma Freda i Georga, ale by mieli uciechę - dodał Seamus. Parvati zaśmiała się.
- Chociaż nie musisz się martwić, że będziesz miał nagle piórka!
Rudowłosa mimowolnie się uśmiechnęła na wspomnienie swoich braci. Bardzo jej brakowało ich psikusów i wybryków. Było tak fajnie, jak ktoś wszedł im w drogę.
Następnego dnia Weasleyówna przyczepiła się do osób, które także wybierały się do wioski.
Było zimno.
- Ginny! - krzyknęła Yvette, podbiegając do niej. Za nią falowała błękitna torebka. Chwyciła ją za rękę. - Chodź, chcę ci coś pokazać!
Virginia nie zdążyła nawet zaprotestować.
- Yvette! Gdzie my idziemy? Zgubimy się!
Jej koleżanka uśmiechnęła się tajemniczo.
- Powoli. Zrobimy cię na takie bóstwo, że cię rodzona matka nie pozna!
Gryfonka westchnęła i postanowiła się lepiej nie pytać, w jaki sposób Yvette ma zamiar tego dokonać.
Po dziesięciu minutach dotarły do domu z czarnych cegiełek, ogrodzonego srebrną siatka. Z okna rozbrzmiewała muzyka.
- Jesteśmy! - powiadomiła ją Francuzka. - No, nie czaj się!
Kilka razy zapukała w drzwi. Otworzyły się, a przed nimi stanęła dwudziestolatka (Virginia więcej jej nie dawała) w jasnozielonej sukience, a jej jasne włosy związane były w warkocz.
- Yvette! Ale niespodzianka! - zawołała kobieta, mocno ją przytulając.
- Ciotko Felicity! Udusisz mnie!
- Wybacz - kobieta uśmiechnęła się.- O, przyszłaś z koleżanką!
- No pewnie! Nazywa się Ginny Weasley, jest z Hogwartu.
- Ginny Weasley?- spytała zszokowana Felicity.- Ta sama Ginny Weasley, która wygrała rolę Gladys Winnifred?
- A co! - odrzekła dumnie Yvette. - We własnej osobie!
- Ale... - ciotka przyjrzała się jej uważnie. - Dziecko, ty nie wyglądasz...
- No i właśnie, ciotko! - przerwała jej siostrzenica/bratanica (niepotrzebne skreślić). - Dlatego tu jesteśmy!
- Ojej! - krzyknęła nagle tamta.- Wejdźcie, wejdźcie, bo potem będę was musiała odmrażać! Mam gościa, ale chyba obydwie ja znacie! - mrugnęła do dziewczyn.
- Lesley! - zawołały zaskoczone.
- Virginia? Yvette? - zapytała Lesley, również zdumiona.- A co wy tu robicie?
- Wiedziałam, że sie znacie! - odparła Felicity. - Yvette jest córką mojej przyrodniej siostry, czyli moją siostrzenicą. - wyjaśniała.
Koleżanka skinęła głową.
- Dziś jest wycieczka do Hogsmeade, co?
Virginia kiwnęła głową.
- Co ty tu robisz?
Przyszła bratowa uśmiechnęła się.
- Hehe. Byłam z Felicity w szkole.
Weasleyówna uniosła brew.
- Jest pani mugolką?
Felicity potrzasnęła głową.
- Primo: nie pani. Secundo: jestem półmugolką. Yvette się ode mnie uczyła tańczyć.
Jej siostrzenica uśmiechnęła się szeroko i objęła ją.
- Uwielbiam moja ciotkę! Jest zawsze na topie, wie, jak się ubrać, umalować i te rzeczy.
- Ile pani... - Felicity spojrzała groźnie. - Ile masz lat? Nie przekroczyłaś na pewno trzydziestki.
Potrząsnęła ponownie głową.
- Pewnie, że nie, niedawno skończyłam dwadzieścia pięć lat!
- Ciotko - odezwała się Yvette. - Może ciotka odnowić Ginny? Wiem, że ciotka może!
Felicity uniosła brew.
- A to dlatego ciągnęłaś tu małą biedną Ginny!
- Błagam!
Właścicielka domu spojrzała na rudowłosą, trąc podbródek.
- No dobra, zobaczę, co się da zrobić.
- Super! - krzyknęła Francuzka.
- Ale najpierw prysznic, młoda damo. No, już!
- Prysznic? - spytała zdezorientowana Virginia, ale zanim zdążyła się odezwać, została wepchnięta do łazienki.
Po gorącej kąpieli, opatuloną w ciepły polarowy szlafrok, postawiono ją przed ogromnym, lustrem w błękitnej łazience.
- Teraz cię ubierzemy - powiedziała Felicity, machając różdżką. Wokół nich pojawiła się chyba wszystkie ciuchy, jakie tylko można sobie wymarzyć.
- Bez przesady! - krzyknęła Virginia. - Nie założę tego!
- Ginny! Tylko raz! - błagała ją Yvette.
Po rewii mody dwie wariatki zaatakowały ją zawartością wielkiej kosmetyczki. Puder, cień do powiek, różyk, błyszczyk, maskara i takie inne duperele.
A Lesley tylko się śmiała.
Virginia ciągle zamykała oczy, nie chcąc patrzeć na tę swoją odnowę.
- Tada! - zakończyła sprawę Felicity. - Wyglądasz ślicznie! Jestem geniuszką!
- Ej, Virginia, spójrz w lustro! - spróbowała ja nakłonić Yvette.
- Dobra.
Powoli uniosła głowę, jakby się bojąc tego, co tam zobaczy.
I patrzyła w to lustro dobre dwie minuty, zanim wreszcie rzekła:
- Kto to jest?
- Ty, idiotko!
- O nie! - zaprotestowała, pochylając się do przodu.- To na pewno nie jestem ja!
Bo odbicie w lustrze miało ogromne brązowe oczy, długie rzęsy, na powiekach zielony cień. Twarz miała bez żadnej skazy, bez żadnego piega, usta miały kolor dojrzałego, czerwonego wina.
Dziewczyna w lustrze nosiła purpurowy top bez brzucha i marszczone, czarne, imitujące skórę spodnie ze srebrnym paskiem na biodrach. Na nogach miała purpurowe botki. Zwykle potargane i nieuczesane włosy spływały kaskadami po obu stronach głowy.
- Wyglądasz strasznie seksownie - zauważyła Lesley. - Felicity, jesteś genialna, rzeczywiście. To był dobry krok, żebyś została naszą charakteryzatorką!
- Komplement zaakceptowany - odrzekła.
- Ciotka bierze udział w musicalu? - zapytała Yvette. Virginia patrzyła na nie ciekawym wzrokiem.
- A jak myślisz, kochanie? - odpowiedziała, unosząc kciuki w górę. Jej siostrzenica pisnęła, zachwycona.
- I co o tym myślisz? - zapytała, wskazując Virginii lustro.
- No... Ona jest śliczna... - zaczęła, nadal wystraszona.
- Nie ona, tylko ty!
- Żeby. Jak mnie ktokolwiek tam rozpozna? - wskazała głową na miasto.
- Chcesz się założyć? - sprowokowała ją koleżanka.
- Po co?
Yvette uśmiechnęła się złowieszczo.
- Pójdziemy pod Trzy miotły i zobaczymy, czy ktokolwiek cię rozpozna.
- Że co?!! Mowy nie ma! Będą się śmiali!
- Dziesięć galeonów za to, że powiedzą, że z ciebie niezła laska. - ciągnęła Francuzka.
- Okay! Nie ma sprawy! - uścisnęła jej dłoń.- Dziesięć galeonów, jest już moje, Yvette!
- Jeszcze zobaczymy! - blondynka w biegu złapała ich szaty i wyszły.
- Te, kićki, zaraz do was dołączymy! - zawołała przez okno Lesley.
- Żal tracić takich scen - zgodziła się Felicity, uśmiechając lakonicznie.
***
- Czyżbyś tchórzyła? - zapytała Yvette, kiedy Virginia zatrzymała się przed drzwiami do knajpy, wahając.
- Nie... Nie, wcale, nie... Nie... No, dobra, mam pietra jak nigdy! - wyjąkała, zakrywając się szatą.
- Oj, Ginny, przecież nie jesteś jakimś szkaradnym potworkiem! - Yvette uniosła oczy ku niebu,.
- Ala ja tam nikogo nie znam! - odparła koleżanka.
- Nie szkodzi. Ja na przykład znam Madame Rosmertę - i mówiąc, to pociągnęła ją za rękę do przodu..
- Ej! Nie o ten sposób "znania" mi chodzi! Wiesz, że...
Drzwi otworzył się i na ulicę wypadła smuga pomarańczowego światła. Usłyszały muzykę. Dziwne, żeby w Trzech Miotłach grali takie utwory, ale czego się nie robi, kiedy główną klientelą są młodzi?
W środku było dość spokojnie i romantycznie. Większość stolików zajmowały paczki albo pary. Po dwóch stronach lokalu siedzieli Ślizgoni (ściana) i Gryfoni (strona okien).
O, ludu, czemu Rita Skeeter jest zawsze tam, gdzie być nie powinna?
Dziennikarka już je zauważyła - właśnie machnęła ręką na swojego fotografa.
- Madame Rosmerto! - zawołała Yvette, wieszając szatę na kołku przy drzwiach. Zwróciła na siebie uwagę większość młodzieży.
- Och, Yvette! - właścicielka natychmiast wyszła ze schowka. - Co za niespodziewana wizyta!
- Płaszcz, kochana! - syknęła Yvette do Virginii.
- Nie, moja droga - odrzekła, jeszcze bardziej się owijając.
- Tak! - szepnęła koleżanka.- Madame Rosmerto! - objęła ją, całując po obu stronach kobiety powietrze.
- O, nowa koleżanka? Z Beauxbatons?
- Och, nie, nie. To moja koleżanka z Hogwartu, Ginger - przedstawiła Yvette. Teraz Virginia chociaż wiedziała, jak się nazywa. Zdjęła płaszcz, rozglądając się. Oj, wiele osób na nią patrzyło, a szczególnie chłopaków. Od razu pomyślała, że ten cały zakład jest do bani.
- Cudowna! - zauważyła Madame Rosmerta. - Wprost niesamowita.
Rudowłosa uśmiechnęła się.
- Dziękuję pani.
- Siadajcie, podam wam kremowe piwo. - właścicielka zniknęła w pomieszczeniu obok.
- Yvette, wiesz, że już jesteś martwa? - syknęła Virginia. Większość facetów patrzyła na nie, poszczególni nawet puszczali do nich oczka i gwizdali cicho.
W tym całym przyćmionym świetle trudno było powiedzieć, że Weasleyówna była ruda - jej włosy przybrały odcień kasztanu.
Yvette także się przebrała - włosy miała rozpuszczone. Ubrana była na czarno - czarna bluzeczka, czarna miniówa i czarne kowbojki.
- Ej, ej, niech ja najpierw odbiorę swoją nagrodę - uśmiechnęła się Francuzka, siadając na stołku przy barze. - Patrz, ci mniej inteligentni już się ślinią!
- A wiesz, czemu? Bo mnie ubrałyście jak prostytutkę! - zdenerwowała się.
- Proszę ciebie, ślicznotko - powiedział jakimś chłopak, podając im piwo. - Masz na imię Ginger, prawda?
- No - odrzekał prędko.
- Jesteś bardzo ładna.
- Dziękuję.
- A mnie to nigdy nie powiedziałeś, że jestem ładna, Dominicu! - zaprotestowała Yvette.
- Po co? Aniołom nie mówi się komplementów. Wiesz, to może być niebezpieczne. - odparł.
- To jest Dominic Carnes, siostrzeniec Madame Rosmerty. Robi świetne drinki, a po nocach pracuje w mugolskim barze - wyjaśniał "stara bywalczyni".
- Miło cię poznać - Virginia podała mu dłoń.
- Jak i ciebie - uścisnął ją.
- O nie, nawet o tym nie myśl, perwersie!- ostrzegła Yvette.
- O czym? Przecież jeszcze nic nie zrobiłem!
- Nie słuchaj go, Ginger, jest straszny, jeśli chodzi o niektóre sprawy.
- Yvette, Yvette! - zawołał Dominic.
Zignorowała go.
- I co myślisz, co? - zapytała swojej koleżanki.
Virginia uśmiechnęła się słodko, ale tylko ustami.
- Niewiele. Tylko nie wydaje ci się, że wszyscy się na mnie gapią?
- Jak nie patrzeć na taką laleczkę? - barman uśmiechnął się, pochylając do przodu. - Jesteś seksy!
Poczuła, że jest jej gorąco, a przynajmniej na twarzy.
Dzięki Bogu, że tu tak ciemno!
- Ej, Domin, podkręć! - zawołała nagle uśmiechnięta Yvette.
- Jak? - spojrzał na nią.
- Podkręć muzę. Pogimnastykujemy się z lekka! - krzyknęła. Dominic zaśmiał się, machając lekko różdżką. Za każdym machnięciem głośność muzyki zwiększała się.
- Kobieto, co ty robisz? - zapytała ostrożnie Virginia.
Bo Yvette wskoczyła na blat, zostawiając wyobraźni chłopaków siedzących nieopodal niewiele do życzenia.
- Tańczę, a cóżby innego?! - odpowiedziała.- To klasztor czy pub? Pohałasujmy trochę!
- Dalej, laska! - krzyknął Hase, podnosząc kufel z piwem.
- Zarąbiście! - wrzasnął Terry Boot z Ravenclawu. - Ale odjazd!
Yvette powoli zgięła kolana, kołysząc się do taktu i pocałowała jakiegoś chłopaka z Durmstrangu. Dopiła jego piwo.
A w knajpie zrobiła raban.
Obróciła się do Virginii.
- Wchodź tu, Ginger!
- Chciałabyś!
- Tak, chciałabym! - kiwnęła na nią palcem.- Już cię tu widzę!
- Wejdź, Ginger! - ktoś krzyknął. Akurat do pubu weszły Felicity i Lesley, patrzące na nie wesoło. Wszyscy klaskali. Madame Rosmerta śmiała się tak mocno, ze z oczu płynęły jej łzy,.
- Oj, zabiję cię jak wrócimy! - syknęła Virginia do swojej "przyjaciółki".
- Ciekawe... - odrzekła, podając jej rękę.
- Pokaż im, Ginger! - wrzasnął Dominic, klepiąc ją po tyłku.
Virginia pisnęła i odskoczyła. Yvette musiała ją chwycić na nadgarstek i okręcić, żeby nie spadła.
I jak tu myśleć logicznie...
Uśmiechnęła się swoim najbardziej zmysłowym uśmiechem.
Teraz to naprawdę się czuję jak dama w szkarłacie, nie ma co!
- Ginger! Ginger! Ginger! Ginger! - krzyczała Yvette, klaszcząc razem z resztą.
Nie chcąc rozczarować "publiki" „Ginger” wyrzuciła ramiona w górę, odrzuciła włosy do tyłu, po czym zjechała dłońmi wzdłuż ciała, wyginając się uwodzicielsko (i pokazując wszystkim co nieco za bluzką). Uśmiechnęła się do Yvette, która kiwnęła głową.
Obydwie zeskoczyły z kontuaru.
- Dalej, kociaki!
Yvette przeszła powoli wzdłuż stołów, uśmiechając się do wszystkich zawadiacko.
- Czadu, Ginger! - krzyknęły dziewczyny z Hufflepuffu i Ravenclawu,
Kątem oka zauważyła Dracona, patrzącego na nią zagadkowo. Co tu dużo kryć, nawet Harry się na nią gapił jak osłupiały, a Ronowi szczęka zjechała w dół.
Deana i Seamusa lepiej nie opisywać - zachowywali się jak prawie cała reszta chłopaków, czyli gwizdali i klaskali.
Yvette doszła do kilku dziewczyn z Beauxbatons z Gabrielle na czele. Jednak blondynka umyślnie je zignorowała i pociągnęła stojącego blisko nich Adriana za krawat.
- A co ty robisz, Dawes?! - krzyknęła rozgniewana Gabrielle, łapiąc ją za rękę.
- Na kilka minut wypożyczam twojego mana! Dziękuję.
Co było robić? Adrian wydawał się być chętnym.
- Ginger, patrz, jakiego mam grzańca! - krzyknęła.- Zgadzają się panie?
Cała żeńska populacja krzyknęła zgodne "tak".
- Gorący towar! - Virginia spojrzała na niego. Spojrzała mu w oczu. W te niebieskie oczy...
Zerwała z niego szatę.
- No, Ginger, do roboty! - krzyknęła Yvette.
Adrian, uśmiechając się, chwycił Virginię za nadgarstki i zaczęli tańczyć. Virginii było gorąco, nagle powieki zaczęły jej ciążyć, podłoga się huśtała. Było... magicznie.
Adrian kilka razy zastukał obcasami o podłogę. Tańczyli.
Kiedy muzyka ucichła, Yvette i Virginia przestały się poruszać, kłaniając głęboko. Adrian także się ukłonił, uśmiechając lekko. Jego długie czarne włosy opadła mu luźno, krawat gdzieś upadł, a koszulę miał rozpiętą.
- Dziękujemy! - wrzeszczała Yvette. - Dziękujemy! - spojrzała na koleżankę. - A teraz aplauz dla naszej słodkiej Ginger! - wrzasnęła, klaszcząc głośno.
- Yeee!!! - krzyczała Lesley, ciągnąc za rękaw Charliego, który jakoś wpadł, żeby zobaczyć najlepszy numer Virginii.
- Panno Yvette Dawes! - ktoś nagle zapiszczał.
W drzwiach stały Profesor Peridot i McGonagall oraz profesor Moyet.
- Tak, pani profesor? - odparła niewinnie Yvette, mrugając zaskoczona.
- Dawes, sugeruję, żebyś bardziej szanowała siebie i innych! - odpowiedział Moyet szorstko.- Jeśli otrzymałaś taką rolę, to nie oznacza wcale, że masz to przekładać na życie codzienne.
- Ale co ja zrobiłam? - zapytała cicho. Virginia próbowała nie westchnąć głośno. Adrian wycofywał się chyłkiem do tyłu.
- Proponuje panią nauczyć czegoś, Dawes - odrzekł Moyet.
- A ja mówiłam, że będą kłopoty - syknęła do niej prawie niesłyszalnie Virginia, tamując śmiech.
- Aha - odpowiedziała.- Jak jesteś taka mądra, to też to odkręcaj, panno [i] Ginny Weasley [/i] !!! - nagle zakryła usta dłonią, spoglądając na nią przepraszająco.
Szczęki wszystkich poleciały w dół.
- Panno Weasley!!! - McGonagall spojrzała z niedowierzaniem na dziewczynę, która miała opinię najspokojniejszej, najprostszej i najbardziej wychowanej dziewczyny w Hogwarcie. - Co pani tu robi, w stroju nadającym się na plażę nudystów!!!
Virginia nie zwróciła na nią uwagi. Rzuciła się na Yvette, a raczej do szyi Yvette.
- Obiecywałam, że cię zabiję, więc proszę bardzo!!!!
- Życie jest okrutne, kochana! - zaśmiała się jej koleżanka.
- Panno Weasley! - przypomniała o sobie McGonagall.
- A... A... - Virginia spojrzała na swoją wychowawczynię.- Eeee... Komuś piwa?
Koniec rozdziału XVII