Michal Blazejewski J R R Tolkien, Powiernik Piesni v 1 1


MICHAŁ BŁAŻEJEWSKI

J.R.R. Tolkien

Powiernik Pieśni

„... pieśni zjawiły się żywe wśród ludzi,

przyszły ze swej tajemniczej krainy

i w widomej postaci

chodziły w biały dzień po ziemi...”

„Dwie Wieże”

Andrzejowi Kowalskiemu & Tomaszowi Schrammowi -

głównym „winowajcom”

tej książki


1. Powiernik Pieśni

W biografii Johna Ronalda Reuela Tolkiena możemy odnaleźć kilka polskich akcentów.

Jego przodkowie ze strony ojca jakieś dwieście lat temu przywędrowali do Anglii,

najprawdopodobniej z terenów podległych ówczesnym władcom Polski. „Nie jestem

Niemcem - wspominał pisarz - choć mam niemieckie nazwisko [...], moje imiona są pochodzenia

hebrajskiego, skandynawskiego, greckiego i francuskiego. Poza nazwiskiem nie

odziedziczyłem jednak niczego z języka lub kultury, z którymi było ono u swych początków

związane, a po 200 latach »krew« Saksonii i Polski stała się prawdopodobnie mało

ważnym fizycznym składnikiem”1. Do sprawy swego pochodzenia powrócił kilka miesięcy

przed śmiercią w liście pisanym do wydawcy: „Nie rozumiem, dlaczego miałby Pan łączyć

moje nazwisko z tolk (`tłumacz' lub `mówca'). Jest to słowo pochodzenia słowiańskiego,

które zostało przyjęte przez litewski (tulkas), fiński (tulkki) i języki skandynawskie,

a w końcu przez Niemcy północne (język dolnoniemiecki) za pośrednictwem duńskiego

(tolk). Angielski nigdy go nie przejął”2. Poznał język polski (obok wielu, wielu innych),

ale własnych umiejętności w posługiwaniu się nim nie oceniał wysoko. I wreszcie -

oboje z żoną zostali pochowani blisko polskich grobów w wydzielonej rzymskokatolickiej

kwaterze cmentarza Wolvercote w Oxfordzie. Można jeszcze doszukać się kilku słowiańskich

akcentów w nazwach występujących w jego książkach.

Przesadą byłoby twierdzenie, iż obecność tych akcentów może mieć jakieś większe

znaczenie dla badaczy tekstów Profesora. Przywołuję te informacje nie w ramach jeszcze

jednej akcji „X a sprawa polska”, ale po to, żeby pokazać, jak krętymi drogami chadzają

losy wielu osób i książek i jak z tego „przekładańca” powstaje coś, co zachowuje swoistą

„wielość w jedności”.

Dla przodków Tolkiena ta „wielość” przybierała oczywiście formy bardziej „zachodnie”,

podporządkowane w dodatku konwencjom charakterystycznym dla życia wiktoriańskiego,

niezbyt zamożnego mieszczaństwa. Według rodzinnej tradycji Tolkienowie przywędrowali

na Wyspy Brytyjskie z kontynentu, a towarzyszyły temu romantyczne historie

miłosne, tajemnicze i dramatyczne wydarzenia polityczne, zmuszające uciekinierów do

pozostawienia pokaźnych majątków „gdzieś w Europie”. W nowym miejscu zamieszkania

trzeba było dawne rodowe ambicje połączyć z koniecznością pracy. Z czasem rodzina do-

1 Za: Przeczytaliśmy dla was - J. R. R. Tolkien: The Monsters and the Critics and

Other Essays. Edited by Ch. Tolkien. Londyn 1983, s. 170. Omówienie książki i przekład

fragmentu - M. G., „Gwaihir” 1985, nr 2, s. 5.

2 J. R. R. Tolkien: Listy Profesora. Przeł. A. Sylwanowicz. „Gwaihir” 1985, nr 2, s. 12.

robiła się nawet warsztatu wytwarzającego fortepiany - w momencie narodzin J. R. R.

Tolkiena także i te sprawy należały do przeszłości, a teraźniejszość była raczej skromna.

Podobnie egzystowali Suffieldowie - rodzina ze strony matki. Dziadek przyszłego pisarza

zarabiał jako komiwojażer, a niezbyt bogate życie ubarwiały opowieści o „herbowych”

przodkach, lordowskich tytułach i innych dowodach minionej świetności, wśród

których fakt „zasiedzenia” Suffieldów na Wyspach bywał koronnym argumentem w dyskusjach

o mezaliansie ich córki Mabel. Dla Suffieldów Tolkienowie długo pozostawali

tylko zwyczajnymi imigrantami „z jakichś Niemiec”.

Rodzice pisarza poznali się w rodzinnym Birmingham i po paru latach nieoficjalnej

znajomości (ze względu na wymienione już powyżej zastrzeżenia) uzyskali wreszcie zgodę

na zaręczyny, a później i przyzwolenie na ślub. Ojciec J. R. R. T., Arthur Tolkien, próbował

początkowo pracować w Banku Lloyda, a potem przeniósł się do Południowej

Afryki, gdzie możliwości finansowej stabilizacji były mimo wszystko większe. Został nawet

szefem oddziału banku w małym miasteczku Bloemfontein. Oddział Banku Afrykańskiego

konkurować musiał z prężnym Bankiem Narodowym - zawodowy sukces Arthura

Tolkiena uzależniony był więc głównie od jego obrotności i pomysłowości. Arthur wierzył

w swoją dobrą gwiazdę - w początkach 1891 roku sprowadził swoją narzeczoną, a ich

ślub odbył się w Kapsztadzie w połowie kwietnia.

John Ronald Reuel Tolkien urodził się 3 stycznia 1892 roku, a w kilkanaście miesięcy

później - 17 lutego 1894 roku - przyszedł na świat Hilary Arthur Reuel. Dzieci chowały

się dobrze - niemniej niedogodności klimatyczne, ekonomiczne i polityczne skłoniły Mabel

do wyjazdu z synami do Anglii. Powróciła do rodziców w Birmingham w połowie

1895 roku i oczekiwała na przyjazd męża. Rodzina jednak nie połączyła się - Arthur

zmarł 15 lutego 1896 roku i został pochowany w Bloemfontein.

Mabel mogła liczyć na procenty od ulokowanych w południowoafrykańskich kopalniach

kapitałów (a nie było tego wiele) i na skromną pomoc ze strony rodziny - swojej i

męża, głównie jednak - na własną wytrwałość i zaradność. Postanowiła sama zająć się

edukacją chłopców i trzeba przyznać, iż trafili oni na utalentowanego pedagoga. Synowie

okazali się również dobrymi uczniami — czteroletni John Ronald Reuel (dla rodziny -

Ronald) czytał już dość dobrze, a wkrótce poczynił znaczne postępy w pisaniu. Szczególnie

zainteresowała go kaligrafia, lubił także lekcje łaciny i angielskiego. Francuski nie pociągał

go zbytnio - być może gdzieś tu należy szukać źródeł późniejszej „gallofobii” Profesora.

Nie osiągnął sukcesów w nauce muzyki - lubił jednak rysunki, lekcje botaniki,

wyprawy do parku i bezpośredni kontakt z przyrodą. Drzewa stały się jego prawdziwą,

wielką miłością na całe długie życie. Dużo czasu poświęcał lekturze - tak rodziły się

pierwsze fascynacje opracowaniami dawnych mitów i ludowych baśni. Nie lubił baśni

Andersena - intrygowały go natomiast legendy arturiańskie i opracowania starych nordyckich

sag o smokach i bohaterach, opublikowane przez niezmordowanego Andrew

Langa3.

W życiu młodej wdowy i jej synów bardzo duże znaczenie miała religia. Przeżycia i

rozmyślania doprowadziły Mabel do postanowienia, które zaważyło na kontaktach jej i

synów z rodzinami Tolkienów i Suffieldów. Mabel postanowiła przejść na katolicyzm i po

kilku miesiącach przygotowań ona i jej siostra, May Incledon, zostały przyjęte do „papieskiego”

kościoła. Dla Suffieldów-metodystów i Tolkienów-baptystów było to szokiem.

Sytuacja odbiła się na finansach wdowy - rodzina cofnęła jej swą pomoc. Te przeciwności

umocniły ją tylko; na przekór wszystkim i wszystkiemu zaczęła wychowywać w wierze

katolickiej obu chłopców. Nowa sytuacja finansowa zmusiła ją jednak do szukania tańsze-

3 Andrew Lang (1844-1912), szkocki pisarz i badacz, zajmował się m.in. mitem i baśnią

ludową, opublikował serię książek z opracowaniami różnych baśni.

go mieszkania - do tej pory wynajmowali dom na przedmieściu. Po paru takich przeprowadzkach

znaleźli się w dzielnicach niewiele lepszych od slumsów. Początkowo Ronald

mógł uczyć się w wymarzonej szkole Króla Edwarda (kiedyś uczył się tu jego ojciec, w

ogóle była to szkoła „z tradycjami”), potem jednak należało znaleźć tańsze miejsce edukacji.

Dużą pomoc wdowie i chłopcom okazał wtedy jeden z duchownych pobliskiego Oratorium4,

czterdziestoparoletni ojciec Francis Xavier Morgan, pół-Walijczyk, ćwierć-Anglik i

ćwierć-Hiszpan. Niekonwencjonalny, bezpośredni, hałaśliwy i wylewny, szybko stał się

przyjacielem całej rodziny.

Niski poziom nauczania w nowej szkole zmobilizował Mabel i Ronalda do ubiegania

się o stypendium, które mogłoby umożliwić chłopcu powrót do szkoły Króla Edwarda.

Ronald uczył się dobrze, interesowała go literatura i języki obce, a postępy w nauce bardzo

cieszyły jego matkę.

Wiosną 1904 roku Mabel trafiła do szpitala - rozpoznano cukrzycę. Stan ówczesnej

medycyny nie gwarantował wyleczenia. Zmarła 14 listopada, a przed śmiercią wyznaczyła

ojca Francisa na opiekuna chłopców. Spadek, który im pozostawiła, nie był duży - 800

funtów zainwestowanych w Południowej Afryce. Ojciec Morgan przy całym swoim bezpośrednim

sposobie bycia okazał się dobrym strategiem - udało mu się ułagodzić zmobilizowane

śmiercią Mabel obie rodziny (mówiło się o obaleniu testementu i odebraniu „papiście”

opieki nad sierotami) i zapewnić dzieciom znośne warunki nauki i mieszkania. Nikt

im już jednak nie mógł zastąpić matki - opiekun, ciotki, gospodynie kolejnych mieszkań

będą dawać dorastającym chłopcom tylko to, co zapewnia egzystencję i przygotowuje do

przyszłego życia w społeczeństwie. Życie z matką, mimo wielu finansowych niedogodności,

przynosiło radość i ciepło, obfitowało w odkrycia nowych opowieści, książek, pozwalało

na odmienny od „szkolnego” kontakt z obcymi językami, łączyło także fascynację

religijną z osobistym stosunkiem do matki. Okres ten został dramatycznie zamknięty, ale

to najprawdopodobniej on w dużym stopniu uformował osobowość przyszłego pisarza.

Bracia zamieszkali teraz u jednej z dalszych krewnych. Chodzili do tej samej szkoły

Króla Edwarda i dużo czasu spędzali w Oratorium. Służyli do mszy, rozmawiali z opiekunem,

jadali tu posiłki i bawili się z kuchennym kotem. Ronald miał 13 lat, Hilary -11.

W szkole Ronald mógł rozwijać swoje językowe uzdolnienia. Uczył się łaciny, greki,

francuskiego i niemieckiego. Powoli te zainteresowania j ę z y k a m i przeradzały się w

zainteresowania f i l o l o g i ą. Dzięki sporej bibliotece szkoły, dzięki dobrym pedagogom,

wreszcie dzięki przyjaźniom z kolegami o podobnych zamiłowaniach bardzo szybko

dotarł do starych tekstów literackich. Zetknął się z oryginalną wersją staroangielskiego

poematu „Beowulff”5, z „Opowieścią o Sir Gawenie i Zielonym Rycerzu”6 i z „Poematem

o Perle”7. Pojawiać się zaczęły również książki z kręgu językoznawstwa - dotarł do pod-

4Oratorium Birmingham związane jest ściśle z osobą Johna Henry'ego Newmana (1801-1890), angielskiego

teologa i myśliciela, którego przejście na katolicyzm odbiło się szerokim echem w życiu intelektualnym

Anglii. Skupił wokół siebie społeczność świecką i duchowną. Przed śmiercią otrzymał godność kardynała.

Jego liczne pisma publikowane są nadal, także w Polsce.

5 „Beowulf'”, anonimowy poemat bohaterski, pochodzący najprawdopodobniej z VII wieku, zapisany

znacznie później. Jest najstarszym zachowanym w całości eposem, przedstawiającym pogański świat; pochodzi

z kręgu staroangielskiej literatury. Zmodernizowaną wersję tekstu, w tłumaczeniu A. Przedpełskiej-

Trzeciakowskiej, wydano w Polsce w 1966 roku.

6 „Sir Gawen i Zielony Rycerz”, romans rycerski z XIV wieku, należący do opowieści

o Rycerzach Okrągłego Stołu. Oryginał był wielokrotnie adaptowany przez różnych autorów,

m.in. przez Rogera Lancelyna Greena, biografa Lewisa.

7 „Poemat o Perle”, najprawdopodobniej pochodzący z tego samego okresu, co „Sir

Gawen” (i być może nawet tego samego autorstwa). Uważany za wybitne osiągnięcie śre- dniowiecznej literatury angielskiej. Łączy w sobie elementy mistyki z tematyką bliską

„Trenom” Kochanowskiego. Być może stąd przejął Tolkien koncepcję baśni jako „pocieszenia”.

ręcznika języka anglosaskiego, poznał także nieco walijski i staronordycki. W tym okresie

jego umiejętności językowe zaczynały znacznie przekraczać wymagania stawiane

uczniom.

Wtedy też, początkowo na zasadzie dziecięcych zabaw, pojawiają się próby tworzenia

„prywatnych” języków. Będą one jeszcze bardzo proste, z czasem jednak staną się „pełnoprawnymi”

tworami, będą miały własne słownictwo, ciekawą wymowę, bogatą składnię.

Najpierw pojawi się „animalic” - język wymyślony przez kuzynki Ronalda, a potem

przez niego przejęty i udoskonalony. Potem będzie „nevbosh” - na tyle sprawny, iż można

było pisywać limeryki w tym języku. Potem pojawił się „naffarin”, czerpiący dużo z hiszpańskiego,

a raczej z Tolkienowskiej chęci zgłębienia tego języka. Wielkim przeżyciem

stało się spotkanie z „Podręcznikiem języka gockiego” Josepha Wrighta. Od tej pory zabawa

zaczęła nabierać cech poważnych badań językoznawczych - Ronald uczył się rekonstruowania

form językowych wymarłych języków gockich, a jednocześnie udoskonalał

próby tworzenia własnych języków. Próbował także stworzyć odpowiednie „pismo” i graficznie

opracować kształt każdej głoski. Zaprzyjaźnił się z Christopherem Wisemanem.

Różniły ich przekonania religijne (ojciec przyjaciela był duchownym-metodystą), łączyły

zamiłowania językowe (Wiseman interesował się hieroglifami), sportowe (rugby!) i to

coś, co sami nazywali specyficznym poczuciem humoru.

W tym samym mniej więcej czasie, po kolejnej przeprowadzce do nowej kwatery, w

otoczeniu Ronalda pojawia się osoba, która zmieni całe jego późniejsze życie. Edith Bratt

była starsza od Ronalda o trzy lata i - podobnie jak on - była sierotą, którą opiekunowie

„upchnęli” w wynajętym przy jakiejś rodzinie pokoju. Miała spore uzdolnienia muzyczne,

grała na fortepianie i marzyła o karierze pianistki. Dziewczyna miała niewielki kapitalik i

jej opiekunowie nie widzieli powodu, żeby muzykowaniem musiała zarabiać na życie.

Ronald i Edith często spotykali się ze sobą - zbliżyła ich do siebie sytuacja rodzinna, jako

że oboje byli sierotami, ich ojcowie umarli bardzo dawno i wychowywały ich same matki

(dopiero później Ronald dowiedział się, że Edith była dzieckiem nieślubnym). Z rozmów

zrodziła się pewna zażyłość, a ułatwiło ją to, że mieszkali w tym samym domu i wynajmowali

pokoje u tej samej rodziny. Od zażyłości przeszło do fascynacji, od fascynacji -

do zadurzenia. Wkrótce sprawa dotarła do ojca Francisa a ten zażądał zerwania znajomości.

Uważał, że różnica wieku i wyznania, a także konieczność kontynuowania nauki przez

Ronalda, są wystarczającymi powodami do przerwania tego młodzieńczego romansu. Ronald

miał już wtedy szesnaście lat, Edith - dziewiętnaście, ale w świetle ówczesnych praw

nie mogli jeszcze sami o sobie decydować. Ronald zgodził się z wolą opiekuna, spotkania

jednak odbywały się nadal. Młodzi starali się zachować to w tajemnicy - ale to się nie

udało.

Zgodnie ze swoimi zainteresowaniami i zgodnie z planami opiekuna Ronald miał ubiegać

się o przyjęcie na studia. Nie posiadał jednak wystarczającego zabezpieczenia finansowego

- należało więc próbować zdobyć stypendium (niezamożna młodzież często korzystała

z tej formy pomocy). Pierwszy wyjazd do Oxfordu w 1909 roku zakończył się

niepowodzeniem. Mógł oczywiście ubiegać się o stypendium w roku następnym - byłaby

to jednak już ostatnia jego szansa. W tej sytuacji należało więc solidniej przyłożyć się do

nauki w szkole.

Ktoś „życzliwy” znowu widział oboje młodych w jakiejś herbaciarni i ojciec Francis

postawił teraz sprawę ostro: do uzyskania pełnoletności, tj. do ukończenia 21. roku życia

Ronaldowi nie wolno spotykać się z dziewczyną i nie wolno kontaktować się z nią w jaki-

kolwiek sposób. Młodzi jednak spotykali się nadal. Opiekun Ronalda nazwał to dowodem

wyjątkowej głupoty i złej woli. W końcu Edith postanowiła wyjechać do Cheltenham.

Przez najbliższe cztery lata nie mogli utrzymywać ze sobą żadnego kontaktu. Rozłąkę z

ukochaną Ronald przeżył boleśnie - a może był to tylko przejaw młodzieńczej egzaltacji?

Poważnym błędem ojca Francisa było rozdzielenie młodych, niewinne zadurzenie

przekształciło się bowiem w wielką miłość - przynajmniej ze strony Ronalda. Edith w

nowym otoczeniu czuła się dobrze, udzielała się w kościele parafialnym, nawiązywała

znajomości i coraz mniej wierzyła w miłosne zapewnienia młodego chłopaka. Dla niego

zaś zdobycie dziewczyny stało się sprawą ważną. Chciał na nią zasłużyć, uważał ją za ideał

swego życia, za osobę godną wszelkich poświęceń.

Pewne ochłodzenie stosunków z opiekunem wynagradzał sobie Ronald ożywieniem

kontaktów z rówieśnikami. Zauważmy jednak, że ani koledzy i przyjaciele ze szkoły, ani

rodzina - bliższa czy dalsza - dosłownie nikt postronny nie znał historii romansu Ronalda

i Edith. O całej sprawie wiedział jedynie ojciec Francis.

Szkoła Króla Edwarda była zwyczajną „dzienną” szkołą, z dobrą tradycją i przyzwoitym

poziomem. Nie było tu atmosfery szkół „dla lepszych sfer”, z pretensjami i internatami,

gdzie niejednokrotnie dziecięce fascynacje kolegami nabierały posmaku homoseksualizmu.

Szkoła Ronalda była oczywiście szkołą wyłącznie męską i w takim otoczeniu Ronald

przebywał w czasie nauki u Króla Edwarda i potem w Oxfordzie. W wieku, w którym

wielu młodych odkrywa uroki towarzystwa płci przeciwnej, on musiał w imię „wierności

Edith” - odłożyć wszelkie myśli o romansach i flirtach z siostrami czy kuzynkami swoich

kolegów. Wszystkie radości i odkrycia najbliższych trzech lat — a były to lata równie inspirujące

jak te spędzone z matką - dzielił nie z Edith, ale ze swoimi rówieśnikami. Polubił

wtedy te intelektualne spory w męskim gronie, a podział na „prywatność serca” (dzieloną

z Edith) i „prywatność intelektu” (dzieloną z kolegami) pozostanie w jego życiu już

na stałe.

W szkolnym życiu Ronalda (a była to ostatnia klasa) wydarzy się jeszcze coś znaczącego.

Z grupy osób zajmujących się szkolną biblioteką wyłoni się T. C., B. S. - Klub Herbaciany,

Towarzystwo Barrowian (od „Barrow's Stores” - herbaciarni przy Corporation

Street). Obok Ronalda i nieodłącznego Christophera Wisemana w klubie znalazł się syn

dyrektora szkoły, Robert Quilter Gilson, i najmłodszy z tej czwórki - Geoffrey Bach

Smith. Wszyscy interesowali się literaturą, językoznawstwem, sztuką. Różne mieli w ramach

tych dziedzin upodobania, a z dzielenia się swoimi zainteresowaniami wyrosła

przyjaźń. Wpływali inspirująco na siebie, poszerzali krąg swoich lektur, dyskutowali godzinami

o wszystkim. Tego typu „paczki” nie były (i nie są) czymś nadzwyczajnym wśród

nastolatków, którzy dobrą naukę chcą łączyć z entuzjastycznym przeżywaniem intelektualnych

odkryć.

Szkoła dostarczała również możliwości uczestniczenia w Klubie Dyskusyjnym, pozwalała

redagować pisma, dawała okazję do przeżywania sportowych emocji (podczas

meczu rugby Ronald doznał kontuzji nosa i języka), ale dopiero T. C., B. S., mimo iż nie

był na miarę naszych Filomatów i Filaretów, dawał młodym ludziom poczucie pełni życia.

W grudniu 1910 roku Ronald jeszcze raz pojechał do Oxfordu i raz jeszcze przystąpił

do egzaminów. Tym razem powiodło mu się i uzyskał stypendium Exeter College. Nie

było ono zbyt wysokie - Ronald jednak liczył na pomoc ojca Francisa i swojej starej

szkoły.

Ostatni okres nauki u Króla Edwarda sprzyjał w tej sytuacji swobodnemu udzielaniu się

w różnych akcjach dyskusyjnych, literackich, sportowych i teatralnych. Ronald zagrał w

amatorskim przedstawieniu szkolnego teatru - jego aktorskie umiejętności były znaczne i

dziś jeszcze z archiwalnych taśm dochodzi do nas echo niebanalnych interpretacji.

Po pożegnaniu ze szkołą („Czułem się jak młody wróbel, którego wykopano z gniazda

na wysokiej gałęzi” - zanotuje później), podczas letnich wakacji, razem z Hilarym, przyszłym

farmerem, przyłącza się do grupy zaprzyjaźnionych osób i wyrusza na wycieczkę

do Szwajcarii. Będzie to jeden z nielicznych kontaktów z dalekim światem. Nigdy nie będzie

wiele podróżował. Z tego wojażu zachowa reprodukcję kiepskiego obrazu - zwykłą

kartkę pocztową z wizerunkiem „Ducha Gór”. Potem dopisze na kopercie z tą kartką:

„Zapowiedź Gandalfa...”

Ronald rozpoczął swoje studia w Oxfordzie jesienią 1911 roku. Była to uczelnia z tradycjami

- w dobrym i złym znaczeniu. Większość studiujących stanowili uczniowie z

bardzo zamożnych rodzin i to dla nich powołano kiedyś instytucję „służących”, dbających

o wygody swego pana. Studenci posiadali „własne” apartamenty (sypialnię i salonik),

„własnych” służących i - obok obowiązków - sporą ilość wolnego czasu. Barwne życie

studenckie pochłonęło Ronalda i na naukę - przynajmniej w początkowym okresie - nie

miał zbyt wiele czasu. Tu również grywał w rugby, dużo uwagi poświęcał klubom dyskusyjnym

(sam też założył własny klub) - wszystko to było oczywiście bardziej dorosłe i

bardziej „uczone”, ale ożywione prawie tym samym duchem co T. C., B. S.

Zamożniejsi studenci mogli sobie pozwolić na pewną bezkarność i studiowanie według

własnej fantazji i finansowych możliwości rodziców. Stypendyści musieli jednak pamiętać,

iż ich pobyt na uczelni nie jest tylko miłym spędzaniem czasu i że ze swoich obowiązków

należy się kiedyś rozliczyć. Ronald studiował filologię klasyczną a w ramach

dodatkowych zajęć chodził na konsultacje do wspomnianego już tu Josepha Wrighta8.

Wright umiał docenić językoznawcze zainteresowania Tolkiena, a także trafnie ocenić jego

rzeczywiste umiejętności. Ronald powoli uświadamiał sobie obszary własnej niekompetencji

- mimo to nie poniechał studenckich rozrywek. Wright zmobilizował go jednak

do skrupulatniejszej pracy nad „prywatnymi” językami. Materiał porównawczy był pod

ręką - biblioteka kolegium była dobrze zaopatrzona. Tolkien odnalazł kilka podręczników

języka walijskiego i przestudiował je dokładnie. Walijski stał się jego ulubionym językiem.

Potem sięgnął po gramatykę fińską i przypuścił szturm na oryginał „Kalewali”. Te

doświadczenia poszerzyły nie tylko jego wiedzę językoznawczą - w sposób już całkiem

świadomy zaczął interesować się mitami i starymi tekstami, które były przekazem tych

mitów. Uważał, iż gdzieś tam kryje się zgubione dziedzictwo Brytyjczyków, i już wtedy

zaświtała mu myśl, aby to dziedzictwo odtworzyć i przekazać współczesnym. Z fascynacji

walijskim i fińskim narodzi się kiedyś quenya i sindarin9.

Na polu naukowym Ronald nie odnotował jednak większych osiągnięć, zauważył nawet,

iż za mało przykładał się do pracy i będzie musiał sporo nadrobić, jeżeli chciałby w

przyszłości zająć się karierą naukową. Plany te jednak miały charakter równie mglisty, jak

i postanowienie poprawy. Zbliżał się bowiem okres wejścia w pełnoletność, kiedy można

było urzeczywistnić nareszcie inne, równie ważne pragnienie. W kilka minut po północy,

3 stycznia 1913 roku, Ronald napisał do Edith Bratt obszerny list i ponowił swoje wyznania

miłosne, a także małżeńskie obietnice. Odpowiedź przyszła szybko - Edith donosiła,

że zdążyła już zaręczyć się z bratem swej szkolnej przyjaciółki.

Ronald wsiadł w pociągi wyruszył do Cheltenham. Spotkał się z Edith 8 stycznia i tak

długo przekonywał ją o swoim uczuciu, iż dziewczyna zgodziła się wyjść za niego. O tych

8 Joseph Wright (zm. 1930), wybitny językoznawca z Oxfordu, poliglota, autor wielu

podręczników językoznawczych. Zaczynał jako samouk i pracownik fizyczny w foluszu.

W piętnastym roku życia sam nauczył się czytać i pisać.

9 Quenya - język elfów Wysokiego Rodu, mowa szlachetna, prastary język ukształtowany jeszcze w Valinorze,

przeniesiony potem do Śródziemia, tu z czasem zarzucony, pełniący funkcje mowy „odświętnej”

(Tolkien kreując go pamiętał o języku fińskim). Sindarin -wywodzący się z prastarej mowy elfów język

„codzienny”. Zwany też mową Elfów Szarych lub elfów z Baleriandu (fonologicznie bliski walijskiemu).

nieoficjalnych zaręczynach Ronald poinformował jedynie ojca Francisa. Reakcja kapłana

nie była entuzjastyczna - wydawał się jednak tolerować ten związek i można było nadal

liczyć na jego finansową pomoc.

Po powrocie do Oxfordu chłopak zabrał się do nadrabiania zaległości. Złożone przez

niego prace pisemne zostały ocenione bardzo wysoko. Na ten sukces w dużym stopniu

złożyły się efekty pedagogicznej działalności Josepha Wrighta, nie wolno nam jednak nie

doceniać osobistego zaangażowania i umiejętności Ronalda. Uczelnia dostrzegła talent

studenta, który kiedyś „wyłożył” się podczas pierwszego ubiegania się o przyznanie stypendium.

Ronaldowi zaproponowano przeniesienie się z filologii klasycznej na angielską.

Było to - jak zauważył przełożony kolegium bardziej zgodne z zainteresowaniami Tolkiena.

Ronald zgodził się i z początkiem letniego okresu nauki w 1913 roku zmienił kierunek

studiów.

Interesowały go zwłaszcza dawne dialekty zachodnich hrabstw środkowej Anglii: Często

musiał sięgać po zupełnie nowe dla siebie teksty, a każda taka próba przynosiła dalsze

inspiracje naukowe i literackie. Z poematu „Chrystus” Cynewulfa10 przemówiły do niego

stare pogańskie mity, ukryte pod szatą mistyki chrześcijańskiej. To stąd, z dwóch linijek

tego poematu, wyprowadził Ronald trop w kierunku mitologii Śródziemia: „Bądź błogosławion,

Earendalu, spośród aniołów najjaśniejszy, na świat posłany między ludzi...

Podobnych odkryć dostarczała mu lektura tekstów staroislandzkich: obu „Edd” - poetyckiej

(starszej) i prozatorskiej (młodszej)11. Pieśni o bohaterach, o bogach i początkach

świata, o walce dobra ze złem i o ostatecznej bitwie, po której być może odrodzi się nowy

świat. Te przedchrześcijańskie jeszcze mity, ukazujące świat pełen mądrości i tajemnic,

głęboko oddziałały na Tolkiena.

Po zaręczynach z Edith kwestia wyznania dziewczyny wielokrotnie była omawiana

przez narzeczonych. Dla Ronalda była to sprawa niezmiernej wagi, dla Edith - rzecz kłopotliwa.

Sądziła jednak, iż ten problem uda się załatwić bez rozgłosu i w ostatniej chwili

przed samym ślubem. Ronald był jednak stanowczy - dziewczyna ustąpiła i po przeprowadzce

do Warwick (tu nikt jej nie znał) rozpoczęła pobieranie nauk u jednego z katolickich

księży. Ronald tymczasem wyruszył do Francji z dwójką podopiecznych. Sama podróż

nie była przyjemna, jego zdanie o Francuzach nie było najlepsze, a i posada opiekuna

niezbyt mu się spodobała. Jesienią 1913 roku powrócił na swoją uczelnię. W Oxfordzie

pojawił się również G. B. Smith, a dwaj inni koledzy z T. C., B. S. - R. Q. Gilson i Ch.

Wiseman - rozpoczęli studia w Cambridge. Dopiero teraz i to bardzo oględnie - Ronald

powiadomił ich o swoich zaręczynach. Przyjęli to powściągliwie, Gilson jednak zauważył,

iż coś takiego, jak dotychczasowe T. C., B. S., już tak prędko się nie powtórzy...

Edith przyjęto do kościoła rzymskokatolickiego z początkiem roku 1914. Czuła się w

nowej wierze zagubiona i osamotniona, poza tym - znalazła się w nowym środowisku.

Częste i długie listy Ronalda irytowały ją trochę - narzeczony odrabiał korespondencyjne

zaległości i nie żałował opisów bujnego życia uniwersyteckiego. Ich spotkania ujawniały,

że muszą wykazać wiele wyrozumiałości i poświęcenia, jeżeli mają pozostać ze sobą na

stałe. Po wyjeździe Ronalda wszystko na odległość wracało do normy: on znowu pisał

płomienne listy, a ona starała się jakoś pogodzić z nową wiarą i z nową rolą - przyszłej

żony przyszłego naukowca.

10 „Christ” - mistyczny poemat z VIII w., opowiadający o Drzewie Krzyża i przynoszący wizje końca

świata i ostatecznego osądu rodzaju ludzkiego. Autorem tego tekstu (i innych o podobnym charakterze) jest

Cynewulf.

11 Edda - staronordyckie poematy, znane głównie z pochodzącego z XIII wieku staroislandzkiego rękopisu.

„Eddę poetycką” (odnajdziemy w niej wiele imion znanych z opowieści Tolkiena), w przekładzie A.

Załuskiej-Strtimberg, opublikowano u nas w 1986 roku.

Ronald natomiast odnalazł w sobie nową energię do pracy. Nabrał także cech „światowca”

(o ile pozwalały na to skromne fundusze), założył kolejny klub dyskusyjny, wiosłował,

grał w tenisa, dużo pisał, brał udział w konkursach i często zdobywał nagrody.

Pieniądze najczęściej przeznaczał na książki. I tak zetknął się z twórczością Williama

Morrisa12, tłumacza - między innymi - „Völsungasaga”13 i autora mitopodobnych opowieści.

Z jednej z nich, z „Rodu Wolfingów”, przywędrowała do Tolkienowskiego Śródziemia

nazwa Mrocznej Puszczy. Latem 1914 roku Ronald wyruszył do Kornwalii. Po latach

stanie się ona takim „idealnym pejzażem” i posłuży za wzór krajobrazom z opowieści

o Śródziemiu. Spotkał się także z bratem i ciotką, przebywającymi na farmie swych przyjaciół.

Tutaj rozpoczął pisanie poematu o „Podróży Earendela Gwiazdy Wieczornej”. Widać

w nim było inspirację tekstem Cynewulfa, a także zapowiedź późniejszych dojrzałych

prób literackich. Ważne jest to, iż w tym utworze Tolkien zaczął tworzyć podstawy własnej

mitologii,

W tym samym mniej więcej czasie Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom. Był bowiem

rok 1914 i tysiące młodych ludzi zaciągało się do wojska. Ronald - wbrew oczekiwaniom

swoich krewnych (jego brat Hilary zgłosił się już jako trębacz) - postanowił wrócić

na uczelnię i kontynuować naukę. Nie czuł się jednak dobrze, gdyż wszyscy jego znajomi

wybierali się na wojnę. W końcu natrafił na informację, iż można przygotować się do

służby wojskowej równolegle z nauką na uczelni, przy czym powołanie do czynnej służby

może nastąpić dopiero po zakończeniu studiów. Ronald zgodził się na to i z początkiem

roku zaczął brać udział w szkoleniach wojskowych. Jednocześnie podjął pierwsze próby

stworzenia czegoś w stylu opowieści Morrisa. Jego „Opowieść o Kullervo” korzystała z

wątków „Kalewali” i była pierwszą poważną próbą opracowania legend w postaci wiersza

i prozy - nie ukończył jej jednak.

Bożonarodzeniowe wakacje 1914 roku cały Klub Herbaciany spędził u rodziny Wisemana

w Wandsworth. Było to już ostatnie spotkanie T. C., B. S. Dużo mówili o swoich

planach na przyszłość. Ronald czytał im swoje wiersze i jakkolwiek opinie przyjaciół były

krytyczne, postanowił serio obrać profesję poety. Pisał wtedy dużo i niektóre z tych tekstów

pojawiły się potem w „The Adventures of Tom Bombadil”. Utwory te ujawniły już

pewną charakterystyczną cechę postawy Tolkiena jako autora - uważał się bardziej za o d

k r y w c ę opisywanych światów, a nie za tego, kto je wymyślił. Równolegle trwały prace

nad kreacją nowych języków i Tolkien dokonał istotnego odkrycia - właśnie: odkrycia.

„Prywatne” języki świetnie nadawały się do zapisywania wierszy i opowieści. Były na tyle

precyzyjne, iż mogły oddawać wszelkie subtelności myśli i uczuć - należało tylko zadecydować,

kim są istoty posługujące się tą mową. Sprawa wyjaśniła się w roku 1915, gdy

Tolkien „odkrył”, że języki te należały do elfów, z którymi spotkał się Earendel w czasie

swych podróży. Pojawiły się teraz poematy o tajemniczym Valinorze, o Dwóch Drzewach,

rodzących owoce pełne słonecznego i księżycowego blasku... Zapowiadały one już

późniejszy „Silmarillion”.

W czerwcu Ronald ukończył studia i uzyskał możliwość pracy na uczelni. Wojna jednak

trwała nadal i trzeba było wywiązać się z przyjętych zobowiązań. Przydzielono go do

Batalionu Strzelców z Lancashire i wysłano do obozu szkoleniowego. Wojskowy tryb życia

działał na niego przygnębiająco. Dostrzegał marnowanie czasu i ludzkiej energii, a

sama wojna była dla niego czymś bezsensownym i przerażającym.

12 William Morris (1834-1896), angielski poeta, prozaik, tłumacz, wydawca, plastyk i

społecznik. Jeden z Bractwa Prerafaelitów.

13 „Völsungasaga” - „Pieśń o Völsungach”, wywodzące się z „Edd” opowieści o Sigurdzie (Zygfrydzie) i

Nibelungach, znane u nas lepiej z epiki staroniemieckiej („Pieśń o Nibelungach”), a właściwie z dramatów

muzycznych Ryszarda Wagnera („Pierścień Nibelunga”).

Zaczął się specjalizować w sygnalizacji wojskowej. Kody Morse'a, szyfrowanie, łączność

telefoniczna wszystko to było mu mimo wszystko bliższe niż dowodzenie oddziałem

w bezpośredniej walce.

Spodziewano się przerzucenia batalionu Ronalda do Francji. Tolkien postanowił więc

uporządkować swoje sprawy osobiste. Porozumiał się z Edith i przekazał ojcu Francisowi

wiadomość o zaplanowanym ślubie. Prosił go również o uregulowanie spraw finansowych.

Chciał się usamodzielnić i chociaż kapitał po matce był niewielki, a czasy bardzo

niepewne, Ronald uważał, że wraz z dochodami z jego poetyckiej twórczości (właśnie

„Oxford Poetry” przyjęło do druku jego wiersz „Goblin Feet”) będzie to stanowiło pewne

zabezpieczenie nowej rodziny. Ślub odbył się 22 marca 1916 roku w Warwick. Dopiero

po ślubie Edith wyznała mężowi, iż była dzieckiem z pozamałżeńskiego związku. Ronald

postanowił przejść nad tym do porządku dziennego. Nowożeńcy udali się na krótki, wojenny

miodowy miesiąc, pocieszeni nieco tym, że ojciec Francis nie tylko przesłał im

swoje błogosławieństwo, ale zaproponował, iż osobiście udzieli im ślubu w Oratorium.

Problem jednak w tym, że Ronald powiadomił go o swych planach dosłownie w przeddzień

ślubu...

W czerwcu oddział Ronalda został przerzucony do Francji. Przeniesiono ich na front

nad Sommę. Walki trwały długo i bez wyraźnych rezultatów. Wśród żołnierzy przybywało

rannych i chorych. Ronald brał udział w przesłuchaniach niemieckich jeńców, spotkał się

także z kolegą z Klubu Herbacianego, z G. B. Smithem. Od niego dowiedział się, że Gilson

poległ pierwszego dnia walk.

Wśród żołnierzy szerzyła się gorączka okopowa. Zachorował również i Tolkien. Z początkiem

listopada przewieziono go do Anglii, do Birmingham. Święta Bożego Narodzenia

spędził razem z Edith. Z listu Christophera Wisemana (był w marynarce brytyjskiej)

dowiedział się o śmierci G. B. Smitha. T. C., B. S. przestał istnieć - wojna trwała nadal, a

generałowie i politycy wydawali się nie przejmować tragicznym losem tysięcy młodych

ludzi.

Ronald spędził w szpitalach sporą część roku 1917 i 1918. Nawroty choroby uniemożliwiały

mu powrót na front - w tym czasie większość żołnierzy z jego oddziału zginęła lub

dostała się do niemieckiej niewoli. Groza wojny, śmierć przyjaciół, własna choroba, przeświadczenie

o posiadaniu ważnej misji do spełnienia, a także nałożony niejako przez

zmarłego G. B. Smitha obowiązek „wypowiedzenia tego wszystkiego, czego inni nie zdążą

już powiedzieć” - to wszystko zmobilizowało Ronalda. W ciągu kilkunastu miesięcy

krystalizują się dwa podstawowe języki Śródziemia - quenya i sindarin - wyraźnie zostaje

zarysowany obraz elfów, istot potężnych, odmiennych od zwiewnych i skrzydlatych drobinek

z opowieści dla dzieci. Śródziemie „domaga się” odkrycia, jego mitologia domaga

się. wypowiedzenia w tekstach, bohaterowie chcą przemówić własnymi głosami. Tolkienowi

pozostaje już tylko poddać się woli tego tajemniczego świata. Zaczynają powstawać

opowieści, które później złożą się na „Silmarillion” - w Great Haywood Tolkien zapisuje

je z nagłówkiem „The Book of Lost Tales”. Pierwszą opowieścią jest „Upadek Gondolinu”,

potem powstają „Dzieci Hurina” i różne wersje szkiców kolejnych historii.

16 listopada 1917 roku przychodzi na świat najstarszy syn Tolkienów. Poród był trudny

i niebezpieczny. Ronald mógł przyjechać dopiero tydzień później. Dziecku nadano imiona

John Francis Reuel - „Francis” na cześć ojca Morgana. Kapłan przybył z Birmingham i

osobiście ochrzcił chłopca.

Edith wraz z dzieckiem podróżowała za Ronaldem po Anglii. Małżonkowie starali się

dużo przebywać ze sobą. Z ich wędrówek po zielonych lasach - a przede wszystkim z ich

wielkiej miłości - narodzi się jedna z najpiękniejszych opowieści: historia Berena i Lúthien.

Była to ulubiona opowieść Ronalda. Wiele lat później, już po śmierci żony, wyjaśnił

najmłodszemu synowi, ile autentycznych szczegółów z dziejów miłości jego i żony zo-

stało bezpośrednio przeniesionych do tej pieśni o dziewczynie-elfie, która swym tańcem

wśród drzew (to autentyczne wydarzenie) oczarowała śmiertelnego człowieka.

Wojna zakończyła się w listopadzie 1918 roku. Ronald został zdemobilizowany i mógł

rozpocząć „cywilne” życie w Oxfordzie. Dzięki pomocy swoich byłych wykładowców

otrzymał pracę przy redagowaniu „New English Dictionary”. Nie zarabiał zbyt wiele, było

to jednak to, o czym marzył: Oxford, badania językoznawcze, rodzina, dom i możliwość

swobodnego pisania. Udało mu się wynająć niewielki domek, przyjąć gosposię i uzyskać

pewną stabilizację. Rozpoczął również pracę jako niezależny wykładowca, głównie w

żeńskich kolegiach Oxfordu. Często na spotkaniach w swoim dawnym kolegium Exeter

czytywał fragmenty „Upadku Gondolinu” i opowieści te zdawały się przypadać do smaku

słuchaczom.

Latem 1920 roku zaproponowano Tolkienowi pracę wykładowcy języka angielskiego

na uniwersytecie w Leeds. Propozycja wydała się dosyć atrakcyjna i jesienią Ronald rozpoczął

zajęcia. Miasto nie było urodziwe, a i sam uniwersytet sprawiał wrażenie będącego

na dorobku. Wydział Anglistyki rozbudował się i było tu sporo okazji do wykazania się

inwencją i umiejętnościami organizacyjnymi. Profesor George Gordon spodziewał się, iż

Tolkien znajdzie sposób na uatrakcyjnienie programu przedmiotów językoznawczych, i

nie zawiódł się. Nowa praca podobała się Ronaldowi, a jego zajęcia i sposób bycia zostały

zaakceptowane również przez studentów. Tolkien jednak poszukiwał nadal jakiegoś korzystniejszego

- przynajmniej pod względem materialnym - ułożenia spraw swojej rodziny.

W październiku 1920 roku Edith urodziła kolejnego syna, Michaela Hilary'ego Reuela.

Rodzina zamieszkała razem w Leeds i należało teraz solidniej zadbać o jej utrzymanie.

Na początku 1922 roku na uczelni pojawił się nowy wykładowca - Eric Valentine Gordon.

Był Kanadyjczykiem i nie istniały żadne rodzinne powiązania pomiędzy nim a profesorem

Gordonem. Tolkien spotkał się z nim już w Oxfordzie. Współpraca Ronalda z

„młodym” Gordonem układała się bardzo dobrze - postanowili przygotować pierwszą naukową

edycję „Sir Gavena i Zielonego Rycerza”. Gordon okazał się niezmiernie pracowitym

i wymagającym partnerem - dzięki jego mobilizującej postawie praca przebiegała

szybko i książka ukazała się już w 1925 roku. Ronald odpowiadał za opracowanie tekstu i

słownika, a Gordonowi przypadło opracowanie objaśnień. Młodzi naukowcy zaprzyjaźnili

się; połączyło ich zamiłowanie do starych nordyckich sag, picia piwa i dyskusji w kolejnym

klubie. Trzeba przyznać, że bujne życie towarzyskie sprzyjało popularności obu wykładowców

wśród studentów - wkrótce wielu nowych słuchaczy zaczęło przychodzić na

ich zajęcia.

Okres pracy w Leeds dobrze zapisał się w pamięci Tolkiena. Życie rodzinne układało

mu się pomyślnie, odnosił sukcesy jako wykładowca i badacz, również i jego literackie

prace nabierały większego rozmachu. „The Book of Lost Tales” była prawie ukończona, a

obok niej powstawały opowieści układające się w nowe cykle.

W 1922 roku George Gordon („starszy”) przeniósł się do Oxfordu i pojawiła się możliwość

objęcia jego stanowiska. Początkowo nic z tego nie wyszło, w 1924 roku Ronald

otrzymał jednak tytuł profesora języka angielskiego (stanowisko to utworzono specjalnie

dla niego) i w wieku trzydziestu dwóch lat stał się jednym z młodszych profesorów w

brytyjskim szkolnictwie wyższym. Materialna sytuacja rodziny znacznie się poprawiła,

wynajęto też lepsze mieszkanie. W listopadzie urodził się kolejny syn - Christopher Reuel.

Otrzymał imię na cześć przyjaciela, Christophera Wisemana. Szczęśliwy ojciec obiecywał

sobie, iż syn ten będzie kiedyś spadkobiercą jego literackiego dziedzictwa. I tak też

się stało.

Na początku 1925 roku zwolniło się stanowisko profesora języka anglosaskiego w

Oxfordzie. Tolkien nie miał zbyt dużych szans. Dopomógł mu tutaj George Gordon i

dzięki jego misternym zabiegom Ronald znalazł się znowu w Oxfordzie.

Życie tu było ustabilizowane - tradycja wyznaczała nieomal każdą godzinę w roku.

Wykłady, konsultacje, praca własna, spotkania naukowe, spotkania towarzyskie —

wszystko to było uporządkowane. Tolkienowie musieli również poddać się temu rytmowi.

Ronald przyjął to jako coś naturalnego, Edith natomiast poddała się temu z melancholijną

rezygnacją. Dom i opieka nad dziećmi wystarczały jej zupełnie, niezbyt entuzjazmowała

się pracą męża, a życie towarzyskie Oxfordu było dla niej czymś zupełnie nie do zaakceptowania.

Szybko ustaliła się opinia, iż „pani Tolkien nie bywa i nie przyjmuje”. Ronald

- przeciwnie - nader często „bywał” i szybko zostały docenione jego towarzyskie zalety.

Czuł się trochę zwolniony z obowiązków dbania o dom.

W Oxfordzie przemieszkali w tym samym miejscu przez dwadzieścia jeden lat. Synowie

chowali się dobrze. W 1929 roku urodziła się córka Priscilla i właściwie było to jedyne

wielkie wydarzenie. Sporo czasu można było poświęcić badaniom naukowym. Sprzyjała

temu atmosfera Oxfordu. Dyskusje naukowe pozwalały stawiać śmiałe tezy, niekonwencjonalne

towarzystwo, jakie skupiało się wokół poszczególnych osób czy klubów,

gwarantowało, iż każdy niezwykły pomysł mógł być gruntownie i z pożytkiem poddany

krytyce specjalistów.

W 1926 roku Tolkien spotyka Clive'a Staplesa Lewisa14. Ich późniejsza przyjaźń

przejdzie przez wiele etapów - od nieufności poprzez fascynację, partnerstwo i coś rodzaju

„duchowej wspólnoty” aż do pewnego zniechęnia. To wpływowi Ronalda-katolika

zawdzięcza literatura angielska „narodziny” drugiego po Chestertonie pisarza chrześcijańskiego.

Lewis okazał się pojętnym słuchaczem Tolkienowskich uwag i jakkolwiek uczeń

niezbyt dokładnie spełnił oczekiwania mistrza (został protestantem, nie katolikiem, jak tego

oczekiwał Ronald), to jako moralista zyskał sobie ogromną popularność. Również i jego

próby literackie zyskały dobrą opinię - może nawet zbyt dobrą, jak niekiedy mówił

Tolkien. Sukces opowieści o Narni był dla Tolkiena niezbyt oczywisty (oględnie mówiąc).

Ten rodzaj „baśniowania” wydawał się Ronaldowi mocno podejrzany i pozbawiony cech

oryginalności. Kąśliwe uwagi o twórczości przyjaciela nie przeszkadzały Ronaldowi w

korzystaniu z rad Lewisa, dotyczących spraw warsztatu pisarskiego. Lewis miał na Ronalda

duży wpływ - Edith to dostrzegała i była zazdrosna o tę przyjaźń.

Przyjaciele spotykali się najczęściej na posiedzeniach kolejnego nieformalnego klubu,

założonego przez Tolkiena. Klub nazywał się „The Kolbitar” - oznaczało to tych, którzy

podczas rozniecania na wietrze ognia pochylają się tak nisko nad węglem, iż po prostu

nadgryzają jego kawałki. Nazwa była islandzka i tematyka spotkań również wywodziła się

z tego kręgu - kilkanaście osób, w większości na poważnych stanowiskach uniwersyteckich,

spotykało się, by czytać staronordyckie sagi, komentować je i od czasu do czasu

wzbogacać te spotkania prezentacjami własnych tekstów literackich, najlepiej zapisanych

w jakimś rzadkim lub dawno wymarłym języku.

Nie było to jedyne miejsce takich „uczonych zabaw” — głośniejsze stały się spotkania

grupy „The Inklings”. Klub nie został założony przez Tolkiena. Było to coś w rodzaju

stowarzyszenia literackiego, powołanego do życia około 1931 roku przez studenta Tangye

Leana. Dopiero później o obliczu tej grupy - i o jej sławie - zadecydowało uczestnictwo

Tolkiena, Lewisa, jego brata Warrena, Charlesa Williamsa, Owena Barfielda czy Hugo

Dysona. Również i w życiu Ronalda grupa ta odegrała ważną rolę, tu bowiem odbywały

14 Clive Staples Lewis (1899-1963), znawca i badacz kultury średniowiecza, autor wielu książek dla

dzieci, eseista, popularyzator problematyki filozoficznej, teologicznej i etycznej. W Polsce pojawia się coraz

więcej jego książek, wydawanych głównie przez „Pax”. Bardzo ciekawa i bardzo kontrowersyjna postać.

się czytania fragmentów „Hobbita”, tu dyskutowano nad tym tekstem i stąd też poszła w

świat fama o tej opowieści.

„Hobbit” narodził się z opowiadań „na dobranoc” w dziecinnym pokoju synów Tolkiena.

Pisarz traktował to jako zabawę i rzecz po jakimś czasie została zarzucona. Potem powrócił

do niej i fragmenty prezentował na spotkaniach „The Inklings”. Rękopis nie był

jednak przeznaczony do publikacji - Tolkien uważał, iż godniejsze druku są opowieści ze

zbioru „The Book of Lost Tales”. Jakimiś jednak drogami wiadomość o „Hobbicie” dotarła

do Susan Dagnall, redaktorki z wydawnictwa Allen and Unwin. Zdobycie notatek nie

okazało się trudne, a sama historia małego hobbita spodobała się jej. Pozostawało tylko

namówić Tolkiena do napisania zakończenia (rzecz w tej wersji kończyła się śmiercią

Smauga) i do przygotowania rękopisu do druku. Jesienią 1936 roku maszynopis był ukończony

i powędrował do najbardziej surowego krytyka, jakiego można sobie wyobrazić.

Szef wydawnictwa uznał, iż książkę dla dzieci powinno zrecenzować ... dziecko. Przekazał

ją swemu dziesięcioletniemu synowi, a kiedy ten wyraził się o niej pozytywnie, skierował

książkę do druku. „Hobbit” ukazał się 21 września 1937 roku. Ronald obawiał się

nieco reakcji „uczonego” Oxfordu. Obawy te okazały się przedwczesne - uczelnia po prostu

nie zwróciła na tę publikację większej uwagi. Odezwały się natomiast głosy licznych

recenzentów; pierwszy wypowiedział się oczywiście Lewis. Recenzje były dobre, zainteresowanie

czytelników - i to nie tylko młodych - duże. Zadysponowano dodruk, ukazała

się również edycja amerykańska.

„New York Herald Tribune” umieścił książkę na pierwszym miejscu listy najlepszych

książek dla dzieci. I tak się zaczęło. W recenzjach, w listach czytelników do wydawcy i do

autora pojawiać się zaczęło życzenie: „Chcemy dowiedzieć się czegoś więcej o hobbitach!”

Tolkien spróbował pisać „Nowego hobbita” - rozpoczął od opisu urodzinowego przyjęcia

i powoli posuwał się do przodu. Po jakimś czasie zauważył (pamiętajmy, iż zawsze

uważał się za „odkrywcę”, a nie „wymyślacza”), że opowiadana przez niego historia rozgrywa

się w świecie, który już został opisany w „Silmarillionie” (taką nazwę w swoim

czasie uzyskała bowiem „The Book of Lost Tales”). Czarni Jeźdźcy, Pierścień - wszystko

to zaczynało wykraczać poza ramy dziecięcej bajki, zakreślonej kiedyś opowieścią o małym

hobbicie.

Praca nad „Nowym hobbitem” zajmowała Tolkienowi sporo czasu, niemniej jego obowiązki

uczelniane wymagały więcej uwagi i nie można ich było odłożyć na bok na czas

pisania „książki dla dzieci”. To, że dla coraz liczniejszej rzeszy czytelników Tolkien był

autorem książki o hobbicie, nie oznaczało wcale, iż przestał być naukowcem i dydaktykiem.

Nie zamierzał też nigdy rezygnować z pracy na uczelni. Mniej więcej w tym samym

okresie, kiedy przygotowywał do druku opowieść o podróży Bilba, Tolkien pracował nad

wykładem o „Beowulfie” i 25 listopada 1936 roku wygłosił odczyt, którego tezy w zdecydowany

sposób zmieniały stosunek nauki do tego starego eposu. Tolkien pokazywał, że

nie jest to jakaś opowiastka o smokach i potworach, bezładny zlepek dziwacznych historii.

W jego interpretacji był to wielki poemat heroiczny, pieśń o życiu prawdziwie bohaterskim,

skonstruowana niezmiernie kunsztownie, pełna poetyckiego blasku i wyobraźni.

Twórca - czy twórcy - „Beowulfa” obdarzony był nieprzeciętnym talentem poetyckim, a

świat mistycznych potworów był dla niego równie realny, jak dla nas realnymi są nasze

wyobrażenia o siłach rządzących otaczającą nas rzeczywistością. Wskazywał też na przemieszanie

się niezliczonych wątków chrześcijańskich ze starymi i pogańskimi elementami,

porównując poemat do wieży wzniesionej z elementów dawnych budowli. Mówił o

konieczności szacunku dla twórczości minionych pokoleń.15 Nie były to jedyne prace naukowe

razem z E. V. Gordonem przygotowywał edycje „Poematu o Perle”, „Wędrowca” i

„Żeglarza”16.

Wielbicieli „Hobbita” sprawy te interesowały raczej mało - wielu z nich było zaskoczonych,

gdy poszukując katalogach bibliotecznych innych książek Tolkiena, natrafiali na

prace edytorskie, przekłady i opracowania dawnych tekstów. Istniały co prawda informacje

o „lżejszych” tekstach, które publikowano przeważnie w niskonakładowych periodykach,

a ich forma (wiersze lub pieśni), język (niegdyś jakiś dawno wymarły) oraz treść

odbiegały od tego, co już było znane z „Hobbita”. Było sporo rzeczy w rękopisach -

przede wszystkim „Silmarillion” - wydawcy jednak obawiali się ryzyka i nie wierzyli, że

te „poważne” opowieści mogą przyciągnąć czytelników spragnionych przygód hobbitów.

Rodzina i przyjaciele Tolkienów znali piosenki Toma Bombadila, historię Rudego Dżila i

ilustrowane listy świętego Mikołaja - na ich publikację było jednak jakoby za wcześnie.

Na druk i zrozumienie czytelników musiały też czekać opowieści o Berenie i Lúthien, historia

upadku Króla Artura (jedyna „wycieczka” Tolkiena w świat legend Okrągłego Stołu),

„Mythopoeia” - poemat dedykowany Lewisowi, a także wiele innych, istniejących

często w kilku wersjach, opowieści z kręgu Śródziemia.

Praca nad „Nowym hobbitem” posuwała się wolno z wielu powodów. Tolkien nie

chciał pozostać autorem kolejnej książki dla dzieci, napisanej na zamówienie dzieci i zamykającej

się w kręgu dziecięcych oczekiwań. Odkrycie, iż świat hobbitów łączy się ze

światem „Silmarillionu”, utwierdziło go w przeświadczeniu; że należy opublikować całość,

leżących do tej pory w szufladzie, mitologicznych opowieści. Obawiał się jednak, iż

dla wydawców taka propozycja może być nazbyt szokująca. I wydawcy, i czytelnicy spodziewali

się mimo wszystko, że powstanie coś „lżejszego”, właśnie kolejna książka dla

dzieci i na zamówienie dzieci.

8 marca 1939 roku Tolkien wygłosił wykład poświęcony Andrew Langowi - był to

swoisty hołd, złożony pamięci tego zbieracza i badacza baśni. Swoisty, gdyż autor wykładu

zajął się tu głównie prezentacją własnych przemyśleń. Nie wszyscy zebrani wiedzieli,

iż występuje tu on nie tylko jako badacz cudzych tekstów. Tolkien przemawiał tu też jako

twórca „Władcy Pierścieni” (bo taką nazwę otrzymał tymczasem „Nowy hobbit”) i kreator

świata mitów z „Silmarillionu”.

Główne tezy tego wystąpienia17 można streścić następująco: Baśń jest gatunkiem literackim

godnym najwyższego szacunku. Nie można mówić, iż jest to literatura wyłącznie

dla dzieci - taka postawa świadczy bowiem i o degradacji samej baśni, i o degradacji sposobów

jej badania. Baśń jest bliska mitowi, tak jak on wyrasta z najtajniejszych ludzkich

pragnień pokonania czasu i przestrzeni i ujawnia marzenia o chęci nawiązania porozumienia

z całym światem. To, co nazywamy „dziecięcym fantazjowaniem”, jest s u b k r e a c j ą - zdolnością tworzenia nowych światów, których realności baśń nie kwestionuje. Baśń

dostarcza przeżyć nieporównanie wznioślejszych niż inne gatunki literackie. Pozwała zobaczyć

świat w jego prawdziwym wymiarze - nie bawi się w alegorie, nie pseudonimuje

otaczającej nas rzeczywistości. Mówi o tym, co wieczne, niezmienne, ujawnia podstawowe

mechanizmy życia. Zachęca do wyrwania się z krępującego nas świata fałszu i pozo-

15 J. R. R. Tolkien: Beowulf - the Monsters and the Critics. Oxford University Press,

London 1937.

16 „Wędrowiec” („The Wanderer”) i „Żeglarz” („The Seafarer”) zachowane - w kodeksie

z końca X wieku - fragmenty epiki angielskiej. Powstały najprawdopodobniej znacznie

wcześniej.

17 J. R. R. Tolkien: On Fairy-Storics. Oxford University Press, London 1947. Pubłikowane potem z „Leaf

by Niggle” w: Tree and Leaf. Unwin Books, London 1964.

rów i przynosi nam obietnicę pomyślnego zakończenia wszelkich trosk. Poprzez ten

ewangeliczny aspekt baśni (ewangelia to dobra nowina, pocieszenie), poprzez hołd złożony

w postaci aktu subkreacji dziełu stworzenia, baśń staje się gatunkiem chrześcijańskim.

Stare, pogańskie elementy zostają ukazane w nowym, bardziej ludzkim świetle. Takie ujęcie

było zaskoczeniem dla badaczy. Dziewiętnastowieczne badania ludowych baśni prowadzone

były z pozycji życzliwej wyrozumiałości dla pełnej przesądów wyobraźni gminu

- tu zaś zwracano uwagę na estetyczną i etyczną problematykę baśni, a jej anonimowych

twórców ukazywano jako świadomych artystów, głębokich myślicieli i strażników istotnych

dla człowieka tajemnic.

Tolkien domagał się, aby nie traktowano baśni jako prostej alegorii, tymczasem nadchodzące

wydarzenia jakby wyraźnie starały się zmusić przyszłych czytelników „Władcy

Pierścieni” do takiego właśnie odbioru tej książki. Rozpoczęła się druga wojna światowa i

życie zdawało się stawać wyścigu z opowieścią o Pierścieniu.

W „Przedmowie” Tolkien pisał: „[...] praca nad »Władcą Pierścieni« trwała z przerwami

od roku 1936 do 1949. Miałem w tym czasie inne obowiązki, których nie zaniedbywałem,

i często pochłaniały mnie jako badacza i nauczyciela inne liczne zainteresowania.

Oczywiście do zwłoki przyczynił się również wybuch wojny; pod koniec 1939 roku

nie miałem jeszcze napisanej w całości nawet Pierwszej Księgi. Pomimo ciemności panujących

przez pięć następnych lat doszedłem do wniosku, że nie mogę porzucić rozpoczętej

książki, ślęczałem więc nad nią przeważnie po nocach i brnąłem naprzód, aż stanąłem nad

grobem Balina w Morii. Prawie rok upłynął, zanim znów ruszyłem z miejsca i zawędrowałem

do Lothlorien i nad Wielką Rzekę późną jesienią 1941 roku. W następnym roku

naszkicowałem pierwszą wersję zdarzeń wypełniających obecnie Trzecią Księgę oraz

pierwszy i trzeci rozdział Księgi Piątej. Zapłonęły sygnały wojenne w Anorien, Theoden

przybył do Harrowdale. Na tym utknąłem. Wizja zniknęła, a czasu na rozmyślania wówczas

nie miałem.

W ciągu roku 1944, pozostawiając nie dokończone wątki i komplikacje wojny, której

prowadzenie czy przynajmniej opisywanie było moim obowiązkiem, zmusiłem się do pracy

nad historią podróży Froda do Mordoru. Napisałem wtedy rozdziały wypełniające teraz

Księgę Czwartą i wysłałem je, jako fragmenty powieści, do Afryki Południowej, gdzie

przebywał w służbie RAF-u mój syn Christopher. Jednakże upłynęło dalszych pięć lat, zanim

książka przybrała ostateczny kształt, w jakim została wydana [...]. Moja opowieść nie

jest alegorią ani aluzją do aktualnych zdarzeń i sytuacji. Rozwijając się wypuściła korzenie

(w przeszłość) i nieoczekiwane gałęzie, lecz zasadnicza fabuła była od początku nieuchronnie

wyznaczona przez wybór Pierścienia jako motywu łączącego całą trylogię z

„Hobbitem”. Najbardziej istotny rozdział, „Cień przeszłości”, napisałem wcześniej niż inne,

gdy jeszcze na horyzoncie nie gromadziły się groźne chmury zapowiadające kataklizm

1939 roku; wątek mojej historii rozwinąłby się w zasadzie tak samo, gdyby świat zdołał

uniknąć wojennej katastrofy. Książka zrodziła się z myśli od dawna mnie nurtujących, a

częściowo wyrażanych w innych utworach; wojna rozpoczęta w 1939 roku oraz jej konsekwencje

nie wywarły żadnego wpływu na treść książki, a jeśli je zmodyfikowały, to jedynie

w znikomym stopniu [...] Z całego serca nie cierpię alegorii we wszelkich formach i

zawsze jej unikałem, odkąd z wiekiem osiągnąłem przezorność, która mi umożliwia wykrywanie

jej obecności. Wolę historię, prawdziwą lub fikcyjną, dającą czytelnikowi możliwość

różnych skojarzeń na miarę jego umysłowości świadczeń. Zachowuje on w takim

wypadku pełną swobodę wyboru, podczas gdy w alegorii autor świadomie rzuca swoją

koncepcję”.18

18 J. R. R. Tolkien: Wyprawa. Przeł. M. Skibniewska. Warszawa 1981, s. 7 i nast.

Dwanaście lat trwała praca nad „Władcą Pierścieni”. Tolkien zbliżał się do sześćdziesiątki,

jego dzieci pokończyły studia i usamodzielniły się. Wydawcy oczekiwali na maszynopis

nowej książki - autor jednak odkładał swą decyzję i po cichu rozglądał się za inną

możliwością druku. Nie mógł zapomnieć wydawnictwu Unwina niezbyt entuzjastycznej

odpowiedzi na jeszcze przedwojenną propozycję wydania „Silmarillionu”. Rozpoczęły

się zabawne korowody. Tolkien stawiał swoje warunki, Unwin - swoje. Pisarz wreszcie

znalazł powód, aby zaproponować tekst innemu wydawnictwu. Tam sprawa zaczynała się

od nowa - sugerowano autorowi skrócenie powieści, Tolkien obstawał przy swoim, wydawca

przy swoim. Trwało to dosyć długo. W połowie 1952 roku J. R. R. T. powrócił do

swojego pierwszego wydawcy. Ten nie dał się długo prosić - wieść o ukończonej książce

krążyła wśród wielbicieli twórczości Tolkiena, a czytane na zebraniach „Inklingów” fragmenty

spotkały się z żywym przyjęciem słuchaczy. Wydawca obawiał się nieco ryzyka finansowego;

książka była gruba, można było ją - po wielu targach - rozdzielić na trzy

woluminy i publikować stopniowo, nadal jednak była to właśnie opowieść nie dla dzieci...

czy zaakceptują ją dorośli, czy dzieci jej nie odrzucą? Kto to kupi? Tolkien był obecny na

rynku wydawniczym - wznawiano już parokrotnie „Hobbita”, opublikowano „Rudego

Dżila i jego psa”(1949), ukazał się także „Leaf by Niggle”(1945 - w „The Dublin

Review”). Ryzyko jednak istniało. Wydawca zaproponował więc takie warunki finansowe,

które miały go chronić w wypadku ewentualnego krachu. Potem okazało się, iż te asekuranckie

propozycje wyszły na dobre... pisarzowi.

Pierwsza książka - „Wyprawa” - ukazała się w połowie 1954 roku, a druga - „Dwie

Wieże” - niedługo później. Niemal w tym samym czasie ukazały się wydania amerykańskie.

Autorem pierwszej recenzji był oczywiście Lewis. Pokazał, co w książce jest rewelacyjne

(byłaby więc to pewna uprzejmość wobec przyjaciela i kolegi po piórze), a co - rewolucyjne

(i to już był głęboki ukłon wobec Tolkiena-Mistrza). Czytelnicy nie potrzebowali

zachęty - w sześć tygodni sprzedano trzy i pół tysiąca nakładu i wydawca musiał

przystąpić do sporządzenia dodruku. Oczekiwano ukazania się trzeciej części „Powrotu

Króla”. Tolkien jednak nie mógł sobie poradzić ze sporządzeniem obiecanego już wcześniej

informacyjnego dodatku, indeksów, wykazów i słowników. Książka ukazała się więc

jesienią 1955 roku bez tych tekstów, a na ostatniej stronie zamieszczono stosowną notkę

wyjaśniającą. Pomiędzy rokiem 1954 a 1966 w Wielkiej Brytanii ukazało się kilkanaście

edycji „Władcy”. Ukazały się wydania w Stanach Zjednoczonych, przetłumaczono książkę

na holenderski (1956), szwedzki (1959), polski (1961), duński (1968), niemiecki

(1969), włoski (1970), francuski (1972), japoński (1972), fiński (1973), norweski (1973),

portugalski (1974), a potem posypało się jak z worka — przekłady hebrajskie, węgierskie,

hiszpańskie, islandzkie, rosyjskie i wiele, wiele innych. Książka rozpoczęła własne życie -

autor już tylko obserwował, jak wędrowała po świecie i zdobywała sobie coraz to nowych

zwolenników. Początkowo wydawcy byli zaskoczeni, Tolkien natomiast to wzrastające

zainteresowanie przyjmował jako coś normalnego. Listy napływały z całego świata: ludzie

dziękowali, prosili o autografy, domagali się dodatkowych informacji, pytali, kiedy ukażą

się inne opowieści o Śródziemiu, niektórzy protestowali przeciwko użyciu ich nazwisk w

tekście (odezwał się prawdziwy Sam Gamgee i jakkolwiek rzecz zakończyła się sympatycznie,

Tolkien jeszcze po latach mówił, iż stale obawia się nadejścia listu podpisanego...

Gollum).

Wywiady, recenzje, zaproszenia ze strony uniwersytetów i osób prywatnych, wizyty -

nieraz kłopotliwe - wielbicieli, telefony i inne oznaki rosnącej popularności... Tolkien starał

się przyjmować to ze spokojem i wyrozumiałością. Był sławny, zamożny - a jednocześnie

coraz starszy i nie ze wszystkich przyjemności swej sławy mógł korzystać. Przyjął

jednak zaproszenie wydawców i naukowców holenderskich i wiosną 1959 roku wziął

udział w uroczystym „Przyjęciu Hobbitów”. Pisarz bawił się wspaniale - wygłaszał mowy

po angielsku, po holendersku i w języku elfów. Były to urocze parodie przemówień Bilba

z pamiętnego przyjęcia, znalazły się w nich jednak słowa poważniejsze. „Mija dwadzieścia

lat - mówił - jak postanowiłem z szacunku dla naszych przodków-hobbitów spisać

dzieje Trzeciej Ery. Spoglądam ku wschodowi i ku zachodowi, patrzę na północ i na południe,

i choć nie dostrzegam Saurona, to widzę jednak, że Saruman pozostawił wielu następców.

My, Hobbici, nie mamy już przeciw niemu magicznego oręża. Wznoszę jednak,

moi szlachetni Bracia-Hobbici, i do Was kieruję ten toast: Niech żyją Hobbici! Niech

przetrzymają Sarumanów i doczekają nowej wiosny budzącej drzewa!”

Okazało się, że „Władca” jest czymś więcej niż tylko bestsellerem o międzynarodowym

zasięgu. Pojawiać się zaczęły próby naśladowania Tolkienowskich opowieści, powodzenie

książki chcieli wykorzystać filmowcy, po tematy tolkienowskie sięgali malarze i

kompozytorzy. Przede wszystkim tworzył się - mniej lub bardziej poddany „organizacyjnym”

rygorom - spontaniczny ruch fanów. O sile tego ruchu mogli przekonać się nielegalni

wydawcy amerykańscy, którzy przygotowali tanią i pełną błędów edycję książki. Z

piratami trudno było walczyć. Tolkien rozegrał rzecz po swojemu - dołączył do oficjalnych

wydań prośbę o bojkot niesolidnej firmy. Oczywiście, on tylko poinformował czytelników,

iż firma Ace Books nie zwróciła się do niego o zgodę na publikację i prosił o

przekazanie tej wiadomości znajomym i przyjaciołom. Wielbiciele Tolkiena szybko doprowadzili

do tego, że pirackie książki usunięto z księgarń. Rok 1965 był rokiem batalii o

„prawdziwego Tolkiena”, a powstałe tymczasem „The Tolkien Society of America” również

skutecznie przyłączyło się do akcji. Rozpoczął się okres prawdziwego kultu Tolkiena

w miasteczkach uniwersyteckich. Przybierał on niekiedy formy zaskakujące — w roku

1968 amerykańscy studenci domagali się wyboru Gandalfa na prezydenta i ogłaszali, iż

Tolkien jest... Stwórcą świata hobbitów. Obok zabawnych kalendarzy, rekwizytów i fanowskich

imprez na całym świecie (w północnym Borneo istniało również „Frodo Society”),

pojawiły się i poważniejsze ślady zainteresowań książkami Tolkiena. Opracowania,

analizy, interpretacje mniej lub hardziej naukowe, prace magisterskie i doktorskie, sympozja,

konferencje... Nie zawsze odkrycia kolegów naukowców satysfakcjonowały pisarza.

Często irytowało go, gdy doszukiwano się w obrazie hobbitów śladów seksualnych zahamowań

czy infantylnego pojmowania świata. Niekiedy tłumaczył i wyjaśniał, najczęściej

jednak pozostawiał sprawy ich własnemu biegowi, a tylko w listach do przyjaciół dawał

wyraz swemu cierpkiemu humorowi: „Nie jest łatwo być dzisiaj przedmiotem kultu” -

napisał do jednego z czytelników. „Coraz trudniej mi pracować” - pisał do kogoś innego.

— „Nadchodzi starość i ogień przygasa”. W 1959 roku przeszedł na emeryturę i rzadziej

pojawiał się na uczelni. Porządkował jeszcze swoje sprawy naukowe i edytorskie. Wydawcy

już teraz nie bronili się, gdy proponował im publikację wierszy czy jakichś krótszych

opowieści. Szczególnie ucieszył się Tolkien z możliwości opublikowania „The Adventures

of Tom Bombadil”(1962) - małej książeczki „w sam raz na gwiazdkowy prezent”,

jak tego życzyła sobie Jane Neave, ciotka i serdeczna przyjaciółka pisarza (miała

już wtedy ponad osiemdziesiąt jeden lat, ale zdążyła jeszcze nacieszyć się „swoją” książką).

Przygotował także wydanie wykładu o baśniach i historię liścia namalowanego przez

Niggle'a - ukazały się w tomiku „Tree and Leaf” (1964). Ubywało pracy, ubywało bliskich

- 22 listopada 1963 roku zmarł Clive Staples Lewis. W liście do swej córki Tolkien

napisał kilka dni później: „Coraz wyraźniej czuję to, co czują inni w moim wieku - jestem

jak drzewo, które traci liść za liściem, a każda taka strata jest jak przyłożenie ostrza topora

do pnia...” W jego dzienniku zaczynają się pojawiać bardzo mroczne myśli na temat własnego

życia, osiągnięć i przyszłości. Z tych rozmyślań i z pewnej irytacji, wywołanej propozycją

napisania przedmowy do nowej edycji „The Golden Key” George'a Macdonalda

(kiedyś wielce admirowanego w dzieciństwie autora), narodził się „Kowal z Podlesia

Większego” (1967). Było to ostatnie spojrzenie na baśń - ukazujące się potem „nowe”

książki będą już tylko edycjami starszych, często wydobywanych z archiwum, tekstów.

„Kowal” zawierał sporo elementów nowych. Nieco inaczej - jak sądzono - rozwiązywał

problem związków alegorii z baśnią. Była to - jak pisał Tolkien - przede wszystkim opowieść

starego człowieka, przeczuwającego nadchodzące osamotnienie.

W 1966 roku Tolkienowie obchodzili złote gody. Po pięćdziesięciu latach wspólnego

życia nadal zdarzały się im chwile niedopasowania, wielka miłość przetrwała jednak, a teraz,

kiedy małżonkowie pozostali sami, może była nawet silniejsza. Edith wywalczyła sobie

pewną niezależność w kwestiach wiary, Ronald stał się bardziej wyrozumiały. Dzieci,

wnuki, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi uważali ich za idealne i zgodne małżeństwo. Korzystali

z finansowej stabilizacji i starali się nadal prowadzić takie życie, do jakiego przywykli.

Wiek i pojawiające się choroby zmusiły ich jednak do poszukiwania takiego miejsca,

gdzie ktoś inny mógłby się o nich troszczyć, a jednocześnie nie narzucać zbytnio. Wybrali

Bournemouth - brytyjską namiastkę francuskiej Riwiery. Osiedlili się tu w 1968 roku i -

jak tylu innych - pędzili życie zamożnych emerytów. Po prawdzie, taki styl odpowiadał

bardziej Edith - znalazła tu wiele osób, z którymi można było sobie pogawędzić na różne

mało istotne tematy. Nareszcie nie była tu panią profesorową, żyjącą w cieniu swego męża,

a stała się na powrót Edith Bratt z tego najwcześniejszego okresu ich znajomości.

Tolkien zaakceptował nowe otoczenie tylko z tego powodu, iż żona czuła się tu szczęśliwa.

„Czuję się tu dobrze” - pisał do syna Christophera w rok po przeprowadzce. - „A jednak,

a jednak... nie spotykam tu ludzi mojego pokroju. Coraz mniej mam kontaktów z

przyjaciółmi. A przede wszystkim - coraz rzadziej widuję ciebie”.

Nie znaczyło to, że świat o nim zapomniał. Tysiące listów docierało do wydawnictwa i

wiele osób chciało spotkać się osobiście z autorem ulubionych książek. Utrzymywano

jednak w sekrecie adres, telefon, a nawet samą informację, iż pisarz przebywa na południowym

wybrzeżu. Chroniło to Tolkiena przed najazdami wielbicieli i pozwalało na spokojną

pracę. Tolkien pragnął bowiem uporządkować materiały z „Silmarillionu”. Należało

tylko uporać się z powstałymi w ciągu ponad półwiecza notatkami i zadecydować, które z

licznych wersji poszczególnych opowieści mają stać się obowiązującymi. Należało również

ujednolicić nazewnictwo, dopracować szczegóły, znaleźć miejsce dla postaci, które

pojawiły się dopiero we „Władcy Pierścieni” (Galadriela, entowie) i zyskały sobie sympatię

czytelników. Proste pozornie czynności zabierały coraz więcej czasu. Tolkien - jak to

kiedyś zauważył Lewis - nie lubił rozstawać się z tworzonym tekstem i zawsze „odkrywał”

coś, co należało jeszcze dokładniej opisać i wyjaśnić. „Był cały wewnątrz mowy” -

lapidarnie charakteryzował jego postawę Lewis. Buszowanie w słowach sprawiało mu radość

i nie chciał jej siebie pozbawiać. Gotowy tekst odbierał mu wszelką przyjemność -

tekst powstający niósł ze sobą natomiast wiele niespodzianek i sam autor był ciekaw, co

może się jeszcze przydarzyć nowego.

Pod koniec trzeciego roku wspólnego pobytu w Bournemouth niedomagania Edith nasiliły

się. Miała osiemdziesiąt jeden lat, gdy z rozpoznaniem ostrego zapalenia woreczka

żółciowego została zabrana do szpitala. Stan był bardzo poważny i po kilku dniach - 29 listopada

1971 roku - zmarła.

Nie ma potrzeby pisania o szoku, jaki przeżył Ronald. Dalszy pobyt w Bournemouth

stawał się nie do zniesienia i pisarz postanowił powrócić do Oxfordu. Uczelnia ofiarowała

mu nieduże mieszkanie w budynku wydziału przy Merton Street i zapewniła opiekę. Było

to niezwykłe wyróżnienie i Tolkien przyjął je z prawdziwą wdzięcznością. Mógł teraz

znów uczestniczyć w życiu uczelni, odwiedzać dzieci i wnuki. Odżyły dawne przyjaźnie -

można było spotykać się nie tylko z Christopherem Wisemanem z dawnego T. C., B. S.,

ale i z kolegami z innych klubów. Pogłębiła się zażyłość z bratem Hilarym. Życie w

Oxfordzie stało się jakby zadośćuczynieniem za spokojną i cierpliwą egzystencję ostatnich

lat. Tolkiena cieszyły oznaki szacunku — wiele uczelni przyznawało mu teraz honorowe

doktoraty. Nie czuł się jednak na siłach, by skorzystać z zaproszeń uniwersytetów amerykańskich.

Wziął za to udział w uroczystościach na swoją cześć w Edynburgu i przybył

także do Pałacu Buckingham, gdzie z rąk królowej otrzymał Order Imperium Brytyjskiego.

Za największe wyróżnienie uważał przyznanie mu honorowego doktoratu przez macierzysty

uniwersytet w Oxfordzie. Otrzymał doktorat za zasługi dla nauk filologicznych, ale

w przemowach na jego cześć niejednokrotnie przypominano również jego osiągnięcia literackie.

Trwały prace nad „Silmarillionem”, choć mimo pomocy syna nie posunięto się tu zbytnio

w kierunku ostatecznych rozwiązań. Tolkien nie przejmował się tym. Uważał się za

potomka długowiecznych rodów i spodziewał się jeszcze wielu lat pracowitego życia. Zaczęły

się jednak pojawiać kłopoty z trawieniem - należało przejść na dietę i zrezygnować

z ulubionej szklaneczki wina. „Czuję się bardzo osamotniony - pisał do niemłodej już kuzynki

Mary Incledon - kiedy kończy się nauka i studenci wyjeżdżają, pozostaję zupełnie

sam w dużym domu, a opiekujące się mną małżeństwo mieszka w drugim końcu budynku”.

Było w tym trochę przesady - bliscy i znajomi odwiedzali go bardzo często, nie

zmieniało to jednak faktu, iż osamotnienie dokuczało mu coraz bardziej.

Podczas wizyty w Bournemouth poczuł się nie najlepiej. Po męczącej nocy przewieziono

go do prywatnej kliniki. Tutaj stwierdzono perforację wrzodu żołądka, ale towarzyszące

tej diagnozie rokowania były pomyślne. Michael i Christopher przebywali w tym

czasie za granicą i tylko John z Priscillą mogli przyjechać do chorego. Nieoczekiwanie

stan ojca pogorszył się - doszło do infekcji płuc. Tolkien zmarł wczesnym rankiem w niedzielę

2 września 1973 roku. Miał osiemdziesiąt jeden lat - dokładnie tyle, ile w chwili

śmierci miała Edith.

„Wśród opowieści, które do nas doszły z tych lat smutku - pisał kiedyś w notatkach do

„Silmarillionu” - są takie, gdzie płacz miesza się z radością, a w cieniu śmierci nie gaśnie

światło. Z tych zaś opowieści najpiękniej po dziś dzień brzmi w uszach elfów historia Berena

i Lúthien...”19

***

Tolkien uważał, iż poszukiwanie w biografii artysty jakiegokolwiek klucza do jego

twórczości jest po prostu bezcelowe. Wszelkie opracowania biograficzne mogły być -

według niego - jedynie faktograficznymi relacjami o wydarzeniach czyjegoś zakończonego

już życia. W ostatnich latach porządkował jednak materiały przeznaczone dla ewentualnych

przyszłych biografów, opatrywał komentarzami przechowywane listy i inne dokumenty.

Napisał też kilka stron na temat swojego dzieciństwa. Nie oznaczało to wcale, że

jego rygorystyczny sąd uległ jakiemuś złagodzeniu.

Przy opracowaniu wiadomości o życiu pisarza korzystano głównie z biografii przygotowanej

przez Humphreya Carpentera20. Musimy pamiętać o przytoczonych powyżej zastrzeżeniach

Tolkiena, aby w pełni docenić wysiłek (i ryzyko!) towarzyszący jego biograficznym

poszukiwaniom. Książka Carpentera była pierwszą i niejako „oficjalną” biografią

Profesora. O takim kształcie zadecydowały z pewnością kontakty biografa z rodziną,

przyjaciółmi i wydawcami Tolkiena. Można więc niekiedy odczuwać pewien niedosyt informacji

zwłaszcza tam, gdzie autor książki starał się Tolkienowski żywot uładzić i wypolerować.

Praca naukowa, praca literacka, życie rodzinne - w tym kręgu poruszają się

czytelnicy książki Carpentera. I chociaż obie wojny światowe wywarły na życiu i twórczości

Tolkiena niewątpliwy wpływ, to jednak klimat Carpenterowskiej biografii najlepiej

charakteryzuje zamieszczone w niej ostatnie zdjęcie Profesora: oparty o pień ulubionej

19 J. R. R. Tolkien: Silmarillion. Przeł. M. Skibniewska. Warszawa 1985. s. 194.

20 H. Carpenter: Tolkien. A biography by... Houghton Mifflin Company, Boston 1977.

wiekowej sosny stoi starszy pan z laską. I pomyśleć, że to o nim pisał Czesław Miłosz, iż

jako jedyny chyba w dwudziestym wieku potrafił stworzyć bohaterów na miarę postaci

mitycznych...21

21 Cz. Miłosz: Ogród nauk, Lublin 1986, s. 36.

2. Książki Tolkiena

Ktoś bardzo skrupulatny obliczył, iż Tolkien pozostawił po sobie ponad dwieście najróżniejszych

publikacji 37 książek, 63 artykułów i 121 przekładów i opracowań tekstów

napisanych w dawno wymarłych językach. Niewielką tylko część stanowią teksty, które

utrwaliły sławę Tolkiena jako twórcy baśni - przeważają publikacje o charakterze naukowym.

Dzisiaj możemy zauważyć, że coraz częściej wydaje się odrzucone kiedyś przez

edytorów opowieści „nie dla dzieci”, sięga się po zachowane w archiwum wersje znanych

już historii, publikuje się także i te materiały, które Tolkien sarn kiedyś odłożył do dalszego

opracowania. Jedni cieszą się każdym nowo wydanym tekstem, inni zadają sobie pytanie,

czy to nadal jeszcze „prawdziwy” Tolkien, skoro książkę redagował już ktoś inny.

Zestawiłem poniżej teksty Tolkiena, które prezentują go jako twórcę i badacza baśni.

Wymieniam je według dat pierwodruków. Tam, gdzie dysponujemy „oficjalnym” przekładem

na język polski, podaję w nawiasie polski odpowiednik tytułu, nazwisko tłumacza

oraz datę pierwszego polskiego wydania. Pamiętajmy, iż wiele przekładów ukazywało się

i ukazuje nadal w magazynach klubowych.

Przy niektórych tekstach, tych zwłaszcza, które jeszcze czekają na „oficjalne” polskie

tłumaczenia, podaję kilka informacji o tym, czego one dotyczą.

1915 „Goblin Feet”, wiersz opublikowany w „Oxford Poetry”. Tolkien już przedtem

drukował krótkie notatki lub wiersze (na przykład w szkolnej gazetce), „Goblin Feet”

uważał jednak zawsze za pierwszy istotny krok w kierunku „literackiej kariery”. Niektórzy

tłumaczą ten tytuł dosłownie - „Stopy Goblinów”. Wierniej jednak oddaje charakter

wiersza inna propozycja - „Stopki chochlików”. Drobne skrzydlate istotki z tego wiersza

w niczym nie przypominają krwiożerczych goblinów. Nie przypominają również późniejszych

mądrych i pełnych dostojeństwa Elfów z opowieści o Śródziemiu. Wiersz został napisany

dla Edith, która uwielbiała takie „dziecinne” elfy - a czego się nie robi dla ukochanej?

Polski oficjalny przekład wiersza - niezbyt szczęśliwy - zawiera obecna na polskim

rynku biografia Humphrey'a Carpentera. Warto porównać z oryginałęm i z moim przekładem

z „Gwahirzęcia”.

„Sir Gawain and the Green Knight”, wydane przez J. R. R. Tolkiena i E. V. Gordona.

Jedne z ważniejszych zabytków średniowiecznej literatury angielskiej, opracowane i

przyswojone współczesnemu językowi przez Tolkiena i Gordona.

(“Pan Gawen i Zielony Rycerz; Perła; Król Orfeo”, przeł. Andrzej Wicher, 1997).

1934 „The Adventures of Tom Bombadil”, wiersz opublikowany w „The Oxford

Magazine”. Warto zapamiętać, że tu pojawia się pierwszy raz jeden z bohaterów późniejszych

opowieści.

1937 „Beowulf - the Monsters and the Critics” (w „Proceedings of the British Academy”

- z datą 1936). To ciekawe i odkrywcze spojrzenie na średniowieczny epos o Beowulfie

autor opatrzył podtytułem „Potwory i krytycy”. Po latach ci ostatni wzięli swoisty

„odwet” na Tolkienie - jedno z pierwszych opracowań „baśniowej” twórczości Profesora

nosiło tytuł „Tolkien and the Critics”.

„The Hobbit: or There and Back Again”.

(„Hobbit, czyli Tam i z powrotem”, przełożyła Maria Skibniewska, 1960).

To już klasyka! Od tej książki rozpoczął się „ruch” wokół Tolkiena. No, kto jeszcze nie

przeczytał?

1945 „Leaf by Niggle”, opowiadanie w „The Dublin Review”.

(Istnieją dwa polskie przekłady: „Liść Drobniaka”, przeł. Józef Brodzki, „Życie i Myśl”

1974 nr 4 oraz: „Liść, dzieło Niggle'a”, przeł. Krzysztof Sokołowski, „Fantastyka” 1985

nr 2, ten ostatni także w książce J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść oraz Mythopoeia”, 1994).

Dziwna - i trudna do przełożenia - opowieść o malarzu, który stara się dokładnie namalować

drzewo i...

1947 „On Fairy-Stories” w książce „Essays Presented to Charles Williams”.

Spojrzenie na baśń bardzo odmienne od wcześniejszych i późniejszych prób innych badaczy.

(„O baśniach” w: J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść....”, przeł. Joanna Kokot, 1994).

1949 „Farmer Giles of Ham”.

(„Rudy Dżil i jego pies”, przełożyła Maria Skibniewska, 1965).

Historia o tym, że człowiek i smok mogą się ze sobą zaprzyjaźnić.

1954 „The Fellowship of the Ring: being the first part of The Lord of the Rings”.

(„Wyprawa”, przełożyła Maria Skibniewska, 1961).

„The Two Towers: being the second part of The Lord of the Rings”.

(„Dwie Wieże”, przełożyła Maria Skibniewska, 1962).

1955 „The Return of the King: being the third part of The Lord of the Rings”.

(„Powrót Króla”, przełożyła Maria Skibniewska, 1963).

To już teraz coś więcej niż „klasyka”. To wzorzec, do którego większość czytelników

przymierza pozostałe teksty Tolkiena. Czy zawsze słusznie? Czy zawsze niesłusznie?

(Od 1996 roku na rynku polskim funkcjonuje także nowe tłumaczenie Jerzego Łozińskiego).

1962 „The Adventures of Tom Bombadil and other verses from The Red Book”.

Wiersze i poematy drukowane już wcześniej, tutaj zebrane w „małą książeczkę”, niektóre

z tych wierszy znamy z „Władcy Pierścieni”.

(„Przygody Toma Bombadila”, przeł. Agnieszka Kreczmar w: „Tolkien dzieciom”,

1994; druga wersja - przeł. Aleksander Jagiełowicz, 1997).

1964 „Tree and Leaf'.

Książeczka zawierająca w sobie dwa wcześniej publikowane już teksty Tolkiena - „On

Fairy-Stories” i „Leaf by Niggle”. W ten sposób spojrzenie na baśń uległo zwielokrotnieniu,

a rozważania teoretyczne znalazły ilustrację w ciekawym tekście literackim.

(oba teksty w polskim przekładzie w wymienianej już powyżej książce „Drzewo i Liść

oraz Mythopoeia”, 1994).

1967 „Smith of Wootton Major”.

(„Kowal z Podlesia Większego”, przełożyła Maria Skibniewska, 198U).

Ostatnia opowieść Tolkiena o tym, że nie wszystko musi być proste i jasne.

„The Road Goes Ever On: A Song Cycle”. Wiersze-piosenki wybrane z tekstów

Tolkiena wraz z muzycznym opracowaniem Donalda Swanna.

1973 Rysunki Tolkiena opublikowane w formie kalendarza.

1974 „Bilbo's Last Song”- ostatnia pieśń Bilba, opublikowana w postaci pięknego plakatu

z rysunkami Pauline Baynes.

1976 „The Father Christmas Letters”.

Przez ponad dwadzieścia lat dzieci Tolkiena otrzymywały na gwiazdkę listy od świętego

Mikołaja. Listy były opatrzone „prawdziwymi” znaczkami i przynosiły wiadomości o

przygodach zapracowanego świętego i jego pomocników: Niedźwiedzia Polarnego, Bałwana

i elfa Ilberetha. Każdy list był pięknie ilustrowany i w takiej też formie wydano ten

zbiorek.

(„Listy od Świętego Mikołąja”, przeł. Magda Iwińska, Hanna i Piotr Paszkiewiczowie,

1994).

1977 „The Silmarillion”.

(„Silmarillion”, przełożyła Maria Skibniewska, 1985).

Przygotowywana już od dawna, lecz wydana dopiero po śmierci Tolkiena historia

Śródziemia od jego początków. Dla wielu czytelników miało być to rozstanie z twórczością

Profesora - nie wierzyli, iż uda się uporządkować i opublikować pozostałe materiały

zgodnie z intencją ich autora. Czas jednak pokazał, że „Silmarillion” nie był pożegnaniem

ze Śródziemiem i jego legendami.

1979 „Pictures by J. R. R. Tolkien”.

Oryginalne rysunki Tolkiena, publikowane uprzednio również w formie kalendarzy w

latach 1973-1979.

1980 „Unfinished Tales of Numenor and Middle-earth”.

Przygotowana - podobnie jak „Silmarillion” - przez Christophera Tolkiena publikacja

materiałów z archiwum pisarza. Opowieści Numenoru i Śródziemia zawierają komentarze

edytorskie, pozwalające prześledzić proces ich powstawania oraz zmiany, jakim one podlegały

w trakcie pracy nad tekstem. Czteroczęściowy zbiór opowiada historie trzech Er i

przynosi wiadomości o Druedainach, Czarodziejach i Palantirach. Wśród opowieści: opisanie

Numenoru i jego władców, historia Galadrieli i Celebrona, przybycia Tuora do Gondolinu

i wiele innych. Oczekiwana z pewną nieufnością książka (czy to jeszcze „ten”

Tolkien?) zapowiedziała tylko bogactwo wykreowanego przez Profesora świata. To paradoksalne,

ale wszystkie wydane do tej pory książki o Śródziemiu należało jakby przeczytać

„na nowo”. Świat fanów, przyzwyczajonych już do jakiejś ustabilizowanej wizji Śródziemia

i jego opowieści, przeżył swoiste trzęsienie ziemi. Dopiero teraz okazało się, że nie

wystarczy „kochać Tolkiena” - trzeba również zdobyć się na odwagę i zacząć b a d a ć jego

teksty. Ci, którzy podjęli takie ryzyko, weszli na drogę zupełnie nowej przygody. Pa-

miętajmy, że edytor tekstu - Christopher Tolkien - zachował całą „surowość” ojcowskich

notatek. Nie są więc one wygładzone i sporo w nich przeróżnych „chropowatości”, od których

wolny był „Silmarillion” i „Władca”.

(„Niedokończone opowieści Śródziemia i Numenoru”, przeł. Paulina Braiter, Agnieszka

Sylwanowicz, 1994).

1981 „The Letters of J. R. R. Tolkien”.

Wybór listów Profesora - wśród adresatów między innymi Wystan Hugh Auden (wybitny

poeta i dramaturg angielski) i oczywiście - Clive Staples Lewis.

1982 „Mr Bliss”.

Napisana jeszcze przed drugą wojną światową historia Mr Blissa i jego samochodu wyraźnie

jest inspirowana motoryzacyjnymi doświadczeniami Tolkiena. Pełna subtelnej ironii

opowiastka czekała jednak długo na publikację. Powód? Tolkien opatrzył ją całą masą

przepięknych kolorowych ilustracji i przedwojenni edytorzy niezbyt umieli sobie z tym

poradzić.

(Polski przekład Aleksandry Wieruckiej ukazał się nakładem Śląskiego Klubu Fantastyki

w 1993).

1983 „The Book of Lost Tales”, I.

1984 „The Book of Lost Tales”, II.

Dwie księgi „Zagubionych opowieści” rozpoczynają wielotomowy cykl „Historii Śródziemia”,

kolejnego edytorskiego przedsięwzięcia Christophera Tolkiena. Pierwsza z nich

to „prehistoria” Tolkienowskiej mitologii (jeżeli można tak powiedzieć). Zawarte są tu

najwcześniejsze teksty pisarza, jeszcze z okresu pierwszej wojny światowej (to zapowiedź

późniejszego „Silmarillionu”), a także poetyckie - publikowane lub nie - opowieści z początków

działalności literackiej Tolkiena. Książka druga przynosi teksty późniejsze (z początków

kariery uniwersyteckiej) i jednocześnie mniej tu „kosmografii”, a więcej spraw

„ziemskich” - historii elfów i ludzi. Edycją tych tomów Christopher chyba przekonał najbardziej

grymaśnych czytelników, że potrafi być uczciwym i wiernym edytorem tekstów

ojca.

(„Księga zaginionych opowieści”, przeł. Magda Pietrzak-Merta, 1995).

1985 „The Lays of Beleriand”.

Pieśni - a może lepiej: śpiewy - Beleriandu. Poematy ukazujące dzieje wykreowanego

przez Tolkiena świata poprzez pryzmat poetyckiej twórczości zamieszkujących ten świat

istot. Trzeci tom „Historii Śródziemia”, obejmuje teksty pisane głównie w okresie międzywojennym.

1986 „The Shaping of Middle-earth: The Quenta, The Ambarkanta and The Annals together

with the earliest Silmarillion and the first Map”.

Czwarty tom opisuje powstanie Śródziemia. Zebrane są tu teksty napisane przed opublikowaniem

„Hobbita”. Dojrzewanie kreowanej przez Tolkiena mitologii jest tu wyraźnie

widoczne.

1987 „The Lost Road and other writings, Language nad Legend before The Lord of the

Rings”.

Piąty tom zamyka zbiór tekstów napisanych przed „Władcą Pierścieni”. Tak więc pięć

pierwszych woluminów zawierało to wszystko, co wiązało się z wczesnymi szkicami

„Silmarillionu”, prezentowało pierwociny mitologii Śródziemia, opowieści i poematy, a

także nie ukończone próby kreowania innych legend.

1988 „The Return of the Shadow, The History of The Lord of the Rings”, I.

Szósty tom „Historii Śródziemia”, a jednocześnie pierwszy tom „Historii Władcy Pierścieni”.

Szkice i różne wersje „Władcy” od urodzinowego przyjęcia Bilba do kopalń Morii.

Frodo jeszcze nazywa się Bingo i nie wszystko wygląda tak, jak w ostatecznej wersji. I

to jest bardzo ciekawe! Takie podpatrywanie przez ramię, jak powstają opowieści, które

już znamy w wersji ostatecznej.

„Mythopoeia” (w nowej edycji „Tree and Leaf”, połączona z tekstem o baśniach i

opowieścią o Niggle'u). Zrodzony jeszcze w latach trzydziestych z rozmów z Lewisem i

jemu dedykowany poemat wreszcie doczekał się publikacji w całości (około półtorej setki

linijek!). Bardzo głębokie i jednocześnie bardzo osobiste wyznanie wiary Tolkiena w

„prawdziwość mitu”. Każdy może się przekonać, jak trudne to zadanie dla tłumacza!

(„Mythopoeia”, przeł. Marek Obarski w: J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść oraz Mythopoeia...”,

1994; także Jakub Z. Lichański, „Gnosis” nr 7, maj 1995.

1989 „The Treason of Isengard, The History of The Lord of the Rings”, II.

Kolejny tom „Historii Śródziemia” i dalsze wersje „Władcy”. Różne wersje nie tylko

tekstu - także map, którymi posługiwał się pisarz podczas relacjonowania wydarzeń historii

Pierścienia.

1990 „Bilbo's Last Song”.

Tym razem w postaci niewielkiej książeczki, znowu pięknie zilustrowanej przez Paulinę

Baynes.

„The War of the Ring”, The History of The Lord of the Rings”, III.

Kontynuacja - lecz jeszcze nie finał - historii „Władcy Pierścieni”. Od bitwy w Helmowym

Jarze do bitwy u Czarnej Bramy, a także - do uwolnienia Froda w Kirith Ungol.

Wiele zmian i wahań co do sensowności tych zmian - pojawiają się i znikają bohaterowie,

zmieniają się ich charaktery i imiona. Mapy i ilustracje, ciekawe komentarze wydawcy,

chociaż już jakby wyczuwalny pośpiech, żeby zdążyć z ukończeniem całości.

1992 „Sauron Defeated: The History of The Lord of the Rings”, IV.

Dziewiąty już tom „Historii Śródziemia”, zawiera finałowe partie „Władcy”, a także

inne materiały.

1993 „Morgoth's Ring: The Later Silmarillion, Part One: The Legends of Aman”.

Dziesiąty tom, zapowiadany jakoby ostatni. Powraca się tutaj do głównych wątków

opowieści. Sporo ciekawych informacji.

„Poems by J. R. R. Tolkien” , trzy miniaturowe tomy znanych już wierszy, z ilustracjami

autora.

„Poems from The Lord of Rings”

(“Władca Pierścieni - Wiersze”, przeł. Tadeusz Olszański, 1998).

„The War of Jewels: The Later Silmarillion, Part Two: The Legends of Beleriand”

Tom jedenasty... Wiele uwag m. in na temat języków - ale w sumie mniej nowości.

“The Peoples of Middle-earth”.

Definitywnie ostatni, dwunasty tom z cyklu “Historia Śródziemia”. Mięzy innymi

ewolucja „Prologu” i „Dodatków” a także - esej o reinkarnacji Glorfindela oraz - jedyny

istniejący fragment... kontynuacji „Władcy” — „Nowy Cień”.

Uznanie dla pracy Christophera Tolkiena wydawało się rosnąć wraz z pojawianiem się

kolejnych tomów „Historii Śródziemia”. Okazał się fachowym i lojalnym edytorem spuścizny

ojca. Jednocześnie spełniło się marzenie pisarza - syn stał się spadkobiercą jego

idei. Powstał zbiór tekstów zachowujących wszystkie cechy „prawdziwych” mitologii: są

tu różne wersje tych samych historii, są tu odwołania do tekstów "zagubionych", do opowieści,

których nikt nie zanotował i pozostało po nich tylko niejasne wspomnienie. Niektóre

wersje są ze sobą zgodne, niektóre sprzeczne. Zachowała się też jakby autentyczna

„chropowatość” i „niegotowość” tych opowieści, urok historii tworzonych w różnych czasach,

w różnych miejscach i przez różnych narratorów. Nie ma tu tego, co zdaniem

Tolkiena było największym grzechem Ryszarda Wagnera - ujednolicenia tych opowieści

według kryteriów przyjętych przez jednego autora. Myślę, iż najbardziej spodobałoby się

Tolkienowi, gdyby czas usunął jego własne nazwisko z okładek opublikowanych dotychczas

książek, a zawarte w nich opowieści rozeszły się po świecie jako historie anonimowych

autorów, stworzone gdzieś, kiedyś, przez nie wiadomo kogo...

„Roverandom”, Harper Collins Publishers Ltd., London.

Odrzucana przez wydawców i wreszcie przypomniana - opowieść o piesku zamienionym

w zabawkę.

(„Łazikanty”, przeł. Paulina Braiter, 1998).

Ten przegląd książek Tolkiena byłby niekompletny, gdybyśmy pominęli tutaj dwie

cenne pozycje fonograficzne. To przecież zgodne z ideą Tolkiena - jego pieśni, jego opowieści

powinny być przekazywane w bezpośrednim kontakcie narrator - słuchacze... Dokładnie

tak, jak to było bardzo, bardzo dawno temu, w czasach opisanych przez Profesora.

W 1967 roku, równocześnie z publikacją śpiewnika „The Road Goes Ever On: A Song

Cycle”, firma „Caedmon Records” wydała płytę „Poems and Songs Of Middle Earth” (TC

1231). Obok śpiewającego Williama Elvina (cóż to za wspaniałe, „tolkienowskie” nazwisko!)

pojawił się tu i sam Profesor, czytający niektóre ze swych wierszy. W 1975 roku ta

sama firma opublikowała podwójny album płytowy (TC 1477-1478), przedstawiający archiwalne

(z 1952 roku) nagrania Tolkiena czytającego (a także śpiewającego!) fragmenty

„Hobbita” i „Władcy Pierścieni”. W 1968 roku telewizja BBC przygotowała dokument

filmowy „Tolkien in Oxford”. Pisarz zachowywał się przed kamerą bardzo swobodnie, a

sam efekt ekranowy ocenił dość łagodnie. Dziś znamy jeszcze inne filmowe dokumenty,

wykorzystujące niekiedy te same materiały archiwalne - chociażby „J. R. R. Tolkien - A

Study of John Ronal Reuel Tolkien” Dereka Baileya (110 minut!) czy emitowane w polskiej

wersji językowej w naszej telewizji - „J. R. R. Tolkien - Portret pisarza” tego samego

reżysera (krótsza, 60 minutowa wersja) i „John Ronald Reuel Tolkien - Gra wyobraźni”

Juliana Birketta ( ok. 50 minut).

Może ktoś zapytać - no dobrze, książki, nagrania... tylko gdzie to wszystko znaleźć?

Prawie wszystkie materiały wyżej wymienione krążą po kraju wśród fanów Tolkiena i nie

jest tak trudno trafić na odbitkę kserograficzną najnowszej edycji „Historii Śródziemia”.

Trzeba tylko trochę szczęścia podczas poszukiwań. Można także skorzystać z pomocy

wyspecjalizowanych wydawnictw i księgarń, które chętnie - choć nie bezinteresownie -

dostarczą nam potrzebnej informacji i pomogą w zakupie wymarzonej książki lub jakiegoś

„zwariowanego” tolkienowskiego drobiazgu.

Czasem lepiej ,,z Europy” przywieźć sobie jedną książkę Tolkiena niż kolejną parę

dżinsów. Zanim to jednak nastąpi - poszukajmy wspólnie... klucza do Śródziemia.

3. W poszukiwaniu klucza do Śródziemia

Na początku było s ł o w o... Tak też można patrzeć na Tolkienowski fenomen tworzenia

literackiej rzeczywistości.

I Na początku było słowo, język, zabawa w wymyślanie nowych wyrazów, budowanie

z nich nowych języków, które mogłyby służyć do układania niezwykłych opowieści. Zaczęło

się rzeczywiście od zabaw z przyjaciółmi, od „prywatnych” tajemnych języków i

słów, od układania trudnych do rozszyfrowania przez postronnych wierszyków, wymyślanych

podczas zabaw z kuzynkami - Mary i Marjorie. Opowiadając później o tych próbach,

Tolkien podkreśli, iż taka językowa twórczość nie jest niczym niezwykłym u małego

człowieka. Jest to naturalny sposób poznawania przez dzieci otaczającego je świata -

„nienaturalnym” mógłby tu być dopiero brak takiej językowej aktywności. Oczywiście,

nie u każdego dziecka działalność ta przybierze formy bardziej skomplikowane, nie każde

też dziecko takie filologiczne zainteresowania przeniesie poza barierę wieku młodzieńczego

i uczyni z nich - jak Tolkien - sens i cel swego dorosłego życia.

Tych „własnych” języków było w biografii pisarza sporo. Uniwersyteckie zainteresowania

Tolkiena - najpierw studenckie, a potem już profesorskie - skupiały się właśnie na

tym terenie. Tolkien - językoznawca, badacz staroangielskich tekstów... Języki stare, języki

wymarłe i nowe, wymyślone według wszelkich naukowych zasad. Tu gdzieś pojawi

się quenya, pojawi się sindarin, pojawią się próby rekonstrukcji form wcześniejszych, pośrednich,

zmierzających do odtworzenia języków najstarszych, prajęzyków. Pojawią się

też zapiski w tych nowych językach, teksty trudne do odczytania, odwołujące się do graficznych

eksperymentów (Tolkien od dziecka, najprawdopodobniej pod wpływem matki,

bardzo interesował się kaligrafią), zmieniające swe reguły już w czasie powstawania, tak

że nawet sam autor miewał potem kłopoty z rozszyfrowaniem niektórych wcześniejszych

notatek.

Z czasem materia językowa rozrosła się, okrzepła, a język i słowa zaczęły się domagać

obecności tych, którzy się nimi posługiwali. I Tolkien o d k r y ł - niektórzy twierdzą, że

po prostu... wymyślił - istoty posługujące się tymi językami, odkrył i w najdrobniejszych

niemal szczegółach opisał również świat, który zamieszkiwały. Opisał także dzieje tego

świata, a uczynił to w sposób tak spójny, tak konsekwentny, iż czytelnikowi wydawało się

naturalne, że kreator tego świata musi znać odpowiedzi na wszystkie zgłaszane przez

czytelników pytania. Domagano się więc w listach informacji o szczegółach ekonomicznego

bytowania opisywanych społeczności, pytano o dokładne opisy flory Śródziemia, o

detale uzbrojenia i tak dalej, i tak dalej.

Od słowa, języka do posługujących się nimi istot, do ich świata (a właściwie do naszego

- bo Śródziemie to nasza Ziemia, tylko w bardzo odległej przeszłości, a może... przyszłości?),

z całą historią, kosmogonią, geografią i Bóg wie czym jeszcze. A stąd już tylko

krok do książek ujawniających czytelnikom niektóre z tajemnic tak wykreowanego świata

- do „Hobbita”, „Władcy Pierścieni”, „Silmarillionu”, „Unfinished Tales” lub opowieści

składających się na „Historię Śródziemia”. Nie musimy znać wszystkich tajemnic stwo-

rzonych przez Tolkiena rzeczywistości - bo czy znamy wszystkie tajniki światów, o których

mówią nam powstałe tam i zachowane do naszych czasów mity starożytnej Grecji,

podania Dalekiego Wschodu, arabskie baśnie? Tolkien okazuje się najlepszym „opowiadaczem”

historii wykreowanych przez siebie światów. Żadna z powstałych później prób

innych autorów nie dorównuje już wizji Tolkienowskiej. A naśladowców, kontynuatorów

czy wręcz plagiatorów znalazło się potem wielu i wydawać by się mogło, iż następcom

powinno być łatwiej; wszystko zastają gotowe, przygotowane, cała droga od słowa do „realnego”

świata uporządkowana, przebyta...

* * *

Na początku było słowo... Słowo-pieśń, towarzyszące samotnemu Jedynemu, a potem

łączące Go z tymi, którzy poczęli się z Jego myśli, z Jego pieśni, z Jego słowa. Ze słowapieśni

powstał bowiem cały świat i trwa, istnieje tylko poprzez słowa-pieśni - zdaje się

uczyć nas Tolkien. Dobro i zło są tematami tej Wielkiej Pieśni, Wielkiej Muzyki. Nic nie

może istnieć poza nią - i nic nie może istnieć bez niej. To, co jest mitem, to, co jest historią,

to co jest przeżywaną przez nas codziennością - to wszystko jest jedynie pieśnią. Pieśnią

Jedynego, w której jednak i my także mamy swój udział. Wielki badacz tekstów starej

Anglii dotarł do takiej prawdy i tak przedstawił ją w „Silmarillionie”.

* * *

Na początku było słowo-pieśń. Pieśń trwa i my trwamy w niej. Powiernicy Pierścienia

dążą ku swemu przeznaczeniu, przechodząc z pieśni do pieśni. Uważny czytelnik polskiego

tłumaczenia dostrzeże, iż poszczególne pieśni o ich przygodach różnią się nieco materią

słowa. Inaczej mówi się o przygotowaniach do wielkiej wyprawy, inaczej, innym językiem,

wykreowany jest świat Toma Bombadila, innym - świat dumnej i tragicznej Eowiny.

Za progiem, za każdym zakrętem drogi („A droga wiedzie w przód i w przód” - śpiewają

hobbici) pojawia się nowa pieśń, nowa historia, nowa przygoda. Ci, którzy dotrą do

angielskiego „przekładu” (książka Tolkiena jest tylko angielskim „przekładem” którejś

tam kopii „Czerwonej Księgi” hobbitów) i zadadzą sobie trochę trudu, porównując stylistykę

poszczególnych części ze stylistyką staroangielskich eposów, odkryją, iż związki te

są tam wyraźniejsze. Poszczególne przygody opowiadane są jakby w innych konwencjach

językowych, podobnych do tych, jakie towarzyszyły powstawaniu starych pieśni, badanych,

opisywanych i tłumaczonych przez Tolkiena-językoznawcę, Tolkiena-edytora.

Bohaterowie „Pierścienia” wędrują więc poprzez pieśni i sami też są pieśnią. Napotykający

ich ludzie dziwią się, że stare pieśni żyją nadal i są wśród nich.

Bilbo i Frodo piszą Księgę, zapisują pieśń. Wszyscy bohaterowie mają świadomość tego,

iż historia toczy się po to, aby pieśń się wypełniła. Ich postępowaniem kieruje przeświadczenie,

że pieśń osądzi wszystko: i dobre, i złe, że każdy uczynek pozostanie w pieśni

na zawsze. „Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta...” i „Pieśń ujdzie cało...” — skąd my

to znamy?

* * *

To uwikłanie Tolkienowskiego świata w słowo okazuje się szczególnie widoczne tam,

gdzie słowo ma być zastąpione lub dopełnione obrazem. Już pierwszy recenzent, dziesięcioletni

Rayner Unwin (syn wydawcy) zauważył, że „Hobbit” nie wymaga żadnych ilustracji,

a wystarczającym dodatkiem graficznym mogą być same mapy. Ilustrowano książki

Tolkiena wielokrotnie, on sam też przygotował serię rysunków, ozdabiano obrazkami

kalendarze, periodyki i co się okazało - nawet najlepsza ilustracja jest wielce ułomna wobec

Tolkienowskiego słowa. A jak dosadna - i to w sposób rozczarowujący - jest pierwsza

filmowa wersja „Władcy Pierścieni”! I jakże chętnie sięgamy po sam tekst, żeby za

każdym razem inny i za każdym razem przecież ten sam Tolkienowski świat otworzył się

przed nami na nowo.

To uzależnienie świata od słowa, od w ł a ś c i w e g o słowa, ujawniają wszelkiego rodzaju

gry komputerowe, odwołujące się do opowieści ze Śródziemia. Nie wystarczy dobrze

znać książkę, nie wystarczy znać równie dobrze język oryginału. Trzeba znać na dodatek

te słowa, które oswoją komputerowy świat i ułagodzą komputerową opatrzność.

Małe literki pod wyjątkowo nieatrakcyjnymi rysuneczkami ponaglają: pośpiesz się - pośpiesz

się - o co pytasz? nie znam tego słowa! - chcesz pomocy? - pośpiesz się - czas

ucieka - czas ucieka - czas ucieka... Przegrałeś, nie znałeś słowa-klucza.

Tolkienowskie historie są baśnią. Baśnią bez jakichkolwiek dodatkowych określeń. Są

baśnią bliską mitom, i baśnią wymyśloną, zrekonstruowanym a zagubionym ogniwem

między mitami a baśniami ludowymi. Tolkien łączy pojęcie baśni z pojęciem chrześcijaństwa.

Mit jest pogański, baśń jest naznaczona wiarą. Mit jest tragiczny, ale obojętnym

spojrzeniem ogarnia ludzkie dramaty. Baśń pochyla się nad każdą istotą ze słowami pociechy,

jest dobrą nowiną i jak ewangelia przynosi obietnicę ostatecznego zwycięstwa

Dobra. W micie dopiero zarysowuje się granica pomiędzy tym, co święte, i tym, co skalane.

W baśni obie te sfery już dawno są wyraźnie rozgraniczone, na obrzeżach każdej z

nich pojawiają się magiczni pośrednicy, pomocnicy, zdegradowana i sprofesjonalizowana

(tak, tak!) emanacja tego, co święte, i tego, co równie boskie i święte, ale jakby ze znakiem

przeciwnym. Dobrzy przedstawiciele Jedynego to jego wysłannicy, namiestnicy. Tak

właśnie przedstawia się Gandalf; jego pobyt w Śródziemiu ma wyraźny charakter służbowej

misji, „delegacji”. Po przeciwnej stronie - cała rzesza profesjonalistów „od zła”: wysłannicy

Nieprzyjaciela, zwabieni i zbałamuceni przez niego najemnicy. Oba bieguny

świętości - u początków wszystkiego stanowiące jedność - toczą walkę poprzez swoich

pośredników. Między nimi elfy, ludzie, hobbici, istoty wolne, które mogą stać się sprzymierzeńcami

każdej ze stron. Mogą wybrać, a w efekcie - wygrać lub przegrać. Chociaż i

wygrana, i przegrana nie są tu jednoznaczne. Wygrana i nagroda Froda są gorzkie i bolesne,

przegrana, klęska Golluma zawiera w sobie też i ziarno odkupienia, a z pewnością

niesie wiele niedopowiedzeń i niejasności. Największy dar Jedynego dla ludzi — śmierć,

skażony został przez Nieprzyjaciela strachem i nie j przynosi nikomu ukojenia.

Baśń Tolkienowska jest jednak tylko odbiciem mitu, który także został przez Tolkiena

wykreowany, a przynajmniej w jakiś, chociażby cząstkowy sposób opisany w „Silmarillionie”

(nie wspominając już o kolejnych edycjach materiałów archiwalnych). Powinniśmy

raczej powiedzieć, iż tekst ten jest mitopodobny, że nie mamy tu do czynienia z

„prawdziwym” mitem, a jedynie ze zjawiskiem charakteryzującym się podobieństwem do

mitu, z jego imitacją, naśladownictwem. Nasza nieufność jest uzasadniona — opowieści te

powstawały niemal na naszych oczach, znamy tego, kto był ich autorem, zachowały się

zdjęcia pisarza, a nagrania przechowują jego głos. „Dawny” mit natomiast dotarł do nas w

swej anonimowej, bezosobowej powadze, był jakby zapisem „głosu z nieba”. Ale kto wie,

może te „pierwsze przekazy odwiecznej historii” również miały swojego konkretnego autora,

może i na niego współcześni spoglądali równie nieufnie? Może tak jak i my, byli zupełnie

nieświadomi, iż dane jest im dobrodziejstwo bycia obecnym przy narodzinach nowego

s ł o w a?

Z pewnością najczęściej czytamy Tolkiena bez obarczania swej świadomości jakimiś

dodatkowymi, pozatekstowymi wiadomościami. Po prostu zanurzamy się w Tolkienowskich

opowieściach i nie interesuje nas ani roztrząsanie ich stosunku do tak zwanej obiektywnej

rzeczywistości, ani problem zależności czy niezależności tych opowieści od in-

nych, napisanych, stworzonych gdzieś indziej i przez kogo innego. Nie interesuje nas

sprawa nazywania takim czy innym terminem zjawisk, które poznajemy, nie interesuje nas

analiza stanów, jakie przeżywamy, ani mechanizmów, które nami zaczynają władać. Po

prostu - czytamy i wydaje się nam, że rozumienie tekstu „odbywa się” niejako automatycznie,

a analizowanie go, doszukiwanie się nowych sensów, wzbogacanie znaczeń poprzez

dodatkowe, pozatekstowe poszukiwania jest zbędne, niepotrzebne, niezgodne z założeniami

autora. Można czytać i tak, i tak — zależy to przecież wyłącznie od potrzeb i

postawy tego, kto bierze książkę do ręki. A jednak... a jednak takie dodatkowe poszukiwania

- błędne czy słuszne - są potrzebne i nie niszczą ani naszej miłości do tekstu, ani

naszego szacunku dla jego twórcy.

* * *

Czym jest mit? Nie udało się do tej pory ustalić jednego i ostatecznego stanowiska. I

dobrze - w chwili, kiedy nie ma takiej jedynie słusznej definicji, otwiera się przed nami

wiele dróg. „Źródło tryska spod każdych drzwi, a każda ścieżka stanowi jego dopływ” -

pouczał Bilbo małego Froda. Może i nam uda się w wielości ścieżek dopatrzyć się jednego

szlaku i dotrzeć bezpiecznie chociażby do pierwszego skrzyżowania.

Można używać określenia „mit”, mówiąc o jakiejś specjalnej r z e c z y w i s t o ś c i.

Może to być ta rzeczywistość, która zaistniała u początków wszystkiego, ta, w której

wszystko było p i e r w s z e, jedyne. Rzeczywistość mityczna to ta, po której następuje już

tylko historia, a ta z kolei, na naszych oczach, powoli rozwija się z otaczającej nas teraźniejszości.

Nasz dostęp do tak rozumianego mitu jest prawie niemożliwy - niemożliwe

jest bowiem odwrócenie biegu czasu, niemożliwe jest dotarcie do źródeł minionego. Być

może jednak i w dostępnej nam rzeczywistości istnieją takie zjawiska, takie elementy, które

ktoś, kiedyś, w jakiejś niesłychanie odległej przyszłości uzna za mit, za rzeczywistość,

która pojawiła się u samego początku. U i c h początku...

Można też mówić o micie jako o rzeczywistości w i e c z n e j, istniejącej nieustannie,

niezmiennej; trwałej, takiej samej u początków wszystkiego, jak i teraz. Ta rzeczywistość

to mit stale odnawiający się, zamknięty w kolistym czasie, w czasie powtórzeń i powrotów.

Wszystko już było - mówimy - wszystko się powtarza, narodziny, śmierć to tylko

efekt obrotu wiecznego koła czasu. Z tak rozumianym mitem mamy kontakt nieustannie.

Nie zawsze jednak jesteśmy świadomi, iż powtarzamy właściwie gesty święte, decydujące

o trwaniu świata. Obcowanie z rzeczywistością mityczną uświadamiamy sobie częściej

wtedy, kiedy zetkniemy się z uświęconymi prawem i tajemnicą rytuałami. Nasze uczestnictwo

w nich odnawia mit, podtrzymuje jego trwałość.

Można też mówić o micie będącym rzeczywistością z a k r y t ą przed naszymi oczami

w sposób szczególny. I ona też istnieje wiecznie, trwa i odradza się, tylko my nie zdajemy

sobie sprawy z jej obecności. Ta rzeczywistość żywi się bowiem naszą podświadomością,

a jednocześnie to nasza podświadomość może egzystować tylko dzięki niej. Ten zakryty,

wieczny świat tajemnic niekiedy ujawnia się; w snach, w majaczeniach, w stanach silnych

emocji, pod wpływem muzyki, magii czy narkotyków otwiera się przed nami coś, czego

nie potrafimy ani dokładnie opisać, ani zrozumieć.

Czy to jedyne sposoby nazywania mitu? Nie - powinniśmy też mówić o micie jako o

pewnej n a r r a c j i, pewnym opowiadaniu o jednej z wymienionych już rzeczywistości. I

tak mit-narracja o rzeczywistości istniejącej u początków wszystkiego przybierze formę

mitu-kosmogonii (opowieści o powstaniu wszechświata), mitu-teogonii (opowieści o pojawieniu

się bogów) itp. Mit-narracja o rzeczywistości wiecznej da się odszukać w zapisach

i objaśnieniach obrzędów, w tekstach świętych ksiąg, w formułach zaklęć. Mitnarracja

o rzeczywistości podświadomej, zakrytej, przybierze formę naszego snu, wizji,

ujawni się w namalowanym podczas ekstatycznego stanu obrazie, w stworzonym w natchnieniu

utworze muzycznym, w automatycznym zapisie tekstu.

Czy to już wszystkie możliwości? Nie - każda z tych narracji może teraz z kolei stać

się podstawą do stworzenia nowej rzeczywistości, która może być wizją, r e k o n s t r u k

c j ą tego, co było przedmiotem narracji. I tak nowa rzeczywistość-mit uobecni się w powstających

tekstach literackich, w obrazach filmowych, w muzyce, plastyce, w różnych,

bardzo różnych formach. A czy jest - zapyta ktoś - jakiś konkretny przykład na, powiedzmy,

mit-rzeczywistość, będący rekonstrukcją narracji o takiej utajonej, podświadomej

rzeczywistości? Tak - proszę bardzo - chociażby niezmiernie interesująca książka

Carla Gustava Junga „Nowoczesny mit - o rzeczach widywanych na niebie”. A co z tego

dla kręgu czytelników Tolkiena? Ot, chociażby świadomość bogactwa kluczy, które mogą

być zastosowane przy lekturze „Władcy”, „Silmarillionu” czy też... biograficznej książki

Carpentera o pisarzu.

Mit organizuje sposób widzenia świata i decyduje też o tym, czy taki właśnie obraz

uznamy za prawdziwy, czy uwierzymy także w taki sposób patrzenia na świat. Mit pozwala

nam na psychologiczną akceptację świata nawet wtedy, gdy akceptacja logiczna jest

dla nas nie do przyjęcia.

Mogą być dwa źródła mitów, obojętnie jak rozumianych: czy to jako swoiste rzeczywistości,

czy jako narracje o nich, czy też dające się z tych ostatnich wyprowadzić rekonstrukcje.

Źródło pierwsze funkcjonuje w postrzeganej przez nas rzeczywistości. To realny świat

dostarcza nam - lub dostarczał naszym poprzednikom - elementów do tworzenia mitów, a

zwłaszcza do kreowania postaci mitycznych bohaterów. Mityczni herosi są więc swoistą,

przeredagowaną niejako, wizją realnie żyjących kiedyś postaci. Przetworzeni, ubóstwieni,

często kryjący pod jednym imieniem cechy wielu różnych osób, zostali przeniesieni do

naszej pamięci jako ci, którzy są dla nas ważni, gdyż reprezentują to, co stanowi i o naszej

tożsamości., i o naszej odrębności.

Drugim źródłem mitu jest wspomniana już sfera podświadomości. To w niej kryją się

pewne formy stałe, organizujące ją, będące jednocześnie efektem, wynikiem działań popędów,

zbiorowych i jednostkowych doświadczeń itp. Jung nazywa je a r c h e t y p a m

i, ale niezbyt dokładnie wyjaśnia i ich pochodzenie, i mechanizmy ich działania. Chyba

istotą archetypu jest właśnie to, iż nie może być nazwany, a poznać go można jedynie pośrednio:

poprzez symbol, obraz archetypowy. Bohaterowie mitu z kolei są jakby personifikacją

tych archetypowych obrazów - stąd i częste ich podobieństwo do siebie i podobieństwo

losów, funkcji, jakie im w opowieści zostały przypisane. Wspólna wszystkim

sfera podświadomości pozwala nam wyjaśnić w mitach odległych ludów obecność tych

samych postaci: Matki-Ziemi, Ojca, Herosa, Nieprzyjaciela, Wiecznej Kobiecości i tak

dalej.

Z tak wykreowanymi postaciami możemy się spotkać i u Tolkiena. Łatwiej jednak - o

paradoksie! - postronnemu czytelnikowi odnaleźć w tych tekstach ślady uniwersalistycznego,

„psychoanalitycznego” widzenia mitu. Po prostu - „materiał porównawczy”,

„klucz” ma się tutaj jakby w zasięgu ręki. To drugie źródło (a właściwie pierwsze, bo w

takiej kolejności je wymieniłem), źródło historyczne czy „umownie historyczne” - wymaga

dobrej znajomości wielu dodatkowych spraw. Tu musielibyśmy się odwołać do mitów,

które były Tolkienowi znane, którym chciał dorównać, z którymi prowadził niejako dialog

(czasami przekorny). Wiemy, że jego ambicją było obdarowanie Brytyjczyków i c h mitologią,

zdolną do współzawodniczenia z mitologiami śródziemnomorskimi czy wschodnimi.

Potrzebna nam tu będzie także wiedza o życiu pisarza. On sam zarzekał się, iż klucz

biograficzny jest do analizy tekstów literackich najmniej odpowiedni, ale...

Tolkienowskie opowieści odwołują się w różny sposób do wielu takich „pomocniczych”

materiałów, które odpowiednio i twórczo zasymilowane dają w efekcie ów trudny

do podrobienia świat Śródziemia.

Jedną z grup tych „pomocniczych materiałów” stanowią autentyczne mity lub też

„prawie” autentyczne, gdyż zrekonstruowane pieczołowicie przez Tolkiena podczas jego

prac nad edycjami różnych starych tekstów. Geograficzna i historyczna rozpiętość jest tu

zaskakująca — od Brytanii po Daleki Wschód. Wnikliwi tolkienolodzy odnajdują wśród

tych inspiracji mity celtyckie, walijskie, perskie, widoczne są wpływy hebrajskie, skandynawskie,

germańskie. Wylicza się tych źródeł sporo. Nie jest to grupa jednorodna. Będą tu

- nazwijmy je tak - mity autentyki, a także ich opracowania w postaci sag, pieśni i opowieści

z okresów juź nam bliższych. Kłania się nam tu Biblia, Kalewala i Legendy Okrągłego

Stołu, Baśnie z Tysiąca i Jednej Nocy, islandzkie Eddy, Pieśni o Nibelungach i Volsungach,

anonimowa epika staroangielska - Beowulf, Poemat o Perle, antyczno-celtycki

Sir Orfeo, a także - już z ujawnionym autorstwem - „Chrystus” Cynewulfa i „Raj utracony”

Miltona. Parantele są tak rozliczne, iż można zwątpić w oryginalność Tolkiena. Notoryczny

plagiator? Otóż nie - dopiero takie bogactwo pokrewieństw ujawnia nam oryginalność

pisarza, jego umiejętność współkreowania mitu, tworzenia świata, który z dużym

powodzeniem może konkurować z tymi, które stworzyli autorzy tamtych opowieści. Niektórzy

twierdzą, że Tolkienowski świat może również konkurować z tym, który nas otacza

i że być może Talkien przewyższył Stwórcę w skrupulatnym, akademickim, solidnym

przygotowaniu się do samego aktu kreacji... Nie wnikajmy w te „heretyckie” rozważania.

Dodajmy tylko, iż pojęcie subkreacji jest podstawą Tolkienowskiej koncepcji baśni. Subkreator

- partner wobec innych twórców, nawet wobec samego Pana Boga...

Drugą grupę inspiracji stanowić mogą teksty literackie innych autorów i to takie teksty,

które są jakby własną i skończoną interpretacją istniejących już mitów czy baśni lub też

tylko pewną próbą przystosowania ich do możliwości odbioru młodego czytelnika.

Tolkien niekiedy krytycznie oceniał takie próby - nie lubił baśni Andersena, nie akceptował

mitologizacji w narnijskich książkach Lewisa. Do głośnych „germańskich” mitologii

Wagnera miał stosunek chłodny - jeszcze w swoich studenckich wystąpieniach zarzucał

mu, iż ujednoznacznił i spłycił przetworzone przez siebie mity, odebrał im pewną chropawość,

która świadczyła o ich archaicznej genezie. Nie akceptował też faktu, że wyeksponowano

tu nazbyt miłość i nadano jej cechy - zarówno twórcze jak i destrukcyjne - ponadludzkie.

Cenił sobie opracowania baśni dokonane przez Andrew Langa (dzisiaj ocenia

się je raczej krytycznie) i prerafaelicki książki Williama Morrisa. Krytycy jednak najczęściej

wypytywali go o związki z utworami Wagnera, zwłaszcza o podobieństwo Tolkienowskiego

Pierścienia do Pierścienia Nibelunga z Wagnerowskiej tetralogii. Słynna replika:

„Oba pierścienie były okrągłe i na tym kończy się całe podobieństwo” nie zamyka

jednak problemu.

Trzecia grupa to mity - czy raczej „mity” - wykreowane przez samego Tolkiena według

tych reguł, które (jego zdaniem, oczywiście) zadecydowały o powstaniu mitu czy jego

młodszej siostry - baśni. O ostatecznym efekcie najlepiej świadczy fakt, iż nastąpiło

prawie idealne stopienie wątków wywodzących się z „oryginalnych” mitów z wątkami

wymyślonymi przez pisarza. I jednocześnie często wydaje się nam, że znaleźliśmy coś, co

musi być własnym tworem Tolkiena. I oto okazuje się, iż pisarz przeniósł tylko do swego

świata istniejący już gdzieś motyw lub nadał swoim bohaterom zaczerpnięte ze starych

tekstów imiona.

Grupa czwarta to mity „domowe” Tolkienów, możliwe do rozszyfrowania dopiero

dzięki znajomości szczegółów z życia pisarza i jego najbliższych.

Te cztery grupy nie wyczerpują całej listy. Myślę, że uważniejsi czytelnicy takich źródeł

inspiracji odnajdą więcej.

Spróbujmy teraz przymierzyć poczynione do tej pory uwagi do Tolkienowskich opowieści

o Śródziemiu.

* * *

Z pewnością wszyscy pamiętamy, jak wielką wagę przywiązują bohaterowie „Władcy

Pierścieni” - zwłaszcza ci „wtajemniczeni” - do istnienia Szarej Przystani i do statków,

które wypływają z niej i unoszą wybranych do dalekiego Valinoru. Krzysztof Sokołowski22

słusznie dopatruje się tu związków z mitem Charona i rzeki Lety. Myślę, że dobry

tolkienolog-językoznawca mógłby się pokusić o przebadanie związków pomiędzy imionami

obu przewoźników: Charona i Cirdana. Jest jednak - moim zdaniem bliższe intencjom

Tolkiena - i inne wytłumaczenie obecności Szarej Przystani w Śródziemiu. W wierzeniach

dawnych Celtów raj - a więc prędzej Tolkienowski Valinor niż grecki Hades -

mieścił się na wyspie (lub wyspach) na zachodnim oceanie. Kraina Zmarłych, Kraina

Szczęśliwości - różnie ją nazywano - oczekiwała na tych, którzy udawali się na zachód w

rytualnych łodziach. Być może przypomnieniem takiej łodzi są zachowane złote modele,

datowane na wczesne średniowiecze i odnalezione między innymi w Irlandii. Celtowie

byli przekonani, iż życie człowieka nie kończy się z jego śmiercią - trwa nadal, przechodzi

przez różne wcielenia, a ostateczne swoje przedłużenie znajduje na dalekich wyspach.

Inny przykład takich związków: do kalendarza Celtów i do jego solarnej symboliki nawiązują

kalendarze ludów Śródziemia, a przebieg wyprawy Drużyny Pierścienia wytyczany

jest również istotnymi datami (święta) takiego celtyckiego kalendarza.

Pamiętamy również postać Toma Bombadila. Jest to dosyć dziwny jegomość, przeniesiony

jakby do świata „Władcy” z zupełnie innej opowieści i to przeniesiony ponadto w

sposób wyglądający na przypadkowy. Chwilami jesteśmy pewni, iż mógłby on pomóc naszym

podróżnikom w ich walce z Nieprzyjacielem i to skuteczniej niż najsilniejsi ich

sprzymierzeńcy. Jednak ta pomoc zniszczyłaby całą opowieść, a historia nie uzyskałaby

takiego wymiaru i głębi - nie mówiąc już o tym, że trwałaby krócej. Sam Tom jest przy

tym postacią raczej komiczną, dobrotliwym wesołkiem. Kiedy jednak nasi podróżnicy

pytają innych o Toma, to dowiadują się, iż jest on tym, kto chodził po tej ziemi przed

wszystkimi — a przecież „Silmarillion” o nim nie wspomina. Czyżby ktoś tu przeoczył

tak ważną i potężną postać (Tom potrafi przecież zniweczyć zły urok Pierścienia)? Aby to

wyjaśnić, musimy odwołać się do „domowej” mitologii Tolkienów. Tom Bombadil jest

lalką, zabawką syna pisarza, Michaela. Los lalki bywał dosyć dramatyczny (łącznie z topieniem

w WC), jednak ona sama szybko stała się bohaterem domowych opowieści, a

później - bohaterem „własnych” wierszy i książek. Tom pojawia się więc rzeczywiście p

r z e d innymi bohaterami „Władcy Pierścieni”. W tej książce jego obecność jest jakby

ukłonem w stronę domowego, znanego świata, jest on kimś, kogo obecność ma gwarantować

- przynajmniej początkowo — bezpieczeństwo podróżników i... czytelników. Można

interpretować obraz oka Toma w kręgu Pierścienia jako obraz mandali. Jednocześnie to

przerażające i komiczne zarazem oko jest okiem... samego pisarza. Obecność Toma podkreśla

dystans do opisywanych przygód, Tom rozładowuje pierwszą poważną chwilę grozy

(upiory Kurhanów), a jednocześnie żegnamy się z nim tam, gdzie opowieść nabiera

powagi i wykracza poza ten właśnie „komiczny i przerażający”, rysowany grubą kreską

świat dziecięcej bajki. Tom może doprowadzić tylko do tego momentu - ale pamięć o nim

pozostaje długo i pomaga i bohaterom, i czytelnikom. Tom i Złota Jagoda to jednocześnie

22 K. Sokołowski: Fenomen Tolkiena. „Fantastyka” 1985 nr 2(29), s. 4-6.

jeden z ukrytych w tekstach obrazów autora i jego żony. Drugi taki obraz to Beren i Lúthien

- takie zresztą są ich domowe, tajemne, a nawet „wieczne” imiona, umieszczone na nagrobkach

małżonków na cmentarzu w Oxfordzie.

W dziejach Śródziemia wielokrotnie pojawia się gigantyczny potop. Również i tu źródeł

tego obrazu należy szukać na styku mitów zbiorowych (Atlantyda) i indywidualnych.

Tolkien wspomina, iż po śmierci matki w jego snach pojawiać się zaczął obraz apokaliptycznej

powodzi, zatapiającej wszystkich i wszystko. Nazywał to „prywatnym kompleksem

Atlantydy”. Przeniósł potem tę wizję do swoich książek. Z dołączonych do tekstów

map wynika, iż zatopiony ląd „odradza się” w innym miejscu Ziemi i zachowuje swoje

dawne ukształtowanie: charakterystyczne układy łańcuchów górskich, ujścia wielkich

rzek, otwierające się na samotną wyspę w zatoce itd. Jakież możliwości badań dla freudystów

i nie tylko!

Groźna pajęczyca Szeloba i jej pobratymcy z Mrocznej Puszczy zawdzięczają także

sporo pierwszym dziecięcym lękom Tolkiena.

We wspomnianym już tekście Krzysztof Sokołowski trafnie rozszyfrował związki orłów

z żywiołem powietrza. Taka interpretacja posiada długą tradycję kulturową. Orzeł -

lub ptak pełniący w danej kulturze podobną funkcję (np. kondor w mitach Ameryki Południowej)

- ma jakoby unosić się w swych podniebnych lotach najwyżej ze swych skrzydlatych

braci. Znajduje się więc najbliżej Boga i może bez obawy spoglądać w jego twarz

(patrzeć w słońce, jak mówią niektóre mity). Ptak ten z natury niejako staje się więc pośrednikiem

pomiędzy Stwórcą i światem. Taką rolę wyznacza w „Silmarillionie” pisarz

Thorondorowi, a we „Władcy Pierścieni” - Gwaihirowi. W pierwszej opowieści orzeł jest

partnerem tych, którzy widomie ingerują w losy ziemi, wspiera ich i ostrzega, sam nawet

walczy z Nieprzyjacielem. Podobnie we „Władcy Pierścieni” - interwencja Gwaihira i jego

braci staje się formą bezpośredniej interwencji Jedynego. Gwaihir to Oko, Ucho i Ramię

Opatrzności, a jego rola jest w opowieściach ważniejsza niż moglibyśmy przypuszczać.

Gwaihir pełni często funkcję tego, kto ożywia ze stanu śmierci (lub prawie śmierci)

bohaterów: Gandalfa, Froda, Sama. Pełni tu chyba taką rolę, jaką teksty liturgiczne przypisują

Duchowi Świętemu. Jest ożywicielem, wskrzesicielem - jest tchnieniem Jedynego,

a nie tylko zwykłym ptakiem czy ptakiem-narzędziem Stwórcy. W graficznej interpretacji

„Adonai” Eliphasa Leviego23 orzeł pojawia się w Kluczu Wielkiego Arkanu jako jeden z

elementów pełni - obok lwa, byka i człowieka (postaci o ludzkiej twarzy). Levi wykorzystał

tu mistyczne wizje biblijnego proroka Ezechiela i św. Jana Ewangelisty - ale nie tylko.

Wpisane w sześcioramienną gwiazdę złożoną z dwóch trójkątów - ciemnego i jasnego

- wyobrażenia te przywołują nam obecność czterech żywiołów: Ognia (lew), Ziemi (byk),

Wody (twarz ludzka) i Powietrza (orzeł). Możemy jednak użyć tu również klucza „astrologicznego”:

Ogień połączy się z zodiakalnym Lwem, Ziemia - z zodiakalnym Bykiem.

Pewnemu przeinterpretowaniu ulegnie obraz postaci o twarzy ludzkiej - będzie to zodiakalny

Wodnik. Według astrologów związany on jest z żywiołem Powietrza. Orzeł natomiast

- a taką interpretację ukazuje Levi w Kluczu Wielkich Tajemnic - będzie wyobrażeniem

zodiakalnego Skorpiona i związany będzie z żywiołem Wody (woda i powietrze,

wody „dolne” i „górne”, rozdzielone przez Przedwiecznego w drugim dniu stworzenia).

To właśnie Skorpionowi przypisuje Leszek Weres24 istnienie w ptasich „mutacjach” - w

postaci Skorpiona-Feniksa, Skorpiona-Orła i tak dalej. Wydaje się, iż „prawdziwa” natura

Gwaihira jest naturą Feniksa, ptaka-wskrzesiciela, odradzającego siebie i innych w wyni-

23 A. Kostołowski: Eliphas Levi - Mag jako artysta (w:) Interpretacja dzieła sztuki.

Warszawa-Poznań 1976, s. 111-148.

24 L. Weres: O żądzach nieposkromionych, czyli rozwój w zodiakalnej fazie Skorpiona.

„Nurt” 1983 nr 11(219), s. 46-48.

ku alchemicznych przemian (podobną funkcję obrazów ptaków odkrył w Wielkiej Improwizacji

z „Dziadów” jeden z niepokornych badaczy tekstów romantycznych).

Oczywiście, stosowanie tego „astrologicznego” klucza wymaga pewnej wiedzy i wiąże

się zawsze z niejakim ryzykiem. Czy Tolkien aprobowałby takie zabiegi? Całkiem możliwe,

iż badając dawne teksty mistyczne napotykał on na konieczność rozszyfrowywania

obrazów wywodzących swój rodowód z alchemii, magii czy astrologii... A teksty te, jak to

pięknie pokazał Clive Staples Lewis w „Odrzuconym obrazie”, aż roją się od takich okazji.

Przekręćmy więc jeszcze raz i my ten astrologiczny „wytrych”...

* * *

Pamiętamy, że Trzy Pierścienie elfów władały poszczególnymi żywiołami: Ogniem

(Narya), Wodą (Nenya) i Powietrzem (Vilya). Nie było jednak „wyspecjalizowanego”, a

równorzędnego im, pierścienia „od Ziemi”. W układzie astrologicznym ziemię (Ziemię)

symbolizuje byk (zodiakalny Byk): Spróbujmy więc poszperać trochę wokół ziemi i hobbitów.

Już sam Tolkien łączy nazwę hobbitów z nazwą ziemi - obok określenia niziołek

(co oznaczać ma wzrost współplemieńców Bilba i Froda) stosowane są nazwy kuduk

(skrócona wersja formy kud-dukan) i hobbit (od formy holbytla). Obie mają oznaczać

mieszkańca nor, dziur w ziemi.

Idźmy dalej tym tropem - może uda się „dzieciom ziemi” przypisać cechy łączone tradycyjnie

z zodiakalnym Bykiem. Byk mógłby być rzeczywiście znakiem władającym rodzajem

hobbickim. Nie znaczy to jednak, iż wszyscy hobbici rodzili się właśnie „pod znakiem

Byka”. Okazuje się, że lubiące wypić, dobrze zjeść i ceniące sobie zaciszne mieszkania

w ciepłych norkach plemię dość dobrze opasuje do podanej przez Weresa charakterystyki25.

Na pocieszenie Bykom - charakterystyka ta jest łagodniejsza od przytoczonej

przez Annę Boczkowską (za wydanym w Londynie XVII-wiecznym traktatem)26 - może

to wycieniowanie drastycznych cech w charakterystyce spowodowane jest tym, że Weres

sam jest zodiakalnym Bykiem? Byki więc bywają - w swej pozytywnej naturze - cierpliwe,

spokojne, konsekwentne, łagodne, harmonijnie współżyjące z otaczającym światem

natury (dobrzy ogrodnicy!), zmysłowe, praktyczne i stanowcze. Wśród cech negatywnych

z kolei znajdzie się upór, zaborczość, materializm, skąpstwo, konserwatyzm i złośliwość27.

Przymierzmy sobie do tego wizerunku „pozytywnych” hobbitów (Frodo, Merry i Sam) i

„negatywnych” (chociażby Gollum - też hobbit!)

Jakie znaki rządzą indywidualnymi losami najważniejszych dla opowieści hobbitów?

Tolkien dość wyraźnie określa nam czas narodzin Bilba i Froda. Obchodzą oni urodziny

tego samego dnia - 22 września. Jest to data ich urodzinowego przyjęcia - oni sami mogli

się urodzić kilka dni wcześniej. Urodzili się w różnych latach, to prawda, ale najprawdopodobniej

w tym samym dniu roku. Tolkien pisze, iż to przypadek. Przypadek? Ejże! Tylko

„zodiakalna replika” Bilba - a taką jest Frodo - może powtórzyć konstrukcję i pomysł

25 L. Weres: O własności i posiadaniu, czyli rozwój w zodiakalnej fazie Byka. „Nurt”

1983 nr 5(213), s. 46--48; (tegoż:) O wyższości reguł I ' czyli rozwój w zodiakalnej fazie

Panny. „Nurt” 1983 nr 9(217), s. 46-48; i (tegoż:) O sztuce partnerstwa czyli rozwój w zodiakalnej

fazie Wagi. „Nurt” 1983 nr 10(218), s. 46-48. Całość w formie książkowej - L.

Weres: Homo Zodiacus. Poznań 1991.

26 A. Boczkowska: Hieronim Bosch. Astrologiczna symbolika jego dzieł. Wrocław

1977, s. 49.

27 R. T. Prinke, L. Weres: Mandala życia. Astrologia - mity i i rzeczywistość. T. 1. Poznań

1983, s. 131.

zarysowany tylko w „Hobbicie”, a jednocześnie „poprawić” historię Pierścienia, skrzywioną

nieco przez zachłanność Bilba, i dokończyć zaczętą przez niego Pieśń-Księgę.

I Bilbo, i Frodo to zodiakalne Panny, urodzone tuż pod koniec panowania tego znaku,

dosłownie na moment przed wejściem Słońca w znak Wagi. Panna także jest znakiem

ziemskim, choć zmiennym - Byk był znakiem ziemskim i stałym. Być może władającemu

znakiem Panny Merkuremu należy przypisać, iż ci dwaj hobbici wyruszą w świat, budząc

zdziwienie i krytyczne uwagi swoich współziomków. Bliska Waga przyda im trochę

dwoistej - powietrznej - natury, a solidna Panna zagwarantuje wykonanie trudnego zadania.

Jednocześnie jednak ujmie im emocji i pozbawi możliwości założenia własnych rodzin.

Przenosząc chęć przygód i interes społeczny (co tu ważniejsze?) nad domowe zacisze,

mieć będą wielu przyjaciół, to prawda. Będą to jednak t y l k o przyjaciele...

* * *

Tworząc precyzyjne opisy wędrówek Bilba i Froda po Śródziemiu, Tolkien celowo

zwraca naszą uwagę na daty związane z przebiegiem tych podróży-wypraw. We „Władcy

Pierścieni” mechanizm ten jest szczególnie wyrazisty. Cała przygoda zaczyna się 22 września

- w dniu urodzinowego przyjęcia Bilba i Froda. Poprzedzają to wydarzenie różne tajemnicze

znaki: wizyty Gandalfa, dziwne wędrówki elfów, ludzi i zwierząt. Czarni Jeźdźcy

zjawiają się w Hobbitonie 23 września - dopiero teraz bowiem przekraczają granicę

Shire'u. Można powiedzieć, iż właśnie w tym dniu następuje wyraźne i zapowiadane już

wcześniej zakłócenie pewnej równowagi. Świat powróci do niej dopiero 25 marca w roku

następnym - Pierścień spada w Szczeliny Zagłady, następuje upadek Barad-Duru i koniec

Saurona. Te daty są znaczące - ale „przemawiają” tylko do tych, którzy swój kalendarz i

wierzenia łączą z pozornym ruchem Słońca na nieboskłonie. Dziś już rzadko pamiętamy o

tym „naturalnym” kalendarzu, a informacji o nadchodzącej zimie czy wiosennych podorywkach

oczekujemy raczej od telewizji. Symbolika solarna (związana ze Słońcem) jest

już dla nas nieczytelna. A szkoda.

Pod koniec września - właśnie w okolicy 22 - następuje jesienne zrównanie dnia z nocą

i od tej pory noc będzie przeważać, będzie zajmować coraz większą część każdej doby.

Dopiero po 21 marca - po kolejnym, tym razem jednak wiosennym zrównaniu - dzień odzyska

przewagę i słońce będzie gościło teraz na niebie dłużej i coraz wyżej będzie lśniła

jego tarcza. Bohaterowie wyruszają więc w okresie, kiedy Cień zdobywa przewagę nad

Światłem, i wędrują po to, aby mu tę przewagę odebrać. Zwycięstwo jest możliwe dopiero

wtedy, kiedy długa noc zimowa ustąpi. W dniu wiosennego zrównania wystarczy już tylko

właściwie mały gest, aby przeważyć szalę na korzyść światła. Tym małym gestem jest

wrzucenie Pierścienia w wieczny ogień Góry Przeznaczenia. Stojące na polach Morannonu

armie i ich walka stają się niczym wobec tego spadającego w płomienie krążka.

Tolkien na zakończenie tej opowieści wybiera dzień 25 marca. Przez stulecia łączono tę

datę z początkiem wiosny i początkiem Nowego Roku. Jeszcze w 1751 roku w kancelariach

królewskich i episkopalnych Anglii w ten sposób oznaczano dokumenty. W wielu

rejonach Polski zwyczaj ten utrzymywała długo ludowa tradycja. Miał on z pewnością

swoje źródło jeszcze w czasach pogańskich, potem stopniowo schrystianizował się. Dzień

ten jest dniem Zwiastowania. Również Tolkien o tym pamięta w tym dniu światło zdobywa

przewagę nad mocami Ciemności, a z obietnicą odrodzenia przyrody łączy się zapowiedź

narodzin Zbawiciela, zapowiedź Odkupienia. Wątki pogańskie i chrześcijańskie

splatają się tu ze sobą - zgodnie z regułami Tolkienowskiej baśni. Tolkienowski Cień to

nie tylko obraz Nieprzyjaciela-Szatana - to także personifikacja pewnych sił przyrody, sił

potrzebnych i koniecznych, choć niekiedy również i złych, gdy zaczynają dominować.

We „Władcy” bohaterowie wędrują w ciemnościach, by przywrócić światu zabrane

przez Cień słońce. Podobnie jest w „Hobbicie”. Tu jednak Bilbo i krasnoludy wyruszają

po złoto, gdy słońce jeszcze wysoko lśni na niebie. Dotrą jednak do Samotnej Góry i zejdą

w jej wnętrze w dniu, w którym kończy się październik (Dzień Durina). Jest to dla nas

okres przed Dniem Zadusznym, dla krasnoludów zaś to początek Nowego Roku, dla innych

istot - początek zimy. Słońce-złoto skryło się pod ziemią i trzeba je dopiero stamtąd

wydobyć. I tak dalej, i tak dalej.

Klucz astralny lub solarny (związany z kalendarzem słonecznym), klucz astrologiczny

(związany z Zodiakiem) nie są jedynymi pomocami. W kartach tarota odnajdziemy również

obrazy postaci lub sytuacji znanych narn z książek Tolkiena. Przemiany Gandalfa,

rozterki Galadrieli, tajemnicze wieże, mosty zawieszone nad przepaściami - to wszystko

pojawia się w Wielkich Arkanach. Czy świadczy to o uniwersalności Tolkienowskich tekstów

czy o uniwersalności tego systemu wróżebnego? Czy to, że w „Liściu Niggla” odnajdziemy

ślady koncepcji „życia po życiu” i dość wiernie odwzorowane objawy i metody

leczenia nerwic, wyprowadzone przez Moritę z zenu, nie przywoła kolejnych pytań o

uniwersalność tekstów i metod?

* * *

Wiele obrazów możemy interpretować w sposób Jungowski. Tolkienowski Cień, Nieprzyjaciel,

Wróg - to gorsza, wyzwolona spod kontroli naszego rozumu lub zepchnięta w

podświadomość i trudna do zaakceptowania część naszej osobowości. To ją chętnie obarczamy

winą za nasze własne grzeszki lub niedoskonałość. Pojednanie z Cieniem, nazwanie

go i zrozumienie - tak, jak to opisała Ursula Le Guin w „Czarnoksiężniku z Archipelagu”

- oznacza, iż przestaliśmy już być jednowymiarowi i dziecinni, a staliśmy się świadomi

swej skomplikowanej psychiki, staliśmy się ludźmi dorosłymi. U Tolkiena Cień

przybiera różne postacie - Nieprzyjaciel jest jakby najbardziej majestatycznym i najgroźniejszym

obrazem, towarzyszącym Jedynemu. Cieniem komiczno-tragicznym, w dodatku

psychicznie rozdwojonym, jest Gollum-Smeagol. Towarzyszy on Frodowi w jego podróży

właściwie bezkarnie. Gandalf mówi, że jest on niezbędny - podobnie mówią o cieniu psychoanalitycy

- i tylko dzięki jego obecności na Górze Przeznaczenia Pierścień może być

zwrócony płomieniom. Czy Tolkien ukazuje jednak wyraźnie to terapeutyczne pojednanie

z cieniem? Może tylko w okrutnej walce światło i mrok mają jedyną szansę połączenia

się?

Wzbudzający niezrozumiałe emocje klucz "jungowski" wymieniłem na samym końcu.

Przypisywanie mnie czy przywoływanym przeze mnie badaczom szerzenia "dowolnego

głupstwa w wolnym kraju" wydaje się być przynajmniej lekkim nieporozumieniem. Nie

twierdzę jednakowoż, iż zasługującym w pierwszej kolejności na zinterpretowanie przy

pomocy tych "głupich" metod. Prawdą jest, iż sam Tolkien metody psychoanalitycznej

serdecznie nie znosił, czemu dał wyraz w komentarzach dotyczących recenzji Edwina

Muira z „Observera” z 1954 i 55 roku. Przy okazji - jest jednak różnica pomiędzy Jungiem

a Freudem. I Tolkienowi chodziło chyba raczej o odwoływanie się wspomnianego recenzenta

do tego ostatniego. O baśniach - także Tolkiena - pisało wielu "niepokornych" badaczy

(w tym także psychoanalityków i psychoterapeutów). Wystarczy przeczytać sobie

chociażby książkę „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni” (ostatnie

polskie wydanie - 1996) Bruno Bettelheima.

* * *

Na Zachodzie tekstom Tolkiena towarzyszy szeroki ruch fanowski. To z tego kręgu

wywodzą się autorzy i czytelnicy wielu publikacji próbujących połączyć wiedzę o kulturze

i literaturze z fascynacją światem Śródziemia. Bez większych problemów mogą sięgnąć

po teksty, którym Tolkien spłaca dług swoimi książkami. My mamy jeszcze sporo trudności:

brak nowych wydań, niewielkie nakłady, brak tłumaczeń, opracowania spłycające mit

do poziomu dziecięcej bajeczki i tak dalej, i tak dalej. W tej sytuacji opowieści Tolkienowskie

stają się często jedynym łącznikiem z wielkim dziedzictwem człowieka. Świecą

półblaskiem również dzięki niedoskonałości przekładów - rozbudzają apetyt na książki

nieobecne na naszych półkach.

4. Książki o Tolkienie

Poszukiwanie klucza do Śródziemia na własną rękę może być interesujące. Czasami

jednak więcej przyjemności daje możliwość kontaktowania się podczas tych poszukiwań z

innymi czytelnikami Tolkiena. Jak ich odnaleźć? Poprzez najróżniejsze kluby i stowarzyszenia

- sam Tolkien jest przykładem tego, że i w klubach mogą się dziać interesujące

rzeczy! Kluby te mają charakter spontanicznej zabawy i pozbawione są tej administracyjno-

formalistycznej otoczki, która dusi każdy pomysł już w zarodku i przykłada nadmierne

znaczenie do funkcji, składek, sprawozdań i tego typu rzeczy, które tylko podobno Tygrysy

lubią najbardziej. Dobry klub ma w sobie coś z natury hobbickiej (solidność i zaradność),

wzbogaconej o pewne elementy „elfickie” (fantazja i spontaniczność). Życie klubowe

„tolkienistów” rozpoczęło się bardzo wcześnie - nikt chyba jednak tak dokładnie nie

pamięta, kto był pierwszy. Prawdopodobnie w każdym zakątku ziemi są takie - mniej lub

bardziej ukonstytuowane - stowarzyszenia przyjaciół Tolkiena i jego bohaterów. Najszacowniejszym

- chociaż nie najstarszym - jest THE TOLKIEN SOCIETY założone w

1969 roku. Jego honorowym prezydentem był sam Tolkien. Towarzystwo stara się o zachowanie

pełnej niezależności wobec wydawców i tych wszystkich, którzy chcieliby odebrać

jego działaniom charakter bezinteresownej i radosnej współpracy ludzi w różnym

wieku, pochodzących z różnych krajów i wykonujących różne zawody. Członkowie towarzystwa

- jeśli tylko dysponują takimi możliwościami — spotykają się na tradycyjnych

biesiadach, a jesienią odwiedzają Oxford i wędrują śladami Tolkiena. Większość jednak

kontaktuje się ze sobą i towarzystwem listownie. Bardzo cenione są publikacje klubowe:

biuletyn „Amon Hen”, dwumiesięcznik prezentujący bieżące sprawy ruchu fanowskiego,

krótkie artykuły i przeglądy pojawiających się wydawnictw. Półrocznik „Mallorn” ma już

ambicje i możliwości większe. Tu znajdziemy obszerne i wnikliwe recenzje książek, rozmaite

artykuły (często o charakterze monograficznym), a także teksty literackie. Bardzo

interesującym wydawnictwem jest „Quettar” - biuletyn sekcji językoznawczej wspomnianego

towarzystwa. Piszą teksty i wydają je sami sympatycy i członkowie towarzystwa.

Oni też udzielają informacji wszystkim zainteresowanym i - co jest jakby rzeczą naturalną

- pośredniczą pomiędzy fanami i klubami na całym świecie. Korespondencję załatwia sekretariat

towarzystwa:

The Tolkien Society

CHRIS OAKEY

Flat 5, 357 High Street

CHELT'ENHAM, GLOS GL 50, 3 HT

ENGLAND

Najznaczniejszym na drugiej półkuli jest THE AMER1CAN TOLKIEN SOCIETY (w

tej formie działające od 1974 roku, ale nawiązujące do znacznie dłużsżej tradycji „campusowej”).

Wydają między innymi „Minas Tirith Evening-Star”, kwartalnik wielce zasłużo-

ny dla popularyzacji twórczości Profesora. Oprócz tego wnoszą do ruchu fanowskiego

pewien charakterystyczny dla Ameryki rys — proponują miłośnikom Tolkiena całą masę

klubowych gadżetów: czapek, koszulek, toreb, znaczków. Nie jest to jedyne w Stanach

miejsce grupujące fanów J. R. R. T. - za ich pośrednictwem można dotrzeć do innych klubów

i stowarzyszeń:

The American Tolkien Society

Box 373

Highland, MI 48031373

USA

W naszym kraju nie zawsze pomysły „skrzyknięcia się” tolkienistów kończyły się sukcesem

- wystarczy przypomnieć inicjatywę powołania Fan-Klubu im. J. R. R. Tolkiena,

której patronował miesięcznik „Radar” i Polskie Stowarzyszenie Fantastyki. Mamy jednak

i my coś interesującego. SEKCJA TOLKIENOWSKA ŚLĄSKIEGO KLUBU FANTASTYKI

w Katowicach, zachęcona gorącym przyjęciem wypowiedzi swoich przedstawicieli

w telewizyjnym programie „Poza Ziemią”, opublikowała w 1984 roku pierwszy numer

„Gwaihira”, biuletynu sekcji. W latach 1984-1986 ukazały się co prawda tylko cztery

numery tego pisma (równolegle w klubowych „Fikcjach” prowadzony był stały dział

„Tolkienistyka”) - sztafetę przejął potem coraz bardziej regularny miesięcznik „Gwaihirzę”

(do tej pory ponad setka - niekiedy mających ponad pięćdziesiąt stron - numerów).

Obok niego ukazuje się anglojęzyczna mutacja „Little Gwaihir” i „Wiadomości Bucklandu”,

stały i dosyć regularny biuletyn spraw bieżących. Obok przedruków „ze świata” -

dużo tekstów własnych (w tym także literackich) i wiele rysunków. Działalność i wydawnictwa

Sekcji zostały zauważone już przez fanów z innych krajów. Andrzej Kowalski -

animator i szef całej sprawy - skupił wokół siebie grupę miłośników Tolkiena z całej Polski.

W sprawie Tolkiena można więc napisać nie tylko do Anglii:

Sekcja Tolkienowska

Śląski Klub Fantastyki

ul. Pocztowa 16/18

40-956 Katowice

skr. poczt. 502

http://necik.mag.com.pl/~parmadili/

e-mail: parmadili@necik.mag.com.pl

Uzupełnienia wymagają powyższe informacje - „Gwaihirzę” z róznych powodów ukazywało

się w ostatnich latach już mniej regularnie... Na szczęście jednak dobre tradycje

kontynuuje „Simbelmynë”, wychodzące od 1997 roku a powstałe z połączenia „Dzwoneczka

Elfickiego” Ryśka Derdzińskiego oraz „Galathiliona” Tomka Gubały. Ten sam

zespól wznowił w roku 2000 „kultowego” „Gwaihira”. I „Simbelmynë”, i nowy „Gwaihir”

prezentują bardzo wysoki poziom merytoryczny i edytorski. Nawet na tle bardzo

licznych i dobrych biuletynów z innych krajów.

O Tolkienie i jego książkach pisze się coraz więcej. Pojawiają się publikacje w najróżniejszych,

niekiedy bardzo egzotycznych językach. Z pomocą Sekcji Tolkienowskiej wybrałem

tutaj kilkadziesiąt pozycji książkowych, głównie w języku angielskim. Podróżujący

po Francji, Holandii, Japonii, Szwecji lub Norwegii znajdą już na miejscu coś w lokalnym

języku. Nie wymieniam artykułów z czasopism (zwłaszcza z czasopism klubowych)

- jest ich bardzo, bardzo dużo. A teraz życzmy sobie, żeby coś z tej listy zainspirowało

naszych wydawców i tłumaczy.

I jeszcze jedna uwaga - książki wymieniam w porządku alfabetycznym według nazwisk

ich autorów. Ten układ wydał mi się najsensowniejszy; podział według bardziej

specjalistycznych kryteriów pozostawmy obszerniejszym bibliografiom zagadnienia.

Brian Alderson: THE HOBBIT 5OTH ANNIVERSARY:

1937-1987. Unwin Hyman Ltd. London 1987.

Niewielka (tylko dwanaście stron) książeczka o powstawaniu „Hobbita”, ciekawe ilustracje,

duża ilość konkretnych faktów.

Jim Allan: AN INTRODUCTION TO ELVISH. Hunting

Raven 1983.

Interesujące wprowadzenie w „językoznawczą” problematykę Śródziemia. Pełnię

szczęścia można osiągnąć, zestawiając tę książkę z pracami Paula Nolana-Hyde'a i Ruth

Noel. Kto ma komputer - może uzupełnić to materiałami „A Dictionary of Quenya and

Proto-Eldarin and a Ante-Quenya”, przygotowanymi przez Computer Science Dep. University

of Edinburgh (oprac. J. C. Bradfield).

Brian Attebery: THE FANTASY TRADITION IN AMERICAN

LITERATURE. FROM IRVING TO LE GUIN,

Indiana University Press, Bloomington 1980.

Tej książce nadałbym nieco inny tytuł - „Amerykańska fantasy przed Tolkienem i po

Tolkienie”. Praca pokazuje, jak książki Profesora w istotny sposób zmieniły obraz amerykańskiej

literatury fantastycznej.

Pauline Baynes: A MAP OF MIDDLE-EARTH.

Allen and Unwin. London 1970.

Bardzo piękna i wyrafinowana praca ilustratorki wielu „mniejszych” książek Tolkiena

(m.in. „Rudy Dżil”, „Kowal z Podlesia Większego”, „The Adventures of Tom Bombadil”)

i Lewisa (cykl „narnijski”). Autorka ceniona przez Tolkiena, zaprzyjaźniona z nim i jego

rodziną.

Richard E. Blackwelder: A TOLKIEN THESAURUS,

Garland Puhlishing Inc., New York 1990.

Ponad 15 tysięcy słów z „Władcy Pierścieni”, ułożonych tak, że swobodnie można je

odnaleźć. Dla tych, którzy chcieliby lepiej poznać językową materię trylogii. Przy każdym

wyrazie - przykłady zdań, w których występuje.

Richard E. Blackwelder: TOLKIEN PHRASEOLOGY. A COMPANION TO A

TOLKIEN THESAURUS. Tolkien Archives Fund., Marquette University, Milwaukee

1990.

Ta książka z kolei pomaga tym, którzy niezhyt pewnie posługują się „Thesaurusem”.

Pozwala odkryć wiele przyjemności związanych z posługiwaniem się słownikami. Nie

tylko dla specjalistów!

Humphrey Carpenter: THE INKLINGS. Allen and Unwin, London 1981.

Obszerne omówienie działalności i znaczenia „Inklingów”. Postacie i twórczość

Tolkiena, Lewisa, Williamsa i innych z kręgu „Przeczuwających”. Dla tych zwłaszcza,

którzy chcą więcej wiedzieć o świecie, w którym obracał się Tolkien.

(„Inklingowie - C. S. Lewis, J. R. R. Tolkien, Charles Williams i ich przyjaciele“,

przeł. Zbigniew A. Królicki, 1999).

Humphrey Carpenter: TOLKIEN - A BIOGRAPHY. Houghton Mifllin Company,

Boston 1977.

Najobszerniejsza, bardzo dokładna, można powiedzieć także, iż jedyna „oficjalna” biografia

Tolkiena, napisana przez kogoś spoza kręgu rodziny. Dla szczególnie zachłannych

tolkienistów ma jedną wadę - jest prawdopodobnie mimo wszystko za krótka (ok. 300

stron). („J. R. R. Tolkien - Wizjoner i marzyciel”, przeł. Agnieszka Sylwanowicz, 1997).

Lin Carter: TOLKIEN - A LOOK BEHIND „THE LORD OF THE RINGS”. Ballantine

Books, New York 1969.

Jedno z pierwszych opracowań poświęconych „Władcy Pierścieni”. Oprócz informacji

o życiu i książkach Tolkiena - wiadomości na temat elementów fantastyki w dawnej literaturze

(epika antyczna, średniowieczne romanse rycerskie). Także o związkach tych tekstów

z opowieściami o Śródziemiu, o twórczości Williama Morrisa, Lorda Dunsany i Erica

R. Eddisona.

David Day: A TOLKIEN BESTIARY. Ballantine Books, New York 1979.

Atrakcyjnie ilustrowany (kolorowe i czarno-białe prace jedenastu grafików) i obszerny

(288 stron) rodzaj obrazkowego przewodnika po Śródziemiu. Ludy, flora, fauna. Dobrze

jest porównać swoje wyobrażenia o świecie Tolkiena z propozycjami profesjonalistów.

Jedna z piękniejszych książek „do oglądania”.

(„Bestiariusz Tolkienowski”, przeł. Renata Giedrojć, Joanna Kokot, Jakub Zdzisłąw

Lichański, 1996).

David Day: TOLKIEN'S RING. 1994.

Spojrzenie na motyw Pierścienia w mitologiach, legendach i innych opowieściach całego

świata - od Zachodu do Wschodu, od Północy do Południa, od czasów najdawniejszych

do Wagnera i Tolkiena.

(“Pierścień Tolkiena”, przeł. Maciej Antosiewicz, 1997).

Ryszard Derdziński: GOBETH EN LHAM EDHELLEN - SŁOWNIK ELFÓW SZARYCH

OPRACOWANY NA PODSTAWIE PISM PROFESORA JOHNA RONALDA

REUELA TOLKIENA..... 2000.

Tym razem pięknie przygotowany i wydany przez polskiego autora słownik, zawierajacy

około 1940 haseł. Pięć lat pracy zakończonych ciekawym i pożytecznym wydawnictwem.

Colin Duriez: THE TOLKIEN AND MIDDLE-EARTH HANDBOOK, Monarch,

Eastbourne, 1992.

Colin Duriez: THE C. S. LEVIS HANDBOOK, Monarch, Eastbourne, 1990.

Dwa bardzo praktyczne przewodniki po zyciu i twórczości obu zaprzyjaźnionych pisarzy.

Karen Wynn Fonstad: THE ATLAS OF MIDDLE-EARTH. Houghton Mifllin Company,

Boston 1981.

Ponad dwieście stron dużego formatu! Wielkiej urody dwukolorowe mapy („jak prawdziwe”

- bez naiwnej stylizacji i udawanego dystansu!) wraz ze szczegółowymi komentarzami.

Wygląd Śródziemia w poszczególnych Erach, a także - mapy i plany ważniejszych

wydarzeń (migracje ludów, podróże bohaterów, ważniejsze bitwy), okolic, miast i poszczególnych

istotnych budowli. Mapy tematyczne (klimat, roślinność, zaludnienie, języki

etc.), kalendaria i indeksy. Książka chyba dla wszystkich!

(„Atlas Śródziemia”, przeł. Tadeusz A. Olszański, 1997).

Robert Foster: THE COMPLETE GUIDE TO MIDDLE-EARTH. FROM THE „HOBBIT”

TO THE „SILMARILLION”. Unwin, London 1978.

Przewodnik po Śródziemiu - razem z atlasem Fonstad obowiązkowa książka w bibliotece

każdego poważnego tolkienisty. W alfabetycznym porządku wszystko o postaciach,

miejscach, przedmiotach, wydarzeniach. Sporo materiałów dotyczących języków i poszczególnych

wyrazów. Książka, która „rośnie” z każdym nowym wydaniem (a jej początki

sięgają lat sześćdziesiątych) i stara się nadążyć za publikacjami nowych tekstów

Tolkiena. Obszerne wprowadzenie, dodatki, tablice chronologiczne i genealogiczne. Sama

część „encyklopedyczna” ma w tym wydaniu ponad czterysta stron. Już najwyższy czas na

opublikowanie obszernej polskiej wersji językowej (fragmenty publikował Andrzej Kowalski

w „Fikcjach” i „Gwaihirze”).

Daniel Grotta: THE BIOGRAPHY OF J. R. R. TOLKIEN: ARCHITECT OF MIDDLE

EARTH. Running Press 1976.

Dla jednych obrazoburcza, dla innych odbrązowiająca i odkrywcza, dla jednych rzetelna,

dla innych - wręcz przeciwnie. Wiele osób twierdzi, że szanujący się tolkienista nie

bierze „tego” do ręki...

(“Tolkien - Twórca Śródziemia - biografia”, przeł. Marcin Wawrzyńczak, 1998).

David Harvey: THE SONGS OF MIDDLE-EARTH J. R. R. TOLKIEN'S THEMES,

SYMBOLS AND MYTHS. Allen and Unwin, London 1985.

„Tematy, symbole i mity” Tolkiena - tę książkę moglibyśmy opatrzyć podtytułem

„Mitologia dla Anglii”. Napisana raczej dla specjalistów - trochę szkoda, bo miałaby spore

szanse stać się jedną z ciekawszych prac o Tolkienie. Cóż, trzeba stać się specjalistą.

Trud się opłaci.

Randel Helms: TOLKIEN'S WORLD. Houghton Mifllin Company, Boston 1974.

Jeszcze jedno, już trochę mniej „specjalistyczne”, przystępniejsze spojrzenie na książki

Tolkiena.

Randel Helms: TOLKIEN AND THE SILMARILS. Houghton Mifllin

Company, Boston 1981.

Praca poświęcona głównie „Silmarillionowi”, także w kontekście innych tekstów Profesora.

Clyde S. Kilby: TOLKIEN AND „THE SILMARILLION”.

Aslan Books - Lion Publishing, Bristol 1977.

Autor książki o Lewisie, opiekun Wade Collection, zbioru dokumentów związanych z

Lewisem i Tolkienem. Tutaj opisuje swoje spotkanie z Profesorem i prace nad wspólnymi

próbami uporządkowania rękopisów „Silmarillionu”. Także - własne spojrzenie interpretacyjne

na świat Śródziemia, uwagi o Tolkienie jako pisarzu głęboko chrześcijańskim, o

jego związkach z Lewisem i Williamsem.

Paul Kocher: MASTER OF MIDDLE-EARTH. THE ACHIEVEMENT OF J. R. R.

TOLKIEN IN FICTION. Penguin Books 1972.

Książka amerykańskiego profesora literatury jest z jednej strony przykładem dobrej roboty

krytyczno-literackiej, a z drugiej - wyrazem osobistych fascynacji twórczością

Tolkiena. Punkt wyjścia stanowi wnikliwa lektura samych powieści. Na tym tle autor

snuje rozważania. o sposobach kreowania świata Śródziemia, ukazuje prawa rządzące

nim, charakteryzuje postacie głównych bohaterów. Mówiąc zaś o problemie Zła, zwraca

uwagę na religijny (chrześcijański) wymiar tych opowieści.

(„Mistrz Śródziemia” przeł. Radosłąw Kot, 1998).

Paul Kocher: A READERS GUIDE TO THE „SILMARILLION”.

Houghton MifIIin Company, Boston 1980.

Przewodnik - ale jakżeż wyszukany - po skomplikowanym świecie mitów „Silmarillionu”.

Może nieco lżejszy od poprzedniej książki Kochera, jednak równie skrupulatny.

Tom Loback: HALLS OF THE ELVEN-KONIG - FORTRESSES

OF MIDDLE-EARTH. Iron Crown Enterprises Inc., Charlottesville, VA, 1988.

Tak, to gra - ale nie taka sobie zwyczajna. Sporo ładnie podanych wiadomości. (Loback

jest cenionym ilustratorem i interpretatorem Tolkiena). Wyjątkowy przykład dobrej

roboty, która bawiąc - uczy.

Helen M. Luke: CHOICE IN „THE LORD OF THE

RINGS”. Apple Farm, Three Rivers, MI bez roku wydania.

Jedna z serii niewielkich książeczek (ta ma 19 stron), ukazujących powieści Tolkiena w

trochę prowokujący sposób. Ta jest o problemie wyboru - każdy z bohaterów Trylogii

poddawany jest swoistej próbie charakteru, a od jego decyzji zależy coś więcej niż tylko

dalszy przebieg opowieści. Możliwość wyboru to dar, nie wszyscy jednak to doceniają!

Helen M. Luke: THE RING. Apple Farm, Three Rivers,

MI - bez roku wydania.

O związkach z mitologią Ryszarda Wagnera (tu ukłon w stronę jego tetralogii „Pierścień

Nibelunga”) i psychologią głębi Carla Gustava Junga (tu ukłon także w stronę książki

Timothy R. O'Neilla „The Individuated Hobbit”). 40 stron jeszcze innego spojrzenia na

książki Tolkiena, ciekawe uwagi o roli kobiet!

MIDDLE-EARTH QUIZ BOOK. Compiled by Suzanne

Bucholz, Houghton Mifllin Company, Boston 1979.

Zbiór zagadek dla tych, którzy uwielbiają różnego rodzaju sprawdziany wiadomości. O

tym, że rzecz dotyczy Tolkiena, nie trzeba chyba wspominać. Podobną rolę spełnia opublikowna

i u nas książka Andrew Murraya „Zagadki tolkienowskie” (przeł. Magdalena i

Michał Boczkowscy, 1997)

Timothy R. O'Neill: THE INDIVIDUATED HOBBIT.

JUNG, TOLKIEN AND THE ARCHETYPES OF MIDDLE-EARTH. Houghton

Mifllin Company, Boston 1979.

Bardzo smakowity kąsek! Nie tylko dla wielbicieli i znawców Jungowskiej psychologii

głębi, archetypicznego patrzenia na świat czy... alchemików. Zastosowane przez autora

klucze otwierają świat bardzo „poważnych” problemów: rozwój osobowości człowieka,

przemiany „ego”, kształtowanie się obrazu „cienia”.

Ruth S. Noel: THE LANGUAGES OF TOLKIEN'S MIDDLEEARTH.

Houghton Mifllin Company, Boston 1974.

Ponad dwieście stron bardzo kompetentnego przewodnika po językach ludów Śródziemia.

Książka „na dobry początek” dla tych, którzy jeszcze niezbyt wierzą w swoje językoznawcze

umiejętności, a bardzo chcą się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat.

Ruth. S. Noel: THE MYTHOLOGY OF MIDDLEEARTH.

Houghton Mifflin Company, Boston 1977.

Jeszcze jeden z interpretacyjnych kluczy. Tu ukłon również w stronę problemów językowych

(autorka zna się na tym!) - jest słowniczek etymologiczny.

Paul Nolan-Hyde: A WORKING REVERSE INDEX.

Simi Valley, CA - bez roku wydania.

Uwaga - wielbiciele wszystkich słowniczków, słowników i gramatyk! Coś dla was. Od

„Hobbita” do „Powrotu Cienia” - ponad 24 tysiące słów ułożonych w porządku alfabetycznym

wraz ze stosownymi informacjami językoznawczymi.

Paul Nolan-Hyde: A WORKING REVERSE GLOSSARY. Wydawca - j.w.

Nieco skromniejszy słowniczek - tylko 17 tysięcy słów.

Paul Nolan-Hyde: A WORKING TOLKIEN GLOSSARY.

Wydawca - j.w.

Siedem tomów, 25 tysięcy słów - ten słownik prawdopodobnie będzie częściej używany

przez tych, którzy nie wyobrażają sobie, że zainteresowanie Tolkienem można wymierzyć

znajomością imion przybywających do Bilba krasnoludów. Prawdziwy raj dla „językowych”

moli. Informacja dla osób o większym apetycie: autor pracuje już nad następnymi

tomami.

Paul Nolan-Hyde: LINGUIST'IC TECHNIQUES USED IN CHARACTER DEVELOPMENT

IN THE WORKS OF J. R. R. TOLKIEN. Purdue University Microfilms 1982.

Trzy tomy, tysiąc dwieście stron (w wersji mikrofilmowej) dla tych, którym ciągle

mało. Ciekawe, co też powiedziałby autor tych opracowań o jakości polskich przekładów

Tokiena...

Anne C. Pretty: ONE RING TO BIND THEM ALL — TOLKIEN'S MYTHOLOGY.

The University of Alabama Press 1979.

Tu analizie opowieści Tolkiena służyć ma strukturalistyczne ujęcie mitu i baśni (Claude

Levi-Strauss, Władimir Propp i inni). Raczej dla gorących wielbicieli samej metody

badawczej, a z pewnością - dla bardzo „zaawansowanych” wielbicieli Tolkiena, którzy

nie przerażą się zastosowaną w tej książce symboliką.

Stephen Prickett: VICTORIAN FANTASY. Indiana University Press,

Bloomington 1979.

Książka „bez Tolkiena”, mówiąca jednak o wiktoriańskich tradycjach literackich i plastycznych,

które ukształtowały mentalność Profesora i jego czytelników z Anglii.

Richard L. Purtill: J. R. R. TOLKIN - MYTH, MORALITY AND RELIGION. Harper

and Row Publishers, San Francisco 1984.

Mit, moralność i religia - tytuł wyraźnie określa kierunki rozważań autora. Mowa o

różnych aspektach mitu (na przykładzie „Leaf by Niggle”), o moralności Śródziemia (na

przykładzie „Władcy Pierścieni”) i jej chrześcijańskim wymiarze (paralele Chrystus -

Frodo, Sam jako główny moralny bohater opowieści - bardzo ciekawe!). Także o dwóch

odmiennych spojrzeniach na problem nieśmiertelności (Tolkien i Le Guin).

Donald Raiche: EGO AND SHADOW IN J. R. R. TOLKIEN'S „THE LORD OF THE

RINGS”. Apple Farm, Three Rivers, MI - bez roku wydania.

Frodo i Gollum (także inni!) zobaczeni przez pryzmat psychoanalizy Carla Gustava

Junga: Uwaga, każdy ma swój „cień” - ostrzega ta nieco heretycka książeczka.

Roger Sale: MODERN HEROISM - ESSAYS ON D. H. LAWRENCE, WILLIAM

EMPSON AND J. R. R. TOLKIEN. University of California Press, Berkeley and Los Angeles

1973.

Bohaterowie Tolkiena na tle postaci wykreowanych przez innych pisarzy.

Thomas A. Shippey: THE ROAD TO MIDDLE-EARTH. Allen and Unwin, London

1982.

Następca Tolkiena na uniwersytecie w Leeds ukazuje jego powieści w szerokim kontekście

literackim (m.in. literatura staroangielska) i językowym (zgodnie z tezą, iż świat

Śródziemia zrodził się z językowych eksperymentów Tolkiena). Najprawdopodobniej najrozsądniejsza

praca na temat książek Tolkiena - wnikliwa, fachowa, dobrze udokumentowana,

a przy tym z wieloma dodatkowymi „smaczkami” (np. wiersze Tolkiena). Napisana

jednocześnie „do czytania”, lecz bez schlebiania „małolatom”. Kolejna książka opatrzona

uwagą: „Koniecznie przetłumaczyć!”

SIX DECADES OF CRITICISM - A COMPLETE BIBLIOGRAPHY OF EVERY

THING BY OR ABOUT TOLKIEN. By Judith A. Johnson. 1986.

Podobno wszystko, co napisał Tolkien lub napisano na jego temat w ciągu sześćdziesięciu

lat, zostało zebrane przez Judith Johnson w tej bibliografii.

Russel Shorto: J. R. R. TOLKIEN - MAN OF FANTASY. Kipling Press,

New York 1988.

Nieduża (48 stron), przeznaczona dla młodych czytelników książeczka, która zdenerwowała

mocno krytyków i wielbicieli Profesora. Bardzo dużo błędów faktograficznych i

interpretacyjnych dowolności.

Barbara Strachey: JOURNEYS OF FRODO. Unwin Paperbacks, London 1981.

Sto stron, pięćdziesiąt map obrazujących szlaki wędrówek bohaterów „Władcy Pierścieni”.

Autorka wykryła kilka topograficznych „potknięć” Tolkiena, w sumie jednak

wielka pochwała precyzyjnej wizji powieściowego świata.

A TOLKIEN BIBLIOGRAPHY 1911-1980: WORKS BY AND ABOUT J. R. R.

TOLKIEN. Tredj e Upplagen, Uppsala, Sweden 1986.

Dwujęzyczna (szwedzko-angielska) bibliografia prac Tolkiena i jemu poświęconych

publikacji. 150 stron, dość droga i osiągalna chyba tylko za pośrednictwem redaktora (Ake

Bertenstam). Bardzo jednak pomocna tym, którzy szybko chcą dotrzeć do informacji o jakimś

tekście lub problemie.

A TOLKIEN COMPASS. Edited by Jared Lobdell. The Open Court

Publishing Company, 1974.

W tym zbiorze tekstów różnych autorów, wypowiadających się na temat Tolkiena -

oryginalny słowniczek imion, przygotowany przez samego Profesora.

TOLKIEN - NEW CRITICAL PERSPECTIVES. Edited by Neil D. Isaacs and Rose A.

Zimbardo. The University Press of Kentucky 1981.

Kontynuacja wydanego przez tych samych redaktorów w 1968 roku tomu „TOLKIEN

AND THE CRITICS”. Tam piętnaście - tu trzynaście tekstów różnych autorów (m.in.

Verlyn Flieger, Rose Zimbardo, Paula Kochera). Analiza postaci, związki opowieści

Tolkiena z dawnymi tekstami, mitami, baśniami, archetypami, przypowieściami ludowymi,

literaturą dla dzieci itd.

THE TOLKIEN SCRAPBOOK. Edited by Alida Becker.

Grosset and Dunlap, New York 1978.

A TOLKIEN TREASURY. Edited by Alida Becker:

Courage Books, Philadelphia 1989.

Dwie wersje tej samej książki. Późniejsza wygląda edytorsko lepiej (a i tańsza przy

okazji!). Przewodnik - ale tym razem po świecie fanów Tolkiena. Od późnych lat pięćdziesiątych!

Przedruki z magazynów klubowych - „Minas Tirith Evening-Star”, „Entmoot”,

„I Palantir” i inych. Wśród tekstów wiele już dziś klasycznych (m.in. W. H. Auden:

At the End of the Quest, Victory; E. Wilson: Oo, Those Awful Orcs; C. Wilson; Tree by

Tolkien; P. Helms: The Evolution of Tolkien Fandom; B. Searless: Confession of a Tolkien

Friend). Jest także obszerna bibliografia „tematu” (B. Christiansen) i wykaz prawie

wszystkich klubów i ich publikacji.

J. E. A. Tyler: THE TOLKIEN COMPANION.

Macmillan, London 1976.

Kolejny, obszerny i wyjątkowo atrakcyjny przewodnik po Śródziemiu. Informacje leksykalne

i faktograficzne, pozwalające na dobre usystematyzowanie wiedzy filologicznej i

historycznej. Konkurencyjny lecz i pięknie uzupełniający się z pracą Fostera i atlasami.

(„Tolkien. Przewodnik encyklopedyczny”, przeł. Anna Banaszak i inni, 1992)

Pod koniec 1991 roku i w roku następnym staraniem wydawnictwa Houghton Mifflin z

Bostonu ukazały się między innymi:

John i Priscilla Tolkien: PICTORIAL BIOGRAPHY OF

J. R. R. TOLKIEN. Opowieści i zdjęcia rodzinne.

Taum Santoski: THE MAKING OF „THE LORD OF THE RINGS”.

TOLKIEN AS ARTIST AND DESIGNER - nowa wersja

„Pictures by Tolkien”.

Zakończmy te uwagi wskazaniem kilku tekstów o Tolkienie dostępnych w języku polskim.

Będzie to wybór bardzo stronniczy - każdy ma swoje ulubione teksty, z którymi

czuje się najlepiej albo z którymi najlepiej potrafi się... kłócić.

Piotr Kuncewicz: TOLKIEN, CZYLI ŚWIAT ( w tegoż:) Samotni

wobec historii. Warszawa 1967, s. 133-144.

Jeden z najwcześniejszych tekstów, poświęconych obecności Tolkiena w naszym kręgu

językowym. Spojrzenie na epopeę jeszcze przez pryzmat „baśni dla dzieci”, ale z uchwyceniem

jej specyficznych cech. O związkach z mitologiami Północy, Atlantydą, Nibelungami

i historią Anglii. Autor nazywa trylogię „Komedią Hobbicką” (przez analogię do

„Komedii ludzkiej” i „Boskiej komedii”), ukazującą najwcześniejszą wizję świata, świata

magii. Elementy chrześcijańskie tekstów Tolkiena zostają jakby poza uwagą wnikliwego

krytyka.

Andrzej Zgorzelski: KONWENCJE GATUNKOWE I RODZAJOWE W TRYLOGII J.

R. R. TOLKIENA (w tegoż:) Kreacje świata sensów (szkice o współczesnej powieści angielskiej).

Łódź 1975, s. 52-78.

Precyzyjna analiza - baśniowe, legendowe i mityczne elementy wyznaczają swoistość

Tolkienowskiej kreacji czasu i przestrzeni. Badacz zwraca uwagę na opozycję dwóch

nurtów przedstawiania świata: epickiego i lirycznego. Paralele pomiędzy poetyzowaniem

Eliota i Tolkiena, ciekawe (bodaj pierwsze wśród naszych badaczy) analizy językowej

formacji oryginału i tłumaczenia. Tekst Tolkiena okazuje się mocno osadzony w tradycji

literackiej i nawiązuje jednocześnie do współczesnych w zasadzie środków poetyckiej

ekspresji.

Krzysztof Sokołowski: FENOMEN TOLKIENA. „Fantastyka”

1985 nr 2(29), s. 4-6.

Niestrudzony badacz i tłumacz tekstów Tolkiena (m.in. „Liść, dzieło Niggle'a”, fragmenty

„Niedokończonych opowieści”) porządkuje podstawowe wiadomości o życiu i

książkach Profesora. Spojrzenie na świat Śródziemia poprzez symbolikę czterech żywiołów

- zachęta do własnych poszukiwań interpretacyjnych.

Adam Ziółkowski: J. R. R. TOLKIEN ALBO BAŚŃ ZREHABILITOWANA.

„Znak” 1983, nr 9(346), s. 1479-1490.

Po „oddawaniu tego, co cesarskie” - pierwsza próba zwrócenia uwagi na to, co „boskie”.

Nareszcie przypomnienie, iż świat Śródziemia zawiera w sobie istotne pierwiastki

chrześcijańskiej wizji rzeczywistości (przekłady polskie jakoś to „gubiły”), a literacka realizacja

tych założeń współbrzmi z wyłożonymi w wykładzie „O baśni” przekonaniami

Profesora.

Michał Błażejewski: J. R. R. TOLKIEN - POWIERNIK PIEŚNI. Phantom Press,

Gdańsk 1993, s. 126.

Nieco uaktualniony tekst właśnie ogladasz na monitorze...

J. R. R. TOLKIEN - RECEPCJA POLSKA. STUDIA I ESEJE. Redaktor naukowy Jakub

Z. Lichański. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1996, s. 238.

Niewątpliwie ważny dla redaktora i czytelników dość osobisty wybór tekstów o

Tolkienie.

Beata Iwicka: KULTURA ŚRÓDZIEMIA W KOŃCU TRZECIEJ I NA POCZĄTKU

CZWARTEJ ERY (J. R. R. TOLKIEN: WŁADCA PIERŚCIENI, HOBBIT, SILMARILLION).

Gdański Klub Fantastyki, Gdańsk 1996,

Publikacja oparta na pracy magisterskiej, zawiera jednak z pewnością najbardziej kompetentnie

w tej chwili opracowany problem recepcji Tolkiena w Polsce. Obszerna bibliografia

polskich tekstów o Tolkienie.

Tadeusz Andrzej Olszański: ZARYS TEOLOGII ŚRÓDZIEMIA I INNE SZKICE

TOLKIENOWSKIE. Gdański Klub Fantastyki, Gdańsk 2000.

Oprócz publikowanego już eseju o teologii Śródziemia i omówienia wielotomowej

edycji „Historii Śródziemia” - także zapis dyskusji z Ryszardem Derdzińskim oraz szkic

na temat rzekomego projektu Tolkiena o spisaniu „mitologii dla Anglii”.

Na rok 2001 to samo wydawnictwo przygotowało pracę Artura Kawińskiego „Droga

Pieśni. Opisanie muzycznego świata wybranych powieści J. R. R. Tolkiena”.

A teraz - zanim wyruszycie na poszukiwanie własnej ścieżki do Śródziemia - coś na

deser!

5. O pokarmach Śródziemia

Spotkanie ze światem Śródziemia pozwala nam zapoznać się z opisami różnorodnych

kulinarnych doświadczeń powieściowych bohaterów. Przyjęta bowiem konwencja podróży

nakazuje im nie tylko spożywać przeróżne, niekiedy nawet bardzo tajemnicze potrawy.

Bohaterowie Tolkiena nie tylko j a d a j ą - bywają oni również często j a d a n i i jakkolwiek

ta druga sytuacja nigdy nie należała do szczególnie atrakcyjnych (zwłaszcza dla

zjadanego), to jednak w jakiś sposób urozmaicała ona bohaterom podróż, a czytelnikom -

lekturę książki.

* * *

Powieści Tolkiena przynoszą dość bogaty obraz praktyk kulinarnych Śródziemia. Nie

są jednak książkami kucharskimi, a i same opisy potraw poddane są tu dosyć szczególnym

prawom. Dla podążających szlakiem przygód ta kulinarna oprawa może mieć na pierwszy

rzut oka znaczenie raczej drugorzędne. Opis uczty czy skromniejszego niejednokrotnie

posiłku wydaje się często elementem dekoracyjnym, ubarwiającym egzotyczną nutą relację

z dalekich wojaży. Liczne przygody są bowiem dla czytelników główną atrakcją, a to,

„co” i „jak” bywa spożywane w trakcie eskapady, dla odbiorcy ma już wagę mniejszą.

Wydaje mu się również, iż świat prezentowanych biesiad dorównuje barwnością samym

„pozakulinarnym” przygodom, że wyruszający w bój (lub powracający z niego) wojownicy

muszą zasiadać za stołami uginającymi się od kosztownych naczyń, pełnych w dodatku

egzotycznych potraw itd. Czytelnik sądzi, iż taki obraz zawarty jest w tekście i chętnie

podejmie ryzyko poszukiwania w powieściach opisów takich właśnie wystawnych uczt.

Uważniejsza jednak lektura ukaże mu sytuację zaskakująco odmienną od tej, jaką on sobie

sam - w dobrej zresztą wierze - wykreował we własnej wyobraźni. Znika przepych biesiad,

znika egzotyka potraw. Zbity z tropu próbuje może poszukiwać jakiegoś wyjaśnienia.

Okazuje się to jednak zbyt trudne i jednocześnie jakby - zarówno dla czytającego i

dla świata powieści - zupełnie zbędne.

* * *

Zanim zastanowimy się nad wyjaśnieniem tych zagadek, przyjrzyjmy się tym kulinarnym

atrakcjom, których obecność w barwnej opowieści daje się zauważyć przy niezbyt

nawet uważnej lekturze.

Trzeba przyznać, że kulinarne upodobania większości bohaterów Tolkiena nie odbiegają

zbytnio od naszych upodobań. Na takim kształtowaniu świata prezentowanych potraw

mogły z pewnością zaważyć osobiste preferencje autora i te obce doświadczenia, z

którymi w różny sposób zetknął się on w swoim długim życiu.

Stare eposy w opisach wszelkich uczt w centralnym punkcie zainteresowania stawiają

puchar wina. Być może narratorom brak tu inwencji, może i kuchnia była mało atrakcyjna,

a może po prostu status ówczesnych literackich sprawozdawców „ze spotkań na szczycie”

nie pozwalał im na dokładniejsze rozeznanie się w zawartości pańskich talerzy i półmisków.

Stąd rzadko w pieśni pojawia się coś więcej niż konwencjonalny kawał mięsiwa (w

sosie lub z rusztu), choć, co ciekawsze, przeważnie nie pomija się w opisie rycerskich uczt

obgryzających pod stołem kości... psów.

Opisując biesiady i podawane tam potrawy, Tolkien stara się nie odbiegać od istniejących

konwencji. Jest ich świadom i niekiedy z wielkim zadowoleniem bawi się nimi, bawiąc

przy okazji i nas wyliczaniem serwowanych potraw i towarzyszących im przypraw.

Czyni to jednak znacznie rzadziej, niż skłonni bylibyśmy przypuszczać, i więcej uwagi

poświęca posiłkom mniejszego nieco kalibru. Już zauważyliśmy, że książki Tolkiena nie

są książkami kucharskimi. Tylko raz napotykamy dokładniejszy opis przygotowywania

potrawy - to słynny, umieszczony nawet w tytule rozdziału i uhonorowany kapitalną interpretacją,

zarejestrowaną na płycie, królik w potrawce z ziołami28. Trzeba jednak przyznać,

iż więcej uwagi poświęca się tu opisom ziół. Do królika zresztą zabraknie ziemniaków,

nad czym ubolewa Sam, niemal całą drogę obwieszony rondlami i innymi przyborami

kuchennymi (mógł zapomnieć liny, natomiast patelni - nigdy). Musimy lojalnie zauważyć,

iż ten sprzęt kuchenny jest często „bezrobotny”. Sam jednak, „wymieniając” jego

ciężar w finale wędrówki ku Górze Przeznaczenia na ciężar swego pana, stara się zabezpieczyć

cenne rondle przed splugawieniem (chociażby przez Golluma) i wrzuca je do głębokiej

rozpadliny.29

Tolkienowscy hobbici (autor trylogii czuł się z nimi bardzo związany - często mawiał

„my, hobbici”30) są istotami doceniającymi dobre jedzenie i szanującymi towarzyszące

posiłkom rytuały. Są gościnni, posiadają w domach mnóstwo dobrze zaopatrzonych spiżarni

(nie słyszeliśmy o hobbicie mającym jedną spiżarnię; jeżeli już trafił się gdzieś taki,

nie był on prawdopodobnie ze swego losu zadowolony). Chociaż odznaczają się skłonnością

do tycia (oględnie sformułowane, prawda?), starają się jadać tak dobrze i tak często,

jak tylko mogą sobie na to pozwolić. Obiady jadają więc i dwa razy dziennie, a szanujący

się hobbit zawsze towarzyszy przy posiłku spóźnionemu gościowi (nawet gdy przed

chwila sam właśnie wstał od stołu31).

W swoich kulinarnych upodobaniach (i możliwościach) hobbici nie różnią się zbytnio

od nieco większych krasnoludów czy dużo przecież od nich większych Dużych Ludzi.

Tych ostatnich przewyższają nawet... w zamiłowaniu do potraw z pieczarek32. Pokojowo

nastawieni, bardziej cenią sobie rolnictwo (tylko Fallohidzi entuzjazmowali się łowiectwem33),

uprawa ziemi dostarcza bowiem hobbitom tego wszystkiego, co jest dumą i

ozdobą ich kuchni. Fermy, pola zbóż, winnice, sady i lasy dostarczają plonów na ich stoły,

a w przyrządzaniu potraw wydają się nie mieć sobie równych (uważają się przynajmniej

za takich). Można zauważyć, iż urozmaicone już w naturalny sposób pożywienie, nie jest

wolne i od pewnych ekstrawagancji - znają bowiem przyprawy (zioła, sól), a w rozma-

28 J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s.

337-339.

29 J. R. R. Tolkien: Powrót Króla. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s.

274-275.

30 H. Carpenter: Tolkien. A biography. Houghton Mifliin Company, Boston 1977, s.

176.

31 J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże... s. 211 i nast.

32 Tenże: Wyprawa. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s. 138.

33 Ibid., s. 18.

itych używkach (alkohole, kawa, herbata, a także fajkowe ziele) wydają się nie dostrzegać

najmniejszego niebezpieczeństwa. Przypomnijmy, że ulubionym zajęciem szeryfów

(wielu też z tego właśnie powodu podejmowało tę służbę34) było włóczenie się po kraju i

słuchanie plotek o dobrych gatunkach piwa. Dużym błędem byłoby jednak przekonanie, iż

dopiero pozbawienie hobbitów tego ulubionego napoju (za czasów Sharkeya35) mogło

mieć decydujący wpływ na osłabienie siły ich woli i ograniczenie tak właściwego im

zdrowego rozsądku.

O urozmaiceniu i możliwościach hobbickiej kuchni świadczyć może chociażby skromne

przyjęcie, w jakie w końcu przekształciło się „najście” domu Bilba przez Gandalfa i

krasnoludów36. Jakkolwiek Bilbo podawał tylko to, co było pod ręką w spiżarni, i to, czego

domagali się niespodziewani goście; to już samo wyliczenie potraw w takiej kolejności,

w jakiej wędrowały na stół, świadczy być może dobrze o zaopatrzeniu spiżarni, źle natomiast

o rozsądku i umiejętnościach racjonalnego odżywiania się biesiadujących. Czego tu

nie ma: ciasto, herbata, placek z kminkiem, różne gatunki piwa, kawa, maślane bułeczki,

czerwone wina, konfitury malinowe, szarlotka, paszteciki z mięsem, ser, gulasz wieprzowy,

sałata, jajka gotowane, pieczone kurczęta (serwowane na zimno), pomidory i biszkopty.

Krasnoludy, co prawda, nie trudnią się uprawą ziemi i wszelkie wiktuały zdobywają

drogą wymiany, ale podzielają upodobanie hobbitów do posiłków regularnych, częstych

i obfitych - widać to również podczas spotkania u Bilba.

Broniący dobrej opinii takiego obżarstwa (jakże inaczej to nazwać?) twierdzą, iż „zły

charakter” Golluma ma swe źródło w skąpym i mało urozmaiconym sposobie odżywiania

się. Jest to osąd wyjątkowo szkodliwy. Prawdą jest, iż charakter Golluma ukształtowaly

również warunki zewnętrzne, w tym - w dużym stopniu nawet - rodzaj jego pożywienia.

Nie jest jednak słusznym wskazywanie na s k ą p e ilości Gollumowego jadła. Przykład

Golluma pokazuje nam bowiem, iż już w hobbickim odżywianiu tkwiły zarodki zła, które

w sprzyjających warunkach mogły doprowadzić do wypaczenia charakteru łagodnego

przecież z natury hobbita. Można nawet dokładnie określić, iż to spożywanie mięsa przynosiło

hobbitom najwięcej szkody. Wiedzieli o tym starsi mieszkańcy Shire i słusznie poszukiwali

antidotum w uprawie ziemniaków, kapusty37 i innych pożytecznych warzyw i

owoców38. Mięsożerstwo Golluma, występujące w formie intensywniejszej niż u innych

hobbitów, prowadziło bezpośrednio do kanibalizmu. Służka Szeloby nie gardził orkami, a

niewiele brakowało, by skosztował hobbita. Wpływom potraw mięsnych (początkowo tylko

ryby i robaki...) należy przypisywać upodobanie Golluma do zabijania na własny rachunek

i do dostarczania innym potencjalnych ofiar. Hobbici, krasnoludy i ludzie odżywiają

się podobnie - w ich pożywieniu nie brakuje mięsa. Zbliżone upodobania przejawiały

również elfy z Mrocznej Puszczy — lubiły mięso i dobre wino. I tu mamy wyjaśnienie,

czemu uważano je za groźniejszych od innych, a jednocześnie za... niezbyt mądrych

przedstawicieli elfiego rodu.

34 Tenże: Powrót Króla..., s. 358.

35 Ibid., s. 353.

36 Tenże: Hobbit, czyli tam i z powrotem. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa

1985, s. 10 i nast.

37 Tenże: Wyprawa..., s. 43.

38 Wiele cennych uwag na ten temat można odszukać w książce „Witaminnyje i lekarstwiennyje

rastienija” P. Czikowa i J. Łaptiewa, wydanej w 1976 r. przez wyd. „Kołos”

(polskie wydanie - 1982 r.). Zwłaszcza uwagi na temat warzyw kapustnych i ziemniaków

wydają i się inspirowane bogatymi doświadczeniami Hamfasta Gamgee.

* * *

Można śmiało założyć, że wegetariańska (lub na początek umiarkowanie wegetariańska)

dieta zapewniłaby Śródziemiu więcej ładu i pokoju niż wszelkie reformy czy podejmowane

nawet w słusznej sprawie działania wojenne. Nikt nie zaprzeczy, iż obecność

mięsa w odżywianiu zdecydowanie wpłynęła na zachowanie wargów czy goblinów, jadających

konie, kucyki, osły, a także o wiele gorsze rzeczy39. Trolle nie stroniły od piwa, a w

przypadku braku pieczonej baraniny (nawet bez mięty!) chętnie raczyły się hobbitami i

krasnoludami. Wszelkie złe bestie - o ile jadały cokolwiek - odżywiały się mięsem i to

najpodlejszego gatunku, nie stroniły przy tym od padliny i wszelkiego paskudztwa. Mięso

jadały również orły, to prawda - te szlachetne ptaki wybierały jednak owce, króliki i zające

i nigdy nie ruszały mięsa orków.

Tolkien niejednokrotnie pokazuje, iż skażony pokarm, pochodzący zwłaszcza z okolic

nawiedzanych przez Cień lub stale znajdujących się w pobliżu podziemnych „fabryk”

Nieprzyjaciela, miał bardzo duży wpływ na deprawację charakterów mieszkańców Śródziemia.

Woda i zwierzyna Mrocznej Puszczy nie nadawały się do spożycia, podobnie jak i

żywność znajdująca się na terenie Mordoru. Oczywiście, niektóre istoty zostały umiejętnie

„przystosowane” do takiego jadła i uzależniły się do tego stopnia, że stawały się bezwolne

i poddane mocy Nieprzyjaciela. Dążył on zresztą od samego początku do skażenia wszelkich

zjawisk, a raz podjęte metody rozwijał i doskonalił. Wyjątkowo perfidnym zabiegiem

było ustawienie na szlakach Mordoru zbiorników ze skażoną wodą. Poruszające się tymi

drogami oddziały orków nie miały praktycznie możliwości wyzwolenia się spod władzy

Cienia. Odległość między poszczególnymi zbiornikami, a także stopień zatrucia w nich

wody były tak dobrane, że uzależnione jednostki były poddawane stałej intoksykacji. Woda

ta najprawdopodobniej działała na orków otępiająco; poza Mordorem piły one natomiast

trudny do określenia napój (być może miał on w jakiś sposób naśladować napój elfów)

i stawały się wtedy wyjątkowo agresywne.

* * *

Problem walki ze skażoną żywnością nie był obcy mieszkańcom Śródziemia (wydaje

się, iż wykazywali oni tutaj niekiedy więcej rozsądku od nas). Poszukiwano zdrowego - w

sensie dosłownym i przenośnym - pożywienia. Różne plemiona zamierzenie to realizowały

w różny sposób. Nie zawsze efekty były odpowiednie. Być może przeszkadzały tu

zadawnione nawyki i uprzedzenia kulinarne. Wydaje się też - i to jest chyba najważniejsze

- że nie wszyscy mieszkańcy ziemi pamiętali, iż są oni tu tylko przechodniami, wędrowcami.

Ze sposobu odżywiania hobbitów, krasnoludów, Dużych Ludzi (a także niektórych

elfów) wynika, że utracili oni pamięć o tymczasowości swego pobytu na ziemi i ulegli

mylnemu przeświadczeniu o trwałości swej egzystencji. Trwonili ją więc na życie pozornie

barwne, ale pozbawione głębszego sensu. Nieliczni natomiast (głównie elfy, ale nie

tylko) dostrzegali znikomość i ulotność swego życia. Starali się nie dopuścić do wzrostu

wpływu Nieprzyjaciela i ograniczali potencjalne możliwości skażenia swego pokarmu.

Wybierali więc pożywienie proste i naturalne, jednocześnie bogate i zdrowe, przypominające

ponadto, iż dla wszelkich istot żywych p o d r ó ż jest właściwym stanem egzystencji

i do tego stanu winno dostosowywać się i pożywienie.

Wędrujący z Pierścieniem często spotykają się z takimi próbami tworzenia zdrowej

żywności. Również i plemiona ludzkie miały tu pewne osiągnięcia. Mieszkańcy Dali na

przykład wyrabiali k r a m y, rodzaj sucharów wyjątkowo twardych (zgoła nieponętnych,

39 J. R. R. Tolkien: Hobbit..., s. 52.

chyba z punktu widzenia gimnastyki szczęk40), a jednak na tyle smacznych, że mylono je

niekiedy (nigdy bowiem nie brakowało dyletantów) z wypiekami elfów i innych plemion41.

Fama o nich musiała więc być dość rozpowszechniona (z pewnością bardziej niż o

pieczywie elfów), choć one same chyba rzadko trafiały do odleglejszych zakątków Śródziemia.

Mieszkańcy Dali traktowali je jako pieczywo podróżne, w codziennym wyżywieniu

natomiast preferowali wypieki bardziej wyszukane. Najprawdopodobniej nie zastanawiali

się nad pochodzeniem swoich kramów i nie dociekali, co zadecydowało o takiej, a

nie innej ich formie.42

Kramy jednak nie były ani tak smaczne, ani tak pożywne jak „miodownika” plemienia

Beorna. Beornijczycy uchodzili (i słusznie) za wyjątkowo dobrych piekarzy i opinia ta

przysłoniła nawet inne zalety ich kuchni. Odrzucali oni zupełnie mięso - była to więc najprawdopodobniej

kuchnia całkowicie jarska, preferująca potrawy z pełnego ziarna, mleko

i jego przetwory (masło, śmietana), suszone owoce, orzechy, a nade wszystko miód i jak

się możemy domyślać, także inne produkty pszczele. Beorn niechętnie dzielił się z innymi

swym jadłem i nie wtajemniczał przybyszów w zasady tworzenia swej żywności. Podobnie

nieufni byli jego współplemieńcy. Chleby Beorna - zwane niekiedy „miodownikami”,

gdyż miód odgrywał niebagatelną rolę w przygotowywaniu wypieku - były dwakroć pięczone

i długo zachowywały swą świeżość. Jedyną wadą ich było, iż wzmagały pragnienie.

Były to najprawdopodobniej suchary miodowe, podsuszane w piecu w jakiś czas po upieczeniu,

a być może „dopiekane” nawet po kilku dniach. Hipoteza, że mogły to być ciasta

zbliżone do pierników, nie wydaje się słuszna - jakkolwiek bywają pierniki, które przed

upieczeniem muszą leżakować niekiedy kilkanaście lat, a po upieczeniu długo zachowują

świeżość43 i dzięki swej „pierności” (nasyceniu korzennymi przyprawami) mogą wywoływać

pragnienie. Nie odrzucajmy jednak możliwości przebadania w przyszłości i tego

tropu.

Wad kramów (kruche!) i chleba Beorna (wywoływanie nadmiernego pragnienia) nie

znajdziemy natomiast w sucharach, którymi żywiły się wędrowne elfy i którymi niekiedy

dzieliły się z napotykanymi potrzebującymi. Nie wiemy, gdzie je wyrabiano - najprawdopodobniej

pochodziły z lasów Lorien (przy czym w grę wchodzi tu nie tylko „nowe” Lorien).

Suchary te nazywano l e m b a s a m i. Były bardzo cienkie, najprawdopodobniej

owalne, przyrumienione (złociste) z zewnątrz, a po przełamaniu białe. Miały one nadzwyczajne

właściwości odżywcze i być może dlatego niektórzy badacze amerykańscy uważali

je za skondensowaną żywność44. Trudno sąd taki nazwać nawet „nadmiernym uproszczeniem”

- wyjaśnienia amerykańskie opierają się bowiem na fałszywie przyjętych przesłankach

i spieranie się z nimi jest zupełnie bezcelowe. W końcowej partii naszych rozważań

powrócimy jeszcze raz do zagadnienia lembasów i poświęcimy im więcej uwagi. Być może

i wspomniane parokrotnie przez Tolkiena białe pieczywo (zwane także „białą bułką”45,

40 Ibid., s. 188.

41 Tenże: Wyprawa..., s. 489.

42 Por. - I. Gumowska: Czy wiesz co jesz? Warszawa 1985. W rozdziale o chlebie autorka

pisze o sucharach z norweskiej wsi Daliekirken (zbieżność nazw nie może być przypadkowa!),

nazywając je „najzdrowszym chlebem świata” (s. 60-64). Możemy przyjąć, iż

ten chleb mógł posłużyć Tolkienowi za wzór przy tworzeniu opisu kramów. Prawdopodobniejsze

jest jednak to, iż właśnie tam, w Norwegii, mogły przetrwać niektóre potrawy

wywodzące się bezpośrednio ze Śródziemia.

43 J. R. R. Tolkien: Hobbit..., s. 104, 106.

44 H. Carpenter: Tolkien..., s. 226

45 J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 123.

„białym ciastem” lub „białym chlebem” - na przykład u Toma Bombadila46) ma wiele

wspólnego z lembasami. Nie możemy odrzucić takiego przypuszczenia.

* * *

Podczas wizyty u Toma Bombadila podróżnicy spotykają się z tajemniczym napojem.

Także i później kilkakrotnie napój ten się pojawia, a opisy jego właściwości są do siebie

zbliżone - napój ten najczęściej porównywany jest do czystej, zimnej wody, rozgrzewającej

serca i gardła jak wino.47 Taką dziwną „wodą” częstują hobbitów Glorfindel48 i napotkane

prrypadkowo elfy. Najprawdopodobniej jest to m i r u v o r, kordiał pochodzący z

Imladris. Gandalf otrzymuje od Elronda na drogę skórzany bukłak (niektórzy przechowywali

napój w srebrnych naczyniach podróżnych) i starannie rozdziela go wśród drużyny.49

Napój ten daje siłę, energię i otuchę, jest aromatyczny i rozgrzewa. Być może wzorowano

go na nektarze Valarów, zwanym m i r u v ó r ë, wyrabianym z kwiatów (ziół?) w ogrodach

Yavanny50 i podawanym na ucztach (podczas obrzędów?) w Strzeżonym Królestwie51.

Odrzucić tu powinniśmy sugestię, iż kordiał ten był jakoby alkoholem52 - Valarowie

posiadali wiele tajemnic i Nieprzyjaciel, chcąc obudzić nieufność do nich, rozsiewał

często pogłoski godzące w ich dobre imię. Rozprowadzany wśród orków napój miał jedynie

„udawać” miruvor53. Ci jednak, którzy zetknęli się z prawdziwym napojem elfów,

zdecydowanie odrzucali wszelkie insynuacje na temat jakiegokolwiek podobieństwa. Płyn

orków należał do rodziny tych źle oczyszczonych destylatów z wyjątkowo podłych surowców,

których sposoby wytwarzania, skwapliwie rozpowszechniane przez Sługi Ciemności,

trafiają do ludzi i dzisiaj. Przyznajemy, iż elfy znały tajemnicę wyrobu wysokoprocentowego

piwa i to one najprawdopodobniej przekazały ją hobbitom. Same jednak - o

czym warto pamiętać - przejęły tę umiejętność od duńskich żeglarzy, a ci z kolei nauczyli

się tego (i innych pożytecznych rzeczy, łącznie z umiejętnością żeglugi i budowania

okrętów) od naszych słowiańskich przodków54.

46 Ibid., s. 179.

47 Ibid., s. 180.

48 Ibid, s. 291.

49 Ibid, s. 395, 402, 420.

50 Odnotujmy tu ciekawe próby angielskiego lekarza Edwarda Bacha z Londynu. Blisko

pięćdziesiąt lat leczy on swych pacjentów wodą wzbogacaną kwiatami i osiąga zdumiewające

efekty. Oczywiście, zbieżność z metodą Yavanny może tu być jedynie pozorna.

Nie omijajmy jednak tego tropu poszukiwań. Szerzej o pracach Bacha pisze G. Blome

„Mit Blumen Heilen” (1985)

51 J. R. R. Tolkien: Silmarillion. Tłum. M. Skibniewska. Warszawa 1985, s. 84, 101.

Także tradycja ustna.

52 Nawet najmniej rzetelne słowniki są tu zgodne. Tolkien użył więc prawidłowo określenia

wywodzącego się ze średniowiecznej łaciny - cordialis to tyle, co „serdeczny”.

Nawet w czasach, gdy zapomniano już wiele z dawnej nauki, mianem tym określano

wzmacniający, orzeźwiający napój, korzystnie działający na serce - a więc dawny miruvor.

Niezbyt pojętni nazywali go lekiem, a ludzie wyjątkowo złej woli twierdzili, iż był to

alkohol (nalewka, wino - zwłaszcza wystałe); nazwa ta stosunkowo szybko wyszła jednak

z użycia.

53 J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 62.

54 F. Fenikowski: Kaloszem do Skandynawii. Gdynia 1966, s. 285.

Z pewnością alkoholem nie była woda entów55, napój zaskakujący nie tylko swym

wpływem na wzrost tkanek (przypadek Merry'ego i Pippina), ale i tym, że jego smak

zmieniał się w zależności od pory dnia i potrzeb pijącego56. Pokręcone pnie niektórych

drzew świadczą o silnym wpływie podziemnych wód skażonych przez Wroga, nie zaś o

obecności alkoholu w wodzie entów. Również oszczerstwem jest plotka, jakoby żony entów

opuściły swych mężów z powodu ich pijackich skłonności.

Zamknijmy w tym miejscu część poświęconą przeglądowi kulinarnych osobliwości

Śródziemia i powróćmy do poczynionych na wstępie uwag o niespodziankach, jakie czekają

na tych, którzy pragną dokładnie ustalić obraz opisywanych uczt.

Przypomnijmy tu opis jednej z najważniejszych uczt Śródziemia. Oto w domu Elronda

spotykają się przedstawiciele wszystkich prawie plemion zamieszkujących ziemię. Po raz

pierwszy od wielu lat przy jednym wspólnym stole zasiadają obok siebie elfy i hobbici,

ludzie, krasnoludy i czarodzieje. Uczta jest przygotowaniem do narady przed rozpoczęciem

walki z Sauronem. Tolkien poświęca jej parę stron, nie skąpi nam opisów zgromadzonych

biesiadników, przytacza treść poszczególnych rozmów. Samym jednak potrawom

poświęca tylko jedno zdanie, mówiące, iż „sute dania mogły zadowolić najgłodniejszego57.

Mniej uważny czytelnik szybko przebiegnie wzrokiem po tych stronach i zachowa w

pamięci mylny obraz najwystawniejszej z uczt. Kiedy Frodo wychodzi z sali biesiadnej i

napotyka Bilba”58, zauważa z pewnym zdziwieniem, iż ten tak ważny Powiernik Pierścienia

(z obecnych u Elronda on nosił go najdłużej i - przede wszystkim - to on wydobył go

na światło dzienne) nie brał wcale udziału w uczcie. Bilbo duma (drzemie?) w kącie Sali

Kominkowej, a przed nim stoi kubek i leży kromka chleba. Zwykły chleb? I - być może

zwykła woda? Niedopatrzenie? Mało istotny, przypadkowy obraz? A może Tolkienowi

chodziło właśnie. o zwrócenie uwagi na tę sytuację? Może to tamta uroczysta biesiada nie

miała aż takiego znaczenia? Może p r a w d z i w e pożywienie, p r a w d z i w a uczta

przed ważną naradą to ta kromka chleba i ten napój w kubku? Ależ tak - to przecież do tej

sali wchodzą wszyscy uroczystym pochodem...

A może jakaś tajemnica okrywa i inne posiłki Śródziemia?

Kończąca wyprawę uczta w Ithilen59 opisana jest podobnie - tylko raz wspomina się o

napełnieniu kielichów winem (kielich wina i korona należą tu najwyraźniej do symbolicznych

atrybutów władcy60; dlaczego nie korona i miecz? korona i berło? a może chodzi tu o

coś więcej? Porównaj przypis 73).

Podobnie opisane są tu i inne uroczyste biesiady — brak jest informacji o potrawach,

wspomina się za to najczęściej o toaście wznoszonym winem lub białym miodem. Nie

ujawnia się nigdy nazw potraw. Dotyczy to zwłaszcza pożywienia elfów, a także tych po-

55 J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 92-93, 103.

56 W zapiskach P. L. Travers zachowały się informacje, iż niejaka M. Poppins dysponowała

dużą butelką płynu z napisem „Łyżeczkę od herbaty przed snem”. Płyn miał kolor

ciemnopurpurowy, srebrzysty, zielonkawy i mógł smakować jak poziomkowe lody, ulepek,

mleko lub poncz rumowy. Trudno jednak bez dodatkowych badań sformułować

twierdzenie, że mógł mieć ten płyn coś wspólnego z wodą entów. Rzecz zasługuje jednak

na wnikliwe przebadanie.

57 J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 310.

58 Ibid., s. 314.

59 J. R. R. Tolkien: Powrót Króla..., s. 298.

60 Ibid., s. 325, 349.

traw, które podawane są na ucztach, o których przebiegu wieści nie powinny docierać do

Władcy Ciemności61.

Powróćmy do kromki chleba i do stojącego przed Bilem kubka. Możemy snuć jedynie

domysły na temat tego posiłku...62 Co może kryć się w kubku? Wino? Miruvor?

Źródlana woda? Woda życia? Co możemy powiedzieć chociażby o tej ostatniej? Że

uzdrawia, że wraca życie umarłym? Być może ten tajemniczy napój (a może także i sam i

miruvor?) bliski jest „żywej wodzie” Marcela Violeta63, zdobywającej sobie uznanie

wśród zwolenników makrobiotycznej diety (być może również kramy i chleby Beorna

należą do kręgu makrobiotycznych potraw64)?

Pamiętna pomyłka Gimlego65 zachęca nas do poszukiwania powiązań pomiędzy kramami,

chlebem Beorna i lembasami. Analiza odnalezionych opisów tych wypieków pozwala

nam rozpatrywać następujące możliwości:

a) kramy i chleb Beorna były próbami naśladowania lembasów (mniejsza już o to, czy

udanymi czy nie, niezależnymi od siebie lub też w jakiś sposób skorelowanymi ze sobą);

b) lembasy były (lub miały być) końcowym efektem prób stworzenia pieczywa optymalnego

(kramy i „miodowniki” Beorna byłyby więc „pozostałościami” stadiów pośrednich

tych poszukiwań lub ubocznymi efektami doświadczeń);

c) kramy, „miodowniki” i lembasy były efektami różnych niezależnych dążeń do stworzenia

możliwie najdoskonalszego pieczywa, przy czym najlepsze efekty osiągnęły tu elfy;

d) lembasy nie powstały w Śródziemiu, a przywędrowały ze Strzeżonego Królestwa

(lub ze znacznie zacniejszych rejonów) i zachowały swą piewotną formę;

e) jak punkt d), z zaznaczeniem, iż do Śródziemia dotarł jedynie przepis, wzór lub nikłe

tylko wyobrażenie o prachlebie.

Musimy odrzucić w zasadzie sytuacje b) i c). W pewnym stopniu możemy mieć zastrzeżenia

do sytuacji a). Lembasy pojawiły się w Śródziemiu jako pokarm szczególny.

61 Ujawnienie nazwy mogło poddać przedmiot lub osobę czyjejś władzy. Podobnie rygorystycznie

przestrzegano tego np. w Ziemiomorzu.

62 Nie zachowały się żadne pieśni na temat pożywienia Śródziemia. „Annaquenta” i „Esgalquenta”

(„Pieśń darów” i „Pieśń zasłon”) były najprawdopodobniej apokryfami (niektórzy mówią wręcz o fałszerstwie).

Być może tradycja ustna używa tu dwóch nazw dla jednej pieśni. Część badaczy nie odrzuca założenia,

iż pieśni te nigdy nie istniały (nawet w formie apokryfu!), a dopiero wzmianki o nic istniejących już pieśniach

(najczęściej nie podaje się ich tytułów), mających przytaczać informacje (czy nawet całe fragmenty) z

„Pieśni darów” czy „Pieśni zasłon”, zostały dużo później dopisane do tekstów, które być może były znane i

Tolkienowi. Zdaniem badaczy brytyjskich Profesor w niejasnym (a być może - także proroczym) przeczuciu

fałszerstwa odrzucił te teksty i zakazał ich wykorzystywania (mówi się nawet, iż je zniszczył, czemu raczej

nie dajemy wiary - choć jakoby brak ich wśród materiałów .przeznaczonych do publikacji w dalszych tomach

„Historii Śródziemia”). Ciekawe jest to, że hobbici łączyli pojęcie uczty i daru (stąd być może „Annaquenta”

miała jakiś swój realny odpowiednik), a szczególnie cenili takie potrawy, które w jednej formie

zawierały te dwie funkcje (słynne czekoladowe bombki Bilba - „Wyprawa”..., s. 51). Na ten temat wypowiadał

się również jeden z założycieli „Bilbo-no-kai”, japońskiego fan-klubu. Jakkolwiek jego uwagi mają

charakter dosyć apodyktycznej polemiki z poglądami autorów prac rękopiśmiennych, naszym zdaniem mających

nadto problematyczny związek z Śródziemiem (chodzi tu o „ninjobon” z VII w. n.e. i o „Jözetsu -

ku” z XVI/XVII w. n.e.), podajmy dla osób szczególnie zainteresowanych informację o tej publikacji - Atsumono

Akubi: Daidokoro-taiheki. Yomihou, Tokyo 1974 (interesujący może tu być zwłaszcza jeden z

pierwszych rozdziałów „Usu-no-chikara”, s. 139 i nast.).

63 Por.: M. Violet: Le secret des patriarches. Courrier du Livre, 1979 (V wydanie!).

64 G. Oshawa: Le Zen macrobiotique. Libraire Philosophique, 1976; tegoż autora: La

philosophie de la medicine d'Extreme-Orient (wydawca i rok jak poprzednio). Z wydanych

w języku polskim na uwagę zasługuje jedynie S. Pietyra: Makrobiotyka - sztuka

zdrowia i długiego życia. Poznań 1982 (chociaż i tu autorka nie ustrzegła się pewnych

dowolności).

65 J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 498.

Bywały o f i a r o w y w a n e i nie można było ich kupić, miały specyficzny wygląd, a ich

wyrobowi i przechowywaniu towarzyszyć musiało spełnienie specjalnych warunków, najczęściej

otaczanych najściślejszą i utrzymaną do dziś tajemnicą. W najdawniejszych opisach

(co ciekawe - jednocześnie najpełniejszych66) wskazuje się na związki lembasów t

Majarami i światłem Pierwszych Drzew. Lembasy rozdawane były przez Melianę, władającą

tak potężną siłą czarodziejską, iż mogła ona chronić ziemie Doriathu przed mocą

Nieprzyjaciela. Elfy zachowały dla swych władczyń przywilej przechowywania i rozdzielania

lembasów. Znane nam przypadki ofiarowywania lembasów napotykanym podróżnikom

przez elfy niższej rangi67 potwierdzają tylko tę zasadę — rozdają one chleb w

imieniu władczyni. Niezwykle cienkie pieczywo owijano w srebrzyste liście (prawdopodobnie

mallornu), a każdy z węzełków oplatającej zawiniątko nici chroniono odlaną (odciśniętą?)

w białym wosku pieczęcią z wizerunkiem kwiatu Telperiona. Kwiat Telperiona,

Najstarszego Drzewa, posłużył kiedyś Vardzie do utworzenia Księżyca. Jakżeż ważny

musiał to być chleb, skoro chroniono go takimi pieczęciami!

W języku sindarińskim nazywano ten chleb lembas „chleb podróżny” Eldarów (od starszej

formy lennmbas - lenn - `podróż'; mbass - `chleb'). W prastarej mowie quenejskiej

(eldarińskiej) chleb ten nosił nazwę koimas - `chleb życia'. Oba te wyjaśnienia zasługują

na naszą uwagę. „Chleb życia” i „chleb podróżny” - oba te określenia znane są i dzisiaj i

być może odnoszą się nawet do tego samego desygnatu. W powszechniejszym dziś języku

łacińskim używamy nazwy viaticum - wiatyk (dosłownie `zaopatrzenie podróżne'). Kościół

katolicki określa tak komunię udzielaną ciężko choremu, a więc temu, kto szykuje

się do najdłuższej z podróży i jednocześnie sam ma świadomość, iż jego ziemska egzystencja

jest tylko jednym z etapów takiej wieczystej wędrówki. Kiedy Frodo spotyka podróżujące

do Szarej Przystani elfy, on i jego drużyna otrzymują od nich posiłek złożony z

lembasów i miruvoru68, Pippin na długo zapamięta „chleb, który smakował mu lepiej, niż

mogłaby smakować u m i e r a j ą c e m u (podkr. moje - MB) najbielsza bułka”69. Natomiast

Słudzy Ciemności z obrzydzeniem odrzucają resztki odnalezionych lembasów, a nakarmiony

nimi Gollum wypluwa okruchy, gdyż mają dla niego smak p o p i o ł u i kurzu

(po prostu: prochu ziemi, przypominającego o znikomości ziemskiego wędrowania i o

znikomości pychy żyjących na ziemi istot)70.

Czy lembasy mogły być najwyższą formą pożywienia Tolkienowskiego świata? Czy

może były tylko nikłym odbiciem chleba spożywanego przez Valarów? Meliana, jedna z

Majarów, istot najbliższych Valarom i najprawdopociohniej doskonale zorientowanych w

ich tajemnicach, miała opinię najpiękniejszej i najrozumniejszej z pustaci zamieszkujących

pierwotne Lorien71. Jednocześnie mówiono, iż jest wielce niebezpieczną czarodziejką.

Czyżby z jakiegoś nie ujawnionego powodu m u s i a ł a ona opuścić Valinur i podążając

do Bliższych Ziem, zabrała ze sobą wspomnienie chleba Valarów - a może nawet i

sam chleb? Jaki d a r przeniosła na ziemię, skoro pamięć o tym darze przechowano w nadanym

jej w quenejskim języku imieniu („dar miłości”, „cenny dar”)? Żadna z pieśni tego

nie wyjaśnia, a z wielu tekstów wynika, iż związana z postacią Meliany tajemnica nie dała

się ukryć za żadnymi słowami i „ktoś” musiał wreszcie wyrazić zgodę na to, by nie usuwając

imienia Meliany z pieśni, nie powiedziano jednócześnie całej prawdy. Być może

chodziło tu o ukrycie czegoś przed Melkorem i jego następcami. Melkor znał jednak wiele

66 J. R. R. Tolkien: Silmarillion... s. 246.

67 J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 122.

68 Ibid., s. 122-123.

69 Ibid., s. 123.

70 J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 295.

71 J. R. R. Tolkien: Silmarillion... s. 61.

tajemnic Valarów i również tajemnica Meliany mogła mu nie być obca. A może Valarowie

po prostu chcieli ukryć przed światem samowolę Meliany (lub swoją?) i nie powiedzieli

wyraźnie, jak i dlaczego stało się to, co się stało.

Jeżeli Meliana przeniosła - bez wiedzy Valarów i wbrew ich woli - wspomnienie chleba

i napoju na ziemię, to czym się kierowała? Nie możemy wykluczyć, iż powodowała nią

miłość do wszystkich Dzieci Iluvatara i może w ten sposób pragnęła je uchronić od skażenia

i śmierci. Kto wie, może uzyskała na to zgodę Jedynego i wypełniła tylko Jego polecenie

nawet wbrew zazdrosnym Valarom (z takimi poglądami spotykamy się w niektórych

zapisach - nie zaleca się jednak ani ich lektury, ani nawet wymieniania nazw tych pieśni).

Być może późniejsze lembasy wykonywano tylko według pradawnego przepisu, dostosowywanego

jedynie do zmieniających się warunków, panujących na ziemi. Lembasy zachowały

jednak wiele z pierwotnych cech, przynajmniej te, jakimi charakteryzowały się w

czasach Meliany. Wieści o lembasach rzadko wykraczały poza krąg Eldarów i pojawienie

się wiatyku wśród ludzi (a nawet wytwarzanie go) mogło mieć różne przyczyny. Być może

ludzie uzyskali tę umiejętność od samej Meliany, a może Iluvatar spełnił swą obietnicę

i znalazł sposób, aby przekazać ludziom chleb łagodzący pierwotny ciężar Daru Iluvatara.

Pieśni na temat przekazania tego rodzaju pocieszenia są różne.

Chleb Valarów... Być może to o nim mówili mistycy chrześcijańscy, gdy używali określenia

panis angelicus72. Możemy się jedynie domyślać funkcji, jakie pełnił on w VaIlinorze.

Najprawdopodobniej pozwalał Valarom na zachowanie stałej łączności z Eru, chronił

ich przed skażeniem pychą i zwątpieniem. Valarowie nigdy nie ujawniali tajemnic swych

obrzędów - może nie mieli zgody Jedynego, a może pamięć o tym nie przechowała się.

Jeżeli chleb Valarów był ważnym elementem ich mistycznych spotkań, to czy w biesiadach

tych nie pojawiał się również legendarny miruvóre jako równorzędny składnik kreujący

Pełnię Tajemnicy?73.

72 Ze wszech miar słusznym wydaje się poszukiwanie odpowiedzi na wszelkie wątpliwości

dotyczące Valarów i Jedynego w kręgu muzyki. Wiemy doskonale, jak wielką wagę

przekazujący nam historię Amurów przywiązywali do opisów pieśni Iluvatara. Tak więc

trudne do zdefiniowania pojęcia przekazać może utwór muzyczny, a ryzyko zafałszowania

treści jest tu mniejsze niż w przypadku przekazu słownego. Piękne wyjaśnienie, czym jest

„chleb Valarów”, znajdziemy we „Mszy uroczystej” Cesara Francka w części „Panis angelicus”

- choć i innym utworom o podobnym charakterze nie można odmówić tej umiejętności.

73 Zachowały się także dokumenty, które świadczą, iż chleb mógł pełnić w takich wieczerzach

rolę drugorzędną. Pisze o tym m.in. Chretien de Troyes w swym „Perceval ou le

conte du Graal” (druga poł. XII w.). Pamiętajmy jednak, że opisuje on najprawdopodobniej

okres już po spełnieniu obietnicy Jedynego. Wyraźniej można to zobaczyć - a właściwie

usłyszeć - w „Parsifalu” Ryszarda Wagnera (miarodajna wydaje się tu szczególnie

edycja z nagraniem utworu poprowadzonym przez G. Soltiego, zrealizowana jeszcze za

życia Profesora - DECCA 417 143-2). Być może końcowe partie tego uroczystego misterium

ukazują nawet transfigurację pierwotnego miruvóre w płyn czy substancję bliższą

ludzkiemu doświadczeniu i ludzkiej kondycji - nie jest jednak wykluczone, iż transfiguracja

ta ma przebieg odwrotny. Niestety, dokładność informacji przekazanych przez obu

autorów (a zwłaszcza Wagnera, na co Profesor wielokrotnie zwracał uwagę) jest wysoce

problematyczna. Odnaleziony w Gdańsku Graal miał kształt kamiennej, dość ciężkiej misy,

w której gołębica składała winne grono. Otaczające ten obiekt symbole Pięćdziesiątnicy

i Golgoty potwierdzały ponadto autentyczność obiektu, jakkolwiek nie umieszczono tu

żadnego tekstu informacyjnego, a i sam budynek, w którym Graal był przechowywany,

znajduje się raczej na uboczu tras turystycznych. Uwagi te warto uzupełnic stwierdzeniem,

Nie wiemy więc dokładnie, kto przeniósł na ziemię chleb Valarów i czy jego czyn

spotkał się z nagrodą, czy też z karą. Wszystkie pieśni mówią jednak, iż ten, za którego

przyczyną mogło to nastąpić, spotkał się niechybnie z bólem i zwątpieniem w sprawiedliwość

Najwyższego. Poczynaniami Jedynego kierowała jednak zawsze miłość do tych, którzy

przemierzają świat i wędrują ku swemu przeznaczeniu. W tej wędrówce towarzyszą

im nie tylko pieśni - choć elfy właśnie je cenią wyżej ponad wszelkie pokarmy, z których

najcenniejsze opatrzone są znakami Pierwszych Drzew. Ukryta w nich tajemnica jest, być

może, najważniejszą tajemnicą świata - więcej nam jednak powiedzieć nie wolno.

iż po przekazaniu przez Strażnika gdańskiego Graala wybranemu przez niego kolejnemu

Opiekunowi - misa zniknęła z tegoż kościoła a dokładnie - została zastąpiona przez naśladujacą

ją kopię, w dodatku naśładującą nieudolnie, opatrzoną całą masą dodatkowych

dekoracji, zacierających - być może celowo - sens symbolicznego przesłania. Istnieje jednak

wiarygodny przekaz, że po odnalezieniu przez obecnego Opiekuna wewnetrznej Drogi

i po jego pogodzeniu się z narzuconą mu rolą (co jest wszelako istotnym elementem przekazu

w tej włąśnie tradycji) - Opiekun i Graal odnajdą się nawzajem i wszystko wróci na

jeden choćby moment do stanu równowagi.

SPIS TREŚCI

1. Powiernik Pieśni

2. Książki Tolkiena

3. W poszukiwaniu klucza do Śródziemia

4. Książki o Tolkienie

5. O pokarmach Śródziemia

54



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Michal Blazejewski J R R Tolkien, Powiernik Pieśni
Michal Blazejewski J R R Tolkien, Powiernik Pieśni
Michał Błażejewski J R R Tolkien Powiernik Pieśni
Błażejewski, Michał J R R Tolkien, Powiernik Pieśni
Blazejewski Michal J R R Tolkien, Powiernik Pieśni(1)
Błażejewski Michał Tolkien powiernik pieśni
Błażejewski Michał J R R Tolkien, Powiernik Pieśni
J R R Tolkien Powiernik Pieśni
J R R Tolkien Powiernik Piesni
TOLKIEN skrót biograficzny wg M Błażejewski, Powiernik PIeśni
J R R Tolkien pieśni po elficku (2)
J R R Tolkien pieśni po elficku
Pieśni o Św Michale Archaniele nuty
J R R Tolkien pieśni po elficku
Na drogach, kędy zły nie kroczy o wędrowaniu w dramatach Wagnera Błażejewski Michał
Obliczanie powierzchni
W8proteiny powierzchnia
wykład+nr+8+ +Obróbki+powierzchniowe

więcej podobnych podstron