ZAGADNIENIE ROLI GENERAŁA WEYGANDA
GŁOS GENERAŁA RUBY
Cennym przyczynkiem francuskim do dziejów bitwy warszawskiej jest praca generała Ruby, chronologicznie wcześniejsza, jako wydawnictwo, od pamiętników Weyganda, oraz książki Weyganda-syna o ojcu.
Jest nim nosząca tytuł „La Pologne terrassee” przedmowa do pamiętników generała Faury, ogłoszona w kwartalniku „Revue Historique de l'Armée” rok 1952, Nr 4, grudzień, str. 47-66, Paryż, Nakładem Ministere de la Guerre (Ministerstwa Wojny).
Autor wypisuje na str. 49 i 50 demagogiczne i pozbawione sensu pochwały Józefa Piłsudskiego, legionów i legionistów. Dalsza jednak część jego artykułu zawiera treść zasługującą na przytoczenie i poddanie dyskusji.
Twierdzi on (na str. 51) że w końcu 1919 roku armia polska, łącznie z dywizjami hallerowskimi, liczyła 19 dywizji. Następnie podaje informacje o utworzeniu przy pomocy francuskiej szkół wojskowych w Polsce.
„W pośpiechu misja francuska stwarza szkoły (sztabu generalnego i broni) przez które przeprowadzone zostają szybko w jak największej liczbie możliwe kadry, po to, by można je było rzucić do bitwy. Szef kursu taktyki w Szkole sztabu generalnego w Warszawie, pułkownik Faury, wszczepia główne zasady licznym młodym ludziom, którzy po trzech miesiącach intensywnych studiów są wcielani do sztabów wielkich jednostek, toczących walkę z bolszewikami. Ich dobre chęci nie wystarczą dla uzupełnienia braków ich zaimprowizowanego wyszkolenia”. (Ibid., str. 51).
„Propaganda rosyjska wybucha: propaganda komunistyczna wśród proletariatu polskiego i wśród narodów zachodnich. (...) Osiągnie ona powodzenie: w lipcu i sierpniu blokada Polski okaże się skuteczna w portach francuskich, w Gdańsku i w Czechosłowacji”. (Ibid., str. 51).
„Celem Piłsudskiego, który objął równocześnie funkcje Naczelnika Państwa i wodza naczelnego, jest zapewnienie bezpieczeństwa swego kraju przez ustanowienie w granicach pierwszego rozbioru, sieci państw sprzymierzonych, które oddzieliłyby Polskę od Rosji: Łotwy, państwa białoruskiego (Mińsk), Ukrainy (Kijów). W kwietniu, zostawiając tylko osłonę na północ od Prypeci, rzuca ofensywę na Kijów, który okupuje bez bitwy, w porozumieniu z Ukraińcami Petlury. Pozostaje tam zbyt długo i ulega zaskoczeniu przez atak bolszewików, wyłaniających się na północ od Prypeci”. (Ibid., str. 51-52).
„Misja francuska robiła co mogła. Generał Henrys nie skąpił rad, ostrzegając naszych sojuszników przed nadmiernym rozciąganiem jednostek, brakiem lub niedostatecznością rezerw; zalecał przyjęcie układu rozczłonkowanego w głąb. Ale ten elegancki i wytworny kawalerzysta nie potrafił swej osoby narzucić; jedyne co osiągnął, to doprowadzenie do obecności oficerów francuskich jako doradców w sztabach. Francja i Wielka Brytania uznały także za konieczne wysłać misję plenipotariuszy, upoważnionych do powzięcia na miejscu decyzji, wiążących oba rządy: ze strony angielskiej, lord d'Abernon i generał Radcliff, z naszej strony p. Jusserand, ambasador, którego osobowość bladła w porównaniu z osobowością jego doradcy wojskowego, generała Weyganda.
Tajemnica okrywała długo rolę, odegraną przez tego ostatniego w rozstrzygających dniach sierpnia. Nic się dzisiaj nie sprzeciwia rzuceniu dziś pełnego światła.
Misja ambasadorów przyjeżdża 26 lipca do Warszawy. (Wedle innych danych przybyła 24 kwietnia. Sprawa nie jest wielkiego znaczenia, nie wdaję się więc w dociekania, która z tych dwóch dat odpowiada prawdzie — J.G.) Tegoż wieczora, po przyjęciach oficjalnych, generał Weygand odbywa bardzo długą rozmowę z marszałkiem Piłsudskim. Dobrze poinformowany dzięki raportom generała Billotte, szefa sztabu misji Henrysa, francuski generał przedstawia, od pierwszych kontaktów, warunki, które ocenia jako nieodzowne, dla przerwania sytuacji coraz bardziej niepokojącej. Wojska polskie nie biją się więcej, bo czują wszędzie chwiejność, a zwłaszcza u szczytu i bo wiedzą, że delegacja polska rokuje właśnie z sowietami na temat warunków rozejmu. Generał Weygand żąda:
— zastąpienia mniej lub więcej anonimowych rozmów telefonicznych rozkazami pisemnymi, za które dowództwo odpowiada;
— przedsięwzięcia natychmiastowych studiów nad planem kontrofensywy, którego by się (potem) ściśle trzymano;
— zastąpienia niektórych dowódców nieodpowiednich ludźmi o notorycznym talencie, usuniętych z powodów politycznych: Józefem Hallerem i Dowbor-Muśnickim.
Marszałek przyłącza się do tych sugestii”. (Ibid., str. 52).
Jak widzimy, generał Faury daje zupełnie inną wersję pierwszej rozmowy generała Weyganda z Piłsudskim, niż sam generał Weygand w liście do marszałka Focha z dnia 28 lipca 1920, który wyżej zacytowałem za książką Weyganda-syna. Z natury rzeczy bardziej wiarygodna jest relacja napisana przez uczestnika rozmowy, napisana w kilka dni po rozmowie i mająca charakter poufny, przeznaczona pierwotnie wyłącznie dla osobistości tej miary jak Foch, od relacji z drugiej ręki, ogłoszonej w 32 lata po fakcie. Z własnej relacji Weyganda widzimy, że Weygand niewiele mówił, że to przede wszystkim Piłsudski miał głos i że wywody Weyganda, w relacji dla Focha streszczone bardzo zwięźle, chyba tak jak Ruby twierdzi nie wyglądały. Oczywiście, jest możliwe, że Weygand wysunął nazwiska Hallera i Dowbor-Muśnickiego jako możliwych kandydatów na czołowe stanowiska wojskowe, ale było to chyba wspomniane tylko mimochodem, bo Weygand w swoim liście do Focha o niczym podobnym nie wspomina. Zarówno marszałek Piłsudski, jak generał Weygand wypadają w relacji Ruby'ego w porównaniu do relacji własnej Weyganda bardzo upiększeni. Nie budzi to w rezultacie wielkiego zaufania do relacji generała Ruby. J.G.
„Dnia 29 lipca rząd ofiarowuje oficjalnie generałowi Weygandowi funkcje u boku (aupres) naczelnego dowództwa i funkcje te zostają natychmiast przyjęte. Odtąd, generał Weygand, zainstalowany w Pałacu Saskim, obok (a cóte) polskiego sztabu generalnego, pracuje łącznie (de concert) z szefem sztabu generalengo, Rozwadowskim, byłym oficerem artylerii armii austriackiej, którego idee zbyt liczne zetrą się niekiedy (se heurteront) z jego ideami, ale którego szczerość i kurtuazja nie sprawią nigdy zawodu. W toku spotkań codziennych w sztabie generalnym którym towarzyszy najczęściej i wódz naczelny, zostaje wypracowany, pod impulsem naszego przedstawiciela plan kontrataku, z którego narodzi się bitwa warszawska”. (Ibid., str. 52).
Jak widzimy także i generał Ruby pisze o generale Rozwadowskim nie jako o byłym generale austriackim, lecz jako o byłym austriackim oficerze artylerii. (O Weygandzie pisze zawsze „generał” a nie „oficer francuskiej kawalerii”). Powtarza także zarzut Piłsudskiego, wypowiedziany w roku 1924, a więc o 28 lat wcześniej i potem przez wielu bezkrytycznie powtarzany, że Rozwadowski formułował „idee zbyt liczne”, a więc że rzekomo nie byt wodzem o wyraźnie wytkniętej linii postępowania i o konsekwentnym trzymaniu się powziętego planu. („Gen. Rozwadowski, jak zwykle zresztą, sypał koncepcjami, nie zatrzymując się na żadnej i zmieniając je nieledwie co godzinę” — Piłsudski „Rok 1920”, str. 111 wydania londyńskiego).
Jest jasne z powyżej zacytowanych słów generała Ruby, że jest najwidoczniej przyjętą tendencją czy doktryną francuską, pomniejszać lub przemilczać rolę generała Rozwadowskiego w bitwie warszawskiej. Francuzi, z Weygandem na czele, odnoszą się z respektem do Piłsudskiego, mimo że ich krytyczny pogląd na jego rolę wynika jasno z ich ocen, ale Rozwadowskiego traktują tak, jakby nie istniał. Wyciągam z tego wniosek, że — chcąc przypisać Francji uratowanie Polski w 1920 roku — uważają osobę Rozwadowskiego za główną przeszkodę do utrwalenia się takiej legendy i wobec tego przede wszystkim w osobę Rozwadowskiego uderzają, starając się jego rolę pomniejszyć.
Jakie to były te „zbyt liczne” idee Rozwadowskiego? Należało by je wymienić. A przynajmniej wymienić niektóre z nich przykładowo. Co Rozwadowski proponował niepotrzebnie, nie wskutek zmienionej sytuacji, ale z powodu rzekomej zmienności swego usposobienia?
W świetle tego co wiemy, przeciwnie, Rozwadowski rysuje się jako człowiek który przez cały czas trzyma się tego samego planu, wie czego chce i kieruje operacjami z całą logiką i systematycznością. Jeśli to i owo w czasie bitwy zmienia to dlatego, że nastąpiły zmiany w sytuacji (np. główna nawała bolszewicka idzie nie wprost na Warszawę, lecz dookoła Warszawy od północy) i że trzeba własne poruszenia do tej zmienionej sytuacji dostosować. Dostosować jednak nie zmieniając planu ogólnego.
A co to znaczy owe idee Rozwadowskiego i Weyganda, które się ze sobą ścierały? Czy nie należałoby tego jakoś sprecyzować? W czym się Rozwadowski i Weygand ze sobą nie zgadzali — i czyj pogląd w danej sprawie został przyjęty i wprowadzony w czyn? Czy odbiło się to dobrze, czy źle na przebiegu bitwy? Warto by to wiedzieć dokładniej.
Jak widzimy, Ruby chwali dobre wychowanie Rozwadowskiego, jego „kurtuazję” i szczerość. Ale nie mówi nic o tym, kim się Rozwadowski okazał jako wódz. Bo przecież był on w czasie bitwy faktycznym wodzem. Weygand był formalnie tylko jego doradcą. Jeśli prawdą jest, co starają się w nas wmówić Francuzi, że jego rady miały dla Rozwadowskiego znaczenie rozkazów, to nawet i w takim wypadku wypadało by coś o tym przyjmowaniu i wykonywaniu rad Weyganda przez Rozwadowskiego wspomnieć. Ograniczanie się do mówienia tylko o kurtuazji Rozwadowskiego, a więc o okoliczności nieistotnej, jest doprawdy stylem, który trochę przypomina traktowanie Weyganda przez Piłsudskiego o które się Weygand, jako przedstawiciel Francji, słusznie obraził. (Patrz niżej).
„Wobec tego, że niebezpieczeństwo stawało się coraz groźniejsze, rząd polski, w zgodzie z marszałkiem, zaproponował 10 sierpnia generałowi Weygandowi przejęcie rzeczywistych (effectives) funkcji szefa sztabu generalnego polskiej armii. Mimo trudności, wynikających z języka, braku metody w sprawowaniu dowodzenia i mimo rywalizacji personalnych, generał Weygand odpowiedział: «zważywszy powagę okoliczności i swoje uczucie, że jeśli nadal kontynuowane będzie stosowanie metody 'w przybliżeniu' (l'a peu pres), oraz fantazja, będzie się szło ku katastrofie» (depesza Nr 120 z 10 sierpnia generała Weyganda do marszałka Focha), - on nie odmawia w sposób kategoryczny, ale uzależnia swą odpowiedź od:
— upoważnienia ze strony rządu francuskiego, który musi być sędzią w powzięciu decyzji czy francuski generał może wziąć w swe ręce sytuację wojskową nie rozpaczliwą wprawdzie, ale bardzo poważnie zagrożoną (non desesperee mais gravement compromise); w każdym razie swoboda powzięcia ostatecznej decyzji musi mu być pozostawiona;
— oprócz tego pierwszego zastrzeżenia — od pewnej liczby gwarancji: Naczelnik Państwa i rząd polski zobowiążą się nie przedsiębrać żadnego środka wojskowego, o ile nie znajdują się z nim w całkowitej zgodzie; personel polski i francuski będzie używany w taki sposób, jaki on uzna za pożyteczny: «musi mi być zapewniony absolutny udział misji; to będzie jedyny kamień równowagi w moim budynku»„. (Ibid., str. 52-53).
Mamy tu informacją zadziwiającą: że rząd polski i marszałek Piłsudski zaproponowali Weygandowi w dniu 10 sierpnia objęcie stanowiska szefa sztabu polskiej armii, a więc usunięcie generała Rozwadowskiego i zastąpienie go generałem cudzoziemskim. Czy to prawda? — 10 sierpnia premierem był p. Witos. Pamiętniki jego nie wykazują najmniejszego śladu, by rząd polski wówczas lub w jakimkolwiek innym czasie zrobił podobne posunięcie. Także nic na to nie wskazuje, by posunięcie takie było zrobione przez Radę Obrony Państwa, lub było jej wiadome. W najbliższym do owej daty czasie odbyły się dwa posiedzenia Rady Obrony Państwa: czternaste posiedzenie w dniu 6 sierpnia i piętnaste posiedzenie w dniu 11 sierpnia. Posiadamy protokoły tych posiedzeń, zarówno ich części jawnej, jak i ich części tajnej. Wiemy o tym, że na obu tych posiedzeniach obecny był szef sztabu generał Rozwadowski i składał sprawozdania co do sytuacji wojskowej. Nic na to nie wskazuje, by jego rola jako szefa sztabu była zachwiana. W obu tych posiedzeniach uczestniczyli także Piłsudski i Witos.
Czy więc generał Ruby mówi po prostu nieprawdę? Nasuwa się podejrzenie, że jednak coś tam dziwnego w owej chwili za kulisami się stało.
Twierdzenie generała Ruby potwierdza ze swej strony pułkownik Le Goyet na omawianym wyżej, paryskim kolokwium. Powiedział on co następuje:
„10 sierpnia gwałtowne pogorszenie się sytuacji skłania rząd polski, za zgodą Piłsudskiego, do zaproponowania generałowi Weygandowi wzięcia efektywnego (effectivement — podkreślenie wydawców „Colloque”) funkcji szefa sztabu generalnego. Decyzja do powzięcia jest wielkiej wagi. Telegrafuje on do Paryża”. („Colloque, op. cit., str. 21-22). W dalszym ciągu, podane są dane o owej depeszy identyczne z podanymi przez generała Ruby. W dalszym ciągu, na tej samej stronicy (22) pułkownik Le Goyet pisze o rozmowie Piłsudskiego z Weygandem, w wyniku której „w sposób półoficjalny generał Weygand był potem przez kilka dni polskim Naczelnikiem Państwa”, o czym już wyżej pisałem, powołując się na powtórne podanie przez pułkownika Le Goyet twierdzenia że generał Weygand od chwili wyjazdu Piłsudskiego nad Wieprz, był w sposób półoficjalny zarówno Naczelnikiem Państwa, jak Wodzem Naczelnym w Polsce („Colloque” str. 48).
Czy jest możliwe, by generał Ruby i pułkownik Le Goyet mówili nieprawdę, twierdząc, że w dniu 10 sierpnia zaproponowano generałowi Weygandowi z polskiej strony objęcie stanowiska polskiego szefa sztabu, to znaczy zajęcie miejsca dotychczas zajmowanego przez generała Rozwadowskiego? Żaden dokument na to nie wskazuje, by taka propozycja uczyniona została generałowi Weygandowi ze strony polskiego rządu. Ale depesza Weyganda do rządu francuskiego w tej sprawie — to jest przecież dokument. Przydało by się, by dokument ten został przez czynniki francuskie (historyków francuskich) w całości ogłoszony. Pozwoliło by to nam dowiedzieć się konkretnie, kto, a więc jaka osoba tę propozycję Weygandowi uczyniła. Jak dotąd, w obu relacjach, Rubyego i Le Goyeta wymienione jest tylko jedno nazwisko, mianowicie Piłsudskiego. Czy to Piłsudski zaproponował 10 sierpnia 1920 roku Weygandowi, by został polskim szefem sztabu — to znaczy zastąpił Rozwadowskiego? Jeśli tak było, trzeba stwierdzić, że Piłsudski popełnił tu czyn samowolny, do którego nie miał prawa. Uczynił to zapewne z nienawiści do Rozwadowskiego, tego Rozwadowskiego, którego następnie, objąwszy w Polsce w wyniku trzydniowej wojny domowej władzę dyktatorską, umieścił na rok w więzieniu, oskarżając go w sposób oszczerczy o przestępstwa kryminalne.
Widzimy zresztą z treści depeszy generała Weyganda, który propozycję Piłsudskiego wziął na serio, że na objęcie funkcji polskiego szefa sztabu wcale ochoty nie miał. J.G.
Generał Ruby pisze dalej:
„Rząd francuski odpowiedział, zostawiając pełną swobodę działania generałowi Weygandowi, ale żądając, w zgodzie z Anglikami, dodatkowych gwarancji, a w szczególności nominacji wodza naczelnego, który by nie miał obowiązków rządowych.
Ostatecznie, w dniu 13 sierpnia, generał Weygand sformułował odmowę ostateczną. Bitwa miała się lada chwila zacząć; radykalna zmiana, dokonana w dowództwie które ją (bitwę) przygotowało odebrałoby dowództwom i wojskom zaufanie do ich zwierzchników. Nie przeprzęga się po środku brodu. Generał Weygand wolał pozostać w swej poprzedniej roli doradcy”. (Ruby, op. cit. str. 53).
A więc generał Weygand uczynioną mu przez nie wiadomo kogo propozycję odrzucił. Sprawa ta zasługiwałaby na dokładniejsze wyświetlenie w oparciu o archiwa francuskie. Wydaje się, że sprawa ta rzuca podejrzane światło na rolę Piłsudskiego. Jest ona jeszcze jednym argumentem, potwierdzającym rolę generała Rozwadowskiego jako wodza i zwycięzcy, oraz potwierdzającym to, że Piłsudski w zwycięstwo w bitwie warszawskiej nie wierzył i uprawiał intrygi, które uwalniały go od odpowiedzialności za zbliżającą się w jego mniemaniu klęskę.
Jest w każdym razie widoczne, że Weygand wodzem w bitwie warszawskiej nie był. Jest to widoczne także i stąd, że bitwa w sposób oczywisty potoczyła się nie wedle jego poglądów. Pragnął on, w myśl rad Focha, zatrzymać polską armię na jakiejś stałej linii, dłużej się na tej linii utrzymać, wojsko polskie przeorganizować i dopiero potem ruszyć do ofensywy, która stawiałaby sobie cele ograniczone prawdopodobnie jakąś linię Curzona. A tymczasem armia polska przegrupowała się w ciągu kilku tygodni — i ruszyła zaraz do przeciwnatarcia, które pozwoliło jej w ciągu następnych dwóch miesięcy dotrzeć w okolice Mińska Litewskiego i Kamieńca Podolskiego.
Generał Ruby pisze dalej:
„Plan bitwy został urzeczywistniony w myśl idei zatrzymania armii frontu północnego (pod rozkazami generała J. Hallera) na Bugu.
Gros armii tego frontu wycofało się następnie na linię oznaczoną przez:
— Wisłę wokół Dęblina,
— przyczółek mostowy zorganizowany na wschód od Warszawy,
— Narew pod Pułtuskiem.
Utworzyły one grupę trzech armii, z południa na północ, 2-gą, 1-szą i 5-tą. Generał Weygand spowodował powierzenie (fit confier) dowództwa tej ostatniej dowódcy młodemu i energicznemu który odznaczył się na czele oddziału nad Prypecią, generałowi Sikorskiemu; ale armia ta nie zdołała się ustalić nad Narwią i musiała wycofać się aż nad Wkrę.
W tym samym czasie masa uderzeniowa została utworzona za Wieprzem, złożona z dwóch armii, 4-tej (generał Skierski), w tajemnicy oderwana od nieprzyjaciela na froncie północnym, oraz 3-cia (generał Rydz-Śmigły), sprowadzona z frontu południowego szosą i koleją żelazną; umieszczona eszelonami na prawo, ta ostatnia nie miała jeszcze kompletnych efektywów w momencie bitwy.
Na froncie południowym została tylko pozostawiona osłona naprzeciw Budiennego, szczęśliwie będącego u kresu sił.
Umieszczenie na swoich miejscach dokonane zostało w pierwszych czternastu dniach sierpnia bez zwrócenia uwagi bolszewików; ci ostatni, pijani swoim powodzeniem, nie wyobrażają już sobie możliwości reakcji ze strony przeciwnika, biegną ku Warszawie i Toruniowi, rozciągają swoje siły i oddalają się od swoich baz. To jest nawała.
Dnia 14-go wszędzie jest nawiązany kontakt: zaciekłe walki nawiązują się na przyczółku mostowym Warszawy, dobrze zaopatrzonym w artylerię, tak że jego pozycja nie jest poważnie naruszona. Na północy, nad Wkrą, generał Sikorski, ze stanowczą decyzją, przedsiębierze ofensywę, w ciągu trzech dni odrzuca wszędzie przeciwnika; ten ostatni posunął swoje prawe skrzydło bardzo daleko w kierunku korytarza pomorskiego, osłabiając się przez to bez pożytku dla bitwy.
Wojska rosyjskie biorące udział w walce, zużywają się bez możności zostania wzmocnionymi. Zaczynają one tracić odwagę, gdy, 16 sierpnia, ugrupowanie manewrowe, pod bezpośrednimi rozkazami marszałka Piłsudskiego, rusza do ataku, prosto na północ. Rozprasza ono słabe oddziały rosyjskie umieszczone jako straż na lewym skrzydle i całkowicie zaskoczone. A potem, to jest posuwanie się naprzód bez oporu, wykonane z całą szybkością do jakiej jest zdolny tak znakomity piechur, jakim jest żołnierz piechoty polskiej. Armia czerwona wyczerpana nie czeka na uderzenie i rozpoczyna odwrót.
Pułkownik Faury był wyznaczony na oficera łącznikowego przy generale Skierskim, dowódcy 4-tej armii. Opisał on na żywych stronicach te halucynujące marsze w czasie których brane były tysiące uciekających, należących do czterech różnych armii, ale wśród których doznawano również uderzenia ze strony oddziałów mniej zdemoralizowanych, które szukały dla siebie drogi wyjścia. (...) Ostatecznie, bolszewicy, przyciśnięci do granicy pruskiej, mają tylko te środki ratunku, jakimi są wycofanie się za granicę pruską, lub kapitulacja. Ostatnią bitwę stacza korpus kawalerii Gaj-Chana (Gay-Khan); po zaawanturowaniu się aż pod Toruń, a następnie pojawiwszy się pod Mławą, przeszedłszy na poprzek armii 5-tej i załamawszy się przed barierą 4-tej, przechodzi on do Prus przy dźwięku fanfar wojennych.
Zwycięstwo było kompletne, będące do zawdzięczenia planowi manewru prostemu, a wykonanemu z zaciekłością, zarówno jak powrotowi morału wojsk, zadziwiającemu zjawisku zarażenia patriotyzmem, pochodzącym z tyłów. Sukces był także ułatwiony przez brak reakcji ze strony nieprzyjaciela, który przerzucił się bez fazy przejściowej od lekceważenia nieprzyjaciela do bierności bez nadziei, co jest cechą wojsk improwizowanych.
Generał Weygand miał udział rozstrzygający w obmyśleniu i przyjęciu planu bitwy. Przez swój nacisk spowodował zatrzymanie odwrotu na Bugu i skorzystanie z uzyskanego wytchnienia dla przygotowania bitwy, do której zostały sprowadzone jednostki, wydobyte z frontu południowego; przeczuł on wielki ruch okrążający armii rosyjskich w kierunku korytarza pomorskiego i zajął się daniem 5-tej armii, wraz z wyjątkowo dynamicznym dowódcą, misji wyraźnej i efektywów potrzebnych do jej wykonania. Sprzeciwił się manewrowi lewym skrzydłem, który by tylko odrzucił część wojsk rosyjskich frontu północnego na wojska frontu południowego i nie byłby rozstrzygający.
Byłby on jednak życzył sobie akcji bardziej gryzącej, polegającej na mniej głębokim odwrocie i zatrzymaniu się na rzece Liwiec (rzece Siedlec), podczas gdy kontratak, wyruszający bliżej nieprzyjaciela niż w rzeczywistości, byłby uderzył od razu na flankę nieprzyjacielską bez potrzeby wykonania drogiego marszu zbliżenia. Ale ostateczna koncepcja polska różniła się od jego koncepcji tylko sposobem wykonania (modalite d'execution). Dyskusja trwała aż za długo i była tak gwałtowna, że generał musiał domagać się interwencji rady ministrów. (Należy przypuszczać, że rady ministrów polskiej - J.G.). Wyraził on swą zgodę, i spowodował czuwanie nad ścisłym wykonaniem manewru przez oficerów misji. Ci ostatni okazali się ludźmi serca i obowiązku, co jest nie bez zasługi, gdyż gdyby byli wpadli w ręce przeciwnika byliby natychmiast rozstrzelani”. (Ruby, ibid., str. 54-56. Podkreślenia moje - J.G.).
Z powyższego opisu wynika w sposób oczywisty to, że to plan polski był ostatecznie przyjęty i wykonany. Generał Weygand sprzeciwiał się przyjęciu tego polskiego planu, wyobrażał sobie akcję pomyślaną inaczej, odwołał się do polskiego rządu — ale wreszcie ustąpił. Oczywiście, jest prawdą że był w wysokim stopniu pomocny, co się wyraziło w oddziałaniu na działania i organizację 5-tej armii. Także i pomagający mu francuscy oficerowie odegrali wybitną i chwalebną rolę. Ale istota sprawy polega na tym, że bitwa była owocem wysiłku narodu polskiego, osiągnięciem wielkiej masy polskiego żołnierza i dziełem polskich wodzów, a przede wszystkim generała Rozwadowskiego.
„W kilka dni po bitwie, uważając swoją misję za skończoną, generał Weygand w towarzystwie ambasadorów nadzwyczajnych, ruszył w drogę powrotną do Francji. W chwili swego wyjazdu był przedmiotem wzruszających manifestacji ze strony polskiego rządu, ze strony zarządu miejskiego Warszawy i więcej jeszcze ze strony ludności miasta, która w ciągu szeregu godzin defilowała przed pałacem Krasińskich, rezydencją generała, składając stosy kwiatów pod jego nogami.” (Ruby, ibid., str. 56).
Trudno się oprzeć uczuciu przykrości na myśl, że rzeczywisty zwycięzca w bitwie warszawskiej, generał Rozwadowski, z takimi oznakami wdzięczności polskiego narodu się nie spotkał.
„Będąc posłusznym wzniosłemu i wspaniałomyślnemu uczuciu poprawności wobec wodza naczelnego, którego pozycji w wojsku nie chciał za żadną cenę umniejszyć generał Weygand oświadczył wówczas, że zwycięstwo było czysto polskie, co jest ścisłe w ścisłym sensie tego zdania, gdyż na wojnie liczy się tylko decyzja i wykonanie. Przez swoje milczenie pozwolił dobrowolnie na to, że ta teza została mu następnie przypisana i była szeroko eksploatowana.” (Ruby, ibid., str. 56. Podkreślenie moje - J.G.).
Ale teza ta eksploatowana była potem nie po to, by podnieść rozstrzygającą rolę rzeczywistego polskiego wodza i zwycięzcy, generała Rozwadowskiego, lecz by podmurować fałszywą legendę Piłsudskiego.
„Wdzięczność wielkich nie jest rzeczą tego świata. Wdzięczność ludów, często intuicyjna, jest bardziej spontaniczna i bardziej bezinteresowna. Ludność polska nie zadała kłamu tej regule, gdyż na peronie pociągu generała miały miejsce manifestacje analogiczne do tych z Warszawy. Dwaj generałowie, Rozwadowski i Sikorski dali później ograniczone świadectwo (temoignage ąualifie) ruchowi ludowemu: w swoich przemówieniach zarówno jak w swoich pismach przypisywali oni generałowi Weygandowi i jego współpracownikom dużą część sukcesu. Rozwadowski umarł w więzieniu, Sikorski znalazł się na wygnaniu. Nie mieli oni naśladowców.
Całkiem zwyczajnie zresztą, generał Weygand przenosił na swojego szefa swoją własną zasługę. Słyszałem sam, jak on cytował zdanie pożegnalne, zwrócone do niego przez generała Henrys, który nie zawsze potrafił zapanować nad pewnymi wrażliwościami, złączonymi z faktem zdobycia pozycji pierwszoplanowej przez jego kolegę o wiele młodszego: «nikt inny prócz pana nie potrafiłby osiągnąć tego, co pan osiągnął, gdyż za panem wznosił się cały autorytet marszałka Focha».
Czas dokonał swego dzieła. Jest dziś możliwe wypowiedzieć bezstronny sąd o tej granicy historii: tradycyjna brawura polskiej armii nie byłaby wystarczyła do odwrócenia położenia tak groźnie narażonego. Brak było ducha i wytrwałości, zdolnych do przekształcenia wojska które zrobiło się bierne i dowództwa które upadło na duchu. Generał Weygand przyniósł i jedno i drugie.” (Ruby, ibid., str. 56. Podkreślenia moje - J.G. Nie jest prawdą, że Rozwadowski umarł w więzieniu. Umarł w z górą rok po wypuszczeniu z więzienia).
*
* *
Do pracy Faury'ego i przedmowy Ruby'ego dołączona była przedmowa generała Weyganda, a więc jeszcze jedno własne wystąpienie Weyganda z informacjami o jego roli w Polsce w 1920 roku. („La Pologne terrassee”, przedmowa Weyganda, „Revue Historiąue de 1'Armée” jak wyżej, rok 1953, Nr 1-szy, str. 131-132).
Najważniejsza część tej przedmowy brzmi jak następuje:
„Charakter narodowy, dumny aż do podejrzliwości, nieufność narodu, dla którego prześladowanie było chlebem powszednim, nieuniknione różnice po stuleciu okupacji niemieckiej, rosyjskiej, austriackiej, sprawiają, że zadanie doradcy jest delikatne. Doradca ten, uwiedziony przez przystępność swojego rozmówcy, przez jego wyszukaną uprzejmość, przez jego nadzwyczajny dar władania językami, przez czas pewien robi sobie złudzenia. Wkrótce jednak zdaje sobie sprawę, że jego argumenty nie były przekonywające, nie dlatego, że nie zostały zrozumiane - były zrozumiane natychmiast - ale ponieważ zachodzi cały świat różnicy między zrozumieniem a urzeczywistnieniem w środowisku gdzie dyskusja i retoryka należą do tradycji odziedziczonej po przodkach.” (Weygand, ibid., str. 131. Podkreślenie moje - J.G.).
Jest to w sposób oczywisty wylew irytacji, skierowany przeciwko Rozwadowskiemu. Weygand pisze, że Rozwadowski słuchał jego rad bardzo grzecznie, ale się do tych rad nie stosował. Miał swoje poglądy i koncepcje, odmienne od Weyganda i robił nie to, co mu Weygand radził, ale to, co sam uważał za właściwe. A co było od rad Weyganda całkiem różne.
Krytyka i irytacja tego rodzaju byłaby całkowicie uzasadniona — gdyby bitwa była przegrana. Weygand miałby prawo wtedy mówić: dawałem wam dobre rady, ale się do nich nie zastosowano. I oto mamy rezultaty.
Ale przecież bitwa została wygrana. Rozwadowski nie słuchał rad Weyganda — i bitwę wygrał. Najwidoczniej jego własne koncepcje były słuszne. Wysłuchiwał z całą kurtuazją rad Weyganda, być może przyjmował, że są one słuszne w teorii — ale najwidoczniej uznawał, że nie są one słuszne, czy praktyczne, czy wykonalne w warunkach polskich w danej chwili. I postępował całkiem inaczej, niż mu Weygand radził. Gdyby żył w roku 1953, roku napisania powyższych słów przez Weyganda, miałby prawo powiedzieć: drogi Generale, niech Pan da spokój tej krytyce nieposłuszeństwa wobec Pańskich rad. Robiłem to, co uważałem że robić trzeba i bitwę wygrałem. O co więc Panu chodzi?
Powyżej zacytowane słowa Weyganda są także jednym więcej dowodem, że to nie Weygand, lecz Rozwadowski wygrał bitwę warszawską.
Dowodzą one również, że Weygand był wobec Rozwadowskiego gniewny, zirytowany i być może zazdrosny. J.G.
W dalszym ciągu Weygand pisze:
„Prawdziwa w każdej dziedzinie, uwaga powyższa jest jeszcze prawdziwsza w dziedzinie wojskowej, gdzie Polak, wprawiony w słuszną dumę przez przeszłość o rzadkim bogactwie, osiągniętą najczęściej kosztem walk w warunkach nierówności, uważa się za równego każdemu cudzoziemcowi. Nie przyjmie więc on rady jak tylko wtedy, gdy odpowiada ona jego aspiracjom i jego zdolnościom. We wszystkich epokach, oficerowie francuscy, którym powierzono misję w Polsce, podkreślali tę tendencję z mniejszą lub większą bezstronnością.
W dramatycznych okolicznościach, rząd polski nie odmówił odwołania się do rad aliantów, którym zwycięstwo drogo osiągnięte dawało doświadczenie, którego brak było armii dopiero się rodzącej. Ale gdy niebezpieczeństwo minęło, żegnaj mój święty (adieu le saint)”. (Weygand, ibid., str. 131. Podkreślenie moje—J.G.).
Mamy tu w dalszym ciągu widoczny wylew animozji do Rozwadowskiego. Rozwadowski miał za zadanie i miał intencję wygrać bitwę. Jeśli mu radzono coś, co jego zdaniem zwycięstwu nie sprzyjało, miał obowiązek i prawo rad nie przyjąć. Nie ma się co o to gniewać, zważywszy, że zwycięstwo osiągnął i że bitwa przegrana nie była.
Polska w wysokim stopniu potrzebowała alianckiej pomocy, a już zwłaszcza dostaw materiału wojennego — i dlatego zwracała się do aliantów o poparcie. Miała także podstawy uważać, że doświadczenie armii francuskiej i jej wodza Focha, również reprezentowanego przez swego zastępcę Weyganda, jest dla niej cenne i że warto z niego skorzystać. Ale przecież generał Rozwadowski także miał swoje własne, cenne doświadczenia wojenne i wodzowskie. Naprawdę i bez przesady był Weygandowi kwalifikacjami równy. Jeśli pomiędzy poglądami Rozwadowskiego i Weyganda zachodziły różnice, trzeba było Polakom robić to, co uznawali za lepiej odpowiadające ich położeniu. I jak wiemy, robiąc to, zrobili słusznie. A czy mamy pewność, że ścisłe zastosowanie się do rad Weyganda byłoby Polsce dało zwycięstwo? Wygląda na to, że nie. Weygand nie ma się o to co gniewać.
A w których to epokach bywali w Polsce oficerowie francuscy i mieli sposobność polskie osiągnięcia i wysiłki wojenne krytykować?
Było to za czasów konfederacji barskiej i za czasów napoleońskich. Nie wiem, jakie były francuskie krytyki polskiego wysiłku wojennego w czasach napoleońskich. Może i były i może i były słuszne. Ale zważywszy że Napoleon nie odbudował Polski, lecz tylko zbudował Księstwo Warszawskie, wysiłek polski, mimo wszystkich możliwych krytyk był ogromny. A wkład polski w napoleoński wysiłek także i przed założeniem Księstwa Warszawskiego, a wynagrodzony niekoniecznie najgorliwiej i najlojalniej — wystarczy wymienić San Domingo — zasługiwałby chyba na ocenę mniej zgryźliwą.
A konfederacja barska? Polska była wtedy w stanie upadku. Czy można wyciągać daleko idące wnioski z tego, co się widziało w takim czasie? — Tak samo: czy mamy oceniać zdolności wojenne Francji na podstawie tego, czego dokonała ona w roku 1940-tym i co mieli sposobność obserwować żołnierze i oficerowie polscy dywizji polskich we Francji w owym czasie?
Natomiast wszystkich naszych Wiedniów, Chocimów, Beresteczek, obron Częstochowy, Cecor, Kłuszynów, Kircholmów, Warn, Grunwaldów, Legnic, Psich Pół, Francuzi nie obserwowali. A czasem nawet obserwowali z daleka jako wrogowie — sprzyjając nie nam, lecz Turkom, Szwedom, Prusakom.
*
* *
Artykuł generała Ruby jest przedmową do pamiętnika generała Faury i jest temu generałowi w znacznym stopniu poświęcony, dodaję więc tu dotyczącą go wypowiedź polskiego generała Mariana Kukiela, przed pierwszą wojną światową jednego z najbliższych współpracowników Piłsudskiego i także i w czasie owej wojny, oraz w pierwszych latach powojennych jednego z najżarliwszych jego stronników.
Generał Kukiel pisze:
„14 czerwca 1919 powołana została do życia Wojenna Szkoła Sztabu Generalnego z gen. Puchalskim, b. dowódcą Legionów, jako komendantem, a składem naukowym francuskim, z pomocniczą rolą polskich wykładowców i tłumaczy; nazajutrz nastąpiło otwarcie pierwszego wojennego kursu Szkoły. Słuchacze byli dobierani przez komisję pod przewodnictwem drugiego wiceministra spraw wojskowych spośród oficerów nadających się do służby w istniejącym już korpusie oficerów sztabu generalnego, dotąd złożonym prawie wyłącznie z oficerów wykształconych przez austriacką szkołę wojenną (Kriegsschule) - a mniej licznych przez Akademię sztabu Generalnego w Petersburgu. Absolwenci pierwszego kursu wojennego szkoły warszawskiej byli pierwszymi wykształconymi w szkole polskiej (choć, jak wypominał im wódz naczelny, przez Francuzów, nie Polaków). Dała nam misja francuska grono znakomitych profesorów. Dyrektorem nauk został Faury. Katedrę służby sztabu objął płk. (później generał) Jordan, wielka powaga, z ogromnym doświadczeniem. Wspaniały był wykładowca kawalerii płk. Loire, olbrzym, chyba kirasjer, który - jak jego poprzednicy i następcy — musiał uczyć, że epoka konnych walk się skończyła, ale gdy przyszła kampania sierpniowa podpędzał pod Ciechanowem naszych ułanów. Znakomitym wykładowcą i wielkim przyjacielem naszym był artylerzysta płk. Juillard. Wszyscy stanowili pierwszorzędny garnitur. Ale - z żalem wyczytuję w relacjach - żaden z tego składu profesorskiego poza Faurym nie zdobył sobie szczególnego przywiązania uczniów. Nauka ta była nie tylko w obcej mowie, choć dobrze tłumaczonej na język polski. Był rozbrat między tą rzeczywistością wojny na Zachodzie, z której wynikła, a rzeczywistością naszą. To stwierdza wiele przytoczonych opinii naszych sztabowców. Najoględniej to formułuje gen. bryg. Władysław Powierza: «Francuzi dali nam swą wielce gorliwą pracę, doskonałe wyszkolenie w pracy sztabowej, w jasności i precyzji techniki myślenia: z trudem natomiast przychodziło im przestawić się z kategorii pojęć wojny pozycyjnej na polską ruchomą. Uwaga ta nie dotyczy oczywiście generała Faury, który był wyjątkowym talentem o niezwykle elastycznym myśleniu». Coraz głębiej sięgał w problematykę wojny nowoczesnej w warunkach polskich. Dostosowywał już w pewnej mierze do naszego położenia francuską instrukcję o użyciu taktycznym wielkich jednostek. A gdy odbył jeszcze w roku następnym kampanię sierpniową przy naszej IV armii w manewrze znad Wieprza, potężny jego umysł zaczął pracować nad jakąś syntezą: doktryny francuskiej, w której wszystkim stał się ogień (...) z doświadczeniem polskim. A w naszej wojnie ruchomej nie tylko ilościowo wszystko się zmieniało, ale wracały stare pojęcia przełamywania frontów, manewru flankowego, obejścia, osaczenia. Element ruchu i szybkości. «Activité-vitesse». Faury podjął budowę doktryny operacyjnej na stosunki polskie, pomyślanej jak oceniają jego uczniowie - genialnie. Wiedzieliśmy o tym gdy w r. 1925 mówiliśmy z gen. Sikorskim, wówczas ministrem, o doktrynie operacyjnej, nad którą pracowała nasza komisja i marzyło się nam że Faury'ego zatrzyma się na stałe, zrobi polskim generałem. Odejście Sikorskiego przekreśliło te rachuby. Okres 'francuski' naszej szkoły - przemianowanej na Wyższą Szkołę Wojenną w której Faury był dyrektorem nauk, dobiegał kresu. Rok 1926 przyniósł likwidację misji francuskiej. W roku 1928 odszedł Faury — uwielbiany przez setki swych wychowanków za mądrość, wiedzę, mistrzostwo w nauczaniu, intuicję twórczą i wielkie, szlachetne serce. (...)
Co do Szkoły, cofnąć się musimy do jej zaczątków. Wiadomo że było wiele powodów, dla których jej nie lubił wódz naczelny. Bo nazywała się pierwotnie Szkołą Wojenną Sztabu Generalnego. On zaś zżymał się na same wyrazy 'sztab generalny', szydził zeń że 'najgeneralniejszy', nienawidził 'oficerów SG' jako kasty, widział w nich raz skostniałych rutynistów, innym razem przeuczonych mądrali, którzy chcieliby uczyć swoich dowódców. Nie pomogła zmiana nazwy na Wyższą Szkołę Wojenną, ani późniejsza - oficerów SG na 'dyplomowanych'. Uraz trwał. A potęgowała go inna plama: że wychowani przez Francuzów tkwiących w doktrynie 'pana strategii — okopu'. Sądziłem błędnie, że nigdy nie przekroczył progów tej szkoły. Z tej księgi dowiaduję się że był tam (w jesieni 1921 r.) z wykładem o swej pracy w przygotowaniu i planowaniu bitwy warszawskiej. (...) Relację o tym wykładzie ogłosił ówczesny słuchacz (...) gen. bryg. Tadeusz Alf-Tarczyński. (...) Autor cytuje słowa gen. bryg. Kordiana Zamorskiego: «Komendant naszej szkoły nie lubił, bo francuska, ale nas jeszcze lubił, a więc przyszedł», — a dodaje inną przyczynę - «był nią gniew, była gorycz świadomości, że znaleźli się Polacy, których karle umysły i serca były tak zaślepione nienawiścią, iż wbrew faktom, wbrew prawdzie, rozsiewali upokarzające kłamstwo, że zwycięstwo było dziełem obcym. Nie polskiego naczelnego wodza, lecz gen. Weyganda». Tarczyński sądzi, że «Komendant postanowił rozpocząć walkę z tą plotką, tym oszczerstwem i po raz pierwszy przemówił publicznie o sobie jako jedynym nie dzielącym się z nikim odpowiedzialnością twórcą i wykonawcą planu bitwy nad Wisłą». I to w obecności szefa misji wojskowej i oficerów francuskich, którzy kazali sobie dyktować każde słowo”. (Kukiel „Mózg armii. Uwagi i przyczynki do księgi 50-lecia Wyższej Szkoły Wojennej”. „Wiadomości”, tygodnik, Londyn 12 kwietnia 1970. Podkreślenia moje-J.G.)
Fragment relacji Alfa-Tarczyńskiego o odczycie Piłsudskiego już wyżej cytowałem. Generał Kukiel odpowiedział na tę relacją jak następuje.
„Rzeczywistość była zaś taka, że Naczelny Wódz przed objęciem 12 sierpnia dowództwa frontu środkowego, tj. grupy uderzeniowej, poruczył kierownictwo operacji na innych frontach, a w szczególności w Warszawie, 'wielkiej trójce', którą składali szef sztabu generalnego Rozwadowski, generał Weygand i minister Sosnkowski. Ci przez cały krytyczny tydzień — do 18 sierpnia — odpowiadali za przebieg walk o Warszawę, której podstawowy rozkaz z 6 sierpnia nakazywał bronić i na północ od ujścia Bugu i Narwi, gdzie armia 5-ta gen. Sikorskiego miała «związac i pobić» obchodzące siły nieprzyjacielskie. Nad tym mieli czuwać. Zadanie wypełnili z nawiązką. Łączność szefa sztabu z naczelnym wodzem była stała. Nie było nieporozumień co do zadań. W przeddzień wyruszenia «grupy uderzeniowej» frontu środkowego pisał Weygand do Naczelnego Wodza że wszystkie siły nieprzyjacielskie na froncie północnym są uwikłane w walkach i związane — że nic nie stanie na drodze rozwinięciu się jego manewru (na tyły przeciwnika). Nie przywłaszczał sobie Weygand ani tej idei manewru, ani wyłączności kierownictwa poprzedzającymi go walkami o Warszawę. Ale dla niej był w dniach zagrożenia jednym z najbliższych spośród wybawców, a tym więcej budzącym wdzięczność, że znakomity żołnierz sprzymierzonego narodu. Wdzięczność dla niego wybuchała wszędzie gdzie się ukazał. Nie było w tym 'oszczerstwa' ani nienawiści. Mówił mi potem płk. Jordan maksymę francuską:
«Wdzięczność jest szlachectwem narodów». (...)
Treść wykładu, podana przez Alfa-Tarczyńskiego jest zadziwiająca: zachodzi przypuszczenie że pamięć autora relacji zawiodła. 'Komendant' — a pamiętać trzeba że wtedy jeszcze naczelnik państwa — mówił rzekomo w kilka miesięcy po zawarciu traktatu ryskiego do kilkudziesięciu zebranych oficerów, w tym kilkunastu Francuzów, że od wyniku przyszłej wojny z Rosją zależy niepodległość Polski, że 'ta wojna' (zapewne jej wynik) jest groźbą dla jej bytu, że strategiczne warunki są złe, że front jest niezwykle trudny do obrony, że istnienie niepodległej Ukrainy skracałoby go o połowę — i oskrzydlałoby front rosyjski, a przez samo swe istnienie osłabiałoby potencjał wojenny Rosji. Później szkicował przebieg kampanii, chwaląc «świetność dowodzenia» Śmigłego «w przeciwieństwie do tego co było na północy», a nie wspominając o odmiennym stosunku sił. I przeszedł do sytuacji lipcowej, zaczął mówić o sobie, tonem skargi, padały słowa «myślałem», «chciałem», «bałem się», «łamałem się z sobą», «popełniłem nonsens strategiczny, dając do uderzenia zaledwie ułamek tego, co dałem do obrony» i tu zdumiewająca wypowiedź”: (Kukiel, Ibid. Podkreślenia moje — J.G.)
Dalej Kukiel przytacza ową wypowiedź o „wgryzieniu się w Warszawę”, czyli dopuszczeniu do zdobycia Warszawy przez bolszewików, co już cytowałem wyżej.
Dalej Kukiel pisze:
„Był «wściekły» na presję o przyspieszenie uderzenia, kiedy mu «chodziło o wytrzymanie jeszcze dzień — dwa». Do tego dochodziło pod adresem Sikorskiego (...) «Godzinami łamałem sobie głowę, gdzie jest ta groźna grupa, z którą gen. Sikorski miał tyle roboty. Jakże byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział, że to fantom».
A tak łatwo było dowiedzieć się że z tą «grupą mozyrską» i zasilającymi ją oddziałami 16-tej armii bił się Sikorski przez tydzień z okładem nad Bugiem, o Brześć, pod Janowem, pod Białą, że jej dwie dywizje 57-a i 58-a i kombinowany oddział mocno wykrwawione i stopniałe, skierował Tuchaczewskij jako osłonę na linię Wieprza: 57-a d.s. i oddział kombinowany poszły na Radzyń, Lubartów i Kock, razem parę tysięcy i zostały rozbite przez koncentrującą się «grupę szturmową» 3-ej armii. Dywizja 58-a skierowana była w stronę Dęblina i w drugim dniu ofensywy rozgromiona. W obu wypadkach przewaga sił była po stronie polskiej.
Autor relacji zapamiętał z dalszych, gorączkowych wypowiedzi tylko słowa końcowe: «Zwyciężyłem». I nastrój zasłuchania i ogromne wzruszenie słuchaczy. Serce brało w nich górę nad mózgiem”. (Kukiel, ibid.).
Kukiel pisze dalej o dalszych losach Wyższej Szkoły Wojennej. Powołuje się w niemałym stopniu na relacje kolejnych Szefów sztabu, generałów Tadeusza Piskora, Janusza Gąsiorowskiego i Wacława Stachiewicza, a także płk. dypl. Stanisława Lityńskiego.
„O następstwach przewrotu majowego w tej dziedzinie mówią najwięcej” ich relacje. „Schodzą się z uwagami gen. Kopańskiego. (...) Bardzo cenna, choć kontrowersyjna relacja gen. Stachiewicza ustala zgodnie z tamtymi, że w okresie pomajowym sztab, przemianowany głównym, został niebawem odsunięty od wypełniania swych zadań. Przejęło je formalnie «Biuro Inspekcji» — jak dawne «Ścisłej Rady Wojennej», ale tamto stanowiły wydzielone ze sztabu grupy specjalistów w ciągłej z nim współpracy. Teraz współpraca ta została ucięta. Sztab z wyższej woli przeszedł w stan nieczynny na dziesięć lat. Właściwą namiastką jego była zaś — jak to określał marszałek Piłsudski «Equipe de la volonté du chef» — poczet wodza do szczególnych zadań i poruczeń.
Dopiero za Rydza Śmigłego jako inspektora generalnego rzeczy wróciły na ostatnie czterolecie przed wojną do normalnego stanu i sztab główny zaczął odrabiać zaległości.
Co do WSW, pracowała dawnym trybem aż do odejścia gen. Faury w r. 1928. Teraz przyszły z góry radykalne zmiany podyktowane nowemu komendantowi a zarazem dyrektorowi nauk w Szkole, gen. Kutrzebie. Polegały one na takim ograniczeniu programu Szkoły, by przygotowywała techników służby sztabu na szczeblu dywizji, nie wchodząc w dowodzenie grupą operacyjną czy armią. Ograniczono znacznie przedmioty ogólnokształcące. Pouczono wyraźnie że słuchacze nie mają być wychowywani na przyszłych Napoleonów. (...)
Gdym w r. 1928 spotkał gen. Kutrzebę (...) zapytałem o zmiany po odejściu gen. Faury i usłyszałem jak ograniczono jej (Szkoły) zadania i zapytałem: czy to znaczy «Dołoj gramotnyje» (precz z umiejącymi czytać i pisać — hasło bolszewickie z czasów rewolucji rosyjskiej — J.G.) — on zwiesił głowę ze smutkiem. Ale bez sprzeciwu zmiany wprowadził. (...)
Trzeba stwierdzić, że gen Kutrzeba dbał o ożywienie myśli politycznej w Szkole. (...) Nie odmieniło to linii wytycznej i po r. 1935 — do końca.
Sztab główny stawał po r. 1935 wobec zadań ogromnych i zaległości ogromnych. Nie był opracowany plan wojny z Niemcami. (...) Planu «zachód» nie było od czasów Sikorskiego. Leżący jako projekt w opracowaniu plan S. był rozwinięciem paryskiej umowy sztabów, zaprojektowanej przez gen. Sikorskiego na jesieni r. 1922, a podpisanej 3 maja 1923 w Warszawie przez marsz. Focha i naczelnego wodza. Plan ten został uznany za niebyły, a dalsze podobne opracowania zakazane. Gdy po śmierci Piłsudskiego Inspektorat Sił Zbrojnych przeszedł w ręce marsz. Rydza-Śmigłego, a sztab główny odzyskał swe normalne atrybucje, prac nad planem «Zachód» nie podjęto — czekały na zakończenie prac nad planem «Wschód» aż do momentu gdy wojna wisiała już na włosku.
Odpowiedzialnym za to był już nowy szef sztabu głównego, który uważał za celowe zakończyć tamte prace i plan «Zachód» czekał jeszcze nadal po wydarzeniach roku poprzedniego. (...) i nowych. Jak można było czekać z planem «Zachód» cztery lata?” (Kukiel, ibid., podkreślenia moje - J.G.).
Kukiel pisze pod koniec swego artykułu, że odbyły się w Polsce ćwiczenia wojskowe, których założeniem było, że prowadzona będzie akcja zaczepna przeciwko armii, która się broni. Ćwiczenia te wykazały, że istniejące zapasy amunicji, oraz ich bieżąca produkcja nie wystarczają na stoczenie takiej bitwy. Marszałek Rydz-Smigły oświadczył wobec tego: „cokolwiek by było, z amunicją lub bez, bić się będziemy”. Kukiel powtarza ironicznie za Lityńskim: „Był to powiew prawdziwej polskiej doktryny wojennej — doktryny ubóstwa”. (Kukiel, ibid.).
Tak więc poszliśmy na wojnę z fałszywą doktryną (wojna ruchoma, zaczepna zamiast obronnej), bez planu działań i ze sztabem generalnym, który przez dziesięć lat był „w stanie nieczynnym”, choć nikt nam posiadania sztabu nie zabraniał. (Niemcom traktat wersalski zabronił posiadania sztabu, ale oni go zachowali w konspiracji. Hitler odbudował go jawnie.)
I dziwić się tu, że tak straszliwie przegraliśmy kampanię wrześniową! Klęska wrześniowa była owocem nie tylko samobójczej polskiej polityki zagranicznej, która doprowadziła nas do politycznego osamotnienia, a w szczególności pozbawiła nas czeskiego sąsiada, ale także i tego, że nasze wojsko zostało w znacznym stopniu zniszczone. Biliśmy się — w wyniku długoletniej niszczycielskiej działalności Piłsudskiego w wojsku — armią, która do prowadzenia wojny nie była zdolna.
Zacytuję tu jeszcze jedno wspomnienie Kukiela z tego samego artykułu.
W maju 1919 roku Kukiel był na polskich manewrach, przeprowadzonych przez jeden batalion Armii Hallera. Kukiel obserwował, siedząc obok ówczesnego pułkownika Faury. „Zapytał mnie płk Faury, co sądzę o owym natarciu. Odpowiedziałem, że imponujące — wydaje mi się jednak, że Polska nigdy nie będzie miała tyle amunicji i sprzętu na wsparcie jednego batalionu, a zawsze za wiele przestrzeni na tak wąskie pasy działania. Odpowiedział: «Alors faut pas faire la guerre (zatem nie trzeba prowadzić wojny)». Odpowiedziałem: «Je crois cependant que nous allons la faire tout-de-même (widzi mi się jednak, że i tak będziemy ją prowadzić)». Urwała się rozmowa. Były już z oficerami francuskimi inne dyskusje na tematy operacyjne i taktyczne. Rozstrzygali je niekiedy bardzo arbitralnie. «Nasza metoda jest właściwa, bo myśmy wygrali wojnę». Faury tak sprawy nie upraszczał.” (Kukiel, ibid.).
Prowadzi się wojny takimi środkami, jakie się ma. W pewnym sensie było nieuniknionym, że polska doktryna wojenna musiała być doktryną ubóstwa. Zaraz w rok później okazało się jednak, że naszymi skromnymi środkami potrafimy bolszewików bić. To właśnie na tym z pewnością polegały spory i różnice zdań między Rozwadowskim i Weygandem. Weygand chciał organizować obronę na skalę doświadczeń francuskich z lat 1914-1918, ale Rozwadowski rozumiał, że trzeba tu zastosować metody inne.
Ale metoda, jaką narzucił polskiemu wojsku w latach 1926-1935 Piłsudski i jaką w znacznym stopniu kontynuowali jego następcy, to nie była metoda ubóstwa, lecz metoda kaprysu i niszczycielstwa. Piłsudski zniszczył polską armię. I nie pozwolił na to, by armia ta była przygotowana do czekającej ją wojny z Niemcami, wojny, którą oczywiście tylko metodami obronnymi mogliśmy prowadzić. J. G.
*
* *
Komentarz. Komentując to, co jest treścią opracowania generała Ruby oraz tekstów, które przytoczyłem razem z tym opracowaniem, ograniczam się do stwierdzenia, że z danych tych wynika, iż generał Weygand rzeczywiście odegrał w bitwie warszawskiej rolę użyteczną, a nawet wybitną, ale że była to tylko rola pomocnicza i uzupełniająca. Rzeczywistym wodzem w bitwie warszawskiej i polskim wodzem naczelnym, co najmniej w dniach 8-18 sierpnia, był generał Rozwadowski. J.G.
Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”,
Pod redakcją Jędrzeja Giertycha,
Londyn 1984, str. 202-219.
1
11
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”