BW 1920 09 Glos gen Ruby


ZAGADNIENIE ROLI GENERAŁA WEYGANDA

GŁOS GENERAŁA RUBY

Cennym przyczynkiem francuskim do dziejów bitwy warszawskiej jest praca generała Ruby, chro­no­logicznie wcześniejsza, jako wydawni­ctwo, od pamiętników Weyganda, oraz książki Weyganda-syna o ojcu.

Jest nim nosząca tytuł „La Pologne terrassee przedmowa do pa­miętników generała Faury, ogłoszona w kwartalniku „Revue Historique de l'Armée rok 1952, Nr 4, grudzień, str. 47-66, Paryż, Nakładem Ministere de la Guerre (Ministerstwa Wojny).

Autor wypisuje na str. 49 i 50 demagogiczne i pozbawione sensu pochwały Józefa Piłsudskiego, le­gionów i legionistów. Dalsza jednak część jego artykułu zawiera treść zasługującą na przytoczenie i pod­­danie dyskusji.

Twierdzi on (na str. 51) że w końcu 1919 roku armia polska, łącz­nie z dywizjami hallerowskimi, liczyła 19 dywizji. Następnie podaje informacje o utworzeniu przy pomocy francuskiej szkół wojskowych w Polsce.

W pośpiechu misja francuska stwarza szkoły (sztabu generalnego i broni) przez które przepro­wa­dzone zostają szybko w jak najwięk­szej liczbie możliwe kadry, po to, by można je było rzucić do bitwy. Szef kursu taktyki w Szkole sztabu generalnego w Warszawie, puł­kownik Faury, wszczepia główne za­sa­dy licznym młodym ludziom, którzy po trzech miesiącach intensywnych studiów są wcielani do sztabów wielkich jednostek, toczących walkę z bolszewikami. Ich dobre chęci nie wystarczą dla uzupełnienia braków ich zaimprowizo­wanego wyszkolenia. (Ibid., str. 51).

Propaganda rosyjska wybucha: propaganda komunistyczna wśród proletariatu polskiego i wśród na­rodów zachodnich. (...) Osiągnie ona powodzenie: w lipcu i sierpniu blokada Polski okaże się sku­tecz­na w portach francuskich, w Gdańsku i w Czechosłowa­cji. (Ibid., str. 51).

Celem Piłsudskiego, który objął równocześnie funkcje Naczelnika Państwa i wodza naczelnego, jest zapewnienie bezpieczeństwa swego kraju przez ustanowienie w granicach pierwszego rozbioru, sieci państw sprzymierzonych, które oddzieliłyby Polskę od Rosji: Łotwy, państwa białoruskiego (Mińsk), Ukra­iny (Kijów). W kwietniu, zosta­wiając tylko osłonę na północ od Prypeci, rzuca ofensywę na Kijów, któ­ry okupuje bez bitwy, w porozumieniu z Ukraińcami Petlury. Po­zostaje tam zbyt długo i ulega zasko­czeniu przez atak bolszewików, wyłaniających się na północ od Prypeci. (Ibid., str. 51-52).

Misja francuska robiła co mogła. Generał Henrys nie skąpił rad, ostrzegając naszych sojuszników przed nadmiernym rozciąganiem jednostek, brakiem lub niedostatecznością rezerw; zalecał przyjęcie układu rozczłonkowanego w głąb. Ale ten elegancki i wytworny kawalerzysta nie potrafił swej osoby na­rzu­cić; jedyne co osiągnął, to doprowadzenie do obecności oficerów francuskich jako doradców w szta­bach. Francja i Wielka Brytania uznały także za konieczne wy­słać misję plenipotariuszy, upoważnionych do powzięcia na miejscu decyzji, wiążących oba rządy: ze strony angielskiej, lord d'Abernon i generał Radcliff, z naszej strony p. Jusserand, ambasador, którego osobowość bladła w porównaniu z osobo­woś­cią jego doradcy woj­skowego, generała Weyganda.

Tajemnica okrywała długo rolę, odegraną przez tego ostatniego w rozstrzygających dniach sier­pnia. Nic się dzisiaj nie sprzeciwia rzuce­niu dziś pełnego światła.

Misja ambasadorów przyjeżdża 26 lipca do Warszawy. (Wedle in­nych danych przybyła 24 kwiet­nia. Sprawa nie jest wielkiego zna­czenia, nie wdaję się więc w dociekania, która z tych dwóch dat odpo­wia­da prawdzie — J.G.) Tegoż wieczora, po przyjęciach oficjal­nych, generał Weygand odbywa bardzo długą rozmowę z marszał­kiem Piłsudskim. Dobrze poinformowany dzięki raportom generała Billotte, szefa sztabu misji Henrysa, francuski generał przedstawia, od pierwszych kontaktów, warunki, które oce­nia jako nieodzowne, dla przerwania sytuacji coraz bardziej niepokojącej. Wojska polskie nie biją się więcej, bo czują wszędzie chwiejność, a zwłaszcza u szczytu i bo wiedzą, że delegacja polska rokuje właśnie z sowietami na temat warunków rozejmu. Generał Weygand żąda:

—  zastąpienia mniej lub więcej anonimowych rozmów telefonicz­nych rozkazami pisemnymi, za któ­re dowództwo odpowiada;

przedsięwzięcia natychmiastowych studiów nad planem kontr­ofensywy, którego by się (po­tem) ściśle trzymano;

— zastąpienia niektórych dowódców nieodpowiednich ludźmi o notorycznym talencie, usuniętych z powodów politycznych: Józefem Hallerem i Dowbor-Muśnickim.

Marszałek przyłącza się do tych sugestii. (Ibid., str. 52).

Jak widzimy, generał Faury daje zupełnie inną wersję pierwszej rozmowy generała Weyganda z Piłsudskim, niż sam generał Weygand w liście do marszałka Focha z dnia 28 lipca 1920, który wyżej za­cy­­towałem za książką Weyganda-syna. Z natury rzeczy bardziej wiary­godna jest relacja napisana przez uczestnika rozmowy, napisana w kilka dni po rozmowie i mająca charakter poufny, przeznaczona pier­wotnie wyłącznie dla osobistości tej miary jak Foch, od relacji z dru­giej ręki, ogłoszonej w 32 lata po fak­cie. Z własnej relacji Weyganda widzimy, że Weygand niewiele mówił, że to przede wszystkim Piłsudski miał głos i że wywody Weyganda, w relacji dla Focha streszczone bardzo zwięźle, chyba tak jak Ruby twierdzi nie wyglądały. Oczywi­ście, jest możliwe, że Weygand wysunął nazwiska Hallera i Dowbor-Muś­nic­kiego jako możliwych kandydatów na czołowe stanowiska wojskowe, ale było to chyba wspomniane tylko mimochodem, bo Weygand w swoim liście do Focha o niczym podobnym nie wspomina. Zarówno marszałek Piłsudski, jak generał Weygand wypadają w relacji Ruby'ego w porównaniu do relacji własnej Weyganda bardzo upiększeni. Nie budzi to w rezultacie wielkiego zaufania do relacji generała Ruby. J.G.

Dnia 29 lipca rząd ofiarowuje oficjalnie generałowi Weygandowi funkcje u boku (aupres) na­czel­nego dowództwa i funkcje te zostają natychmiast przyjęte. Odtąd, generał Weygand, zainstalowany w Pa­łacu Saskim, obok (a cóte) polskiego sztabu generalnego, pracuje łącznie (de concert) z szefem sztabu generalengo, Rozwadowskim, byłym oficerem artylerii armii austriackiej, którego idee zbyt liczne zetrą się niekiedy (se heurteront) z jego ideami, ale którego szcze­rość i kurtuazja nie sprawią nigdy zawodu. W toku spotkań codzien­nych w sztabie generalnym którym towarzyszy najczęściej i wódz na­czelny, zostaje wypracowany, pod impulsem naszego przedstawiciela plan kontrataku, z którego narodzi się bitwa war­szaw­ska. (Ibid., str. 52).

Jak widzimy także i generał Ruby pisze o generale Rozwadowskim nie jako o byłym generale austriackim, lecz jako o byłym austriackim oficerze artylerii. (O Weygandzie pisze zawsze generał a nie oficer francuskiej kawalerii). Powtarza także zarzut Piłsudskiego, wypo­wiedziany w roku 1924, a więc o 28 lat wcześniej i potem przez wielu bezkrytycznie powtarzany, że Rozwadowski formułował idee zbyt liczne, a więc że rzekomo nie byt wodzem o wyraźnie wytkniętej linii postępowania i o konsek­wentnym trzymaniu się powziętego planu. (Gen. Rozwadowski, jak zwykle zresztą, sypał koncepcjami, nie za­trzymując się na żadnej i zmieniając je nieledwie co godzinę Pił­sudski Rok 1920, str. 111 wydania londyńskiego).

Jest jasne z powyżej zacytowanych słów generała Ruby, że jest naj­widoczniej przyjętą tendencją czy doktryną francuską, pomniejszać lub przemilczać rolę generała Rozwadowskiego w bitwie warszaw­skiej. Francuzi, z Weygandem na czele, odnoszą się z respektem do Piłsudskiego, mimo że ich krytyczny pogląd na jego rolę wynika ja­sno z ich ocen, ale Rozwadowskiego traktują tak, jakby nie istniał. Wy­ciągam z tego wniosek, że chcąc przypisać Francji uratowanie Polski w 1920 roku uważają osobę Rozwadowskiego za główną przeszkodę do utrwalenia się takiej legendy i wobec tego przede wszy­stkim w osobę Rozwadowskiego uderzają, starając się jego rolę po­mniejszyć.

Jakie to były te zbyt liczne idee Rozwadowskiego? Należało by je wymienić. A przynajmniej wy­mie­nić niektóre z nich przykładowo. Co Rozwadowski proponował niepotrzebnie, nie wskutek zmienionej sy­tuacji, ale z powodu rzekomej zmienności swego usposobienia?

W świetle tego co wiemy, przeciwnie, Rozwadowski rysuje się jako człowiek który przez cały czas trzy­ma się tego samego planu, wie cze­go chce i kieruje operacjami z całą logiką i systematycznością. Jeśli to i owo w czasie bitwy zmienia to dlatego, że nastąpiły zmiany w sytuacji (np. główna nawała bol­szewicka idzie nie wprost na Warszawę, lecz dookoła Warszawy od północy) i że trzeba własne poru­szenia do tej zmienionej sytuacji dostosować. Dostosować jednak nie zmieniając planu ogólnego.

A co to znaczy owe idee Rozwadowskiego i Weyganda, które się ze sobą ścierały? Czy nie nale­ża­łoby tego jakoś sprecyzować? W czym się Rozwadowski i Weygand ze sobą nie zgadzali i czyj pogląd w danej sprawie został przyjęty i wprowadzony w czyn? Czy odbiło się to dobrze, czy źle na przebiegu bitwy? Warto by to wie­dzieć dokładniej.

Jak widzimy, Ruby chwali dobre wychowanie Rozwadowskiego, jego kurtuazję i szczerość. Ale nie mówi nic o tym, kim się Rozwa­dowski okazał jako wódz. Bo przecież był on w czasie bitwy faktycz­nym wodzem. Weygand był formalnie tylko jego doradcą. Jeśli praw­dą jest, co starają się w nas wmówić Francuzi, że jego rady miały dla Rozwadowskiego znaczenie rozkazów, to nawet i w takim wypadku wypadało by coś o tym przyjmowaniu i wykonywaniu rad Weyganda przez Rozwadowskiego wspomnieć. Ograniczanie się do mówienia tylko o kurtuazji Rozwadowskiego, a więc o okoliczności nieistotnej, jest doprawdy stylem, który trochę przypomina traktowanie Weyganda przez Piłsudskiego o które się Wey­gand, jako przedstawiciel Francji, słusznie obraził. (Patrz niżej).

Wobec tego, że niebezpieczeństwo stawało się coraz groźniejsze, rząd polski, w zgodzie z mar­szałkiem, zaproponował 10 sierpnia ge­nerałowi Weygandowi przejęcie rzeczywistych (effectives) funkcji szefa sztabu generalnego polskiej armii. Mimo trudności, wynikają­cych z języka, braku metody w spra­wo­waniu dowodzenia i mimo rywalizacji personalnych, generał Weygand odpowiedział: «zważywszy powagę okoliczności i swoje uczucie, że jeśli nadal kontynuowa­ne będzie stosowanie metody 'w przy­bli­żeniu' (l'a peu pres), oraz fantazja, będzie się szło ku katastrofie» (depesza Nr 120 z 10 sierp­nia generała Weyganda do marszałka Focha), - on nie odmawia w sposób kategoryczny, ale uzależnia swą odpowiedź od:

— upoważnienia ze strony rządu francuskiego, który musi być sędzią w powzięciu decyzji czy francuski generał może wziąć w swe ręce sytuację wojskową nie rozpaczliwą wprawdzie, ale bardzo po­ważnie zagrożoną (non desesperee mais gravement compromise); w każdym razie swoboda powzięcia ostatecznej decyzji musi mu być pozostawiona;

— oprócz tego pierwszego zastrzeżenia — od pewnej liczby gwa­rancji: Naczelnik Państwa i rząd polski zobowiążą się nie przedsię­brać żadnego środka wojskowego, o ile nie znajdują się z nim w całko­wi­tej zgodzie; personel polski i francuski będzie używany w ta­ki sposób, jaki on uzna za pożyteczny: «musi mi być zapewniony absolutny udział misji; to będzie jedyny kamień równowagi w moim bu­dyn­ku». (Ibid., str. 52-53).

Mamy tu informacją zadziwiającą: że rząd polski i marszałek Piłsudski zaproponowali Wey­gan­do­wi w dniu 10 sierpnia objęcie stano­wiska szefa sztabu polskiej armii, a więc usunięcie generała Rozwa­dow­skiego i zastąpienie go generałem cudzoziemskim. Czy to prawda? 10 sierpnia premierem był p. Wi­tos. Pamiętniki jego nie wykazują naj­mniejszego śladu, by rząd polski wówczas lub w jakimkolwiek innym czasie zrobił podobne posunięcie. Także nic na to nie wskazuje, by posunięcie takie było zrobione przez Radę Obrony Państwa, lub było jej wiadome. W najbliższym do owej daty czasie odbyły się dwa posie­dzenia Rady Obrony Państwa: czternaste posiedzenie w dniu 6 sierpnia i piętnaste posiedzenie w dniu 11 sierpnia. Posiadamy protokoły tych posiedzeń, zarówno ich części jawnej, jak i ich części tajnej. Wiemy o tym, że na obu tych posiedzeniach obecny był szef sztabu generał Rozwadowski i składał spra­wozdania co do sytuacji wojskowej. Nic na to nie wskazuje, by jego rola jako szefa sztabu była za­chwia­na. W obu tych posiedzeniach uczestniczyli także Piłsudski i Witos.

Czy więc generał Ruby mówi po prostu nieprawdę? Nasuwa się podejrzenie, że jednak coś tam dziwnego w owej chwili za kulisami się stało.

Twierdzenie generała Ruby potwierdza ze swej strony pułkownik Le Goyet na omawianym wyżej, paryskim kolokwium. Powiedział on co następuje:

10 sierpnia gwałtowne pogorszenie się sytuacji skłania rząd pol­ski, za zgodą Piłsudskiego, do za­pro­ponowania generałowi Weygand­owi wzięcia efektywnego (effectivement — podkreślenie wydaw­ców Colloque) funkcji szefa sztabu generalnego. Decyzja do powzięcia jest wielkiej wagi. Telegrafuje on do Paryża. (Colloque, op. cit., str. 21-22). W dalszym ciągu, podane są dane o owej depeszy iden­ty­czne z podanymi przez generała Ruby. W dalszym ciągu, na tej samej stro­nicy (22) pułkownik Le Goyet pisze o rozmowie Piłsudskiego z Weygandem, w wyniku której w sposób półoficjalny generał Weygand był potem przez kilka dni polskim Naczelnikiem Państwa, o czym już wyżej pisałem, powołując się na powtórne podanie przez pułkownika Le Goyet twierdzenia że generał Weygand od chwili wyjazdu Piłsud­skiego nad Wieprz, był w sposób półoficjalny zarówno Naczelnikiem Państwa, jak Wodzem Na­czel­nym w Polsce (Colloque str. 48).

Czy jest możliwe, by generał Ruby i pułkownik Le Goyet mówili nieprawdę, twierdząc, że w dniu 10 sierpnia zaproponowano genera­łowi Weygandowi z polskiej strony objęcie stanowiska polskiego szefa sztabu, to znaczy zajęcie miejsca dotychczas zajmowanego przez ge­nerała Rozwadowskiego? Żaden dokument na to nie wskazuje, by taka propozycja uczyniona została generałowi Weygandowi ze strony polskiego rządu. Ale depesza Weyganda do rządu francuskiego w tej sprawie to jest przecież doku­ment. Przydało by się, by dokument ten został przez czynniki francuskie (historyków francuskich) w ca­łości ogłoszony. Pozwoliło by to nam dowiedzieć się konkretnie, kto, a więc jaka osoba tę propozycję Wey­gandowi uczyniła. Jak dotąd, w obu relacjach, Rubyego i Le Goyeta wymienione jest tylko jedno na­zwisko, mianowicie Piłsudskiego. Czy to Piłsudski zaproponował 10 sierpnia 1920 roku Weygandowi, by został polskim szefem sztabu to znaczy zastąpił Rozwadowskiego? Jeśli tak było, trzeba stwierdzić, że Piłsudski popełnił tu czyn samowolny, do którego nie miał prawa. Uczynił to zapewne z nienawiści do Rozwadowskiego, tego Rozwa­dowskiego, którego następnie, objąwszy w Polsce w wyniku trzydnio­wej woj­ny domowej władzę dyktatorską, umieścił na rok w więzieniu, oskarżając go w sposób oszczerczy o przestępstwa kryminalne.

Widzimy zresztą z treści depeszy generała Weyganda, który propo­zycję Piłsudskiego wziął na serio, że na objęcie funkcji polskiego sze­fa sztabu wcale ochoty nie miał. J.G.

Generał Ruby pisze dalej:

Rząd francuski odpowiedział, zostawiając pełną swobodę działa­nia generałowi Weygandowi, ale żądając, w zgodzie z Anglikami, dodatkowych gwarancji, a w szczególności nominacji wodza naczel­ne­go, który by nie miał obowiązków rządowych.

Ostatecznie, w dniu 13 sierpnia, generał Weygand sformułował odmowę ostateczną. Bitwa miała się lada chwila zacząć; radykalna zmiana, dokonana w dowództwie które ją (bitwę) przygotowało odebra­łoby dowództwom i wojskom zaufanie do ich zwierzchników. Nie przeprzęga się po środku brodu. Ge­ne­rał Weygand wolał pozo­stać w swej poprzedniej roli doradcy. (Ruby, op. cit. str. 53).

A więc generał Weygand uczynioną mu przez nie wiadomo kogo propozycję odrzucił. Sprawa ta za­słu­giwałaby na dokładniejsze wy­świetlenie w oparciu o archiwa francuskie. Wydaje się, że sprawa ta rzuca podejrzane światło na rolę Piłsudskiego. Jest ona jeszcze jed­nym argumentem, potwierdzającym rolę generała Rozwadowskiego jako wodza i zwycięzcy, oraz potwierdzającym to, że Piłsudski w zwy­cię­stwo w bitwie warszawskiej nie wierzył i uprawiał intrygi, które uwalniały go od odpowiedzialności za zbli­żającą się w jego mniema­niu klęskę.

Jest w każdym razie widoczne, że Weygand wodzem w bitwie war­szawskiej nie był. Jest to widocz­ne także i stąd, że bitwa w sposób oczywisty potoczyła się nie wedle jego poglądów. Pragnął on, w myśl rad Focha, zatrzymać polską armię na jakiejś stałej linii, dłużej się na tej linii utrzymać, wojsko polskie prze­organizować i dopiero potem ruszyć do ofensywy, która stawiałaby sobie cele ograniczone prawdo­po­dobnie jakąś linię Curzona. A tymczasem armia polska przegrupo­wała się w ciągu kilku tygodni i ru­szyła zaraz do przeciwnatarcia, które pozwoliło jej w ciągu następnych dwóch miesięcy dotrzeć w oko­lice Mińska Litewskiego i Kamieńca Podolskiego.

Generał Ruby pisze dalej:

Plan bitwy został urzeczywistniony w myśl idei zatrzymania armii frontu północnego (pod roz­ka­za­mi generała J. Hallera) na Bugu.

Gros armii tego frontu wycofało się następnie na linię oznaczoną przez:

— Wisłę wokół Dęblina,

— przyczółek mostowy zorganizowany na wschód od Warszawy,

— Narew pod Pułtuskiem.

Utworzyły one grupę trzech armii, z południa na północ, 2-gą, 1-szą i 5-tą. Generał Weygand spo­wo­dował powierzenie (fit confier) dowództwa tej ostatniej dowódcy młodemu i energicznemu który odznaczył się na czele oddziału nad Prypecią, generałowi Sikorskiemu; ale armia ta nie zdołała się ustalić nad Narwią i musiała wycofać się aż nad Wkrę.

W tym samym czasie masa uderzeniowa została utworzona za Wieprzem, złożona z dwóch armii, 4-tej (generał Skierski), w taje­mnicy oderwana od nieprzyjaciela na froncie północnym, oraz 3-cia (ge­ne­rał Rydz-Śmigły), sprowadzona z frontu południowego szosą i koleją żelazną; umieszczona eszelonami na prawo, ta ostatnia nie miała jeszcze kompletnych efektywów w momencie bitwy.

Na froncie południowym została tylko pozostawiona osłona na­przeciw Budiennego, szczęśliwie będącego u kresu sił.

Umieszczenie na swoich miejscach dokonane zostało w pierw­szych czternastu dniach sierpnia bez zwrócenia uwagi bolszewików; ci ostatni, pijani swoim powodzeniem, nie wyobrażają już sobie mo­żli­wości reakcji ze strony przeciwnika, biegną ku Warszawie i Toru­niowi, rozciągają swoje siły i oddalają się od swoich baz. To jest nawała.

Dnia 14-go wszędzie jest nawiązany kontakt: zaciekłe walki na­wiązują się na przyczółku mosto­wym Warszawy, dobrze zaopatrzo­nym w artylerię, tak że jego pozycja nie jest poważnie naruszona. Na północy, nad Wkrą, generał Sikorski, ze stanowczą decyzją, przed­siębierze ofensywę, w ciągu trzech dni odrzuca wszędzie przeciwni­ka; ten ostatni posunął swoje prawe skrzydło bardzo daleko w kie­runku korytarza pomorskiego, osłabiając się przez to bez pożytku dla bitwy.

Wojska rosyjskie biorące udział w walce, zużywają się bez moż­ności zostania wzmocnionymi. Zaczynają one tracić odwagę, gdy, 16 sierpnia, ugrupowanie manewrowe, pod bezpośrednimi rozkazami marszałka Piłsudskiego, rusza do ataku, prosto na północ. Rozpra­sza ono słabe oddziały rosyjskie umiesz­czone jako straż na lewym skrzydle i całkowicie zaskoczone. A potem, to jest posuwanie się naprzód bez oporu, wykonane z całą szybkością do jakiej jest zdolny tak znakomity piechur, jakim jest żołnierz piechoty polskiej. Armia czerwona wyczerpana nie czeka na uderzenie i rozpoczyna odwrót.

Pułkownik Faury był wyznaczony na oficera łącznikowego przy generale Skierskim, dowódcy 4-tej armii. Opisał on na żywych stro­nicach te halucynujące marsze w czasie których brane były tysiące uciekających, należących do czterech różnych armii, ale wśród których doznawano również uderzenia ze strony oddziałów mniej zde­moralizowanych, które szukały dla siebie drogi wyjścia. (...) Osta­tecznie, bol­sze­wicy, przyciśnięci do granicy pruskiej, mają tylko te środki ratunku, jakimi są wycofanie się za gra­ni­cę pruską, lub ka­pitulacja. Ostatnią bitwę stacza korpus kawalerii Gaj-Chana (Gay-Khan); po zaawantu­rowaniu się aż pod Toruń, a następnie pojawi­wszy się pod Mławą, przeszedłszy na poprzek armii 5-tej i załama­wszy się przed barierą 4-tej, przechodzi on do Prus przy dźwięku fanfar wojennych.

Zwycięstwo było kompletne, będące do zawdzięczenia planowi manewru prostemu, a wyko­na­ne­mu z zaciekłością, zarówno jak po­wrotowi morału wojsk, zadziwiającemu zjawisku zarażenia patrioty­zmem, pochodzącym z tyłów. Sukces był także ułatwiony przez brak reakcji ze strony nieprzy­jaciela, który przerzucił się bez fazy przej­ściowej od lekceważenia nieprzyjaciela do bierności bez na­dziei, co jest cechą wojsk improwizowanych.

Generał Weygand miał udział rozstrzygający w obmyśleniu i przy­jęciu planu bitwy. Przez swój nacisk spowodował zatrzymanie od­wrotu na Bugu i skorzystanie z uzyskanego wytchnienia dla przy­gotowania bitwy, do której zostały sprowadzone jednostki, wydoby­te z frontu południowego; przeczuł on wielki ruch okrążający armii rosyjskich w kierunku korytarza pomorskiego i zajął się daniem 5-tej armii, wraz z wyjątkowo dynamicznym dowódcą, misji wyraźnej i efektywów potrzeb­nych do jej wykonania. Sprzeciwił się manewrowi lewym skrzydłem, który by tylko odrzucił część wojsk rosyjskich frontu północnego na wojska frontu południowego i nie byłby roz­strzygający.

Byłby on jednak życzył sobie akcji bardziej gryzącej, polegającej na mniej głębokim odwrocie i zatrzymaniu się na rzece Liwiec (rzece Siedlec), podczas gdy kontratak, wyruszający bliżej nie­przy­jaciela niż w rzeczywistości, byłby uderzył od razu na flankę nieprzyjaciel­ską bez potrzeby wy­ko­nania drogiego marszu zbliżenia. Ale ostate­czna koncepcja polska różniła się od jego kon­cepcji tylko sposobem wykonania (modalite d'execution). Dyskusja trwała aż za długo i była tak gwał­tow­na, że generał musiał domagać się interwencji rady ministrów. (Należy przypuszczać, że rady ministrów polskiej - J.G.). Wyraził on swą zgodę, i spowodował czuwanie nad ścisłym wykona­niem manewru przez oficerów misji. Ci ostatni okazali się ludźmi serca i obowiązku, co jest nie bez zasługi, gdyż gdyby byli wpadli w ręce przeciwnika byliby natychmiast rozstrzelani. (Ruby, ibid., str. 54-56. Podkreślenia moje - J.G.).

Z powyższego opisu wynika w sposób oczywisty to, że to plan pol­ski był ostatecznie przyjęty i wy­ko­nany. Generał Weygand sprzeciwiał się przyjęciu tego polskiego planu, wyobrażał sobie akcję po­myś­laną inaczej, odwołał się do polskiego rządu ale wreszcie ustąpił. Oczy­wiście, jest prawdą że był w wy­sokim stopniu pomocny, co się wyraziło w oddziałaniu na działania i organizację 5-tej armii. Także i po­­magający mu francuscy oficerowie odegrali wybitną i chwalebną rolę. Ale istota sprawy polega na tym, że bitwa była owocem wysiłku naro­du polskiego, osiągnięciem wielkiej masy polskiego żołnierza i dzie­łem polskich wodzów, a przede wszystkim generała Rozwadowskiego.

W kilka dni po bitwie, uważając swoją misję za skończoną, gene­rał Weygand w towarzystwie amba­sadorów nadzwyczajnych, ruszył w drogę powrotną do Francji. W chwili swego wyjazdu był przed­miotem wzruszających manifestacji ze strony polskiego rządu, ze strony zarządu miejskiego Warszawy i wię­cej jeszcze ze strony lud­ności miasta, która w ciągu szeregu godzin defilowała przed pałacem Kra­siń­skich, rezydencją generała, składając stosy kwiatów pod jego nogami. (Ruby, ibid., str. 56).

Trudno się oprzeć uczuciu przykrości na myśl, że rzeczywisty zwy­cięzca w bitwie warszawskiej, generał Rozwadowski, z takimi oznaka­mi wdzięczności polskiego narodu się nie spotkał.

Będąc posłusznym wzniosłemu i wspaniałomyślnemu uczuciu po­prawności wobec wodza na­czel­nego, którego pozycji w wojsku nie chciał za żadną cenę umniejszyć generał Weygand oświadczył wów­czas, że zwycięstwo było czysto polskie, co jest ścisłe w ścisłym sen­sie tego zdania, gdyż na wojnie liczy się tylko decyzja i wykonanie. Przez swoje milczenie pozwolił dobrowolnie na to, że ta teza zos­ta­ła mu następnie przypisana i była szeroko eksploatowana. (Ruby, ibid., str. 56. Podkreślenie moje - J.G.).

Ale teza ta eksploatowana była potem nie po to, by podnieść roz­strzygającą rolę rzeczywistego pol­skiego wodza i zwycięzcy, generała Rozwadowskiego, lecz by podmurować fałszywą legendę Piłsud­skie­go.

Wdzięczność wielkich nie jest rzeczą tego świata. Wdzięczność ludów, często intuicyjna, jest bardziej spontaniczna i bardziej bezin­teresowna. Ludność polska nie zadała kłamu tej regule, gdyż na pe­ronie pociągu generała miały miejsce manifestacje analogiczne do tych z Warszawy. Dwaj generałowie, Rozwadowski i Sikorski dali później ograniczone świadectwo (temoignage ąualifie) ruchowi lu­dowemu: w swoich przemówieniach zarówno jak w swoich pismach przypisywali oni generałowi Weygandowi i jego współpracownikom dużą część sukcesu. Rozwadowski umarł w więzieniu, Sikorski zna­lazł się na wygnaniu. Nie mieli oni naśladowców.

Całkiem zwyczajnie zresztą, generał Weygand przenosił na swoje­go szefa swoją własną zasługę. Słyszałem sam, jak on cytował zdanie pożegnalne, zwrócone do niego przez generała Henrys, który nie zawsze potrafił zapanować nad pewnymi wrażliwościami, złączonymi z faktem zdobycia pozycji pier­wszo­planowej przez jego kolegę o wiele młodszego: «nikt inny prócz pana nie potrafiłby osiągnąć tego, co pan osiągnął, gdyż za panem wznosił się cały autorytet marszałka Focha».

Czas dokonał swego dzieła. Jest dziś możliwe wypowiedzieć bezstronny sąd o tej granicy historii: tradycyjna brawura polskiej armii nie byłaby wystarczyła do odwrócenia położenia tak groźnie na­rażo­nego. Brak było ducha i wytrwałości, zdolnych do przekształcenia wojska które zrobiło się bier­ne i dowództwa które upadło na duchu. Generał Weygand przyniósł i jedno i drugie. (Ruby, ibid., str. 56. Podkreślenia moje - J.G. Nie jest prawdą, że Rozwadowski umarł w więzieniu. Umarł w z gó­rą rok po wypuszczeniu z więzienia).

*

* *

Do pracy Faury'ego i przedmowy Ruby'ego dołączona była przed­mowa generała Weyganda, a więc jeszcze jedno własne wystąpienie Weyganda z informacjami o jego roli w Polsce w 1920 roku. (La Pologne terrassee, przedmowa Weyganda, Revue Historiąue de 1'Armée jak wyżej, rok 1953, Nr 1-szy, str. 131-132).

Najważniejsza część tej przedmowy brzmi jak następuje:

Charakter narodowy, dumny aż do podejrzliwości, nieufność na­rodu, dla którego prześladowanie było chlebem powszednim, nieunik­nione różnice po stuleciu okupacji niemieckiej, rosyjskiej, austriac­kiej, sprawiają, że zadanie doradcy jest delikatne. Doradca ten, uwiedziony przez przystępność swo­jego rozmówcy, przez jego wy­szukaną uprzejmość, przez jego nadzwyczajny dar władania języka­mi, przez czas pewien robi sobie złudzenia. Wkrótce jednak zdaje sobie sprawę, że jego argumenty nie były przekonywające, nie dlate­go, że nie zostały zrozumiane - były zrozumiane natychmiast - ale ponieważ zachodzi cały świat różnicy między zrozumieniem a urze­czywistnieniem w środowisku gdzie dyskusja i retoryka należą do tradycji odziedziczonej po przodkach. (Weygand, ibid., str. 131. Podkreślenie moje - J.G.).

Jest to w sposób oczywisty wylew irytacji, skierowany przeciwko Rozwadowskiemu. Weygand pi­sze, że Rozwadowski słuchał jego rad bardzo grzecznie, ale się do tych rad nie stosował. Miał swoje poglądy i koncepcje, odmienne od Weyganda i robił nie to, co mu Weygand radził, ale to, co sam uważał za właściwe. A co było od rad Weygan­da całkiem różne.

Krytyka i irytacja tego rodzaju byłaby całkowicie uzasadniona gdyby bitwa była przegrana. Weygand miałby prawo wtedy mówić: dawałem wam dobre rady, ale się do nich nie zastosowano. I oto mamy rezultaty.

Ale przecież bitwa została wygrana. Rozwadowski nie słuchał rad Weyganda — i bitwę wygrał. Najwidoczniej jego własne koncepcje były słuszne. Wysłuchiwał z całą kurtuazją rad Weyganda, być może przyjmował, że są one słuszne w teorii — ale najwidoczniej uznawał, że nie są one słuszne, czy praktyczne, czy wykonalne w warunkach polskich w danej chwili. I postępował całkiem inaczej, niż mu Wey­­gand radził. Gdyby żył w roku 1953, roku napisania powyższych słów przez Weyganda, miałby prawo powiedzieć: drogi Generale, niech Pan da spokój tej krytyce nieposłuszeństwa wobec Pańskich rad. Ro­bi­łem to, co uważałem że robić trzeba i bitwę wygrałem. O co więc Panu chodzi?

Powyżej zacytowane słowa Weyganda są także jednym więcej do­wodem, że to nie Weygand, lecz Rozwadowski wygrał bitwę war­szawską.

Dowodzą one również, że Weygand był wobec Rozwadowskiego gniewny, zirytowany i być może zazdrosny. J.G.

W dalszym ciągu Weygand pisze:

„Prawdziwa w każdej dziedzinie, uwaga powyższa jest jeszcze prawdziwsza w dziedzinie wojsko­wej, gdzie Polak, wprawiony w słu­szną dumę przez przeszłość o rzadkim bogactwie, osiągniętą najczęś­ciej kosztem walk w warunkach nierówności, uważa się za równego każdemu cudzoziemcowi. Nie przyjmie więc on rady jak tylko wte­dy, gdy odpowiada ona jego aspiracjom i jego zdolnościom. We wszystkich epokach, oficerowie francuscy, którym powierzono misję w Polsce, podkreślali tę tendencję z mniejszą lub większą bezstron­nością.

W dramatycznych okolicznościach, rząd polski nie odmówił odwo­łania się do rad aliantów, któ­rym zwycięstwo drogo osiągnięte dawa­ło doświadczenie, którego brak było armii dopiero się rodzącej. Ale gdy niebezpieczeństwo minęło, żegnaj mój święty (adieu le saint)”. (Weygand, ibid., str. 131. Pod­kreś­lenie moje—J.G.).

Mamy tu w dalszym ciągu widoczny wylew animozji do Rozwa­dowskiego. Rozwadowski miał za zadanie i miał intencję wygrać bit­wę. Jeśli mu radzono coś, co jego zdaniem zwycięstwu nie sprzyjało, miał obowiązek i prawo rad nie przyjąć. Nie ma się co o to gniewać, zważywszy, że zwycięstwo osiągnął i że bitwa przegrana nie była.

Polska w wysokim stopniu potrzebowała alianckiej pomocy, a już zwłaszcza dostaw materiału wo­jennego — i dlatego zwracała się do aliantów o poparcie. Miała także podstawy uważać, że doświad­cze­nie armii francuskiej i jej wodza Focha, również reprezentowanego przez swego zastępcę Weyganda, jest dla niej cenne i że warto z niego sko­rzystać. Ale przecież generał Rozwadowski także miał swoje własne, cenne doświadczenia wojenne i wodzowskie. Naprawdę i bez przesa­dy był Weygandowi kwalifikacjami równy. Jeśli pomiędzy poglądami Rozwadowskiego i Weyganda zachodziły różnice, trzeba było Pola­kom robić to, co uznawali za lepiej odpowiadające ich położeniu. I jak wiemy, robiąc to, zrobili słusznie. A czy mamy pewność, że ścisłe zastosowanie się do rad Weyganda byłoby Polsce dało zwycięstwo? Wygląda na to, że nie. Weygand nie ma się o to co gniewać.

A w których to epokach bywali w Polsce oficerowie francuscy i mieli sposobność polskie osiąg­nię­cia i wysiłki wojenne krytykować?

Było to za czasów konfederacji barskiej i za czasów napoleońskich. Nie wiem, jakie były fran­cus­kie krytyki polskiego wysiłku wojennego w czasach napoleońskich. Może i były i może i były słuszne. Ale zwa­żywszy że Napoleon nie odbudował Polski, lecz tylko zbudował Księ­stwo Warszawskie, wysiłek polski, mimo wszystkich możliwych kry­tyk był ogromny. A wkład polski w napoleoński wysiłek także i przed zało­żeniem Księstwa Warszawskiego, a wynagrodzony niekoniecznie najgorliwiej i najlojalniej — wystarczy wymienić San Domingo — zasługiwałby chyba na ocenę mniej zgryźliwą.

A konfederacja barska? Polska była wtedy w stanie upadku. Czy można wyciągać daleko idące wnio­ski z tego, co się widziało w takim czasie? — Tak samo: czy mamy oceniać zdolności wojenne Fran­cji na podstawie tego, czego dokonała ona w roku 1940-tym i co mieli sposobność obserwować żołnierze i oficerowie polscy dywizji pol­skich we Francji w owym czasie?

Natomiast wszystkich naszych Wiedniów, Chocimów, Beresteczek, obron Częstochowy, Cecor, Kłuszynów, Kircholmów, Warn, Grun­waldów, Legnic, Psich Pół, Francuzi nie obserwowali. A czasem na­wet obserwowali z daleka jako wrogowie — sprzyjając nie nam, lecz Turkom, Szwedom, Prusakom.

*

* *

Artykuł generała Ruby jest przedmową do pamiętnika generała Faury i jest temu generałowi w znacznym stopniu poświęcony, dodaję więc tu dotyczącą go wypowiedź polskiego generała Mariana Kukiela, przed pierwszą wojną światową jednego z najbliższych współpra­cowników Piłsudskiego i także i w czasie owej wojny, oraz w pierw­szych latach powojennych jednego z najżarliwszych jego stronników.

Generał Kukiel pisze:

„14 czerwca 1919 powołana została do życia Wojenna Szkoła Sztabu Generalnego z gen. Puchal­skim, b. dowódcą Legionów, jako komendantem, a składem naukowym francuskim, z pomocniczą rolą pol­skich wykładowców i tłumaczy; nazajutrz nastąpiło otwarcie pier­wszego wojennego kursu Szkoły. Słu­chacze byli dobierani przez ko­misję pod przewodnictwem drugiego wiceministra spraw wojsko­wych spośród oficerów nadających się do służby w istniejącym już korpusie oficerów sztabu generalnego, do­tąd złożonym prawie wy­łącznie z oficerów wykształconych przez austriacką szkołę wojenną (Kriegs­schule) - a mniej licznych przez Akademię sztabu General­nego w Petersburgu. Absolwenci pierwszego kursu wojennego szko­ły warszawskiej byli pierwszymi wykształconymi w szkole polskiej (choć, jak wy­po­minał im wódz naczelny, przez Francuzów, nie Pola­ków). Dała nam misja francuska grono znako­mi­tych profesorów. Dyrektorem nauk został Faury. Katedrę służby sztabu objął płk. (później generał) Jordan, wielka powaga, z ogromnym doświadcze­niem. Wspaniały był wykładowca kawalerii płk. Loire, olbrzym, chy­ba kirasjer, który - jak jego poprzednicy i następcy — musiał uczyć, że epoka konnych walk się skończyła, ale gdy przyszła kampania sierpniowa podpędzał pod Ciechanowem naszych ułanów. Zna­ko­mi­tym wykładowcą i wielkim przyjacielem naszym był artylerzysta płk. Juillard. Wszyscy stanowili pierwszorzędny garnitur. Ale - z żalem wyczytuję w relacjach - żaden z tego składu profesorskiego poza Faurym nie zdobył sobie szczególnego przywiązania uczniów. Nauka ta była nie tylko w obcej mowie, choć dobrze tłumaczonej na język polski. Był rozbrat między tą rzeczywistością wojny na Zachodzie, z której wynikła, a rzeczywistością naszą. To stwierdza wiele przyto­czonych opinii naszych sztabow­ców. Najoględniej to formułuje gen. bryg. Władysław Powierza: «Francuzi dali nam swą wielce gorliwą pracę, doskonałe wyszkolenie w pracy sztabowej, w jasności i pre­cyzji techniki myślenia: z trudem natomiast przychodziło im prze­stawić się z kategorii pojęć wojny pozycyjnej na polską ruchomą. Uwaga ta nie dotyczy oczywiście generała Faury, który był wyjąt­kowym talentem o niezwykle elastycznym myś­leniu». Coraz głębiej sięgał w problematykę wojny nowoczesnej w warunkach polskich. Dosto­so­wywał już w pewnej mierze do naszego położenia francuską instrukcję o użyciu taktycznym wielkich jednostek. A gdy odbył je­szcze w roku następnym kampanię sierpniową przy naszej IV armii w ma­ne­wrze znad Wieprza, potężny jego umysł zaczął pracować nad jakąś syntezą: doktryny francuskiej, w któ­rej wszystkim stał się ogień (...) z doświadczeniem polskim. A w naszej wojnie ruchomej nie tylko iloś­ciowo wszystko się zmieniało, ale wracały stare pojęcia przełamywania frontów, manewru flan­ko­we­go, obejścia, osaczenia. Element ruchu i szybkości. «Activité-vitesse». Faury podjął budowę doktryny operacyjnej na stosunki polskie, pomyślanej jak oceniają jego uczniowie - genialnie. Wiedzieliśmy o tym gdy w r. 1925 mówi­liśmy z gen. Sikorskim, wówczas ministrem, o doktrynie operacyjnej, nad którą pracowała nasza komisja i marzyło się nam że Faury'ego zatrzyma się na stałe, zrobi polskim generałem. Odejście Sikorskie­go przekreśliło te rachuby. Okres 'francuski' naszej szkoły - prze­mianowanej na Wyż­szą Szkołę Wojenną w której Faury był dyre­ktorem nauk, dobiegał kresu. Rok 1926 przyniósł likwidację misji francuskiej. W roku 1928 odszedł Faury — uwielbiany przez setki swych wychowanków za mą­drość, wiedzę, mistrzostwo w nauczaniu, intuicję twórczą i wielkie, szlachetne serce. (...)

Co do Szkoły, cofnąć się musimy do jej zaczątków. Wiadomo że było wiele powodów, dla któ­rych jej nie lubił wódz naczelny. Bo nazywała się pierwotnie Szkołą Wojenną Sztabu Generalnego. On zaś zżymał się na same wyrazy 'sztab generalny', szydził zeń że 'najgeneralniejszy', nienawidził 'oficerów SG' jako kasty, widział w nich raz skostniałych rutynistów, innym razem przeuczonych mądrali, którzy chcieliby uczyć swoich dowódców. Nie pomogła zmiana naz­wy na Wyższą Szkołę Wojenną, ani póź­niejsza - oficerów SG na 'dy­plomowanych'. Uraz trwał. A potęgowała go inna plama: że wycho­wani przez Francuzów tkwiących w doktrynie 'pana strategii — okopu'. Sądziłem błędnie, że nigdy nie prze­kro­czył progów tej szkoły. Z tej księgi dowiaduję się że był tam (w jesieni 1921 r.) z wykładem o swej pracy w przygotowaniu i planowaniu bitwy war­szawskiej. (...) Relację o tym wykładzie ogłosił ówczesny słuchacz (...) gen. bryg. Tadeusz Alf-Tarczyński. (...) Autor cytuje słowa gen. bryg. Kordiana Zamor­skie­go: «Komendant naszej szkoły nie lubił, bo francuska, ale nas jeszcze lubił, a więc przyszedł», — a do­da­je inną przyczynę - «był nią gniew, była gorycz świadomości, że znaleźli się Polacy, których karle umys­ły i serca były tak zaśle­pione nienawiścią, iż wbrew faktom, wbrew prawdzie, rozsiewali upoka­rza­­ce kłamstwo, że zwycięstwo było dziełem obcym. Nie polskiego naczelnego wodza, lecz gen. Wey­gan­da». Tarczyński są­dzi, że «Komendant postanowił rozpocząć walkę z tą plotką, tym oszczer­stwem i po raz pierwszy przemówił publicznie o sobie jako jedynym nie dzielącym się z nikim odpo­wie­dzialnością twórcą i wykonawcą planu bitwy nad Wisłą». I to w obecności szefa misji wojskowej i oficerów francuskich, którzy kazali sobie dyktować każde słowo”. (Kukiel „Mózg armii. Uwagi i przyczynki do księgi 50-lecia Wyższej Szkoły Wojennej”. „Wiadomości”, tygodnik, Londyn 12 kwietnia 1970. Podkreślenia moje-J.G.)

Fragment relacji Alfa-Tarczyńskiego o odczycie Piłsudskiego już wyżej cytowałem. Generał Ku­kiel odpowiedział na tę relacją jak następuje.

„Rzeczywistość była zaś taka, że Naczelny Wódz przed obję­ciem 12 sierpnia dowództwa fron­tu środkowego, tj. grupy uderze­niowej, poruczył kierownictwo operacji na innych frontach, a w szczególności w Warszawie, 'wielkiej trójce', którą składali szef sztabu generalnego Rozwadowski, generał Weygand i minister Sosnkowski. Ci przez cały krytyczny tydzień — do 18 sierpnia — odpo­wia­dali za przebieg walk o Warszawę, której podstawowy rozkaz z 6 sierpnia nakazywał bronić i na północ od ujścia Bugu i Narwi, gdzie armia 5-ta gen. Sikorskiego miała «związac i pobić» obchodzące siły nieprzyjacielskie. Nad tym mieli czuwać. Zadanie wypełnili z nawiązką. Łączność szefa sztabu z na­czelnym wodzem była stała. Nie było nieporozumień co do zadań. W przeddzień wyruszenia «grupy uderzeniowej» frontu środkowego pisał Weygand do Naczelnego Wodza że wszystkie siły nieprzy­ja­cielskie na froncie północnym są uwikłane w walkach i związane — że nic nie stanie na drodze rozwinięciu się jego manewru (na tyły prze­ciwnika). Nie przywłaszczał sobie Weygand ani tej idei manewru, ani wyłączności kierownictwa poprzedzającymi go walkami o Warszawę. Ale dla niej był w dniach zagrożenia jednym z naj­bliższych spośród wybawców, a tym więcej budzącym wdzięcz­ność, że znakomity żołnierz sprzymierzonego narodu. Wdzięcz­ność dla niego wybuchała wszędzie gdzie się ukazał. Nie było w tym 'oszczerstwa' ani nienawiści. Mówił mi potem płk. Jordan maksymę francuską:

«Wdzięczność jest szlachectwem narodów». (...)

Treść wykładu, podana przez Alfa-Tarczyńskiego jest zadziwia­jąca: zachodzi przypuszczenie że pamięć autora relacji zawiodła. 'Komendant' — a pamiętać trzeba że wtedy jeszcze naczelnik pań­stwa — mówił rzekomo w kilka miesięcy po zawarciu traktatu ry­skiego do kilkudziesięciu zebranych oficerów, w tym kilkunastu Francuzów, że od wyniku przyszłej wojny z Rosją zależy niepod­ległość Polski, że 'ta wojna' (zapewne jej wynik) jest groźbą dla jej bytu, że strategiczne warunki są złe, że front jest niezwykle trudny do obrony, że istnienie niepodległej Ukrainy skracałoby go o połowę — i oskrzydlałoby front ro­syj­ski, a przez samo swe ist­nienie osłabiałoby potencjał wojenny Rosji. Później szkicował przebieg kam­pa­nii, chwaląc «świetność dowodzenia» Śmigłego «w przeciwieństwie do tego co było na północy», a nie wsp­ominając o odmiennym stosunku sił. I przeszedł do sytuacji lipcowej, zaczął mówić o sobie, tonem skar­gi, padały słowa «myślałem», «chciałem», «bałem się», «łamałem się z sobą», «popełniłem nonsens strategiczny, dając do uderzenia zaledwie ułamek tego, co dałem do obrony» i tu zdumiewająca wypo­wiedź”: (Kukiel, Ibid. Pod­kreślenia moje — J.G.)

Dalej Kukiel przytacza ową wypowiedź o wgryzieniu się w War­szawę, czyli dopuszczeniu do zdo­bycia Warszawy przez bolszewi­ków, co już cytowałem wyżej.

Dalej Kukiel pisze:

„Był «wściekły» na presję o przyspieszenie uderzenia, kiedy mu «chodziło o wytrzymanie jeszcze dzień — dwa». Do tego dochodziło pod adresem Sikorskiego (...) «Godzinami łamałem sobie głowę, gdzie jest ta groźna grupa, z którą gen. Sikorski miał tyle roboty. Jakże byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział, że to fantom».

A tak łatwo było dowiedzieć się że z tą «grupą mozyrską» i zasi­lającymi ją oddziałami 16-tej armii bił się Sikorski przez tydzień z okładem nad Bugiem, o Brześć, pod Janowem, pod Białą, że jej dwie dywizje 57-a i 58-a i kombinowany oddział mocno wykrwa­wione i stopniałe, skierował Tucha­czew­skij jako osłonę na linię Wieprza: 57-a d.s. i oddział kombinowany poszły na Radzyń, Lu­bartów i Kock, razem parę tysięcy i zostały rozbite przez koncentru­jącą się «grupę szturmową» 3-ej armii. Dywizja 58-a skierowana by­ła w stronę Dęblina i w drugim dniu ofensywy rozgromiona. W obu wypadkach przewaga sił była po stronie polskiej.

Autor relacji zapamiętał z dalszych, gorączkowych wypowiedzi tylko słowa końcowe: «Zwy­cię­ży­łem». I nastrój zasłuchania i ogro­mne wzruszenie słuchaczy. Serce brało w nich górę nad mózgiem”. (Kukiel, ibid.).

Kukiel pisze dalej o dalszych losach Wyższej Szkoły Wojennej. Po­wołuje się w niemałym stopniu na relacje kolejnych Szefów sztabu, generałów Tadeusza Piskora, Janusza Gąsiorowskiego i Wacława Sta­chiewicza, a także płk. dypl. Stanisława Lityńskiego.

„O następstwach przewrotu majowego w tej dziedzinie mówią najwięcej” ich relacje. „Schodzą się z uwagami gen. Kopańskiego. (...) Bardzo cenna, choć kontrowersyjna relacja gen. Stachiewicza usta­la zgodnie z tamtymi, że w okresie pomajowym sztab, przemia­nowany głównym, został niebawem odsu­nięty od wypełniania swych zadań. Przejęło je formalnie «Biuro Inspekcji» — jak dawne «Ścisłej Rady Wojennej», ale tamto stanowiły wydzielone ze sztabu grupy specjalistów w ciągłej z nim współpracy. Teraz współpraca ta została ucięta. Sztab z wyższej woli przeszedł w stan nieczynny na dziesięć lat. Właś­ciwą namiastką jego była zaś — jak to określał marszałek Piłsudski «Equipe de la volonté du chef» — poczet wodza do szcze­gólnych zadań i poruczeń.

Dopiero za Rydza Śmigłego jako inspektora generalnego rzeczy wróciły na ostatnie czterolecie przed wojną do normalnego stanu i sztab główny zaczął odrabiać zaległości.

Co do WSW, pracowała dawnym trybem aż do odejścia gen. Faury w r. 1928. Teraz przyszły z gó­ry radykalne zmiany podykto­wane nowemu komendantowi a zarazem dyrektorowi nauk w Szko­le, gen. Kutrzebie. Polegały one na takim ograniczeniu programu Szkoły, by przygotowywała techników służby sztabu na szczeblu dy­wizji, nie wchodząc w dowodzenie grupą operacyjną czy armią. Ogra­ni­czo­no znacznie przedmioty ogólnokształcące. Pouczono wy­raźnie że słuchacze nie mają być wychowywani na przyszłych Napo­leonów. (...)

Gdym w r. 1928 spotkał gen. Kutrzebę (...) zapytałem o zmiany po odejściu gen. Faury i usłysza­łem jak ograniczono jej (Szkoły) za­dania i zapytałem: czy to znaczy «Dołoj gramotnyje» (precz z umie­jącymi czytać i pisać — hasło bolszewickie z czasów rewolucji rosyj­skiej — J.G.) — on zwiesił głowę ze smutkiem. Ale bez sprzeciwu zmiany wprowadził. (...)

Trzeba stwierdzić, że gen Kutrzeba dbał o ożywienie myśli polity­cznej w Szkole. (...) Nie odmie­ni­ło to linii wytycznej i po r. 1935 — do końca.

Sztab główny stawał po r. 1935 wobec zadań ogromnych i zaległości ogromnych. Nie był opra­co­wa­ny plan wojny z Niemcami. (...) Planu «zachód» nie było od czasów Sikorskiego. Leżący jako projekt w opracowaniu plan S. był rozwinięciem paryskiej umowy sztabów, zaprojektowanej przez gen. Sikor­skie­go na jesieni r. 1922, a podpisanej 3 maja 1923 w Warszawie przez marsz. Focha i naczelnego wodza. Plan ten został uznany za niebyły, a dalsze podobne opracowania zakazane. Gdy po śmierci Piłsud­skiego Inspektorat Sił Zbrojnych przeszedł w ręce marsz. Rydza-Śmigłego, a sztab główny odzyskał swe nor­mal­ne atrybucje, prac nad planem «Zachód» nie podjęto — czekały na zakończenie prac nad planem «Wschód» aż do momentu gdy wojna wisiała już na włosku.

Odpowiedzialnym za to był już nowy szef sztabu głównego, który uważał za celowe zakończyć tam­te prace i plan «Zachód» czekał jeszcze nadal po wydarzeniach roku poprzedniego. (...) i nowych. Jak można było czekać z planem «Zachód» cztery lata? (Kukiel, ibid., podkreślenia moje - J.G.).

Kukiel pisze pod koniec swego artykułu, że odbyły się w Polsce ćwiczenia wojskowe, których zało­że­niem było, że prowadzona będzie akcja zaczepna przeciwko armii, która się broni. Ćwiczenia te wyka­zały, że istniejące zapasy amunicji, oraz ich bieżąca produkcja nie wystarczają na stoczenie takiej bitwy. Marszałek Rydz-Smigły oświad­czył wobec tego: cokolwiek by było, z amunicją lub bez, bić się będzie­my. Kukiel powtarza ironicznie za Lityńskim: Był to powiew prawdziwej polskiej doktryny wojennej — dok­tryny ubóstwa. (Kukiel, ibid.).

Tak więc poszliśmy na wojnę z fałszywą doktryną (wojna rucho­ma, zaczepna zamiast obronnej), bez planu działań i ze sztabem gene­ralnym, który przez dziesięć lat był w stanie nieczynnym, choć nikt nam posiadania sztabu nie zabraniał. (Niemcom traktat wersalski za­bronił posiadania sztabu, ale oni go zachowali w konspiracji. Hitler odbudował go jawnie.)

I dziwić się tu, że tak straszliwie przegraliśmy kampanię wrześnio­wą! Klęska wrześniowa była owo­cem nie tylko samobójczej polskiej polityki zagranicznej, która doprowadziła nas do politycznego osa­­motnienia, a w szczególności pozbawiła nas czeskiego sąsiada, ale także i tego, że nasze wojsko zos­ta­ło w znacznym stopniu zniszczone. Biliśmy się — w wyniku długoletniej niszczycielskiej działalności Pił­sudskiego w wojsku — armią, która do prowadzenia wojny nie była zdolna.

Zacytuję tu jeszcze jedno wspomnienie Kukiela z tego samego arty­kułu.

W maju 1919 roku Kukiel był na polskich manewrach, przepro­wadzonych przez jeden batalion Armii Hallera. Kukiel obserwował, siedząc obok ówczesnego pułkownika Faury. „Zapytał mnie płk Fau­ry, co sądzę o owym natarciu. Odpowiedziałem, że imponujące — wydaje mi się jednak, że Polska nigdy nie będzie miała tyle amunicji i sprzętu na wsparcie jednego batalionu, a zawsze za wiele prze­strzeni na tak wąskie pasy działania. Odpowiedział: «Alors faut pas faire la guerre (zatem nie trzeba prowadzić woj­ny)». Odpowiedzia­łem: «Je crois cependant que nous allons la faire tout-de-même (wi­dzi mi się jednak, że i tak będziemy ją prowadzić)». Urwała się roz­mowa. Były już z oficerami francuskimi inne dyskusje na tematy operacyjne i taktyczne. Rozstrzygali je niekiedy bardzo arbitralnie. «Nasza metoda jest właś­ciwa, bo myśmy wygrali wojnę». Faury tak sprawy nie upraszczał.” (Kukiel, ibid.).

Prowadzi się wojny takimi środkami, jakie się ma. W pewnym sen­sie było nieuniknionym, że pol­ska doktryna wojenna musiała być do­ktryną ubóstwa. Zaraz w rok później okazało się jednak, że naszymi skromnymi środkami potrafimy bolszewików bić. To właśnie na tym z pewnością polegały spory i różnice zdań między Rozwadowskim i Weygandem. Weygand chciał organizować obronę na skalę doświad­czeń fran­cuskich z lat 1914-1918, ale Rozwadowski rozumiał, że trzeba tu zastosować metody inne.

Ale metoda, jaką narzucił polskiemu wojsku w latach 1926-1935 Piłsudski i jaką w znacznym sto­pniu kontynuowali jego następcy, to nie była metoda ubóstwa, lecz metoda kaprysu i niszczycielstwa. Pił­sudski zniszczył polską armię. I nie pozwolił na to, by armia ta była przygotowana do czekającej ją wojny z Niemcami, wojny, którą oczy­wiście tylko metodami obronnymi mogliśmy prowadzić. J. G.

*

* *

Komentarz. Komentując to, co jest treścią opracowania generała Ruby oraz tekstów, które przyto­czyłem razem z tym opracowaniem, ograniczam się do stwierdzenia, że z danych tych wynika, iż generał Weygand rzeczywiście odegrał w bitwie warszawskiej rolę użyteczną, a nawet wybitną, ale że była to tylko rola pomocnicza i uzupełniająca. Rzeczywistym wodzem w bitwie warszawskiej i polskim wodzem na­czelnym, co najmniej w dniach 8-18 sierpnia, był generał Rozwadow­ski. J.G.

Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”,

Pod redakcją Jędrzeja Giertycha,

Londyn 1984, str. 202-219.

1

11

„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
BW 1920 08 Pamietnik gen Weyganda
BW 1920 07 Zagadn roli gen Weyganda
09 Głos odmawia posłuszeństwa
BW 1920 16 Garsc opinii Pilsudski i Kedzior
BW 1920 02 ALEKSANDER KEDZIOR
BW 1920 10 Inne informacje
BW 1920 Autorstwo planu
BW 1920 13 Nerwy Warszawy
BW 1920 11 Wnioski dot roli Weyganda
BW 1920 21 Rozkaz 10000
BW 1920 12 Zasluga Francji
BW 1920 19 Garsc opinii O Rozwadowskim
BW 1920 22 Sprawa ukladu w SPA
BW 1920 14 Garsc opinii Witos
BW 1920 15 Garsc opinii Rataj i Pomorski
BW 1920 22 Sprawa ukladu w SPA
BW 1920 03 Co Pils robil 13 i 14 sierpnia
BW 1920 01 wstep
BW 1920 06 Autorstwo planu

więcej podobnych podstron