Jan Jakub Rousseau, Wyznania (wybór),
przeł. Tadeusz Żeleński (Boy), oprac. Ewa Rzadkowska
(wybór rozdziałów)
WSTĘP (cytaty).
od momentu decyzji napisania tego szczególnego życiorysu nie odstępuje Jana Jakuba myśl o własnej inności oraz o różnicy, jaka będzie dzieliła Wyznania i tak poczytne wówczas pamiętni-ki, nie mówiąc już o całej przeobfitej twórczości powieściowej epoki.
gdy odeszło pokolenie osobiście zainteresowane rewelacjami Rousseau, (…) Wielka Rewolucja uczciła w nim swego teoretyka, Wyznania zaczęto mierzyć nieco inną miarą.
Okres po drugiej wojnie światowej rehabilituje twórczość genialnego pisarza.
Literatura osobista jest dzisiaj przedmiotem szczególnych studiów, a co za tym idzie, Wyznania skupiają na sobie uwagę jako dzieło, które nie daje się z niczym innym porównać.
Dla Georgesa Gusdorfa [Wyznania] dokonują desakralizacji, od której zaczyna się, bez żadne-go przejścia, autobiografia świecka, pozbawiona wszelkich motywacji metafizycznych.
J.J.R. z całą siłą przekonania odcinał się od tradycji, przeświadczony o swojej oryginalności.
dzieło Rousseau to genialny wyjątek, od którego zaczyna się nowa era prozy osobistej.
Język właściwy tylko autobiografii powstał dzięki Janowi Jakubowi i swym bogactwem obdaro-wał również inne rodzaje prozy.
Georges Gusdorf łączy literaturę osobistą, znaną już w starożytności, z powolnym odkrywaniem przez ludzi własnego wnętrza. Dopiero po wiekach ewolucji człowiek miał wydostać się spod działania potężnych sił odśrodkowych, nie pozwalających na refleksję nad samym sobą.
Jeszcze przez wieki przeciętny człowiek zachowa poczucie znikomości wobec ogromu i potęgi makrokosmosu, w którym funkcjonuje jego mikrokosmos i dopiero humanizm nauczy go szukać w samym sobie przyczyny i celu wszelkich spraw.
w końcu wewnętrzne poszukiwanie Boga przemieni się w pogłębione studium człowieka. Gus-dorf cytuje, jako przykład takiej ewolucji od pietyzmu do psychologii świeckiej, autobiografie sto-jące na pograniczu „journal intime” i powieści, które zawdzięczamy protestantom XVIII wieku, Johannowi Lavaterowi i Johannowi Heinrichowi Jungowi.
zdaniem Gusdorfa Rousseau pozostaje pod wpływem François Fenelona, głoszącego ufne i bierne poddanie się Bogu.
Jacques Voisine podkreśla związki Rousseau z tradycją augustiańską.
zdaniem Philippe Lejeune należałoby zrezygnować z nawiązania do historii autobiografii w jej rozwoju poprzez wieki, a analizowany tekst umieścić na tle różnorodnych religii współistnieją-cych we Francji XVIII wieku, z uwzględnieniem również ich tradycji.
Wyznania są zjawiskiem, od którego zdaje się zaczynać nowoczesna autobiografia.
autobiografia wymyka się wszelkim kategoriom i łączy w sobie cechy wielu gatunków; forma narracji, czyli opowiadanie prozą w pierwszej osobie, jest wspólna autobiografii, pamiętnikom, powieści autobiograficznej i „journal intime”, wątek, czyli historia własnej osobowości, nie wy-stępuje w pamiętnikach, a stanowi podstawę aut., pow. aut. i dziennika intymnego, tylko w przy-padku aut. istnieje identyczność autora, narratora i bohatera, brak retrospekcji jedynie w „jour-nal intime”. Najwięcej trudności przysparza rozróżnienie pamiętników i autobiografii. Zasadni-czym jednak kryterium staje się pytanie, czy autor chciał odmalować historię swej osobowości, czy też swej epoki. Autobiografia przedstawia się jako coś pośredniego między wywoływaniem przeszłości a jej interpretacją nadającą jej głębokie znaczenie.
tzw. „pakt autobiograficzny” - formuły od autora zapewniające o szczerości i lojalności wobec czytelników.
Rousseau długo nosi się z zamiarem sporządzenia bilansu swych osiągnięć i klęsk, nie chodzi mu przy tym o upiększone curriculum vitae. Gromadzi więc szkice, notatki, próby autoportretu, bruliony testamentu i listów, w których powierzał swe sekrety zaprzyjaźnionym osobom. Obfite materiały, systematycznie segregowane, nazwie sam „monumentami historii mego życia”.
pakt autobiograficzny stanowi klucz do całego dzieła, gdyż zawiera pytanie o sens, środki reali-zacji oraz wymiar przedsięwzięcia. Dużą rolę odgrywa przy tym nawiązanie kontaktu z czytelni-kiem, który nie pozostaje nigdy anonimowy, lecz z góry jakby otrzymuje funkcję określonego ad-resata. Przeszłość miesza się nieustannie z teraźniejszością, a chwila obecna tłumaczy i obej-muje wszechwiedzącym spojrzeniem całokształt życia piszącego.
Jan Jakub - uciekinier z „Republiki Literackiej Francji” - pragnie ocalić to, co jego zdaniem za-przepaścili inni pisarze: godność moralną i społeczną człowieka. Dokonuje tego dzięki przyzna-niu praw rozumowi i wyobraźni, co z kolei czyni go prorokiem współczesnego nam świata.
Bronisław Baczko: koncepcja człowieka żyjącego w dwóch sferach: prywatnej i publicznej, w wiecznym dążeniu do trudno osiągalnej harmonii moralnej.
Michel Duchet: entuzjastyczna ocena człowieka i jego działań, gdyż mimo degradacji i spusto-szeń dokonanych w jego psychice przez cywilizację to on właśnie został powołany do osiągnię-cia, w nowym ustroju społecznym, wysokiego stopnia moralności i godności.
Jan Jakub utożsamia swoją wizję poetycką z wizją historyczną, intonując hymn na cześć począ-tków rodu ludzkiego, tak pięknych, że nic nie potrafi zagłuszyć ich dalekiego echa.
Jan Jakub stwarza obraz człowieka naturalnego żyjącego w niezmąconym szczęściu. Samotny, bez żadnych zobowiązań moralnych, zna tylko jedno uczucie, które go odróżnia od zwierząt: li-tość. W stanie natury nie istnieje ani miłość własna, ani pycha, a jedynie zdrowa miłość samego siebie.
Własność pociąga za sobą nierówność, podział na słabych i silnych, biednych i bogatych.
Człowiek zdeprawowany ma, z ustanowienia natury, zdolność odrodzenia się przez pogłębioną refleksję oraz osiągnięcia harmonii w ramach nowego ładu społecznego.
Współcześni Rousseau powszechnie odczuwali kryzys wartości moralnych, a literatura tego okresu pokazuje zagubienie człowieka, który musi wyrzec się własnej osobowości i przywdziać maskę, aby zostać zaakceptowanym przez otoczenie.
Człowiek może nawet teraz [dzisiaj, po wiekach zdeprawowania], aktem woli i siłą rozumu, przywrócić szczęście i stworzyć nowy ład, już nie naturalny, ale też nie uzależniony od kultury, a oparty na przyjętych dobrowolnie zasadach równości, wolności, braterstwa.
W każdym większym dziele Rousseau zarysowuje się jakiś model: w Rozprawach teoretyczny model wspólnoty ludzkiej, w Nowej Heloizie model życia rodzinnego, w Emilu edukacji indywi-dualnej, w Umowie społecznej model państwa przyszłości. W tej perspektywie Wyznania oka-zują się również modelem, przykładem egzystencji, ale aby stał się on w pełni skuteczny, musi zawierać całą prawdę o życiu jednostki, gdyż kłamstwo lub świadome przemilczenie przekreśli-łoby zamysł pedagogiczny.
Bohater Wyznań żyje w epoce, która odeszła daleko od stanu natury i zawierzyła kulturze, ale miał to szczęście, że przyszedł na świat w środowisku, gdzie przetrwały cnoty naturalne.
Jan Jakub nie dlatego stawia siebie na przykład i mieni się najlepszym z żyjących, jakoby poch-walał bezkrytycznie swe czyny, ale dlatego, że nie pozostał, jak inni, głuchy na głos natury, że postępując źle i niegodnie uświadamiał sobie własne sprzeniewierzenie dobroci naturalnej.
Największe zagrożenia człowieka wg Rousseau: zagarnięcie pierwszego kawałka ziemi, życie w oczach innych, służalczy stosunek do władców.
ilość powieści w XVIII wieku [we Francji] rośnie gwałtownie, wyłaniają się nowe ich odmiany. Gdy Jan Jakub dojrzewa i nieco później, gdy zjawia się w Paryżu, powieść traci walor informa-cyjny, interesuje się przygodami zwykłych, prywatnych osób i prawdę umieszcza w sferze rea-liów moralnych, nie materialnych.
Powieść [Nowa Heloiza], mająca ambicje umoralniające, szukająca sposobów najpełniejszego odtworzenia ludzkiego wnętrz, grzeszy tym, że bohaterka pochodząca z arystokracji ma przed ślubem przygody właściwe tylko kobietom nisko urodzonym. Gdy Rousseau podejmuje zamiar napisania autobiografii, jest już bogaty w doświadczenie i czytelnika, i powieściopisarza.
rekonwersja - „przetłumaczenie” tekstu dojrzałego pod względem intelektualnym, moralnym i artystycznym na język osobisty, charakterystyczny dla każdej autobiografii.
problemy techniki Wyznań:
jedność dzieła - Przedsięwzięcie Jana Jakuba redagującego pierwsze księgi jest jas-no określone: pragnie odmalować własne wnętrze, wizerunek człowieka związanego silnymi więzami z naturą. Inaczej rzecz ma się z drugą częścią, pisaną po dwóch la-tach przerwy. Zmienia się tu wyraźnie punkt widzenia: Rousseau stawia sobie za cel ukazanie początków i złowieszczej roli „spisku” uknutego przez dawnych przyjaciół.
naturalne artykulacje tekstu - Każda z dwunastu ksiąg, a specjalnie wstępne I i VII, które wprowadzają czytelnika w zamiary autora, nawiązują do treści poprzednich, a zakończenia mają charakter bądź to rekapitulacji, z wyciągniętymi z treści moraliza-torskimi wnioskami, bądź też zapowiedzi przyszłych zdarzeń. Księgi nie mają jedna-kiej długości i nie opisują równych odcinków czasu.
schematy akcji - Dla Jana Jakuba duże znaczenie maja te okresy, w których zdawał się na los i z głową pełną marzeń i projektów szedł przed siebie; bardzo dokładne, chronologiczne przedstawienie wypadków, z silnymi akcentami na okresach uczu-ciowo bliskich autorowi i służących do podkreślenia jego intencji.
kompozycja - harmonia, rozłożenie akcentów, umiejętność posługiwania się elemen-tami stylistycznymi prozy narracyjnej.
element narracyjny - narracja jako monologowa konstrukcja językowa jest wszech-obecna w Wyznaniach; obok toku spokojnego, obiektywnego, który charakteryzuje całe partie opowiadania o dzieciństwie, koneksjach rodzinnych, pobycie u pani de Warens - występuje często relacja przyspieszona, pełna goryczy, zawierająca w krót-kich zdaniach żale i pretensje autora.
dialog - występuje rzadko w Wyznaniach; Rousseau nie rozbudowuje dialogu między postaciami, gdyż w każdym wypadku narrator wiedzie jednostronne rozmowy z czytel-nikami.
portrety - kilkanaście oryginalnych portretów, najpierw własnego, a następnie niektó-rych drugorzędnych postaci, które jednak zapisały się w jego wyobraźni na skutek nieprzeciętnej brzydoty lub piękności zewnętrznej i odpowiadających wyglądowi cech charakteru.
portret własny - Autobiografia to jednak przede wszystkim wizerunek samego siebie. Jan Jakub tylko raz mówi o swoim zewnętrznym wyglądzie. Daje swój portret młodzie-ńczy. Autoportret Rousseau rodzi się stopniowo, wciąż dopełniany nowymi aspektami, gdyż Jan Jakub odkrył, że psychikę ludzką cechują niewytłumaczalne sprzeczności. Poprzez konkret, dzięki darowi obserwacji i intensywności doznań Jan Jakub odnawia dawne techniki portretu literackiego łącząc opis cech zewnętrznych, z których żadna nie wydaje się szpetna czy nijaka, z wizerunkiem psychicznym kreślonym w jednym lub wielu ujęciach, co pozwala na uprawdopodobnienie, lecz również na rozmaite in-terpretacje postaci przez czytelników.
element opisowy - dłuższe portrety występują rzadko, a szkice charakterystyk, prawie nie zauważalne, mieszają się z wartko płynącą narracją, element opisowy ściśle wple-ciony w narrację, z całym swym bogactwem narzuca się czytającym od pierwszych stron tej niezwykłej autobiografii. Wyznania w jeszcze większym stopniu podkreślają związek człowieka z przyrodą. Opisy zarówno przedmiotów martwych, wnętrz, archi-tektury, jak przyrody, a więc krajobrazów, ogrodów, zbieranych roślin są w Wyzna-niach tak konkretne, że dopiero próba rozwiązania zagadki ich magicznej siły i wni-kliwa analiza potrafią dotrzeć do mechanizmu pamięci Jana Jakuba i wyjaśnić, dla-czego to, co nam przekazuje, jest nie tylko plastyczne, wiernie oddane i umiejętnie rozłożone, ale i żywe.
Tworzywem autobiografii są wydarzenia i fakty realne, szczegółowo przez Jana Jakuba zrekon-struowane, a ich wiarygodność potwierdziły badania specjalistów.
Przestrzeń w Wyznaniach: obejmuje Szwajcarię taką, jaka ona była w XVIII wieku przed federa-cją kantonów, której duchowe centrum stanowiła ojczyzna autora - Republika Genewska; pół-nocne Włochy, należące wówczas do kilku władców; wreszcie Francja. Po tej przestrzeni poru-sza się Jan Jakub, najczęściej pieszo, ale także pocztową karetą, a czasami statkiem, gdy pły-nie Rodanem lub udaje się do Wenecji morzem; Żyje bowiem w wyobraźni Rousseau przes-trzeń „romansowa”, kraina przygód wysnuta z dziecięcych i młodzieńczych lektur. Przestrzeń ta jest nieporównywalna z rzeczywistością, a każde spotkanie dwóch światów wywołuje konflikt lub gorzkie rozczarowanie; Jedyną ucieczką staje się wówczas dla Jana Jakuba odosobnienie z dala od ludzi i miast; Cała młodość Jana Jakuba jest więc ucieczką z zamkniętej przestrzeni, zrywaniem więzów, które mogą go przykuć do jakiegoś środowiska czy zawodu, ale równocześ-nie - poszukiwaniem stabilizacji, w okolicy odległej od miasta, pozwalającej na kontakt z przyro-dą; Przestrzeń w Wyznaniach jest także kontrastem miasta i wsi. Miasto ma postać ambiwalen-tną: przestawia niezliczone możliwości i stwarza perspektywę kariery. Każdy pobyt w miastach wzbogaca Jana Jakuba, mimo jego niechęci do kamiennych przestrzeni ulic i szarości murów; Ale to Paryż, którego podwójne oblicze będzie demaskował, wprowadzi go w krąg elity intelek-tualnej Francji i zrobi z „dziecka natury” niezwykłego myśliciela i pisarza; W miarę upływu cza-su, razem z nasileniem się wrogości otoczenia i pogłębianiem psychozy Rousseau, zmienia się też jego stosunek do przestrzeni, w której mu przyszło żyć. Poprzednio można było zaobserwo-wać pewne nieznaczne objawy klaustrofobii; Następnie jednak przestrzeń zamknięta przeisto-czy się w jego chorej wyobraźni w miejsce obserwacji, które pomaga wrogom śledzić wszystkie jego czynności, a otwarta przestrzeń w teren ucieczki i podstępów.
organizacja czasu w Wyznaniach: Ponieważ Janowi Jakubowi tak bardzo zależ na prawdziwo-ści opisywanych przez siebie wydarzeń, jego wielką troska będzie postawienie właściwych dat, sprawdzalnych dla ludzi jego epoki. Jak sam pisze, ma do dyspozycji bogata dokumentację, która pozwala uwzględniać najdrobniejsze szczegóły i dopuszcza jedynie nieznaczne pomyłki, zarówno w faktach, jak w datach. Jednak w tekście datowanie wprost nie jest zbyt częste [np. sam rok, bez miesiąca i dnia]; Istnieje natomiast cały system odniesień do wieku samego autora czy jego protagonistów, do poprzednio podanych dat czy też wydarzeń historycznych; wreszcie wiele aluzji do pory roku, momentu dnia, sezonowych prac itp. Takie usytuowanie w czasie akcji sprawia, że nie odbieramy ich jako pamiętników, w których chronologia wysuwa się na plan pie-rwszy; Dość często spotykamy określenia długości czasu.
organizacja świata osób w Wyznaniach: Autobiografia Rousseau daje tak bogaty materiał, po-kazuje tyle postaci i grup ludzkich, że wydobycie pewnych zorganizowanych całości jest zada-niem niezmiernie trudnym.
losy Wyznań w Polsce:
czytano w oryginale wszystko, lub niemal wszystko, co wyszło spod pióra kontrower-syjnego pisarza. Świadczą o tym niezliczone egzemplarze jego utworów w polskich bibliotekach, a także rozsiane po czasopismach artykuły, wzmianki w korespondencji prywatnej XVIII wieku.
na stosunek Polaków do Rousseau wpłynęły jego Uwagi nad rządem Polski, w Pol-sce w odpisach Michała Wielhorskiego od 1770, wydane we Francji dopiero po śmie-rci autora.
Naprawdę niechętne są w tym pierwszym okresie sfery kościelne, ale atmosfera zmienia się, gdy konfederaci barscy nawiązują kontakt z Rousseau i uzyskują jego aprobatę w Uwagach.
Kult Rousseau nasila się w Romantyzmie, młodzież karmi się lekturą Nowej Heloizy, której imię będzie rodzajem hasła dla Gustawa w Dziadach.
mimo niemal zupełnego braku nowych przekładów w ciężkich latach 1831-1914 nie zamiera tradycja zwracania się do przemyśleń Rousseau w dziedzinie pedagogiki i wiedzy o społeczeństwie.
stulecie śmierci Jana Jakuba (1878) przynosi u nas wiele artykułów okolicznościo-wych, w których czołowi przedstawiciele pozytywizmu: Aleksander Świętochowski, Piotr Chmielowski, Henryk Struwe, Stanisław Krzemiński, Kazimierz Kaszewski i in. przypominają przede wszystkim ideologię wielkiego filozofa.
Ważnym faktem jest wydanie w 1900r. przekładu Zygmunta Herynga monografii nie-mieckiego uczonego Haralda Höffdinga: Jan Jakub Rousseau - życie i dzieła.
od 1912 (200. rocznica urodzin) ożywienie problematyki russoistowskiej, artykuły Ja-na Parandowskiego, Joachima Reinholda, Władysława Konopczyńskiego i in. oraz Mariana Szyjkowskiego Myśl Jana Jakuba Rousseau w Polsce XVIII w. i Antoniego Peretiatkowicza Filozofia społeczna J. J. Rousseau.
przekład Wyznań Boya - 1913 i 1921.
prace dotyczące pism politycznych w dwudziestoleciu i po II wojnie światowej.
Niemniej ciągle brak poważniejszego zainteresowanie Wyznaniami.
Krytyka polska wobec Wyznań:
Oświecenie: Nowa Heloiza i Wyznania musiały czekać na przekład niemal dwa wieki. A przecież znano je powszechnie w oryginale; w listach Ignacego Krasickiego znala-zły się pierwsze aluzje do Wyznań, oryginalnej krytyki bark w Polsce XVIII w.; prze-tłumaczona z języka francuskiego rozprawka pani de Genlis, według której Rousseau „wszystko robił dla zadziwienia”.
początek XIX w.: apologia Rousseau w anonimowym tłumaczeniu Pielgrzymki do grobu Jana Jakuba Russo w Ermenonwilu Arsenne Thiebaut-de-Berneaud.
Romantyzm: Rousseau stał się autorytetem dla filomatów dzięki Wyznaniom; Mickie-wicz w artykule Goethe i Byron 1825 ani słowa o Rousseau przy opisach talentu au-tobiograficznego Goethego; Słowacki w listach do matki wykazuje doskonałą znajo-mość jego życiorysu i wyraźnie podziela entuzjazm ludności, składającej hołd wiel-kiemu pisarzowi.
druga połowa XIX w.: pomijane pisma autobiograficzne Rousseau, ale podkreślane znaczenie pism politycznych i społecznych; Wszyscy niemal podkreślają wybitną rolę Rousseau jako pioniera subiektywizmu.
najpełniejsza i najbardziej obiektywna ocena dzieła dokonana przez Haralda Höffdin-ga, Jan Parandowski jako cenzor obyczajowej strony Wyznań nie waha się podkreś-lić „łotrostw” Jana Jakuba.
Dzięki Boyowi krytyka polska może się poszczycić nowoczesnym podejściem do ar-cydzieła, którego do dziś wielu nie rozumie, a które pisarz nazywa „aktem odwagi” i „wielkim krokiem na drodze szczerości człowieka wobec samego siebie” oraz „najcie-kawszą powieścią autobiograficzną, jaką znamy”.
okres po II wojnie światowej: dopiero lata 60te, uwagi Zofii Szmydtowej; najważniej-szym głosem w polskiej krytyce ostatniego okresu jest Samotność i wspólnota Broni-sława Baczki.
nurt polskiego pamiętnikarstwa daleko odbiega do tego, co można by nazwać projektem czy „paktem autobiograficznym”. Brak u nas owego skierowania uwagi ku swemu wnętrzu, nieobec-na jest analiza własnych stanów duszy, charakterystyczna dla środowisk protestanckich.
około roku 1820 istniała w Polsce, obok podziwu dla W. i pewnych tendencji naśladowczych, wyraźna niechęć do niedyskrecji dotyczących cudzego czy własnego życia wewnętrznego.
Franciszek Karpiński Pamiętniki XVIII w.: w bardzo małym stopniu ulega sugestiom Wyznań, przechodząc szybko do stylu pamiętnikarsko-gawędziarskiego.
Kajetan Koźmian Pamiętniki pocz. XIX w.: już w „ostrzeżeniu” odcina się od jakiegokolwiek po-równania z Janem Jakubem.
Karol Irzykowski XX w.: świadomie nawiązuje do Wyznań.
zasady wyboru tekstu: pierwsze pięć ksiąg Wyznań pozostawiono bez skrótów; w księgach nas-tępnych, zwłaszcza w drugiej części (ks. VI-XII), usunięto przede wszystkim sprawy nie doty-czące wprost Jana Jakuba, a tylko stanowiące tło dla jego przygód; wreszcie usunięto rozwlekłe anegdoty i skargi Jana Jakuba odnoszące się do mniej znanych osobistości.
TEKST
księga (1712-1728)
Imam się przedsięwzięcia, które dotychczas nie miało przykładu i nie będzie miało naśladow-cy. Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tym człowiekiem będę ja. Ja sam. Czuję moje serce i znam ludzi. Nie jestem podobny do żadnego z tych, któ-rych widziałem; śmiem wierzyć, iż nie jestem podobny do żadnego z istniejących. Jeśli nie lep-szy, w każdym razie jestem inny.
kiedy przyjdzie godzina [Sądu Ostatecznego]: przybędę z tą książką w ręku stanąć przed ob-liczem Najwyższego Sędziego. Powiem głośno: oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równie szczerze. Nie przemilczałem nic złego, nie dodałem nic dobrego.
Pokazałem się taki, jakim jestem: godnym pogardy i szpetnym, kiedy nim byłem; dobrym, szla-chetnym, wzniosłym, kiedy nim byłem.
Urodziłem się w Genewie w r.1712, z Izaaka Rousseau, obywatela, i Zuzanny Bernard, oby-watelki. [ojciec był zegarmistrzem] Matka, córka pastora Bernard, była bogatsza od niego: miała urodę i cnotę. (…) jako dziewięciolatki stanowili nierozłączną parę. (…) Los, który sprze-ciwiał się poniekąd ich miłości, spotęgował ją tylko. [ostatecznie jednak wzięli ślub]
Ojciec, po urodzeniu mojego jedynego brata, udał się do Konstantynopola: został zegarmis-trzem seraju. [w tym czasie do matki zlecieli się zalotnicy] Napisała do niego [Izaaka], aby wrócił; rzucił wszystko i pospieszył na wezwanie. Ja byłem smutnym owocem tego powrotu. W dziesięć miesięcy potem przyszedłem na świat, wątły i chory. Urodzenie moje kosztowało mat-kę życie i stało się pierwszym z mych nieszczęść.
[Izaak] w czterdzieści lat po jej stracie umarł w ramionach drugiej żony, ale z imieniem pierw-szej na ustach i z jej obrazem w sercu.
Droga ciotko, przebaczam ci, że utrzymałaś mnie przy życiu, i boleję, iż nie mogę na schyłku twoich dni oddać ci tkliwych starań, którymi otoczyłaś mnie w niemowlęctwie.
Zacząłem wcześniej czuć niż myśleć.
Po matce zostały jakieś powieści; zaczęliśmy je z ojcem czytywać wspólnie po wieczerzy. (…) niebawem przykuły nas do tego stopnia, iż czytaliśmy kolejno, bez przerwy, i spędzali nad tym całe noce.
posiadłem w krótkim czasie nie tylko nadzwyczajną łatwość czytania i rozumienia, ale także niezwykłą na mój wiek inteligencję uczuć. (…) [książki] dały mi o życiu ludzkim dziwaczne i ro-mantyczne pojęcia, z których doświadczenie i refleksja nigdy mnie nie zdołały zupełnie wyle-czyć.
Plutarch zwłaszcza stał się mą ulubioną lekturą.
W tym szale czytania, w rozmowach, jakie toczyliśmy z ojcem, wytworzył się we mnie ów wol-ny i republikański duch, ów charakter nieokiełznany i hardy, czuły na jarzmo i niewolę, który mnie dręczył przez całe życie w sytuacjach najmniej sposobnych.
Miałem brata, starszego ode mnie o lat siedem. Kształcił się w rzemiośle ojca. (…) [ojciec] za-niedbywał brata, czego mu bynajmniej nie chwalę. (…) ledwie mogę powiedzieć, żeśmy się znali; mimo to kochałem go czule i on mnie także, o ile taki wisus zdolny jest coś kochać. (…) w końcu chłopiec zeszedł na tak złe drogi, iż uciekł i znikł zupełnie.
Wyjąwszy czas pisania i czytania pod okiem ojca albo przechadzki z piastunką, przebywałem zawsze w towarzystwie ciotki, patrząc, jak haftuje, słuchając, jak śpiewa, stojąc lub siedząc przy niej; i czułem się szczęśliwy. (…) Jestem przekonany, że jej zawdzięczam upodobanie al-bo raczej namiętność do muzyki, namiętność, która rozwinęła się o wiele później.
Ojciec pokłócił się z niejakim panem Gautier, kapitanem francuskim mającym krewnych w Ra-dzie. (…) [ojciec] wolał opuścić Genewę i kraj na całe życie niż ustąpić w tym, w czym widział naruszenie honoru i wolności obywatela. Zostałem pod opieką wuja Bernard.
[zaprzyjaźnił się z kuzynem, Abrahamem Bernard] Umieszczono nas razem w Bossey, u pas-tora Lambercier (…) Dwa lata spędzone na wsi złagodziły nieco mą rzymską surowość i wró-ciły mnie do stanu dzieciństwa. (…) Wieś była dla mnie czymś tak nowym, że nie mogłem się nią nasycić. Nabrałem do niej upodobania, które nigdy we mnie nie wygasło. Wspomnienie szczęśliwych dni na wsi kazało mi wciąż żałować jej uciech i słodyczy, aż wreszcie sprowa-dziło mnie ku niej z powrotem.
Prostota wiejskiego życia dała mi nieoszacowany skarb, otwierając me serce na uroki przyjaź-ni. do tego czasu znałem jedynie uczucia podniosłe, ale urojone. Wspólne życie wśród spokoj-nych trudów i wywczasów spoiło mnie tkliwym węzłem z kuzynem mym Bernard.
Sądzę, iż nie było człowieka, który by z natury mniej był próżny ode mnie. (…) Być kochanym przez wszystkich - to było moje najwyższe pragnienie. (…) Nie znałem większego szczęścia niż widzieć, że wszyscy są radzi ze mnie i ze świata.
[Jana Jakuba i jego kuzyna uczyła także panna Lambercier, gdy byli niegrzeczni zapowiadała karę, długo się bali] Po egzekucji wszelako wydała mi się ona mniej straszna niż samo oczeki-wanie (…) w tym bólu bowiem, znalazłem domieszkę zmysłowej rozkoszy, której wspomnie-nie, silniejsze od obawy, budziło we mnie raczej chęć doznania jeszcze raz tych samych wzru-szeń z tej ręki. Bez wątpienia musiało się w tym przejawiać jakieś przedwczesne pobudzenie płciowe, bo sama kara, o ile bym jej doznał z rąk np. pastora, nie byłaby mi wcale przyjemna (…) Ale ten drugi raz był zarazem ostatnim [panna Lambercier domyśliła się, że uczeń czerpie z kary… radość, o tego czasu nie pozwalała im spać w jej łóżku i traktowała Rousseau jak du-żego chłopca]
Wychowanie moje było w najwyższym stopniu czyste i skromne. Ciotki moje były to osoby nie tylko rzadkiej cnoty, ale i wstydliwości od dawna już w tym stopniu nie znanej kobietom. Oj-ciec, człowiek lubiący żyć, ale po staroświecku dworny, nigdy w obecności kobiet najbardziej mu miłych nie odezwał się słowem, które by mogło przyprawić o rumieniec dziewicę.
[obdarzony bardzo zmysłowym temperamentem nigdy nie mógł go zaspokoić] Nie śmiejąc nig-dy wyznać mych upodobań oszukiwałem je bodaj. (…) Przebywać u kolan despotycznej ko-chanki, ulegać jej rozkazom, żebrać przebaczenia - było dla mnie najsłodszą rozkoszą.
Posiadałem też w życiu kobiet bardzo niewiele; mimo to przeżyłem wiele na swój sposób, przez wyobraźnię.
[zwierzył się ze swoich pragnień najbardziej skrytych] Nie to najciężej wyznać, co w nas jest zbrodnicze, ale co wstydliwe i śmieszne. Odtąd jestem już pewien siebie; po tym, com ośmielił się powiedzieć, nic mnie nie powstrzyma.
Siedziałem jednego dnia sam nad lekcją w pokoju przy kuchni. Służąca rozłożyła na blasze grzebienie panny Lambercier. Kiedy wróciła po nie, okazało się, iż w jednym wszystkie zęby były połamane [oskarżono go - tylko on mógł wejść do kuchni niezauważonym - i ukarano] Czułem jedynie okrucieństwo kary za zbrodnię, której nie popełniłem. (…) Tu znaczy się kres mej dziecięcej pogody. Od tej chwili przestałem cieszyć się niezmąconym szczęściem i czuję dziś jeszcze, że wspomnienie uroków dzieciństwa kończy się tutaj. Zostaliśmy w Bossey je-szcze kilka miesięcy (…) [ale] Przywiązanie, szacunek, ufność, swoboda wobec wychowaw-ców zgasły (…) Wieś nawet straciła w naszych oczach urok słodyczy i prostoty; opustoszała i posępna, pokryła się jak gdyby oponą przesłaniającą jej piękność.
od czasu gdy przekroczywszy wiek dojrzały pochyliłem się ku starości, czuję, że te właśnie wspomnienia odżywają w miarę zacierania się innych i utrwalają się w mej pamięci, zyskując na wdzięku i sile: jak gdybym czując uciekanie życia starał się je pochwycić u samych począt-ków.
Daruję wam resztę anegdot; chcę tylko jedną jedyną, byle mi było wolno opowiedzieć ją jak najobszerniej, aby przedłużyć chwile mej rozkoszy (…) O wy, ciekawi wspaniałych dziejów orzecha, słuchajcie jego straszliwej tragedii i jeżeli zdołacie, wstrzymajcie się od drżenia! [pan Lambercier zasadził w ogrodzie orzech, dookoła niego wykopano sadzawkę, chłopcy uznali, że uroczyste zasadzenie drzewa jest pięknym czynem i postanowili powtórzyć go na osobnoś-ci, wetknęli w ziemię gałąź młodej wierzby, mając problem z podlewaniem, wyżłobili kanał do sadzawki pod orzechem, gdyby odkrył to pan Lambercier, wszystko zniszczył]
Wróciwszy do Genewy spędziłem parę lat u wuja, czekając, aby ze mną coś postanowiono.
nabrałem zamiłowania zwłaszcza do rysunku. Tymczasem zastanawiano się, czy zrobić ze mnie zegarmistrza, adwokata czy pastora.
[wuj] nie troszczył się o nas zbyt wiele. Ciotka, pogrążona w dewocji, wolała śpiewać psalmy niż czuwać nad naszym wychowaniem. Pozostawiono nam prawie zupełną swobodę, której nie nadużywaliśmy zresztą.
wysoki wzrost krewniaka [Abrahama] przy mojej małej figurce czynił z nas dość komiczną parę [dzieci wyśmiewały szczególnie Abrahama, przezywając go Barna Bredanna, czyli w dialekcie miejscowym - okiełznany osioł, Jan Jakub bronił kuzyna] Otóż i znalazłem się w roli mściciela krzywd. Aby się stać doskonałym rycerzem, brakło mi jedynie damy; niebawem miałem aż dwie. [gdy odwiedzał ojca w Nyon, rozpieszczała go pani Vulson, a jej córka (22 lata) obrała go (11 lat) sobie za kawalera; drugą natomiast była „mała Goton”] Znam dwa rodzaje miłości, wyraźnie zarysowane, bardzo realne i nie mające z sobą niemal nic wspólnego.
[gdy wrócił do Genewy, panna Vulson i on pisywali do siebie listy], których patos byłby zdolny zmiękczyć skały. Wreszcie dożyłem tej chluby, iż nie mogła dłużej znieść rozłąki i przybyła mnie odwiedzić. (…) W tydzień później posłała mi cukierki i rękawiczki; byłbym wzruszony tą uprzejmością i dobrocią, gdybym równocześnie nie dowiedział się, że wyszła za mąż i że ta jej podróż, którą pozwoliła mi się puszyć, miała za cel przedślubne sprawunki.
Po długich naradach i dociekaniu mych naturalnych skłonności obrano karierę, do której ich miałem najmniej. Umieszczono mnie u pana Masseron, pisarza miejskiego, abym (…) wyksz-tałcił się przy nim w pożytecznym rzemiośle kauzyperdy. (…) Wchodziłem do kancelarii z od-razą wzmagającą się co dzień. (…) Wreszcie przepędzono mnie sromotnie z powodu niezdar-ności.
W ten sposób rozstrzygnęło się moje powołanie. Oddano mnie do terminu; nie do zegarmist-rza, ale do rytownika. (…) Mój pryncypał, pan Ducommun, był to młody człowiek, nieokrzesa-ny i gwałtowny. W bardzo krótkim czasie udało mu się zetrzeć cały blask mego dzieciństwa, pognębić kochający i żywy charakter i ściągnąć mnie tak umysłem, jak dolą do stanu prawdzi-wego terminatora.
Ojciec, gdy mi się zdarzyło go odwiedzić, nie widział już we mnie przedmiotu ubóstwienia; przestałem być dla dam przymilnym Kubusiem. (…) Musiałem, mimo najstaranniejszego wy-chowania, mieć wielką skłonność do zwyrodnienia, wszystko to bowiem stało się szybko i bez cienia oporu. (…) Zawód sam przez się nie był odpychający. Miałem zamiłowanie do rysunku, robota rylcem też dosyć mnie bawiła. (…) Tyrania majstra doprowadziła mnie w końcu do znienawidzenia pracy, którą byłbym inaczej polubił, i zaszczepiła mi przywary, których byłbym nienawidził, jak kłamstwo, próżniactwo, kradzież. Pierwszy krok do złego wynika prawie zawsze u dzieci z dobrych skłonności źle pokierowa-nych. (…) Pierwsza kradzież była dziełem uczynności, ale otwarła drogę innym, które nie mia-ły tak chwalebnych pobudek. [zaczął kraść szparagi dla jednego z czeladników, Verrata, z og-rodu jego matki, by je potem sprzedawać, a sam nie był dość zwinny i nie chciał się sam nara-żać, więc poprosił Jana Jakuba, by zrobił to za niego]
[Jan Jakub rozzuchwalił się do tego stopnia, że chciał ukraść majstrowi ze spiżarni jabłka, pierwszego dnia okazało się, że jabłko jest za duże, by je przepchnąć przez okienko, więc na-stępnego dnia wziął ze sobą nóż] Wchodzę na drabinkę, wsuwam rożen, celuję: już byłem bli-ski trafienia zdobyczy… Niestety, smok nie spał: drzwi spiżarni otwierają się nagle i wychodzi z nich pryncypał. (…) Skoro bito mnie jak hultaja, uważałem, że mam prawo nim być.
Podlegam namiętnościom bardzo gorącym. Podczas ich działania gwałtowność moja docho-dzi wręcz ostatecznych granic. Nie znam wówczas ani względów, ani szacunku, ani obawy, ani przyzwoitości (…) pozo jednym przedmiotem, który mnie pochłania, świat dla mnie nie ist-nieje. Ale to trwa tylko moment, w chwilę potem popadam w bezwład i obojętność. (…) wstyd i obawa paraliżują mnie tak, że rad bym ukryć się przed całym światem. Gdy trzeba działać, nie wiem, co robić; gdy trzeba się odezwać, nie wiem, co mówić; kiedy na mnie patrzą, czuję się zbity z tropu.
Trzeba mi rozkoszy czystych, a pieniądz każdą zatruwa. (…) Nigdy pieniądz nie wydawał mi się rzeczą tak cenną, za jaką go uważają. Co więcej, nigdy nie wydawał mi się przedmiotem zbyt poręcznym; nie służy do niczego sam przez się, trzeba go dopiero zmienić na coś, aby się nim cieszyć. Przechodzę koło owocarki, zerkam na piękne gruszki, nęci mnie ich zapach [ale wstydzi się sobie coś kupię, bo] Każdy przechodzień wydaje mi się znajomy; wszędzie mnie coś onieśmiela, wszędzie jakaś przeszkoda; rośnie wstyd wraz z pragnieniem i bierze nad nim górę; wreszcie wracam do domu jak głupiec, trawiony pożądaniem, mając w kieszeni środki i nie śmiejąc sobie nic kupić.
Ubóstwiam swobodę; mam wstręt do skrępowania, do trudu, niewoli. Póki trwają pieniądze w sakiewce, póty trwa i niezależność: uwalniają mnie od gonienia za zarobkiem, co zawsze wstręt budziło we mnie. (…) Pieniądz, który człowiek posiada, to swoboda; ten, za którym goni - to niewola.
Moja bezinteresowność jest więc tylko lenistwem: przyjemność posiadania nie jest warta za-biegów. I rozrzutność moja płynie z lenistwa: kiedy nadarzy się sposobność przyjemnego strwonienia, korzystam z niej co żywo!
Nudziły mnie zabawy towarzyszy; a kiedy wskutek zbytniej niewoli obmierzła mi i praca, nudzi-ło mnie wszystko. To wróciło mi zamiłowanie do książek, od dawna zaniedbanych. (…) La Tri-bu, sławna właścicielka czytelni, dostarczała mi książek wszelkiego rodzaju. Dobre, złe- wszy-stko mi było jedno, nie wybierałem; czytałem wszystko jednako chciwie. (…) Pochłonięty nową pasją, nic nie widziałem poza książką; przestałem kraść. (…) W niespełna rok wyczerpałem kramik jejmości la Tribu, wówczas stałem się pastwą okrutnej bezczynności.
Doszedłem w ten sposób szesnastego roku, niespokojny, nierad ze wszystkich i z siebie sa-mego, bez zamiłowania do rzemiosła, bez uciech mego wieku, pożerany żądzami, których nie znałem przedmiotu. Często bez powodu zalewałem się łzami, wzdychałem nie wiedząc cze-mu; słowem pieściłem moje chimery, nie widząc dookoła nic realnego, co by je mogło zastą-pić.
Na wycieczkach za miasto [nowe hobby] szedłem zawsze naprzód, nie myśląc o powrocie, o ile inni nie pomyśleli o tym za mnie. Dwa razy przypłaciłem to dotkliwie: zamknięto bramy, za-nim zdążyłem wrócić. [zagrożono mu czymś naprawdę złym] ten trzeci raz tak brzemienny grozą, nadszedł. (…) przysiągłem w tejże chwili nie wrócić nigdy do pryncypała. Kiedy naza-jutrz, skoro otwarto bramy, koledzy wesoło podążyli do miasta, pożegnałem się z nimi na zaw-sze, prosząc jedynie, aby uwiadomili w sekrecie krewniaka mego Bernarda [czyli Abrahama] o mym postanowieniu i aby wskazali mu miejsce, gdzieby się mógł zobaczyć ze mną raz ostatni. Od mego wstąpienia do terminu straciliśmy się z oczu z krewniakiem. Przez jakiś czas spo-tykaliśmy się w niedzielę; ale stopniowo czuliśmy, jak wkrada się między nas pewna obcość, spotkania nasze stały się coraz rzadsze. (…) Powiadomiony o mym zamiarze, przybiegł, nie aby mnie od niego odwodzić albo też go podzielić, ale aby za pomocą drobnych podarków os-łodzić nieco mą ucieczkę: własne zasoby nie mogły mnie zawieść zbyt daleko. (…) Owszem, raczej umacniał mnie w zamiarze, niż odwodził od niego; a gdy wreszcie widział, że jestem zu-pełnie zdecydowany, pożegnał się bez zbytniego wzruszenia, Nigdyśmy od tego czasu nie pi-sali do siebie ani się nie widzieli. Szkoda, była to natura na wskroś dobra; byliśmy stworzeni, aby się kochać wzajemnie. [podejrzewa, że pieniądze dał wuj, by się go pozbyć]
Ach, nie uprzedzajmy nieszczęść mego życia; aż nadto trzeba mi będzie zaprzątać czytelni-ków tym smutnym przedmiotem.
księga (1732-1738)
Było to, zdaje się, w r. 1732, kiedy przybyłem do Chambery i zacząłem urzędować w katas-trze, w służbie królewskiej. Liczyłem lat przeszło 20, blisko 21. Umysł miałem, na swój wiek, dość ukształcony, ale rozsądek i znajomość życia nie szły z nim w parze; toteż bardzo potrze-bowałem ręki, która by mną pokierowała. Kilka lat doświadczeń nie mogło mnie doszczętnie uleczyć z romantycznych chimer i mimo wszystkich niedoli, jakie wycierpiałem, miałem o świe-cie i o ludziach tak słabe wyobrażenie, jak gdybym nie opłacił drogo tej nauki.
Mieszkałem w domu, to znaczy u mamusi [tj. pani de Warens], ale nie odnalazłem dawnego pokoju z Annecy. Przepadły ogrody, strumienie, krajobrazy! Dom, który zajmowała, był smutny i ponury, a mój pokój najbardziej z całego domu.
Zastałem skład gospodarstwa mniej więcej ten sam co poprzednio i wiernego Klaudiusza Anet zawsze przy jej boku. Był to - zdaje mi się, już wspomniałem - wieśniak z Moutru, który w dzieciństwie zbierał zioła w górach Jura, aby z nich sporządzać szwajcarską herbatę. (…) Po-nieważ był to człowiek poważny, a nawet surowy, a ja byłem od niego młodszy, stał się dal mnie jak gdyby opiekunem, co mnie uchroniło od wielu szaleństw; miałem przed nim respekt i nie byłbym śmiał mu uchybić. (…) Klaudiusz Anet był to niecodzienny człowiek; jedyny nawet, jakiego znałem tego typu. Powolny, stateczny, rozważny, oględny w postępowaniu, chłodny w obejściu, małomówny i zwięzły w odezwaniach, odznaczał się w uczuciach swoich gwałtowno-ścią, która nigdy nie wydobywała się na wierzch, ale trawiła go wewnątrz.
[po pewnym czasie Jan Jakub zorientował się, jakie stosunki łączą jego mamusię i Aneta] Rzadko zachodziły między nimi sprzeczki i zawsze kończyły sie dobrze. Zdarzyła się wszakże jedna, która obróciła się źle. [pani de Warens obraziła go jakimś słowem, połknął laudanum] Szczęściem, pani de Warens, niespokojna i sama, błądząc po domu spostrzegła pusty flakon i domyśliła się reszty. [odratowali Aneta wspólnie]
Nie bez przykrości wszelako było dla mnie dowiedzieć się, że istnieje ktoś, kto żyje z mamusią bliżej ode mnie. (…) Mimo to miast nienawiści do tego, kto mi ją zabrał, uczułem, zupełnie szczerze, że przywiązanie, które miałem dla mamusi, rozciąga się na niego.
Jednym z dowodów zalet charakteru tej uroczej kobiety jest to, iż wszyscy, którzy ją kochali, kochali się między sobą.
[w 1732-1741] następuje okres ośmiu lub dziewięciu lat, w ciągu których mam mało do opo-wiedzenia. Życie moje płynęło równie spokojnie, jak słodko; i ta właśnie jednostajność była bardzo potrzebna, aby dokończyć kształtowania charakteru, który wśród ustawicznego roz-prószenia nie miał sposobności się ustalić.
Z początku zajęty byłem jedynie pracą (…) Trochę swobodnych chwil, które mi pozostawały, spędzałem przy drogiej mamusi. Nie miałem czasu nawet na czytanie; zresztą nie było mi to w głowie. Ale (…) później (…) czytanie stało mi się konieczne.
[w pracy trudności sprawiała mu matematyka] zakupiłem książki z zakresu arytmetyki i nau-czyłem się jej dobrze, ile że uczyłem się sam. Właśnie przed kilku dniami, w czasie wycieczki do Davenport [aluzja do pobytu u Davida Hume'a w Anglii, czyli pisał tą księgę w sierpniu 1766], będąc obecny przy lekcji dzieci mego gospodarza rozwiązałem bez błędu, z niewypo-wiedzianą przyjemnością, jakieś bardzo skomplikowane zadanie. Kreśląc cyfry na papierze miałem uczucie, że jestem w Chambery za mych szczęśliwych dni.
Praca nad kolorowaniem map wróciła mi pasję do rysunku. Kupiłem farby i zacząłem malować kwiaty i krajobrazy.
Zadowolenie, jakie widziałem w oczach Aneta, gdy wracał obładowany pękami świeżych roś-lin, skłoniło mnie, iż parę razy miałem się z nim wybrać na zioła. Jestem prawie pewny, że gdybym poszedł choć raz, byłoby mnie to wciągnęło. Byłbym dziś może wielkim botanikiem; nie znam bowiem studium, które by się lepiej łączyło z mymi wrodzonymi upodobaniami.
Zresztą, nowe zamiłowanie, nazbyt przeciwne temu, wzrastało we mnie stopniowo i niebawem pochłonęło wszystkie inne. Mówię o muzyce. Muszę być chyba stanowczo zrodzony do tej sztuki, skoro zacząłem ją kochać od dzieciństwa i ją jedną kochałem jednako w każdej epoce życia. (…) Ale największego wdzięku przydawało wówczas tej nauce to, iż mogłem uprawiać ją z mamusią.
Anet namówił mamusię, aby wynająć na przedmieściu ogród i uprawiać go. Do tego ogrodu należał domek, który mamusia kazała umeblować po trosze. (…) Spędzałem godziny całe zdobiąc domek i gotując jakąś miłą niespodziankę dla mamusi, gdy się tu wybierze spacerem.
Zrządzeniem nowego trafu rozchorowałem się. Choroba była natury zapalnej, gwałtowna i kró-tka; ale rekonwalescencja trwała długo, miesiąc nie wolno mi było wychodzić. [w tym czasie zaprzyjaźnił się młodym organistą księdzem Palais z Val-d'Aoste, z którym ćwiczył się w mu-zyce. Raz na miesiąc urządzali w większej grupie koncerty]
[nowe hobby tak go pochłonęło, że rzucił pracę w biurze] był to pomysł zbyt mało roztropny, aby się mógł podobać mamusi. (…) z przykrością patrzała na to, że zajmuję się tak poważnie sztuką, którą uważała za dość błahą. (…) Namiętność moja do muzyki graniczyła z szałem. (…) opuściłem dobrowolnie posadę, bez przyczyny, bez racji, bez pozoru, z takąż lub większą radością, z jaką obejmowałem ją przed niespełna dwoma laty.
[pracował jako nauczyciel muzyki] W królestwie ślepych jednooki jest królem; uchodziłem za dobrego nauczyciela, ile że nie było lepszych.
mamusia spostrzegła, iż, aby mnie wyrwać niebezpieczeństwom młodości, czas pasować mnie na mężczyznę. [dała mu propozycję romansu i tydzień do namysłu] Nie wiem, jak opisać stan, w którym się znajdowałem, pełen dziwnego przerażenia skojarzonego z niecierpliwością, pełen obawy i pragnienia razem. (…) Proszę sobie wyobrazić mój gorący i zmysłowy tempera-ment, mą kipiącą krew, serce pijane miłością, moje siły, zdrowie, młodość. Proszę pomyśleć, że w tym stanie, dręczony nieustannie pragnieniem kobiety, nie poznałem jeszcze żadnej. [nie robiło mu różnicy 10 czy 12 lat różnicy między nim a pani de Warens]
Czytelnik, już zgorszony zapewne, osądzi, iż należąc do innego mężczyzny poniżała się w mych oczach tym podziałem, że uczucie pewnej wzgardy studziło inne uczucia; myli się. Po-dział ten, to prawda, sprawiał mi okrutny ból, tak przez naturalną drażliwość, jak i dlatego, że w istocie uważałem go za dość niegodny i jej, i mnie; ale co się tyczy uczuć, nie wpływał na nie zgoła.
Była mi więcej niż siostrą, więcej niż matką, więcej niż przyjaciółką, więcej niż kochanką na-wet, a to dlatego właśnie, że nie była kochanką. Słowem, kochałem ją nadto, aby jej pożądać - oto może najjaśniejsze ujęcie mych uczuć. Ów dzień, którego więcej lękałem się, niż ocze-kiwałem, nadszedł wreszcie. (…) Znalazłem się pierwszy raz w ramionach kobiety, i kobiety, którą ubóstwiałem. czy byłem szczęśliwy? Nie; poznałem rozkosz. Jakiś niezwyciężony smu-tek zatruwał mi jej urok. Miałem uczucie, jak gdybym spełnił kazirodztwo. (…) Co do niej, nie była ani smutna, ani upojona; była serdeczna i spokojna. (…) Powtarzam: wszystkie jej zbłą-kania wynikały z mylnych zasad, a nie z namiętności. [była mężatką, kiedy uwiódł ją niejaki pan de Tavel, który wmówił jej, że zdrada i seks są w porządku, dopóki nie wyjdą na jaw] W ten sposób nędznik doszedł do celu pacząc umysł dziecka, którego serca zepsuć nie był w stanie.
Była naprawdę tak urocza, że im bliżej się z nią żyło, tym więcej znajdowało się nowych przy-czyn do kochania.(…) Nawet błędy jej płynęły z chwalebnych pobudek: mogła źle czynić przez zbłąkanie, ale nie mogła chcieć niczego, co by było złem.
Wiem z góry, że malując ją jako charakter tkliwy, a temperament chłodny, spotkam się z za-rzutami sprzeczności jak zazwyczaj i równie mało słusznie. Być może natura popełniła błąd i że to skojarzenie nie powinno było istnieć; wiem tylko, że istniało. (…) moim zadaniem jest mówić prawdę, ale nie zmuszać do wiary.
Słusznie spodziewała się pani de Warens, że dobroć jej wyjdzie mi na pożytek; skorzystałem z niej w istocie bardzo wiele dla swego rozwoju. (…) Teraz dopiero zaczęła się odnosić do mnie jak do mężczyzny, otwierać mi swoje serce.
Pochłonięty chęci umilania życia mamusi, podobałem sobie coraz więcej przy jej boku; a kiedy mi trzeba był oddalić się od niej, aby uganiać po mieście, mimo całej namiętności do muzyki zaczynałem odczuwać ciężar mych lekcji.
Nie wiem, czy Klaudiusz Anet spostrzegł zmianę naszego stosunku. Mam powody przypusz-czać, że tak. Był to człowiek bardzo przenikliwy, ale dyskretny, który nie mówił nigdy wbrew swej myśli, ale nie zawsze ją objawiał.
Ileż razy [pani de Warens] wzruszyła nasze [Rousseau i Aneta] serca i ściskała nas obu ze łzami, powiadając, iż obaj jesteśmy potrzebni dla szczęścia jej życia!
Tak wytworzyła się między nami trojgiem spójnia, jakiej przykładu nie było może na ziemi. (…) Przyzwyczajenie życia razem i życia wyłącznie ze sobą stało się tak silne, że kiedy w godzinie posiłku brakło jednego z trojga albo też przybył ktoś czwarty, wszystko było popsute.
[pani de Warens była bardzo zamożna i wielokrotnie wspierała rozmaite projekty, zapropono-wała utworzenie w Chambery królewskiego ogrodu botanicznego z posadą płatnego demon-stratora - Aneta]
[niespodziewanie Anet umiera na zapalenia opłucnej po dłuższej wycieczce w góry] Oto jak straciłem najpewniejszego przyjaciela, jakiego miałem w życiu.
Nazajutrz [po śmierci Aneta] rozmawiałem o nim z mamusią z najżywszym i najszczerszym zmartwieniem, kiedy nagle wśród rozmowy przemknęła mi przez głowę niska i szpetna myśl, że, z kolei rzeczy, mnie przypadnie dziedziczyć po Anecie jego odzież, a zwłaszcza piękne czarne ubranie, które mi wpadło w oko. (…) Biedna kobieta [pani de Warens] nic nie odpowie-działa, odwróciła się i zaczęła płakać.
Ta strata stała się dla mamusi nie tylko wielką boleścią, ale i wielką szkodą. Od tego czasu in-teresy jej coraz bardziej zaczęły upadać. Anet był to człowiek ścisły i rządny i on jeden utrzy-mywał jaki taki ład w domu. Obawiano się jego czujności, stąd i marnotrawstwo było mniejsze. Ona sama lękała się jego nagany i powściągała się w rozrzutności. [jego miejsce zajął Rous-seau, ale sobie nie poradził] Byłem zbyt młody i zbyt żywy, aby mieć prawo być rozsądnym. (…) Zdawałem sobie sprawę, iż nieumiarkowane wydatki muszą prędzej czy później wtrącić ją w nędzę. (…) Od tej epoki datuje skłonność do skąpstwa, która się we mnie rozwinęła. Nigdy, poza jakimś chwilowym wybrykiem, nie byłem szalenie rozrzutny.
[postanowił pojechać do księdza Blanchard, człowieka wielkiej nauki i talentu, pani de Warens przygotowała mu wyprawkę - kolejne wydatki, którym chciał zapobiec - w czasie drogi odwie-dził ojca w Nyon, jednak, gdy przybył do księdza, dowiedział się, że jego rzeczy skonfiskowa-no na granicy francusko-szwajcarskiej, bez niczego powrócił do Chambery] Przyjęła mnie, jak gdybym wrócił obładowany skarbami, odnowiła powoli mą skromną garderobę i całe to niesz-częście, dość znaczne dla nas obojga, poszło prawie natychmiast w niepamięć.
[zainteresowali się twórczością Woltera, zwłaszcza jego Listami filozoficznymi] one to zwłasz-cza pchnęły mnie ku studiom literackim i to zamiłowanie, raz zrodzone, nigdy od tego czasu nie wygasło.
[tymczasem do pani de Warens ciągle zwracali się biedacy i oszuści, by wydobyć od niej pie-niądze na „projekty” lub inne „pomysły”, Rousseau, nie mogąc wysiedzieć w domu, coraz czę-ściej i więcej podróżował] podróże, które odrywając mnie od mej tajemnej zgryzoty [wizja ubó-stwa pani de Warens] pomnażały zarazem jej przyczynę przez wydatki z nimi połączone.
Widywałem też w Chambery pewnego jakubina, profesora fizyki, poczciwego mnicha, którego nazwiska zapomniałem. Pokazywał mi często małe doświadczenia fizyczne, które mnie szale-nie bawiły. Postanowiłem za jego przykładem sporządzić sympatyczny atrament. (…) Zaniewi-działem przeszło na sześć tygodni; to mnie nauczyło, aby się nie brać do fizyki doświadczalnej nie znając pierwszych jej zasad.
[znów zachorował] Jestem dość dobrej budowy, pierś mam szeroką, płuca mają gdzie oddy-chać. Mimo to cierpiałem na krótki oddech, czułem jakiś ucisk, wzdychałem mimo woli, miewa-łem bicie serca, plułem krwią; do tego przyłączyła się trawiąca gorączka, której się nigdy cał-kowicie nie wyzbyłem.
Namiętności dawały mi życie, namiętności też mnie zabiły. (…) błahostki, rzeczy najbardziej nikłe pod słońcem, ale którymi przejmowałem się, jak gdyby chodziło o zdobycie Heleny albo tronu wszechświata. Przede wszystkim kobiety. Odkąd posiadałem jedną, zmysły moje uspo-koiły się, serce nigdy. Potrzeba miłości pożerała mnie na samym łonie rozkoszy. [martwił się rozrzutnością pani de Warens] Muzyka stanowiła inną namiętność, mniej gwałtowną, ale nie mniej wyczerpującą.
zwariowałem na punkcie szachów [chciał pokonać pewnego Genewczyka, który wyciągał od pani de Warens znaczne sumy, nie udało mu się]
Czując się słabszy, stałem się spokojniejszy i wyzbyłem się nieco podróżomanii. Siedzący tryb życia sprowadził na mnie nie nudę, ale melancholię. Miejsce dawnych wybuchów zajęły wapo-ry. (…) Wreszcie rozchorowałem się zupełnie. Pielęgnowała mnie, jak żadna matka nie pielęg-nowała dziecka; co i jej wyszło na pożytek, odrywając ją od projektów i usuwając z domu wy-zyskiwaczy.
Przy pomocy starań, czuwania i wysiłków wprost nie do pojęcia ocaliła mnie.
Stałem się całkowicie jej dziełem, jej dzieckiem, więcej, niż gdyby była mą prawdziwą matką. Zaczęliśmy bezwiednie unikać wszelkiej rozłąki, stapiać niejako nasze sympatie w jedną wspólną.
Mimo iż uleczony z ciężkiej choroby, nie odzyskałem dawnych sił. (…) Mamusia przepisała mi mleko i chciał, bym odbył kurację na wsi. Przystałem pod warunkiem, że ona zamieszka ze mną. Nie trzeba jej było długo namawiać; jedyną kwestię stanowił wybór miejsca.
[chciał ją namówić na przenosiny na stałe na wieś] Ale snadź inne losy były nam przeznaczo-ne! Mamusia miała poznać wszystkie zgryzoty nędzy i niedoli po życiu spędzonym w dostatku, aby je opuścić z mniejszym żalem.
Po niedługich poszukiwaniach osiedliliśmy się w Charmettes, położonym u bram Chambery, ale tak cichym i samotnym, jakby się było o sto mil.
O ile mogę sobie przypomnieć czas i daty, objęliśmy je w posiadanie pod koniec lata 1736.
księga (tylko końcówka!)
Takie były błędy i przewiny mej młodości. Opowiedziałem ich dzieje z wiernością dającą pełne zadowolenie memu sercu. Jeśli, w dalszym ciągu, wiek mój dojrzały błysnął niejakimi cnotami, zamiarem moim było skreślić je równie szczerze. Ale trzeba mi zatrzymać się tutaj. Czas mo-że zdjąć wiele zasłon. Jeśli pamięć moja przejdzie do potomności, może potomność dowie się kiedyś tego, co miałem do powiedzenia. wówczas stanie się zrozumiałe, czemu milczę.
księga (1741-1747)
Po dwóch latach milczenia i cierpliwości, mimo postanowień, podejmuję na nowo pióro. Czy-telniku, wstrzymaj sąd o przyczynach, które zmuszają mnie do tego: będziesz mógł sądzić do-piero przeczytawszy.
Widzieliście moją młodość, jak płynęła spokojnie, wśród życia równego, dość miłego, bez wię-kszych nieszczęść i pomyślności.
Jakiż odmienny obraz trzeba mi będzie niebawem roztoczyć! Los, który w ciągu trzydziestu lat sprzyjał mym upodobaniom, stawał im w poprzek przez trzydzieści następnych.
zdolność zapominania zła jest pociechą zesłaną przez niebo wśród niedoli, jakie los miał kie-dyś na mnie skupić. Pamięć moja, odtwarzająca wyłącznie lube przedmioty, jest szczęśliwą przeciwwagą obolałej wyobraźni, która każe mi przewidywać jedynie okrutną przyszłość.
Wszystkie papiery, które zgromadziłem, aby dopomóc pamięci i wspomagać się nimi w tym przedsięwzięciu, przeszły w inne ręce i nigdy nie wrócą do mnie. (…) Przyrzekłem historię mej duszy: aby ją nakreślić wiernie, nie trzeba mi innych zapisków; wystarczy mi, jak czyniłem do-tąd, wejść w samego siebie.
Nie obawiam się, aby czytelnik mógł kiedy zapomnieć, iż piszę tu swoje wyznania, a nie apo-logię; ale nie powinien się również spodziewać, że zmilczę prawdę, kiedy przemawia na mą korzyść.
Pierwszą część pisałem z rozkoszą, z upodobaniem, swobodnie w Wooton lub też zamku Trye; wspomnienia, które przychodziło mi odnawiać w pamięci, stawały się źródłem świeżych rozkoszy. Wracałem do nich wciąż z nową przyjemnością (…) Dziś pamięć moja i głowa, osła-bione, czynią mnie prawie niezdolnym do wszelkiej pracy; biorę pióro do ręki jedynie z przy-musem i z sercem ściśnionym od rozpaczy. Pamięć ta przywodzi mi jeno nieszczęścia, zdra-dy, niegodziwości, jeno smutne i rozdzierające wspomnienia. (…) zmuszony wbrew woli za-bierać głos, jestem w dodatku zniewolony kryć się, kluczyć, starać się zmylić trop (…) Sklepie-nia, wznoszące się nad mą głową, moją oczy; mury, które mnie otaczają, mają uszy. Osaczo-ny czujnymi i nieżyczliwymi szpiegami i dozorcami, niespokojny, pozbawiony skupienia, rzu-cam pośpiesznie na papier po kilka luźnych słów, które zaledwie mam czas odczytać, a jesz-cze mniej poprawić.
Rozstałem się, z końcem pierwszej części, z czytelnikiem w chwili, gdy zostawiając serce w Charmettes puściłem się z żalem do Paryża, wznosząc na tej podróży ostatni zamek na lo-dzie. Roiłem sobie, iż kiedyś przyniosę do stóp mamusi, wyswobodzonej z obcych wpływów, skarby, które tam zdobędę, licząc na mój system muzyczny jako na pewną fortunę.
[w czasie podróży zatrzymał się w Lyonie u państwa de Mably, gdzie poznał księdza de Ma-bly] Przybyłem do Paryża w jesieni 1741, z piętnastoma ludwikami gotówki, komedią Narcyz i projektem muzycznym za wszystkie zasoby. [zarabiał dając lekcje muzyki].
[dzięki protekcji pana de Reaumur odczytał swój projekt muzyczny w Akademii Nauk 22 sierp-nia 1742] W komisji, którą mi wyznaczono, zasiadali panowie: Mauran, Hellot i de Fouchy, wszyscy trzej z pewnością godni ludzie, ale z których żaden nie rozumiał się na muzyce, na tyle przynajmniej, aby móc sądzić o moim projekcie. (…) W następstwie ich sprawozdania Akademia wystawiła mi certyfikat pełen bardzo pięknych komplementów, poprzez które można było odgadnąć, iż w gruncie nie uważa mego systemu ani za nowy, ani za użyteczny.
Częste wizyty u moich sędziów oraz u innych panów akademików pozwoliły mi wejść w stycz-ność z najwybitniejszymi osobistościami literackiego Paryża; dzięki temu, kiedy później nagle znalazłem się w tym cechu, miałem już poniekąd wyrobione stosunki.
Konieczność składania wizyt uczyniła mi obowiązek ten tak nieznośnym, iż przestałem odwie-dzać nawet akademików i innych ludzi pióra, z którymi zbliżyłem się nieco. Marivaux, ksiądz de Mably, Fontenelle byli prawie jedyni, u których pojawiałem się niekiedy. (…) Diderot, młod-szy od nich, był niemal w moim wieku. Lubił muzykę i posiadał pewne wykształcenie w tej sztuce; rozmawialiśmy o niej często; mówił mi też o planach swoich dzieł. To stworzyło nieba-wem ściślejsze stosunki, które trwały piętnaście lat i trwałyby prawdopodobnie jeszcze, gdy- bym, nieszczęściem, i to z jego winy, nie zaciągnął się w szeregi uprawiających jego własne rzemiosło.
[czas, który dzielił go od konieczności żebrania, spędzał na uczeniu się na pamięć i zapomina-niu poetów, graniu w szachach] Powiadałem sobie: „Ktokolwiek celuje w jakiejś rzeczy, może być zawsze pewny, iż znajdzie sobie miejsce na świecie. Celujmy tedy, mniejsza w czym; zwrócę na siebie uwagę, sposobności się nastręczą, moje zaś przymioty dokonają reszty”.
Czekałem tedy spokojnie końca pieniędzy. (…) ojciec Castel (…) nie wyrwał mnie z letargu. Był trochę wariat, ale zresztą dobry człowiek: żal mu było patrzeć, jak się zużywam w tej bez-czynności.
W Paryżu wszystko dzieje się przez kobiety. [zaprzyjaźnił się z panią Dupin, zadurzył się w niej] Bywałem tam prawie codziennie, obiadowałem parę razy na tydzień. Umierałem z ochoty wyznania swych uczuć; nie mogłem się ośmielić. (…) Pani Dupin mimo swej uprzejmości była poważna i chłodna; w obejściu jej nie znajdowałem żadnej wyraźnej zachęty, która by mi do-dała odwagi. (…) Nie śmiałem tedy przemówić, ale nie mogąc zmilczeć ośmieliłem się napi-sać. [zgasiła go]
[zaprzyjaźnił się z pasierbem pani Dupin, panem de Francueilem] w następstwie zaniedbane-go przeziębienia, nabawiłem się zapalenia płuc, z którego omal nie umarłem. (…) W ciągu re-konwalescencji miałem czas zastanowić się nad mym stanem i ubolewać nad nieśmiałością, słabością, niedołęstwem, które mimo ognia trawiącego mnie wewnątrz, kazały mi gnuśnieć w bezczynności ducha i wciąż u wrót nędzy.
[zainteresował się operą, ułożył Tkliwe Muzy] Pierwszy akt, w tonie poważnej muzyki, miał za przedmiot Tassa; drugi, w rodzaju lirycznym, Owidiusza; trzeci, zatytułowany Anakreon, miał oddychać wesołością dytyrambu.
[został sekretarzem nowo mianowanego ambasadora Francji w Wenecji, hrabiego de Montai-gu, w trakcie drogi miał przystanek w Mesynie dla odbycia kwarantanny, sam przeniósł się do całkowicie pustego lazaretu] Zostałem sam, ze swobodą przechadzania się z pokoju do poko-ju i z piętra na piętro, wszędzie zastając tę samą samotność i to samo ogołocenie [spędził tak 2 tygodnie kwarantanny, 3., ostatni, u posła francuskiego, pana de Jonville]
dotarłem w końcu do Wenecji, niecierpliwie oczekiwany przez ambasadora. (…) Nie pracowa-łem nigdy w żadnej kancelarii ani też nigdy nie widziałem szyfrowanej depeszy; lękałem się zrazu, że napotkam trudności; ale przekonałem się, iż nie ma nic prostszego pod słońcem: w niespełna tydzień odcyfrowałem wszystko.
Od każdego paszportu opłacało się cekina sekretarzowi, który ekspediował je i podpisywał. (…) poniechałem tego na korzyść Francuzów. (…) Byłem na tyle niemądry, że powiedziałem panu de Montaigu, który nie wiedział o niczym, o mym zarządzeniu [ten zażyczył sobie udziału w zyskach, gdy Rousseau odmówił, hrabia zobowiązał go do pokrywania kosztów utrzymywa-nia kancelarii]
Pan de Montaigu (…) zaniedbywał się do tego stopnia, iż gdyby nie ja, zamieszkali w Wenecji Francuzi nie spostrzegliby, że istnieje tam w ogóle jakiś ich ambasador.
Czując w sobie talent do sprawowania mego urzędu, wypełniałem go z przyjemnością; poza towarzystwem mego przyjaciela Carrio oraz zacnego Altuny, o którym pomówię niebawem, poza chwilami bardzo niewinnej rozrywki na placu Św. Marka, w teatrze, i paru wizyt, które prawie zawsze składaliśmy razem, jedyną mą przyjemnością były moje obowiązki.
Ambasadorowie i ministrowie, z którymi byliśmy w korespondencji, winszowali panu de Mon-taigu jego sekretarza w sposób, który powinien był mu schlebiać, a który w tej pomylonej gło-wie wywarł wręcz przeciwny skutek.
[zabawy, w których brał udział: koncerty i bale u przyjaciółek czy kochanek znajomych, wido-wiska, scuole - zakłady dobroczynne dla dziewcząt bez posagu, urządzały koncerty, odezwa-ła się w nim znowu namiętność do muzyki]
[pan de Montaigu wyrzuca go z pracy, nie wypłacając pensji, Rousseau wraca do Paryża, by się „użalić”] Przebyłem Nyon nie zatrzymując się dla zobaczenia z ojcem. Uczyniłem to nie bez przykrości, ale nie mogłem przemóc na sobie, aby się pokazać macosze po mym niepo-wodzeniu, pewny, iż potępiłaby mnie bez wysłuchania. [pod wpływem znajomego księgarza, Duvillarda, zmienił zdanie] zajechaliśmy obaj w Nyon do gospody. Duvillard uprzedził ojca, który pędem przybiegł, aby mnie uściskać. Zjedliśmy razem wieczerzę, po czym (…) wróciłem nazajutrz do Genewy.
Rozgłos mej przygody wyprzedził mnie. Przybywszy do Paryża przekonałem się, iż w ministe-rium oraz wśród publiczności wszyscy zgorszeni są szaleństwami ambasadora. Mimo to (…) nie mogłem uzyskać sprawiedliwości. [nie będąc Francuzem, nie miał prawa do opieki pań-stwa; ostatecznie ambasadora po licznych skandalach, odwołano, uregulował także rachunek z Rousseau]
Słuszność i bezskuteczność mych skarg zostawiły mi w duszy ziarno oburzenia na nasze głu-pie urządzenia społeczne, w których prawdziwe dobro publiczne i istotna sprawiedliwość zaw-sze są poddane licho wie jakiemu zewnętrznemu porządkowi, zgubnemu w istocie dla wszel-kiemu porządku i dającemu jedynie sankcję publicznej powagi uciskowi słabego i niesprawie-dliwości silnych.
[w Paryżu oczekiwał na niego Ignatio Emanuel de Altuna, zaproponował połowę mieszkania] Wolny był od owej gwałtownej zaciekłości narodowej, tak pospolitej w jego kraju (…) Był zbyt dumny, aby być mściwy. (…) Po latach podróży ożenił się; umarł młodo, zostawiając dzieci. Jestem przekonany, jak o tym, że istnieję, że żona była pierwszą i jedyną kobietą, która dała mu zakosztować rozkoszy miłości. (…) Prócz mnie samego był to jedyny człowiek o prawdzi-wej tolerancji, jakiego znałem w życiu.
Ten człowiek [Altuna], mędrzec tak sercem, jak i głową, znał się na ludziach i był moim przyja-cielem. To cała moja odpowiedź tym, którzy nimi nie są. Związaliśmy się tak, że powzięliśmy zamiar spędzenia życia razem. Ułożyliśmy, iż za kilka lat udam się do Ascoytia, aby osiąść z nim w jego majątku. (…) Późniejsze wypadki, moje niedole, jego małżeństwo, śmierć wreszcie rozdzieliły nas na zawsze.
[po wyjeździe Altuny wrócił do hoteliku Sain-Quentin, tam spotkał 22-23letnią Teresę Le Vas-seur] Pierwszy raz kiedy ujrzałem przy stole tę dziewczynę, uderzył mnie jej skromny wygląd, a jeszcze bardziej spojrzenie jej, żywe a łagodne, takie, jakiego w życiu nie spotkałem.
Teresa była nieśmiała, ja również. (…) Zbliżenie serc, wzajemność naszych skłonności spo-wodowały niebawem zwyczajne skutki. (…) Oświadczyłem jej z góry, że nie opuszczę jej ani nie zaślubię jej nigdy.
Zrazu chodziło mi jedynie i rozrywkę; ujrzałem niebawem, iż znalazłem więcej i że zyskałem towarzyszkę.
Trzeba mi było, mówiąc po prostu, następczyni dla mamusi. Skoro nie miałem już żyć z nią, trzeba mi było kogoś, kto by żył z jej wychowankiem, w kim by znalazł prostotę, powolność serca, jakie mamusia znalazła we mnie.
Znalazłem w Teresie dopełnienie, którego potrzebowałem; dzięki niej żyłem szczęśliwy, o ile mogłem nim być w danych okolicznościach.
Chciałem zrazu kształtować umysł swej towarzyszki - daremna praca. Dusza jej jest tym, czym uczyniła ją natura (…) Nie wstydzę się wyznać, że nigdy nie nauczyła się dobrze czytać, mimo że pisze dość znośnie. (…) Przez więcej niż miesiąc siliłem się nauczyć Teresę odczyty-wać godziny; zaledwie zna je teraz. Nigdy nie mogła zapamiętać porządku dwunastu miesięcy w roku; nie zna ani jednej cyfry (…) Ale ta osoba tak ograniczona, lub jeśli kto chce, tak głupia, potrafi być doskonałym doradcą w trudnych sytuacjach.
[ukończył pisanie Tkliwych Muz, przedstawił je Rameau, wybitnemu francuskiemu kompozyto-rowi, ten twierdzi, że Rousseau nie może być twórcą takiej wspaniałej sztuki, natomiast bar-dzo spodobała się panu de Richelieu, ale zamiast Tassa Rousseau napisał o Hezjodzie]
[przerabia za zgodą Woltera jego dramat Księżniczka Nawarry na operę, która jednak przynio-sła więcej krytyki niż pochwał] Wyczerpany znużeniem, żarty zgryzotą, rozchorowałem się i przez sześć tygodni nie mogłem się ruszyć z domu.
Czas uciekał, pieniądze wraz z nim [musiał utrzymywać nie tylko Teresę i siebie, ale i całą jej liczną rodzinę, starał się o wystawienie jego opery lub komedyjek, bezskutecznie]
Niebawem włożyłem się do nowych zajęć, a nawet zasmakowałem w nich. Zapaliłem się do chemii.
[dowiedział się na obiedzie w towarzystwie, że] ten, co najhojniej zaopatrywał dom podrzutków [swoimi dziećmi], był najbardziej oklaskiwanym bohaterem. To mi się udzieliło. [gdy Teresa za-szła w ciążę, zdecydował oddać dziecko do zakładu] jedyną przeszkodą był skrupuł T. Miałem największe w świecie trudności, aby nakłonić ją do tego jedynego środka zdolnego ocalić mój honor. (…) Następnego roku ten sam kłopot i ten sam ratunek (…) Ten sam brak skrupułu z mojej strony, ta sama niechęć ze strony matki: usłuchała z ciężkim sercem. Czytelnik ujrzy w dalszym ciągu smutne następstwa, jakie to nieszczęsne postępowanie spowodowało w moim sposobie myślenia, jak również w moich losach.
[poznaje panią d'Espinay i jej męża, zapalonych muzyków, zaprosiła go do zabaw w Chevre-tte] Był tam teatr, na którym często grywano komedie. Powierzono mi rolę, nad którą pracowa-łem pół roku bez przerwy i którą w rezultacie trzeba mi było suflować na przedstawieniu od po-czątku do końca. Po tej próbie nie ofiarowano mi już roli.
Jakkolwiek od czasu powrotu z Wenecji nie wspominałem o Diderocie (…) nie zaniedbałem go wszelako (…) węzły zacieśniały się z każdym dniem. Miał on swoją Nanete, jak ja Teresę: by-ło to jedno powinowactwo więcej. Ale różnica w tym, iż moja Teresa, co najmniej równa urodą Nanecie, posiadała zgodne usposobienie i miły charakter, zdolny przywiązać godnego czło-wieka; podczas gdy jego dama, wyszczekana sklepikarka, nie jawiła oczom bezstronnych świadków żadnych przymiotów, które by mogły okupić jej brak wychowania. Ożenił się z nią wszelako. Uczynił dobrze, jeżeli to przyrzekł. Co do mnie, który nigdy nie przyrzekałem nic po-dobnego, nie kwapiłem się iść za jego przykładem.
[wciąż był zaprzyjaźniony z księdzem de Condillac, współpracował przy tworzeniu Encyklope-dii, bardzo się przejął wtrąceniem do aresztu Diderota - za Listy o ślepcach] Nic nie zdoła od-malować wzruszenia, w jakie wprawiło mnie nieszczęście przyjaciela. Moja opłakana wyobraź-nia, która zawsz widzi wszystko w najczarniejszych barwach, zaczęła szaleć. Myślałem, że wtrącono go tam już na resztę życia. Omal głowy nie straciłem.
księga (1758-1760)
Nadzwyczajne siły, które w chwili rozstania się z „Pustelnią” czerpałem z przemijającego pod-niecenia, opuściły mnie natychmiast, skoro raz znalazłem się poza progiem. Ledwie rozgości-łem się w nowym mieszkaniu, kiedy gwałtowne i częste ataki zatrzymania moczu powikłały się nowym niedomaganiem, mianowicie przepukliną.
Nadejście pięknej pory nie wróciło mi sił; spędziłem cały ten rok 1758 w stanie osłabienia, któ-re budziło we mnie myśl, iż dochodzę kresu mej drogi. (…) Otrzeźwiony z majaków przyjaźni, oderwany od wszystkiego, co mi czyniło życie drogim, nie widziałem przed sobą nic, co by mi je mogło uczynić przyjemnym.
[stara się przeszkodzić Diderotowi w utworzeniu teatru w Genewie] ułożyłem w ciągu trzech tygodni mój List do d'Alemberta o widowiskach. Był to (Julia bowiem była zaledwie w połowie roboty) pierwszy mój utwór, nad którym praca była połączona z przyjemnością.
Niesprawiedliwości, których byłem tylko świadkiem, podrażniły mnie; te, których sam stałem się przedmiotem, przejęły mnie smutkiem.
Nadto czuć w tym utworze [List do d'Alemberta], że miłość, ta nieszczęsna miłość, z której si-liłem się wyleczyć, nie opuściła jeszcze mego serca. Do tego wszystkiego mieszało się nieja-kie rozczulenie nad samym sobą; miałem uczucie, że umieram i że po raz ostatni żegnam się z publicznością. Daleki od obawy śmierci, patrzałem na jej zbliżanie z radością: ale żal mi było, iż mam opuszczać bliźnich, nim zdołałem im objawić całą swą wartość.
List do d'Alemberta miał wielkie powodzenie. Wszystkie moje utwory miały je; ale sukces tego był mi szczególnie pożądany.
Dokończyłem w ciągu zimy Julię i posłałem ją Reyowi, który dał ją wydrukować w następnym roku. [oburza się, że w Operze przygotowują wznowienie jego Wiejskiego wróżka, bez powia-domienia go i bez jego pozwolenia]
Od czasu jak strząsnąłem jarzmo tyranów, wiodłem dość przyjemne i spokojne życie. Pozba-wiony uroku zbyt żywych przywiązań, byłem równocześnie wolny od ich kajdanów.
[Julię wydał zamiast Reya pan de Lamoignon de Malesherbes] ujrzałem moje dzieło haniebnie okaleczone (…) usunął więcej niż sto stron w wydaniu paryskim.
[pan de Malesherbes zaproponował Rousseau miejsce w „Dzienniku Uczonych”] Lęk przed nieznośnym przymusem, który by mi nie pozwolił pracować wedle chęci i zmuszał do trzyma-nia się terminów, a bardziej jeszcze pewność, iż powierzone mi czynności wypełniałbym bar-dzo nieszczególnie, przeważyły wszystko i skłoniły do odrzucenia stanowiska, do którego nie czułem się stworzony.
od jakiegoś czasu bowiem tworzyłem projekt porzucenia zupełnie literatury, a zwłaszcza za-wodu autorskiego. Ostatnie moje przygody zbrzydziły mi bezwarunkowo panów literatów; ro-zumiałem zaś, iż niepodobna jest uprawiać wspólny zawód bez zachowania bodaj jakich wza-jemnych stosunków.
Zysk z Listu do d'Alemberta i Nowej Heloizy skrzepił nieco me zasoby, które w „Pustelni bar-dzo się wyczerpały.
Nie wiem przez jaki kaprys Rey nalegał na mnie od dawna, abym napisał pamiętniki. Mimo iż do tego czasu nie były one zbyt zajmujące co do faktów, czułem, że mogłyby nabrać wagi przez szczerość, jaką byłbym zdolny w nie włożyć.
[postanowił nie wydawać za życia pamiętnika] nigdy nie będę się musiał przed nikim rumienić.
Ten zamiar całkowitego usunięcia się, jeden z najrozsądniejszych, jakie kiedykolwiek powzią-łem, wycisnął się bardzo silnie w mym umyśle i już pracowałem nad jego wykonaniem, kiedy niebo, które gotowało mi inne losy, wtrąciło mnie w nowy wir.
[na znajomość z nim bardzo nalegali państwo de Luxembourg, właściciele zamku niedaleko jego domu] Mimo iż nie mogłem wątpić o ich serdecznym zainteresowaniu, nigdy nie często-wali mnie żadnym stanowiskiem ani nie nastręczali się ze swym poparciem.
[podczas gdy w jego domu naprawiano podłogę, zamieszkał w ustronnym budynku położonym wśród parku, a noszącym miano zameczku] W czasie swego pobytu w lipcu oboje księstwo de Luxembourg okazali mi tyle względów, świadczyli tyle serdeczności, iż, mieszkając u nich i ob-sypywany świadectwami dobroci, nie mogłem się odwdzięczyć inaczej, jak tylko dotrzymując im pilnie towarzystwa. Nie opuszczałem ich prawie wcale.
nie byłoby w tym jeszcze nic złego, gdybym umiał się na tym ograniczyć. Ale nigdy nie potrafi-łem zachować miary w przywiązaniu i dopełnić po prostu powinności towarzyskich. Dawałem zawsze wszystko albo nic; niebawem dałem wszystko.
[czytał na głos pani de L. i jej mężowi Nową Heloizę, bardzo im się spodobała]
Nie chciałem odstąpić od tego, co sobie ślubowałem opuszczając „Pustelnię”, aby mieć zaw-sze swoje własne oddzielne mieszkanie; ale nie mogłem zarazem zdobyć się na to, aby opuś-cić mieszkanko w zameczku; zatrzymałem klucz.
Oprócz tych dwóch mieszkań miałem trzecie w pałacu de Luxembourg [mimo wstrętu do Pary-ża kilkakrotnie odwiedził ich tam, na prośbę księżnej oddał jej nadzór nad drukiem Nowej He-loizy, zaznaczył przy tym, że nie chce drukować we Francji]
[wojna na broszury między encyklopedystami, Rousseau chciał obronić Diderota w liście do Duchesne'ego, ale Diderot poczuł się nim urażony] Zrywając z Diderotem, którego uważałem nie tyle za złego, ile za nieopatrznego i słabego, zachowałem zawsze dlań w duszy przywiąza-nie, nawet szacunek, a przede wszystkim poszanowanie dla dawnej przyjaźni, o której wiem, że była równie szczera z jego strony jak z mojej.
Tu kończy się zbiór listów, które służyły mi za przewodnika w tych dwu księgach. Dalej już bę-dę szedł jedynie śladem wspomnień; w tej okrutnej epoce wyryły się one we mnie tak głęboko, wrażenie zaś, które mi po nich zostało, jest tak silne, iż, zgubiony w niezmierzonym morzu nie-doli, nie mogę zapomnieć szczegółów pierwszego rozbicia, mimo iż następstwa jego nastrę-czają mi jedynie mętny obraz. Tak więc w następnej księdze mogę się jeszcze posuwać dość pewną stopą. Jeżeli pójdę dalej, to już tylko po omacku.
11. księga opuszczona: koniec 1760 - czerwiec 1762, zawiera opis „machinacji” przeciw Nowej Heloizie, Emilowi i Umowie społecznej, montowanych głównie na dworze królewskim; podaje szczegóły życzliwego potraktowania sprawy przez Malherbesa, potępienia ostatnich pism i nakazu aresztowania, przed którym Rousseau chroni się do Szwajcarii.
księga (1762-1765)
Tutaj zaczyna się dzieło ciemności, w którym czuję się zagrzebany od lat ośmiu. W jaki bądź sposób brałem się do rzeczy, nigdy nie udało mi się przebić ich przeraźliwego mroku.
Hańby i nieszczęścia spadają na mnie niby same z siebie, niespodzianie. (…) Sprawcy mej zguby znaleźli niepojętą sztukę uczynienia publiczności wspólniczką ich spisku w ten sposób, iż sama o tym nie wie i nie spostrzega skutków.
Niedługo zostałem w wątpliwości co do przyjęcia, jakie mnie czeka w Genewie, w razie gdyby mi przyszła ochota tam wrócić. Książkę moją spalono, a na mnie wydano wyrok [18 czerwca 1762 potępiono Emila i Umowę społeczną również w Genewie oraz zakazano autorowi wstę-pu do miasta].
Te dwa dekrety były sygnałem do chóru przekleństw, który podniósł się przeciw mnie w całej Europie, z wściekłością, jaka nigdy nie miała przykładu. (…) Francuzi zwłaszcza, ów naród tak łagodny, tak grzeczny, szlachetny, którzy tak bardzo się poczuwają do przystojności i wzglę-dów dla nieszczęśliwych, zapominając nagle swych ulubionych cnót odznaczyli się mnogością i gwałtownością zniewag, którymi smagali mnie na wyprzódki. Byłem bezbożnikiem, ateu-szem, szaleńcem, opętańcem, dziką bestią, wilkołakiem [i cierpiał na likantropię, tj. na stan pa-tologiczny, w którym chory wyobraża sobie, że jest wilkiem]
[UWAGA! KOLEJNE MIEJSCA ZAMIESZKANIA ROUSSEAU ZNAJDZIECIE W JEGO BIOGRAFII, PRZYTACZAM TU TYLKO WYBRANE ZDARZENIA!]
[waha się nad przenosinami do Motiers] Wrodzona miłość sprawiedliwości, która zawsze po-żera me serce, połączona z tajemną skłonnością do Francji, obudziła we mnie niechęć do kró-la pruskiego, który przez swe zasady i postępowanie zdawał się deptać nogami wszelki szacu-nek dla naturalnych praw i obowiązków człowieka.
Ośmieliłem się wszelako zdać na łaskę tego monarchy i sądziłem, iż nie ponoszę wielkiego ry-zyka. Wiedziałem, że niskie namiętności mają władzę jedynie nad słabymi ludźmi, niewiele zaś posiadają mocy nad duszami z silnego kruszcu, do których liczyłem zawsze jego duszę.
Od wyjazdu z Montmorency, czując dobrze, że odtąd będę zbiegiem na ziemi, wzdragałem się pozwolić Teresie, aby przybyła do mnie dzielić życie tułacze, na które byłem skazany. Czułem, że przez tę katastrofę stosunki nasze ulegną zmianie i że to, co aż dotąd było z mej strony łas-ką i dobrodziejstwem, stanie się odtąd tym samym z jej strony.
Od dawna spostrzegłem, iż serce jej ostygło.
zachowała dla mnie to samo przywiązanie z obowiązku, ale nie czułem w nim już miłości. To oziębienie zmniejszało, z konieczności, urok naszych stosunków.
Przekonawszy się w sercu, jak dalece niepodobna mi obejść się bez Teresy, myślałem już tyl-ko o tym, aby ją najrychlej ściągnąć. (…) Jakież wzruszenie przy pierwszym uścisku! Jakie słodkie są łzy radości i roztkliwienia! Jak moje serce umie się nimi napawać!
Chciałbym bez końca mówić o Jerzym Keith: jemu to zawdzięczam ostatnie szczęśliwe wspo-mnienia; reszta życia to już same zgryzoty i nieprzerwany ucisk serca.
Odtąd będę zmuszony kreślić zdarzenia bez ładu, tak jak mi się nasuwają pod pióro.
Mimo iż otoczony opieką króla i milorda marszałka, jeżeli uniknąłem zrazu prześladowania w mym schronieniu, nie uniknąłem jednak szemrania publiczności, urzędników, pastorów.
[po roku w Motiers, gdy nie odwołano wyroku przeciw niemu, zrzeka się obywatelstwa Gene-wy, staje się obywatelem Prus] Tak więc, stawszy się najformalniej obywatelem kraju, byłem bezpieczny od wszelkiego legalnego wydalenia, nawet ze strony monarchy.
Im dalej posuwam się w opowiadaniu, tym mniej mogę w nim zachować ciągłości i porządku. Niespokojny tok reszty mego życia nie zostawił wypadkom dość czasu, aby się mogły ułożyć w mej głowie. Były zbyt liczne, zbyt różnorodne, zbyt niemiłe, aby można je było opowiedzieć bez zmącenia.
[atak nocą na jego dom w Motiers, obrzucony kamieniami] Nazajutrz (…) co było znaczniej-szego w mieście, przyszli mnie odwiedzić. Wszyscy zjednoczyli swe prośby nakłaniając, bym zgodził się ustąpić burzy i opuścił bodaj na jakiś czas parafię, gdzie niepodobna mi już żyć z czcią i bezpieczeństwem. (…) Ustąpiłem tedy, nawet z niewielką przykrością; widok bowiem nienawiści ludu przyprawiał mnie o rozdarcie serca, którego nie mogłem już udźwignąć.
[wyspa Saint-Pierre] Rozstawałem się niejako ze swą epoką i z współczesnymi; żegnałem się ze światem, grzebiąc się na tej wyspie na resztę dni; takie było bowiem me postanowienie.
bezczynność wystarcza mi i byłem nie robił nic, wolę śnić raczej na jawie niż we śnie. Wiek ro-mantycznych projektów minął; dym chwały okazał się bardziej odurzający niż miły; zostawało mi już tylko, jako ostatnia nadzieja, żyć bez troski, w wiekuistym czasie.
Sprowadziłem Teresę wraz z książkami i sprzętami. (…) Zakosztowałem tam słodkiego życia, w którym byłbym pragnął strawić swoje dni: smak, który w nim znalazłem, posłużył jedynie na to, aby mi dać lepiej uczuć gorycz tego, które miało niebawem po nim nastąpić.
[rano, zaraz po przebudzeniu biegł na spacer nad wodę, po śniadaniu niechętnie pisał kilka li-stów i rozpakowywał książki, interesuje się roślinami, po obiedzie przy dobrej pogodzie pływał po jeziorze małą łódką]
Zasmakowałem tak bardzo w Wyspie Św. Piotra i pobyt ten tak bardzo mi odpowiadał, że sku-piając wszystkie pragnienia w tej wyspie szczerze pragnąłem nigdy jej już nie opuszczać.
W chwili gdy się najmniej tego spodziewałem, otrzymałem list starosty z Nidau, w którego krę-gu znajdowała się wyspa Św. Piotra. W liście tym udzielał mi ze strony ich ekscelencji rozkazu opuszczenia wyspy i stanów. Czytając ten list miałem uczucie, że śnię.
Czytelnik ujrzy w trzeciej części, jeśli kiedykolwiek będę miał siłę ją spisać, w jaki sposób, mniemając, iż jadę do Berlina, pojechałem w istocie do Anglii (…)
[odczytał to pismo hrabinie i hrabiemu d'Egmont i kilku innym] dodałem te słowa: „Powiedzia-łem prawdę: jeżeli ktokolwiek wie rzeczy sprzeczne z tym, co tu przedstawiłem (…) jeżeli od-mawia zgłębienia ich i rozjaśnienia ze mną, póki jestem przy życiu, nie kocha ani sprawiedli-wości, ani prawdy. (…)” Na tym dokończyłem czytania; wszyscy trwali w milczeniu. Jedna pani d'Egmont zdawał się wzruszona; zadrżała widocznie, ale opamiętała się szybko i zachowała milczenie, równie jak całe towarzystwo. Oto był owoc, który zyskałem z tej lektury i z mego do-świadczenia.
KONIEC!!!
opracowała Aleksandra Araszkiewicz
w rzeczywistości była jego bratanicą, ojciec był także zegarmistrzem, ur. 1673, ojciec Jana Jakuba ur. 1678.
Suzanne Rousseau w 1730 wyszła za mąż za Izaaca Gonceru, wychowywała Jana Jakuba po śmierci matki.
3 niecały rok: 1724-1725.
6