ZAGADNIENIE ROLI GENERAŁA WEYGANDA
OGÓLNE WNIOSKI, DOTYCZĄCE ROLI WEYGANDA
Komentarz. Generał Weygand przyjechał do Polski po to, by Polsce pomóc. I rzeczywiście Polsce pomógł. W czasie bitwy przebywał w Naczelnym Dowództwie w Warszawie, brał udział w naradach z polskimi generałami, z Rozwadowskim i Sosnkowskim, ale także z Hallerem i Sikorskim, a przed 12 sierpnia także i z Piłsudskim, a więc należał do zespołu ludzi, którzy się nad sytuacją naradzali, którzy uczestniczyli w przedsiębraniu w zwrotnych momentach środków zaradczych, którzy starali się wywrzeć wpływ na wysiłek bojowy polskiej armii. Nie uznawać tego byłoby niesprawiedliwością. Byłoby także niewdzięcznością. Był on przyjacielem Polski i w obronę Polski przed obcym najazdem wniósł swój wkład.
Ale jest przesadą przypisywać mu rolę nadmierną. Generał Weygand przyczynił się do polskiego zwycięstwa - ale tylko w pewnym stopniu. I jest wypaczaniem historycznej prawdy przypisywać mu rolę naczelną. Naczelnej roli generał Weygand w bitwie warszawskiej nie odegrał: rolę naczelną i rozstrzygającą o wyniku bitwy odegrał generał Rozwadowski. Zaprzeczanie temu jest zarówno zadawaniem kłamu prawdzie historycznej, jak wyrządzaniem, w obliczu historii, krzywdy generałowi Rozwadowskiemu, któremu się w pamięci narodu uznanie za jednego z wielkich wodzów polskiej tysiącletniej historii należy.
Generał Rozwadowski został w obliczu historii pokrzywdzony przez dwie propagandowe, sztucznie skonstruowane „legendy”: legendę Piłsudskiego, stworzoną częściowo przez samego Piłsudskiego, a potem rozbudowaną i rozpowszechnioną przez jego politycznych stronników w politycznym celu umocnienia jego rządów, oraz rządów kierunku, jaki reprezentował, oraz przez legendę Weyganda, stworzoną przez ośrodki polityczne i propagandowe francuskie, w interesie politycznym Francji.
Nie będę tu w tej chwili zajmować się legendą Piłsudskiego. Natomiast chcę parę słów poświęcić legendzie Weyganda.
Francja rzeczywiście Polsce w dwudziestym wieku okazała wielostronną i skuteczną pomoc. W rokowaniach wersalskich, które o istnieniu i przyszłości Polski zdecydowały, odegrała główną rolę jako potęga polityczna, która wysiłki dyplomatyczne polskie wsparta. To ona, w końcowej fazie pierwszej wojny światowej pomogła Polsce do zajęcia miejsca w obozie alianckim w roli jednego z państw współ-zwycięskich, uprawnionego do uczestniczenia w rokowaniach pokojowych i w samym traktacie pokoju. To ona, do spółki z niektórymi przejawami polityki amerykańskiej, reprezentowanej przez prezydenta Wilsona, oraz także do spółki z niezbyt wpływowym, ale jednak rzeczywiście istniejącym, życzliwym Polsce, a opozycyjnym wobec oficjalnego kierunku, reprezentowanego przez premiera Lloyd-Georga prądem w polityce i dyplomacji angielskiej, wywarła skuteczny wpływ na ogólnie biorąc pomyślne dla Polski wyniki rokowań wersalskich i sformułowania traktatu wersalskiego. To ona także związana była z Polską tradycjami od szeregu pokoleń ustalonej wzajemnej sympatii. To u boku Francji polskie legiony biły się z Austrią, Prusami i Rosją w czasach napoleońskich i to dzięki Francji i jej cesarzowi Napoleonowi odbudowana została wznowiona cząstka polskiej państwowości w postaci Księstwa Warszawskiego i jego dalszych ciągów Królestwa Kongresowego i wolnego miasta Krakowa. W początkach naszego wznowionego w wieku XX bytu państwowego to Francja była tym państwem, które okazało nam rzeczywistą pomoc, gospodarczą i także i militarną, o czym jeszcze będę pisać niżej. Wszystko to jest prawda.
Ale w liczeniu na pomoc i życzliwość Francji, oraz w ocenie tego, co Francja dla nas zrobiła, nie należy być jednostronnym i naiwnym. Francja nie jest naszym bezinteresownym przyjacielem, powodującym się w ustosunkowaniu się do nas tylko chęcią przyjścia nam z pomocą, ale jest mocarstwem, powodującym się własnymi interesami, widzącym w nas siłę, która może być w wielu sytuacjach dla niego użyteczną i wobec tego nieraz posługującym się nami dla swoich celów, co często przynosi nam pożytek, ale niekiedy przynosi nam także i jawną szkodę, gdyż stanowi poświęcanie nas dla francuskich egoistycznych celów. Sympatie profrancuskie w naszym narodzie są na ogół uzasadnione, ale niekiedy zawierają w sobie pierwiastek naiwności i prowadzą nas nie tylko do wzmocnienia przez francuską pomoc naszych sił, ale także i do zużywania naszych sił z pożytkiem dla Francji, a bez pożytku, lub wręcz ze szkodą dla nas.
Francja w XVII wieku popierała Szwecję i Prusy, a więc należała zdecydowanie do obozu naszych wrogów. Napoleon, nasz naturalny sojusznik, walczący z naszymi wrogami, Austrią, Prusami i Rosją, nie rozumiał naszej sprawy, zaniechał odbudowania Polski naprawdę niepodległej i silnej, a natomiast nie skorzystał z okazji do zlikwidowania Prus, bo sprawy polskiej nie doceniał i traktował naród polski nie tyle jako rzeczywistego sojusznika, co jako przydatne dlań narzędzie. W ciągu wieku XIX, Francja, podsycając polski kierunek polityczny powstańczy, prowadziła Polskę ku szeregowi katastrof i niweczyła możliwość odbudowania Polski. Nawet w roku 1914 i później polityka francuska była nieśmiała i skrępowana jednostronnym względem na rosyjskiego sojusznika i była powolniejsza nawet do pewnego stopnia od Anglii w poczynaniach, wiodących do odbudowania Polski niepodległej i zjednoczonej. Dopiero gdy Rosja się zawaliła, Francja stanęła w sposób ostateczny po stronie programu, sformułowanego przez Dmowskiego i wiodącego do trwałego obalenia systemu „wiedeńskiego” w Europie i zbudowania na jego miejsce całkowicie nowego systemu, wersalskiego.
W okresie naszej wojny z Rosją bolszewicką (nie nosiła ona wtedy jeszcze nazwy Rosji Sowieckiej), Francja stała po naszej stronie i okazywała nam pomoc, ale dyktowane to było w małym tylko stopniu polskimi sympatiami we francuskim narodzie, a głównie przekonaniem, że w braku czegoś lepszego, Polska może być na przyszłość surogatem tego, czym dotąd była dla Francji, jako sojusznik, Rosja. Dopóki trwała w Rosji wojna domowa, Francja popierała jako swego trwałego sojusznika biały obóz rosyjski, oczekując, że obóz ten, jeśli zwycięży, będzie dla Francji dalszym ciągiem Rosji carskiej i będzie dla niej nadal głównym sojusznikiem na wschodzie Europy. Jeśli idzie o Polskę, była ona dla Francji cennym sojusznikiem przeciw Niemcom i Francja popierała Polskę przeciw Niemcom w szeregu spraw i także w rokowaniach wersalskich. Ale gdy chodzi o stosunek do Rosji, Francja początkowo wcale nie była naszym sojusznikiem w sposób zasadniczy. Życzyła nam powodzenia w naszych zmaganiach z Rosją bolszewicką. Ale jej rzeczywiste sympatie były po stronie białej Rosji. Była ona gotowa nasze interesy na rzecz Rosji poświęcić, wcale nie sprzyjała naszym dążeniom terytorialnym od wschodniej strony i wyobrażała sobie, że nasza rola i pozycja ukształtują się w jakiś sposób w zgodzie z Rosją, bez naruszania rosyjskich interesów i niejako u boku Rosji, a więc nie w formie kompromisu i uznania interesów polskich, ale przez podporządkowanie tych interesów polskich interesom rosyjskim. Popieranie nas przez Francję w roku 1919 i w początkach 1920 było dyktowane po pierwsze względem na Niemcy, wobec których byliśmy użytecznym sojusznikiem Francji (wszak traktat wersalski był podpisany dopiero 28 czerwca 1919 roku, a ratyfikowany na przełomie 1919 i 1920 roku, a więc wojna z Niemcami nie była do tego czasu w istocie ukończona i mogła każdej chwili na nowo wybuchnąć), a po wtóre uważaniem nas za coś w rodzaju uczestnika rosyjskiej wojny domowej, w której, walcząc z bolszewikami, wzmacnialiśmy samym faktem naszego istnienia obóz rosyjskich „białych”.
Rzecz ciekawa, że Francja wcale nie była wyraźnie po naszej stronie w naszych sporach z czynnikami innymi, niż Niemcy i Rosja. W sprawie naszych sporów z Czechosłowacją o Śląsk Cieszyński, Spisz i Orawę stała wyraźnie po stronie Czechosłowacji, a przeciw nam, co miało swoje źródło po części w tym że w przemyśle Śląska Cieszyńskiego (na tzw. Zaolziu) zaangażowany był kapitał francuski, czy też, ściśle mówiąc, francusko-żydowski (Rotszyldów) i że kapitał ten wolał, by jego przedsiębiorstwa były raczej pod władzą czeską, niż polską. Także i w sprawie Wilna przedstawiciele Francji nieraz zajmowali stanowisko antypolskie i prolitewskie. Wynikało to zapewne z tego, że Francja uważała Litwę za kraj leżący w sferze rosyjskiej, a więc popierając Litwę, popierała Rosję.
O tym jakie były różnice zdań w odniesieniu do Polski na szczytach aparatu rządowego francuskiego, znaleźć możemy całkiem sporo informacji w dyskusji w Paryżu w roku 1973, której owocem jest książka cytowana tu jako „Colloque”.
Oto jakie informacje znaleźć możemy w tej książce:
P. Bernard Michel powiedział w dyskusji:
„Co mnie uderza również, to wybitna rola jaką grali w polityce francuskiej Berthelot i Paléologue. A co mnie tak samo dziwi, to fakt, że Polska nigdy nie potrafiła mieć w Paryżu potężnie zorganizowanej grupy nacisku (un lobby polonais). Gdyż wymienił Pan Berthelota; nawet jeśli jego brat miał interesy nafciarskie Pan wie, że postawa Berthelota była wroga (hostile) wobec Polski, którą pogardzał jako państwem katolickim i reakcyjnym. Co się tyczy Paléologue'a, wykazał Pan jasno jego zainteresowanie polityką Wrangla w Rosji, ale nie można zapominać o innym aspekcie jego polityki w Europie wschodniej. On jest w owym momencie usposobiony wrogo (hostile) wobec państw nowoutworzonych, zwłaszcza wobec Polski i Czechosłowacji i wszczyna właśnie wtedy prawdziwy flirt z Węgrami. (...) Jego polityka wobec Polski jest całkowicie negatywna. (...) Jestem uderzony rozmową, jaką Paléologue miał w dniu 29 lipca 1920 roku z Beneszem. Sprawozdanie z niej, pisane ręką Paleôlogue'a znajduje się w archiwach na Quai d'Orsay. (...) Benesz bez ustanku powtarza, że Polacy «muszą traktować za jakąkolwiek cenę». To jest jego formułka. A w tym samym czasie Czechosłowacja blokuje systematycznie wszelkie dostawy dla Polski. Otóż (...) ani razu Paléologue nie żąda do Benesza, by poparł Polskę. Jedyne, co chciałby - w sposób bardzo ogólnikowy - wiedzieć, to czy w razie czego Czechosłowacja będzie bronić przełęczy karpackich i czy wojska sowieckie wkroczą do Słowacji. (...) Absolutnie żaden nacisk nie jest wywierany na Czechosłowację.” („Colloque”, op. cit., str. 94-95. Podkreślenia moje —J.G.).
P. R. Girault mówi:
„Nie ma (tu) jednej polityki francuskiej, są różne polityki francuskie. Powołano się przed chwilą na różnice między wojskowymi i cywilami: istnieje także i różnica wewnątrz Quai d'Orsay. Chciałbym położyć nacisk na dwa punkty. Pierwszy - na temat Milleranda. (...) W istocie, za plecami Milleranda znajdują się dwie osobistości: Berthelot i Paléologue. Trzeba tu określić ściśle daty: w roku 1920-tym, to znaczy w czasie całości bitwy, kto był sekretarzem generalnym Quai d'Orsay? Paléologue. A jakie były koneksje Paléologue'a?
Od strony rosyjskiej, Paléologue jest związany nie tylko z emigracją rosyjską, lecz ponadto ze środowiskami najbardziej «reakcyjnymi» (przyjmując formułkę najbardziej uproszczoną), a w szczególności z baronem Wranglem. Otóż baron Wrangel miał już przed 1914 rokiem pewną liczbę związków z kołami gospodarczymi (milieux d'affaires) francuskimi, rzecz, o której się często nie wie. (...) Trzeba zwrócić uwagę na różne grupy nacisku, które znaleźć można na Quai d'Orsay; Paléologue jest ich wyrazicielem. Paléologue całkowicie uosabia jedną z polityk francuskich, która polega na wsadzaniu w siodło Denikina jeśli to będzie możliwe; jeśli to się nie uda, weźmie się Wrangla. W każdym razie, chodzi o odbudowanie Rosji wielkoruskiej — nie ma mowy o ukraińskiej —, to znaczy Wielkiej Rosji. Oto jedna polityka.
Istnieje także i druga polityka, popierana przez innych i często związana z ośrodkami gospodarczymi (milieux d'affaires), która jest wręcz przeciwnie polityką rozbioru Rosji. Ośrodki te uważają, że nie da się położyć ręki na całość Rosji, a zresztą, po co? Większość francuskich interesów nie jest w Moskwie: coś tam było, lecz można je odpisać w rubryce zysków i strat. Wręcz przeciwnie, interesy przeważające i to co można by nazwać głównym zrębem imperializmu ekonomicznego francuskiego przed 1914 rokiem, który utrzymał się w czasie pierwszej wojny światowej i który w czasie tej wojny nawet wzrósł, ulokowany był na południu Rosji, a ściśle biorąc na Ukrainie. To przejawia się w roku 1917 i 1918; jeden z moich studentów zanalizował misję Alberta Thomas i problemat otoczenia gospodarczego tej misji: jest całkiem jasne, że Misja wojskowa francuska była złożona po części z prawdziwych wojskowych, ale także z pewnej liczby oficerów, którzy byli działaczami gospodarczymi (hommes d'affaires), przekształconymi w wojskowych; ich cele były całkowicie gospodarcze. Otóż ci działacze gospodarczy nie zmienili swych celów po latach 1918-1919; to czego chcą to jest rozbiór dawnego imperium rosyjskiego. Istnieją studia, nie tylko w Quai d'Orsay, lecz i studia porobione przez świat gospodarczy (w szczególności przez banki) na temat środków, które można by mieć dla wyodrębnienia Ukrainy, a ewentualnie republik na Kaukazie (tu jednak natykałoby się na interesy brytyjskie). Krótko mówiąc, mówi się o rozczłonowaniu (démembrement, rozbiorze). Można by zużytkować wyrażenie «break up of Russia» zamiast «break up of China». Mamy tu więc dwie polityki różne ze strony francuskiej, co pozwala na wytłumaczenie, że czasem myśli się o jednej, a czasem o drugiej.
Pani Gervais (...) zrobiła aluzję do nafty. (...) Wszystko pachnie naftą, także i sprawy polskie. (...) W sprawie polskiej, nie trzeba zapominać, że interes francuski w Polsce był znaczny.” (Ibid., str. 89-91. Podkreślenia moje - J.G.)
Pani Gervais mówi:
„Komisariat Ropy Naftowej mówi: «Nafta polska może stanowić oś tej niezależności ekonomicznej w sprawie nafty (...)».
Co reprezentują te interesy naftowe? Szesnaście towarzystw, 800 milionów franków i 80 procent całej produkcji Galicji Wschodniej. Ale poza naftą, interesy ekonomiczne Francji w Polsce polegają na wszystkich tak zwanych «dawnych towarzystwach przynależności rosyjskiej» odziedziczonych w «Królestwie Kongresowym» oraz na towarzystwach, zainstalowanych w Galicji i na Śląsku, całość oceniana na około 400 milionów franków, zainstalowanych w roku 1919. To stanowi «rzeczywistość» do bronienia; ale jest to ponadto rynek surowcowy, klientela, inwestycje. Tego wszystkiego Millerand chce bronić i on uważa że to jest narażone przez politykę Lloyd George'a którego oskarża o wydawanie Polski bolszewikom i o skazywanie jej na stanie się «Polską czerwoną». (Ibid., str. 80. Podkreślenie moje — J.G.).
„29 stycznia (1920 r.) (polski minister spraw zagranicznych) Patek powrócił do Londynu i Paryża, by zapytać: co robić? Czego alianci sobie życzą, byśmy zrobili? Lloyd George jest kategoryczny - propozycje (pokojowe sowieckie - J.G.) nadają się całkowicie do przyjęcia. (...) Millerand myśli inaczej. (...) Ostrzega on Patka, że Francja uważa, iż byłoby nieroztropnością rokować z bolszewikami. (...) Ten ostatni raportuje, że Polska może liczyć na poparcie Francji. Wedle ambasady w Warszawie, on potwierdził, że «w Paryżu nie życzą sobie natychmiastowego zawarcia pokoju z bolszewikami i byłoby się skłonnym okazać Polsce pomoc, bez jednak możności sprecyzowania ścisłych form tej rzekomej pomocy». Co więcej, generał Henrys (szef misji wojskowej francuskiej w Warszawie — J.G.) złożył z hałasem oświadczenie (...) że Francja jest absolutnie przeciwna temu, by Polska zawarła pokój z bolszewikami. (...) Ta rozgrywka doskonale urządza Piłsudskiego. (...) Polacy będą teraz mogli powoływać się na «kusicielską politykę Francji». (...) Niepokojąc się ryzykiem polityki wschodniej Piłsudskiego, Quai d'Orsay nie wydaje się odradzać mu kategorycznie.
Odpowiedzialność Francji jest niewątpliwa co do wszczęcia ofensywy poczynając od 24 kwietnia. Od lutego do kwietnia, generał Henrys i inni wyżsi oficerowie Misji współpracują czynnie w pracach polskiego Sztabu Generalnego: byli oni całkowicie 'au courant' przygotowań, w których uczestniczyli; znali oni przygotowany plan. Wersja oficjalna głosiła potem, że Piłsudski starannie ukrywał przed Henrysem ścisłą datę operacji. Henrys rzekomo został wyprowadzony w pole w rozgrywce przez starego konspiratora, który postawił go wobec «faktu dokonanego». Podstawowa wrogość Francji wobec wszelkiego 'modus vivendi' z bolszewikami odegrała w całym tym okresie rolę czynną”. (Ibid., str. 77-78).
Francja zgoła nie była niewinna w sprawie wyprawy kijowskiej Piłsudskiego. Wśród wielu celów, którym ta wyprawa służyła, znajduje się także i interes francuskich kapitałów.
„Gabinet francuski jest zahipnotyzowany sprawą długów Rosji dawnego reżimu”. (Ibid., str. 79).
W oczach Francji, wojna polsko-rosyjska miała i to znaczenie, że zawierała w sobie okazję do wszczęcia na nowo sprawy zobowiązań dłużniczych Rosji carskiej.
Francja nie powodowała się w swoim stosunku do wojny polsko-bolszewickiej tylko sympatią dla Polski. Powodowała się także troską o obronę bardzo istotnych i niekoniecznie obchodzących Polskę interesów politycznych a także i gospodarczych francuskich. Oczywiście, nie potrzebuję stwierdzać, jak mało troszczyła się o dobro Polski polityka angielska.
Generał Weygand przyjechał do Polski, by Polsce pomóc. Jego osobisty stosunek do Polski był stosunkiem przyjaźni i dobrej woli. Ale siły które za nim stały i które go do Polski wysłały, były o wiele mniej bezinteresowne, niż nam się wydaje.
W ocenie roli generała Weyganda w bitwie warszawskiej trzeba rozróżniać dwie sprawy. Po pierwsze, intencje i oceny rządu francuskiego, który go do Polski wysiał, a po wtóre jego własne intencje i poglądy.
Rząd francuski życzył sobie, by Weygand objął, czy to formalnie, czy też przynajmniej nieoficjalnie, jako doradca, którego rady mają znaczenie wiążących rozkazów, dowództwo nad polską armią, a tym samym by uczynił polską armię armią satelicką Francji. Głoszona we Francji „legenda Weyganda” jest zarówno echem tych pragnień rządowych francuskich z owego czasu, jak i wyrazem pragnienia „ex post” przypisania zwycięstwa polskiego nad armią bolszewicką wpływowi, czy też interwencji Francji. W interesie Francji leżało wziąć zasługę bitwy warszawskiej na siebie oraz zepchnąć Polskę w oczach światowej opinii do roli swego satelity.
Weygand osobiście tak sprawy swojej roli nie stawia, choć jest rzeczą widoczną, że chwilami ulega pokusie poddania się propagandzie, która z niego robi głównego w bitwie warszawskiej zwycięzcę.
Trzeba jego rzeczywistą rolę zanalizować.
Był on rzeczywistym uczestnikiem grupy ludzi, która bitwą warszawską kierowała. Nie byt w tej liczbie osobistością główną. Ale nie można także wpadać w przesadę, uważając, że nie odegrał roli żadnej. Odegrał rolę rzeczywistą, udzielił szeregu rad użytecznych, które znalazły zastosowanie. Z pewnością był jednym z tych, co polskie naczelne dowództwo zapładniali myślowo. Jest faktem mniej więcej ogólnie znanym, że odegrał dużą rolę w doprowadzeniu do skutku ostatecznego skrystalizowania się 5-tej armii generała Sikorskiego jako dużej formacji i w rzuceniu tej armii do osobnej ofensywy, która sprawiła, że armia najezdnicza sowiecka ujęta została w kleszcze, trochę przypominające manewr kanneński. Trzeba także wziąć pod uwagę jedną jeszcze okoliczność, dotąd na ogół przez nikogo nie braną pod uwagę, mianowicie, że Weygand obecnością swoją w sztabie w roli doradcy Rozwadowskiego, bardzo w istocie pozycję Rozwadowskiego wzmacniał wobec Piłsudskiego. Piłsudski nie utrudniał Rozwadowskiemu jego roli jako faktycznego wodza naczelnego w toczącej się bitwie — bo zapewne liczył się z faktem obecności francuskiego doradcy u boku Rozwadowskiego i nie miał ochoty na wdawanie się w konflikty, które byłyby konfliktami nie tylko z Rozwadowskim, ale i z owym francuskim doradcą, przedstawicielem marszałka Focha. Dzięki temu Rozwadowski miał pełną swobodę takiego prowadzenia działań, jakie uważał za właściwe.
Oceniając rolę Weyganda w bitwie, należy przede wszystkim zastanowić się nad tym, jakie były różnice między poglądami na tę bitwę Weyganda i Rozwadowskiego. Nie wszystko możemy ocenić ściśle: za mało mamy dokumentów. Ale wedle tego co wiemy, Weygand, razem z Misją francuską, która pracowała nad planem polskiej bitwy jeszcze przed przyjazdem Weyganda, wyobrażał sobie, że armia polska powinna gdzieś się zatrzymać, być może, sposobem francuskim i niemieckim z 1914 roku, okopać się i dopiero utrwaliwszy swe pozycje na nowych stanowiskach, zabrać się do przeorganizowania się, do wytworzenia odwodów i przygotować się do ofensywy gdzieś w czasie dużo późniejszym; Francuzi, łącznie z Weygandem, byli przeciwni polskiej ofensywie natychmiastowej. Natomiast Rozwadowski nie dążył do zatrzymania naporu bolszewików wzdłuż jakiegoś nowego, niekoniecznie zresztą ciągłego frontu, natomiast dokonał odskoku polskich wojsk, wskutek czego bolszewicy mogli się przez czas pewien posuwać w głąb Polski bez większych przeszkód, ale za to wycofane wojska przeorganizował, wytworzył potrzebne odwody i przygotował się do stoczenia wielkiej bitwy i przejścia do kontrofensywy w ciągu najbliższych tygodni. Wiązało się z tą różnicą koncepcji także i to, że wedle poglądu francuskiego, polski front miał się ustalić na Wiśle i Sanie, a Lwów miał być ewentualnie opuszczony, natomiast wedle planu Rozwadowskiego, wielka bitwa miała być stoczona na przedpolu Warszawy, bez cofania się za Wisłę i San. Skoro polskie dowództwo przyjęło plan odmienny od proponowanego przez Francuzów, generał Weygand natychmiast pogodził się z tym i odtąd współdziałał z wykonaniem planu polskiego. Być może także — zwłaszcza w sprawie działań piątej armii — przyczynił się do jego ulepszenia.
Rzecz ciekawa, że także i polski generał Dowbor-Muśnicki był zdania, że trzeba opuścić Warszawę, skoncentrować siły w Wielkopolsce i dopiero potem ruszyć do nowej ofensywy. (Patrz Stanisław Głąbiński „Wspomnienia polityczne”, Pelplin 1939, Drukarnia i Księgarnia, str. 480).
Różnica pomiędzy koncepcjami bitwy Rozwadowskiego i Weyganda jest tak wielka, że nie sposób kwestionować tego, że zachodziło tu całkowite przeciwieństwo poglądu strategicznego. Bitwa rozegrana została wedle poglądu Rozwadowskiego, a pogląd francuski został odrzucony. Sam ten jeden fakt wystarcza, by stwierdzić, że to Rozwadowski bitwę poprowadził i wygrał.
Inne fakty to potwierdzają. Przede wszystkim, Rozwadowski pobierał decyzje i wydawał rozkazy. Otóż wodzem jest ten, kto pobiera decyzje i kto rozkazuje. To on ponosi odpowiedzialność — i to on stwarza fakty.
Nawet, gdyby słuchał on rad Weyganda, byłby on jako ten, co decyduje, rzeczywistym wodzem. Ale nic nie wskazuje na to, by słuchał on rad Weyganda i stosował się do nich.
Jak dotąd, nie został odkryty — ani nie został ogłoszony przez Francuzów, w jakimś opracowaniu, lub w którymś z wchodzących w grę pamiętników — ani jeden wypadek, kiedy by Rozwadowski i Weygand różnili się w jakimś poglądzie i kiedy by Rozwadowski ustąpił wobec woli i poglądu Weyganda i powziął decyzję sprzeczną z własnym poglądem. Dopiero taki wypadek byłby dowodem, że Weygand rzeczywiście wywierał wpływ decydujący na polskie strategiczne i operacyjne decyzje. Brak takiego wypadku dowodzi, że Rozwadowski Weyganda za swego zwierzchnika nie uważał i kierował bitwą samodzielnie. Zapewne da się znaleźć pewną ilość wypadków, gdy Rozwadowski i Weygand mieli ten sam pogląd w różnych sprawach. Ale w wypadkach tych Rozwadowski działał w określony sposób nie dlatego, że dzielił pogląd z Weygandem, ale że sam tak chciał.
Bardzo ważną okolicznością jest fakt, że Rozwadowski miał pełną wiarę w zwycięstwo, a Weygand, jak z jego listów do Focha wynika, takiej pełnej wiary nie miał; uważał on, że Polska może ostatecznie w tej kampanii odnieść zwycięstwo, ale zarazem zdaje się, że obawiał się iż bitwa warszawska niekoniecznie będzie bitwą zwycięską, to znaczy, że być może trzeba będzie zwycięstwo odłożyć na później. Tego rodzaju różnica postawy świadczy bardzo jasno o tym, kto w stoczonej bitwie był siłą napędową.
Przeciwko przypisywaniu Weygandowi zbyt wielkiej roli w bitwie warszawskiej przemawia także krótkość pobytu Weyganda w Polsce. Przebywał on w Polsce w sumie jeden miesiąc (24 lipca - 24 sierpnia 1920). Ale rzeczywisty jego możliwy udział w przygotowywaniu i prowadzeniu bitwy był jeszcze krótszy. Jego udział w debatach polskiego naczelnego dowództwa i sztabu generalnego zaczął się w wyniku narady polsko-francuskej, odbytej 27 lipca, a więc zapewne 28 lipca, lub najwcześniej 27 lipca wieczorem. Bitwa zaczęła się na dobre 13 sierpnia. Tak więc Weygand mógł uczestniczyć w przygotowaniu bitwy przez 17 dni, czyli przed dwa i pół tygodnia.
Czy jest możliwe, by nowy dowódca objąwszy dowództwo na 17 dni przed bitwą, mógł dokonać przełomu w położeniu i bitwą zwycięsko pokierować? Takie rzeczy czasem się zdarzają. Niemiecki generał (późniejszy marszałek) Hindenburg został mianowany dowódcą wojsk w Prusach Wschodnich, na miejsce dotychczaswowego dowódcy, któremu udzielono dymisji, Prittwitza, w dniu 22 sierpnia 1914 roku, przybył do Malborka 23 sierpnia i stoczył bitwę pod Grunwaldem (Tannenburgiem), zwaną najpierw bitwą pod Działdowem, w dniach od 25 do 30 sierpnia. Tak więc przygotowywał się do tej bitwy (na miejscu, lub telegraficznie z pociągu) przez trzy dni. Ale to było całkiem co innego. Bitwa była w pełni przygotowana jeszcze przed objęciem nad nią kierownictwa przez Hindenburga. Hindenburg mianowany został jej kierownikiem, bo chodziło o to, by był nim człowiek o mocniejszych nerwach i większej energii. Była to zmiana dowódcy w ramach uporządkowanego systemu, w armii, w której szeregach nowy dowódca służył przez dziesiątki lat, którą dobrze znał i znał także zagadnienia, związane z samą tą bitwą, które dawniej wielokrotnie studiował w rozważaniach i doświadczeniach strategicznych. Natomiast Weygand przybył do nieznanego sobie kraju, na nieznany sobie teren, do armii, której stan, metody, a nawet używany w niej język były mu zupełnie nieznane. Wydaje się bardzo mało prawdopodobnym, by w tak krótkim czasie mógł opanować wszystkie nasuwające się sprawy i odegrać rolę naczelną. Mógł w najlepszym razie być pożytecznym pomocnikiem.
Powtarzam co już powiedziałem przy innej okazji i co już wyżej cytowałem: wydaje mi się, że gdyby strona polska zgodziła się na oddanie Weygandowi naczelnego dowództwa, lub tylko na nadanie mu charakteru pozornego doradcy, którego rady mają znaczenie rozkazów, bitwa warszawska byłaby przez Polaków przegrana. Weygand po pierwsze nie stoczyłby jej: uznałby za właściwsze cofnąć się, stworzyć mocny front na Wiśle i Sanie i szykować się do decydującego starcia w okresie późniejszym. A po wtóre, gdyby go do przyjęcia bitwy namówiono, lub zmuszono, prowadziłby ją bez zapału i dałby się pobić. A wtedy Piłsudski nie wyruszyłby ze swoim kontratakiem znad Wieprza, lecz cofnąłby się do Częstochowy.
Jest zadziwiające, jak można w ogóle wątpić o tym, że bitwa warszawska była bitwą na wskroś polską, stoczoną przez polskiego żołnierza, przez polską kadrę oficerów liniowych, przez polskich generałów, przez polskie naczelne dowództwo i według polskiego, a nie cudzoziemskiego planu. Aby można było coś z tego zakwestionować, trzeba by przedstawić jakieś fakty, które stawiałyby całą sytuację w nowym świetle. Gdzież są te fakty? Gdyby było wiadome, że Polacy nie mieli planu bitwy i że to Francuzi, to znaczy Weygand i Misja wojskowa plan taki przedstawili i plan ten został przyjęty i wykonany — można byłoby uznać, że przynajmniej w jednym, ważnym punkcie Weygand razem z innymi Francuzami odegrał tu rolę decydującą. Gdyby Weygand objął formalnie, lub faktycznie, dowództwo, wydawał rozkazy, które byłyby słuchane i wykonywane, mianował i odwoływał lepszych i gorszych podwładnych — tak samo. Gdyby Weygand zreorganizował polską armię, miał czas na powydawanie jakichś zarządzeń, które wlałyby w tę armię nowego ducha — również. Także — gdyby wreszcie wraz z nim zjawiła się w Polsce znaczna, francuska siła wojskowa i odegrała w bitwie znaczną rolę — też. Ale przecież nic z tego wszystkiego nie miało miejsca.
Jest wielką winą tych Polaków, co zamiast bronić w dyskusjach roli Polski, polskiego żołnierza i polskiego dowództwa w tej bitwie, bronią tylko Piłsudskiego, to znaczy sprawy nie do obronienia — i przez to pozwalają zwolennikom legendy Weyganda na odnoszenie dialektycznych zwycięstw. Odbierają oni narodowi polskiemu jego wielkie historyczne osiągnięcie. Zdaje im się, że ratują reputację przynajmniej jednego, wielkiego Polaka. W istocie jednak, w oczach opinii publicznej i wiedzy historycznej zachodniej ułatwiają niezasłużone zwycięstwo nieprawdziwej i pomniejszającej rolę Polski legendzie Weyganda.
Warto porównać osiągnięcia polskie z sierpnia 1920 roku z osiągnięciami i niedociągnięciami francuskimi. Nie zamierzam w najmniejszym stopniu osiągnięć francuskich pomniejszać. Przecież to bohaterstwu Francji w latach 1914-1918 i jej ostatecznemu (przy pomocy Anglii, Ameryki i innych) zwycięstwu, zawdzięczamy odzyskanie przez nas niepodległości! Ale nie jest żadnym aktem niedoceniania Francji stwierdzenie, że w bitwie nad Marną obecny był, obok wojsk francuskich, korpus ekspedycyjny brytyjski, a także, że do tego francuskiego zwycięstwa przyczyniła się również i bitwa pod Grunwaldem i Tannenbergiem, dla której stoczenia dowództwo niemieckie wycofało z frontu francuskiego (zresztą za późno) dwa korpusy i jedną samodzielną dywizję i która od strony rosyjskiej stoczona została przez wojska, w znacznej części złożone z rezerwistów-Polaków, którzy szli do tej bitwy w świadomości, że biją się nie za Rosję, lecz za Polskę; także że Rosja nie wszczęła by ofensywy na Prusy Wschodnie, gdyby nie postawa antyniemiecka narodu polskiego, manifestacyjnie ożywionego ideą nowego Grunwaldu. A zwycięstwo Francji nad Niemcami w 1918 roku nie byłoby możliwe bez udziału wojsk amerykańskich i brytyjskich (także i malutkiego udziału wojsk polskich), oraz bez olbrzymiej pomocy w postaci amerykańskiego sprzętu wojennego i innych wojennych dostaw. A w roku 1944? Przecież wyzwolenie Francji dokonało się prawie bez udziału Francuzów! W porównaniu do samodzielnego wysiłku francuskiego w 1944 roku nawet powstanie warszawskie było wielkim, samodzielnym osiągnięciem wojennym. Wszak wyzwoliło stolicę i utrzymało ją w walce z potęgą niemiecką przez szereg tygodni!
To prawda, że Polska korzystała w 1920 roku w dużym zakresie ze sprzętu wojennego francuskiego, za który zresztą musiała drogo płacić -i często z góry. To prawda, że było w Polsce 200 francuskich oficerów (wobec 19.000 oficerów polskich). To prawda, że przyjechał do Polski francuski generał Weygand. Ale czymże jest to wszystko w porównaniu z brytyjskim korpusem ekspedycyjnym w 1914 roku, oraz wojskiem brytyjskim i amerykańskim w 1918 roku we Francji? A jednak nikt nie odbiera Francji jej tytułu do chwały z racji zwycięstwa nad Marną w roku 1914 i ostatecznego zwycięstwa w 1918 roku.
Co do pomocy w żywej masie żołnierskiej. Ambasador Jusserand kilkakrotnie zwracał się do marszałka Focha z prośbą, by Francja przysłała „symbolicznie — przynajmniej kilka batalionów po to, by przez to podnieść ducha Polaków”. Marszałek Foch odmówił, gdyż Francja zbywających batalionów nie miała (Colloque, str. 81). A więc nawet kilku batalionów Francja Polsce przysłać w roku 1920 nie mogła. Okazała Polsce „pomoc moralną” i przysłała generała, z intencją objęcia nad polską armią dowództwa i podporządkowania Polski sobie. („Francja i Anglia, które w braku wojsk dostarczyły Polsce poparcia moralnego i materialnego” — Weygand, „La bataille de Varsowie”, op. cit., str. 204).
Francja nie mogła przysłać kilku batalionów — bo była zmęczona wojną. A Polska zmęczona wojną nie była? Przecież Polska także brała udział w pierwszej wojnie światowej, a jej synowie, zwłaszcza z zaboru pruskiego i austriackiego walczyli w olbrzymiej masie w szeregach wojsk zaborczych i złożyli w bojach tych wojsk olbrzymią ofiarę krwi. A przecież bitwa warszawska stoczona została w blisko dwa lata po zakończeniu wojny światowej na zachodnim froncie. Polscy żołnierze byli tak samo zmęczeni wojną, jak żołnierze niemieccy i austriaccy — to znaczy także tak samo, jak żołnierze francuscy, angielscy i włoscy. Wojska poznańskie, które tworzyły czwartą polską armię, które dokonały tego wielkiego marszu, co pozwolił Piłsudskiemu na jakie takie zagrodzenie drogi cofającym się po bitwie warszawskiej wojskom rosyjskim, złożone były, poza najmłodszymi rocznikami, z ludzi, którzy przez cztery lata bili się w szeregach armii niemieckiej, uczestniczyli od niemieckiej strony we wszystkich Marnach, Ypresach i Verdunach. I także i w armii Hallera — także i w tak wybitnie zasłużonej w bojach na Ukrainie i na Mazowszu 18-tej dywizji — wielu było byłych żołnierzy niemieckich i austriackich. A jakże Polska, na której terytorium część wojny światowej się toczyła, była wyczerpana ekonomicznie i psychicznie! A jednak potrafiła dalej się bić i osiągnąć zwycięstwo. Odbieranie jej zasługi tego zwycięstwa tylko dlatego, że przez dwa i pół tygodnia pomagał — w nie nadmiernym zakresie — w jej Sztabie Generalnym jeden francuski generał, doradca w randze równej polskiemu generałowi, szefowi sztabu, jest doprawdy chyba przesadą.
Do czego zmierzał generał Weygand, najpierw, uczestnicząc w polskiej akcji wojennej i politycznej, a potem pisząc i wygłaszając swoje sprawozdania?
Myślę, że przede wszystkim bronił roli Francji. Francja, to znaczy rząd francuski, wojsko francuskie i opinia publiczna francuska życzyły sobie, by było wiadome, że to Francja Polskę uratowała. Weygand popiera tę tezę. A popierając ją, podkreśla swoją własną, wybitną rolę. Tym samym przykłada rękę do swej sławy, do zaspokojenia ambicji okazania, że potrafi być nie tylko doradcą i pomocnikiem wodza, ale i wodzem. Zapewne jechał z Francji do Polski z nadzieją — że pole do zaspokojenia takiej ambicji się przed nim w Polsce otworzy i nie sprzeciwia się potem zbyt energicznie propagandzie, która mu wykonanie takiej roli przypisuje.
I pod innymi wzglądami Weygand jest wykonawcą życzeń rządu francuskiego i dążeń polityki francuskiej. Widać to w wysokim stopniu w jego stosunku do Piłsudskiego.
Istnieje w Polsce rozpowszechniony pogląd, że Francja w pierwszych latach po pierwszej wojnie światowej udzielała swym wpływem poparcia w Polsce obozowi narodowemu, z Dmowskim na czele. Jest to w sposób oczywisty pogląd błędny. Obóz Dmowskiego żadnego poparcia w dążeniu do władzy w Polsce ze strony Francji nie otrzymał — co najmniej od listopada 1918 roku, gdy Francja jeszcze uznawała Komitet Narodowy Polski w Paryżu za polski rząd „de facto”. To raczej obóz Piłsudskiego korzystał w Polsce z francuskiego poparcia. Dane, zawarte w cytowanych w tej książce francuskich pamiętnikach i opracowaniach, a już zwłaszcza we własnych relacjach generała Weyganda, oraz w debatach paryskiego „Kollokwium”, wskazują, że to raczej Piłsudski korzystał z francuskiego poparcia.
To prawda, że Francuzi uważali, iż połączenie w jednym ręku tak odrębnych dwóch funkcji jak Naczelnika Państwa i Wodza Naczelnego, jest niepożądane z punktu widzenia szans odniesienia przez Polskę zwycięstwa. Francuskie czynniki wojskowe, z Fochem na czele i przy udziale Weyganda pracowały nad tym, by doprowadzić do rozdzielenia tych dwóch funkcji, to znaczy do odebrania Piłsudskiemu dowództwa wojskowego. W praktyce, interwencja francuska w tej sprawie właśnie wzmocniła pozycję Piłsudskiego, choć było to skutkiem przez Francuzów nie zamierzonym. Jest także faktem, że Piłsudski, w osobistym zetknięciu, nie wzbudził w Weygandzie ani sympatii, ani zachwytu i że były między Weygandem i Piłsudskim przykre konflikty (o czym niżej). Ale jednak ogólna postawa Francuzów polegała na udzielaniu Piłsudskiemu poparcia i na uznawaniu go za rzeczywistego, narodowego przywódcę Polski. Nie było ze strony Francuzów najmniejszej skłonności do poparcia obozu Dmowskiego, a także takich sił, jak Witos i jego ludowcy. Nie było także ani cienia zrozumienia tego, że „endecy” mają w narodzie polskim przewagę, co się wyraziło także i w tym, że okazali przewagę w wyborach do sejmu, a także największe osiągnięcia w dziedzinie organizowania wojska. Francuzi nie mieli najmniejszego pojęcia o tym, że Piłsudski nie doszedł do władzy w Polsce drogą samorzutnej lewicowej rewolucji, już nie mówiąc o wyborach, lecz że był u władzy w Polsce osadzony przez Niemców. Wygląda na to, że nie wiedzą tego po dziś dzień. Oczywiście, nie wiedzieli także i o tym, że 12 sierpnia 1920 Piłsudski złożył na ręce Witosa dymisję ze stanowiska Naczelnika Państwa i Wodzą Naczelnego, gdyż było to tajemnicą, którą Witos zachował.
W liście dla ambasadorów, którego odpis został przesłany marszałkowi Fochowi, napisanym w pociągu w drodze do Polski w dniu 23 lipca 1920 roku Weygand napisał: „Nie należy przedsiębrać niczego, co by zmierzało do odsunięcia Naczelnika Państwa od władzy” („Colloque”, op. cit., str. 35: „Ne rien entreprendre pour écarter du pouvoir le Chef de l'Etat”). Ambasador Jusserand pisał z Warszawy do ministerstwa na Quai d'Orsay, stwierdzając że „popularność Piłsudskiego ma oparcie solidne i jego pozycja jest bardzo mocna” (en disant bien que la popularité de Piłsudski reste solide et sa position très forte), że „jest on tak przywiązany do swych funkcji wojskowych, że gdyby zdołano mu wytłumaczyć, iż nie może podołać wszystkiemu zrzekłby się raczej swych funkcji politycznych” („Colloque'', ibid.). Ale te wypowiedzi — to jeszcze nie wszystko. Jest widoczne ze wszystkiego, co Francuzi robili i mówili — i co mówią także i teraz, na przykład na owym paryskim „Kollokwium” — że udzielali oni i udzielają poparcia „legendzie Piłsudskiego” i że współcześnie życzyli sobie, by to raczej Piłsudski niż Dmowski sprawował w Polsce władzę. Generał Henrys, szef Misji Wojskowej francuskiej, znany był z tego, że był „piłsudczykiem”. Czytaliśmy wyżej, że dopomagał on nawet w przygotowaniach do wyprawy kijowskiej.
Jakie były tego powody? Być może pewną rolę odgrywały tu wpływy obozu lewicowego, masońskiego i kapitalistycznego we Francji, który dążył do zredukowania roli Polski, planował rozczłonkowanie Rosji, co pozwoliłoby na wzmocnienie wpływów francuskich w Rosji Południowe; i powodował się różnymi względami ubocznymi. Ale myślę, że powodem głównym było to, że Francja jako taka doszła do wniosku, iż Piłsudski i jego obóz stanowią w Polsce siłę przeważającą — wszak pomimo niewygrania wyborów sejmowych sprawują w Polsce władzę — i że chcąc mieć wpływ na Polskę trzeba się dogadać właśnie z nimi. „Endecy” byli w Polsce obozem profrancuskim, a piłsudczycy obozem naogół antyfrancuskim, ale jeśli się chce utrzymać Polskę w obozie stronników i sojuszników Francji, trzeba zdobyć sobie wpływ, trzeba przeciągnąć na swoją stronę tych, którzy przyjaciółmi Francji nie są, a nie ograniczać się do szukania stosunków z tymi, którzy i tak Francji sprzyjają. Myślę zresztą, że była to ze strony Francji polityka błędna. Francja przyczyniła się do podparcia rządów Piłsudskiego w Polsce. Tak samo zresztą, jak francuska nauka i publicystyka przyczynia się dzisiaj do podparcia dziś „legendy Piłsudskiego”, oczywiście jako dodatku i uzupełnienia do „legendy Weyganda”.
Kto wie, czy gdyby nie było w Polsce Weyganda, w łatwiejszej, nie skrępowanej wpływem alianckim polskiej sytuacji wewnętrznej nie byłoby się udało, korzystając z dymisji Piłsudskiego, złożonej na ręce Witosa, Piłsudskiego w okresie bitwy warszawskiej odsunąć od władzy? Przy nieobecności Weyganda wyraźniej zaznaczyłaby się całkowicie samodzielna i naczelna rola Rozwadowskiego. Czy Witos nie doszedłby wtedy do wniosku, powiedzmy 18 sierpnia, że czas nadszedł, gdy trzeba akt dymisji Piłsudskiego ogłosić, a zarazem ogłosić także, że to Rozwadowski dowodził całością bitwy jako pełniący obowiązki wodza naczelnego i że Piłsudski poprowadził tylko ofensywę czwartej i trzeciej armii, a więc odegrał zasłużoną rolę dowódcy jednego z frontów, podobną do roli Józefa Hallera?
Ale nie zatrzymujmy się nad rozważaniami, „co by było gdyby”. Ograniczmy się do stwierdzenia, że Weygand i Francuzi pozycję Piłsudskiego w sierpniu 1920 roku podparli.
Weygand nie tylko popierał Piłsudskiego, ale go i oszczędzał. Krytykował go — i krytykują go dzisiejsi Francuzi — ale ta krytyka jest oględna i umiarkowana i wyraźnie ożywiona chęcią oszczędzania go.
Mimo to, wszystko, co się dowiadujemy od Weyganda i od takich stronników jego legendy jak pułkownik Le Goyet na cytowanym tu wielokrotnie „Kollokwium”, stanowi argumenty, potwierdzające rolę Rozwadowskiego i obalające tezy Piłsudskiego. Dotyczy to zwłaszcza owej dyskusji na temat, gdzie trzeba było umieścić „gros” sił: na północy, czy w grupie armii Piłsudskiego. W świetle argumentów francuskich, twierdzenie Piłsudskiego o „nonsensie” skupiania wielkich sił na przedpolu Warszawy i nad Wkrą rozsypuje się w gruzy.
Jest rzeczą ciekawą, że zarówno Weygand, jak jego syn, jak generał Ruby, jak uczesmicy paryskiego „Kollokwium” w zadziwiający sposób pomniejszają rolę Rozwadowskiego. Także i sam Weygand nazywa go byłym oficerem austriackim, a nie byłym generałem austriackim. We wszystkich opisach i ocenach francuskich Rozwadowskiego tak jakby nie było.
Dlaczego? Czy jest to umyślne pomniejszanie po to, by tym sposobem podnieść znaczenie Weygandda? Czy może przejawiła się w tym polityka francuska popierania Piłsudskiego, a więc unikania pozorów udzielania choćby najmniejszego poparcia najoczywistszemu kontrkandydatowi Piłsudskiego do roli polskiego wodza naczelnego, a więc najwybitniejszemu rywalowi Piłsudskiego na polu wojskowym? A może odegrały tu rolę czynniki podświadome i irracjonalne? Irytacja Weyganda, że nie może on Rozwadowskim rządzić i że Rozwadowski zagradza mu drogę do roli faktycznego wodza polskiej armii? Albo może francuska niechęć wobec Rozwadowskiego jako byłego „Austriaka”? Nie wiem. — Jest faktem w każdym razie, że Francuzi nie okazali i dotąd nie okazują Rozwadowskiemu sprawiedliwości. Jakie to dziwne, że w żadnym z francuskich opracowań, czy pamiętników, czy żadnej wypowiedzi nie znajdziemy wyraźnej charakterystyki Rozwadowskiego, choćby takiej, jak sporządzone charakterystyki Piłsudskiego, czy Sikorskiego.
Na zakończenie rozważań o Weygandzie, zatrzymać się wypada nad sprawą hołdów, jakie mu ze strony polskiej składano w chwili jego wyjazdu z Warszawy i potem.
Że podziękowanie się Weygandowi ze strony polskiej za jego przyjazd do Polski i za jego wkład w kierowanie bitwą (zwłaszcza wkład w spowodowanie dojścia do skutku ofensywy generała Sikorskiego na północy) należało, to jest oczywiste. Ale podziękowanie to powinno było być utrzymane w granicach tego, co było słuszne. Podziękowania te przekroczyły jednak dopuszczalną miarę.
W podziękowaniach tych rozmaite osobistości i ugrupowania warszawskie wypowiedziały to, co równie dobitnie, a z większym autorytetem powiedział Ignacy Paderewski w depeszy do Weyganda do Paryża w dniu 27 sierpnia, a więc w 12 dni po kulminacyjnym momencie bitwy: „Świetnemu zwycięzcy w bitwie warszawskiej cześć i wdzięczność. Poprowadził Pan naszych żołnierzy do zwycięstwa. Uratował Pan całość i niepodległość naszego kraju. Polska nigdy nie zapomni dzieła, którego Pan dokonał.” Manifestanci w Warszawie, w pałacu Krasińskich i przed nim, wypowiadali twierdzenia podobne.
Otóż Weygand nie był „zwycięzcą” w bitwie warszawskiej, żołnierzy polskich nie „prowadził do zwycięstwa”, ani nie „prowadził” w ogóle. To nie on „uratował” „całość i niepodległość naszego kraju”. Nie „dokonał” żadnego szczególnego „dzieła”. Wszystkie te twierdzenia są zniewagą dla polskiego wojska, dla polskiego narodu, dla polskich wodzów, a już w szczególności dla rzeczywistego wodza w bitwie warszawskiej, a postaci jakże tragicznej, mianowicie generała Rozwadowskiego. Pan Paderewski, oraz owi manifestanci na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie wyświadczyli złą przysługę Polsce, polskiej historii i opinii Polski w świecie. Przyłożyli ręki do wypaczenia poglądu na polską nowoczesną historię, oraz na wartość polskiego żołnierza i polskiego narodu.
Weygandowi należała się wdzięczność i podziękowanie. Jego zasługa dla Polski była rzeczywista. Ale było szkodą wyrządzaną polskiemu narodowi twierdzić, że to wcale nie Polska obroniła się przed bolszewickim najazdem i obroniła przed nim Europę, ale że była tylko narzędziem w ręku cudzoziemca, który jej żołnierzy „poprowadził” i stał się na ich czele „świetnym zwycięzcą”.
Byłoby dobrze ustalić, jakie to siły tak się w narodzie polskim po bitwie warszawskiej zachowały — i w taki sposób przyczyniły się do narodzenia się i utrwalenia „legendy Weyganda”, równie szkodliwej i równie nieprawdziwej, jak „legenda Piłsudskiego”.
Ale bez wielkich dociekań możemy stwierdzić odrazu — że klucz do ustalenia co to były za siły mamy w jednym nazwisku: nazwisku Paderewskiego. To obóz ludzi myślących podobnie jak Paderewski, niechętnych obozowi Dmowskiego i początkowo zaciekle ten obóz zwalczających, a udzielających poparcia obozowi Piłsudskiego, a potem także i z Piłsudskim poróżnionych (nie rozumiejących tego, że Polska jest mocnym i zdrowym narodem, który o przyszłość swoją walczy przede wszystkim sam i szukających oparcia w potędze innych, w ich przekonaniu niezachwianie i bezinteresownie życzących Polsce powodzenia krajów) nie chciał dojrzeć wielkości i zasługi Rozwadowskiego, a zdążył już zdać sobie sprawę ze szkodliwości działalności Piłsudskiego, wystąpił z deklaracjami i manifestacjami, które zasługę warszawskiego zwycięstwa odbierały Polsce i przypisywały zacnemu zresztą i zasłużonemu cudzoziemcowi.
Jeszcze jedna uwaga: jaka to niepowetowana szkoda, że polskie koła wojskowe nie zdobyły się w ciągu 63 lat, jakie upłynęły od bitwy warszawskiej, na opracowanie w języku francuskim i wydanie we Francji dobrej książki, bezstronnej, sprawiedliwej, sumiennej, należycie udokumentowanej, któraby opinii publicznej francuskiej, wojsku francuskiemu i francuskiej nauce historii przedstawiła w przekonywający sposób pełną prawdę o bitwie Warszawskiej. Książkę, która miałaby za zadanie nie tyle propagandę nieprawdziwej i opartej na demagogii i kłamstwie „legendy Piłsudskiego”, co poinformowanie czytelników o tym, jakie były dzieje tej bitwy, jaki był jej przebieg i jakie ona stanowiła osiągnięcie. Przedstawienie takie, które wykazało by także na czym i do jakiego stopnia polegała zasługa Weyganda, oraz okazywało Weygandowi należną mu wdzięczność, ale zarazem objaśniało, w jak wybitny sposób bitwa ta była jednak dziełem polskim. I jak się tą bitwą Polska przyczyniła do uratowania Europy od niebezpieczeństw, które groziły jej bezpośrednio i które zarysowywały się na dalszą przyszłość i w istocie uniknięte zostały częściowo aż po nasze dni obecne.
J.G.
Źródło: „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”,
Pod redakcją Jędrzeja Giertycha,
Londyn 1984, str. 235-252.
„Pour résister à un ennemi supérieur, il faut utiliser le terrain en le renforçant de travaux, y chercher ou y faire des appuis pour tenir tète à la poussée avec des forces inférieures, ou y abriter et refaire des troupes démoralisées ou désorganisées. C'est seulement une fois la poussée endiguée, les appuis organisés, et, par là, le moral et la force rétablis dans les troupes, qu'on peut songer à agir offensivement pour reprende ce qui est nécessaire. Pas avant.” (Notatka Weyganda dla ambasadorów i dla Focha z 23 i 24 lipca 1920 w pociągu. „Colloque” op. cit. 117-118. Przekład: „Aby oprzeć się liczniejszemu nieprzyjacielowi, trzeba wyzyskać teren przez wzmocnienie go robotami (ziemnymi), poszukać tam oparcia, lub zbudować je, aby stawić czoła naporowi mniejszymi (od niego) siłami, albo dać tam schronienie i odbudować wojska zdemoralizowane, lub zdezorganizowane. Dopiero, gdy naporowi zostanie postawiona tama, punkty oparcia zorganizowane, morale wojsk odbudowane, można myśleć o działaniu ofensywnym by odzyskać to co potrzebne. Nie prędzej.”)
1
2
„Rozważania o bitwie warszawskiej 1920-go roku”