Każdy człowiek może być charyzmatykiem
Za godzinę pracy pobiera 2,5 tys. złotych, a o konsultacje u niego zabiegają czołowi politycy i gwiazdy show-biznesu
Rozmowa z najbardziej znanym w Polsce specjalistą od spraw wizerunku, autorem słynnych "Metod Wywierania Wpływu".
Czy posiada pan cechy osobowościowe, dzięki którym, jeśli chce, może w określony sposób wpływać na ludzi?
Nie, nie posiadam, ale mogę je na zawołanie wywołać.
U siebie czy u kogoś?
Zarówno u siebie, jak i u kogoś, poprzez bardzo intensywny trening i szkolenia aktorskie. Cieszę się z tego, bo na początku była tylko teoria. Jako matematyk byłem zafascynowany tym, że stać mnie na wyrabianie dowolnych papierków.
Piotr Tymochowicz, fot. archiwum autora
Kiedy zorientował się pan, że potrafi wywierać wpływ na innych?
Moja fascynacja nie jest fascynacją mną samym, ale faktem, że jest to tak łatwe. Fascynuje mnie, jak bardzo ludzie demonizują wywieranie wpływu, magię manipulacji. To wszystko jest trywialne. Każdy człowiek może się tego łatwo nauczyć. Bawi mnie, jak się demonizuje charyzmę. Wiem, że każdy człowiek może być charyzmatykiem. Wykonałem setki eksperymentów, które to udowodniły.
Jakich konkretnie?
Z danego grona brałem osobę nie posiadającą żadnych cech charyzmatycznych i przez parę miesięcy uczyłem ją. Pozwalałem zaistnieć w towarzystwie ludzi, którzy jej nigdy dotąd nie widzieli. Odbiorcy byli przekonani, że mają do czynienia z urodzonym charyzmatykiem. To był dowód na to, że charyzma jest iluzją. Istnieje tylko wrażenie. Charyzmy jako takiej nie ma w ogóle.
Jak to?
Tak. Jedyne, co istnieje to wizerunki i relacje. Nie ma pani możliwości, by kogokolwiek poznać, bo nie jest pani nawet w stanie poznać samego siebie. Liczba spędzonych ze sobą lat nie jest żadną gwarancją lepszego poznania partnera. Jedyne, co może pani poznać, to wizerunki. Oczywiście, jedne są lepiej ugruntowane, niektóre słabiej. Ludzie mają złudzenie, że sami siebie znają, to też jest nonsens. Kiedyś prof. Konorski, polski psychiatra, twórca polskiej szkoły Konorskiego powiedział: "To nieprawda, że my mamy umysł, to zdecydowanie umysł ma nas". Oznacza to, że nie tylko nie poznamy sami siebie do końca, ale nie poznamy nawet dobrze. Stąd ludzie mówią często, że są zaskoczeni różnymi swoimi reakcjami.
Czy pan, patrząc na kogoś po raz pierwszy, wie więcej niż przeciętny człowiek?
Tak, ale to nie jest związane z moimi nadprzyrodzonymi umiejętnościami, tylko konkretnym treningiem i tym, że diagnostyką osobowości i sfery behawioralnej zajmuję się wiele lat.
Z twarzy możemy wyczytać konkretne informacje, znając podstawy psychofizjonomiki. Korzysta pan z tego?
Proszę temu nie wierzyć. Ludzie pasjonują się takimi bzdurami, to tak jak wiara w czytanie z dłoni lub z charakteru pisma.
Pan w to nie wierzy?
Nie muszę, bo robiłem eksperymenty. Dla mnie weryfikatorem jest eksperyment. Możemy kogoś bardzo skrzywdzić, analizując jego twarz i z tego wnioskując, jakim jest człowiekiem.
Trzy lata temu "The Independent" zamieścił artykuł na ten temat. Dysponowali badaniami, które pozwalają stwierdzić, że ludziom o podobnych rysach twarzy łatwiej się porozumieć, a związki damsko-męskie oparte na tej zasadzie lepiej się układają. Zauważono też, że naturalny zapach powinien być przeciwny.
To prawda. Wiem jednak, że zbyt pochopne wnioski wyciągane na podstawie charakteru pisma czy linii papilarnych nie są wiele warte.
Niczego w tym nie ma, czy pochopnie nie należy wyciągać wniosków?
W rzeczywistości to są jakieś mało znaczące szczegóły. Jeśli ktoś się często uśmiecha, będzie miał charakterystyczne zmarszczki na starość związane z dołkami, które powstają po uśmiechach. Ale o czym to może świadczyć? Może jest wredny, złośliwy i cieszy się ze swoich złośliwości tak często. Ktoś jest smutny od 25 lat i ma zmarszczki nie dlatego, że jest złym człowiekiem, ale może dlatego, że stracił kogoś bliskiego i nie pozbierał się przez 20 lat.
Pan mówi o mimice, a ja o małych i dużych oczach, osadzonych głęboko i płytko, o wąskich i pełnych ustach.
To są względy genetyczne.
Które dziedziczymy razem z cechami. Czy za tym nic nie idzie?
Nic kompletnie. Tylko wiara. Ludzie nieprzytomnie chcą w coś wierzyć. Tego typu analizy w 99 proc. są krzywdzące, ponieważ nie są prawdziwe. Takie opisy wnioskowania z twarzy, Amerykanie nazywają "face scanning" i na ogół dotyczą cech negatywnych, a nie pozytywnych. Przy takich analizach doszukujemy się w innych więcej złych rzeczy, a nie powinniśmy tego robić.
W takim razie, czym się pan kieruje, gdy partner w biznesie lub znajomy podaje panu rękę?
Analizą wizerunku. Nigdy nie analizuję człowieka.
Pierwsze wrażenie jest niezwykle ważne.
To też przesąd. Zabawne, jak wielu psychologów w tę bzdurę wierzy. To, co jest istotne, to ostatnie wrażenie.
Na ostatnie musimy poczekać, a pierwsze otrzymujemy na samym początku, dzięki czemu wiemy, jak poprowadzić rozmowę.
Pięć minut spokojnie można poczekać. Jeśli mamy kontakt z kimś przez 5 minut, to nie pierwsze 30 sekundowe wrażenie jest ważne, niepotrzebnie je demonizujemy. Istotne jest to, jak skończymy te 5 minut, a nie jak je zaczniemy. Jeżeli sądziła pani, że ktoś jest ostatnim draniem, a człowiek okazał się niezwykle dobry, to jak pani o nim będzie myśleć, jako o draniu, czy dobrej osobie? I zbadajmy odwrotnie, wydawało się pani, że ktoś jest wrażliwym i dobrym, a okazał się ostatnim draniem, jak pani o nim będzie myśleć? Z punktu widzenia ostatniego wrażenia, nie pierwszego? Parafrazując, mogę powiedzieć: i co mi z tego, że swoją żonę poznałem w niezwykle miłych okolicznościach przyrody. Ja będę ją pamiętać poprzez ostatnią rozprawę rozwodową, gdzie pokazała swoje prawdziwe oblicze.
Ile potrzebuje pan czasu, by zorientować się, z kim ma do czynienia?
Czasem 40 i 50 lat nie wystarczy.
Rozumiem, co ma pan na myśli, ale musimy się zacząć zbierać w naszych rozważaniach.
Nigdy sobie nie pozwalam na to, by powiedzieć, kto kim jest. Nie analizuję ludzi. Nie robię tego. Jeśli cokolwiek analizuję, to ich wizerunki.
W porządku, zdaniem pana, posługuję się złym nazewnictwem.
Właśnie.
Ale nie nauczę się go w ciągu kilkunastu minut, proszę nałożyć poprawkę.
OK, więc jeśli chodzi o ocenę wizerunku, to wystarczą na to 2 minuty, by określić pani słabe i mocne strony, wizerunkowo oczywiście.
Czy w życiu prywatnym, w stosunku do swojej obecnej partnerki, wykorzystywał pan swoją wiedzę?
W życiu prywatnym odłożyłem to na bok całkowicie. Na swój własny użytek, lepiej nie badajmy miłości, bo im bardziej będziemy ją badać, tym mniej jej pozostanie.
Czy trafia pan na osoby, które poprzez swoją silną osobowość starają się wywrzeć na pana wpływ?
Moja partnerka ma bardzo silną osobowość. Czasem jest to kłopotliwe, bo ona nie ulega wpływom i zna wszystkie moje sztuczki (śmieje się).
Powiedzieć o panu, że był najlepszym uczniem w szkole, to za mało.
W II klasie szkoły średniej skończyłem cały materiał z fizyki obowiązujący na studiach. Napisałem pracę maturalną, bo można było wtedy zamiast matury napisać pracę maturalną i ją obronić. Wymyśliłem sobie, że połączę w niej język polski z fizyką i matematyką jednocześnie. To mi się udało. Dostałem za to I nagrodę w Polsce. Mogłem wybierać studia bez egzaminów.
Jaki był jej tytuł?
"Rewolucje w fizyce i ich zwiastowanie w Leśmianowskim świecie wyobraźni". 220 stron. Zastanawiałem się wtedy, co tak naprawdę ma sens.
Znalazł pan odpowiedź?
Tak, ale jeszcze nie wtedy. Uświadomiłem to sobie 17 lat temu. Według mnie na tak postawione pytanie wszechświat odpowiada: "Przestańcie mnie dręczyć pytaniami o sens. Jeśli jest wam do czegoś potrzebny, sami go twórzcie". Człowiek został ukształtowany przez ewolucję tak, by fiksować się nieprzytomnie na ciągach przyczynowo-skutkowych. Każdy skutek musi mieć przyczynę, a każda przyczyna wywołuje następny skutek. W przyrodzie przetrwali ci, którzy potrafili te ciągi przyczynowo-skutkowe budować, bo jeżeli ktoś nie widział związku między opadaniem liści na jesieni, a mrozami zimą, czyli koniecznością robienia zapasów, nie przetrwał w naturze. To, co kiedyś nam pomagało, teraz jest naszą niewolą, bo pytamy się o sens, tak jakby on był wpisany w umysł wszechświata.
A nie jest?
Oczywiście, że nie. W mechanice kwantowej, czyli w mikroświecie właśnie, zerwaliśmy z ciągami przyczynowo-skutkowymi. Mechanika kwantowa pokazuje, że w każdym ułamku sekundy zachodzą niezliczone ilości procesów, które nie mają żadnej przyczyny i nie wywołują żadnego skutku.
Matematyk z wykształcenia, humanista w sposobie wypowiedzi, jakim pan jest umysłem?
Ten podział jest iluzją. Proszę sobie zdać sprawę, że żyjemy w świecie iluzji. Zbudowaliśmy go. To, co pani mówi, jest nonsensownym podziałem. Nie ma czegoś takiego, jak świat humanistyczny i świat matematyczny. Uprościliśmy to sobie, bo nam było tak wygodniej.
Jestem humanistką, bez najmniejszego talentu do nauk ścisłych.
Tak się pani tylko wydaje. Ma pani lewą półkulę, która jest ściśle matematyczną. Ona w każdej sekundzie dokonuje setki tysięcy obliczeń. Pani tylko nie jest tego świadoma. Bez lewej półkuli nie byłaby pani w stanie logicznie myśleć.
Naturalnie, mam ją, ale ona jest na tyle nieaktywna, że nie wpływa na typ mojej osobowości.
Myli się pani, to iluzja. Wszyscy jesteśmy matematykami, fizykami, humanistami, tylko nie zdajemy sobie sprawy, nie przyjmujemy tego, przez jakieś bzdurne podziały. Istnieje coś takiego, jak tyrania ikon, które tworzymy.
Dlaczego poszedł pan na fizykę?
Aspiracje wynikające z losów mojej rodziny, były takie, że albo zostanę lekarzem-psychiatrą, albo naukowcem fizykiem. Mój ojciec jest fizykiem, chemikiem, wcześniej był nim mój dziadek i pradziadek. Nie chcę powiedzieć, że z powodu bezwładności tego pędu, ale głównie po to, by odpowiedzieć sobie na parę pytań, rzeczywiście wybrałem świadomie fizykę. Te pozornie odległe dziedziny, psychiatria i fizyka, wcale nie są odległe. Pierwszy raz pomyślałem sobie o tym 24 lata temu. Sądziłem, że pewnie uda się opisać nasz umysł jako makro układ kwantowy, bo jest bardzo wiele argumentów przemawiających za tym, że bliższy jest nam świat mechaniki kwantowej niż świat, w którym istniejemy.
Jak wyglądały pańskie początki zawodowe?
Zarabiałem na korepetycjach z matematyki, fizyki, niemieckiego, angielskiego i innych przedmiotów. Byłem dość wszechstronnie przygotowany. Wcześnie zająłem się tematami, które nie były w Polsce popularne: teorią negocjacji, językiem ciała, wywieraniem wpływu. Wiele osób traktowało to jak egzotykę, tak jak egzotyką były komputery. Kiedyś przez dwa lata prowadziłem program telewizyjny, przybliżający ludziom temat komputera i jego zastosowania. Pamiętam, jak przychodziły stosy listów wątpiących w to, co mówimy. Nie wierzono, że komputer można wykorzystać do czegokolwiek oprócz gier. Biskupi pisali do nas, że to narzędzie szatana.
Dzieciństwo spędził pan w różnych krajach i w różnych szkołach.
To prawda. Mój ojciec pracował nad bardzo niebezpiecznymi sprawami, na które polowali polscy i sowieccy agenci. Nie mogąc wrócić do Polski, jeździłem z nim za granicą przez jakieś 12 lat. To mi dało dużą elastyczność i tolerancję na inną kulturę. Jeśli indoktrynujemy nasz umysł odpowiednio wcześniej, ulega on zatruciu tradycją, religią, czymkolwiek. On już zostaje bezwładny do końca życia. Dlatego cieszę się, że nie jestem wyznawcą żadnej religii. To jest poczucie ogromnej wolności.
Jest pan ateistą?
Nie wiem. W Polsce ateista odbierany jest jako agnostyk, walczący z kościołem, a ja żadnej walki nie prowadzę. Religię traktuję jako ogólnonarodową psychozę. Nie ma bardziej depresyjnego wyznania na świecie jak to, które właśnie nobilitujemy.
Skoro dotknęliśmy tego tematu, to czy według pana Bóg istnieje?
Ludzie posługując się tym pojęciem, nie zdają sobie sprawy, o co pytają.
Nie, ja wiem, o co pytam, o właściciela tego całego majdanu.
Pani to właśnie pięknie ujęła. Jesteśmy urodzonymi niewolnikami, stale pytamy o właściciela.
Ta szklanka, ten stół i pański pies, wszystko ma swojego właściciela.
Właśnie, że nie. W świecie zakodowana jest wolność i tym się właśnie różnimy, że pani szuka właściciela, a ja szukam wolności. Pytanie o wolność wyklucza istnienie właściciela. Nie mam żadnego pana.
Czy pan ma pewność, czy chce wierzyć, że tak jest?
Bycie wolnym, to nie bycie niewolnikiem jakichkolwiek sztucznych norm stworzonych przez człowieka, norm zbrodniczych, bo kościół katolicki, chrześcijanie, wymordowali najwięcej ludzi na świecie. Chciałbym być od tego obciążenia wolny.
A patriotyzm?
Nacjonalizm i patriotyzm to dla mnie synonimy tego samego pojęcia. Być patriotą to współcześnie oznacza być nacjonalistą, więc nie chcę być ani faszystą, ani rasistą i wobec tego w żadnej formie patriotą. Czuję się obywatelem świata, a nie jakiegoś zaścianka, w którym akurat przyszło mi żyć.
To dlaczego pan mieszka w Polsce?
A dlaczego mam nie mieszkać?
To pański wybór?
Trudno powiedzieć, że wybrałem. To była decyzja moich rodziców. Jestem jedynakiem, teraz to względy praktyczne. Nie myślę tylko o sobie. Moi rodzice nie wyjadą, bo są na to za starzy, ale gdybym był człowiekiem samotnym, wolnym od więzów rodzinnych, pięć minut bym tutaj nie przebywał. To byłby nonsens. Są tysiące fantastycznych miejsc na świecie. To miejsce jest przygnębiające, ponure, złe, zarówno jeśli chodzi o ludzi, jak i klimat. Naturalnie, nie chciałbym generalizować, bo mam tu fantastycznych przyjaciół, rodzinę. Wyjątki się zdarzają, rzecz jasna.
Jakie jest wobec tego pańskie samopoczucie jako mieszkańca Polski?
Dobre, bo na szczęście nasz umysł jest tak skonstruowany, że nie każe mi pełnić misji, ja nie muszę zmieniać tego narodu. Każdy z nas ma możliwość budowania swojej wysepki ludzi zaprzyjaźnionych, z którymi dobrze się czujemy i z którymi dobrze można żyć wszędzie.
Czy pan w Polsce już zostanie?
Na pewno nie. Mój nowy projekt będzie wprowadzany w Stanach, potem w Rosji, w Chinach i Indiach, a w świecie Polska się nie liczy. Jest wiele przygód, które ostatecznie zniechęciły mnie, by cokolwiek tutaj robić. W zeszłym roku doznałem ataków jako doradca medialny. Robił to PiS. Przy okazji nagonki na Andrzeja Leppera, atakowano jego doradców. Ja znalazłem się w tym gronie.
Z kim pan jeszcze współpracował prócz Andrzeja Leppera? Jest pan twórcą wizerunków wielu znanych osób.
Jestem identyfikowany z Andrzejem Lepperem, bardzo niesłusznie. Po jakimś tam udanym z nim eksperymencie, pracowałem z wieloma liderami różnych partii politycznych znacznie dłużej niż z nim, tylko że nikt z dziennikarzy o tym nie wie. Nie nagłaśnialiśmy tego. I pozostał w umyśle tylko Andrzej Lepper. Pracowałem dłużej i bardziej intensywnie z co najmniej sześcioma politykami, gdzie sukcesy były porównywalne. Trochę krzywdzące jest to kojarzenie z jednym klientem. Miałem po nim bardzo wielu znacznie istotniejszych.
Czy to są wyłącznie politycy?
Oczywiście, że nie. Marketingiem politycznym zajmuję się nie tyle dla pieniędzy, co z chęci przeprowadzenia kilku eksperymentów w skali krajowej. I udało mi się. Był sukces zarówno w Polsce jak i na Ukrainie. Na przestrzeni tych 10 lat polityka to było może 5 proc. mojej aktywności zawodowej. Pracuję głównie dla banków i firm farmaceutycznych.
A gwiazdy estrady?
Tak, chociaż to pojęcie w wydaniu polskim to zbyt szumne określenie, raczej lokalne gwiazdy. Trudno mówić u nas o show biznesie.