ZAGADNIENIE ROLI GENERAŁA WEYGANDA
Jednym z wielkich zagadnień spornych, dotyczących bitwy warszawskiej, jest zagadnienie roli generała Weyganda w wygraniu tej bitwy.
Mamy w Polsce świadomość, że to my, Polacy wygraliśmy tę bitwę. Natomiast w alianckim świecie zachodnim, mianowicie przede wszystkim we Francji, panuje niezachwiane przekonanie, że tę bitwę wygrał francuski generał Weygand. Także i w Anglii wśród ogółu tych, co się interesują historią i polityką, panuje podskórny, utajony nurt przeświadczenia, zgodnego z opinią francuską, choć przez grzeczność wobec Polski nie mówi się tego głośno. Natomiast deklaruje się równocześnie czasami — oświadczeniami lorda D'Abernon i wywodami historycznymi Normana Davies'a i innych, że zwycięzcą w tej bitwie był Piłsudski.
Spór narodził się w okolicznościach następujących. Państwa alianckie — Francja i Anglia — popierały obóz „białych” w rosyjskiej wojnie domowej. Obóz ten w ciągu roku 1919 i w początkach roku 1920 sprawę swoją przegrał. Wszystkie główne ośrodki „białego” oporu przeciwko rewolucji i przeciwko wojskom „czerwonym” poniosły klęskę. Runęło potężne ąuasi—państwo syberyjskie, rządzone przez admirała Kołczaka, sięgające od Pacyfiku chwilami aż prawie do Wołgi; uległo zagładzie w okolicznościach tragicznych, wśród rzezi i rozlewu krwi, a katastrofa jego ukoronowana została osobistą tragedią samego Kołczaka, wydanego w ręce rewolucyjne przez jego czeskich sprzymierzeńców i protektorów i przez bolszewików rozstrzelanego. Runęło rozległe terytorium pod władzą generała Denikina, obejmujące znaczną, południową część Rosji Europejskiej, w pewnym okresie zwycięsko posuwające się ku Moskwie i zdające się mieć szansę osiągnięcia w wojnie domowej pełnego zwycięstwa; a jednak w końcu pokonane. Pozostał po nim tylko broniący się Krym, rodzaj rosyjskich „Okopów świętej Trójcy”, trwający pod zreorganizowanym dowództwem generała Wrangla i mający się utrzymać aż do następnego roku. Uległ likwidacji i zagładzie oparty o Estonię ośrodek generała Judenicza, pragnący — bezskutecznie — maszerować na Petersburg. Uległ także likwidacji niewielki ośrodek biało—rosyjski na samej północy, wokół Archangielska i Murmańska, oparty o okupacyjne wojska angielskie i niezdolny do utrzymania swego istnienia poza chwilę ewakuacji angielskich protektorów.
I oto jedynym poważnym przeciwnikiem „czerwonej” Rosji, który nadal prowadził z nią wojnę, stała się Polska. Dla wielu Anglików i Francuzów ta Polska była jeszcze jednym fragmentem rosyjskiej wojny domowej. Bolszewicy pobili Kołczaka, Denikina, Judenicza i innych — i teraz zabiorą się do zlikwidowania też przecież w znacznej części z pod władzy rosyjskiej wyodrębnionych i z państwa rosyjskiego politycznie wyłonionych Polaków. A w dodatku, było dla państw zachodnich widoczne, że Polacy ponoszą w wojnie z czerwoną Rosją już zarysowującą się, taką samą klęskę, jak rosyjscy „biali”. Zaawanturowali się swą wyprawą ukraińską Piłsudskiego aż do Kijowa — ale doznali niepowodzenia, cofali się i byli bici dzień po dniu i tydzień po tygodniu przez potężne, nowe zjawisko, jakim była armia konna Budiennego. Cofali się spod Kijowa tak, jak poprzednio Denikin spod Moskwy. A co więcej, byli bici także i na północy i cofali się z rozległych obszarów białoruskich, uważanych przez aliantów za rosyjskie, które udało im się tam w 1919 roku obsadzić. Dla oczu obserwatorów zachodnio—europejskich polskie niepowodzenia były powtórzeniem niepowodzeń i katastrof „białych” armii rosyjskich. A wiadomości z polskiego frontu były w nie małym stopniu powtórzeniem niedawnych wiadomości z frontów rosyjskiej wojny domowej. Wojska polskie cofały się bezładnie, polskie pułki i dywizje rozsypywały się w chaotycznym odwrocie, zagarniane były wielkimi masami do niewoli, a nawet kurczyły się w wyniku masowych dezercji, lub samowolnej ucieczki z pól bitwy.
Zachodni obserwatorzy, dziennikarze, politycy, a także i eksperci wojskowi, sztabowcy i generałowie, uważali, że z wojskami polskimi powtarza się dokładnie to samo, co się stało z wojskami białych wodzów rosyjskich. Armie Polskie cofają się, topnieją i przestają się bronić w ten sam sposób, jak to się niewiele miesięcy wcześniej stało z armiami Denikina, czy Kołczaka.
Ale dla Francji i Anglii sprawa losów Polski — to nie było to samo, co sprawa losów Syberii czy rosyjskiego Południa. Polska była krajem środkowo—europejskim. Podbój Polski przez armie bolszewickie — to byłoby usadowienie się Rosji bolszewickiej w samym centrum Europy. Tylko Niemcy odgradzały Polskę od Francji, a także od tak blisko obchodzących Wielką Brytanię krajów, jak Belgia i Holandia. Co by się stało z Niemcami, gdyby Polska runęła równie kompletnie i katastroficznie, jak denikinowska Rosja Południowa i jak kołczakowska Syberia? Jedno z dwojga: Niemcy byłyby stawiły bolszewikom opór, ale w takim razie należało by im pomóc, a wobec tego cała wojna światowa okazałaby się rozegraną na marne, bo potęga niemiecka musiałaby być odbudowana. Albo rzecz jeszcze gorsza: Niemcy połączyliby się z bolszewikami, a w takim razie łączna potęga niemiecko—rosyjska stanęłaby oko w oko naprzeciw Francji i jej kontynentalnych sojuszników, a także, bezspornie w oko w oko również i naprzeciw Wielkiej Brytanii. Dla sił konserwatywnych w krajach zachodnich zarysowywała się tylko jedna możliwość ratunku: trzeba było uratować Polskę. Natomiast istniejące w krajach zachodnich siły rewolucyjne — na przykład brytyjska Partia Pracy na czele z tak wybitnymi swymi przedstawicielami, jak Ernest Bevin, późniejszy wybitny brytyjski mąż stanu, — wcale się perspektywą zwycięstwa rosyjskiej rewolucji nad opierającą się jej „pańską” Polską nie martwiły. Nie martwiły się także i perspektywą, że rewolucja rosyjska ogarnąć może także i Niemcy, Francję, a może również Włochy i Hiszpanię.
Politycy i fachowcy wojskowi zachodni nie mieli do armii polskiej zaufania. Wyobrażali oni sobie, że armia ta musi być czymś podobnym do „białych” armii rosyjskich, a więc jest złożona z masy żołnierskiej, usposobionej rewolucyjnie i nie bardzo skłonnej do walki przeciwko Rosji bolszewickiej, a także z oficerów, zmęczonych wojną i wystraszonych i myślących raczej o tym, jak się osobiście uratować, niż o tym, jak odnieść zwycięstwo. I że dowodzona jest przez generałów, równie bezradnych, jak „biali” generałowie rosyjscy.
Wobec tego, mężowie stanu i fachowcy wojskowi zachodnioeuropejscy doszli do prostego wniosku: należy objąć nad polską armią władzę i tak tą armią pokierować, by jednak jakoś się naporowi wojsk bolszewickich przeciwstawiła. Trzeba zmusić polskie naczelne władze polityczne, by zgodziły się na oddanie polskiego naczelnego dowództwa w ręce fachowego generała zachodnioeuropejskiego, mianowicie francuskiego generała Weyganda. A ten generał, przy pomocy kilkuset umiejętnych oficerów francuskich, żeby tak tę armię ujął w garść, by stworzyła przeciwko naporowi bolszewickiemu mocny wał. Armia polska, oczywiście, byłaby tu potraktowana jak zwykłe mięso armatnie: ujęta w karby europejskiej dyscypliny, zostałaby zmuszona do tego by się jednak zacząć skutecznie bronić.
W dniu 24 czy też 26 lipca 1920 roku przybyła do Warszawy Misja Międzyaliancka, pod przewodnictwem brytyjskiego dyplomaty, byłego ambasadora w Berlinie, lorda D'Abernon, której członkiem był wymieniony wyżej francuski generał, były szef sztabu marszałka Focha, Maxime Weygand. Rządy alianckie, Wielka Brytania i Francja, życzyły sobie, by generał ten objął naczelne dowództwo wojsk polskich. Projekt ten okazał się niemożliwy do wykonania wobec polskiego oporu, na wniosek jednak polskiego Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego, Piłsudskiego, Weygand przydzielony został do polskiego szefa sztabu, generała Rozwadowskiego, jako jego doradca. Rządy zachodnie uważały, że jako „doradca”, jest on w istocie jego zwierzchnikiem i że nosząc skromny tytuł doradcy, sprawuje on nad polskim szefem sztabu i nad armią polską pełną władzę. W dniu 15 sierpnia, w 26 dni po przyjeździe generała Weyganda do Polski, armia polska odniosła nad armią sowiecką druzgocące zwycięstwo w bitwie warszawskiej, w dniu następnym armia bolszewicka rozpoczęła odwrót spod Warszawy, a jeszcze o jeden dzień później, polska grupa uderzeniowa znad Wieprza, pod dowództwem Piłsudskiego, zagrodziła cofającym się armiom bolszewickim drogę, uniemożliwiając im bezpieczne wyprowadzenie z pogromu znacznej części tych bolszewickich sił, które w samej bitwie warszawskiej zagładzie nie uległy.
Dla opinii publicznej na zachodzie, a takie i dla wielu niedostatecznie poinformowanych zachodnich fachowców wojskowych to było oczywiste: generał Weygand pojechał do Polski, w formalnie skromnym charakterze doradcy szefa sztabu objął nad polską armią faktyczne dowództwo, zaprowadził w tej armii porządek i odniósł w ciągu kilku tygodni pełne zwycięstwo.
Do utrwalenia się takiego poglądu w krajach zachodu przyczyniło się także i to, że propaganda wpływowych kół z polskiej strony przeciwstawiła tezie o roli Weyganda tezę oczywiście nieprawdziwą, że zwycięzcą w bitwie warszawskiej był Piłsudski. Wszyscy ludzie, choć trochę zorientowani w sytuacji, wiedzieli, że Piłsudski 12 sierpnia wyjechał z Warszawy, że był od owego dnia nieobecny w naczelnym dowództwie, że bitwą warszawską nie dowodził, że dowodził tylko ofensywą znad Wieprza, która częścią samej bitwy nie była, która wyruszyła z opóźnieniem i która odegrała wprawdzie bardzo ważną, ale nie główną rolę strategiczną, mianowicie uniemożliwiając armiom sowieckim skuteczny odwrót i skuteczne przegrupowanie się po przegranej bitwie. Było jasne, że Piłsudski nie był zwycięzcą w bitwie warszawskiej. Ale w takim razie kto nim był? Szef sztabu? Ale skoro sami Polacy rolę i zasługę szefa sztabu, Rozwadowskiego, przygłuszają, widać to nie on był w tej bitwie osobą główną. A więc kto był tą osobą główną? Widać ktoś, kto dyskretnie stał poza plecami szefa sztabu i poczynaniami jego kierował. A więc Weygand.
Propaganda na rzecz Piłsudskiego, zmierzając do celu nieosiągalnego, jakim było przyznanie głównej zasługi w sposób oczywiście niemożliwy Piłsudskiemu, działała w praktyce na rzecz Weyganda.
J.G.
KOLOKWIUM PARYSKIE
Głosicielami tezy, że głównym zwycięzcą w bitwie warszawskiej był Weygand są z natury rzeczy Francuzi.
W sposób najdobitniejszy teza ta została przedstawiona na naradzie naukowej, odbytej w Paryżu w dniu 4 maja 1973 roku w Instytucie Studiów Slawistycznych, w laboratorium slawistycznym, współpracującym z francuskim Narodowym Centrum Studiów Naukowych (Centre National de la Recherche Scientifique).
W naradzie tej wziął udział cały zastęp wojskowych, oraz historyków francuskich, mianowicie p. Roger Portal, prezes Instytutu Studiów Slawistycznych, który naradę otworzył, panowie Georges Cas—tellan i René Girault, którzy obradom przewodniczyli, oraz — w kolejności zabierania głosu, panowie colonel P. Le Goyet, Castellan, Castagnou, colonel Costantini, Madame Celiné Gervais, Bernard Michel, M. F. Conte, Madame H. Carrére d'Encausse, generał Fournier, M. J. Catteau. Na naradę tę zaproszony został także co najmniej jeden Polak, żarliwy zwolennik tezy o czołowej roli Piłsudskiego, generał Józef Jaklicz (były legionista, od roku 1916 porucznik, w Polsce w okresie międzywojennym major i pułkownik w kampanii wrześniowej drugi zastępca Szefa Sztabu Głównego, w kampanii francuskiej dowódca piechoty dywizyjnej w 3 dywizji Piechoty, potem w Centrum Wyszkolenia Piechoty w Wielkiej Brytanii. Mianowany generałem brygady przez władze wojskowe emigracyjne w roku 1964). Nikt z emigracyjnych stronników tezy o głównej roli generała Rozwadowskiego, takich jak pułkownik Kędzior, generał Machalski, major Kycia, nie mówiąc o już wówczas zmarłym generale Józefie Hallerze, nie uczestniczył w tej naradzie. Uczestniczył w niej natomiast, a nawet wygłosił na tej naradzie jeden z głównych referatów, angielski historyk, znawca spraw polskich i żarliwy zwolennik tezy o czołowej roli Piłsudskiego, autor książki w języku angielskim o bitwie warszawskiej, Norman Davies. Nadto, wzięli udział w tej naradzie także i przedstawiciele ukraińscy, których obecność uzasadniona była faktem, że wyprawa Piłsudskiego na Kijów przedsięwzięta została z udziałem Ukraińców. Ukraińcem jest najwidoczniej p. Nicolas Kovalsky, który wygłosił referat na temat roli wojsk ukraińskich w wojnie polsko—sowieckiej. Nadto, wzięli udział w naradzie, zarówno będąc obecnymi, jak biorąc udział w dyskusji, panowie, których narodowość — polska, ukraińska, rosyjska czy też francuska — nie jest mi znana: Gueorgiev, Korzec, Joukovsky i pani Stora—Sandor.
Sprawozdaniem z tej narady jest książka pt. „La guerre polono—sovietique de 1919—1920”, będąca protokołem tej narady, określonej jako kolokwium: „Colloque organisé par le Laboratoirede Slavistique (Laboratoire associé au C.N.R.S.) PARIS — 4 Mai 1973”. Książka ta jest numerem XXII serii noszącej nazwę „Collection historique de rinstitut d'Etudes Slaves”. Paryż, 1975, Institut d'Etudes Slaves.
J.G.
Zadanie książki określa napis na okładce:
„8 maja 1920, wojska polskie i ukraińskie petlurowskie (petliou—ristes), pod dowództwem Piłsudskiego, wkroczyły do Kijowa. Poczynając od lipca, Armia czerwona uderza na Warszawę; na jej czele stoi Tuchaczewski, który oświadcza:
« Rewolucja światowa przejdzie po trupie Polski».
Bitwa warszawska (13—19 sierpnia 1920) — ten «cud nad Wisłą» —była ciosem, który wstrzymał posuwanie się rewolucji w Europie środkowej.
Rządy alianckie nie pozostały obce temu konfliktowi. Kto był prawdziwym zwycięzcą, Piłsudski, czy też wysłaniec nadzwyczajny Naczelnego Dowództwa alianckiego, generał Weygand? Rola Francji, skuteczność jej polityki, były przedmiotem żywych sporów w latach 1930—tych. Archiwa Quai d'Orsay (francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych — J.G.) i Ministerstwa Wojny, od niedawna otwarte na użytek historyków, oświetlają tło ekonomiczne tych wydarzeń, o kapitalnym znaczeniu dla przyszłości Europy”.
Jak widzimy, książka, oraz organizatorzy narady, która była powodem jej wydania, uważają, że bitwa warszawska ciągnęła się aż do 19 sierpnia, czyli przez 7 dni, co oznacza, że także i pochód Piłsud—skiego znad Wieprza, był częścią tej bitwy. Podają pod dyskusję tylko dwie możliwości, dotyczące sprawy, kto był zwycięzcą w tej bitwie: Weygand, czy Piłsudski. Ewentualności, że był nim polski szef sztabu, Rozwadowski, w ogóle nie poruszają.
Autorzy książki i organizatorzy narady stoją, przy zachowaniu wszelkich form kurtuazji, na stanowisku, że zwycięzcą w bitwie warszawskiej był Weygand. Nad rzekomą jedyną możliwością przeciwną, że był nim Piłsudski, odnoszą rzecz prosta łatwe zwycięstwo.
Z tezami, wysuniętymi w tej książce, polemizowałem w języku angielskim w osobnym, poświęconym tej książce rozdziale w książce mej „In Defence of my Country”. (J. Giertych „In Defence of my Country”, Londyn 1981, w serii wydawnictw Towarzystwa im. R. Dmowskiego, rozdział „La guerre polono—sovietique de 1919—1920, Colloque”, str. 713—728).
Nie zachodzi potrzeba, bym to wszystko co tam napisałem, tu powtarzał, zacytuję jednak na tym miejscu niektóre informacje i oceny z książki francuskiej, którą niżej będę określać jako „Colloque”, zarówno jak niektóre wypowiedzi na jej temat. Podkreślenia są moje, J. G.
Głównym obrońcą poglądu, że zwycięzcą w bitwie warszawskiej był generał Weygand, jest na omawianej tu, paryskiej naradzie, oraz w referującej treść tej narady książce, pułkownik Le Goyet. Zabierał on głos na naradzie wielokrotnie. W szczególności powiedział: J.G.
Rola generała Weyganda „poddana została kontrowersji, a generał Weygand, z powodów zarówno moralnych, jak politycznych, nie troszczył się o to, by prawda była odrazu znana. (...) Bez wchodzenia w detale techniczne bitwy, chodzi o to, by określić role, odegrane przez Dowództwo polskie i przez francuskiego generała i w konsekwencji oznaczyć powody, które wywołały tyle sporów, a których przyczyna znajduje się w niedocenieniu powodów, które skłoniły Weyganda do początkowego przemilczenia prawdy”. („Colloque”, op. cit, str. 16).
„Generał Rozwadowski, pracujący przecież obok niego”. (Ibid., str. 21).
„Dnia 10 sierpnia gwałtowne pogorszenie się wypadków sprawia, że Rząd polski, ze zgodą Piłsudskiego, proponuje generałowi Weygandowi objęcie w sposób skuteczny (podkreślenie pułkownika L.G.) funkcji szefa sztabu generalnego. Decyzja do powzięcia jest wielkiej wagi. On (generał W.) telegrafuje do Paryża: «(...) To rząd francuski, powiada, powinien zdecydować czy francuski generał może wziąć w swoje ręce tę armię cudzoziemską (...)».
Rząd francuski pozostawił całą swobodę decyzji generałowi Weygandowi. (...)
Tak więc, generał Weygand w dniu 13 sierpnia odmówił przyjęcia tego stanowiska i pozostał przy funkcjach doradcy Szefa Sztabu Generalnego. (...).
Zresztą, Piłsudski postanowił opuścić Warszawę i objąć dowództwo grupy armii (frontu wedle polskiej terminologii — J.G.) mającej dokonać kontrataku. (...) Decyzja ta umieściła generała Weyganda w pozycji jeszcze delikatniejszej: kto będzie kierować krajem i obejmie ogólne dowództwo w nieobceności Naczelnika Państwa?
Przed wyjazdem z Warszawy, Piłsudski zażądał od generała Weyganda by zamiast niego przedsięwziął wszelkie kroki, które okażą się konieczne. Zadanie trudne w braku władzy oficjalnej. Co sprawia, że w sposób pół oficjalny (d'une facon officieuse) generał Weygand był przez kilka dni polskim Naczelnikiem Państwa”. (Ibid., str. 21—22.)
„Trzeba (...) naszkicować koncepcję planu, powziętego przez generała Weyganda i przez polski Sztab Generalny”. (Ibid., str. 23.)
„Przede wszystkim, generał Weygand spowodował powierzenie generałowi Hallerowi dowództwa północnej grupy armii: 1—szej, 2—giej i 5—tej (...). 5—ta, najbardziej ku północy, pod dowództwem energicznego generała Sikorskiego, dla którego Weygand zarezerwował to dowództwo, zajmuje pozycję nad Wkrą. (...)
Plan kontrofensywy generała Weyganda i polskiego Sztabu generalnego jest nadzwyczaj prosty. (...) Ten plan, wielokrotnie w przeszłości studiowany dla obrony Warszawy, nie jest nowy. Przychodzi on odrazu na myśl po prostu po zwykłym przestudiowaniu mapy. Kto powziął inicjatywę, by go wznowić? Trudno to powiedzieć. W każdym razie, otrzymał on ze strony generała Weyganda aprobatę.
Ale koncepcja nie jest niczym obok wykonania jej i to tutaj bez wszelkiej wątpliwości rola generała Weyganda okazała się rozstrzygająca.
Aby móc rzucić wielki kontratak od strony Lublina ku Grodnu, było koniecznym trzymać mocno punkty przycumowania: zadanie defensywne i bez blasku (obscure), które młoda Armia polska, przejęta zapałem, uważa zawsze za mało olśniewające. Trzeba z jednej strony utrzymać przyczółek Radzymina i z drugiej umocniony obóz Warszawy. Znaczna część akcji generała Weyganda skierowała się ku temu podwójnemu zadaniu”. (Ibid., str. 24).
„Generał Sikorski, nad Wkrą, prowadzi twardą bitwę, długo nie rozstrzygniętą, przeciwko 15—tej armii sowieckiej i prawemu skrzydłu 8—mej armii sowieckiej. Dzięki okazanej energii jest w stanie utrzymać 15 sierpnia panowanie nad tą rzeką. Przyjął po południu wizytę generała Weyganda, któremu towarzyszyli generałowie Rozwadowski i Sosnkowski, którzy zatwierdzają jego zamiar prowadzenia dalej ofensywy w kierunku na Nasielsk. Generał Weygand wyciągnął z tej rozmowy wrażenie, że atak nieprzyjacielski zostanie zablokowany i że okrążenie (debordement) nie osiągnie już większego sukcesu”. (Ibid., str. 25).
„Obejrzyjmy teraz, wedle, podkreślam: wedle Archiwów Służby historycznej Armii, jak wygląda prawda co do rzeczywistej roli generała Weyganda. (...) (Weygand napisał): «Mój plan, którego myśl przewodnia streszcza się następująco: opór od frontu, utworzenie masy manewrowej na prawym skrzydle (to znaczy na południe od północnej grupy armii), kontrofensywa tej masy w kierunku północno—wschodnim, był dokładnie, jako myśl, tym samym, co plan polski. Do kogo należy jego ojcowstwo? Do mnie, ponieważ powziąłem go w obliczu okoliczności? Do polskiego Sztabu generalnego, w którego teczkach istniał on, jak się dowiedziałem później, już od roku 1832?»
(...) Co się tyczy wykonania, generał przyznaje, że miał na uwadze sposoby inne niż przyjęte przez Polaków. Jego ideą było najpierw stawić opór na Bugu, aby uzyskać czas potrzebny na przegrupowania (co miało miejsce wbrew polskiemu Sztabowi Generalnemu); «potem oprzeć opór frontalny na rzece na połowie drogi między Bugiem, a umocnionym obozem Warszawy, podczas gdy masa manewrowa skoncentruje się na południe od tej linii oporu». Ale plan polski był całkiem inny. Ten czas, który generał Weygand chciał uzyskać oporem — i to jest bardzo ważne — Polacy będą chcieli osiągnąć przy pomocy przestrzeni i zerwania kontaktu. (To ostatnie podkreślenie pułkownika L.G.)
6 sierpnia polski Sztab Generalny przedstawia generałowi Weygandowi plan odwrotu, za jednym zamachem, aż do obozu umocnionego Warszawy. Rozpoczęte już było wykonanie tej operacji. Generał Weygand zrozumiał odrazu, że nawet jeśli ma rację, brak było po temu czasu, by «przekonać, wyprostować, zorganizować» (convaincre, redresser, organiser) i przyłączył się do planu polskiego.
Po zastanowieniu, generał uznał, że był on lepszy niż jego własny, bo «wojska polskie nie mają dostatecznej wartości bojowej, by stawiać opór». W ten sposób, generał mógł uznać, trzymając się litery (podkreślenia L.G.), aby oszczędzić narodowy honor Polaków: «plan polski, generałowie polscy, armia polska...». Ale to w duchu, który ożywiał wykonanie, generał Weygand ocenia, bez fałszywej skromności, że jego akcja miała znaczenie rozstrzygające. To jego doświadczenie, jego wola, przyniosły zarządzenia zbawienne (les mesures salvatrices), pomimo powolności, z jaką Piłsudski zrozumiał, że południe musi zostać ogołocone na korzyść północy, że zwycięski kontr—atak będzie możliwy tylko pod warunkiem solidnego przycumowania przyczółka mostowego Radzymina i obozu umocnionego Warszawy. Wreszcie, zajmując miejsce Marszałka (se substituant au Marechal) w ogólnym kierownictwie bitwą, mimo nie posiadania jego stanowiska (sa fonction) oraz powodując postawienie na czele armii generałów kompetentnych, wniósł on swój zbawienny wkład w zwycięstwo.
Wszystkie te zarządzenia, których generał Weygand był sprawcą (instigateur) pozwoliły osiągnąć przewagę w punkcie i momencie rozstrzygającym i osiągnąć sukces w kontrofensywie. Marszałek Piłsudski nie zrozumiał wagi tych decyzji gdyż napisał w swojej książce na temat «Roku 1920—go»:
«I jeśli, mając swobodę wyboru, oparłem bitwę warszawską na tym, co wedle mnie było nonsenssem, przydzielając trzy czwarte sił do obrony pasywnej i tylko jedną czwartą do ataku, nie zrzucam tego nonsensu na sumienie niczyje, tylko na siebie samego». Nic bardziej fałszywego, niż ten rzekomy «nonsens», który był w istocie koniecznością. (...) Także określenie «obrona pasywna» jest nieścisłe i sprzeczne z prawdą: generał Sikorski najpierw stawiał opór, a potem kontratakował z zimną krwią i z pewnością sądu i duchem ofensywnym godnymi pochwały. Rozmieszczenie sił kontrataku, chwalone przez Weyganda, było całkowicie uzasadnione”. (Ibid., str. 29—30).
Marszałek Foch napisał 30 sierpnia 1920 roku do polskiej babki generała Weyganda: „«(...) On uratował Polskę; on skonsolidował nasze zwycięstwo nad Niemcami»”. (Ibid., str. 31).
„I w istocie, co by się stało, gdyby doszło do zwycięstwa sowieckiego? (...) Co by się stało z Europą?
Generał Weygand sprawił, że pytanie to nie zostało postawione w 1920roku”.(Ibid., str. 31).
„Piłsudski widział tylko kontrofensywę. A zasługą generała Weyganda — i to dlatego można mówić, że jest on zwycięzcą w bitwie warszawskiej (vainqueur de Varsowie) — jest, że utrzymał zasadę obrony pozycji Radzymina i pozycji warszawskiej, po to, by umożliwić kontratak. Gdy Rosjanie zaatakowali Radzymin i zdobyli go kilkakrotnie, wkroczył z największą energią, ukazując, że kontratak nie będzie mógł wyruszyć jeśli ta pozycja nie będzie odzyskana”. (Ibid., str. 40).
„Wedle pana Michel, gdyby bitwa warszawska została przegrana, wiedziano by dobrze, kto ją przegrał. Gdy dokładniej się rzeczom przypatrzeć, to było tak, że marszałek Piłsudski, przed bitwą warszawską, był dowódcą grupy armii. Nie był już ani Naczelnikiem Państwa, ani Wodzem Naczelnym. W rzeczywistości, generał Weygand spełniał w sposób półoficjalny (facon officieuse) wszystkie te funkcje”. (Ibid., str. 48).
Zważmy, że pułkownik Le Goyet zdaje się — w roku 1973 — w ogóle o tym nie wiedzieć, że Piłsudski całkiem oficjalnie zrzekł się w dniu 12 sierpnia 1920 roku obu swych urzędów Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego, o czym my Polacy wiedzieliśmy już od roku 1962—go. Jest jednak godne uwagi, że z postępowania Piłsudskiego i z całej ówczesnej sytuacji wyciągnął prawidłowy wniosek, zgodny z nie ogłoszoną sytuacją formalną, że Piłsudski w owym czasie obu tych funkcji nie sprawował. Natomiast podziwu godne jest, że nie rozumie, iż automatycznym następcą i zastępcą nieobecnego i nie sprawującego swych funkcji wodza naczelnego był polski szef sztabu, a więc generał Rozwadowski. (Co do funkcji Naczelnika Państwa, wiemy z pamiętników Witosa — tom II str. 290 — że Piłsudski oświadczył Witosowi jako premierowi, że „mnie prosi i upoważnia do zastępowania go na jego urzędzie”. Le Goyet mógł o tym nie wiedzieć. Ale jest zadziwiające wyciągać stąd wniosek, że funkcje głowy państwa mógł w Polsce, czy jakimkolwiek innym państwie wykonywać cudzoziemiec).
Rzeczą podziwu godną jest, jak bardzo Le Goyet (i wszyscy inni uczestnicy kolokwium razem z nim) przemilcza rolę generała Rozwadowskiego, lub pisze o nim w sposób pomniejszający. J.G.
Pisze o nim:
„Od owej chwili Generał (Weygand) pracuje w Ministerstwie Wojny (Spraw wojskowych) obok Szefa Sztabu generalnego, generała Rozwadowskiego, który służył jako oficer artylerii w armii austriackiej. Zbyt wielka ruchliwość umysłowa tego ostatniego, jego wyobraźnia zbyt płodna, jego obawianie się wybryków kaprysów Piłsudskiego, trochę zmniejszały niewątpliwie przez niego posiadane zalety oficera Sztabu Generalnego”. (Ibid., str.20).
Zarówno na wywody pułkownika Le Goyet, jak i na inne wypowiedzi, ogłoszone w książce „Colloque” w ślad za naradą paryską, odpowiedziałem obszernym wywodem w mej książce „In Defence of my Country”, o czym już pisałem wyżej. Tylko niektóre partie mej repliki tu przytoczę. J. G.
Co do roli generała Rozwadowskiego napisałem:
„Wdzięczność, jaką Polacy powinni odczuwać dla Francji i dla generała Weyganda osobiście nie może zaciemniać faktu, że Polska uratowała się sama, a nie że była uratowana przez Francję.
Przede wszystkim, jest faktem, którego uczestnicy debaty zdają się nie rozumieć, jest to, że wodzem polskich armii zarówno «de iure», jak «de facto» i rzeczywistym zwycięzcą w bitwie warszawskiej był polski generał Rozwadowski. Był on polskim szefem sztabu i poczynając od rezygnacji i wyjazdu Piłsudskiego w dniu 12 sierpnia faktycznym wodzem naczelnym. A tymczasem francuscy uczestnicy debaty traktują Rozwadowskiego w tej debacie w sposób, okazujący nie tylko niedocenianie jego roli, ale i umyślną tendencję do przemilczenia tej roli metodą, która nie ma nic wspólnego zarówno z historyczną ścisłością, jak po prostu z prawdą.
Rozwadowski jest tylko bardzo rzadko wymieniany w debacie. W indeksie na końcu książki wymienionych jest tylko 6 stronic, na których nazwisko jego jest wymienione. (Nazwisko Piłsudskiego wymienione jest na 39 stronicach, a Weyganda na 41)”. (Giertych, op. cit., str.714).
„Biorąc rzeczy dosłownie, pułkownik Le Goyet ma rzecz prosta rację: generał Rozwadowski był poprzednio oficerem artylerii w wojsku austriackim — a nawet porobił pewne techniczne wynalazki, które udoskonaliły austriacki materiał artyleryjski — i był również absolwentem austriackiej Akademii Wojennej i wykwalifikowanym oficerem austriackiego Sztabu Generalnego. Ale wrażenie jakie słowa pułkownika Le Goyet'a wywierają, wytwarza błędny pogląd o tym czołowym polskim generale i o tym, czym on naprawdę był. Francuski czytelnik, czytający te słowa, z pewnością wyobrazi sobie, że Rozwadowski był oficerem niższego stopnia, o mniejszych kwalifikacjach i prestiżu i o niezbyt wielkim doświadczeniu; może nie pozbawionym niejakich zalet, ale nie wytrzymującym porównania jako przywódca wojskowy z takim autorytetem, jakim był generał Weygand, wznoszący się nad nim wysoko jako kompetentny i potężny wódz armii.
W rzeczywistości, generał Rozwadowski był generałem o nie mniejszych kwalifikacjach niż generał Weygand. Był to nie tylko były austriacki oficer, ale także bardzo wybitny austriacki generał. Miał on w armii austriackiej (i także i w armii polskiej) ten sam stopień wojskowy co Weygand w armii francuskiej (generała dywizji).
Nabył on w armii austriackiej doświadczenia dowódczego w bitwach — wszystkich przeciw Rosji i w istocie wszystkich zwycięskich — na stopniu brygady, dywizji i w istocie korpusu. Później, zdobył on doświadczenie w polskiej armii jako uwieńczony powodzeniem dowódca armii. Było to w wojnie przeciwko armii zarazem austriackiej i ukraińskiej we Wschodniej Galicji. Był on dowódcą polskiej „Armii Wschód” od 15 listopada 1918 do 21 marca 1919 roku i dowodził ważnymi, zwycięskimi operacjami tej armii.
Generał Weygand, ze swej strony, miał tę przewagę, że służył w kwaterze głównej tak znakomitej armii jak francuska, oraz że był szefem sztabu marszałka Focha. Ale z drugiej strony, nie sprawował on samodzielnego dowództwa, był zawsze tylko drugą osobą w dowództwie i w rezultacie był pozbawiony tego doświadczenia, jakie osiąga dowódca, pobierając swoje własne decyzje i ponosząc wyłączną, własną odpowiedzialność.
Jako ludzie, byli oni mniej więcej w tym samym wieku, przy czym Rozwadowski był trochę starszy (urodzony w roku 1866 a Weygand w 1867).
Nie ma żadnego powodu do uważania, że Rozwadowski miał mniejsze kwalifikacje do dowodzenia polską armią w wojnie przeciwko Rosji, niż mógłby ewentualnie mieć Weygand. A miał on tę wielką przewagę, że miał on już doświadczenie w działaniach wojennych przeciwko Rosji, znał rosyjskiego nieprzyjaciela, znał teren równiny środkowo—europejskiej i znał polskiego żołnierza. I rzecz najważniejsza: był Polakiem, polskim patriotą. I reprezentował długą linię polskiej wojskowej tradycji”. (Ibid., str. 715—716).
W tym miejscu, w przypisku, podałem szczegóły tej tradycji. Ojciec generała Tomisław Rozwadowski był oficerem kawalerii w polskiej partyzantce w anty—rosyjskim powstaniu 1863/64 roku; później, był posłem do Sejmu Galicyjskiego we Lwowie i polskim posłem do parlamentu austriackiego w Wiedniu. Dziad generała, Wiktor Rozwadowski, był oficerem w polskiej armii Królestwa Kongresowego i walczył w wojnie polsko—rosyjskiej lat 1830/31 i był odznaczony polskim krzyżem Virtuti Militari. Pradziad generała, Kazimierz Rozwadowski, był dowódcą pułku polskiej kawalerii (8 pułku ułanów) w wojsku Księstwa Warszawskiego w wojnie tego księstwa w roku 1809 przeciwko Austrii, a wcześniej dowódcą brygady w powstaniu kościuszkowskim. (Ibid., str. 716, przypisek. Zaczerpnięte z książki zbiorowej „Generał Rozwadowski”, Kraków 1929, str. 3. Tamże wiadomość, że stryj generała, też Tadeusz, poległ w 1863 roku w powstaniu styczniowym).
W mej książce w języku angielskim nie podałem, ale podaję teraz, że także jednym z osiągnięć Rozwadowskiego jako generała austriackiego, było w maju 1915 roku pod Gorlicami zarazem wybitne przyczynienie się do wygrania przez stronę austriacką (i niemiecką) tej słynnej bitwy, jak dokonanie wynalazku taktycznego, którym było zastosowanie po raz pierwszy w dziejach wymyślonego przez niego, a potem przez wszystkie armie w wojnie światowej zastosowanego sposobu użycia ognia artyleryjskiego, zwanego po polsku „ruchomą zasłoną ogniową”, a po niemiecku „Feuerwalze” i po francusku „barrage roulant”. („Generał Rozwadowski”, ibid., str. 15 i następne). Tak więc i armia francuska zawdzięczała coś, pośrednio, temu naonczas austriackiemu, a potem polskiemu generałowi. J.G.
W mej książce angielskiej pisałem dalej:
„Walczył on (generał Rozwadowski) gorliwie w latach 1914—1915 jako austriacki generał w austriackiej wojnie przeciwko Rosji, ponieważ należał pierwotnie do tych którzy uważali, że Rosja jest głównym wrogiem Polski i mieli nadzieję, że austriackie zwycięstwa będą w interesie Polski. Należał on jednak do rodziny, w której proalianckie tendencje były silne. Jego kuzyn, Jan Rozwadowski, członek polskiej Ligi Narodowej od roku 1905, był w latach 1917—1919 jednym z czołowych członków Komitetu Narodowego Polskiego w Paryżu, będącego polskim emigracyjnym rządem de facto i reprezentował w tym komitecie zabór austriacki.
To jest doprawdy niesprawiedliwe i niewłaściwe zaprzeczać generałowi prawa do tytułu rzeczywistego wodza naczelnego polskiej armii w czasie bitwy warszawskiej i nazwy zwycięzcy w tej bitwie.
Pułkownik Le Goyet przedstawia chwile, gdy bitwa warszawska się toczyła, w taki sposób, jakby polskie dowództwo w operacjach było tylko nominalne i jakby prawdziwym, choć nieoficjalnym głową tych operacji był generał Weygand. To nie odpowiada rzeczywistemu stanowi rzeczy i jest wypaczaniem prawdy historycznej.
Czytając uwagi pułkownika Le Goyet ma się wrażenie, że sytuacja w Polsce w sierpniu 1920 roku była podobna do sytuacji w Południowej Korei w czasie jej wojny z Północną Koreą i z Chinami w roku 1950 i potem. To jest prawda, że Koreańczycy mieli swoje własne armie i swoich dowódców. Ale prawdziwym głową („boss”) był tam amerykański generał MacArthur. Ale generał MacArthur przyprowadził ze sobą potężne amerykańskie armie i rzeczywiście odgrywał decydującą rolę we wszystkich operacjach. A tymczasem generał Weygand nie przyprowadził ze sobą nawet jednej kompanii czy plutonu francuskiego wojska i uczestniczył — jak można widzieć nie tylko z jego pamiętników, ale i z licznych dokumentów (...) — tylko w dyskusjach, w czasie których udzielał Polakom rad, z których niektóre były przyjęte, a niektóre odrzucone. (...)
To jest rzecz normalna, że jeden kraj pomaga drugiemu, znajdującemu się w niebezpieczeństwie. Brytyjski Korpus Ekspedycyjny pomógł Francji w bitwie nad Marną w roku 1914, a później, potężne brytyjskie i amerykańskie armie pomogły jej w bitwie 1918 roku, ale wcale z tego nie wynikała konieczność, żeby umieścić armie francuskie pod dowództwem brytyjskiego, lub amerykańskiego generała. Wspólne naczelne dowództwo alianckie ustanowione zostało dopiero w roku 1918 i na jego czele stanął nie Anglik, czy Amerykanin, lecz Francuz, późniejszy marszałek Foch. Jedynie w roku 1944 Francja została oswobodzona przez aliantów, którzy działali pod dowództwem generała Eisenhowera, Amerykanina.
Także i w Grecji (na Krecie) w roku 1941 wojska greckie nie zostały umieszczone pod dowództwem dowódcy brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego.
Polska nie była Koreą z roku 1950, ani Wietnamem z 1964, ani Norwegią z 1940.
Dawać do zrozumienia, że Polska została uratowana przez zjawienie się generała Weyganda i mówić, — jak to robi pułkownik Le Goyet — że był on „zwycięzcą” w bitwie warszawskiej, któremu przypisywano by klęskę, gdyby bitwa została przegrana i że w rzeczywistości dawał on rozkazy generałowi Rozwadowskiemu, albo generałowi Sikorskiemu, — to jest nie tylko niepotrzebne urażanie polskich wrażliwości, ale to jest przeinaczanie historycznej prawdy.
Generał Weygand nie dowodził, ani oficjalnie, ani nieoficjalnie, polskimi armiami w bitwie warszawskiej. Dał on kilka użytecznych rad generałowi Rozwadowskiemu, oraz niektórym innym generałom. Ale także i bez tych rad, Polacy byliby zapewne wygrali tę bitwę. Rzeczywistym wodzem w tej bitwie, autorem planu bitwy, organizatorem koncentracji i przegrupowania wojsk, oraz wodzem tych wojsk w samej bitwie był generał Rozwadowski”. (Giertych, „In Defence of my Country”, op. cit., str. 716—718).
„Angielski uczestnik narady, p. Norman Davies, opisał sytuacje, bardzo ściśle: «W praktyce, alianci nie zrobili niczego. Lata 1920 i 1939 były podobne. (...) W istocie, (tak jak w roku 1939) Polacy byli sami. Walczyli sami i osiągnęli sukces. W roku 1939 stało się inaczej. Ale początkowa sytuacja była ta sama»”. („Colloque”, op. cit., str. 15, Giertych, ibid., str. 718).
Stwierdziłem cytując powyższe słowa p. Davies'a, że Polska była w istocie w owym czasie dotknięta blokadą.
„W rzeczywistości w sierpniu 1920 roku Polska była blokowana; nie tylko przez Niemcy i Czechosłowację, lecz także i przez Wielką Brytanię. Pułkownik Costantini cytuje aprobująco słowa generała Sikorskiego: «Materiał wojenny, eskortowany przez francuską flotę aż do Gdańska i wyładowywany pod groźbą francuskich dział». Groźba ta była w istocie zwrócona przeciwko Brytyjczykom. Jednak dostawa uzbrojenia nie była ze strony francuskiej dawana bezinteresownie. Ambasador Jusserand napisał: «Nasza pomoc, trzeba to przyznać, nie była w proporcji do wspólnego interesu. Dostawy były opłacane z góry, pobory oficerskie były płacone przez polski skarb itd.»„. („Colloque”, op. cit., str. Giertych, ibid., str. 718, przypisek).
Jest prawdą, że Francja przysłała nam Misję Wojskową, jeszcze na długo przed przyjazdem generała Weyganda i że misja ta odegrała w Polsce bardzo pożyteczną rolę. Napisałem o tym:
„Była w Polsce misja wojskowa francuska, złożona z 200 francuskich oficerów. Jednym z nich był późniejszy generał de Gaulle. (...) Francuscy oficerowie w Polsce odegrali rolę ważną i często bohaterską. Pułkownik Costantini mówi:
«Trzeba również wymienić francuskich oficerów, którzy, razem z generałami Bernard, Spire, Mourroud i z pułkownikiem Faury wyjechali na front już 15 lipca 1920 roku. 'Pod Radzyminem 14 i 15 sierpnia i w Mińsku Mazowieckim 17—go, francuscy oficerowie, w białych rękawiczkach i ze szpicrutami w ręku, maszerowali w pierwszej Unii polskich wojsk aby podnieść ducha żołnierzy'». („Colloque”, ibid. str. 143). Nikt nie zamierza umniejszać wagi tego, ani nie odczuwać wdzięczności.
Ale pomoc garści ekspertów i bohaterstwo garści rycerskich oficerów to nie jest ani skuteczna pomoc wojskowa korpusu ekspedycyjnego, ani wzięcie w ręce naczelnego dowództwa”. (Giertych, Ibid., str. 717, przypisek.).
W książce mojej zacytowałem niektóre listy, napisane z Polski przez generała Weyganda do marszałka Focha.
W liście z dnia 11 sierpnia, a więc napisanym na jakieś dwa dni przed początkiem bitwy warszawskiej, Weygand stwierdził:
„Im więcej o tym myślę, tym więcej zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę zastąpić WODZA, (Le CHEF) który musi przelać w wojsko wolę zwycięstwa (co jest zupełnie możliwe) i również nie mogę być wciągnięty w okazywanie wspaniałomyślności (powiem nawet składania ofiary z siebie samego) i że nie mogę ryzykować dawania Polakom prawa do przerzucenia na Francję odpowiedzialności za klęskę”. („Colloque”, ibid., str. 119. Giertych ibid., str. 721).
Skomentowałem ten list słowami następującymi:
„Nie chciał stać się kozłem ofiaranym” (Giertych, ibid., str. 721, moje podkreślenia dzisiejsze, J.G.)
„Dnia 13 sierpnia, gdy bitwa już się zaczynała, napisał on (Weygand) do marszałka Focha:
«1) Bitwa na Wiśle zacznie się lada chwila (est imminente). Powinna być rozstrzygająca. Naczelne dowództwo i szef sztabu generalnego, którzy ją przygotowali, trzymają w ręku wszystko. (Qui 1'ont preparée en tiennent en main tout le jeu).
2) (...)
3) Ponadto, praca mojego każdego dnia pokazuje, że język, że metody dowodzenia, rywalizacje osobiste, brak materialnych środków łączności, czyniące niemożliwym dla francuskiego kierownictwa sprawowanie koniecznej francuskiej kontroli, oraz moja nieznajomość spraw zaopatrzenia i komunikacji w tym kraju, same jedne tylko sprzeciwiałyby się przyjęciu stanowiska, na którym byłbym bez koniecznych środków do zapewnienia wykonania operacji, za które przyjąłbym odpowiedzialność). („Colloque”, str. 121—122).
To nie są słowa wodza, który prowadzi właśnie zaczynającą się zwycięską bitwę.
Weygand bitwą warszawską nie dowodził”. (Giertych, ibid., str. 721—722. Podkreślenia moje obecne — J.G.).
„Colloque” i narada, z której książka ta jest sprawozdaniem, przynosi obfite informacje o tym, jaką to manipulację przedsięwzięły rządy alianckie, by uczynić Weyganda wodzem naczelnym polskiej armii. Przedstawiłem to w mej książce w sposób następujący:
„Rządy alianckie wysłały generała Weyganda do Polski z tym wyraźnym celem, że obejmie on dowództwo nad polskimi armiami i zorganizuje polski opór.
Alianci nie znali Polski. Po polskich porażkach, będących skutkiem wyprawy kijowskiej, uważali, że Polska się wali. Wiedzieli o tym, jak się zawaliły «białe» armie rosyjskie Denikina i Kołczaka — i byli skłonni mniemać, że Polacy nie są lepsi, niż «biali» Rosjanie. (...)
Alianci nie wierzyli, by Polska była w możności uratować się sama. Ale powzięli myśl, że dobry generał — lepszy, niż polscy generałowie — będzie zdolny wziąć polską armię w rękę, zreorganizować ją i osiągnąć z nią coś, czego Polacy byli niezdolni zrobić.
Alianci patrzeli na Polaków trochę jak na surowy materiał, nadający się na żołnierzy zaciężnych, — trochę jak Ghurków i Marokańczyków, — których będą mogli zorganizować i poprowadzić. Dobry generał w rodzaju Weyganda, przy pomocy 200 — czy nawet 600 —francuskich oficerów, zużytkuje ich lepiej, uczyni ich wydajniejszymi i posłuszniejszymi, niżby to potrafił jakikolwiek dowódca polski.
W istocie, pomysł dania polskiej armii francuskiego dowódcy był pomysłem niemądrym. Nie było możliwym zastosować go w praktyce.
Członkowie starego europejskiego narodu nie mogą być traktowani jak Ghurkowie. I naród taki nie może być przedmiotem bezceremonialnej manipulacji przez wielkie mocarstwa.
Z jednej strony, pomysł ten został instynktownie trafnie zrozumiany przez polski naród, a zwłaszcza przez polską hierarchię wojskową, wytwarzając w Polakach uczucie urazy: oni chcą skorzystać z niebezpiecznego położenia Polski by spróbować zapanować nad nami. Zamiarem ich nie jest przyjść nam z pomocą, ale zdobyć nad nami władzę. A z drugiej strony, wytworzyło to we Francji nadzieję, że skoro Weygand zostanie wodzem naczelnym polskiej armii, Polska stanie się francuskim satelitą, czymś w rodzaju francuskiej kolonii, czy protektoratu. Wydarzenia w Polsce były obserwowane przez Francję w świetle tej nadziei — i wytworzony został w umysłach francuskich fałszywy obraz tych wydarzeń, co się odbiło w sposób szkodliwy na przyszłych polsko—francuskich stosunkach”. (Giertych, ibid., str. 718—719).
Zilustrowałem to ostatnie twierdzenie własnym wspomnieniem:
„Kilka lat temu rozmawiałem z francuskim prawnikiem, odgrywającym pewną rolę polityczną. Jakoś wyszło na jaw w tej rozmowie, że byłem ranny w bitwie warszawskiej. «A więc służył pan w armii francuskiej?» zapytał on z pewnym zdziwieniem.
Myślał on, że to francuska, a nie polska armia walczyła w bitwie warszawskiej.
Tego rodzaju fałszywe wyobrażenia nie rodzą się bez powodu. Są one przesadnym wyolbrzymieniem innych fałszywych wyobrażeń, już istniejących i szeroko rozpowszechnionych”. (Ibid., str. 719, przypisek).
Ale wracam do głównego tekstu mej po angielsku napisanej książki.
„Pan Davies powiedział w debacie: «W rzeczywistości, ja sądzę, że miała tu miejsce wojskowa inicjatywa, typowa dla Lloyd George'a. (...) Przedstawiciele Lloyd George'a mieli w tej misji tajny cel. (...) Było nim zastąpienie polskiego rządu przez rząd będący bardziej w zgodzie z życzeniami aliantów (...) i nawet zastąpienie (kimś innym) Piłsudskiego jako polskiego wodza naczelnego. Państwo mówicie, że Weygand nie nosił się z zamiarem objęcia dowództwa nad polskimi wojskami, tak, to jest prawda. Ale on nie wiedział nic o planach Anglików. (...) Całkiem zwyczajnie, Anglicy chcieli umieścić Weyganda na czele tych armii». („Colloque”, ibid., str. 33).
Pułkownik Le Goyet odpowiada: «Przeczytam (...): 'Generał Weygand pojechał do Polski z zamiarem otrzymania dowództwa nad polską armią — i doznał bardzo ważnych zawodów'» („Colloque”, ibid., str. 33).
Pani Gervais powiada: «Notatka Weyganda (...) dowodzi, że powierzenie Weygandowi dowództwa nad polską armią, nie było 'sekretnym planem' samych Anglików, ale krokiem, planowanym do spółki z Francuzami — z Millerandem i Fochem — na konferencji w Spa. Instrukcje dane przez Francuzów (...) są jasne. 'Osądzać, radzić, informować' (juger, conseiller, renseigner), istotnie; ale Polska musi 'stosować się skrupulatnie do wskazówek aliantów' (se conformer scrupuleusement aux indications des Allies), którzy życzą sobie w istocie położenia kresu podwójnej władzy Piłsudskiego i chcą wydrzeć mu naczelne dowództwo, a generał Weygand musi co najmniej (podkreślenie oryginału) zostać szefem sztabu». („Colloque”, ibid., str. 33—34).
Pułkownik Le Goyet mówi: «Jakie były, dokładnie, funkcje generała Weyganda: wodza naczelnego, czy też doradcy szefa sztabu? (...) Lord a'Abernon sugeruje, by powierzyć Weygandowi dowództwo nad polską armią. Polacy (...) odrzucają to. W obliczu nalegania Brytyjczyków, Polacy, którzy obstają przy swoim punkcie widzenia i są zmuszeni przyjąć jakieś rozwiązanie, przyjmują następujący kompromis: 'Jako że wszyscy zdają sobie sprawę z pożyteczności tego, by skorzystać z obecności generała Weyganda, Naczelnik Państwa i rząd są całkowicie jednomyślni w życzeniu sobie by współdziałał on z pracą szefa sztabu przez dawanie mu rad'. (Par ses conseils). Od tego momentu generał (Weygand) pracuje w ministerstwie wojny obok (a cote) szefa sztabu, generała Rozwadowksiego». („Colloąue”, str. 19—20).
Generał Weygand napisał 23 i 24 lipca w pociągu w drodze do Warszawy:
«Przejąć dowództwo w ręce alianckie (obtenir un commandement allie) nie wydaje się słusznym; jest konieczne, by kraj uratował się sam. Polska armia, dowodzona przez Polaka, może i musi uratować Polskę. Ale w nieobecności idealnego polskiego generała, który łączyłby w sobie całość potrzebnych technicznych i moralnych kwalifikacji, jest rzeczą możliwą rozważyć możliwość mianowania wodzem polskiej armii generała, który miałby prestiż i wielką energię, który byłby zdecydowany wydawać rozkazy, które będą wykonywane i który będzie stosować się do rad alianckiego szefa sztabu». („Colloque”, ibid., str. 116). Najwidoczniej, gen. Weygand był w owej chwili gotów zostać polskim szefem sztabu. Czy wiedział on wówczas, kto to właściwie jest generał Rozwadowski — tego nie wiem.
Dnia 9 sierpnia «Lloyd George i Millerand, na spotkaniu w Hythe, zdecydowali się żądać (od Polski) zamianowania 'wodza naczelnego, który nie będzie równocześnie wykonywać żadnych innych funkcji i który przyjmie skuteczną pomoc od oficerów alianckich', co oznaczało usunięcie Piłsudskiego i pozwolenie Weygandowi na wzięcie sytuacji w swoje ręce». („Colloque”, ibid., str. 118—119).
Cytaty powyższe pokazują jasno, jakie były zamiary dwóch mocarstw alianckich — Wielkiej Brytanii i Francji. Chciały one wyrwać dowództwo polską armią z rąk polskich i umieścić Polskę pod dowództwem francuskim, lub francusko—brytyjskim.
To było nie do przyjęcia z polskiego punktu widzenia. Polska była państwem niepodległym i tego rodzaju reorganizacja oznaczałaby utratę przez Polskę ważnego elementu tej niepodległości. Ponadto, jest bardzo wątpliwe, czy istniał wtedy jakikolwiek Polak na odpowiedzialnym stanowisku, który by uważał, że tego rodzaju zmiana w naczelnym dowództwie polskiej armii byłaby zwiększyła szansę polskiego zwycięstwa. Osobiście, dzisiaj, po upływie 61 lat, jestem skłonny myśleć, że gdyby generał Weygand był wówczas został polskim wodzem naczelnym, Polska byłaby bitwę warszawską przegrała. Bitwę wygrały energia i siła woli generała Rozwadowskiego i entuzjazm wojsk pod jego dowództwem. Kompetentny, ale raczej biurokratyczny wódz naczelny, dostarczony przez obce mocarstwa, nie byłby w stanie osiągnąć tych samych wyników.
Polacy nie chcieli cudzoziemskiego wodza naczelnego, ani nawet szefa sztabu. I było impertynencją ze strony obcych mocarstw żądać czegoś takiego od Polski. Wielka Brytania i Francja nie miały prawa dawania Polsce rozkazów i mieszania się w polskie sprawy wewnętrzne.
Gdyby obecna była w Polsce silna francuska, lub francusko—brytyjska siła ekspedycyjna, kwestia wspólnego alianckiego dowództwa byłaby się wyłoniła i nie byłoby nic niewłaściwego w wysunięciu Francuza na wspólnego, alianckiego naczelnego wodza. Ale nie było brytyjskiego, ani francuskiego korpusu ekspedycyjnego w Polsce. Polska broniła się sama — i toczyła swą obronną walkę w taki sposób, jaki uważała za właściwy. A te, raczej skromne, dostawy sprzętu wojennego — za które Polska przeważnie płaciła z góry — oraz obecność zastępu francuskich oficerów, nie dawały Francji, a tymbardziej Wielkiej Brytanii, prawa do przyjmowania wobec Polski postawy zwierzchników, uprawnionych do wydawania rozkazów.
To prawda, że Francja i Wielka Brytania były przestraszone. Chciały one uniknąć tego, by się Polska zawaliła. Ale ich interwencja była niezdarna i nietaktowna. Nie stanowiła ona pomocy. Przeciwnie, przynosiła szkodę.
Niektóre z żądań alianckiech były rozsądne. Jedną z największych słabości Polski było to, że Piłsudski był równocześnie głową państwa i wodzem naczelnym. Uwagi generała Weyganda napisane w pociągu 23 czy też 24 lipca, były słuszne:
«Doświadczenie ostatnich tygodni wykazało, że Naczelnik Państwa nie może wykonywać w tym samym czasie tej funkcji, tak wyjątkowo w obecnej chwili absorbującej — a równocześnie dowodzić armią. W momencie nieszczęsnych wydarzeń kijowskich armie przez około dwóch tygodni były pozbawione rozkazów. (...) Dowództwo armii powinno być wykonywane przez żołnierza, wolnego od obowiązków politycznych. Należy otrzymać od Naczelnika Państwa zaprzestania wykonywania obowiązków rzeczywistego wodza naczelnego». („Colloque”, ibid., str. 116).
Ale było to zadaniem Polaków skorzystać z doświadczeń ostatnich tygodni dla przekształcenia organizacji polskiego państwa i dla uzyskania od Piłsudskiego zrzeczenia się jednej z jego funkcji. Nacisk cudzoziemski w tej sprawie tylko wzmacniał pozycję Piłsudskiego. Nie można było zmniejszyć jego roli w wyniku i w obliczu nacisku cudzoziemskiego.
Weygand, po przybyciu do Warszawy, zdał sobie sprawę, że rola wyznaczona mu przez Lloyd George'a, przez Milleranda i także przez Focha była nie do osiągnięcia i nie właściwa, a także nie odpowiadała jego chęciom”. (Giertych, ibid., str. 718—721).
W innym miejscu w tejże książce piszę:
„Weygand nie dowodził w bitwie warszawskiej.
Jego stanowisko było stanowiskiem «doradcy» szefa sztabu.
Jak już czytaliśmy, został on zrobiony takim «doradcą» w wyniku kompromisu między Piłsudskim i polskim rządem z jednej strony, a aliantami z drugiej. Polacy nie chcieli dawać Weygandowi żadnego oficjalnego stanowiska, ale byli gotowi dać mu sposobność do wywierania wpływu w sposób nie oficjalny.
Jest możliwe, że Piłsudski, który był zazdrosny wobec Rozwadowskiego, był rad z dania Rozwadowskiemu doradcy, który przez sam fakt swojego istnienia, odrobinę zmniejszy jego autorytet i będzie mu przeszkadzać i absorbować go. Ale niezależnie od tego, kompromis ten krył pod sobą dwa biegunowo sprzeczne punkty widzenia. Francuzi i Brytyjczycy uważali, że nieoficjalny doradca będzie rzeczywistym zwierzchnikiem, którego sugestie będą miały wagę rozkazów; ich postawa wobec Polski była urobiona przez wpływ doświadczenia, nabytego w traktowaniu obszarów kolonialnych i pół—kolonialnych. Ale Polacy w owym czasie, zarówno jak obecnie, nawet nie zdawali sobie i nie zdają sobie sprawy z tej możliwości, że rady generała Weyganda w sierpniu 1920 roku mogłyby być traktowane jako coś, co przypomina rozkazy. Myśleli oni, i dotąd myślą, że generał Weygand tylko udzielił (polskiemu dowództwu) pewną liczbę rad”. (Giertych, „In Defence of my Country”, str. 722).
Na chwilę oderwę się tu od cytowania mej książki, ogłoszonej w 1981 roku w języku angielskim i przytoczę dodatkowo słowa, które ogłosiłem po polsku w roku 1970.
„Interesująca jest formalna strona roli Weyganda w Polsce. Jak wynika z pamiętników Weyganda (str. 118) na naradzie w Warszawie lord d'Abernon wystąpił z poglądem, że «obecność (gen. Weyganda) w Warszawie powinna być zużytkowana». Minister Sapieha odpowiedział na to, że «nie można naruszyć suwerenności Polski i prestiżu marszałka Piłsudskiego, dając miejsce w hierarchii cudzoziemskiemu generałowi. Ale Naczelnik Państwa i rząd są zgodni co do tego, by prosić generała Weyganda o współpracę z Szefem Sztabu Głównego w formie udzielania mu rad w jego pracy».
Jak wynika z notatki Świtalskiego z posiedzenia Rady Obrony Państwa, odbytego 27 sierpnia, a więc już po bitwie, gen. Rozwadowski powiedział na tym posiedzeniu co następuje: «Rozkaz miał od nacz. p(aństwa), by się stykał (z Weygandem). Ang(lik) żądał podporząd(kowania) się Weyg(andowi). Odpowiedział że podporząd(kowuje) się tylko nacz. wod(zowi). Weygand sam powiedział, że nie zna armii, nie może brać odpowiedzialności. Oficer(owie) franc(uscy) odgrywali rolę doradców. Co było nawet utrudnieniem w pracy. Wielu ofice(rów) w służbie łączności oddało usługi. Panowie to robicie, ale ja bym odpowied(zialności) nie brał. Praca gen(erałów) pol(skich) przez publiczność nie została oceniona w porównaniu z korpusem (oficerów) francuskich». (Op. cit. — czyli „Z dziejów stosunków polsko—radzieckich” tom I, str. — 276).
Jak widzimy, ustawienie gen. Weyganda w roli doradcy, dodanego do boku generała Rozwadowskiego, było dziełem i być może pomysłem Piłsudskiego, oraz miało za sobą nacisk angielski. Ten ostatni nacisk zmierzał wręcz do tego, by Weygand stał się przełożonym Rozwadowskiego, czemu Rozwadowski się oparł.
Chodziło zapewne o to, by w razie zwycięstwa Rozwadowski nadmiernie nie wyrósł, a w razie klęski, by uratowane z pogromu elementy wojska polskiego znajdowały się pod bezpośrednim dowództwem alianckim. Zapewne był to przejaw polityki angielskiej, troszczącej się o całokształt sprawy zorganizowania ogólnoeuropejskiego frontu anty—sowieckiego pod brytyjskimi auspicjami i w razie czego z udziałem Niemców. Być może także odegrał tu rolę cechujący Piłsudskiego duch intrygi i zamiłowanie do wygrywania jednych ludzi przeciw drugim.
Sytuacja, w której Weygand wyrósł do roli osoby, propagandowo przeciwstawianej Rozwadowskiemu i otrzymującej częściowo hołdy zamiast tego ostatniego, była w istocie dziełem Piłsudskiego, a zapewne i jego intencją.
Rozwadowski w sposób oczywisty nie był zadowolony z przydzielenia mu doradcy i powiedział na posiedzeniu Rady Obrony Państwa dosłownie, że tacy doradcy «byli utrudnieniem w pracy».
Rozwadowski w istocie nie potrzebował żadnego doradcy. Był on generałem z pewnością nie mniejszej miary niż Weygand. Nikt nie kwestionuje nie tylko wybitnej roli Weyganda jako oddanego przyjaciela Polski, ale także i jego wybitnych kwalifikacji. Ten najbliższy współpracownik marszałka Focha należał do najwyższej fachowej elity ekspertów w dziedzinie sztuki wojennej nie tylko w skali francuskiej, ale w skali światowej. Ale nie należy o tym zapominać, że także i generał Rozwadowski należał do najwyższej klasy fachowców wojskowych. Był on Polakiem, ale umiejętności swoje nabył w armii austro—węgierskiej, w której zajmował stanowiska na najwyższym szczeblu i był nawet, w pewnej chwili, brany w rachubę jako kandydat na wodza naczelnego. Armia austro—węgierska była armią, która została pokonana i wodzowie jej nie osiągnęli tej sławy, co wodzowie francuscy, ale to nie znaczy, że nie była ona armią potężną i dobrze zorganizowaną, że jej wodzowie nie byli wybitnymi fachowcami i że nie była ona dla wybitnego generała dobrą szkołą. Generał Rozwadowski z pewnością nie był gorszym fachowcem od Weyganda, a obiektywnie górował nad nim tym, że miał więcej doświadczeń w wojnie ruchowej, że lepiej znał warunki miejscowe we wschodniej połowie Europy, to znaczy teren, możliwości transportowe, psychologię ludności i żołnierza itd., że znał z czteroletnich doświadczeń wojennych rosyjskiego przeciwnika, że mówił tym samym polskim językiem, co jego podwładni, a wreszcie, rzecz najważniejsza, że był Polakiem i gorącym polskim patriotą i wskutek tego w poczynaniach jego i decyzjach odgrywały rolę te imponderabilia, woli i rozpaczliwego pragnienia osiągnięcia zwycięstwa, które w duszy suchego, cudzoziemskiego eksperta, choćby najprzyjaźniejszego, obecne być nie mogły. Weygand był znakomitym fachowcem i znakomitą prawą ręką Focha, znakomitym wykonawcą dyrektyw tego ostatniego. Ale czy sam był uzdolnionym wodzem? W całej jego, długiej życiowej karierze nie znajdujemy dowodu, by był to wybitny talent przywódczy. W szczególności, jako wódz naczelny armii francuskiej w 1940 roku nie zaznaczył się dosłownie niczym; to prawda, że był już wtedy prawdopodobnie za stary — miał 77 lat, a w Warszawie w 1920 roku miał lat tylko 57, — no i sytuacja była może naprawdę beznadziejna i już nie do uratowania.
Natomiast generał Rozwadowski, to był wódz z Bożej łaski, wielki talent strategiczny i wielki dar narzucania innym swej woli, swej energii i swego zapału. Złośliwe przydzielenie mu przez Piłsudskiego cudzoziemskiego, znakomitego doradcy, z którym się musiał liczyć i z którym musiał dyplomatyzować, było dla niego z pewnością wielkim skrępowaniem, a zarazem irytującą zniewagą.
Kluczem do zrozumienia motywów postępowania Piłsudskiego wobec Rdzwadowskiego jest nienawiść jaką Piłsudski okazał w 1926 roku, wtrącając Rozwadowskiego do więzienia, z którego wyszedł on po roku ze złamanym zdrowiem, po to, by dość szybko umrzeć. (Już nawet pomińmy pogłoski i podejrzenia, że wyszedł poddany powolnie działającej truciźnie).
Oczywiście, wszystko to nie oznacza, byśmy mieli nie doceniać wartości wkładu Weyganda w dzieło naszej wielkiej, zwycięskiej bitwy. Był to wkład znakomitego fachowca; wkład tego samego typu, co Misji Francuskiej. Najlepiej go oceniamy, czytając rozprawę generała Ruby: było to umiejętne, fachowe podokręcanie różnych rozluźnionych śrubek w naszej machinie wojennej”. (Giertych, „W pięćdziesięciolecie bitwy warszawskiej”, op. cit., str. 14—15, przypisek).
Powracam do dalszego cytowania mej repliki, ogłoszonej w mej książce angielskiej, na francuskie „Kolokwium”.
„Debata, która znalazła odbicie w tej książce, nacechowana była przez jedną ogromną niedoskonałość: wyrażała ona dwa punkty widzenia, które oba były błędne. Trzeci punkt widzenia, prawdziwy, nie był w tej debacie reprezentowany wcale.
Treścią debaty była w znacznej części sprawa: kto był zwycięzcą w bitwie warszawskiej. Francuscy gospodarze debaty bronili bez zastrzeżeń, lub może z niejakimi zastrzeżeniami, teorii, że zwycięzcą był generał Weygand, człowiek, którego rządy francuski i brytyjski chciały osadzić na czele polskiego naczelnego dowództwa. Goście nie francuscy, w pierwszym rzędzie polski pułkownik i generał Jaklicz, a także brytyjski historyk bitwy warszawskiej, niezachwiany obrońca poglądu, przyznającego główną rolę Piłsudskiemu, p. Davies, opowiadali się po stronie teorii, że zwycięzcą był Piłsudski.
A tymczasem jest faktem — oświadczam to z najpełniejszym przekonaniem — że zwycięzcą był polski szef sztabu i faktyczny wódz naczelny, generał Rozwadowski.
Sprawa roli generała Rozwadowskiego nie była broniona w tej debacie. Między uczestnikami tej debaty nie było nikogo — w szczególności nikogo spośród wciąż żyjących i mieszkających w krajach zachodu polskich oficerów, którzy rolę generała Rozwadowskiego dobrze znali — kto mógłby przedstawić fakty, dotyczące generała Rozwadowskiego. Sprawa generała Rozwadowskiego została przegrana przez nieobecność.
Fakt, że tylu Polaków nie przedstawia rzeczywistej roli generała Rozwadowskiego i że broni ukutej przez propagandę i nieprawdziwej wersji o rzekomo głównej roli Piłsudskiego, jest bez wszelkiej wątpliwości szkodliwy z punktu widzenia obrony polskiego stanowiska w kontrowersji, dotyczącej tego wielkiego, polskiego historycznego osiągnięcia. Pogląd, że Piłsudski był rzeczywistym zwycięzcą w bitwie warszawskiej w tak oczywisty sposób nie zgadza się z łatwymi do rozpoznania faktami, że jest bardzo łatwo ten pogląd obalić. A jeśli to nie Piłsudski był zwycięzcą i jeśli żaden inny Polak nie jest znany jak wódz zwycięzkich polskich armii — wniosek, że to Weygand rzeczywiście kierował operacjami w tej bitwie narzuca się w sposób automatyczny niepolskim obserwatorom i badaczom.
W ciągu 19 lat między 1920 i 1939 rokiem, mimo, że istniało w Polsce Wojskowe Biuro Historyczne, nie zrobiono niczego, by zgromadzić historyczne informacje i ustalić historyczne fakty, dotyczące bitwy warszawskiej i w ogólności polskiej wojny z bolszewicką Rosją. Nie posiadamy pełnej historii tego, co się stało, a więc które pułki i którzy dowódcy walczyli gdzie i co się wydarzyło w poszczególne dni.
Potężna grupa nacisku w latach 1920—1926, oraz panujący reżim w latach 1926—1939 przeszkodziły zgromadzeniu i ogłoszeniu historycznej dokumentacji. I w rezultacie prawda o polskich wojskowych osiągnięciach w owych latach nie jest w pełni znana.
(...) Obie strony, a więc głosiciele teorii o głównej roli Weyganda, zarówno jak teorii o głównej roli Piłsudskiego, powiedzieli w debacie wiele rzeczy słusznych i prawdziwych. Ale obie strony całkowicie pominęły główny punkt historycznej sytuacji. Tendencyjność z jaką zwolennicy teorii o roli Piłsudskiego przedstawili w debacie swoje poglądy, jest chwilami wręcz zadziwiająca”. (Giertych „In Defence of my Country”, op. cit, str. 722—723).
Książka, zawierająca sprawozdanie z paryskiego kolokwium, przynosi także kilka twierdzeń na tematy uboczne, których niepodobna pominąć milczeniem.
Pan Jaklicz wystąpił z twierdzeniem, że w pierwszej wojnie światowej naród polski stał po stronie niemieckiej i że w istocie znajdował się w stanie wojny z Rosją już od roku 1830. Powiedział dosłownie:
„Wojna między Polską a Rosją zaczęła się przez powstanie 1830 roku. Trwała następnie w sposób nieprzerwany: przez powstanie 1863 roku, a potem przez coś w rodzaju wypowiedzenia wojny carskiej Rosji 6 sierpnia 1914 roku, gdy Piłsudski wkroczył ze swoją «kompanią kadrową» na «terytorium rosyjskie». Dla Piłsudskiego carska Rosja i bolszewicka Rosja to był ciągle ten sam nieprzyjaciel”. („Colloąue”, op. cit. str. 36. Także Giertych „In Defence”, ibid., str. 723).
Odpowiedziałem na to:
„Trzeba podnieść energiczny protest przeciwko takiemu frywolnemu i nieodpowiedzialnemu przeinaczaniu historycznej prawdy i przeciwko drukowaniu takich rzeczy we francuskiej książce bez żadnego korygującego komentarza—sprzeciwu. Naród polski przez cały czas Pierwszej Wojny Światowej stał po stronie alianckiej i był członkiem obozu alianckiego. Polska zajęła to stanowisko przez dobrze znaną deklarację posła Jarońskiego z dnia 8 sierpnia 1914 roku w parlamencie rosyjskim. W deklaracji tej, uczynionej nie tylko w imieniu «Koła Polskiego», reprezentującego zabór rosyjski, lecz także, w sposób domniemany w imieniu «Koła Polskiego» w zaborze pruskim, oraz części «Koła Polskiego» w zaborze austriackim, a więc w imieniu obranych reprezentacji przytłaczającej większości polskiego narodu, Jaroński oświadczył, że naród ten stoi w tej wojnie w obozie alianckim, uważając się za sprzymierzeńca państw słowiańskich (to znaczy Rosji i Serbii) i zmierza do zwycięstwa nad Niemcami na miarę «Grunwaldu» i do zjednoczenia w jedną całość wszystkich trzech zaborów Polski.
Piłsudski nie miał prawa działać w imieniu Polski. Był on dysydentem. Reprezentował bardzo małą mniejszość polskiego narodu. I nawet w jego pro—austriackim legionie, w którym generał Jaklicz służył, doszło następnie, w dniu 23 września 1914 roku, do pro—alianckiego buntu (Legionu Wschodniego w Mszanie Dolnej). A wkrótce potem, też jeszcze w 1914 roku, polskie oddziały uformowane zostały po alianckiej stronie w Bayonne we Francji i w Puławach po rosyjskiej stronie frontu. A później potężne polskie armie uformowane zostały w Rosji, oraz we Francji (armia Hallera)”. (Giertych, ibid., str. 723—724).
Dodam do tego nadto, czego w książce w języku angielskim nie dodałem, że postawa narodu polskiego w tej wojnie ustalona została przez kierownicze polskie czynniki polityczne na dwa lata przed wybuchem wojny na tajnym zjeździe w Pieniakach pod Lwowem 15—19 września 1912 roku, w którym uczestniczyli niedawny prezes Koła Polskiego w Dumie petersburskiej Roman Dmowski (jako przewodniczący zjazdu), aktualny prezes Koła Polskiego w Reichstagu niemieckim w Berlinie Władysław Seyda i niedawny prezes Koła Polskiego Reichsracie w Wiedniu, Stanisław Głąbiński.
Jest doprawdy zniewagą wobec polskiego narodu i jego nowoczesnej historii dopuścić do tego, że polskie wojsko reprezentował na takiej debacie w centrum naukowym francuskim w Paryżu człowiek usposobiony tak tendencyjnie, czy też tak mało wiedzący o sprawach polskich jak ten nikomu w polskim społeczeństwie bliżej nie znany i niczym szczególnym jako polski żołnierz nie zaznaczony pułkownik, mianowany przez powojennych polityków emigracyjnych generałem, Jaklicz. I że dobór osób, zaproszonych do udziału w kolokwium był taki, że nie znalazł się tam nikt, kto by w czasie debaty zaprotestował przeciwko jego twierdzeniom, zarówno przeinaczającym prawdę, jak dla narodu polskiego, który przecież postawą swoją przyczynił się do pokonania wilhelmowskich Niemiec we wszczętej przez nich wojnie, po prostu obraźliwym. A także, że redaktorzy książki o owej naradzie nie sprostowali twierdzeń p. Jaklicza w jakimś komentarzu czy przypisku.
Nie mniej jaskrawym przykładem ujawnionej w czasie kolokwium i przez nikogo nie sprostowanej ignorancji o sprawach polskich, jest wypowiedziane przez ekspertów francuskich twierdzenie, że Polska w 1920 roku dążyła do odzyskania granicy z roku 1772 i do oparcia się o Morze Czarne. Napisałem o tym: J.G.
„Ignorancja uczestników debaty na temat niektórych ważnych spraw jest doprawdy zadziwiająca.
W «Prezentacji» dokonanej przez p. Rogera Portala powiedziane jest, że «Polskie ambicje (...) w kierunku Morza Czarnego» były dyskutowane w czasie debaty (stronica 9). A pani Gervais postawiła pytanie, czy było zadaniem Francji bronić dawnej polskiej granicy z 1772 roku? (str. 78).
Jest oczywiście nonsensem przypuszczać, że Polacy mieli jakiekolwiek ambicje skierowane ku Morzu Czarnemu. Tego rodzaju twierdzenie jest nie tylko propagandowo demagogiczne, lecz po prostu dziecinne.
Jest tak samo zupełną nieprawdą, że Polska miała ambicję przywrócenia granicy z 1772 roku.
Uczestnicy narady zdają się w ogóle sobie z tego nie zdawać sprawy, że oficjalne polskie żądania terytorialne, dotyczące ziem wschodnich, sformułowane zostały w postaci tak zwanej linii Dmowskiego, która oparta była na zasadzie zrezygnowania z granic 1772 roku, oraz że armie polskie w ofensywach 1919 roku osiągnęły niemal dokładnie linię Dmowskiego i ustanowiły wzdłuż tej linii (z bardzo nieznacznymi odchyleniami wokół Połocka na północy i Baru na południu) swój stały front. Także: że Lenin, Cziczerin i Trocki ofiarowali Polsce w styczniu 1920 roku tę właśnie linię frontu, prawie identyczną z linią Dmowskiego, jako linię rozejmu i w sposób oczywisty także i przyszłą granicę.
Także Piłsudski nie zamierzał rozciągać granic Polski do linii 1772 roku. Chciał on jedynie zbudować, w obrębie dawnych polskich granic, niepodległą Ukrainę (oraz niepodległą Białoruś)”. (Giertych, ibid., str. 725).
Nie napisałem w mej angielskiej książce, że domagając się „linii Dmowskiego” Polska tym samym zrzekała się takich historycznych swoich placówek i ośrodków, jak Żytomierz, Berdyczów, Winnica, Humań, Bar, Bracław, Witebsk, Mohylów, a traktatem ryskim nadto Kamieniec Podolski, Płoskirów, Mińsk, Słuck, Bobrujsk, Połock, Dyneburg.
Jest zadziwiające, że obecni na naradzie Polacy, o ile tacy poza p. Jakliczem byli, a przede wszystkim że sam p. Jaklicz, nie zaprotestowali przeciwko twierdzeniom, że Polska walczyła o rozszerzenie na wschodzie swych granic poza terytoria, na których wpływy polskie panowały, a ludność polska częściowo przeważała liczebnie (jak np. na Wileńszczyźnie, a nawet w Płoskirowskiem).
Rzeczą ciekawą jest, że sympatie uczestników narady, także i Francuzów, były w sprawach polskich po stronie Piłsudskiego i wykazywały nieznajomość roli historycznej obozu narodowego z Dmowskim na czele, oraz niechęć do niego. J.G.
„Uczestnicy debaty zdają się nic nie wiedzieć o tym, że większość polskiego narodu nie była po stronie Piłsudskiego, lecz była w opozycji do jego polityki i jego rządów, co znalazło odbicie w fakcie, że tak zwani Narodowi Demokraci mieli absolutną większość w polskim parlamencie, choć nie sprawowali władzy.
Francuscy uczestnicy debaty zdają się nic nie wiedzieć o obozie Dmowskiego, — którego nazwisko jest raz tylko wymienione w książce (na str. 32), — pomimo tego, że to dzięki Dmowskiemu naród polski stał w wojnie po stronie alianckiej, że Komitet Narodowy Polski, którego prezesem był Dmowski, rezydował w Paryżu i był od 13 listopada 1918 roku uznawany przez rząd francuski jako polski rząd de facto i że jego polityka była wybitnie profrancuska.
W całej książce są tylko dwie wzmianki o obozie Dmowskiego, poza jednorazowym wymienieniem jego nazwiska, o czym wyżej wspominałem. Obie te wzmianki są niesprawiedliwe i nieprzyjazne.
Pani Gervais powiedziała o «propagandzie na zachodzie, prowadzonej przez przeciwników Piłsudskiego» (stronica 34), co było nieuzasadnione, a generał Jaklicz powiedzieł, że generał Weygand «nie znał organizacji polskiej armii ani ducha polskiego narodu, ani politycznej sytuacji. Wiedział o nich tylko poprzez propagandę, prowadzoną we Francji przez partię narodowo—demokratyczną, która przeciwstawiała się Piłsudskiemu»”. (Ibid., str. 725)
Mógłbym tu dodać, że Francja i wojsko francuskie nie musiały czerpać wiadomości o polskim wojsku i jego duchu ze źródeł propagandy „narodowo—demokratycznej”, gdyż po pierwsze, rezydowała w Polsce francuska Misja Wojskowa, w której szeregach służyło 200 francuskich oficerów (w ich liczbie późniejszy generał de Gaulle), po drugie, że w Armii Hallera służyło w początkowym okresie pięciu generałów francuskich, dowodzących dywizjami (ich nazwiska w „Colloque” na str. 23 i w moim „In Defence” na str. 725—726), oraz po trzecie, że marszałek Foch i generał Weygand znali dobrze i oddawna generała Rozwadowskiego, który od maja 1919 roku do 19 lipca 1920 roku, a więc przez rok i dwa miesiące, był szefem polskiej Misji Wojskowej w Paryżu i stykał się zwłaszcza z marszałkiem Fochem niezmiernie blisko.
Sprawozdanie z paryskiej debaty zawiera i inne przykłady dość jednostronnego i niesprawiedliwego potraktowania w tej debacie różnych spraw polskich. Najwidoczniej generał Jaklicz nie uznał za potrzebne, czy też nie potrafił, w sprawach tych wystąpić w obronie punktu widzenia polskiego.
Francuski pułkownik Costantini powiedział w czasie debaty, że Polacy w 1919 roku „powinni byli się zadowolić leczeniem swoich ran, umacnianiem granicy, która im została wyznaczona — słynnej linii Curzona — i czekać na lepszą koniunkturę”. („Colloque”, op. cit., str. 48). Odpowiedziałem na to: „Wyznaczona przez kogo? I kiedy?” („In Defence”, ibid., str. 724). Oczywiście, linia Curzona, ani linia deklaracji alianckiej Rady Najwyższej z 8 grudnia 1919 roku, która ją poprzedziła, nie była żadnym „wyznaczeniem” wschodniej granicy Polski. W jednym wypadku była to tylko zaproponowana, lecz nie urzeczywistniona linia rozejmowa, w innym to była linia minimalna, ustanawiająca w sposób ostateczny trwałą polską administrację i nie przesądzająca polskich praw do ziem na wschód od niej.
Pan Davies powiedział w czasie debaty: „Chcę powrócić do sprawy faktu bardzo prostego: do kluczowej roli Ukrainy w rywalizacji polsko—rosyjskiej. (...) Ta rywalizacja została rozstrzygnięta przez traktat ryski, czyli przez rozbiór (partage) Ukrainy: jedna jej część została inkorporowana w granice Polski, druga w republikę ukraińską sowiecką”. („Colloque” str. 71). Odpowiedziałem na to: „Ukraina nie mogła być poddana rozbiorowi, gdyż w takiej postaci nie istniała przed rokiem 1945, albo może przed paktem Hitler—Stalin z roku 1939. Polska jedynie zachowała część swego dawnego terytorium”. („In Defence”, str. 724).
Komentarz. Ogólny wniosek, jaki można wyciągnąć z książki o debacie paryskiej jest ten, że debata ta wprawdzie przyniosła wiele danych, dotyczących udziału generała Weyganda w przygotowaniu bitwy warszawskiej i w dowodzeniu nią, nie wykazała jednak bynajmniej, by rola generała Weyganda była w tej bitwie rolą główną i wywarła na tę bitwę wpływ rozstrzygający. Przeciwnie, w świetle danych tej debaty jest widoczne, że generał Weygand był w polskim Sztabie Generalnym tylko doradcą, dopuszczonym do tajemnic, uczestniczącym w dyskusjach i dającym rady, czasem słuszne, a czasem nierealne, ale że decydującej roli nie odgrywał. Zamiar rządów alianckich, a zwłaszcza rządu brytyjskiego, najpierw, by uczynić generała Weyganda całkiem formalnie bądź wodzem naczelnym polskim, bądź szefem sztabu polskiej armii, a potem by uczynić go formalnie tylko doradcą polskiego szefa sztabu, z tym jednak że polski szef sztabu będzie musiał być jego radom posłuszny, nie został urzeczywistniony. Generał Weygand został doradcą polskiego szefa sztabu — ale faktycznym zwierzchnikiem nie był. Fakt jednak, że zamiar poddania polskiej armii Weygandowi pierwotnie istniał, sprawił, że wielu ludzi w krajach zachodu — a między nimi także i niektórzy ludzie całkiem dobrze poinformowani, znający archiwa francuskie itd., np. tacy, jak uczestnik paryskiej narady, pułkownik Le Goyet, — w dalszym ciągu myślą, że generał Weygand udzielał generałowi Rozwadowskiemu „rad” o cechach rozkazów i że to dzięki tym radom bitwa warszawska została przez Polaków wygrana. Narada paryska w istocie jednak niczego podobnego nie wykazała.
Mimo że francuscy uczestnicy paryskiej narady wyraźnie starali się rolę generała Rozwadowskiego przemilczeć i że byli w tym wspierani przez obecnego Polaka, generała Jaklicza, oraz przez angielskiego historyka Daviesa, stwierdzić trzeba, że narada ta nie przyniosła ze sobą niczego, co by czołową rolę generała Rozwadowskiego, jako zwycięzcy w bitwie warszawskiej, podawało w wątpliwość. J.G.
Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920—go roku”,
Pod redakcją Jędrzeja Giertycha,
Londyn 1984, str. 149—175.
1
17
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”