Rozdział 23
Leżał w chłodnym cieniu, czuł we włosach lekki wietrzyk. Nie chciał się budzić z tego głębokiego, pozbawionego marzeń snu. Nieczęsto znajdował taki spokój. Nigdy aż tak wielki. Chciał w nim pozostać, przespać następne sto lat.
Ale poczuł zapach jaśminu i poruszył się. Napełnił płuca tą słodką wonią, poczuł ją w wyschniętym gardle. Rozkoszował się nią. Z trudem uniósł ciężkie powieki i zobaczył wpatrzone w siebie piękne brązowe oczy.
- Lepiej się czujesz?
Tak, czuł się lepiej. Straszliwy ból głowy minął, nie miał już wrażenia, ze żywcem obdzierają go ze skóry. Potworny ból brzucha zmienił się w uczucie pustki, nieprzyjemne, które jednak mógł opanować.
Spróbował jej powiedzieć, że czuje się lepiej, ale zamiast słów z jego gardła wydobył się charkot. Odchrząknął, spróbował jeszcze raz.
- Już dobrze.
Gabrielle siedziała na brzegu łóżka, trzymała na kolanach jego głowę. Przesunęła lekko wilgotną szmatką po jego czole i policzkach, a drugą ręką pogładziła go p o włosach. Jej palce były delikatne, kojące.
Było mu dobrze. Niewiarygodnie dobrze.
- Byłeś w kiepskim stanie. Martwiłam się o ciebie.
Jęknął na wspomnienie tego koszmaru. Ten atak głodu zupełnie go powalił. A ona to widziała. Jezu, zapragnął się schować w jakiejś dziurze i umrzeć. Że też właśnie Gabrielle musiała to zobaczyć!
Czuł się upokorzony z powodu własnej słabości, ale nagły strach sprawił, że usiadł i rozbudził się zupełnie.
- Chryste. Gabrielle, czy ja… Czy zrobiłem ci krzywdę?
- Nie. - Dotknęła jego twarzy, a w jej oczach nie było ani śladu strachu, jedynie czułość. - Nic mi się nie stało. Nic mi nie zrobiłeś.
Bogu niech będą dzięki.
- Masz na sobie moją koszulę - stwierdził. Czarna, luźna koszula zastąpiła jej sweter i dżinsy. On sam ubrany był tylko w spodnie.
- Och, rzeczywiście - powiedziała i zaczęła skubać luźną nitkę przy rękawie. - Włożyłam ją, jak przyszedł Dante. Szukał cię. Powiedziałam mu, że śpisz. - Zaczerwieniła się lekko. - Pomyślałam, że nie będzie o nic pytał, jeśli otworzę ubrana w ten sposób.
Lucan zmarszczył brwi.
- Kłamałaś dla mnie.
- Miałam wrażenie, ze to dla ciebie bardzo ważne, żeby nikt cię nie widział… w tym stanie.
Popatrzył na nią. Siedziała przy nim, taka ufna. Podziwiał ją za to. Każdy, kto zobaczyłby go w takim stanie, przebiłby mu serce tytanowym mieczem - i miałby rację. Ale ona się nie bała. Przeżył właśnie jeden z najgorszych ataków głodu, a Gabrielle przez cały czas tu była.
Chroniła go.
Poczuł wielki szacunek. I wielką wdzięczność.
Nikt wcześniej nie obdarzył go takim zaufaniem. Wiedział, że każdy z wojowników przyjdzie mu z pomocą w bitwie, ale to było coś zupełnie innego. Rozumiała go. Chroniła, gdy był bezbronny.
Nawet kiedy pluł i warczał na nią, kiedy próbował ją odgonić. Kiedy zobaczyła drzemiącą w nim bestię.
Została przy nim, mimo tego wszystkiego.
Brakło mu słów, żeby jej podziękować. Więc zamiast tego pocałował ją, najdelikatniej jak potrafił i z szacunkiem, którego nigdy nie zdoła okazać.
- Powinienem się ubrać - powiedział. Jęknął w duchu na samą myśl o ruszeniu się z miejsca. - Czuję się już lepiej. Powinienem iść.
- Dokąd?
- Na górę, dopaść kilku Szkarłatnych. Inni nie powinni pracować za mnie.
Przysunęła się do niego, położyła dłoń na jego czole.
- Jest dziesiąta rano. Na górze jest dzień.
Obrócił głowę i spojrzał na stojący przy łóżku zegarek. Miała rację.
- Przespałem całą noc? Dante będzie miał używanie.
Usta Gabrielle wygięły się w zmysłowym uśmiechu.
- Raczej będzie uważać, że ty sobie używałeś. Ze mną. Pamiętasz?
Ogarnęło go podniecenie.
Cholera.
Na samą myśl o…
Siedziała z podwiniętymi nogami, czarna koszula odsłaniała jej uda i fragment białych majtek. Włosy opadły na jej ramiona. Najbardziej ze wszystkiego pragnął zanurzyć w nich dłonie, zanurzyć się w jej ciało.
- Źle, że musiałaś dla mnie kłamać - powiedział, a właściwie wymruczał. Przesunął dłonią po jej jedwabistym udzie. - Powinienem to naprawić.
Chwyciła jego palce i przytrzymała.
- Naprawdę sądzisz, że dasz radę?
Zachichotał.
- Jestem tego pewien.
Choć w jej oczach pojawiło się zainteresowanie, popatrzyła na niego z powątpiewaniem.
- Dużo przeszedłeś tej nocy. Może lepiej porozmawiajmy. Odpocznij jeszcze.
Rozmowa o tym, co się stało, to była ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę, szczególnie że Gabrielle wyglądała tak ponętnie. Czuł jak jego ciało odzyskuje siły, jak jego penis budzi się do życia. Zawsze tak się działo, kiedy był przy niej. Kiedy choć o niej pomyślał.
- Sama mi powiedz, czy potrzebuję odpoczynku.
Położył jej rękę na twardym wzgórku, unoszącym rozporek spodni. Pogładziła pulsujące wybrzuszenie, a potem objęła je dłonią. Zamknął oczy, poddając się jej dotykowi, wchłaniając ciepły zapach jej podniecenia, kiedy zamykał ją w ramionach.
Całował ją, długo, głęboko i powoli. Wsunął ręce pod koszulę, przesuwał dłońmi po jej jedwabistych plecach, po żebrach i piersiach. Jej sutki były twarde, małe pąki dopiero szykujące się do życia.
Wygięła się w jego ramionach, jęknęła. Rozpięła niecierpliwie guzik i suwak jego rozporka, po czym wsunęła w niego rękę. Wyciągnęła jego penisa.
- Jesteś taka niebezpieczna - wyszeptał prosto w jej usta. - Podobasz mi się tutaj, w moim świecie. Nie sądziłem, że tak będzie. Nie powinno tak być.
Ściągnął z niej koszulę i rzucił na podłogę. Popatrzył z nieukrywanym zachwytem na jej nagie ciało. Odgarnął jej włosy z twarzy i czule pogładził szyję.
- Naprawdę jestem pierwsza kobietą, którą tu przyprowadziłeś?
Uśmiechnął się sucho, nie przestając jej pieścić.
- Kto ci to powiedział? Savannah?
- To prawda?
Pochylił się i objął ustami jej różowy sutek. Naparł na nią swoim ciężarem i zmusił ją, żeby się położyła. Szybko zdjął spodnie. Czuł, jak kły wysuwają mu się z dziąseł, jak pożądanie wyrywa się spod kontroli, jak zalewa go gorącymi falami.
- Jesteś jedyna - powiedział niskim głosem, ofiarował jej to wyznanie w zamian za zaufanie, którym go dziś obdarzyła.
Wiedział, że będzie również ostatnią kobietą, jaką tu przyprowadził.
Nie potrafił sobie wyobrazić żadnej innej w tym łóżku. Nigdy więcej nie wpuści nikogo do swojego serca. Musi się zmierzyć z twardymi faktami - to właśnie go czeka. Po tylu latach samotności, pozwolił sobie na drżenie serca. A Gabrielle wypełniła jego pustkę tak, że nikt nie zrobi tego lepiej.
- Boże, jesteś taka miękka - powiedział, pieszcząc ją, przesuwając rękami po jej boku i brzuchu aż po biodro. Pocałował ją w usta. - Taka słodka.
Jego ręka powędrowała niżej, między jej uda, rozsunęła jej nogi.
- Taka mokra - wymruczał, zanurzając język w jej ustach. Jego palce wślizgnęły się pod majtki i zanurzyły w wilgotnym cieple jej sromu.
Włożył w nią palec, najpierw troszeczkę, a potem mocniej, głębiej. Chwyciła go za ramiona i wygięła się, gdy dołączył jeszcze dwa palce, pieszcząc jedwabistą pochwę, która przyjęła go z taką gwałtownością. Oderwał się od jej ust i ściągnął koronkowe figi skrywające jej płeć. Potem zsunął się niżej, rozłożył szeroko jej nogi i ukrył między nimi twarz.
- Taka piękna - wydyszał, oczarowany jej perfekcją. Przysunął się do niej, otworzył szeroko palcami, powoli badał językiem jej wnętrze. Doprowadził ją do orgazmu, rozkoszując się niekontrolowanym drżeniem. Wbiła paznokcie w jego ramiona i krzyknęła głośno.
- Boże, zabijesz mnie kobieto. Nigdy nie będę cię miał dość.
Tak bardzo chciał w nią wejść, że ledwie słyszał jej westchnienie, kiedy znów uniósł się nad nią, kiedy przykrył ją swoim ciałem. Zauważył jednak, że znieruchomiała, ale dopiero jej głos sprawił, że zamarł.
- Twoje oczy…
Instynktownie ukrył przed nią twarz. Za późno. Wiedział, że zobaczyła błysk jego zmienionych tęczówek. Ten sam, który widziała zeszłej nocy - a raczej bardzo podobny, ale ludzkie oczy nie rozróżniały głody krwi od pożądania.
- Proszę - powiedziała cicho. - Pozwól mi na siebie patrzeć.
Niechętnie spojrzał jej w oczy. Była zaniepokojona, ale nie odsunęła się. Przyjrzała mu się uważnie.
- Nie skrzywdzę cię - zapewnił, ale jego głos był chrapliwy, nierówny. Kiedy mówił, pokazał jej kły, ale nie był już w stanie dłużej ukrywać reakcji swojego ciała. - To jest potrzeba, Gabrielle. Pożądanie. Ty mi to robisz. Czasami sama myśl o tobie… - Urwał, przeklął cicho pod nosem. - Nie potrafię powstrzymać tej przemiany, kiedy pragnę cię aż tak bardzo.
- A wcześniej, kiedy byliśmy razem? - szepnęła, marszcząc brwi. - Ukrywałeś to przede mną? Zawsze odwracałeś twarz, kiedy się kochaliśmy.
- Nie chciałem cię przestraszyć. Nie chciałem, żebyś zobaczyła, jaki jestem naprawdę. - Skrzywił się. - Ale teraz widziałaś już wszystko.
Powoli pokręciła głową, ujęła w dłonie jego twarz, przytrzymała. Przyjrzała mu się uważnie. Jej oczy były wilgotne, połyskliwe, niesamowicie jasne. I pełne czułości.
- Dla mnie jesteś piękny. Zawsze będę chciała na ciebie patrzeć. Nie musisz niczego przede mną ukrywać.
Jej słowa go poruszyły. Wytrzymała jego wzrok, pogłaskała go po napiętej szczęce, jej palce przesunęły się po jego wargach, rozdzielając je. Kły pulsowały boleśnie, wysunęły się jeszcze bardziej, kiedy delikatnie badała jego twarz.
Jakby chcąc mu czegoś dowieść - albo może sobie - wsunęła mu palec do ust. Zajęczał gardłowo, chrapliwie. Jego język chciwie owinął się wokół jej palca, zęby przygryzały lekko skórę, kiedy zamknął usta i zaczął ssać.
Zobaczył, że Gabrielle przełyka z trudem. Czuł, jak zapach jej pożądania miesza się z wonią adrenaliny.
Była tak cholernie piękna, taka miękka i uległa, taka odważna.
- Ufam ci - powiedziała, a jej oczy pociemniały z namiętności, kiedy wysuwała powoli palec spomiędzy jego ostrych zębów. - I pragnę cię. Całego.
Więcej nie mógł znieść.
Ze zwierzęcym pomrukiem opadł na nią, wcisnął się między jej uda, rozkładając szeroko jej kolana. Jej srom był śliski i gorący, gdy przysunął do niego czubek penisa. Nie mógł się oprzeć takiemu powitaniu. Wszedł w nią głęboko, tak głęboko jak tylko zdołał. Przyjęła go całego, objęła swym wnętrzem, zatapiając go w cudownym, wilgotnym pożądaniu. Zasyczał przez zęby, a ścianki jej pochwy zadrżały, gdy zaczął się powoli wycofywać. Znów się w nią wsunął. Zarzucił sobie na ramiona jej nogi, żeby wejść jeszcze głębiej, do końca.
- Tak - zachęcała go, kołysząc się wraz z nim w tempie, które bynajmniej nie było łagodne. - Boże, Lucan. Tak!
Wiedział, że jego twarz zmienia się pod wpływem rządzy. Zapewne wyglądał jak bestia, wrzała w nim krew, budząc tę część jego natury, która była przekleństwem przyniesionym przez Obcych. Pieprzył ją z całych sił, starając się ignorować tę drugą potrzebę, która w nim narastała, która domagała się czegoś więcej niż tylko seksualnej rozkoszy.
Jego wzrok powędrował na szyję Gabrielle, tam gdzie pod delikatną skórą pulsowała tętnica. Poczuł, jak do ust napływa mu ślina, choć jego ciało szykowało się już do orgazmu.
- Nie przestawaj - zażądała, a w jej głosie nie słychać było drżenia. Niech Bóg ma go w swojej opiece. Przyciągnęła go do siebie, wytrzymała jego dzikie spojrzenie, delikatnie muskała palcami jego policzek. - Weź mnie tyle, ile potrzebujesz. Tylko… O Boże… Nie przestawaj.
Wciągnął głęboko w puca jej erotyczny zapach i lekko miedzianą cierpkość krwi, która zabarwiła jej piersi i zaróżowiła bladą skórę na szyi i twarzy. Zawył z bólu, walcząc sam ze sobą, odmawiając sobie - im obojgu - ekstazy, która nadeszłaby, gdyby złożył pocałunek na jej szyi.
Oderwał wzrok od jej gardła i z nową energią zaatakował jej ciało, doprowadzając ją, a potem siebie na sam szczyt.
Ale zaspokoił w ten sposób tylko część pragnienia.
Ta inna, głębsza potrzeba nadal się czaiła, silniejsza z każdym uderzeniem pulsu Gabrielle.
- Niech to szlag! - Stoczył się z niej na łóżko, twarz miał rozgorączkowaną.
- Co się stało? - spytała,
Przysunęła się bliżej, poczuł na plecach jedwabiste ciepło jej piersi. Jej puls walił głośni, rezonował echem w jego ciele, aż nie słyszał już nic innego.
- Nic ci nie jest?
- Niech to szlag - zawarczał, wyrywając się z jej lekkiego uścisku. Przerzucił nogi przez brzeg łóżka i usiadł, ukrywając twarz w dłoniach. Ręce mu się trzęsły, kiedy przesuwał nimi po włosach. Gabrielle usiadła za nim. Milczała. Odwrócił się i napotkał jej pytające spojrzenie.
- Nie zrobiłaś nic złego. Było zbyt wspaniale i muszę… Nie mogę w tej chwili znaleźć zaspokojenia.
- Wszystko w porządku?
- Nie. Nie powinienem się tak zachowywać, kiedy potrzebuję… - Ciebie, powiedziało jego ciało. - Boże święty, było zbyt wspaniale.
Znów się odwrócił, gotów wstać z łóżka.
- Jeśli jesteś głodny… jeśli potrzebujesz krwi…
Przytuliła się do jego pleców. Objęła jego ramiona, jej nadgarstek znalazł się tuż pod jego podbródkiem.
- Jezu, nie oferuj mi krwi! - Odruchowo odsunął się od niej, jakby była trucizną! - Wstał włożył spodnie. Zaczął krążyć po pokoju. - Nie wezmę twojej krwi, Gabrielle.
- Dlaczego? - Była dotknięta i zmieszana. - Przecież jej potrzebujesz, a ja w tej chwili jestem tu jedynym człowiekiem, więc chyba nie masz wyboru.
- Nie o to chodzi. - Pokręcił głową, zacisnął powieki żeby opanować bestię. - Nie mogę tego zrobić. Nie zwiąże cię ze sobą.
- O czym ty mówisz? Możesz się ze mną pieprzyć, ale sama myśl o wzięciu mojej krwi jest dla ciebie odpychająca? - Roześmiała się ostro. - Boże, nie wierzę, że czuję się z tego powodu obrażona.
- To się nie uda. - Był wściekły na siebie, że wpakował ich w to wszystko. - Na pewno się nie uda. Powinienem był postawić sprawy jasno.
- Jeśli masz mi coś do powiedzenia, szkoda, że nie zrobiłeś tego wcześniej. Wiem, że masz problem. Trudno to przeoczyć po ostatniej nocy.
- Nie o to chodzi. - Zaklął. - Nieprawda, częściowo o to. Nie chcę ci zrobić krzywdy, a jeśli wezmę twoją krew, tak się stanie. Prędzej czy później, jeśli zwiążesz się ze mną krwią, skrzywdzę cię.
- Zwiążę się krwią? - powtórzyła powoli. - W jaki sposób?
- Masz na skórze znak Dawczyni Życia, Gabrielle. Tam, tuż pod uchem.
Zmarszczyła brwi, uniosła rękę i dotknęła maleńkiej kropli półksiężyca.
- O to ci chodzi? Mam to od zawsze.
- Każda Dawczyni Życia ma takie znamię. Savannah i inne kobiety w kwaterze. Miała je moja matka.
Zamarła, ledwie słyszał jej głos.
- Od kiedy to wiesz?
- Od tej pierwszej nocy, kiedy przyszedłem do twojego mieszkania.
- Kiedy zabrałeś moją komórkę?
- Później - powiedział. - Kiedy wróciłem, a ty spałaś.
Na jej twarzy pojawiła się mieszanka zrozumienia, zaskoczenia i oburzenia.
- A więc tam byłeś! Myślałam, że to mi się śniło.
- Zawsze czułaś, że nie należysz do świata, w którym żyjesz, ponieważ to nie był twój świat, Gabrielle. Twoje zdjęcia, to jak cię ciągnie do miejsc, w których żyją wampiry, to co czujesz na widok krwi i przymus jej oddawania, wszystko wskazuje, kim naprawdę jesteś.
Widział, jak walczy, żeby pogodzić się z tym, co usłyszała i nienawidził siebie za to, że nie potrafił jej tego ułatwić. A zresztą, równie dobrze mógł wyłożyć wszystkie karty na stół.
- Pewnego dnia poznasz odpowiedniego mężczyznę i zostanie twoim partnerem. Tylko on będzie pił twoją krew, a ty jego. Krew zwiąże was w jedność. To święta przysięga. Nie mogę jej złożyć.
Wyraz jej twarzy świadczył, ze równie dobrze mógł ją uderzyć.
- Nie możesz czy nie chcesz?
- Czy to ma znaczenie? To się nie stanie, ponieważ do tego nie dopuszczę. Jeśli połączy nas krew, będziemy ze sobą związani do końca życia, twojego lub mojego. Nigdy się ode mnie nie uwolnisz. A instynkt każe mi cię odszukać, jeśli uciekniesz.
- Dlaczego myślisz, że ucieknę?
Odetchnął głęboko.
- Ponieważ pewnego dnia to, z czym walczę, zwycięży. Nie chcę, żebyś przy mnie była, gdy to się stanie.
- Mówisz o nałogu krwi.
- Tak. - Po raz pierwszy przyznał to otwarcie, nawet sam przed sobą. Przez tyle lat to ukrywał, ale ona od razu odkryła prawdę. - Nałóg krwi jest największą słabością mojej Rasy. To uzależnienie i potworna zaraza. Niewiele wampirów jest w stanie się jej oprzeć. Zmieniają się w Szkarłatnych i nie ma dla nich odwrotu.
- Jak to się dzieje?
- U każdego inaczej. Czasami choroba postępuje stopniowo, krok po kroku. Głód rośnie, więc go zaspokajasz, aż pewnej nocy przekonujesz się, że Ne da się go zaspokoić. U innych wystarczy jedno przedawkowanie krwi i już nie ma powrotu.
- A jak jest z tobą?
Jego uśmiech przypominał teraz raczej szczerzenie kłów.
- W moich żyłach płynie krew mojego ojca, a to wątpliwy zaszczyt. Choć Szkarłatni to bestie, są niczym w porównaniu z tymi, którzy poczęli naszą Rasę. U Pierwszego Pokolenia pokusa nigdy nie znika. Głód jest silniejszy niż u innych. Jeśli chcesz znać prawdę, walczę z nałogiem od pierwszej kropli, którą wypiłem.
- A więc masz problem, ale wczoraj sobie z nim poradziłeś.
- Byłem w stanie go opanować w dużym stopniu dzięki tobie, ale za każdym razem jest gorzej.
- Pokonasz go znowu. Przejdziemy przez to razem.
- Nie znasz mojej historii. Moi dwaj bracia poddali się chorobie.
- Kiedy?
- Dawno temu. - Skrzywił się, nie lubił wspominać przeszłości, ale tym razem słowa przychodziły mu łatwo. - Evran, mój średni brat, stał się Szkarłatnym wkrótce po osiągnięciu dojrzałości. Zginął w walce, w jednej z wojen pomiędzy Rasą a Szkarłatnymi. Marek, najstarszy z nas, był nieustraszony. On, Tegan i ja byliśmy pierwszymi wojownikami Rasy, którzy powstali przeciwko ostatnim Prastarym i ich armiom Szkarłatnych. Stworzyliśmy Zakon mniej więcej w czasie wielkiej zarazy w Europie. Niecałe sto lat później nałóg krwi dopadł i Marka. Wyszedł na słońce,, by zakończyć swe cierpienia. Nawet Tegan otarł się kiedyś o nałóg,
- Przykro mi - powiedziała cicho. - Tyle wycierpiałeś przez tę chorobę. I jeszcze ten konflikt ze Szkarłatnymi. Rozumiem teraz, dlaczego cię to przeraża.
Miał już na końcu języka ostrą odpowiedź - gdyby to powiedział, któryś z jego towarzyszy natychmiast by go usadził. Ale słowa utkwiły mu w gardle, gdy spojrzał na Gabrielle. Rozumiała go lepiej niż ktokolwiek w całym jego długim jego życiu.
Znała go tak, jak nie znał go dotąd nikt. Będzie mu tego brakować, kiedy odeśle ją do mrocznej przystani.
- Nie wiedziałam, że znacie się z Teganem aż tak długo - dodała.
- Od początku. Obaj należymy do Pierwszego Pokolenia i obaj przysięgliśmy bronić Rasy.
- Ale nie jesteście przyjaciółmi?
- Przyjaciółmi? - Lucan roześmiał się na myśl o wiekach niechęci. - Tegan nie ma przyjaciół. A gdyby miał., z całą pewnością mnie by do nich nie zaliczył.
- Więc dlaczego pozwalasz mu u być?
- Bo to jeden z najlepszych wojowników. Jego oddanie Zakonowi jest większe niż nienawiść do mnie. Obaj wierzymy, że nic nie jest ważniejsze niż przyszłość Rasy.
- Nawet miłość?
Przez chwilę nie mógł mówić, wytrącony z równowagi jej szczerym pytaniem. Wolał nie myśleć, dokąd może ich ono zaprowadzić. Nie miał doświadczenia z tym konkretnym uczuciem, a w tej chwili życie tak mu się układało, że wolał trzymać się od niego z daleka.
- Miłość jest dla wampirów, które wybierają łatwe życie w mrocznych przystaniach. Nie dla wojowników.
- Niektórzy twoi towarzysze mogą się z tobą nie zgodzić.
Wytrzymał jej spojrzenie.
- Nie jestem jednym z ich.
Opuściła głowę, ukryła oczy za długimi rzęsami.
- Więc kim jestem dla ciebie? Sposobem na zabicie czasu między polowaniem na Szkarłatnych a udawaniem, że masz wszystko pod kontrolą? - Kiedy uniosła wzrok, w jej oczach zabłysły łzy. - Czy jestem jedynie zabawką, do której wracasz, kiedy musisz odreagować?
- Nie słyszałem, żebyś się skarżyła.
Sam ją sprowokował, ale nie wiedział, że to będzie takie trudne. Nigdy wcześniej nikt go tak nie zranił słowami. Nawet nie śmiał spróbować. Bo przecież był tym wyniosłym zimnym zabójcą, który nie tolerował słabości - a przede wszystkim u siebie.
Cała dyscyplina, jaką wyrobił w sobie w ciągu długich wieków, wzięła w łeb z powodu jednej kobiety, którą jak idiota dopuścił do siebie. Jemu też na niej zależało, nawet jeżeli nie chciał się do tego przyznać. Dlatego ranienie jej było takie obrzydliwe, choć ostatnia noc uświadomiła mu, że bezwzględnie musi ją od siebie odsunąć. To było nieuniknione. Tylko pogorszy sprawę, jeśli spróbuje się dopasować do jego życia.
- Nie chcę cię skrzywdzić, Gabrielle, a wiem, że to zrobię.
- A co robisz w tej chwili? - szepnęła zadławionym głosem. - Wiesz dobrze, że ci wierzyłam. Boże, uwierzyła we wszystkie kłamstwa, którymi mnie karmiłeś! Nawet w tę bzdurę, że mi pomożesz odnaleźć prawdziwe przeznaczenie. Naprawdę sądziłam, że ci na mnie zależy.
Lucan poczuł się bezradny. Miał wrażenie, że postąpił jak najgorszy drań, pozwalając, by sprawy wymknęły mu się spod kontroli. Podszedł do komody, wyjął świeżą koszulę i włożył ją na siebie. Potem ruszył do drzwi, prowadzących na korytarz. Zatrzymał się w progu i obejrzał na Gabrielle.
Tak bardzo chciał jej dotknąć i wszystko naprawić, ale wiedział, że to byłby błąd. Jedno dotknięcie, a znów znajdzie się w jej ramionach.
A wtedy mogłoby się okazać, że nie jest w stanie z niej zrezygnować.
Otworzył drzwi.
- Odnajdziesz swoje przeznaczenie, Gabrielle. Tak jak obiecywałem. Ale nigdy nie mówiłem, że to ja nim będę.