NERWY WARSZAWY
Cytowałem wyżej wypowiedzi Piłsudskiego, z których wynikało, że uważa on iż „nerwy Warszawy”, to znaczy panika w tym mieście, zapewne odegrają rolę czynnika, oddziałującego na przebieg bitwy warszawskiej.
Ta postawa Piłsudskiego w odniesieniu do ludności Warszawy jest zupełnie nieuzasadniona. Żadnej paniki w Warszawie nie było. To właśnie w Warszawie stosunkowo najwięcej ochotników zgłosiło się do nowo formowanych oddziałów, które tworzyły zbiorowe zjawisko Armii Ochotniczej, a które organizacyjnie stały się szeregiem pułków i mniejszych oddziałów, także i jednej, nowej dywizji.
Aby zdać sobie sprawę jakie były w owym czasie nastroje w Warszawie dobrze jest zapoznać się z obserwacjami świadków naocznych w ówczesnej Warszawie, nie będących Polakami.
Weygand w następujący sposób opisał Warszawę w dniu 15 sierpnia 1920 roku, gdy toczyła się już bitwa pod Radzyminem i nad Wkrą.
„Dnia tego, a był to dzień Wniebowzięcia, Warszawa przedstawiała sobą widok szczególnie sympatyczny i pokrzepiający. Dobra postawa w walkach pod Radzyminem była bez wątpienia znana ludności i napełniała ją zadowoleniem i nadzieją. Wedle zwyczaju, stosowanego w wielkie święta religijne, wszystkie sklepy, kawiarnie, nawet restauracje były zamknięte. Przy cudnej pogodzie ulice roiły się ludźmi; całe miasto było na dworze. Kobiety przyodziały się w swe najjaśniejsze suknie, dzieci w swe ubiory niedzielne i całkiem naturalnie lud kierował się w stronę, skąd można się było coś dowiedzieć, w stronę szosy do Radzymina.
Procesja przeciągała ulicami miasta. Skupienie wiernych, którzy w niej brali udział, zarówno jak postawa, świadcząca o głębokiej wierze, tłumu, który przyklękał przed przechodzącym Przenajświętszym Sakramentem, gdy pojawia się kiedykolwiek w moim wspomnieniu, budzi we mnie zawsze coś z mego ówczesnego wzruszenia. Przywiązanie Polaków do ich religii jest znane; jeśli nie są oni wzorem cnót, to są (jednak) gorącymi katolikami. Niebezpieczeństwo, zagrażające ich ojczyźnie, obawa zobaczenia jej umierającej na nowo po jej zmartwychwstaniu wznosiły ich żarliwość na bardzo wysoki stopień. W kościołach, o każdej godzinie dnia, można było widzieć mężczyzn i kobiety zanurzonych w modlitwie jak w przepaści; to jest właściwe słowo do określenia ich postawy i wyrazu ich twarzy. Wielu pomiędzy nimi, przechodząc przed ołtarzem, kładło się plackiem na ziemi i błagało w kompletnym samozapomnieniu Tego, co może wszystko; nigdy nie widziałem ludzi tak modlących się, jak w Warszawie”. (Weygand „La bataille de Varsovie”, fragment pamiętników, Op. cit., str. 197. Mój przekład: „Pamiętniki generała Weyganda”, op. cit., str. 153).
W świetle tego opisu trudno uważać, że w Warszawie panowała panika.
Co w tym opisie uderza w sposób przykry, to wzmianka, że Polacy „nie są wzorem cnót”. Widać Weygand zetknął się z jakąś liczniejszą grupą Polaków (bo chyba nie generalizował na podstawie poznania jednego takiego, czy kilku) która nie była „wzorem cnót”. Ale to przecież nie byli ci sami ludzie, co owi modlący się mieszkańcy Warszawy.
Pułkownik Le Goyet na paryskiej naradzie twierdzi, że w Warszawie była panika.
„W Warszawie jest panika. Marszałek Piłsudski jest u wojska. Ambasadorowie, ministrowie zwracają się do generała Weygand. Tylko on jeden proponuje decyzje do powzięcia. Czyni to on tym chętniej, że o kilka dni wcześniej sam Marszałek zostawił mu carte blanche”. Generał Weygand przedkłada księciu Sapieże do jego zgody projekt wyewakuowania członków korpusu dyplomatycznego do Poznania. O godzinie 23 (mowa o dniu 14 sierpnia — J.G.) pozostaje w Warszawie tylko nuncjusz, monsignor Ratti (który zostanie potem Papieżem Piusem X oraz personel ambasady włoskiej, który nie chciał opuścić przedstawiciela Watykanu”. („Colloque”, op. cit. str. 25).
Jak widzimy, owa panika ogarnęła tylko korpus dyplomatyczny, (także i owi „ministrowie” to z pewnością ministrowie pełnomocni), ale bynajmniej z tego nie wynika by jakaś panika pojawiła się wśród ludności Warszawy.
Pułkownik Le Goyet poprzedza zresztą zacytowane wyżej słowa wiadomością o tym co się dzieje na froncie, która wcale o żadnej panice nie świadczy.
„Trzeba absolutnie odzyskać Radzymin. Wyruszenie kontrataku, które ma nastąpić 16-go sierpnia jest od tego zależne. Haller wydaje w tej sprawie rozkaz stanowczy: płaci za to własną osobą, gdyż udaje się do pierwszych eszelonów, galwanizuje wojsko swoją determinacją i ufnością” (Ibid).
Premier Witos obserwował w Warszawie to samo, co tam oglądał generał Weygand, ale opisał to w innym tonie, raczej zgryźliwie.
„Celem podniesienia na duchu ludności stolicy, wydały władze duchowne zarządzenie publicznych modłów we wszystkich kościołach. Olbrzymie tłumy ludności chodziły z procesją i chorągwiami przez dwa dni po ulicach Warszawy, śpiewając pieśni i prosząc Boga o zwycięstwo. Wyszedłem umyślnie do miasta, żeby się przyjrzeć tym dziesiątkom tysięcy ludzi różnego stanu, wieku i zawodów, które niezmordowanie spacerowały całymi dniami po mieście, ale ani rusz nie dały się użyć do prac koniecznych dla obrony tak ciężko zagrożonej stolicy.
Ciekaw, co te mieszczuchy myślą, wdałem się w rozmowę z idącym nieco bokiem starszym już mężczyzną, wyglądającym jak mi się zdawało na rzemieślnika. Byłem pewny, że mnie nie poznał. Z rozmowy z nim widziałem, że był człowiekiem świadomym i z sytuacją polityczną dosyć dobrze obeznanym. Zeszliśmy na obronę państwa i modlitwę. Na moją uwagę, że modlić się należy i prosić Boga, ale nie można się Nim wyręczać wszędzie, gdyż Bóg zostawił ludziom także wolną wolę, oburzył się i odrzekł — że to takie bezbożnicze gadanie, bo bez Bożej woli nic się na świecie stać nie może. Gdy nie zbity z tropu zapytałem go, czy także zgodnie z wolą Bożą bolszewicy bezczeszczą i niszczą wszystko co święte, powiedział, że to moje wykręty, jego zdaniem najazd bolszewicki jest karą Bożą za grzechy i próbą zesłaną przez Boga na naród, gdyż on się często i takimi narzędziami posługuje. A w samej Warszawie zawarła się od dawna Sodoma i Gomora. Nie spierałem się z nim więcej.
Po powrocie do prezydium zaprosiłem do siebie ministra spraw wewnętrznych Skulskiego, zwracając mu uwagę na swoje spostrzeżenie i prosząc, by nie dopuścił, żeby tyle ludzi zdrowych w obliczu największego niebezpieczeństwa państwa łaziło po mieście bezmyślnie, zamiast z innymi nad obroną stolicy pracować.
Minister Skulski dał mi do zrozumienia, że wcale prochu nie wymyśliłem, bo on to już dawno spostrzegł i aczkolwiek pogląd mój podziela w całości, jednak musi się liczyć z nastrojami ludności jak i znacznej części duchowieństwa, a zarządzenia w tym względzie mogłyby wywołać wcale niepożądane obecnie następstwa. Do arcybiskupa Kakowskiego nie chce się udawać, spodziewając się zmian w najbliższych dniach.
Dzień ten ciągnący się w nieskończoność i duszący jak zmora przeszedł wśród największej obawy i niepewności dla nas. Okazał on też dziwną lekkomyślność nawet wysoko postawionych i odpowiedzialnych ludzi, którzy zwalali na Boga to, co oni zrobić byli powinni”. (Wincenty Witos „Moje wspomnienia”, tom II, Paryż 1964, Instytut Literacki, str. 297-298).
I dalej:
„Do mieszkańców Warszawy nie miałem nigdy przekonania. Zawsze mi się wydawali ludźmi powierzchownymi, lubującymi się w krzykliwym patriotyzmie, ubieranym obłudnie w uroczyste szaty stosownie do potrzeby. Wielu z nich cechowała rażąca buńczuczność, lekceważenie najważniejszych nawet spraw, połowiczność na każdym kroku widoczna, chęć łatwego zarobku, brak koniecznej solidności itp.” (Ibid., str. 309).
Witos najwidoczniej nie lubi ani warszawiaków, ani mieszczuchów. Ale jak widzimy trochę także i nie docenia wagi modlitwy. O zagrożoną ojczyznę trzeba się modlić nie mimochodem — ale z największą żarliwością. To dobrze, że się Warszawa tak żarliwie modliła. A nie można z góry nikogo, zwłaszcza ludzi starszych potępiać, że nie byli ani w wojsku ani przy kopaniu okopów. Ani w wojsku, ani przy robotach fortyfikacyjnych nie mogli być wszyscy.
Generał Józef Haller tak pisze w swoich pamiętnikach:
„Poleciłem (...) wezwać dziekana frontu północnego ks. płk. Sienkiewicza, z którym odbyłem dłuższą konferencję dotyczącą duszpasterstwa na froncie i za frontem. Uprosiłem go o nowennę, która codziennie od dnia 14 sierpnia miała rozpoczynać się Mszą św. w kościele Zbawiciela przy ołtarzu Matki Boskiej Częstochowskiej”. (Józef Haller „Pamiętniki”, Londyn 1964, str. 227.)
Oraz: „Dnia 14 sierpnia, jak dotąd każdego dnia, byłem obecny wczesnym rankiem na Mszy św. w kościele Zbawiciela, gdzie rozpoczynała się nowenna o uproszenie zwycięstwa. Podniosły i rozczulający był widok ołtarza Matki Boskiej Częstochowskiej otoczonego sztandarami, w głębokim skupieniu modlącymi się żołnierzami i cisnącymi się do ołtarza wiernymi z wszystkich sfer dla przyjęcia Komunii św. Wielu w kościele leżało krzyżem. Podobne nowenny odprawiane były i w innych kościołach, a szczególnie uroczyście w katedrze św. Jana i w kościele O.O. Jezuitów”. (Ibid., str. 228).
Napisałem kiedyś (nie pamiętam gdzie), że nowoczesne wojsko polskie wykazało swoją katolickość przynajmniej tym jednym, że jeden z najwybitniejszych jego wodzów, generał Józef Haller, w czasie największej polskiej bitwy czasów nowożytnych znajdował na to czas, by codziennie choćby na chwilę wpaść do kościoła i modlić się o powodzenie bitwy.
Wincenty Witos bardzo się myli, lekceważąc sobie znaczenie modlitw zbiorowych i indywidualnych w dniach i godzinach bitwy warszawskiej. To te modlitwy z pewnością dopomagały nam do zwycięstwa. J. G.
Komentarz. Nic na to nie wskazuje, by „nerwy Warszawy” nie dopisały w okresie bolszewickiej inwazji i by walka z najazdem była w jakikolwiek sposób przez stan tych nerwów narażona na szwank. To Warszawa dostarczyła polskiemu wojsku wielkiej masy ochotników, którzy powiększyli efektywy liczebne tego wojska i poprawili stan duchowy oddziałów, do których zostali wcieleni. I to Warszawa stanowiła dla toczącej się bitwy bezpieczne zaplecze, wolne od rozruchów, paniki i szkodliwej agitacji. J. G.
NERWY PIŁSUDSKIEGO
SIERPIEŃ 1920 ROKU - PRZEDEDNIE BITWY WARSZAWSKIEJ
Adiutant generała Rozwadowskiego w okresie bitwy warszawskiej, major Marceli Kycia, pisze w swoim pamiętniku:
„W sierpniu 1920 roku byłem świadkiem zupełnego załamania się marszałka Piłsudskiego w gabinecie gen. Rozwadowskiego, w którego obecności chciał popełnić samobójstwo.
Muszę opisać to szczegółowo przy innej okazji. Na razie powiem tyle.
Byłem w najbliższej gabinetu gen. Rozwadowskiego sali, generał nagle mnie wezwał — i zobaczyłem marszałka wyraźnie załamanego. Na stole leżał rewolwer.
Gen. Rozwadowski wziął go w ramiona i powiedział: Naczelniku, wszystko będzie dobrze. Czeka nas nie tylko poprawa sytuacji, ale i wielkie zwycięstwo. Marszałek uspokoił się i usiadł. Prosił o adiutanta, poczym z nim wyszedł do samochodu, odprowadzony przez gen. Rozwadowskiego.
Wyjechał zapewne do Belwederu. Gen. Rozwadowski w jakąś godzinę później wyjechał do Belwederu. Byłem z nim, lecz na ten temat nie chciał nic więcej mówić. Był jednak przejęty tym faktem.
Później, kiedy wróciliśmy do Sztabu i następnie do hotelu, opowiedział mi po krótce co zaszło, lecz prosił, bym nikomu o tym nie mówił.
Gen. Rozwadowski uważał, że faktycznie to on jest odpowiedzialny za planowanie operacji i za jej wykonanie, a nie marszałek Piłsudski.
Swoje przekonanie uzasadniał i opierał na podobnych faktach z doświadczenia innych armii. W armii austriackiej nominalnym naczelnym wodzem był arcyksiążę Fryderyk, faktycznie zaś planował i dowodził Szef Sztabu Generalnego, Franz Conrad von Hoetzendorf. W armii niemieckiej cesarz Wilhelm II był nominalnie naczelnym wodzem, faktycznie zaś wodzami byli gen. Helmuth Moltke (syn), Falkenhayn i Hindenburg. W armii rosyjskiej po odsunięciu Mikołaja Mikołajewicza ze stanowiska naczelnego wodza nominalnym wodzem naczelnym był przez kilka lat cesarz Mikołaj II”. (Marceli Kycia „Notatki z pamiętnika: o bitwie warszawskiej”, Londyn 1970/71, „Komunikaty Tow. im. R. Dmowskiego”, tom I. str. 420 — Podkreślenia moje — J.G.).
Należy przypuszczać, że opisane wyżej wydarzenie musiało mieć miejsce w sierpniu 1920 roku. J.G.
LIPIEC 1920 ROKU. PRZEDEDNIE MIANOWANIA RZĄDU WITOSA
Gen Haller pisze w swoich pamiętnikach:
„Zostałem wezwany do Belwederu (...) Jeszcze nigdy nie widziałem Piłsudskiego w tak wielkim rozstroju i depresji jak wtedy. Nie mógł się opanować, widocznie wstrząśnięty niepowodzeniem na froncie generała Rydza-Smigłego, jak również z powodu załamania się frontu północnego, że aż powiedział: «Pozostało mi chyba tylko w łeb sobie strzelić».
Moja odpowiedź była: «Po co się z tym spieszyć. I co komu z tego przyjdzie? Zdaje się, że lepiej zastanowić się nad możliwością opanowania sytuacji».
Uważałem przy tym, że należy najprzód zaprowadzić porządek w kraju przez powołanie nowego rządu, do którego wszyscy mieliby zaufanie.
Na to Piłsudski zapytał:
— A kogo byście proponowali?
— Wincentego Witosa — odpowiedziałem.
— I ja tak myślę — powiedział Piłsudski — ale wtedy musiałby Daszyński zostać wicepremierem”. (Józef Haller „Pamiętniki”, Op. cit., str. 220-221).
Rząd Witosa został mianowany 24 lipca 1920 roku, więc opisana tu rozmowa musiała mieć miejsce przed tą datą. J.G.
19 LIPCA - RADA OBRONY PAŃSTWA
„Maciej Rataj pisze: „Piłsudski w najwyższym stopniu zirytowany przemówieniem Dmowskiego: «W łeb można sobie strzelić»”. „Chwila była istotnie tragiczna. Oczekiwałem i nie tylko ja, «iż lada moment usłyszymy z drugiego pokoju strzał w łeb»”. (Maciej Rataj „Pamiętniki”, op. cit., str. 940. Podkreślenia moje — J.G.
PAŹDZIERNIK 1914 ROKU. NIEPOWODZENIA LEGIONOWE
Pułkownik-piłsudczyk Jan Rzepecki pisze w związku z rozmową, przeprowadzoną z Piłsudskim „na froncie”, co następuje:
„Do rozmowy tej musiało dojść po załamaniu się austro-niemieckiej ofensywy i podczas odwrotu pułku Piłsudskiego spod Dęblina na Wolbrom (26 X—8 XI 1914).
Piłsudski przechodził wówczas okres depresji, o czym świadczy zapis w `Diariuszu' W. L. Jaworskiego z 1 XI 1914: «Zał 8 (brak — J.R.) jest tłem na którym odbija się psychologia 1 pułku. Nie wiedzą ci ludzie, za co umierają. Piłsudski nosi się z myślą samobójstwa. Pułk trzyma się tylko wiarą mistyczną w Piłsudskiego»”.
(Jan Rzepecki „Sprawa legionu wschodniego 1914 roku”, Warszawa 1966, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, str. 186. Podkreślenia moje J.G.)
PRZED ROKIEM 1914 — ROZMOWA Z DASZYŃSKIM
W swoich „Poprawkach historycznych” Piłsudski napisał sam, że w rozmowie z Daszyńskim przed 1914 rokiem powiedział o możliwości swego samobójstwa. (Piłsudski „Poprawki historyczne”, Warszawa 1931. Instytut Badań Najnowszej Historii Polskiej, str. 47).
ROK 1886 — NIE DOSZŁE DO SKUTKU STUDIA W DORPACIE
Andrzej Garlicki informuje, że w roku 1886, po okresie pobytu na uniwersytecie w Charkowie, Piłsudski nosił się z myślą przeniesienia się na uniwersytet w Dorpacie.
„Sprawa wszelako przeciągała się, tak że Piłsudski nie mógł jesienią 1886 r. rozpocząć studiów. Pozostał więc w Wilnie. Przeżywał wówczas jakiś kryzys psychiczny, nosząc się nawet z myślą o samobójstwie”. W przypisku: „Rozmowa z Arturem Śliwińskim 9.XI. 191 (sic — zapewne 1931), — `Niepodległość' 1937, z. 43, 363”.
Komentarz. Człowiek, który tak często mówi o samobójstwie, jest neurastenikiem, nie panującym nad swoimi nerwami. Chyba, że jest blagierem, który o samobójstwie naprawdę nie myśli, ale nim ludzi straszy.
Czy człowieka o takim usposobieniu możemy posądzać o to, że z zimną krwią i wbrew całemu zastępowi współpracowników i podkomendnych, idąc na ogół wbrew ich poglądom i planom, poprowadził potężną armię i cały wojenny aparat organizacyjny do takiego zwycięstwa, jakim była bitwa warszawska? J.G.
CUD NAD WISŁĄ
Rozpowszechnione jest w Polsce określenie „cud nad Wisłą” na oznaczenie bitwy warszawskiej. Określenie to gniewa obóz piłsudczyków i wywołuje z ich strony sprzeciwy pełne oburzenia. Uważają oni, że bitwę tę wygrał Piłsudski i że nie można mu tej zasługi odbierać, mówiąc o cudzie.
Pułkownik Franciszek Adam Arciszewski ogłosił w Londynie książkę pt. „«Cud nad Wisłą». Rozważania żołnierza”. (Londyn 1957, Veritas). W książce tej wyłożył, że do polskiego zwycięstwa w bitwie warszawskiej przyczynił się cały splot szczęśliwych przypadków i okoliczności nieprzewidzianych, które były wyraźnym dowodem opieki Bożej, która przyszła Polsce w tej bitwie z pomocą. Wśród tych przypadków i splotów okoliczności autor wymienił nieposłuszeństwo Budiennego i Stalina, którzy zamiast maszerować ku Warszawie, pomaszerowali wbrew wyraźnym rozkazom swoich przełożonych na Lwów; że polska VIII brygada kawalerii, przedsięwziąwszy poprzednio nie planowany rajd na Ciechanów, zdobyła tam sowiecką radio stację, co sprawiło że sowiecka 4-ta armia, oraz konny korpus Gaj-Chana przez kilka dni nie otrzymywały rozkazów, wyłączyły się z bitwy, zostały odcięte i w końcu uległy zniszczeniu, lub wyparciu za granicę pruską; że generał Krajowski, dowódca 18 dywizji piechoty, przedsięwziął pod Mystkowem i Rzewinem działania, które były przejawem „iskry bożej artysty taktyka”, a nie tylko „normalnym postępowaniem dobrego generała” (Arciszewski ibid., str. 187); że pod Wólką Radzymińską miał miejsce splot nieporozumień, które sprawiły, że porucznik Pogonowski wykonał (opłacając to swą śmiercią) działania szczególnie pomyślne, a nie przewidziane itd. Pułkownik Arciszewski pisze:
„Przy całym szacunku i wdzięczności, jakie winniśmy naszym przywódcom wojskowym i cywilnym i poszczególnym żołnierzom za ich wielką pracę fachową, za ich trud i nieszczędzenie swego życia dla Ojczyzny, musimy uznać, że bez natchnienia Bożego w chwilach pobierania ważnych decyzji i bez pomocy Bożej na polu bitwy nie byliby w stanie wygrać bitwy pod Warszawą 1920 r. w tak szybki i tak decydujący sposób. Wydaje się więc, że popularne w Polsce nazwanie zwycięstwa CUDEM NAD WISŁĄ ma swoje uzasadnienie. A słowa modlitwy naszej, wyrażające wiarę w to, że Bóg przez tak liczne wieki osłaniał Polskę «tarczą swej opieki od nieszczęść które przygnębić ją miały» mają — w odniesieniu do omawianej bitwy pod Warszawą 1920 roku — poważne oparcie o fakty historyczne”, (Ibid., str. 189).
Na temat książki pułkownika Arciszewskiego urządzona została w Instytucie im. Generała Sikorskiego w Londynie dyskusja, w której liczni mówcy, piłsudczycy, polemizowali z poglądami jej autora. W dyskusji tej wziąłem również udział. Po zebraniu zwrócono się do mnie ze strony prezydium zebrania z prośbą, bym to co powiedziałem wyłożył na piśmie, gdyż przebieg dyskusji zostanie ogłoszony jako protokół zebrania w czasopiśmie „Bellona”. Na drugi dzień spisałem to co powiedziałem i wysłałem do redakcji „Bellony”. Wkrótce jednak nadesłany przeze mnie maszynopis mi zwrócono, z zawiadomieniem, że protokół dyskusji jednak drukowany nie będzie.
Maszynopis ten przedrukowuję poniżej.
„Przedmiotem dyskusji są tu dwie kwestie odrębne: poruszone w książce pułk. Arciszewskiego zagadnienie cudu, oraz strona ściśle wojskowo-historyczna tej książki.
Wyraz `cud' używany jest w dwojakim znaczeniu. W sensie ścisłym jest to fakt, który nastąpił wbrew prawom naturalnym. W Lourdes komisje lekarskie stwierdzają stosunkowo ograniczoną ilość cudów, to znaczy uzdrowień, które sposobem naturalnym żadną miarą nastąpić nie mogły. Ale w sensie potocznym nazywamy cudem również wydarzenie w którym widzimy wyraźny przejaw szczególnej pomocy Bożej, ale które ma wszelkie cechy wydarzenia naturalnego. Na przykład wyzdrowienie w okolicznościach, w których było ono mało prawdopodobne, lecz możliwe i które przypisujemy żarliwej modlitwie i za które dziękujemy Bogu jako za dar nieoczekiwany, nazywamy takim cudem. Ilość wyzdrowień naturalnych, ale niezwykłych, jest w Lourdes o wiele większa od cudów w ścisłym tego słowa znaczeniu. Komisja lekarska w Lourdes odmawia uznania ich za cuda. Ale gdyby zrobić ich statystykę, napewno okazało by się, że zdarzają się one w Lourdes o wiele częściej, niżby to wynikało ze zwykłego prawdopodobieństwa.
W takim właśnie znaczeniu nazywamy cudem bitwę warszawską. Uważamy ją za przejaw pomocy Bożej i Opieki Bożej nad Polską. Nie jest to cud w ścisłym znaczeniu. Pomoc Boża działała tu drogami naturalnymi, posługując się bitnością żołnierza, umiejętnością wodzów i splotem przypadków, które aczkolwiek możliwe, były mało prawdopodobne i były rezultatem tak zwanego szczęścia.
Mówiono w dzisiejszej dyskusji, że słowa `cud nad Wisłą' ukuto w Polsce w sposób sztuczny, z motywów politycznych, rzekomo dla przeciwstawienia się teorii o zasłudze marszałka Piłsudskiego. Jest to twierdzenie niesłuszne. Słowa `cud nad Wisłą' nie były dziełem żadnej obłudnej machinacji. Świadomość, że mieliśmy do czynienia z cudem, z aktem szczególnej Opieki Bożej, wyrosła z instynktu narodu i z jego zbiorowej, powszechnej świadomości. Uporczywe, od lat 38, przeciwstawianie się temu instynktowi, twierdzenie, właśnie z motywów politycznych, że żadnego cudu nie było, jest przeciwstawne uczuciom narodu.
Mówiono tu o bosych żołnierzach, co się bili w bitwie warszawskiej. Ja właśnie byłem takim bosym żołnierzem. Byłem rzeczywiście od szeregu dni bosy. Byłem ranny nad Wkrą, w sam dzień 15 sierpnia. Myślę, że mam prawo mówić o uczuciach jakie odczuwał i odczuwa prosty żołnierz, szeregowiec piechoty w bitwie warszawskiej. Żołnierz bijący się w tej bitwie miał świadomość, że przeżywa coś niezwykłego, coś o znaczeniu mistycznym. Żołnierz polski wierzył w Boga, modlił się i wierzył w skuteczność pomocy Bożej. Miał świadomość, że to ręka Boża prowadzi go do zwycięstwa.
Pan Generał Glabisz, przeciwstawiając się przeświadczeniu o cudzie nad Wisłą, powołuje się na równie wielką niezwykłość naszej klęski we wrześniu 1939 roku i przytacza siedem niezwykłych przypadków — poczynając od niezwykłej pogody — które ułatwiły Hitlerowi tak piorunujące zwycięstwo. Twierdzi on, że jest to jeden więcej dowód na to, że sploty przypadków są na wojnie rzeczą normalną i wyciąga stąd wniosek, że nie należy w nich widzieć ręki Opatrzności. Muszę się temu sprzeciwić. Kampania wrześniowa jest dla mnie wyjątkowo uderzającym przejawem interwencji Bożej w sprawy ludzkie. W roku 1920 Pan Bóg obdarzył nas Swą pomocą i opieką, ale w roku 1939 nam tej pomocy i opieki odmówił. Nasza klęska wrześniowa to była kara Boża za naszą pychę, za naszą lekkomyślność, za nasze rozprzężenie moralne, za naszą bezreligijność. Instynkt naszego narodu tak właśnie klęskę wrześniową ocenił. Po klęsce wrześniowej przekonanie, że to kara Boża było w naszym narodzie równie powszechne jak w roku 1920 przekonanie że to cud. I nie twierdźmy, że Hitler tak wygrał wojnę 1939 roku jak myśmy wygrali wojnę 1920 roku. On tej wojny nie wygrał, kampania wrześniowa to był dla niego tylko epizod. On tę wojnę przegrał w sposób straszliwy. Czy można sobie wyobrazić katastrofę wojenną straszliwszą niż ta, w której cała elita rządząca skończyła samobójstwem wraz z rodzinami? Hitler z żoną, Goebbels z żoną i z siedmiorgiem dzieci, Himmler, Goering... A kto nie popełnił samobójstwa, ten zginął na szubienicy. Także i klęska Hitlera ma wszelkie cechy kary Bożej.
Naród polski wierzy i wie, że bitwa warszawska to był `cud nad Wisłą'. Pułkownik Arciszewski dał w swej książce wyraz tej wierze i uzasadnił tę wiarę w sposób rozumowy przez przedstawienie dowodu niezwykłości splotu przypadków, który nam zapewnił zwycięstwo.
Co do czysto wojskowej strony zagadnienia, nie mam z natury rzeczy nic do powiedzenia w sprawie tych wszystkich zagadnień taktycznych i operacyjnych, które były tu przedmiotem tak długiej i interesującej dyskusji. Natomiast muszę zaoponować przeciwko wypowiedzianemu tu twierdzeniu, że kwestie sporne dotyczące historii zwycięstwa warszawskiego są już w sposób ostateczny wyświetlone i to mianowicie w tym sensie, że główna czy też wyłączna zasługa zwycięstwa należy do marszałka Piłsudskiego.
Wypowiedziano tu pogląd, że `legenda Weyganda', rzekomo ukuta w Polsce dla przeciwstawienia jej teorii o zasłudze Piłsudskiego, jest całkowicie przekreślona. Muszę stwierdzić, że legenda ta nie była ani ukuta, ani głoszona w Polsce. Nie jest mi znane ani jedno polskie opracowanie historyczne, czy wystąpienie, które by tę teorię głosiło. Nie jest to legenda polska, ale legenda francuska. Nawiasowo mówiąc, jestem osobiście zdania, że jest to legenda nieuzasadniona. Ale nie można twierdzić, że jest to legenda zlikwidowana. Nie jest ona zlikwidowana wśród tych, którzy ją głosili, mianowicie Francuzów. Świeżo wysunął ją i uzasadnił, wprawdzie w postaci dość umiarkowanej, francuski generał Ruby w ogłoszonej przed kilku laty rozprawie o bitwie warszawskiej.
Wypowiedziano tu także pogląd, że zamknięta jest już — mianowicie w sensie negatywnym — sprawa przypisywanej czołowej roli w bitwie warszawskiej generałowi Rozwadowskiemu. Zgoła nie mogę się z tym zgodzić. Wyświetlenie rzeczywistej roli generała Rozwadowskiego i oddanie mu sprawiedliwości, to dopiero kwestia przyszłości. Rola tego generała zgoła nie jest dotąd bezstronnie zbadana i oświetlona, przeciwnie, jest ona zagłuszona i pomniejszona z motywów stronniczych. Historia powie swe ostatnie słowo w tej sprawie dopiero w czasach, które nadejdą.
Także i o roli Piłsudskiego historia nie powiedziała swego ostatniego słowa. Tytułem przykładu powiem, że musi wyświetlić rolę Piłsudskiego jako wodza w jej całokształcie, a więc stwierdzić, jaki związek przyczynowy zachodzi między wyprawą kijowską, a bitwą warszawską. Musi także wyświetlić rzeczywisty wpływ Piłsudskiego na całokształt bitwy warszawskiej w okresie, gdy dowodził on ofensywą z nad Wieprza i gdy się ta bitwa rozstrzygała nie tylko nad Wieprzem, lecz także pod Radzyminem i nad Wkrą.
Przy tej okazji chciałbym poruszyć jeden szczegół, omówiony w książce pułkownika Arciszewskiego. Mówiąc o sile zgrupowania nad Wieprzem, zgłasza on akces do twierdzenia marszałka Piłsudskiego, iż stosunkowa szczupłość tego zgrupowania była `nonsensem'. Pragnę stwierdzić, że nie jest to twierdzenie, zaakceptowane powszechnie. Na przykład odmiennego zdania jest Weygand. Polemizuje on w swoich świeżo ogłoszonych pamiętnikach z książką Piłsudskiego i twierdzi, że siły zostały rozmieszczone w sposób prawidłowy, że front północny i środkowy nie otrzymały ani trochę za dużo sił, i że z drugiej strony grupa Wieprza otrzymała tyle wojsk, ile było trzeba; «et j'y ai contribué»” (Giertych, maszynopis z czerwca, czy też lipca 1958 roku). Komentarz. Nie mam nic istotnego do dodania do tego, co w 1958 roku powiedziałem i napisałem.
Wymienię tu jednak objaśnienie tego co to jest cud, którego wtedy nie podałem, ale którego często w rozmowach i także w druku używam. Gdy na szóstym piętrze matka widzi, że jej maleńkie dziecko wyłazi na otwarte okno i wychyla się z niego i wzdycha do Boga; ratuj moje dziecko! — i gdy to dziecko z szóstego piętra przez okno wypada, ale spada na przejeżdżającą właśnie pod tym oknem furę z sianem i wychodzi z tego upadku bez szwanku, to fizycznie, uratowanie się tego dziecka nie jest cudem, gdyż ani fakt przejeżdżania pod oknem fury z sianem, ani uniknięcie obrażeń przy upadku na siano, nie są wydarzeniami ponadnaturalnymi. Ale ta matka ma prawo uważać, że jej dziecko zostało uratowane w sposób cudowny i że jej modlitwa została cudownie wysłuchana.
Także i odniesienie przez Polskę zwycięstwa w wyniku posiadania przez nią dzielnych żołnierzy i dobrych wodzów, a także i w wyniku kilku szczęśliwych przypadków, nie jest cudem w sensie ścisłym, ale może być uważane za cud, za cudowne wysłuchanie modlitw, w okolicznościach historycznych w jakich się Polska w owym czasie znajdowała. J.G.
WPŁYW BITWY WARSZAWSKIEJ NA KAMPANIĘ WRZEŚNIOWĄ
Bitwa warszawska była dla polskiego wojska wielkim, wojennym doświadczeniem. Ale z doświadczenia tego Polska w niedostateczny sposób skorzystała. Istotnym skutkiem tej bitwy dla polskiego wojska było umocnienie władzy Piłsudskiego nad wojskiem — a to spowodowało z biegiem czasu zdezorganizowanie i częściowe zniszczenie polskiej siły zbrojnej, oraz uczynienie jej nie przygotowaną do czekającej ją wielkiej wojny z Niemcami.
Cytowaliśmy wyżej niektóre teksty, świadczące o tym jak bardzo niszczycielska była rola Piłsudskiego jako polskiego wodza naczelnego już po zakończeniu wojny z Rosją bolszewicką, a już zwłaszcza po zamachu majowym 1926 roku. W szczególności, ogłosiliśmy tu rozważania na ten temat pułkownika Kędziora, a także niektóre informacje ogłoszone przez generała Kukiela. Tekstów takich moglibyśmy zacytować więcej. Ograniczymy się tu jednak do zacytowania w całości przedmowy do wydania londyńskiego książki generała Władysława Sikorskiego pt. „Nad Wisłą i Wkrą”, napisanej w roku 1940, a zawierającej szczególnie cenne, a mało znane informacje.
„Zdala od Polski, z którą złączeni jesteśmy każdym fibrem swej duszy, dochodzi do skutku czwarte wydanie tej książki. Jej treścią jest wojna z Rosją, zakończona naszym tryumfem, pomimo, że armia polska była podówczas w stanie organizacji.
Błędem w tej wojnie był, z polskiej strony, system kordonowy, zastosowany na froncie przy braku odpowiednich sił i środków, w jej pierwszej fazie. Poszukując wszędzie siły, byliśmy wszędzie słabi. Toteż następstwem tej fałszywie pojętej obrony biernej, było to, że bolszewicy stanęli z początkiem sierpnia 1920 r. pod murami Warszawy. Zaapelowano wtedy do całego narodu. Zwrócono się również wprost do żołnierza. Zastosowano odmienny system prowadzenia operacji, przechodząc po przegrupowaniu dywizji, do przeciwnatarcia w wielkim stylu. Zwycięstwo, i to zupełne, było wynikiem tych zmienionych po naszej stronie metod wojowania.
Dają się dzisiaj słyszeć glosy, które stwierdzają, że ten niełatwy, lecz stosunkowo szybki sukces stal się źródłem naszej gwałtownej klęski w 1939 r. Ze wywołał u nas wiarę nadmierną w siły moralne przy równoczesnym zbagatelizowaniu materialnych środków walki. Tak więc fałszywe wnioski, wysnute przez nas z doświadczeń 1920 roku miały jakoby zaciążyć ujemnie na uzbrojeniu i wyekwipowaniu armii.
Nie podzielam wcale tego poglądu. W latach 1923-1926 wojsko polskie nastawiano w sposób zdecydowany i świadomy na drogę śmiałego i odpowiadającego duchowi czasu postępu. Nie lekceważyliśmy wtedy technicznego sprzętu bojowego. Wprawdzie na manewrach wołyńskich w r. 1925 jazda nasza okazała się najsilniejszą kawalerią świata, ale i ta broń, odpowiadająca warunkom i potrzebom polskich obszarów operacyjnych, była modernizowana stopniowo i metodycznie. Rozbudowę broni pancernej planowano wtedy na wielką skalę. Zreorganizowano artylerię, zakupując we Francji około 900 dział. Polskie siły powietrzne natomiast, składające się z 6 pułków, rozporządzały z końcem 1925 roku poważniejszą ilością samolotów, aniżeli w momencie niemieckiej na Polskę napaści. Zamówienia, dokonane i zapłacone przez nas podówczas we Francji, zapewniały tej broni, która odegrała w ostatniej wojnie polsko-niemieckiej rolę decydującą, rozwój potężny. I tylko zaślepienie późniejsze, nie uznające wcale lotnictwa, ani broni pancernej, doprowadziło do całkowitego zmarnowania tego tak celowego początkowo wysiłku. Dotyczy to również polskiej marynarki wojennej, której program ustalony przez nas, a uchwalony przez sejm w 1924 r., przewidywał o wiele poważniejszą ilość morskich jednostek bojowych, aniżeli ich posiadamy obecnie.
Wspominam o tych faktach jedynie dlatego, ażeby uchylić fałszywe sądy, które mogłyby zepchnąć na bezdroża i doprowadzić do zlekceważenia sil moralnych na wojnie. Jak natomiast żołnierz owiany najlepszym duchem, lecz pozbawiony broni nowoczesnej, musi przegrywać walkę z przeciwnikiem, uzbrojonym należycie — tak i najlepiej nawet zaopatrzona w sprzęt bojowy armia rozsypie się w pewnym momencie w gruzy, gdy nie ożywia jej wielka idea i gdy za nią nie stoi naród, świadomy swej misji, zwarty i solidarny. To prawda, że maszyna zastępuje dzisiaj często na polu bitwy człowieka. To też wielkość i siła państwa oraz jego potencjał obronny zależą wprost od trafnie ujętej syntezy moralnych i materialnych czynników zwycięstwa, polegają na harmonii techniki wojennej z duchowymi wartościami narodu i jego wojska.
I jeżeli dzisiejsze naloty na Londyn i inne miasta angielskie, wyróżniające się nieznanym w dziejach świata barbarzyństwem, nie dają pożądanego przez Trzecią Rzeszę rezultatu — zawdzięczamy to faktowi, że taki właśnie jest naród brytyjski. Naloty te nękają ludność cywilną, siejąc wśród niej zniszczenie i śmierć. Lecz Niemcy nie wygrają w tej płaszczyźnie wojny, gdyż nie złamią ducha Brytyjczyków, których wzorowa oraz zdyscyplinowana postawa i wola walki aż do zupełnego zwycięstwa odniesie wreszcie tryumf ostateczny. Inaczej zachowują się w okresie ciężkiej próby narody rządzone przez dyktatorów, którzy zrabowali im wolność. Nie wytrzymują one psychicznie wojny długotrwałej, chociażby rozporządzały jak najbogatszym uzbrojeniem.
Naród polski wykazuje w tej niebywałej w historii ludzkości katastrofie bohaterstwo niezłomne, które znajduje coraz większe zrozumienie i uznanie świata. Jest on źródłem niewyczerpanych sił moralnych, a te odegrają jeszcze w okresie przełomowym toczącej się wojny rolę rozstrzygającą”. (Władysław Sikorski, Londyn 10 grudnia 1940 roku, przedmowa do czwartego wydania książki „Nad Wisłą i Wkrą. Studium z polskiej wojny 1920 roku”, Londyn 1940, M. I. Kolin (Publishers) Ltd., str. IX-XI).
Przedrukowałem tę przedmowę w całości, by nie stworzyć wrażenia, że dobieram z niej w sposób tendencyjny niektóre tylko wyjątki. Końcowe partie tej przedmowy są jednak z pewnością niesłuszne: także i kraje pod rządami dyktatorskimi, Niemcy hitlerowskie, Rosja pod rządami Stalina i Japonia, biły się do upadłego, nie dlatego, by były przywiązane do swoich ustrojów, ale dlatego, że chodziło im o ich ojczyznę. A losy Polski potoczyły się w sposób mniej pomyślny, niż to sobie generał Sikorski w sposób optymistyczny wyobrażał.
Cennym uzupełnieniem wypowiedzi generała Sikorskiego jest pamiętnik majora Kyci.
„Ze sprawą (...) odrzucenia projektu przeniesienia do Polski Zakładów Skody z Pilzna łączą się także i sprawy następujące.
Po skończonej w r. 1920 zwycięskiej wojnie z bolszewikami gen. Rozwadowski przedłożył marszałkowi Piłsudskiemu projekt w formie memoriału, w którym uzasadnia konieczność unowocześnienia i utechnicznienia Armii Polskiej.
Reorganizacja armii według jego planu polegała
na przekształceniu kawalerii w 10 pułków czołgów. Plan przewidywał ewentualne utworzenie przy ówczesnych `Deogenach' (Dowództwach Okręgów Generalnych — J.G.) szwadronów kawalerii dla celów reprezentacyjnych, dla Warszawy zaś dywizjon kawalerii;
na zorganizowaniu 10 pułków lotniczych;
na użyciu `Fordsonów' (ciągników) dla artylerii. `Fordsony' odpowiednio rozmieszczone i konserwowane mogłyby być użyte w czasie pokoju jako siła pociągowa (traktory) dla celów rolnictwa (szybsze zoranie pól, przy zbiorach itd.);
utworzenie wojsk samochodowych
dla przewożenia wojsk w czasie pokoju na plac ćwiczeń, w czasie zaś operacji wojennych dowożenie wypoczętych, a więc nie przemęczonych marszami wojsk do frontu.
stworzenie kolumn samochodowych — amunicyjnych, sanitarnych, łączności, saperskich, intendenckich i innych dla potrzeb wojska, np. dla lotnictwa.
W projekcie powyższym, gen. Rozwadowski przedstawił koszta. Podał np. cyfry, udowadniające, że koszta utrzymania 30 pułków kawalerii są wyższe niż 10 pułków czołgów.
Marszałek Piłsudski, będąc przeciwnikiem unowocześnienia i zmotoryzowania armii, projekt gen. Rozwadowskiego odrzucił. Wykluczał bowiem w przyszłości naszą wojnę z Niemcami, natomiast przewidywał tylko rozprawę z Rosją i uważał za konieczność tylko tworzenie kawalerii.
W latach dwudziestych, w czasie, kiedy marszałek Piłsudski był przy władzy, Ford-Senior zaproponował Państwu Polskiemu zbudowanie własnym kosztem fabryki czołgów i samochodów w Polsce, w zamian za tę koncesję zobowiązał się również własnym kosztem rozbudować główne drogi w Polsce. Propozycję tę Rząd Polski od rzucił.
Gdyby wykorzystano i zrealizowano ww. projekt gen. Rozwadowskiego i przyjęto propozycję `Skody' jak i Forda, inaczej wyglądałaby nasza wojna z Niemcami w r. 1939.
Plan gen. Rozwadowskiego powoli realizował gen. Sikorski jako Minister Spraw Wojskowych (Starachowice — fabryka armat. Radom — fabryka karabinów. Pionki — amunicja; zakup armat we Francji, łodzie podwodne, Gdynia itp.)
Po wypadkach majowych Piłsudski ograniczył kompetencje Sztabu Generalnego a oficerów Sztabu Generalnego lekceważył i nie lubił. — Po śmierci marszałka Piłsudskiego przywrócono Sztab Generalny (pod nazwą Sztabu Głównego) do właściwej jego roli i zadań” (Marceli Kycia „Notatki z pamiętnika: o niedoszłym do skutku przeniesieniu zakładów Skody do Polski” op. cit., str. 410).
Komentarz. W latach 1919-1920 armia polska była w znacznym stopniu armią zaimprowizowaną, ale była to armia dobra i mocna, zdolna do stoczenia zwycięskiej wojny z potężnym przeciwnikiem. Także i w pierwszych latach po wojnie armia ta rozwijała się dobrze. Ale armia ta została w znacznym stopniu zniszczona przez Piłsudskiego z chwilą jego dojścia w 1926 roku do dyktatorskiej władzy. Piłsudski nie uznawał roli broni zmotoryzowanej i pancernej, oraz lotnictwa, natomiast był urzeczony potęgą kawalerii, która pod postacią nieprzyjacielskiej armii konnej Budiennego w znacznym stopniu przyczyniła się do unicestwienia jego planów, które znalazły wyraz w wyprawie kijowskiej. Nie liczył się on z możliwością wojny z Niemcami, natomiast marzył o nowej wojnie z Rosją. Sposób w jaki armię polską przeorganizował oznaczał w znacznym stopniu zniszczenie siły tej armii.
Przegraliśmy kampanię wrześniową z dwóch przyczyn: z przyczyny politycznej, to znaczy w wyniku polityki zagranicznej Becka, która zburzyła w Europie z takim trudem zbudowany system wersalski, oraz w wyniku przebudowania polskiej armii w taki sposób, że przestała się ona nadawać do prowadzenia nowoczesnej wojny, a już zwłaszcza wojny z potęgą niemiecką.
Jest zabawne: propaganda obozu piłsudczyków po dziś dzień twierdzi, że zostaliśmy w roku 1939 pokonani przez Rosję, to znaczy w wyniku polityki Stalina, który zawarł w sierpniu 1939 roku pakt z Hitlerem i którego wojska wkroczyły do Polski 17 września 1939 roku, podczas gdy faktem oczywistym jest, że zostaliśmy zmiażdżeni przez Niemców w pierwszych dwóch tygodniach, a nawet po prostu kilku dniach września 1939 roku zaś wkroczenie Rosji w siedemnastym dniu naszej wojny i bitwy z Niemcami było tylko aktem hieny, która chce wziąć udział w dzieleniu się łupem. J.G.
Źródło:
Rozważania o Bitwie Warszawskiej 1920-go roku
Pod redakcją Jędrzeja Giertycha
Londyn 1984, strony 271-289
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289. Strona 11 z 11
Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984