MICHAŁ BŁAŻEJEWSKI
J.R.R. Tolkien - Powiernik Pieśni
„... pieśni zjawiły się żywe wśród ludzi,
przyszły ze swej tajemniczej krainy
i w widomej postaci
chodziły w biały dzień po ziemi...”
„Dwie Wieże”
Andrzejowi Kowalskiemu & Tomaszowi Schrammowi – głównym „winowajcom” tej książki
1. Powiernik Pieśni
W biografii Johna Ronalda Reuela Tolkiena możemy odnaleźć kilka polskich akcentów.
Jego przodkowie ze strony ojca jakieś dwieście lat temu przywędrowali do Anglii, najprawdopodobniej z terenów
podległych ówczesnym władcom Polski. „Nie jestem Niemcem – wspominał pisarz – choć mam niemieckie nazwisko [...],
moje imiona są pochodzenia hebrajskiego, skandynawskiego, greckiego i francuskiego. Poza nazwiskiem nie
odziedziczyłem jednak niczego z języka lub kultury, z którymi było ono u swych początków związane, a po 200 latach
»krew« Saksonii i Polski stała się prawdopodobnie mało ważnym fizycznym składnikiem”
. Do sprawy swego
pochodzenia powrócił kilka miesięcy przed śmiercią w liście pisanym do wydawcy: „Nie rozumiem, dlaczego miałby Pan
łączyć moje nazwisko z tolk (‘tłumacz’ lub ‘mówca’). Jest to słowo pochodzenia słowiańskiego, które zostało przyjęte
przez litewski (tulkas), fiński (tulkki) i języki skandynawskie, a w końcu przez Niemcy północne (język dolnoniemiecki) za
pośrednictwem duńskiego (tolk). Angielski nigdy go nie przejął”
. Poznał język polski (obok wielu, wielu innych), ale
własnych umiejętności w posługiwaniu się nim nie oceniał wysoko. I wreszcie – oboje z żoną zostali pochowani blisko
polskich grobów w wydzielonej rzymskokatolickiej kwaterze cmentarza Wolvercote w Oxfordzie. Można jeszcze doszukać
się kilku słowiańskich akcentów w nazwach występujących w jego książkach.
Przesadą byłoby twierdzenie, iż obecność tych akcentów może mieć jakieś większe znaczenie dla badaczy tekstów
Profesora. Przywołuję te informacje nie w ramach jeszcze jednej akcji „X a sprawa polska”, ale po to, żeby pokazać, jak
krętymi drogami chadzają losy wielu osób i książek i jak z tego „przekładańca” powstaje coś, co zachowuje swoistą
„wielość w jedności”.
Dla przodków Tolkiena ta „wielość” przybierała oczywiście formy bardziej „zachodnie”, podporządkowane w
dodatku konwencjom charakterystycznym dla życia wiktoriańskiego, niezbyt zamożnego mieszczaństwa. Według rodzinnej
tradycji Tolkienowie przywędrowali na Wyspy Brytyjskie z kontynentu, a towarzyszyły temu romantyczne historie
miłosne, tajemnicze i dramatyczne wydarzenia polityczne, zmuszające uciekinierów do pozostawienia pokaźnych
majątków „gdzieś w Europie”. W nowym miejscu zamieszkania trzeba było dawne rodowe ambicje połączyć z
koniecznością pracy. Z czasem rodzina dorobiła się nawet warsztatu wytwarzającego fortepiany – w momencie narodzin J.
R. R. Tolkiena także i te sprawy należały do przeszłości, a teraźniejszość była raczej skromna.
Podobnie egzystowali Suffieldowie – rodzina ze strony matki. Dziadek przyszłego pisarza zarabiał jako
komiwojażer, a niezbyt bogate życie ubarwiały opowieści o „herbowych” przodkach, lordowskich tytułach i innych
dowodach minionej świetności, wśród których fakt „zasiedzenia” Suffieldów na Wyspach bywał koronnym argumentem w
dyskusjach o mezaliansie ich córki Mabel. Dla Suffieldów Tolkienowie długo pozostawali tylko zwyczajnymi imigrantami
„z jakichś Niemiec”.
Rodzice pisarza poznali się w rodzinnym Birmingham i po paru latach nieoficjalnej znajomości (ze względu na
wymienione już powyżej zastrzeżenia) uzyskali wreszcie zgodę na zaręczyny, a później i przyzwolenie na ślub. Ojciec J. R.
R. T., Arthur Tolkien, próbował początkowo pracować w Banku Lloyda, a potem przeniósł się do Południowej Afryki,
gdzie możliwości finansowej stabilizacji były mimo wszystko większe. Został nawet szefem oddziału banku w małym
miasteczku Bloemfontein. Oddział Banku Afrykańskiego konkurować musiał z prężnym Bankiem Narodowym –
zawodowy sukces Arthura Tolkiena uzależniony był więc głównie od jego obrotności i pomysłowości. Arthur wierzył w
swoją dobrą gwiazdę – w początkach 1891 roku sprowadził swoją narzeczoną, a ich ślub odbył się w Kapsztadzie w
połowie kwietnia.
John Ronald Reuel Tolkien urodził się 3 stycznia 1892 roku, a w kilkanaście miesięcy później – 17 lutego 1894
roku – przyszedł na świat Hilary Arthur Reuel. Dzieci chowały się dobrze – niemniej niedogodności klimatyczne,
ekonomiczne i polityczne skłoniły Mabel do wyjazdu z synami do Anglii. Powróciła do rodziców w Birmingham w
połowie 1895 roku i oczekiwała na przyjazd męża. Rodzina jednak nie połączyła się – Arthur zmarł 15 lutego 1896 roku i
został pochowany w Bloemfontein.
Mabel mogła liczyć na procenty od ulokowanych w południowoafrykańskich kopalniach kapitałów (a nie było
tego wiele) i na skromną pomoc ze strony rodziny – swojej i męża, głównie jednak – na własną wytrwałość i zaradność.
Postanowiła sama zająć się edukacją chłopców i trzeba przyznać, iż trafili oni na utalentowanego pedagoga. Synowie
okazali się również dobrymi uczniami — czteroletni John Ronald Reuel (dla rodziny – Ronald) czytał już dość dobrze, a
wkrótce poczynił znaczne postępy w pisaniu. Szczególnie zainteresowała go kaligrafia, lubił także lekcje łaciny i
angielskiego. Francuski nie pociągał go zbytnio – być może gdzieś tu należy szukać źródeł późniejszej „gallofobii”
Profesora.
Nie osiągnął sukcesów w nauce muzyki – lubił jednak rysunki, lekcje botaniki, wyprawy do parku i bezpośredni
kontakt z przyrodą. Drzewa stały się jego prawdziwą, wielką miłością na całe długie życie. Dużo czasu poświęcał lekturze
– tak rodziły się pierwsze fascynacje opracowaniami dawnych mitów i ludowych baśni. Nie lubił baśni Andersena –
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
1 / 31
1
Za: Przeczytaliśmy dla was – J. R. R. Tolkien: The Monsters and the Critics and Other Essays. Edited by Ch.
Tolkien. Londyn 1983, s. 170. Omówienie książki i przekład fragmentu – M. G., „Gwaihir” 1985, nr 2, s. 5.
2
J. R. R. Tolkien: Listy Profesora. Przeł. A. Sylwanowicz. „Gwaihir” 1985, nr 2, s. 12.
intrygowały go natomiast legendy arturiańskie i opracowania starych nordyckich sag o smokach i bohaterach,
opublikowane przez niezmordowanego Andrew Langa
W życiu młodej wdowy i jej synów bardzo duże znaczenie miała religia. Przeżycia i rozmyślania doprowadziły
Mabel do postanowienia, które zaważyło na kontaktach jej i synów z rodzinami Tolkienów i Suffieldów. Mabel
postanowiła przejść na katolicyzm i po kilku miesiącach przygotowań ona i jej siostra, May Incledon, zostały przyjęte do
„papieskiego” kościoła. Dla Suffieldów-metodystów i Tolkienów-baptystów było to szokiem.
Sytuacja odbiła się na finansach wdowy – rodzina cofnęła jej swą pomoc. Te przeciwności umocniły ją tylko; na
przekór wszystkim i wszystkiemu zaczęła wychowywać w wierze katolickiej obu chłopców. Nowa sytuacja finansowa
zmusiła ją jednak do szukania tańszego mieszkania – do tej pory wynajmowali dom na przedmieściu. Po paru takich
przeprowadzkach znaleźli się w dzielnicach niewiele lepszych od slumsów. Początkowo Ronald mógł uczyć się w
wymarzonej szkole Króla Edwarda (kiedyś uczył się tu jego ojciec, w ogóle była to szkoła „z tradycjami”), potem jednak
należało znaleźć tańsze miejsce edukacji.
Dużą pomoc wdowie i chłopcom okazał wtedy jeden z duchownych pobliskiego Oratorium
, czterdziestoparoletni
ojciec Francis Xavier Morgan, pół-Walijczyk, ćwierć-Anglik i ćwierć-Hiszpan. Niekonwencjonalny, bezpośredni, hałaśliwy
i wylewny, szybko stał się przyjacielem całej rodziny.
Niski poziom nauczania w nowej szkole zmobilizował Mabel i Ronalda do ubiegania się o stypendium, które
mogłoby umożliwić chłopcu powrót do szkoły Króla Edwarda.
Ronald uczył się dobrze, interesowała go literatura i języki obce, a postępy w nauce bardzo cieszyły jego matkę.
Wiosną 1904 roku Mabel trafiła do szpitala – rozpoznano cukrzycę. Stan ówczesnej medycyny nie gwarantował
wyleczenia. Zmarła 14 listopada, a przed śmiercią wyznaczyła ojca Francisa na opiekuna chłopców. Spadek, który im
pozostawiła, nie był duży – 800 funtów zainwestowanych w Południowej Afryce. Ojciec Morgan przy całym swoim
bezpośrednim sposobie bycia okazał się dobrym strategiem – udało mu się ułagodzić zmobilizowane śmiercią Mabel obie
rodziny (mówiło się o obaleniu testementu i odebraniu „papiście” opieki nad sierotami) i zapewnić dzieciom znośne
warunki nauki i mieszkania. Nikt im już jednak nie mógł zastąpić matki – opiekun, ciotki, gospodynie kolejnych mieszkań
będą dawać dorastającym chłopcom tylko to, co zapewnia egzystencję i przygotowuje do przyszłego życia w
społeczeństwie. Życie z matką, mimo wielu finansowych niedogodności, przynosiło radość i ciepło, obfitowało w odkrycia
nowych opowieści, książek, pozwalało na odmienny od „szkolnego” kontakt z obcymi językami, łączyło także fascynację
religijną z osobistym stosunkiem do matki. Okres ten został dramatycznie zamknięty, ale to najprawdopodobniej on w
dużym stopniu uformował osobowość przyszłego pisarza.
Bracia zamieszkali teraz u jednej z dalszych krewnych. Chodzili do tej samej szkoły Króla Edwarda i dużo czasu
spędzali w Oratorium. Służyli do mszy, rozmawiali z opiekunem, jadali tu posiłki i bawili się z kuchennym kotem. Ronald
miał 13 lat, Hilary -11.
W szkole Ronald mógł rozwijać swoje językowe uzdolnienia. Uczył się łaciny, greki, francuskiego i niemieckiego.
Powoli te zainteresowania j ę z y k a m i przeradzały się w zainteresowania f i l o l o g i ą. Dzięki sporej bibliotece szkoły,
dzięki dobrym pedagogom, wreszcie dzięki przyjaźniom z kolegami o podobnych zamiłowaniach bardzo szybko dotarł do
starych tekstów literackich. Zetknął się z oryginalną wersją staroangielskiego poematu „Beowulff”
, z „Opowieścią o Sir
Gawenie i Zielonym Rycerzu”
i z „Poematem o Perle”
. Pojawiać się zaczęły również książki z kręgu językoznawstwa –
dotarł do podręcznika języka anglosaskiego, poznał także nieco walijski i staronordycki. W tym okresie jego umiejętności
językowe zaczynały znacznie przekraczać wymagania stawiane uczniom.
Wtedy też, początkowo na zasadzie dziecięcych zabaw, pojawiają się próby tworzenia „prywatnych” języków.
Będą one jeszcze bardzo proste, z czasem jednak staną się „pełnoprawnymi” tworami, będą miały własne słownictwo,
ciekawą wymowę, bogatą składnię.
Najpierw pojawi się „animalic” – język wymyślony przez kuzynki Ronalda, a potem przez niego przejęty i
udoskonalony. Potem będzie „nevbosh” – na tyle sprawny, iż można było pisywać limeryki w tym języku. Potem pojawił
się „naffarin”, czerpiący dużo z hiszpańskiego, a raczej z Tolkienowskiej chęci zgłębienia tego języka. Wielkim przeżyciem
stało się spotkanie z „Podręcznikiem języka gockiego” Josepha Wrighta. Od tej pory zabawa zaczęła nabierać cech
poważnych badań językoznawczych – Ronald uczył się rekonstruowania form językowych wymarłych języków gockich, a
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
2 / 31
3
Andrew Lang (1844-1912), szkocki pisarz i badacz, zajmował się m.in. mitem i baśnią ludową, opublikował
serię książek z opracowaniami różnych baśni.
4
Oratorium Birmingham związane jest ściśle z osobą Johna Henry’ego Newmana (1801-1890), angielskiego
teologa i myśliciela, którego przejście na katolicyzm odbiło się szerokim echem w życiu intelektualnym Anglii. Skupił
wokół siebie społeczność świecką i duchowną. Przed śmiercią otrzymał godność kardynała. Jego liczne pisma publikowane
są nadal, także w Polsce.
5
„Beowulf'”, anonimowy poemat bohaterski, pochodzący najprawdopodobniej z VII wieku, zapisany znacznie
później. Jest najstarszym zachowanym w całości eposem, przedstawiającym pogański świat; pochodzi z kręgu
staroangielskiej literatury. Zmodernizowaną wersję tekstu, w tłumaczeniu A. Przedpełskiej- Trzeciakowskiej, wydano w
Polsce w 1966 roku.
6
„Sir Gawen i Zielony Rycerz”, romans rycerski z XIV wieku, należący do opowieści o Rycerzach Okrągłego
Stołu. Oryginał był wielokrotnie adaptowany przez różnych autorów, m.in. przez Rogera Lancelyna Greena, biografa
Lewisa.
7
„Poemat o Perle”, najprawdopodobniej pochodzący z tego samego okresu, co „Sir Gawen” (i być może nawet
tego samego autorstwa). Uważany za wybitne osiągnięcie średniowiecznej literatury angielskiej. Łączy w sobie elementy
mistyki z tematyką bliską „Trenom” Kochanowskiego. Być może stąd przejął Tolkien koncepcję baśni jako „pocieszenia”.
jednocześnie udoskonalał próby tworzenia własnych języków. Próbował także stworzyć odpowiednie „pismo” i graficznie
opracować kształt każdej głoski. Zaprzyjaźnił się z Christopherem Wisemanem.
Różniły ich przekonania religijne (ojciec przyjaciela był duchownym-metodystą), łączyły zamiłowania językowe
(Wiseman interesował się hieroglifami), sportowe (rugby!) i to coś, co sami nazywali specyficznym poczuciem humoru.
W tym samym mniej więcej czasie, po kolejnej przeprowadzce do nowej kwatery, w otoczeniu Ronalda pojawia
się osoba, która zmieni całe jego późniejsze życie. Edith Bratt była starsza od Ronalda o trzy lata i – podobnie jak on – była
sierotą, którą opiekunowie „upchnęli” w wynajętym przy jakiejś rodzinie pokoju. Miała spore uzdolnienia muzyczne, grała
na fortepianie i marzyła o karierze pianistki. Dziewczyna miała niewielki kapitalik i jej opiekunowie nie widzieli powodu,
żeby muzykowaniem musiała zarabiać na życie.
Ronald i Edith często spotykali się ze sobą – zbliżyła ich do siebie sytuacja rodzinna, jako że oboje byli sierotami,
ich ojcowie umarli bardzo dawno i wychowywały ich same matki (dopiero później Ronald dowiedział się, że Edith była
dzieckiem nieślubnym). Z rozmów zrodziła się pewna zażyłość, a ułatwiło ją to, że mieszkali w tym samym domu i
wynajmowali pokoje u tej samej rodziny. Od zażyłości przeszło do fascynacji, od fascynacji – do zadurzenia. Wkrótce
sprawa dotarła do ojca Francisa a ten zażądał zerwania znajomości.
Uważał, że różnica wieku i wyznania, a także konieczność kontynuowania nauki przez Ronalda, są
wystarczającymi powodami do przerwania tego młodzieńczego romansu. Ronald miał już wtedy szesnaście lat, Edith –
dziewiętnaście, ale w świetle ówczesnych praw nie mogli jeszcze sami o sobie decydować. Ronald zgodził się z wolą
opiekuna, spotkania jednak odbywały się nadal. Młodzi starali się zachować to w tajemnicy – ale to się nie udało.
Zgodnie ze swoimi zainteresowaniami i zgodnie z planami opiekuna Ronald miał ubiegać się o przyjęcie na
studia. Nie posiadał jednak wystarczającego zabezpieczenia finansowego – należało więc próbować zdobyć stypendium
(niezamożna młodzież często korzystała z tej formy pomocy). Pierwszy wyjazd do Oxfordu w 1909 roku zakończył się
niepowodzeniem. Mógł oczywiście ubiegać się o stypendium w roku następnym – byłaby to jednak już ostatnia jego
szansa. W tej sytuacji należało więc solidniej przyłożyć się do nauki w szkole.
Ktoś „życzliwy” znowu widział oboje młodych w jakiejś herbaciarni i ojciec Francis postawił teraz sprawę ostro:
do uzyskania pełnoletności, tj. do ukończenia 21. roku życia Ronaldowi nie wolno spotykać się z dziewczyną i nie wolno
kontaktować się z nią w jakikolwiek sposób. Młodzi jednak spotykali się nadal. Opiekun Ronalda nazwał to dowodem
wyjątkowej głupoty i złej woli. W końcu Edith postanowiła wyjechać do Cheltenham.
Przez najbliższe cztery lata nie mogli utrzymywać ze sobą żadnego kontaktu. Rozłąkę z ukochaną Ronald przeżył
boleśnie – a może był to tylko przejaw młodzieńczej egzaltacji?
Poważnym błędem ojca Francisa było rozdzielenie młodych, niewinne zadurzenie przekształciło się bowiem w
wielką miłość – przynajmniej ze strony Ronalda. Edith w nowym otoczeniu czuła się dobrze, udzielała się w kościele
parafialnym, nawiązywała znajomości i coraz mniej wierzyła w miłosne zapewnienia młodego chłopaka. Dla niego zaś
zdobycie dziewczyny stało się sprawą ważną. Chciał na nią zasłużyć, uważał ją za ideał swego życia, za osobę godną
wszelkich poświęceń.
Pewne ochłodzenie stosunków z opiekunem wynagradzał sobie Ronald ożywieniem kontaktów z rówieśnikami.
Zauważmy jednak, że ani koledzy i przyjaciele ze szkoły, ani rodzina – bliższa czy dalsza – dosłownie nikt postronny nie
znał historii romansu Ronalda i Edith. O całej sprawie wiedział jedynie ojciec Francis.
Szkoła Króla Edwarda była zwyczajną „dzienną” szkołą, z dobrą tradycją i przyzwoitym poziomem. Nie było tu
atmosfery szkół „dla lepszych sfer”, z pretensjami i internatami, gdzie niejednokrotnie dziecięce fascynacje kolegami
nabierały posmaku homoseksualizmu.
Szkoła Ronalda była oczywiście szkołą wyłącznie męską i w takim otoczeniu Ronald przebywał w czasie nauki u
Króla Edwarda i potem w Oxfordzie. W wieku, w którym wielu młodych odkrywa uroki towarzystwa płci przeciwnej, on
musiał w imię „wierności Edith” – odłożyć wszelkie myśli o romansach i flirtach z siostrami czy kuzynkami swoich
kolegów. Wszystkie radości i odkrycia najbliższych trzech lat — a były to lata równie inspirujące jak te spędzone z matką –
dzielił nie z Edith, ale ze swoimi rówieśnikami. Polubił wtedy te intelektualne spory w męskim gronie, a podział na
„prywatność serca” (dzieloną z Edith) i „prywatność intelektu” (dzieloną z kolegami) pozostanie w jego życiu już na stałe.
W szkolnym życiu Ronalda (a była to ostatnia klasa) wydarzy się jeszcze coś znaczącego.
Z grupy osób zajmujących się szkolną biblioteką wyłoni się T. C., B. S. – Klub Herbaciany, Towarzystwo
Barrowian (od „Barrow’s Stores” – herbaciarni przy Corporation Street). Obok Ronalda i nieodłącznego Christophera
Wisemana w klubie znalazł się syn dyrektora szkoły, Robert Quilter Gilson, i najmłodszy z tej czwórki – Geoffrey Bach
Smith. Wszyscy interesowali się literaturą, językoznawstwem, sztuką. Różne mieli w ramach tych dziedzin upodobania, a z
dzielenia się swoimi zainteresowaniami wyrosła przyjaźń. Wpływali inspirująco na siebie, poszerzali krąg swoich lektur,
dyskutowali godzinami o wszystkim. Tego typu „paczki” nie były (i nie są) czymś nadzwyczajnym wśród nastolatków,
którzy dobrą naukę chcą łączyć z entuzjastycznym przeżywaniem intelektualnych odkryć.
Szkoła dostarczała również możliwości uczestniczenia w Klubie Dyskusyjnym, pozwalała redagować pisma,
dawała okazję do przeżywania sportowych emocji (podczas meczu rugby Ronald doznał kontuzji nosa i języka), ale
dopiero T. C., B. S., mimo iż nie był na miarę naszych Filomatów i Filaretów, dawał młodym ludziom poczucie pełni życia.
W grudniu 1910 roku Ronald jeszcze raz pojechał do Oxfordu i raz jeszcze przystąpił do egzaminów. Tym razem
powiodło mu się i uzyskał stypendium Exeter College. Nie było ono zbyt wysokie – Ronald jednak liczył na pomoc ojca
Francisa i swojej starej szkoły.
Ostatni okres nauki u Króla Edwarda sprzyjał w tej sytuacji swobodnemu udzielaniu się w różnych akcjach
dyskusyjnych, literackich, sportowych i teatralnych. Ronald zagrał w amatorskim przedstawieniu szkolnego teatru – jego
aktorskie umiejętności były znaczne i dziś jeszcze z archiwalnych taśm dochodzi do nas echo niebanalnych interpretacji.
Po pożegnaniu ze szkołą („Czułem się jak młody wróbel, którego wykopano z gniazda na wysokiej gałęzi” –
zanotuje później), podczas letnich wakacji, razem z Hilarym, przyszłym farmerem, przyłącza się do grupy
zaprzyjaźnionych osób i wyrusza na wycieczkę do Szwajcarii. Będzie to jeden z nielicznych kontaktów z dalekim światem.
Nigdy nie będzie wiele podróżował. Z tego wojażu zachowa reprodukcję kiepskiego obrazu – zwykłą kartkę pocztową z
wizerunkiem „Ducha Gór”. Potem dopisze na kopercie z tą kartką: „Zapowiedź Gandalfa...”
Ronald rozpoczął swoje studia w Oxfordzie jesienią 1911 roku. Była to uczelnia z tradycjami – w dobrym i złym
znaczeniu. Większość studiujących stanowili uczniowie z bardzo zamożnych rodzin i to dla nich powołano kiedyś
instytucję „służących”, dbających o wygody swego pana. Studenci posiadali „własne” apartamenty (sypialnię i salonik),
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
3 / 31
„własnych” służących i – obok obowiązków – sporą ilość wolnego czasu. Barwne życie studenckie pochłonęło Ronalda i
na naukę – przynajmniej w początkowym okresie – nie miał zbyt wiele czasu. Tu również grywał w rugby, dużo uwagi
poświęcał klubom dyskusyjnym (sam też założył własny klub) – wszystko to było oczywiście bardziej dorosłe i bardziej
„uczone”, ale ożywione prawie tym samym duchem co T. C., B. S.
Zamożniejsi studenci mogli sobie pozwolić na pewną bezkarność i studiowanie według własnej fantazji i
finansowych możliwości rodziców. Stypendyści musieli jednak pamiętać, iż ich pobyt na uczelni nie jest tylko miłym
spędzaniem czasu i że ze swoich obowiązków należy się kiedyś rozliczyć. Ronald studiował filologię klasyczną a w
ramach dodatkowych zajęć chodził na konsultacje do wspomnianego już tu Josepha Wrighta
.
Wright umiał docenić językoznawcze zainteresowania Tolkiena, a także trafnie ocenić jego rzeczywiste
umiejętności. Ronald powoli uświadamiał sobie obszary własnej niekompetencji – mimo to nie poniechał studenckich
rozrywek. Wright zmobilizował go jednak do skrupulatniejszej pracy nad „prywatnymi” językami. Materiał porównawczy
był pod ręką – biblioteka kolegium była dobrze zaopatrzona. Tolkien odnalazł kilka podręczników języka walijskiego i
przestudiował je dokładnie. Walijski stał się jego ulubionym językiem.
Potem sięgnął po gramatykę fińską i przypuścił szturm na oryginał „Kalewali”. Te doświadczenia poszerzyły nie
tylko jego wiedzę językoznawczą – w sposób już całkiem świadomy zaczął interesować się mitami i starymi tekstami,
które były przekazem tych mitów. Uważał, iż gdzieś tam kryje się zgubione dziedzictwo Brytyjczyków, i już wtedy
zaświtała mu myśl, aby to dziedzictwo odtworzyć i przekazać współczesnym. Z fascynacji walijskim i fińskim narodzi się
kiedyś quenya i sindarin
Na polu naukowym Ronald nie odnotował jednak większych osiągnięć, zauważył nawet, iż za mało przykładał się
do pracy i będzie musiał sporo nadrobić, jeżeli chciałby w przyszłości zająć się karierą naukową. Plany te jednak miały
charakter równie mglisty, jak i postanowienie poprawy. Zbliżał się bowiem okres wejścia w pełnoletność, kiedy można
było urzeczywistnić nareszcie inne, równie ważne pragnienie. W kilka minut po północy, 3 stycznia 1913 roku, Ronald
napisał do Edith Bratt obszerny list i ponowił swoje wyznania miłosne, a także małżeńskie obietnice. Odpowiedź przyszła
szybko – Edith donosiła, że zdążyła już zaręczyć się z bratem swej szkolnej przyjaciółki.
Ronald wsiadł w pociągi wyruszył do Cheltenham. Spotkał się z Edith 8 stycznia i tak długo przekonywał ją o
swoim uczuciu, iż dziewczyna zgodziła się wyjść za niego. O tych nieoficjalnych zaręczynach Ronald poinformował
jedynie ojca Francisa. Reakcja kapłana nie była entuzjastyczna – wydawał się jednak tolerować ten związek i można było
nadal liczyć na jego finansową pomoc.
Po powrocie do Oxfordu chłopak zabrał się do nadrabiania zaległości. Złożone przez niego prace pisemne zostały
ocenione bardzo wysoko. Na ten sukces w dużym stopniu złożyły się efekty pedagogicznej działalności Josepha Wrighta,
nie wolno nam jednak nie doceniać osobistego zaangażowania i umiejętności Ronalda. Uczelnia dostrzegła talent studenta,
który kiedyś „wyłożył” się podczas pierwszego ubiegania się o przyznanie stypendium.
Ronaldowi zaproponowano przeniesienie się z filologii klasycznej na angielską.
Było to – jak zauważył przełożony kolegium bardziej zgodne z zainteresowaniami Tolkiena.
Ronald zgodził się i z początkiem letniego okresu nauki w 1913 roku zmienił kierunek studiów.
Interesowały go zwłaszcza dawne dialekty zachodnich hrabstw środkowej Anglii: Często musiał sięgać po
zupełnie nowe dla siebie teksty, a każda taka próba przynosiła dalsze inspiracje naukowe i literackie. Z poematu „Chrystus”
Cynewulfa
przemówiły do niego stare pogańskie mity, ukryte pod szatą mistyki chrześcijańskiej. To stąd, z dwóch linijek
tego poematu, wyprowadził Ronald trop w kierunku mitologii Śródziemia: „Bądź błogosławion, Earendalu, spośród
aniołów najjaśniejszy, na świat posłany między ludzi...
Podobnych odkryć dostarczała mu lektura tekstów staroislandzkich: obu „Edd” – poetyckiej (starszej) i
prozatorskiej (młodszej)
. Pieśni o bohaterach, o bogach i początkach świata, o walce dobra ze złem i o ostatecznej bitwie,
po której być może odrodzi się nowy świat. Te przedchrześcijańskie jeszcze mity, ukazujące świat pełen mądrości i
tajemnic, głęboko oddziałały na Tolkiena.
Po zaręczynach z Edith kwestia wyznania dziewczyny wielokrotnie była omawiana przez narzeczonych. Dla
Ronalda była to sprawa niezmiernej wagi, dla Edith – rzecz kłopotliwa.
Sądziła jednak, iż ten problem uda się załatwić bez rozgłosu i w ostatniej chwili przed samym ślubem. Ronald był
jednak stanowczy – dziewczyna ustąpiła i po przeprowadzce do Warwick (tu nikt jej nie znał) rozpoczęła pobieranie nauk u
jednego z katolickich księży. Ronald tymczasem wyruszył do Francji z dwójką podopiecznych. Sama podróż nie była
przyjemna, jego zdanie o Francuzach nie było najlepsze, a i posada opiekuna niezbyt mu się spodobała. Jesienią 1913 roku
powrócił na swoją uczelnię. W Oxfordzie pojawił się również G. B. Smith, a dwaj inni koledzy z T. C., B. S. – R. Q. Gilson
i Ch.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
4 / 31
8
Joseph Wright (zm. 1930), wybitny językoznawca z Oxfordu, poliglota, autor wielu podręczników
językoznawczych. Zaczynał jako samouk i pracownik fizyczny w foluszu. W piętnastym roku życia sam nauczył się czytać
i pisać.
9
Quenya – język elfów Wysokiego Rodu, mowa szlachetna, prastary język ukształtowany jeszcze w Valinorze,
przeniesiony potem do Śródziemia, tu z czasem zarzucony, pełniący funkcje mowy „odświętnej” (Tolkien kreując go
pamiętał o języku fińskim). Sindarin -wywodzący się z prastarej mowy elfów język „codzienny”. Zwany też mową Elfów
Szarych lub elfów z Baleriandu (fonologicznie bliski walijskiemu).
10
„Christ” – mistyczny poemat z VIII w., opowiadający o Drzewie Krzyża i przynoszący wizje końca świata i
ostatecznego osądu rodzaju ludzkiego. Autorem tego tekstu (i innych o podobnym charakterze) jest Cynewulf.
11
Edda – staronordyckie poematy, znane głównie z pochodzącego z XIII wieku staroislandzkiego rękopisu. „Eddę
poetycką” (odnajdziemy w niej wiele imion znanych z opowieści Tolkiena), w przekładzie A. Załuskiej-Strtimberg,
opublikowano u nas w 1986 roku.
Wiseman – rozpoczęli studia w Cambridge. Dopiero teraz i to bardzo oględnie – Ronald powiadomił ich o swoich
zaręczynach. Przyjęli to powściągliwie, Gilson jednak zauważył, iż coś takiego, jak dotychczasowe T. C., B. S., już tak
prędko się nie powtórzy...
Edith przyjęto do kościoła rzymskokatolickiego z początkiem roku 1914. Czuła się w nowej wierze zagubiona i
osamotniona, poza tym – znalazła się w nowym środowisku.
Częste i długie listy Ronalda irytowały ją trochę – narzeczony odrabiał korespondencyjne zaległości i nie żałował
opisów bujnego życia uniwersyteckiego. Ich spotkania ujawniały, że muszą wykazać wiele wyrozumiałości i poświęcenia,
jeżeli mają pozostać ze sobą na stałe. Po wyjeździe Ronalda wszystko na odległość wracało do normy: on znowu pisał
płomienne listy, a ona starała się jakoś pogodzić z nową wiarą i z nową rolą – przyszłej żony przyszłego naukowca.
Ronald natomiast odnalazł w sobie nową energię do pracy. Nabrał także cech „światowca” (o ile pozwalały na to
skromne fundusze), założył kolejny klub dyskusyjny, wiosłował, grał w tenisa, dużo pisał, brał udział w konkursach i
często zdobywał nagrody.
Pieniądze najczęściej przeznaczał na książki. I tak zetknął się z twórczością Williama Morrisa
, tłumacza –
między innymi – „Völsungasaga”
i autora mitopodobnych opowieści.
Z jednej z nich, z „Rodu Wolfingów”, przywędrowała do Tolkienowskiego Śródziemia nazwa Mrocznej Puszczy.
Latem 1914 roku Ronald wyruszył do Kornwalii. Po latach stanie się ona takim „idealnym pejzażem” i posłuży za wzór
krajobrazom z opowieści o Śródziemiu. Spotkał się także z bratem i ciotką, przebywającymi na farmie swych przyjaciół.
Tutaj rozpoczął pisanie poematu o „Podróży Earendela Gwiazdy Wieczornej”. Widać w nim było inspirację
tekstem Cynewulfa, a także zapowiedź późniejszych dojrzałych prób literackich. Ważne jest to, iż w tym utworze Tolkien
zaczął tworzyć podstawy własnej mitologii, W tym samym mniej więcej czasie Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom.
Był bowiem rok 1914 i tysiące młodych ludzi zaciągało się do wojska. Ronald – wbrew oczekiwaniom swoich krewnych
(jego brat Hilary zgłosił się już jako trębacz) – postanowił wrócić na uczelnię i kontynuować naukę. Nie czuł się jednak
dobrze, gdyż wszyscy jego znajomi wybierali się na wojnę. W końcu natrafił na informację, iż można przygotować się do
służby wojskowej równolegle z nauką na uczelni, przy czym powołanie do czynnej służby może nastąpić dopiero po
zakończeniu studiów. Ronald zgodził się na to i z początkiem roku zaczął brać udział w szkoleniach wojskowych.
Jednocześnie podjął pierwsze próby stworzenia czegoś w stylu opowieści Morrisa. Jego „Opowieść o Kullervo” korzystała
z wątków „Kalewali” i była pierwszą poważną próbą opracowania legend w postaci wiersza i prozy – nie ukończył jej
jednak.
Bożonarodzeniowe wakacje 1914 roku cały Klub Herbaciany spędził u rodziny Wisemana w Wandsworth. Było to
już ostatnie spotkanie T. C., B. S. Dużo mówili o swoich planach na przyszłość. Ronald czytał im swoje wiersze i
jakkolwiek opinie przyjaciół były krytyczne, postanowił serio obrać profesję poety. Pisał wtedy dużo i niektóre z tych
tekstów pojawiły się potem w „The Adventures of Tom Bombadil”. Utwory te ujawniły już pewną charakterystyczną cechę
postawy Tolkiena jako autora – uważał się bardziej za o d k r y w c ę opisywanych światów, a nie za tego, kto je wymyślił.
Równolegle trwały prace nad kreacją nowych języków i Tolkien dokonał istotnego odkrycia – właśnie: odkrycia.
„Prywatne” języki świetnie nadawały się do zapisywania wierszy i opowieści. Były na tyle precyzyjne, iż mogły
oddawać wszelkie subtelności myśli i uczuć – należało tylko zadecydować, kim są istoty posługujące się tą mową. Sprawa
wyjaśniła się w roku 1915, gdy Tolkien „odkrył”, że języki te należały do elfów, z którymi spotkał się Earendel w czasie
swych podróży. Pojawiły się teraz poematy o tajemniczym Valinorze, o Dwóch Drzewach, rodzących owoce pełne
słonecznego i księżycowego blasku... Zapowiadały one już późniejszy „Silmarillion”.
W czerwcu Ronald ukończył studia i uzyskał możliwość pracy na uczelni. Wojna jednak trwała nadal i trzeba było
wywiązać się z przyjętych zobowiązań. Przydzielono go do Batalionu Strzelców z Lancashire i wysłano do obozu
szkoleniowego. Wojskowy tryb życia działał na niego przygnębiająco. Dostrzegał marnowanie czasu i ludzkiej energii, a
sama wojna była dla niego czymś bezsensownym i przerażającym.
Zaczął się specjalizować w sygnalizacji wojskowej. Kody Morse’a, szyfrowanie, łączność telefoniczna wszystko
to było mu mimo wszystko bliższe niż dowodzenie oddziałem w bezpośredniej walce.
Spodziewano się przerzucenia batalionu Ronalda do Francji. Tolkien postanowił więc uporządkować swoje
sprawy osobiste. Porozumiał się z Edith i przekazał ojcu Francisowi wiadomość o zaplanowanym ślubie. Prosił go również
o uregulowanie spraw finansowych.
Chciał się usamodzielnić i chociaż kapitał po matce był niewielki, a czasy bardzo niepewne, Ronald uważał, że
wraz z dochodami z jego poetyckiej twórczości (właśnie „Oxford Poetry” przyjęło do druku jego wiersz „Goblin Feet”)
będzie to stanowiło pewne zabezpieczenie nowej rodziny. Ślub odbył się 22 marca 1916 roku w Warwick. Dopiero po
ślubie Edith wyznała mężowi, iż była dzieckiem z pozamałżeńskiego związku. Ronald postanowił przejść nad tym do
porządku dziennego. Nowożeńcy udali się na krótki, wojenny miodowy miesiąc, pocieszeni nieco tym, że ojciec Francis
nie tylko przesłał im swoje błogosławieństwo, ale zaproponował, iż osobiście udzieli im ślubu w Oratorium.
Problem jednak w tym, że Ronald powiadomił go o swych planach dosłownie w przeddzień ślubu...
W czerwcu oddział Ronalda został przerzucony do Francji. Przeniesiono ich na front nad Sommę. Walki trwały
długo i bez wyraźnych rezultatów. Wśród żołnierzy przybywało rannych i chorych. Ronald brał udział w przesłuchaniach
niemieckich jeńców, spotkał się także z kolegą z Klubu Herbacianego, z G. B. Smithem. Od niego dowiedział się, że
Gilson poległ pierwszego dnia walk.
Wśród żołnierzy szerzyła się gorączka okopowa. Zachorował również i Tolkien. Z początkiem listopada
przewieziono go do Anglii, do Birmingham. Święta Bożego Narodzenia spędził razem z Edith. Z listu Christophera
Wisemana (był w marynarce brytyjskiej) dowiedział się o śmierci G. B. Smitha. T. C., B. S. przestał istnieć – wojna trwała
nadal, a generałowie i politycy wydawali się nie przejmować tragicznym losem tysięcy młodych ludzi.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
5 / 31
12
William Morris (1834-1896), angielski poeta, prozaik, tłumacz, wydawca, plastyk i społecznik. Jeden z
Bractwa Prerafaelitów.
13
„Völsungasaga” – „Pieśń o Völsungach”, wywodzące się z „Edd” opowieści o Sigurdzie (Zygfrydzie) i
Nibelungach, znane u nas lepiej z epiki staroniemieckiej („Pieśń o Nibelungach”), a właściwie z dramatów muzycznych
Ryszarda Wagnera („Pierścień Nibelunga”).
Ronald spędził w szpitalach sporą część roku 1917 i 1918. Nawroty choroby uniemożliwiały mu powrót na front –
w tym czasie większość żołnierzy z jego oddziału zginęła lub dostała się do niemieckiej niewoli. Groza wojny, śmierć
przyjaciół, własna choroba, przeświadczenie o posiadaniu ważnej misji do spełnienia, a także nałożony niejako przez
zmarłego G. B. Smitha obowiązek „wypowiedzenia tego wszystkiego, czego inni nie zdążą już powiedzieć” – to wszystko
zmobilizowało Ronalda. W ciągu kilkunastu miesięcy krystalizują się dwa podstawowe języki Śródziemia – quenya i
sindarin – wyraźnie zostaje zarysowany obraz elfów, istot potężnych, odmiennych od zwiewnych i skrzydlatych drobinek z
opowieści dla dzieci. Śródziemie „domaga się” odkrycia, jego mitologia domaga się. wypowiedzenia w tekstach,
bohaterowie chcą przemówić własnymi głosami. Tolkienowi pozostaje już tylko poddać się woli tego tajemniczego świata.
Zaczynają powstawać opowieści, które później złożą się na „Silmarillion” – w Great Haywood Tolkien zapisuje je z
nagłówkiem „The Book of Lost Tales”. Pierwszą opowieścią jest „Upadek Gondolinu”, potem powstają „Dzieci Hurina” i
różne wersje szkiców kolejnych historii.
16 listopada 1917 roku przychodzi na świat najstarszy syn Tolkienów. Poród był trudny i niebezpieczny. Ronald
mógł przyjechać dopiero tydzień później. Dziecku nadano imiona John Francis Reuel – „Francis” na cześć ojca Morgana.
Kapłan przybył z Birmingham i osobiście ochrzcił chłopca.
Edith wraz z dzieckiem podróżowała za Ronaldem po Anglii. Małżonkowie starali się dużo przebywać ze sobą. Z
ich wędrówek po zielonych lasach – a przede wszystkim z ich wielkiej miłości – narodzi się jedna z najpiękniejszych
opowieści: historia Berena i Lúthien.
Była to ulubiona opowieść Ronalda. Wiele lat później, już po śmierci żony, wyjaśnił najmłodszemu synowi, ile
autentycznych szczegółów z dziejów miłości jego i żony zostało bezpośrednio przeniesionych do tej pieśni o dziewczynie-
elfie, która swym tańcem wśród drzew (to autentyczne wydarzenie) oczarowała śmiertelnego człowieka.
Wojna zakończyła się w listopadzie 1918 roku. Ronald został zdemobilizowany i mógł rozpocząć „cywilne” życie
w Oxfordzie. Dzięki pomocy swoich byłych wykładowców otrzymał pracę przy redagowaniu „New English Dictionary”.
Nie zarabiał zbyt wiele, było to jednak to, o czym marzył: Oxford, badania językoznawcze, rodzina, dom i możliwość
swobodnego pisania. Udało mu się wynająć niewielki domek, przyjąć gosposię i uzyskać pewną stabilizację. Rozpoczął
również pracę jako niezależny wykładowca, głównie w żeńskich kolegiach Oxfordu. Często na spotkaniach w swoim
dawnym kolegium Exeter czytywał fragmenty „Upadku Gondolinu” i opowieści te zdawały się przypadać do smaku
słuchaczom.
Latem 1920 roku zaproponowano Tolkienowi pracę wykładowcy języka angielskiego na uniwersytecie w Leeds.
Propozycja wydała się dosyć atrakcyjna i jesienią Ronald rozpoczął zajęcia. Miasto nie było urodziwe, a i sam uniwersytet
sprawiał wrażenie będącego na dorobku. Wydział Anglistyki rozbudował się i było tu sporo okazji do wykazania się
inwencją i umiejętnościami organizacyjnymi. Profesor George Gordon spodziewał się, iż Tolkien znajdzie sposób na
uatrakcyjnienie programu przedmiotów językoznawczych, i nie zawiódł się. Nowa praca podobała się Ronaldowi, a jego
zajęcia i sposób bycia zostały zaakceptowane również przez studentów. Tolkien jednak poszukiwał nadal jakiegoś
korzystniejszego – przynajmniej pod względem materialnym – ułożenia spraw swojej rodziny.
W październiku 1920 roku Edith urodziła kolejnego syna, Michaela Hilary’ego Reuela.
Rodzina zamieszkała razem w Leeds i należało teraz solidniej zadbać o jej utrzymanie.
Na początku 1922 roku na uczelni pojawił się nowy wykładowca – Eric Valentine Gordon.
Był Kanadyjczykiem i nie istniały żadne rodzinne powiązania pomiędzy nim a profesorem Gordonem. Tolkien
spotkał się z nim już w Oxfordzie. Współpraca Ronalda z „młodym” Gordonem układała się bardzo dobrze – postanowili
przygotować pierwszą naukową edycję „Sir Gavena i Zielonego Rycerza”. Gordon okazał się niezmiernie pracowitym i
wymagającym partnerem – dzięki jego mobilizującej postawie praca przebiegała szybko i książka ukazała się już w 1925
roku. Ronald odpowiadał za opracowanie tekstu i słownika, a Gordonowi przypadło opracowanie objaśnień. Młodzi
naukowcy zaprzyjaźnili się; połączyło ich zamiłowanie do starych nordyckich sag, picia piwa i dyskusji w kolejnym klubie.
Trzeba przyznać, że bujne życie towarzyskie sprzyjało popularności obu wykładowców wśród studentów – wkrótce wielu
nowych słuchaczy zaczęło przychodzić na ich zajęcia.
Okres pracy w Leeds dobrze zapisał się w pamięci Tolkiena. Życie rodzinne układało mu się pomyślnie, odnosił
sukcesy jako wykładowca i badacz, również i jego literackie prace nabierały większego rozmachu. „The Book of Lost
Tales” była prawie ukończona, a obok niej powstawały opowieści układające się w nowe cykle.
W 1922 roku George Gordon („starszy”) przeniósł się do Oxfordu i pojawiła się możliwość objęcia jego
stanowiska. Początkowo nic z tego nie wyszło, w 1924 roku Ronald otrzymał jednak tytuł profesora języka angielskiego
(stanowisko to utworzono specjalnie dla niego) i w wieku trzydziestu dwóch lat stał się jednym z młodszych profesorów w
brytyjskim szkolnictwie wyższym. Materialna sytuacja rodziny znacznie się poprawiła, wynajęto też lepsze mieszkanie. W
listopadzie urodził się kolejny syn – Christopher Reuel.
Otrzymał imię na cześć przyjaciela, Christophera Wisemana. Szczęśliwy ojciec obiecywał sobie, iż syn ten będzie
kiedyś spadkobiercą jego literackiego dziedzictwa. I tak też się stało.
Na początku 1925 roku zwolniło się stanowisko profesora języka anglosaskiego w Oxfordzie. Tolkien nie miał
zbyt dużych szans. Dopomógł mu tutaj George Gordon i dzięki jego misternym zabiegom Ronald znalazł się znowu w
Oxfordzie.
Życie tu było ustabilizowane – tradycja wyznaczała nieomal każdą godzinę w roku.
Wykłady, konsultacje, praca własna, spotkania naukowe, spotkania towarzyskie — wszystko to było
uporządkowane. Tolkienowie musieli również poddać się temu rytmowi.
Ronald przyjął to jako coś naturalnego, Edith natomiast poddała się temu z melancholijną rezygnacją. Dom i
opieka nad dziećmi wystarczały jej zupełnie, niezbyt entuzjazmowała się pracą męża, a życie towarzyskie Oxfordu było dla
niej czymś zupełnie nie do zaakceptowania.
Szybko ustaliła się opinia, iż „pani Tolkien nie bywa i nie przyjmuje”. Ronald – przeciwnie – nader często
„bywał” i szybko zostały docenione jego towarzyskie zalety.
Czuł się trochę zwolniony z obowiązków dbania o dom.
W Oxfordzie przemieszkali w tym samym miejscu przez dwadzieścia jeden lat. Synowie chowali się dobrze. W
1929 roku urodziła się córka Priscilla i właściwie było to jedyne wielkie wydarzenie. Sporo czasu można było poświęcić
badaniom naukowym. Sprzyjała temu atmosfera Oxfordu. Dyskusje naukowe pozwalały stawiać śmiałe tezy,
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
6 / 31
niekonwencjonalne towarzystwo, jakie skupiało się wokół poszczególnych osób czy klubów, gwarantowało, iż każdy
niezwykły pomysł mógł być gruntownie i z pożytkiem poddany krytyce specjalistów.
W 1926 roku Tolkien spotyka Clive’a Staplesa Lewisa
. Ich późniejsza przyjaźń przejdzie przez wiele etapów –
od nieufności poprzez fascynację, partnerstwo i coś rodzaju „duchowej wspólnoty” aż do pewnego zniechęnia. To
wpływowi Ronalda-katolika zawdzięcza literatura angielska „narodziny” drugiego po Chestertonie pisarza
chrześcijańskiego.
Lewis okazał się pojętnym słuchaczem Tolkienowskich uwag i jakkolwiek uczeń niezbyt dokładnie spełnił
oczekiwania mistrza (został protestantem, nie katolikiem, jak tego oczekiwał Ronald), to jako moralista zyskał sobie
ogromną popularność. Również i jego próby literackie zyskały dobrą opinię – może nawet zbyt dobrą, jak niekiedy mówił
Tolkien. Sukces opowieści o Narni był dla Tolkiena niezbyt oczywisty (oględnie mówiąc).
Ten rodzaj „baśniowania” wydawał się Ronaldowi mocno podejrzany i pozbawiony cech oryginalności. Kąśliwe
uwagi o twórczości przyjaciela nie przeszkadzały Ronaldowi w korzystaniu z rad Lewisa, dotyczących spraw warsztatu
pisarskiego. Lewis miał na Ronalda duży wpływ – Edith to dostrzegała i była zazdrosna o tę przyjaźń.
Przyjaciele spotykali się najczęściej na posiedzeniach kolejnego nieformalnego klubu, założonego przez Tolkiena.
Klub nazywał się „The Kolbitar” – oznaczało to tych, którzy podczas rozniecania na wietrze ognia pochylają się tak nisko
nad węglem, iż po prostu nadgryzają jego kawałki. Nazwa była islandzka i tematyka spotkań również wywodziła się z tego
kręgu – kilkanaście osób, w większości na poważnych stanowiskach uniwersyteckich, spotykało się, by czytać
staronordyckie sagi, komentować je i od czasu do czasu wzbogacać te spotkania prezentacjami własnych tekstów
literackich, najlepiej zapisanych w jakimś rzadkim lub dawno wymarłym języku.
Nie było to jedyne miejsce takich „uczonych zabaw” — głośniejsze stały się spotkania grupy „The Inklings”.
Klub nie został założony przez Tolkiena. Było to coś w rodzaju stowarzyszenia literackiego, powołanego do życia około
1931 roku przez studenta Tangye Leana. Dopiero później o obliczu tej grupy – i o jej sławie – zadecydowało uczestnictwo
Tolkiena, Lewisa, jego brata Warrena, Charlesa Williamsa, Owena Barfielda czy Hugo Dysona. Również i w życiu Ronalda
grupa ta odegrała ważną rolę, tu bowiem odbywały
„Hobbit” narodził się z opowiadań „na dobranoc” w dziecinnym pokoju synów Tolkiena.
Pisarz traktował to jako zabawę i rzecz po jakimś czasie została zarzucona. Potem powrócił do niej i fragmenty
prezentował na spotkaniach „The Inklings”. Rękopis nie był jednak przeznaczony do publikacji – Tolkien uważał, iż
godniejsze druku są opowieści ze zbioru „The Book of Lost Tales”. Jakimiś jednak drogami wiadomość o „Hobbicie”
dotarła do Susan Dagnall, redaktorki z wydawnictwa Allen and Unwin. Zdobycie notatek nie okazało się trudne, a sama
historia małego hobbita spodobała się jej. Pozostawało tylko namówić Tolkiena do napisania zakończenia (rzecz w tej
wersji kończyła się śmiercią Smauga) i do przygotowania rękopisu do druku. Jesienią 1936 roku maszynopis był
ukończony i powędrował do najbardziej surowego krytyka, jakiego można sobie wyobrazić.
Szef wydawnictwa uznał, iż książkę dla dzieci powinno zrecenzować ... dziecko. Przekazał ją swemu
dziesięcioletniemu synowi, a kiedy ten wyraził się o niej pozytywnie, skierował książkę do druku. „Hobbit” ukazał się 21
września 1937 roku. Ronald obawiał się nieco reakcji „uczonego” Oxfordu. Obawy te okazały się przedwczesne – uczelnia
po prostu nie zwróciła na tę publikację większej uwagi. Odezwały się natomiast głosy licznych recenzentów; pierwszy
wypowiedział się oczywiście Lewis. Recenzje były dobre, zainteresowanie czytelników – i to nie tylko młodych – duże.
Zadysponowano dodruk, ukazała się również edycja amerykańska.
„New York Herald Tribune” umieścił książkę na pierwszym miejscu listy najlepszych książek dla dzieci. I tak się
zaczęło. W recenzjach, w listach czytelników do wydawcy i do autora pojawiać się zaczęło życzenie: „Chcemy dowiedzieć
się czegoś więcej o hobbitach!”
Tolkien spróbował pisać „Nowego hobbita” – rozpoczął od opisu urodzinowego przyjęcia i powoli posuwał się do
przodu. Po jakimś czasie zauważył (pamiętajmy, iż zawsze uważał się za „odkrywcę”, a nie „wymyślacza”), że opowiadana
przez niego historia rozgrywa się w świecie, który już został opisany w „Silmarillionie” (taką nazwę w swoim czasie
uzyskała bowiem „The Book of Lost Tales”). Czarni Jeźdźcy, Pierścień – wszystko to zaczynało wykraczać poza ramy
dziecięcej bajki, zakreślonej kiedyś opowieścią o małym hobbicie.
Praca nad „Nowym hobbitem” zajmowała Tolkienowi sporo czasu, niemniej jego obowiązki uczelniane wymagały
więcej uwagi i nie można ich było odłożyć na bok na czas pisania „książki dla dzieci”. To, że dla coraz liczniejszej rzeszy
czytelników Tolkien był autorem książki o hobbicie, nie oznaczało wcale, iż przestał być naukowcem i dydaktykiem.
Nie zamierzał też nigdy rezygnować z pracy na uczelni. Mniej więcej w tym samym okresie, kiedy
przygotowywał do druku opowieść o podróży Bilba, Tolkien pracował nad wykładem o „Beowulfie” i 25 listopada 1936
roku wygłosił odczyt, którego tezy w zdecydowany sposób zmieniały stosunek nauki do tego starego eposu. Tolkien
pokazywał, że nie jest to jakaś opowiastka o smokach i potworach, bezładny zlepek dziwacznych historii.
W jego interpretacji był to wielki poemat heroiczny, pieśń o życiu prawdziwie bohaterskim, skonstruowana
niezmiernie kunsztownie, pełna poetyckiego blasku i wyobraźni.
Twórca – czy twórcy – „Beowulfa” obdarzony był nieprzeciętnym talentem poetyckim, a świat mistycznych
potworów był dla niego równie realny, jak dla nas realnymi są nasze wyobrażenia o siłach rządzących otaczającą nas
rzeczywistością. Wskazywał też na przemieszanie się niezliczonych wątków chrześcijańskich ze starymi i pogańskimi
elementami, porównując poemat do wieży wzniesionej z elementów dawnych budowli. Mówił o konieczności szacunku dla
twórczości minionych pokoleń.
Nie były to jedyne prace naukowe razem z E. V. Gordonem przygotowywał edycje
„Poematu o Perle”, „Wędrowca” i „Żeglarza”
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
7 / 31
14
Clive Staples Lewis (1899-1963), znawca i badacz kultury średniowiecza, autor wielu książek dla dzieci,
eseista, popularyzator problematyki filozoficznej, teologicznej i etycznej. W Polsce pojawia się coraz więcej jego książek,
wydawanych głównie przez „Pax”. Bardzo ciekawa i bardzo kontrowersyjna postać.
15
J. R. R. Tolkien: Beowulf – the Monsters and the Critics. Oxford University Press, London 1937.
16
„Wędrowiec” („The Wanderer”) i „Żeglarz” („The Seafarer”) zachowane – w kodeksie z końca X wieku –
fragmenty epiki angielskiej. Powstały najprawdopodobniej znacznie wcześniej.
Wielbicieli „Hobbita” sprawy te interesowały raczej mało – wielu z nich było zaskoczonych, gdy poszukując
katalogach bibliotecznych innych książek Tolkiena, natrafiali na prace edytorskie, przekłady i opracowania dawnych
tekstów. Istniały co prawda informacje o „lżejszych” tekstach, które publikowano przeważnie w niskonakładowych
periodykach, a ich forma (wiersze lub pieśni), język (niegdyś jakiś dawno wymarły) oraz treść odbiegały od tego, co już
było znane z „Hobbita”. Było sporo rzeczy w rękopisach – przede wszystkim „Silmarillion” – wydawcy jednak obawiali
się ryzyka i nie wierzyli, że te „poważne” opowieści mogą przyciągnąć czytelników spragnionych przygód hobbitów.
Rodzina i przyjaciele Tolkienów znali piosenki Toma Bombadila, historię Rudego Dżila i ilustrowane listy
świętego Mikołaja – na ich publikację było jednak jakoby za wcześnie.
Na druk i zrozumienie czytelników musiały też czekać opowieści o Berenie i Lúthien, historia upadku Króla
Artura (jedyna „wycieczka” Tolkiena w świat legend Okrągłego Stołu), „Mythopoeia” – poemat dedykowany Lewisowi, a
także wiele innych, istniejących często w kilku wersjach, opowieści z kręgu Śródziemia.
Praca nad „Nowym hobbitem” posuwała się wolno z wielu powodów. Tolkien nie chciał pozostać autorem
kolejnej książki dla dzieci, napisanej na zamówienie dzieci i zamykającej się w kręgu dziecięcych oczekiwań. Odkrycie, iż
świat hobbitów łączy się ze światem „Silmarillionu”, utwierdziło go w przeświadczeniu; że należy opublikować całość,
leżących do tej pory w szufladzie, mitologicznych opowieści. Obawiał się jednak, iż dla wydawców taka propozycja może
być nazbyt szokująca. I wydawcy, i czytelnicy spodziewali się mimo wszystko, że powstanie coś „lżejszego”, właśnie
kolejna książka dla dzieci i na zamówienie dzieci.
8 marca 1939 roku Tolkien wygłosił wykład poświęcony Andrew Langowi – był to swoisty hołd, złożony pamięci
tego zbieracza i badacza baśni. Swoisty, gdyż autor wykładu zajął się tu głównie prezentacją własnych przemyśleń. Nie
wszyscy zebrani wiedzieli, iż występuje tu on nie tylko jako badacz cudzych tekstów. Tolkien przemawiał tu też jako
twórca „Władcy Pierścieni” (bo taką nazwę otrzymał tymczasem „Nowy hobbit”) i kreator świata mitów z „Silmarillionu”.
Główne tezy tego wystąpienia
można streścić następująco: Baśń jest gatunkiem literackim godnym najwyższego
szacunku. Nie można mówić, iż jest to literatura wyłącznie dla dzieci – taka postawa świadczy bowiem i o degradacji
samej baśni, i o degradacji sposobów jej badania. Baśń jest bliska mitowi, tak jak on wyrasta z najtajniejszych ludzkich
pragnień pokonania czasu i przestrzeni i ujawnia marzenia o chęci nawiązania porozumienia z całym światem. To, co
nazywamy „dziecięcym fantazjowaniem”, jest s u b k r e a c j ą – zdolnością tworzenia nowych światów, których realności
baśń nie kwestionuje. Baśń dostarcza przeżyć nieporównanie wznioślejszych niż inne gatunki literackie. Pozwała zobaczyć
świat w jego prawdziwym wymiarze – nie bawi się w alegorie, nie pseudonimuje otaczającej nas rzeczywistości. Mówi o
tym, co wieczne, niezmienne, ujawnia podstawowe mechanizmy życia. Zachęca do wyrwania się z krępującego nas świata
fałszu i pozorów i przynosi nam obietnicę pomyślnego zakończenia wszelkich trosk. Poprzez ten ewangeliczny aspekt
baśni (ewangelia to dobra nowina, pocieszenie), poprzez hołd złożony w postaci aktu subkreacji dziełu stworzenia, baśń
staje się gatunkiem chrześcijańskim.
Stare, pogańskie elementy zostają ukazane w nowym, bardziej ludzkim świetle. Takie ujęcie było zaskoczeniem
dla badaczy. Dziewiętnastowieczne badania ludowych baśni prowadzone były z pozycji życzliwej wyrozumiałości dla
pełnej przesądów wyobraźni gminu – tu zaś zwracano uwagę na estetyczną i etyczną problematykę baśni, a jej
anonimowych twórców ukazywano jako świadomych artystów, głębokich myślicieli i strażników istotnych dla człowieka
tajemnic.
Tolkien domagał się, aby nie traktowano baśni jako prostej alegorii, tymczasem nadchodzące wydarzenia jakby
wyraźnie starały się zmusić przyszłych czytelników „Władcy Pierścieni” do takiego właśnie odbioru tej książki.
Rozpoczęła się druga wojna światowa i życie zdawało się stawać wyścigu z opowieścią o Pierścieniu.
W „Przedmowie” Tolkien pisał: „[...] praca nad »Władcą Pierścieni« trwała z przerwami od roku 1936 do 1949.
Miałem w tym czasie inne obowiązki, których nie zaniedbywałem, i często pochłaniały mnie jako badacza i nauczyciela
inne liczne zainteresowania.
Oczywiście do zwłoki przyczynił się również wybuch wojny; pod koniec 1939 roku nie miałem jeszcze napisanej
w całości nawet Pierwszej Księgi. Pomimo ciemności panujących przez pięć następnych lat doszedłem do wniosku, że nie
mogę porzucić rozpoczętej książki, ślęczałem więc nad nią przeważnie po nocach i brnąłem naprzód, aż stanąłem nad
grobem Balina w Morii. Prawie rok upłynął, zanim znów ruszyłem z miejsca i zawędrowałem do Lothlorien i nad Wielką
Rzekę późną jesienią 1941 roku. W następnym roku naszkicowałem pierwszą wersję zdarzeń wypełniających obecnie
Trzecią Księgę oraz pierwszy i trzeci rozdział Księgi Piątej. Zapłonęły sygnały wojenne w Anorien, Theoden przybył do
Harrowdale. Na tym utknąłem. Wizja zniknęła, a czasu na rozmyślania wówczas nie miałem.
W ciągu roku 1944, pozostawiając nie dokończone wątki i komplikacje wojny, której prowadzenie czy
przynajmniej opisywanie było moim obowiązkiem, zmusiłem się do pracy nad historią podróży Froda do Mordoru.
Napisałem wtedy rozdziały wypełniające teraz Księgę Czwartą i wysłałem je, jako fragmenty powieści, do Afryki
Południowej, gdzie przebywał w służbie RAF-u mój syn Christopher. Jednakże upłynęło dalszych pięć lat, zanim książka
przybrała ostateczny kształt, w jakim została wydana [...]. Moja opowieść nie jest alegorią ani aluzją do aktualnych zdarzeń
i sytuacji. Rozwijając się wypuściła korzenie (w przeszłość) i nieoczekiwane gałęzie, lecz zasadnicza fabuła była od
początku nieuchronnie wyznaczona przez wybór Pierścienia jako motywu łączącego całą trylogię z „Hobbitem”.
Najbardziej istotny rozdział, „Cień przeszłości”, napisałem wcześniej niż inne, gdy jeszcze na horyzoncie nie gromadziły
się groźne chmury zapowiadające kataklizm 1939 roku; wątek mojej historii rozwinąłby się w zasadzie tak samo, gdyby
świat zdołał uniknąć wojennej katastrofy. Książka zrodziła się z myśli od dawna mnie nurtujących, a częściowo
wyrażanych w innych utworach; wojna rozpoczęta w 1939 roku oraz jej konsekwencje nie wywarły żadnego wpływu na
treść książki, a jeśli je zmodyfikowały, to jedynie w znikomym stopniu [...] Z całego serca nie cierpię alegorii we wszelkich
formach i zawsze jej unikałem, odkąd z wiekiem osiągnąłem przezorność, która mi umożliwia wykrywanie jej obecności.
Wolę historię, prawdziwą lub fikcyjną, dającą czytelnikowi możliwość różnych skojarzeń na miarę jego umysłowości
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
8 / 31
17
J. R. R. Tolkien: On Fairy-Storics. Oxford University Press, London 1947. Pubłikowane potem z „Leaf by
Niggle” w: Tree and Leaf. Unwin Books, London 1964.
świadczeń. Zachowuje on w takim wypadku pełną swobodę wyboru, podczas gdy w alegorii autor świadomie rzuca swoją
koncepcję”.
Dwanaście lat trwała praca nad „Władcą Pierścieni”. Tolkien zbliżał się do sześćdziesiątki, jego dzieci pokończyły
studia i usamodzielniły się. Wydawcy oczekiwali na maszynopis nowej książki – autor jednak odkładał swą decyzję i po
cichu rozglądał się za inną możliwością druku. Nie mógł zapomnieć wydawnictwu Unwina niezbyt entuzjastycznej
odpowiedzi na jeszcze przedwojenną propozycję wydania „Silmarillionu”. Rozpoczęły się zabawne korowody. Tolkien
stawiał swoje warunki, Unwin – swoje. Pisarz wreszcie znalazł powód, aby zaproponować tekst innemu wydawnictwu.
Tam sprawa zaczynała się od nowa – sugerowano autorowi skrócenie powieści, Tolkien obstawał przy swoim, wydawca
przy swoim. Trwało to dosyć długo. W połowie 1952 roku J. R. R. T. powrócił do swojego pierwszego wydawcy. Ten nie
dał się długo prosić – wieść o ukończonej książce krążyła wśród wielbicieli twórczości Tolkiena, a czytane na zebraniach
„Inklingów” fragmenty spotkały się z żywym przyjęciem słuchaczy. Wydawca obawiał się nieco ryzyka finansowego;
książka była gruba, można było ją – po wielu targach – rozdzielić na trzy woluminy i publikować stopniowo, nadal jednak
była to właśnie opowieść nie dla dzieci... czy zaakceptują ją dorośli, czy dzieci jej nie odrzucą? Kto to kupi? Tolkien był
obecny na rynku wydawniczym – wznawiano już parokrotnie „Hobbita”, opublikowano „Rudego Dżila i jego psa”(1949),
ukazał się także „Leaf by Niggle”(1945 – w „The Dublin Review”). Ryzyko jednak istniało. Wydawca zaproponował więc
takie warunki finansowe, które miały go chronić w wypadku ewentualnego krachu. Potem okazało się, iż te asekuranckie
propozycje wyszły na dobre... pisarzowi.
Pierwsza książka – „Wyprawa” – ukazała się w połowie 1954 roku, a druga – „Dwie Wieże” – niedługo później.
Niemal w tym samym czasie ukazały się wydania amerykańskie.
Autorem pierwszej recenzji był oczywiście Lewis. Pokazał, co w książce jest rewelacyjne (byłaby więc to pewna
uprzejmość wobec przyjaciela i kolegi po piórze), a co – rewolucyjne (i to już był głęboki ukłon wobec Tolkiena-Mistrza).
Czytelnicy nie potrzebowali zachęty – w sześć tygodni sprzedano trzy i pół tysiąca nakładu i wydawca musiał przystąpić
do sporządzenia dodruku. Oczekiwano ukazania się trzeciej części „Powrotu Króla”. Tolkien jednak nie mógł sobie
poradzić ze sporządzeniem obiecanego już wcześniej informacyjnego dodatku, indeksów, wykazów i słowników. Książka
ukazała się więc jesienią 1955 roku bez tych tekstów, a na ostatniej stronie zamieszczono stosowną notkę wyjaśniającą.
Pomiędzy rokiem 1954 a 1966 w Wielkiej Brytanii ukazało się kilkanaście edycji „Władcy”. Ukazały się wydania w
Stanach Zjednoczonych, przetłumaczono książkę na holenderski (1956), szwedzki (1959), polski (1961), duński (1968),
niemiecki (1969), włoski (1970), francuski (1972), japoński (1972), fiński (1973), norweski (1973), portugalski (1974), a
potem posypało się jak z worka — przekłady hebrajskie, węgierskie, hiszpańskie, islandzkie, rosyjskie i wiele, wiele
innych. Książka rozpoczęła własne życie – autor już tylko obserwował, jak wędrowała po świecie i zdobywała sobie coraz
to nowych zwolenników. Początkowo wydawcy byli zaskoczeni, Tolkien natomiast to wzrastające zainteresowanie
przyjmował jako coś normalnego. Listy napływały z całego świata: ludzie dziękowali, prosili o autografy, domagali się
dodatkowych informacji, pytali, kiedy ukażą się inne opowieści o Śródziemiu, niektórzy protestowali przeciwko użyciu ich
nazwisk w tekście (odezwał się prawdziwy Sam Gamgee i jakkolwiek rzecz zakończyła się sympatycznie, Tolkien jeszcze
po latach mówił, iż stale obawia się nadejścia listu podpisanego... Gollum).
Wywiady, recenzje, zaproszenia ze strony uniwersytetów i osób prywatnych, wizyty – nieraz kłopotliwe –
wielbicieli, telefony i inne oznaki rosnącej popularności... Tolkien starał się przyjmować to ze spokojem i wyrozumiałością.
Był sławny, zamożny – a jednocześnie coraz starszy i nie ze wszystkich przyjemności swej sławy mógł korzystać. Przyjął
jednak zaproszenie wydawców i naukowców holenderskich i wiosną 1959 roku wziął udział w uroczystym „Przyjęciu
Hobbitów”. Pisarz bawił się wspaniale – wygłaszał mowy po angielsku, po holendersku i w języku elfów. Były to urocze
parodie przemówień Bilba z pamiętnego przyjęcia, znalazły się w nich jednak słowa poważniejsze. „Mija dwadzieścia lat –
mówił – jak postanowiłem z szacunku dla naszych przodków-hobbitów spisać dzieje Trzeciej Ery. Spoglądam ku
wschodowi i ku zachodowi, patrzę na północ i na południe, i choć nie dostrzegam Saurona, to widzę jednak, że Saruman
pozostawił wielu następców.
My, Hobbici, nie mamy już przeciw niemu magicznego oręża. Wznoszę jednak, moi szlachetni Bracia-Hobbici, i
do Was kieruję ten toast: Niech żyją Hobbici! Niech przetrzymają Sarumanów i doczekają nowej wiosny budzącej
drzewa!”
Okazało się, że „Władca” jest czymś więcej niż tylko bestsellerem o międzynarodowym zasięgu. Pojawiać się
zaczęły próby naśladowania Tolkienowskich opowieści, powodzenie książki chcieli wykorzystać filmowcy, po tematy
tolkienowskie sięgali malarze i kompozytorzy. Przede wszystkim tworzył się – mniej lub bardziej poddany
„organizacyjnym” rygorom – spontaniczny ruch fanów. O sile tego ruchu mogli przekonać się nielegalni wydawcy
amerykańscy, którzy przygotowali tanią i pełną błędów edycję książki. Z piratami trudno było walczyć. Tolkien rozegrał
rzecz po swojemu – dołączył do oficjalnych wydań prośbę o bojkot niesolidnej firmy. Oczywiście, on tylko poinformował
czytelników, iż firma Ace Books nie zwróciła się do niego o zgodę na publikację i prosił o przekazanie tej wiadomości
znajomym i przyjaciołom. Wielbiciele Tolkiena szybko doprowadzili do tego, że pirackie książki usunięto z księgarń. Rok
1965 był rokiem batalii o „prawdziwego Tolkiena”, a powstałe tymczasem „The Tolkien Society of America” również
skutecznie przyłączyło się do akcji. Rozpoczął się okres prawdziwego kultu Tolkiena w miasteczkach uniwersyteckich.
Przybierał on niekiedy formy zaskakujące — w roku 1968 amerykańscy studenci domagali się wyboru Gandalfa na
prezydenta i ogłaszali, iż Tolkien jest... Stwórcą świata hobbitów. Obok zabawnych kalendarzy, rekwizytów i fanowskich
imprez na całym świecie (w północnym Borneo istniało również „Frodo Society”), pojawiły się i poważniejsze ślady
zainteresowań książkami Tolkiena. Opracowania, analizy, interpretacje mniej lub hardziej naukowe, prace magisterskie i
doktorskie, sympozja, konferencje... Nie zawsze odkrycia kolegów naukowców satysfakcjonowały pisarza.
Często irytowało go, gdy doszukiwano się w obrazie hobbitów śladów seksualnych zahamowań czy infantylnego
pojmowania świata. Niekiedy tłumaczył i wyjaśniał, najczęściej jednak pozostawiał sprawy ich własnemu biegowi, a tylko
w listach do przyjaciół dawał wyraz swemu cierpkiemu humorowi: „Nie jest łatwo być dzisiaj przedmiotem kultu” –
napisał do jednego z czytelników. „Coraz trudniej mi pracować” – pisał do kogoś innego.
— „Nadchodzi starość i ogień przygasa”. W 1959 roku przeszedł na emeryturę i rzadziej pojawiał się na uczelni.
Porządkował jeszcze swoje sprawy naukowe i edytorskie. Wydawcy już teraz nie bronili się, gdy proponował im publikację
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
9 / 31
18
J. R. R. Tolkien: Wyprawa. Przeł. M. Skibniewska. Warszawa 1981, s. 7 i nast.
wierszy czy jakichś krótszych opowieści. Szczególnie ucieszył się Tolkien z możliwości opublikowania „The Adventures
of Tom Bombadil”(1962) – małej książeczki „w sam raz na gwiazdkowy prezent”, jak tego życzyła sobie Jane Neave,
ciotka i serdeczna przyjaciółka pisarza (miała już wtedy ponad osiemdziesiąt jeden lat, ale zdążyła jeszcze nacieszyć się
„swoją” książką).
Przygotował także wydanie wykładu o baśniach i historię liścia namalowanego przez Niggle’a – ukazały się w
tomiku „Tree and Leaf” (1964). Ubywało pracy, ubywało bliskich – 22 listopada 1963 roku zmarł Clive Staples Lewis. W
liście do swej córki Tolkien napisał kilka dni później: „Coraz wyraźniej czuję to, co czują inni w moim wieku – jestem jak
drzewo, które traci liść za liściem, a każda taka strata jest jak przyłożenie ostrza topora do pnia...” W jego dzienniku
zaczynają się pojawiać bardzo mroczne myśli na temat własnego życia, osiągnięć i przyszłości. Z tych rozmyślań i z
pewnej irytacji, wywołanej propozycją napisania przedmowy do nowej edycji „The Golden Key” George’a Macdonalda
(kiedyś wielce admirowanego w dzieciństwie autora), narodził się „Kowal z Podlesia Większego” (1967). Było to ostatnie
spojrzenie na baśń – ukazujące się potem „nowe” książki będą już tylko edycjami starszych, często wydobywanych z
archiwum, tekstów.
„Kowal” zawierał sporo elementów nowych. Nieco inaczej – jak sądzono – rozwiązywał problem związków
alegorii z baśnią. Była to – jak pisał Tolkien – przede wszystkim opowieść starego człowieka, przeczuwającego
nadchodzące osamotnienie.
W 1966 roku Tolkienowie obchodzili złote gody. Po pięćdziesięciu latach wspólnego życia nadal zdarzały się im
chwile niedopasowania, wielka miłość przetrwała jednak, a teraz, kiedy małżonkowie pozostali sami, może była nawet
silniejsza. Edith wywalczyła sobie pewną niezależność w kwestiach wiary, Ronald stał się bardziej wyrozumiały. Dzieci,
wnuki, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi uważali ich za idealne i zgodne małżeństwo. Korzystali z finansowej stabilizacji i
starali się nadal prowadzić takie życie, do jakiego przywykli.
Wiek i pojawiające się choroby zmusiły ich jednak do poszukiwania takiego miejsca, gdzie ktoś inny mógłby się o
nich troszczyć, a jednocześnie nie narzucać zbytnio. Wybrali Bournemouth – brytyjską namiastkę francuskiej Riwiery.
Osiedlili się tu w 1968 roku i – jak tylu innych – pędzili życie zamożnych emerytów. Po prawdzie, taki styl odpowiadał
bardziej Edith – znalazła tu wiele osób, z którymi można było sobie pogawędzić na różne mało istotne tematy. Nareszcie
nie była tu panią profesorową, żyjącą w cieniu swego męża, a stała się na powrót Edith Bratt z tego najwcześniejszego
okresu ich znajomości.
Tolkien zaakceptował nowe otoczenie tylko z tego powodu, iż żona czuła się tu szczęśliwa.
„Czuję się tu dobrze” – pisał do syna Christophera w rok po przeprowadzce. – „A jednak, a jednak... nie spotykam
tu ludzi mojego pokroju. Coraz mniej mam kontaktów z przyjaciółmi. A przede wszystkim – coraz rzadziej widuję ciebie”.
Nie znaczyło to, że świat o nim zapomniał. Tysiące listów docierało do wydawnictwa i wiele osób chciało spotkać
się osobiście z autorem ulubionych książek. Utrzymywano jednak w sekrecie adres, telefon, a nawet samą informację, iż
pisarz przebywa na południowym wybrzeżu. Chroniło to Tolkiena przed najazdami wielbicieli i pozwalało na spokojną
pracę. Tolkien pragnął bowiem uporządkować materiały z „Silmarillionu”. Należało tylko uporać się z powstałymi w ciągu
ponad półwiecza notatkami i zadecydować, które z licznych wersji poszczególnych opowieści mają stać się
obowiązującymi. Należało również ujednolicić nazewnictwo, dopracować szczegóły, znaleźć miejsce dla postaci, które
pojawiły się dopiero we „Władcy Pierścieni” (Galadriela, entowie) i zyskały sobie sympatię czytelników. Proste pozornie
czynności zabierały coraz więcej czasu. Tolkien – jak to kiedyś zauważył Lewis – nie lubił rozstawać się z tworzonym
tekstem i zawsze „odkrywał” coś, co należało jeszcze dokładniej opisać i wyjaśnić. „Był cały wewnątrz mowy” –
lapidarnie charakteryzował jego postawę Lewis. Buszowanie w słowach sprawiało mu radość i nie chciał jej siebie
pozbawiać. Gotowy tekst odbierał mu wszelką przyjemność – tekst powstający niósł ze sobą natomiast wiele niespodzianek
i sam autor był ciekaw, co może się jeszcze przydarzyć nowego.
Pod koniec trzeciego roku wspólnego pobytu w Bournemouth niedomagania Edith nasiliły się. Miała
osiemdziesiąt jeden lat, gdy z rozpoznaniem ostrego zapalenia woreczka żółciowego została zabrana do szpitala. Stan był
bardzo poważny i po kilku dniach – 29 listopada 1971 roku – zmarła.
Nie ma potrzeby pisania o szoku, jaki przeżył Ronald. Dalszy pobyt w Bournemouth stawał się nie do zniesienia i
pisarz postanowił powrócić do Oxfordu. Uczelnia ofiarowała mu nieduże mieszkanie w budynku wydziału przy Merton
Street i zapewniła opiekę. Było to niezwykłe wyróżnienie i Tolkien przyjął je z prawdziwą wdzięcznością. Mógł teraz znów
uczestniczyć w życiu uczelni, odwiedzać dzieci i wnuki. Odżyły dawne przyjaźnie – można było spotykać się nie tylko z
Christopherem Wisemanem z dawnego T. C., B. S., ale i z kolegami z innych klubów. Pogłębiła się zażyłość z bratem
Hilarym. Życie w Oxfordzie stało się jakby zadośćuczynieniem za spokojną i cierpliwą egzystencję ostatnich lat. Tolkiena
cieszyły oznaki szacunku — wiele uczelni przyznawało mu teraz honorowe doktoraty. Nie czuł się jednak na siłach, by
skorzystać z zaproszeń uniwersytetów amerykańskich.
Wziął za to udział w uroczystościach na swoją cześć w Edynburgu i przybył także do Pałacu Buckingham, gdzie z
rąk królowej otrzymał Order Imperium Brytyjskiego.
Za największe wyróżnienie uważał przyznanie mu honorowego doktoratu przez macierzysty uniwersytet w
Oxfordzie. Otrzymał doktorat za zasługi dla nauk filologicznych, ale w przemowach na jego cześć niejednokrotnie
przypominano również jego osiągnięcia literackie.
Trwały prace nad „Silmarillionem”, choć mimo pomocy syna nie posunięto się tu zbytnio w kierunku
ostatecznych rozwiązań. Tolkien nie przejmował się tym. Uważał się za potomka długowiecznych rodów i spodziewał się
jeszcze wielu lat pracowitego życia. Zaczęły się jednak pojawiać kłopoty z trawieniem – należało przejść na dietę i
zrezygnować z ulubionej szklaneczki wina. „Czuję się bardzo osamotniony – pisał do niemłodej już kuzynki Mary
Incledon – kiedy kończy się nauka i studenci wyjeżdżają, pozostaję zupełnie sam w dużym domu, a opiekujące się mną
małżeństwo mieszka w drugim końcu budynku”.
Było w tym trochę przesady – bliscy i znajomi odwiedzali go bardzo często, nie zmieniało to jednak faktu, iż
osamotnienie dokuczało mu coraz bardziej.
Podczas wizyty w Bournemouth poczuł się nie najlepiej. Po męczącej nocy przewieziono go do prywatnej kliniki.
Tutaj stwierdzono perforację wrzodu żołądka, ale towarzyszące tej diagnozie rokowania były pomyślne. Michael i
Christopher przebywali w tym czasie za granicą i tylko John z Priscillą mogli przyjechać do chorego. Nieoczekiwanie stan
ojca pogorszył się – doszło do infekcji płuc. Tolkien zmarł wczesnym rankiem w niedzielę 2 września 1973 roku. Miał
osiemdziesiąt jeden lat – dokładnie tyle, ile w chwili śmierci miała Edith.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
10 / 31
„Wśród opowieści, które do nas doszły z tych lat smutku – pisał kiedyś w notatkach do „Silmarillionu” – są takie,
gdzie płacz miesza się z radością, a w cieniu śmierci nie gaśnie światło. Z tych zaś opowieści najpiękniej po dziś dzień
brzmi w uszach elfów historia Berena i Lúthien...”
***
Tolkien uważał, iż poszukiwanie w biografii artysty jakiegokolwiek klucza do jego twórczości jest po prostu
bezcelowe. Wszelkie opracowania biograficzne mogły być – według niego – jedynie faktograficznymi relacjami o
wydarzeniach czyjegoś zakończonego już życia. W ostatnich latach porządkował jednak materiały przeznaczone dla
ewentualnych przyszłych biografów, opatrywał komentarzami przechowywane listy i inne dokumenty.
Napisał też kilka stron na temat swojego dzieciństwa. Nie oznaczało to wcale, że jego rygorystyczny sąd uległ
jakiemuś złagodzeniu.
Przy opracowaniu wiadomości o życiu pisarza korzystano głównie z biografii przygotowanej przez Humphreya
Carpentera
. Musimy pamiętać o przytoczonych powyżej zastrzeżeniach Tolkiena, aby w pełni docenić wysiłek (i ryzyko!)
towarzyszący jego biograficznym poszukiwaniom. Książka Carpentera była pierwszą i niejako „oficjalną” biografią
Profesora. O takim kształcie zadecydowały z pewnością kontakty biografa z rodziną, przyjaciółmi i wydawcami Tolkiena.
Można więc niekiedy odczuwać pewien niedosyt informacji zwłaszcza tam, gdzie autor książki starał się Tolkienowski
żywot uładzić i wypolerować.
Praca naukowa, praca literacka, życie rodzinne – w tym kręgu poruszają się czytelnicy książki Carpentera. I
chociaż obie wojny światowe wywarły na życiu i twórczości Tolkiena niewątpliwy wpływ, to jednak klimat
Carpenterowskiej biografii najlepiej charakteryzuje zamieszczone w niej ostatnie zdjęcie Profesora: oparty o pień ulubionej
wiekowej sosny stoi starszy pan z laską. I pomyśleć, że to o nim pisał Czesław Miłosz, iż jako jedyny chyba w
dwudziestym wieku potrafił stworzyć bohaterów na miarę postaci mitycznych...
2. Książki Tolkiena
Ktoś bardzo skrupulatny obliczył, iż Tolkien pozostawił po sobie ponad dwieście najróżniejszych publikacji 37
książek, 63 artykułów i 121 przekładów i opracowań tekstów napisanych w dawno wymarłych językach. Niewielką tylko
część stanowią teksty, które utrwaliły sławę Tolkiena jako twórcy baśni – przeważają publikacje o charakterze naukowym.
Dzisiaj możemy zauważyć, że coraz częściej wydaje się odrzucone kiedyś przez edytorów opowieści „nie dla
dzieci”, sięga się po zachowane w archiwum wersje znanych już historii, publikuje się także i te materiały, które Tolkien
sarn kiedyś odłożył do dalszego opracowania. Jedni cieszą się każdym nowo wydanym tekstem, inni zadają sobie pytanie,
czy to nadal jeszcze „prawdziwy” Tolkien, skoro książkę redagował już ktoś inny.
Zestawiłem poniżej teksty Tolkiena, które prezentują go jako twórcę i badacza baśni.
Wymieniam je według dat pierwodruków. Tam, gdzie dysponujemy „oficjalnym” przekładem na język polski,
podaję w nawiasie polski odpowiednik tytułu, nazwisko tłumacza oraz datę pierwszego polskiego wydania. Pamiętajmy, iż
wiele przekładów ukazywało się i ukazuje nadal w magazynach klubowych.
Przy niektórych tekstach, tych zwłaszcza, które jeszcze czekają na „oficjalne” polskie tłumaczenia, podaję kilka
informacji o tym, czego one dotyczą.
1915 „Goblin Feet”, wiersz opublikowany w „Oxford Poetry”. Tolkien już przedtem drukował krótkie notatki lub
wiersze (na przykład w szkolnej gazetce), „Goblin Feet” uważał jednak zawsze za pierwszy istotny krok w kierunku
„literackiej kariery”. Niektórzy tłumaczą ten tytuł dosłownie – „Stopy Goblinów”. Wierniej jednak oddaje charakter
wiersza inna propozycja – „Stopki chochlików”. Drobne skrzydlate istotki z tego wiersza w niczym nie przypominają
krwiożerczych goblinów. Nie przypominają również późniejszych mądrych i pełnych dostojeństwa Elfów z opowieści o
Śródziemiu. Wiersz został napisany dla Edith, która uwielbiała takie „dziecinne” elfy – a czego się nie robi dla ukochanej?
Polski oficjalny przekład wiersza – niezbyt szczęśliwy – zawiera obecna na polskim rynku biografia Humphrey’a
Carpentera. Warto porównać z oryginałęm i z moim przekładem z „Gwahirzęcia”.
„Sir Gawain and the Green Knight”, wydane przez J. R. R. Tolkiena i E. V. Gordona.
Jedne z ważniejszych zabytków średniowiecznej literatury angielskiej, opracowane i przyswojone współczesnemu
językowi przez Tolkiena i Gordona.
(“Pan Gawen i Zielony Rycerz; Perła; Król Orfeo”, przeł. Andrzej Wicher, 1997).
1934 „The Adventures of Tom Bombadil”, wiersz opublikowany w „The Oxford Magazine”. Warto zapamiętać, że
tu pojawia się pierwszy raz jeden z bohaterów późniejszych opowieści.
1937 „Beowulf – the Monsters and the Critics” (w „Proceedings of the British Academy” – z datą 1936). To
ciekawe i odkrywcze spojrzenie na średniowieczny epos o Beowulfie autor opatrzył podtytułem „Potwory i krytycy”. Po
latach ci ostatni wzięli swoisty „odwet” na Tolkienie – jedno z pierwszych opracowań „baśniowej” twórczości Profesora
nosiło tytuł „Tolkien and the Critics”.
„The Hobbit: or There and Back Again”.
(„Hobbit, czyli Tam i z powrotem”, przełożyła Maria Skibniewska, 1960).
To już klasyka! Od tej książki rozpoczął się „ruch” wokół Tolkiena. No, kto jeszcze nie przeczytał?
1945 „Leaf by Niggle”, opowiadanie w „The Dublin Review”.
(Istnieją dwa polskie przekłady: „Liść Drobniaka”, przeł. Józef Brodzki, „Życie i Myśl” 1974 nr 4 oraz: „Liść,
dzieło Niggle’a”, przeł. Krzysztof Sokołowski, „Fantastyka” 1985 nr 2, ten ostatni także w książce J. R. R. Tolkien
„Drzewo i Liść oraz Mythopoeia”, 1994).
Dziwna – i trudna do przełożenia – opowieść o malarzu, który stara się dokładnie namalować drzewo i...
1947 „On Fairy-Stories” w książce „Essays Presented to Charles Williams”.
Spojrzenie na baśń bardzo odmienne od wcześniejszych i późniejszych prób innych badaczy.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
11 / 31
19
J. R. R. Tolkien: Silmarillion. Przeł. M. Skibniewska. Warszawa 1985. s. 194.
20
H. Carpenter: Tolkien. A biography by... Houghton Mifflin Company, Boston 1977.
21
Cz. Miłosz: Ogród nauk, Lublin 1986, s. 36.
(„O baśniach” w: J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść....”, przeł. Joanna Kokot, 1994).
1949 „Farmer Giles of Ham”.
(„Rudy Dżil i jego pies”, przełożyła Maria Skibniewska, 1965).
Historia o tym, że człowiek i smok mogą się ze sobą zaprzyjaźnić.
1954 „The Fellowship of the Ring: being the first part of The Lord of the Rings”.
(„Wyprawa”, przełożyła Maria Skibniewska, 1961).
„The Two Towers: being the second part of The Lord of the Rings”.
(„Dwie Wieże”, przełożyła Maria Skibniewska, 1962).
1955 „The Return of the King: being the third part of The Lord of the Rings”.
(„Powrót Króla”, przełożyła Maria Skibniewska, 1963).
To już teraz coś więcej niż „klasyka”. To wzorzec, do którego większość czytelników przymierza pozostałe teksty
Tolkiena. Czy zawsze słusznie? Czy zawsze niesłusznie?
(Od 1996 roku na rynku polskim funkcjonuje także nowe tłumaczenie Jerzego Łozińskiego).
1962 „The Adventures of Tom Bombadil and other verses from The Red Book”.
Wiersze i poematy drukowane już wcześniej, tutaj zebrane w „małą książeczkę”, niektóre z tych wierszy znamy z
„Władcy Pierścieni”.
(„Przygody Toma Bombadila”, przeł. Agnieszka Kreczmar w: „Tolkien dzieciom”, 1994; druga wersja - przeł.
Aleksander Jagiełowicz, 1997).
1964 „Tree and Leaf'.
Książeczka zawierająca w sobie dwa wcześniej publikowane już teksty Tolkiena – „On Fairy-Stories” i „Leaf by
Niggle”. W ten sposób spojrzenie na baśń uległo zwielokrotnieniu, a rozważania teoretyczne znalazły ilustrację w
ciekawym tekście literackim.
(oba teksty w polskim przekładzie w wymienianej już powyżej książce „Drzewo i Liść oraz Mythopoeia”, 1994).
1967 „Smith of Wootton Major”.
(„Kowal z Podlesia Większego”, przełożyła Maria Skibniewska, 198U).
Ostatnia opowieść Tolkiena o tym, że nie wszystko musi być proste i jasne.
„The Road Goes Ever On: A Song Cycle”. Wiersze-piosenki wybrane z tekstów Tolkiena wraz z muzycznym
opracowaniem Donalda Swanna.
1973 Rysunki Tolkiena opublikowane w formie kalendarza.
1974 „Bilbo’s Last Song”- ostatnia pieśń Bilba, opublikowana w postaci pięknego plakatu z rysunkami Pauline
Baynes.
1976 „The Father Christmas Letters”.
Przez ponad dwadzieścia lat dzieci Tolkiena otrzymywały na gwiazdkę listy od świętego Mikołaja. Listy były
opatrzone „prawdziwymi” znaczkami i przynosiły wiadomości o przygodach zapracowanego świętego i jego pomocników:
Niedźwiedzia Polarnego, Bałwana i elfa Ilberetha. Każdy list był pięknie ilustrowany i w takiej też formie wydano ten
zbiorek.
(„Listy od Świętego Mikołąja”, przeł. Magda Iwińska, Hanna i Piotr Paszkiewiczowie, 1994).
1977 „The Silmarillion”.
(„Silmarillion”, przełożyła Maria Skibniewska, 1985).
Przygotowywana już od dawna, lecz wydana dopiero po śmierci Tolkiena historia Śródziemia od jego początków.
Dla wielu czytelników miało być to rozstanie z twórczością Profesora – nie wierzyli, iż uda się uporządkować i
opublikować pozostałe materiały zgodnie z intencją ich autora. Czas jednak pokazał, że „Silmarillion” nie był pożegnaniem
ze Śródziemiem i jego legendami.
1979 „Pictures by J. R. R. Tolkien”.
Oryginalne rysunki Tolkiena, publikowane uprzednio również w formie kalendarzy w latach 1973-1979.
1980 „Unfinished Tales of Numenor and Middle-earth”.
Przygotowana – podobnie jak „Silmarillion” – przez Christophera Tolkiena publikacja materiałów z archiwum
pisarza. Opowieści Numenoru i Śródziemia zawierają komentarze edytorskie, pozwalające prześledzić proces ich
powstawania oraz zmiany, jakim one podlegały w trakcie pracy nad tekstem. Czteroczęściowy zbiór opowiada historie
trzech Er i przynosi wiadomości o Druedainach, Czarodziejach i Palantirach. Wśród opowieści: opisanie Numenoru i jego
władców, historia Galadrieli i Celebrona, przybycia Tuora do Gondolinu i wiele innych. Oczekiwana z pewną nieufnością
książka (czy to jeszcze „ten” Tolkien?) zapowiedziała tylko bogactwo wykreowanego przez Profesora świata. To
paradoksalne, ale wszystkie wydane do tej pory książki o Śródziemiu należało jakby przeczytać „na nowo”. Świat fanów,
przyzwyczajonych już do jakiejś ustabilizowanej wizji Śródziemia i jego opowieści, przeżył swoiste trzęsienie ziemi.
Dopiero teraz okazało się, że nie wystarczy „kochać Tolkiena” – trzeba również zdobyć się na odwagę i zacząć b a d a ć
jego teksty. Ci, którzy podjęli takie ryzyko, weszli na drogę zupełnie nowej przygody. Pamiętajmy, że edytor tekstu –
Christopher Tolkien – zachował całą „surowość” ojcowskich notatek. Nie są więc one wygładzone i sporo w nich
przeróżnych „chropowatości”, od których wolny był „Silmarillion” i „Władca”.
(„Niedokończone opowieści Śródziemia i Numenoru”, przeł. Paulina Braiter, Agnieszka Sylwanowicz, 1994).
1981 „The Letters of J. R. R. Tolkien”.
Wybór listów Profesora – wśród adresatów między innymi Wystan Hugh Auden (wybitny poeta i dramaturg
angielski) i oczywiście – Clive Staples Lewis.
1982 „Mr Bliss”.
Napisana jeszcze przed drugą wojną światową historia Mr Blissa i jego samochodu wyraźnie jest inspirowana
motoryzacyjnymi doświadczeniami Tolkiena. Pełna subtelnej ironii opowiastka czekała jednak długo na publikację.
Powód? Tolkien opatrzył ją całą masą przepięknych kolorowych ilustracji i przedwojenni edytorzy niezbyt umieli sobie z
tym poradzić.
(Polski przekład Aleksandry Wieruckiej ukazał się nakładem Śląskiego Klubu Fantastyki w 1993).
1983 „The Book of Lost Tales”, I.
1984 „The Book of Lost Tales”, II.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
12 / 31
Dwie księgi „Zagubionych opowieści” rozpoczynają wielotomowy cykl „Historii Śródziemia”, kolejnego
edytorskiego przedsięwzięcia Christophera Tolkiena. Pierwsza z nich to „prehistoria” Tolkienowskiej mitologii (jeżeli
można tak powiedzieć). Zawarte są tu najwcześniejsze teksty pisarza, jeszcze z okresu pierwszej wojny światowej (to
zapowiedź późniejszego „Silmarillionu”), a także poetyckie – publikowane lub nie – opowieści z początków działalności
literackiej Tolkiena. Książka druga przynosi teksty późniejsze (z początków kariery uniwersyteckiej) i jednocześnie mniej
tu „kosmografii”, a więcej spraw „ziemskich” – historii elfów i ludzi. Edycją tych tomów Christopher chyba przekonał
najbardziej grymaśnych czytelników, że potrafi być uczciwym i wiernym edytorem tekstów ojca.
(„Księga zaginionych opowieści”, przeł. Magda Pietrzak-Merta, 1995).
1985 „The Lays of Beleriand”.
Pieśni – a może lepiej: śpiewy – Beleriandu. Poematy ukazujące dzieje wykreowanego przez Tolkiena świata
poprzez pryzmat poetyckiej twórczości zamieszkujących ten świat istot. Trzeci tom „Historii Śródziemia”, obejmuje teksty
pisane głównie w okresie międzywojennym.
1986 „The Shaping of Middle-earth: The Quenta, The Ambarkanta and The Annals together with the earliest
Silmarillion and the first Map”.
Czwarty tom opisuje powstanie Śródziemia. Zebrane są tu teksty napisane przed opublikowaniem „Hobbita”.
Dojrzewanie kreowanej przez Tolkiena mitologii jest tu wyraźnie widoczne.
1987 „The Lost Road and other writings, Language nad Legend before The Lord of the Rings”.
Piąty tom zamyka zbiór tekstów napisanych przed „Władcą Pierścieni”. Tak więc pięć pierwszych woluminów
zawierało to wszystko, co wiązało się z wczesnymi szkicami „Silmarillionu”, prezentowało pierwociny mitologii
Śródziemia, opowieści i poematy, a także nie ukończone próby kreowania innych legend.
1988 „The Return of the Shadow, The History of The Lord of the Rings”, I.
Szósty tom „Historii Śródziemia”, a jednocześnie pierwszy tom „Historii Władcy Pierścieni”.
Szkice i różne wersje „Władcy” od urodzinowego przyjęcia Bilba do kopalń Morii.
Frodo jeszcze nazywa się Bingo i nie wszystko wygląda tak, jak w ostatecznej wersji. I to jest bardzo ciekawe!
Takie podpatrywanie przez ramię, jak powstają opowieści, które już znamy w wersji ostatecznej.
„Mythopoeia” (w nowej edycji „Tree and Leaf”, połączona z tekstem o baśniach i opowieścią o Niggle’u).
Zrodzony jeszcze w latach trzydziestych z rozmów z Lewisem i jemu dedykowany poemat wreszcie doczekał się publikacji
w całości (około półtorej setki linijek!). Bardzo głębokie i jednocześnie bardzo osobiste wyznanie wiary Tolkiena w
„prawdziwość mitu”. Każdy może się przekonać, jak trudne to zadanie dla tłumacza!
(„Mythopoeia”, przeł. Marek Obarski w: J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść oraz Mythopoeia...”,
1994; także Jakub Z. Lichański, „Gnosis” nr 7, maj 1995.
1989 „The Treason of Isengard, The History of The Lord of the Rings”, II.
Kolejny tom „Historii Śródziemia” i dalsze wersje „Władcy”. Różne wersje nie tylko tekstu – także map, którymi
posługiwał się pisarz podczas relacjonowania wydarzeń historii Pierścienia.
1990 „Bilbo’s Last Song”.
Tym razem w postaci niewielkiej książeczki, znowu pięknie zilustrowanej przez Paulinę Baynes.
„The War of the Ring”, The History of The Lord of the Rings”, III.
Kontynuacja – lecz jeszcze nie finał – historii „Władcy Pierścieni”. Od bitwy w Helmowym Jarze do bitwy u
Czarnej Bramy, a także – do uwolnienia Froda w Kirith Ungol.
Wiele zmian i wahań co do sensowności tych zmian – pojawiają się i znikają bohaterowie, zmieniają się ich
charaktery i imiona. Mapy i ilustracje, ciekawe komentarze wydawcy, chociaż już jakby wyczuwalny pośpiech, żeby
zdążyć z ukończeniem całości.
1992 „Sauron Defeated: The History of The Lord of the Rings”, IV.
Dziewiąty już tom „Historii Śródziemia”, zawiera finałowe partie „Władcy”, a także inne materiały.
1993 „Morgoth’s Ring: The Later Silmarillion, Part One: The Legends of Aman”.
Dziesiąty tom, zapowiadany jakoby ostatni. Powraca się tutaj do głównych wątków opowieści. Sporo ciekawych
informacji.
„Poems by J. R. R. Tolkien” , trzy miniaturowe tomy znanych już wierszy, z ilustracjami autora.
„Poems from The Lord of Rings”
(“Władca Pierścieni – Wiersze”, przeł. Tadeusz Olszański, 1998).
„The War of Jewels: The Later Silmarillion, Part Two: The Legends of Beleriand” Tom jedenasty... Wiele uwag m.
in na temat języków – ale w sumie mniej nowości.
“The Peoples of Middle-earth”.
Definitywnie ostatni, dwunasty tom z cyklu “Historia Śródziemia”. Mięzy innymi ewolucja „Prologu” i
„Dodatków” a także - esej o reinkarnacji Glorfindela oraz – jedyny istniejący fragment... kontynuacji „Władcy” — „Nowy
Cień”.
Uznanie dla pracy Christophera Tolkiena wydawało się rosnąć wraz z pojawianiem się kolejnych tomów „Historii
Śródziemia”. Okazał się fachowym i lojalnym edytorem spuścizny ojca. Jednocześnie spełniło się marzenie pisarza – syn
stał się spadkobiercą jego idei. Powstał zbiór tekstów zachowujących wszystkie cechy „prawdziwych” mitologii: są tu
różne wersje tych samych historii, są tu odwołania do tekstów "zagubionych", do opowieści, których nikt nie zanotował i
pozostało po nich tylko niejasne wspomnienie. Niektóre wersje są ze sobą zgodne, niektóre sprzeczne. Zachowała się też
jakby autentyczna „chropowatość” i „niegotowość” tych opowieści, urok historii tworzonych w różnych czasach, w
różnych miejscach i przez różnych narratorów. Nie ma tu tego, co zdaniem Tolkiena było największym grzechem Ryszarda
Wagnera – ujednolicenia tych opowieści według kryteriów przyjętych przez jednego autora. Myślę, iż najbardziej
spodobałoby się Tolkienowi, gdyby czas usunął jego własne nazwisko z okładek opublikowanych dotychczas książek, a
zawarte w nich opowieści rozeszły się po świecie jako historie anonimowych autorów, stworzone gdzieś, kiedyś, przez nie
wiadomo kogo...
„Roverandom”, Harper Collins Publishers Ltd., London.
Odrzucana przez wydawców i wreszcie przypomniana – opowieść o piesku zamienionym w zabawkę.
(„Łazikanty”, przeł. Paulina Braiter, 1998).
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
13 / 31
Ten przegląd książek Tolkiena byłby niekompletny, gdybyśmy pominęli tutaj dwie cenne pozycje fonograficzne.
To przecież zgodne z ideą Tolkiena – jego pieśni, jego opowieści powinny być przekazywane w bezpośrednim kontakcie
narrator – słuchacze... Dokładnie tak, jak to było bardzo, bardzo dawno temu, w czasach opisanych przez Profesora.
W 1967 roku, równocześnie z publikacją śpiewnika „The Road Goes Ever On: A Song Cycle”, firma „Caedmon
Records” wydała płytę „Poems and Songs Of Middle Earth” (TC 1231). Obok śpiewającego Williama Elvina (cóż to za
wspaniałe, „tolkienowskie” nazwisko!) pojawił się tu i sam Profesor, czytający niektóre ze swych wierszy. W 1975 roku ta
sama firma opublikowała podwójny album płytowy (TC 1477-1478), przedstawiający archiwalne (z 1952 roku) nagrania
Tolkiena czytającego (a także śpiewającego!) fragmenty „Hobbita” i „Władcy Pierścieni”. W 1968 roku telewizja BBC
przygotowała dokument filmowy „Tolkien in Oxford”. Pisarz zachowywał się przed kamerą bardzo swobodnie, a sam efekt
ekranowy ocenił dość łagodnie. Dziś znamy jeszcze inne filmowe dokumenty, wykorzystujące niekiedy te same materiały
archiwalne – chociażby „J. R. R. Tolkien – A Study of John Ronal Reuel Tolkien” Dereka Baileya (110 minut!) czy
emitowane w polskiej wersji językowej w naszej telewizji – „J. R. R. Tolkien – Portret pisarza” tego samego reżysera
(krótsza, 60 minutowa wersja) i „John Ronald Reuel Tolkien – Gra wyobraźni” Juliana Birketta ( ok. 50 minut).
Może ktoś zapytać – no dobrze, książki, nagrania... tylko gdzie to wszystko znaleźć?
Prawie wszystkie materiały wyżej wymienione krążą po kraju wśród fanów Tolkiena i nie jest tak trudno trafić na
odbitkę kserograficzną najnowszej edycji „Historii Śródziemia”.
Trzeba tylko trochę szczęścia podczas poszukiwań. Można także skorzystać z pomocy wyspecjalizowanych
wydawnictw i księgarń, które chętnie – choć nie bezinteresownie – dostarczą nam potrzebnej informacji i pomogą w
zakupie wymarzonej książki lub jakiegoś „zwariowanego” tolkienowskiego drobiazgu.
Czasem lepiej ,,z Europy” przywieźć sobie jedną książkę Tolkiena niż kolejną parę dżinsów. Zanim to jednak
nastąpi – poszukajmy wspólnie... klucza do Śródziemia.
3. W poszukiwaniu klucza do Śródziemia
Na początku było s ł o w o... Tak też można patrzeć na Tolkienowski fenomen tworzenia literackiej
rzeczywistości.
I Na początku było słowo, język, zabawa w wymyślanie nowych wyrazów, budowanie z nich nowych języków,
które mogłyby służyć do układania niezwykłych opowieści. Zaczęło się rzeczywiście od zabaw z przyjaciółmi, od
„prywatnych” tajemnych języków i słów, od układania trudnych do rozszyfrowania przez postronnych wierszyków,
wymyślanych podczas zabaw z kuzynkami – Mary i Marjorie. Opowiadając później o tych próbach, Tolkien podkreśli, iż
taka językowa twórczość nie jest niczym niezwykłym u małego człowieka. Jest to naturalny sposób poznawania przez
dzieci otaczającego je świata – „nienaturalnym” mógłby tu być dopiero brak takiej językowej aktywności. Oczywiście, nie
u każdego dziecka działalność ta przybierze formy bardziej skomplikowane, nie każde też dziecko takie filologiczne
zainteresowania przeniesie poza barierę wieku młodzieńczego i uczyni z nich – jak Tolkien – sens i cel swego dorosłego
życia.
Tych „własnych” języków było w biografii pisarza sporo. Uniwersyteckie zainteresowania Tolkiena – najpierw
studenckie, a potem już profesorskie – skupiały się właśnie na tym terenie. Tolkien – językoznawca, badacz
staroangielskich tekstów... Języki stare, języki wymarłe i nowe, wymyślone według wszelkich naukowych zasad. Tu gdzieś
pojawi się quenya, pojawi się sindarin, pojawią się próby rekonstrukcji form wcześniejszych, pośrednich, zmierzających do
odtworzenia języków najstarszych, prajęzyków. Pojawią się też zapiski w tych nowych językach, teksty trudne do
odczytania, odwołujące się do graficznych eksperymentów (Tolkien od dziecka, najprawdopodobniej pod wpływem matki,
bardzo interesował się kaligrafią), zmieniające swe reguły już w czasie powstawania, tak że nawet sam autor miewał potem
kłopoty z rozszyfrowaniem niektórych wcześniejszych notatek.
Z czasem materia językowa rozrosła się, okrzepła, a język i słowa zaczęły się domagać obecności tych, którzy się
nimi posługiwali. I Tolkien o d k r y ł – niektórzy twierdzą, że po prostu... wymyślił – istoty posługujące się tymi językami,
odkrył i w najdrobniejszych niemal szczegółach opisał również świat, który zamieszkiwały. Opisał także dzieje tego świata,
a uczynił to w sposób tak spójny, tak konsekwentny, iż czytelnikowi wydawało się naturalne, że kreator tego świata musi
znać odpowiedzi na wszystkie zgłaszane przez czytelników pytania. Domagano się więc w listach informacji o szczegółach
ekonomicznego bytowania opisywanych społeczności, pytano o dokładne opisy flory Śródziemia, o detale uzbrojenia i tak
dalej, i tak dalej.
Od słowa, języka do posługujących się nimi istot, do ich świata (a właściwie do naszego – bo Śródziemie to nasza
Ziemia, tylko w bardzo odległej przeszłości, a może... przyszłości?), z całą historią, kosmogonią, geografią i Bóg wie czym
jeszcze. A stąd już tylko krok do książek ujawniających czytelnikom niektóre z tajemnic tak wykreowanego świata – do
„Hobbita”, „Władcy Pierścieni”, „Silmarillionu”, „Unfinished Tales” lub opowieści składających się na „Historię
Śródziemia”. Nie musimy znać wszystkich tajemnic stworzonych przez Tolkiena rzeczywistości – bo czy znamy wszystkie
tajniki światów, o których mówią nam powstałe tam i zachowane do naszych czasów mity starożytnej Grecji, podania
Dalekiego Wschodu, arabskie baśnie? Tolkien okazuje się najlepszym „opowiadaczem” historii wykreowanych przez siebie
światów. Żadna z powstałych później prób innych autorów nie dorównuje już wizji Tolkienowskiej. A naśladowców,
kontynuatorów czy wręcz plagiatorów znalazło się potem wielu i wydawać by się mogło, iż następcom powinno być
łatwiej; wszystko zastają gotowe, przygotowane, cała droga od słowa do „realnego” świata uporządkowana, przebyta...
* * *
Na początku było słowo... Słowo-pieśń, towarzyszące samotnemu Jedynemu, a potem łączące Go z tymi, którzy
poczęli się z Jego myśli, z Jego pieśni, z Jego słowa. Ze słowapieśni powstał bowiem cały świat i trwa, istnieje tylko
poprzez słowa-pieśni – zdaje się uczyć nas Tolkien. Dobro i zło są tematami tej Wielkiej Pieśni, Wielkiej Muzyki. Nic nie
może istnieć poza nią – i nic nie może istnieć bez niej. To, co jest mitem, to, co jest historią, to co jest przeżywaną przez
nas codziennością – to wszystko jest jedynie pieśnią. Pieśnią Jedynego, w której jednak i my także mamy swój udział.
Wielki badacz tekstów starej Anglii dotarł do takiej prawdy i tak przedstawił ją w „Silmarillionie”.
* * *
Na początku było słowo-pieśń. Pieśń trwa i my trwamy w niej. Powiernicy Pierścienia dążą ku swemu
przeznaczeniu, przechodząc z pieśni do pieśni. Uważny czytelnik polskiego tłumaczenia dostrzeże, iż poszczególne pieśni
o ich przygodach różnią się nieco materią słowa. Inaczej mówi się o przygotowaniach do wielkiej wyprawy, inaczej, innym
językiem, wykreowany jest świat Toma Bombadila, innym – świat dumnej i tragicznej Eowiny.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
14 / 31
Za progiem, za każdym zakrętem drogi („A droga wiedzie w przód i w przód” – śpiewają hobbici) pojawia się
nowa pieśń, nowa historia, nowa przygoda. Ci, którzy dotrą do angielskiego „przekładu” (książka Tolkiena jest tylko
angielskim „przekładem” którejś tam kopii „Czerwonej Księgi” hobbitów) i zadadzą sobie trochę trudu, porównując
stylistykę poszczególnych części ze stylistyką staroangielskich eposów, odkryją, iż związki te są tam wyraźniejsze.
Poszczególne przygody opowiadane są jakby w innych konwencjach językowych, podobnych do tych, jakie towarzyszyły
powstawaniu starych pieśni, badanych, opisywanych i tłumaczonych przez Tolkiena-językoznawcę, Tolkiena-edytora.
Bohaterowie „Pierścienia” wędrują więc poprzez pieśni i sami też są pieśnią. Napotykający ich ludzie dziwią się,
że stare pieśni żyją nadal i są wśród nich.
Bilbo i Frodo piszą Księgę, zapisują pieśń. Wszyscy bohaterowie mają świadomość tego, iż historia toczy się po
to, aby pieśń się wypełniła. Ich postępowaniem kieruje przeświadczenie, że pieśń osądzi wszystko: i dobre, i złe, że każdy
uczynek pozostanie w pieśni na zawsze. „Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta...” i „Pieśń ujdzie cało...” — skąd my to
znamy?
* * *
To uwikłanie Tolkienowskiego świata w słowo okazuje się szczególnie widoczne tam, gdzie słowo ma być
zastąpione lub dopełnione obrazem. Już pierwszy recenzent, dziesięcioletni Rayner Unwin (syn wydawcy) zauważył, że
„Hobbit” nie wymaga żadnych ilustracji, a wystarczającym dodatkiem graficznym mogą być same mapy. Ilustrowano
książki Tolkiena wielokrotnie, on sam też przygotował serię rysunków, ozdabiano obrazkami kalendarze, periodyki i co się
okazało – nawet najlepsza ilustracja jest wielce ułomna wobec Tolkienowskiego słowa. A jak dosadna – i to w sposób
rozczarowujący – jest pierwsza filmowa wersja „Władcy Pierścieni”! I jakże chętnie sięgamy po sam tekst, żeby za każdym
razem inny i za każdym razem przecież ten sam Tolkienowski świat otworzył się przed nami na nowo.
To uzależnienie świata od słowa, od w ł a ś c i w e g o słowa, ujawniają wszelkiego rodzaju gry komputerowe,
odwołujące się do opowieści ze Śródziemia. Nie wystarczy dobrze znać książkę, nie wystarczy znać równie dobrze język
oryginału. Trzeba znać na dodatek te słowa, które oswoją komputerowy świat i ułagodzą komputerową opatrzność.
Małe literki pod wyjątkowo nieatrakcyjnymi rysuneczkami ponaglają: pośpiesz się – pośpiesz się – o co pytasz?
nie znam tego słowa! – chcesz pomocy? – pośpiesz się – czas ucieka – czas ucieka – czas ucieka... Przegrałeś, nie znałeś
słowa-klucza.
Tolkienowskie historie są baśnią. Baśnią bez jakichkolwiek dodatkowych określeń. Są baśnią bliską mitom, i
baśnią wymyśloną, zrekonstruowanym a zagubionym ogniwem między mitami a baśniami ludowymi. Tolkien łączy pojęcie
baśni z pojęciem chrześcijaństwa.
Mit jest pogański, baśń jest naznaczona wiarą. Mit jest tragiczny, ale obojętnym spojrzeniem ogarnia ludzkie
dramaty. Baśń pochyla się nad każdą istotą ze słowami pociechy, jest dobrą nowiną i jak ewangelia przynosi obietnicę
ostatecznego zwycięstwa Dobra. W micie dopiero zarysowuje się granica pomiędzy tym, co święte, i tym, co skalane.
W baśni obie te sfery już dawno są wyraźnie rozgraniczone, na obrzeżach każdej z nich pojawiają się magiczni
pośrednicy, pomocnicy, zdegradowana i sprofesjonalizowana (tak, tak!) emanacja tego, co święte, i tego, co równie boskie i
święte, ale jakby ze znakiem przeciwnym. Dobrzy przedstawiciele Jedynego to jego wysłannicy, namiestnicy. Tak właśnie
przedstawia się Gandalf; jego pobyt w Śródziemiu ma wyraźny charakter służbowej misji, „delegacji”. Po przeciwnej
stronie – cała rzesza profesjonalistów „od zła”: wysłannicy Nieprzyjaciela, zwabieni i zbałamuceni przez niego najemnicy.
Oba bieguny świętości – u początków wszystkiego stanowiące jedność – toczą walkę poprzez swoich pośredników. Między
nimi elfy, ludzie, hobbici, istoty wolne, które mogą stać się sprzymierzeńcami każdej ze stron. Mogą wybrać, a w efekcie –
wygrać lub przegrać. Chociaż i wygrana, i przegrana nie są tu jednoznaczne. Wygrana i nagroda Froda są gorzkie i bolesne,
przegrana, klęska Golluma zawiera w sobie też i ziarno odkupienia, a z pewnością niesie wiele niedopowiedzeń i
niejasności. Największy dar Jedynego dla ludzi — śmierć, skażony został przez Nieprzyjaciela strachem i nie j przynosi
nikomu ukojenia.
Baśń Tolkienowska jest jednak tylko odbiciem mitu, który także został przez Tolkiena wykreowany, a
przynajmniej w jakiś, chociażby cząstkowy sposób opisany w „Silmarillionie” (nie wspominając już o kolejnych edycjach
materiałów archiwalnych). Powinniśmy raczej powiedzieć, iż tekst ten jest mitopodobny, że nie mamy tu do czynienia z
„prawdziwym” mitem, a jedynie ze zjawiskiem charakteryzującym się podobieństwem do mitu, z jego imitacją,
naśladownictwem. Nasza nieufność jest uzasadniona — opowieści te powstawały niemal na naszych oczach, znamy tego,
kto był ich autorem, zachowały się zdjęcia pisarza, a nagrania przechowują jego głos. „Dawny” mit natomiast dotarł do nas
w swej anonimowej, bezosobowej powadze, był jakby zapisem „głosu z nieba”. Ale kto wie, może te „pierwsze przekazy
odwiecznej historii” również miały swojego konkretnego autora, może i na niego współcześni spoglądali równie nieufnie?
Może tak jak i my, byli zupełnie nieświadomi, iż dane jest im dobrodziejstwo bycia obecnym przy narodzinach nowego s ł
o w a?
Z pewnością najczęściej czytamy Tolkiena bez obarczania swej świadomości jakimiś dodatkowymi,
pozatekstowymi wiadomościami. Po prostu zanurzamy się w Tolkienowskich opowieściach i nie interesuje nas ani
roztrząsanie ich stosunku do tak zwanej obiektywnej rzeczywistości, ani problem zależności czy niezależności tych
opowieści od innych, napisanych, stworzonych gdzieś indziej i przez kogo innego. Nie interesuje nas sprawa nazywania
takim czy innym terminem zjawisk, które poznajemy, nie interesuje nas analiza stanów, jakie przeżywamy, ani
mechanizmów, które nami zaczynają władać. Po prostu – czytamy i wydaje się nam, że rozumienie tekstu „odbywa się”
niejako automatycznie, a analizowanie go, doszukiwanie się nowych sensów, wzbogacanie znaczeń poprzez dodatkowe,
pozatekstowe poszukiwania jest zbędne, niepotrzebne, niezgodne z założeniami autora. Można czytać i tak, i tak — zależy
to przecież wyłącznie od potrzeb i postawy tego, kto bierze książkę do ręki. A jednak... a jednak takie dodatkowe
poszukiwania – błędne czy słuszne - są potrzebne i nie niszczą ani naszej miłości do tekstu, ani naszego szacunku dla jego
twórcy.
* * *
Czym jest mit? Nie udało się do tej pory ustalić jednego i ostatecznego stanowiska. I dobrze – w chwili, kiedy nie
ma takiej jedynie słusznej definicji, otwiera się przed nami wiele dróg. „Źródło tryska spod każdych drzwi, a każda ścieżka
stanowi jego dopływ” – pouczał Bilbo małego Froda. Może i nam uda się w wielości ścieżek dopatrzyć się jednego szlaku i
dotrzeć bezpiecznie chociażby do pierwszego skrzyżowania.
Można używać określenia „mit”, mówiąc o jakiejś specjalnej r z e c z y w i s t o ś c i.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
15 / 31
Może to być ta rzeczywistość, która zaistniała u początków wszystkiego, ta, w której wszystko było p i e r w s z e,
jedyne. Rzeczywistość mityczna to ta, po której następuje już tylko historia, a ta z kolei, na naszych oczach, powoli rozwija
się z otaczającej nas teraźniejszości.
Nasz dostęp do tak rozumianego mitu jest prawie niemożliwy – niemożliwe jest bowiem odwrócenie biegu czasu,
niemożliwe jest dotarcie do źródeł minionego. Być może jednak i w dostępnej nam rzeczywistości istnieją takie zjawiska,
takie elementy, które ktoś, kiedyś, w jakiejś niesłychanie odległej przyszłości uzna za mit, za rzeczywistość, która pojawiła
się u samego początku. U i c h początku...
Można też mówić o micie jako o rzeczywistości w i e c z n e j, istniejącej nieustannie, niezmiennej; trwałej, takiej
samej u początków wszystkiego, jak i teraz. Ta rzeczywistość to mit stale odnawiający się, zamknięty w kolistym czasie, w
czasie powtórzeń i powrotów.
Wszystko już było – mówimy – wszystko się powtarza, narodziny, śmierć to tylko efekt obrotu wiecznego koła
czasu. Z tak rozumianym mitem mamy kontakt nieustannie.
Nie zawsze jednak jesteśmy świadomi, iż powtarzamy właściwie gesty święte, decydujące o trwaniu świata.
Obcowanie z rzeczywistością mityczną uświadamiamy sobie częściej wtedy, kiedy zetkniemy się z uświęconymi prawem i
tajemnicą rytuałami. Nasze uczestnictwo w nich odnawia mit, podtrzymuje jego trwałość.
Można też mówić o micie będącym rzeczywistością z a k r y t ą przed naszymi oczami w sposób szczególny. I ona
też istnieje wiecznie, trwa i odradza się, tylko my nie zdajemy sobie sprawy z jej obecności. Ta rzeczywistość żywi się
bowiem naszą podświadomością, a jednocześnie to nasza podświadomość może egzystować tylko dzięki niej. Ten zakryty,
wieczny świat tajemnic niekiedy ujawnia się; w snach, w majaczeniach, w stanach silnych emocji, pod wpływem muzyki,
magii czy narkotyków otwiera się przed nami coś, czego nie potrafimy ani dokładnie opisać, ani zrozumieć.
Czy to jedyne sposoby nazywania mitu? Nie – powinniśmy też mówić o micie jako o pewnej n a r r a c j i,
pewnym opowiadaniu o jednej z wymienionych już rzeczywistości. I tak mit-narracja o rzeczywistości istniejącej u
początków wszystkiego przybierze formę mitu-kosmogonii (opowieści o powstaniu wszechświata), mitu-teogonii
(opowieści o pojawieniu się bogów) itp. Mit-narracja o rzeczywistości wiecznej da się odszukać w zapisach i objaśnieniach
obrzędów, w tekstach świętych ksiąg, w formułach zaklęć. Mitnarracja o rzeczywistości podświadomej, zakrytej,
przybierze formę naszego snu, wizji, ujawni się w namalowanym podczas ekstatycznego stanu obrazie, w stworzonym w
natchnieniu utworze muzycznym, w automatycznym zapisie tekstu.
Czy to już wszystkie możliwości? Nie – każda z tych narracji może teraz z kolei stać się podstawą do stworzenia
nowej rzeczywistości, która może być wizją, r e k o n s t r u k c j ą tego, co było przedmiotem narracji. I tak nowa
rzeczywistość-mit uobecni się w powstających tekstach literackich, w obrazach filmowych, w muzyce, plastyce, w
różnych, bardzo różnych formach. A czy jest - zapyta ktoś – jakiś konkretny przykład na, powiedzmy, mit-rzeczywistość,
będący rekonstrukcją narracji o takiej utajonej, podświadomej rzeczywistości? Tak – proszę bardzo – chociażby
niezmiernie interesująca książka Carla Gustava Junga „Nowoczesny mit – o rzeczach widywanych na niebie”. A co z tego
dla kręgu czytelników Tolkiena? Ot, chociażby świadomość bogactwa kluczy, które mogą być zastosowane przy lekturze
„Władcy”, „Silmarillionu” czy też... biograficznej książki Carpentera o pisarzu.
Mit organizuje sposób widzenia świata i decyduje też o tym, czy taki właśnie obraz uznamy za prawdziwy, czy
uwierzymy także w taki sposób patrzenia na świat. Mit pozwala nam na psychologiczną akceptację świata nawet wtedy,
gdy akceptacja logiczna jest dla nas nie do przyjęcia.
Mogą być dwa źródła mitów, obojętnie jak rozumianych: czy to jako swoiste rzeczywistości, czy jako narracje o
nich, czy też dające się z tych ostatnich wyprowadzić rekonstrukcje.
Źródło pierwsze funkcjonuje w postrzeganej przez nas rzeczywistości. To realny świat dostarcza nam – lub
dostarczał naszym poprzednikom – elementów do tworzenia mitów, a zwłaszcza do kreowania postaci mitycznych
bohaterów. Mityczni herosi są więc swoistą, przeredagowaną niejako, wizją realnie żyjących kiedyś postaci. Przetworzeni,
ubóstwieni, często kryjący pod jednym imieniem cechy wielu różnych osób, zostali przeniesieni do naszej pamięci jako ci,
którzy są dla nas ważni, gdyż reprezentują to, co stanowi i o naszej tożsamości., i o naszej odrębności.
Drugim źródłem mitu jest wspomniana już sfera podświadomości. To w niej kryją się pewne formy stałe,
organizujące ją, będące jednocześnie efektem, wynikiem działań popędów, zbiorowych i jednostkowych doświadczeń itp.
Jung nazywa je a r c h e t y p a m i, ale niezbyt dokładnie wyjaśnia i ich pochodzenie, i mechanizmy ich działania. Chyba
istotą archetypu jest właśnie to, iż nie może być nazwany, a poznać go można jedynie pośrednio: poprzez symbol, obraz
archetypowy. Bohaterowie mitu z kolei są jakby personifikacją tych archetypowych obrazów – stąd i częste ich
podobieństwo do siebie i podobieństwo losów, funkcji, jakie im w opowieści zostały przypisane. Wspólna wszystkim sfera
podświadomości pozwala nam wyjaśnić w mitach odległych ludów obecność tych samych postaci: Matki-Ziemi, Ojca,
Herosa, Nieprzyjaciela, Wiecznej Kobiecości i tak dalej.
Z tak wykreowanymi postaciami możemy się spotkać i u Tolkiena. Łatwiej jednak – o paradoksie! – postronnemu
czytelnikowi odnaleźć w tych tekstach ślady uniwersalistycznego, „psychoanalitycznego” widzenia mitu. Po prostu –
„materiał porównawczy”, „klucz” ma się tutaj jakby w zasięgu ręki. To drugie źródło (a właściwie pierwsze, bo w takiej
kolejności je wymieniłem), źródło historyczne czy „umownie historyczne” – wymaga dobrej znajomości wielu
dodatkowych spraw. Tu musielibyśmy się odwołać do mitów, które były Tolkienowi znane, którym chciał dorównać, z
którymi prowadził niejako dialog (czasami przekorny). Wiemy, że jego ambicją było obdarowanie Brytyjczyków i c h
mitologią, zdolną do współzawodniczenia z mitologiami śródziemnomorskimi czy wschodnimi.
Potrzebna nam tu będzie także wiedza o życiu pisarza. On sam zarzekał się, iż klucz biograficzny jest do analizy
tekstów literackich najmniej odpowiedni, ale...
Tolkienowskie opowieści odwołują się w różny sposób do wielu takich „pomocniczych” materiałów, które
odpowiednio i twórczo zasymilowane dają w efekcie ów trudny do podrobienia świat Śródziemia.
Jedną z grup tych „pomocniczych materiałów” stanowią autentyczne mity lub też „prawie” autentyczne, gdyż
zrekonstruowane pieczołowicie przez Tolkiena podczas jego prac nad edycjami różnych starych tekstów. Geograficzna i
historyczna rozpiętość jest tu zaskakująca — od Brytanii po Daleki Wschód. Wnikliwi tolkienolodzy odnajdują wśród tych
inspiracji mity celtyckie, walijskie, perskie, widoczne są wpływy hebrajskie, skandynawskie, germańskie. Wylicza się tych
źródeł sporo. Nie jest to grupa jednorodna. Będą tu – nazwijmy je tak – mity autentyki, a także ich opracowania w postaci
sag, pieśni i opowieści z okresów juź nam bliższych. Kłania się nam tu Biblia, Kalewala i Legendy Okrągłego Stołu,
Baśnie z Tysiąca i Jednej Nocy, islandzkie Eddy, Pieśni o Nibelungach i Volsungach, anonimowa epika staroangielska –
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
16 / 31
Beowulf, Poemat o Perle, antyczno-celtycki Sir Orfeo, a także – już z ujawnionym autorstwem – „Chrystus” Cynewulfa i
„Raj utracony” Miltona. Parantele są tak rozliczne, iż można zwątpić w oryginalność Tolkiena. Notoryczny plagiator? Otóż
nie – dopiero takie bogactwo pokrewieństw ujawnia nam oryginalność pisarza, jego umiejętność współkreowania mitu,
tworzenia świata, który z dużym powodzeniem może konkurować z tymi, które stworzyli autorzy tamtych opowieści.
Niektórzy twierdzą, że Tolkienowski świat może również konkurować z tym, który nas otacza i że być może Talkien
przewyższył Stwórcę w skrupulatnym, akademickim, solidnym przygotowaniu się do samego aktu kreacji... Nie wnikajmy
w te „heretyckie” rozważania.
Dodajmy tylko, iż pojęcie subkreacji jest podstawą Tolkienowskiej koncepcji baśni. Subkreator – partner wobec
innych twórców, nawet wobec samego Pana Boga...
Drugą grupę inspiracji stanowić mogą teksty literackie innych autorów i to takie teksty, które są jakby własną i
skończoną interpretacją istniejących już mitów czy baśni lub też tylko pewną próbą przystosowania ich do możliwości
odbioru młodego czytelnika.
Tolkien niekiedy krytycznie oceniał takie próby – nie lubił baśni Andersena, nie akceptował mitologizacji w
narnijskich książkach Lewisa. Do głośnych „germańskich” mitologii Wagnera miał stosunek chłodny – jeszcze w swoich
studenckich wystąpieniach zarzucał mu, iż ujednoznacznił i spłycił przetworzone przez siebie mity, odebrał im pewną
chropawość, która świadczyła o ich archaicznej genezie. Nie akceptował też faktu, że wyeksponowano tu nazbyt miłość i
nadano jej cechy – zarówno twórcze jak i destrukcyjne – ponadludzkie.
Cenił sobie opracowania baśni dokonane przez Andrew Langa (dzisiaj ocenia się je raczej krytycznie) i
prerafaelicki książki Williama Morrisa. Krytycy jednak najczęściej wypytywali go o związki z utworami Wagnera,
zwłaszcza o podobieństwo Tolkienowskiego Pierścienia do Pierścienia Nibelunga z Wagnerowskiej tetralogii. Słynna
replika: „Oba pierścienie były okrągłe i na tym kończy się całe podobieństwo” nie zamyka jednak problemu.
Trzecia grupa to mity – czy raczej „mity” – wykreowane przez samego Tolkiena według tych reguł, które (jego
zdaniem, oczywiście) zadecydowały o powstaniu mitu czy jego młodszej siostry – baśni. O ostatecznym efekcie najlepiej
świadczy fakt, iż nastąpiło prawie idealne stopienie wątków wywodzących się z „oryginalnych” mitów z wątkami
wymyślonymi przez pisarza. I jednocześnie często wydaje się nam, że znaleźliśmy coś, co musi być własnym tworem
Tolkiena. I oto okazuje się, iż pisarz przeniósł tylko do swego świata istniejący już gdzieś motyw lub nadał swoim
bohaterom zaczerpnięte ze starych tekstów imiona.
Grupa czwarta to mity „domowe” Tolkienów, możliwe do rozszyfrowania dopiero dzięki znajomości szczegółów z
życia pisarza i jego najbliższych.
Te cztery grupy nie wyczerpują całej listy. Myślę, że uważniejsi czytelnicy takich źródeł inspiracji odnajdą więcej.
Spróbujmy teraz przymierzyć poczynione do tej pory uwagi do Tolkienowskich opowieści o Śródziemiu.
* * *
Z pewnością wszyscy pamiętamy, jak wielką wagę przywiązują bohaterowie „Władcy Pierścieni” – zwłaszcza ci
„wtajemniczeni” – do istnienia Szarej Przystani i do statków, które wypływają z niej i unoszą wybranych do dalekiego
Valinoru. Krzysztof Sokołowski
słusznie dopatruje się tu związków z mitem Charona i rzeki Lety. Myślę, że dobry
tolkienolog-językoznawca mógłby się pokusić o przebadanie związków pomiędzy imionami obu przewoźników: Charona i
Cirdana. Jest jednak – moim zdaniem bliższe intencjom Tolkiena – i inne wytłumaczenie obecności Szarej Przystani w
Śródziemiu. W wierzeniach dawnych Celtów raj – a więc prędzej Tolkienowski Valinor niż grecki Hades – mieścił się na
wyspie (lub wyspach) na zachodnim oceanie. Kraina Zmarłych, Kraina Szczęśliwości – różnie ją nazywano – oczekiwała
na tych, którzy udawali się na zachód w rytualnych łodziach. Być może przypomnieniem takiej łodzi są zachowane złote
modele, datowane na wczesne średniowiecze i odnalezione między innymi w Irlandii. Celtowie byli przekonani, iż życie
człowieka nie kończy się z jego śmiercią – trwa nadal, przechodzi przez różne wcielenia, a ostateczne swoje przedłużenie
znajduje na dalekich wyspach.
Inny przykład takich związków: do kalendarza Celtów i do jego solarnej symboliki nawiązują kalendarze ludów
Śródziemia, a przebieg wyprawy Drużyny Pierścienia wytyczany jest również istotnymi datami (święta) takiego
celtyckiego kalendarza.
Pamiętamy również postać Toma Bombadila. Jest to dosyć dziwny jegomość, przeniesiony jakby do świata
„Władcy” z zupełnie innej opowieści i to przeniesiony ponadto w sposób wyglądający na przypadkowy. Chwilami jesteśmy
pewni, iż mógłby on pomóc naszym podróżnikom w ich walce z Nieprzyjacielem i to skuteczniej niż najsilniejsi ich
sprzymierzeńcy. Jednak ta pomoc zniszczyłaby całą opowieść, a historia nie uzyskałaby takiego wymiaru i głębi – nie
mówiąc już o tym, że trwałaby krócej. Sam Tom jest przy tym postacią raczej komiczną, dobrotliwym wesołkiem. Kiedy
jednak nasi podróżnicy pytają innych o Toma, to dowiadują się, iż jest on tym, kto chodził po tej ziemi przed wszystkimi
— a przecież „Silmarillion” o nim nie wspomina. Czyżby ktoś tu przeoczył tak ważną i potężną postać (Tom potrafi
przecież zniweczyć zły urok Pierścienia)? Aby to wyjaśnić, musimy odwołać się do „domowej” mitologii Tolkienów. Tom
Bombadil jest lalką, zabawką syna pisarza, Michaela. Los lalki bywał dosyć dramatyczny (łącznie z topieniem w WC),
jednak ona sama szybko stała się bohaterem domowych opowieści, a później – bohaterem „własnych” wierszy i książek.
Tom pojawia się więc rzeczywiście p r z e d innymi bohaterami „Władcy Pierścieni”. W tej książce jego obecność jest
jakby ukłonem w stronę domowego, znanego świata, jest on kimś, kogo obecność ma gwarantować – przynajmniej
początkowo — bezpieczeństwo podróżników i... czytelników. Można interpretować obraz oka Toma w kręgu Pierścienia
jako obraz mandali. Jednocześnie to przerażające i komiczne zarazem oko jest okiem... samego pisarza. Obecność Toma
podkreśla dystans do opisywanych przygód, Tom rozładowuje pierwszą poważną chwilę grozy (upiory Kurhanów), a
jednocześnie żegnamy się z nim tam, gdzie opowieść nabiera powagi i wykracza poza ten właśnie „komiczny i
przerażający”, rysowany grubą kreską świat dziecięcej bajki. Tom może doprowadzić tylko do tego momentu – ale pamięć
o nim pozostaje długo i pomaga i bohaterom, i czytelnikom. Tom i Złota Jagoda to jednocześnie jeden z ukrytych w
tekstach obrazów autora i jego żony. Drugi taki obraz to Beren i Lúthien – takie zresztą są ich domowe, tajemne, a nawet
„wieczne” imiona, umieszczone na nagrobkach małżonków na cmentarzu w Oxfordzie.
W dziejach Śródziemia wielokrotnie pojawia się gigantyczny potop. Również i tu źródeł tego obrazu należy
szukać na styku mitów zbiorowych (Atlantyda) i indywidualnych.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
17 / 31
22
K. Sokołowski: Fenomen Tolkiena. „Fantastyka” 1985 nr 2(29), s. 4-6.
Tolkien wspomina, iż po śmierci matki w jego snach pojawiać się zaczął obraz apokaliptycznej powodzi,
zatapiającej wszystkich i wszystko. Nazywał to „prywatnym kompleksem Atlantydy”. Przeniósł potem tę wizję do swoich
książek. Z dołączonych do tekstów map wynika, iż zatopiony ląd „odradza się” w innym miejscu Ziemi i zachowuje swoje
dawne ukształtowanie: charakterystyczne układy łańcuchów górskich, ujścia wielkich rzek, otwierające się na samotną
wyspę w zatoce itd. Jakież możliwości badań dla freudystów i nie tylko!
Groźna pajęczyca Szeloba i jej pobratymcy z Mrocznej Puszczy zawdzięczają także sporo pierwszym dziecięcym
lękom Tolkiena.
We wspomnianym już tekście Krzysztof Sokołowski trafnie rozszyfrował związki orłów z żywiołem powietrza.
Taka interpretacja posiada długą tradycję kulturową. Orzeł – lub ptak pełniący w danej kulturze podobną funkcję (np.
kondor w mitach Ameryki Południowej) – ma jakoby unosić się w swych podniebnych lotach najwyżej ze swych
skrzydlatych braci. Znajduje się więc najbliżej Boga i może bez obawy spoglądać w jego twarz (patrzeć w słońce, jak
mówią niektóre mity). Ptak ten z natury niejako staje się więc pośrednikiem pomiędzy Stwórcą i światem. Taką rolę
wyznacza w „Silmarillionie” pisarz Thorondorowi, a we „Władcy Pierścieni” – Gwaihirowi. W pierwszej opowieści orzeł
jest partnerem tych, którzy widomie ingerują w losy ziemi, wspiera ich i ostrzega, sam nawet walczy z Nieprzyjacielem.
Podobnie we „Władcy Pierścieni” – interwencja Gwaihira i jego braci staje się formą bezpośredniej interwencji Jedynego.
Gwaihir to Oko, Ucho i Ramię Opatrzności, a jego rola jest w opowieściach ważniejsza niż moglibyśmy przypuszczać.
Gwaihir pełni często funkcję tego, kto ożywia ze stanu śmierci (lub prawie śmierci) bohaterów: Gandalfa, Froda,
Sama. Pełni tu chyba taką rolę, jaką teksty liturgiczne przypisują Duchowi Świętemu. Jest ożywicielem, wskrzesicielem –
jest tchnieniem Jedynego, a nie tylko zwykłym ptakiem czy ptakiem-narzędziem Stwórcy. W graficznej interpretacji
„Adonai” Eliphasa Leviego
orzeł pojawia się w Kluczu Wielkiego Arkanu jako jeden z elementów pełni – obok lwa, byka
i człowieka (postaci o ludzkiej twarzy). Levi wykorzystał tu mistyczne wizje biblijnego proroka Ezechiela i św. Jana
Ewangelisty – ale nie tylko.
Wpisane w sześcioramienną gwiazdę złożoną z dwóch trójkątów – ciemnego i jasnego – wyobrażenia te
przywołują nam obecność czterech żywiołów: Ognia (lew), Ziemi (byk), Wody (twarz ludzka) i Powietrza (orzeł). Możemy
jednak użyć tu również klucza „astrologicznego”: Ogień połączy się z zodiakalnym Lwem, Ziemia – z zodiakalnym
Bykiem.
Pewnemu przeinterpretowaniu ulegnie obraz postaci o twarzy ludzkiej – będzie to zodiakalny Wodnik. Według
astrologów związany on jest z żywiołem Powietrza. Orzeł natomiast – a taką interpretację ukazuje Levi w Kluczu Wielkich
Tajemnic – będzie wyobrażeniem zodiakalnego Skorpiona i związany będzie z żywiołem Wody (woda i powietrze, wody
„dolne” i „górne”, rozdzielone przez Przedwiecznego w drugim dniu stworzenia).
To właśnie Skorpionowi przypisuje Leszek Weres
istnienie w ptasich „mutacjach” – w postaci Skorpiona-
Feniksa, Skorpiona-Orła i tak dalej. Wydaje się, iż „prawdziwa” natura Gwaihira jest naturą Feniksa, ptaka-wskrzesiciela,
odradzającego siebie i innych w wyniku alchemicznych przemian (podobną funkcję obrazów ptaków odkrył w Wielkiej
Improwizacji z „Dziadów” jeden z niepokornych badaczy tekstów romantycznych).
Oczywiście, stosowanie tego „astrologicznego” klucza wymaga pewnej wiedzy i wiąże się zawsze z niejakim
ryzykiem. Czy Tolkien aprobowałby takie zabiegi? Całkiem możliwe, iż badając dawne teksty mistyczne napotykał on na
konieczność rozszyfrowywania obrazów wywodzących swój rodowód z alchemii, magii czy astrologii... A teksty te, jak to
pięknie pokazał Clive Staples Lewis w „Odrzuconym obrazie”, aż roją się od takich okazji.
Przekręćmy więc jeszcze raz i my ten astrologiczny „wytrych”...
* * *
Pamiętamy, że Trzy Pierścienie elfów władały poszczególnymi żywiołami: Ogniem (Narya), Wodą (Nenya) i
Powietrzem (Vilya). Nie było jednak „wyspecjalizowanego”, a równorzędnego im, pierścienia „od Ziemi”. W układzie
astrologicznym ziemię (Ziemię) symbolizuje byk (zodiakalny Byk): Spróbujmy więc poszperać trochę wokół ziemi i
hobbitów.
Już sam Tolkien łączy nazwę hobbitów z nazwą ziemi – obok określenia niziołek (co oznaczać ma wzrost
współplemieńców Bilba i Froda) stosowane są nazwy kuduk (skrócona wersja formy kud-dukan) i hobbit (od formy
holbytla). Obie mają oznaczać mieszkańca nor, dziur w ziemi.
Idźmy dalej tym tropem – może uda się „dzieciom ziemi” przypisać cechy łączone tradycyjnie z zodiakalnym
Bykiem. Byk mógłby być rzeczywiście znakiem władającym rodzajem hobbickim. Nie znaczy to jednak, iż wszyscy
hobbici rodzili się właśnie „pod znakiem Byka”. Okazuje się, że lubiące wypić, dobrze zjeść i ceniące sobie zaciszne
mieszkania w ciepłych norkach plemię dość dobrze opasuje do podanej przez Weresa charakterystyki
Na pocieszenie Bykom – charakterystyka ta jest łagodniejsza od przytoczonej przez Annę Boczkowską (za
wydanym w Londynie XVII-wiecznym traktatem)
– może to wycieniowanie drastycznych cech w charakterystyce
spowodowane jest tym, że Weres sam jest zodiakalnym Bykiem? Byki więc bywają – w swej pozytywnej naturze –
cierpliwe, spokojne, konsekwentne, łagodne, harmonijnie współżyjące z otaczającym światem natury (dobrzy ogrodnicy!),
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
18 / 31
23
A. Kostołowski: Eliphas Levi – Mag jako artysta (w:) Interpretacja dzieła sztuki. Warszawa-Poznań 1976, s.
111-148.
24
L. Weres: O żądzach nieposkromionych, czyli rozwój w zodiakalnej fazie Skorpiona. „Nurt” 1983 nr 11(219),
s. 46-48.
25
L. Weres: O własności i posiadaniu, czyli rozwój w zodiakalnej fazie Byka. „Nurt” 1983 nr 5(213), s. 46--48;
(tegoż:) O wyższości reguł I ' czyli rozwój w zodiakalnej fazie Panny. „Nurt” 1983 nr 9(217), s. 46-48; i (tegoż:) O sztuce
partnerstwa czyli rozwój w zodiakalnej fazie Wagi. „Nurt” 1983 nr 10(218), s. 46-48. Całość w formie książkowej – L.
Weres: Homo Zodiacus. Poznań 1991.
26
A. Boczkowska: Hieronim Bosch. Astrologiczna symbolika jego dzieł. Wrocław 1977, s. 49.
zmysłowe, praktyczne i stanowcze. Wśród cech negatywnych z kolei znajdzie się upór, zaborczość, materializm, skąpstwo,
konserwatyzm i złośliwość
Przymierzmy sobie do tego wizerunku „pozytywnych” hobbitów (Frodo, Merry i Sam) i
„negatywnych” (chociażby Gollum - też hobbit!) Jakie znaki rządzą indywidualnymi losami najważniejszych dla opowieści
hobbitów?
Tolkien dość wyraźnie określa nam czas narodzin Bilba i Froda. Obchodzą oni urodziny tego samego dnia – 22
września. Jest to data ich urodzinowego przyjęcia – oni sami mogli się urodzić kilka dni wcześniej. Urodzili się w różnych
latach, to prawda, ale najprawdopodobniej w tym samym dniu roku. Tolkien pisze, iż to przypadek. Przypadek? Ejże! Tylko
„zodiakalna replika” Bilba – a taką jest Frodo – może powtórzyć konstrukcję i pomysł zarysowany tylko w „Hobbicie”, a
jednocześnie „poprawić” historię Pierścienia, skrzywioną nieco przez zachłanność Bilba, i dokończyć zaczętą przez niego
Pieśń-Księgę.
I Bilbo, i Frodo to zodiakalne Panny, urodzone tuż pod koniec panowania tego znaku, dosłownie na moment przed
wejściem Słońca w znak Wagi. Panna także jest znakiem ziemskim, choć zmiennym – Byk był znakiem ziemskim i stałym.
Być może władającemu znakiem Panny Merkuremu należy przypisać, iż ci dwaj hobbici wyruszą w świat, budząc
zdziwienie i krytyczne uwagi swoich współziomków. Bliska Waga przyda im trochę dwoistej – powietrznej – natury, a
solidna Panna zagwarantuje wykonanie trudnego zadania.
Jednocześnie jednak ujmie im emocji i pozbawi możliwości założenia własnych rodzin.
Przenosząc chęć przygód i interes społeczny (co tu ważniejsze?) nad domowe zacisze, mieć będą wielu przyjaciół,
to prawda. Będą to jednak t y l k o przyjaciele...
* * *
Tworząc precyzyjne opisy wędrówek Bilba i Froda po Śródziemiu, Tolkien celowo zwraca naszą uwagę na daty
związane z przebiegiem tych podróży-wypraw. We „Władcy Pierścieni” mechanizm ten jest szczególnie wyrazisty. Cała
przygoda zaczyna się 22 września – w dniu urodzinowego przyjęcia Bilba i Froda. Poprzedzają to wydarzenie różne
tajemnicze znaki: wizyty Gandalfa, dziwne wędrówki elfów, ludzi i zwierząt. Czarni Jeźdźcy zjawiają się w Hobbitonie 23
września – dopiero teraz bowiem przekraczają granicę Shire’u. Można powiedzieć, iż właśnie w tym dniu następuje
wyraźne i zapowiadane już wcześniej zakłócenie pewnej równowagi. Świat powróci do niej dopiero 25 marca w roku
następnym – Pierścień spada w Szczeliny Zagłady, następuje upadek Barad-Duru i koniec Saurona. Te daty są znaczące –
ale „przemawiają” tylko do tych, którzy swój kalendarz i wierzenia łączą z pozornym ruchem Słońca na nieboskłonie. Dziś
już rzadko pamiętamy o tym „naturalnym” kalendarzu, a informacji o nadchodzącej zimie czy wiosennych podorywkach
oczekujemy raczej od telewizji. Symbolika solarna (związana ze Słońcem) jest już dla nas nieczytelna. A szkoda.
Pod koniec września – właśnie w okolicy 22 – następuje jesienne zrównanie dnia z nocą i od tej pory noc będzie
przeważać, będzie zajmować coraz większą część każdej doby.
Dopiero po 21 marca – po kolejnym, tym razem jednak wiosennym zrównaniu – dzień odzyska przewagę i słońce
będzie gościło teraz na niebie dłużej i coraz wyżej będzie lśniła jego tarcza. Bohaterowie wyruszają więc w okresie, kiedy
Cień zdobywa przewagę nad Światłem, i wędrują po to, aby mu tę przewagę odebrać. Zwycięstwo jest możliwe dopiero
wtedy, kiedy długa noc zimowa ustąpi. W dniu wiosennego zrównania wystarczy już tylko właściwie mały gest, aby
przeważyć szalę na korzyść światła. Tym małym gestem jest wrzucenie Pierścienia w wieczny ogień Góry Przeznaczenia.
Stojące na polach Morannonu armie i ich walka stają się niczym wobec tego spadającego w płomienie krążka.
Tolkien na zakończenie tej opowieści wybiera dzień 25 marca. Przez stulecia łączono tę datę z początkiem wiosny
i początkiem Nowego Roku. Jeszcze w 1751 roku w kancelariach królewskich i episkopalnych Anglii w ten sposób
oznaczano dokumenty. W wielu rejonach Polski zwyczaj ten utrzymywała długo ludowa tradycja. Miał on z pewnością
swoje źródło jeszcze w czasach pogańskich, potem stopniowo schrystianizował się. Dzień ten jest dniem Zwiastowania.
Również Tolkien o tym pamięta w tym dniu światło zdobywa przewagę nad mocami Ciemności, a z obietnicą odrodzenia
przyrody łączy się zapowiedź narodzin Zbawiciela, zapowiedź Odkupienia. Wątki pogańskie i chrześcijańskie splatają się
tu ze sobą – zgodnie z regułami Tolkienowskiej baśni. Tolkienowski Cień to nie tylko obraz Nieprzyjaciela-Szatana – to
także personifikacja pewnych sił przyrody, sił potrzebnych i koniecznych, choć niekiedy również i złych, gdy zaczynają
dominować.
We „Władcy” bohaterowie wędrują w ciemnościach, by przywrócić światu zabrane przez Cień słońce. Podobnie
jest w „Hobbicie”. Tu jednak Bilbo i krasnoludy wyruszają po złoto, gdy słońce jeszcze wysoko lśni na niebie. Dotrą
jednak do Samotnej Góry i zejdą w jej wnętrze w dniu, w którym kończy się październik (Dzień Durina). Jest to dla nas
okres przed Dniem Zadusznym, dla krasnoludów zaś to początek Nowego Roku, dla innych istot – początek zimy. Słońce-
złoto skryło się pod ziemią i trzeba je dopiero stamtąd wydobyć. I tak dalej, i tak dalej.
Klucz astralny lub solarny (związany z kalendarzem słonecznym), klucz astrologiczny (związany z Zodiakiem)
nie są jedynymi pomocami. W kartach tarota odnajdziemy również obrazy postaci lub sytuacji znanych narn z książek
Tolkiena. Przemiany Gandalfa, rozterki Galadrieli, tajemnicze wieże, mosty zawieszone nad przepaściami – to wszystko
pojawia się w Wielkich Arkanach. Czy świadczy to o uniwersalności Tolkienowskich tekstów czy o uniwersalności tego
systemu wróżebnego? Czy to, że w „Liściu Niggla” odnajdziemy ślady koncepcji „życia po życiu” i dość wiernie
odwzorowane objawy i metody leczenia nerwic, wyprowadzone przez Moritę z zenu, nie przywoła kolejnych pytań o
uniwersalność tekstów i metod?
* * *
Wiele obrazów możemy interpretować w sposób Jungowski. Tolkienowski Cień, Nieprzyjaciel, Wróg – to gorsza,
wyzwolona spod kontroli naszego rozumu lub zepchnięta w podświadomość i trudna do zaakceptowania część naszej
osobowości. To ją chętnie obarczamy winą za nasze własne grzeszki lub niedoskonałość. Pojednanie z Cieniem, nazwanie
go i zrozumienie – tak, jak to opisała Ursula Le Guin w „Czarnoksiężniku z Archipelagu” – oznacza, iż przestaliśmy już
być jednowymiarowi i dziecinni, a staliśmy się świadomi swej skomplikowanej psychiki, staliśmy się ludźmi dorosłymi. U
Tolkiena Cień przybiera różne postacie – Nieprzyjaciel jest jakby najbardziej majestatycznym i najgroźniejszym obrazem,
towarzyszącym Jedynemu. Cieniem komiczno-tragicznym, w dodatku psychicznie rozdwojonym, jest Gollum-Smeagol.
Towarzyszy on Frodowi w jego podróży właściwie bezkarnie. Gandalf mówi, że jest on niezbędny – podobnie mówią o
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
19 / 31
27
R. T. Prinke, L. Weres: Mandala życia. Astrologia – mity i i rzeczywistość. T. 1. Poznań 1983, s. 131.
cieniu psychoanalitycy – i tylko dzięki jego obecności na Górze Przeznaczenia Pierścień może być zwrócony płomieniom.
Czy Tolkien ukazuje jednak wyraźnie to terapeutyczne pojednanie z cieniem? Może tylko w okrutnej walce światło i mrok
mają jedyną szansę połączenia się?
Wzbudzający niezrozumiałe emocje klucz "jungowski" wymieniłem na samym końcu.
Przypisywanie mnie czy przywoływanym przeze mnie badaczom szerzenia "dowolnego głupstwa w wolnym
kraju" wydaje się być przynajmniej lekkim nieporozumieniem. Nie twierdzę jednakowoż, iż zasługującym w pierwszej
kolejności na zinterpretowanie przy pomocy tych "głupich" metod. Prawdą jest, iż sam Tolkien metody psychoanalitycznej
serdecznie nie znosił, czemu dał wyraz w komentarzach dotyczących recenzji Edwina Muira z „Observera” z 1954 i 55
roku. Przy okazji - jest jednak różnica pomiędzy Jungiem a Freudem. I Tolkienowi chodziło chyba raczej o odwoływanie
się wspomnianego recenzenta do tego ostatniego. O baśniach - także Tolkiena - pisało wielu "niepokornych" badaczy (w
tym także psychoanalityków i psychoterapeutów). Wystarczy przeczytać sobie chociażby książkę „Cudowne i pożyteczne.
O znaczeniach i wartościach baśni” (ostatnie polskie wydanie - 1996) Bruno Bettelheima.
* * *
Na Zachodzie tekstom Tolkiena towarzyszy szeroki ruch fanowski. To z tego kręgu wywodzą się autorzy i
czytelnicy wielu publikacji próbujących połączyć wiedzę o kulturze i literaturze z fascynacją światem Śródziemia. Bez
większych problemów mogą sięgnąć po teksty, którym Tolkien spłaca dług swoimi książkami. My mamy jeszcze sporo
trudności: brak nowych wydań, niewielkie nakłady, brak tłumaczeń, opracowania spłycające mit do poziomu dziecięcej
bajeczki i tak dalej, i tak dalej. W tej sytuacji opowieści Tolkienowskie stają się często jedynym łącznikiem z wielkim
dziedzictwem człowieka. Świecą półblaskiem również dzięki niedoskonałości przekładów – rozbudzają apetyt na książki
nieobecne na naszych półkach.
4. Książki o Tolkienie
Poszukiwanie klucza do Śródziemia na własną rękę może być interesujące. Czasami jednak więcej przyjemności
daje możliwość kontaktowania się podczas tych poszukiwań z innymi czytelnikami Tolkiena. Jak ich odnaleźć? Poprzez
najróżniejsze kluby i stowarzyszenia – sam Tolkien jest przykładem tego, że i w klubach mogą się dziać interesujące
rzeczy! Kluby te mają charakter spontanicznej zabawy i pozbawione są tej administracyjno- formalistycznej otoczki, która
dusi każdy pomysł już w zarodku i przykłada nadmierne znaczenie do funkcji, składek, sprawozdań i tego typu rzeczy,
które tylko podobno Tygrysy lubią najbardziej. Dobry klub ma w sobie coś z natury hobbickiej (solidność i zaradność),
wzbogaconej o pewne elementy „elfickie” (fantazja i spontaniczność). Życie klubowe „tolkienistów” rozpoczęło się bardzo
wcześnie – nikt chyba jednak tak dokładnie nie pamięta, kto był pierwszy. Prawdopodobnie w każdym zakątku ziemi są
takie – mniej lub bardziej ukonstytuowane – stowarzyszenia przyjaciół Tolkiena i jego bohaterów. Najszacowniejszym –
chociaż nie najstarszym – jest THE TOLKIEN SOCIETY założone w 1969 roku. Jego honorowym prezydentem był sam
Tolkien. Towarzystwo stara się o zachowanie pełnej niezależności wobec wydawców i tych wszystkich, którzy chcieliby
odebrać jego działaniom charakter bezinteresownej i radosnej współpracy ludzi w różnym wieku, pochodzących z różnych
krajów i wykonujących różne zawody. Członkowie towarzystwa – jeśli tylko dysponują takimi możliwościami —
spotykają się na tradycyjnych biesiadach, a jesienią odwiedzają Oxford i wędrują śladami Tolkiena. Większość jednak
kontaktuje się ze sobą i towarzystwem listownie. Bardzo cenione są publikacje klubowe: biuletyn „Amon Hen”,
dwumiesięcznik prezentujący bieżące sprawy ruchu fanowskiego, krótkie artykuły i przeglądy pojawiających się
wydawnictw. Półrocznik „Mallorn” ma już ambicje i możliwości większe. Tu znajdziemy obszerne i wnikliwe recenzje
książek, rozmaite artykuły (często o charakterze monograficznym), a także teksty literackie. Bardzo interesującym
wydawnictwem jest „Quettar” – biuletyn sekcji językoznawczej wspomnianego towarzystwa. Piszą teksty i wydają je sami
sympatycy i członkowie towarzystwa.
Oni też udzielają informacji wszystkim zainteresowanym i – co jest jakby rzeczą naturalną – pośredniczą
pomiędzy fanami i klubami na całym świecie. Korespondencję załatwia sekretariat towarzystwa:
The Tolkien Society
CHRIS OAKEY
Flat 5, 357 High Street
CHELT'ENHAM, GLOS GL 50, 3 HT
ENGLAND
Najznaczniejszym na drugiej półkuli jest THE AMER1CAN TOLKIEN SOCIETY (w tej formie działające od
1974 roku, ale nawiązujące do znacznie dłużsżej tradycji „campusowej”).
Wydają między innymi „Minas Tirith Evening-Star”, kwartalnik wielce zasłużony dla popularyzacji twórczości
Profesora. Oprócz tego wnoszą do ruchu fanowskiego pewien charakterystyczny dla Ameryki rys — proponują miłośnikom
Tolkiena całą masę klubowych gadżetów: czapek, koszulek, toreb, znaczków. Nie jest to jedyne w Stanach miejsce
grupujące fanów J. R. R. T. – za ich pośrednictwem można dotrzeć do innych klubów i stowarzyszeń:
The American Tolkien Society
Box 373
Highland, MI 48031373
USA
W naszym kraju nie zawsze pomysły „skrzyknięcia się” tolkienistów kończyły się sukcesem – wystarczy
przypomnieć inicjatywę powołania Fan-Klubu im. J. R. R. Tolkiena, której patronował miesięcznik „Radar” i Polskie
Stowarzyszenie Fantastyki. Mamy jednak i my coś interesującego. SEKCJA TOLKIENOWSKA ŚLĄSKIEGO KLUBU
FANTASTYKI w Katowicach, zachęcona gorącym przyjęciem wypowiedzi swoich przedstawicieli w telewizyjnym
programie „Poza Ziemią”, opublikowała w 1984 roku pierwszy numer „Gwaihira”, biuletynu sekcji. W latach 1984-1986
ukazały się co prawda tylko cztery numery tego pisma (równolegle w klubowych „Fikcjach” prowadzony był stały dział
„Tolkienistyka”) – sztafetę przejął potem coraz bardziej regularny miesięcznik „Gwaihirzę” (do tej pory ponad setka –
niekiedy mających ponad pięćdziesiąt stron – numerów).
Obok niego ukazuje się anglojęzyczna mutacja „Little Gwaihir” i „Wiadomości Bucklandu”, stały i dosyć
regularny biuletyn spraw bieżących. Obok przedruków „ze świata” – dużo tekstów własnych (w tym także literackich) i
wiele rysunków. Działalność i wydawnictwa Sekcji zostały zauważone już przez fanów z innych krajów. Andrzej Kowalski
– animator i szef całej sprawy – skupił wokół siebie grupę miłośników Tolkiena z całej Polski.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
20 / 31
W sprawie Tolkiena można więc napisać nie tylko do Anglii:
Sekcja Tolkienowska
Śląski Klub Fantastyki
ul. Pocztowa 16/18
40-956 Katowice
skr. poczt. 502
http://necik.mag.com.pl/~parmadili/
e-mail: parmadili@necik.mag.com.pl
Uzupełnienia wymagają powyższe informacje – „Gwaihirzę” z róznych powodów ukazywało się w ostatnich
latach już mniej regularnie... Na szczęście jednak dobre tradycje kontynuuje „Simbelmynë”, wychodzące od 1997 roku a
powstałe z połączenia „Dzwoneczka Elfickiego” Ryśka Derdzińskiego oraz „Galathiliona” Tomka Gubały. Ten sam zespól
wznowił w roku 2000 „kultowego” „Gwaihira”. I „Simbelmynë”, i nowy „Gwaihir” prezentują bardzo wysoki poziom
merytoryczny i edytorski. Nawet na tle bardzo licznych i dobrych biuletynów z innych krajów.
O Tolkienie i jego książkach pisze się coraz więcej. Pojawiają się publikacje w najróżniejszych, niekiedy bardzo
egzotycznych językach. Z pomocą Sekcji Tolkienowskiej wybrałem tutaj kilkadziesiąt pozycji książkowych, głównie w
języku angielskim. Podróżujący po Francji, Holandii, Japonii, Szwecji lub Norwegii znajdą już na miejscu coś w lokalnym
języku. Nie wymieniam artykułów z czasopism (zwłaszcza z czasopism klubowych) – jest ich bardzo, bardzo dużo. A teraz
życzmy sobie, żeby coś z tej listy zainspirowało naszych wydawców i tłumaczy.
I jeszcze jedna uwaga – książki wymieniam w porządku alfabetycznym według nazwisk ich autorów. Ten układ
wydał mi się najsensowniejszy; podział według bardziej specjalistycznych kryteriów pozostawmy obszerniejszym
bibliografiom zagadnienia.
Brian Alderson: THE HOBBIT 5OTH ANNIVERSARY:
1937-1987. Unwin Hyman Ltd. London 1987.
Niewielka (tylko dwanaście stron) książeczka o powstawaniu „Hobbita”, ciekawe ilustracje, duża ilość
konkretnych faktów.
Jim Allan: AN INTRODUCTION TO ELVISH. Hunting Raven 1983.
Interesujące wprowadzenie w „językoznawczą” problematykę Śródziemia. Pełnię szczęścia można osiągnąć,
zestawiając tę książkę z pracami Paula Nolana-Hyde’a i Ruth Noel. Kto ma komputer – może uzupełnić to materiałami „A
Dictionary of Quenya and Proto-Eldarin and a Ante-Quenya”, przygotowanymi przez Computer Science Dep. University of
Edinburgh (oprac. J. C. Bradfield).
Brian Attebery: THE FANTASY TRADITION IN AMERICAN
LITERATURE. FROM IRVING TO LE GUIN,
Indiana University Press, Bloomington 1980.
Tej książce nadałbym nieco inny tytuł – „Amerykańska fantasy przed Tolkienem i po Tolkienie”. Praca pokazuje,
jak książki Profesora w istotny sposób zmieniły obraz amerykańskiej literatury fantastycznej.
Pauline Baynes: A MAP OF MIDDLE-EARTH.
Allen and Unwin. London 1970.
Bardzo piękna i wyrafinowana praca ilustratorki wielu „mniejszych” książek Tolkiena (m.in. „Rudy Dżil”,
„Kowal z Podlesia Większego”, „The Adventures of Tom Bombadil”) i Lewisa (cykl „narnijski”). Autorka ceniona przez
Tolkiena, zaprzyjaźniona z nim i jego rodziną.
Richard E. Blackwelder: A TOLKIEN THESAURUS,
Garland Puhlishing Inc., New York 1990.
Ponad 15 tysięcy słów z „Władcy Pierścieni”, ułożonych tak, że swobodnie można je odnaleźć. Dla tych, którzy
chcieliby lepiej poznać językową materię trylogii. Przy każdym wyrazie – przykłady zdań, w których występuje.
Richard E. Blackwelder: TOLKIEN PHRASEOLOGY. A COMPANION TO A TOLKIEN THESAURUS. Tolkien
Archives Fund., Marquette University, Milwaukee 1990.
Ta książka z kolei pomaga tym, którzy niezhyt pewnie posługują się „Thesaurusem”.
Pozwala odkryć wiele przyjemności związanych z posługiwaniem się słownikami. Nie tylko dla specjalistów!
Humphrey Carpenter: THE INKLINGS. Allen and Unwin, London 1981.
Obszerne omówienie działalności i znaczenia „Inklingów”. Postacie i twórczość Tolkiena, Lewisa, Williamsa i
innych z kręgu „Przeczuwających”. Dla tych zwłaszcza, którzy chcą więcej wiedzieć o świecie, w którym obracał się
Tolkien.
(„Inklingowie – C. S. Lewis, J. R. R. Tolkien, Charles Williams i ich przyjaciele“, przeł. Zbigniew A. Królicki,
1999).
Humphrey Carpenter: TOLKIEN – A BIOGRAPHY. Houghton Mifllin Company, Boston 1977.
Najobszerniejsza, bardzo dokładna, można powiedzieć także, iż jedyna „oficjalna” biografia Tolkiena, napisana
przez kogoś spoza kręgu rodziny. Dla szczególnie zachłannych tolkienistów ma jedną wadę – jest prawdopodobnie mimo
wszystko za krótka (ok. 300 stron). („J. R. R. Tolkien – Wizjoner i marzyciel”, przeł. Agnieszka Sylwanowicz, 1997).
Lin Carter: TOLKIEN – A LOOK BEHIND „THE LORD OF THE RINGS”. Ballantine Books, New York 1969.
Jedno z pierwszych opracowań poświęconych „Władcy Pierścieni”. Oprócz informacji o życiu i książkach
Tolkiena – wiadomości na temat elementów fantastyki w dawnej literaturze (epika antyczna, średniowieczne romanse
rycerskie). Także o związkach tych tekstów z opowieściami o Śródziemiu, o twórczości Williama Morrisa, Lorda Dunsany
i Erica R. Eddisona.
David Day: A TOLKIEN BESTIARY. Ballantine Books, New York 1979.
Atrakcyjnie ilustrowany (kolorowe i czarno-białe prace jedenastu grafików) i obszerny (288 stron) rodzaj
obrazkowego przewodnika po Śródziemiu. Ludy, flora, fauna. Dobrze jest porównać swoje wyobrażenia o świecie Tolkiena
z propozycjami profesjonalistów.
Jedna z piękniejszych książek „do oglądania”.
(„Bestiariusz Tolkienowski”, przeł. Renata Giedrojć, Joanna Kokot, Jakub Zdzisłąw Lichański, 1996).
David Day: TOLKIEN’S RING. 1994.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
21 / 31
Spojrzenie na motyw Pierścienia w mitologiach, legendach i innych opowieściach całego świata – od Zachodu do
Wschodu, od Północy do Południa, od czasów najdawniejszych do Wagnera i Tolkiena.
(“Pierścień Tolkiena”, przeł. Maciej Antosiewicz, 1997).
Ryszard Derdziński: GOBETH EN LHAM EDHELLEN – SŁOWNIK ELFÓW SZARYCH OPRACOWANY
NA PODSTAWIE PISM PROFESORA JOHNA RONALDA
REUELA TOLKIENA..... 2000.
Tym razem pięknie przygotowany i wydany przez polskiego autora słownik, zawierajacy około 1940 haseł. Pięć
lat pracy zakończonych ciekawym i pożytecznym wydawnictwem.
Colin Duriez: THE TOLKIEN AND MIDDLE-EARTH HANDBOOK, Monarch, Eastbourne, 1992.
Colin Duriez: THE C. S. LEVIS HANDBOOK, Monarch, Eastbourne, 1990.
Dwa bardzo praktyczne przewodniki po zyciu i twórczości obu zaprzyjaźnionych pisarzy.
Karen Wynn Fonstad: THE ATLAS OF MIDDLE-EARTH. Houghton Mifllin Company, Boston 1981.
Ponad dwieście stron dużego formatu! Wielkiej urody dwukolorowe mapy („jak prawdziwe” – bez naiwnej
stylizacji i udawanego dystansu!) wraz ze szczegółowymi komentarzami.
Wygląd Śródziemia w poszczególnych Erach, a także – mapy i plany ważniejszych wydarzeń (migracje ludów,
podróże bohaterów, ważniejsze bitwy), okolic, miast i poszczególnych istotnych budowli. Mapy tematyczne (klimat,
roślinność, zaludnienie, języki etc.), kalendaria i indeksy. Książka chyba dla wszystkich!
(„Atlas Śródziemia”, przeł. Tadeusz A. Olszański, 1997).
Robert Foster: THE COMPLETE GUIDE TO MIDDLE-EARTH. FROM THE „HOBBIT” TO THE
„SILMARILLION”. Unwin, London 1978.
Przewodnik po Śródziemiu – razem z atlasem Fonstad obowiązkowa książka w bibliotece każdego poważnego
tolkienisty. W alfabetycznym porządku wszystko o postaciach, miejscach, przedmiotach, wydarzeniach. Sporo materiałów
dotyczących języków i poszczególnych wyrazów. Książka, która „rośnie” z każdym nowym wydaniem (a jej początki
sięgają lat sześćdziesiątych) i stara się nadążyć za publikacjami nowych tekstów Tolkiena. Obszerne wprowadzenie,
dodatki, tablice chronologiczne i genealogiczne. Sama część „encyklopedyczna” ma w tym wydaniu ponad czterysta stron.
Już najwyższy czas na opublikowanie obszernej polskiej wersji językowej (fragmenty publikował Andrzej Kowalski w
„Fikcjach” i „Gwaihirze”).
Daniel Grotta: THE BIOGRAPHY OF J. R. R. TOLKIEN: ARCHITECT OF MIDDLE EARTH. Running Press
1976.
Dla jednych obrazoburcza, dla innych odbrązowiająca i odkrywcza, dla jednych rzetelna, dla innych – wręcz
przeciwnie. Wiele osób twierdzi, że szanujący się tolkienista nie bierze „tego” do ręki...
(“Tolkien – Twórca Śródziemia - biografia”, przeł. Marcin Wawrzyńczak, 1998).
David Harvey: THE SONGS OF MIDDLE-EARTH J. R. R. TOLKIEN'S THEMES, SYMBOLS AND MYTHS.
Allen and Unwin, London 1985.
„Tematy, symbole i mity” Tolkiena – tę książkę moglibyśmy opatrzyć podtytułem „Mitologia dla Anglii”.
Napisana raczej dla specjalistów – trochę szkoda, bo miałaby spore szanse stać się jedną z ciekawszych prac o Tolkienie.
Cóż, trzeba stać się specjalistą.
Trud się opłaci.
Randel Helms: TOLKIEN'S WORLD. Houghton Mifllin Company, Boston 1974.
Jeszcze jedno, już trochę mniej „specjalistyczne”, przystępniejsze spojrzenie na książki Tolkiena.
Randel Helms: TOLKIEN AND THE SILMARILS. Houghton Mifllin Company, Boston 1981.
Praca poświęcona głównie „Silmarillionowi”, także w kontekście innych tekstów Profesora.
Clyde S. Kilby: TOLKIEN AND „THE SILMARILLION”.
Aslan Books – Lion Publishing, Bristol 1977.
Autor książki o Lewisie, opiekun Wade Collection, zbioru dokumentów związanych z Lewisem i Tolkienem. Tutaj
opisuje swoje spotkanie z Profesorem i prace nad wspólnymi próbami uporządkowania rękopisów „Silmarillionu”. Także –
własne spojrzenie interpretacyjne na świat Śródziemia, uwagi o Tolkienie jako pisarzu głęboko chrześcijańskim, o jego
związkach z Lewisem i Williamsem.
Paul Kocher: MASTER OF MIDDLE-EARTH. THE ACHIEVEMENT OF J. R. R.
TOLKIEN IN FICTION. Penguin Books 1972.
Książka amerykańskiego profesora literatury jest z jednej strony przykładem dobrej roboty krytyczno-literackiej, a
z drugiej – wyrazem osobistych fascynacji twórczością Tolkiena. Punkt wyjścia stanowi wnikliwa lektura samych
powieści. Na tym tle autor snuje rozważania. o sposobach kreowania świata Śródziemia, ukazuje prawa rządzące nim,
charakteryzuje postacie głównych bohaterów. Mówiąc zaś o problemie Zła, zwraca uwagę na religijny (chrześcijański)
wymiar tych opowieści.
(„Mistrz Śródziemia” przeł. Radosłąw Kot, 1998).
Paul Kocher: A READERS GUIDE TO THE „SILMARILLION”.
Houghton MifIIin Company, Boston 1980.
Przewodnik – ale jakżeż wyszukany – po skomplikowanym świecie mitów „Silmarillionu”.
Może nieco lżejszy od poprzedniej książki Kochera, jednak równie skrupulatny.
Tom Loback: HALLS OF THE ELVEN-KONIG – FORTRESSES
OF MIDDLE-EARTH. Iron Crown Enterprises Inc., Charlottesville, VA, 1988.
Tak, to gra – ale nie taka sobie zwyczajna. Sporo ładnie podanych wiadomości. (Loback jest cenionym
ilustratorem i interpretatorem Tolkiena). Wyjątkowy przykład dobrej roboty, która bawiąc – uczy.
Helen M. Luke: CHOICE IN „THE LORD OF THE
RINGS”. Apple Farm, Three Rivers, MI bez roku wydania.
Jedna z serii niewielkich książeczek (ta ma 19 stron), ukazujących powieści Tolkiena w trochę prowokujący
sposób. Ta jest o problemie wyboru – każdy z bohaterów Trylogii poddawany jest swoistej próbie charakteru, a od jego
decyzji zależy coś więcej niż tylko dalszy przebieg opowieści. Możliwość wyboru to dar, nie wszyscy jednak to doceniają!
Helen M. Luke: THE RING. Apple Farm, Three Rivers, MI – bez roku wydania.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
22 / 31
O związkach z mitologią Ryszarda Wagnera (tu ukłon w stronę jego tetralogii „Pierścień Nibelunga”) i
psychologią głębi Carla Gustava Junga (tu ukłon także w stronę książki Timothy R. O'Neilla „The Individuated Hobbit”).
40 stron jeszcze innego spojrzenia na książki Tolkiena, ciekawe uwagi o roli kobiet!
MIDDLE-EARTH QUIZ BOOK. Compiled by Suzanne
Bucholz, Houghton Mifllin Company, Boston 1979.
Zbiór zagadek dla tych, którzy uwielbiają różnego rodzaju sprawdziany wiadomości. O tym, że rzecz dotyczy
Tolkiena, nie trzeba chyba wspominać. Podobną rolę spełnia opublikowna i u nas książka Andrew Murraya „Zagadki
tolkienowskie” (przeł. Magdalena i Michał Boczkowscy, 1997)
Timothy R. O’Neill: THE INDIVIDUATED HOBBIT.
JUNG, TOLKIEN AND THE ARCHETYPES OF MIDDLE-EARTH. Houghton Mifllin Company, Boston 1979.
Bardzo smakowity kąsek! Nie tylko dla wielbicieli i znawców Jungowskiej psychologii głębi, archetypicznego
patrzenia na świat czy... alchemików. Zastosowane przez autora klucze otwierają świat bardzo „poważnych” problemów:
rozwój osobowości człowieka, przemiany „ego”, kształtowanie się obrazu „cienia”.
Ruth S. Noel: THE LANGUAGES OF TOLKIEN'S MIDDLEEARTH.
Houghton Mifllin Company, Boston 1974.
Ponad dwieście stron bardzo kompetentnego przewodnika po językach ludów Śródziemia.
Książka „na dobry początek” dla tych, którzy jeszcze niezbyt wierzą w swoje językoznawcze umiejętności, a
bardzo chcą się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat.
Ruth. S. Noel: THE MYTHOLOGY OF MIDDLEEARTH.
Houghton Mifflin Company, Boston 1977.
Jeszcze jeden z interpretacyjnych kluczy. Tu ukłon również w stronę problemów językowych (autorka zna się na
tym!) – jest słowniczek etymologiczny.
Paul Nolan-Hyde: A WORKING REVERSE INDEX.
Simi Valley, CA – bez roku wydania.
Uwaga – wielbiciele wszystkich słowniczków, słowników i gramatyk! Coś dla was. Od „Hobbita” do „Powrotu
Cienia” – ponad 24 tysiące słów ułożonych w porządku alfabetycznym wraz ze stosownymi informacjami
językoznawczymi.
Paul Nolan-Hyde: A WORKING REVERSE GLOSSARY. Wydawca – j.w.
Nieco skromniejszy słowniczek – tylko 17 tysięcy słów.
Paul Nolan-Hyde: A WORKING TOLKIEN GLOSSARY.
Wydawca – j.w.
Siedem tomów, 25 tysięcy słów – ten słownik prawdopodobnie będzie częściej używany przez tych, którzy nie
wyobrażają sobie, że zainteresowanie Tolkienem można wymierzyć znajomością imion przybywających do Bilba
krasnoludów. Prawdziwy raj dla „językowych” moli. Informacja dla osób o większym apetycie: autor pracuje już nad
następnymi tomami.
Paul Nolan-Hyde: LINGUIST'IC TECHNIQUES USED IN CHARACTER DEVELOPMENT
IN THE WORKS OF J. R. R. TOLKIEN. Purdue University Microfilms 1982.
Trzy tomy, tysiąc dwieście stron (w wersji mikrofilmowej) dla tych, którym ciągle mało. Ciekawe, co też
powiedziałby autor tych opracowań o jakości polskich przekładów Tokiena...
Anne C. Pretty: ONE RING TO BIND THEM ALL — TOLKIEN'S MYTHOLOGY.
The University of Alabama Press 1979.
Tu analizie opowieści Tolkiena służyć ma strukturalistyczne ujęcie mitu i baśni (Claude Levi-Strauss, Władimir
Propp i inni). Raczej dla gorących wielbicieli samej metody badawczej, a z pewnością – dla bardzo „zaawansowanych”
wielbicieli Tolkiena, którzy nie przerażą się zastosowaną w tej książce symboliką.
Stephen Prickett: VICTORIAN FANTASY. Indiana University Press, Bloomington 1979.
Książka „bez Tolkiena”, mówiąca jednak o wiktoriańskich tradycjach literackich i plastycznych, które
ukształtowały mentalność Profesora i jego czytelników z Anglii.
Richard L. Purtill: J. R. R. TOLKIN – MYTH, MORALITY AND RELIGION. Harper and Row Publishers, San
Francisco 1984.
Mit, moralność i religia – tytuł wyraźnie określa kierunki rozważań autora. Mowa o różnych aspektach mitu (na
przykładzie „Leaf by Niggle”), o moralności Śródziemia (na przykładzie „Władcy Pierścieni”) i jej chrześcijańskim
wymiarze (paralele Chrystus – Frodo, Sam jako główny moralny bohater opowieści – bardzo ciekawe!). Także o dwóch
odmiennych spojrzeniach na problem nieśmiertelności (Tolkien i Le Guin).
Donald Raiche: EGO AND SHADOW IN J. R. R. TOLKIEN'S „THE LORD OF THE RINGS”. Apple Farm,
Three Rivers, MI – bez roku wydania.
Frodo i Gollum (także inni!) zobaczeni przez pryzmat psychoanalizy Carla Gustava Junga: Uwaga, każdy ma swój
„cień” – ostrzega ta nieco heretycka książeczka.
Roger Sale: MODERN HEROISM – ESSAYS ON D. H. LAWRENCE, WILLIAM EMPSON AND J. R. R.
TOLKIEN. University of California Press, Berkeley and Los Angeles 1973.
Bohaterowie Tolkiena na tle postaci wykreowanych przez innych pisarzy.
Thomas A. Shippey: THE ROAD TO MIDDLE-EARTH. Allen and Unwin, London 1982.
Następca Tolkiena na uniwersytecie w Leeds ukazuje jego powieści w szerokim kontekście literackim (m.in.
literatura staroangielska) i językowym (zgodnie z tezą, iż świat Śródziemia zrodził się z językowych eksperymentów
Tolkiena). Najprawdopodobniej najrozsądniejsza praca na temat książek Tolkiena – wnikliwa, fachowa, dobrze
udokumentowana, a przy tym z wieloma dodatkowymi „smaczkami” (np. wiersze Tolkiena). Napisana jednocześnie „do
czytania”, lecz bez schlebiania „małolatom”. Kolejna książka opatrzona uwagą: „Koniecznie przetłumaczyć!”
SIX DECADES OF CRITICISM – A COMPLETE BIBLIOGRAPHY OF EVERY THING BY OR ABOUT
TOLKIEN. By Judith A. Johnson. 1986.
Podobno wszystko, co napisał Tolkien lub napisano na jego temat w ciągu sześćdziesięciu lat, zostało zebrane
przez Judith Johnson w tej bibliografii.
Russel Shorto: J. R. R. TOLKIEN – MAN OF FANTASY. Kipling Press, New York 1988.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
23 / 31
Nieduża (48 stron), przeznaczona dla młodych czytelników książeczka, która zdenerwowała mocno krytyków i
wielbicieli Profesora. Bardzo dużo błędów faktograficznych i interpretacyjnych dowolności.
Barbara Strachey: JOURNEYS OF FRODO. Unwin Paperbacks, London 1981.
Sto stron, pięćdziesiąt map obrazujących szlaki wędrówek bohaterów „Władcy Pierścieni”.
Autorka wykryła kilka topograficznych „potknięć” Tolkiena, w sumie jednak wielka pochwała precyzyjnej wizji
powieściowego świata.
A TOLKIEN BIBLIOGRAPHY 1911-1980: WORKS BY AND ABOUT J. R. R.
TOLKIEN. Tredj e Upplagen, Uppsala, Sweden 1986.
Dwujęzyczna (szwedzko-angielska) bibliografia prac Tolkiena i jemu poświęconych publikacji. 150 stron, dość
droga i osiągalna chyba tylko za pośrednictwem redaktora (Ake Bertenstam). Bardzo jednak pomocna tym, którzy szybko
chcą dotrzeć do informacji o jakimś tekście lub problemie.
A TOLKIEN COMPASS. Edited by Jared Lobdell. The Open Court Publishing Company, 1974.
W tym zbiorze tekstów różnych autorów, wypowiadających się na temat Tolkiena – oryginalny słowniczek imion,
przygotowany przez samego Profesora.
TOLKIEN – NEW CRITICAL PERSPECTIVES. Edited by Neil D. Isaacs and Rose A. Zimbardo. The University
Press of Kentucky 1981.
Kontynuacja wydanego przez tych samych redaktorów w 1968 roku tomu „TOLKIEN AND THE CRITICS”. Tam
piętnaście – tu trzynaście tekstów różnych autorów (m.in. Verlyn Flieger, Rose Zimbardo, Paula Kochera). Analiza postaci,
związki opowieści Tolkiena z dawnymi tekstami, mitami, baśniami, archetypami, przypowieściami ludowymi, literaturą dla
dzieci itd.
THE TOLKIEN SCRAPBOOK. Edited by Alida Becker.
Grosset and Dunlap, New York 1978.
A TOLKIEN TREASURY. Edited by Alida Becker:
Courage Books, Philadelphia 1989.
Dwie wersje tej samej książki. Późniejsza wygląda edytorsko lepiej (a i tańsza przy okazji!). Przewodnik – ale tym
razem po świecie fanów Tolkiena. Od późnych lat pięćdziesiątych!
Przedruki z magazynów klubowych – „Minas Tirith Evening–Star”, „Entmoot”, „I Palantir” i inych. Wśród
tekstów wiele już dziś klasycznych (m.in. W. H. Auden: At the End of the Quest, Victory; E. Wilson: Oo, Those Awful
Orcs; C. Wilson; Tree by Tolkien; P. Helms: The Evolution of Tolkien Fandom; B. Searless: Confession of a Tolkien
Friend). Jest także obszerna bibliografia „tematu” (B. Christiansen) i wykaz prawie wszystkich klubów i ich publikacji.
J. E. A. Tyler: THE TOLKIEN COMPANION.
Macmillan, London 1976.
Kolejny, obszerny i wyjątkowo atrakcyjny przewodnik po Śródziemiu. Informacje leksykalne i faktograficzne,
pozwalające na dobre usystematyzowanie wiedzy filologicznej i historycznej. Konkurencyjny lecz i pięknie uzupełniający
się z pracą Fostera i atlasami.
(„Tolkien. Przewodnik encyklopedyczny”, przeł. Anna Banaszak i inni, 1992)
Pod koniec 1991 roku i w roku następnym staraniem wydawnictwa Houghton Mifflin z Bostonu ukazały się
między innymi:
John i Priscilla Tolkien: PICTORIAL BIOGRAPHY OF
J. R. R. TOLKIEN. Opowieści i zdjęcia rodzinne.
Taum Santoski: THE MAKING OF „THE LORD OF THE RINGS”.
TOLKIEN AS ARTIST AND DESIGNER – nowa wersja
„Pictures by Tolkien”.
Zakończmy te uwagi wskazaniem kilku tekstów o Tolkienie dostępnych w języku polskim.
Będzie to wybór bardzo stronniczy – każdy ma swoje ulubione teksty, z którymi czuje się najlepiej albo z którymi
najlepiej potrafi się... kłócić.
Piotr Kuncewicz: TOLKIEN, CZYLI ŚWIAT ( w tegoż:) Samotni wobec historii. Warszawa 1967, s. 133-144.
Jeden z najwcześniejszych tekstów, poświęconych obecności Tolkiena w naszym kręgu językowym. Spojrzenie na
epopeę jeszcze przez pryzmat „baśni dla dzieci”, ale z uchwyceniem jej specyficznych cech. O związkach z mitologiami
Północy, Atlantydą, Nibelungami i historią Anglii. Autor nazywa trylogię „Komedią Hobbicką” (przez analogię do
„Komedii ludzkiej” i „Boskiej komedii”), ukazującą najwcześniejszą wizję świata, świata magii. Elementy chrześcijańskie
tekstów Tolkiena zostają jakby poza uwagą wnikliwego krytyka.
Andrzej Zgorzelski: KONWENCJE GATUNKOWE I RODZAJOWE W TRYLOGII J.
R. R. TOLKIENA (w tegoż:) Kreacje świata sensów (szkice o współczesnej powieści angielskiej).
Łódź 1975, s. 52-78.
Precyzyjna analiza – baśniowe, legendowe i mityczne elementy wyznaczają swoistość Tolkienowskiej kreacji
czasu i przestrzeni. Badacz zwraca uwagę na opozycję dwóch nurtów przedstawiania świata: epickiego i lirycznego.
Paralele pomiędzy poetyzowaniem Eliota i Tolkiena, ciekawe (bodaj pierwsze wśród naszych badaczy) analizy językowej
formacji oryginału i tłumaczenia. Tekst Tolkiena okazuje się mocno osadzony w tradycji literackiej i nawiązuje
jednocześnie do współczesnych w zasadzie środków poetyckiej ekspresji.
Krzysztof Sokołowski: FENOMEN TOLKIENA. „Fantastyka”
1985 nr 2(29), s. 4-6.
Niestrudzony badacz i tłumacz tekstów Tolkiena (m.in. „Liść, dzieło Niggle’a”, fragmenty „Niedokończonych
opowieści”) porządkuje podstawowe wiadomości o życiu i książkach Profesora. Spojrzenie na świat Śródziemia poprzez
symbolikę czterech żywiołów – zachęta do własnych poszukiwań interpretacyjnych.
Adam Ziółkowski: J. R. R. TOLKIEN ALBO BAŚŃ ZREHABILITOWANA.
„Znak” 1983, nr 9(346), s. 1479-1490.
Po „oddawaniu tego, co cesarskie” – pierwsza próba zwrócenia uwagi na to, co „boskie”.
Nareszcie przypomnienie, iż świat Śródziemia zawiera w sobie istotne pierwiastki chrześcijańskiej wizji
rzeczywistości (przekłady polskie jakoś to „gubiły”), a literacka realizacja tych założeń współbrzmi z wyłożonymi w
wykładzie „O baśni” przekonaniami Profesora.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
24 / 31
Michał Błażejewski: J. R. R. TOLKIEN – POWIERNIK PIEŚNI. Phantom Press, Gdańsk 1993, s. 126.
Nieco uaktualniony tekst właśnie ogladasz na monitorze...
J. R. R. TOLKIEN – RECEPCJA POLSKA. STUDIA I ESEJE. Redaktor naukowy Jakub Z. Lichański.
Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1996, s. 238.
Niewątpliwie ważny dla redaktora i czytelników dość osobisty wybór tekstów o Tolkienie.
Beata Iwicka: KULTURA ŚRÓDZIEMIA W KOŃCU TRZECIEJ I NA POCZĄTKU CZWARTEJ ERY (J. R. R.
TOLKIEN: WŁADCA PIERŚCIENI, HOBBIT, SILMARILLION).
Gdański Klub Fantastyki, Gdańsk 1996, Publikacja oparta na pracy magisterskiej, zawiera jednak z pewnością
najbardziej kompetentnie w tej chwili opracowany problem recepcji Tolkiena w Polsce. Obszerna bibliografia polskich
tekstów o Tolkienie.
Tadeusz Andrzej Olszański: ZARYS TEOLOGII ŚRÓDZIEMIA I INNE SZKICE TOLKIENOWSKIE. Gdański
Klub Fantastyki, Gdańsk 2000.
Oprócz publikowanego już eseju o teologii Śródziemia i omówienia wielotomowej edycji „Historii Śródziemia” –
także zapis dyskusji z Ryszardem Derdzińskim oraz szkic na temat rzekomego projektu Tolkiena o spisaniu „mitologii dla
Anglii”.
Na rok 2001 to samo wydawnictwo przygotowało pracę Artura Kawińskiego „Droga Pieśni. Opisanie muzycznego
świata wybranych powieści J. R. R. Tolkiena”.
A teraz – zanim wyruszycie na poszukiwanie własnej ścieżki do Śródziemia – coś na deser!
5. O pokarmach Śródziemia
Spotkanie ze światem Śródziemia pozwala nam zapoznać się z opisami różnorodnych kulinarnych doświadczeń
powieściowych bohaterów. Przyjęta bowiem konwencja podróży nakazuje im nie tylko spożywać przeróżne, niekiedy
nawet bardzo tajemnicze potrawy.
Bohaterowie Tolkiena nie tylko j a d a j ą – bywają oni również często j a d a n i i jakkolwiek ta druga sytuacja
nigdy nie należała do szczególnie atrakcyjnych (zwłaszcza dla zjadanego), to jednak w jakiś sposób urozmaicała ona
bohaterom podróż, a czytelnikom – lekturę książki.
* * *
Powieści Tolkiena przynoszą dość bogaty obraz praktyk kulinarnych Śródziemia. Nie są jednak książkami
kucharskimi, a i same opisy potraw poddane są tu dosyć szczególnym prawom. Dla podążających szlakiem przygód ta
kulinarna oprawa może mieć na pierwszy rzut oka znaczenie raczej drugorzędne. Opis uczty czy skromniejszego
niejednokrotnie posiłku wydaje się często elementem dekoracyjnym, ubarwiającym egzotyczną nutą relację z dalekich
wojaży. Liczne przygody są bowiem dla czytelników główną atrakcją, a to, „co” i „jak” bywa spożywane w trakcie
eskapady, dla odbiorcy ma już wagę mniejszą.
Wydaje mu się również, iż świat prezentowanych biesiad dorównuje barwnością samym „pozakulinarnym”
przygodom, że wyruszający w bój (lub powracający z niego) wojownicy muszą zasiadać za stołami uginającymi się od
kosztownych naczyń, pełnych w dodatku egzotycznych potraw itd. Czytelnik sądzi, iż taki obraz zawarty jest w tekście i
chętnie podejmie ryzyko poszukiwania w powieściach opisów takich właśnie wystawnych uczt.
Uważniejsza jednak lektura ukaże mu sytuację zaskakująco odmienną od tej, jaką on sobie sam – w dobrej zresztą
wierze – wykreował we własnej wyobraźni. Znika przepych biesiad, znika egzotyka potraw. Zbity z tropu próbuje może
poszukiwać jakiegoś wyjaśnienia.
Okazuje się to jednak zbyt trudne i jednocześnie jakby – zarówno dla czytającego i dla świata powieści – zupełnie
zbędne.
* * *
Zanim zastanowimy się nad wyjaśnieniem tych zagadek, przyjrzyjmy się tym kulinarnym atrakcjom, których
obecność w barwnej opowieści daje się zauważyć przy niezbyt nawet uważnej lekturze.
Trzeba przyznać, że kulinarne upodobania większości bohaterów Tolkiena nie odbiegają zbytnio od naszych
upodobań. Na takim kształtowaniu świata prezentowanych potraw mogły z pewnością zaważyć osobiste preferencje autora
i te obce doświadczenia, z którymi w różny sposób zetknął się on w swoim długim życiu.
Stare eposy w opisach wszelkich uczt w centralnym punkcie zainteresowania stawiają puchar wina. Być może
narratorom brak tu inwencji, może i kuchnia była mało atrakcyjna, a może po prostu status ówczesnych literackich
sprawozdawców „ze spotkań na szczycie” nie pozwalał im na dokładniejsze rozeznanie się w zawartości pańskich talerzy i
półmisków.
Stąd rzadko w pieśni pojawia się coś więcej niż konwencjonalny kawał mięsiwa (w sosie lub z rusztu), choć, co
ciekawsze, przeważnie nie pomija się w opisie rycerskich uczt obgryzających pod stołem kości... psów.
Opisując biesiady i podawane tam potrawy, Tolkien stara się nie odbiegać od istniejących konwencji. Jest ich
świadom i niekiedy z wielkim zadowoleniem bawi się nimi, bawiąc przy okazji i nas wyliczaniem serwowanych potraw i
towarzyszących im przypraw.
Czyni to jednak znacznie rzadziej, niż skłonni bylibyśmy przypuszczać, i więcej uwagi poświęca posiłkom
mniejszego nieco kalibru. Już zauważyliśmy, że książki Tolkiena nie są książkami kucharskimi. Tylko raz napotykamy
dokładniejszy opis przygotowywania potrawy – to słynny, umieszczony nawet w tytule rozdziału i uhonorowany kapitalną
interpretacją, zarejestrowaną na płycie, królik w potrawce z ziołami
. Trzeba jednak przyznać, iż więcej uwagi poświęca
się tu opisom ziół. Do królika zresztą zabraknie ziemniaków, nad czym ubolewa Sam, niemal całą drogę obwieszony
rondlami i innymi przyborami kuchennymi (mógł zapomnieć liny, natomiast patelni – nigdy). Musimy lojalnie zauważyć,
iż ten sprzęt kuchenny jest często „bezrobotny”. Sam jednak, „wymieniając” jego ciężar w finale wędrówki ku Górze
Przeznaczenia na ciężar swego pana, stara się zabezpieczyć cenne rondle przed splugawieniem (chociażby przez Golluma)
i wrzuca je do głębokiej rozpadliny.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
25 / 31
28
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s. 337-339.
29
J. R. R. Tolkien: Powrót Króla. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s. 274-275.
Tolkienowscy hobbici (autor trylogii czuł się z nimi bardzo związany – często mawiał „my, hobbici”
) są istotami
doceniającymi dobre jedzenie i szanującymi towarzyszące posiłkom rytuały. Są gościnni, posiadają w domach mnóstwo
dobrze zaopatrzonych spiżarni (nie słyszeliśmy o hobbicie mającym jedną spiżarnię; jeżeli już trafił się gdzieś taki, nie był
on prawdopodobnie ze swego losu zadowolony). Chociaż odznaczają się skłonnością do tycia (oględnie sformułowane,
prawda?), starają się jadać tak dobrze i tak często, jak tylko mogą sobie na to pozwolić. Obiady jadają więc i dwa razy
dziennie, a szanujący się hobbit zawsze towarzyszy przy posiłku spóźnionemu gościowi (nawet gdy przed chwila sam
właśnie wstał od stołu
).
W swoich kulinarnych upodobaniach (i możliwościach) hobbici nie różnią się zbytnio od nieco większych
krasnoludów czy dużo przecież od nich większych Dużych Ludzi.
Tych ostatnich przewyższają nawet... w zamiłowaniu do potraw z pieczarek
. Pokojowo nastawieni, bardziej
cenią sobie rolnictwo (tylko Fallohidzi entuzjazmowali się łowiectwem
), uprawa ziemi dostarcza bowiem hobbitom tego
wszystkiego, co jest dumą i ozdobą ich kuchni. Fermy, pola zbóż, winnice, sady i lasy dostarczają plonów na ich stoły, a w
przyrządzaniu potraw wydają się nie mieć sobie równych (uważają się przynajmniej za takich). Można zauważyć, iż
urozmaicone już w naturalny sposób pożywienie, nie jest wolne i od pewnych ekstrawagancji – znają bowiem przyprawy
(zioła, sól), a w rozmaitych używkach (alkohole, kawa, herbata, a także fajkowe ziele) wydają się nie dostrzegać
najmniejszego niebezpieczeństwa. Przypomnijmy, że ulubionym zajęciem szeryfów (wielu też z tego właśnie powodu
podejmowało tę służbę
) było włóczenie się po kraju i słuchanie plotek o dobrych gatunkach piwa. Dużym błędem byłoby
jednak przekonanie, iż dopiero pozbawienie hobbitów tego ulubionego napoju (za czasów Sharkeya
) mogło mieć
decydujący wpływ na osłabienie siły ich woli i ograniczenie tak właściwego im zdrowego rozsądku.
O urozmaiceniu i możliwościach hobbickiej kuchni świadczyć może chociażby skromne przyjęcie, w jakie w
końcu przekształciło się „najście” domu Bilba przez Gandalfa i krasnoludów
. Jakkolwiek Bilbo podawał tylko to, co było
pod ręką w spiżarni, i to, czego domagali się niespodziewani goście; to już samo wyliczenie potraw w takiej kolejności, w
jakiej wędrowały na stół, świadczy być może dobrze o zaopatrzeniu spiżarni, źle natomiast o rozsądku i umiejętnościach
racjonalnego odżywiania się biesiadujących. Czego tu nie ma: ciasto, herbata, placek z kminkiem, różne gatunki piwa,
kawa, maślane bułeczki, czerwone wina, konfitury malinowe, szarlotka, paszteciki z mięsem, ser, gulasz wieprzowy, sałata,
jajka gotowane, pieczone kurczęta (serwowane na zimno), pomidory i biszkopty.
Krasnoludy, co prawda, nie trudnią się uprawą ziemi i wszelkie wiktuały zdobywają drogą wymiany, ale
podzielają upodobanie hobbitów do posiłków regularnych, częstych i obfitych – widać to również podczas spotkania u
Bilba.
Broniący dobrej opinii takiego obżarstwa (jakże inaczej to nazwać?) twierdzą, iż „zły charakter” Golluma ma swe
źródło w skąpym i mało urozmaiconym sposobie odżywiania się. Jest to osąd wyjątkowo szkodliwy. Prawdą jest, iż
charakter Golluma ukształtowaly również warunki zewnętrzne, w tym – w dużym stopniu nawet – rodzaj jego pożywienia.
Nie jest jednak słusznym wskazywanie na s k ą p e ilości Gollumowego jadła. Przykład Golluma pokazuje nam
bowiem, iż już w hobbickim odżywianiu tkwiły zarodki zła, które w sprzyjających warunkach mogły doprowadzić do
wypaczenia charakteru łagodnego przecież z natury hobbita. Można nawet dokładnie określić, iż to spożywanie mięsa
przynosiło hobbitom najwięcej szkody. Wiedzieli o tym starsi mieszkańcy Shire i słusznie poszukiwali antidotum w
uprawie ziemniaków, kapusty
i innych pożytecznych warzyw i owoców
. Mięsożerstwo Golluma, występujące w formie
intensywniejszej niż u innych hobbitów, prowadziło bezpośrednio do kanibalizmu. Służka Szeloby nie gardził orkami, a
niewiele brakowało, by skosztował hobbita. Wpływom potraw mięsnych (początkowo tylko ryby i robaki...) należy
przypisywać upodobanie Golluma do zabijania na własny rachunek i do dostarczania innym potencjalnych ofiar. Hobbici,
krasnoludy i ludzie odżywiają się podobnie – w ich pożywieniu nie brakuje mięsa. Zbliżone upodobania przejawiały
również elfy z Mrocznej Puszczy — lubiły mięso i dobre wino. I tu mamy wyjaśnienie, czemu uważano je za groźniejszych
od innych, a jednocześnie za... niezbyt mądrych przedstawicieli elfiego rodu.
* * *
Można śmiało założyć, że wegetariańska (lub na początek umiarkowanie wegetariańska) dieta zapewniłaby
Śródziemiu więcej ładu i pokoju niż wszelkie reformy czy podejmowane nawet w słusznej sprawie działania wojenne. Nikt
nie zaprzeczy, iż obecność mięsa w odżywianiu zdecydowanie wpłynęła na zachowanie wargów czy goblinów, jadających
konie, kucyki, osły, a także o wiele gorsze rzeczy
. Trolle nie stroniły od piwa, a w przypadku braku pieczonej baraniny
(nawet bez mięty!) chętnie raczyły się hobbitami i krasnoludami. Wszelkie złe bestie – o ile jadały cokolwiek – odżywiały
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
26 / 31
30
H. Carpenter: Tolkien. A biography. Houghton Mifliin Company, Boston 1977, s. 176.
31
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże... s. 211 i nast.
32
Tenże: Wyprawa. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s. 138.
33
Ibid., s. 18.
34
Tenże: Powrót Króla..., s. 358.
35
Ibid., s. 353.
36
Tenże: Hobbit, czyli tam i z powrotem. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1985, s. 10 i nast.
37
Tenże: Wyprawa..., s. 43.
38
Wiele cennych uwag na ten temat można odszukać w książce „Witaminnyje i lekarstwiennyje rastienija” P.
Czikowa i J. Łaptiewa, wydanej w 1976 r. przez wyd. „Kołos” (polskie wydanie – 1982 r.). Zwłaszcza uwagi na temat
warzyw kapustnych i ziemniaków wydają i się inspirowane bogatymi doświadczeniami Hamfasta Gamgee.
39
J. R. R. Tolkien: Hobbit..., s. 52.
się mięsem i to najpodlejszego gatunku, nie stroniły przy tym od padliny i wszelkiego paskudztwa. Mięso jadały również
orły, to prawda – te szlachetne ptaki wybierały jednak owce, króliki i zające i nigdy nie ruszały mięsa orków.
Tolkien niejednokrotnie pokazuje, iż skażony pokarm, pochodzący zwłaszcza z okolic nawiedzanych przez Cień
lub stale znajdujących się w pobliżu podziemnych „fabryk” Nieprzyjaciela, miał bardzo duży wpływ na deprawację
charakterów mieszkańców Śródziemia.
Woda i zwierzyna Mrocznej Puszczy nie nadawały się do spożycia, podobnie jak i żywność znajdująca się na
terenie Mordoru. Oczywiście, niektóre istoty zostały umiejętnie „przystosowane” do takiego jadła i uzależniły się do tego
stopnia, że stawały się bezwolne i poddane mocy Nieprzyjaciela. Dążył on zresztą od samego początku do skażenia
wszelkich zjawisk, a raz podjęte metody rozwijał i doskonalił. Wyjątkowo perfidnym zabiegiem było ustawienie na
szlakach Mordoru zbiorników ze skażoną wodą. Poruszające się tymi drogami oddziały orków nie miały praktycznie
możliwości wyzwolenia się spod władzy Cienia. Odległość między poszczególnymi zbiornikami, a także stopień zatrucia w
nich wody były tak dobrane, że uzależnione jednostki były poddawane stałej intoksykacji. Woda ta najprawdopodobniej
działała na orków otępiająco; poza Mordorem piły one natomiast trudny do określenia napój (być może miał on w jakiś
sposób naśladować napój elfów) i stawały się wtedy wyjątkowo agresywne.
* * *
Problem walki ze skażoną żywnością nie był obcy mieszkańcom Śródziemia (wydaje się, iż wykazywali oni tutaj
niekiedy więcej rozsądku od nas). Poszukiwano zdrowego – w sensie dosłownym i przenośnym – pożywienia. Różne
plemiona zamierzenie to realizowały w różny sposób. Nie zawsze efekty były odpowiednie. Być może przeszkadzały tu
zadawnione nawyki i uprzedzenia kulinarne. Wydaje się też – i to jest chyba najważniejsze – że nie wszyscy mieszkańcy
ziemi pamiętali, iż są oni tu tylko przechodniami, wędrowcami.
Ze sposobu odżywiania hobbitów, krasnoludów, Dużych Ludzi (a także niektórych elfów) wynika, że utracili oni
pamięć o tymczasowości swego pobytu na ziemi i ulegli mylnemu przeświadczeniu o trwałości swej egzystencji. Trwonili
ją więc na życie pozornie barwne, ale pozbawione głębszego sensu. Nieliczni natomiast (głównie elfy, ale nie tylko)
dostrzegali znikomość i ulotność swego życia. Starali się nie dopuścić do wzrostu wpływu Nieprzyjaciela i ograniczali
potencjalne możliwości skażenia swego pokarmu.
Wybierali więc pożywienie proste i naturalne, jednocześnie bogate i zdrowe, przypominające ponadto, iż dla
wszelkich istot żywych p o d r ó ż jest właściwym stanem egzystencji i do tego stanu winno dostosowywać się i
pożywienie.
Wędrujący z Pierścieniem często spotykają się z takimi próbami tworzenia zdrowej żywności. Również i
plemiona ludzkie miały tu pewne osiągnięcia. Mieszkańcy Dali na przykład wyrabiali k r a m y, rodzaj sucharów
wyjątkowo twardych (zgoła nieponętnych, chyba z punktu widzenia gimnastyki szczęk
), a jednak na tyle smacznych, że
mylono je niekiedy (nigdy bowiem nie brakowało dyletantów) z wypiekami elfów i innych plemion
Fama o nich musiała więc być dość rozpowszechniona (z pewnością bardziej niż o pieczywie elfów), choć one
same chyba rzadko trafiały do odleglejszych zakątków Śródziemia.
Mieszkańcy Dali traktowali je jako pieczywo podróżne, w codziennym wyżywieniu natomiast preferowali
wypieki bardziej wyszukane. Najprawdopodobniej nie zastanawiali się nad pochodzeniem swoich kramów i nie dociekali,
co zadecydowało o takiej, a nie innej ich formie.
Kramy jednak nie były ani tak smaczne, ani tak pożywne jak „miodownika” plemienia Beorna. Beornijczycy
uchodzili (i słusznie) za wyjątkowo dobrych piekarzy i opinia ta przysłoniła nawet inne zalety ich kuchni. Odrzucali oni
zupełnie mięso – była to więc najprawdopodobniej kuchnia całkowicie jarska, preferująca potrawy z pełnego ziarna, mleko
i jego przetwory (masło, śmietana), suszone owoce, orzechy, a nade wszystko miód i jak się możemy domyślać, także inne
produkty pszczele. Beorn niechętnie dzielił się z innymi swym jadłem i nie wtajemniczał przybyszów w zasady tworzenia
swej żywności. Podobnie nieufni byli jego współplemieńcy. Chleby Beorna – zwane niekiedy „miodownikami”, gdyż miód
odgrywał niebagatelną rolę w przygotowywaniu wypieku – były dwakroć pięczone i długo zachowywały swą świeżość.
Jedyną wadą ich było, iż wzmagały pragnienie.
Były to najprawdopodobniej suchary miodowe, podsuszane w piecu w jakiś czas po upieczeniu, a być może
„dopiekane” nawet po kilku dniach. Hipoteza, że mogły to być ciasta zbliżone do pierników, nie wydaje się słuszna –
jakkolwiek bywają pierniki, które przed upieczeniem muszą leżakować niekiedy kilkanaście lat, a po upieczeniu długo
zachowują świeżość
i dzięki swej „pierności” (nasyceniu korzennymi przyprawami) mogą wywoływać pragnienie. Nie
odrzucajmy jednak możliwości przebadania w przyszłości i tego tropu.
Wad kramów (kruche!) i chleba Beorna (wywoływanie nadmiernego pragnienia) nie znajdziemy natomiast w
sucharach, którymi żywiły się wędrowne elfy i którymi niekiedy dzieliły się z napotykanymi potrzebującymi. Nie wiemy,
gdzie je wyrabiano – najprawdopodobniej pochodziły z lasów Lorien (przy czym w grę wchodzi tu nie tylko „nowe”
Lorien).
Suchary te nazywano l e m b a s a m i. Były bardzo cienkie, najprawdopodobniej owalne, przyrumienione
(złociste) z zewnątrz, a po przełamaniu białe. Miały one nadzwyczajne właściwości odżywcze i być może dlatego niektórzy
badacze amerykańscy uważali je za skondensowaną żywność
. Trudno sąd taki nazwać nawet „nadmiernym
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
27 / 31
40
Ibid., s. 188.
41
Tenże: Wyprawa..., s. 489.
42
Por. – I. Gumowska: Czy wiesz co jesz? Warszawa 1985. W rozdziale o chlebie autorka pisze o sucharach z
norweskiej wsi Daliekirken (zbieżność nazw nie może być przypadkowa!), nazywając je „najzdrowszym chlebem
świata” (s. 60-64). Możemy przyjąć, iż ten chleb mógł posłużyć Tolkienowi za wzór przy tworzeniu opisu kramów.
Prawdopodobniejsze jest jednak to, iż właśnie tam, w Norwegii, mogły przetrwać niektóre potrawy wywodzące się
bezpośrednio ze Śródziemia.
43
J. R. R. Tolkien: Hobbit..., s. 104, 106.
44
H. Carpenter: Tolkien..., s. 226
uproszczeniem” – wyjaśnienia amerykańskie opierają się bowiem na fałszywie przyjętych przesłankach i spieranie się z
nimi jest zupełnie bezcelowe. W końcowej partii naszych rozważań powrócimy jeszcze raz do zagadnienia lembasów i
poświęcimy im więcej uwagi. Być może i wspomniane parokrotnie przez Tolkiena białe pieczywo (zwane także „białą
bułką”
, „białym ciastem” lub „białym chlebem” – na przykład u Toma Bombadila
) ma wiele wspólnego z lembasami.
Nie możemy odrzucić takiego przypuszczenia.
* * *
Podczas wizyty u Toma Bombadila podróżnicy spotykają się z tajemniczym napojem.
Także i później kilkakrotnie napój ten się pojawia, a opisy jego właściwości są do siebie zbliżone – napój ten
najczęściej porównywany jest do czystej, zimnej wody, rozgrzewającej serca i gardła jak wino.
Taką dziwną „wodą”
częstują hobbitów Glorfindel
i napotkane prrypadkowo elfy. Najprawdopodobniej jest to m i r u v o r, kordiał pochodzący
z Imladris. Gandalf otrzymuje od Elronda na drogę skórzany bukłak (niektórzy przechowywali napój w srebrnych
naczyniach podróżnych) i starannie rozdziela go wśród drużyny.
Napój ten daje siłę, energię i otuchę, jest aromatyczny i rozgrzewa. Być może wzorowano go na nektarze Valarów,
zwanym m i r u v ó r ë, wyrabianym z kwiatów (ziół?) w ogrodach Yavanny
i podawanym na ucztach (podczas
obrzędów?) w Strzeżonym Królestwie
Odrzucić tu powinniśmy sugestię, iż kordiał ten był jakoby alkoholem
– Valarowie posiadali wiele tajemnic i
Nieprzyjaciel, chcąc obudzić nieufność do nich, rozsiewał często pogłoski godzące w ich dobre imię. Rozprowadzany
wśród orków napój miał jedynie „udawać” miruvor
. Ci jednak, którzy zetknęli się z prawdziwym napojem elfów,
zdecydowanie odrzucali wszelkie insynuacje na temat jakiegokolwiek podobieństwa. Płyn orków należał do rodziny tych
źle oczyszczonych destylatów z wyjątkowo podłych surowców, których sposoby wytwarzania, skwapliwie
rozpowszechniane przez Sługi Ciemności, trafiają do ludzi i dzisiaj. Przyznajemy, iż elfy znały tajemnicę wyrobu
wysokoprocentowego piwa i to one najprawdopodobniej przekazały ją hobbitom. Same jednak – o czym warto pamiętać –
przejęły tę umiejętność od duńskich żeglarzy, a ci z kolei nauczyli się tego (i innych pożytecznych rzeczy, łącznie z
umiejętnością żeglugi i budowania okrętów) od naszych słowiańskich przodków
Z pewnością alkoholem nie była woda entów
, napój zaskakujący nie tylko swym wpływem na wzrost tkanek
(przypadek Merry’ego i Pippina), ale i tym, że jego smak zmieniał się w zależności od pory dnia i potrzeb pijącego
Pokręcone pnie niektórych drzew świadczą o silnym wpływie podziemnych wód skażonych przez Wroga, nie zaś o
obecności alkoholu w wodzie entów. Również oszczerstwem jest plotka, jakoby żony entów opuściły swych mężów z
powodu ich pijackich skłonności.
Zamknijmy w tym miejscu część poświęconą przeglądowi kulinarnych osobliwości Śródziemia i powróćmy do
poczynionych na wstępie uwag o niespodziankach, jakie czekają na tych, którzy pragną dokładnie ustalić obraz
opisywanych uczt.
Przypomnijmy tu opis jednej z najważniejszych uczt Śródziemia. Oto w domu Elronda spotykają się
przedstawiciele wszystkich prawie plemion zamieszkujących ziemię. Po raz pierwszy od wielu lat przy jednym wspólnym
stole zasiadają obok siebie elfy i hobbici, ludzie, krasnoludy i czarodzieje. Uczta jest przygotowaniem do narady przed
rozpoczęciem walki z Sauronem. Tolkien poświęca jej parę stron, nie skąpi nam opisów zgromadzonych biesiadników,
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
28 / 31
45
J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 123.
46
Ibid., s. 179.
47
Ibid., s. 180.
48
Ibid, s. 291.
49
Ibid, s. 395, 402, 420.
50
Odnotujmy tu ciekawe próby angielskiego lekarza Edwarda Bacha z Londynu. Blisko pięćdziesiąt lat leczy on
swych pacjentów wodą wzbogacaną kwiatami i osiąga zdumiewające efekty. Oczywiście, zbieżność z metodą Yavanny
może tu być jedynie pozorna. Nie omijajmy jednak tego tropu poszukiwań. Szerzej o pracach Bacha pisze G. Blome „Mit
Blumen Heilen” (1985)
51
J. R. R. Tolkien: Silmarillion. Tłum. M. Skibniewska. Warszawa 1985, s. 84, 101. Także tradycja ustna.
52
Nawet najmniej rzetelne słowniki są tu zgodne. Tolkien użył więc prawidłowo określenia wywodzącego się ze
średniowiecznej łaciny – cordialis to tyle, co „serdeczny”. Nawet w czasach, gdy zapomniano już wiele z dawnej nauki,
mianem tym określano wzmacniający, orzeźwiający napój, korzystnie działający na serce – a więc dawny miruvor. Niezbyt
pojętni nazywali go lekiem, a ludzie wyjątkowo złej woli twierdzili, iż był to alkohol (nalewka, wino – zwłaszcza wystałe);
nazwa ta stosunkowo szybko wyszła jednak z użycia.
53
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 62.
54
F. Fenikowski: Kaloszem do Skandynawii. Gdynia 1966, s. 285.
55
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 92-93, 103.
56
W zapiskach P. L. Travers zachowały się informacje, iż niejaka M. Poppins dysponowała dużą butelką płynu z
napisem „Łyżeczkę od herbaty przed snem”. Płyn miał kolor ciemnopurpurowy, srebrzysty, zielonkawy i mógł smakować
jak poziomkowe lody, ulepek, mleko lub poncz rumowy. Trudno jednak bez dodatkowych badań sformułować twierdzenie,
że mógł mieć ten płyn coś wspólnego z wodą entów. Rzecz zasługuje jednak na wnikliwe przebadanie.
przytacza treść poszczególnych rozmów. Samym jednak potrawom poświęca tylko jedno zdanie, mówiące, iż „sute dania
mogły zadowolić najgłodniejszego
.
Mniej uważny czytelnik szybko przebiegnie wzrokiem po tych stronach i zachowa w pamięci mylny obraz
najwystawniejszej z uczt. Kiedy Frodo wychodzi z sali biesiadnej i napotyka Bilba”
, zauważa z pewnym zdziwieniem, iż
ten tak ważny Powiernik Pierścienia (z obecnych u Elronda on nosił go najdłużej i – przede wszystkim – to on wydobył go
na światło dzienne) nie brał wcale udziału w uczcie. Bilbo duma (drzemie?) w kącie Sali Kominkowej, a przed nim stoi
kubek i leży kromka chleba. Zwykły chleb? I – być może zwykła woda? Niedopatrzenie? Mało istotny, przypadkowy
obraz? A może Tolkienowi chodziło właśnie. o zwrócenie uwagi na tę sytuację? Może to tamta uroczysta biesiada nie miała
aż takiego znaczenia? Może p r a w d z i w e pożywienie, p r a w d z i w a uczta przed ważną naradą to ta kromka chleba i
ten napój w kubku? Ależ tak – to przecież do tej sali wchodzą wszyscy uroczystym pochodem...
A może jakaś tajemnica okrywa i inne posiłki Śródziemia?
Kończąca wyprawę uczta w Ithilen
opisana jest podobnie – tylko raz wspomina się o napełnieniu kielichów
winem (kielich wina i korona należą tu najwyraźniej do symbolicznych atrybutów władcy
; dlaczego nie korona i miecz?
korona i berło? a może chodzi tu o coś więcej? Porównaj przypis 73).
Podobnie opisane są tu i inne uroczyste biesiady — brak jest informacji o potrawach, wspomina się za to
najczęściej o toaście wznoszonym winem lub białym miodem. Nie ujawnia się nigdy nazw potraw. Dotyczy to zwłaszcza
pożywienia elfów, a także tych potraw, które podawane są na ucztach, o których przebiegu wieści nie powinny docierać do
Władcy Ciemności
Powróćmy do kromki chleba i do stojącego przed Bilem kubka. Możemy snuć jedynie domysły na temat tego
posiłku...
Co może kryć się w kubku? Wino? Miruvor?
Źródlana woda? Woda życia? Co możemy powiedzieć chociażby o tej ostatniej? Że uzdrawia, że wraca życie
umarłym? Być może ten tajemniczy napój (a może także i sam i miruvor?) bliski jest „żywej wodzie” Marcela Violeta
,
zdobywającej sobie uznanie wśród zwolenników makrobiotycznej diety (być może również kramy i chleby Beorna należą
do kręgu makrobiotycznych potraw
Pamiętna pomyłka Gimlego
zachęca nas do poszukiwania powiązań pomiędzy kramami, chlebem Beorna i
lembasami. Analiza odnalezionych opisów tych wypieków pozwala nam rozpatrywać następujące możliwości:
a) kramy i chleb Beorna były próbami naśladowania lembasów (mniejsza już o to, czy udanymi czy nie,
niezależnymi od siebie lub też w jakiś sposób skorelowanymi ze sobą);
b) lembasy były (lub miały być) końcowym efektem prób stworzenia pieczywa optymalnego (kramy i
„miodowniki” Beorna byłyby więc „pozostałościami” stadiów pośrednich tych poszukiwań lub ubocznymi efektami
doświadczeń);
c) kramy, „miodowniki” i lembasy były efektami różnych niezależnych dążeń do stworzenia możliwie
najdoskonalszego pieczywa, przy czym najlepsze efekty osiągnęły tu elfy;
d) lembasy nie powstały w Śródziemiu, a przywędrowały ze Strzeżonego Królestwa (lub ze znacznie zacniejszych
rejonów) i zachowały swą piewotną formę;
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
29 / 31
57
J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 310.
58
Ibid., s. 314.
59
J. R. R. Tolkien: Powrót Króla..., s. 298.
60
Ibid., s. 325, 349.
61
Ujawnienie nazwy mogło poddać przedmiot lub osobę czyjejś władzy. Podobnie rygorystycznie przestrzegano
tego np. w Ziemiomorzu.
62
Nie zachowały się żadne pieśni na temat pożywienia Śródziemia. „Annaquenta” i „Esgalquenta” („Pieśń darów”
i „Pieśń zasłon”) były najprawdopodobniej apokryfami (niektórzy mówią wręcz o fałszerstwie). Być może tradycja ustna
używa tu dwóch nazw dla jednej pieśni. Część badaczy nie odrzuca założenia, iż pieśni te nigdy nie istniały (nawet w
formie apokryfu!), a dopiero wzmianki o nic istniejących już pieśniach (najczęściej nie podaje się ich tytułów), mających
przytaczać informacje (czy nawet całe fragmenty) z „Pieśni darów” czy „Pieśni zasłon”, zostały dużo później dopisane do
tekstów, które być może były znane i Tolkienowi. Zdaniem badaczy brytyjskich Profesor w niejasnym (a być może – także
proroczym) przeczuciu fałszerstwa odrzucił te teksty i zakazał ich wykorzystywania (mówi się nawet, iż je zniszczył,
czemu raczej nie dajemy wiary – choć jakoby brak ich wśród materiałów .przeznaczonych do publikacji w dalszych tomach
„Historii Śródziemia”). Ciekawe jest to, że hobbici łączyli pojęcie uczty i daru (stąd być może „Annaquenta” miała jakiś
swój realny odpowiednik), a szczególnie cenili takie potrawy, które w jednej formie zawierały te dwie funkcje (słynne
czekoladowe bombki Bilba – „Wyprawa”..., s. 51). Na ten temat wypowiadał się również jeden z założycieli „Bilbo-no-
kai”, japońskiego fan-klubu. Jakkolwiek jego uwagi mają charakter dosyć apodyktycznej polemiki z poglądami autorów
prac rękopiśmiennych, naszym zdaniem mających nadto problematyczny związek z Śródziemiem (chodzi tu o „ninjobon” z
VII w. n.e. i o „Jözetsu - ku” z XVI/XVII w. n.e.), podajmy dla osób szczególnie zainteresowanych informację o tej
publikacji – Atsumono Akubi: Daidokoro-taiheki. Yomihou, Tokyo 1974 (interesujący może tu być zwłaszcza jeden z
pierwszych rozdziałów „Usu-no-chikara”, s. 139 i nast.).
63
Por.: M. Violet: Le secret des patriarches. Courrier du Livre, 1979 (V wydanie!).
64
G. Oshawa: Le Zen macrobiotique. Libraire Philosophique, 1976; tegoż autora: La philosophie de la medicine
d'Extreme-Orient (wydawca i rok jak poprzednio). Z wydanych w języku polskim na uwagę zasługuje jedynie S. Pietyra:
Makrobiotyka – sztuka zdrowia i długiego życia. Poznań 1982 (chociaż i tu autorka nie ustrzegła się pewnych dowolności).
65
J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 498.
e) jak punkt d), z zaznaczeniem, iż do Śródziemia dotarł jedynie przepis, wzór lub nikłe tylko wyobrażenie o
prachlebie.
Musimy odrzucić w zasadzie sytuacje b) i c). W pewnym stopniu możemy mieć zastrzeżenia do sytuacji a).
Lembasy pojawiły się w Śródziemiu jako pokarm szczególny.
Bywały o f i a r o w y w a n e i nie można było ich kupić, miały specyficzny wygląd, a ich wyrobowi i
przechowywaniu towarzyszyć musiało spełnienie specjalnych warunków, najczęściej otaczanych najściślejszą i utrzymaną
do dziś tajemnicą. W najdawniejszych opisach (co ciekawe – jednocześnie najpełniejszych
) wskazuje się na związki
lembasów t Majarami i światłem Pierwszych Drzew. Lembasy rozdawane były przez Melianę, władającą tak potężną siłą
czarodziejską, iż mogła ona chronić ziemie Doriathu przed mocą Nieprzyjaciela. Elfy zachowały dla swych władczyń
przywilej przechowywania i rozdzielania lembasów. Znane nam przypadki ofiarowywania lembasów napotykanym
podróżnikom przez elfy niższej rangi
potwierdzają tylko tę zasadę — rozdają one chleb w imieniu władczyni. Niezwykle
cienkie pieczywo owijano w srebrzyste liście (prawdopodobnie mallornu), a każdy z węzełków oplatającej zawiniątko nici
chroniono odlaną (odciśniętą?) w białym wosku pieczęcią z wizerunkiem kwiatu Telperiona. Kwiat Telperiona,
Najstarszego Drzewa, posłużył kiedyś Vardzie do utworzenia Księżyca. Jakżeż ważny musiał to być chleb, skoro chroniono
go takimi pieczęciami!
W języku sindarińskim nazywano ten chleb lembas „chleb podróżny” Eldarów (od starszej formy lennmbas – lenn
– ‘podróż’; mbass – ‘chleb’). W prastarej mowie quenejskiej (eldarińskiej) chleb ten nosił nazwę koimas – ‘chleb życia’.
Oba te wyjaśnienia zasługują na naszą uwagę. „Chleb życia” i „chleb podróżny” – oba te określenia znane są i dzisiaj i być
może odnoszą się nawet do tego samego desygnatu. W powszechniejszym dziś języku łacińskim używamy nazwy viaticum
– wiatyk (dosłownie ‘zaopatrzenie podróżne’). Kościół katolicki określa tak komunię udzielaną ciężko choremu, a więc
temu, kto szykuje się do najdłuższej z podróży i jednocześnie sam ma świadomość, iż jego ziemska egzystencja jest tylko
jednym z etapów takiej wieczystej wędrówki. Kiedy Frodo spotyka podróżujące do Szarej Przystani elfy, on i jego drużyna
otrzymują od nich posiłek złożony z lembasów i miruvoru
, Pippin na długo zapamięta „chleb, który smakował mu lepiej,
niż mogłaby smakować u m i e r a j ą c e m u (podkr. moje – MB) najbielsza bułka”
. Natomiast Słudzy Ciemności z
obrzydzeniem odrzucają resztki odnalezionych lembasów, a nakarmiony nimi Gollum wypluwa okruchy, gdyż mają dla
niego smak p o p i o ł u i kurzu (po prostu: prochu ziemi, przypominającego o znikomości ziemskiego wędrowania i o
znikomości pychy żyjących na ziemi istot)
.
Czy lembasy mogły być najwyższą formą pożywienia Tolkienowskiego świata? Czy może były tylko nikłym
odbiciem chleba spożywanego przez Valarów? Meliana, jedna z Majarów, istot najbliższych Valarom i
najprawdopociohniej doskonale zorientowanych w ich tajemnicach, miała opinię najpiękniejszej i najrozumniejszej z
pustaci zamieszkujących pierwotne Lorien
. Jednocześnie mówiono, iż jest wielce niebezpieczną czarodziejką.
Czyżby z jakiegoś nie ujawnionego powodu m u s i a ł a ona opuścić Valinur i podążając do Bliższych Ziem,
zabrała ze sobą wspomnienie chleba Valarów – a może nawet i sam chleb? Jaki d a r przeniosła na ziemię, skoro pamięć o
tym darze przechowano w nadanym jej w quenejskim języku imieniu („dar miłości”, „cenny dar”)? Żadna z pieśni tego nie
wyjaśnia, a z wielu tekstów wynika, iż związana z postacią Meliany tajemnica nie dała się ukryć za żadnymi słowami i
„ktoś” musiał wreszcie wyrazić zgodę na to, by nie usuwając imienia Meliany z pieśni, nie powiedziano jednócześnie całej
prawdy. Być może chodziło tu o ukrycie czegoś przed Melkorem i jego następcami. Melkor znał jednak wiele tajemnic
Valarów i również tajemnica Meliany mogła mu nie być obca. A może Valarowie po prostu chcieli ukryć przed światem
samowolę Meliany (lub swoją?) i nie powiedzieli wyraźnie, jak i dlaczego stało się to, co się stało.
Jeżeli Meliana przeniosła – bez wiedzy Valarów i wbrew ich woli – wspomnienie chleba i napoju na ziemię, to
czym się kierowała? Nie możemy wykluczyć, iż powodowała nią miłość do wszystkich Dzieci Iluvatara i może w ten
sposób pragnęła je uchronić od skażenia i śmierci. Kto wie, może uzyskała na to zgodę Jedynego i wypełniła tylko Jego
polecenie nawet wbrew zazdrosnym Valarom (z takimi poglądami spotykamy się w niektórych zapisach – nie zaleca się
jednak ani ich lektury, ani nawet wymieniania nazw tych pieśni).
Być może późniejsze lembasy wykonywano tylko według pradawnego przepisu, dostosowywanego jedynie do
zmieniających się warunków, panujących na ziemi. Lembasy zachowały jednak wiele z pierwotnych cech, przynajmniej te,
jakimi charakteryzowały się w czasach Meliany. Wieści o lembasach rzadko wykraczały poza krąg Eldarów i pojawienie
się wiatyku wśród ludzi (a nawet wytwarzanie go) mogło mieć różne przyczyny. Być może ludzie uzyskali tę umiejętność
od samej Meliany, a może Iluvatar spełnił swą obietnicę i znalazł sposób, aby przekazać ludziom chleb łagodzący
pierwotny ciężar Daru Iluvatara.
Pieśni na temat przekazania tego rodzaju pocieszenia są różne.
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
30 / 31
66
J. R. R. Tolkien: Silmarillion... s. 246.
67
J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 122.
68
Ibid., s. 122-123.
69
Ibid., s. 123.
70
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 295.
71
J. R. R. Tolkien: Silmarillion... s. 61.
Chleb Valarów... Być może to o nim mówili mistycy chrześcijańscy, gdy używali określenia panis angelicus
.
Możemy się jedynie domyślać funkcji, jakie pełnił on w VaIlinorze.
Najprawdopodobniej pozwalał Valarom na zachowanie stałej łączności z Eru, chronił ich przed skażeniem pychą i
zwątpieniem. Valarowie nigdy nie ujawniali tajemnic swych obrzędów – może nie mieli zgody Jedynego, a może pamięć o
tym nie przechowała się.
Jeżeli chleb Valarów był ważnym elementem ich mistycznych spotkań, to czy w biesiadach tych nie pojawiał się
również legendarny miruvóre jako równorzędny składnik kreujący Pełnię Tajemnicy?
.
Nie wiemy więc dokładnie, kto przeniósł na ziemię chleb Valarów i czy jego czyn spotkał się z nagrodą, czy też z
karą. Wszystkie pieśni mówią jednak, iż ten, za którego przyczyną mogło to nastąpić, spotkał się niechybnie z bólem i
zwątpieniem w sprawiedliwość Najwyższego. Poczynaniami Jedynego kierowała jednak zawsze miłość do tych, którzy
przemierzają świat i wędrują ku swemu przeznaczeniu. W tej wędrówce towarzyszą im nie tylko pieśni – choć elfy właśnie
je cenią wyżej ponad wszelkie pokarmy, z których najcenniejsze opatrzone są znakami Pierwszych Drzew. Ukryta w nich
tajemnica jest, być może, najważniejszą tajemnicą świata – więcej nam jednak powiedzieć nie wolno.
SPIS TREŚCI
1. Powiernik Pieśni
2. Książki Tolkiena
3. W poszukiwaniu klucza do Śródziemia
4. Książki o Tolkienie
5. O pokarmach Śródziemia
Michał Błażejewski - J.R.R. Tolkien - Powiernik pieśni
31 / 31
72
Ze wszech miar słusznym wydaje się poszukiwanie odpowiedzi na wszelkie wątpliwości dotyczące Valarów i Jedynego
w kręgu muzyki. Wiemy doskonale, jak wielką wagę przekazujący nam historię Amurów przywiązywali do opisów pieśni
Iluvatara. Tak więc trudne do zdefiniowania pojęcia przekazać może utwór muzyczny, a ryzyko zafałszowania treści jest tu
mniejsze niż w przypadku przekazu słownego. Piękne wyjaśnienie, czym jest „chleb Valarów”, znajdziemy we „Mszy
uroczystej” Cesara Francka w części „Panis angelicus” – choć i innym utworom o podobnym charakterze nie można
odmówić tej umiejętności.
73
Zachowały się także dokumenty, które świadczą, iż chleb mógł pełnić w takich wieczerzach rolę drugorzędną.
Pisze o tym m.in. Chretien de Troyes w swym „Perceval ou le conte du Graal” (druga poł. XII w.). Pamiętajmy jednak, że
opisuje on najprawdopodobniej okres już po spełnieniu obietnicy Jedynego. Wyraźniej można to zobaczyć – a właściwie
usłyszeć – w „Parsifalu” Ryszarda Wagnera (miarodajna wydaje się tu szczególnie edycja z nagraniem utworu
poprowadzonym przez G. Soltiego, zrealizowana jeszcze za życia Profesora – DECCA 417 143-2). Być może końcowe
partie tego uroczystego misterium ukazują nawet transfigurację pierwotnego miruvóre w płyn czy substancję bliższą
ludzkiemu doświadczeniu i ludzkiej kondycji – nie jest jednak wykluczone, iż transfiguracja ta ma przebieg odwrotny.
Niestety, dokładność informacji przekazanych przez obu autorów (a zwłaszcza Wagnera, na co Profesor wielokrotnie
zwracał uwagę) jest wysoce problematyczna. Odnaleziony w Gdańsku Graal miał kształt kamiennej, dość ciężkiej misy, w
której gołębica składała winne grono. Otaczające ten obiekt symbole Pięćdziesiątnicy i Golgoty potwierdzały ponadto
autentyczność obiektu, jakkolwiek nie umieszczono tu żadnego tekstu informacyjnego, a i sam budynek, w którym Graal
był przechowywany, znajduje się raczej na uboczu tras turystycznych. Uwagi te warto uzupełnic stwierdzeniem, iż po
przekazaniu przez Strażnika gdańskiego Graala wybranemu przez niego kolejnemu Opiekunowi – misa zniknęła z tegoż
kościoła a dokładnie – została zastąpiona przez naśladujacą ją kopię, w dodatku naśładującą nieudolnie, opatrzoną całą
masą dodatkowych dekoracji, zacierających – być może celowo – sens symbolicznego przesłania. Istnieje jednak
wiarygodny przekaz, że po odnalezieniu przez obecnego Opiekuna wewnetrznej Drogi i po jego pogodzeniu się z
narzuconą mu rolą (co jest wszelako istotnym elementem przekazu w tej włąśnie tradycji) – Opiekun i Graal odnajdą się
nawzajem i wszystko wróci na jeden choćby moment do stanu równowagi.