KTO BYŁ AUTOREM PLANU BITWY I KTO DOWODZIŁ?
Do osiągnięcia zwycięstwa w tak wielkiej operacji jak bitwa warszawska potrzeba jest dwóch rzeczy: dobrego planu tej bitwy, oraz wykonania tego planu w praktyce, to znaczy dowodzenia w bitwie, przy czym dowodzenie to pociąga za sobą bardzo często konieczność dokonania zmian w pierwotnym planie, spowodowanych przez zmiany w sytuacji.
Jest oczywiste, że plan bitwy odegrał w bitwie warszawskiej rolę niezmiernie wielką i rozstrzygającą. Nie bylibyśmy osiągnęli zwycięstwa bez dobrego dowodzenia. Ale nie bylibyśmy go osiągnęli także i bez dobrego planu.
Piłsudski przypisuje obmyślenie planu, a przynajmniej powzięcie podstawowej myśli, leżącej u założenia planu, sobie samemu. Daje temu wyraz w szeregu wypowiedzi, uczynionych w swojej książce "Rok 1920" (op. cit.)
J.G.
"Nasz rozkaz został wydany dn. 6-go sierpnia. Przede wszystkim sprostować chcę dziwaczne twierdzenie, jakoby z tą datą związana była jakaś rada wojenna, gdyż wszystkie zasadnicze decyzje w ciągu wojny pobierałem sam, nie zwołując nigdy żadnej rady. Gdym 2-go sierpnia wrócił z południa, z Chełma, do Warszawy, zastałem (...) stan bardzo trwożny. Odczułem natychmiast nacisk na mnie całego wojennego otoczenia, abym przystąpił do dania nowych decyzji, gdy nasza stolica, Warszawa, była zagrożona. (...) Stan wszystkich odpowiedzialnych czynników, zarówno wojskowych, jak i cywilnych, był bardzo nerwowy. (...) Co do mnie osobiście, będąc zdecydowanym walczyć do ostatka, byłem jednak także pod wrażeniem świeżo nieudanej kombinacji, związanej z planem kontrataku z Brześcia i w pierwszej chwili nie widziałem po prosta żadnego rozsądnego rozstrzygnięcia. Dlatego też odrzuciłem od razu wszelki nacisk na siebie i zapowiedziałem swą decyzję na dzień 6 sierpnia. Już w tym wyborze daty, uważanej przeze mnie za szczęśliwą, bo związaną z moją niedawną przeszłością - dniem wymarszu w 1914 r. z Krakowa na wojnę - każdy analityk łatwo dostrzeże poczucie niepewności siebie, jak gdyby rozchybotania moralnego. Minęły bowiem dawno te czasy, gdy wodzowie mieli koło siebie wróżbitów, określających dnie szczęśliwe i feralne. Śmiem więc twierdzić, że data rozkazu niezależną była od słusznej czy niesłusznej oceny sytuacji przez kogokolwiek. Wobec tego jednak, że naokoło tej decyzji zaplątany został u nas nadzwyczajnie śmieszny węzeł plotek, domysłów i legend (...) zatrzymam się nieco, po prostu dla ścisłości historycznej, na tej wcale zresztą nie ważnej dla analizy sprawie.
Najbliżej mnie z urzędu stali w owe czasy trzej panowie: gen. Rozwadowski, jako szef sztabu, gen. Sosnkowski jako minister wojny i świeżo przybyły gen. Weygand jako doradca techniczny misji francusko-angielskiej, przysłanej w tym groźnym dla nas czasie. Opinie tych panów o sytuacji były, jak zwykle, nadzwyczajnie rozbieżne. A że sytuacja była niezwykle gorąca, prawdopodobnie i debaty w mojej nieobecności niezbyt były przyjemne. Zastałem bowiem sytuację taką, że dwaj z tych panów, generał Rozwadowski i gen. Weygand, jak się śmiałem wówczas, rozmawiali pomiędzy sobą tylko notami dyplomatycznymi, przesyłanymi z jednego pokoju do drugiego na placu Saskim. Godzącym zaś sprzeczności i dobrym duchem opiekuńczym tej pary, wiecznie będącej w sporze, był gen. Sosnkowski, minister wojny. (...) Marna we wszystkich rozmowach była wspominana bardzo często, przy czym dwaj panowie, gen. Weygand i gen. Sosnkowski, mieli specjalną do Marny predylekcję. Jak niegdyś marszałek Joffre chciał mieć rzeczną zasłonę Marny czy Sekwany, poza którą mógłby przeprowadzić przegrupowania cofających się dotąd wojsk ku lewemu swemu skrzydłu, gdzie się znajdowała stolica, Paryż, tak i tutaj, za rzeczną zasłoną Sanu i Wisły, szukano silnego lewego skrzydła w stolicy, Warszawie i jej okolicy, Modlinie. Jak tu, tak i tam, szukano kontrataku lewym skrzydłem, wychodzącym ze stolicy. Gen. Rozwadowski był tej Marny przeciwnikiem, gdyż w ogóle był przeciwnikiem wszystkiego co mówiono z innego pokoju w gmachu na placu Saskim. Zresztą, jako zupełnie swoisty patriota Galicji wschodniej, nie mógł wewnętrznie się zgodzić ze znanym, a wrogim mu hasłem «za San». Natomiast gen. Rozwadowski, jak zwykle zresztą, sypał koncepcjami jak z rękawa, nie zatrzymując się na żadnej i zmieniając je nieledwie co godzinę". (Piłsudski "Rok 1920", wydanie londyńskie 1941, M.I. Kolin (Publishers) Ltd., str. 109-11. Podkreślenia moje-J.G.).
Nie sposób zaniechać zrobienia uwagi, że Piłsudski niesłusznie krytykuje wprowadzoną przez Rozwadowskiego i Weyganda zasadę, że główne tezy w dyskusji na najwyższym szczeblu sztabowym dotyczącej przyszłych działań wojennych, powinny być formułowane na piśmie. Istotnie, obaj generałowie formułowali swoje poglądy w postaci notatek, sporządzanych na piśmie i obecnie przechowywanych w archiwum Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku. Ale notatki te nie dowodzą, by generałowie byli ze sobą skłóceni, lecz tylko świadczą o przeprowadzaniu debat w sposób porządny i systematyczny, a nie tylko w formie ustnych czy telefonicznych dyskusji, po których nie tylko nie pozostaje ślad dla historyków, ale które także i w sytuacji bieżącej nie prowadzą do decyzji stanowczych i jasnych, oraz wyraźnie sprecyzowanych. Także i odrzucenie przez generała Rozwadowskiego planu generała Weyganda wycofania się "za San" nie było dyktowane patriotyzmem dzielnicowym galicyjskim, ale patriotyzmem po prostu polskim, który nie pozwalał na dopuszczenie do opuszczenia Lwowa, co obok wszystkich swoich wad strategicznych mogłoby mieć także i niebezpieczne skutki polityczne.
Drwiny z polskich generałów, zawarte w powyższym urywku, trzeba uznać za niesmaczne. J.G.
"Przechodząc do decyzji, powziętej przeze mnie 6-go sierpnia, zaznaczyć odrazu muszę, że przy tych dyskusjach, którym nieraz niechętnie się przysłuchiwałem, nie brano nigdy pod uwagę dwóch nadzwyczaj ważnych dla mnie, jako Naczelnego Wodza, motywów. Jednym z nich był fakt, że mieliśmy prowadzić pertraktacje pokojowe. (...) Mnie, człowiekowi, którego pokory uczono, a nie nauczono nigdy, moment ten ciążył więcej, niż cokolwiek, a jako Wódz Naczelny i Naczelnik Państwa, mocno w rachubę brać musiałem (...). Drugą okolicznością, o której nie dyskutowano, a która stanowi zawsze jeden z wielkich ciężarów wodzów, była rzucająca się w oczy konieczność reorganizacji całego dowodzenia w razie, gdybyśmy mieli brać inicjatywę w swoje ręce. (...)
Te dwa ciężary, o których nie dyskutowano, leżały bezpośrednio na mnie, a pierwszy z nich był ciężarem wprost przygniatającym, na dnie bowiem jego leżał jak gdyby mus nonsensu strategii, nonsensu rozumu. Z ciężarem tym najwięcej miałem do czynienia, gdym wieczorem 5-go sierpnia i w nocy na 6-ty, nie na jakiejś naradzie, lecz w samotnym pokoju w Belwederze, przepracowywał siebie samego dla wydobycia decyzji. Istnieje cudowne określenie największego znawcy duszy ludzkiej na wojnie - Napoleona, który mówi o sobie, że gdy przystępuje do dania ważniejszej decyzji na wojnie, jest «comme une filie qui accouche» - jak dziewczyna, która rodzi. Nieraz po tej nocy myślałem o wielkiej finezji myśli Napoleona, który, gardząc słabością płci pięknej, siebie, olbrzyma woli i geniuszu, przyrównuje do słabej dziewczyny, męczącej się w połogu". (Piłsudski, op. cit., str. 113-115. Podkreślenia moje-J.G.).
Jak widzimy, Piłsudski informuje nas, że plan bitwy zrodził się w jego własnej głowie, w czasie samotnych rozmyślań w noc z 5 na 6 sierpnia. Powyższe twierdzenie Piłsudskiego sprawiło, że utrwaliła się w pewnych kołach w Polsce opinia iż plan bitwy warszawskiej był samotnym dziełem Piłsudskiego, powziętym niezależnie od rad czy wniosków, czy pomysłów generałów i owocem jego strategicznego geniuszu.
Autor najnowszej, zdecydowanie piłsudczykowskiej monografii o bitwie warszawskiej, Adam Zamoyski, pisze:
"W noc zaczętą 5 sierpnia Piłsudski zamknął się w swoim pokoju w Pałacu Belwederskim. «Zgnieciony odpowiedzialnością za państwo i jego stolicę» zebrał swoje myśli. (...) Samotny w nocy, krążył ponad rozmaitymi możliwościami, nie pewny własnego sądu i więcej niż kiedykolwiek świadomy tego, że jest tylko amatorem. (...) Zdecydował się przedsięwziąć wielkiej miary ryzyko". (Adam Zamoyski "The Battle of the Marshlands". Nowy Jork 1981, East European Monographs, Boulder, distributed by Columbia University Press, str. 118. Podkreślenia moje—J.G.).
Piłsudczykowski historyk Pobóg-Malinowski napisał: "Decyzję ostateczną (Piłsudski) powziął jednak dopiero w nocy z 5 na 6 sierpnia «nie na jakiejś naradzie lecz w samotnym pokoju w Belwederze». Ciężar decyzji wyrastał nie tyle z wzajemnego stosunku sił z przewagą ich po stronie rosyjskiej, ile z ówczesnej sytuacji strategicznej. (...) Ostatecznie jednak - z męki wśród wahań i obaw - w noc rocznicową wymarszu Kadrówki z Krakowa - zrodziła się wiekopomna decyzja". (Władysław Pobóg-Malinowski "Najnowsza historia polityczna Polski 1864-1945", tom drugi część pierwsza, Londyn 1956, nakładem autora, str. 319-321. Podkreślenia moje - J.G.). Inny historyk z obozu piłsudczyków, Wacław Jądrzejewicz, pisze: "Piłsudski był człowiekiem, który umiał decydować, ale decyzja nie przychodziła mu łatwo. Musiał ją przetrawić w sobie, przemyśleć, sprawdzić myślowo wszystkie warianty i sytuacje, by ostatecznie jasno i w najprostszych słowach sformułować swą decyzję.
W danym wypadku Piłsudski udał się na trzy dni do Anina pod Warszawę, gdzie przebywała jego rodzina. Tam rozważał samotnie sytuację. 5 sierpnia powrócił do Belwederu i w nocy na 6 powziął ostateczną decyzję. Nie ukrywał zresztą, że data 6 sierpnia, rocznica wymarszu Kadrówki z Krakowa, specjalnie mu odpowiadała do powzięcia decyzji. (...) Utrzymanie stolicy miało bardzo wielkie znaczenie polityczne, znacznie mniejsze pod względem strategicznym. (...) Piłsudski musiał stoczyć silną walkę z samym sobą, by przyjąć nonsens strategiczny, polegający na tym, że na obronę Naczelny Wódz musiał przeznaczyć główną część swych sił, a na walkę rozstrzygającą o wyniku już nie bitwy lecz wojny - małą mniejszość. (...) Piłsudski w szereg lat po wojnie tak mówił o tej decyzji: «Pamiętam noc z 5 na 6 sierpnia 1920 r. Była to okropna noc. Nie zapomnę jej nigdy. Rozmyślałem o ciężkim położeniu ówczesnym i nie wiedziałem, co począć. Zastanawiałem się nad różnymi planami i wiem że każdy jest zły. Odrzucam wszystkie, tworzę nowe i znów je odrzucam. Męczę się strasznie, lecz nie znajduję rozstrzygnięcia. Nic i nic... a jednak znalazłem wyjście i po strasznej męce wybrnąłem z tej sytuacji. Wiedziałem co robić i mogłem podjąć decyzję». (...) 6 sierpnia rano gen. Rozwadowski przedstawił plan odwrotu 4 armii i koncentracji jej do uderzenia w rejonie Garwolina. Tego Piłsudski nie przyjął i po naradzie uznano za rejon koncentracji armii uderzeniowej teren położony dalej na wschód nad Wieprzem z tym, że lewe skrzydło opierać się będzie o Dęblin. Tegoż dnia wyszedł do dowódców armii tzw. rozkaz o przegrupowaniu. (Wacław Jędrzejewicz, "Józef Piłsudski 1867-1935. Życiorys". Londyn 1982. Fundacja Kulturalna. Str. 94-95. Podkreślenia moje - J.G.).
Jak widzimy, Jędrzejewicz powołuje się na jakąś relację Piłsudskiego "w szereg lat po wojnie", inną, niż relacja wyłuszczona w jego książce "Rok 1920". Nie podaje on, gdzie ta relacja została ogłoszona. Być może była to relacja ustna.
Twierdzi on, że Rozwadowski przyniósł Piłsudskiemu 6 sierpnia plan, dotyczący tylko czwartej armii, a nie całości operacji.
Twierdzi także, że Piłsudski, odrzucając plan Rozwadowskiego dokonania koncentracji wojsk, przeznaczonych do uderzenia, w rejonie Garwolina i przenosząc to miejsce nad Wieprz i w rejon Dęblina, przesunął tę koncentrację "dalej na wschód". Czytelnik, czytając te słowa, odnosi nieodparte wrażenie, że Piłsudski przesunął tę koncentrację bliżej nieprzyjaciela. Ale wystarczy spojrzeć na mapę, by się przekonać, że było całkiem inaczej. Piłsudski przesunął koncentrację nie na wschód, lecz na południe, a więc dalej od nieprzyjaciela.
Cytowana wyżej książka Jędrzejewicza ma charakter propagandowy i popularny. W innej swojej książce, ujętej naukowo, Jędrzejewicz używa nieco innych słów, lecz przedstawia sprawę tak samo. Wprawdzie pomija milczeniem ową relację, zaczynającą się od słów: "Pamiętam noc z 5 na 6 sierpnia", ale cytuje relację z książki Piłsudskiego "Rok 1920", wyżej przeze mnie też już zacytowaną, o "nocy" w "samotnym pokoju w Belwederze" i "o dziewczynie, która rodzi". Nie pisze wprost, że Piłsudski był autorem planu bitwy, ale z cytat jakie podaje, wniosek ten mimo wszystko wynika. (Wacław Jędrzejewicz "Kronika życia Józefa Piłsudskiego 1967-1935", tom pierwszy, Londyn 1977, Polska Fundacja Kulturalna, str. 507-508.)
Nieco dalej Jędrzejewicz pisze:
"Gdy 6 sierpnia rano gen. Rozwadowski, szef Sztabu Generalnego, zameldował się w Belwederze ze swoim projektem odwrotu 4 armii i skoncentrowania jej do akcji zaczepnej w rejonie Garwolina, Piłsudski projekt ten odrzucił i po krótkiej dyskusji wybrano na miejsce koncentracji grupy uderzeniowej rejon przykryty rzeką Wieprzem z oparciem lewego skrzydła o Dęblin.
Na podstawie tej decyzji został tegoż dnia napisany rozkaz do przegrupowania Nr. 8358/III, dający podstawę do późniejszej bitwy warszawskiej.
Nakazywał on przeniesienie frontu północno-wschodniego na linię Wisły z jednoczesnym przyjęciem wielkiej bitwy pod Warszawą. «Oddziały nasze na pozycjach przyczółka Warszawy muszą odpierać wszelkie ataki nieprzyjaciela aż do czasu, kiedy koncentracja 4 armii na południe od Wieprza będzie ukończona, tj. około 16 sierpnia»." (Ibid, str. 508-509. Autor powołuje się na Adiutanturę Generalną Naczelnego Dowództwa, teka I gen. Rozwadowskiego w Instytucie Piłsudskiego w Nowym Jorku).
Opis, dokonany przez Wacława Jędrzejewicza jest w istocie niejasny. Powtarza on relacją Piłsudskiego o samotnej nocy, oraz informuje o tym, że Rozwadowski przyszedł zaraz po owej nocy do Piłsudskiego z planem użycia 4 armii do kontrofensywy i skoncentrowania jej w rejonie Garwolina, co w wyniku rozmowy i na żądanie Piłsudskiego przerobiono na koncentracją w rejonie Wieprza i Dęblina i co pociągnęło za sobą sporządzenie planu całości operacji i wydanie rozkazu Nr. 8358/III. Jak to rozumieć? Czy Rozwadowski przyszedł tylko z planem działań 4 armii, a nie całości działań polskiego frontu? A rozkaz o całości operacji opracowany został dopiero w rozmowie Piłsudskiego z Rozwadowskim, być może na podstawie tego, co Piłsudski w nocy obmyślił? Trudno w to uwierzyć. Jeśli Rozwadowski "zameldował się" ze "swoim projektem odwrotu 4 armii i skoncentrowania jej do akcji zaczepnej", należy przypuszczać, że przyniósł on ze sobą projekt nie tylko poruszeń czwartej armii, ale całości polskich operacji, mających na celu pokonanie najazdu w wielkiej bitwie. Przyszła akcja zaczepna czwartej armii była szczególnie ważną częścią tego projektu, ale nie mogła być jego całością. A jeśli plan owej akcji zaczepnej był planem Rozwadowskiego, zmodyfikowanym przez Piłsudskiego tylko przez zastąpienie Garwolina Wieprzem i Dęblinem, cóż było treścią owych przemyśleń i postanowień dokonanych w ciągu nocy? - Także i w świetle opracowania Wacława Jędrzejewicza wygląda na to, że niczego szczególnego Piłsudski w ową samotną noc nie wymyślił, że to Rozwadowski przyszedł do niego z gotowym planem bitwy warszawskiej, że w planie tym jedyną przeróbką, będącą dziełem Piłsudskiego, było odsunięcie armii, nad którą miał on objąć bezpośrednie dowództwo, o - jak się inny autor wyraża - "trzy silne marsze" od nieprzyjaciela, oraz że rozkaz do przegrupowania Nr. 8358/HI, w tym dniu "napisany" był nie tylko w wykonaniu (napisaniu), ale i w pomyśle, owocem myśli Rozwadowskiego.
Rozkaz ten, z adnotacją: "ściśle tajne, tylko do rąk adresatów i ich szefów sztabu", zaadresowany do 1) Dowództwa frontu północno-wschodniego 2), Dowództwa frontu południowo-wschodniego, 3) Gubernatora wojennego Warszawy, 4) M.S. Wojsk, wiceministra i 5) Gen. broni Dowbor-Muśnickiego, podpisany jest przez Szefa sztabu Generalnego W.P. Rozwadowskiego i za zgodność przez Szefa Oddz. III Piskora, pułk. szt. gen. Odpis jego przeznaczony do Adjutantury Generalnej na ręce ppłk. Wieniawy, znajduje się w archiwum Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Jest on datowany z Warszawy dnia 8 sierpnia 1920 roku, z tym, że data 8 jest przekreślona atramentem i zastąpiona datą 6 (sierpnia). (Posiadam dwie fotokopie tego rozkazu. Jedną nadesłał mi uprzejmie w dniu 30 września 1969 roku Instytut Piłsudskiego w Nowym Jorku w osobie Pana Wacława Jędrzejewicza. Druga jest owocem mego pobytu w archiwum Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku w kwietniu 1975 roku, gdy widziałem ten rozkaz w oryginale i sporządziłem sobie dużą ilość fotokopii dokumentów, a wśród nich także i tego).
Rzeczą jednak podstawowego znaczenia jest to, że bitwa warszawska stoczona została w ostatecznej fazie nie na podstawie tego rozkazu, lecz na podstawie rozkazu innego, mianowicie rozkazu operacyjnego z dnia 10 sierpnia 1920 roku, noszącego fikcyjną liczbę Nr. 10.000, podpisanego w dniu 9 sierpnia przez generała Rozw. (adowskiego). Rozkaz ten zawierał duże zmiany w porównaniu do rozkazu z dnia 6 sierpnia. Mianowicie zarządzał przesunięcie niektórych sił z I armii generała Latinika do V armii generała Sikorskiego i wyznaczenie tej piątej armii zadania zaczepnego, będącego ofensywą równoległą do ofensywy znad Wieprza. Jak piszą autorzy dzieła zbiorowego "Generał Rozwadowski", „Rozkaz Nr. 10000 przewiduje więc podwójny, tak zwany Kanneński, manewr skrzydłowy". ("Generał Rozwadowski", Kraków 1929. Skład główny w księgarni krakowskiej, str. 89. Podkreślenie moje - J.G.).
Rozkaz ten sporządzony został ręcznie, ołówkiem chemicznym, ręką generała Rozwadowskiego i tylko w jednym egzemplarzu. Nosi on u góry napis: "Zostają niniejszym informowani" - i tytuły i nazwiska tych, którym miał być pokazany. Na pierwszym miejscu wśród tych tytułów figuruje Naczelny wódz, a pod tym tytułem własnoręczny podpis Piłsudskiego. Tak więc, Piłsudski przyjął ten rozkaz do wiadomości raczej tak, jakby był podkomendnym generała Rozwadowskiego, niż jego zwierzchnikiem. Po jego podpisie idą podpisy, o ile dobrze mogę odczytać, 13 jeszcze osób.
Pierwsze słowa tego rozkazu brzmią jak następuje: "Rozkaz operacyjny Nr. 8.358 - III z dnia 8-go sierpnia 1920 roku, ustalający zamiary nasze na czas najbliższy, jest mimo wszelkich nakazów najściślejszej poufności już dziś ogólnie znanym. Pewne dane wskazują, Że i nieprzyjaciel już zna te nasze zamiary i przegrupowuje się dlatego bardziej ku północy, dążąc do odsunięcia swych głównych sił od tak niebezpiecznego dlań uderzenia flankowego z południa. (...) Fakty te zniewalają do pewnych zmian w zamiarach operacyjnych, które tym razem już tylko i wyłącznie wprost interesowanym dowódcom przez wgląd w ten rozkaz zakomunikowanymi zostają". (Fotokopia tego rozkazu, wraz z podpisami tych co go otrzymali do wglądu, a więc Piłsudskiego i innych, ogłoszona została w wyżej wymienionym dziele "Generał Rozwadowski", op. cit., między stronicami 93 i 95, a jej tekst drukiem — dla ułatwienia czytania tekstu ręcznego, ołówkowego, — podany został, ale z kilku poważnymi błędami zecerskimi — np. Busk zamiast Brok — tamże na str. 89-93. Posiadam także inną fotokopię tego samego rozkazu, czytelniejszą, którą otrzymałem od majora Marcelego Kyci.).
Oczywiście, jest rzeczą częstą, że rozkaz obmyślony jest przez wodza, objaśniony ustnie szefowi sztabu, i przez tego ostatniego opracowany na piśmie. Jest to w istocie plan wodza. Także i w wypadku, gdy szef sztabu operację obmyśla ale wódz jego pomysł przyjmuje i czyni obowiązującą decyzją, zasługa należy przede wszystkim do wodza, a szef sztabu jest tylko pomocnikiem i wykonawcą. Ale w wypadku rozkazu Nr. 10.000 z 10 sierpnia jest on w sposób oczywisty wyłącznym dziełem Rozwadowskiego, a nie Piłsudskiego, bo to nie Piłsudski pobierał decyzję lecz Rozwadowski, a Piłsudski przyjął tą decyzję do wiadomości jak inni wykonawcy. Kwestią do rozwikłania i wyświetlenia jest tylko sprawa rozkazu Nr. 8358/III z 6 czy też 8 sierpnia, który został później odwołany, ale który przez kilka dni obowiązywał i pociągnął za sobą szereg przesunięć wojsk. Czy Rozwadowski, opracowując i podpisując ten rozkaz był tylko wykonawcą, czy tez zaczynał tu już działać w roli faktycznego kierownika przygotowaniami do wielkiej bitwy, którego poczynania Piłsudski tylko w jednym punkcie zmodyfikował, odsuwając czwartą armię o trzy dni marszu od nieprzyjaciela? — Dane, ogłoszone przez Wacława Jędrzejewicza nasuwają przypuszczenie, że to Rozwadowski był rzeczywistym autorem postanowień, zawartych w rozkazie z 6 czy 8 sierpnia i że relacja o owej samotnej nocy i o powziętej w ciągu tej nocy decyzji jest tylko legendą.
Trochę światła na tę sprawę rzuca protokół osiemnastego posiedzenia Rady Obrony Państwa, odbytego w dniu 27 sierpnia 1920 roku w Warszawie. Już ten protokół wyżej cytowałem, powtórzę to tutaj jeszcze raz. Wedle tego protokołu — będącego protokołem oficjalnym i podpisanego własnoręcznie przez Piłsudskiego i Witosa —
"Naczelnik państwa stwierdza, że plan francuski opierał się na cofnięciu się aż na linię Sanu. Na tę koncepcję naczelnik się nie zgodził ze względu na Galicję wschodnią.
Plan drugi przedstawił gen. Rozwadowski, polegał na koncentracji pod Warszawą. W planie tym porobił zmiany naczelnik państwa i wprowadzono go w czyn". ("Dokumenty i materiały do historii stosunków polsko-radzieckich", tom III Kwiecień 1920-marzec 1921, opracowali W. Gostyńska, I. Jażborowska, A. Leinwand, St. Wroński, A. Zatorski, przy udziale 8 innych osób, Warszawa 1964, Książka i Wiedza, str. 375, podkreślenia moje, J.G.).
Uzupełnieniem tego oficjalnego protokołu jest notatka o tym posiedzeniu, sporządzona przez późniejszego sanacyjnego premiera, K. Świtalskiego, będąca być może brulionem sporządzonego następnie protokołu oficjalnego. Zawiera m.in. słowa następujące:
"Kmdt nie chce, by brać go w obronę przed pismakami. To jest dla nas obojętne. Zostawia sąd uczciwemu człowiekowi, a swój sąd zostawia dla siebie, by nie obrażać uszu. Planowi francuskiemu opierał się bardzo silnie. Cofnąć się na San i oswobodzić dużo sił na poł(udniu). Atak z Nowego Miasta. Dyplom(atycznie) Gal(icja) wsch. nie jest broniona. Plan ten odrzucił. Drugi plan przedst(awiony) przez Rozwadow(skiego) polegał, by armię skoncentr(ować) bisko Warszawy i uderzyć flankowo. Znalazł, żebyśmy byli zepchnięci na Wisłę. Został przyjęty plan Wieprza. Niebezpieczeństwo polegało na konieczności przetrzymania nerwowego Warszawy. Plan jest każdy dobry, o ile go się trzy (mać).
Rozw(adowskiego plan) zasadniczo przeze mnie zmieniony.
Nerwy Warszawy były powodem, że reagowano by zaczynać. Dla powiększenia klęski 15 (VIII), a nie 16 rozpoczął. Wyjechałem z Warszawy i brałem nad 2 armią dowódz(two), by wytworzyć nastrój. W Warszawie było dużo grzybów w barszczu (dowód(ców)).
Weyg(and) jako dobry oficer musiał przyznać, że nie był przy wyk(onaniu)". ("Notatka K. Świtalskiego", AAN, Kancelaria Cywilna Naczelnika Państwa, t. 151. Dołączone do rozdziału pt. "1920 sierpień 27, Warszawa, Belweder, - Osiemnaste posiedzenie Rady Obrony Państwa", "Z dziejów stosunków polsko-radzieckich. Studia i materiały". Tom I, pod redakcją Euzebiusza Basińskiego, Tadeusza Cieślaka, Natalii Gąsiorowskiej-Grabowskiej, Jarosława Jurkiewicza, Aleksandra Zatorskiego, Warszawa 1965, Książka i wiedza, str. 269-276, cytata ze str. 275. Podkreślenia moje - J.G.).
Cytatę tę z brulionu Świtalskiego już raz, w roku 1970 przedrukowałem i zaopatrzyłem w następujący komentarz:
"Notatka protokolanta w swej treści jest pozornie niejasna, zawiera skrót myślowy, ale trudno wątpić, co Piłsudski chciał powiedzieć. Nerwy Warszawy!
Owo opóźnienie nie powiększyło klęski sowieckiej, lecz ją zmniejszyło, gdyż dało armiom sowieckim więcej czasu na odwrót i wymknięcie się z okrążenia. (...)
Uważał, że byłby w Warszawie, czyli w Naczelnym Dowództwie, grzybem w barszczu". (Giertych, "W pięćdziesięciolecie bitwy warszawskiej", op. cit, str. 12, przypisek).
Oprócz notatki Świtalskiego, do ogłoszonego rozdziału pt. "1920 sierpień 27, Warszawa, Belweder. — Osiemnaste posiedzenie Rady Obrony Państwa", dołączona została także i notatka gen. Rozwadowskiego, który jak wynika z protokołu, także był na tym posiedzeniu obecny. W notatce tej zawarte są następujące słowa.
"Większą kontrakcję planowało Nacz. Dow. WP jeszcze podczas walk nad Bugiem lecz gdy okazała się konieczność cofnięcia armii aż na Wisłę, zapoczątkowało odnośne przegrupowania już podczas tych marszów.
Przedłożony przez gen. Rozwadowskiego najsamprzód nacz. wodzowi plan naszej energicznej kontrofensywy przewidywał akcję główną w dwóch wariantach. Propozycję koncentracji rezerw w okolicach Mińska Maz., tj. bliżej Warszawy, naczelny wódz odrzucił dlatego, że uważał drugą wariantę, tj. ugrupownie poza Wieprzem, nie tylko za pewniejsze, ale zarazem i za osłaniające lepiej od wschodu. W dyskusji późniejszej w obecności wszystkich trzech wymienionych generałów (tj. Rozwadowskiego, Sosnkowskiego i Weyganda - J.G.) podtrzymywał jednak gen Weygand pierwszą propozycję jako chroniącą lepiej samą Warszawę, kładąc przy tym nacisk na jak najwydatniejsze przesuwanie dywizji od południa, choćby nawet z ewentualnym opuszczeniem Lwowa". "Załącznik do p. 2 protokołu Rady Obrony Państwa", podpisany przez gen. Rozwadowskiego, AAN, PRM, Protokoły posiedzeń Rady Obrony Państwa, 1.235, Ibid., str. 268-269. Podkreślenia moje - J.G.).
Autorzy pracy zbiorowej o Generale Rozwadowskim piszą:
"Przegrupowanie wojsk, stosownie do planu, opracowanego pod względem strategicznym przez generała Rozwadowskiego, a pod względem administracyjnym przez generała Sosnkowskiego, odbywało się szybko; były tarcia naturalnie, ale każdy niższy dowódca, czy komendant, starał się je usunąć, bo wiedział, że chodzi tu o byt ojczyzny.
W nocy z 5-go na 6-go sierpnia zjawili się generałowie Rozwadowski i Sosnkowski u Naczelnego Wodza, by mu przedłożyć plan operacyjny do zatwierdzenia. Po długiej, ożywionej dyskusji Naczelny Wódz zatwierdził plan generała Rozwadowskiego w rannych godzinach dnia 6-go sierpnia, przyjmując tym samym pełną odpowiedzialność. Decyzja zmienia myśl w czyn i staje się dziejotwórczą.
Istotą tego planu był wielki manewr zaczepny:
Szerokie ugrupowanie własne przeciw ścieśnionej masie nieprzyjacielskiej, kierującej się na Warszawę, wciągnięcie jej w jak najintensywniejszy bój o fortyfikacje warszawskie. W czasie gdy nieprzyjaciel do boju tego się zaangażuje, główna siła manewrowa, skoncentrowana nad dolnym Wieprzem pod osobistym dowództwem Naczelnego Wodza o trzy silne marsze od stolicy, miała uderzyć na flankę i tyły nieprzyjacielskie w kierunku na Mińsk Mazowiecki.
Plan był ryzykowny, ryzyko to wprost przerażało francuskiego doradcę gen. Weyganda, on skłaniał się do innej warianty generała Rozwadowskiego, wedle której grupa uderzeniowa działać miała w kierunku Góry Kalwarii i Karczewa w pobliżu Warszawy.
Warianta ta dawała mniejsze szanse, aniżeli plan przyjęty. W tym ogromna zasługa Naczelnego Wodza, że mając pełne zaufanie do szefa sztabu, wybrał plan ryzykowniejszy, ale gwarantujący pełne zwycięstwo. Termin rozpoczęcia kontrofensywy przewidziany był na połowę sierpnia, gdyż przygotowane przez generała Sosnkowskiego formacje zapasowe miały być gotowe do 10-go sierpnia 1920 roku. — Generał Rozwadowski w wykonaniu planu zaakceptowanego przez Naczelnego Wodza zerwał gwałtownym odskokiem kontakt bojowy z nieprzyjacielem, był to manewr odwrotowy, by potem wykonać manewr zaczepny. — Odwrót ten dał wojskom nie tylko wypoczynek przed walną rozprawą, ale też i możność swobodnego przegrupowania się. Nowość tego manewru, dotychczas nigdy w tej wojnie nie stosowanego, to jeden dowód więcej, że właśnie nikt inny, tylko generał Rozwadowski, tak niedawno operacjami kierujący, był duchowym inspiratorem tego posunięcia. (...).
Dnia 6 sierpnia wychodzi «Rozkaz do przegrupowania», zasadnicza dyrektywa operacyjna bitwy warszawskiej, podpisana przez generała Rozwadowskiego.
(...) Decyzja miała dwie fazy.
W pierwszej, tj. rano 6-go sierpnia, 1 i 3 dywizje legionowe jeszcze były liczone w składzie frontu południowego i nie miały brać udziału w uderzeniu znad Wieprza. - Po południu dnia tego zarządzono doniosłe przesunięcie tych dywizji do III-ej armii, a więc do masy manewrowej (w rękopisie poprawki, robione ręką generała Rozwadowskiego i pułkownika Piskora, szefa III Oddziału sztabu generalnego).
Rozkaz ten przewidywał główny napór bolszewicki od wschodu na Warszawę z ewentualnym obejściem drugorzędnymi siłami od północy, przeciw którym wyznaczono słabą V-tą armię jako osłonową.
Wobec tego, że już 8-go sierpnia zaznaczył się potężny ruch wojsk sowieckich odchodzących w kierunku na Ciechanów i Mławę (...) zmienił gen. Rozwadowski swój plan pierwotny i opracował w nocy z 8-go na 9-go sierpnia rozkaz operacyjny specjalny z fikcyjną liczbą 10.000. Zasadniczą zmianą w stosunku do poprzedniego rozkazu z 6 sierpnia było przesunięcie oddziałów z 1-szej armii na przedpolu Warszawy do V-tej armii (rejon Modlina), która otrzymywała zadanie zaczepne.
Rozkaz Nr. 10.000 przewiduje więc podwójny, tak zwany Kanneński manewr skrzydłowy". ("Generał Rozwadowski", praca zbiorowa, op. cit., str. 87-88. Podkreślenia moje - J.G. Niektóre zdania z tego tekstu cytowałem już wyżej, tak więc tutaj stanowią one powtórzenie).
Przytaczam tu ponadto moje własne uwagi o wystąpieniu Piłsudskiego wiosną 1921 roku w czasie wizyty w Szkole Sztabu Generalnego, streszczonym przez słuchacza, późniejszego pułkownika i generała Alf- Tarczyńskiego.
"W przemówieniu, wygłoszonym późną wiosną 1921 roku, Piłsudski powiedział, że rozważał ewentualność «wgryzienia się Moskali w Warszawę», to znaczy, nazywając rzeczy po imieniu, ich wkroczenia do Warszawy. Słuchacz tego przemówienia, wygłoszonego dla słuchaczy Szkoły Sztabu Generalnego (późniejszej Wyższej Szkoły Wojennej), piłsudczyk Tadeusz Alf-Tarczyński, zrobił z tego przemówienia notatki i zapisał odnośny ustęp jak następuje: «Ja nie mogłem powiedzieć, że będę się bił w Warszawie, za Warszawą. Ja musiałem zadecydować, że będę bronił Warszawy, choć rozum mówił, że wgryzienie się Moskali w Warszawę uczyniłoby akcję znad Wieprza jeszcze bardziej druzgocącą - tak, że noga by nie uszła że niepotrzebna by była akcja wileńska - ale bałem się, że morale Polaków nie wytrzyma, bałem się politycznych następstw, tworzenia jakiegoś rządu w Poznaniu za moimi plecami». (T. Alf-Tarczyński "Zwyciężyłem", "Wiadomości", Londyn, tygodnik, Nr. 38/338 z 21.IX. 1952)" (Powtórzyłem to w mym "W pięćdziesięciolecie bitwy warszawskiej", op. cit., str. 11, przypisek).
Powyższą informację o relacji Alfa-Tarczyńskiego zaopatrzyłem w następujący komentarz:
"Widać z tego, że Piłsudski wolał «bić się w Warszawie» a nawet «za Warszawą», a raczej, by to inni, z Rozwadowskim na czele, Warszawę opuścili, ponosząc klęskę. Nie łódźmy się, że Piłsudski byłby wtedy uderzył znad Wieprza na tyły armii sowieckich, które Warszawę zajęły! Byłby się wycofał przez mosty dęblińskie i pozostał na placu z nienaruszoną armią, nadającą się do użycia przy budowie nowego frontu obronnego, organizowanego przez Anglię i zapewne korzystającego z pomocy niemieckiej. Zanotowane przez Alfa-Tarczyńskiego słowa Piłsudskiego, mimo wszystkich, napastliwych frazesów, zwróconych przeciwko jego przeciwnikom, są w istocie wyznaniem, że byłby on wolał czekać nad Wieprzem na rezultaty walk w rejonie Warszawy i nic nie przedsiębrać zanim bitwa warszawska się nie rozstrzygnie, ale naciski (zapewne generała Rozwadowskiego) zmusiły go do działania w chwili, gdy jeszcze nie był całkiem pewien, że może to zrobić bez ryzyka.
W swojej napisanej potem książce o roku 1920-tym już tego nieostrożnego wyznania nie powtórzył". (Giertych, ibid., str. 11-12, przypisek. Podkreślenia moje dzisiejsze, J.G.).
W tej samej, wydanej w 1970 pracy, napisałem takie:
"Bitwa warszawska stoczona została w istocie na przedpolu Warszawy i na północy, jej rozstrzygające dni to były 14, 15 i 16 sierpień. (...) Nieprzyjaciel został w istocie w dniach 14-16 sierpnia pobity; nie mógł zdobyć Warszawy, oraz doznał dotkliwej klęski nad Wkrą, będąc tam odepchniętym i częściowo oskrzydlonym. Ale bitwa warszawska byłaby tylko przegraną przez bolszewików bitwą, a nie przegraną kampanią; odwrót bolszewików po tej bitwie zatrzymałby się gdzieś na terytorium Polski, zapewne gdzieś na Mazowszu, gdyby nie uderzenie znad Wieprza, które przecięło wojskom sowieckim komunikacje i zamknęło dużej ich części drogę odwrotu. To ono zadało inwazji rosyjskiej ostateczny cios. Ale było ono tylko jednym z elementów operacji. Elementem dopiero końcowym - a zarazem najmniej trudnym, najmniej wymagającym napięcia energii, inicjatywy, wysiłku woli i poświęcenia. Bitwa warszawska stoczona została pod Radzyminem, nad Wkrą, pod Ciechanowem i Nasielskiem; owoce tej bitwy zostały zebrane marszem grupy uderzeniowej znad Wieprza.
Co więcej, marsz ten nie spełnił swego zadania w całości.
Generał Rozwadowski nalegał na Piłsudskiego, by rozpoczął swe uderzenie znad Wieprza jak najwcześniej, ale Piłsudski zwlekał i spóźnił się o 24 godziny. Rozpoczął on swój marsz 16 sierpnia wieczorem (omyłka: powinno być 16 sierpnia rano, — J.G.) gdy bolszewicy byli już w pełnym odwrocie - i uderzył w próżnię. Dopiero 17 sierpnia po południu niektóre z jego oddziałów nawiązały kontakt z nieprzyjacielem. Dopiero 18 sierpnia grupa uderzeniowa rzeczywiście włączyła się na wielką skalę w walkę. W istocie, Piłsudski i jego grupa uderzeniowa nie brali we właściwej bitwie warszawskiej udziału.
Grupa ta powinna była uderzyć we flankę, lecz tylko przecięła komunikację i zamknęła drogę odwrotu. Zamknęła nie całkiem: zadaniem grupy znad Wieprza było uderzyć na XVI armię sowiecką i zniszczyć ją. Marudzenie Piłsudskiego sprawiło, że armia ta wymknęła się z potrzasku i zdołała się wycofać w stanie niemal nietkniętym; jej utarczki z grupą Piłsudskiego po drodze nie naruszyły jej trzonu. Gdyby nie zwlekanie Piłsudskiego z przyłączeniem się do walki, niemal cała sowiecka grupa armii pod Warszawą byłaby okrążona i zniszczona. Z winy Piłsudskiego, wycofała się ona z okrążenia w całkiem dużej masie, tak, że trzeba było bić się z nią raz jeszcze we wrześniowej bitwie nadniemeńskiej.
Tak więc, plan bitwy był planem Rozwadowskiego i bitwa miała przebieg zgodny z tym planem.
A teraz sprawa dowodzenia. Wódz naczelny (...) to jest ten, co dowodzi całością operacji, a nie jedną tylko z jej części składowych. Piłsudski już 12 sierpnia wyjechał z Warszawy do grupy uderzeniowej, skoncentrowanej nad Wieprzem. Nie był obecny w Sztabie Głównym i nie otrzymywał meldunków z całego frontu, nie orientował się w całości położenia (świadczy o tym jaskrawo jego opis własnych nastrojów i własnego zagubienia w książce «Rok 1920»), a tak samo, na zmiany położenia nie reagował, rozkazów nie wydawał i bitwą nie kierował. Funkcje te spełniał Rozwadowski. Przebywał on w Warszawie, w razie potrzeby robił krótkie wypady na front celem skomunikowania się z wyższymi dowódcami, naradzał się z nimi co do tego co trzeba w danej chwili i danym miejscu zrobić, zatwierdzał, lub korygował ich decyzje, dokonywał przesuwania wojsk, wydawał rozkazy. (...).
Najtrudniejsza część bitwy - to były walki pod Warszawą i na północy. Tam trzeba było rzeczywiście dowodzić, kierować operacjami, zmieniać zarządzenia w zależności od zmian sytuacji i od poruszeń nieprzyjaciela. Tam Piłsudskiego nie było. Piłsudski przez kilka dni stał bezczynnie, a potem stał na czele operacji najłatwiejszej, bo polegającej najpierw na marszu bez przeszkód przez próżnię, a potem na łatwych utarczkach z nieprzyjacielem pobitym i będącym w pełnym odwrocie.
Piłsudski sam z dowodzenia bitwą zrezygnował. Machnął ręką na to, co się dzieje w rejonie Warszawy i dalej na pomoc i ustawił się w roli dowódcy grupy skoncentrowanej nad Wieprzem — mogącej maszerować na tyły nieprzyjaciela, o ile bitwa pod Warszawą dobrze pójdzie, albo cofać się przez mosty na Wiśle i dęblińską koleją na Częstochowę i Kraków, jeśli pójdzie źle. Zrezygnował z faktycznego dowodzenia, a więc wodzem nie był. Bitwą pokierował i bitwę wygrał — Rozwadowski.
(...) Inna kwestia, że poczynając od mniej więcej 18 sierpnia Piłsudski na nowo faktycznie wszedł w rolę wodza naczelnego, zapominając o swej dymisji i po prostu na nowo zaczynając wydawać zarządzenia, oraz występując wobec Rozwadowskiego w roli przełożonego". (Giertych, "W pięćdziesięciolecie bitwy warszawskiej", op. cit., str. 10-13. Podkreślenia moje, pierwsze dwa dawne, wszystkie dalsze obecne—J.G.)
Generał Kukiel pisze:
"Wódz Naczelny 6 sierpnia powziął decyzję przeniesienia wojny nad Wisłę.
Armie miały być zgrupowane tak, by spodziewanemu naporowi Rosjan od wschodu na Warszawę przeciwstawić zorganizowaną obronę stałą na ufortyfikowanym przedmościu, (...) oraz by przeciwstawić się nowo-utworzoną V armią Sikorskiego możliwym próbom obejścia wzdłuż granicy pruskiej. (...) Na lewej zaś, południowej flance nieprzyjacielskiego natarcia na Warszawę, za rz. Wieprzem miano skoncentrować masę manewrową — armię III i IV, jako front środkowy, utworzony z sił wyciągniętych z pozostałych frontów. Tę masę manewrową miano rzucić na flankę i tyły nieprzyjaciela atakującego Warszawę. Minimalnymi siłami miano osłaniać obszar koncentracji masy manewrowej od wschodu. Nad tym tak zwanym frontem środkowym dowództwo otrzymał generał Rydz-Śmigły, ale Naczelny Wódz zamierzał osobiście pokierować rozstrzygającym działaniem. (...)
Rozwiązanie to było śmiałe. Siły przeznaczone do kontrofensywy zbierać się miały na trzy przemarsze od stolicy; wyruszenie kontrofensywy przewidziane było aż na 17 sierpnia. (Przewidziane przez kogo? Przez Rozwadowskiego, czy przez Piłsudskiego? - zapytanie J.G.). Z góry narzucało się pytanie, czy front północny do tej pory wytrzyma napór? I drugie: czy Budienny pozbiera się po doznanych porażkach i nie ruszy w obszar koncentracji polskiej masy manewrowej? Czy uszczuplone siły polskiego frontu południowego zdołają temu zapobiec? Ryzyko było ogromne. (...)
Naczelnik opuścił Warszawę 12 sierpnia by udać się do swej kwatery polowej do Puław i objąć kierownictwo frontu środkowego. Kierownictwo bitwy pod Warszawą i działań na innych frontach zostawił generałom Rozwadowskiemu i Weygandowi przy współudziale gen. Sosnkowskiego, mianowanego ministrem spraw wojskowych.
Dnia 13 sierpnia huk dział pod Radzyminem rozpoczął natarcie na Warszawę. (...) Generał Haller wymógł na Sikorskim by wszczął odciążające natarcie nad Wkrą siłami nie skoncentrowanymi, nie uzupełnionymi, upadającymi ze zmęczenia. Wyjednano obietnicę Wodza Naczelnego przyśpieszenia kontrofensywy odsieczowej o jeden dzień na 16 sierpnia. (...) Pod Radzyminem (...) w nocy na 15 sierpnia zaczęła się (...) kontrakcja w wielkim stylu. Tymczasem po południu 14 zawiązały się ciężkie walki V armii Sikorskiego na północy. (...) Tymczasem ruszyła 16 sierpnia nawała od południa. (...) Dnia 17 sierpnia po południu nastąpiło zejście się w Mińsku Mazowieckim dwóch natarć. Jedno wyszło z przedmościa Warszawy (...). Od południa docierali jednocześnie do Mińska Wielkopolanie z armii Skierskiego. Nazajutrz 18 sierpnia Wódz Naczelny był już w Warszawie". (Marian Kukiel "Dzieje Polski porozbiorowe 1795-1921", Londyn 1961, B. Świderski, str. 584-585. Podkreślenia moje -J.G.)
Na szczególne podkreślenie zasługują opinie, podnoszące znaczenie akcji uderzeniowej, przedsięwziętej na północy przez V-tą armię generała Sikorskiego. Znaczenie to podnosi zwłaszcza generał Machalski.
Pisałem w 1970 roku:
"Wiadomo jest z pamiętników Michała Sokolnickiego i ze wspomnień generała Machalskiego, że generał Weygand mówił w ambasadzie polskiej w Ankarze w obecności tych dwóch panów, że gdyby nie bitwa Sikorskiego na pomocy, cały manewr znad Wieprza byłby się nie udał. (Tadeusz Machalski «Prawda o bitwie warszawskiej», «Kronika», Londyn, Nr z 14 sierpnia 1965, str. 5 i tenże: «Bitwa warszawska», «Kronika», Nr z 5-12 sierpnia 1967, str. 9. Podkreślenia moje, J.G.)
Dosłowne brzmienie wypowiedzi generała Machalskiego z roku 1967 jest następujące:
"14 sierpnia dywizje sowieckie ruszyły na całym froncie do natarcia, odnosząc dość poważne sukcesy. (...) Po powtórnym upadku Radzymina patrole bolszewickie podeszły aż do linii Wołomin-Izabelin-Nieporęt. Komuniści zapowiadali na noc wkroczenie do miasta (Warszawy - J.G.). (...) 15 sierpnia z brzaskiem dnia wojska sowieckie zdołały ubiec oddziały 5 armii i rozpoczęły uderzenie na całym odcinku Wkry. Wszystkie ataki zostały wprawdzie odrzucone, nie mniej jednak opóźniło to, a częściowo nawet i zmieniło ustalony plan działania. (...) Sytuacja stawała się groźna, gdyż na tyłach 5 armii zawisły oddziały 4 sowieckiej armii wraz z Korpusem Konnym Gaj Chana. (...) Działania naszej 18 dywizji piechoty na naszym lewym skrzydle, która mogła do wieczora zdobyć Nowe Miasto, zmuszając przeciwnika do wycofania się za Wkrę. Rozpęd ofensywy sowieckiej został złamany. Szala wojenna przechyliła się na naszą stronę.
W dniu tym grupa uderzeniowa nie ruszyła się jeszcze znad Wieprza.
16 sierpnia około godz. 7.00 bitwa o Nasielsk rozgorzała na całym froncie, gdzie na stosunkowo niewielkiej przestrzeni przeciwnik skoncentrował aż 4 dywizje. (...) Po zaciętej walce oddziały nasze około godz. 16.00 wdarły się do Nasielska. (...) Dowództwo sowieckie (...) wytężyło w nocy z 16 na 17 sierpnia wszystkie siły, by opanować powstałą pod Nasielskiem panikę.
Niestety, siły naszej grupy uderzeniowej która aczkolwiek ruszyła tego dnia znad Wieprza, nie zdołały nawet nawiązać styczności z nieprzyjacielem.
(...) Nasze zwycięstwo pod Nasielskiem zdecydowało o zwrocie na naszą korzyść, po czym lokalny początkowo odwrót pod wpływem uderzenia znad Wieprza przemienił się w ogólną ucieczkę wojsk sowieckich na wschód.
Gen. Weygand, bezstronny naoczny świadek, w rozmowie z naszym ambasadorem w Turcji, Sokolnickim, powiedział mu, że gdyby nie bitwa Sikorskiego na północy, cały manewr znad Wieprza byłby się nie udał. Jest to ważne stwierdzenie, tym bardziej, że świadectwo Weyganda przekazał nie przeciwnik Piłsudskiego, ale jego najgorętszy zwolennik i wielbiciel". (Tadeusz Machalski "Bitwa Warszawska", op. cit. Podkreślenie moje - J.G.).
Przy innych okazjach gen Machalski wypowiedział się w sposób następujący:
W roku 1968 napisał:
"Zgadzam się (...) z płk. Mitkiewiczem, że kładąc swój podpis, Piłsudski jako naczelny wódz wziął na siebie pełną odpowiedzialność za wykonanie tego planu (tj. planu gen. Rozwadowskiego - J.G.). Cóż z tego, jeżeli w kilka dni później zrzekł się tej odpowiedzialności, rezygnując ze stanowiska naczelnego wodza i pozostawiwszy gen. Rozwadowskiemu cały ciężar dalszego dowodzenia, sam wyjechał z Warszawy. Płk. Mitkiewicz pisze, że - «marszałek Piłsudski nie musiał być na północnym skrzydle, np. w Modlinie, aby doprowadzić do zwycięstwa tę bitwę. Dowodził on całością». - Otóż nie, w tym miejscu myli się płk Mitkiewicz. Piłsudski nie dowodził i w czasie całego przebiegu bitwy nie wydał ani jednego rozkazu. Gdyby choć jeden taki rozkaz istniał, zwolennicy Piłsudskiego nie omieszkaliby go wyciągnąć z archiwów i ogłosić ku chwale Piłsudskiego. Charakterystyczna jest odpowiedz Piłsudskiego na rozkaz gen. Hallera wydany w dniu 13 sierpnia: «Niech Haller robi, co mu się podoba». Trudno to nazwać dowodzeniem.
Płk. Mitkiewicz protestuje energicznie przeciwko mojemu twierdzeniu, że Piłsudski przestał się nawet interesować tym co się działo na froncie. Muszę płk. Mitkiewicza wyprowadzić z błędu, gdyż protest swój skierował pod fałszywym adresem. To nie ja to stwierdziłem, ale gen Piskor we własnej osobie. (...) W rozmowie z gen. Skierskim, dowódcą 4-tej armii, która miała wykonać uderzenie znad Wieprza, Piłsudski był znacznie mniej pewny siebie i bardziej ostrożny, przewidując nawet w razie nie udania się manewru, możność dalszego odwrotu w kierunku na Częstochowę.
Moje twierdzenie, że bitwa warszawska rozstrzygnięta została na północy, a nie na południu, płk. Mitkiewicz ulegając powojennej propagandzie, nazywa herezją. Nie mogę na to odpowiedzieć inaczej, jak tylko tym, że każde inne przedstawienie przebiegu bitwy jest herezją, bo przecież na północy zmasowane były główne siły Tuchaczewskiego, podczas gdy na południu istniała pustka. W czasie w którym decydowały się losy bitwy, cała grupa uderzeniowa stała bezczynnie w miejscu, straciwszy kontakt z przeciwnikiem, po to, by potem przez 3 dni forsownym marszem dopaść przeciwnika, który był już w pełnym odwrocie. Marszałek Piłsudski w swojej rozprawie o roku 1920 sam pisze, że nic nie rozumiał z tego, co się w tych trzech dniach działo i że wszystko było dla niego niespodzianką i zagadką, której nie umiał rozwiązać.
Ponieważ płk. Mitkiewicz lubi powoływać się na obce autorytety, powtórzę stówa gen. Weyganda, które wypowiedział w naszej ambasadzie w Ankarze. Powiedział mianowicie, że gdyby nie nasze zwycięstwo, odniesione na pomocy, to manewr znad Wieprza by się nie udał. Słowa te przytoczył w swoich pamiętnikach jeden z najbardziej zagorzałych wielbicieli Piłsudskiego". (Tadeusz Machalski "Światła i cienie", miesięcznik "Horyzonty", Paryż, Nr z 15 kwietnia i 15 maja 1968, str. 73-79, cytata ze str. 76-77. Podkreślenia moje - J.G.).
Generał Machalski jest o tyle w błędzie, że Piłsudski istotnie wydał w czasie bitwy warszawskiej jeden rozkaz, mianowicie "rozkaz operacyjny" z dnia 15 sierpnia 1920 roku, bez numeru, datowany z "Kwatery Głównej Wodza Naczelnego", bez podania miejscowości. Rozkaz ten przechowywany jest w Instytucie Piłsudskiego w Nowym Jorku. Posiadam jego fotokopię.
Jest to w istocie rozkaz dowództwa frontu środkowego, tj. grupy uderzeniowej znad Wieprza. Istotna część tego rozkazu brzmi:
„Wojska frontu środkowego rozpoczną kontrakcję dnia 16 bm. o świcie. Zadaniem ogólnym tej akcji jest atak na skrzydła armii operujących na północy i opanowanie wszystkich linii komunikacyjnych nieprzyjaciela.
W tym celu zarządzam:
A). Obejmuję bezpośrednie kierownictwo nad kontrofensywą, przy czym pod względem operacyjnym podlegać mi będą: Gen-por. Rydz-Śmigły, kierujący akcją wojsk frontu środkowego z wyjątkiem 4 armii, Gen.-ppor. Skierski, D-ca 4. Armii oraz Mjr. Jaworski ze swoją Grupą Jazdy.
Moja kwatera główna w PUŁAWACH".
Dalej idą zarządzenia szczegółowe, dotyczące planowanej kontrofensywy.
Rozkaz pisany jest na maszynie i podpisany jest: (—) Piłsudski, Wódz Naczelny.
Choć jest to w zasadzie rozkaz Frontu środkowego, zaczyna się on od wstępu złożonego z 19 wierszy pisma maszynowego, poświęconych całości polskiego frontu. (Tekst, poświęcony sprawom Frontu środkowego obejmuje 60 wierszy). Zawiera on 13 wierszy opisu sytuacji na całym polskim froncie, oraz poczynań nieprzyjaciela, oraz 6 wierszy, które informują o operacjach, zamierzonych na obszarze na północ od Frontu środkowego, treści następującej:
"Ugrupowanie własne, mające na celu przyjęcie nieprzyjaciela napierającego na WARSZAWĘ oraz przeprowadzenie kontrofensywy od południa na skrzydła i tyły operujących pod WARSZAWĄ sił nieprzyjacielskich, jest naogół ukończone. Na północ od Wisły z oparciem o MODLIN przeprowadza dzisiaj 5 armia akcję z zadaniem sparaliżowania działań nieprzyjacielskich na tym terenie. Przedmoście WARSZAWY jest przygotowanym do przyjęcia ataku".
Jest oczywiste, że nie jest to rozkaz dla Frontu Północnego, a więc rozkaz dla przyczółka warszawskiego, by się w Radzyminie i gdzie indziej bronił, ani dla V armii, by przedsięwzięła (już w dniu, poprzedzającym wydanie tego rozkazu) swoją ofensywę. Obok treści powyżej zacytowanych słów, dowodzi tego także i czas wydania tego rozkazu. Był on wydany w dniu 15 sierpnia (nie wiemy, o której godzinie), gdy bitwa warszawska była już od dawna w pełnym toku, a zawarte w nim informacje i oceny są wyraźnie spóźnione. Jest to rozkaz dla wojsk znad Wieprza, do wykonania w następnym dniu o świcie - a zawarte w nim informacje co do przyczółka warszawskiego i 5 armii w rejonie Modlina podane są dla lepszego zorientowania odbiorców tego rozkazu o ich zadaniach.
Tak więc gen Machalski ma w istocie rację: Piłsudski nie wydał w okresie bitwy żadnego rozkazu, dotyczącego całości frontu, a wydał jeden tylko rozkaz, w wigilię wyruszenia, do dowódców sił, skoncentrowanych w rejonie Wieprza.
W roku 1979 generał Machalski napisał w liście do mnie (którego inny fragment już wyżej cytowałem), że:
"W czasie Bitwy Warszawskiej byłem szefem oddziału w dowództwie Frontu Północnego gen. Józefa Hallera na politechnice. Gen. Rozwadowskiego widziałem prawie codziennie. Wydaje mi się, że nie wiedział o rezygnacji Piłsudskiego, bo nie był przy tym obecny, a Witos nie chciał tego ogłosić, by zaoszczędzić narodowi nowego kryzysu w tak ciężkiej chwili. Gen. Rozwadowski mógł więc czuć się w roli szefa sztabu nieobecnego wodza i stąd jego zachowanie się pełne umiaru i uprzejmości, jak Pan to nazwał w swoim liście. (...) Będąc attache wojskowym w Turcji rozmawiałem w Ankarze z gen Weygandem na ten temat, a obecnie wydaję w Veritasie moje pamiętniki". (List, będący w moim przechowaniu, datowany jest z dnia 10 grudnia 1979 roku).
W innej wypowiedzi, prawie równoczesnej z listem do mnie, gen Machalski oświadczył:
"Jako jeden z założycieli naszego Sztabu Generalnego w 1918 roku i szef oddziału w dowództwie Frontu Północnego w czasie Bitwy Warszawskiej stwierdzam, że (...) bitwa rozegrana została zgodnie z zasadami sztuki wojennej, która między innymi polega na zatrzymaniu od czoła ofensywy nieprzyjaciela możliwie małymi siłami by uderzyć na jego flankę możliwie dużymi siłami. (...) W zastosowaniu do bitwy Warszawskiej przedstawia się to jako czołowe zatrzymanie przeciwnika pod Radzyminem i wykonanie 15 sierpnia z rejonu Nasielska i Mławy uderzenia na północne skrzydło ofensywy Tuchaczewskiego. Podjęta dopiero 17 sierpnia akcja na południu (...) była spóźniona, ponieważ nieprzyjaciel był już w pełnym odwrocie, tak że uderzenie znad Wieprza okazało się uderzeniem w próżnię, co potwierdza osobiście marszałek Piłsudski w swoim dziele «Rok 1920»". (T. Machalski "Rok 1918 a 1920", List do redakcji, ogłoszony w "Dzienniku Polskim" w Londynie, 22 grudnia 1979 roku. Podkreślenia moje - J.G.).
Co do poglądów i ocen Weyganda, pozwolę sobie przytoczyć jego wypowiedzi następujące:
"Dnia 12 sierpnia, o poranku, marszałek Piłsudski opuszcza Warszawę, by objąć dowództwo grupy natarcia. Po pożegnalnej rozmowie wychodzi z pałacu Saskiego, mówiąc mi uroczyście: «Alea iacta est». Wszyscy byli zdziwieni, a ja pierwszy, widząc, że wódz naczelny porzuca kierownictwo całością bitwy dla osobistego objęcia dowództwa grupy zaczepnej. Wedle «zasad» nie tam było jego miejsce; ale w praktyce postępowanie jego okazało się usprawiedliwione. Nie przypisuję go pragnieniu zarezerwowania sobie korzyści moralnej z rozstrzygającego aktu bitwy, oraz najbardziej spektakularnego, jak się dzisiaj mówi. Myślę, że skłoniły go do tego rzeczywiste względy wojskowe. W ciągu trzech dni, jakie spędził wśród swych wojsk IV armii zelektryzował je. Umiał przelać ze swojej duszy w dusze kombatantów swą ufność i swą wolę pokonania wszystkich przeszkód. Nikt inny prócz niego nie mógł rościć sobie do tego pretensji. Pod innym dowództwem wojska polskie nie byłyby wykonały z takim samym diabelskim rozmachem ofensywy, która miała je w ciągu kilku dni zaprowadzić do granicy niemieckiej, przechodząc z flanki i rąbiąc na części siły czterech armii czerwonych, uważających się za zwycięskie". (Maxime Weygand, fragment jego pamiętników pt. "La bataille de Varsovie", ogłoszony w dwutygodniku "La Revue des Deux Mondes", Paryż, Nr. z dnia 15 marca 1957, str. 193-215, cytata ze str. 194. Przekład mój, w artykule "Pamiętniki Generała Weyganda", w wydawnictwie "Ruch Narodowy", Londyn 1956-1957, str. 146. Podkreślenia moje - J.G.)
W dalszym ciągu Weygand opisuje na szeregu stronic przebieg bitwy.
"Dnia 12 sierpnia i o poranku 13-go, spodziewana ofensywa czerwona stawia w stan pogotowia całą grupę armii północnych. (...) Bitwa zaczyna się 13-go po południu. (...) Obrońcy Radzymina są od pierwszego uderzenia obaleni i siły rosyjskie docierają do drugiej linii obrony, w punkcie odległym tylko o 13 kilometrów od Warszawy. Incydent jest ważny (...). Trzeba odzyskać Radzymin; to jest rozkaz stanowczy, jaki wydaje generał Józef Haller. Dowódca północnej grupy armii (północnego frontu wedle terminologii polskiej - przyp. mój, J.G.) był doprawdy wspaniały w trakcie tej bitwy. Rozpoczyna on swój dzień od pomodlenia się w pobliskim kościele, spędza cały dzień w miejscu wyłomu i powraca do swej kwatery głównej dopiero późno w nocy. Był to człowiek dobry, lecz bez słabości. (...) Miasteczko przechodzi jeszcze dwa razy z rąk do rąk. Zaciekłe te walki rozpoczynają się na nowo dnia 15 sierpnia; tym razem połączony wysiłek dwóch dywizji uwalnia ostatecznie Radzymin i pierwsza linia odbudowana jest w całości. (...) W ciągu tych dni generał Sikorski prowadził nad Wkrą walkę zręczną, nierówną i nie rozstrzygniętą przeciwko przeważającym siłom (...) których posuwanie się naprzód zdołał dnia 14 sierpnia, nakładem energii, zahamować. Dnia 15 sierpnia odniósł on ważny sukces nad Wkrą, której bieg jest pod koniec dnia całkowicie w jego ręku. Tego dnia, o godzinie 15-tej, generałowie Sosnkowski, Rozwadowski i ja jesteśmy u niego i aprobujemy jego propozycję pościgu w kierunku na Nasielsk wojsk, które właśnie pobił. Wynoszę z walk tego dnia pokrzepiające przeświadczenie, że atak bezpośredni na Warszawę się nie udał i że Sikorski wykonał najtrudniejszą część swego zadania. (...)
Tak więc gdy o poranku 16 sierpnia marszałek Piłsudski rozpoczyna kontrofensywę, obrona frontalna Warszawy jest ostatecznie zapewniona, a V-ta armia (generała Sikorskiego - J.G.) jest w posiadaniu wszystkich środków by stawić czoła rosyjskim siłom debordowania, nad którymi już odniosła poważne przewagi. (...)
Tak więc dnia 16-go, w warunkach opatrznościowo sprzyjających rusza z miejsca grupa armii natarcia. Korzystając z zaskoczenia całkowitego, wpada ona na południową flankę sił nieprzyjacielskich, już zaangażowanych od zachodu. Wieczorem tego pierwszego dnia kontrofensywa osiąga linię Garwolin-Żelechów-Radzyń-Włodawa. (...) Dnia 17-go grupa natarcia osiąga główne siły XVI armii rosyjskiej jeszcze zaangażowanej na zachodzie i zaczyna je w dosłownym znaczeniu rozcinać na części; zajmuje ona wieczorem linię Mińsk Mazowiecki (gdzie ją rano poprzedziło natarcie jednej dywizji generała Hallera), Więcki, Kałuszyn, Międzyrzecz, Biała Podlaska. (...)
W ciągu tych dwóch dni generał Sikorski nie tracił czasu. Dn. 16-go jego zwycięska ofensywa w Nasielsku rozdzieliła na dwoje siły XV armii (sowieckiej -J.G.) i odrzuciła je 17-go poza Narew. (...)
Z punktu widzenia wojskowego zwycięstwo warszawskie było rezultatem koncepcji generalnej polskiego naczelnego dowództwa trafnej i prostej, urzeczywistnionej taktycznie w sposób, pozwalający na ujawnienie się w całej pełni naczelnych zalet polskiego żołnierza: wytrwałości, zdolności do marszu i manewru, ducha zaczepnego. Dzięki zupełnej nieobecności rosyjskiego lotnictwa zwiadowczego, tajemnica poruszeń została zachowana i zaskoczenie okazało się kompletne.
Marszałek Piłsudski kończy swoją książkę o roku 1920 następującymi słowami:
«I jeżeli, wolny w wyborze dla bitwy warszawskiej, wybrałem nonsensowne, zdaniem moim, założenie, dając do pasywnych prac obrony trzy czwarte wojska, a do ataku jedną czwartą, nie obciążam nonsensem niczyjego imienia, prócz swego własnego». (Cytata w istocie nie z zakończenia książki Piłsudskiego, lecz zakończenia jej dziewiątego rozdziału, str. 153 w wydaniu londyńskim, - J.G.). Dobry kawałek brawury. Absolutnie jednak nie podzielam tego zdania. Marszałek Piłsudski przyjął trafny podział sił i ja się do tego przyczyniłem. Z racji właśnie owej uznanej i proklamowanej niezdolności żołnierza polskiego w obronie, którą trzeba było zastosować na przyczółku mostowym Warszawy, należało ten przyczółek silnie zorganizować i wyposażyć. Ponadto, wobec trudności skoncentrowania armii manewrowej i oddalenia miejsca jej zgromadzenia się, upłynęły cztery dni, od 13 do 17 sierpnia, między początkiem ofensywy na Warszawę, a momentem gdy kontrofensywa mogła dać się poczuć swoim wpływem wojskom rosyjskim, atakującym stolicę. Jak widzieliśmy, wojska te już 13 sierpnia zrobiły wyłom w linii obrony i podsunęły się na niewiele kilometrów odległości od Warszawy i potrzeba było trzech dni zaciekłych walk i wprowadzenia do akcji świeżych jednostek, by przywrócić całość tej linii. Widzieliśmy również, że V armia została sformowana w sam czas by zablokować manewr okrążający prawego skrzydła armii czerwonej. Z drugiej strony wreszcie traktować akcję tej armii jako pasywną, to znaczy wydawać na nią osąd absolutnie sprzeciwiający się prawdzie historycznej, gdyż Sikorski mógł wykonać swą misję tylko atakując, i to armią improwizowaną, sformowaną w ostatniej chwili z wojsk już zmęczonych, przeciwko nieprzyjacielowi świeżemu, liczebnie przeważającemu i posiadającemu spoistość sił od dawna zorganizowanych. Mało który generał byłby zdolny, wedle mnie, poprowadzić podobną akcję z taką zimną krwią, z taką trafnością oka i z takim zmysłem zaczepnym. Taki właśnie hołd winienem mu złożyć.
Wyzyskanie zwycięstwa zostało poprowadzone ręką mistrzowską, z rozmachem diabelskim (endiable), przez marszałka Piłsudskiego, który nie pozwolił nieprzyjacielowi na ochłonięcie z niespodzianki i nie dając mu wytchnienia poprowadził go ku unicestwieniu. Widzieliśmy, z jaką łatwością IV armia mogła się posuwać. Sprawozdanie o bitwie pokazuje niezbyt wysoką liczbę strat. To wystarcza, by wykazać, że liczba dywizji grupy kontr-ofensywnej była początkowo wystarczająca; tym więcej, że akcja jej doznawała wzmocnienia, w miarę swego posuwania się naprzód, przez wkraczanie do linii sił uwolnionych od ich pierwotnego zadania obronnego". (Weygand, ibid., str. 104-204. Mój przekład ibid., str. 146-150).
Powyższe uwagi francuskiego generała skomentowałem w roku 1957 jak następuje.
O zelektryzowaniu czwartej armii rzekomo przez Piłsudskiego do wielkiego wysiłku marszowego, a potem i bojowego:
"Należy zauważyć, że wojska, których nikt inny prócz Piłsudskiego nie umiałby rzekomo zelektryzować i zachęcić do wielkiego wysiłku, to były wojska wielkopolskie, z których się czwarta armia składała. A wszak jest rzeczą wiadomą, że w armii tej, zarówno jak wśród społeczeństwa wielkopolskiego, popularność Piłsudskiego nie była szczególnie wielka". (Giertych, ibid., str. 146).
I co do całości postawy Weyganda w jego pamiętniku.
"Pamiętnik ten - a przynajmniej fragment już ogłoszony - wnosi zadziwiająco mało jeśli idzie o ocenę roli gen. Rozwadowskiego.
Natomiast jeśli idzie o wszystkie pozostałe kwestie — wnosi bardzo dużo.
Postawa generała Weyganda jest w istocie polemiczna wobec Piłsudskiego. Ale polemika jego ubrana jest w rękawiczki najwyszukańszej, rycerskiej kurtuazji. Weygand krytykuje Piłsudskiego w sposób bezpośredni głównie tylko w kwestiach drugorzędnych, lub wręcz małostkowych. Natomiast w kwestiach podstawowych stawia on głównie zarzuty przyjętą w stosunkach dyplomatycznych metodą zaprzeczeń: formuła jego brzmi najczęściej że wprawdzie można by postawić Piłsudskiemu taki a taki zarzut, ale on, Weygand, uważa ten zarzut za niesłuszny z następujących, mało przekonywających przyczyn.
Natomiast całkowicie pozytywna jest pod piórem gen. Weyganda ocena roli Piłsudskiego w następnych dniach po bitwie, gdy chodziło o jej wyzyskanie i o pościg. W świetle relacji gen. Weyganda poczynając od jakiegoś 18 sierpnia Piłsudski był niewątpliwie wodzem naczelnym". (Giertych, ibid., str. 145-146).
Dodatkowe informacje, dotyczące poglądu generała Weyganda i dzisiejszych francuskich badaczy dziejów bitwy warszawskiej na tę bitwą, pozwolę sobie przytoczyć z mojej książki, ogłoszonej w języku angielskim, "W obronie mojej ojczyzny" (In Defence of my Country), przy okazji polemiki z francuskim wydawnictwem „La guerre polono-sovietique de 1919-1920", o której będę jeszcze pisał niżej. Napisałem tam:
"Francuscy uczestnicy tej debaty powiedzieli szereg słusznych rzeczy o roli Piłsudskiego.
Pułkownik Le Goyet powiedział: «Piłsudski zdecydował się opuścić Warszawę i objąć dowództwo grupy armii przeznaczonej do kontrofensywy (...). Decyzja ta zaskoczyła (...) generała Weyganda, który był zdziwiony, że Naczelnik Państwa i Wódz Naczelny opuszcza stolicę i kierowanie wojną i zadowala się dowództwem częściowym, choćby rozstrzygającym. (...) Kto będzie rządzić krajem i kto obejmie ogólne dowództwo nad wojskami w nieobecności Głowy Państwa? (...) Co w tym jest ciekawe, w gruncie rzeczy, to to, że on (Piłsudski) nie dowodzi całością wojsk, lecz tylko zgrupowaniem (planowanego) kontrataku. (Str. 22-23).
Generał Weygand napisał 13 sierpnia do marszałka Focha: «Naczelnik Państwa wyjechał ubiegłej nocy do rejonu Wieprza, aby zobaczyć wojska i by potem uaktywnić kontratak. Był on spokojny i zdecydowany iść aż do końca, tak, aby z tym skończyć: 'alea iacta est', powiedział do mnie». (Str. 121). W tym samym liście napisał: «Bitwa oparta jest na oporze przyczółka mostowego Warszawy, a raczej na wojskach, które mają go utrzymać». (Str. 120).
A dalej znów pułkownik Le Goyet: «Powolność, z jaką Piłsudski zdołał zrozumieć, że Południe musi być ogołocone na rzecz Północy, i że zwycięski kontratak jest możliwy tylko pod warunkiem, że będzie solidnie przycumowany w przyczółku mostowym Radzymina i ufortyfikowanego obozu Warszawy». (Str. 30).
Generał Jaklicz powiedział: «Pan mówi, że Piłsudski nie przywiązywał wagi do obrony Warszawy».
Pułkownik Le Goyet odpowiada: «Jeśli Pan sobie życzy, nawet jeszcze mniej. On napisał w swojej książce: 'To jest nonsens'».
Generał Jaklicz: «W czym był ten nonsens? Doktryna wojenna żąda: dla obrony najszczuplejsze siły, dla ataku maksimum sił. Piłsudski miał do swej dyspozycji 16 dywizji. Przydzielił 10 dywizji, prawie 11, obronie Warszawy, tylko 5 dla kontrofensywy. To w tym widział nonsens».
Pułkownik Le Goyet: «Kontratak Piłsudskiego był możliwy tylko, jeśli punkty zacumowania były utrzymane. Przypuśćmy, że przyjmujemy tezy Piłsudskiego i dajemy ofensywie trzy czwarte sił. Wyobraźmy sobie tylko przez sekundę, co by się stało, gdyby przyczółek Radzymina był wzięty, a Warszawa otoczona. Oznaczało by to zwinięcie jego sił przeznaczonych do kontrataku». (Stronice 40-41).
Liczby generała Jaklicza nie są ścisłe. Jeśli nie jestem w błędzie, na Północnym Froncie było nie 16 dywizji, lecz 19 dywizji piechoty plus 2 niezależne brygady piechoty i 2 brygady kawalerii. Ofensywa Piłsudskiego (czy też Skierskiego i Rydza-Śmigłego) prowadzona była nie 5 dywizjami, lecz 6 dywizjami piechoty i 1 brygadą kawalerii. Także, to nie Piłsudski, lecz Rozwadowski rozdzielił siły w taki sposób.
Ale dyskusja Jaklicz-Le Goyet rozwiązuje w sposób rozstrzygający bardzo ważny spór. Oczywiście, pułkownik Le Goyet ma tu całkowicie rację". (Giertych "In Defence of my country", Londyn 1981, nakładem autora, str. 724-725. Podane w tekście numery stronic oznaczają cytaty z książki "La guerre polono-sovietique de 1919-1920, Colloąue organise par le Laboratoire de Slavistique", Paryż 1975, patrz niżej. Podkreślenia moje dzisiejsze - J.G.).
Należy tu jeszcze przytoczyć informacje o dalszych losach generała Rozwadowskiego.
Po wypadkach majowych 1926 roku generałowie Rozwadowski i Zagórski zostali na rozkaz Piłsudskiego aresztowani, przetrzymani następnie około roku w więzieniu na Antokolu w Wilnie, a następnie zwolnieni, przy czym gen. Zagórski zaginął rzekomo w drodze między Wilnem a Warszawą, przy czym nie ulega dziś już wątpliwości, że został zamordowany przez stronników Piłsudskiego, a Rozwadowski dojechał do celu, wkrótce po przyjeździe meldował się u Piłsudskiego w Belwederze, potem przez rok ciężko chorował i po roku umarł, w okolicznościach które nasuwają podejrzenie otrucia powoli działającą trucizną.
Na temat zameldowania się Rozwadowskiego u Piłsudskiego w Belwederze po powrocie z więzienia na antokolu, posiadam w swoich zbiorach list, pochodzący od inżyniera Tadeusza Kolasińskiego, zamieszkałego obecnie w Seattle w stanie Washington w Stanach Zjednoczonych i datowany ze stycznia 1972 roku, który zawiera m.in. następujący urywek:
"W latach 1932-1936 znałem dobrze rodzonego brata gen. Rozwadowskiego — Wiktora. Co roku na wiosnę jeździliśmy do Brzuchowic pod Lwowem na polowanie na słonki. W czasie jednego z wyjazdów Wiktor R(ozwadowski) opowiadał mi końcowy epizod z życia. gen. Rozwadowskiego: «Po zamachu majowym, do więzienia na Antokolu w Wilnie zjawił się na kwaterze gen. R(ozwadowskiego) major Wenda i z rozkazu Piłsudskiego miał generała przewieźć pociągiem do Belwederu w Warszawie. Po drodze na stacji węzłowej gen. R(ozwadowski) zażądał kelnera z restauracji kolejowej mając zamiar zamówić sobie kolację. Major Wenda nie zgodził się na to, ale oświadczył, że sam przyniesie generałowi kolację z restauracji, czego też dokonał. Generał zjadł przyniesioną mu potrawę, ale równocześnie zauważył w niej dość podejrzany smak czy niesmak. W czasie wizyty w Belwederze, która trwała około pół godziny ciągłym rozmówcą był Piłsudski. Na końcu P(iłsudski) powiedział: Ale bitwę o Warszawę w roku 1920 ja wygrałem, nie pan. Na to generał wzruszył ramionami i wyszedł. Generał wrócił do rodziny i nie czuł się dobrze. W parę tygodni później zmarł w dość tajemniczych okolicznościach, wskutek czego rodzina zamierzała dokonać sekcji zwłok. Do tego jednak nie doszło wskutek zarządzenia ministerstwa, które poleciło zalutowanie trumny i natychmiastowy pogrzeb". (Podkreślenie moje -J.G.).
Inżynier Kolasiński myli się, twierdząc, że gen. Rozwadowski umarł "w kilka tygodni" po powrocie z Antokola i po owej rozmowie z Piłsudskim. Umarł on w z górą rok potem. Co do majora Wendy - jest wiadome, że jest on podejrzany o udział w zabójstwie generała Zagórskiego, względnie o główną w tym morderstwie rolę. Pisałem o tym w mej książce "Józef Piłsudski 1914-1919", tom I, Londyn 1979, nastr. 261, 263, 264, 269-271, 273-275.
Piłsudski uwięził Rozwadowskiego i Zagórskiego w sposób oczywisty z motywów osobistej mściwości, zawiści lub chęci zamknięcia im ust.
Pominę tu sprawę generała Zagórskiego, jako nie należącą w sposób rozstrzygający do sprawy bitwy warszawskiej. (Omawiałem już zresztą tę sprawę dokładniej w mej wymienionej wyżej książce "Józef Piłsudski 1914-1919", tom I, głównie na str. 258-276). Natomiast podam tu garść informacji, dotyczących uwięzienia i śmierci generała Rozwadowskiego.
Żarliwy stronnik Piłsudskiego, profesor Marian Zdziechowski, ogłosił zaraz po "tajemniczym zniknięciu" generała Zagórskiego broszurę własnym nakładem (Prof. Marian Zdziechowski "Sprawa sumienia polskiego", wydanie drugie, Wilno 1927; wydania pierwszego nie widziałem, z treści wynika że ukazało się bezpośrednio przedtem), w której zaprotestował przeciwko więzieniu obu generałów. Był on dawnym znajomym rodziny Zagórskich i otrzymał z tego tytułu pozwolenie na odwiedzenie obu generałów w więzieniu i istotnie się z nimi widział. "Ostatni raz widziałem generała (Zagórskiego) 30 czerwca (chyba 1927 roku? - J.G.) w dzień wyjazdu mego z Wilna na wypoczynek wakacyjny". (Str. 3). Prof. Zdziechowski pisze:
"Kto za wyjątkiem jednostek, owładniętych ślepą nienawiścią partyjną, mających jakieś osobiste porachunki i kierowanych zaciekłą żądzą zemsty, byłby w stanie uwierzyć, że oszustem, czy złodziejem jest bohater obrony Lwowa w r. 1918-19, szef sztabu w r. 1920, człowiek, który według świadectwa marszałka Piłsudskiego, zdołał zachować niezłomność ducha, swobodę myśli i wiarę w zwycięstwo, gdy wszyscy naokoło zwątpili. Wiara ta prowadziła go przez całe życie. O tym, jak tą wiarą swoją umiał działać na innych, opowiadał mi niedawno jeden z byłych ministrów, opierając się na rozmowie swej z gen. Weygandem w r. 1920, w wagonie między Pragą a Warszawą wkrótce po odparciu najazdu. «Podziwiając — mówił gen. Weygand — niepospolite zdolności wojskowe gen. Rozwadowskiego, nie zawsze się z nim zgadzałem w poglądach, to jednak przyznać jemu muszę, że na stanowisku szefa misji wojskowej polskiej w Paryżu przez swój gorący entuzjazm, niezłomną wiarę w siłę wojska polskiego i państwową przyszłość Polski, wywierał ogromny, wprost sugestionujący wpływ na najwyższe sfery wojskowe francuskie; pozyskał je dla sprawy waszej, powinniście to zapamiętać». Nie miałem zaszczytu znać bliżej gen. Rozwadowskiego. (...) Słyszałem od najbliższych jego współpracowników we Lwowie w r. 1918 że «gdyby nie zuchowatość generała Rozwadowskiego, Lwów byłby już dawno w ręku Rusinów». Opowiadano mi, że w r. 1920 umiał postawą, uśmiechem, słowem, gestem budzić otuchę i nadzieję w tych, co ją już tracili". (M. Zdziechowski, op. cit., str. 5-6).
Autor wywodzi następnie, że po zamachu stanu mogła zachodzić polityczna konieczność uwięzienia na czas pewien osób, podejrzanych o to, że mogą kiedyś zorganizować kontr-zamach. Tak się często zdarza w innych krajach, w których mają miejsce zamachy stanu. Ale Polska jest pierwszym krajem w którym zrobiono wynalazek, że można unieszkodliwić potencjalnych przeciwników przez oskarżenie ich o kradzież.
"Pomimo najlepszej chęci gestu wielkoduszności u zwycięzców nie dostrzegłem. Wręcz przeciwnie. Gdyby pokonanych przeciwników chwilowo uwięziono z obawy kontr-zamachu z ich strony, mogliby zwycięscy za przykładem księcia de Morny usprawiedliwiać to jako chwilową «dure necessite». Ale nie. Postanowiono żołnierzy walecznych, wodzów znakomitych, cieszących się jak zwłaszcza generał Rozwadowski, powszechną w narodzie sympatią i czcią, moralnie zabić, stawiając ich pod pręgierzem, jako złodziei grosza publicznego. Było to innowacją, pomysłem, na który nie wpadli ani ks. de Morny, ani marszałek de St. Arnaud, ani ministrowie Ludwika Napoleona. W tym celu puszczono w obieg oszczercze broszury.
Osiągnęły one skutek wręcz przeciwny. Oszczerstwa zanadto były potworne aby ktokolwiek w prawdziwość ich uwierzył. Zrozumiano od razu, że autorowi czy autorom broszur nie o sanację moralną chodziło, w imię której występowali. «Sanacja» była tylko wstydliwą zasłoną, poza którą kryły się uczucia nienawiści i mściwości. Zrazu sprawę uwięzionych generałów podnosiły i brały w obronę niechętne nowemu rządowi stronnictwa, podnosili je wszyscy. Wszyscy domagali się sprawiedliwości. Sprawa generałów stawała się sprawą polską, sprawą sumienia polskiego. Najboleśniejsze zaś było to, że partyjna zaciekłość kliki, która się nazywa, czy ją nazywają «piłsudczykami», rzucała cień na osobę marszałka. Co się pisało i pisze w «Głosie Prawdy» - uważanym bywa za inspirację z Belwederu". (M. Zdziechowski, ibid., str. 14-15. Podkreślenia moje - J.G.).
Prof. Zdziechowski oczywiście jest w błędzie, usiłując uwolnić Piłsudskiego od winy popełnionej wobec generałów Zagórskiego i Rozwadowskiego. To nie żadni nieokreśleni "piłsudczycy" nie związani z Piłsudskim, ale to obóz samego Piłsudskiego winę tę ponosi.
Nie potrzebuję dodawać, że żadnych win ani jednemu, ani drugiemu z tych generałów nigdy nie udowodniono.
Co się następnie stało z generałem Rozwadowskim? (O tym, co się stało z generałem Zagórskim, wiadomo jest ogólnie).
Major Marceli Kycia, znajomy generała Rozwadowskiego od wielu lat (gen. Rozwadowski był zdaje się obecny na ślubie jego rodziców i potem w latach 1917-1928 był z nim samym w stałej, przyjaznej łączności), adiutant generała Rozwadowskiego w czasie bitwy warszawskiej, a potem szwagier żony generała Sikorskiego, napisał:
"Brałem udział w opiekowaniu się generałem Rozwadowskim w okresie jego śmiertelnej choroby w 1928 roku, gdy przebywał w Lecznicy św. Józefa przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie.
Przyjechał z więzienia na Antokolu w Wilnie około 19 maja 1927 roku do Warszawy. Zjawił się u swej kuzynki, panny Dobieckiej, w jej mieszkaniu przy ulicy Siennej. Tegoż dnia go odwiedziłem. Meldował się u Piłsudskiego, potem był u mnie w domu. W tym samym dniu miał silne torsje. Potem wyjechał do Lwowa. Miewał potem ataki torsji mniej więcej co cztery tygodnie, a potem coraz częściej, tak, że musiał udać się w Warszawie do lecznicy. Lekarze w lecznicy nie umieli postawić diagnozy, nie wiedzieli co mu jest.
Jestem zdania, że został on otruty. Być może podsunięto mu coś w podróży z Antokola (z Wilna) do Warszawy. Podróż z Wilna do Warszawy odbył w towarzystwie kpt. Miładowskiego. (Oczywiście nie mam podstaw do oskarżania o cokolwiek akurat tego oficera).
Gen. Rozwadowski był człowiekiem o żelaznym zdrowiu. Do czasu uwięzienia w Antokolu nie zdradzał śladu jakichkolwiek niedomagań. Tymczasem wyszedłszy z więzienia okazał się człowiekiem ciężko chorym, i to chorym w jakiś zagadkowy sposób.
Umarł w Lecznicy św. Józefa w dniu 18 października 1928 roku. Byłem obecny przy jego śmierci; byłem jedynym świadkiem tej śmierci.
Opisuję szczegóły jego śmierci w pamiętnikach, które przygotowuję do druku. Ograniczę się tu do stwierdzenia, że miałem z nim w jego chwilach przedśmiertnych wzruszającą rozmowę. (...)
Zaraz potem, lekarz dokonał w mojej obecności szczegółowych oględzin zwłok. Między innymi oglądał oczy, zaglądając pod powieki, oraz stukał w kolana, sprawdzając reakcję nerwów. Po skończeniu badania powiedział, jakby do siebie: «myślę, że go nie otruto». Słowa te ujęte były w formę negatywną, ale były jak gdyby pełną wahania odpowiedzią na jakieś tkwiące w nim pytanie.
Płk. Szarecki w mojej obecności powiedział gen. Sikorskiemu po rozmowie z lekarzami, którzy badali ś.p. Gen. Rozwadowskiego swoją opinię o przyczynach śmierci Generała. Stwierdził, że nic pewnego powiedzieć się nie da, bo nie było sekcji zwłok. Uważa jednak otrucie za więcej jak pewne. Być może, otrucie jakąś mało znaną, wschodnią metodą trucicielską.
Rodzina chciała doprowadzić do sekcji zwłok i nawet sprowadzić specjalistę z Wiednia, ale władze polskie nie zgodziły się na to". (M. Kycia, "Uzupełniające notatki pamiętnikarskie", "Komunikaty Tow. im. R. Dmowskiego", tom I, Londyn 1970, str. 414-423, cytata ze str. 419).
Bez względu na to, jakie były przyczyny śmierci generała Rozwadowskiego, trudno uwierzyć, by przyczyną uwięzienia go w latach 1926-1927 w więzieniu na Antokolu było co innego, niż nienawiść, mściwość i zawiść Piłsudskiego. Piłsudski widział w nim rywala do sławy zwycięzcy w bitwie warszawskiej, faktycznego wodza naczelnego w tej największej, zwycięzkiej polskiej bitwie od czasów Sobieskiego i chciał go zniszczyć, a zarazem chciał mu dokuczyć i pokazać mu, że ma nad nim władzę.
Umieszczenie Rozwadowskiego w więzieniu na Antokolu jest jednym więcej dowodem na to, że Piłsudski odnosił się do niego z nienawiścią. Dlaczego? Mimowoli nasuwa się tu podejrzenie, że był o niego, jako polskiego zwycięskiego wodza, zazdrosny.
Na zakończenie niniejszego rozdziału podaję tu jeszcze jedną wypowiedź pułkownika Aleksandra Kędziora.
W dniu 29 grudnia 1974 roku odbyłem z pułkownikiem Kędziorem dłuższą rozmowę na rozmaite tematy. To co z ust Pułkownika wtedy usłyszałem uznałem za na tyle ważne, że po powrocie do domu spisałem to sobie w formie notatki o rozmowie. Już wyżej jeden szczegół, zapisany w tej notatce, wydrukowałem. Obecnie pozwalam sobie przytoczyć tu inne trzy punkty z owej ustnej wypowiedzi Pułkownika Kędziora.
"5) Zdaniem Kędziora Piłs.(udski) nie dowodził nie tylko w Warszawie, ale i w grupie Wieprza. Tyle tylko, że dał rozkaz Rydzowi i drugiemu dowódcy armii (mowa o Skierskim, - przyp. obecny, J.G.) by ruszyli w pochód.
6) Bitwa została w istocie wygrana lewym skrzydłem. Autorem pomysłu był Krajowski. Zaakceptował Zagórski, narzucił Hallerowi. Sikorski nie chciał, miał wątpliwości. Ale Haller dał mu przez telefon rozkaz, potwierdzając to co przez telefon powiedział Zagórski.
7) Gdyby Piłs.(udski) uderzył o 2 dni wcześniej, klęska sow.(iecka) byłaby zupełna. A wystarczyło by, by miał mniej dywizji. Na północy było dywizji za mało". (Notatka z rozmowy z pułkownikiem Kędziorem, sporządzona przeze mnie 29.XII.1974. Podkreślenia moje obecne - J.G.).
Komentarz. Zestawiając dane, przytoczone wyżej, dochodzę do wniosków następujących.
Dane i oceny, pochodzące z różnych źródeł i sformułowane przez różne osoby, są miejscami sprzeczne. Ogólny jednak obraz, jaki się z tych danych i tych ocen wyłania, jest jasny.
Jest oczywiste, że co najmniej poczynając od 12 sierpnia, Piłsudski przestał sprawować funkcje wodza naczelnego. Funkcje te sprawował generał Rozwadowski, formalnie z tego tytułu że był jako szef sztabu, automatycznym zastępcą. W roli tej korzystał on, w pewnym zakresie, z pomocy generała Weyganda, a także i generała Sosnkowskiego. We trzech tworzyli oni jakby komitet, który niejednokrotnie się wspólnie nad obmyśleniem i powzięciem niektórych decyzji naradzał. Wynika to nie tylko z danych, które ogłosiłem wyżej, ale także i z szeregu innych informacji, których tu dla oszczędzenia miejsca nie ogłaszam. To naradzanie się z generałami Weygandem i Sosnkowskim (a tym bardziej z dowódcami na nieco niższym szczeblu dowodzenia, takimi jak generał Józef Haller, dowódca Frontu Północnego) nie zmniejsza faktu, że rzeczywistym wodzem, pobierającym wszystkie decyzje a także okazującym główną inicjatywę, oraz wysiłkiem swojej woli, opartej o wiarę w zwycięstwo, trzymającym w garści całość operacji, był generał Rozwadowski.
Piłsudski był w okresie bitwy warszawskiej tylko dowódcą Frontu środkowego, a więc dowódcą ofensywy, przedsięwziętej przez IV i III armię znad Wieprza. Jest rzeczą sporną, czy także i tutaj rzeczywiście dowodził, czy też był tu tylko figurantem. Nie mam danych, by opowiedzieć się na rzecz jednej z dwóch ewentualności: że Piłsudski poprowadził, po zakończeniu bitwy warszawskiej, ofensywę na tyły cofającego się, pobitego w bitwie warszawskiej nieprzyjaciela, albo też, że ofensywę tę poprowadzili inni, mianowicie generałowie Skierski (dowódca IV armii, uderzenie główne) i Rydz-Śmigły (uderzenie uzupełniające), a więc że Piłsudski był tylko turystą-gościem, towarzyszącym tej ofensywie w roli dowódcy honorowego. Spór na ten temat wymaga dokładniejszego zbadania szczegółów operacji znad Wieprza. Nie ulegają tu wątpliwości tylko dwa fakty: że Piłsudski nie dopuścił do wcześniejszego wyruszenia tej ofensywy, oraz że początek tej ofensywie dał rozkaz Piłsudskiego z dnia 15 sierpnia 1920 roku, którego fragmenty wyżej cytowałem, a którego treścią było zarządzenie, że w dniu następnym ofensywa ma się rozpocząć. Te dwa fakty świadczą, że przynajmniej w pierwszej fazie ofensywy, Piłsudski był rzeczywiście dowódcą Frontu środkowego i że rzeczywiście sprawę daty rozpoczęcia tej ofensywy rozstrzygnął. Tak więc dalszego badania wymaga tylko rola Piłsudskiego w dalszym przebiegu tej ofensywy.
Jeśli idzie o dowodzenie całością działań wojennych polskich w pierwszej połowie sierpnia 1920 roku — nie ulega wątpliwości, że Piłsudski odegrał rolę naczelnego wodza w dniu 6 sierpnia, akceptując plan Rozwadowskiego, a nawet czyniąc w nim poprawki (mianowicie przesuwając miejsce koncentracji sił frontu środkowego z okolic Garwolina i Mińska Mazowieckiego w okolice dolnego Wieprza i Dęblina, względnie dokonywając wyboru między dwoma wariantami planu w tym punkcie, przygotowanymi przez generała Rozwadowskiego). Nie była to rola bardzo twórcza: polegała tylko na zaakceptowaniu powziętych przez szefa sztabu planów, a więc jedynie na podjęciu decyzji. Ale bądź co bądź była to rola tego, co miał prawo i możność, i także i wolę, decyzję powziąć. (Natomiast twierdzenie o owej samotnej nocy, w której decyzja narodziła się w jego głowie, należy odrzucić. W świetle własnych oświadczeń Piłsudskiego na Radzie Obrony Państwa, należy uznać, że jest to legenda fałszywa, którą Piłsudski wymyślił dość nieładnie, po to, by zasługę obmyślenia planu bitwy Rozwadowskiemu odebrać. Jest możliwe że w ową noc Piłsudski nad zbliżającą się bitwą rozmyślał i że jakieś elementy planu, identyczne z tym, co mu nazajutrz miał przynieść Rozwadowski, przyszły mu na myśl Jednak to, co stało się rozkazem z dnia 6 względnie 8 sierpnia, nie było owocem ani narady między Piłsudskim i Rozwadowskim, ani pomysłem Piłsudskiego, wcielonym przez Rozwadowskiego w życie w formie pisanego tekstu, lecz po prostu planem Rozwadowskiego).
Tak więc Piłsudski nie był autorem planu, przyjętego w dniu 6 sierpnia, natomiast był wodzem, który ten plan zaakceptował.
Rzeczą do wyświetlenia jest sprawa, gdzie na prawdę Rozwadowski chciał dokonać koncentracji sił, przeznaczonych do kontrataku: pod Mińskiem Mazowieckim, czy nad Wieprzem. Zarysowują się tu trzy ewentualności: że Rozwadowski sam jeszcze nie miał w tej sprawie urobionego zdania i że wystąpił z dwoma wariantami do dyskusji i do powzięcia ostatecznego wyboru; że chciał koncentracji pod Garwolinem i Mińskiem Mazowieckim i Piłsudski mu ten plan zepsuł; i że w istocie chciał koncentracji nad Wieprzem, ale umyślnie opracował dwa warianty, po to, by dać Piłsudskiemu możność dokonania wyboru, a więc okazania swej samodzielności, jednak w takich okolicznościach, by wybór padł po myśli istotnych zamiarów Rozwadowskiego. Nie mam danych do opowiedzenia się po jednej z tych trzech możliwości.
Rzeczą podstawowego znaczenia jest jednak to, że bitwa warszawska rozegrana została nie wedle planu z dnia 6 czy też 8 sierpnia, zaakceptowanego przez Piłsudskiego, lecz wedle całkiem innego planu, wyłuszczonego w rozkazie z fikcyjnym numerem 10.000, noszącego datę 10 sierpnia, oraz podpis Rozwadowskiego z datą 9 sierpnia. Rozkaz ten, sporządzony w jednym tylko egzemplarzu, ołówkiem własną ręką Rozwadowskiego nie był przedstawiony Piłsudskiemu do zatwierdzenia. Pokazany mu był tylko do wiadomości. Piłsudski położył na nim swój podpis tylko jako jeden z odbiorców. Widocznie w nawale pracy w przededniu bitwy Rozwadowski nie miał już czasu na bawienie się w ceremonię uznawania powagi nominalnego wodza naczelnego, a po prostu dowodził wojskami i Piłsudskiego się o zgodę nie pytał. Wydał rozkaz — I kazał wszystkim członkom kierowniczego aparatu wojskowego się z nim zapoznać i przyjąć go do wiadomości. Piłsudski zapoznał się z nim i przyjął go do wiadomości — na równi z innymi, takimi jak Sikorski, Latinik, Rydz-Śmigły, Żeligowski i inni. Nie występował już, jak w wypadku wydania poprzedniego rozkazu, w roli naczelnego wodza, który pobiera decyzję, lecz tylko w roli jakby podkomendnego, który podejmuje się wykonania swojej części zadania.
Widocznie w dniu 10 sierpnia Piłsudski nosił się już z zamiarem porzucenia naczelnego dowództwa i wyjazdu do Puław (po uprzedniej wizycie za Tarnowem u rodziny) — i być może Rozwadowski już o tym wiedział, choć być może nie wiedział że Piłsudski nosi się także z zamiarem formalnego podania się jako Wódz Naczelny i Naczelnik Państwa do dymisji.
Tak więc pierwszy z tych dwóch rozkazów, choć podpisany nie przez Piłsudskiego, lecz przez Rozwadowskiego, wydany był w imieniu Piłsudskiego jako naczelnego wodza. Natomiast drugi rozkaz wydany został przez Rozwadowskiego już wyraźnie w imieniu własnym jako sprawującego obowiązki naczelnego wodza.
A między obu tymi rozkazami zachodzi podstawowa różnica. Dotyczą one zupełnie innej koncepcji planowanej bitwy. Rozkaz z 6 wzgl 8 sierpnia przewidywał bitwę, której głównym elementem będzie uderzenie prawym skrzydłem (znad Wieprza) na lewe skrzydło nieprzyjaciela. Rozkaz z 9 względnie 10 sierpnia przewiduje bitwę typu kanneńskiego, mianowicie uderzenie dwoma skrzydłami, lewym i prawym, celem otoczenia nieprzyjaciela z obu stron. Przyczyną tej zmiany planu było to, że okazało się, iż nieprzyjaciel koncentruje swe główne siły na swym prawym skrzydle, a więc nie chce tylko atakować czołowo Warszawy, jak się to pierwotnie wydawało, lecz chce ją, jak Paskiewicz w roku 1831, obejść od północy. Była to zupełnie nowa sytuacja — i w tej nowej sytuacji decyzję dowódczą powziął Rozwadowski, nie pytając się Piłsudskiego o aprobatę. Oczywiście, dużo elementów rozkazu z 6 względnie 8 sierpnia pozostało nadal w mocy: nowy rozkaz budowany był na podwalinie sytuacji, stworzonej przez rozkaz poprzedni. Ale jednak zmiana koncepcji i generalnego planu była tak wielka, że przyjąć trzeba, iż bitwa warszawska, także łącznie z pościgiem znad Wieprza, przeprowadzona została nie wedle pierwszego, lecz wedle drugiego z dwóch wydanych z podpisem Rozwadowskiego rozkazów. Na powzięcie decyzji o wydaniu tego drugiego rozkazu Piłsudski nie miał już żadnego wpływu.
Nawiasowo mówiąc, także i ten drugi rozkaz nie został wprowadzony w życie w całości: Piłsudski nie uderzył znad Wieprza, tak jak od niego żądano, w czasie bitwy warszawskiej. Ruszył w pochód dopiero po bitwie, nie dla włączenia się w bitwę, ale dla pościgu. Tak więc bitwa stoczona została w sposób odwrotny niż planowano 6 wzgl. 8 sierpnia i nie w pełni tak, jak Rozwadowski planował 9 wzgl. 10 sierpnia. Nie była to bitwa kanneńska, bo uderzenia prawym skrzydłem zabrakło. Była to bitwa jednym tylko, mianowicie lewym skrzydłem. Spóźnione uderzenie prawym skrzydłem nie zamknęło kleszczów, choć odegrało ogromną rolę, zamykając nieprzyjacielowi część drogi odwrotu. W trakcie bitwy wydawane byty także i inne rozkazy, zwłaszcza dotyczące ofensywy V armii generała Sikorskiego. Ale nie miały one tak formalnego i uroczystego charakteru jak owe dwa wielkie rozkazy, wymienione wyżej. Na te nowe, pospiesznie improwizowane rozkazy, Piłsudski nie miał rzecz prosta żadnego wpływu. Były to rozkazy Rozwadowskiego — i jego podkomendnych, takich jak generał Józef Haller.
Jakie były rzeczywiste zamiary Piłsudskiego w przededniu bitwy? Czy miał on zamiar być tylko wykonawcą planów Rozwadowskiego poprowadzenia ofensywy znad Wieprza, w myśl pierwszego rozkazu, przez niego zatwierdzonego, po to, by pobić nieprzyjaciela nagłym uderzeniem w jego lewe skrzydło, a potem w myśl drugiego rozkazu, przez niego już tylko przyjętego do wiadomości, by wziąć udział w operacji w stylu kanneńskim, to znaczy poprowadzenia polskiego prawego skrzydła w uderzeniu kleszczowym, mającym osaczyć nieprzyjaciela z dwóch stron? I tylko nie dopisał w tych planach, spóźniwszy się i nie wziąwszy wskutek tego udziału w bitwie, ale jednak wziąwszy bardzo użyteczny udział w pościgu za pobitym nieprzyjacielem; pobitym w bitwie obronnej przyczółka warszawskiego i w bitwie, stoczonej na polskim lewym, a bolszewickim prawym skrzydle przez Sikorskiego?
Wszystko wskazuje na to, że zamiary Piłsudskiego były inne. Owo planowane uderzenie znad Wieprza było dla niego tylko pretekstem do skoncentrowania silnej grupy wojsk dość daleko od nieprzyjaciela pod jego osobistym dowództwem — po to, by po przegraniu bitwy warszawskiej przez Rozwadowskiego i po zdobyciu Warszawy przez bolszewików, móc się wycofać ku Częstochowie do dalszej akcji we wspólnym froncie polsko-niemiecko-alianckim. A ponieważ miał zamiar wycofać się do Częstochowy — zwlekał z wmieszaniem się do bitwy warszawskiej. Spodziewał się, że bolszewicy "wgryzą się w Warszawę" — to znaczy zdobędą ją. A on wtedy ruszy — ale nie ku nieprzyjacielowi, lecz w marsz odwrotowy, na nową, już nie wyłącznie polską linię obrony.
Do wyjaśnienia jest tu właściwie tylko jedno: kwestia, czy Piłsudski miał już przed bitwą jakieś nawiązane porozumienia z Niemcami (a także i z Anglikami), na moment, gdy bolszewicy "wgryzą się" w Warszawę i gdy przyjdzie dlań czas na wyruszenie w pochód ku Częstochowie?
Jeszcze jeden szczegół chciałbym tu poruszyć.
Generał Józef Haller pisze w swoich pamiętnikach ("Pamiętniki", Londyn 1964 Veritas, str. 199), że przywiózłszy "armię Hallera" z Francji wiosną 1919 roku, złożył wizytę Piłsudskiemu, i że wizyta ta wypadła jak następuje:
"Spodziewałem się usłyszeć od niego, jakie ma plany na najbliższą przyszłość co do organizowania Rzeczypospolitej i ustalenia granic.
I tu spotkała mnie przykra niespodzianka. Zdumiały mnie słowa wypowiedziane przez niego na samym wstępie:
— A wiecie wy, co mnie najwięcej cieszy? Oto ci, którzy chcieli mną komenderować, wszyscy są dzisiaj pod moją komendą — i wyliczył: Durski, Puchalski, Szeptycki.
Tak mnie to zirytowało, że mu wprost odparłem, iż to tak mało ważne, zaś ważne jest, jak będzie Polska wyglądała".
Powyższe wspomnienie Hallera o rozmowie z Piłsudskim rzuca, światło na psychologię Piłsudskiego. W pierwszych miesiącach niepodległości Polski, gdy Polska odrodziła się po 123 latach niewoli, gdy przygotowywany był traktat wersalski, w którego opracowywaniu Polska brała udział i który miała w roli współzwycięzcy podpisać i który miał ustalić granicę polsko-niemiecką, obalając w znacznej części rozbiory i odzyskując dla Polski, po 600 latach, szmat Śląska; i gdy równocześnie zaczynała się już wojna Polski z Rosją, od której wyniku zależało ustalenie granicy polsko-rosyjskiej; Piłsudski, stanąwszy w wyniku szeregu przyczyn na czele odbudowywanego polskiego państwa, nie tyle myśli o Polsce i o swoich zadaniach, związanych z odbudowaniem jej, co daje upust swojej satysfakcji, że ma teraz pod sobą swoich dawnych zwierzchników.
Zacytowane przez Hallera słowa Piłsudskiego, dotyczące Durskiego, Puchalskiego i Szeptyckiego, dają nam klucz do zrozumienia, co w 7 i 8 lat później myślał on o Rozwadowskim. Był on o to zazdrosny, że Rozwadowski był rzeczywistym zwycięzcą w bitwie, z której on się wycofał i którą z góry uznał za przegraną; że zdołał bolszewików pobić, mimo, że on myślał, że bolszewicy "wgryzą się w Warszawę". Szykował się do ratowania się z pogromu i do wycofania się na Częstochowę, — a tu Rozwadowski bitwę wygrał!
A co więcej, Rozwadowski nim komenderował. Wydawał rozkazy, które on przyjmował do wiadomości, podpisując je razem z innymi podkomendnymi. I potem bez zapału stosował się do żądań Rozwadowskiego, by ze swoją ofensywą nie zwlekał i w końcu rzeczywiście w pochód ruszył.
Jego zawiść i mściwość domagały się satysfakcji. Najpierw sprawił sobie tę satysfakcję napisaniem i wydaniem w roku 1924 książki „Rok 1920", w której przypisał sobie całą zasługę wygrania wojny z Rosją i wygrania także i bitwy warszawskiej. Książka ta była nie tylko polemiką z wodzem rosyjskim, Tuchaczewskim, ale i milczącym pognębieniem Rozwadowskiego. A potem, po trzydniowej, zwycięskiej wojnie domowej w Polsce, uwięził Rozwadowskiego, oskarżył go kłamliwie o nadużycia pieniężne, oraz trzymał go rok w więzieniu, co złamało mu zdrowie. Kto wie, może prawdą jest że spowodował otrucie Rozwadowskiego w więzieniu tym powoli działającą trucizną, choć wiadomość ta jest tylko przypuszczeniem i może być błędna.
Tak więc pognębił Rozwadowskiego o wiele dotkliwiej, niż Durskiego, Puchalskiego i Szeptyckiego, których tylko hierarchicznie przewyższył i sobie podporządkował. (Szeptyckiego także pognębił moralnie, czyniąc go przedmiotem przesadnych ataków krytycznych). Nie tylko okazał Rozwadowskiemu, że ma nad nim władzę, a więc może go trzymać w więzieniu, ale odebrał mu jego zasługi i pognębił go moralnie, oskarżając go niesłusznie o hańbiące występki.
Wszystko to rzuca dużo światła na zagadnienie roli Rozwadowskiego i Piłsudskiego jako tych, którzy byli, lub którym się przypisuje, lub którzy sami sobie przypisują po pierwsze obmyślenie planu bitwy warszawskiej, a po wtóre dowodzenie tą bitwą i wygranie jej. Piłsudski nie okazywałby zawiści, ani nienawiści ani mściwości wobec Rozwadowskiego, gdyby nie potrzebował mu niczego zazdrościć.
J.G.
Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”,
Pod redakcją Jędrzeja Giertycha,
Londyn 1984, str. 115-147.
1
18
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”