GARŚĆ OPINII O BITWIE, O ROZWADOWSKIM, O PIŁSUDSKIM
MACIEJ RATAJ
Cytowałem już wyżej, przy innych okazjach, fragmenty z pamiętników Macieja Rataja, późniejszego marszałka sejmu, a w okresie bitwy warszawskiej członka rządu, a więc na równi z Witosem świadka i uczestnika wielu rozmów, w których brał udział generał Rozwadowski i inni polscy wodzowie. Cytuję poniżej kilka innych fragmentów z tych pamiętników.
„Zmęczony i zdenerwowany do ostatnich granic był także szef sztabu gen. St. Haller. Załamał się duchowo, stracił pion, jak mówią w Warszawie. Zwolniony z szefostwa sztabu, wysłany na front na Wołyń przeciw strasznemu Budiennemu, odżył i okazał się doskonałym dowódcą. Oddał duże usługi państwu w polu.
Miejsce St. Hallera zajął jako szef sztabu gen Rozwadowski. Znałem gen. Rozwadowskiego jeszcze z czasów austriackich, choć tylko z opinii. Uważano go w kołach polskich za niezmiernie zdolnego żołnierza, ba — bodajże prawie za geniusza wojskowego, za dżentelmena i dobrego Polaka pod mundurem austriackim. W kołach wojskowych miał też pewną markę z powodu jakiegoś wynalazku czy i ulepszenia w konstrukcji armat. W czasie wojny światowej zaraz na początku wziął wybitny udział w bitwie pod Kraśnikiem. (...) Z powodu odwagi cywilnej urósł gen. Rozwadowski w oczach opinii polskiej, choć nie brak było i złośliwych, którzy głosili, że gen. Rozwadowski ma zawsze genialne pomysły, które jednak w wykonaniu stale się nie udają «wskutek nieszczęśliwych okoliczności».
W r. 1919 kierował Rozwadowski pewien czas walkami przeciw Ukraińcom we Wschodniej Małopolsce. Naoczni świadkowie opowiadali mi o nadzwyczajnej jego odwadze osobistej. Wojna była dla niego czymś jak sport. (...) Zdaje się jednak, że był lepszym żołnierzem, niż dowódcą i organizatorem. (...) Dość, że w rezultacie słusznie czy nie, zastąpiono go gen. Iwaszkiewiczem.
Mianowanie gen. Rozwadowskiego szefem sztabu w najcięższej chwili przyjęto dość krytycznie właśnie z powodu opinii «geniusza, któremu się nic nie udaje», «fantasty» itp. Patrzono na niego z pewną nieufnością, mimo, że wszyscy pragnęli fachowca. Nieufność ta ścigała go aż do dnia zwycięstwa, a bodajże i potem. Z gen. Rozwadowskim stykałem się w czasie jego urzędowania często, prawie codziennie, a nieraz i kilka razy dziennie. Zapraszaliśmy go na Radę Ministrów, na oficjalne posiedzenia, lub na przygodne konferencje u prezesa ministrów Witosa, by usłyszeć jego zdanie o sytuacji na froncie, która co kilka godzin prawie się zmieniała wskutek szybkości zbliżania się olszewików do Warszawy. Gen. Rozwadowski zjawiał się z całą gotowością, zawsze pełen pogody i optymizmu.
«Wszystko jest dobrze» zapewniał i pokazywał na mapach, iż bolszewicy tu o tyle, tam o tyle kilometrów posunęli się ku Warszawie.
Spoglądaliśmy jeden na drugiego z niepokojem: «kpi w tej tragicznej sytuacji, czy oszalał?»
«Jakże to - pytał któryś - więc bolszewicy posunęli się naprzód?!»
«Gdzież tam - nie posunęli się, wleźli jak świnie w tym a tym miejscu; ale to nic, będziemy ich mieli bliżej, wystrzelamy ich jak kaczki».
Tak bywało prawie codziennie i minister skarbu Grabski Wł., który był największym pesymistą i najmniej nerwowo wytrzymały, witał zwykle zjawiającego się gen. Rozwadowskiego zjadliwym ironicznym pytaniem, z właściwą mu miną świętoszkowską:
«Cóż panie generale, znowu bolszewicy wleźli jak świnie?»
«Tak - odpowiadał z największym spokojem i pewnością siebie generał - ale to nic, lada dzień będziemy ich mieć».
«A może rzeczywiście tak jest! Przecież nie zapewniałby z takim spokojem, tak kategorycznie, gdyby było inaczej»—myśleliśmy.
Nie mogliśmy się wyzbyć zupełnie sceptycyzmu, ale przecież optymizm jego i niezachwiana wiara udzielały się i nam. W podobnym położeniu byliśmy zresztą nie tylko my, cywile, ale i wojskowi. Opowiadano mi, że po objęciu szefostwa sztabu po rozejrzeniu się w planach wezwał do siebie oficerów Sztabu generalnego i oświadczył im, że nie rozumie paniki, bo sytuacja jest doskonała. Ocenę tę przyjęli oficerowie tak, jak przyjmowaliśmy ją w Radzie Ministrów z niedowierzaniem i zdziwieniem największym; z biegiem czasu zdołał natchnąć otuchą swoich współpracowników. (...)
Historyk wojny z 1920 r. oceni gen. Rozwadowskiego jako generała z punktu widzenia fachowego; jako członek rządu ówczesnego muszę stwierdzić, iż optymizm Rozwadowskiego, wiara jego w zwycięstwo, pewność ostatecznej wygranej w olbrzymim stopniu przyczyniła się do «Cudu Nad Wisłą». Zasługi jego, zdaje mi się, nie doceniono dostatecznie, może dlatego, że nie umiał jej dostatecznie reklamować, jak to czynili inni ze swoimi domniemanymi może zasługami”. (Maciej Rataj „Pamiętniki”, Warszawa 1965, op. cit., str. 99-101).
„W ciągu kontrofensywy już po przełamaniu bolszewików zetknąłem się z Piłsudskim w Siedlcach, dokąd pojechałem z Witosem autem na objazd frontu celem zetknięcia się z żołnierzami. Piłsudski z małą świtą mieszkał w domu inspektora szkolnego i skarżył się na wielką ilość pluskiew. Dokoła Siedlec w bezpośrednim sąsiedztwie wyławiano po lasach tysiące bez przesady bolszewików w pełnym uzbrojeniu. Gdyby nieprzyjaciel miał trochę odwagi, mógł każdej chwili zająć Siedlce razem z Piłsudskim. Zdziwieni byliśmy trochę z Witosem tym pobytem Piłsudskiego w Siedlcach, gdzie był pozbawiony kontaktu z całym frontem, będącym w energicznym ruchu. Może nie dziwilibyśmy się, gdybyśmy nie byli laikami! Sądzę jednak, iż i wojskowy byłby podzielił nasze zdziwienie, widząc naczelnego wodza w decydujących chwilach mającego przy boku dla pomocy i dorady bardzo młodych rangą, a z wyjątkiem por. Prystora i wiekiem adiutancików.
Była to metoda i zwyczaj Piłsudskiego otaczania się młodzieńcami”. (Ibid., str. 98-99)
Komentarz. Relacja Rataja w znacznym stopniu potwierdza relacje Witosa, z którym dzielił te same wspomnienia i był świadkiem tych samych co on wydarzeń i rozmów. W świetle relacji Rataja rysuje się w sposób przeważający postać i rola generała Rozwadowskiego jako rzeczywistego, zwycięskiego wodza w bitwie warszawskiej. Godne uwagi są barwne obrazki, namalowane przez Rataja, niedowierzanie z jakim przyjmowany był jego optymizm i jego zapewnienia, że polsko-rosyjskie zmaganie zakończy się polskim zwycięstwem. Także i w relacji Rataja dźwięczy w przytaczanych słowach Rozwadowskiego nuta umyślnego pocieszania słuchaczy przesadnie pomyślnymi ocenami i przewidywaniami, po to, by ich podtrzymać na duchu i by nie dopuścić do tego, by stali się źródłem jakichś defetystycznych pogłosek. Myślę z drugiej strony, że zapewne jest ziarno prawdy w przytaczanych przez Rataja (i innych) twierdzeniach, czy ocenach, że była w charakterze Rozwadowskiego nuta pewnej niesystematyczności i chaotyczności. Ale także i ludzie nie systematyczni i chaotyczni potrafią dokonywać wielkich rzeczy. Niedostateczność metody zastępują energią, uporczywą pracą i udaną improwizacją. Jest możliwe, że Weygand wniósł do pracy Rozwadowskiego to, czego temu brakowało, mianowicie większą metodyczność i porządek. To jednak nie umniejsza głównej zasługi Rozwadowskiego. To Rozwadowski trzymał w ręku wszystkie nici dowództwa, oraz wysiłkiem swojej woli, a także swoją umiejętnością i talentem, a wreszcie swoją wiarą, optymizmem i entuzjazmem nadawał wydarzeniom kierunek. Weygand mógł mu tylko pomagać. Należy mu za tę pomoc być głęboko wdzięcznym. Ale nie należy wpadać w przesadę i budować nieprawdziwej legendy Weyganda”.
W relacji Rataja dużo znajdujemy informacji o tym, że w myśleniu Rozwadowskiego wiele było operowania doświadczeniami myśliwskimi. Czytamy o wystrzelaniu bolszewików „jak kaczki”, o ich „wlezieniu jak świnie”. Z innych relacji wiemy, że mówił on, iż wystrzela on bolszewików „na sztrece” i że bardziej mu odpowiada pojęcie zapędzenia nieprzyjaciela w pułapkę jak przez myśliwską nagonkę, niż porównanie z bitwą pod Kannami czy z innymi wojnami.
KAROL POMORSKI
Karol Pomorski ogłosił — w roku 1926, ale jeszcze przed wypadkami majowymi — książkę, która była pierwszym aktem krytyki roli wojskowej Piłsudskiego w polskiej literaturze i publicystyce wojskowo-historycznej. Książka ta nosi tytuł: „Józef Piłsudski jako wódz i dziejopis”. (Warszawa 1926, Drukarnia literacka). Książka ta nie miała szczęścia: zamach majowy Piłsudskiego usunął ją w cień. Mało kto z polskich historyków, już nie mówiąc o szerokiej publiczności, ją zna i uwzględnia w swoim myśleniu. Książka ta jest dziś rzadkością bibliograficzną. Nie byłoby źle, gdyby ją można było przedrukować; ogłaszając nowe jej wydanie. Nie mogąc się tym zająć — przynajmniej w chwili obecnej — pozwałam sobie jednak zacytować tu z niej niektóre szczególnie ciekawe fragmenty.
Kto to był Karol Pomorski? — Jest wiadomo, że prawdziwe nazwisko autora tej książki, ukrywającego się pod powyższym pseudonimem, było przed wojną otoczone głęboką tajemnicą. Autor najwidoczniej obawiał się, że za napisanie tej książki mogą na niego spaść represje.
W 25 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej major Marceli Kycia, były adiutant generała Rozwadowskiego, napisał:
„Tajemnica autorstwa tej książki będącej druzgocącą krytyką Piłsudskiego jako dowódcy operacji wojskowych i jako ich kronikarza została utrzymana z całkowitym powodzeniem. Obiegały w Polsce rozmaite pogłoski i przypuszczenia na ten temat, kto jest autorem tej książki: np. mówiono, że jest nim gen. Kukiel, albo że jest nim prof. Konopczyński. Ale pogłoski te i przypuszczenia były niesłuszne.
Nazwisko autora tej książki jest mi wiadome i myślę, że mam prawo dzisiaj, w blisko pół wieku po jej ukazaniu się w druku, sekret ten zdradzić. Pod pseudonimem Karola Pomorskiego ukrywa się Aleksander Zawadzki, autor książki pt. «Zbiór dokumentów dotyczących sprawy polskiej sierpień 1914-1915» (Szwajcaria 1915) oraz «Dokumenty doby bieżącej» (bez miejsca wydania, 1917 r.).
Stanisław Kozicki pisze w swej książce «Historia Ligi Narodowej» że Aleksander Zawadzki, publicysta, był w latach 1893-1908 członkiem Ligi Narodowej, ale z niej wystąpił jako członek «Frondy», oraz, że był w swoim czasie szczególnie czynny jako działacz na polu przychodzenia z pomocą unitom na Podlasiu i Chełmszczyźnie”. (Kycia „Notatki z pamiętnika: o bitwie Warszawskiej”, Komunikaty Tow. im. R. Dmowskiego, tom I, Londyn 1970/71, str. 418).
Słyszałem z drugiej strony informację, czy też opinię, że major Kycia się myli i że autorem omawianej książki był nie Aleksander Zawadzki, ale jego syn, który był zawodowym wojskowym.
A może prawda mieści się po środku: może ci dwaj ludzie, ojciec i syn, opracowali tę książkę do spółki?
Oto wybrane przeze mnie cytaty. Wszystkie podkreślenia moje — J.G.
„Pan Marszałek Piłsudski (...), opuściwszy dobrowolnie szeregi wojska, zajął się literaturą nie tyle piękną, czy też naukową, co soczystą. Ulubionym tematem są dzieje własne, na tle minionej wojny. Snując hymny pochwalne dla siebie, jako wodza, męża stanu i człowieka, błotem obelgi i pogardliwymi słowami obrzuca wszystkich i wszystko, co nie jest nim, lub jego dzisiejszą świtą: generałów, wojsko, naród, a ostatnio nie darował nawet symbolowi narodowej sławy — Orłowi Białemu”. (Pomorski, op. cit., str.3).
Pomorski cytuje wywiad, udzielony przez Piłsudskiego 'Kurierowi Porannemu' z dnia 10 lutego (zapewne 1926 roku - J.G): «Zdołałem otoczyć sztandary nasze tak wielkimi zwycięstwami, jakich nawet pradziadowie nie znali i dokonałem tego wówczas, gdy to samo tchórzostwo czyniło Orła Białego żółtym ze strachu». «Zwycięzca we wszystkich bitwach, które prowadził osobiście Józef Piłsudski». «Zdziczałe w tchórzostwie i upokorzeniu społeczeństwo wyglądało tak jak gdyby drżało przed samym istnieniem Polski jako państwa niepodległego». (Pomorski, ibid., str. 5).
„Zaiste tragicznie wyglądalibyśmy z naszym kordonowym ugrupowaniem armii wobec zmasowanych sił niemieckich”. (Ibid., str. 21).
W 13 lat po ukazaniu się książki Pomorskiego, zawierającej powyższe słowa, stoczyliśmy wojnę z Niemcami. Wojska nasze, metodą Piłsudskiego, ugrupowane były w sposób kordonowy. Jaki to dało wynik, wiemy. J.G.
Pomorski pisze dalej o generale Rozwadowskim.
„Jako pierwszy cel do osiągnięcia zamierzył nowy Szef Sztabu opracowanie odwrotu i nadanie mu pewnej planowości. (...) Jasnym jest, że położenie strategiczne może być odmienione tylko zwycięską bitwą, stoczoną z siłami głównymi przeciwnika. Ku przygotowaniu jej zwraca się myśl i wysiłek gen. Rozwadowskiego.
Ta walna rozprawa wymaga odwodów — dostarczyć ich musi front południowy, wyzwoliwszy się od presji Budiennego. W konsekwencji rozkaz montujący operację wstępną — bitwę z Budiennym. (...) (Ibid., str. 93).
„Co w czasie tych wysiłków i prac Szefa Sztabu robi Wódz Naczelny? Jaki jest w nich udział jego myśli i woli? Sądząc z pewnych faktów, jest to okres, w którym Marszałek Piłsudski pracuje nad podźwignięciem się ze swego poprzedniego upadku ducha. Wiew energii i optymizmu, idący od Szefa Sztabu, oddziałuje krzepiąco na niego; w zmęczoną niepowodzeniami duszę Wodza Naczelnego wstępuje powoli otucha. Korzysta z okazji, by oderwać się od ludzi i przygnębiających nastrojów. Jedzie na front, gdzie toczy się bitwa z Budiennym. Nie jedzie tam jednak dla kierowania nią, tylko po wypoczynek. Inaczej nie umiałbym sobie wytłumaczyć faktu, że tak łatwo zrezygnował z dostania się do dowództwa walczącej armii. Zresztą ten stan psychiczny jest aż nadto zrozumiały jako reakcja po ciężkich przeżyciach ostatnich tygodni, zwłaszcza, że mając zaufanie do nowego Szefa Sztabu, mógł sobie Wódz Naczelny na ten wypoczynek pozwolić. Jest to takie naturalne, że chyba tylko nadwrażliwości przypisać można wypieranie się tego.
Jak dalece Szef Sztabu pracuje w tym czasie samodzielnie świadczy różnica zasadnicza koncepcji projektowanego manewru z linii Bugu. Wszystkie dokumenty wskazują, że gen. Rozwadowski zamierza zebranie masy manewrowej w obszarze Siedlec (...). Marszałek natomiast podaje w swej relacji, nie potwierdzonej zresztą dokumentami, że nosił się z myślą wyprowadzenia manewru gdzieś z obszaru między Brześciem, a Kowlem”. (Ibid., str. 95).
„Piękno manewru zaczepnego i radość natarcia są udziałem wojsk, zgromadzonych nad Wieprzem; tam na północy rozstrzygać będzie o powodzeniu upór i zawzięta wola wytrwania, tu — gwałtowny ruch i niepowstrzymany impet natarcia. Jakżeż w świetle tego rozkładu zadań i ciężarów pracy bojowej niesprawiedliwe i krzywdzące są słowa Marszałka Piłsudskiego o «nonsensie» rozkładu sił, będącym jakoby ustępstwem na rzecz «tchórzostwa i niemocy polskiej» i o jakimś uprzywilejowaniu wojsk frontu północnego. (Piłs. 178 i 179). Dotyczy to umieszczenia w obronie 3/4 sił dyspozycyjnych, co zostało dokonane kosztem grupy manewrowej.
Po co i komu potrzebny ten jadowity zgrzyt zazdrości i to pomniejszenie już nie tylko zasługi podkomendnych generałów i wojsk, ale i piękna tej operacji, która naprawdę jest naszą chlubą.
Jeśli może być mowa o nonsensie, to znajdziemy go nie w ugrupowaniu, a w zarzucie. Powodzenie operacji zależało w równym przynajmniej stopniu od trwałości obrony, jak i od efektu natarcia grupy manewrowej. Gdyby obrona nie wytrzymała i dała się zmieść poza Wisłę, to pomijając wstrząs moralny, jaki by to wywołało w kraju i w wojsku, gorszym jeszcze byłoby odzyskanie przez nieprzyjaciela swobody manewrowej i skierowanie przynajmniej części sił przeciwko grupie nacierającej. W tym wypadku nawet w razie chwilowego powodzenia, natarcie byłoby zmuszone do odwrotu, gdyż nieprzyjaciel uzyskawszy przewagę położenia mógłby częścią sił posuwać się w głąb kraju, dezorganizując życie i roznosząc popłoch, resztę zaś rzucić do bitwy z wojskami Wodza Naczelnego. Sądzę, że byłby to koniec wojny i kapitulacja. A więc obrona musi wytrzymać i to pięć dni tj. do chwili, gdy da się odczuć efekt manewru — nie dość tego, musi ją jeszcze stać na dołączenie się do manewru swoim zwrotem zaczepnym, gdyż z tą chwilą jej bierne trwanie przestałoby wiązać nieprzyjaciela. Powagę tych obu zadań potęgował fakt, że tu właśnie nieprzyjaciel kierował całość swych sił.
Formułując swój zarzut Marszałek Piłsudski poza wytkniętymi już błędami w ocenie zadań nie bierze pod uwagę czynników moralnych. Wojska jemu podległe są w szczególnym położeniu, że będą miały czas na odpoczynek fizyczny i duchowy. Zerwawszy kontakt z nieprzyjacielem, wyszły spod jego presji, pozwoli im to otrząsnąć się z psychozy odwrotowej. Ponowne zetknięcie się z przeciwnikiem po kilku dniach odbędzie się w warunkach dla nich moralnie korzystnych, w działaniu zaczepnym, w poczuciu zwycięstwa.
W przeciwieństwie do szczęśliwego kolegi z grupy manewrowej, żołnierz frontu północnego nie zazna rozkoszy odpoczynku po długim odwrocie. Wprost z marszu ku Wiśle, nie dochodząc do niej, będzie musiał wykonać zwrot ku nieprzyjacielowi, zająć raz jeszcze znienawidzone, a tylekroć opuszczone stanowiska obronne i tym razem utrzymać je, bo za plecami stolica, a w jego ręku losy Ojczyzny. Zarówno przeto ze względu na ciężar nacisku nieprzyjaciela, jak też zważywszy na trud moralny dla zużytego odwrotem żołnierza, wytrzymania tego nacisku, obrona musiała być wyposażona w znaczne siły, w te mianowicie, które dostała”. (Ibid., str. 97-99).
O 5 armii Pomorski pisze: „Zwrot zaczepny zamierzony na 15 sierpnia, tj. po zebraniu wszystkich oddziałów. Położenie pod Warszawą wywołuje rozkaz dowódcy frontu przejścia do natarcia już rankiem 14 sierpnia. (...) Natarcie zamierzone na 14 sierpnia w południe zostaje uprzedzone uderzeniem XV armii sowieckiej, które trafia na moment krytyczny, gdy oddziały armii nie są jeszcze skoncentrowane. Przez cały ten dzień toczy się uparta walka o linię rzeki Wkry, którą nieprzyjaciel przeszedł i mocno trzyma. Ten stan trwa przez cały pierwszy dzień bitwy”. (Ibid., str. 101).
„Drugiego dnia bitwy (...) powoli, z wielkim mozołem i obficie krwią brocząc, posuwa się naprzód polskie natarcie. Rzeka Wkra osiągnięta, a na odcinku dywizji ochotniczej, dowodzonej przez płk. Koca, nawet przekroczona. (...) Ten dzień choć nie ziścił jeszcze zamierzeń, stanowi przełom w bitwie. (...) «Duch zwycięstwa wstąpił w żołnierzy» — tymi słowy kończy gen. Sikorski swój meldunek do dowództwa frontu. (...) Po ciężkiej całodziennej walce 16 sierpnia zdobyto wreszcie Nasielsk — nieprzyjaciel rozpoczął odwrót.
Było to pierwsze nasze rzeczywiste zwycięstwo od czerwca, znaczący przełom wojny”. (Ibid., str. 101-102).
„Na tle tych wydarzeń ustalimy rolę i zasługi Wodza Naczelnego.
Widzieliśmy go przed bitwą — był człowiekiem zużytym fizycznie i moralnie, przytłoczonym wydarzeniami, które ściągnął brakiem przewidywania. Czynnikiem odżywczym stała się świeża energia gen. Rozwadowskiego, jego spokój i optymizm, przy głębokim zrozumieniu wojny i trafnej koncepcji operacyjnej. Z tą chwilą wydarzenia nabierają planowości, doprowadzając do położenia umożliwiającego powzięcie i przeprowadzenie planu działań.
Czyim był pomysł — napróżno dochodzić. Wiele nowości w konstrukcji bitwy, odmiennych od praktykowanych uprzednio systemów, pozwala przypuszczać, że ogólne zarysy planu stworzył nie kto inny, lecz Szef Sztabu. Natomiast Wodzowi Naczelnemu przypada pełna zasługa decyzji i wzięcia na siebie odpowiedzialności.
Zorganizowanie bitwy z natury rzeczy przypadło w udziale gen. Rozwadowskiemu i Ministrowi Wojny, gen. Sosnkowskiemu. Inna rzecz z prowadzeniem jej. Właściwie, to miejsce Wodza Naczelnego było w Warszawie i bynajmniej nie ze względu na opinię, lecz dla kierowania stąd całością operacji. Marszałek Piłsudski zrzekł się tej roli, przekazując ją swemu Szefowi Sztabu, sam zaś objął kierownictwo grupy manewrowej. W decyzji tej główną rolę grały niewątpliwe czynniki psychiczne — chciał bezpośrednim działaniem na froncie otrząsnąć się z poprzedniej niemocy, poza tym czuł potrzebę odnowy swego autorytetu wodza, nadszarpniętego przegraną, jakimś pięknym, efektownym czynem wojennym. Manewr z nad Wieprza dawał świetną po temu okazję”. (Ibid., str. 104-105).
„Za blisko jesteśmy wydarzeń, by móc dziś sformułować zdanie o talentach Marszałka Piłsudskiego jako wodza. Łatwo być posądzonym o tendencyjność, a także ulec błędom niedokładnego jeszcze poznania prawdy. Toteż nie o to mi chodziło w tym studium. Nie zamierzałem i nie zamierzam formułować poglądu, a tylko zestawić te fakty, które dziś są już naszej świadomości dostępne. Ilość ich będzie wzrastać w miarę ogłaszania nowych prac historycznych, a w pierwszym rzędzie, skoro zostanie wydane, oparte na materiale archiwalnym, oficjalne dzieło o wojnie.
Zestawiając fakty, które zanalizowałem w tym studium podzielę je na dwie grupy, stosownie do zakresu pracy wojennej, którą wykonywał Marszałek Piłsudski.
Zaczynaliśmy wojnę w położeniu w stosunku do nieprzyjaciela nader wygodnym, mając przewagę czasu i położenia. Wódz Naczelny dobrowolnie wyzbył się obu tych czynników na rzecz zamierzeń politycznych.
Z chwilą rozpoznania i uznania istotnego niebezpieczeństwa na północy (konferencja z gen. Szeptyckim 11 maja) zamiast nakazać tam natychmiastową koncentrację odwodów, poprzestał na zarządzeniu dywersji.
W dalszym ciągu traci czas i zużywa trzy dywizje dyspozycyjne, i zwlekając z decyzją nawet po ukazaniu się natarcia nieprzyjaciela i zadaniu przezeń poważnych strat 1 armii.
Osłabiwszy na rzecz działań na północy armie będące na Ukrainie, zostawił je rozwleczone w przestrzeni i związane z nią. Zniszczeniem drugiej armii zdezorganizował i tak już słaby system obrony.
Straciwszy co najmniej dwa tygodnie czasu (od 7.V. zajęcie Kijowa do 23.V) zwlekając z decyzją działań na północy, dwukrotnie pozwala nieprzyjacielowi na swobodne przejawienie inicjatywy zaczepnej (natarcie Tuchaczewskiego, natarcie na Ukrainie).
Wskutek złej oceny położenia przerywa bitwę na północy, wyciągając stąd siły dla naprawienia położenia na Ukrainie. Wskutek tego ostatecznie traci swobodę działania na obu terenach wojennych.
Nie wyznaczając ani w sensie strategicznym, ani operacyjnym zadania głównego, do którego skupiłby gros sił, nie zmienia złego rozkładu wojsk i nie przeprowadza nigdzie bitwy o odzyskanie strategicznej swobody działania. W rezultacie daje się zepchnąć na linię Bugu z groźbą osaczenia armii frontu północnego.
Położenie zostało naprawione i uratowane przez zgodną współpracę Wodza Naczelnego z gen. Rozwadowskim. W ostatniej operacji niemeńskiej. Wódz Naczelny powraca do poprzedniego systemu działań w rozproszeniu strategicznym i operacyjnym.
Powyższe fakty, niezaprzeczalne, gdyż ustalone biegiem wydarzeń, stanowią przyczynek do charakterystyki strategii Marszałka Piłsudskiego.
Dla charakterystyki systemu operacyjnego służą fakty z prowadzonych bitew. Rozciągnięcie sił w przestrzeni; brak odwrotu; manewr ekscentryczny, odprowadzający siły od bitwy. W położeniu obronnym te same zjawiska rozproszenia sił, przy braku manewru. Brak manewru odwrotowego dla rekoncentracji.
Do wyliczonych cech systemu działań dochodzi stały brak przewidywania i budowanie koncepcji na sądach aprioristycznych.
Natomiast podkreślić należy nadzwyczajną umiejętność wydobywania z podległych oddziałów najwyższego wysiłku bojowego i marszowego. Ciekawym jest, że ta niezwykle wartościowa cecha dowodzenia, występująca stale w pracy operacyjnej, zatraca się całkowicie w odniesieniu do pracy, wykonywanej w charakterze Wodza Naczelnego.
Tyle o Marszałku Piłsudskim jako wodzu.
Z wydaniem o nim sądu jako o historyku sprawa o wiele łatwiejsza; na to nie trzeba oddali lat. Kontrola sumienności historycznej łatwa, gdyż polega na zestawieniu opisu z faktami i dokumentami. Znaczna liczba wykazanych w toku studium sprzeczności relacji i opracowania Marszałka Piłsudskiego z faktami, dokumentami i relacjami jego współpracowników, przesądza sprawę jego sumienności i obiektywizmu badacza. Natomiast licznie rozsiane złośliwości, niesłuszne oskarżenia, umniejszanie zasług podkomendnych i wojska, dobitnie malują człowieka”. (Ibid., str. 109-111).
Komentarz. Ocena Piłsudskiego przez Pomorskiego jako historyka i człowieka jest druzgocąca, natomiast w krytyce działalności Piłsudskiego jako wodza Pomorski jest raczej powściągliwy. Nie tai on jego wielkich strategicznych i operacyjnych pomyłek — ale podkreśla także i jego zasługi.
Powściągliwość ta jest z pewnością dyktowana niepełną znajomością wszystkich elementów historycznej prawdy. Oczekuje on wyświetlenia wielu faktów przez przyszłe publikacje historyczne, a w szczególności przez oficjalną historię naszej wojny, która się z pewnością wkrótce ukaże. Ogłosił on swoje studium w nie całe sześć lat od kulminacyjnego momentu wojny, a w pięć lat od zawarcia pokoju. Niestety, mimo że od dnia ogłoszenia jego książki do wybuchu nowej wojny upłynęło dalszych 13 i pół łat, publikacja taka się nie ukazała. Widać wyświetlenie pełnej prawdy o naszej wojnie nie leżało w interesie tych, co sprawowali władzę nie tylko nad państwem i wojskiem, ale i nad wojskowym biurem historycznym.
Pomorski przypisuje Piłsudskiemu dwie zasługi ściśle wojskowe: że zaakceptował plan Rozwadowskiego, a więc powziął decyzję i wziął na siebie odpowiedzialność. Oraz że na szczeblu operacyjnym potrafił wydobywać z żołnierzy „najwyższy wysiłek bojowy i marszowy”.
Pierwsza z tych zasług, to jest w istocie tylko udzielenie Rozwadowskiemu pozwolenia, by działał. To by dopiero było, gdyby takiej decyzji powziąć nie był potrafił! Przecież takie decyzje potrafili pobierać nawet tacy czysto nominalni wodzowie, jak rosyjski cesarz Mikołaj II i jak austriacki arcyksiążę. To doprawdy raczej skromna pochwała, że rzeczywistemu wodzowi naczelnemu w jego pracy i zamiarach nie przeszkodził!
Co do owej umiejętności zachęcenia żołnierzy do boju i marszu — to jest to niewątpliwie zaleta, ale raczej nie na wysokim szczeblu. W dodatku, bojów grupa z nad Wieprza zbyt wiele nie stoczyła; nie wytrzymuje pod tym względem porównania z wojskami, które biły się pod, Radzyminem i nad Wkrą. A co do marszu — myślę, że i bez Piłsudskiego wojska znad Wieprza byłyby go równie znakomicie odbyły.
Trudno się oprzeć postawieniu pytania: jakby to było, gdyby Piłsudski nad Wieprzem nie dowodził? Gdyby był wyjechał do rodziny pod Tarnów i nad Wieprzem nie był obecny! Myślę, że żołnierze obu armii, generała Skierskiego i generała Rydza-Śmigłego byliby wykonali równie gorliwie swój długi marsz, jak go wykonali pod Piłsudskim, a szybkość tego marszu była przecież głównym i najbardziej rozstrzygającym osiągnięciem grupy manewrowej. Ale mogła się zdarzyć i inna, a bardzo ważna różnica. Obaj dowódcy armii, generałowie Skierski i Rydz być może nie byliby tak uporczywi w sprzeciwianiu się domaganiu się ze strony generała Rozwadowskiego wyruszenia w pochód o jeden dzień wcześniej. Gdyby byli wyruszyli o te 24 godziny wcześniej, cały rezultat bitwy i wojny byłby inny. Bolszewicy, uderzeni we flankę w czasie toczącej się bitwy byliby pobici tak gruntownie, że już nie byliby w stanie głównej masy swych wojsk do Rosji wycofać. Tak więc Piłsudski, będąc nieobecnym nie byłby rezultatów bitwy popsuł i zmarnował.
Pomorski wyraża przypuszczenie, że Piłsudski, obejmując dowództwo nad grupą manewrową, powodował się chęcią odzyskania swego autorytetu przez wzięcie udziału w operacji szczególnie efektownej. Nie przychodzi mu na myśl, że mógł się powodować myślą całkiem inną: mianowicie myślą, że wyprowadzi z pogromu i odda pod opiekę angielską i niemiecką sześć dywizji, które udziału w bitwie warszawskiej nie wezmą.
Pomorski wyraża przypuszczenie, że w razie zdobycia Warszawy przez bolszewików, Piłsudski musiałby zaniechać swego natarcia i że skończyłoby się wszystko kapitulacją. A przecież Piłsudski tego właśnie chciał, i na to czekał, by się bolszewicy „wgryźli” w Warszawę, to znaczy zdobyli ją! Na co on liczył? Oczywiście nie na to, że wtedy rozpocznie swoje natarcie. To jest jasne, że liczył na to, iż pomaszeruje wtedy na Częstochowę — jako wódz, który uratowaną, znaczną siłę wyprowadził z pogromu. I ma aliantom angielskim i niemieckim coś do ofiarowania.
Przypomnienie książki Pomorskiego sprawia, że nie mogę sobie odmówić pewnej skromniutkiej satysfakcji osobistej.
Pomorski pisze, że w momencie ofensywy 5-tej armii generała Sikorskiego „rzeka Wkra (została) osiągnięta, a na odcinku dywizji ochotniczej, dowodzonej przez płk. Koca, nawet przekroczona”. Jako żołnierz tej dywizji, mianowicie 7-mej kompanii 201 pułku piechoty, byłem jednym z tych, którzy wtedy Wkrę przekroczyli. Przeszedłem ją, wraz z innymi, po piersi w wodzie, trzymając karabin i ładownice nad głową, by nie zamokły. Nieprzyjaciel był na drugim brzegu, ale się wycofał.
Nie tylko Pomorski wymienia osiągnięcia naszej dywizji, złożonej przecież z ochotników, którzy wstąpili do wojska w lipcu i otrzymali wyszkolenie jednotygodniowe. Generał Haller pisze w swoich pamiętnikach (op. cit., str. 222 i 224). „Zamianowałem dowódcą 1 dywizji ochotniczej płk. Zagórskiego pozostając chwilowo bez szefa sztabu i wysłałem tę dywizję dla powstrzymania odwrotu I armii. Dywizja ta spełniła swój obowiązek znakomicie w dwóch bitwach pod Paprocią i Surażem zatrzymując gwałtowną ofensywę bolszewicką na najkrótszej linii Małkinia-Warszawa”. Oraz: „Tak jak bitwy pod Surażem i Paprocią powstrzymały napór bolszewicki pod Białymstokiem, tak dwie bitwy nad Bugiem pod Białą Siedlecką i Sokołowem pozwoliły mi oderwać się od nieprzyjaciela”.
Dowodził nami wtedy jeszcze nie pułkownik Koc, lecz pułkownik, późniejszy generał Zagórski, ofiara w 1927 roku piłsudczykowskiego morderstwa. Suraż i Paproć! Nie byłem w samych tych dwóch miejscowościach, a nazwy Paproć nawet wtedy nie usłyszałem, ale brałem udział w obu bitwach.
J.G.
Źródło:
Rozważania o Bitwie Warszawskiej 1920-go roku
Pod redakcją Jędrzeja Giertycha
Londyn 1984, strony 311-322
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 311-322. Strona 8 z 8
Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984