Beranger Pierre Jean PIOSNKI 2


Beranger PierreJean de

PIOSNKI

SPIESZMY!*)

Gdybym rycerskie na skroni

Miał laury pełen ochoty,

Przywdziałbym mój pancerz złoty

I leciał w świat z mieczem w dłoni,

Wołając: ludy! do broni!

Ocalmy tam, w Polskiej ziemi

Naród wpleciony do koła;

Dość zemsty nad zgnębionemi,

Spieszmy! honor nas tam woła!

Przybranego w lśniącą zbroję

Pokochałaby dziewczyna;

SPIESZMY!*)

Gdybym rycerskie na skroni

Miał laury pełen ochoty,

Przywdziałbym mój pancerz złoty

I leciał w świat z mieczem w dłoni,

Wołając: ludy! do broni!

Ocalmy tam, w Polskiej ziemi

Naród wpleciony do koła;

Dość zemsty nad zgnębionemi,

Spieszmy! honor nas tam woła!

Przybranego w lśniącą zbroję

Pokochałaby dziewczyna;

*) Piosnka ta napisaną byłą w Lutym roku, celem

rozbudzenia ducha ludu francuzkiego na korzyść Polski.

(Przyp. tłum.)

SPIESZMY!*)

Gdybym rycerskie na skroni

Miał laury pełen ochoty,

Przywdziałbym mój pancerz złoty

I leciał w świat z mieczem w dłoni,

Wołając: ludy! do broni!

Ocalmy tam, w Polskiej ziemi

Naród wpleciony do koła;

Dość zemsty nad zgnębionemi,

Spieszmy! honor nas tam woła!

Przybranego w lśniącą zbroję

Pokochałaby dziewczyna;

*) Piosnka ta napisaną byłą w Lutym roku, celem

rozbudzenia ducha ludu francuzkiego na korzyść Polski.

(Przyp. tłum.)

SPIESZMY!*)

Gdybym rycerskie na skroni

Miał laury pełen ochoty,

Przywdziałbym mój pancerz złoty

I leciał w świat z mieczem w dłoni,

Wołając: ludy! do broni!

Ocalmy tam, w Polskiej ziemi

Naród wpleciony do koła;

Dość zemsty nad zgnębionemi,

Spieszmy! honor nas tam woła!

Przybranego w lśniącą zbroję

Pokochałaby dziewczyna;

*) Piosnka ta napisaną byłą w Lutym roku, celem

rozbudzenia ducha ludu francuzkiego na korzyść Polski.

(Przyp. tłum.)

SPIESZMY!*)

Gdybym rycerskie na skroni

Miał laury pełen ochoty,

Przywdziałbym mój pancerz złoty

I leciał w świat z mieczem w dłoni,

Wołając: ludy! do broni!

Ocalmy tam, w Polskiej ziemi

Naród wpleciony do koła;

Dość zemsty nad zgnębionemi,

Spieszmy! honor nas tam woła!

Przybranego w lśniącą zbroję

Pokochałaby dziewczyna;

*) Piosnka ta napisaną byłą w Lutym roku, celem

rozbudzenia ducha ludu francuzkiego na korzyść Polski.

(Przyp. tłum.)

SPIESZMY!*)

Gdybym rycerskie na skroni

Miał laury pełen ochoty,

Przywdziałbym mój pancerz złoty

I leciał w świat z mieczem w dłoni,

Wołając: ludy! do broni!

Ocalmy tam, w Polskiej ziemi

Naród wpleciony do koła;

Dość zemsty nad zgnębionemi,

Spieszmy! honor nas tam woła!

Przybranego w lśniącą zbroję

Pokochałaby dziewczyna;

*) Piosnka ta napisaną byłą w Lutym roku, celem

rozbudzenia ducha ludu francuzkiego na korzyść Polski.

(Przyp. tłum.)

SPIESZMY!*)

Gdybym rycerskie na skroni

Miał laury pełen ochoty,

Przywdziałbym mój pancerz złoty

I leciał w świat z mieczem w dłoni,

Wołając: ludy! do broni!

Ocalmy tam, w Polskiej ziemi

Naród wpleciony do koła;

Dość zemsty nad zgnębionemi,

Spieszmy! honor nas tam woła!

Przybranego w lśniącą zbroję

Pokochałaby dziewczyna;

*) Piosnka ta napisaną byłą w Lutym roku, celem

rozbudzenia ducha ludu francuzkiego na korzyść Polski.

(Przyp. tłum.)

Jestem stary, wiec się boję,

Spojrzyj na te bataljony,

Spojrzyj, spojrzyj, dziecię moje,

Na te z lancami szwadrony!

— Prędzej niż kotły i trąby

Rozbudzę zdrętwiałe serce.

Mimo kartaeze i bomby

W środek szeregów sie wwiercę.

Odi! uciekaj dziecię moje!

Odwaga nic tu nie zdziała;

Widzisz! artylerji roje,

Lont przykładają do działa!

— Jutro naszem star się może

Działo, przedmiot twej obawy;

To adwokat, w przyszłej porze

Mojej będzie bronić sprawy.

— Bogaci cię prześladują!

— .Boją się mnie jak Straszydła.

— Ministrowie cie okuja!

— W wiezieniu rosną mi skrzydła.

— Kościoł nic poda ci ręki!

— Dostąpię i tam honorów.

— Królowie wskażą na męki!

— Schronie się aż do ich dworów.

Lecz coż tor rzezie i mordy!

Wszędzie krew, smierć i zniszczenie,

Karność wiedzie ciemne hordy,

Unicestwia poświęcenie ...

Napróżno! — Spokojna, silna

Idea wieńcząc ofiary,

Niesie dalej, nieomylna,

Swe niezwałczone sztandary.

Wolny.

Szanujcie moją swobodę

Niewolnicy czczej próżności!

Pijąc tylko czystą wodę

Używam skarbów wolności.

Mimo ucisku, — mój Boże!

Patrzcie jakem śpiewać zdolny!

Ze mnie jedna Józia może

Śmiać się, gdy mówię, żem wolny.

Ja w społecznemi blasków kole

Jak dziki pragnień nie dzielę,

Zeby odepchnąć niewolę,

Mam tylko moje wesele.

Szyderstwem walczę, — mój Boże!

Jaki to trud niemozolny!

Ze mnie jedna Józia może

Śmiać się, gdy mówię, żem wolny.

Śmiejcie się z pochlebcy dworu

W orderach, złotej odzieży,

Co dla zaszczytów, honoru,

Jak pies u drzwi pana leży.

Śmiejcie się z tego, — mój Hoże!

Co kark przed silą zgiąć zdolny!

Ze mnie jedna Józia może

Śmiać się, gdy mówię, żem wolny.

Potęga, równa się męce:

Być królem, coż to za nudy!

Mieć pełne łańcuchów ręce,

Osłaniać fałsze i brudy!

Panować nie chcę — mój Boże!

Kochać tylko jestem zdolny!

Ze mnie jedna Józia może

Śmiać sie, gdy mówie, żem wolny.

W zgodzie z sumieniem i niebem,

Jestem kontent z losu mego,

Bogaty dzisiejszym chlebem.

Nadzieją dnia jutrzejszego,

Wzbijam się myślą — mój Boże!

Swobodny jak ptaszek polny!

Ze mnie jedna Józia może

Śmiać się, gdy mówię, żem wolny.

Leez cóż tor powaga? cnoty?

Józia moja mnie wyzywa?

Chec zabawy i pieszczoty

Zmienię w hymenu ogniwa?

Hymen? nie, o! nie — mój Boie!

Do tego nie jestem zdolny!

Niechaj Józia wiecznie może

Śmiać się, gdy mówie, żem wolny.

Odmowa.

Chcąc mnie w dworskie sidia schwytać,

Minister raczył zapytać,

Czy nic jestem bez pieniędzy:

Potrzeby moje są małe,

Lecz radbym mieć skarby całe,

Kiedy pomyślę o nędzy.

Z biedą, z cierpieniem ukrytem,

Nic podzielę się zaszczytem.

Lecz dzieli się łatwo złoto.

Koronę, berto, bławaty

Zastawiłbym za dukaty,

Gdybym był królem, z ochotą.

Gdy mi grOSZ jaki zaświeci.

Zaraz, Bóg wie gdzie wyleci.

By zgromadzić jakie mienie,

Widząc, że innym potrzeba

Grosza na kawałek chleba,

Musiałbym zaszyć kieszenie.

Jednak ja gardzę ofiarą.

Poślubiłem pannę starą,

Wolność i jej obyczaje;

A choć zawsze, od młodości

Opiewam lekkie piękności,

Pod jarzmem cnoty zostaję.

Wolność, ministrze łaskawy,

To kobieta żądna sławy,

Lecz dla swego tylko czoła.

Na ulicy, czy w salonach,

Gdy kogo widzi w galonach,

„Precz mi z barwą!" zaraz wola.

Zresztą daremna to praca.

Co się nigdy nie opłaca,

Kupować muzę uczciwą.

Jestem dobry grosz miedziany,

Gdy wystąpię pozłacany.

Będę monetą fałszywą.

Ja, ministrze, jestem cichy;

Lecz, gdyś dotknął mojej pychy,

Ofiarując mi fortuny;

To wiedz, kto ci maskę zdziera:

Jestem jak wisząca lira,

Dźwięczę, gdy kto dotknie struny.

Gdybym był MAŁĄ ptaszyna.

a, cu swobodę jedynie

Cenie jako skarb uroczy,

Jakże zazdroszczę ptaszynie,

Gdy swe skrzydełka roztoczy!

Jak ona wysoko lata

Ponad ziemskich nędz dolina....

Ach! leciałbym na kraj świata,

Gdybym był mala ptaszyną.

Leciałbym, leciał do coli

Pustelnika w ciemnej wieży,

Co z biednym chlebem się dzieli,

Choc nie sprzedaje pacierzy.

Nuciłbym, gdzie stoi chata

łych. którzy Z litości słyną,

Ach! leciałbym na kraj świata,

Gdybym byl małą ptaszyną.

W gaju, gdzie się zgromadzili

Młodzieńcy, lekkie piękności,

Śpiewałbym, żeby nic pili,

Jak tylko zdrowie miłości;

Płakał, gdzie klasztorna krata

Zapada się za dziewczyną.

Ach! leciałbym na kraj świata,

Gdybym był małą ptaszyną.

Leciałbym, gdzie łańcuchami

Okutych pędzą w niewolę;

Może mojemi pieśniami,

Ułagodziłbym ich boie.

Śpiewałbym hańbę ich kata,

Chwałę tych, co za kraj giną.

Ach! leciałbym na kraj świata.

Gdybym był maią ptaszyną.

Biedną rodzinę wygnaną

Cieszyłbym piosnkami memi,

Niósłbym gałązkę zabraną

Z jej drogiej, ojczystej ziemi;

Ho wygnańcom ciężko lata

W smutkach i tęsknocie płyną.

Ach! leciałbym ua kraj świata,

Gdybym był małą ptaszyną

Lecz od złych, nikczemnych łudzi

Stroniłbym we dnie i noce;

Chyba, że miłość mnie złudzi,

I uwikła w swoje moce,

Bo, gdy ta wieszczka skrzydlata,

Swa na mnie skinie raczyna....

Ach! leciałbym z krańców świata,

Gdybym był małą ptaszyną.

CENZURA.

Choć ostremi pazury,

Kochani autorowie,

Szarpią was cenzorowie,

Te literackie szczury;

Śmiejcie się z tego.

Żeby, co chcieć, gadać,

Ze śmiechu upadać,

Nietrzeba żadnego

Ukazu do tego.

Choć dygnitarzy roje

Prassę w pień przeklinają,

Choć się jej obawiają

Dwory i przedpokoje;

Śmiejcie się z tego.

Żeby, co chcieć, gadać,

Ze śmiechu upadać,

Nie trzeba żadnego

Ukazu do tego.

Choć dworska polityka

Chętnie daje koncessje

Na przeróżne processje,

A myśl za to zamyka;

Śmiejcie się z tego.

Żeby, co chcieć, gadać,

Ze śmiechu upadać,

Nie trzeba żadnego

Ukazu do tego.

Choć cenzor się wydaje

Być rozumu strażnikiem;

Choć z swoim niewolnikiem

Nigdy się nie zadaje;

Śmiejcie się z tego.

Żeby, co chcieć, gadać,

Ze śmiechu upadać,

Nietrzeba żadnego

Ukazu do tego,

Choć tak ciemno piekielnie.

Ze sie chodzi macając;

Choć niby objaśniając

Gaszą światło zaipełnie;

Śmiejcie sie z tego.

Żeby, co chcieć, gadać.

Ze śmiechu upadać,

Nie trzeba żadnego

Ukazu do tego.

Choć minister się gniewa.

Choć się pieni ze złości,

Gdy kto jego jasności,

Moją piosnkę zaśpiewa;

Śmiejcie się z tego.

Żeby, co chcieć, gadać.

Ze śmiechu upadać,

Nie trzeba żadnego

Ukazu do tego.

Poseł.

Wyborcy mej okolicy!

Słuchajcie, a każdy przyzna.

Żem dzielnie walczył w stolicy.

Niech żyje Król i Ojczyzna!

I kraj tak, jak stał, tak stoi,

I jam utył — bracia moi.

Jakie obiady!

Jakie obiady!

Dawał minister królewskiej rady!

Ach! jakie dobre jadłem obiady!

Wyborcy! wierny zasadzie,

Zająłem, panie łaskawy,

Miejsce w prawodawczej radzie

Troche bardziej z strony prawej.

I już nieźle najedzony

Witałem sejm zgromadzony...

Jakie obiady!

Jakie obiady!

Dawał minister królewskiej rady!

Ach! jakie dobre jadłem obiady!

Dla ministrów rzecz, niemała,

Mieć osobistość gotową,

Coby właśnie wciąż ryczała.

Gdy kto z dobrą wyjdzie mową.

Ach! jak gadałem, gadałem!

Ach! jak ryczałem, ryczałem!...

Jakie obiady!

Jakie obiady!

Dawał minister królewskiej rady!

Ach! jakie dobre jadłem obiady!

Prassę spotkały repressje,

Bo ciągle drażni sie z nami;

Na kolejowe koncessje

Głosowałem z ministrami.

Głosować mogę w godzinie

Sto razy — „tak", sto razy Mnie"____

Jakie obiady!

Jakie obiady!

Dawał minister królewskiej rady!

Ach! jakie dobre jadłem obiady!

By sie podobać dworowi,

Broniłem prawa banicji;

I dziennemu porządkowi

Uległo mnóstwo petycji.

Wygnańcom, mimo gadania,

Nie dałem wrócić z wygnania.

Jakie obiady!

Jakie obiady!

Dawał minister królewskiej rady!

Ach! jakie dobre jadłem obiady!

Na różne wydatki dworu,

Tajną policję korony,

Mimo wrzasków i oporu

Będziecie płacić miljony.

W interesie tronu trzeba,

By lud ujął sobie chleba...

Jakie obiady!

Jakie obiady!

Dawał minister królewskiej rady!

Ach! jakie dobre jadłem obiady!

Będąc u dworu we względach,

I o sobie pamiętałem;

Mam trzech synów na urzędach,

Braci swych poumieszczałem,

Na następne posiedzenia

Mam tysiączne zaproszenia...

Jakie obiady!

Jakie obiady!

Dawał minister królewskiej rady!

Ach! jakie dobre jadłem obiady!

p o t o p.

uestem prorokiem i czary mojemi

Przenikam przyszłość i zawsze i wszędzie:

Żeby wygubić monarchów na ziemi,

W starej półkuli w krótce potop będzie.

Wkoło nich morze i w noce i we dnie

Burzy się, ryczy — jesteście zgubieni!

Zgubieni mówię! odpowiedzą — brednie.

Biedni królowie! będą potopieni.

Co zawinili ci dobrzy królowie!

Wielu z nich słodka opromienia sława;

A to, że dzisiaj depczą nam po głowie,

Winien lud, własne zaniedbując prawa.

Jednak ocean posuwa się dalej,

ciągle ryczy, wznosi się i pieni;

Dumni, zbudować arkę zaniedbali

Biedni królowie! będą potopieni.

Kto do fal mówi? Despota Afryki,

Czarny syn Chama: „O niesforne wody!

Pomimo wasze groźby i wybryki

Musicie moje podwajać dochody!"

I ten król dobry objeżdża swe kraje,

Chwyta, co tylko może, do kieszeni,

A lud jak towar, korsarzom sprzedaje...

Biedni królowie! będą potopieni.

„Chodźcie tu wszyscy — woła sułtan Azji —

Kobiety, dzieci, eunuchy, derwisze,

Z ciał waszych wzniosę tamę wód fantazji;

Niechaj nic więcej już o tem nie słyszę!"

w swym seraju, wziąwszy strój godowy,

Ziewa, uchodzą słudzy przerażeni,

A z nudów strąca tysiącami głowy.

Biedni królowie! będą potopieni.

U nas, gdzie potop bierze swoj początek,

Próżno do walki lacza sie w tej dobie.

Wznoszą do Boga modły niewiniątek.

Bóg odpowiada: popływajcie sobie!

I nietykalne te głowy, niestety!

Ocean chłonie. I wszystko sie zmieni:

Przebiją złote berła na monety...

Biedni królowie! beda potopieni.

Coż to za wody proroku? To ludy,

Którym oświata uszlachetnia czoła,

Zdolne się pozbyć blasków i ułudy

[ tylu królów niepotrzebnych zgoła.

Bóg wielki zsyła na te pyszne syny

Ruchliwą falę, która ich wypleni,

Potem znów cisza ogarnie krainy____

Biedni królowie! będą potopieni.

Republika,

Mimo królów głośnej sławy

Republiki wznoszę zdrowie!

Właśnie naszej znam ustawy,

Proszę, słuchajcie panowie:

„Kupczyć — wolno tylko winem,

Sądzić — wpośród wesołości,

Jej obszar — stoły z węgrzynem,

A godło — słowo wolnościz

Zatem, uderzmy w puhary!

Bo dziś senatu zebranie,

Nudom straszne grożą kary:

Wzgarda, hańba i wygnanie.

Och! wygnanie! Precz z tą mową

Wpośród naszej społeczności;

U nas nudy — to czcze słowo,

Wesołość — cora wolności.

Ona, choć: zbytku nie znosi,

Dziecku nie broni nic a nic;

I prawo Bachusa głosi:

Że myśli nic znają granic.

Może wiec każdy obchodzić.

Jakie chce, uroczystości;

Może nawet na msze chodzić...

Taki jest dekret wolności.

Szlachectwo — to nadużycie!

U nas nikt sie nie dobije

Tytułu przez całe życie,

Nawet ten, co jak smok pije.

A gdy kto zdradzieckim czynem

Sięgnie po płaszcz królewskości,

To go upoimy winem,

By zbawić słowo wolności.

Jeszcze wiec raz Republiki

Zdrowie z pełnego kielicha!...

Lecz coż tor słyszę okrzyki,

Że straszny wróg na nia czyha.

Ach! to Józia nas zaprasza

Do jarzma słodkiej miłości;

Chce królować piękna nasza!

Otoż i koniec wolności.

Mrowisko.

óż to za wrzawa w mrowisku?

Narady, schadzki i mowy.

Mrówki w serdecznym uścisku,

Lud ich do ofiar gotowy.

Wszystkie lśniące, świetne, zbrojne,

Król, dwór, wojsko duma pała;

Właśnie ciągną dziś na wojnę!

Nieśmiertelna mrówkom chwalą!

Ich armje w szybkim pochodzie,

Obok stromych skał urwiska,

Dosięgły na trawce, w chłodzie,

Dumnych mszyc obozowiska.

Wódz mrówek wzniósł słomko mała

I rzekł: „Na ten sztandar cala

Ziemia patrzy! naprzód! śmiało!..."

Nieśmiertelna mrówkom chwała!

Bitwa wre; daremnie mszyce

Wzywają fałszywe bogi,

Napróżno walczą jak lwice,

Krzyknęły: zdrada! i w nogi.

Mrówcza armja z za gościńców

Nagle tyły im zabrała;

Ładem zgniotła barbarzyńców.

Nieśmiertelna mrówkom chwała!

Rozpisują bulletyny

Wpośród krwi i z pyłu dymów;

Niech świat cały mrówcze czyny

Obwoła dziełem olbrzymów.

Teraz — dalej do rabunku;

Stolica mszyc okazała

Winna ginąć bez ratunku.

Nieśmiertelna mrówkom chwała!

Król pod tryumfalnym lukiem

Odprawia swój wjazd do dworu,

A głodny lud, z wielkim hukiem

Krzyczy vivat! dla honoru.

Mrówczy Pindar bije w skrzydła,

Grzmi do mszyc oda zuchwała;...

ii mrówki lubią kadzidła.

Nieśmiertelna mrówkom chwała

i bard ich, tak jako ptaki

Coraz wyżej, śmielej wzlata;

Teraz, wola, znamy szlaki,

Będziemy panami świata.

A wówczas, gdy nam pod nogi

Dostanie się ziemia cała,

Znajdziem i do nieba drogi.

Nieśmiertelna mrówkom chwała!

Gdy tak głowa barda chora

Tytanom pomysły kradnie,

Na króla, lud i autora

Krowa........szkaradnie.

Potop! krzyczą, nie ma rady!

Ratować Boga, rzecz cala;

Może nas wyrwie z zagłady!

Nieśmiertelna mrówkom chwała!

MUNDUR

czyli

ODWIEDZINY U HRABIEGO

A teraz mi się kłaniajcie!

Wyjdę na wielkiego pana!

Hej! tandeciarze! dawajcie

Mi tu mundur szambelana.

Do dygnitarza jasnego

Mam protekcje, co się zowie.

Ot, co mi w głowie!

Idę zaraz do hrabiego,

Kupuję mudur panowie!

Trochę dumy nie zawadza

Do pańskich idąc salonów;

I już mi mundur doradza

Uczyć się nizkich pokłonów,

Dosyć życia ślimaczego,

Chce być wielkim, co się zowie

Ot, co mi w głowie.

Ide stać u drzwi hrabiego,

Przywdziewani mundur panowie!

Nie mając jeszcze karety,

Ide piechotą; — w tem, panie

Moi znajomi, niestety!

Ofiarują mi śniadanie.

Jakżeż im odmówić tego:

Lecz spieszmy się, co się zowie

Ot, co mi w głowie!

Pilno mi widzieć hrabiego,

Szanujcie mundur panowie!

Posiliwszy sie, wy chodzę ...

Gdy dwaj starzy przyjaciele,

Stając mi nagle na drodze,

Zapraszają na wesele.

Tam, wśród grona serdecznego

Hulam, piję, co sie zowie.

Ot, co mi w głowie.

Ach! miałem być u hrabiego,

Jestem w mundurze panowie!

Nareszcie, mimo szampana,

Chwiejąc sie, zdążam do celu;

I u wrót jasnego pana,

Jestem z innymi już wielu.

W tem — Józię, anioła mego

Widzę śliczna, co sie zowie.

Ot, co mi w głowie!

Józia milsza od hrabiego,

Wyśmiewa mundur panowie!

Moja najdroższa kochanka,

Precz mnie od wszelkich jasności

Wiedzie do swego mieszkanka,

Cichego raju miłości.

Tutaj, przyznam się do tego,

Mundur cięży, co się zowie.

Ot, co mi w głowie!

Nie chcę nawet znać hrabiego,

Zdejmuję mundur panowie!

Tak więc głupiej pychy mara,

Szczęśliwie mnie opuściła;

I znów ukochana, stara

Suknia moja przystroiła.

Nie chcę zaszczytu żadnego,

Chcę być wolnym, co się zowie..

Ot, co mi w głowie!

Hej! kto idzie do hrabiego.

Daruję mundur panowie!

Fortuna.

Puk puk — cóż u pioruna!

Puk puk — a kto tam stuka!

Puk puk — to ja, fortuna!

Puk puk — idź do kaduka!

Nie wpuszczamy tu nikogo;

Dziś u nas wielkie śniadanie;

Czekamy tylko na Franie,

Fortuno! idź swoją drogą.

Puk puk — coż u pioruna!

Puk puk — a kto tam stuka!

Puk puk — to ja, fortuna!

Puk puk — idź do kaduka!

Ach! ona nam obiecuje

Złoto i dostatek wszelki,

Lecz mamy pełne butelki,

Restaurator kredytuje —

Puk puk — coż u pioruna!

Puk puk — a kto tam stuka!

Puk puk — to ja, fortuna!

Puk puk — idź do kaduka!

Ona mówi: mam strój suty,

Pereł i brylantów góry.

Nie chcemy nawet purpury!

Właśnie zdjęliśmy surduty.

Puk puk — cóż u pioruna!

Puk puk — a kto tam stuka!

Puk puk — to ja, fortuna!

Puk puk — idź do kaduka!

Ukazuje nam korony;

Eh! o władzę nam nie chodzi!

Nie tykając nawet lodzi

Mijamy wzdęte balony.

Puk puk —

Puk puk —

Puk puk —

Puk puk —

coż u pioruna!

a kto tam stuka!

to ja, fortuna!

idź do kaduka!

Namawia do świetnych czynów;

Mówi, że sławą obdarzy.

Och! dzięki ludzkiej potwarzy,

Nie chcemy i znać wawrzynów.

Puk puk — coż u pioruna!

Puk puk — a kto tam stuka!

Puk puk — to ja, fortuna!

Puk puk — idź do kaduka!

Często jej zwodnicze wianki,

Ludzie z płaczem przeklinają;

Niech wiec nas lepiej zdradzają

Wesoło nasze kochanki.

Puk puk — coż u pioruna!

Puk puk — a kto tam stuka

Puk puk — to ja, fortuna !

Puk puk — idź do kaduka!

KRÓL GWO?DZIK.

Był raz król Gwoździk łaskawy.

Opowiem w am jego życie.

Sypiał smacznie i bez sławy,

Kładł sie wczas, wstawał o świcie.

Wieńczył się, zamiast koroną,

Szlafmyca w domu robiona

Mówiono.

Oj nie łatwo się spotyka,

Takiego jak to królika

Gwoździka.

Mieszkał w pałacu pod strzechą,

Kuchnie miał smaczna, niedroga,

Zwiedzał kraj z ludu uciechą

Na ośle, noga za nogą,

Z nim razem wesołość płynie,

A straż powierzał jedynie

Swej psinie.

Oj nie łatwo się spotyka,

Takiego jak to królika

Gwoździka.

Żadna z żądz go nie nurtuje,

Oprócz pragnienia mocnego;

Lecz gdy uczciwie panuje,

To co tam komu do tego.

Brał ze względu na wydatek,

W naturze, sam od swych dziatek,

Podatek.

Oj nie łatwo się spotyka,

Takiego jak to królika

Gwoździka.

Z najpierwszych rodzin dziewczyny,

Miłością sobie zjednywał;

Mial więc lud słuszne przyczyny,

Że go swym ojcem nazywał.

I — robiż tak królów wielu ?

Strzelał, tylko na weselu,

Do celu.

Oj nie łatwo się spotyka,

Takiego jak to królika

Gwoździka.

Choć się sposobność nadarzy,

Nie rozszerza swoich granic;

Był wzorem wszystkich mocarzy,

Prócz serca, — resztę miał za nic.

Więc poddani go kochali,

I, pierwszy raz, gdy chowali,

Płakali.

Oj nie łatwo się spotyka,

Takiego jak to królika

Gwoździka.

Dotąd sie chowa w narodzie

Obraz zacnego książęcia;

Na szyldzie, w sławnej gospodzie.

Wielkiego używa wzięcia.

Tam. co święto, jeśli czyje,

Lud, to jego zdrowie pije.

Niech żyje!

Ho nie łatwo się spotyka,

Takiego jak to królika

Gwoździka.

Pan Bóg

Raz Pan Bóg w poobiedniej porze

Przebudziwszy się w humorze

Łaskawym na nasze plemię,

Umieścił głowę w lufciku,

I spojrzał na biedną ziemię,

Krążąca w cichym kąciku.

Jeśli rozumiem, rzecze, ich tam waśnie,

To niech mnie, niech mnie jasny piorun trzaśnie!

Tak jest, to niech mnie jasny piorun trzaśnie!

Śmiertelni! czarni i biali,

Mądrzy, głupi, wielcy, mali,

Nie sadźcie, że to ia bladze,

Pewnie dobrze o tem wiecie,

Że ja nic sam wami rządze,

Toć że mam ministrów przecie;

I jeśli kilku nic wypędzę właśnie,

To niech mnie, niech mnie jasny piorun trzaśnie!

Tak moje dziatki, niech mnie piorun trzaśnie!

By wesoło, jak ptaszyna

Żyć, nie dałżem dziewcząt, wina?

Co za łotry, śmią nikczemnie

Pędzić na rzeź lud spokojny?

I wołać, że to odemnie

Pochodzą mordy i wojny!

Jeśli pochwalam, gdy kto kogo draśnie,

To niech mnie, niech mnie jasny piorun trzaśnie!

Tak moje dziatki, niech mnie piorun trzaśnie!

A to co znowu za karl w

Co na tronach sie rozparły,

I lud mój biczują krwawo:

A wmawiają, że ich blaski

Ja błogosławię i prawo:

Że królują z mojej laski:

Jeśli to plemie ze szczętem nie zgaśnie,

To niech mnie, niech mnie jasny piorun trzaśnie!

Tak moje dziatki, niech mnie piorun trzaśnie!

Albo co to za straszydła,

Których duszą mnie kadzidła?

Co mnie mają do sprzedania,

Wyzyskują świat pokorą,

I których słysząc kazania,

Malo mnie djabli nie biorą.

Jeśli ja takie rozprzestrzeniam baśnie,

To niech mnie, niech mnie jasny piorun trzaśnie

Tak moje dziatki, niech mnie piorun trzaśnie!

Dziatki! ja was kocham czule,

I dobre serca przytulę.

Kochajcie, wesoło żyjcie,

Ja to lubię dziatki moje!

Z tyranów, z świętoszków drwijcie____

Dosyć, bo się szpiegów boję.

Jeśli tych łotrów nie wygubię właśnie,

To niech mnie, niech mnie jasny piorun trzaśnie!

Tak moje dziatki. niech mnie piorun trzaśnie!

ŻYD WIECZNY TUŁACZ.

Chrześcijaninie! nad bratnim płaczem,

Nad bliźnich twoich uzal sie nędza!

Ja jestem żydem, wiecznym tułaczem,

Którego wichry szalone pędzą!

Tyluwiekowe dźwigając lata,

Bładze i bladze, bładze bez końca,

Codziennie pragnę zagłady świata,

Lecz zawsze wschodzą nademna słońca.

Zawsze i zawsze!

Straszne wspomnienia! męki najkrwawsze!

Zawsze i zawsze! zawsze i zawsze!

Już lat tysiące wśród ciężkich trudów,

Przez zimne śniegi, piaski spalone,

Przez szczątki plemion i państw i ludów,

Jak mnie unoszą wichry szalone!

Patrzę na nędzne dobra posiewy

I bujne plony ludzkiej niedoli,

Na gwałty, zdrady, rozpacze, gniewy:

Zawsze się serce wzdryga i boli

Zawsze i zawsze !

Straszne wspomnienia! męki najkrwawsze!

Zawsze i zawsze! zawsze i zawsze!

Bóg karząc, zmieni! mnie nieczułego,

Ze wszystko kocham, co już umiera.

Cóż, gdy z pod dachu mi przyjaznego

Szalony wicher wnet mnie wydziera!

Oko me tylko gorzkie łzy roni

Patrząc na biednych bliźnich katusze;

Nikt mi nic może uścisnąć dłoni,

Bo zawsze pędzić i pędzić musze

Zawsze i zawsze!

Straszne wspomnienia! męki najkrwawsze!

Zawsze i zawsze! zawsze i zawsze!

Gdy w igrających dziatek spojrzeniu,

Lub w woni kwiatów szukam słodyczy,

Gdy się zatrzymam na chwilę w cieniu,

Zaraz już wicher szalony ryczy

Jakże się nieba zawzięły srodze!

Nie dać mi chwili wytchnienia! Boże!

Przecież po takiej by spocząć drodze,

Zaledwie wieczność wystarczyć może

Zawsze i zawsze!

Straszne wspomnienia! meki najkrwawsze!

Zawsze i zawsze! zawsze i zawsze!

Ach! czyliż losy zaoszczędziły

Mury, gdziem moje zostawił dzieci?...

Próżno by stanąć wytężam siły____

Szalony wicher wciąż ze mną leci____

I woła na mnie: „Dalej! idź dalej!

Dalej! bez końca! wiecznie! bo tobie

Twoi przodkowie nie zachowali

Miejsca spoczynku w rodzinnym grobie!"

Zawsze i zawsze]

Straszne wspomnienia! meki najkrwawsze!

Zawsze i zawsze! zawsze i zawsze!

Niegdyś zelżyłem Człowieka Boga,

Gdy dokonywał swego żywota.

Ach! z pod stóp moich ucieka droga

Szalony wicher znowu mną miota

Wy! co nie macie wr sercach litości,

Na moją męke zwróćcie swe twarze;

Wiedzcie! że nic obrazę Boskości,

Ale Mieludzkość Bóg we mnie karze

Zawsze i zawsze!

Straszne wspomnienia! męki najkrwawsze!

Zawsze i zawsze! zawsze i zawsze!

Dwie siostry miłosierdzia.

Ham Bóg na wysokości

Błogosławi miłości,

Bowiem zaprawdę wiedzieć wam potrzeba,

Ze miłosierdzie prowadzi do nieba.

Zakonna siostra uboga.

Skarb słodyczy i pokory,

Spotkała u niebios proga

Piękną core Terpsychory.

Przynieśli je w srebrnej bieli,

Okryte laurami świata,

Jedną w objęciach anieli,

A druga miłość skrzydlata.

Sam Bóg na wysokości

Błogosławi miłości,

Bowiem zaprawdę wiedzieć wam potrzeba,

Ze miłosierdzie prowadzi do nieba.

Tam Piotr Święty strzeże bramy,

Siostrę swem „ave!" spotyka,

Pięknej zaś mówi: „Wpuszczamy

Do nas i bez spowiednika."

A ona: „Z jego przyczyny

Ledwo że mnie pochowali!

Boże odpuść księżom winy;

Oni nigdy nie kochali!"

Sam Bóg na wysokości

Błogosławi miłości,

Bowiem zaprawdę wiedzieć wam potrzeba,

Ze miłosierdzie prowadzi do nieba.

„Do pałaców i pod strzechy,

— Rzecze siostra — ręce moje

Nosiły balsam pociechy,

Wlewały słodyczy zdroje."

„Ja możny eli garnąc ofiary

— Piękna tancerka odpowie —

Nędzy przychylałam czary,

Z której pijali królowie."

Sam Bóg na wysokości

Błogosławi miłości,

Bowiem zaprawcie wiedzieć wam potrzeba,

?e miłosierdzie prowadzi do nieba.

Ja, mówi gołąbek miły,

Siostra — lepiej od kapłanów,

W pokoju iść do mogiły

Uczyłam biednych i panów."

A nimfa: „Roskosz obficie

Dzieliła ma pierś wezbrana,

Ozłacalam bliźnim tycie:

A szczęście, to hymn dla Pana."

Sam Bóg na wysokości

Błogosławi miłości,

Bowiem zaprawdę wiedzieć wam potrzeba,

Że miłosierdzie prowadzi do nieba.

Szarytka rzecze: „Prócz tego

Żebrząc u stopni ołtarza,

Jałmużną, od bogatego

Opatrywałam nędzarza."

„Ja — powie piękna łagodnie —

Za cenę. jednej pieszczoty

Sto razy rozpacz i zbrodnie

Zwracałam na drogę cnoty."

Sam Bóg na wysokości

Błogosławi miłości,

Bowiem zaprawdę wiedzieć wam potrzeba,

Ze miłosierdzie prowadzi do nieba.

„Niewiasty pełne litości!

Kochałyście najgoręcej,

— Rzeki Święty — wstąpcie w światłości!

Bóg mój nie żąda nic więcej.

On tuli u swego łona

Każdą duszę, co łzy koi,

Czy ją męczeńska korona

Czy wieniec roskoszy stroi."

Sam Róg na wysokości

Błogosławi miłości,

Bowiem zaprawdę wiedzieć wam potrzeba,

Ze miłosierdzie prowadzi do nieba.

ŚMIERĆ DJABŁA.

Posłuchajcie mnie rodacy!

Opowiem fakt niepojęty:

Niech żyje wielki Ignacy!

Mniejszych świętych patron święty!

Przez niego to... ale cicho...

(Święty łotrem być nie może)

Djabla już porwało licho,

Djabeł umarł! Ach! mój Boże!

Szatan złapał Ignacego,

Jak zaglądał do sąsiadek;

„Słuchaj — mówi do świętego —

Zmilczę, lecz wypraw obiadek!"

A święty: „Dobrze! zgrzeszyłem,

Wiec zniosę karę w pokorze."

I — stało się jak mówiłem:

Djabeł umarł! Ach! mój Boże!

A stała się, każdy przyzna,

Rzecz skutecznie obmyślana,

Bo się święcona trucizna

Znalazła w winie szatana.

Djabeł pije, blednie, syka,

Klnie — napróżno! — W krótkiej porze

Zdycha śmiercią heretyka.

Djabeł umarł! Ach! mój Boże!

Księża, mnichy, zakonnice

Płaczą, rzucają przekleństwa:

Któż teraz zakupi świece,

Odpusty i nabożeństwa?

Na conclave, w ciężkiej chwili

Każdy wyrzeka, jak może:

Ach! ojcaśmy utracili!

Djabeł umarł! Ach! moj Boże!

Teraz miłość bez bojaźni

Gotowa ogarnąć łudzi;

Beda żartów ali z kaźm ...

Któż ich do grzechu pobudzi?

Przepadło i złoto zatem;

Szatan nam już nie pomoże!

Prawda będzie rządzić światem!

Djabeł umarł! Ach! mój Hoże!

W tem Ignacy wpadł i wola:

„Dajcie mnie szatańskie prawo!

„Pokażę wszystkim dokoła,

„Żem nie marną głośny sławą!

„Zarazy, wojny, kradzieże

„Zbogacą nas ziemia, morze;...

„Bóg tylko resztki zabierze!"

Djabeł umarł! Ach! mój Boże!

Wszyscy krzyczą! „Wiwat! Fora

Czegóż nam więcej potrzeba!"

zakon, Rzymu podpora,

Suknią swą przeraził nieba.

Wszelki anioł lamentuje:

„Biedny świat pójdzie w obroże..

Ignacy piekłem kieruje!"

Djabeł umarł! Ach! mój Boże!

RERLIKWJE.

Raz w kościele, kiedym skromnie

Całowal relikwje sławne,

Jakiś starzec rzecze do umie:

Słuchaj! to będzie zabawne...

I czarnoksięzkie wnet koła

T kreśli krzyże zaklęte,

A święty podnosi czoła,

I zbójeckim głosem woła:

Dewoci! relikwjc święte!

Całujcie! relikwje święte!

śmieje się aż upada,

Śmieje się i śmieje wściekle.

„Osiem już wieków, powiada,

Jak siedzę po uszy w piekle,

„Lecz jakiś ksiądz trędowaty,

„Przez swoje intrygi kręte

„Zrobił mnie świętym przed laty,

„Żeby mieć większe intraty.

„Dewoci! relikwje święte!

„Całujciel relikwje święte!

„W młodości byłem kuglarzem,

„Oszustem, krzywoprzysięzcą,,

„Później zostałem zbrodniarzem,

„Baronem, krwawym ciemięzcą:

„Cale miasta podpalałem!

„Me imię — było przeklęte,

„Żywot — jednym czarnym kałem,

„Lecz — heretyków wieszałem!

„Dewoci! relikwje święte!

„Całujcie! relikwje święte!

„Całujcie! tam, u krużganka

„Tej świętej trumnę wspaniałą!

„To żydówka, ma kochanka,

„Z czarnem okiem, cera biała;

„Stu mnichów, ośmiu prałatów

„Pieszczoty jej uśmiechnięte

„Wtrąciły aż do warjatów.

„Trudno lepiej!... do stu katów.

„Dewoci! relikwje święte!

„Całujcie! relikwje święte!

„A tu, obok grobu mego,

„To trumna innej świętości

„Z rozbójnika niezręcznego

Był katem cesarskiej mości,

„Nasze głowy pospadały

Jego właśnie ręką ścięte;

„Tym sposobem się dostały

„Nam laury męczeńskiej chwały.

„Dewoci! relikwje święte!

„Całujcie! relikwje święte!

„Dziś, przez księży podstawieni

„Za męczenników przed ludem,

„Ściągamy do ich kieszeni

„Złoto — to jest właśnie cudem!

„Lecz słyszę, szatan mnie woła;

„Adieu! dewotki zacięte!"

I padl, lecz jeszcze z kościoła

Kradnie złotego anioła.

Dewoci! relikwje święte

Całujcie! relikwje święte!

LUCZE OD RAJU.

Piotr święty, chociaż ostrożny do zbytku,

" Stracił raz klucze do niebios przybytku.

(Historja dziwna, chociaż zresztą krótka).

Ktoś tam, przez niego zostawiony w sieni

Staremu klucze wyciągnął z kieszeni.

Zlituj się czlecze!

Święty Piotr rzecze,

Oddaj mi klucze, bo wyjdę na dudka.

Lecz ten nie słucha i z wielkim hałasem

Wrota do raju otwiera, tymczasem...

(Historja dziwna, chociaż zresztą krotka

Dewoci, grzeszni przez księży wyklęci,

Razem do nieba lecą, jak najęci.

Zlituj sie człecze!

Święty Piotr rzecze,

Oddaj mi klucze, bo wyjdę na dudka.

Widać idących wśród grzmotu wiwantów,

Turków i żydów, nawet protestantów;

(Historja dziwna, chociaż zresztą krótka

Wchodzi i papież słynący cnotami,

Co za uczciwość stał dotąd za drzwiami.

Zlituj sie człecze!

Swiety Piotr rzecze,

Oddaj mi klucze, bo wyjdę na dudka.

Próżno ksiądz jakiś wola w niebogłosy,

?e dla herezji zamknięte niebiosy;

(Historja dziwna, chociaż zresztą krotka)

Pan Bóg do nieba wpuszcza i szatana,

Przy świętym siada piękność okrzyczana.

Zlituj sie człecze

Święty Piotr rzecze,

Oddaj mi klucze, bo wyjdę na dudka.

Bogu z radości łza z oczu pociekła,

Dekretem zaraz znosi wszelkie piekła

(Historja dziwna, chociaż zresztą krótka)

Miłość i litość płacą w niebie drogo

Duszyczek w smole smażyć już nie mogą.

Zlituj się człecze!

Święty Piotr rzecze,

Oddaj mi klucze, bo wyjdę na dudka.

Wszystkim wesoło, jak ptaszynom w gaju,

Piotr święty także chciałby wejść do raju;

(Historja dziwna, chociaż zresztą, krótka)

Za potępionych, patrząc nań ukosem,

Bóg mu rozkazał zamknąć drzwi przed nosem;

Zlituj się cziecze!

święty Piotr rzecze,

Otoś mnie bracie wystrychnął na dudka.

Anioł StRÓ?.

Raz żebrak, któremu roża

Bliski już zgon obiecuje,

Rzecze do anioła stróża:

Wybacz, że ci nie dziękuje.

O mój aniele! co chcesz, to mów,

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów.

Słomę mając za posianie,

Sypiałem nędzniej od zwierza.

A anioł: Miałem staranie,

Żeby słoma była świeża.

U mój aniele! co chcesz, to mów,

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów..

Żebrałem o kawał chleba

Głodny co wieczór i rano

A anioł: Błagałem nieba,

?eby ci choć sakwy dano.

O mój aniele! co chcesz, to mów,

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów.

Gdy innych ledwo co draśnie,

Straciłem noge żołnierzem.

A anio!: To było właśnie

Przeciw pedagrze puklerzem.

O mój aniele! co chcesz, to mów,

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów.

Raz do turmy się dostałem

Niewinnie, za mego brata;

A anioł: Ja to zdziałałem,

Żeś siedział tylko trzy lata.

O mój aniele! co chcesz, to mów,

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów.

Gdym chciał być w miłości niebie

Obito mnie, na uczciwość.

A anioł: No! tam ja ciebie

Opuściłem przez wstydliwość.

O mój aniele! co chcesz, to mów,

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów.

Potem, na domiar przekleństwa.

Pojąłem kłótliwą żonę.

A anioł: Och! od małżeństwa

Odlatujemy na stroiu;

O mój aniele! co chcesz, to mów,

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów.

Moją skołataną głowę

Prędkoż zetnie śmierć okrutna?

A anioł: Wnet, mam gotowe:

Księdza, olej i szmat płótna.

O mój aniele! co chcesz, to mów.

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów.

Piekłemż będę ukarany,

Czyli mnie przyjmie Bóg wielki ?

A anioł: Ha! mój kochany,

Radzę ci ciągnąć supełki!

O mój aniele! co chcesz, to mou,

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów.

Kiedy w takim pociech zdroju

Żebrak Bogu oddał ducha,

Anioł rzekł: No! idź w pokoju.

I niech cię niebo wysłucha.

O mój aniele! co chcesz, to mów,

Gdy tak pomagasz, to bywaj zdrów.

Drabina Jakóba.

Od wiekow ta powieść słynie,

Ze Jakób usnął w dąbrowie

I widział, jak aniołowie,

Zapewne z figlów jedynie,

Szli do domu po drabinie;

Lecz dodać jeszcze potrzeba,

Że widzi i własne syny,

Jak z aniołami do nieba

Pną sie po szczeblach drabiny.

Czy i tam na lichwę dają?

Aj, aj, aj, aj, pospadają!

Choć tak wola Jakob stary,

Żaden Hebrajczyk nie słucha;

Cisną się, nie tracą ducha,

Ciagna do nieba towary,

Weksle, obcięte talary,

A znając wartość godziny

Zaraz aniołom lornetki

Sprzedają, perły, rubiny,

Zapałki i portmonetki,

I sto na sto zarabiają.

Aj, aj, aj, aj, pospadają!

Wtem oczy Jakoba widzi

Tych, którym kraju ruina

Złote czasy przypomina :

Co się młodszych braci wstydzą,

Co z naszych klęsk w duchu szydzą,

Niezmiernie kontenci z siebie.

Kilku orderem jaśnieje...

Pną się w niebo. Czyżby w niebie

Miano budować koleje?

I właśnie koncessje dają:

Aj, aj, aj, aj, pospadają!

Ach! mówi Jakób ze łzami,

Czyliż to nie pokazuje,

Ze Bóg słowa dotrzymuje?

Toż oni trzęsą giełdami,

Przyjaźnią sie z ministrami...

Tak pięknie kraj wyzyskują,

Coż to za wzniosie natury _

O milę już złoto czują

Ach! jak się drapią do góry!

Już aniołów prześcigają!

Aj, aj, aj, aj, pospadają!

Gdy tak suna śmiałym krokiem,

Nagle słychać głos szatana:

„Panowie! giełda zachwiana!"

I w przerażeniu głębokiem

Wszyscy w dół rzucają oktem.

Czeredzie kręci sie w głowie,

Gdy z takiej patrzy wyżyny;

Raptem, łaskawi panowie,

Szatan dotyka drabiny...

I ani sie spodziewali,

Jak do djabla pospadali.

S W I Ę T Y.

DO PANI **

Świętego, co sie przeraża

Słowem miłości,

Szatan ze złości

Młoda służąca obdarza.

Na takie wyzwanie

Święty sie cofa wstecz

I mówi: „Szatanie!

Idź precz ! idź precz! idź precz!

Szatan z gryzetką powraca

Z cera różowa,

Z swawolna mowa,

Słodko oczkami zawraca...

Na takie wyzwanie

Święty się cofa wstecz

I mówi: „Szatanie!

Idź precz! idź precz! idź precz!

Szatan tylko potrząsl głową,

T baletniczke,

Krótką spódniczkę

Przynosi alabastrową.

Na takie wyzwanie,

Święty się cofa wstecz

I mówi: „Szatanie!

Idź precz! idź precz! idź precz!"

Szatan iuż sie troche gniewa

I z muza wraca;

Laur ją ozlaca,

Dozgonną miłość opiewa.

Na takie wyzwanie

Święty się cofa wstecz

I mówi: „Szatanie!

łdź precz! idź precz! idź precz!

Lecz szatan nie traci miny.

Z okiem pałacem,

Z sercem gorącem

Przybiera postać hrabiny.

Na takie wyzwanie

Świetv sie cofa wstecz

I mówi: „Szatanie !

Idź precz! idź precz! idź precz!"

Szatan bierze inną zbroję.

Pani! ten Święty,

Zimny, zacięty

Widzi raz powaby twoje.

Na takie wyzwanie

Nie cofa się już wstecz,

Nie mówi: „Szatanie!

Idź precz idź precz! idź precz

Wdziękiem Pani zachwycony

Nasz Święty, czoła

Schyliwszy, wola:

„Na wiekim już potępiony!

Przegrałem wyzwanie,

Nie cofam się już wstecz.

Szatanie! szatanie!

Nie idź już, nie idź precz!"

Mały CZŁOWIECZEK.

I

Małego człowieczka

Znam od stu lat prawie

W Warszawie.

Pulchny jak bułeczka

I zawsze wesoły,

Choć goły;

Mówi: Ja sobie ...

Mówi: Ja sobie...

Nic z tego nie robię.

To mi panowie!

Zuch, co sie zowie!

Pije z całej duszy,

Biega za nimfami

Nocami,

Ztąd w długach po uszy.

Lecz choć szłą do niego

Woźnego,

Mówi: Ja sobie...

Mówi: Ja sobie...

Nic z tego nie robię.

To mi panowie!

Zuch, co sie zowie!

Choć się z niego śmieje

Mróz w grudniu, bo drzewa

Nie miewa;

Choć w śnieg i zawieje

Tak chodzi po świecie,

Jak w lecie;

Mówi: Ja sobie...

Mówi: Ja sobie...

Nic z tego nie robię.

To mi panowie!

Zuch, co sie zowie!

Niebrzydką ma żonę,

Lecz mu na Amora

Wciąż chora.

A choć niestworzone

Krążą o niej baśnie;

On — właśnie

Mówi: Ja sobie .. .

Mówi: Ja sobie ...

Nic z tego nie robie.

To mi panowie!

Zuch, co sie zowie

Gdy go niemoc zdradnie

Rzuci, ach! mój Boże!

Na loze,

A ksiądz go zagadnie

O śmierci, szatanie;

Mój panie,

Mówi: Ja sobie ...

Mówi: Ja sobie ...

Nic z tego nie robie.

To mi panowie!

Zuch, co się zowie!

Organista.

Podle organisty życie!

To dziś summa się przewleka!

Bo wy o tem nic nie wiecie,

Że na mnie Joasia czeka.

Już blisko pierwsza godzina!

Nasz proboszcz drzemać zaczyna!

Aj! na Chrystusowe rany

Schadzka przepadnie!

To będzie ładnie!

Joasia czeka, miód odkorkowany...

Ite missa est, proboszczu kochany!

Tam na chórze, słowo daję,

Rozumieją mnie dzieciaki;

Spieszcie się małe hultaje!

Albo wam się dam we znaki!

Ostro Stasiu! proszę ciebie!

Śpiewaj tak, jakby dla siebie.

Aj! na Chrystusowe rany

Schadzka przepadnie!

To będzie ładnie!

Joasia czeka, miód odkorkowany

Ite missa est, proboszczu kochany

Niedołęgo zakrystjanie

Prędko, spiesz się! mój jedyny ...

Wikary, jak na złość, panie,

Zerka tylko na dziew czyny.

Ach! żeby ta Julka mala

Spowiadać się dzisiaj chciała!

Aj! na Chrystusowe rany

Schadzka przepadnie!

To będzie ładnie!

Joasia czeka, miód odkorkowany...

Ite missa est, proboszczu kochany!

Proboszczu! i ty bywałeś

Nieraz na obiad proszony,

Pamiętasz! jak opuszczałeś

Ewangelii po pół tóroay;

Dziś, zlituj się nad mą biedą,

Opuść choć z polowe credo!

Aj! na Chrystusowe rany

Schadzka przepadnie!

To będzie ładnie!

Joasia czeka, miód odkorkowany...

Ite missa est, proboszczu kochany.

R O Z P A C Z,

Moja zona miła

Skończyła!

Baj bajubaju,

Niech idzie do raju:

Oby raj za jej cnoty

Wola niebios orzekła,

Nie miałaby ochoty

Jak babka, wrócić z piekła.

Moja zona miła

Skończyła!

Baj bajubaju,

Niech idzie do raju!

Nieba nielitościwie

Nasze wezly stargały;

Żylem z nia tak szczęśliwie !

Pamiętam... przez dzień cały.

Moja zona mila

Skończyła !

Baj bajubaju,

Niech idzie do raju!

Choć dokuczała krwawo

Podczas złości napadów,

Jednak była łaskawą...

Na niektórych sąsiadów.

Moja zona mila

Skończyła!

Baj baju baju ,

Niech idzie do raju!

Wierną była jak skała,

Od wieczora do ranka,

Nigdy nic oszukała...

Ostatniego kochanka.

Moja zona miła,

Skończyła !

Baj bajubaju,

Niech idzie do raju.

Boże! czy mam zrozpaczyć

I umrzeć z nia pospołu?

Tak! tak! pójdę... zobaczyć

Jak ją wpuszczą do dołu.

Moja zona miła

Skończyła!

Baj bajubaju,

Niech idzie do raju!

SENATOR.

Żona moja, skarb uroczy,

Roża — dom mój uwesela;

Takie prześliczne ma oczy;

Jej winienem przyjaciela.

Zaraz po ślubie wieczorem,

Poznała mnie z senatorem.

Co za honor! mój Boże!

Tom kontent z mojej żony!

Ach! panie senatorze!

Ach! sługa uniżony!

Dygnitarz, nie dumny wcale,

Serce ma nieocenione:

Na koncerta i na bale

Bierze z sobą moją żonę,

Gdziekolwiek sie spotykamy,

Zaraz się czule witamy.

Co za honori mój Boże!

Tom kontent z mojej żony!

Ach! panie senatorze!

Ach! sługa uniżony!

Nie poznałbyś senatora,

Gdy Różę bawi rozmową;

A gdy zona moja chora,

Mam z nim pikietę gotową.

Ściska mnie na urodziny,

Fetuje na imieniny...

Co za honor! mój Boże!

Tom kontent z mojej żony!

Ach! panie senatorze!

Ach! sługa uniżony!

Gdy w domu z powodu sloty

Godziny mi nudno lecą,

Mówi: „Nie miałbyś ochoty

„Tak... przejechać się też nieco

„Nie daj się prosić dwa razy,

„Mój powóz na twe rozkazy."

Co za honor! mój Boże!

Tom kontent z mojej żony

Ach panie senatorze!

Ach ! sługa uniżony !

Raz w jego rozkosznej willi

Byliśmy i nocowali;

Mnie szampanem upoili,

I złożyli w pysznej sali.

A Roża gdzieindziej spala...

Jaka noc była wspaniała!

Co za honor! mój Boże!

Tom kontent z mojej żony!

Ach ! panie senatorze!

Ach! sługa uniżony!

A gdy wreszcie moja zona

Szczęśliwie powiła syna,

On go przycisnął do Iona,

Zawołał: „Moja dziecina!"

I wyprawił nam traktament,

I wpisał malca w testament.

Co za honor! mój Boże!

Tom kontent z mojej żony!

Ach! panie senatorze!

Ach! sługa uniżony!

U stołu lubi on śmiechy,

Jam znów przy winie otwarty,

Więc pod desser dla uciechy

Powiadam mu, tak, na żarty.

„NoI —pewnie plotą, mój drogi,

Ze ty mi przyprawiasz rogi!"

Co za honori mój Boże!

Tom kontent z moje] żony!

Ach! panie senatorze!

Ach! sługa uniżony

Edukacja panienek

Ach! Fenelon jaki nudny!

Uczy jak smaczny chleb upiec,

Jak się pierze stanik brudny...

a toż to kompletny głupiec!

Teatra, modne sukienki,

Bale i tancerzy kola...

Tra la la la dla panienki

To właśnie najlepsza szkoła.

Nie cierpię lekcji logiki;

Woię siąść do fortepiana,

I z grzecznym metrem muzyki

Śpiewać duet z Don Żuana;

Wtedy czuję, z pod sukienki

Jak mi krew bije do czoła...

Tra la la la dla panienki

To właśnie najlepsza szkoła.

Nie chce odmawiać różańca,

Lub wiedzieć jak sie drób tuczy;

Woię niech mnie mój metr tańca.

Figlarnego pas wyuczy.

Trzeba przykrócić sukienki,

Jej długość o pomstę woła!

Tra la la la dla panienki

To właśnie najlepsza szkoła.

Chorą siostrę niech pilnuje

Nasza służebna dziewczyna,

Ja pójdę i przerysuję

Tego oto Apollina,

Co tam stoi bez sukienki,

I patrzy śmiało do koła.,.

Tra la la la dla panienki

To właśnie najlepsza szkoła.

Czas mi już zostać żoneczką,

I zaczepne począć kroki.

Nawet — powiem ci mateczko

Wypadek nie cierpi zwłoki.

Kup mi wolniejsze sukienki,

Wszystko pójdzie dobrze zgoła

Tra la la la dla panienki

To właśnie najlepsza szkoła.

PIEKŁO.

Wy! którzy się tak boicie

" Króla Lucypera wściekle,

Chodźcie tu, a usłyszycie

To, co uani powiem o piekle;

Bo tam byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sie bawiłem.

Raz do piekieł się wybrałem

Na miotle z wiedźmą młodziutka,

W drodze już dokazywałem,

Bo wiedźma była kulniutką.

W piekle byłem,

Jadłem, piłem.

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale się bawiłem.

Jakem wspomniał, śliczna była;

Zaledwie się tez wjechało,

Gdy młodych djablików siła

W nóżki ją ucałowało.

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sie bawiłem.

Dalej dusz wesołe kupki

Spostrzegamy i ruch wielki;

Pod stołem ostryg skorupki

I potłuczone butelki.

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale się bawiłem.

Nikt się nie smaży w płomieniu;

jakikolwiekbądź winy

Duszyczka ma na sumieniu,

Tam wcale nie traci miny.

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sie bawiłem.

Djabeł bardzo miły w domu;

Tak swoje wina zachwala!

Rad jest nawet byle komu;

Ach! jak upoił Tantala!

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sie bawiłem.

Widziałem i Lucypera.

Eh! nie Stragany choć z rogami;

A łączy go przyjaźń szczera

Z Epikurem i damami.

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sie bawiłem.

Kroi ten wyroki za grzechy

Ogłaszać zwykł przy desserze,

A towarzyszą im śmiechy,

Wiwaty, trąby, moździerze.

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sie bawiłem.

Nalane twarze przyzywa

J mówi: „Wam jest zadana

Kara ta, że zamiast piwa

Beda wam dawać szampana.

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem.

Całowałem...

Doskonale się bawiłem.

Skromnisi, co sie młodziana

Obawia bardziej niż biesa,

Mówi: „Ruszajno kochana

Do beczki, do Djogenesa!"

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sio bawiłem.

Tym, co całować ochotkę

Mieli mężatki na świecie,

Mówi: „Tu za karę cnotkę

Lukrecję ściskać będziecie."

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sie bawiłem.

I tak ciągle wyrokuje,

I cały zachwyca Światek.

A staruszkom rozkazuje

Ująć po pięćdziesiąt latek.

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sie bawiłem.

Lecz w tem, moja wróżka czuje,

Gwałtowną chęć całowania;

I ja nagle się znajduję

Wraz z nia — wśród mego mieszkania.

W piekle byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale się bawiłem.

Jeżeli ziewają w niebie,

Jak mi to opowiadali,

To bodaj w piekło, do siebie,

Wszyscy djabli nas porwali!

Ro tam byłem,

Jadłem, piłem,

Tańcowałem,

Całowałem...

Doskonale sie bawiłem.

Urwis sobie.

Od brzega do brzega

Opacznie się plecie

Na świecie:

Wierzyciel nalega,

Białogłowa bywa

Fałszywa.

Los wszystkiem pomiata!

Lecz, gdy człek, panowie,

Ma w głowie,

Drwi sobie ze świata.

Kogo spotkani, wszędzie

Mówią: „Zła nowina!

Toż wina

Nic a nic nie będzie;

Mrozy je. mój miły,

Zwarzyly!"

Los wszystkiem pomiata!

Lecz, gdy człek, panowie,

Ma w głowie,

Drwi sobie ze świata.

Zapomnij dług jaki,

Wnet komornik wchodzi,

I godzi

Na twoje dwa fraki

I ostatnie łóżko

Z poduszką.

Los wszystkiem pomiata!

Lecz, gdy człek, panowie,

Ma w głowie,

Drwi sobie ze świata.

Z przyjaciółmi swymi

Zasiadasz pospołu

U stołu,

Aż tu wnet na ziemi

Dwóch łub trzech rycerzy

Już leży.

Los wszystkiem pomiata!

Lecz, gdy człek, panowie,

Ma w głowie,

Drwi sobie ze świata.

Naraz pokochałem

Cztery, jak maliny,

Dziewczyny,

Fiata kochać chciałem.

I ta mnie, ach! miia,

Dobiła.

Los wszystkiem pomiata!

Lecz, gdy człek, panowie,

Ma w głowie,

Drwi sobie ze świata.

Przebaczcie mi proszę

Bez wszelkiej obrazy

Urazy,

Jakie w sercu noszę.

Wszystkiemu przyczyną

Jest wino.

Bo, choć los pomiata

To, gdy człek, panowie,

Ma w głowie,

Drwi sobie ze świata.

CO KTO LUBI.

Oddałbym chętnie za młodzieńcze lata

Złoto Rotszyldów i sławę Woltera;

Lecz dzisiaj inne pojęcia u świata.

Nawet poeta ich się nie wypiera:

Każdego pali dziś zysków pragnienie.

Ja sam znam wielu — a prawda to szczera

Coby oddali za pełne kieszenie

I młodość swoją i sławę Woltera.

POLA I GAJE.

Józiu! jasny świta dzionek,

Porzuć juź łabędzie puchy!

Na wieży srebrzysty dzwonek

Rozprasza widma i duchy.

Chodźmy tam, gdzie cień i wonie,

Wynaleść szczęścia ustronie.

Porzućmy, droga, światowe próżności!

Pola i gaje są pełne miłości.

Tam potoki barw i cieni

Drzą w słońcu każdego ranka;

Tam wśród szemrzącej zieleni

Czulej uściśniesz kochanka.

Rozbudzone ptaszki polne

Zanucą nam piosnki wolne...

Porzućmy, droga, światowe próżności!

Pola i gaje są pełne miłości.

Tam będzie nam płynąc życie

Zdrojem wesela bez końca,

Dzien rozpoczniemy o świcie,

A noc o zachodzie słońca;

Wśród swobody i ochotv

Słodsze taiti sny i pieszczoty!

Porzućmy, droga, światowe próżności!

Poła i gaje sa pełne miłości.

Latem żniwo, radość szczera!

Żniwiarze suną po roli,

Uboga za nimi zbiera

Kłos, zostawiony niedoli.

Ile tu snopów pachnących?

Ile całusów gorących

Porzućm)r, droga, światowe próżności

Pola i gaje są pełne miłości.

Potem jesień słodkie dary

Niesie, kosze pełne wina.

Raduje sio dziadek stary.

Zbiegłą młodość przypomina.

Wspomnienie nui picis rozgrzewa,

Miłość dawnych lat opiewa...

Porzućmy, droga, światowe próżności!

Pola i gaje są pełne miłości.

Pójdziemy nad modre wody,

Nad dymiący jar głęboki.

Co ea czary! jakie chłody!...

Tam widząc twe chwiejne kroki

Powiem: „Usiądźmy nad rzeką...

Mech tak miękki!... świat daleko!...

Porzućmy, droga, światowe próżności!

Poła i gaje są pełne miłości.

Zatem żegnajmy ułudy

I blaski wielkiego miasta,

Gdzie, jak grzyby, rosną cudy,

Lecz gdzie czułość nie wyrasta.

Chodźmy tam, gdzie nie zawita

Nigdy do nas zawiść skryta!...

Porzućmy, droga, światowe próżności!

Pola i gaje są polne miłości.

Szczęście.

Czy ty je widzisz: Tam w mglistej dali,

Tam w mglistej dali, nadzieja powie,

Jak mu głęboki ukłon oddali:

Bogactwo, nędza, wdzięki, królowie:

Widzisz? to szczęście, nadzieja powie.

Ach! spieszmy, spieszmy, byśmy je schwytali

Tam w mglistej dali, tam w mglistej dali.

Czy ty je widzisz: tam w mglistej dali,

Tam w mglistej dali, wśród zieloności:

Ach! ono wierzy w trwałość korali

Lubych usteczek, w wieczność miłości!

Jakie to szczęście wśród zieloności!

Ach! spieszmy, spieszmy, byśmy je chwytali

Wśród zieloności, tam w mglistej dali.

Czy ty je widzisz? tam w mglistej dali,

Tam w mglistej dali, tam u bankiera:

Co za kadzidła każdy nui pali,

Co za oklaski zewsząd odbiera!

jakie to szczęście tam u bankiera!

Ach! spieszmy, spieszmy, byśmy je schwytali

Tam u bankiera, tam w mglistej dali.

Czy ty je widzisz? tam w mglistej dali.

Tam w mglistej dali, wpośród żołnierzy?

Jacy to oni świetni, wytrwali,

Zda im się ziemia do nich należy...

Jakie to szczęście wpośród żołnierzy!

Ach! spieszniy, spieszniy, byśmy je schwytali

Wpośród żołnierzy, tam w mglistej dali.

Czy ty je widzisz? tam w mglistej dali,

Tam w mglistej dali, na tym okręcie?

Jak się kołysze na modrej fali,

Jak z gniew nem morzem walczy zacięcie!

Jakie to szczęście być na okręcie!

Ach! spieszmy, spieszniy, byśmy je schwytali

Tam na okręcie, tam w mglistej dali.

Czy ty je widzisz? tam w mglistej dali,

lam w mglistej dali, w uroczej Azji?

Gdzie berłem króla jest miecz ze stali,

Który mu służy w każdej fantazji!

Jakie to szczęście w uroczej Azji!

Ach! spieszmy, spieszmy, byśmy je schwytali

W uroczej Azji, tam w mglistej dali.

Czy ty je widzisz: tam w mglistej dałi,

Tam w mglistej dali, tam w Ameryce?

Gdzie pod drzewami pozasiadali

Król z luciem radząc o republice:

Jakie to szczęście tam w Ameryce!

Ach! spieszmy, spieszmy, byśmy je schwytali

Tam w Ameryce, tam w mglistej dali.

Czy ty je widzisz: tam w mglistej dali,

Tam w mglistej dali, wpośród obłoków!

Lecz człowiek już się na zawód żali,

Ho sio zestarzał wśród tylu kroków.

Dzieci! ach! spieszcie do tych obioków,

Byście tam szczęście, ach! szczęście schwytali!

am wśród obłoków, tam w mglistej dali.

ZCZĘŚCIE

bzczeście! czyż sie nigdy z toba

Nie spotkawszy, opuszczony

Mam umrzeć: rzekł raz choroba

Tknięty w szpitalu uczony.

Wtem, widziadło go dotyka;

— Jam szczęście. Nie wiedząc o tem,

Często taki mnie spotyka,

Co mnie szuka w kole złotem.

Wspomnij wioskę, nabożeństwa,

Józię, co cię tak kochała...

Tom ja było; lecz małżeństwa

Zlekka sie młodość niestała.

Ulubieniec wielkiej pani

Jedwabiom składałeś wieńce,

Porzuciłeś wtedy dla niej

Szczęście w wełnianej sukience.

Tom ja było: ciotka mila,

Co cię znała od kołyski

I konając zaleciła

Pracę i uczciwe zyski.

Każdego stanu i wieku

Praca — mówiła — zaleta...

Bądź użytecznym człowieku!

Wolałeś zostać poeta!

A ów starzec pełen cnoty,

Co, gdy ci ciężka niedola

Zniżyła natchnień poloty,

Oddawał córkę i poła?

To szczęście chciało ci brzemię

Życia zdjąć, osłodzić dolę;

Mówiło — „Uprawiaj ziemię!"

Ty rzekłeś — „Oświecać woię".

Sława szła nie twymi szlaki.

Ja w kąciku siedząc skromnie,

Nierazem dawało znaki,

Wierz mi, byś się zbliżył do mnie.

Błędom twym nie było końca,

I mijałeś mnie zbyt dumny,

Goniłeś za blaskiem słońca

Dosiągłeś szpitalnej trumny. —

Prawda, rzecze człowiek, święta:

Nieraz spotykałem ciebie,

I jak żebraka natręta,

Odpychałem precz od siebie.

Dziś pragnę złożyć jedynie

Życia cierniowa koronę...

Żeś jest w ostatniej godzinie,

Szczęście! badź błogosławione!

USTRONIE PRZYJA?NI.

Cztery ach! bóstwa panują na ziemi:

Miłość, Interes, Hymen i Swawola;

Radaby przyjaźń połączyć sie z niemi,

Lecz jakaż biedna jej rola:

Gdy rozkosz zmysły naszemi owłada.

Rozsądek wtedy zostaje na stronie,

I wnet swawola najpierwsza napada

Przyjaźni ciche ustronie.

Przybywa miłość, słodka i zdradliwa;

Najmilszą dla niej igraszką — łudzenie;

Cóż bo na świecie wiecznotrwałem bywar

Przyjaźni! dawaj baczenie!

Zazdrosne bóstwo to, gdy W swoje kleszcze

Pochwyci, żadnej nie ufaj obronie;

Dajesz mu wszystko, ono chce mieć jeszcze

Przyjaźni ciche ustronie.

Nadchodzi Hymen. Gdy miną pieszczoty,

Przyjaźńby z niego powinna wykwitać,

Lecz niesie z sobą troski i kłopoty. ..

O resztę nie ma co pytać.

Oprócz rachunku niewiele już czuje;

Przed Interesem uchyla swe skronie,

A ten, natychmiast wszechwładnie zajmuje

Przyjaźni ciche ustronie.

Pod twojem skrzydłem nigdy nas nie zbrudzą

Ani Interes ani też Swawole;

Ty, gdy nas Miłość wraz z Hymenem łudzą

Łagodzisz okrutne boie.

Niech te dwa bóstwa tam, gdzie zapanują,

Podadzą sobie bratniej zgody dłonie,

Ale niech zawsze, zawsze niech szanują

Przyjaźni ciche ustronie!

Wiele miłości.

Choć rozum gani zachcianki,

Zbierałbym a zbiera! złoto,

Leczbym je u stóp kochanki

Rozesłał z cała ochota.

Spełniać mej Józi życzenia

Byłbym zawsze w gotowości...

Ja nie mam, nie mam skąpstwa i cienia,

Ale mam wiele, wiole miłości.

Pragnąłbym natchnionym zostać,

By Józie unieśmiertelnię;

Śpiewając tylko Jej postać,

Mógłbym się chwalą napełnić,

Może Jej imie, łaskawy

Los da poznać potomności...

Ja nie mam, nie mam pragnienia sławy,

Ale mam wiele, wiele miłości.

Gdybym, gdybym zasiadł kied

Na złotym królewskim tronie,

Cala moją władzę wtedy

Złożyłbym w mej Józi dłonie.

Ach! jakby wszystkie dokoła

Kłaniały się jej wielkości!...

Ja nic mam, nie mam dumy ach! zgoła,,

Ale mam wiele, wiele miłości.

Lecz mnie Józia moja kocha;

Vo cóż żądza mnie ożywia?

Wszystko w świecie mara płocha.

Jedna miłość uszczęśliwia!

Więc, gdy los na mnie łaskawy.

Moge się oddać radości...

Ja nic mam władzy, złota ni sławy,

Ale mam wiele, wiele miłości.

Do ukochanej przyjaciołki.

Za lat niewiele, ideale drogi.

Za lat niewiele ustąpię ze świata...

Goryczą trując serce, los złowrogi,

Biczem zgryzoty pędzi moje lata.

Ty pozostaniesz, droga! Choć wspomnienie

Niech mnie od Ciebie nigdy nie oddziela;

T gdy wieczorne zapadają cienie.

Powtarzaj piosnki twego przyjaciela!

Gdy kiedyś ludzkie beda śledzić ocaiy

Rozkosznych rysów, które mnie natchnęły,

Gdy pokolenie nowe Cię otoczy,

Ciekawe wiedzieć, zkąd sio pieśni wzięły?

Powiedz mu moja miłość, udręczenie,

Moje rozpacze i moje wesela.

I gdy wieczorne zapadają deme,

Powtarzaj piosnki twego przyjaciela!

Spytają, czylim miał duszę wspaniałą,

Czym był uczynny, czym nie zranił kogo?

Powiedz: „Miał serce, co kochać umiało,

A pamięć jego dziś mi jeszcze drogą."

Powiedz, że smutek, zapal, uniesienie

Umiał on łączyć z dźwiękami wesela...

gdy wieczorne zapadają cienie,

Powtarzaj piosnki twego przyiaciela!

Gdy przypominać będziesz Polski dzieje,

Powiedz, żem śpiewał jej synów, jej niwy,

Żale, męczarnie, chwałę i nadzieję,

Żeby pocieszyć mój kraj nieszczęśliwy.

Powiedz: .,On śpiewał, że wielkie cierpienie

I wielkiej siły zarazem udziela..."

gdy wieczorne zapadają cienie,

Powtarzaj piosnki twego przyjaciela!

O droga moja! gdy Ci moją sławą

Przyniosę kiedy jaką miłą chwilę.

Gdy dłonią twoją będziesz tak łaskawą

Zawiesić kwiatek na mojej mogile;

Ku lepszym światom zwróć twoje spojrzenie.

Tam żadnem prawem Bóg już nie rozdziela.

gdy wieczorne zapadają cienie,

Powtarzaj piosnki twego przyjaciela!

Mój ogród.

Długie godziny na cichej rozmowie

"Gdy spędzam z Tobą, miłosierny Boże!

Zawsze mi Twoja dobrotliwość powie

Coś, co biednego rozweselić może.

Raz smutny zwierzyć Mu się ośmieliłem,

Że mi do rymów brakuje natchnienia,

Że już sześćdziesiąt lat tutaj przeżyłem.

Czemże ozdobie ostatki istnienia?

Winem bym umysł może rozweselił,

Bóg dla użytku oddal je człowieka,

Lecz eo ja pocznę z tem, eo mi udzielił,

Gdy wszyscy moi odemnie zdaleka?

Daremnie jeszcze serce moje wzdycha.

Na miłość przeszła, niestety! już pora;

Dla mnie ta lilja wykwita t kielicha

Na niedostepnem wybrzeżu jeziora.

Słuchaj nas! —mówią ludzie dobrej chęci —

Wszystkie twe pieśni, pomimo ich dzielność,

Pójdą w niepamięć — pracuj — i pamięci

Twojej zapewnij pracą — nieśmiertelnie.

Lecz mnie już sława niewiele obchodzi,

Ambicja we mnie wygasła — nie żyje;

Jam jako zegar, który jeszcze chodzi,

Ale już godzin oddawna nio bije.

Cichy .spoczynek ua ziemskim padole

To moja przyszłość. Niewiele mi trz.eba.

Lecz daj mi Boże! dawnych mędrców dolę:

Pustelnikowi okruszyno chleba.

Ty dobry Boie! wiesz, jak jest daleka

Od mego serca wszelka myśl zdradziecka...

Znasz duszę moją! Jam biedny kaleka!

)aruj zabawkę dla starego dziecka!

Gdy rzekłem: Widzę, jak wkoło mnie wschodzą

Drzewa i kwiaty, zioła, trawy, kłosy, ,

Jak znowu kwiaty nowe kwiatki rodzą,

I. iskrzą w słońcu brylantami rosy.

Cichą dolinę sprawiam dłońmi memi.

Jak ona pięknem wspaniałem bogata!...

Bóg chce, bym z tego tu zakątka ziemi

Raj sobie stworzył na me stare łata.

Drzewa i kwiaty! mnóżcie woń i cienie

Tu, gdzie się mego życia kończy droga;

A ty, wśród listków co miewasz schronienie

Ptaszyno! śpiewaj o dobroci Boga!

Córka szatana.

W pysznej komnacie książęcej,

Przy pani pobożnej szczerze

Sto lat już temu i więcej,

Siwy mnich mówi pacierze.

Wtem jasność bije mu z czoki

I starzec rozpromieniony,

W nadziemskim zachwycie wola:

„Wielki Hoże! on zbawiony.

Kto taki? zapyta pani;

— Szatan, moja córko droga

Wraca z piekielnych otchłani

Na łono dobrego Boga.

Chrystus jady zakażone

?miji przemienił w słodycze,

Prawo miłości pomszczone,

Sam Bog rozjaśnił oblicze.

Właśnie niebo mi odkryło,

Że szatan raz, uwiódł skrycie

Dziewcze, co go uczyniło

Ojcem i skończyło życie.

On ojcem! córki do tego!

Bierze ja ze złością wściekła,

„Majątku cząstkę mojego,

„Mówi, odziedziczysz — piekło."

Lecz dziecie doń sie uśmiecha...

Wzruszył się. „O ty! tyranie,

Rzekł, czyżby mogła pociecha

„Osłodzić moje wygnanie?

„Lecz choćby i twoje gniewy

„Były mi litościw szemi,

„Jak ocalę córkę Ewy

„Na splamionej przez nas ziemi?"

„Co? łza w oku mi sie kreci?

„Płakać niewolno mi przecię;

„Gdybym miał pacierz w pamięci,

„Zmówiłbym go za to dziecię.

Jeśli ci mało mej kary

„Ty! potężny tam, na niebie,

„Pchnij mnie głębiej w pieklą żary,

„Lecz weź me dziecko do siebiez

„Nie — on niewinnych nie karze,

„Mali w niebie laskę mają.

Dziecię niosą przed ołtarze

I Marji mu imię. dają.

Wzrasta wśród cnotliwych ludzi,

Bo na tem zna sie, niestety!

Szatan, co ohydnie brudzi

Tak często serce kobiety.

Szatan piekłu wiarołomny

Codzień u swej Marji bywa;

czuje, na nic niepomny,

Że miłość pierś mu rozrywa.

Nie śmie dzielić jej pieszczoty.

Żeby nie zarazić grzechem,

Wie, jak kwiaty czystej cnoty

Więdną pod jego oddechem.

Marja już królową jego;

Panuje łagodną cnotą.

Modli sie za ojca swego.

Dzieli biednym jego złoto.

Rozkosze mu ukazuje

Z podania nieszczęściu reki

I sprawca łez naszych, czuje

Ziemskie boleści i meki.

Dziewica — czysta i święta

Staje u stołu Pańskiego;

Szatan drży o nia — pamięta,

Że to córka — upadłego.

By jej przed nim nie zakryli

Wbiega pod organu cienie,

Który szle w tej samej chwili

Niebu głębokie westchnienie.

A skoro już Marja mila

Przyjęła chleb odkupienia,

Szatan harmonje zsyła

Po nad kościelne sklepienia.

Organ tak nadziemskie tony

Zanosi do nieba w darze,

?e i anioł rozrzewniony

Zstępuje aż na ołtarze.

Ale wystawa kościoła,

Dziewczę nadto rozpłomienia;

Marja blednie... chyli czoła...

Biedną — zabiły wzruszenia. *)

Upada ojcu w ramiona,

Szatan dzieli ludzkie dole,

Jego dusza zrozpaczona

Odczuwa śmierć i jej boie.

Nie wskrzeszają żadne siły

Ale pierwszy raz, cierpienia

Szatana coś zaważyły

Na szali jego zbawienia.

Srogie szarpią go katusze,

I wielka ogarnia trwoga ...

Wtem widzi jak Marji duszę

Anieli niosą do Boga.

Jeśli, żem jej ojcem, Panie!

„Zataisz, bądź pochwalony!

*) We Francji pierwsza komunja obchodzona bywa z nad

zwyczajnym przepychem i ogromna wystawą.

Rzekł, i w piekielne otchłanie

Po wraca osamotniony.

Tam szatan swych towarzyszy

O kare za zdrady prosi;

straszne wyroki słyszy,

I straszne męki ponosi.

„Dla mnie, mówi, tylko twoja

„Świeci w niebie gwiazdka mala;

„Módl się za mną córko moja,

„Ty jedna coś mnie kochała."

Lecz Chrystus widzi z litością

Męczarnie i skruchę pieklą;

Serce mu wzbiera miłością

I łza mu z oczu pociekła.

I ta łza, krynica laski,

Przez niepoliczone słońca,

Po przez ciemności i blaski,

Po przez obszary bez końca,

Przez światy, których nic zliczy

Stworzone skinieniem Pana,

Ta łza niebiańskiej słodyczy,

Padła na serce szatana.

I nagle — postać obrzydła

Dawny kształt bierze na siebie

I jednym zamachem skrzydła

Zasiada aniołem w niebie.

Tam , pełna łask i miłości,

Jest już przy mm Marja mviii.

Tak świat od piekieł mściwości

Córka Ewy wybawiła.

Gdy tak zakończył mnich stary.

Dodał: „Świątobliwa pani,

„Piekła są wymiarem kary,

„Lecz i tam beda wybrani,

„Pójdę rzec sercom zwątpienia:

„Ze nawet szatani czai ni,

„Przez miłość — dojdą zbawienia;

„Ze niema wiecznych męczarni!"



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jules Verne Pierre Jean PL
Verne Juliusz Pierre Jean
Juliusz Verne Pierre Jean [pl]
Verne Juliusz Pierre Jean
Jean Pierre Vernant (Edyp bez kompleksu)
Dieta Protal PRZEPISY, ★ DIETY i spółka, Dieta Odchudzająca, Dukan Pierre
1. CHANU KOLOS + EGZAMIN - 1. Zakres rozumienia pojęcia kultura europejska w myśli Chaunu, chaunu -
kultura e by III rok, Jean Delumeau
Historia filozofii nowożytnej, 03. renesansowa filozofia przyrody, renesansowa filozofia przyrody -
Historia, Sartre, Jean-Paul Charles Aymard Sartre (ur
Piosenki legionowe, 05 Piosnka hułańska (nuty)
lit. romantyzmu, Charles Pierre Baudelaire, Charles Pierre Baudelaire (ur
polski-romantyzm bema rapsod piosnka2 smutno mi boze , "SMUTNO MI BOŻE" J
Historia filozofii nowożytnej, 31. Francois-Pierre Maine de Biran, Francois-Pierre Maine de Biran (1
TEATR - SEMESTR 2, Jean Racine - Fedra, Jean Racine

więcej podobnych podstron