BW 1920 07 Zagadn roli gen Weyganda


ZAGADNIENIE ROLI GENERAŁA WEYGANDA

Jednym z wielkich zagadnień spornych, dotyczących bitwy warszaw­skiej, jest zagadnienie roli ge­ne­rała Weyganda w wygraniu tej bitwy.

Mamy w Polsce świadomość, że to my, Polacy wygraliśmy tę bitwę. Natomiast w alianckim świe­cie zachodnim, mianowicie przede wszy­stkim we Francji, panuje niezachwiane przekonanie, że tę bitwę wy­grał francuski generał Weygand. Także i w Anglii wśród ogółu tych, co się interesują historią i poli­ty­ką, panuje podskórny, utajony nurt przeświadczenia, zgodnego z opinią francuską, choć przez grzeczność wobec Polski nie mówi się tego głośno. Natomiast deklaruje się równocześnie czasami oświadczeniami lorda D'Abernon i wywo­dami historycznymi Normana Davies'a i innych, że zwycięzcą w tej bitwie był Pił­sudski.

Spór narodził się w okolicznościach następujących. Państwa alian­ckie Francja i Anglia po­pie­rały obóz białych w rosyjskiej wojnie domowej. Obóz ten w ciągu roku 1919 i w początkach roku 1920 sprawę swoją przegrał. Wszystkie główne ośrodki białego oporu przeciwko rewolucji i przeciwko wojskom czerwonym po­niosły klęskę. Runęło potężne ąuasipaństwo syberyjskie, rządzone przez admi­ra­ła Kołczaka, sięgające od Pacyfiku chwilami aż prawie do Wołgi; uległo zagładzie w okolicznościach tragicznych, wśród rzezi i rozlewu krwi, a katastrofa jego ukoronowana została osobistą tragedią samego Kołczaka, wydanego w ręce rewolucyjne przez jego czeskich sprzymierzeńców i protektorów i przez bol­sze­wików roz­strzelanego. Runęło rozległe terytorium pod władzą generała Denikina, obejmujące znacz­ną, południową część Rosji Europejskiej, w pewnym okresie zwycięsko posuwające się ku Moskwie i zda­­ce się mieć szansę osiągnięcia w wojnie domowej pełnego zwycięstwa; a jed­nak w końcu pokonane. Pozostał po nim tylko broniący się Krym, rodzaj rosyjskich Okopów świętej Trójcy, trwający pod zreorgani­zowanym dowództwem generała Wrangla i mający się utrzymać aż do następnego roku. Uległ likwidacji i zagładzie oparty o Estonię ośro­dek generała Judenicza, pragnący bezsku­tecznie ma­sze­rować na Petersburg. Uległ także likwidacji niewielki ośrodek białorosyjski na samej północy, wokół Archangielska i Murmańska, oparty o okupa­cyjne wojska angielskie i niezdolny do utrzymania swego istnie­nia poza chwilę ewakuacji angielskich protektorów.

I oto jedynym poważnym przeciwnikiem czerwonej Rosji, który nadal prowadził z nią wojnę, sta­ła się Polska. Dla wielu Anglików i Francuzów ta Polska była jeszcze jednym fragmentem rosyjskiej woj­ny domowej. Bolszewicy pobili Kołczaka, Denikina, Judenicza i innych i teraz zabiorą się do zli­kwi­dowania też przecież w znacznej części z pod władzy rosyjskiej wyodrębnionych i z państwa rosyjskie­go politycznie wyłonionych Polaków. A w dodatku, było dla państw zachodnich widoczne, że Polacy po­no­szą w wojnie z czerwoną Rosją już zarysowującą się, taką samą klęskę, jak rosyjscy biali. Zaawan­tu­ro­wali się swą wyprawą ukraińską Piłsudskiego aż do Kijowa ale doznali niepowodzenia, cofali się i by­li bici dzień po dniu i ty­dzień po tygodniu przez potężne, nowe zjawisko, jakim była armia konna Budiennego. Cofali się spod Kijowa tak, jak poprzednio Denikin spod Moskwy. A co więcej, byli bici także i na północy i cofali się z rozległych obszarów białoruskich, uważanych przez aliantów za rosyjskie, które udało im się tam w 1919 roku obsadzić. Dla oczu obserwatorów zachodnioeuropejskich polskie nie­po­wodzenia były powtórzeniem niepowodzeń i katastrof białych armii rosyjskich. A wiadomości z pol­skiego frontu były w nie małym stopniu powtórze­niem niedawnych wiadomości z frontów rosyjskiej woj­ny domowej. Wojska polskie cofały się bezładnie, polskie pułki i dywizje rozsypy­wały się w chao­tycz­nym odwrocie, zagarniane były wielkimi masami do niewoli, a nawet kurczyły się w wyniku masowych dezercji, lub samowolnej ucieczki z pól bitwy.

Zachodni obserwatorzy, dziennikarze, politycy, a także i eksperci wojskowi, sztabowcy i genera­ło­wie, uważali, że z wojskami polskimi powtarza się dokładnie to samo, co się stało z wojskami białych wo­dzów rosyjskich. Armie Polskie cofają się, topnieją i przestają się bronić w ten sam sposób, jak to się niewiele miesięcy wcześniej stało z armiami Denikina, czy Kołczaka.

Ale dla Francji i Anglii sprawa losów Polski to nie było to samo, co sprawa losów Syberii czy rosyjskiego Południa. Polska była kra­jem środkowoeuropejskim. Podbój Polski przez armie bolszewickie to byłoby usadowienie się Rosji bolszewickiej w samym centrum Europy. Tylko Niemcy odgradzały Pol­skę od Francji, a także od tak blisko obchodzących Wielką Brytanię krajów, jak Belgia i Holandia. Co by się stało z Niemcami, gdyby Polska runęła równie kompletnie i katastroficznie, jak denikinowska Rosja Południowa i jak kołczakowska Syberia? Jedno z dwojga: Niemcy byłyby stawiły bolszewikom opór, ale w ta­kim razie należało by im pomóc, a wobec tego cała wojna światowa okazałaby się rozegraną na marne, bo potęga nie­miecka musiałaby być odbudowana. Albo rzecz jeszcze gorsza: Niemcy połączyliby się z bol­szewikami, a w takim razie łączna potęga niemieckorosyjska stanęłaby oko w oko naprzeciw Francji i jej kon­tynentalnych sojuszników, a także, bezspornie w oko w oko również i naprzeciw Wielkiej Brytanii. Dla sił konserwatywnych w krajach zachodnich zarysowywała się tylko jedna możliwość ratunku: trzeba było uratować Polskę. Natomiast istniejące w krajach zachodnich siły rewolucyjne na przykład brytyj­ska Partia Pracy na czele z tak wy­bitnymi swymi przedstawicielami, jak Ernest Bevin, późniejszy wybit­ny brytyjski mąż stanu, wcale się perspektywą zwycięstwa rosyj­skiej rewolucji nad opierającą się jej pań­ską Polską nie martwiły. Nie martwiły się także i perspektywą, że rewolucja rosyjska ogarnąć może także i Niemcy, Francję, a może również Włochy i Hiszpanię.

Politycy i fachowcy wojskowi zachodni nie mieli do armii polskiej zaufania. Wyobrażali oni sobie, że armia ta musi być czymś podob­nym do białych armii rosyjskich, a więc jest złożona z masy żoł­nier­skiej, usposobionej rewolucyjnie i nie bardzo skłonnej do walki przeciwko Rosji bolszewickiej, a także z ofi­cerów, zmęczonych wojną i wystraszonych i myślących raczej o tym, jak się osobiście uratować, niż o tym, jak odnieść zwycięstwo. I że dowodzona jest przez genera­łów, równie bezradnych, jak biali gene­ra­łowie rosyjscy.

Wobec tego, mężowie stanu i fachowcy wojskowi zachodnioeuro­pejscy doszli do prostego wnios­ku: należy objąć nad polską armią władzę i tak tą armią pokierować, by jednak jakoś się naporowi wojsk bolszewickich przeciwstawiła. Trzeba zmusić polskie naczelne władze polityczne, by zgodziły się na odda­nie polskiego naczelnego dowództwa w ręce fachowego generała zachodnioeuropejskiego, mia­nowicie fran­cuskiego generała Weyganda. A ten generał, przy pomo­cy kilkuset umiejętnych oficerów francuskich, żeby tak tę armię ujął w garść, by stworzyła przeciwko naporowi bolszewickiemu mocny wał. Armia pol­ska, oczywiście, byłaby tu potraktowana jak zwykłe mięso armatnie: ujęta w karby europejskiej dyscyp­li­ny, zostałaby zmuszona do tego by się jednak zacząć skutecznie bronić.

W dniu 24 czy też 26 lipca 1920 roku przybyła do Warszawy Misja Międzyaliancka, pod przewod­nictwem brytyjskiego dyplomaty, byłe­go ambasadora w Berlinie, lorda D'Abernon, której członkiem był wy­mieniony wyżej francuski generał, były szef sztabu marszałka Fo­cha, Maxime Weygand. Rządy alian­ckie, Wielka Brytania i Francja, życzyły sobie, by generał ten objął naczelne dowództwo wojsk pol­skich. Projekt ten okazał się niemożliwy do wykonania wobec pol­skiego oporu, na wniosek jednak polskiego Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego, Piłsudskiego, Weygand przydzielony został do polskiego szefa sztabu, generała Rozwadowskiego, jako jego doradca. Rządy zachodnie uważały, że jako doradca, jest on w istocie jego zwierzchnikiem i że nosząc skromny tytuł doradcy, sprawuje on nad polskim szefem szta­bu i nad armią polską pełną władzę. W dniu 15 sierpnia, w 26 dni po przyjeździe generała Weyganda do Polski, ar­mia polska odniosła nad armią sowiecką druzgocące zwycięstwo w bitwie warszawskiej, w dniu następnym armia bolszewicka rozpoczęła odwrót spod Warszawy, a jeszcze o jeden dzień później, polska grupa uderzeniowa znad Wieprza, pod dowództwem Piłsudskiego, zagrodziła cofającym się armiom bol­sze­wickim drogę, uniemożliwiając im bezpieczne wyprowadzenie z pogromu znacznej części tych bolsze­wi­c­kich sił, które w samej bitwie warszawskiej zagładzie nie uległy.

Dla opinii publicznej na zachodzie, a takie i dla wielu niedosta­tecznie poinformowanych zachod­nich fachowców wojskowych to by­ło oczywiste: generał Weygand pojechał do Polski, w formalnie skrom­nym charakterze doradcy szefa sztabu objął nad polską armią faktyczne dowództwo, zaprowadził w tej armii porządek i odniósł w ciągu kilku tygodni pełne zwycięstwo.

Do utrwalenia się takiego poglądu w krajach zachodu przyczyniło się także i to, że propaganda wpływowych kół z polskiej strony prze­ciwstawiła tezie o roli Weyganda tezę oczywiście nieprawdziwą, że zwycięzcą w bitwie warszawskiej był Piłsudski. Wszyscy ludzie, choć trochę zorientowani w sytuacji, wie­dzie­li, że Piłsudski 12 sierpnia wy­jechał z Warszawy, że był od owego dnia nieobecny w naczelnym do­wódz­twie, że bitwą warszawską nie dowodził, że dowodził tylko ofensywą znad Wieprza, która częścią sa­mej bitwy nie była, która wyruszyła z opóźnieniem i która odegrała wprawdzie bardzo ważną, ale nie głów­ną rolę strategiczną, mianowicie uniemożliwiając armiom sowieckim skuteczny odwrót i skuteczne prze­grupowanie się po prze­granej bitwie. Było jasne, że Piłsudski nie był zwycięzcą w bitwie war­szaw­skiej. Ale w takim razie kto nim był? Szef sztabu? Ale skoro sami Polacy rolę i zasługę szefa sztabu, Rozwadowskiego, przygłu­szają, widać to nie on był w tej bitwie osobą główną. A więc kto był tą osobą główną? Widać ktoś, kto dyskretnie stał poza plecami szefa sztabu i poczynaniami jego kierował. A więc Weygand.

Propaganda na rzecz Piłsudskiego, zmierzając do celu nieosiągal­nego, jakim było przyznanie głów­nej zasługi w sposób oczywiście nie­możliwy Piłsudskiemu, działała w praktyce na rzecz Weyganda.

J.G.

KOLOKWIUM PARYSKIE

Głosicielami tezy, że głównym zwycięzcą w bitwie warszawskiej był Weygand są z natury rzeczy Francuzi.

W sposób najdobitniejszy teza ta została przedstawiona na naradzie naukowej, odbytej w Paryżu w dniu 4 maja 1973 roku w Instytucie Studiów Slawistycznych, w laboratorium slawistycznym, współ­pra­cu­jącym z francuskim Narodowym Centrum Studiów Naukowych (Centre National de la Recherche Scien­ti­fique).

W naradzie tej wziął udział cały zastęp wojskowych, oraz history­ków francuskich, mianowicie p. Roger Portal, prezes Instytutu Studiów Slawistycznych, który naradę otworzył, panowie Georges Castellan i René Girault, którzy obradom przewodniczyli, oraz w ko­lejności zabierania głosu, panowie colonel P. Le Goyet, Castellan, Castagnou, colonel Costantini, Madame Celiné Gervais, Bernard Michel, M. F. Conte, Madame H. Carrére d'Encausse, generał Fournier, M. J. Catteau. Na naradę tę zaproszony został także co najmniej jeden Polak, żarliwy zwolennik tezy o czołowej roli Piłsudskiego, ge­nerał Józef Jak­licz (były legionista, od roku 1916 porucznik, w Polsce w okresie międzywojennym major i pułkownik w kampanii wrześnio­wej drugi zastępca Szefa Sztabu Głównego, w kampanii francuskiej dowódca piecho­ty dywizyjnej w 3 dywizji Piechoty, potem w Cen­trum Wyszkolenia Piechoty w Wielkiej Brytanii. Miano­wany genera­łem brygady przez władze wojskowe emigracyjne w roku 1964). Nikt z emigracyjnych stron­ników tezy o głównej roli generała Rozwadow­skiego, takich jak pułkownik Kędzior, generał Machalski, major Kycia, nie mówiąc o już wówczas zmarłym generale Józefie Hallerze, nie uczestniczył w tej na­ra­dzie. Uczestniczył w niej natomiast, a nawet wygłosił na tej naradzie jeden z głównych referatów, an­giel­ski histo­ryk, znawca spraw polskich i żarliwy zwolennik tezy o czołowej roli Piłsudskiego, autor książki w języku angielskim o bitwie warszaw­skiej, Norman Davies. Nadto, wzięli udział w tej naradzie także i przed­stawiciele ukraińscy, których obecność uzasadniona była fak­tem, że wyprawa Piłsudskiego na Kijów przedsięwzięta została z udziałem Ukraińców. Ukraińcem jest najwidoczniej p. Nicolas Kovalsky, który wygłosił referat na temat roli wojsk ukraińskich w wojnie polskosowieckiej. Nadto, wzięli udział w na­ra­dzie, zarówno będąc obecnymi, jak biorąc udział w dyskusji, panowie, których narodo­wość polska, ukraińska, rosyjska czy też francuska nie jest mi znana: Gueorgiev, Korzec, Joukovsky i pani StoraSandor.

Sprawozdaniem z tej narady jest książka pt. La guerre polonosovietique de 19191920, będąca protokołem tej narady, określonej jako kolokwium: Colloque organisé par le Laboratoirede Slavistique (Laboratoire associé au C.N.R.S.) PARIS 4 Mai 1973. Książka ta jest numerem XXII serii noszącej nazwę Collection historique de rinstitut d'Etudes Slaves. Paryż, 1975, Institut d'Etudes Slaves.

J.G.

Zadanie książki określa napis na okładce:

8 maja 1920, wojska polskie i ukraińskie petlurowskie (petliouristes), pod dowództwem Piłsudskiego, wkroczyły do Kijowa. Po­czynając od lipca, Armia czerwona uderza na Warszawę; na jej czele stoi Tuchaczewski, który oświadcza:

« Rewolucja światowa przejdzie po trupie Polski».

Bitwa warszawska (1319 sierpnia 1920) ten «cud nad Wisłą» była ciosem, który wstrzymał posuwanie się rewolucji w Europie środkowej.

Rządy alianckie nie pozostały obce temu konfliktowi. Kto był prawdziwym zwycięzcą, Piłsudski, czy też wysłaniec nadzwyczajny Naczelnego Dowództwa alianckiego, generał Weygand? Rola Fran­cji, skuteczność jej polityki, były przedmiotem żywych sporów w la­tach 1930tych. Archiwa Quai d'Orsay (francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych J.G.) i Ministerstwa Wojny, od niedawna otwarte na użytek historyków, oświetlają tło ekonomiczne tych wy­darzeń, o kapitalnym znaczeniu dla przyszłości Europy.

Jak widzimy, książka, oraz organizatorzy narady, która była po­wodem jej wydania, uważają, że bitwa warszawska ciągnęła się aż do 19 sierpnia, czyli przez 7 dni, co oznacza, że także i pochód Piłsudskiego znad Wieprza, był częścią tej bitwy. Podają pod dyskusję tylko dwie możliwości, dotyczące sprawy, kto był zwycięzcą w tej bitwie: Weygand, czy Piłsudski. Ewentualności, że był nim polski szef szta­bu, Roz­wa­dowski, w ogóle nie poruszają.

Autorzy książki i organizatorzy narady stoją, przy zachowaniu wszelkich form kurtuazji, na stano­wis­ku, że zwycięzcą w bitwie war­szawskiej był Weygand. Nad rzekomą jedyną możliwością przeciwną, że był nim Piłsudski, odnoszą rzecz prosta łatwe zwycięstwo.

Z tezami, wysuniętymi w tej książce, polemizowałem w języku an­gielskim w osobnym, poświę­co­nym tej książce rozdziale w książce mej In Defence of my Country. (J. Giertych In Defence of my Country, Londyn 1981, w serii wydawnictw Towarzystwa im. R. Dmowskiego, rozdział La guerre polonosovietique de 19191920, Colloque, str. 713728).

Nie zachodzi potrzeba, bym to wszystko co tam napisałem, tu po­wtarzał, zacytuję jednak na tym miejscu niektóre informacje i oceny z książki francuskiej, którą niżej będę określać jako Colloque, za­rów­­no jak niektóre wypowiedzi na jej temat. Podkreślenia są moje, J. G.

Głównym obrońcą poglądu, że zwycięzcą w bitwie warszawskiej był generał Weygand, jest na oma­wianej tu, paryskiej naradzie, oraz w referującej treść tej narady książce, pułkownik Le Goyet. Zabie­rał on głos na naradzie wielokrotnie. W szczególności powiedział: J.G.

Rola generała Weyganda poddana została kontrowersji, a gene­rał Weygand, z powodów zarówno moralnych, jak politycznych, nie troszczył się o to, by prawda była odrazu znana. (...) Bez wchodze­nia w detale techniczne bitwy, chodzi o to, by określić role, odegra­ne przez Dowództwo polskie i przez fran­cus­kiego generała i w kon­sekwencji oznaczyć powody, które wywołały tyle sporów, a których przyczyna znajduje się w niedocenieniu powodów, które skłoniły Weyganda do początkowego przemilczenia prawdy. (Colloque, op. cit, str. 16).

Generał Rozwadowski, pracujący przecież obok niego. (Ibid., str. 21).

Dnia 10 sierpnia gwałtowne pogorszenie się wypadków sprawia, że Rząd polski, ze zgodą Pił­sud­skiego, proponuje generałowi Weygandowi objęcie w sposób skuteczny (podkreślenie pułkownika L.G.) funkcji szefa sztabu generalnego. Decyzja do powzięcia jest wielkiej wagi. On (generał W.) tele­gra­fuje do Paryża: «(...) To rząd francuski, powiada, powinien zdecydować czy francuski generał mo­że wziąć w swoje ręce tę armię cudzoziemską (...)».

Rząd francuski pozostawił całą swobodę decyzji generałowi Weygandowi. (...)

Tak więc, generał Weygand w dniu 13 sierpnia odmówił przyjęcia tego stanowiska i pozostał przy fun­kcjach doradcy Szefa Sztabu Ge­neralnego. (...).

Zresztą, Piłsudski postanowił opuścić Warszawę i objąć dowódz­two grupy armii (frontu wedle pol­skiej terminologii J.G.) mającej dokonać kontrataku. (...) Decyzja ta umieściła generała Weyganda w pozycji jeszcze delikatniejszej: kto będzie kierować krajem i obej­mie ogólne dowództwo w nieobce­ności Naczelnika Państwa?

Przed wyjazdem z Warszawy, Piłsudski zażądał od generała Wey­ganda by zamiast niego przed­się­wziął wszelkie kroki, które okażą się konieczne. Zadanie trudne w braku władzy oficjalnej. Co sprawia, że w sposób pół oficjalny (d'une facon officieuse) generał Weygand był przez kilka dni polskim Naczelnikiem Państwa. (Ibid., str. 2122.)

Trzeba (...) naszkicować koncepcję planu, powziętego przez ge­nerała Weyganda i przez polski Sztab Generalny. (Ibid., str. 23.)

Przede wszystkim, generał Weygand spowodował powierzenie ge­nerałowi Hallerowi do­wódz­twa północnej grupy armii: 1szej, 2giej i 5tej (...). 5ta, najbardziej ku północy, pod dowództwem energicz­nego generała Sikorskiego, dla którego Weygand zarezerwował to dowództwo, zajmuje po­zycję nad Wkrą. (...)

Plan kontrofensywy generała Weyganda i polskiego Sztabu gene­ralnego jest nadzwyczaj prosty. (...) Ten plan, wielokrotnie w prze­szłości studiowany dla obrony Warszawy, nie jest nowy. Przychodzi on odrazu na myśl po prostu po zwykłym przestudiowaniu mapy. Kto powziął inicjatywę, by go wznowić? Trudno to powiedzieć. W każdym razie, otrzymał on ze strony generała Weyganda aprobatę.

Ale koncepcja nie jest niczym obok wykonania jej i to tutaj bez wszelkiej wątpliwości rola ge­nerała Weyganda okazała się rozstrzy­gająca.

Aby móc rzucić wielki kontratak od strony Lublina ku Grodnu, było koniecznym trzymać mocno punkty przycumowania: zadanie defensywne i bez blasku (obscure), które młoda Armia polska, prze­jęta zapałem, uważa zawsze za mało olśniewające. Trzeba z jednej strony utrzymać przyczółek Radzymina i z drugiej umocniony obóz Warszawy. Znaczna część akcji generała Weyganda skierowała się ku temu podwójnemu zadaniu. (Ibid., str. 24).

Generał Sikorski, nad Wkrą, prowadzi twardą bitwę, długo nie rozstrzygniętą, przeciwko 15tej armii sowieckiej i prawemu skrzy­dłu 8mej armii sowieckiej. Dzięki okazanej energii jest w stanie utrzy­mać 15 sierpnia panowanie nad tą rzeką. Przyjął po południu wizytę generała Weyganda, któ­re­mu towarzyszyli generałowie Rozwadowski i Sosnkowski, którzy zatwierdzają jego zamiar prowadze­nia dalej ofensywy w kierunku na Nasielsk. Generał Weygand wyciągnął z tej rozmowy wrażenie, że atak nieprzyjacielski zostanie za­blokowany i że okrążenie (debordement) nie osiągnie już większego suk­ce­su. (Ibid., str. 25).

Obejrzyjmy teraz, wedle, podkreślam: wedle Archiwów Służby historycznej Armii, jak wygląda prawda co do rzeczywistej roli ge­nerała Weyganda. (...) (Weygand napisał): «Mój plan, którego myśl przewodnia streszcza się następująco: opór od frontu, utworzenie masy manewrowej na prawym skrzydle (to znaczy na południe od północnej grupy armii), kontrofensywa tej masy w kierunku północnowschodnim, był dokładnie, jako myśl, tym samym, co plan pol­ski. Do kogo należy jego ojcowstwo? Do mnie, ponieważ powziąłem go w obliczu okoliczności? Do polskiego Sztabu generalnego, w któ­rego tecz­kach istniał on, jak się dowiedziałem później, już od roku 1832?»

(...) Co się tyczy wykonania, generał przyznaje, że miał na uwadze sposoby inne niż przyjęte przez Polaków. Jego ideą było najpierw stawić opór na Bugu, aby uzyskać czas potrzebny na prze­gru­po­wa­nia (co miało miejsce wbrew polskiemu Sztabowi Generalnemu); «potem oprzeć opór frontalny na rzece na połowie drogi między Bu­giem, a umocnionym obozem Warszawy, podczas gdy masa mane­wrowa skoncentruje się na południe od tej linii oporu». Ale plan polski był całkiem inny. Ten czas, który generał Weygand chciał uzyskać oporem — i to jest bardzo ważne Polacy będą chcieli osiąg­nąć przy pomocy przestrzeni i zerwania kontaktu. (To ostatnie pod­kreślenie pułkownika L.G.)

6 sierpnia polski Sztab Generalny przedstawia generałowi Weygandowi plan odwrotu, za jed­nym zamachem, aż do obozu umoc­nionego Warszawy. Rozpoczęte już było wykonanie tej operacji. Generał Weygand zrozumiał odrazu, że nawet jeśli ma rację, brak było po temu czasu, by «przekonać, wyprostować, zorganizować» (convaincre, redresser, organiser) i przyłączył się do planu polskie­go.

Po zastanowieniu, generał uznał, że był on lepszy niż jego własny, bo «wojska polskie nie mają dostatecznej wartości bojowej, by sta­wiać opór». W ten sposób, generał mógł uznać, trzymając się litery (podkreślenia L.G.), aby oszczędzić narodowy honor Polaków: «plan polski, generałowie polscy, armia polska...». Ale to w duchu, który ożywiał wykonanie, generał Weygand ocenia, bez fałszywej skrom­noś­ci, że jego akcja miała znaczenie rozstrzygające. To jego doświadczenie, jego wola, przyniosły za­rzą­dzenia zbawienne (les mesures salvatrices), pomimo powolności, z jaką Piłsudski zrozu­miał, że południe musi zostać ogołocone na korzyść północy, że zwycięski kontratak będzie możliwy tylko pod warunkiem solidne­go przycumowania przyczółka mostowego Radzymina i obozu umocnionego War­szawy. Wreszcie, zajmując miejsce Marszałka (se substituant au Marechal) w ogólnym kierownictwie bitwą, mimo nie posiadania jego stanowiska (sa fonction) oraz powodując postawie­nie na czele armii generałów kompetentnych, wniósł on swój zba­wienny wkład w zwycięstwo.

Wszystkie te zarządzenia, których generał Weygand był sprawcą (instigateur) pozwoliły osiąg­nąć przewagę w punkcie i momencie rozstrzygającym i osiągnąć sukces w kontrofensywie. Marszałek Piłsudski nie zrozumiał wagi tych decyzji gdyż napisał w swojej książce na temat «Roku 1920go»:

«I jeśli, mając swobodę wyboru, oparłem bitwę warszawską na tym, co wedle mnie było nonsens­sem, przydzielając trzy czwarte sił do obrony pasywnej i tylko jedną czwartą do ataku, nie zrzucam tego nonsensu na sumienie niczyje, tylko na siebie samego». Nic bardziej fałszywego, niż ten rzekomy «nonsens», który był w istocie koniecznością. (...) Także określenie «obrona pasywna» jest nieści­słe i sprzeczne z prawdą: generał Sikorski najpierw stawiał opór, a potem kontratakował z zimną krwią i z pewnością sądu i duchem ofensywnym godnymi pochwały. Rozmieszczenie sił kontrataku, chwalone przez Weyganda, było całkowicie uzasadnione. (Ibid., str. 2930).

Marszałek Foch napisał 30 sierpnia 1920 roku do polskiej babki generała Weyganda: «(...) On uratował Polskę; on skonsolidował nasze zwycięstwo nad Niemcami». (Ibid., str. 31).

I w istocie, co by się stało, gdyby doszło do zwycięstwa sowie­ckiego? (...) Co by się stało z Euro­pą?

Generał Weygand sprawił, że pytanie to nie zostało postawione w 1920roku.(Ibid., str. 31).

Piłsudski widział tylko kontrofensywę. A zasługą generała Wey­ganda i to dlatego można mó­wić, że jest on zwycięzcą w bitwie warszawskiej (vainqueur de Varsowie) jest, że utrzymał zasadę obrony pozycji Radzymina i pozycji warszawskiej, po to, by umoż­liwić kontratak. Gdy Rosjanie zaatakowali Radzymin i zdobyli go kilkakrotnie, wkroczył z największą energią, ukazując, że kontratak nie będzie mógł wyruszyć jeśli ta pozycja nie będzie odzyskana. (Ibid., str. 40).

Wedle pana Michel, gdyby bitwa warszawska została przegrana, wiedziano by dobrze, kto ją prze­grał. Gdy dokładniej się rzeczom przypatrzeć, to było tak, że marszałek Piłsudski, przed bitwą war­szawską, był dowódcą grupy armii. Nie był już ani Naczelnikiem Państwa, ani Wodzem Naczelnym. W rzeczywistości, generał Wey­gand spełniał w sposób półoficjalny (facon officieuse) wszystkie te fun­kcje. (Ibid., str. 48).

Zważmy, że pułkownik Le Goyet zdaje się w roku 1973 w ogóle o tym nie wiedzieć, że Pił­sudski całkiem oficjalnie zrzekł się w dniu 12 sierpnia 1920 roku obu swych urzędów Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego, o czym my Polacy wiedzieliśmy już od roku 1962go. Jest jednak godne uwagi, że z postępowania Piłsudskiego i z całej ówczesnej sytuacji wyciągnął prawidłowy wniosek, zgodny z nie ogło­szoną sytuacją formalną, że Piłsudski w owym czasie obu tych funkcji nie sprawował. Natomiast po­dziwu godne jest, że nie rozumie, iż automatycznym następcą i zastępcą nieobec­nego i nie sprawującego swych funkcji wodza naczelnego był polski szef sztabu, a więc generał Rozwadowski. (Co do funkcji Naczelni­ka Państwa, wiemy z pamiętników Witosa tom II str. 290 że Piłsudski oświadczył Witosowi jako premierowi, że mnie prosi i upoważnia do zastępowania go na jego urzędzie. Le Goyet mógł o tym nie wiedzieć. Ale jest zadziwiające wyciągać stąd wniosek, że funkcje głowy państwa mógł w Polsce, czy jakimkolwiek innym państwie wykonywać cudzoziemiec).

Rzeczą podziwu godną jest, jak bardzo Le Goyet (i wszyscy inni uczestnicy kolokwium razem z nim) przemilcza rolę generała Rozwadowskiego, lub pisze o nim w sposób pomniejszający. J.G.

Pisze o nim:

Od owej chwili Generał (Weygand) pracuje w Ministerstwie Wojny (Spraw wojskowych) obok Szefa Sztabu generalnego, gene­rała Rozwadowskiego, który służył jako oficer artylerii w armii aus­triac­kiej. Zbyt wielka ruchliwość umysłowa tego ostatniego, jego wyobraźnia zbyt płodna, jego obawianie się wybryków kaprysów Piłsudskiego, trochę zmniejszały niewątpliwie przez niego posiadane zalety oficera Sztabu Generalnego. (Ibid., str.20).

Zarówno na wywody pułkownika Le Goyet, jak i na inne wypo­wiedzi, ogłoszone w książce Colloque w ślad za naradą paryską, odpowiedziałem obszernym wywodem w mej książce In Defence of my Country, o czym już pisałem wyżej. Tylko niektóre partie mej repliki tu przytoczę. J. G.

Co do roli generała Rozwadowskiego napisałem:

Wdzięczność, jaką Polacy powinni odczuwać dla Francji i dla ge­nerała Weyganda osobiście nie może zaciemniać faktu, że Polska uratowała się sama, a nie że była uratowana przez Francję.

Przede wszystkim, jest faktem, którego uczestnicy debaty zdają się nie rozumieć, jest to, że wo­dzem polskich armii zarówno «de iure», jak «de facto» i rzeczywistym zwycięzcą w bitwie warszawskiej był polski generał Rozwadowski. Był on polskim szefem sztabu i poczy­nając od rezygnacji i wyjazdu Piłsudskiego w dniu 12 sierpnia fak­tycznym wodzem naczelnym. A tymczasem francuscy uczestnicy de­baty traktują Rozwadowskiego w tej debacie w sposób, okazujący nie tylko niedocenianie jego roli, ale i umyślną tendencję do prze­milczenia tej roli metodą, która nie ma nic wspólnego zarówno z historyczną ścisłością, jak po prostu z prawdą.

Rozwadowski jest tylko bardzo rzadko wymieniany w debacie. W indeksie na końcu książki wymienionych jest tylko 6 stronic, na których nazwisko jego jest wymienione. (Nazwisko Piłsudskiego wymie­nione jest na 39 stronicach, a Weyganda na 41). (Giertych, op. cit., str.714).

Biorąc rzeczy dosłownie, pułkownik Le Goyet ma rzecz prosta rację: generał Rozwadowski był poprzednio oficerem artylerii w wojsku austriackim a nawet porobił pewne techniczne wynalazki, które udoskonaliły austriacki materiał artyleryjski — i był również absolwentem austriackiej Akademii Wojennej i wykwalifikowanym oficerem austriackiego Sztabu Generalnego. Ale wrażenie jakie sło­wa pułkownika Le Goyet'a wywierają, wytwarza błędny pogląd o tym czołowym polskim generale i o tym, czym on naprawdę był. Francuski czytelnik, czytający te słowa, z pewnością wyobrazi sobie, że Rozwa­dowski był oficerem niższego stopnia, o mniejszych kwali­fikacjach i prestiżu i o niezbyt wielkim do­świad­czeniu; może nie po­zbawionym niejakich zalet, ale nie wytrzymującym porównania jako przy­wódca wojskowy z takim autorytetem, jakim był generał Weygand, wznoszący się nad nim wysoko jako kompetentny i potężny wódz armii.

W rzeczywistości, generał Rozwadowski był generałem o nie mniejszych kwalifikacjach niż generał Weygand. Był to nie tylko by­ły austriacki oficer, ale także bardzo wybitny austriacki generał. Miał on w armii austriackiej (i także i w armii polskiej) ten sam stopień wojskowy co Weygand w armii francuskiej (generała dywizji).

Nabył on w armii austriackiej doświadczenia dowódczego w bit­wach — wszystkich przeciw Rosji i w istocie wszystkich zwycięskich — na stopniu brygady, dywizji i w istocie korpusu. Później, zdobył on doświadczenie w polskiej armii jako uwieńczony powodzeniem do­wódca armii. Było to w wojnie prze­ciwko armii zarazem austriackiej i ukraińskiej we Wschodniej Galicji. Był on dowódcą polskiej Armii Wschód od 15 listopada 1918 do 21 marca 1919 roku i dowodził ważnymi, zwycięskimi operacjami tej armii.

Generał Weygand, ze swej strony, miał tę przewagę, że służył w kwaterze głównej tak znakomitej armii jak francuska, oraz że był szefem sztabu marszałka Focha. Ale z drugiej strony, nie sprawował on samodzielnego dowództwa, był zawsze tylko drugą osobą w do­wództwie i w rezultacie był pozbawiony tego doświadczenia, jakie osiąga dowódca, pobierając swoje własne decyzje i ponosząc wyłącz­ną, własną odpowiedzialność.

Jako ludzie, byli oni mniej więcej w tym samym wieku, przy czym Rozwadowski był trochę starszy (urodzony w roku 1866 a Weygand w 1867).

Nie ma żadnego powodu do uważania, że Rozwadowski miał mniejsze kwalifikacje do dowo­dze­nia polską armią w wojnie prze­ciwko Rosji, niż mógłby ewentualnie mieć Weygand. A miał on tę wielką przewagę, że miał on już doświadczenie w działaniach wojennych przeciwko Rosji, znał rosyjskiego nieprzyjaciela, znał teren równiny środkowoeuropejskiej i znał polskiego żołnierza. I rzecz najważ­niej­sza: był Polakiem, polskim patriotą. I reprezentował dłu­gą linię polskiej wojskowej tradycji. (Ibid., str. 715716).

W tym miejscu, w przypisku, podałem szczegóły tej tradycji. Oj­ciec generała Tomisław Rozwa­dow­ski był oficerem kawalerii w pol­skiej partyzantce w antyrosyjskim powstaniu 1863/64 roku; póź­niej, był posłem do Sejmu Galicyjskiego we Lwowie i polskim pos­łem do parlamentu austriackiego w Wiedniu. Dziad generała, Wiktor Rozwadowski, był oficerem w polskiej armii Królestwa Kongreso­wego i walczył w wojnie polskorosyjskiej lat 1830/31 i był odzna­czony polskim krzyżem Virtuti Militari. Pradziad gene­rała, Kazi­mierz Rozwadowski, był dowódcą pułku polskiej kawalerii (8 pułku ułanów) w wojsku Księstwa Warszawskiego w wojnie tego księstwa w roku 1809 przeciwko Austrii, a wcześniej dowódcą brygady w powstaniu kościuszkowskim. (Ibid., str. 716, przypisek. Zaczerpnię­te z książki zbiorowej Generał Rozwa­dowski, Kraków 1929, str. 3. Tamże wiadomość, że stryj generała, też Tadeusz, poległ w 1863 roku w powstaniu styczniowym).

W mej książce w języku angielskim nie podałem, ale podaję teraz, że także jednym z osiągnięć Roz­wa­dowskiego jako generała austria­ckiego, było w maju 1915 roku pod Gorlicami zarazem wybitne przyczynienie się do wygrania przez stronę austriacką (i niemiecką) tej słynnej bitwy, jak dokonanie wynalazku taktycznego, którym było zastosowanie po raz pierwszy w dziejach wymyślonego przez niego, a potem przez wszystkie armie w wojnie światowej zastosowanego spo­sobu użycia ognia artyleryjskiego, zwa­nego po polsku ruchomą za­słoną ogniową, a po niemiecku Feuerwalze i po francusku barrage roulant. (Generał Rozwadowski, ibid., str. 15 i następne). Tak więc i armia francuska zawdzięczała coś, pośrednio, temu naonczas austriackiemu, a potem polskiemu generałowi. J.G.

W mej książce angielskiej pisałem dalej:

Walczył on (generał Rozwadowski) gorliwie w latach 19141915 jako austriacki generał w austriackiej wojnie przeciwko Rosji, ponie­waż należał pierwotnie do tych którzy uważali, że Rosja jest głów­­nym wrogiem Polski i mieli nadzieję, że austriackie zwycięstwa będą w interesie Polski. Należał on jednak do rodziny, w której proalianckie tendencje były silne. Jego kuzyn, Jan Rozwadowski, członek polskiej Ligi Narodowej od roku 1905, był w latach 19171919 jed­nym z czołowych członków Komitetu Narodowego Polskiego w Pa­ryżu, będącego polskim emigracyjnym rządem de facto i reprezen­tował w tym komitecie zabór austriacki.

To jest doprawdy niesprawiedliwe i niewłaściwe zaprzeczać gene­rałowi prawa do tytułu rzeczy­wis­tego wodza naczelnego polskiej ar­mii w czasie bitwy warszawskiej i nazwy zwycięzcy w tej bitwie.

Pułkownik Le Goyet przedstawia chwile, gdy bitwa warszawska się toczyła, w taki sposób, jakby polskie dowództwo w operacjach było tylko nominalne i jakby prawdziwym, choć nieoficjalnym głową tych operacji był generał Weygand. To nie odpowiada rzeczywistemu sta­nowi rzeczy i jest wypaczaniem prawdy historycznej.

Czytając uwagi pułkownika Le Goyet ma się wrażenie, że sytuacja w Polsce w sierpniu 1920 roku była podobna do sytuacji w Południo­wej Korei w czasie jej wojny z Północną Koreą i z Chinami w roku 1950 i potem. To jest prawda, że Koreańczycy mieli swoje własne armie i swoich dowódców. Ale prawdziwym głową (boss) był tam amerykański generał MacArthur. Ale generał MacArthur przypro­wa­dził ze sobą potężne amerykańskie armie i rzeczywiście odgrywał de­cydującą rolę we wszystkich operacjach. A tymczasem generał Wey­gand nie przyprowadził ze sobą nawet jednej kompanii czy plu­to­nu francuskiego wojska i uczestniczył jak można widzieć nie tylko z jego pamiętników, ale i z licz­nych dokumentów (...) — tylko w dysku­sjach, w czasie których udzielał Polakom rad, z których niektóre były przyjęte, a niektóre odrzucone. (...)

To jest rzecz normalna, że jeden kraj pomaga drugiemu, znajdują­cemu się w niebezpieczeństwie. Brytyjski Korpus Ekspedycyjny po­mógł Francji w bitwie nad Marną w roku 1914, a później, potężne brytyjskie i amerykańskie armie pomogły jej w bitwie 1918 roku, ale wcale z tego nie wynikała koniecz­ność, żeby umieścić armie francu­skie pod dowództwem brytyjskiego, lub amerykańskiego generała. Wspólne naczelne dowództwo alianckie ustanowione zostało dopiero w roku 1918 i na jego czele stanął nie Anglik, czy Amerykanin, lecz Francuz, późniejszy marszałek Foch. Jedynie w roku 1944 Francja zos­tała oswobodzona przez aliantów, którzy działali pod dowództwem generała Eisenhowera, Amerykanina.

Także i w Grecji (na Krecie) w roku 1941 wojska greckie nie zo­stały umieszczone pod dowódz­twem dowódcy brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego.

Polska nie była Koreą z roku 1950, ani Wietnamem z 1964, ani Norwegią z 1940.

Dawać do zrozumienia, że Polska została uratowana przez zjawie­nie się generała Weyganda i mó­wić, jak to robi pułkownik Le Goyet — że był on zwycięzcą w bitwie warszawskiej, któremu przy­pisywano by klęskę, gdyby bitwa została przegrana i że w rzeczywi­stości dawał on rozkazy generałowi Rozwadowskiemu, albo genera­łowi Sikorskiemu, to jest nie tylko niepotrzebne urażanie polskich wraż­liwości, ale to jest przeinaczanie historycznej prawdy.

Generał Weygand nie dowodził, ani oficjalnie, ani nieoficjalnie, polskimi armiami w bitwie war­szawskiej. Dał on kilka użytecznych rad generałowi Rozwadowskiemu, oraz niektórym innym ge­ne­rałom. Ale także i bez tych rad, Polacy byliby zapewne wygrali tę bitwę. Rzeczywistym wodzem w tej bitwie, autorem planu bitwy, organizatorem koncentracji i przegrupowania wojsk, oraz wodzem tych wojsk w samej bitwie był generał Rozwadowski. (Giertych, In Defence of my Country, op. cit., str. 716718).

Angielski uczestnik narady, p. Norman Davies, opisał sytuacje, bardzo ściśle: «W praktyce, alianci nie zrobili niczego. Lata 1920 i 1939 były podobne. (...) W istocie, (tak jak w roku 1939) Polacy byli sami. Walczyli sami i osiągnęli sukces. W roku 1939 stało się inaczej. Ale początkowa sytuacja była ta sama». (Colloque, op. cit., str. 15, Giertych, ibid., str. 718).

Stwierdziłem cytując powyższe słowa p. Davies'a, że Polska była w istocie w owym czasie dotknię­ta blokadą.

W rzeczywistości w sierpniu 1920 roku Polska była blokowana; nie tylko przez Niemcy i Cze­cho­słowację, lecz także i przez Wielką Brytanię. Pułkownik Costantini cytuje aprobująco słowa generała Si­korskiego: «Materiał wojenny, eskortowany przez francuską flo­tę aż do Gdańska i wyładowywany pod groźbą francuskich dział». Groźba ta była w istocie zwrócona przeciwko Brytyjczykom. Jed­nak dostawa uzbro­jenia nie była ze strony francuskiej dawana bez­interesownie. Ambasador Jusserand napisał: «Nasza pomoc, trze­ba to przyznać, nie była w proporcji do wspólnego interesu. Do­stawy były opłacane z góry, po­bory oficerskie były płacone przez polski skarb itd.». (Colloque, op. cit., str. Giertych, ibid., str. 718, przypisek).

Jest prawdą, że Francja przysłała nam Misję Wojskową, jeszcze na długo przed przyjazdem gene­rała Weyganda i że misja ta odegrała w Polsce bardzo pożyteczną rolę. Napisałem o tym:

Była w Polsce misja wojskowa francuska, złożona z 200 francu­skich oficerów. Jednym z nich był późniejszy generał de Gaulle. (...) Francuscy oficerowie w Polsce odegrali rolę ważną i często boha­ter­­ską. Pułkownik Costantini mówi:

«Trzeba również wymienić francuskich oficerów, którzy, razem z generałami Bernard, Spire, Mourroud i z pułkownikiem Faury wyje­chali na front już 15 lipca 1920 roku. 'Pod Radzyminem 14 i 15 sier­pnia i w Mińsku Mazowieckim 17go, francuscy oficerowie, w białych rękawiczkach i ze szpicrutami w ręku, maszerowali w pierw­szej Unii polskich wojsk aby podnieść ducha żołnierzy'». (Colloque, ibid. str. 143). Nikt nie zamierza umniejszać wagi tego, ani nie od­czuwać wdzięczności.

Ale pomoc garści ekspertów i bohaterstwo garści rycerskich ofice­rów to nie jest ani skuteczna po­moc wojskowa korpusu ekspedycyj­nego, ani wzięcie w ręce naczelnego dowództwa. (Giertych, Ibid., str. 717, przypisek.).

W książce mojej zacytowałem niektóre listy, napisane z Polski przez generała Weyganda do mar­szałka Focha.

W liście z dnia 11 sierpnia, a więc napisanym na jakieś dwa dni przed początkiem bitwy warszaw­skiej, Weygand stwierdził:

Im więcej o tym myślę, tym więcej zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę zastąpić WODZA, (Le CHEF) który musi przelać w woj­sko wolę zwycięstwa (co jest zupełnie możliwe) i również nie mogę być wciągnięty w okazywanie wspaniałomyślności (powiem nawet składania ofiary z siebie samego) i że nie mogę ryzykować dawania Polakom prawa do przerzucenia na Francję odpowiedzialności za klęskę. (Colloque, ibid., str. 119. Giertych ibid., str. 721).

Skomentowałem ten list słowami następującymi:

Nie chciał stać się kozłem ofiaranym (Giertych, ibid., str. 721, moje podkreślenia dzisiejsze, J.G.)

Dnia 13 sierpnia, gdy bitwa już się zaczynała, napisał on (Weygand) do marszałka Focha:

«1) Bitwa na Wiśle zacznie się lada chwila (est imminente). Po­winna być rozstrzygająca. Na­czel­ne dowództwo i szef sztabu gene­ralnego, którzy ją przygotowali, trzymają w ręku wszystko. (Qui 1'ont preparée en tiennent en main tout le jeu).

2) (...)

3) Ponadto, praca mojego każdego dnia pokazuje, że język, że metody dowodzenia, rywalizacje oso­biste, brak materialnych środ­ków łączności, czyniące niemożliwym dla francuskiego kierownictwa spra­wowanie koniecznej francuskiej kontroli, oraz moja nieznajo­mość spraw zaopatrzenia i komunikacji w tym kraju, same jedne tylko sprzeciwiałyby się przyjęciu stanowiska, na którym byłbym bez koniecznych środków do zapewnienia wykonania operacji, za które przyjąłbym odpowiedzialność). (Colloque, str. 121122).

To nie są słowa wodza, który prowadzi właśnie zaczynającą się zwycięską bitwę.

Weygand bitwą warszawską nie dowodził. (Giertych, ibid., str. 721722. Podkreślenia moje obec­ne J.G.).

Colloque i narada, z której książka ta jest sprawozdaniem, przy­nosi obfite informacje o tym, ja­ką to manipulację przedsięwzięły rzą­dy alianckie, by uczynić Weyganda wodzem naczelnym polskiej ar­mii. Przedstawiłem to w mej książce w sposób następujący:

Rządy alianckie wysłały generała Weyganda do Polski z tym wy­raźnym celem, że obejmie on do­wództwo nad polskimi armiami i zorganizuje polski opór.

Alianci nie znali Polski. Po polskich porażkach, będących skutkiem wyprawy kijowskiej, uważali, że Polska się wali. Wiedzieli o tym, jak się zawaliły «białe» armie rosyjskie Denikina i Kołczaka i byli skłonni mniemać, że Polacy nie są lepsi, niż «biali» Rosjanie. (...)

Alianci nie wierzyli, by Polska była w możności uratować się sa­ma. Ale powzięli myśl, że dobry generał lepszy, niż polscy genera­łowie — będzie zdolny wziąć polską armię w rękę, zreorganizować ją i osiągnąć z nią coś, czego Polacy byli niezdolni zrobić.

Alianci patrzeli na Polaków trochę jak na surowy materiał, nada­jący się na żołnierzy zaciężnych, trochę jak Ghurków i Marokańczyków, — których będą mogli zorganizować i poprowadzić. Dobry generał w rodzaju Weyganda, przy pomocy 200 czy nawet 600 francuskich oficerów, zużytkuje ich lepiej, uczyni ich wydajniejszymi i posłuszniejszymi, niżby to potrafił jakikolwiek dowódca polski.

W istocie, pomysł dania polskiej armii francuskiego dowódcy był pomysłem niemądrym. Nie było możliwym zastosować go w praktyce.

Członkowie starego europejskiego narodu nie mogą być trakto­wani jak Ghurkowie. I naród taki nie może być przedmiotem bez­ceremonialnej manipulacji przez wielkie mocarstwa.

Z jednej strony, pomysł ten został instynktownie trafnie zrozumia­ny przez polski naród, a zwłasz­cza przez polską hierarchię wojsko­wą, wytwarzając w Polakach uczucie urazy: oni chcą skorzystać z nie­bez­piecznego położenia Polski by spróbować zapanować nad na­mi. Zamiarem ich nie jest przyjść nam z po­mocą, ale zdobyć nad nami władzę. A z drugiej strony, wytworzyło to we Francji nadzieję, że skoro Weygand zostanie wodzem naczelnym polskiej armii, Pol­ska stanie się francuskim satelitą, czymś w ro­dzaju francuskiej kolo­nii, czy protektoratu. Wydarzenia w Polsce były obserwowane przez Francję w świetle tej nadziei — i wytworzony został w umysłach fran­cuskich fałszywy obraz tych wydarzeń, co się odbiło w sposób szko­dliwy na przyszłych polskofrancuskich stosunkach. (Giertych, ibid., str. 718719).

Zilustrowałem to ostatnie twierdzenie własnym wspomnieniem:

Kilka lat temu rozmawiałem z francuskim prawnikiem, odgrywa­jącym pewną rolę polityczną. Jakoś wyszło na jaw w tej rozmowie, że byłem ranny w bitwie warszawskiej. «A więc służył pan w armii francuskiej?» zapytał on z pewnym zdziwieniem.

Myślał on, że to francuska, a nie polska armia walczyła w bitwie warszawskiej.

Tego rodzaju fałszywe wyobrażenia nie rodzą się bez powodu. Są one przesadnym wyolbrzy­mie­niem innych fałszywych wyobrażeń, już istniejących i szeroko rozpowszechnionych. (Ibid., str. 719, przypisek).

Ale wracam do głównego tekstu mej po angielsku napisanej książki.

Pan Davies powiedział w debacie: «W rzeczywistości, ja sądzę, że miała tu miejsce wojskowa inicjatywa, typowa dla Lloyd George'a. (...) Przedstawiciele Lloyd George'a mieli w tej misji tajny cel. (...) Było nim zastąpienie polskiego rządu przez rząd będący bardziej w zgodzie z życzeniami aliantów (...) i nawet zastąpienie (kimś innym) Piłsudskiego jako polskiego wodza naczelnego. Państwo mówicie, że Weygand nie nosił się z zamiarem objęcia dowództwa nad polskimi wojskami, tak, to jest prawda. Ale on nie wiedział nic o planach Anglików. (...) Całkiem zwyczajnie, Anglicy chcieli umieścić Wey­ganda na czele tych armii». (Colloque, ibid., str. 33).

Pułkownik Le Goyet odpowiada: «Przeczytam (...): 'Generał Weygand pojechał do Polski z za­mia­rem otrzymania dowództwa nad polską armią i doznał bardzo ważnych zawodów'» (Colloque, ibid., str. 33).

Pani Gervais powiada: «Notatka Weyganda (...) dowodzi, że po­wierzenie Weygandowi dowódz­twa nad polską armią, nie było 'se­kretnym planem' samych Anglików, ale krokiem, planowanym do spółki z Francuzami — z Millerandem i Fochem — na konferencji w Spa. Instrukcje dane przez Fran­cuzów (...) są jasne. 'Osądzać, ra­dzić, informować' (juger, conseiller, renseigner), istotnie; ale Polska musi 'stosować się skrupulatnie do wskazówek aliantów' (se conformer scrupuleusement aux indications des Allies), którzy życzą sobie w istocie położenia kresu podwójnej władzy Piłsudskiego i chcą wydrzeć mu naczelne dowództwo, a generał Weygand musi co najmniej (podkreślenie oryginału) zostać szefem szta­bu». (Colloque, ibid., str. 3334).

Pułkownik Le Goyet mówi: «Jakie były, dokładnie, funkcje ge­nerała Weyganda: wodza naczel­nego, czy też doradcy szefa sztabu? (...) Lord a'Abernon sugeruje, by powierzyć Weygandowi dowódz­two nad polską armią. Polacy (...) odrzucają to. W obliczu nalegania Brytyjczyków, Polacy, którzy obsta­ją przy swoim punkcie widzenia i są zmuszeni przyjąć jakieś rozwiązanie, przyjmują następujący kom­promis: 'Jako że wszyscy zdają sobie sprawę z pożyteczności tego, by skorzystać z obecności generała Weyganda, Naczelnik Państwa i rząd są całkowicie jednomyślni w życzeniu sobie by współdziałał on z pracą szefa sztabu przez dawanie mu rad'. (Par ses conseils). Od tego momentu generał (Weygand) pracuje w ministerstwie wojny obok (a cote) szefa sztabu, generała Rozwadowksiego». (Colloąue, str. 1920).

Generał Weygand napisał 23 i 24 lipca w pociągu w drodze do Warszawy:

«Przejąć dowództwo w ręce alianckie (obtenir un commandement allie) nie wydaje się słusznym; jest konieczne, by kraj uratował się sam. Polska armia, dowodzona przez Polaka, może i musi urato­wać Polskę. Ale w nieobecności idealnego polskiego generała, któ­ry łączyłby w sobie całość potrzebnych tech­nicznych i moralnych kwalifikacji, jest rzeczą możliwą rozważyć możliwość mianowania wodzem polskiej armii generała, który miałby prestiż i wielką energię, który byłby zdecydowany wydawać roz­kazy, które będą wykonywane i który będzie stosować się do rad alianckiego szefa sztabu». (Colloque, ibid., str. 116). Najwidoczniej, gen. Wey­gand był w owej chwili gotów zostać polskim szefem sztabu. Czy wiedział on wówczas, kto to właściwie jest generał Rozwadowski tego nie wiem.

Dnia 9 sierpnia «Lloyd George i Millerand, na spotkaniu w Hythe, zdecydowali się żądać (od Polski) zamianowania 'wodza na­czelnego, który nie będzie równocześnie wykonywać żadnych innych funkcji i który przyjmie skuteczną pomoc od oficerów alianckich', co oznaczało usunięcie Piłsudskiego i pozwolenie Weygandowi na wzię­cie sytuacji w swoje ręce». (Colloque, ibid., str. 118119).

Cytaty powyższe pokazują jasno, jakie były zamiary dwóch mo­carstw alianckich — Wielkiej Brytanii i Francji. Chciały one wyrwać dowództwo polską armią z rąk polskich i umieścić Polskę pod do­wództwem francuskim, lub francuskobrytyjskim.

To było nie do przyjęcia z polskiego punktu widzenia. Polska była państwem niepodległym i tego rodzaju reorganizacja oznaczałaby utratę przez Polskę ważnego elementu tej niepodległości. Ponadto, jest bardzo wątpliwe, czy istniał wtedy jakikolwiek Polak na odpo­wiedzialnym stanowisku, który by uważał, że tego rodzaju zmiana w naczelnym dowództwie polskiej armii byłaby zwiększyła szansę pol­skiego zwy­cięstwa. Osobiście, dzisiaj, po upływie 61 lat, jestem skłonny myśleć, że gdyby generał Weygand był wówczas został pol­skim wodzem naczelnym, Polska byłaby bitwę warszawską przegra­ła. Bitwę wygrały energia i siła woli generała Rozwadowskiego i entuzjazm wojsk pod jego dowództwem. Kompetentny, ale raczej biurokratyczny wódz naczelny, dostarczony przez obce mocarstwa, nie byłby w stanie osiągnąć tych samych wyników.

Polacy nie chcieli cudzoziemskiego wodza naczelnego, ani nawet szefa sztabu. I było imperty­nencją ze strony obcych mocarstw żądać czegoś takiego od Polski. Wielka Brytania i Francja nie miały prawa dawania Polsce rozkazów i mieszania się w polskie sprawy we­wnętrzne.

Gdyby obecna była w Polsce silna francuska, lub francuskobrytyjska siła ekspedycyjna, kwestia wspólnego alianckiego dowództwa byłaby się wyłoniła i nie byłoby nic niewłaściwego w wysunięciu Fran­cuza na wspólnego, alianckiego naczelnego wodza. Ale nie było brytyjskiego, ani francuskiego korpusu ekspedycyjnego w Polsce. Polska broniła się sama i toczyła swą obronną walkę w taki spo­sób, jaki uważała za właściwy. A te, raczej skromne, dostawy sprzętu wojennego — za które Polska przeważnie płaciła z góry oraz obec­ność zastępu francuskich oficerów, nie dawały Francji, a tymbardziej Wielkiej Brytanii, prawa do przyjmowania wobec Polski postawy zwierzchników, upraw­nio­nych do wydawania rozkazów.

To prawda, że Francja i Wielka Brytania były przestraszone. Chciały one uniknąć tego, by się Polska zawaliła. Ale ich interwen­cja była niezdarna i nietaktowna. Nie stanowiła ona pomocy. Prze­ciw­nie, przynosiła szkodę.

Niektóre z żądań alianckiech były rozsądne. Jedną z największych słabości Polski było to, że Piłsudski był równocześnie głową państwa i wodzem naczelnym. Uwagi generała Weyganda napisane w pocią­gu 23 czy też 24 lipca, były słuszne:

«Doświadczenie ostatnich tygodni wykazało, że Naczelnik Pań­stwa nie może wykonywać w tym samym czasie tej funkcji, tak wy­jątkowo w obecnej chwili absorbującej a równocześnie dowodzić armią. W momencie nieszczęsnych wydarzeń kijowskich armie przez około dwóch tygodni były pozba­wione rozkazów. (...) Dowództwo armii powinno być wykonywane przez żołnierza, wolnego od obo­wiązków politycznych. Należy otrzymać od Naczelnika Państwa za­przestania wykonywania obowiązków rzeczywistego wodza naczelnego». (Colloque, ibid., str. 116).

Ale było to zadaniem Polaków skorzystać z doświadczeń ostatnich tygodni dla przekształcenia organizacji polskiego państwa i dla uzy­skania od Piłsudskiego zrzeczenia się jednej z jego funkcji. Nacisk cudzoziemski w tej sprawie tylko wzmacniał pozycję Piłsudskiego. Nie można było zmniejszyć jego roli w wyniku i w obliczu nacisku cudzoziemskiego.

Weygand, po przybyciu do Warszawy, zdał sobie sprawę, że rola wyznaczona mu przez Lloyd George'a, przez Milleranda i także przez Focha była nie do osiągnięcia i nie właściwa, a także nie odpo­wiadała jego chęciom. (Giertych, ibid., str. 718721).

W innym miejscu w tejże książce piszę:

Weygand nie dowodził w bitwie warszawskiej.

Jego stanowisko było stanowiskiem «doradcy» szefa sztabu.

Jak już czytaliśmy, został on zrobiony takim «doradcą» w wyniku kompromisu między Piłsud­skim i polskim rządem z jednej strony, a aliantami z drugiej. Polacy nie chcieli dawać Weygandowi żad­nego oficjalnego stanowiska, ale byli gotowi dać mu sposobność do wy­wierania wpływu w sposób nie oficjalny.

Jest możliwe, że Piłsudski, który był zazdrosny wobec Rozwadow­skiego, był rad z dania Rozwa­dow­skiemu doradcy, który przez sam fakt swojego istnienia, odrobinę zmniejszy jego autorytet i będzie mu przeszkadzać i absorbować go. Ale niezależnie od tego, kompro­mis ten krył pod sobą dwa biegunowo sprzeczne punkty widzenia. Francuzi i Brytyjczycy uważali, że nieoficjalny doradca będzie rze­czywistym zwierzchnikiem, którego sugestie będą miały wagę rozka­zów; ich postawa wobec Polski była urobiona przez wpływ doświad­czenia, nabytego w traktowaniu obszarów kolonialnych i półkolonialnych. Ale Po­la­cy w owym czasie, zarówno jak obecnie, nawet nie zdawali sobie i nie zdają sobie sprawy z tej możli­wości, że rady generała Weyganda w sierpniu 1920 roku mogłyby być traktowane jako coś, co przypo­mi­na rozkazy. Myśleli oni, i dotąd myślą, że ge­nerał Weygand tylko udzielił (polskiemu dowództwu) pewną liczbę rad. (Giertych, In Defence of my Country, str. 722).

Na chwilę oderwę się tu od cytowania mej książki, ogłoszonej w 1981 roku w języku angielskim i przytoczę dodatkowo słowa, które ogłosiłem po polsku w roku 1970.

Interesująca jest formalna strona roli Weyganda w Polsce. Jak wynika z pamiętników Weyganda (str. 118) na naradzie w Warsza­wie lord d'Abernon wystąpił z poglądem, że «obecność (gen. Wey­ganda) w Warszawie powinna być zużytkowana». Minister Sapieha odpowiedział na to, że «nie można naruszyć suwerenności Polski i prestiżu marszałka Piłsudskiego, dając miejsce w hierarchii cudzo­ziemskiemu ge­nerałowi. Ale Naczelnik Państwa i rząd są zgodni co do tego, by prosić generała Weyganda o współpracę z Szefem Szta­bu Głównego w formie udzielania mu rad w jego pracy».

Jak wynika z notatki Świtalskiego z posiedzenia Rady Obrony Państwa, odbytego 27 sierpnia, a więc już po bitwie, gen. Rozwadowski powiedział na tym posiedzeniu co następuje: «Rozkaz miał od nacz. p(aństwa), by się stykał (z Weygandem). Ang(lik) żądał podporząd(kowania) się Weyg(andowi). Odpowiedział że podpo­rząd(kowuje) się tylko nacz. wod(zowi). Weygand sam powiedział, że nie zna armii, nie może brać odpowiedzialności. Oficer(owie) franc(uscy) odgrywali rolę doradców. Co było na­wet utrudnieniem w pracy. Wielu ofice(rów) w służbie łączności oddało usługi. Pano­wie to robicie, ale ja bym odpowied(zialności) nie brał. Praca gen(­erałów) pol(skich) przez publiczność nie została oceniona w porów­naniu z korpusem (oficerów) francuskich». (Op. cit. — czyli Z dzie­jów stosunków polskoradzieckich tom I, str. 276).

Jak widzimy, ustawienie gen. Weyganda w roli doradcy, dodanego do boku generała Rozwa­dowskiego, było dziełem i być może pomy­słem Piłsudskiego, oraz miało za sobą nacisk angielski. Ten ostatni nacisk zmierzał wręcz do tego, by Weygand stał się przełożonym Rozwadowskiego, czemu Roz­wadowski się oparł.

Chodziło zapewne o to, by w razie zwycięstwa Rozwadowski nad­miernie nie wyrósł, a w razie klę­ski, by uratowane z pogromu elementy wojska polskiego znajdowały się pod bezpośrednim dowódz­twem alianckim. Zapewne był to przejaw polityki angielskiej, troszczącej się o całokształt sprawy zor­ga­nizowania ogólnoeuropejskiego frontu antysowieckiego pod brytyjskimi auspicjami i w razie czego z udziałem Niemców. Być może także odegrał tu rolę cechujący Piłsudskiego duch intrygi i zamiłowanie do wygrywania jednych ludzi przeciw drugim.

Sytuacja, w której Weygand wyrósł do roli osoby, propagandowo przeciwstawianej Rozwa­dow­skiemu i otrzymującej częściowo hołdy zamiast tego ostatniego, była w istocie dziełem Piłsudskiego, a za­pewne i jego intencją.

Rozwadowski w sposób oczywisty nie był zadowolony z przydzie­lenia mu doradcy i powiedział na posiedzeniu Rady Obrony Państwa dosłownie, że tacy doradcy «byli utrudnieniem w pracy».

Rozwadowski w istocie nie potrzebował żadnego doradcy. Był on generałem z pewnością nie mniej­szej miary niż Weygand. Nikt nie kwestionuje nie tylko wybitnej roli Weyganda jako oddanego przy­­jaciela Polski, ale także i jego wybitnych kwalifikacji. Ten najbliższy współpracownik marszałka Focha należał do najwyższej fachowej elity ekspertów w dziedzinie sztuki wojennej nie tylko w skali fran­­cuskiej, ale w skali światowej. Ale nie należy o tym zapominać, że także i generał Rozwadowski na­leżał do najwyższej klasy fachowców wojskowych. Był on Polakiem, ale umiejętności swoje nabył w armii austrowęgierskiej, w której zajmował stanowiska na najwyższym szczeblu i był nawet, w pewnej chwili, brany w rachubę jako kandydat na wodza naczelnego. Armia austrowęgierska była armią, która zosta­ła pokonana i wodzowie jej nie osiągnęli tej sławy, co wodzowie fran­cuscy, ale to nie znaczy, że nie była ona armią potężną i dobrze zorga­nizowaną, że jej wodzowie nie byli wybitnymi fachowcami i że nie była ona dla wybitnego generała dobrą szkołą. Generał Rozwadowski z pewnością nie był gorszym fa­chow­cem od Weyganda, a obiektywnie górował nad nim tym, że miał więcej doświadczeń w wojnie ru­cho­wej, że lepiej znał warunki miejscowe we wschodniej połowie Europy, to znaczy teren, możliwości transportowe, psychologię ludności i żołnie­rza itd., że znał z czteroletnich doświadczeń wojennych rosyj­skiego przeciwnika, że mówił tym samym polskim językiem, co jego podwład­ni, a wreszcie, rzecz naj­waż­niejsza, że był Polakiem i gorącym polskim patriotą i wskutek tego w poczynaniach jego i decyzjach odgrywały rolę te imponderabilia, woli i rozpaczliwego pragnienia osiągnięcia zwycię­stwa, które w du­szy suchego, cudzoziemskiego eksperta, choćby najprzyjaźniejszego, obecne być nie mogły. Weygand był znakomitym fachowcem i znakomitą prawą ręką Focha, znakomitym wykonawcą dyrektyw tego ostat­niego. Ale czy sam był uzdolnionym wodzem? W całej jego, długiej życiowej karierze nie znaj­du­jemy dowodu, by był to wybitny talent przywódczy. W szczególności, jako wódz naczelny armii fran­cuskiej w 1940 roku nie zaznaczył się dosłownie niczym; to praw­da, że był już wtedy prawdopodobnie za stary miał 77 lat, a w Warszawie w 1920 roku miał lat tylko 57, no i sytuacja była może naprawdę beznadziejna i już nie do uratowania.

Natomiast generał Rozwadowski, to był wódz z Bożej łaski, wielki talent strategiczny i wielki dar narzucania innym swej woli, swej energii i swego zapału. Złośliwe przydzielenie mu przez Piłsudskiego cudzo­ziemskiego, znakomitego doradcy, z którym się musiał liczyć i z którym musiał dyplomatyzować, było dla niego z pewnością wielkim skrępo­waniem, a zarazem irytującą zniewagą.

Kluczem do zrozumienia motywów postępowania Piłsudskiego wo­bec Rdzwadowskiego jest niena­wiść jaką Piłsudski okazał w 1926 ro­ku, wtrącając Rozwadowskiego do więzienia, z którego wy­szedł on po roku ze złamanym zdrowiem, po to, by dość szybko umrzeć. (Już nawet pomińmy pogłoski i podejrzenia, że wyszedł poddany powolnie działa­jącej truciźnie).

Oczywiście, wszystko to nie oznacza, byśmy mieli nie doceniać war­tości wkładu Weyganda w dzie­ło naszej wielkiej, zwycięskiej bitwy. Był to wkład znakomitego fachowca; wkład tego samego typu, co Misji Francuskiej. Najlepiej go oceniamy, czytając rozprawę generała Ruby: było to umiejętne, fa­cho­we podokręcanie różnych rozluźnionych śru­bek w naszej machinie wojennej. (Giertych, W pięć­dzie­się­cio­lecie bitwy warszawskiej, op. cit., str. 1415, przypisek).

Powracam do dalszego cytowania mej repliki, ogłoszonej w mej książce angielskiej, na francuskie Kolokwium.

Debata, która znalazła odbicie w tej książce, nacechowana była przez jedną ogromną niedos­ko­nałość: wyrażała ona dwa punkty wi­dzenia, które oba były błędne. Trzeci punkt widzenia, prawdziwy, nie był w tej debacie reprezentowany wcale.

Treścią debaty była w znacznej części sprawa: kto był zwycięzcą w bitwie warszawskiej. Fran­cuscy gospodarze debaty bronili bez za­strzeżeń, lub może z niejakimi zastrzeżeniami, teorii, że zwycięzcą był generał Weygand, człowiek, którego rządy francuski i brytyjski chcia­ły osadzić na czele polskiego na­czelnego dowództwa. Goście nie fran­cuscy, w pierwszym rzędzie polski pułkownik i generał Jaklicz, a tak­że brytyjski historyk bitwy warszawskiej, niezachwiany obrońca po­glądu, przyznającego główną rolę Piłsudskiemu, p. Davies, opowia­dali się po stronie teorii, że zwycięzcą był Piłsudski.

A tymczasem jest faktem oświadczam to z najpełniejszym prze­konaniem — że zwycięzcą był polski szef sztabu i faktyczny wódz naczelny, generał Rozwadowski.

Sprawa roli generała Rozwadowskiego nie była broniona w tej debacie. Między uczestnikami tej debaty nie było nikogo w szcze­gólności nikogo spośród wciąż żyjących i mieszkających w krajach zachodu polskich oficerów, którzy rolę generała Rozwadowskiego dobrze znali kto mógłby przed­sta­wić fakty, dotyczące generała Rozwadowskiego. Sprawa generała Rozwadowskiego została prze­grana przez nieobecność.

Fakt, że tylu Polaków nie przedstawia rzeczywistej roli generała Rozwadowskiego i że broni ukutej przez propagandę i nieprawdzi­wej wersji o rzekomo głównej roli Piłsudskiego, jest bez wszelkiej wątpliwości szkodliwy z punktu widzenia obrony polskiego stanowi­ska w kontrowersji, dotyczącej tego wielkiego, polskiego historycz­nego osiągnięcia. Pogląd, że Piłsudski był rzeczywistym zwycięzcą w bit­wie warszawskiej w tak oczywisty sposób nie zgadza się z łatwymi do rozpoznania faktami, że jest bar­dzo łatwo ten pogląd obalić. A jeśli to nie Piłsudski był zwycięzcą i jeśli żaden inny Polak nie jest znany jak wódz zwycięzkich polskich armii — wniosek, że to Wey­gand rzeczywiście kierował operacjami w tej bitwie narzuca się w sposób automatyczny niepolskim obserwatorom i badaczom.

W ciągu 19 lat między 1920 i 1939 rokiem, mimo, że istniało w Polsce Wojskowe Biuro Histo­rycz­ne, nie zrobiono niczego, by zgro­madzić historyczne informacje i ustalić historyczne fakty, dotyczące bitwy warszawskiej i w ogólności polskiej wojny z bolszewicką Ro­sją. Nie posiadamy pełnej historii tego, co się stało, a więc które pułki i którzy dowódcy walczyli gdzie i co się wydarzyło w poszcze­gólne dni.

Potężna grupa nacisku w latach 19201926, oraz panujący reżim w latach 19261939 prze­szko­dziły zgromadzeniu i ogłoszeniu historycznej dokumentacji. I w rezultacie prawda o polskich woj­sko­wych osiągnięciach w owych latach nie jest w pełni znana.

(...) Obie strony, a więc głosiciele teorii o głównej roli Weyganda, zarówno jak teorii o głównej roli Piłsudskiego, powiedzieli w deba­cie wiele rzeczy słusznych i prawdziwych. Ale obie strony całko­wi­cie pominęły główny punkt historycznej sytuacji. Tendencyjność z jaką zwolennicy teorii o roli Piłsud­skie­go przedstawili w debacie swoje poglądy, jest chwilami wręcz zadziwiająca. (Giertych In Defence of my Country, op. cit, str. 722723).

Książka, zawierająca sprawozdanie z paryskiego kolokwium, przy­nosi także kilka twierdzeń na te­maty uboczne, których niepodobna pominąć milczeniem.

Pan Jaklicz wystąpił z twierdzeniem, że w pierwszej wojnie świato­wej naród polski stał po stronie nie­mieckiej i że w istocie znajdował się w stanie wojny z Rosją już od roku 1830. Powiedział dosłownie:

Wojna między Polską a Rosją zaczęła się przez powstanie 1830 roku. Trwała następnie w sposób nieprzerwany: przez powstanie 1863 roku, a potem przez coś w rodzaju wypowiedzenia wojny car­skiej Rosji 6 sierpnia 1914 roku, gdy Piłsudski wkroczył ze swoją «kompanią kadrową» na «terytorium rosyjskie». Dla Piłsudskiego carska Rosja i bolszewicka Rosja to był ciągle ten sam nieprzyja­ciel. (Colloąue, op. cit. str. 36. Także Giertych In Defence, ibid., str. 723).

Odpowiedziałem na to:

Trzeba podnieść energiczny protest przeciwko takiemu frywolnemu i nieodpowiedzialnemu przei­naczaniu historycznej prawdy i przeciwko drukowaniu takich rzeczy we francuskiej książce bez żad­nego korygującego komentarzasprzeciwu. Naród polski przez cały czas Pierwszej Wojny Światowej stał po stronie alianckiej i był członkiem obozu alianckiego. Polska zajęła to stanowisko przez dobrze znaną deklarację posła Jarońskiego z dnia 8 sierpnia 1914 roku w parlamencie rosyjskim. W deklaracji tej, uczynionej nie tylko w imieniu «Koła Polskiego», reprezentującego zabór rosyjski, lecz także, w spo­sób domniemany w imieniu «Koła Polskiego» w zabo­rze pruskim, oraz części «Koła Polskiego» w za­bo­rze austriackim, a więc w imieniu obranych reprezentacji przytłaczającej większości polskiego na­rodu, Jaroński oświadczył, że naród ten stoi w tej woj­nie w obozie alianckim, uważając się za sprzy­mierzeńca państw sło­wiańskich (to znaczy Rosji i Serbii) i zmierza do zwycięstwa nad Niemcami na miarę «Grunwaldu» i do zjednoczenia w jedną całość wszystkich trzech zaborów Polski.

Piłsudski nie miał prawa działać w imieniu Polski. Był on dysyden­tem. Reprezentował bardzo małą mniejszość polskiego narodu. I na­wet w jego proaustriackim legionie, w którym generał Jaklicz służył, doszło następnie, w dniu 23 września 1914 roku, do proalianckiego buntu (Legionu Wschod­nie­go w Mszanie Dolnej). A wkrótce po­tem, też jeszcze w 1914 roku, polskie oddziały uformowane zostały po alianckiej stronie w Bayonne we Francji i w Puławach po rosyj­skiej stronie frontu. A później potężne polskie armie uformowane zostały w Rosji, oraz we Francji (armia Hallera). (Giertych, ibid., str. 723724).

Dodam do tego nadto, czego w książce w języku angielskim nie dodałem, że postawa narodu pol­skie­go w tej wojnie ustalona została przez kierownicze polskie czynniki polityczne na dwa lata przed wy­bu­chem wojny na tajnym zjeździe w Pieniakach pod Lwowem 1519 września 1912 roku, w którym uczestniczyli niedawny prezes Koła Polskiego w Dumie petersburskiej Roman Dmowski (jako przewod­ni­czący zjazdu), aktualny prezes Koła Polskiego w Reichstagu nie­mieckim w Berlinie Władysław Seyda i nie­dawny prezes Koła Pol­skiego Reichsracie w Wiedniu, Stanisław Głąbiński.

Jest doprawdy zniewagą wobec polskiego narodu i jego nowocze­snej historii dopuścić do tego, że polskie wojsko reprezentował na takiej debacie w centrum naukowym francuskim w Paryżu człowiek uspo­sobiony tak tendencyjnie, czy też tak mało wiedzący o sprawach polskich jak ten nikomu w polskim społeczeństwie bliżej nie znany i niczym szczególnym jako polski żołnierz nie zaznaczony pułkownik, mia­no­wany przez powojennych polityków emigracyjnych generałem, Jaklicz. I że dobór osób, zaproszonych do udziału w kolokwium był taki, że nie znalazł się tam nikt, kto by w czasie debaty zaprotestował prze­ciwko jego twierdzeniom, zarówno przeinaczającym prawdę, jak dla narodu polskiego, który przecież postawą swoją przyczynił się do pokonania wilhelmowskich Niemiec we wszczętej przez nich wojnie, po prostu obraźliwym. A także, że redaktorzy książki o owej naradzie nie sprostowali twierdzeń p. Jaklicza w jakimś komentarzu czy przypisku.

Nie mniej jaskrawym przykładem ujawnionej w czasie kolokwium i przez nikogo nie sprostowanej ignorancji o sprawach polskich, jest wypowiedziane przez ekspertów francuskich twierdzenie, że Polska w 1920 roku dążyła do odzyskania granicy z roku 1772 i do oparcia się o Morze Czarne. Napisałem o tym: J.G.

Ignorancja uczestników debaty na temat niektórych ważnych spraw jest doprawdy zadziwiająca.

W «Prezentacji» dokonanej przez p. Rogera Portala powiedziane jest, że «Polskie ambicje (...) w kie­runku Morza Czarnego» były dyskutowane w czasie debaty (stronica 9). A pani Gervais postawiła py­tanie, czy było zadaniem Francji bronić dawnej polskiej granicy z 1772 roku? (str. 78).

Jest oczywiście nonsensem przypuszczać, że Polacy mieli jakiekol­wiek ambicje skierowane ku Morzu Czarnemu. Tego rodzaju twier­dzenie jest nie tylko propagandowo demagogiczne, lecz po prostu dziecinne.

Jest tak samo zupełną nieprawdą, że Polska miała ambicję przy­wrócenia granicy z 1772 roku.

Uczestnicy narady zdają się w ogóle sobie z tego nie zdawać spra­wy, że oficjalne polskie żądania terytorialne, dotyczące ziem wschodnich, sformułowane zostały w postaci tak zwanej linii Dmowskiego, która oparta była na zasadzie zrezygnowania z granic 1772 roku, oraz że armie polskie w ofensywach 1919 roku osiągnęły nie­mal dokładnie linię Dmowskiego i ustanowiły wzdłuż tej linii (z bar­dzo nieznacz­ny­mi odchyleniami wokół Połocka na północy i Baru na południu) swój stały front. Także: że Lenin, Cziczerin i Trocki ofia­rowali Polsce w styczniu 1920 roku tę właśnie linię frontu, prawie identyczną z linią Dmowskiego, jako linię rozejmu i w sposób oczy­wisty także i przyszłą granicę.

Także Piłsudski nie zamierzał rozciągać granic Polski do linii 1772 roku. Chciał on jedynie zbudować, w obrębie dawnych polskich gra­nic, niepodległą Ukrainę (oraz niepodległą Białoruś). (Giertych, ibid., str. 725).

Nie napisałem w mej angielskiej książce, że domagając się linii Dmowskiego Polska tym samym zrzekała się takich historycznych swoich placówek i ośrodków, jak Żytomierz, Berdyczów, Winnica, Humań, Bar, Bracław, Witebsk, Mohylów, a traktatem ryskim nadto Kamieniec Podolski, Płoskirów, Mińsk, Słuck, Bobrujsk, Połock, Dyneburg.

Jest zadziwiające, że obecni na naradzie Polacy, o ile tacy poza p. Jakliczem byli, a przede wszyst­kim że sam p. Jaklicz, nie zaprotes­towali przeciwko twierdzeniom, że Polska walczyła o rozszerzenie na wschodzie swych granic poza terytoria, na których wpływy polskie panowały, a ludność polska częściowo przeważała liczebnie (jak np. na Wileńszczyźnie, a nawet w Płoskirowskiem).

Rzeczą ciekawą jest, że sympatie uczestników narady, także i Fran­cuzów, były w sprawach pol­skich po stronie Piłsudskiego i wykazy­wały nieznajomość roli historycznej obozu narodowego z Dmow­skim na czele, oraz niechęć do niego. J.G.

Uczestnicy debaty zdają się nic nie wiedzieć o tym, że większość polskiego narodu nie była po stronie Piłsudskiego, lecz była w opo­zycji do jego polityki i jego rządów, co znalazło odbicie w fakcie, że tak zwani Narodowi Demokraci mieli absolutną większość w pol­skim parlamencie, choć nie sprawowali władzy.

Francuscy uczestnicy debaty zdają się nic nie wiedzieć o obozie Dmowskiego, — którego nazwis­ko jest raz tylko wymienione w książce (na str. 32), — pomimo tego, że to dzięki Dmowskiemu naród polski stał w wojnie po stronie alianckiej, że Komitet Naro­dowy Polski, którego prezesem był Dmowski, rezydował w Paryżu i był od 13 listopada 1918 roku uznawany przez rząd francuski jako polski rząd de facto i że jego polityka była wybitnie profrancuska.

W całej książce są tylko dwie wzmianki o obozie Dmowskiego, poza jednorazowym wymienie­niem jego nazwiska, o czym wyżej wspominałem. Obie te wzmianki są niesprawiedliwe i nieprzyjazne.

Pani Gervais powiedziała o «propagandzie na zachodzie, prowa­dzonej przez przeciwników Pił­sud­skiego» (stronica 34), co było nie­uzasadnione, a generał Jaklicz powiedzieł, że generał Weygand «nie znał organizacji polskiej armii ani ducha polskiego narodu, ani poli­tycznej sytuacji. Wiedział o nich tylko poprzez propagandę, prowa­dzoną we Francji przez partię narodowodemokratyczną, która przeciw­sta­wiała się Piłsudskiemu». (Ibid., str. 725)

Mógłbym tu dodać, że Francja i wojsko francuskie nie musiały czerpać wiadomości o polskim woj­sku i jego duchu ze źródeł pro­pagandy narodowodemokratycznej, gdyż po pierwsze, rezydowała w Polsce francuska Misja Wojskowa, w której szeregach służyło 200 francuskich oficerów (w ich liczbie późniejszy generał de Gaulle), po drugie, że w Armii Hallera służyło w początkowym okresie pięciu gene­ra­łów francuskich, dowodzących dywizjami (ich nazwiska w Colloque na str. 23 i w moim In Defence na str. 725726), oraz po trzecie, że marszałek Foch i generał Weygand znali dobrze i oddaw­na generała Rozwadowskiego, który od maja 1919 roku do 19 lipca 1920 roku, a więc przez rok i dwa miesiące, był szefem polskiej Misji Wojskowej w Paryżu i stykał się zwłaszcza z marszałkiem Fochem nie­zmier­nie blisko.

Sprawozdanie z paryskiej debaty zawiera i inne przykłady dość jednostronnego i niespra­wied­li­wego potraktowania w tej debacie róż­nych spraw polskich. Najwidoczniej generał Jaklicz nie uznał za po­trzebne, czy też nie potrafił, w sprawach tych wystąpić w obronie punktu widzenia polskiego.

Francuski pułkownik Costantini powiedział w czasie debaty, że Po­lacy w 1919 roku powinni byli się zadowolić leczeniem swoich ran, umacnianiem granicy, która im została wyznaczona słynnej linii Curzona i czekać na lepszą koniunkturę. (Colloque, op. cit., str. 48). Odpowiedziałem na to: Wy­zna­czona przez kogo? I kiedy? (In Defence, ibid., str. 724). Oczywiście, linia Curzona, ani linia deklaracji alianckiej Rady Najwyższej z 8 grudnia 1919 roku, która ją poprzedziła, nie była żadnym wyznaczeniem wschodniej granicy Polski. W jednym wypadku była to tylko zaproponowana, lecz nie urzeczywistniona linia rozejmowa, w innym to była linia minimalna, ustanawiająca w sposób ostateczny trwałą polską administrację i nie przesądzająca polskich praw do ziem na wschód od niej.

Pan Davies powiedział w czasie debaty: Chcę powrócić do sprawy faktu bardzo prostego: do klu­czowej roli Ukrainy w rywalizacji polskorosyjskiej. (...) Ta rywalizacja została rozstrzygnięta przez traktat ryski, czyli przez rozbiór (partage) Ukrainy: jedna jej część została inkorporowana w granice Polski, druga w republikę ukraińską so­wiecką. (Colloque str. 71). Odpowiedziałem na to: Ukraina nie mogła być poddana rozbiorowi, gdyż w takiej postaci nie istniała przed rokiem 1945, albo może przed paktem HitlerStalin z roku 1939. Polska jedynie zachowała część swego dawnego terytorium. (In Defence, str. 724).

Komentarz. Ogólny wniosek, jaki można wyciągnąć z książki o de­bacie paryskiej jest ten, że de­ba­ta ta wprawdzie przyniosła wiele da­nych, dotyczących udziału generała Weyganda w przygotowaniu bi­twy warszawskiej i w dowodzeniu nią, nie wykazała jednak bynaj­mniej, by rola generała Weyganda była w tej bitwie rolą główną i wywarła na tę bitwę wpływ rozstrzygający. Przeciwnie, w świetle da­nych tej debaty jest widoczne, że generał Weygand był w polskim Sztabie Generalnym tylko doradcą, dopusz­czonym do tajemnic, uczest­niczącym w dyskusjach i dającym rady, czasem słuszne, a czasem nie­realne, ale że decydującej roli nie odgrywał. Zamiar rządów alian­ckich, a zwłaszcza rządu brytyjskiego, naj­pierw, by uczynić generała Weyganda całkiem formalnie bądź wodzem naczelnym polskim, bądź szefem sztabu polskiej armii, a potem by uczynić go formalnie tylko doradcą polskiego szefa sztabu, z tym jednak że polski szef sztabu będzie musiał być jego radom posłuszny, nie został urzeczywistniony. Generał Wey­gand został doradcą polskiego szefa sztabu ale fak­tycznym zwierzchnikiem nie był. Fakt jednak, że zamiar poddania polskiej armii Weygandowi pierwotnie istniał, sprawił, że wielu ludzi w krajach zachodu a między nimi także i niektórzy ludzie całkiem dobrze poinformowani, znający archiwa francuskie itd., np. tacy, jak uczestnik paryskiej narady, pułkownik Le Goyet, w dalszym ciągu myślą, że generał Wey­gand udzielał generałowi Rozwadowskiemu rad o cechach rozkazów i że to dzięki tym radom bitwa war­szaw­ska została przez Polaków wygrana. Narada paryska w istocie jednak niczego podobnego nie wykazała.

Mimo że francuscy uczestnicy paryskiej narady wyraźnie starali się rolę generała Rozwa­dow­skiego przemilczeć i że byli w tym wspierani przez obecnego Polaka, generała Jaklicza, oraz przez angiel­skiego historyka Daviesa, stwierdzić trzeba, że narada ta nie przyniosła ze sobą niczego, co by czołową rolę generała Rozwadowskiego, jako zwycięzcy w bitwie warszawskiej, podawało w wątpliwość. J.G.

Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920—go roku”,

Pod redakcją Jędrzeja Giertycha,

Londyn 1984, str. 149—175.

1

17

„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
BW 1920 11 Wnioski dot roli Weyganda
BW 1920 08 Pamietnik gen Weyganda
BW 1920 09 Glos gen Ruby
07 Zagadnienia zrodla poznania II
07 Zagadnienia zrodla poznania IIid 6750 ppt
07 zagadnienia na egzamin
07. Zagadnienia źródła poznania II, Archiwum, Filozofia
Went I i II zagadnienia egz 06 07, Zagadnienia do egzaminu z wentylacji
07 Zagadnienia zrodla poznania II
1920 07 30 Białystok Komunikat Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski
BW 1920 16 Garsc opinii Pilsudski i Kedzior
BW 1920 02 ALEKSANDER KEDZIOR
BW 1920 10 Inne informacje
BW 1920 Autorstwo planu
BW 1920 13 Nerwy Warszawy
BW 1920 21 Rozkaz 10000
BW 1920 12 Z

więcej podobnych podstron