ZAGADNIENIE ROLI GENERAŁA WEYGANDA
ZASŁUGA FRANCJI
Polska doznała w swej wojnie z Rosją pomocy od Francji pod kilku względami. Jednym z objawów tej pomocy było przysłanie do Polski generała Weyganda. Sprawę tę już wyżej rozważyłem. Pomoc ta miała swój aspekt dla Polski nieprzyjemny, którym było posłużenie się Francji generałem Weygandem dla zamierzonego ściślejszego uzależnienia Polski od Francji już nie jako sojusznika, ale jako satelity. Ale istotą sprawy wysłania generała Weyganda była chęć dopomożenia Polsce do obronienia się. Francja nie wiedziała, co są warci polscy generałowie, nie wiedziała w szczególności, jak wielką wartość przedstawia sobą generał Rozwadowski — i wysłała do Polski wybitnego wojskowego fachowca, po to, by dopomógł Polsce do odniesienia zwycięstwa. Francji i osobiście generałowi Weygandowi należała się za to od narodu polskiego wdzięczność.
47 lat temu pisałem: „Należy tu się rozprawić (...) z zarzutem, że jakoby obóz narodowy przypisuje zwycięstwo warszawskie (...) generałowi Weygand. W istocie, obóz narodowy nigdy tego nie czynił. Gen. Weygand ma zasługi pozytywne i nie małe, jako fachowy wojskowy doradca i za te zasługi należy mu się z naszej strony wdzięczność. (Nawiasowo mówiąc, ze strony niektórych czynników polskich traktuje się go teraz w sposób, urągający nie tylko tej wdzięczności, ale po prostu najelementarniejszej kurtuazji). Ale zasługa zwycięstwa nad Wisłą generałowi Weygandowi się nie należy i on sam przed przypisywaniem mu jej usilnie się broni. W istocie to nie obóz narodowy przypisywał mu zwycięstwo, ale pewne koła bezpartyjne, — te same, lub takie same, które potrafią zasługę odbudowania niepodległości przypisywać nie polityce polskiej, ale — Wilsonowi”. (Giertych, „Tragizm losów Polski”, 1936, op. cit., str. 513. Podkreślenia moje dzisiejsze).
36 lat temu pisałem na temat pamiętników „znakomitego francuskiego generała, wobec którego Polska zaciągnęła wielki dług wdzięczności. A któremu niestety okazała także i wiele niewdzięczności”. (Giertych „Pamiętniki Generała Weyganda”, „Ruch Narodowy”, Londyn, Nr 4 1956/57, str. 153).
2 lata temu pisałem: „Z jednej strony należy stwierdzić, że Polska ma dług wdzięczności wobec Francji i osobiście wobec generała Weyganda z racji rzeczywistej i wartościowej pomocy, jaką Polska od nich otrzymała. Postawa Piłsudskiego i jego kliki wobec Weyganda i wobec Francji graniczy z grubiaństwem. Jest czas najwyższy, by to zostało ze strony polskiej naprawione. Francja była jedynym krajem, który — nawet jeśli w skromnym zakresie — przyszedł Polsce z pomocą w chwili grożącego jej niebezpieczeństwa. (...) Generał Weygand przybył do Polski z intencją dopomożenia jej i rzeczywiście dopomógł jej w szeregu sprawach cennymi radami.
Ale wdzięczność, jaką Polacy winni odczuwać wobec Francji i wobec generała Weyganda osobiście nie może zaciemniać faktu, że Polska uratowała się sama, a nie, że to Francja ją uratowała”. (Giertych, „In Defence of my Country”, 1981, str. 714).
Próbką tego, jak Piłsudski traktował generała Weyganda — którego zresztą jednocześnie używał za narzędzie do przeciwstawienia generałowi Rozwadowskiemu — jest następująca, własna relacja Weyganda, dotycząca 18 sierpnia 1920 roku, gdy Piłsudski, nawiązawszy w rejonie Mińska Mazowieckiego kontakt z posuwającymi się od strony Warszawy oddziałami I armii generała Latinika, przyjechał z Mińska Mazowieckiego do Warszawy.
„Sprawił on sobie uprawnioną satysfakcję wkroczenia do Warszawy od strony wschodniej. Przybywa do pałacu Saskiego, gdzie pracuję z Rozwadowskim. W sprzeczności ze swoim zwyczajem, jest on w towarzystwie dwóch oficerów sztabu generalnego w mundurach polowych. Skłoniwszy mi się ruchem głowy, siada przy moim stole, bez zwrócenia się słowem do mnie. Wstałem w chwili jego wejścia i czekam. Wydaje on instrukcje w języku polskim. Po dobrym momencie cierpliwości, zwracam się do generała Rozwadowskiego, by zechciał przetłumaczyć, co zostało powiedziane. Odpowiada mi gestem bezsilności, pokazując mi swego szefa. Oddalam się, sala jest obszerna, moja fajka jest dobra, udaję się by ją wypalić przy oddalonym stole, czekając na koniec tej komedii. Trwa ona dość długo. Gdy jest skończona, marszałek Piłsudski podchodzi do mnie, starając się mówić o wszystkim, tylko nie o bitwie. Opowiada mi historię o Żydach, którym Polacy jakoby pozabierali buty. Nie pozwalam mu skończyć, salutuję mu i wychodzę. O godzinie 15-tej, zastanowiwszy się w ciągu odpowiedniego czasu, widzę się znów z generałem Rozwadowskim. Mówię mu, że marszałek Piłsudski zachował się w sposób, którego moja godność przedstawiciela Francji nie pozwala mi przyjąć. Nie mogę od niego żądać wytłumaczenia jakiego spodziewałbym się od osoby prywatnej, ale domagam się od niego aktu natychmiastowego który mógłbym uznać za zadośćuczynienie. Jeśli go nie otrzymani, wyjadę do Francji tego samego wieczora. Nie będę tego potrzebował mówić, będzie wiadomo, dlaczego odjeżdżam i kładę kres misji, którą przyjąłem. W dwie godziny później otrzymałem od Naczelnika Państwa zaproszenie na śniadanie do Siedlec, do jego pociągu. Chce on zwrócić się do mnie z podziękowaniem za to co zrobiłem dla Polski. Człowiek ten, obdarzony wybitnymi zaletami patrioty i przywódcy był dotknięty próżnością podejrzliwą i chorobliwą. Być może nie mógł mi on darować roli jaką odegrałem i zaufania, jakie jego naród we mnie pokładał, z jego uszczerbkiem. A tymczasem ja zawsze lojalnie nad tym czuwałem by respektować jego autorytet. Przed opuszczeniem Warszawy, oddam jeszcze publiczny hołd armii polskiej i jej wodzom w taki sposób by nie pozwolić się utrwalić rozchodzącym się pogłoskom że jestem jedynym inżynierem zwycięstwa”. (Weygand,”La bataille de Varsovie”, op. cit., str. 197. Przekład: Giertych „Pamiętniki generała Weyganda”, op. cit., str. 148).
Francja była tym krajem, który w największym stopniu dopomógł Polsce w jej wysiłku wojennym przez dostawy wojskowe. Żadna wojna nie może być prowadzona bez stałego dopływu zaopatrzenia zarówno w broń i amunicję, jak w odzież dla wojska, obuwie, żywność, sprzęt transportowy (wozy, samochody ciężarowe itd.), sprzęt łączności, sprzęt fortyfikacyjny (druty kolczaste, a nawet po prostu łopaty itd.). Polska, która odzyskała niepodległość poczynając od końca października 1918 roku (Kraków, Przemyśl, Cieszyn, Lublin, Kielce), w listopadzie tegoż roku (Lwów, Warszawa), w grudniu i styczniu 1918/19 (Poznańskie), i potem (Wilno, Pomorze, Śląsk itd.), była w stanie zacząć pokrywać własną produkcją potrzeby wojny 1919/1920 roku zaledwie przez zaopatrzenie wojska w żywność, częściowo w odzież i obuwie i tylko w najmniejszym stopniu w lekką amunicję. Rzeczywiste zaopatrzenie w broń i amunicję, poza faktem przejęcia pewnej ilości zapasów austriackich w Krakowie, w Przemyślu i na Śląsku Cieszyńskim i niemieckich w Poznańskiem — które to zapasy zostały stosunkowo szybko zużyte — zdana była w swym zaopatrzeniu wojennym przede wszystkim na dostawy z Francji.
Nie będę tej sprawy tu obszerniej rozpatrywał. Wymagałoby to poszukiwań, których w tej chwili podejmować nie mogę. Natomiast korzystam z okazji, by przypomnieć tu mało znany, a jednak zasługujący na odnotowanie fakt, że Polska mogła stosunkowo szybko przystąpić do własnej masowej produkcji sprzętu wojennego dzięki temu, że istniała możliwość przeniesienia w całości do Polski zakładów zbrojeniowych Škody w Pilznie w Czechach, będących zbrojownią dawnych Austro-Węgier, czemu Piłsudski przeszkodził.
W pracy zbiorowej o generale Rozwadowskim zawarty jest następujący ustęp:
„Wiadomo ogólnie, że jedną z największych fabryk broni w Europie, obok Kruppa w Essen, Schneider et Creuzot we Francji i Etablissement d'armes de guerre w Liege — była fabryka Skody w Pilznie w Czechach, która wyrabiała przede wszystkim działa (np. sławny 30.5 cm. moździerz, żartobliwie 'Grubą Bertą' zwany, 15 cm. i 10 cm. haubice), a także broń maszynową; rozwinęła się podczas wojny olbrzymio, przejęła także fabrykację amunicji (Skoda-Wezlav) i w końcu dostarczała prawie wszystkiego, czego do uzbrojenia armii potrzeba (pancerze, broń białą i t.d.).
Jednym z głównych walorów tej fabryki, oprócz znakomitych maszyn i technicznych urządzeń, było to, że rozporządzała całym szeregiem znakomitych wyszkolonych inżynierów, werkmistrzów i robotników-specjalistów.
Upadek Austrii zaskoczył ją z olbrzymimi zapasami, na które chwilowo nabywcy realnego nie miała, zarząd zaś fabryki zorientował się bardzo szybko że jednym z pierwszych postanowień konferencji wersalskiej będzie zabronienie wyrobu broni wojennej, szukano więc w nowopowstających państwach terenu zbytu. Jednym z takich była Polska, nie mająca wówczas grosza długu, a której sytuacja polityczna wskazywała na to, że musi ona utrzymywać liczną i dobrze uzbrojoną armię.
Otóż reprezentant tej armii zgłosił się około 21 listopada u generała Rozwadowskiego w Krakowie z następującą propozycją:
Towarzystwo Akcyjne Skoda przenosi całą swą fabrykę na teren Polski i zobowiązuje się w tej okolicy ją zbudować, którą mu rząd polski wskaże.
Obowiązuje się pokryć ze swoich gotowych już zapasów do 6 tygodni (czas potrzebny do załadowania i transportu) wszystkie zapotrzebowania na broń i amunicję Państwa Polskiego i także w przyszłości bez przerwy je pokrywać.
Do roku zobowiązuje się Skoda wybudować fabrykę i w ruch ją puścić.
Właścicielem 50 proc. akcji Tow. Akc. Skody będzie Rząd polski, właścicielem 25 proc. akcji Tow. Akc. Skody będą obywatele Państwa Polskiego, 25 proc. akcji zachowa sobie Tow. Akc. Skoda.
Warunki były więc dla Państwa Polskiego wprost idealne, a Tow. Akc. Skoda ofiarowywało je wówczas dlatego na tak dogodnych warunkach, ponieważ we wszystkich innych państwach albo istniały już fabryki broni, albo warunki ekonomiczne nie były dość pewne.
Gen. Rozwadowski skwapliwie przyjął tę tak korzystną ofertę i odniósł się z tym w tej chwili do Warszawy, polecając najgoręcej jej przyjęcie. Tam jednak wbrew wszelkim oczekiwaniom rząd ówczesny z Moraczewskim jako premierem na czele, ją odrzucił.
Czy przyczyna odrzucenia leżała w lewicowym doktrynerstwie i milicyjno-ludowych mrzonkach, czy w czym innym, nie wiem, ale powszechnie wiadomym jest, jak szalenie w kilka miesięcy później musiała się Polska zadłużyć, kupując w czasie bolszewickiej potrzeby po horendalnych cenach w Ameryce, Anglii i Francji stary gruchot i szmelc z wojny światowej”. („Generał Rozwadowski” — praca zbiorowa. Kraków 1929. Skład, główny w Księgarni Krakowskiej. W opracowaniu brali udział między innymi — wedle Majora Kyci — pp. M. Rey, Modelski, Springwald, Wolski, Maryański, Głażewski, Roja, Skrzyński, ks. Panaś, St. Haller, Kukiel, Sikorski, Latinik, Żaba, Mniszek, Pusłowski, Kossak, Kuliński, Matyasik. Str. 50-51).
Informację powyżej podaną przedrukowałem w roku 1936 na stronicy 436 mego „Tragizmu losów Polski”, powołując się na książkę „Generał Rozwadowski” jako na źródło.
W roku 1971 major Marceli Kycia, w okresie bitwy warszawskiej, adiutant generała Rozwadowskiego, a osobisty od bardzo dawnych lat znajomy zarówno generała Rozwadowskiego, jak generała Sikorskiego (ożeniony z siostrą żony generała Sikorskiego, obecny jako jedyny świadek przy śmierci generała Rozwadowskiego), a więc wiedzący z ust tych dwóch generałów wiele spraw skądinąd nieznanych, ogłosił fragment spisywanego przez siebie pamiętnika, dotyczący sprawy owego nie doszłego do skutku przeniesienia zakładów Skody do Polski. (Marceli Kycia „Notatki z pamiętnika: o niedoszłym do skutku przeniesienia zakładów Skody do Polski”. Londyn 1970/71, „Komunikaty Towarzystwa im. R. Dmowskiego”, tom I, str. 409-410).
Major Kycia powtórzył w całości i bez żadnych zmian tekst, ogłoszony w pracy „Generał Rozwadowski”, jak wyżej, z jednym uzupełnieniem, umieszczonym pod koniec tekstu, brzmiącym jak następuje.
„Wobec powyższej decyzji wysłany przez gen. T. Rozwadowskiego do Pilzna por. Zdzisław Obertyński został z drogi odwołany”.
Major Kycia napisał następnie:
„Powyższą, sporządzoną przeze mnie notatkę ujętą w cudzysłów, przekazałem po śmierci gen. T. Rozwadowskiego (8.X.1928) z końcem grudnia 1928 r. płk. Adamowi Rozwadowskiemu do umieszczenia w książce o Zmarłym.
Ukazała się ona w tej książce ('Generał Rozwadowski', praca zbiorowa, Kraków 1929, Skład główny w Księgarni Krakowskiej ul. św. Krzyża 13) na str. 49, 50 i 51, z opuszczeniem jednak jednego ustępu, tego mianowicie, który dotyczy podróży do Pilzna i odwołania z tej podróży por. Zdzisława Obertyńskiego.
Ówczesny porucznik Obertyński — to jest dzisiejszy ks. prof. dr. Obertyński, zamieszkały stale w Warszawie, a bywający niekiedy i w Londynie w sprawach, związanych z jego badaniami naukowymi. Jest on żyjącym do dziś świadkiem, znającym szczegóły opisanej sprawy”. (Kycia, ibid.).
Z powyższej relacji wynika, że wiadomość ogłoszona kilkakrotnie, pochodzi za każdym razem od majora Kyci. Major Kycia zapewne otrzymał tę wiadomość od generała Rozwadowskiego, a potwierdzenie jej otrzymał od księdza Obertyńskiego, profesora Akademii Teologii w Warszawie.
Wiem o tym, że p. Kycia przyjaźnił się z księdzem profesorem Obertyńskim (obecnie już zmarłym) i że spotykał się z nim także w czasie jego pobytów w Londynie: Zdarzyło mi się raz odprowadzić majora Kycię na rozmowę z księdzem Obertyńskim do domu, w którym mieszkał.
Nie ma powodu kwestionować wiarogodności wiadomości, pochodzącej z jednego tylko źródła, aczkolwiek nie byłoby źle, gdyby jakiś historyk sprawdzi w archiwach fabryki Škoda w Pilznie szczegóły nie doszłej do skutku propozycji, uczynionej Polsce.
Na podstawie informacji, podanych przez majora Kycię, stwierdzić trzeba, że propozycja była najwidoczniej dokonana w wielkim pośpiechu, w kilka dni po zakończeniu wojny — i przyjęcie jej mogło być skutecznie doprowadzone do skutku tylko bez najmniejszej zwłoki. Najwidoczniej generał Rozwadowski był tego samego zdania i wysłał do Pilzna, celem oświadczenia, że propozycja jest przyjęta, młodego oficera ze swojego otoczenia jeszcze zanim uzyskał potwierdzenie jego instrukcji przez rząd w Warszawie, co miało być następnie — i nie zostało — dokonane telegraficznie. Decyzję o odrzuceniu propozycji powziął rząd Moraczewskiego, ale rząd ten był mianowany przez sprawującego wówczas władzę dyktatorską Piłsudskiego i to Piłsudski przede wszystkim za to odrzucenie odpowiada. Przyczyną odrzucenia były, po pierwsze, zapewne skłonności pacyfistyczne, te same, które potem utrudniały uchwalenie przymusowego poboru, a po wtóre niechęć do firmy kapitalistycznej.
Tak więc Polska zdana była w wojnie 1919-1920 roku głównie na dostawy materiału wojennego od mocarstw zachodnich, przy czym największą pomoc okazała nam Francja.
Polski dyplomata Komarnicki w swej książce o odbudowaniu Polski pisze:
„Wielka Brytania miała wielką okazję do dopomożenia Polsce jeśli nie przez wysłanie bezpośrednio broni i amunicji do Polski, czego jak wiemy nie robiła, to przynajmniej przez udzielenie Sir Reginaldowi Tower, Tymczasowemu Administratorowi i Przedstawicielowi mocarstw alianckich, naonaczas okupujących Gdańsk (Wolne Miasto Gdańsk utworzone zostało później, mianowicie 5 listopada 1920 roku). (...) Sir Reginald Tower miał w owym czasie całkowite pełnomocnictwa w Gdańsku i jego głos był decydujący we wszystkich sprawach dotyczących używania i administracji portu w Gdańsku.” (Titus Komarnicki, „The Rebirth of the Pohsh Republic. A Study in the Diplomatic History of Europę. 1914-1920”. Londyn 1957, William Heinemann Ltd., str. 651).
„Niepokój między gdańskimi robotnikami portowymi, spowodowany przez prosowiecką agitację, skłonił Sir Reginalda Tower do poproszenia rządów alianckich, o pozwolenie „na początku lipca, na dopuszczenie polskich robotników do wyładowania amunicji i materiału wojennego przeznaczonego dla Polski. Na prośbę tę Sir Reginald nie otrzymał odpowiedzi. (Podkreślenie Komarnickiego). Dnia 21 lipca statek z amunicją przybył do Gdańska, który robotnicy odmówili wyładowywać. Nie ma wątpliwości, że obok prosowieckich sympatii tak powszechnych wśród robotników w owym czasie, dwuznaczna postawa Mocarstw Zachodnich wobec konfliktu polsko-sowieckiego w wysokim stopniu zachęcała Niemców w Gdańsku do otwartej wrogości wobec Polski.” (Ibid., str. 653. Podkreślenie moje — J.G.). „Dzięki interwencji generała Hakinga jeden statek (ten właśnie który przybył 21 kwietnia, wywołując strajk gdańskich robotników portowych), został dna 27 lipca wyładowany przez żołnierzy brytyjskich i amunicja przeładowana na barki, które przewiezione zostały do Tczewa na polskim terytorium pod polską wojskową eskortą. Ale wszystkie następne transporty zostały wstrzymane. Rozruchy i demonstracje wybuchły w Gdańsku 29 lipca. Zamiast wprowadzić stan wojenny, Sir Reginald poinformował polskiego Komisarza Generalnego w Gdańsku, p. Biesiadeckiego, że «zakazane odtąd będzie by statki z amunicją wjeżdżały do portu w Gdańsku»„. (Ibid., str. 654, podkreślenia moje — J.G.).
„Generał Haking telegrafował z Gdańska, że aby trzymać Gdańsk, musiałby mieć do dyspozycji cztery bataliony i trochę armat. Na to Sir Reginald odpowiedział: «Oczywiście, my czterech batalionów nie mamy»„. (Ibid., str. 658).
„Niestety, materialna pomoc Francji nadchodziła późno, bo była opóźniona po pierwsze z przyczyn administracyjnych, a po drugie z powodu zamknięcia tranzytu przez Czechosłowację i Niemcy. Co więcej, Francja nie miała odwagi narzucić swej polityki Wysokiemu Komisarzowi w Gdańsku. Dopiero 23 sierpnia francuski krążownik Geydon, konwojujący francuski parowiec, naładowany bronią i amunicją dla Polski, zlekceważył rozkazy Sir Reginalda Towera, zakazujące wyładowywania amunicji dla Polski w Gdańsku. Tak więc dostawy francuskie na wielką skalę dotarły do Polski dopiero po bitwie warszawskiej”. (Ibid., str. 685, podkreślenia moje — J.G.).
Jak widzimy, Francja dostarczała nam broni i amunicji pod osłoną swoich dział okrętowych, zwróconych nie przeciwko komu innemu, tylko przeciwko Anglikom.
Nic dziwnego, że autor cytowanej tu książki określa położenie Polski w okresie bitwy warszawskiej jako „blokadę”, w której brały udział nie tylko Anglia i Niemcy, ale także i Czechosłowacja i Belgia. (Rząd tej ostatniej „zabronił wywozu do Polski nie tylko broni i amunicji, ale także i żywności i zatrzymał przewóz jakichkolwiek towarów przez belgijskie terytorium do Polski.” Ibid., str. 688. Patrz także str. 689).
Tak więc Francja nie tylko dostarczała nam sprzętu wojennego, ale gotowa była strzelać, by utorować sobie dla tego sprzętu drogę do Polski.
Pamiętajmy także, że wielu z pośród francuskich oficerów, członków misji francuskiej w Polsce (było ich 200, gdyż zamiar podwyższenia ich liczby do 600 nie doszedł do skutku) po prosta brało w Polsce udział w walce, idąc razem z wojskami polskimi do ataku.
Wielkim aktem pomocy dla Polski było zorganizowanie i wysłanie do Polski Armii Hallera.
Armia ta stworzona została wysiłkiem polskim we Francji z dwóch powodów. Po pierwsze, by pomóc Francji, to znaczy by dostarczyć frontowi francuskiemu dodatkowej, poważnej siły, która pomogłaby armii francuskiej, łącznie z siłami sprzymierzonymi z nią, do odniesienia zwycięstwa. Po wtóre, armia ta została stworzona dlatego by umożliwić uznanie Polski za państwo alianckie, uczestniczące w wojnie, a więc mające prawo do uczestniczenia potem w podyktowaniu Niemcom pokoju, t.j. do uczestniczenia w traktacie wersalskim jako jego współnegocjator i sygnatariusz. Istotnym organizatorem i twórcą tej armii był Roman Dmowski (choć początkowo ambasada rosyjska — zdaje się pod wpływem p. Lednickiego — usiłowała włączyć się w inicjatywę stworzenia tej armii, pragnąc uczynić tę armię armią satelicką, poddaną wpływom rządu republikańskiego rosyjskiego). Generał Haller został mianowany wodzem naczelnym tej armii przez Komitet Narodowy Polski w Paryżu, to znaczy przez polski rząd emigracyjny — dopiero 4 października 1918 roku.
Armia polska we Francji odegrała stosunkowo małą rolę w walkach na zachodnim froncie w roku 1918. Organizowana ona była głównie z myślą o walkach przygotowywanych na rok 1919. Kapitulacja niemiecka z 11 listopada 1918 r. — dokonana zresztą z myślą, że uda się Niemcom zawrzeć pokój kompromisowy, a więc względnie dla Niemiec korzystny — była dla aliantów i także i dla przedstawicielstwa polskiego, t.j. dla Komitetu Narodowego i dla jego prezesa Dmowskiego — niespodzianką. Niespodzianki tej nie oczekiwano i szykowano się do dalszego prowadzenia wojny.
Armia ta składała się z pięciu dywizji liniowych i jednej dywizji ćwiczebnej. Warto przypomnieć, że amerykański korpus ekspedycyjny, który wylądował we Francji w 1918 roku, liczył 30 dywizji liniowych, 7 kadrowych i 4 uzupełnieniowe. Tak więc Ameryka dostarczyła na zachodni front 6 razy więcej dywizji liniowych, niż naród polski. A jeśli idzie o liczbę ludzi, 2.086.000 żołnierzy amerykańskich przepłynęło w 1918 roku przez Atlantyk, udając się do Francji. (Patrz: Cyril Falb „The First World War”, Londyn 1960, Longmans, str. 336). Armia polska we Francji liczyła w końcowym okresie 90.000 żołnierzy, a więc naród polski dostarczył na front zachodni z górą 20 razy mniej żołnierzy, niż Stany Zjednoczone. Zważywszy jednak potęgę Stanów Zjednoczonych w owym czasie, oraz szczupłość ówczesnych sił narodu polskiego, pozbawionego własnego państwa i podzielonego między trzy mocarstwa zaborcze, stwierdzić trzeba, że Polska wniosła do sił alianckich na zachodnim froncie, proporcjonalnie, wcale niemały wkład.
Mówiąc o armii polskiej we Francji (nazwanej później armią Hallera), trzeba rozróżniać dwie rzeczy. Po pierwsze — zagadnienie ludzi. Każda armia składa się z żywych ludzi. Tworzą ją żołnierze, a wśród nich także i oficerowie. Armia polska we Francji składała się w całości z ochotników. 20.000 z nich to byli ochotnicy polscy z Ameryki. Reszta, czyli 70.000 to byli ochotnicy z pośród jeńców wojennych Polaków z armii austriackiej i niemiećkiej, w obozach we Włoszech i we Francji. Oficerowie — to byli częściowo jeńcy, poprzednio oficerowie austriaccy i niemieccy (przeważnie rezerwy) narodowości polskiej, a częściowo byli uczestnicy polskich kursów oficerskich w Ameryce Północnej. Natomiast armia ta nie miała dostatecznej liczby polskich generałów i innych oficerów wyższych stopni. Generałów-Polaków było całkiem sporo w Rosji, nie mówiąc już o armii austriackiej, ale nie można ich było do Francji sprowadzić. (Przyjazd generała Hallera był faktem całkiem wyjątkowym, z którego Polski Komitet Narodowy odrazu skorzystał, mianując go wodzem naczelnym). Tak więc armia Hallera miała w swoich szeregach pierwotnie spory zastęp generałów i innych wyższych oficerów narodowości francuskiej. Dopiero po przyjeździe tej armii do Polski zostali oni zastąpieni oficerami narodowości polskiej, przeważnie pochodzącymi z armii austriackiej. A więc ludzi do armii Hallera (poza kilku oficerami najwyższych stopni) dał naród polski, nie Francja.
Po drugie — armia, to jest organizacja, wyposażenie, sprzęt itd. Armia Hallera we Francji została zorganizowana przez Francję. To Francja stworzyła ramy, w których armia ta mogła zostać zorganizowaną. Dała też na ten cel pieniądze. Oraz dostarczyła całość wyposażenia — zaczynając od każdego żołnierskiego trzewika i skarpetki, a kończąc na armatach i innym ciężkim sprzęcie. Była to dla Polski ogromna pomoc: Armia Hallera, przyjeżdżając do Polski, dała Polsce gotowe wojsko, wielokrotnie liczniejsze od tego, które zdołano organizować w kraju (z jedynym wyjątkiem armii poznańskiej, też bardzo licznej), a znakomicie wyposażone.
W roku 1971 ogłosiłem notatkę następującą:
„Posiadam w swoim zbiorach (...) list (...) oficera zawodowego z czasów przedmajowych, p. M. Pragara, datowany z 27 września 1965 r. «Wraz z każdą dywizją hallerowską przybyło sprzętu wojennego w ilości wystarczającej na wyekwipowanie dwu dalszych dywizji. (...) Wiadomość tę (...) zawdzięczam pułkownikowi dyplomowanemu Mączyńskiemu, rodzonemu bratu brygadiera, obrońcy Lwowa».” (Giertych „O strategii tworzenia jak najwięcej wojska”, Komunikaty Tow. im. Dmowskiego, Londyn 1970/71, tom I, str. 91).
Nie ulega wątpliwości, że przez zorganizowanie armii Hallera i należyte wyekwipowanie jej Francja okazała Polsce wielką pomoc wojskową. Oczywiście, to nie było wysłanie do Polski własnego, francuskiego korpusu ekspedycyjnego. Ale jednak to było przysłanie wojska, zorganizowanego we Francji i przy pomocy francuskiej.
Omawiając książkę „Colloque” napisałem w mej książce angielskiej:
„Rzeczą podstawową jest, że armia Hallera była armią polską, a nie korpusem ekspedycyjnym francuskim. Została ona rzecz prosta wyekwipowana i uzbrojona przez Francję, w taki sam sposób, w jaki jednostki wojskowe De Gaulle'a w czasie Drugiej Wojny Światowej zostały wyekwipowane i uzbrojone przez Wielką Brytanię. Ale także i wtedy, gdy była ona jeszcze we Francji, była ona niezależną polską armią, pod władzą Komitetu Narodowego Polskiego (polskiego rządu na wygnaniu) i była złożona z Polaków. A wszyscy ci Polacy byli ochotnikami. (...)
Po przyjeździe do Polski dywizje Hallera otrzymały polskich generałów jako dowódców.” (Giertych „In Defence of my Country”, op. cit., str. 726).
Do powyższego dodałem:
„Szczególnie sławną stała się 18-ta dywizja — dawna dywizja hallerowska, którą Piłsudski w sposób haniebny znieważył w jednej ze swych wypowiedzi — pod dowództwem generała Krajowskiego, pochodzącego z armii austriackiej. Odznaczyła się ona na froncie południowym, a potem w ramach 5-tej armii generała Sikorskiego na północy.
Piłsudski pragnął zniszczyć armię Hallera, ponieważ widział w niej siłę konkurencyjną dla swoich rządów. (To jest jedna z zasad Machiavella: zniszcz wojsko, które nie jest twoje). Zdemobilizował on starszych żołnierzy z tej armii i rozproszył jej dywizje. Ale te dywizje były obok dywizji poznańskich częścią głównego kośćca polskiej armii.” (Ibid.).
Piłsudski był bardzo z tego niezadowolony, że istnieje armia Hallera i że przyjechała do Polsku Jego dążeniem było unicestwić tę armię, a przynajmniej osłabić ją i zmniejszyć jej znaczenie.
W czasie debaty paryskiej, omówionej wyżej na podstawie książki „Colloque”pułkownik Le Goyet powiedział:
„W ciągu roku 1919 (armia ta) została przewieziona koleją do Polski i rozwiązana natychmiast po przyjeździe. Czy stanowiła ona dla nowych władców siłę pretoriańską, zbyt przywiązaną do swego byłego dowódcy i wobec tego była niebezpieczeństwem politycznym? (...) Została ona rozproszona, a generał Haller otrzymał dymisję. Z punktu widzenia wojskowego, wydaje się, że był to błąd”. („Colloque”, op. cit., str. 23).
Pułkownik Costantini powiedział na tym samym „Kolokwium”:
„Utworzono we Francji pięć kompletnych dywizji i jedną dywizję ćwiczebną. (...) Stanowiły one w owym czasie jedyną, naprawdę zorganizowaną i zwartą siłę zbrojną nowego państwa. Hallerowi odebrano jego dowództwo, a 'błękitne' dywizje zostały oddzielone jedna od drugiej. Część żołnierzy została zdemobilizowana i nikim nie zastąpiona, a konie nie były żywione. «Śmiertelność spowodowała dewastujące szczerby wśród tych zwierząt».” (ibid., str. 139-140).
O potraktowaniu armii Hallera przez Piłsudskiego i jego rządy pisałem już kilkakrotnie.
W roku 1936 pisałem:
„Należy żałować, że siła bojowa tej armii nie została całkowicie w Polsce zużytkowana. Piłsudski w szybkim czasie przedsięwziął jej częściową demobilizację, zwalniając z niej jej starsze roczniki. Aby tę demobilizację (dość dziwną wobec trwającej wciąż wojny) czymś usprawiedliwić, mówi się dzisiaj, że te starsze roczniki przedstawiały rzekomo małą wartość bojową. Piłsudski np. napisał o tej kwestii co następuje ('Rok 1920', str. 34): «Zarówno 11, jak 18 dywizja były zapełnione starymi rocznikami, z których czy to we Francji, czy we Włoszech z jeńców były sformowane. Odbijało się to tak fatalnie na stanie moralnym tych obu dywizji, że bez reorganizacji niezdatne były do boju». — Jeśli chodzi o ścisłość, sformowane one były nie tylko z jeńców (zresztą wstępujących do wojska na ochotnika, z pobudek patriotycznych i z ryzykiem dostania od Niemców kulą w łęb w razie dostania się do niewoli) ale i z ochotniczego żywiołu Polaków amerykańskich. Jak dalece niesprawiedliwe, żeby nie użyć ostrzejszych określeń, są te słowa o «fatalnym stanie moralnym» dywizji błękitnych, niech zaświadczą choćby losy 18 dywizji w walkach z Budiennym. Dywizja ta spisała się w tych walkach w sposób po prostu niezrównany, staczając z Budiennym niezliczoną ilość większych i mniejszych bitew, przeważnie, mimo odwrotu całej armii pomyślnie rozegranych, z których najważniejsze są bitwy pod Ostrogiem, Buderażem, Dubnem, Chorupaniem, a wreszcie piękna, całkowicie zwycięska bitwa pod Brodami dnia 3 sierpnia. (Patrz szczegółowy opis: «Studia taktyczne z historii wojen polskich 1918-1921, tom II Ostróg-Dubno-Brody, walki 18 Dywizji Piechoty z konną armią Budiennego» opracował podpułk. szt. gen. Fr. A. Arciszewski, Warszawa 1923). 18 dywizja piechoty była pierwszym oddziałem polskim, udekorowanym wskrzeszonym orderem Virtuti Milirari (nie licząc kapituły orderu). Dnia 7 sierpnia udekorowani zostali dowódca dywizji, 10 oficerów i 25 szeregowych.
Dywizja 18 była poprzednio przeznaczona do rozwiązania. Dlatego nie otrzymała żadnych uzupełńnień — a więc walki jej są dziełem tego wyłącznie materiału ludzkiego, o którym Piłsudski pisze, że odznaczał się «fatalnym stanem moralnym». Dopiero w połowie lipca 1920 r. w obliczu inwazji zapadła decyzja nie rozwiązywania dywizji. Dnia 29 lipca dywizja otrzymała pierwsze od początku swego przyjazdu do Polski uzupełnienie (w sile 300 ludzi), przedtem nie korzystała w ogóle z żadnych uzupełnień (patrz Arciszewski, str. 145). Poprzednią demobilizację starszych roczników dywizja odczuła jako czynnik dezorganizacji. Powstały dzięki niej w dywizji znaczne luki, zwłaszcza w stanie podoficerów (p. Arciszewski, str. 19).
Tyle o 18 dywizji. O armii błękitnej jako całości, powiedzieć można, że składała się z jednostek, w całej pełni wyśmienitych”. (Giertych ,,Tragizm losów Polski”, Pelplin 1926, str. 465-466).
Także:
Wedle książki sowieckiej „J.E.Kakurin i W.A.Melikow, «Wojna s biełopaliakami 1920 g.» Moskwa, Gosizdat, 1925 (...) «Z najlepszej strony pod względem uporczywości (stojkosti) i zdolności bojowej zaprezentowały się dywizje poznańskie, za nimi siły hallerowskie (...)».” (Giertych, ibid., str. 501).
W roku 1971 pisałem:
„(... — informacje, powtórzone za tym co przytoczyłem wyżej). Zdemobilizowanie starszych roczników z tej dywizji tuż przed wyprawą kijowską wybitnie ją osłabiło i zdezorganizowało. (...) Do powyższego chciałbym dodać, że także i gen. Kutrzeba wspomina o częściowej demobilizacji dywizji hallerowskich. «Nasza 18 D.P. na tym odcinku stojąca, po demobilizacji Amerykanów była bardzo słaba» (Gen. Tadeusz Kutrzeba «Wyprawa kijowska 1920 roku» Warszawa 1937, Gebethner i Wolff, str. 170). To nie przeszkadza mu wyrażać się o wartości bojowej tej dywizji w sposób pochlebny (ibid., str. 243 i 342).
Posiadam w swoich zbiorach list p. Kazimierza Rychlewskiego, który w okresie przedmajowym był w Polsce oficerem zawodowym, z dnia 11 sierpnia 1966 r., w którym mieści się ustęp następujący:
«Przypominam sobie, gdy byłem na przeszkoleniu wojskowym w Grudziądzu (rok 1922-23) okoliczna ludność w czasie ćwiczeń w terenie opowiadała nam o tragicznej likwidacji tej armii (t.j. armii Hallera). Prasa o tym milczała. Pod Grudziądzem jest poligon artyleryjski, nazwa GRUPA. Tam w tym poligonie, otoczonym drutem kolczastym i strażami umieszczono tę armię celem zupełnej likwidacji. To był zupełny obóz koncentracyjny. Ochotnicy amerykańscy, kanadyjscy i inni którzy wstępując ochotniczo do tego wojska, zamierzali w nim pozostać na stałe po ukończeniu wojny. Jaka więc wprost rozpacz ich ogarnęła, gdy dowiedzieli się, że nie ma mowy o ich pozostaniu w wojsku, a co gorsza o przymusowym odesłaniu ich do krajów, skąd przybyli.»
Chodzi oczywiście o zdemobilizowane, starsze roczniki. Było wśród nich wielu podoficerów, którzy być może chcieli pozostać w Polsce jako podoficerowie zawodowi. Jest rzeczą ogólnie znaną, że przedwczesna, częściowa demobilizacja armii Hallera pozostawiła osad wielkiego rozgoryczenia w skupieniach polskiego wychodźstwa w Ameryce.
Rzecz ciekawa, że jakoś nie uznał za stosowne o całej tej sprawie nic napisać w swoich pamiętnikach generał Józef Haller.
(...tu list p. Prugara, który wyżej cytowałem).
O ustosunkowaniu się Piłsudskiego do sprawy powrotu armii Hallera do kraju podaje w swych pamiętnikach ciekawe, choć zwięzłe informacje dyplomata angielski Esme Howard, który na początku 1919 roku zarówno brał udział w rokowaniach wersalskich, jak odwiedzał Polskę.
«Sprawa przewiezienia tej siły zbrojnej spowodowała wiele dyskusji na konferencji, bo podczas gdy Polskiemu Komitetowi Narodowemu bardzo na tym zależało, Generał Piłsudski miał wielkie wątpliwości co do tego czy ten krok byłby wskazany z szeregu przyczyn, których nie potrzebuję tu wyliczać». (Lord Howard of Penrith «Theatre of Life», Londyn 1936, Hodder and Stoughton, tom II, str. 309).
Notatka z Warszawy, dnia 30 marca 1919 r., a więc na dwa tygodnie przed początkiem transportu armii Hallera do Polski, o długiej rozmowie autora z Piłsudskim na różne tematy. «Armia Hallera. Powiedział on, że raczej się jej boi, bo pobiera ona tak wysoki żołd, że to może wywołać zazdrość innych formacji».
Nie wiem, jaki żołd pobierała armia Hallera i nie wiem, czy po przyjeździe do Polski wywołała zazdrość innych formacji, ale to wiem, że przyjazd tej armii, która odegrała potem wielką rolę w walkach z Ukraińcami, w walkach 1919/20 z bolszewikami, w walkach na Ukrainie w erze wyprawy kijowskiej i w bitwie warszawskiej, nie mówiąc już o takich operacjach jak objęcie z początkiem 1920 roku w posiadanie oddanego nam traktatem wersalskim Pomorza, bardzo Polskę wzmocnił.
Inną informację o ustosunkowaniu się Piłsudskiego do sprawy powrotu armii Hallera do kraju podaje w swoim pamiętniku Stanisław Grabski, który w grudniu 1918 roku przybył z Paryża do Polski i odbywał z Piłsudskim konferencje na temat organizacji rządu. W «liście z 16 grudnia Dmowski powiadamiał mnie, w odpowiedzi na moje nalegania o przysłanie jak najśpieszniej choćby pierwszych 2 dywizji armii Hallera, że Komitet Paryski gotów będzie z wysyłką swego wojska dopiero w połowie stycznia, a więc za trzy do czterech tygodni od owej chwili. (...) Później dowiedziałem się, że (Piłsudski) miał w najbliższym otoczeniu generała zaufanych swoich ludzi, którzy robili z dużym powodzeniem wszystko możliwe, żeby opóźnić jak najbardziej przybycie do Polski naszych wojsk z Francji». (Stanisław Grabski «Dylematy pierwszych dni niepodległości», fragment pamiętnika, udostępniony przez córkę, Stanisławę Grabską, «Więź» miesięcznik, Kraków, Nr 10/126 1968, str. 76-88, cytata ze str. 83).
P. M. Prugar pisze mi dodatkowo w liście z dnia 8 października 1970 r.:
«W książce 'Zarys historii wojskowości w Polsce', Orbis, Londyn — gen. Kukiel pisze (na str. 230): 'W końcu kwietnia 1919 r. staje nareszcie w Polsce w sile 6 dywizji przeszło 80.000 ludzi, świetna armia gen. Hallera (...) Niestety, składa się ona w znacznej części ze starych roczników, (...) co pociąga za sobą jej redukcję na cztery dywizje'. Tyle z Kukiela.
Czytelnik nie zorientowany w ówczesnych stosunkach, ale mający chociaż elementarne pojęcie o zagadnieniach wojska i wojny, zapyta ze zdumieniem: Cóż to za wódz naczelny, otrzymujący świetne dywizje, z miejsca redukuje ich liczbę o jedną trzecią. I to w czasie, gdy wojna z Rosją Sowiecką dopiero się rozpala, a na wschód śle się dywizje krajowe, pośpiesznie formowane, niejednolicie uzbrojone i dowodzone?
Czytelnik bardziej kompromisowo nastawiony zgodziłby się może na skadrowanie wspomnianych dywizji, to znaczy pozostawienie zawiązków — od sztabów dywizji zaczynając, aż po zawiązki poszczególnych kompanii w każdym z pułków.
Można było też skadrować po jednym baonie w każdym z pułków, co byłoby najbardziej racjonalne. Ale likwidacja całych dywizji pachnie zdradą (...) Powracam do dywizji hallerowskich, tych, które nie zostały rozwiązane, lecz wysłane na front, bez ośrodków zapasowych na tyłach. (...) W utarczkach, w wypadach, wykruszały się szeregi, pomijając już choroby. Pułki krajowe miały swe ośrodki zapasowe, skąd otrzymywały uzupełnienia, ale szkolone na modłę Wehrmachtu. I to trzeba zapisać na dobro naszego chłopka, że rychło dał się wciągnąć w odmienny system walki i w bojach spisywał się nie gorzej od starych halerczyków».” (Giertych „O strategii tworzenia jak najwięcej wojska”, op. cit, str. 91-92).
Interesujący incydent, dotyczący armii Hallera stał się wiadomy dzięki debacie paryskiej, opisanej w „Colloque”.
Zreferowałem to w następujący sposób w mej książce w języku angielskim. Warto zauważyć, jak jednostronnie zabierał głos w sprawie tego incydentu jedyny polski wyższy dowódca wojskowy, obecny na tej debacie, generał Jaklicz, zarówno jak propiłsudczykowski historyk angielski p. Norman Davies.
Oto moja relacja.
P. Davies mówi: «Jest prawdą, że Francja przysłała armię Hallera do Polski, ale tylko po to, by bronić granicy z Niemcami a nie, by bić się na wschodnim froncie. To jest sprawa ważna, bo Piłsudski użył armii Hallera wbrew życzeniom Francji i wbrew aliantom» (str. 41-42).
A generał Jaklicz mówi: «Otrzymaliśmy z Francji armię Hallera. Ale Rada Najwyższa (aliantów) zastrzegła sobie decyzję (...) co do operacyjnego użycia tej armii. (...) Ofensywa przeciwko Zachodniej Ukrainie była naznaczona na 14 maja 1919 i 1-sza i 2-ga dywizje hallerowskie pod dowództwem generałów de Champeaux i Massenet, które rozlokowane były na Wołyniu, miały wziąć w niej udział. Dnia 12 maja zakaz użycia dywizji Hallera we Wschodniej Galicji: Francja zastrzegła sobie ewentualne użycie dywizji hallerowskich przeciwko Niemcom, nie zważając na to, że brakować nam ich będzie na froncie sowieckim. Pomimo tego, ofensywa ruszyła bez hallerowskich dywizji. (...) Gdy osiągnęliśmy rzekę Zbrucz, jesienią 1919, francuska polityka uległa zmodyfikowaniu».
Francja miała w roku 1919 wciąż jeszcze trochę możności wywierania nacisku w sprawie sposobu użycia dywizji hallerowskich. I korzystała z tej możności dla trzymania tej armii, złożonej z sześciu dywizji i z 90.000 ludzi w rezerwie na wypadek wznowienia operacji wojskowych przeciwko Niemcom.
Zakaz o którym mówi generał Jaklicz miał miejsce 12 maja 1919 roku. To była chwila, bardzo niebezpieczna. W dniu 7 maja projekt traktatu wersalskiego został doręczony Niemcom dla przyjęcia go i podpisania. Niemcy w dniu 28 maja oświadczyli, że odmawiają podpisania traktatu w proponowanej postaci. Tekst traktatu został następnie przeredagowany, ulegając szeregowi zmian, dokonanych na korzyść Niemiec. Ale nie było wcale pewne, czy także i ta druga wersja zostanie przez nich podpisana.
Traktat został ostatecznie podpisany 29 czerwca.
W owych tygodniach między 7 maja i 29 czerwca było rzeczą konieczną brać pod uwagę możliwość, że wojna z Niemcami może się zacząć na nowo. Leżało w interesie nie tylko Francji, lecz także i Polski, by Polska miała na tę ewentualność do dyspozycji siłę zbrojną dostatecznie nietkniętą. A ostatecznie, armia Hallera została zorganizowana w celu walki przeciwko Niemcom.
Po podpisaniu traktatu, a nie tylko dopiero na jesieni, było już możliwe używanie dywizyj armii Hallera na froncie wschodnim”. (Giertych „In Defence of my Country”, op. cit., str. 726-727).
Armia Hallera została stworzona przez Dmowskiego i przez jego Komitet Narodowy, oraz w ogóle przez obóz polityczny, który za Dmowskim stał, z trzech powodów, dyktowanych przez polską rację stanu. Po pierwsze po to, by istnieniem swoim i udziałem w wojnie światowej zapewnić Polsce miejsce w obozie alianckim, a więc rangę uznanego, niepodległego państwa, mającego prawo, do uczestnictwa w roli współzwycięzcy w rokowaniach pokojowych i w ustanowieniu pokoju. Po drugie po to, by armia ta mogła wylądować w Gdańsku i obsadzić Pomorze, dając tym hasło do polskiego powstania w zaborze pruskim, oraz stwarzając fakty dokonane, które łatwiej byłoby później wprowadzić jako decyzje do tekstu traktatu wersalskiego. Po trzecie po to, by dać Polsce poważną, należycie uzbrojoną siłę zbrojną, która zarówno ułatwiłaby skrystalizowanie się w Polsce uporządkowanej władzy państwowej, jak zwiększyłaby zdolność Polski do stoczenia walki zbrojnej z krajami ościennymi i siłami odśrodkowymi, dążącymi do oderwania od Polski szeregu dzielnic, do których wyzwolenia Polska miała prawo, a więc z Rusinami, z Rosją, i także z Czechosłowacją i z Litwą.
Jeśli idzie o Francję, powodowała się ona, przykładając ręki do zorganizowania na swoim terytorium polskiej armii, po pierwsze chęcią uzyskania złożonej z 90.000 polskich ochotników siły, która, przez Francję uzbrojona i po części zorganizowana i wyćwiczona, pomogłaby w walce z Niemcami, jeszcze w roku 1918, a po części w roku 1919, na zachodnim froncie wojny światowej. A po wtóre chęcią dopomożenia Polsce do skrystalizowania się jako mocne państwo, będące dla Francji cennym aliantem.
Jaką część polskiej siły zbrojnej w kraju stanowiła po przybyciu do kraju armia Hallera? Liczyła ona 90.000 wedle obliczenia Niemców, którzy ją przepuścili kolejami przez swoje terytorium — co jest prawdopodobnie liczbą ścisłą, choć Francuzi twierdzą niekiedy że Uczyła ona 120.000. Przybyła ona do kraju w kwietniu 1919 roku. W tymże czasie armia wielkopolska wedle Kukiela (Kukieł „Dzieje Polski porozbiorowe 1795-1921”, op. cit, str. 555) liczyła 60.000 żołnierza; armia ta, w znacznej części złożona z ochotników, zawdzięczała swą liczebność także i poborowi powszechnemu, mianowicie powołaniu pod broń przez poznański rząd dzielnicowy (Naczelną Radę Ludową) dziesięciu roczników, w cztery miesiące później, w dniu 1 września 1919 roku, armia ta przekazała pod ogólnopolskie dowództwo całą swoją siłę, złożoną z 93.686 żołnierzy (Grot, Pawłowski i Pirko „Wielkopolska w walce o niepodległość 1918-1919”, Warszawa, 1968, Ministerstwo Obrony Narodowej, str. 202). Trzecim elementem polskiej siły zbrojnej były w owym czasie wojska od początku, lub od dość dawna podlegające rządowi w Warszawie. Wedle obliczeń Zgórniaka (M. Zgórniak „Powstanie i struktura wojska polskiego w początkach II Rzeczypospolitej (1918-1921)”, „Studia Historyczne” kwartalnik, Kraków 1968, Polska Akademia Nauk zeszyt 4(43), str. 465) „W połowie stycznia 1919 roku stan polskiej siły zbrojnej w kraju, nie licząc sił wielkopolskich, wynosił już około 110.000 ludzi”. Kukiel podaje informację bardzo podobną, mianowicie że „pod koniec 1918 roku” siła zbrojna w kraju przekroczyła 100.000 żołnierza (Kukiel op. cit., str. 555-556). Zważywszy, że pobór przeprowadzono dopiero w wyniku uchwały sejmowej z dnia 7 marca, przyjąć należy, że do kwietnia 1919 roku owa liczba około 110.000 żołnierza powiększeniu nie uległa. Składały się na nią następujące elementy: owe z górą 9.000 żołnierzy „Polskiej Siły Zbrojnej”, oddziały złożone z Polaków, przejęte z armii austriackiej, zaimprowizowane oddziały ochotnicze, utworzone w zaborze austriackim i pod byłą okupacją austriacką głównie w związku z walką o Lwów, wznowione oddziały byłego korpusu generała Dowbora i pięć pułków członków POW.
Tak więc w chwili, gdy armia Hallera powróciła do Polski, czyli w kwietniu 1919 roku, siły zbrojne Polski składały się z 90.000 owej armii, z 60.000 armii wielkopolskiej i 110.000 wojsk, utworzonych w zaborach rosyjskim i austriackim. Razem jakieś 260.000 wojska. Armia Hallera stanowiła więc z górą jedną trzecią część rozporządzalnego polskiego wojska, ale wybitnie górowała nad resztą tego wojska uzbrojeniem, a wedle oceny sowieckiej, ustępowała wartością bojową tylko armii poznańskiej, a znacznie górowała pod tym względem nad wojskami tworzonymi pod władzą rządu warszawskiego i warszawskiego dowództwa. Było faktem prawdziwie opłakanym, że Piłsudski zrobił co tylko mógł, by armię Hallera jeśli nie całkowicie zniszczyć to jak najbardziej osłabić.
Jak wiadomo, armia polska wzrosła następnie do 600.000 ludzi „w końcu 1919 roku” wedle Zgórniaka, a 700.000 „z wiosną 1920 roku” wedle Kukiela, przy czym liczba ta wzrosła do 900.000 w sierpniu 1920 roku, a „w końcowym stadium działań wojennych prawie do miliona” wedle Zgórniaka a „do 900.000pod bronią” wedle Kukiela. (Zgórniak op. cit. 471, Kukieł op. cit. 575 i 579). Ten wzrost liczebny był do zawdzięczenia najpierw poborowi, a w lipcu i sierpniu 1920 roku obok poboru masowemu dopływowi ochotników.
*
* *
Komentarz.. Polska nie była w swoim wysiłku ku odzyskaniu niepodległości samotna gdyż była popierana przez Francję. Nie tylko przez Francję: w pewnym zakresie także przez Anglię, Amerykę i Włochy. W zbrojnej walce o pokonanie potęgi niemieckiej, stanowiącej największą przeszkodę na drodze do odzyskania przez Polskę niepodległości, odegrały wybitną rolę wszystkie te cztery państwa, a ponadto Rosja, a wreszcie kilka państw mniejszych, takich jak Belgia. W rokowaniach wersalskich obok Francji także Ameryka (przede wszystkim Wilson), a nawet w pewnym zakresie Anglia (niektórzy jej dyplomaci i politycy). W pierwszych kilku latach już osiągniętej faktycznej niepodległości, obok Francji trochę także Ameryka (duża pomoc ekonomiczna, a zwłaszcza żywnościowa, ochotnicy-lotnicy itd.), a nawet i Anglia, choć polityka brytyjska, w sumie, była w owym okresie — jeszcze wyraźniej niż pod sam koniec wojny i w rokowaniach wersalskich — Polsce nieprzyjazna.
Francja była jednak pomocna Polsce w sposób wybitny. Była w całej pełni sojusznikiem Polski, choć w działaniach wojennych nie uczestniczyła i wojny Rosji bolszewickiej nie wypowiedziała.
Jej pomoc dla Polski wyraziła się pod trzema przede wszystkim postaciami. Dostarczyła Polsce — oczywiście nie za darmo, lecz za opłatą — wielkich ilości sprzętu wojennego. Dostarczyła Polsce pewnej ilości fachowców, którzy okazali swą pomoc w zorganizowaniu polskich sił zbrojnych — 200 oficerów francuskiej Misji Wojskowej z generałem Henrys na czele, którzy przede wszystkim zorganizowali polską szkołę Sztabu Generalnego, ale także bywali czynni u boku wojsk polskich w działaniach wojennych, oraz pomocnika polskiego szefa sztabu, generała Weyganda, który był pomocny w przygotowaniu bitwy warszawskiej, a zwłaszcza w przygotowaniu 5-tej armii do jej bitwy obronnej i zaczepnej. Oraz dopomogła zorganizować armię Hallera, złożoną z sześciu dywizji, a więc w początkowej fazie największą część składową polskiego wojska, a w kwietniu 1919 stanowiącą trzecią część tego wojska, przy czym na wiosnę 1920 roku dywizje hallerowskie stanowiły wciąż jeszcze czwartą część złożonej z 20 dywizji polskiej siły zbrojnej.
Była to bez wszelkiej wątpliwości pomoc znaczna. Być może Francja nie pomogła Polsce w wojnie polsko-rosyjskiej 1919/1920 roku tyle, ile np. Anglia i Ameryka pomogły Francji w wojnie 1914/1918 roku, mianowicie nie przysłała korpusu ekspedycyjnego (armia Hallera nie była takim korpusem ekspedycyjnym francuskim, gdyż była to armia polska). Ale jednak pomogła w sposób zapewne rozstrzygający. Jest wątpliwe, czy bez tej pomocy Polska mogłaby się w swej wojnie z Rosją zwycięsko ostać. Nie chodzi tu głównie o rolę generała Weyganda i misji generała Henrys, ale przede wszystkim o sprawę dostawy sprzętu wojennego.
Trzeba to uznać i być wdzięcznym. Ale tak już bywa, że narody i państwa sobie wzajemnie pomagają. Wszak tak samo można sobie postawić pytanie, czy bez pomocy angielskiej i amerykańskiej Francja była w stanie odnieść swoje zwycięstwo w wojnie 1914-1918 roku. Francja powinna — i jest — wdzięczna Anglii i Ameryce za tę pomoc. Ale to jeszcze nie znaczy, by można było podawać w wątpliwość wartość samodzielnego francuskiego bohaterstwa, wysiłku i osiągnięcia w tej wojnie.
Tak samo i Polska: Powinna być i jest Francji wdzięczna. Ale jednak to nie Francja ją uratowała. Ona się przede wszystkim uratowała sama.
Źródło:
Rozważania o Bitwie Warszawskiej 1920-go roku
Pod redakcją Jędrzeja Giertycha
Londyn 1984, strony 253-270.
Kukiel twierdzi (tamże), że z owych 100.000 żołnierza 75.000 to byli ochotnicy, w czym 50.000 członkowie POW. Dodaje także, że 9225 to byli żołnierze Polskiej Siły Zbrojnej (Polnische Wehrmacht), utworzonej przez Niemców, częściowo z byłych legionistów Piłsudskiego. Polemizowałem z liczbami Kukiela w mej pracy „O strategii tworzenia jak najwięcej wojska”, op. cit., str. 90. Jest wiadomo, że pułków POW utworzono 5 (w Warszawie, Łodzi, Włocławku, Kaliszu i Łowiczu). Ilu żołnierzy może być w pułku piechoty? Powiedzmy, że 3.000 To by znaczyło, że peowiaków było wówczas w wojsku 15.000. A jeśli przyjmiemy 5.000 na każdy pułk, to było ich 25.000. Co do poboru: Kukiel twierdzi, że dzielnicowy rząd galicyjski, którym była Komisja Likwidacyjna, a potem Komisja Rządząca, przeprowadził w Galicji pobór 2 roczników, natomiast Zgórniak twierdzi, że 3 roczniki, mianowicie w styczniu 1919. (Zgórniak, ibid., str. 468). Kukiel twierdzi, że „uchwalone przez Sejm powołanie 6 roczników podnosi stany armii czynnej na kwiecień do 200 tys. żołnierza”. To się stać nie mogło, gdyż uchwała o poborze została przez sejm uchwalona dopiero 7 marca 1919 roku, a więc w miesiąc potem wyniki tego poboru nie mogły się jeszcze zaznaczyć w sile liczebnej polskiego wojska.
Jak wiadomo, już rząd Świeżyńskiego ogłosił pobór do wojska dekretem z dnia 27 października 1918 roku, ale Piłsudski, objąwszy w dwa tygodnie później władzę w Warszawie, dekret ten unieważnił i do przeprowadzenia poboru nie dopuścił. Po wyborach sejmowych i zebraniu się sejmu, klub „endecki” wystąpił 22 lutego 1919 roku z wnioskiem nagłym o przeprowadzenie poboru do wojska. Piłsudski i najbliższa mu partia, socjaliści, przeciwstawili się temu wnioskowi i oświadczyli ustami Moraczewskiego, że „Polska nie ma funduszów na utrzymanie armii” i że „militaryzm się przeżył”. Sejm jednak przeszedł do porządku nad tymi sprzeciwami i w ciągu 15 dni, głosami „endeckimi” i ludowcowymi pobór uchwalił.
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 253-270. Strona 12 z 12
Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”, Pod redakcją Jędrzeja Giertych, Londyn 1984, str. 271-289.