MICHAŁ BŁAŻEJEWSKI
J.R.R. Tolkien
Powiernik Pieśni
9
„... pieśni zjawiły się żywe wśród ludzi,
przyszły ze swej tajemniczej krainy
i w widomej postaci
chodziły w biały dzień po ziemi...”
„Dwie Wieże”
Andrzejowi Kowalskiemu & Tomaszowi Schrammowi –
głównym „winowajcom”
tej książki
10
1. Powiernik Pieśni
W biografii Johna Ronalda Reuela Tolkiena możemy odnaleźć kilka polskich akcentów.
Jego przodkowie ze strony ojca jakieś dwieście lat temu przywędrowali do Anglii,
najprawdopodobniej z terenów podległych ówczesnym władcom Polski. „Nie jestem
Niemcem – wspominał pisarz – choć mam niemieckie nazwisko [...], moje imiona są
pochodzenia
hebrajskiego, skandynawskiego, greckiego i francuskiego. Poza nazwiskiem nie
odziedziczyłem jednak niczego z języka lub kultury, z którymi było ono u swych
początków
związane, a po 200 latach »krew« Saksonii i Polski stała się prawdopodobnie mało
ważnym fizycznym składnikiem”
1
. Do sprawy swego pochodzenia powrócił kilka
miesięcy
przed śmiercią w liście pisanym do wydawcy: „Nie rozumiem, dlaczego miałby Pan
łączyć
moje nazwisko z tolk (‘tłumacz’ lub ‘mówca’). Jest to słowo pochodzenia słowiańskiego,
które zostało przyjęte przez litewski (tulkas), fiński (tulkki) i języki skandynawskie,
a w końcu przez Niemcy północne (język dolnoniemiecki) za pośrednictwem duńskiego
(tolk). Angielski nigdy go nie przejął”
2
. Poznał język polski (obok wielu, wielu innych),
ale własnych umiejętności w posługiwaniu się nim nie oceniał wysoko. I wreszcie –
oboje z żoną zostali pochowani blisko polskich grobów w wydzielonej rzymskokatolickiej
kwaterze cmentarza Wolvercote w Oxfordzie. Można jeszcze doszukać się kilku
słowiańskich
akcentów w nazwach występujących w jego książkach.
Przesadą byłoby twierdzenie, iż obecność tych akcentów może mieć jakieś większe
znaczenie dla badaczy tekstów Profesora. Przywołuję te informacje nie w ramach
jeszcze
jednej akcji „X a sprawa polska”, ale po to, żeby pokazać, jak krętymi drogami chadzają
losy wielu osób i książek i jak z tego „przekładańca” powstaje coś, co zachowuje swoistą
„wielość w jedności”.
Dla przodków Tolkiena ta „wielość” przybierała oczywiście formy bardziej „zachodnie”,
podporządkowane w dodatku konwencjom charakterystycznym dla życia
wiktoriańskiego,
niezbyt zamożnego mieszczaństwa. Według rodzinnej tradycji Tolkienowie
przywędrowali
na Wyspy Brytyjskie z kontynentu, a towarzyszyły temu romantyczne historie
miłosne, tajemnicze i dramatyczne wydarzenia polityczne, zmuszające uciekinierów do
pozostawienia pokaźnych majątków „gdzieś w Europie”. W nowym miejscu
zamieszkania
trzeba było dawne rodowe ambicje połączyć z koniecznością pracy. Z czasem rodzina
do-
1
Za: Przeczytaliśmy dla was – J. R. R. Tolkien: The Monsters and the Critics and
Other Essays. Edited by Ch. Tolkien. Londyn 1983, s. 170. Omówienie książki i przekład
fragmentu – M. G., „Gwaihir” 1985, nr 2, s. 5.
2
J. R. R. Tolkien: Listy Profesora. Przeł. A. Sylwanowicz. „Gwaihir” 1985, nr 2, s. 12.
11
robiła się nawet warsztatu wytwarzającego fortepiany – w momencie narodzin J. R. R.
Tolkiena także i te sprawy należały do przeszłości, a teraźniejszość była raczej
skromna.
Podobnie egzystowali Suffieldowie – rodzina ze strony matki. Dziadek przyszłego
pisarza
zarabiał jako komiwojażer, a niezbyt bogate życie ubarwiały opowieści o „herbowych”
przodkach, lordowskich tytułach i innych dowodach minionej świetności, wśród
których fakt „zasiedzenia” Suffieldów na Wyspach bywał koronnym argumentem w
dyskusjach
o mezaliansie ich córki Mabel. Dla Suffieldów Tolkienowie długo pozostawali
tylko zwyczajnymi imigrantami „z jakichś Niemiec”.
Rodzice pisarza poznali się w rodzinnym Birmingham i po paru latach nieoficjalnej
znajomości (ze względu na wymienione już powyżej zastrzeżenia) uzyskali wreszcie
zgodę
na zaręczyny, a później i przyzwolenie na ślub. Ojciec J. R. R. T., Arthur Tolkien,
próbował
początkowo pracować w Banku Lloyda, a potem przeniósł się do Południowej
Afryki, gdzie możliwości finansowej stabilizacji były mimo wszystko większe. Został
nawet
szefem oddziału banku w małym miasteczku Bloemfontein. Oddział Banku
Afrykańskiego
konkurować musiał z prężnym Bankiem Narodowym – zawodowy sukces Arthura
Tolkiena uzależniony był więc głównie od jego obrotności i pomysłowości. Arthur wierzył
w swoją dobrą gwiazdę – w początkach 1891 roku sprowadził swoją narzeczoną, a ich
ślub odbył się w Kapsztadzie w połowie kwietnia.
John Ronald Reuel Tolkien urodził się 3 stycznia 1892 roku, a w kilkanaście miesięcy
później – 17 lutego 1894 roku – przyszedł na świat Hilary Arthur Reuel. Dzieci chowały
się dobrze – niemniej niedogodności klimatyczne, ekonomiczne i polityczne skłoniły
Mabel
do wyjazdu z synami do Anglii. Powróciła do rodziców w Birmingham w połowie
1895 roku i oczekiwała na przyjazd męża. Rodzina jednak nie połączyła się – Arthur
zmarł 15 lutego 1896 roku i został pochowany w Bloemfontein.
Mabel mogła liczyć na procenty od ulokowanych w południowoafrykańskich kopalniach
kapitałów (a nie było tego wiele) i na skromną pomoc ze strony rodziny – swojej i
męża, głównie jednak – na własną wytrwałość i zaradność. Postanowiła sama zająć się
edukacją chłopców i trzeba przyznać, iż trafili oni na utalentowanego pedagoga.
Synowie
okazali się również dobrymi uczniami — czteroletni John Ronald Reuel (dla rodziny –
Ronald) czytał już dość dobrze, a wkrótce poczynił znaczne postępy w pisaniu.
Szczególnie
zainteresowała go kaligrafia, lubił także lekcje łaciny i angielskiego. Francuski nie
pociągał
go zbytnio – być może gdzieś tu należy szukać źródeł późniejszej „gallofobii” Profesora.
Nie osiągnął sukcesów w nauce muzyki – lubił jednak rysunki, lekcje botaniki,
wyprawy do parku i bezpośredni kontakt z przyrodą. Drzewa stały się jego prawdziwą,
wielką miłością na całe długie życie. Dużo czasu poświęcał lekturze – tak rodziły się
pierwsze fascynacje opracowaniami dawnych mitów i ludowych baśni. Nie lubił baśni
Andersena – intrygowały go natomiast legendy arturiańskie i opracowania starych
nordyckich
sag o smokach i bohaterach, opublikowane przez niezmordowanego Andrew
Langa
3
.
W życiu młodej wdowy i jej synów bardzo duże znaczenie miała religia. Przeżycia i
rozmyślania doprowadziły Mabel do postanowienia, które zaważyło na kontaktach jej i
synów z rodzinami Tolkienów i Suffieldów. Mabel postanowiła przejść na katolicyzm i po
kilku miesiącach przygotowań ona i jej siostra, May Incledon, zostały przyjęte do
„papieskiego”
kościoła. Dla Suffieldów-metodystów i Tolkienów-baptystów było to szokiem.
Sytuacja odbiła się na finansach wdowy – rodzina cofnęła jej swą pomoc. Te
przeciwności
umocniły ją tylko; na przekór wszystkim i wszystkiemu zaczęła wychowywać w wierze
katolickiej obu chłopców. Nowa sytuacja finansowa zmusiła ją jednak do szukania
tańsze-
3
Andrew Lang (1844-1912), szkocki pisarz i badacz, zajmował się m.in. mitem i baśnią
ludową, opublikował serię książek z opracowaniami różnych baśni.
12
go mieszkania – do tej pory wynajmowali dom na przedmieściu. Po paru takich
przeprowadzkach
znaleźli się w dzielnicach niewiele lepszych od slumsów. Początkowo Ronald
mógł uczyć się w wymarzonej szkole Króla Edwarda (kiedyś uczył się tu jego ojciec, w
ogóle była to szkoła „z tradycjami”), potem jednak należało znaleźć tańsze miejsce
edukacji.
Dużą pomoc wdowie i chłopcom okazał wtedy jeden z duchownych pobliskiego
Oratorium
4
,
czterdziestoparoletni ojciec Francis Xavier Morgan, pół-Walijczyk, ćwierć-Anglik i
ćwierć-Hiszpan. Niekonwencjonalny, bezpośredni, hałaśliwy i wylewny, szybko stał się
przyjacielem całej rodziny.
Niski poziom nauczania w nowej szkole zmobilizował Mabel i Ronalda do ubiegania
się o stypendium, które mogłoby umożliwić chłopcu powrót do szkoły Króla Edwarda.
Ronald uczył się dobrze, interesowała go literatura i języki obce, a postępy w nauce
bardzo
cieszyły jego matkę.
Wiosną 1904 roku Mabel trafiła do szpitala – rozpoznano cukrzycę. Stan ówczesnej
medycyny nie gwarantował wyleczenia. Zmarła 14 listopada, a przed śmiercią
wyznaczyła
ojca Francisa na opiekuna chłopców. Spadek, który im pozostawiła, nie był duży – 800
funtów zainwestowanych w Południowej Afryce. Ojciec Morgan przy całym swoim
bezpośrednim
sposobie bycia okazał się dobrym strategiem – udało mu się ułagodzić zmobilizowane
śmiercią Mabel obie rodziny (mówiło się o obaleniu testementu i odebraniu „papiście”
opieki nad sierotami) i zapewnić dzieciom znośne warunki nauki i mieszkania. Nikt
im już jednak nie mógł zastąpić matki – opiekun, ciotki, gospodynie kolejnych mieszkań
będą dawać dorastającym chłopcom tylko to, co zapewnia egzystencję i przygotowuje
do
przyszłego życia w społeczeństwie. Życie z matką, mimo wielu finansowych
niedogodności,
przynosiło radość i ciepło, obfitowało w odkrycia nowych opowieści, książek, pozwalało
na odmienny od „szkolnego” kontakt z obcymi językami, łączyło także fascynację
religijną z osobistym stosunkiem do matki. Okres ten został dramatycznie zamknięty, ale
to najprawdopodobniej on w dużym stopniu uformował osobowość przyszłego pisarza.
Bracia zamieszkali teraz u jednej z dalszych krewnych. Chodzili do tej samej szkoły
Króla Edwarda i dużo czasu spędzali w Oratorium. Służyli do mszy, rozmawiali z
opiekunem,
jadali tu posiłki i bawili się z kuchennym kotem. Ronald miał 13 lat, Hilary -11.
W szkole Ronald mógł rozwijać swoje językowe uzdolnienia. Uczył się łaciny, greki,
francuskiego i niemieckiego. Powoli te zainteresowania j ę z y k a m i przeradzały się w
zainteresowania f i l o l o g i ą. Dzięki sporej bibliotece szkoły, dzięki dobrym
pedagogom,
wreszcie dzięki przyjaźniom z kolegami o podobnych zamiłowaniach bardzo szybko
dotarł do starych tekstów literackich. Zetknął się z oryginalną wersją staroangielskiego
poematu „Beowulff”
5
, z „Opowieścią o Sir Gawenie i Zielonym Rycerzu”
6
i z „Poematem
o Perle”
7
. Pojawiać się zaczęły również książki z kręgu językoznawstwa – dotarł do pod-
4
Oratorium Birmingham związane jest ściśle z osobą Johna Henry’ego Newmana (1801-1890),
angielskiego
teologa i myśliciela, którego przejście na katolicyzm odbiło się szerokim echem w życiu intelektualnym
Anglii. Skupił wokół siebie społeczność świecką i duchowną. Przed śmiercią otrzymał godność kardynała.
Jego liczne pisma publikowane są nadal, także w Polsce.
5
„Beowulf'”, anonimowy poemat bohaterski, pochodzący najprawdopodobniej z VII wieku, zapisany
znacznie później. Jest najstarszym zachowanym w całości eposem, przedstawiającym pogański świat;
pochodzi
z kręgu staroangielskiej literatury. Zmodernizowaną wersję tekstu, w tłumaczeniu A. Przedpełskiej-
Trzeciakowskiej, wydano w Polsce w 1966 roku.
6
„Sir Gawen i Zielony Rycerz”, romans rycerski z XIV wieku, należący do opowieści
o Rycerzach Okrągłego Stołu. Oryginał był wielokrotnie adaptowany przez różnych
autorów,
m.in. przez Rogera Lancelyna Greena, biografa Lewisa.
7
„Poemat o Perle”, najprawdopodobniej pochodzący z tego samego okresu, co „Sir
Gawen” (i być może nawet tego samego autorstwa). Uważany za wybitne osiągnięcie
śre-
13
ręcznika języka anglosaskiego, poznał także nieco walijski i staronordycki. W tym
okresie
jego umiejętności językowe zaczynały znacznie przekraczać wymagania stawiane
uczniom.
Wtedy też, początkowo na zasadzie dziecięcych zabaw, pojawiają się próby tworzenia
„prywatnych” języków. Będą one jeszcze bardzo proste, z czasem jednak staną się
„pełnoprawnymi”
tworami, będą miały własne słownictwo, ciekawą wymowę, bogatą składnię.
Najpierw pojawi się „animalic” – język wymyślony przez kuzynki Ronalda, a potem
przez niego przejęty i udoskonalony. Potem będzie „nevbosh” – na tyle sprawny, iż
można
było pisywać limeryki w tym języku. Potem pojawił się „naffarin”, czerpiący dużo z
hiszpańskiego,
a raczej z Tolkienowskiej chęci zgłębienia tego języka. Wielkim przeżyciem
stało się spotkanie z „Podręcznikiem języka gockiego” Josepha Wrighta. Od tej pory
zabawa
zaczęła nabierać cech poważnych badań językoznawczych – Ronald uczył się
rekonstruowania
form językowych wymarłych języków gockich, a jednocześnie udoskonalał
próby tworzenia własnych języków. Próbował także stworzyć odpowiednie „pismo” i
graficznie
opracować kształt każdej głoski. Zaprzyjaźnił się z Christopherem Wisemanem.
Różniły ich przekonania religijne (ojciec przyjaciela był duchownym-metodystą), łączyły
zamiłowania językowe (Wiseman interesował się hieroglifami), sportowe (rugby!) i to
coś, co sami nazywali specyficznym poczuciem humoru.
W tym samym mniej więcej czasie, po kolejnej przeprowadzce do nowej kwatery, w
otoczeniu Ronalda pojawia się osoba, która zmieni całe jego późniejsze życie. Edith
Bratt
była starsza od Ronalda o trzy lata i – podobnie jak on – była sierotą, którą opiekunowie
„upchnęli” w wynajętym przy jakiejś rodzinie pokoju. Miała spore uzdolnienia muzyczne,
grała na fortepianie i marzyła o karierze pianistki. Dziewczyna miała niewielki kapitalik i
jej opiekunowie nie widzieli powodu, żeby muzykowaniem musiała zarabiać na życie.
Ronald i Edith często spotykali się ze sobą – zbliżyła ich do siebie sytuacja rodzinna,
jako
że oboje byli sierotami, ich ojcowie umarli bardzo dawno i wychowywały ich same matki
(dopiero później Ronald dowiedział się, że Edith była dzieckiem nieślubnym). Z rozmów
zrodziła się pewna zażyłość, a ułatwiło ją to, że mieszkali w tym samym domu i
wynajmowali
pokoje u tej samej rodziny. Od zażyłości przeszło do fascynacji, od fascynacji –
do zadurzenia. Wkrótce sprawa dotarła do ojca Francisa a ten zażądał zerwania
znajomości.
Uważał, że różnica wieku i wyznania, a także konieczność kontynuowania nauki przez
Ronalda, są wystarczającymi powodami do przerwania tego młodzieńczego romansu.
Ronald
miał już wtedy szesnaście lat, Edith – dziewiętnaście, ale w świetle ówczesnych praw
nie mogli jeszcze sami o sobie decydować. Ronald zgodził się z wolą opiekuna,
spotkania
jednak odbywały się nadal. Młodzi starali się zachować to w tajemnicy – ale to się nie
udało.
Zgodnie ze swoimi zainteresowaniami i zgodnie z planami opiekuna Ronald miał
ubiegać
się o przyjęcie na studia. Nie posiadał jednak wystarczającego zabezpieczenia
finansowego
– należało więc próbować zdobyć stypendium (niezamożna młodzież często korzystała
z tej formy pomocy). Pierwszy wyjazd do Oxfordu w 1909 roku zakończył się
niepowodzeniem. Mógł oczywiście ubiegać się o stypendium w roku następnym –
byłaby
to jednak już ostatnia jego szansa. W tej sytuacji należało więc solidniej przyłożyć się do
nauki w szkole.
Ktoś „życzliwy” znowu widział oboje młodych w jakiejś herbaciarni i ojciec Francis
postawił teraz sprawę ostro: do uzyskania pełnoletności, tj. do ukończenia 21. roku życia
Ronaldowi nie wolno spotykać się z dziewczyną i nie wolno kontaktować się z nią w jaki-
dniowiecznej literatury angielskiej. Łączy w sobie elementy mistyki z tematyką bliską
„Trenom” Kochanowskiego. Być może stąd przejął Tolkien koncepcję baśni jako
„pocieszenia”.
14
kolwiek sposób. Młodzi jednak spotykali się nadal. Opiekun Ronalda nazwał to
dowodem
wyjątkowej głupoty i złej woli. W końcu Edith postanowiła wyjechać do Cheltenham.
Przez najbliższe cztery lata nie mogli utrzymywać ze sobą żadnego kontaktu. Rozłąkę z
ukochaną Ronald przeżył boleśnie – a może był to tylko przejaw młodzieńczej
egzaltacji?
Poważnym błędem ojca Francisa było rozdzielenie młodych, niewinne zadurzenie
przekształciło się bowiem w wielką miłość – przynajmniej ze strony Ronalda. Edith w
nowym otoczeniu czuła się dobrze, udzielała się w kościele parafialnym, nawiązywała
znajomości i coraz mniej wierzyła w miłosne zapewnienia młodego chłopaka. Dla niego
zaś zdobycie dziewczyny stało się sprawą ważną. Chciał na nią zasłużyć, uważał ją za
ideał
swego życia, za osobę godną wszelkich poświęceń.
Pewne ochłodzenie stosunków z opiekunem wynagradzał sobie Ronald ożywieniem
kontaktów z rówieśnikami. Zauważmy jednak, że ani koledzy i przyjaciele ze szkoły, ani
rodzina – bliższa czy dalsza – dosłownie nikt postronny nie znał historii romansu
Ronalda
i Edith. O całej sprawie wiedział jedynie ojciec Francis.
Szkoła Króla Edwarda była zwyczajną „dzienną” szkołą, z dobrą tradycją i przyzwoitym
poziomem. Nie było tu atmosfery szkół „dla lepszych sfer”, z pretensjami i internatami,
gdzie niejednokrotnie dziecięce fascynacje kolegami nabierały posmaku
homoseksualizmu.
Szkoła Ronalda była oczywiście szkołą wyłącznie męską i w takim otoczeniu Ronald
przebywał w czasie nauki u Króla Edwarda i potem w Oxfordzie. W wieku, w którym
wielu młodych odkrywa uroki towarzystwa płci przeciwnej, on musiał w imię „wierności
Edith” – odłożyć wszelkie myśli o romansach i flirtach z siostrami czy kuzynkami swoich
kolegów. Wszystkie radości i odkrycia najbliższych trzech lat — a były to lata równie
inspirujące
jak te spędzone z matką – dzielił nie z Edith, ale ze swoimi rówieśnikami. Polubił
wtedy te intelektualne spory w męskim gronie, a podział na „prywatność serca” (dzieloną
z Edith) i „prywatność intelektu” (dzieloną z kolegami) pozostanie w jego życiu już
na stałe.
W szkolnym życiu Ronalda (a była to ostatnia klasa) wydarzy się jeszcze coś
znaczącego.
Z grupy osób zajmujących się szkolną biblioteką wyłoni się T. C., B. S. – Klub
Herbaciany,
Towarzystwo Barrowian (od „Barrow’s Stores” – herbaciarni przy Corporation
Street). Obok Ronalda i nieodłącznego Christophera Wisemana w klubie znalazł się syn
dyrektora szkoły, Robert Quilter Gilson, i najmłodszy z tej czwórki – Geoffrey Bach
Smith. Wszyscy interesowali się literaturą, językoznawstwem, sztuką. Różne mieli w
ramach
tych dziedzin upodobania, a z dzielenia się swoimi zainteresowaniami wyrosła
przyjaźń. Wpływali inspirująco na siebie, poszerzali krąg swoich lektur, dyskutowali
godzinami
o wszystkim. Tego typu „paczki” nie były (i nie są) czymś nadzwyczajnym wśród
nastolatków, którzy dobrą naukę chcą łączyć z entuzjastycznym przeżywaniem
intelektualnych
odkryć.
Szkoła dostarczała również możliwości uczestniczenia w Klubie Dyskusyjnym,
pozwalała
redagować pisma, dawała okazję do przeżywania sportowych emocji (podczas
meczu rugby Ronald doznał kontuzji nosa i języka), ale dopiero T. C., B. S., mimo iż nie
był na miarę naszych Filomatów i Filaretów, dawał młodym ludziom poczucie pełni życia.
W grudniu 1910 roku Ronald jeszcze raz pojechał do Oxfordu i raz jeszcze przystąpił
do egzaminów. Tym razem powiodło mu się i uzyskał stypendium Exeter College. Nie
było ono zbyt wysokie – Ronald jednak liczył na pomoc ojca Francisa i swojej starej
szkoły.
Ostatni okres nauki u Króla Edwarda sprzyjał w tej sytuacji swobodnemu udzielaniu się
w różnych akcjach dyskusyjnych, literackich, sportowych i teatralnych. Ronald zagrał w
amatorskim przedstawieniu szkolnego teatru – jego aktorskie umiejętności były znaczne
i
dziś jeszcze z archiwalnych taśm dochodzi do nas echo niebanalnych interpretacji.
15
Po pożegnaniu ze szkołą („Czułem się jak młody wróbel, którego wykopano z gniazda
na wysokiej gałęzi” – zanotuje później), podczas letnich wakacji, razem z Hilarym,
przyszłym
farmerem, przyłącza się do grupy zaprzyjaźnionych osób i wyrusza na wycieczkę
do Szwajcarii. Będzie to jeden z nielicznych kontaktów z dalekim światem. Nigdy nie
będzie
wiele podróżował. Z tego wojażu zachowa reprodukcję kiepskiego obrazu – zwykłą
kartkę pocztową z wizerunkiem „Ducha Gór”. Potem dopisze na kopercie z tą kartką:
„Zapowiedź Gandalfa...”
Ronald rozpoczął swoje studia w Oxfordzie jesienią 1911 roku. Była to uczelnia z
tradycjami
– w dobrym i złym znaczeniu. Większość studiujących stanowili uczniowie z
bardzo zamożnych rodzin i to dla nich powołano kiedyś instytucję „służących”,
dbających
o wygody swego pana. Studenci posiadali „własne” apartamenty (sypialnię i salonik),
„własnych” służących i – obok obowiązków – sporą ilość wolnego czasu. Barwne życie
studenckie pochłonęło Ronalda i na naukę – przynajmniej w początkowym okresie – nie
miał zbyt wiele czasu. Tu również grywał w rugby, dużo uwagi poświęcał klubom
dyskusyjnym
(sam też założył własny klub) – wszystko to było oczywiście bardziej dorosłe i
bardziej „uczone”, ale ożywione prawie tym samym duchem co T. C., B. S.
Zamożniejsi studenci mogli sobie pozwolić na pewną bezkarność i studiowanie według
własnej fantazji i finansowych możliwości rodziców. Stypendyści musieli jednak
pamiętać,
iż ich pobyt na uczelni nie jest tylko miłym spędzaniem czasu i że ze swoich
obowiązków
należy się kiedyś rozliczyć. Ronald studiował filologię klasyczną a w ramach
dodatkowych zajęć chodził na konsultacje do wspomnianego już tu Josepha Wrighta
8
.
Wright umiał docenić językoznawcze zainteresowania Tolkiena, a także trafnie ocenić
jego
rzeczywiste umiejętności. Ronald powoli uświadamiał sobie obszary własnej
niekompetencji
– mimo to nie poniechał studenckich rozrywek. Wright zmobilizował go jednak
do skrupulatniejszej pracy nad „prywatnymi” językami. Materiał porównawczy był pod
ręką – biblioteka kolegium była dobrze zaopatrzona. Tolkien odnalazł kilka
podręczników
języka walijskiego i przestudiował je dokładnie. Walijski stał się jego ulubionym
językiem.
Potem sięgnął po gramatykę fińską i przypuścił szturm na oryginał „Kalewali”. Te
doświadczenia poszerzyły nie tylko jego wiedzę językoznawczą – w sposób już całkiem
świadomy zaczął interesować się mitami i starymi tekstami, które były przekazem tych
mitów. Uważał, iż gdzieś tam kryje się zgubione dziedzictwo Brytyjczyków, i już wtedy
zaświtała mu myśl, aby to dziedzictwo odtworzyć i przekazać współczesnym. Z
fascynacji
walijskim i fińskim narodzi się kiedyś quenya i sindarin
9
.
Na polu naukowym Ronald nie odnotował jednak większych osiągnięć, zauważył nawet,
iż za mało przykładał się do pracy i będzie musiał sporo nadrobić, jeżeli chciałby w
przyszłości zająć się karierą naukową. Plany te jednak miały charakter równie mglisty,
jak
i postanowienie poprawy. Zbliżał się bowiem okres wejścia w pełnoletność, kiedy można
było urzeczywistnić nareszcie inne, równie ważne pragnienie. W kilka minut po północy,
3 stycznia 1913 roku, Ronald napisał do Edith Bratt obszerny list i ponowił swoje
wyznania
miłosne, a także małżeńskie obietnice. Odpowiedź przyszła szybko – Edith donosiła,
że zdążyła już zaręczyć się z bratem swej szkolnej przyjaciółki.
Ronald wsiadł w pociągi wyruszył do Cheltenham. Spotkał się z Edith 8 stycznia i tak
długo przekonywał ją o swoim uczuciu, iż dziewczyna zgodziła się wyjść za niego. O
tych
8
Joseph Wright (zm. 1930), wybitny językoznawca z Oxfordu, poliglota, autor wielu
podręczników językoznawczych. Zaczynał jako samouk i pracownik fizyczny w foluszu.
W piętnastym roku życia sam nauczył się czytać i pisać.
9
Quenya – język elfów Wysokiego Rodu, mowa szlachetna, prastary język ukształtowany jeszcze w
Valinorze,
przeniesiony potem do Śródziemia, tu z czasem zarzucony, pełniący funkcje mowy „odświętnej”
(Tolkien kreując go pamiętał o języku fińskim). Sindarin -wywodzący się z prastarej mowy elfów język
„codzienny”. Zwany też mową Elfów Szarych lub elfów z Baleriandu (fonologicznie bliski walijskiemu).
16
nieoficjalnych zaręczynach Ronald poinformował jedynie ojca Francisa. Reakcja kapłana
nie była entuzjastyczna – wydawał się jednak tolerować ten związek i można było nadal
liczyć na jego finansową pomoc.
Po powrocie do Oxfordu chłopak zabrał się do nadrabiania zaległości. Złożone przez
niego prace pisemne zostały ocenione bardzo wysoko. Na ten sukces w dużym stopniu
złożyły się efekty pedagogicznej działalności Josepha Wrighta, nie wolno nam jednak
nie
doceniać osobistego zaangażowania i umiejętności Ronalda. Uczelnia dostrzegła talent
studenta, który kiedyś „wyłożył” się podczas pierwszego ubiegania się o przyznanie
stypendium.
Ronaldowi zaproponowano przeniesienie się z filologii klasycznej na angielską.
Było to – jak zauważył przełożony kolegium bardziej zgodne z zainteresowaniami
Tolkiena.
Ronald zgodził się i z początkiem letniego okresu nauki w 1913 roku zmienił kierunek
studiów.
Interesowały go zwłaszcza dawne dialekty zachodnich hrabstw środkowej Anglii: Często
musiał sięgać po zupełnie nowe dla siebie teksty, a każda taka próba przynosiła dalsze
inspiracje naukowe i literackie. Z poematu „Chrystus” Cynewulfa
10
przemówiły do niego
stare pogańskie mity, ukryte pod szatą mistyki chrześcijańskiej. To stąd, z dwóch linijek
tego poematu, wyprowadził Ronald trop w kierunku mitologii Śródziemia: „Bądź
błogosławion,
Earendalu, spośród aniołów najjaśniejszy, na świat posłany między ludzi...
Podobnych odkryć dostarczała mu lektura tekstów staroislandzkich: obu „Edd” –
poetyckiej
(starszej) i prozatorskiej (młodszej)
11
. Pieśni o bohaterach, o bogach i początkach
świata, o walce dobra ze złem i o ostatecznej bitwie, po której być może odrodzi się
nowy
świat. Te przedchrześcijańskie jeszcze mity, ukazujące świat pełen mądrości i tajemnic,
głęboko oddziałały na Tolkiena.
Po zaręczynach z Edith kwestia wyznania dziewczyny wielokrotnie była omawiana
przez narzeczonych. Dla Ronalda była to sprawa niezmiernej wagi, dla Edith – rzecz
kłopotliwa.
Sądziła jednak, iż ten problem uda się załatwić bez rozgłosu i w ostatniej chwili
przed samym ślubem. Ronald był jednak stanowczy – dziewczyna ustąpiła i po
przeprowadzce
do Warwick (tu nikt jej nie znał) rozpoczęła pobieranie nauk u jednego z katolickich
księży. Ronald tymczasem wyruszył do Francji z dwójką podopiecznych. Sama podróż
nie była przyjemna, jego zdanie o Francuzach nie było najlepsze, a i posada opiekuna
niezbyt mu się spodobała. Jesienią 1913 roku powrócił na swoją uczelnię. W Oxfordzie
pojawił się również G. B. Smith, a dwaj inni koledzy z T. C., B. S. – R. Q. Gilson i Ch.
Wiseman – rozpoczęli studia w Cambridge. Dopiero teraz i to bardzo oględnie – Ronald
powiadomił ich o swoich zaręczynach. Przyjęli to powściągliwie, Gilson jednak zauważył,
iż coś takiego, jak dotychczasowe T. C., B. S., już tak prędko się nie powtórzy...
Edith przyjęto do kościoła rzymskokatolickiego z początkiem roku 1914. Czuła się w
nowej wierze zagubiona i osamotniona, poza tym – znalazła się w nowym środowisku.
Częste i długie listy Ronalda irytowały ją trochę – narzeczony odrabiał
korespondencyjne
zaległości i nie żałował opisów bujnego życia uniwersyteckiego. Ich spotkania ujawniały,
że muszą wykazać wiele wyrozumiałości i poświęcenia, jeżeli mają pozostać ze sobą na
stałe. Po wyjeździe Ronalda wszystko na odległość wracało do normy: on znowu pisał
płomienne listy, a ona starała się jakoś pogodzić z nową wiarą i z nową rolą – przyszłej
żony przyszłego naukowca.
10
„Christ” – mistyczny poemat z VIII w., opowiadający o Drzewie Krzyża i przynoszący wizje końca
świata i ostatecznego osądu rodzaju ludzkiego. Autorem tego tekstu (i innych o podobnym charakterze)
jest
Cynewulf.
11
Edda – staronordyckie poematy, znane głównie z pochodzącego z XIII wieku staroislandzkiego
rękopisu.
„Eddę poetycką” (odnajdziemy w niej wiele imion znanych z opowieści Tolkiena), w przekładzie A.
Załuskiej-Strtimberg, opublikowano u nas w 1986 roku.
17
Ronald natomiast odnalazł w sobie nową energię do pracy. Nabrał także cech
„światowca”
(o ile pozwalały na to skromne fundusze), założył kolejny klub dyskusyjny, wiosłował,
grał w tenisa, dużo pisał, brał udział w konkursach i często zdobywał nagrody.
Pieniądze najczęściej przeznaczał na książki. I tak zetknął się z twórczością Williama
Morrisa
12
, tłumacza – między innymi – „Völsungasaga”
13
i autora mitopodobnych
opowieści.
Z jednej z nich, z „Rodu Wolfingów”, przywędrowała do Tolkienowskiego Śródziemia
nazwa Mrocznej Puszczy. Latem 1914 roku Ronald wyruszył do Kornwalii. Po latach
stanie się ona takim „idealnym pejzażem” i posłuży za wzór krajobrazom z opowieści
o Śródziemiu. Spotkał się także z bratem i ciotką, przebywającymi na farmie swych
przyjaciół.
Tutaj rozpoczął pisanie poematu o „Podróży Earendela Gwiazdy Wieczornej”. Widać
w nim było inspirację tekstem Cynewulfa, a także zapowiedź późniejszych dojrzałych
prób literackich. Ważne jest to, iż w tym utworze Tolkien zaczął tworzyć podstawy
własnej
mitologii,
W tym samym mniej więcej czasie Anglia wypowiedziała wojnę Niemcom. Był bowiem
rok 1914 i tysiące młodych ludzi zaciągało się do wojska. Ronald – wbrew oczekiwaniom
swoich krewnych (jego brat Hilary zgłosił się już jako trębacz) – postanowił wrócić
na uczelnię i kontynuować naukę. Nie czuł się jednak dobrze, gdyż wszyscy jego
znajomi
wybierali się na wojnę. W końcu natrafił na informację, iż można przygotować się do
służby wojskowej równolegle z nauką na uczelni, przy czym powołanie do czynnej
służby
może nastąpić dopiero po zakończeniu studiów. Ronald zgodził się na to i z początkiem
roku zaczął brać udział w szkoleniach wojskowych. Jednocześnie podjął pierwsze próby
stworzenia czegoś w stylu opowieści Morrisa. Jego „Opowieść o Kullervo” korzystała z
wątków „Kalewali” i była pierwszą poważną próbą opracowania legend w postaci
wiersza
i prozy – nie ukończył jej jednak.
Bożonarodzeniowe wakacje 1914 roku cały Klub Herbaciany spędził u rodziny
Wisemana
w Wandsworth. Było to już ostatnie spotkanie T. C., B. S. Dużo mówili o swoich
planach na przyszłość. Ronald czytał im swoje wiersze i jakkolwiek opinie przyjaciół były
krytyczne, postanowił serio obrać profesję poety. Pisał wtedy dużo i niektóre z tych
tekstów
pojawiły się potem w „The Adventures of Tom Bombadil”. Utwory te ujawniły już
pewną charakterystyczną cechę postawy Tolkiena jako autora – uważał się bardziej za o
d
k r y w c ę opisywanych światów, a nie za tego, kto je wymyślił. Równolegle trwały prace
nad kreacją nowych języków i Tolkien dokonał istotnego odkrycia – właśnie: odkrycia.
„Prywatne” języki świetnie nadawały się do zapisywania wierszy i opowieści. Były na tyle
precyzyjne, iż mogły oddawać wszelkie subtelności myśli i uczuć – należało tylko
zadecydować,
kim są istoty posługujące się tą mową. Sprawa wyjaśniła się w roku 1915, gdy
Tolkien „odkrył”, że języki te należały do elfów, z którymi spotkał się Earendel w czasie
swych podróży. Pojawiły się teraz poematy o tajemniczym Valinorze, o Dwóch
Drzewach,
rodzących owoce pełne słonecznego i księżycowego blasku... Zapowiadały one już
późniejszy „Silmarillion”.
W czerwcu Ronald ukończył studia i uzyskał możliwość pracy na uczelni. Wojna jednak
trwała nadal i trzeba było wywiązać się z przyjętych zobowiązań. Przydzielono go do
Batalionu Strzelców z Lancashire i wysłano do obozu szkoleniowego. Wojskowy tryb
życia
działał na niego przygnębiająco. Dostrzegał marnowanie czasu i ludzkiej energii, a
sama wojna była dla niego czymś bezsensownym i przerażającym.
12
William Morris (1834-1896), angielski poeta, prozaik, tłumacz, wydawca, plastyk i
społecznik. Jeden z Bractwa Prerafaelitów.
13
„Völsungasaga” – „Pieśń o Völsungach”, wywodzące się z „Edd” opowieści o Sigurdzie (Zygfrydzie) i
Nibelungach, znane u nas lepiej z epiki staroniemieckiej („Pieśń o Nibelungach”), a właściwie z dramatów
muzycznych Ryszarda Wagnera („Pierścień Nibelunga”).
18
Zaczął się specjalizować w sygnalizacji wojskowej. Kody Morse’a, szyfrowanie, łączność
telefoniczna wszystko to było mu mimo wszystko bliższe niż dowodzenie oddziałem
w bezpośredniej walce.
Spodziewano się przerzucenia batalionu Ronalda do Francji. Tolkien postanowił więc
uporządkować swoje sprawy osobiste. Porozumiał się z Edith i przekazał ojcu
Francisowi
wiadomość o zaplanowanym ślubie. Prosił go również o uregulowanie spraw
finansowych.
Chciał się usamodzielnić i chociaż kapitał po matce był niewielki, a czasy bardzo
niepewne, Ronald uważał, że wraz z dochodami z jego poetyckiej twórczości (właśnie
„Oxford Poetry” przyjęło do druku jego wiersz „Goblin Feet”) będzie to stanowiło pewne
zabezpieczenie nowej rodziny. Ślub odbył się 22 marca 1916 roku w Warwick. Dopiero
po ślubie Edith wyznała mężowi, iż była dzieckiem z pozamałżeńskiego związku. Ronald
postanowił przejść nad tym do porządku dziennego. Nowożeńcy udali się na krótki,
wojenny
miodowy miesiąc, pocieszeni nieco tym, że ojciec Francis nie tylko przesłał im
swoje błogosławieństwo, ale zaproponował, iż osobiście udzieli im ślubu w Oratorium.
Problem jednak w tym, że Ronald powiadomił go o swych planach dosłownie w
przeddzień
ślubu...
W czerwcu oddział Ronalda został przerzucony do Francji. Przeniesiono ich na front
nad Sommę. Walki trwały długo i bez wyraźnych rezultatów. Wśród żołnierzy przybywało
rannych i chorych. Ronald brał udział w przesłuchaniach niemieckich jeńców, spotkał się
także z kolegą z Klubu Herbacianego, z G. B. Smithem. Od niego dowiedział się, że
Gilson
poległ pierwszego dnia walk.
Wśród żołnierzy szerzyła się gorączka okopowa. Zachorował również i Tolkien. Z
początkiem
listopada przewieziono go do Anglii, do Birmingham. Święta Bożego Narodzenia
spędził razem z Edith. Z listu Christophera Wisemana (był w marynarce brytyjskiej)
dowiedział się o śmierci G. B. Smitha. T. C., B. S. przestał istnieć – wojna trwała nadal,
a
generałowie i politycy wydawali się nie przejmować tragicznym losem tysięcy młodych
ludzi.
Ronald spędził w szpitalach sporą część roku 1917 i 1918. Nawroty choroby
uniemożliwiały
mu powrót na front – w tym czasie większość żołnierzy z jego oddziału zginęła lub
dostała się do niemieckiej niewoli. Groza wojny, śmierć przyjaciół, własna choroba,
przeświadczenie
o posiadaniu ważnej misji do spełnienia, a także nałożony niejako przez
zmarłego G. B. Smitha obowiązek „wypowiedzenia tego wszystkiego, czego inni nie
zdążą
już powiedzieć” – to wszystko zmobilizowało Ronalda. W ciągu kilkunastu miesięcy
krystalizują się dwa podstawowe języki Śródziemia – quenya i sindarin – wyraźnie
zostaje
zarysowany obraz elfów, istot potężnych, odmiennych od zwiewnych i skrzydlatych
drobinek
z opowieści dla dzieci. Śródziemie „domaga się” odkrycia, jego mitologia domaga
się. wypowiedzenia w tekstach, bohaterowie chcą przemówić własnymi głosami.
Tolkienowi
pozostaje już tylko poddać się woli tego tajemniczego świata. Zaczynają powstawać
opowieści, które później złożą się na „Silmarillion” – w Great Haywood Tolkien zapisuje
je z nagłówkiem „The Book of Lost Tales”. Pierwszą opowieścią jest „Upadek
Gondolinu”,
potem powstają „Dzieci Hurina” i różne wersje szkiców kolejnych historii.
16 listopada 1917 roku przychodzi na świat najstarszy syn Tolkienów. Poród był trudny
i niebezpieczny. Ronald mógł przyjechać dopiero tydzień później. Dziecku nadano
imiona
John Francis Reuel – „Francis” na cześć ojca Morgana. Kapłan przybył z Birmingham i
osobiście ochrzcił chłopca.
Edith wraz z dzieckiem podróżowała za Ronaldem po Anglii. Małżonkowie starali się
dużo przebywać ze sobą. Z ich wędrówek po zielonych lasach – a przede wszystkim z
ich
wielkiej miłości – narodzi się jedna z najpiękniejszych opowieści: historia Berena i
Lúthien.
Była to ulubiona opowieść Ronalda. Wiele lat później, już po śmierci żony, wyjaśnił
najmłodszemu synowi, ile autentycznych szczegółów z dziejów miłości jego i żony zo-
19
stało bezpośrednio przeniesionych do tej pieśni o dziewczynie-elfie, która swym tańcem
wśród drzew (to autentyczne wydarzenie) oczarowała śmiertelnego człowieka.
Wojna zakończyła się w listopadzie 1918 roku. Ronald został zdemobilizowany i mógł
rozpocząć „cywilne” życie w Oxfordzie. Dzięki pomocy swoich byłych wykładowców
otrzymał pracę przy redagowaniu „New English Dictionary”. Nie zarabiał zbyt wiele, było
to jednak to, o czym marzył: Oxford, badania językoznawcze, rodzina, dom i możliwość
swobodnego pisania. Udało mu się wynająć niewielki domek, przyjąć gosposię i uzyskać
pewną stabilizację. Rozpoczął również pracę jako niezależny wykładowca, głównie w
żeńskich kolegiach Oxfordu. Często na spotkaniach w swoim dawnym kolegium Exeter
czytywał fragmenty „Upadku Gondolinu” i opowieści te zdawały się przypadać do smaku
słuchaczom.
Latem 1920 roku zaproponowano Tolkienowi pracę wykładowcy języka angielskiego
na uniwersytecie w Leeds. Propozycja wydała się dosyć atrakcyjna i jesienią Ronald
rozpoczął
zajęcia. Miasto nie było urodziwe, a i sam uniwersytet sprawiał wrażenie będącego
na dorobku. Wydział Anglistyki rozbudował się i było tu sporo okazji do wykazania się
inwencją i umiejętnościami organizacyjnymi. Profesor George Gordon spodziewał się, iż
Tolkien znajdzie sposób na uatrakcyjnienie programu przedmiotów językoznawczych, i
nie zawiódł się. Nowa praca podobała się Ronaldowi, a jego zajęcia i sposób bycia
zostały
zaakceptowane również przez studentów. Tolkien jednak poszukiwał nadal jakiegoś
korzystniejszego
– przynajmniej pod względem materialnym – ułożenia spraw swojej rodziny.
W październiku 1920 roku Edith urodziła kolejnego syna, Michaela Hilary’ego Reuela.
Rodzina zamieszkała razem w Leeds i należało teraz solidniej zadbać o jej utrzymanie.
Na początku 1922 roku na uczelni pojawił się nowy wykładowca – Eric Valentine
Gordon.
Był Kanadyjczykiem i nie istniały żadne rodzinne powiązania pomiędzy nim a
profesorem
Gordonem. Tolkien spotkał się z nim już w Oxfordzie. Współpraca Ronalda z
„młodym” Gordonem układała się bardzo dobrze – postanowili przygotować pierwszą
naukową
edycję „Sir Gavena i Zielonego Rycerza”. Gordon okazał się niezmiernie pracowitym
i wymagającym partnerem – dzięki jego mobilizującej postawie praca przebiegała
szybko i książka ukazała się już w 1925 roku. Ronald odpowiadał za opracowanie tekstu
i
słownika, a Gordonowi przypadło opracowanie objaśnień. Młodzi naukowcy zaprzyjaźnili
się; połączyło ich zamiłowanie do starych nordyckich sag, picia piwa i dyskusji w
kolejnym
klubie. Trzeba przyznać, że bujne życie towarzyskie sprzyjało popularności obu
wykładowców
wśród studentów – wkrótce wielu nowych słuchaczy zaczęło przychodzić na
ich zajęcia.
Okres pracy w Leeds dobrze zapisał się w pamięci Tolkiena. Życie rodzinne układało
mu się pomyślnie, odnosił sukcesy jako wykładowca i badacz, również i jego literackie
prace nabierały większego rozmachu. „The Book of Lost Tales” była prawie ukończona,
a
obok niej powstawały opowieści układające się w nowe cykle.
W 1922 roku George Gordon („starszy”) przeniósł się do Oxfordu i pojawiła się
możliwość
objęcia jego stanowiska. Początkowo nic z tego nie wyszło, w 1924 roku Ronald
otrzymał jednak tytuł profesora języka angielskiego (stanowisko to utworzono specjalnie
dla niego) i w wieku trzydziestu dwóch lat stał się jednym z młodszych profesorów w
brytyjskim szkolnictwie wyższym. Materialna sytuacja rodziny znacznie się poprawiła,
wynajęto też lepsze mieszkanie. W listopadzie urodził się kolejny syn – Christopher
Reuel.
Otrzymał imię na cześć przyjaciela, Christophera Wisemana. Szczęśliwy ojciec
obiecywał
sobie, iż syn ten będzie kiedyś spadkobiercą jego literackiego dziedzictwa. I tak też
się stało.
20
Na początku 1925 roku zwolniło się stanowisko profesora języka anglosaskiego w
Oxfordzie. Tolkien nie miał zbyt dużych szans. Dopomógł mu tutaj George Gordon i
dzięki jego misternym zabiegom Ronald znalazł się znowu w Oxfordzie.
Życie tu było ustabilizowane – tradycja wyznaczała nieomal każdą godzinę w roku.
Wykłady, konsultacje, praca własna, spotkania naukowe, spotkania towarzyskie —
wszystko to było uporządkowane. Tolkienowie musieli również poddać się temu rytmowi.
Ronald przyjął to jako coś naturalnego, Edith natomiast poddała się temu z
melancholijną
rezygnacją. Dom i opieka nad dziećmi wystarczały jej zupełnie, niezbyt entuzjazmowała
się pracą męża, a życie towarzyskie Oxfordu było dla niej czymś zupełnie nie do
zaakceptowania.
Szybko ustaliła się opinia, iż „pani Tolkien nie bywa i nie przyjmuje”. Ronald
– przeciwnie – nader często „bywał” i szybko zostały docenione jego towarzyskie zalety.
Czuł się trochę zwolniony z obowiązków dbania o dom.
W Oxfordzie przemieszkali w tym samym miejscu przez dwadzieścia jeden lat. Synowie
chowali się dobrze. W 1929 roku urodziła się córka Priscilla i właściwie było to jedyne
wielkie wydarzenie. Sporo czasu można było poświęcić badaniom naukowym. Sprzyjała
temu atmosfera Oxfordu. Dyskusje naukowe pozwalały stawiać śmiałe tezy,
niekonwencjonalne
towarzystwo, jakie skupiało się wokół poszczególnych osób czy klubów,
gwarantowało, iż każdy niezwykły pomysł mógł być gruntownie i z pożytkiem poddany
krytyce specjalistów.
W 1926 roku Tolkien spotyka Clive’a Staplesa Lewisa
14
. Ich późniejsza przyjaźń
przejdzie przez wiele etapów – od nieufności poprzez fascynację, partnerstwo i coś
rodzaju
„duchowej wspólnoty” aż do pewnego zniechęnia. To wpływowi Ronalda-katolika
zawdzięcza literatura angielska „narodziny” drugiego po Chestertonie pisarza
chrześcijańskiego.
Lewis okazał się pojętnym słuchaczem Tolkienowskich uwag i jakkolwiek uczeń
niezbyt dokładnie spełnił oczekiwania mistrza (został protestantem, nie katolikiem, jak
tego
oczekiwał Ronald), to jako moralista zyskał sobie ogromną popularność. Również i jego
próby literackie zyskały dobrą opinię – może nawet zbyt dobrą, jak niekiedy mówił
Tolkien. Sukces opowieści o Narni był dla Tolkiena niezbyt oczywisty (oględnie mówiąc).
Ten rodzaj „baśniowania” wydawał się Ronaldowi mocno podejrzany i pozbawiony cech
oryginalności. Kąśliwe uwagi o twórczości przyjaciela nie przeszkadzały Ronaldowi w
korzystaniu z rad Lewisa, dotyczących spraw warsztatu pisarskiego. Lewis miał na
Ronalda
duży wpływ – Edith to dostrzegała i była zazdrosna o tę przyjaźń.
Przyjaciele spotykali się najczęściej na posiedzeniach kolejnego nieformalnego klubu,
założonego przez Tolkiena. Klub nazywał się „The Kolbitar” – oznaczało to tych, którzy
podczas rozniecania na wietrze ognia pochylają się tak nisko nad węglem, iż po prostu
nadgryzają jego kawałki. Nazwa była islandzka i tematyka spotkań również wywodziła
się
z tego kręgu – kilkanaście osób, w większości na poważnych stanowiskach
uniwersyteckich,
spotykało się, by czytać staronordyckie sagi, komentować je i od czasu do czasu
wzbogacać te spotkania prezentacjami własnych tekstów literackich, najlepiej
zapisanych
w jakimś rzadkim lub dawno wymarłym języku.
Nie było to jedyne miejsce takich „uczonych zabaw” — głośniejsze stały się spotkania
grupy „The Inklings”. Klub nie został założony przez Tolkiena. Było to coś w rodzaju
stowarzyszenia literackiego, powołanego do życia około 1931 roku przez studenta
Tangye
Leana. Dopiero później o obliczu tej grupy – i o jej sławie – zadecydowało uczestnictwo
Tolkiena, Lewisa, jego brata Warrena, Charlesa Williamsa, Owena Barfielda czy Hugo
Dysona. Również i w życiu Ronalda grupa ta odegrała ważną rolę, tu bowiem odbywały
14
Clive Staples Lewis (1899-1963), znawca i badacz kultury średniowiecza, autor wielu książek dla
dzieci, eseista, popularyzator problematyki filozoficznej, teologicznej i etycznej. W Polsce pojawia się
coraz
więcej jego książek, wydawanych głównie przez „Pax”. Bardzo ciekawa i bardzo kontrowersyjna postać.
21
się czytania fragmentów „Hobbita”, tu dyskutowano nad tym tekstem i stąd też poszła w
świat fama o tej opowieści.
„Hobbit” narodził się z opowiadań „na dobranoc” w dziecinnym pokoju synów Tolkiena.
Pisarz traktował to jako zabawę i rzecz po jakimś czasie została zarzucona. Potem
powrócił
do niej i fragmenty prezentował na spotkaniach „The Inklings”. Rękopis nie był
jednak przeznaczony do publikacji – Tolkien uważał, iż godniejsze druku są opowieści
ze
zbioru „The Book of Lost Tales”. Jakimiś jednak drogami wiadomość o „Hobbicie”
dotarła
do Susan Dagnall, redaktorki z wydawnictwa Allen and Unwin. Zdobycie notatek nie
okazało się trudne, a sama historia małego hobbita spodobała się jej. Pozostawało tylko
namówić Tolkiena do napisania zakończenia (rzecz w tej wersji kończyła się śmiercią
Smauga) i do przygotowania rękopisu do druku. Jesienią 1936 roku maszynopis był
ukończony
i powędrował do najbardziej surowego krytyka, jakiego można sobie wyobrazić.
Szef wydawnictwa uznał, iż książkę dla dzieci powinno zrecenzować ... dziecko.
Przekazał
ją swemu dziesięcioletniemu synowi, a kiedy ten wyraził się o niej pozytywnie, skierował
książkę do druku. „Hobbit” ukazał się 21 września 1937 roku. Ronald obawiał się
nieco reakcji „uczonego” Oxfordu. Obawy te okazały się przedwczesne – uczelnia po
prostu
nie zwróciła na tę publikację większej uwagi. Odezwały się natomiast głosy licznych
recenzentów; pierwszy wypowiedział się oczywiście Lewis. Recenzje były dobre,
zainteresowanie
czytelników – i to nie tylko młodych – duże. Zadysponowano dodruk, ukazała
się również edycja amerykańska.
„New York Herald Tribune” umieścił książkę na pierwszym miejscu listy najlepszych
książek dla dzieci. I tak się zaczęło. W recenzjach, w listach czytelników do wydawcy i
do
autora pojawiać się zaczęło życzenie: „Chcemy dowiedzieć się czegoś więcej o
hobbitach!”
Tolkien spróbował pisać „Nowego hobbita” – rozpoczął od opisu urodzinowego przyjęcia
i powoli posuwał się do przodu. Po jakimś czasie zauważył (pamiętajmy, iż zawsze
uważał się za „odkrywcę”, a nie „wymyślacza”), że opowiadana przez niego historia
rozgrywa
się w świecie, który już został opisany w „Silmarillionie” (taką nazwę w swoim
czasie uzyskała bowiem „The Book of Lost Tales”). Czarni Jeźdźcy, Pierścień –
wszystko
to zaczynało wykraczać poza ramy dziecięcej bajki, zakreślonej kiedyś opowieścią o
małym
hobbicie.
Praca nad „Nowym hobbitem” zajmowała Tolkienowi sporo czasu, niemniej jego
obowiązki
uczelniane wymagały więcej uwagi i nie można ich było odłożyć na bok na czas
pisania „książki dla dzieci”. To, że dla coraz liczniejszej rzeszy czytelników Tolkien był
autorem książki o hobbicie, nie oznaczało wcale, iż przestał być naukowcem i
dydaktykiem.
Nie zamierzał też nigdy rezygnować z pracy na uczelni. Mniej więcej w tym samym
okresie, kiedy przygotowywał do druku opowieść o podróży Bilba, Tolkien pracował nad
wykładem o „Beowulfie” i 25 listopada 1936 roku wygłosił odczyt, którego tezy w
zdecydowany
sposób zmieniały stosunek nauki do tego starego eposu. Tolkien pokazywał, że
nie jest to jakaś opowiastka o smokach i potworach, bezładny zlepek dziwacznych
historii.
W jego interpretacji był to wielki poemat heroiczny, pieśń o życiu prawdziwie
bohaterskim,
skonstruowana niezmiernie kunsztownie, pełna poetyckiego blasku i wyobraźni.
Twórca – czy twórcy – „Beowulfa” obdarzony był nieprzeciętnym talentem poetyckim, a
świat mistycznych potworów był dla niego równie realny, jak dla nas realnymi są nasze
wyobrażenia o siłach rządzących otaczającą nas rzeczywistością. Wskazywał też na
przemieszanie
się niezliczonych wątków chrześcijańskich ze starymi i pogańskimi elementami,
porównując poemat do wieży wzniesionej z elementów dawnych budowli. Mówił o
22
konieczności szacunku dla twórczości minionych pokoleń.
15
Nie były to jedyne prace
naukowe
razem z E. V. Gordonem przygotowywał edycje „Poematu o Perle”, „Wędrowca” i
„Żeglarza”
16
.
Wielbicieli „Hobbita” sprawy te interesowały raczej mało – wielu z nich było
zaskoczonych,
gdy poszukując katalogach bibliotecznych innych książek Tolkiena, natrafiali na
prace edytorskie, przekłady i opracowania dawnych tekstów. Istniały co prawda
informacje
o „lżejszych” tekstach, które publikowano przeważnie w niskonakładowych periodykach,
a ich forma (wiersze lub pieśni), język (niegdyś jakiś dawno wymarły) oraz treść
odbiegały od tego, co już było znane z „Hobbita”. Było sporo rzeczy w rękopisach –
przede wszystkim „Silmarillion” – wydawcy jednak obawiali się ryzyka i nie wierzyli, że
te „poważne” opowieści mogą przyciągnąć czytelników spragnionych przygód hobbitów.
Rodzina i przyjaciele Tolkienów znali piosenki Toma Bombadila, historię Rudego Dżila i
ilustrowane listy świętego Mikołaja – na ich publikację było jednak jakoby za wcześnie.
Na druk i zrozumienie czytelników musiały też czekać opowieści o Berenie i Lúthien,
historia
upadku Króla Artura (jedyna „wycieczka” Tolkiena w świat legend Okrągłego Stołu),
„Mythopoeia” – poemat dedykowany Lewisowi, a także wiele innych, istniejących
często w kilku wersjach, opowieści z kręgu Śródziemia.
Praca nad „Nowym hobbitem” posuwała się wolno z wielu powodów. Tolkien nie
chciał pozostać autorem kolejnej książki dla dzieci, napisanej na zamówienie dzieci i
zamykającej
się w kręgu dziecięcych oczekiwań. Odkrycie, iż świat hobbitów łączy się ze
światem „Silmarillionu”, utwierdziło go w przeświadczeniu; że należy opublikować
całość,
leżących do tej pory w szufladzie, mitologicznych opowieści. Obawiał się jednak, iż
dla wydawców taka propozycja może być nazbyt szokująca. I wydawcy, i czytelnicy
spodziewali
się mimo wszystko, że powstanie coś „lżejszego”, właśnie kolejna książka dla
dzieci i na zamówienie dzieci.
8 marca 1939 roku Tolkien wygłosił wykład poświęcony Andrew Langowi – był to
swoisty hołd, złożony pamięci tego zbieracza i badacza baśni. Swoisty, gdyż autor
wykładu
zajął się tu głównie prezentacją własnych przemyśleń. Nie wszyscy zebrani wiedzieli,
iż występuje tu on nie tylko jako badacz cudzych tekstów. Tolkien przemawiał tu też jako
twórca „Władcy Pierścieni” (bo taką nazwę otrzymał tymczasem „Nowy hobbit”) i kreator
świata mitów z „Silmarillionu”.
Główne tezy tego wystąpienia
17
można streścić następująco: Baśń jest gatunkiem
literackim
godnym najwyższego szacunku. Nie można mówić, iż jest to literatura wyłącznie
dla dzieci – taka postawa świadczy bowiem i o degradacji samej baśni, i o degradacji
sposobów
jej badania. Baśń jest bliska mitowi, tak jak on wyrasta z najtajniejszych ludzkich
pragnień pokonania czasu i przestrzeni i ujawnia marzenia o chęci nawiązania
porozumienia
z całym światem. To, co nazywamy „dziecięcym fantazjowaniem”, jest s u b k r e a c j
ą – zdolnością tworzenia nowych światów, których realności baśń nie kwestionuje. Baśń
dostarcza przeżyć nieporównanie wznioślejszych niż inne gatunki literackie. Pozwała
zobaczyć
świat w jego prawdziwym wymiarze – nie bawi się w alegorie, nie pseudonimuje
otaczającej nas rzeczywistości. Mówi o tym, co wieczne, niezmienne, ujawnia
podstawowe
mechanizmy życia. Zachęca do wyrwania się z krępującego nas świata fałszu i pozo-
15
J. R. R. Tolkien: Beowulf – the Monsters and the Critics. Oxford University Press,
London 1937.
16
„Wędrowiec” („The Wanderer”) i „Żeglarz” („The Seafarer”) zachowane – w kodeksie
z końca X wieku – fragmenty epiki angielskiej. Powstały najprawdopodobniej znacznie
wcześniej.
17
J. R. R. Tolkien: On Fairy-Storics. Oxford University Press, London 1947. Pubłikowane potem z „Leaf
by Niggle” w: Tree and Leaf. Unwin Books, London 1964.
23
rów i przynosi nam obietnicę pomyślnego zakończenia wszelkich trosk. Poprzez ten
ewangeliczny aspekt baśni (ewangelia to dobra nowina, pocieszenie), poprzez hołd
złożony
w postaci aktu subkreacji dziełu stworzenia, baśń staje się gatunkiem chrześcijańskim.
Stare, pogańskie elementy zostają ukazane w nowym, bardziej ludzkim świetle. Takie
ujęcie
było zaskoczeniem dla badaczy. Dziewiętnastowieczne badania ludowych baśni
prowadzone
były z pozycji życzliwej wyrozumiałości dla pełnej przesądów wyobraźni gminu
– tu zaś zwracano uwagę na estetyczną i etyczną problematykę baśni, a jej
anonimowych
twórców ukazywano jako świadomych artystów, głębokich myślicieli i strażników
istotnych
dla człowieka tajemnic.
Tolkien domagał się, aby nie traktowano baśni jako prostej alegorii, tymczasem
nadchodzące
wydarzenia jakby wyraźnie starały się zmusić przyszłych czytelników „Władcy
Pierścieni” do takiego właśnie odbioru tej książki. Rozpoczęła się druga wojna światowa
i
życie zdawało się stawać wyścigu z opowieścią o Pierścieniu.
W „Przedmowie” Tolkien pisał: „[...] praca nad »Władcą Pierścieni« trwała z przerwami
od roku 1936 do 1949. Miałem w tym czasie inne obowiązki, których nie zaniedbywałem,
i często pochłaniały mnie jako badacza i nauczyciela inne liczne zainteresowania.
Oczywiście do zwłoki przyczynił się również wybuch wojny; pod koniec 1939 roku
nie miałem jeszcze napisanej w całości nawet Pierwszej Księgi. Pomimo ciemności
panujących
przez pięć następnych lat doszedłem do wniosku, że nie mogę porzucić rozpoczętej
książki, ślęczałem więc nad nią przeważnie po nocach i brnąłem naprzód, aż stanąłem
nad
grobem Balina w Morii. Prawie rok upłynął, zanim znów ruszyłem z miejsca i
zawędrowałem
do Lothlorien i nad Wielką Rzekę późną jesienią 1941 roku. W następnym roku
naszkicowałem pierwszą wersję zdarzeń wypełniających obecnie Trzecią Księgę oraz
pierwszy i trzeci rozdział Księgi Piątej. Zapłonęły sygnały wojenne w Anorien, Theoden
przybył do Harrowdale. Na tym utknąłem. Wizja zniknęła, a czasu na rozmyślania
wówczas
nie miałem.
W ciągu roku 1944, pozostawiając nie dokończone wątki i komplikacje wojny, której
prowadzenie czy przynajmniej opisywanie było moim obowiązkiem, zmusiłem się do
pracy
nad historią podróży Froda do Mordoru. Napisałem wtedy rozdziały wypełniające teraz
Księgę Czwartą i wysłałem je, jako fragmenty powieści, do Afryki Południowej, gdzie
przebywał w służbie RAF-u mój syn Christopher. Jednakże upłynęło dalszych pięć lat,
zanim
książka przybrała ostateczny kształt, w jakim została wydana [...]. Moja opowieść nie
jest alegorią ani aluzją do aktualnych zdarzeń i sytuacji. Rozwijając się wypuściła
korzenie
(w przeszłość) i nieoczekiwane gałęzie, lecz zasadnicza fabuła była od początku
nieuchronnie
wyznaczona przez wybór Pierścienia jako motywu łączącego całą trylogię z
„Hobbitem”. Najbardziej istotny rozdział, „Cień przeszłości”, napisałem wcześniej niż
inne,
gdy jeszcze na horyzoncie nie gromadziły się groźne chmury zapowiadające kataklizm
1939 roku; wątek mojej historii rozwinąłby się w zasadzie tak samo, gdyby świat zdołał
uniknąć wojennej katastrofy. Książka zrodziła się z myśli od dawna mnie nurtujących, a
częściowo wyrażanych w innych utworach; wojna rozpoczęta w 1939 roku oraz jej
konsekwencje
nie wywarły żadnego wpływu na treść książki, a jeśli je zmodyfikowały, to jedynie
w znikomym stopniu [...] Z całego serca nie cierpię alegorii we wszelkich formach i
zawsze jej unikałem, odkąd z wiekiem osiągnąłem przezorność, która mi umożliwia
wykrywanie
jej obecności. Wolę historię, prawdziwą lub fikcyjną, dającą czytelnikowi możliwość
różnych skojarzeń na miarę jego umysłowości świadczeń. Zachowuje on w takim
wypadku pełną swobodę wyboru, podczas gdy w alegorii autor świadomie rzuca swoją
koncepcję”.
18
18
J. R. R. Tolkien: Wyprawa. Przeł. M. Skibniewska. Warszawa 1981, s. 7 i nast.
24
Dwanaście lat trwała praca nad „Władcą Pierścieni”. Tolkien zbliżał się do
sześćdziesiątki,
jego dzieci pokończyły studia i usamodzielniły się. Wydawcy oczekiwali na maszynopis
nowej książki – autor jednak odkładał swą decyzję i po cichu rozglądał się za inną
możliwością druku. Nie mógł zapomnieć wydawnictwu Unwina niezbyt entuzjastycznej
odpowiedzi na jeszcze przedwojenną propozycję wydania „Silmarillionu”. Rozpoczęły
się zabawne korowody. Tolkien stawiał swoje warunki, Unwin – swoje. Pisarz wreszcie
znalazł powód, aby zaproponować tekst innemu wydawnictwu. Tam sprawa zaczynała
się
od nowa – sugerowano autorowi skrócenie powieści, Tolkien obstawał przy swoim,
wydawca
przy swoim. Trwało to dosyć długo. W połowie 1952 roku J. R. R. T. powrócił do
swojego pierwszego wydawcy. Ten nie dał się długo prosić – wieść o ukończonej
książce
krążyła wśród wielbicieli twórczości Tolkiena, a czytane na zebraniach „Inklingów”
fragmenty
spotkały się z żywym przyjęciem słuchaczy. Wydawca obawiał się nieco ryzyka
finansowego;
książka była gruba, można było ją – po wielu targach – rozdzielić na trzy
woluminy i publikować stopniowo, nadal jednak była to właśnie opowieść nie dla dzieci...
czy zaakceptują ją dorośli, czy dzieci jej nie odrzucą? Kto to kupi? Tolkien był obecny na
rynku wydawniczym – wznawiano już parokrotnie „Hobbita”, opublikowano „Rudego
Dżila i jego psa”(1949), ukazał się także „Leaf by Niggle”(1945 – w „The Dublin
Review”). Ryzyko jednak istniało. Wydawca zaproponował więc takie warunki
finansowe,
które miały go chronić w wypadku ewentualnego krachu. Potem okazało się, iż te
asekuranckie
propozycje wyszły na dobre... pisarzowi.
Pierwsza książka – „Wyprawa” – ukazała się w połowie 1954 roku, a druga – „Dwie
Wieże” – niedługo później. Niemal w tym samym czasie ukazały się wydania
amerykańskie.
Autorem pierwszej recenzji był oczywiście Lewis. Pokazał, co w książce jest rewelacyjne
(byłaby więc to pewna uprzejmość wobec przyjaciela i kolegi po piórze), a co –
rewolucyjne
(i to już był głęboki ukłon wobec Tolkiena-Mistrza). Czytelnicy nie potrzebowali
zachęty – w sześć tygodni sprzedano trzy i pół tysiąca nakładu i wydawca musiał
przystąpić do sporządzenia dodruku. Oczekiwano ukazania się trzeciej części „Powrotu
Króla”. Tolkien jednak nie mógł sobie poradzić ze sporządzeniem obiecanego już
wcześniej
informacyjnego dodatku, indeksów, wykazów i słowników. Książka ukazała się więc
jesienią 1955 roku bez tych tekstów, a na ostatniej stronie zamieszczono stosowną
notkę
wyjaśniającą. Pomiędzy rokiem 1954 a 1966 w Wielkiej Brytanii ukazało się kilkanaście
edycji „Władcy”. Ukazały się wydania w Stanach Zjednoczonych, przetłumaczono
książkę
na holenderski (1956), szwedzki (1959), polski (1961), duński (1968), niemiecki
(1969), włoski (1970), francuski (1972), japoński (1972), fiński (1973), norweski (1973),
portugalski (1974), a potem posypało się jak z worka — przekłady hebrajskie,
węgierskie,
hiszpańskie, islandzkie, rosyjskie i wiele, wiele innych. Książka rozpoczęła własne życie
–
autor już tylko obserwował, jak wędrowała po świecie i zdobywała sobie coraz to
nowych
zwolenników. Początkowo wydawcy byli zaskoczeni, Tolkien natomiast to wzrastające
zainteresowanie przyjmował jako coś normalnego. Listy napływały z całego świata:
ludzie
dziękowali, prosili o autografy, domagali się dodatkowych informacji, pytali, kiedy ukażą
się inne opowieści o Śródziemiu, niektórzy protestowali przeciwko użyciu ich nazwisk w
tekście (odezwał się prawdziwy Sam Gamgee i jakkolwiek rzecz zakończyła się
sympatycznie,
Tolkien jeszcze po latach mówił, iż stale obawia się nadejścia listu podpisanego...
Gollum).
Wywiady, recenzje, zaproszenia ze strony uniwersytetów i osób prywatnych, wizyty –
nieraz kłopotliwe – wielbicieli, telefony i inne oznaki rosnącej popularności... Tolkien
starał
się przyjmować to ze spokojem i wyrozumiałością. Był sławny, zamożny – a
jednocześnie
coraz starszy i nie ze wszystkich przyjemności swej sławy mógł korzystać. Przyjął
jednak zaproszenie wydawców i naukowców holenderskich i wiosną 1959 roku wziął
udział w uroczystym „Przyjęciu Hobbitów”. Pisarz bawił się wspaniale – wygłaszał mowy
25
po angielsku, po holendersku i w języku elfów. Były to urocze parodie przemówień Bilba
z pamiętnego przyjęcia, znalazły się w nich jednak słowa poważniejsze. „Mija
dwadzieścia
lat – mówił – jak postanowiłem z szacunku dla naszych przodków-hobbitów spisać
dzieje Trzeciej Ery. Spoglądam ku wschodowi i ku zachodowi, patrzę na północ i na
południe,
i choć nie dostrzegam Saurona, to widzę jednak, że Saruman pozostawił wielu
następców.
My, Hobbici, nie mamy już przeciw niemu magicznego oręża. Wznoszę jednak,
moi szlachetni Bracia-Hobbici, i do Was kieruję ten toast: Niech żyją Hobbici! Niech
przetrzymają Sarumanów i doczekają nowej wiosny budzącej drzewa!”
Okazało się, że „Władca” jest czymś więcej niż tylko bestsellerem o międzynarodowym
zasięgu. Pojawiać się zaczęły próby naśladowania Tolkienowskich opowieści,
powodzenie
książki chcieli wykorzystać filmowcy, po tematy tolkienowskie sięgali malarze i
kompozytorzy. Przede wszystkim tworzył się – mniej lub bardziej poddany
„organizacyjnym”
rygorom – spontaniczny ruch fanów. O sile tego ruchu mogli przekonać się nielegalni
wydawcy amerykańscy, którzy przygotowali tanią i pełną błędów edycję książki. Z
piratami trudno było walczyć. Tolkien rozegrał rzecz po swojemu – dołączył do
oficjalnych
wydań prośbę o bojkot niesolidnej firmy. Oczywiście, on tylko poinformował czytelników,
iż firma Ace Books nie zwróciła się do niego o zgodę na publikację i prosił o
przekazanie tej wiadomości znajomym i przyjaciołom. Wielbiciele Tolkiena szybko
doprowadzili
do tego, że pirackie książki usunięto z księgarń. Rok 1965 był rokiem batalii o
„prawdziwego Tolkiena”, a powstałe tymczasem „The Tolkien Society of America”
również
skutecznie przyłączyło się do akcji. Rozpoczął się okres prawdziwego kultu Tolkiena
w miasteczkach uniwersyteckich. Przybierał on niekiedy formy zaskakujące — w roku
1968 amerykańscy studenci domagali się wyboru Gandalfa na prezydenta i ogłaszali, iż
Tolkien jest... Stwórcą świata hobbitów. Obok zabawnych kalendarzy, rekwizytów i
fanowskich
imprez na całym świecie (w północnym Borneo istniało również „Frodo Society”),
pojawiły się i poważniejsze ślady zainteresowań książkami Tolkiena. Opracowania,
analizy, interpretacje mniej lub hardziej naukowe, prace magisterskie i doktorskie,
sympozja,
konferencje... Nie zawsze odkrycia kolegów naukowców satysfakcjonowały pisarza.
Często irytowało go, gdy doszukiwano się w obrazie hobbitów śladów seksualnych
zahamowań
czy infantylnego pojmowania świata. Niekiedy tłumaczył i wyjaśniał, najczęściej
jednak pozostawiał sprawy ich własnemu biegowi, a tylko w listach do przyjaciół dawał
wyraz swemu cierpkiemu humorowi: „Nie jest łatwo być dzisiaj przedmiotem kultu” –
napisał do jednego z czytelników. „Coraz trudniej mi pracować” – pisał do kogoś innego.
— „Nadchodzi starość i ogień przygasa”. W 1959 roku przeszedł na emeryturę i rzadziej
pojawiał się na uczelni. Porządkował jeszcze swoje sprawy naukowe i edytorskie.
Wydawcy
już teraz nie bronili się, gdy proponował im publikację wierszy czy jakichś krótszych
opowieści. Szczególnie ucieszył się Tolkien z możliwości opublikowania „The
Adventures
of Tom Bombadil”(1962) – małej książeczki „w sam raz na gwiazdkowy prezent”,
jak tego życzyła sobie Jane Neave, ciotka i serdeczna przyjaciółka pisarza (miała
już wtedy ponad osiemdziesiąt jeden lat, ale zdążyła jeszcze nacieszyć się „swoją”
książką).
Przygotował także wydanie wykładu o baśniach i historię liścia namalowanego przez
Niggle’a – ukazały się w tomiku „Tree and Leaf” (1964). Ubywało pracy, ubywało bliskich
– 22 listopada 1963 roku zmarł Clive Staples Lewis. W liście do swej córki Tolkien
napisał kilka dni później: „Coraz wyraźniej czuję to, co czują inni w moim wieku – jestem
jak drzewo, które traci liść za liściem, a każda taka strata jest jak przyłożenie ostrza
topora
do pnia...” W jego dzienniku zaczynają się pojawiać bardzo mroczne myśli na temat
własnego
życia, osiągnięć i przyszłości. Z tych rozmyślań i z pewnej irytacji, wywołanej propozycją
napisania przedmowy do nowej edycji „The Golden Key” George’a Macdonalda
(kiedyś wielce admirowanego w dzieciństwie autora), narodził się „Kowal z Podlesia
Większego” (1967). Było to ostatnie spojrzenie na baśń – ukazujące się potem „nowe”
26
książki będą już tylko edycjami starszych, często wydobywanych z archiwum, tekstów.
„Kowal” zawierał sporo elementów nowych. Nieco inaczej – jak sądzono – rozwiązywał
problem związków alegorii z baśnią. Była to – jak pisał Tolkien – przede wszystkim
opowieść
starego człowieka, przeczuwającego nadchodzące osamotnienie.
W 1966 roku Tolkienowie obchodzili złote gody. Po pięćdziesięciu latach wspólnego
życia nadal zdarzały się im chwile niedopasowania, wielka miłość przetrwała jednak, a
teraz,
kiedy małżonkowie pozostali sami, może była nawet silniejsza. Edith wywalczyła sobie
pewną niezależność w kwestiach wiary, Ronald stał się bardziej wyrozumiały. Dzieci,
wnuki, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi uważali ich za idealne i zgodne małżeństwo.
Korzystali
z finansowej stabilizacji i starali się nadal prowadzić takie życie, do jakiego przywykli.
Wiek i pojawiające się choroby zmusiły ich jednak do poszukiwania takiego miejsca,
gdzie ktoś inny mógłby się o nich troszczyć, a jednocześnie nie narzucać zbytnio.
Wybrali
Bournemouth – brytyjską namiastkę francuskiej Riwiery. Osiedlili się tu w 1968 roku i –
jak tylu innych – pędzili życie zamożnych emerytów. Po prawdzie, taki styl odpowiadał
bardziej Edith – znalazła tu wiele osób, z którymi można było sobie pogawędzić na
różne
mało istotne tematy. Nareszcie nie była tu panią profesorową, żyjącą w cieniu swego
męża,
a stała się na powrót Edith Bratt z tego najwcześniejszego okresu ich znajomości.
Tolkien zaakceptował nowe otoczenie tylko z tego powodu, iż żona czuła się tu
szczęśliwa.
„Czuję się tu dobrze” – pisał do syna Christophera w rok po przeprowadzce. – „A jednak,
a jednak... nie spotykam tu ludzi mojego pokroju. Coraz mniej mam kontaktów z
przyjaciółmi. A przede wszystkim – coraz rzadziej widuję ciebie”.
Nie znaczyło to, że świat o nim zapomniał. Tysiące listów docierało do wydawnictwa i
wiele osób chciało spotkać się osobiście z autorem ulubionych książek. Utrzymywano
jednak w sekrecie adres, telefon, a nawet samą informację, iż pisarz przebywa na
południowym
wybrzeżu. Chroniło to Tolkiena przed najazdami wielbicieli i pozwalało na spokojną
pracę. Tolkien pragnął bowiem uporządkować materiały z „Silmarillionu”. Należało
tylko uporać się z powstałymi w ciągu ponad półwiecza notatkami i zadecydować, które
z
licznych wersji poszczególnych opowieści mają stać się obowiązującymi. Należało
również
ujednolicić nazewnictwo, dopracować szczegóły, znaleźć miejsce dla postaci, które
pojawiły się dopiero we „Władcy Pierścieni” (Galadriela, entowie) i zyskały sobie
sympatię
czytelników. Proste pozornie czynności zabierały coraz więcej czasu. Tolkien – jak to
kiedyś zauważył Lewis – nie lubił rozstawać się z tworzonym tekstem i zawsze
„odkrywał”
coś, co należało jeszcze dokładniej opisać i wyjaśnić. „Był cały wewnątrz mowy” –
lapidarnie charakteryzował jego postawę Lewis. Buszowanie w słowach sprawiało mu
radość
i nie chciał jej siebie pozbawiać. Gotowy tekst odbierał mu wszelką przyjemność –
tekst powstający niósł ze sobą natomiast wiele niespodzianek i sam autor był ciekaw, co
może się jeszcze przydarzyć nowego.
Pod koniec trzeciego roku wspólnego pobytu w Bournemouth niedomagania Edith
nasiliły
się. Miała osiemdziesiąt jeden lat, gdy z rozpoznaniem ostrego zapalenia woreczka
żółciowego została zabrana do szpitala. Stan był bardzo poważny i po kilku dniach – 29
listopada
1971 roku – zmarła.
Nie ma potrzeby pisania o szoku, jaki przeżył Ronald. Dalszy pobyt w Bournemouth
stawał się nie do zniesienia i pisarz postanowił powrócić do Oxfordu. Uczelnia
ofiarowała
mu nieduże mieszkanie w budynku wydziału przy Merton Street i zapewniła opiekę. Było
to niezwykłe wyróżnienie i Tolkien przyjął je z prawdziwą wdzięcznością. Mógł teraz
znów uczestniczyć w życiu uczelni, odwiedzać dzieci i wnuki. Odżyły dawne przyjaźnie –
można było spotykać się nie tylko z Christopherem Wisemanem z dawnego T. C., B. S.,
ale i z kolegami z innych klubów. Pogłębiła się zażyłość z bratem Hilarym. Życie w
Oxfordzie stało się jakby zadośćuczynieniem za spokojną i cierpliwą egzystencję
ostatnich
lat. Tolkiena cieszyły oznaki szacunku — wiele uczelni przyznawało mu teraz honorowe
27
doktoraty. Nie czuł się jednak na siłach, by skorzystać z zaproszeń uniwersytetów
amerykańskich.
Wziął za to udział w uroczystościach na swoją cześć w Edynburgu i przybył
także do Pałacu Buckingham, gdzie z rąk królowej otrzymał Order Imperium
Brytyjskiego.
Za największe wyróżnienie uważał przyznanie mu honorowego doktoratu przez
macierzysty
uniwersytet w Oxfordzie. Otrzymał doktorat za zasługi dla nauk filologicznych, ale
w przemowach na jego cześć niejednokrotnie przypominano również jego osiągnięcia
literackie.
Trwały prace nad „Silmarillionem”, choć mimo pomocy syna nie posunięto się tu zbytnio
w kierunku ostatecznych rozwiązań. Tolkien nie przejmował się tym. Uważał się za
potomka długowiecznych rodów i spodziewał się jeszcze wielu lat pracowitego życia.
Zaczęły
się jednak pojawiać kłopoty z trawieniem – należało przejść na dietę i zrezygnować
z ulubionej szklaneczki wina. „Czuję się bardzo osamotniony – pisał do niemłodej już
kuzynki
Mary Incledon – kiedy kończy się nauka i studenci wyjeżdżają, pozostaję zupełnie
sam w dużym domu, a opiekujące się mną małżeństwo mieszka w drugim końcu
budynku”.
Było w tym trochę przesady – bliscy i znajomi odwiedzali go bardzo często, nie
zmieniało to jednak faktu, iż osamotnienie dokuczało mu coraz bardziej.
Podczas wizyty w Bournemouth poczuł się nie najlepiej. Po męczącej nocy przewieziono
go do prywatnej kliniki. Tutaj stwierdzono perforację wrzodu żołądka, ale towarzyszące
tej diagnozie rokowania były pomyślne. Michael i Christopher przebywali w tym
czasie za granicą i tylko John z Priscillą mogli przyjechać do chorego. Nieoczekiwanie
stan ojca pogorszył się – doszło do infekcji płuc. Tolkien zmarł wczesnym rankiem w
niedzielę
2 września 1973 roku. Miał osiemdziesiąt jeden lat – dokładnie tyle, ile w chwili
śmierci miała Edith.
„Wśród opowieści, które do nas doszły z tych lat smutku – pisał kiedyś w notatkach do
„Silmarillionu” – są takie, gdzie płacz miesza się z radością, a w cieniu śmierci nie
gaśnie
światło. Z tych zaś opowieści najpiękniej po dziś dzień brzmi w uszach elfów historia
Berena
i Lúthien...”
19
***
Tolkien uważał, iż poszukiwanie w biografii artysty jakiegokolwiek klucza do jego
twórczości jest po prostu bezcelowe. Wszelkie opracowania biograficzne mogły być –
według niego – jedynie faktograficznymi relacjami o wydarzeniach czyjegoś
zakończonego
już życia. W ostatnich latach porządkował jednak materiały przeznaczone dla
ewentualnych
przyszłych biografów, opatrywał komentarzami przechowywane listy i inne dokumenty.
Napisał też kilka stron na temat swojego dzieciństwa. Nie oznaczało to wcale, że
jego rygorystyczny sąd uległ jakiemuś złagodzeniu.
Przy opracowaniu wiadomości o życiu pisarza korzystano głównie z biografii
przygotowanej
przez Humphreya Carpentera
20
. Musimy pamiętać o przytoczonych powyżej
zastrzeżeniach
Tolkiena, aby w pełni docenić wysiłek (i ryzyko!) towarzyszący jego biograficznym
poszukiwaniom. Książka Carpentera była pierwszą i niejako „oficjalną” biografią
Profesora. O takim kształcie zadecydowały z pewnością kontakty biografa z rodziną,
przyjaciółmi i wydawcami Tolkiena. Można więc niekiedy odczuwać pewien niedosyt
informacji
zwłaszcza tam, gdzie autor książki starał się Tolkienowski żywot uładzić i wypolerować.
Praca naukowa, praca literacka, życie rodzinne – w tym kręgu poruszają się
czytelnicy książki Carpentera. I chociaż obie wojny światowe wywarły na życiu i
twórczości
Tolkiena niewątpliwy wpływ, to jednak klimat Carpenterowskiej biografii najlepiej
charakteryzuje zamieszczone w niej ostatnie zdjęcie Profesora: oparty o pień ulubionej
19
J. R. R. Tolkien: Silmarillion. Przeł. M. Skibniewska. Warszawa 1985. s. 194.
20
H. Carpenter: Tolkien. A biography by... Houghton Mifflin Company, Boston 1977.
28
wiekowej sosny stoi starszy pan z laską. I pomyśleć, że to o nim pisał Czesław Miłosz, iż
jako jedyny chyba w dwudziestym wieku potrafił stworzyć bohaterów na miarę postaci
mitycznych...
21
21
Cz. Miłosz: Ogród nauk, Lublin 1986, s. 36.
29
2. Książki Tolkiena
Ktoś bardzo skrupulatny obliczył, iż Tolkien pozostawił po sobie ponad dwieście
najróżniejszych
publikacji 37 książek, 63 artykułów i 121 przekładów i opracowań tekstów
napisanych w dawno wymarłych językach. Niewielką tylko część stanowią teksty, które
utrwaliły sławę Tolkiena jako twórcy baśni – przeważają publikacje o charakterze
naukowym.
Dzisiaj możemy zauważyć, że coraz częściej wydaje się odrzucone kiedyś przez
edytorów opowieści „nie dla dzieci”, sięga się po zachowane w archiwum wersje
znanych
już historii, publikuje się także i te materiały, które Tolkien sarn kiedyś odłożył do
dalszego
opracowania. Jedni cieszą się każdym nowo wydanym tekstem, inni zadają sobie
pytanie,
czy to nadal jeszcze „prawdziwy” Tolkien, skoro książkę redagował już ktoś inny.
Zestawiłem poniżej teksty Tolkiena, które prezentują go jako twórcę i badacza baśni.
Wymieniam je według dat pierwodruków. Tam, gdzie dysponujemy „oficjalnym”
przekładem
na język polski, podaję w nawiasie polski odpowiednik tytułu, nazwisko tłumacza
oraz datę pierwszego polskiego wydania. Pamiętajmy, iż wiele przekładów ukazywało
się
i ukazuje nadal w magazynach klubowych.
Przy niektórych tekstach, tych zwłaszcza, które jeszcze czekają na „oficjalne” polskie
tłumaczenia, podaję kilka informacji o tym, czego one dotyczą.
1915 „Goblin Feet”, wiersz opublikowany w „Oxford Poetry”. Tolkien już przedtem
drukował krótkie notatki lub wiersze (na przykład w szkolnej gazetce), „Goblin Feet”
uważał jednak zawsze za pierwszy istotny krok w kierunku „literackiej kariery”. Niektórzy
tłumaczą ten tytuł dosłownie – „Stopy Goblinów”. Wierniej jednak oddaje charakter
wiersza inna propozycja – „Stopki chochlików”. Drobne skrzydlate istotki z tego wiersza
w niczym nie przypominają krwiożerczych goblinów. Nie przypominają również
późniejszych
mądrych i pełnych dostojeństwa Elfów z opowieści o Śródziemiu. Wiersz został
napisany
dla Edith, która uwielbiała takie „dziecinne” elfy – a czego się nie robi dla ukochanej?
Polski oficjalny przekład wiersza – niezbyt szczęśliwy – zawiera obecna na polskim
rynku biografia Humphrey’a Carpentera. Warto porównać z oryginałęm i z moim
przekładem
z „Gwahirzęcia”.
„Sir Gawain and the Green Knight”, wydane przez J. R. R. Tolkiena i E. V. Gordona.
Jedne z ważniejszych zabytków średniowiecznej literatury angielskiej, opracowane i
przyswojone współczesnemu językowi przez Tolkiena i Gordona.
(“Pan Gawen i Zielony Rycerz; Perła; Król Orfeo”, przeł. Andrzej Wicher, 1997).
1934 „The Adventures of Tom Bombadil”, wiersz opublikowany w „The Oxford
Magazine”. Warto zapamiętać, że tu pojawia się pierwszy raz jeden z bohaterów
późniejszych
opowieści.
30
1937 „Beowulf – the Monsters and the Critics” (w „Proceedings of the British Academy”
– z datą 1936). To ciekawe i odkrywcze spojrzenie na średniowieczny epos o Beowulfie
autor opatrzył podtytułem „Potwory i krytycy”. Po latach ci ostatni wzięli swoisty
„odwet” na Tolkienie – jedno z pierwszych opracowań „baśniowej” twórczości Profesora
nosiło tytuł „Tolkien and the Critics”.
„The Hobbit: or There and Back Again”.
(„Hobbit, czyli Tam i z powrotem”, przełożyła Maria Skibniewska, 1960).
To już klasyka! Od tej książki rozpoczął się „ruch” wokół Tolkiena. No, kto jeszcze nie
przeczytał?
1945 „Leaf by Niggle”, opowiadanie w „The Dublin Review”.
(Istnieją dwa polskie przekłady: „Liść Drobniaka”, przeł. Józef Brodzki, „Życie i Myśl”
1974 nr 4 oraz: „Liść, dzieło Niggle’a”, przeł. Krzysztof Sokołowski, „Fantastyka” 1985
nr 2, ten ostatni także w książce J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść oraz Mythopoeia”,
1994).
Dziwna – i trudna do przełożenia – opowieść o malarzu, który stara się dokładnie
namalować
drzewo i...
1947 „On Fairy-Stories” w książce „Essays Presented to Charles Williams”.
Spojrzenie na baśń bardzo odmienne od wcześniejszych i późniejszych prób innych
badaczy.
(„O baśniach” w: J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść....”, przeł. Joanna Kokot, 1994).
1949 „Farmer Giles of Ham”.
(„Rudy Dżil i jego pies”, przełożyła Maria Skibniewska, 1965).
Historia o tym, że człowiek i smok mogą się ze sobą zaprzyjaźnić.
1954 „The Fellowship of the Ring: being the first part of The Lord of the Rings”.
(„Wyprawa”, przełożyła Maria Skibniewska, 1961).
„The Two Towers: being the second part of The Lord of the Rings”.
(„Dwie Wieże”, przełożyła Maria Skibniewska, 1962).
1955 „The Return of the King: being the third part of The Lord of the Rings”.
(„Powrót Króla”, przełożyła Maria Skibniewska, 1963).
To już teraz coś więcej niż „klasyka”. To wzorzec, do którego większość czytelników
przymierza pozostałe teksty Tolkiena. Czy zawsze słusznie? Czy zawsze niesłusznie?
(Od 1996 roku na rynku polskim funkcjonuje także nowe tłumaczenie Jerzego
Łozińskiego).
1962 „The Adventures of Tom Bombadil and other verses from The Red Book”.
Wiersze i poematy drukowane już wcześniej, tutaj zebrane w „małą książeczkę”,
niektóre
z tych wierszy znamy z „Władcy Pierścieni”.
(„Przygody Toma Bombadila”, przeł. Agnieszka Kreczmar w: „Tolkien dzieciom”,
1994; druga wersja - przeł. Aleksander Jagiełowicz, 1997).
1964 „Tree and Leaf'.
Książeczka zawierająca w sobie dwa wcześniej publikowane już teksty Tolkiena – „On
Fairy-Stories” i „Leaf by Niggle”. W ten sposób spojrzenie na baśń uległo
zwielokrotnieniu,
a rozważania teoretyczne znalazły ilustrację w ciekawym tekście literackim.
31
(oba teksty w polskim przekładzie w wymienianej już powyżej książce „Drzewo i Liść
oraz Mythopoeia”, 1994).
1967 „Smith of Wootton Major”.
(„Kowal z Podlesia Większego”, przełożyła Maria Skibniewska, 198U).
Ostatnia opowieść Tolkiena o tym, że nie wszystko musi być proste i jasne.
„The Road Goes Ever On: A Song Cycle”. Wiersze-piosenki wybrane z tekstów
Tolkiena wraz z muzycznym opracowaniem Donalda Swanna.
1973 Rysunki Tolkiena opublikowane w formie kalendarza.
1974 „Bilbo’s Last Song”- ostatnia pieśń Bilba, opublikowana w postaci pięknego plakatu
z rysunkami Pauline Baynes.
1976 „The Father Christmas Letters”.
Przez ponad dwadzieścia lat dzieci Tolkiena otrzymywały na gwiazdkę listy od świętego
Mikołaja. Listy były opatrzone „prawdziwymi” znaczkami i przynosiły wiadomości o
przygodach zapracowanego świętego i jego pomocników: Niedźwiedzia Polarnego,
Bałwana
i elfa Ilberetha. Każdy list był pięknie ilustrowany i w takiej też formie wydano ten
zbiorek.
(„Listy od Świętego Mikołąja”, przeł. Magda Iwińska, Hanna i Piotr Paszkiewiczowie,
1994).
1977 „The Silmarillion”.
(„Silmarillion”, przełożyła Maria Skibniewska, 1985).
Przygotowywana już od dawna, lecz wydana dopiero po śmierci Tolkiena historia
Śródziemia od jego początków. Dla wielu czytelników miało być to rozstanie z
twórczością
Profesora – nie wierzyli, iż uda się uporządkować i opublikować pozostałe materiały
zgodnie z intencją ich autora. Czas jednak pokazał, że „Silmarillion” nie był
pożegnaniem
ze Śródziemiem i jego legendami.
1979 „Pictures by J. R. R. Tolkien”.
Oryginalne rysunki Tolkiena, publikowane uprzednio również w formie kalendarzy w
latach 1973-1979.
1980 „Unfinished Tales of Numenor and Middle-earth”.
Przygotowana – podobnie jak „Silmarillion” – przez Christophera Tolkiena publikacja
materiałów z archiwum pisarza. Opowieści Numenoru i Śródziemia zawierają
komentarze
edytorskie, pozwalające prześledzić proces ich powstawania oraz zmiany, jakim one
podlegały
w trakcie pracy nad tekstem. Czteroczęściowy zbiór opowiada historie trzech Er i
przynosi wiadomości o Druedainach, Czarodziejach i Palantirach. Wśród opowieści:
opisanie
Numenoru i jego władców, historia Galadrieli i Celebrona, przybycia Tuora do Gondolinu
i wiele innych. Oczekiwana z pewną nieufnością książka (czy to jeszcze „ten”
Tolkien?) zapowiedziała tylko bogactwo wykreowanego przez Profesora świata. To
paradoksalne,
ale wszystkie wydane do tej pory książki o Śródziemiu należało jakby przeczytać
„na nowo”. Świat fanów, przyzwyczajonych już do jakiejś ustabilizowanej wizji
Śródziemia
i jego opowieści, przeżył swoiste trzęsienie ziemi. Dopiero teraz okazało się, że nie
wystarczy „kochać Tolkiena” – trzeba również zdobyć się na odwagę i zacząć b a d a ć
jego
teksty. Ci, którzy podjęli takie ryzyko, weszli na drogę zupełnie nowej przygody. Pa-
32
miętajmy, że edytor tekstu – Christopher Tolkien – zachował całą „surowość” ojcowskich
notatek. Nie są więc one wygładzone i sporo w nich przeróżnych „chropowatości”, od
których
wolny był „Silmarillion” i „Władca”.
(„Niedokończone opowieści Śródziemia i Numenoru”, przeł. Paulina Braiter, Agnieszka
Sylwanowicz, 1994).
1981 „The Letters of J. R. R. Tolkien”.
Wybór listów Profesora – wśród adresatów między innymi Wystan Hugh Auden (wybitny
poeta i dramaturg angielski) i oczywiście – Clive Staples Lewis.
1982 „Mr Bliss”.
Napisana jeszcze przed drugą wojną światową historia Mr Blissa i jego samochodu
wyraźnie
jest inspirowana motoryzacyjnymi doświadczeniami Tolkiena. Pełna subtelnej ironii
opowiastka czekała jednak długo na publikację. Powód? Tolkien opatrzył ją całą masą
przepięknych kolorowych ilustracji i przedwojenni edytorzy niezbyt umieli sobie z tym
poradzić.
(Polski przekład Aleksandry Wieruckiej ukazał się nakładem Śląskiego Klubu Fantastyki
w 1993).
1983 „The Book of Lost Tales”, I.
1984 „The Book of Lost Tales”, II.
Dwie księgi „Zagubionych opowieści” rozpoczynają wielotomowy cykl „Historii
Śródziemia”,
kolejnego edytorskiego przedsięwzięcia Christophera Tolkiena. Pierwsza z nich
to „prehistoria” Tolkienowskiej mitologii (jeżeli można tak powiedzieć). Zawarte są tu
najwcześniejsze teksty pisarza, jeszcze z okresu pierwszej wojny światowej (to
zapowiedź
późniejszego „Silmarillionu”), a także poetyckie – publikowane lub nie – opowieści z
początków
działalności literackiej Tolkiena. Książka druga przynosi teksty późniejsze (z początków
kariery uniwersyteckiej) i jednocześnie mniej tu „kosmografii”, a więcej spraw
„ziemskich” – historii elfów i ludzi. Edycją tych tomów Christopher chyba przekonał
najbardziej
grymaśnych czytelników, że potrafi być uczciwym i wiernym edytorem tekstów
ojca.
(„Księga zaginionych opowieści”, przeł. Magda Pietrzak-Merta, 1995).
1985 „The Lays of Beleriand”.
Pieśni – a może lepiej: śpiewy – Beleriandu. Poematy ukazujące dzieje wykreowanego
przez Tolkiena świata poprzez pryzmat poetyckiej twórczości zamieszkujących ten świat
istot. Trzeci tom „Historii Śródziemia”, obejmuje teksty pisane głównie w okresie
międzywojennym.
1986 „The Shaping of Middle-earth: The Quenta, The Ambarkanta and The Annals
together
with the earliest Silmarillion and the first Map”.
Czwarty tom opisuje powstanie Śródziemia. Zebrane są tu teksty napisane przed
opublikowaniem
„Hobbita”. Dojrzewanie kreowanej przez Tolkiena mitologii jest tu wyraźnie
widoczne.
1987 „The Lost Road and other writings, Language nad Legend before The Lord of the
Rings”.
Piąty tom zamyka zbiór tekstów napisanych przed „Władcą Pierścieni”. Tak więc pięć
pierwszych woluminów zawierało to wszystko, co wiązało się z wczesnymi szkicami
33
„Silmarillionu”, prezentowało pierwociny mitologii Śródziemia, opowieści i poematy, a
także nie ukończone próby kreowania innych legend.
1988 „The Return of the Shadow, The History of The Lord of the Rings”, I.
Szósty tom „Historii Śródziemia”, a jednocześnie pierwszy tom „Historii Władcy
Pierścieni”.
Szkice i różne wersje „Władcy” od urodzinowego przyjęcia Bilba do kopalń Morii.
Frodo jeszcze nazywa się Bingo i nie wszystko wygląda tak, jak w ostatecznej wersji. I
to jest bardzo ciekawe! Takie podpatrywanie przez ramię, jak powstają opowieści, które
już znamy w wersji ostatecznej.
„Mythopoeia” (w nowej edycji „Tree and Leaf”, połączona z tekstem o baśniach i
opowieścią o Niggle’u). Zrodzony jeszcze w latach trzydziestych z rozmów z Lewisem i
jemu dedykowany poemat wreszcie doczekał się publikacji w całości (około półtorej setki
linijek!). Bardzo głębokie i jednocześnie bardzo osobiste wyznanie wiary Tolkiena w
„prawdziwość mitu”. Każdy może się przekonać, jak trudne to zadanie dla tłumacza!
(„Mythopoeia”, przeł. Marek Obarski w: J. R. R. Tolkien „Drzewo i Liść oraz
Mythopoeia...”,
1994; także Jakub Z. Lichański, „Gnosis” nr 7, maj 1995.
1989 „The Treason of Isengard, The History of The Lord of the Rings”, II.
Kolejny tom „Historii Śródziemia” i dalsze wersje „Władcy”. Różne wersje nie tylko
tekstu – także map, którymi posługiwał się pisarz podczas relacjonowania wydarzeń
historii
Pierścienia.
1990 „Bilbo’s Last Song”.
Tym razem w postaci niewielkiej książeczki, znowu pięknie zilustrowanej przez Paulinę
Baynes.
„The War of the Ring”, The History of The Lord of the Rings”, III.
Kontynuacja – lecz jeszcze nie finał – historii „Władcy Pierścieni”. Od bitwy w
Helmowym
Jarze do bitwy u Czarnej Bramy, a także – do uwolnienia Froda w Kirith Ungol.
Wiele zmian i wahań co do sensowności tych zmian – pojawiają się i znikają
bohaterowie,
zmieniają się ich charaktery i imiona. Mapy i ilustracje, ciekawe komentarze wydawcy,
chociaż już jakby wyczuwalny pośpiech, żeby zdążyć z ukończeniem całości.
1992 „Sauron Defeated: The History of The Lord of the Rings”, IV.
Dziewiąty już tom „Historii Śródziemia”, zawiera finałowe partie „Władcy”, a także
inne materiały.
1993 „Morgoth’s Ring: The Later Silmarillion, Part One: The Legends of Aman”.
Dziesiąty tom, zapowiadany jakoby ostatni. Powraca się tutaj do głównych wątków
opowieści. Sporo ciekawych informacji.
„Poems by J. R. R. Tolkien” , trzy miniaturowe tomy znanych już wierszy, z ilustracjami
autora.
„Poems from The Lord of Rings”
(“Władca Pierścieni – Wiersze”, przeł. Tadeusz Olszański, 1998).
34
„The War of Jewels: The Later Silmarillion, Part Two: The Legends of Beleriand”
Tom jedenasty... Wiele uwag m. in na temat języków – ale w sumie mniej nowości.
“The Peoples of Middle-earth”.
Definitywnie ostatni, dwunasty tom z cyklu “Historia Śródziemia”. Mięzy innymi
ewolucja „Prologu” i „Dodatków” a także - esej o reinkarnacji Glorfindela oraz – jedyny
istniejący fragment... kontynuacji „Władcy” — „Nowy Cień”.
Uznanie dla pracy Christophera Tolkiena wydawało się rosnąć wraz z pojawianiem się
kolejnych tomów „Historii Śródziemia”. Okazał się fachowym i lojalnym edytorem
spuścizny
ojca. Jednocześnie spełniło się marzenie pisarza – syn stał się spadkobiercą jego
idei. Powstał zbiór tekstów zachowujących wszystkie cechy „prawdziwych” mitologii: są
tu różne wersje tych samych historii, są tu odwołania do tekstów "zagubionych", do
opowieści,
których nikt nie zanotował i pozostało po nich tylko niejasne wspomnienie. Niektóre
wersje są ze sobą zgodne, niektóre sprzeczne. Zachowała się też jakby autentyczna
„chropowatość” i „niegotowość” tych opowieści, urok historii tworzonych w różnych
czasach,
w różnych miejscach i przez różnych narratorów. Nie ma tu tego, co zdaniem
Tolkiena było największym grzechem Ryszarda Wagnera – ujednolicenia tych opowieści
według kryteriów przyjętych przez jednego autora. Myślę, iż najbardziej spodobałoby się
Tolkienowi, gdyby czas usunął jego własne nazwisko z okładek opublikowanych
dotychczas
książek, a zawarte w nich opowieści rozeszły się po świecie jako historie anonimowych
autorów, stworzone gdzieś, kiedyś, przez nie wiadomo kogo...
„Roverandom”, Harper Collins Publishers Ltd., London.
Odrzucana przez wydawców i wreszcie przypomniana – opowieść o piesku
zamienionym
w zabawkę.
(„Łazikanty”, przeł. Paulina Braiter, 1998).
Ten przegląd książek Tolkiena byłby niekompletny, gdybyśmy pominęli tutaj dwie
cenne pozycje fonograficzne. To przecież zgodne z ideą Tolkiena – jego pieśni, jego
opowieści
powinny być przekazywane w bezpośrednim kontakcie narrator – słuchacze... Dokładnie
tak, jak to było bardzo, bardzo dawno temu, w czasach opisanych przez Profesora.
W 1967 roku, równocześnie z publikacją śpiewnika „The Road Goes Ever On: A Song
Cycle”, firma „Caedmon Records” wydała płytę „Poems and Songs Of Middle Earth” (TC
1231). Obok śpiewającego Williama Elvina (cóż to za wspaniałe, „tolkienowskie”
nazwisko!)
pojawił się tu i sam Profesor, czytający niektóre ze swych wierszy. W 1975 roku ta
sama firma opublikowała podwójny album płytowy (TC 1477-1478), przedstawiający
archiwalne
(z 1952 roku) nagrania Tolkiena czytającego (a także śpiewającego!) fragmenty
„Hobbita” i „Władcy Pierścieni”. W 1968 roku telewizja BBC przygotowała dokument
filmowy „Tolkien in Oxford”. Pisarz zachowywał się przed kamerą bardzo swobodnie, a
sam efekt ekranowy ocenił dość łagodnie. Dziś znamy jeszcze inne filmowe dokumenty,
wykorzystujące niekiedy te same materiały archiwalne – chociażby „J. R. R. Tolkien – A
Study of John Ronal Reuel Tolkien” Dereka Baileya (110 minut!) czy emitowane w
polskiej
wersji językowej w naszej telewizji – „J. R. R. Tolkien – Portret pisarza” tego samego
reżysera (krótsza, 60 minutowa wersja) i „John Ronald Reuel Tolkien – Gra wyobraźni”
Juliana Birketta ( ok. 50 minut).
Może ktoś zapytać – no dobrze, książki, nagrania... tylko gdzie to wszystko znaleźć?
Prawie wszystkie materiały wyżej wymienione krążą po kraju wśród fanów Tolkiena i nie
jest tak trudno trafić na odbitkę kserograficzną najnowszej edycji „Historii Śródziemia”.
Trzeba tylko trochę szczęścia podczas poszukiwań. Można także skorzystać z pomocy
35
wyspecjalizowanych wydawnictw i księgarń, które chętnie – choć nie bezinteresownie –
dostarczą nam potrzebnej informacji i pomogą w zakupie wymarzonej książki lub
jakiegoś
„zwariowanego” tolkienowskiego drobiazgu.
Czasem lepiej ,,z Europy” przywieźć sobie jedną książkę Tolkiena niż kolejną parę
dżinsów. Zanim to jednak nastąpi – poszukajmy wspólnie... klucza do Śródziemia.
36
3. W poszukiwaniu klucza do Śródziemia
Na początku było s ł o w o... Tak też można patrzeć na Tolkienowski fenomen tworzenia
literackiej rzeczywistości.
I Na początku było słowo, język, zabawa w wymyślanie nowych wyrazów, budowanie
z nich nowych języków, które mogłyby służyć do układania niezwykłych opowieści.
Zaczęło
się rzeczywiście od zabaw z przyjaciółmi, od „prywatnych” tajemnych języków i
słów, od układania trudnych do rozszyfrowania przez postronnych wierszyków,
wymyślanych
podczas zabaw z kuzynkami – Mary i Marjorie. Opowiadając później o tych próbach,
Tolkien podkreśli, iż taka językowa twórczość nie jest niczym niezwykłym u małego
człowieka. Jest to naturalny sposób poznawania przez dzieci otaczającego je świata –
„nienaturalnym” mógłby tu być dopiero brak takiej językowej aktywności. Oczywiście,
nie u każdego dziecka działalność ta przybierze formy bardziej skomplikowane, nie
każde
też dziecko takie filologiczne zainteresowania przeniesie poza barierę wieku
młodzieńczego
i uczyni z nich – jak Tolkien – sens i cel swego dorosłego życia.
Tych „własnych” języków było w biografii pisarza sporo. Uniwersyteckie zainteresowania
Tolkiena – najpierw studenckie, a potem już profesorskie – skupiały się właśnie na
tym terenie. Tolkien – językoznawca, badacz staroangielskich tekstów... Języki stare,
języki
wymarłe i nowe, wymyślone według wszelkich naukowych zasad. Tu gdzieś pojawi
się quenya, pojawi się sindarin, pojawią się próby rekonstrukcji form wcześniejszych,
pośrednich,
zmierzających do odtworzenia języków najstarszych, prajęzyków. Pojawią się
też zapiski w tych nowych językach, teksty trudne do odczytania, odwołujące się do
graficznych
eksperymentów (Tolkien od dziecka, najprawdopodobniej pod wpływem matki,
bardzo interesował się kaligrafią), zmieniające swe reguły już w czasie powstawania, tak
że nawet sam autor miewał potem kłopoty z rozszyfrowaniem niektórych wcześniejszych
notatek.
Z czasem materia językowa rozrosła się, okrzepła, a język i słowa zaczęły się domagać
obecności tych, którzy się nimi posługiwali. I Tolkien o d k r y ł – niektórzy twierdzą, że
po prostu... wymyślił – istoty posługujące się tymi językami, odkrył i w najdrobniejszych
niemal szczegółach opisał również świat, który zamieszkiwały. Opisał także dzieje tego
świata, a uczynił to w sposób tak spójny, tak konsekwentny, iż czytelnikowi wydawało
się
naturalne, że kreator tego świata musi znać odpowiedzi na wszystkie zgłaszane przez
czytelników pytania. Domagano się więc w listach informacji o szczegółach
ekonomicznego
bytowania opisywanych społeczności, pytano o dokładne opisy flory Śródziemia, o
detale uzbrojenia i tak dalej, i tak dalej.
Od słowa, języka do posługujących się nimi istot, do ich świata (a właściwie do naszego
– bo Śródziemie to nasza Ziemia, tylko w bardzo odległej przeszłości, a może...
przyszłości?),
z całą historią, kosmogonią, geografią i Bóg wie czym jeszcze. A stąd już tylko
krok do książek ujawniających czytelnikom niektóre z tajemnic tak wykreowanego świata
– do „Hobbita”, „Władcy Pierścieni”, „Silmarillionu”, „Unfinished Tales” lub opowieści
składających się na „Historię Śródziemia”. Nie musimy znać wszystkich tajemnic stwo-
37
rzonych przez Tolkiena rzeczywistości – bo czy znamy wszystkie tajniki światów, o
których
mówią nam powstałe tam i zachowane do naszych czasów mity starożytnej Grecji,
podania Dalekiego Wschodu, arabskie baśnie? Tolkien okazuje się najlepszym
„opowiadaczem”
historii wykreowanych przez siebie światów. Żadna z powstałych później prób
innych autorów nie dorównuje już wizji Tolkienowskiej. A naśladowców, kontynuatorów
czy wręcz plagiatorów znalazło się potem wielu i wydawać by się mogło, iż następcom
powinno być łatwiej; wszystko zastają gotowe, przygotowane, cała droga od słowa do
„realnego”
świata uporządkowana, przebyta...
* * *
Na początku było słowo... Słowo-pieśń, towarzyszące samotnemu Jedynemu, a potem
łączące Go z tymi, którzy poczęli się z Jego myśli, z Jego pieśni, z Jego słowa. Ze
słowapieśni
powstał bowiem cały świat i trwa, istnieje tylko poprzez słowa-pieśni – zdaje się
uczyć nas Tolkien. Dobro i zło są tematami tej Wielkiej Pieśni, Wielkiej Muzyki. Nic nie
może istnieć poza nią – i nic nie może istnieć bez niej. To, co jest mitem, to, co jest
historią,
to co jest przeżywaną przez nas codziennością – to wszystko jest jedynie pieśnią.
Pieśnią
Jedynego, w której jednak i my także mamy swój udział. Wielki badacz tekstów starej
Anglii dotarł do takiej prawdy i tak przedstawił ją w „Silmarillionie”.
* * *
Na początku było słowo-pieśń. Pieśń trwa i my trwamy w niej. Powiernicy Pierścienia
dążą ku swemu przeznaczeniu, przechodząc z pieśni do pieśni. Uważny czytelnik
polskiego
tłumaczenia dostrzeże, iż poszczególne pieśni o ich przygodach różnią się nieco materią
słowa. Inaczej mówi się o przygotowaniach do wielkiej wyprawy, inaczej, innym
językiem,
wykreowany jest świat Toma Bombadila, innym – świat dumnej i tragicznej Eowiny.
Za progiem, za każdym zakrętem drogi („A droga wiedzie w przód i w przód” – śpiewają
hobbici) pojawia się nowa pieśń, nowa historia, nowa przygoda. Ci, którzy dotrą do
angielskiego „przekładu” (książka Tolkiena jest tylko angielskim „przekładem” którejś
tam kopii „Czerwonej Księgi” hobbitów) i zadadzą sobie trochę trudu, porównując
stylistykę
poszczególnych części ze stylistyką staroangielskich eposów, odkryją, iż związki te
są tam wyraźniejsze. Poszczególne przygody opowiadane są jakby w innych
konwencjach
językowych, podobnych do tych, jakie towarzyszyły powstawaniu starych pieśni,
badanych,
opisywanych i tłumaczonych przez Tolkiena-językoznawcę, Tolkiena-edytora.
Bohaterowie „Pierścienia” wędrują więc poprzez pieśni i sami też są pieśnią.
Napotykający
ich ludzie dziwią się, że stare pieśni żyją nadal i są wśród nich.
Bilbo i Frodo piszą Księgę, zapisują pieśń. Wszyscy bohaterowie mają świadomość
tego,
iż historia toczy się po to, aby pieśń się wypełniła. Ich postępowaniem kieruje
przeświadczenie,
że pieśń osądzi wszystko: i dobre, i złe, że każdy uczynek pozostanie w pieśni
na zawsze. „Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta...” i „Pieśń ujdzie cało...” — skąd my
to znamy?
* * *
To uwikłanie Tolkienowskiego świata w słowo okazuje się szczególnie widoczne tam,
gdzie słowo ma być zastąpione lub dopełnione obrazem. Już pierwszy recenzent,
dziesięcioletni
Rayner Unwin (syn wydawcy) zauważył, że „Hobbit” nie wymaga żadnych ilustracji,
a wystarczającym dodatkiem graficznym mogą być same mapy. Ilustrowano książki
Tolkiena wielokrotnie, on sam też przygotował serię rysunków, ozdabiano obrazkami
38
kalendarze, periodyki i co się okazało – nawet najlepsza ilustracja jest wielce ułomna
wobec
Tolkienowskiego słowa. A jak dosadna – i to w sposób rozczarowujący – jest pierwsza
filmowa wersja „Władcy Pierścieni”! I jakże chętnie sięgamy po sam tekst, żeby za
każdym razem inny i za każdym razem przecież ten sam Tolkienowski świat otworzył się
przed nami na nowo.
To uzależnienie świata od słowa, od w ł a ś c i w e g o słowa, ujawniają wszelkiego
rodzaju
gry komputerowe, odwołujące się do opowieści ze Śródziemia. Nie wystarczy dobrze
znać książkę, nie wystarczy znać równie dobrze język oryginału. Trzeba znać na
dodatek
te słowa, które oswoją komputerowy świat i ułagodzą komputerową opatrzność.
Małe literki pod wyjątkowo nieatrakcyjnymi rysuneczkami ponaglają: pośpiesz się –
pośpiesz
się – o co pytasz? nie znam tego słowa! – chcesz pomocy? – pośpiesz się – czas
ucieka – czas ucieka – czas ucieka... Przegrałeś, nie znałeś słowa-klucza.
Tolkienowskie historie są baśnią. Baśnią bez jakichkolwiek dodatkowych określeń. Są
baśnią bliską mitom, i baśnią wymyśloną, zrekonstruowanym a zagubionym ogniwem
między mitami a baśniami ludowymi. Tolkien łączy pojęcie baśni z pojęciem
chrześcijaństwa.
Mit jest pogański, baśń jest naznaczona wiarą. Mit jest tragiczny, ale obojętnym
spojrzeniem ogarnia ludzkie dramaty. Baśń pochyla się nad każdą istotą ze słowami
pociechy,
jest dobrą nowiną i jak ewangelia przynosi obietnicę ostatecznego zwycięstwa
Dobra. W micie dopiero zarysowuje się granica pomiędzy tym, co święte, i tym, co
skalane.
W baśni obie te sfery już dawno są wyraźnie rozgraniczone, na obrzeżach każdej z
nich pojawiają się magiczni pośrednicy, pomocnicy, zdegradowana i
sprofesjonalizowana
(tak, tak!) emanacja tego, co święte, i tego, co równie boskie i święte, ale jakby ze
znakiem
przeciwnym. Dobrzy przedstawiciele Jedynego to jego wysłannicy, namiestnicy. Tak
właśnie przedstawia się Gandalf; jego pobyt w Śródziemiu ma wyraźny charakter
służbowej
misji, „delegacji”. Po przeciwnej stronie – cała rzesza profesjonalistów „od zła”:
wysłannicy
Nieprzyjaciela, zwabieni i zbałamuceni przez niego najemnicy. Oba bieguny
świętości – u początków wszystkiego stanowiące jedność – toczą walkę poprzez swoich
pośredników. Między nimi elfy, ludzie, hobbici, istoty wolne, które mogą stać się
sprzymierzeńcami
każdej ze stron. Mogą wybrać, a w efekcie – wygrać lub przegrać. Chociaż i
wygrana, i przegrana nie są tu jednoznaczne. Wygrana i nagroda Froda są gorzkie i
bolesne,
przegrana, klęska Golluma zawiera w sobie też i ziarno odkupienia, a z pewnością
niesie wiele niedopowiedzeń i niejasności. Największy dar Jedynego dla ludzi — śmierć,
skażony został przez Nieprzyjaciela strachem i nie j przynosi nikomu ukojenia.
Baśń Tolkienowska jest jednak tylko odbiciem mitu, który także został przez Tolkiena
wykreowany, a przynajmniej w jakiś, chociażby cząstkowy sposób opisany w
„Silmarillionie”
(nie wspominając już o kolejnych edycjach materiałów archiwalnych). Powinniśmy
raczej powiedzieć, iż tekst ten jest mitopodobny, że nie mamy tu do czynienia z
„prawdziwym” mitem, a jedynie ze zjawiskiem charakteryzującym się podobieństwem do
mitu, z jego imitacją, naśladownictwem. Nasza nieufność jest uzasadniona — opowieści
te
powstawały niemal na naszych oczach, znamy tego, kto był ich autorem, zachowały się
zdjęcia pisarza, a nagrania przechowują jego głos. „Dawny” mit natomiast dotarł do nas
w
swej anonimowej, bezosobowej powadze, był jakby zapisem „głosu z nieba”. Ale kto
wie,
może te „pierwsze przekazy odwiecznej historii” również miały swojego konkretnego
autora,
może i na niego współcześni spoglądali równie nieufnie? Może tak jak i my, byli zupełnie
nieświadomi, iż dane jest im dobrodziejstwo bycia obecnym przy narodzinach nowego
s ł o w a?
Z pewnością najczęściej czytamy Tolkiena bez obarczania swej świadomości jakimiś
dodatkowymi, pozatekstowymi wiadomościami. Po prostu zanurzamy się w
Tolkienowskich
opowieściach i nie interesuje nas ani roztrząsanie ich stosunku do tak zwanej
obiektywnej
rzeczywistości, ani problem zależności czy niezależności tych opowieści od in-
39
nych, napisanych, stworzonych gdzieś indziej i przez kogo innego. Nie interesuje nas
sprawa nazywania takim czy innym terminem zjawisk, które poznajemy, nie interesuje
nas
analiza stanów, jakie przeżywamy, ani mechanizmów, które nami zaczynają władać. Po
prostu – czytamy i wydaje się nam, że rozumienie tekstu „odbywa się” niejako
automatycznie,
a analizowanie go, doszukiwanie się nowych sensów, wzbogacanie znaczeń poprzez
dodatkowe, pozatekstowe poszukiwania jest zbędne, niepotrzebne, niezgodne z
założeniami
autora. Można czytać i tak, i tak — zależy to przecież wyłącznie od potrzeb i
postawy tego, kto bierze książkę do ręki. A jednak... a jednak takie dodatkowe
poszukiwania
– błędne czy słuszne - są potrzebne i nie niszczą ani naszej miłości do tekstu, ani
naszego szacunku dla jego twórcy.
* * *
Czym jest mit? Nie udało się do tej pory ustalić jednego i ostatecznego stanowiska. I
dobrze – w chwili, kiedy nie ma takiej jedynie słusznej definicji, otwiera się przed nami
wiele dróg. „Źródło tryska spod każdych drzwi, a każda ścieżka stanowi jego dopływ” –
pouczał Bilbo małego Froda. Może i nam uda się w wielości ścieżek dopatrzyć się
jednego
szlaku i dotrzeć bezpiecznie chociażby do pierwszego skrzyżowania.
Można używać określenia „mit”, mówiąc o jakiejś specjalnej r z e c z y w i s t o ś c i.
Może to być ta rzeczywistość, która zaistniała u początków wszystkiego, ta, w której
wszystko było p i e r w s z e, jedyne. Rzeczywistość mityczna to ta, po której następuje
już
tylko historia, a ta z kolei, na naszych oczach, powoli rozwija się z otaczającej nas
teraźniejszości.
Nasz dostęp do tak rozumianego mitu jest prawie niemożliwy – niemożliwe
jest bowiem odwrócenie biegu czasu, niemożliwe jest dotarcie do źródeł minionego. Być
może jednak i w dostępnej nam rzeczywistości istnieją takie zjawiska, takie elementy,
które
ktoś, kiedyś, w jakiejś niesłychanie odległej przyszłości uzna za mit, za rzeczywistość,
która pojawiła się u samego początku. U i c h początku...
Można też mówić o micie jako o rzeczywistości w i e c z n e j, istniejącej nieustannie,
niezmiennej; trwałej, takiej samej u początków wszystkiego, jak i teraz. Ta rzeczywistość
to mit stale odnawiający się, zamknięty w kolistym czasie, w czasie powtórzeń i
powrotów.
Wszystko już było – mówimy – wszystko się powtarza, narodziny, śmierć to tylko
efekt obrotu wiecznego koła czasu. Z tak rozumianym mitem mamy kontakt nieustannie.
Nie zawsze jednak jesteśmy świadomi, iż powtarzamy właściwie gesty święte,
decydujące
o trwaniu świata. Obcowanie z rzeczywistością mityczną uświadamiamy sobie częściej
wtedy, kiedy zetkniemy się z uświęconymi prawem i tajemnicą rytuałami. Nasze
uczestnictwo
w nich odnawia mit, podtrzymuje jego trwałość.
Można też mówić o micie będącym rzeczywistością z a k r y t ą przed naszymi oczami
w sposób szczególny. I ona też istnieje wiecznie, trwa i odradza się, tylko my nie
zdajemy
sobie sprawy z jej obecności. Ta rzeczywistość żywi się bowiem naszą
podświadomością,
a jednocześnie to nasza podświadomość może egzystować tylko dzięki niej. Ten
zakryty,
wieczny świat tajemnic niekiedy ujawnia się; w snach, w majaczeniach, w stanach
silnych
emocji, pod wpływem muzyki, magii czy narkotyków otwiera się przed nami coś, czego
nie potrafimy ani dokładnie opisać, ani zrozumieć.
Czy to jedyne sposoby nazywania mitu? Nie – powinniśmy też mówić o micie jako o
pewnej n a r r a c j i, pewnym opowiadaniu o jednej z wymienionych już rzeczywistości. I
tak mit-narracja o rzeczywistości istniejącej u początków wszystkiego przybierze formę
mitu-kosmogonii (opowieści o powstaniu wszechświata), mitu-teogonii (opowieści o
pojawieniu
się bogów) itp. Mit-narracja o rzeczywistości wiecznej da się odszukać w zapisach
i objaśnieniach obrzędów, w tekstach świętych ksiąg, w formułach zaklęć. Mitnarracja
o rzeczywistości podświadomej, zakrytej, przybierze formę naszego snu, wizji,
40
ujawni się w namalowanym podczas ekstatycznego stanu obrazie, w stworzonym w
natchnieniu
utworze muzycznym, w automatycznym zapisie tekstu.
Czy to już wszystkie możliwości? Nie – każda z tych narracji może teraz z kolei stać
się podstawą do stworzenia nowej rzeczywistości, która może być wizją, r e k o n s t r u
k
c j ą tego, co było przedmiotem narracji. I tak nowa rzeczywistość-mit uobecni się w
powstających
tekstach literackich, w obrazach filmowych, w muzyce, plastyce, w różnych,
bardzo różnych formach. A czy jest - zapyta ktoś – jakiś konkretny przykład na,
powiedzmy,
mit-rzeczywistość, będący rekonstrukcją narracji o takiej utajonej, podświadomej
rzeczywistości? Tak – proszę bardzo – chociażby niezmiernie interesująca książka
Carla Gustava Junga „Nowoczesny mit – o rzeczach widywanych na niebie”. A co z tego
dla kręgu czytelników Tolkiena? Ot, chociażby świadomość bogactwa kluczy, które
mogą
być zastosowane przy lekturze „Władcy”, „Silmarillionu” czy też... biograficznej książki
Carpentera o pisarzu.
Mit organizuje sposób widzenia świata i decyduje też o tym, czy taki właśnie obraz
uznamy za prawdziwy, czy uwierzymy także w taki sposób patrzenia na świat. Mit
pozwala
nam na psychologiczną akceptację świata nawet wtedy, gdy akceptacja logiczna jest
dla nas nie do przyjęcia.
Mogą być dwa źródła mitów, obojętnie jak rozumianych: czy to jako swoiste
rzeczywistości,
czy jako narracje o nich, czy też dające się z tych ostatnich wyprowadzić rekonstrukcje.
Źródło pierwsze funkcjonuje w postrzeganej przez nas rzeczywistości. To realny świat
dostarcza nam – lub dostarczał naszym poprzednikom – elementów do tworzenia mitów,
a
zwłaszcza do kreowania postaci mitycznych bohaterów. Mityczni herosi są więc swoistą,
przeredagowaną niejako, wizją realnie żyjących kiedyś postaci. Przetworzeni,
ubóstwieni,
często kryjący pod jednym imieniem cechy wielu różnych osób, zostali przeniesieni do
naszej pamięci jako ci, którzy są dla nas ważni, gdyż reprezentują to, co stanowi i o
naszej
tożsamości., i o naszej odrębności.
Drugim źródłem mitu jest wspomniana już sfera podświadomości. To w niej kryją się
pewne formy stałe, organizujące ją, będące jednocześnie efektem, wynikiem działań
popędów,
zbiorowych i jednostkowych doświadczeń itp. Jung nazywa je a r c h e t y p a m
i, ale niezbyt dokładnie wyjaśnia i ich pochodzenie, i mechanizmy ich działania. Chyba
istotą archetypu jest właśnie to, iż nie może być nazwany, a poznać go można jedynie
pośrednio:
poprzez symbol, obraz archetypowy. Bohaterowie mitu z kolei są jakby personifikacją
tych archetypowych obrazów – stąd i częste ich podobieństwo do siebie i podobieństwo
losów, funkcji, jakie im w opowieści zostały przypisane. Wspólna wszystkim
sfera podświadomości pozwala nam wyjaśnić w mitach odległych ludów obecność tych
samych postaci: Matki-Ziemi, Ojca, Herosa, Nieprzyjaciela, Wiecznej Kobiecości i tak
dalej.
Z tak wykreowanymi postaciami możemy się spotkać i u Tolkiena. Łatwiej jednak – o
paradoksie! – postronnemu czytelnikowi odnaleźć w tych tekstach ślady
uniwersalistycznego,
„psychoanalitycznego” widzenia mitu. Po prostu – „materiał porównawczy”,
„klucz” ma się tutaj jakby w zasięgu ręki. To drugie źródło (a właściwie pierwsze, bo w
takiej kolejności je wymieniłem), źródło historyczne czy „umownie historyczne” –
wymaga
dobrej znajomości wielu dodatkowych spraw. Tu musielibyśmy się odwołać do mitów,
które były Tolkienowi znane, którym chciał dorównać, z którymi prowadził niejako dialog
(czasami przekorny). Wiemy, że jego ambicją było obdarowanie Brytyjczyków i c h
mitologią,
zdolną do współzawodniczenia z mitologiami śródziemnomorskimi czy wschodnimi.
Potrzebna nam tu będzie także wiedza o życiu pisarza. On sam zarzekał się, iż klucz
biograficzny jest do analizy tekstów literackich najmniej odpowiedni, ale...
41
Tolkienowskie opowieści odwołują się w różny sposób do wielu takich „pomocniczych”
materiałów, które odpowiednio i twórczo zasymilowane dają w efekcie ów trudny
do podrobienia świat Śródziemia.
Jedną z grup tych „pomocniczych materiałów” stanowią autentyczne mity lub też
„prawie” autentyczne, gdyż zrekonstruowane pieczołowicie przez Tolkiena podczas jego
prac nad edycjami różnych starych tekstów. Geograficzna i historyczna rozpiętość jest tu
zaskakująca — od Brytanii po Daleki Wschód. Wnikliwi tolkienolodzy odnajdują wśród
tych inspiracji mity celtyckie, walijskie, perskie, widoczne są wpływy hebrajskie,
skandynawskie,
germańskie. Wylicza się tych źródeł sporo. Nie jest to grupa jednorodna. Będą tu
– nazwijmy je tak – mity autentyki, a także ich opracowania w postaci sag, pieśni i
opowieści
z okresów juź nam bliższych. Kłania się nam tu Biblia, Kalewala i Legendy Okrągłego
Stołu, Baśnie z Tysiąca i Jednej Nocy, islandzkie Eddy, Pieśni o Nibelungach i
Volsungach,
anonimowa epika staroangielska – Beowulf, Poemat o Perle, antyczno-celtycki
Sir Orfeo, a także – już z ujawnionym autorstwem – „Chrystus” Cynewulfa i „Raj
utracony”
Miltona. Parantele są tak rozliczne, iż można zwątpić w oryginalność Tolkiena.
Notoryczny
plagiator? Otóż nie – dopiero takie bogactwo pokrewieństw ujawnia nam oryginalność
pisarza, jego umiejętność współkreowania mitu, tworzenia świata, który z dużym
powodzeniem może konkurować z tymi, które stworzyli autorzy tamtych opowieści.
Niektórzy
twierdzą, że Tolkienowski świat może również konkurować z tym, który nas otacza
i że być może Talkien przewyższył Stwórcę w skrupulatnym, akademickim, solidnym
przygotowaniu się do samego aktu kreacji... Nie wnikajmy w te „heretyckie” rozważania.
Dodajmy tylko, iż pojęcie subkreacji jest podstawą Tolkienowskiej koncepcji baśni.
Subkreator
– partner wobec innych twórców, nawet wobec samego Pana Boga...
Drugą grupę inspiracji stanowić mogą teksty literackie innych autorów i to takie teksty,
które są jakby własną i skończoną interpretacją istniejących już mitów czy baśni lub też
tylko pewną próbą przystosowania ich do możliwości odbioru młodego czytelnika.
Tolkien niekiedy krytycznie oceniał takie próby – nie lubił baśni Andersena, nie
akceptował
mitologizacji w narnijskich książkach Lewisa. Do głośnych „germańskich” mitologii
Wagnera miał stosunek chłodny – jeszcze w swoich studenckich wystąpieniach zarzucał
mu, iż ujednoznacznił i spłycił przetworzone przez siebie mity, odebrał im pewną
chropawość,
która świadczyła o ich archaicznej genezie. Nie akceptował też faktu, że
wyeksponowano
tu nazbyt miłość i nadano jej cechy – zarówno twórcze jak i destrukcyjne –
ponadludzkie.
Cenił sobie opracowania baśni dokonane przez Andrew Langa (dzisiaj ocenia
się je raczej krytycznie) i prerafaelicki książki Williama Morrisa. Krytycy jednak
najczęściej
wypytywali go o związki z utworami Wagnera, zwłaszcza o podobieństwo
Tolkienowskiego
Pierścienia do Pierścienia Nibelunga z Wagnerowskiej tetralogii. Słynna replika:
„Oba pierścienie były okrągłe i na tym kończy się całe podobieństwo” nie zamyka
jednak problemu.
Trzecia grupa to mity – czy raczej „mity” – wykreowane przez samego Tolkiena według
tych reguł, które (jego zdaniem, oczywiście) zadecydowały o powstaniu mitu czy jego
młodszej siostry – baśni. O ostatecznym efekcie najlepiej świadczy fakt, iż nastąpiło
prawie idealne stopienie wątków wywodzących się z „oryginalnych” mitów z wątkami
wymyślonymi przez pisarza. I jednocześnie często wydaje się nam, że znaleźliśmy coś,
co
musi być własnym tworem Tolkiena. I oto okazuje się, iż pisarz przeniósł tylko do swego
świata istniejący już gdzieś motyw lub nadał swoim bohaterom zaczerpnięte ze starych
tekstów imiona.
Grupa czwarta to mity „domowe” Tolkienów, możliwe do rozszyfrowania dopiero
dzięki znajomości szczegółów z życia pisarza i jego najbliższych.
42
Te cztery grupy nie wyczerpują całej listy. Myślę, że uważniejsi czytelnicy takich źródeł
inspiracji odnajdą więcej.
Spróbujmy teraz przymierzyć poczynione do tej pory uwagi do Tolkienowskich opowieści
o Śródziemiu.
* * *
Z pewnością wszyscy pamiętamy, jak wielką wagę przywiązują bohaterowie „Władcy
Pierścieni” – zwłaszcza ci „wtajemniczeni” – do istnienia Szarej Przystani i do statków,
które wypływają z niej i unoszą wybranych do dalekiego Valinoru. Krzysztof
Sokołowski
22
słusznie dopatruje się tu związków z mitem Charona i rzeki Lety. Myślę, że dobry
tolkienolog-językoznawca mógłby się pokusić o przebadanie związków pomiędzy
imionami
obu przewoźników: Charona i Cirdana. Jest jednak – moim zdaniem bliższe intencjom
Tolkiena – i inne wytłumaczenie obecności Szarej Przystani w Śródziemiu. W
wierzeniach
dawnych Celtów raj – a więc prędzej Tolkienowski Valinor niż grecki Hades –
mieścił się na wyspie (lub wyspach) na zachodnim oceanie. Kraina Zmarłych, Kraina
Szczęśliwości – różnie ją nazywano – oczekiwała na tych, którzy udawali się na zachód
w
rytualnych łodziach. Być może przypomnieniem takiej łodzi są zachowane złote modele,
datowane na wczesne średniowiecze i odnalezione między innymi w Irlandii. Celtowie
byli przekonani, iż życie człowieka nie kończy się z jego śmiercią – trwa nadal,
przechodzi
przez różne wcielenia, a ostateczne swoje przedłużenie znajduje na dalekich wyspach.
Inny przykład takich związków: do kalendarza Celtów i do jego solarnej symboliki
nawiązują
kalendarze ludów Śródziemia, a przebieg wyprawy Drużyny Pierścienia wytyczany
jest również istotnymi datami (święta) takiego celtyckiego kalendarza.
Pamiętamy również postać Toma Bombadila. Jest to dosyć dziwny jegomość,
przeniesiony
jakby do świata „Władcy” z zupełnie innej opowieści i to przeniesiony ponadto w
sposób wyglądający na przypadkowy. Chwilami jesteśmy pewni, iż mógłby on pomóc
naszym
podróżnikom w ich walce z Nieprzyjacielem i to skuteczniej niż najsilniejsi ich
sprzymierzeńcy. Jednak ta pomoc zniszczyłaby całą opowieść, a historia nie uzyskałaby
takiego wymiaru i głębi – nie mówiąc już o tym, że trwałaby krócej. Sam Tom jest przy
tym postacią raczej komiczną, dobrotliwym wesołkiem. Kiedy jednak nasi podróżnicy
pytają innych o Toma, to dowiadują się, iż jest on tym, kto chodził po tej ziemi przed
wszystkimi — a przecież „Silmarillion” o nim nie wspomina. Czyżby ktoś tu przeoczył
tak ważną i potężną postać (Tom potrafi przecież zniweczyć zły urok Pierścienia)? Aby
to
wyjaśnić, musimy odwołać się do „domowej” mitologii Tolkienów. Tom Bombadil jest
lalką, zabawką syna pisarza, Michaela. Los lalki bywał dosyć dramatyczny (łącznie z
topieniem
w WC), jednak ona sama szybko stała się bohaterem domowych opowieści, a
później – bohaterem „własnych” wierszy i książek. Tom pojawia się więc rzeczywiście p
r z e d innymi bohaterami „Władcy Pierścieni”. W tej książce jego obecność jest jakby
ukłonem w stronę domowego, znanego świata, jest on kimś, kogo obecność ma
gwarantować
– przynajmniej początkowo — bezpieczeństwo podróżników i... czytelników. Można
interpretować obraz oka Toma w kręgu Pierścienia jako obraz mandali. Jednocześnie to
przerażające i komiczne zarazem oko jest okiem... samego pisarza. Obecność Toma
podkreśla
dystans do opisywanych przygód, Tom rozładowuje pierwszą poważną chwilę grozy
(upiory Kurhanów), a jednocześnie żegnamy się z nim tam, gdzie opowieść nabiera
powagi i wykracza poza ten właśnie „komiczny i przerażający”, rysowany grubą kreską
świat dziecięcej bajki. Tom może doprowadzić tylko do tego momentu – ale pamięć o
nim
pozostaje długo i pomaga i bohaterom, i czytelnikom. Tom i Złota Jagoda to
jednocześnie
22
K. Sokołowski: Fenomen Tolkiena. „Fantastyka” 1985 nr 2(29), s. 4-6.
43
jeden z ukrytych w tekstach obrazów autora i jego żony. Drugi taki obraz to Beren i
Lúthien
– takie zresztą są ich domowe, tajemne, a nawet „wieczne” imiona, umieszczone na
nagrobkach
małżonków na cmentarzu w Oxfordzie.
W dziejach Śródziemia wielokrotnie pojawia się gigantyczny potop. Również i tu źródeł
tego obrazu należy szukać na styku mitów zbiorowych (Atlantyda) i indywidualnych.
Tolkien wspomina, iż po śmierci matki w jego snach pojawiać się zaczął obraz
apokaliptycznej
powodzi, zatapiającej wszystkich i wszystko. Nazywał to „prywatnym kompleksem
Atlantydy”. Przeniósł potem tę wizję do swoich książek. Z dołączonych do tekstów
map wynika, iż zatopiony ląd „odradza się” w innym miejscu Ziemi i zachowuje swoje
dawne ukształtowanie: charakterystyczne układy łańcuchów górskich, ujścia wielkich
rzek, otwierające się na samotną wyspę w zatoce itd. Jakież możliwości badań dla
freudystów
i nie tylko!
Groźna pajęczyca Szeloba i jej pobratymcy z Mrocznej Puszczy zawdzięczają także
sporo pierwszym dziecięcym lękom Tolkiena.
We wspomnianym już tekście Krzysztof Sokołowski trafnie rozszyfrował związki orłów
z żywiołem powietrza. Taka interpretacja posiada długą tradycję kulturową. Orzeł –
lub ptak pełniący w danej kulturze podobną funkcję (np. kondor w mitach Ameryki
Południowej)
– ma jakoby unosić się w swych podniebnych lotach najwyżej ze swych skrzydlatych
braci. Znajduje się więc najbliżej Boga i może bez obawy spoglądać w jego twarz
(patrzeć w słońce, jak mówią niektóre mity). Ptak ten z natury niejako staje się więc
pośrednikiem
pomiędzy Stwórcą i światem. Taką rolę wyznacza w „Silmarillionie” pisarz
Thorondorowi, a we „Władcy Pierścieni” – Gwaihirowi. W pierwszej opowieści orzeł jest
partnerem tych, którzy widomie ingerują w losy ziemi, wspiera ich i ostrzega, sam nawet
walczy z Nieprzyjacielem. Podobnie we „Władcy Pierścieni” – interwencja Gwaihira i
jego
braci staje się formą bezpośredniej interwencji Jedynego. Gwaihir to Oko, Ucho i Ramię
Opatrzności, a jego rola jest w opowieściach ważniejsza niż moglibyśmy przypuszczać.
Gwaihir pełni często funkcję tego, kto ożywia ze stanu śmierci (lub prawie śmierci)
bohaterów: Gandalfa, Froda, Sama. Pełni tu chyba taką rolę, jaką teksty liturgiczne
przypisują
Duchowi Świętemu. Jest ożywicielem, wskrzesicielem – jest tchnieniem Jedynego,
a nie tylko zwykłym ptakiem czy ptakiem-narzędziem Stwórcy. W graficznej interpretacji
„Adonai” Eliphasa Leviego
23
orzeł pojawia się w Kluczu Wielkiego Arkanu jako jeden z
elementów pełni – obok lwa, byka i człowieka (postaci o ludzkiej twarzy). Levi
wykorzystał
tu mistyczne wizje biblijnego proroka Ezechiela i św. Jana Ewangelisty – ale nie tylko.
Wpisane w sześcioramienną gwiazdę złożoną z dwóch trójkątów – ciemnego i jasnego
– wyobrażenia te przywołują nam obecność czterech żywiołów: Ognia (lew), Ziemi (byk),
Wody (twarz ludzka) i Powietrza (orzeł). Możemy jednak użyć tu również klucza
„astrologicznego”:
Ogień połączy się z zodiakalnym Lwem, Ziemia – z zodiakalnym Bykiem.
Pewnemu przeinterpretowaniu ulegnie obraz postaci o twarzy ludzkiej – będzie to
zodiakalny
Wodnik. Według astrologów związany on jest z żywiołem Powietrza. Orzeł natomiast
– a taką interpretację ukazuje Levi w Kluczu Wielkich Tajemnic – będzie wyobrażeniem
zodiakalnego Skorpiona i związany będzie z żywiołem Wody (woda i powietrze,
wody „dolne” i „górne”, rozdzielone przez Przedwiecznego w drugim dniu stworzenia).
To właśnie Skorpionowi przypisuje Leszek Weres
24
istnienie w ptasich „mutacjach” – w
postaci Skorpiona-Feniksa, Skorpiona-Orła i tak dalej. Wydaje się, iż „prawdziwa” natura
Gwaihira jest naturą Feniksa, ptaka-wskrzesiciela, odradzającego siebie i innych w wyni-
23
A. Kostołowski: Eliphas Levi – Mag jako artysta (w:) Interpretacja dzieła sztuki.
Warszawa-Poznań 1976, s. 111-148.
24
L. Weres: O żądzach nieposkromionych, czyli rozwój w zodiakalnej fazie Skorpiona.
„Nurt” 1983 nr 11(219), s. 46-48.
44
ku alchemicznych przemian (podobną funkcję obrazów ptaków odkrył w Wielkiej
Improwizacji
z „Dziadów” jeden z niepokornych badaczy tekstów romantycznych).
Oczywiście, stosowanie tego „astrologicznego” klucza wymaga pewnej wiedzy i wiąże
się zawsze z niejakim ryzykiem. Czy Tolkien aprobowałby takie zabiegi? Całkiem
możliwe,
iż badając dawne teksty mistyczne napotykał on na konieczność rozszyfrowywania
obrazów wywodzących swój rodowód z alchemii, magii czy astrologii... A teksty te, jak to
pięknie pokazał Clive Staples Lewis w „Odrzuconym obrazie”, aż roją się od takich
okazji.
Przekręćmy więc jeszcze raz i my ten astrologiczny „wytrych”...
* * *
Pamiętamy, że Trzy Pierścienie elfów władały poszczególnymi żywiołami: Ogniem
(Narya), Wodą (Nenya) i Powietrzem (Vilya). Nie było jednak „wyspecjalizowanego”, a
równorzędnego im, pierścienia „od Ziemi”. W układzie astrologicznym ziemię (Ziemię)
symbolizuje byk (zodiakalny Byk): Spróbujmy więc poszperać trochę wokół ziemi i
hobbitów.
Już sam Tolkien łączy nazwę hobbitów z nazwą ziemi – obok określenia niziołek
(co oznaczać ma wzrost współplemieńców Bilba i Froda) stosowane są nazwy kuduk
(skrócona wersja formy kud-dukan) i hobbit (od formy holbytla). Obie mają oznaczać
mieszkańca nor, dziur w ziemi.
Idźmy dalej tym tropem – może uda się „dzieciom ziemi” przypisać cechy łączone
tradycyjnie
z zodiakalnym Bykiem. Byk mógłby być rzeczywiście znakiem władającym rodzajem
hobbickim. Nie znaczy to jednak, iż wszyscy hobbici rodzili się właśnie „pod znakiem
Byka”. Okazuje się, że lubiące wypić, dobrze zjeść i ceniące sobie zaciszne mieszkania
w ciepłych norkach plemię dość dobrze opasuje do podanej przez Weresa
charakterystyki
25
.
Na pocieszenie Bykom – charakterystyka ta jest łagodniejsza od przytoczonej
przez Annę Boczkowską (za wydanym w Londynie XVII-wiecznym traktatem)
26
– może
to wycieniowanie drastycznych cech w charakterystyce spowodowane jest tym, że
Weres
sam jest zodiakalnym Bykiem? Byki więc bywają – w swej pozytywnej naturze –
cierpliwe,
spokojne, konsekwentne, łagodne, harmonijnie współżyjące z otaczającym światem
natury (dobrzy ogrodnicy!), zmysłowe, praktyczne i stanowcze. Wśród cech
negatywnych
z kolei znajdzie się upór, zaborczość, materializm, skąpstwo, konserwatyzm i
złośliwość
27
.
Przymierzmy sobie do tego wizerunku „pozytywnych” hobbitów (Frodo, Merry i Sam) i
„negatywnych” (chociażby Gollum - też hobbit!)
Jakie znaki rządzą indywidualnymi losami najważniejszych dla opowieści hobbitów?
Tolkien dość wyraźnie określa nam czas narodzin Bilba i Froda. Obchodzą oni urodziny
tego samego dnia – 22 września. Jest to data ich urodzinowego przyjęcia – oni sami
mogli
się urodzić kilka dni wcześniej. Urodzili się w różnych latach, to prawda, ale
najprawdopodobniej
w tym samym dniu roku. Tolkien pisze, iż to przypadek. Przypadek? Ejże! Tylko
„zodiakalna replika” Bilba – a taką jest Frodo – może powtórzyć konstrukcję i pomysł
25
L. Weres: O własności i posiadaniu, czyli rozwój w zodiakalnej fazie Byka. „Nurt”
1983 nr 5(213), s. 46--48; (tegoż:) O wyższości reguł I ' czyli rozwój w zodiakalnej fazie
Panny. „Nurt” 1983 nr 9(217), s. 46-48; i (tegoż:) O sztuce partnerstwa czyli rozwój w
zodiakalnej
fazie Wagi. „Nurt” 1983 nr 10(218), s. 46-48. Całość w formie książkowej – L.
Weres: Homo Zodiacus. Poznań 1991.
26
A. Boczkowska: Hieronim Bosch. Astrologiczna symbolika jego dzieł. Wrocław
1977, s. 49.
27
R. T. Prinke, L. Weres: Mandala życia. Astrologia – mity i i rzeczywistość. T. 1.
Poznań
1983, s. 131.
45
zarysowany tylko w „Hobbicie”, a jednocześnie „poprawić” historię Pierścienia,
skrzywioną
nieco przez zachłanność Bilba, i dokończyć zaczętą przez niego Pieśń-Księgę.
I Bilbo, i Frodo to zodiakalne Panny, urodzone tuż pod koniec panowania tego znaku,
dosłownie na moment przed wejściem Słońca w znak Wagi. Panna także jest znakiem
ziemskim, choć zmiennym – Byk był znakiem ziemskim i stałym. Być może władającemu
znakiem Panny Merkuremu należy przypisać, iż ci dwaj hobbici wyruszą w świat, budząc
zdziwienie i krytyczne uwagi swoich współziomków. Bliska Waga przyda im trochę
dwoistej – powietrznej – natury, a solidna Panna zagwarantuje wykonanie trudnego
zadania.
Jednocześnie jednak ujmie im emocji i pozbawi możliwości założenia własnych rodzin.
Przenosząc chęć przygód i interes społeczny (co tu ważniejsze?) nad domowe zacisze,
mieć będą wielu przyjaciół, to prawda. Będą to jednak t y l k o przyjaciele...
* * *
Tworząc precyzyjne opisy wędrówek Bilba i Froda po Śródziemiu, Tolkien celowo
zwraca naszą uwagę na daty związane z przebiegiem tych podróży-wypraw. We
„Władcy
Pierścieni” mechanizm ten jest szczególnie wyrazisty. Cała przygoda zaczyna się 22
września
– w dniu urodzinowego przyjęcia Bilba i Froda. Poprzedzają to wydarzenie różne
tajemnicze
znaki: wizyty Gandalfa, dziwne wędrówki elfów, ludzi i zwierząt. Czarni Jeźdźcy
zjawiają się w Hobbitonie 23 września – dopiero teraz bowiem przekraczają granicę
Shire’u. Można powiedzieć, iż właśnie w tym dniu następuje wyraźne i zapowiadane już
wcześniej zakłócenie pewnej równowagi. Świat powróci do niej dopiero 25 marca w roku
następnym – Pierścień spada w Szczeliny Zagłady, następuje upadek Barad-Duru i
koniec
Saurona. Te daty są znaczące – ale „przemawiają” tylko do tych, którzy swój kalendarz i
wierzenia łączą z pozornym ruchem Słońca na nieboskłonie. Dziś już rzadko pamiętamy
o
tym „naturalnym” kalendarzu, a informacji o nadchodzącej zimie czy wiosennych
podorywkach
oczekujemy raczej od telewizji. Symbolika solarna (związana ze Słońcem) jest
już dla nas nieczytelna. A szkoda.
Pod koniec września – właśnie w okolicy 22 – następuje jesienne zrównanie dnia z nocą
i od tej pory noc będzie przeważać, będzie zajmować coraz większą część każdej doby.
Dopiero po 21 marca – po kolejnym, tym razem jednak wiosennym zrównaniu – dzień
odzyska
przewagę i słońce będzie gościło teraz na niebie dłużej i coraz wyżej będzie lśniła
jego tarcza. Bohaterowie wyruszają więc w okresie, kiedy Cień zdobywa przewagę nad
Światłem, i wędrują po to, aby mu tę przewagę odebrać. Zwycięstwo jest możliwe
dopiero
wtedy, kiedy długa noc zimowa ustąpi. W dniu wiosennego zrównania wystarczy już
tylko
właściwie mały gest, aby przeważyć szalę na korzyść światła. Tym małym gestem jest
wrzucenie Pierścienia w wieczny ogień Góry Przeznaczenia. Stojące na polach
Morannonu
armie i ich walka stają się niczym wobec tego spadającego w płomienie krążka.
Tolkien na zakończenie tej opowieści wybiera dzień 25 marca. Przez stulecia łączono tę
datę z początkiem wiosny i początkiem Nowego Roku. Jeszcze w 1751 roku w
kancelariach
królewskich i episkopalnych Anglii w ten sposób oznaczano dokumenty. W wielu
rejonach Polski zwyczaj ten utrzymywała długo ludowa tradycja. Miał on z pewnością
swoje źródło jeszcze w czasach pogańskich, potem stopniowo schrystianizował się.
Dzień
ten jest dniem Zwiastowania. Również Tolkien o tym pamięta w tym dniu światło
zdobywa
przewagę nad mocami Ciemności, a z obietnicą odrodzenia przyrody łączy się
zapowiedź
narodzin Zbawiciela, zapowiedź Odkupienia. Wątki pogańskie i chrześcijańskie
splatają się tu ze sobą – zgodnie z regułami Tolkienowskiej baśni. Tolkienowski Cień to
nie tylko obraz Nieprzyjaciela-Szatana – to także personifikacja pewnych sił przyrody, sił
potrzebnych i koniecznych, choć niekiedy również i złych, gdy zaczynają dominować.
46
We „Władcy” bohaterowie wędrują w ciemnościach, by przywrócić światu zabrane
przez Cień słońce. Podobnie jest w „Hobbicie”. Tu jednak Bilbo i krasnoludy wyruszają
po złoto, gdy słońce jeszcze wysoko lśni na niebie. Dotrą jednak do Samotnej Góry i
zejdą
w jej wnętrze w dniu, w którym kończy się październik (Dzień Durina). Jest to dla nas
okres przed Dniem Zadusznym, dla krasnoludów zaś to początek Nowego Roku, dla
innych
istot – początek zimy. Słońce-złoto skryło się pod ziemią i trzeba je dopiero stamtąd
wydobyć. I tak dalej, i tak dalej.
Klucz astralny lub solarny (związany z kalendarzem słonecznym), klucz astrologiczny
(związany z Zodiakiem) nie są jedynymi pomocami. W kartach tarota odnajdziemy
również
obrazy postaci lub sytuacji znanych narn z książek Tolkiena. Przemiany Gandalfa,
rozterki Galadrieli, tajemnicze wieże, mosty zawieszone nad przepaściami – to wszystko
pojawia się w Wielkich Arkanach. Czy świadczy to o uniwersalności Tolkienowskich
tekstów
czy o uniwersalności tego systemu wróżebnego? Czy to, że w „Liściu Niggla”
odnajdziemy
ślady koncepcji „życia po życiu” i dość wiernie odwzorowane objawy i metody
leczenia nerwic, wyprowadzone przez Moritę z zenu, nie przywoła kolejnych pytań o
uniwersalność tekstów i metod?
* * *
Wiele obrazów możemy interpretować w sposób Jungowski. Tolkienowski Cień,
Nieprzyjaciel,
Wróg – to gorsza, wyzwolona spod kontroli naszego rozumu lub zepchnięta w
podświadomość i trudna do zaakceptowania część naszej osobowości. To ją chętnie
obarczamy
winą za nasze własne grzeszki lub niedoskonałość. Pojednanie z Cieniem, nazwanie
go i zrozumienie – tak, jak to opisała Ursula Le Guin w „Czarnoksiężniku z Archipelagu”
– oznacza, iż przestaliśmy już być jednowymiarowi i dziecinni, a staliśmy się świadomi
swej skomplikowanej psychiki, staliśmy się ludźmi dorosłymi. U Tolkiena Cień
przybiera różne postacie – Nieprzyjaciel jest jakby najbardziej majestatycznym i
najgroźniejszym
obrazem, towarzyszącym Jedynemu. Cieniem komiczno-tragicznym, w dodatku
psychicznie rozdwojonym, jest Gollum-Smeagol. Towarzyszy on Frodowi w jego
podróży
właściwie bezkarnie. Gandalf mówi, że jest on niezbędny – podobnie mówią o cieniu
psychoanalitycy
– i tylko dzięki jego obecności na Górze Przeznaczenia Pierścień może być
zwrócony płomieniom. Czy Tolkien ukazuje jednak wyraźnie to terapeutyczne
pojednanie
z cieniem? Może tylko w okrutnej walce światło i mrok mają jedyną szansę połączenia
się?
Wzbudzający niezrozumiałe emocje klucz "jungowski" wymieniłem na samym końcu.
Przypisywanie mnie czy przywoływanym przeze mnie badaczom szerzenia "dowolnego
głupstwa w wolnym kraju" wydaje się być przynajmniej lekkim nieporozumieniem. Nie
twierdzę jednakowoż, iż zasługującym w pierwszej kolejności na zinterpretowanie przy
pomocy tych "głupich" metod. Prawdą jest, iż sam Tolkien metody psychoanalitycznej
serdecznie nie znosił, czemu dał wyraz w komentarzach dotyczących recenzji Edwina
Muira z „Observera” z 1954 i 55 roku. Przy okazji - jest jednak różnica pomiędzy
Jungiem
a Freudem. I Tolkienowi chodziło chyba raczej o odwoływanie się wspomnianego
recenzenta
do tego ostatniego. O baśniach - także Tolkiena - pisało wielu "niepokornych" badaczy
(w tym także psychoanalityków i psychoterapeutów). Wystarczy przeczytać sobie
chociażby książkę „Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni” (ostatnie
polskie wydanie - 1996) Bruno Bettelheima.
47
* * *
Na Zachodzie tekstom Tolkiena towarzyszy szeroki ruch fanowski. To z tego kręgu
wywodzą się autorzy i czytelnicy wielu publikacji próbujących połączyć wiedzę o kulturze
i literaturze z fascynacją światem Śródziemia. Bez większych problemów mogą sięgnąć
po teksty, którym Tolkien spłaca dług swoimi książkami. My mamy jeszcze sporo
trudności:
brak nowych wydań, niewielkie nakłady, brak tłumaczeń, opracowania spłycające mit
do poziomu dziecięcej bajeczki i tak dalej, i tak dalej. W tej sytuacji opowieści
Tolkienowskie
stają się często jedynym łącznikiem z wielkim dziedzictwem człowieka. Świecą
półblaskiem również dzięki niedoskonałości przekładów – rozbudzają apetyt na książki
nieobecne na naszych półkach.
48
4. Książki o Tolkienie
Poszukiwanie klucza do Śródziemia na własną rękę może być interesujące. Czasami
jednak więcej przyjemności daje możliwość kontaktowania się podczas tych poszukiwań
z
innymi czytelnikami Tolkiena. Jak ich odnaleźć? Poprzez najróżniejsze kluby i
stowarzyszenia
– sam Tolkien jest przykładem tego, że i w klubach mogą się dziać interesujące
rzeczy! Kluby te mają charakter spontanicznej zabawy i pozbawione są tej
administracyjno-
formalistycznej otoczki, która dusi każdy pomysł już w zarodku i przykłada nadmierne
znaczenie do funkcji, składek, sprawozdań i tego typu rzeczy, które tylko podobno
Tygrysy
lubią najbardziej. Dobry klub ma w sobie coś z natury hobbickiej (solidność i zaradność),
wzbogaconej o pewne elementy „elfickie” (fantazja i spontaniczność). Życie klubowe
„tolkienistów” rozpoczęło się bardzo wcześnie – nikt chyba jednak tak dokładnie nie
pamięta, kto był pierwszy. Prawdopodobnie w każdym zakątku ziemi są takie – mniej lub
bardziej ukonstytuowane – stowarzyszenia przyjaciół Tolkiena i jego bohaterów.
Najszacowniejszym
– chociaż nie najstarszym – jest THE TOLKIEN SOCIETY założone w
1969 roku. Jego honorowym prezydentem był sam Tolkien. Towarzystwo stara się o
zachowanie
pełnej niezależności wobec wydawców i tych wszystkich, którzy chcieliby odebrać
jego działaniom charakter bezinteresownej i radosnej współpracy ludzi w różnym
wieku, pochodzących z różnych krajów i wykonujących różne zawody. Członkowie
towarzystwa
– jeśli tylko dysponują takimi możliwościami — spotykają się na tradycyjnych
biesiadach, a jesienią odwiedzają Oxford i wędrują śladami Tolkiena. Większość jednak
kontaktuje się ze sobą i towarzystwem listownie. Bardzo cenione są publikacje klubowe:
biuletyn „Amon Hen”, dwumiesięcznik prezentujący bieżące sprawy ruchu fanowskiego,
krótkie artykuły i przeglądy pojawiających się wydawnictw. Półrocznik „Mallorn” ma już
ambicje i możliwości większe. Tu znajdziemy obszerne i wnikliwe recenzje książek,
rozmaite
artykuły (często o charakterze monograficznym), a także teksty literackie. Bardzo
interesującym wydawnictwem jest „Quettar” – biuletyn sekcji językoznawczej
wspomnianego
towarzystwa. Piszą teksty i wydają je sami sympatycy i członkowie towarzystwa.
Oni też udzielają informacji wszystkim zainteresowanym i – co jest jakby rzeczą
naturalną
– pośredniczą pomiędzy fanami i klubami na całym świecie. Korespondencję załatwia
sekretariat
towarzystwa:
The Tolkien Society
CHRIS OAKEY
Flat 5, 357 High Street
CHELT'ENHAM, GLOS GL 50, 3 HT
ENGLAND
Najznaczniejszym na drugiej półkuli jest THE AMER1CAN TOLKIEN SOCIETY (w
tej formie działające od 1974 roku, ale nawiązujące do znacznie dłużsżej tradycji
„campusowej”).
Wydają między innymi „Minas Tirith Evening-Star”, kwartalnik wielce zasłużo-
49
ny dla popularyzacji twórczości Profesora. Oprócz tego wnoszą do ruchu fanowskiego
pewien charakterystyczny dla Ameryki rys — proponują miłośnikom Tolkiena całą masę
klubowych gadżetów: czapek, koszulek, toreb, znaczków. Nie jest to jedyne w Stanach
miejsce grupujące fanów J. R. R. T. – za ich pośrednictwem można dotrzeć do innych
klubów
i stowarzyszeń:
The American Tolkien Society
Box 373
Highland, MI 48031373
USA
W naszym kraju nie zawsze pomysły „skrzyknięcia się” tolkienistów kończyły się
sukcesem
– wystarczy przypomnieć inicjatywę powołania Fan-Klubu im. J. R. R. Tolkiena,
której patronował miesięcznik „Radar” i Polskie Stowarzyszenie Fantastyki. Mamy
jednak
i my coś interesującego. SEKCJA TOLKIENOWSKA ŚLĄSKIEGO KLUBU
FANTASTYKI
w Katowicach, zachęcona gorącym przyjęciem wypowiedzi swoich przedstawicieli
w telewizyjnym programie „Poza Ziemią”, opublikowała w 1984 roku pierwszy numer
„Gwaihira”, biuletynu sekcji. W latach 1984-1986 ukazały się co prawda tylko cztery
numery tego pisma (równolegle w klubowych „Fikcjach” prowadzony był stały dział
„Tolkienistyka”) – sztafetę przejął potem coraz bardziej regularny miesięcznik
„Gwaihirzę”
(do tej pory ponad setka – niekiedy mających ponad pięćdziesiąt stron – numerów).
Obok niego ukazuje się anglojęzyczna mutacja „Little Gwaihir” i „Wiadomości
Bucklandu”,
stały i dosyć regularny biuletyn spraw bieżących. Obok przedruków „ze świata” –
dużo tekstów własnych (w tym także literackich) i wiele rysunków. Działalność i
wydawnictwa
Sekcji zostały zauważone już przez fanów z innych krajów. Andrzej Kowalski –
animator i szef całej sprawy – skupił wokół siebie grupę miłośników Tolkiena z całej
Polski.
W sprawie Tolkiena można więc napisać nie tylko do Anglii:
Sekcja Tolkienowska
Śląski Klub Fantastyki
ul. Pocztowa 16/18
40-956 Katowice
skr. poczt. 502
http://necik.mag.com.pl/~parmadili/
e-mail:
parmadili@necik.mag.com.pl
Uzupełnienia wymagają powyższe informacje – „Gwaihirzę” z róznych powodów
ukazywało
się w ostatnich latach już mniej regularnie... Na szczęście jednak dobre tradycje
kontynuuje „Simbelmynë”, wychodzące od 1997 roku a powstałe z połączenia
„Dzwoneczka
Elfickiego” Ryśka Derdzińskiego oraz „Galathiliona” Tomka Gubały. Ten sam
zespól wznowił w roku 2000 „kultowego” „Gwaihira”. I „Simbelmynë”, i nowy „Gwaihir”
prezentują bardzo wysoki poziom merytoryczny i edytorski. Nawet na tle bardzo
licznych i dobrych biuletynów z innych krajów.
O Tolkienie i jego książkach pisze się coraz więcej. Pojawiają się publikacje w
najróżniejszych,
niekiedy bardzo egzotycznych językach. Z pomocą Sekcji Tolkienowskiej wybrałem
tutaj kilkadziesiąt pozycji książkowych, głównie w języku angielskim. Podróżujący
po Francji, Holandii, Japonii, Szwecji lub Norwegii znajdą już na miejscu coś w lokalnym
języku. Nie wymieniam artykułów z czasopism (zwłaszcza z czasopism klubowych)
50
– jest ich bardzo, bardzo dużo. A teraz życzmy sobie, żeby coś z tej listy zainspirowało
naszych wydawców i tłumaczy.
I jeszcze jedna uwaga – książki wymieniam w porządku alfabetycznym według nazwisk
ich autorów. Ten układ wydał mi się najsensowniejszy; podział według bardziej
specjalistycznych kryteriów pozostawmy obszerniejszym bibliografiom zagadnienia.
Brian Alderson: THE HOBBIT 5OTH ANNIVERSARY:
1937-1987. Unwin Hyman Ltd. London 1987.
Niewielka (tylko dwanaście stron) książeczka o powstawaniu „Hobbita”, ciekawe
ilustracje,
duża ilość konkretnych faktów.
Jim Allan: AN INTRODUCTION TO ELVISH. Hunting
Raven 1983.
Interesujące wprowadzenie w „językoznawczą” problematykę Śródziemia. Pełnię
szczęścia można osiągnąć, zestawiając tę książkę z pracami Paula Nolana-Hyde’a i
Ruth
Noel. Kto ma komputer – może uzupełnić to materiałami „A Dictionary of Quenya and
Proto-Eldarin and a Ante-Quenya”, przygotowanymi przez Computer Science Dep.
University
of Edinburgh (oprac. J. C. Bradfield).
Brian Attebery: THE FANTASY TRADITION IN AMERICAN
LITERATURE. FROM IRVING TO LE GUIN,
Indiana University Press, Bloomington 1980.
Tej książce nadałbym nieco inny tytuł – „Amerykańska fantasy przed Tolkienem i po
Tolkienie”. Praca pokazuje, jak książki Profesora w istotny sposób zmieniły obraz
amerykańskiej
literatury fantastycznej.
Pauline Baynes: A MAP OF MIDDLE-EARTH.
Allen and Unwin. London 1970.
Bardzo piękna i wyrafinowana praca ilustratorki wielu „mniejszych” książek Tolkiena
(m.in. „Rudy Dżil”, „Kowal z Podlesia Większego”, „The Adventures of Tom Bombadil”)
i Lewisa (cykl „narnijski”). Autorka ceniona przez Tolkiena, zaprzyjaźniona z nim i jego
rodziną.
Richard E. Blackwelder: A TOLKIEN THESAURUS,
Garland Puhlishing Inc., New York 1990.
Ponad 15 tysięcy słów z „Władcy Pierścieni”, ułożonych tak, że swobodnie można je
odnaleźć. Dla tych, którzy chcieliby lepiej poznać językową materię trylogii. Przy każdym
wyrazie – przykłady zdań, w których występuje.
Richard E. Blackwelder: TOLKIEN PHRASEOLOGY. A COMPANION TO A
TOLKIEN THESAURUS. Tolkien Archives Fund., Marquette University, Milwaukee
1990.
Ta książka z kolei pomaga tym, którzy niezhyt pewnie posługują się „Thesaurusem”.
Pozwala odkryć wiele przyjemności związanych z posługiwaniem się słownikami. Nie
tylko dla specjalistów!
Humphrey Carpenter: THE INKLINGS. Allen and Unwin, London 1981.
Obszerne omówienie działalności i znaczenia „Inklingów”. Postacie i twórczość
Tolkiena, Lewisa, Williamsa i innych z kręgu „Przeczuwających”. Dla tych zwłaszcza,
którzy chcą więcej wiedzieć o świecie, w którym obracał się Tolkien.
51
(„Inklingowie – C. S. Lewis, J. R. R. Tolkien, Charles Williams i ich przyjaciele“,
przeł. Zbigniew A. Królicki, 1999).
Humphrey Carpenter: TOLKIEN – A BIOGRAPHY. Houghton Mifllin Company,
Boston 1977.
Najobszerniejsza, bardzo dokładna, można powiedzieć także, iż jedyna „oficjalna”
biografia
Tolkiena, napisana przez kogoś spoza kręgu rodziny. Dla szczególnie zachłannych
tolkienistów ma jedną wadę – jest prawdopodobnie mimo wszystko za krótka (ok. 300
stron). („J. R. R. Tolkien – Wizjoner i marzyciel”, przeł. Agnieszka Sylwanowicz, 1997).
Lin Carter: TOLKIEN – A LOOK BEHIND „THE LORD OF THE RINGS”. Ballantine
Books, New York 1969.
Jedno z pierwszych opracowań poświęconych „Władcy Pierścieni”. Oprócz informacji
o życiu i książkach Tolkiena – wiadomości na temat elementów fantastyki w dawnej
literaturze
(epika antyczna, średniowieczne romanse rycerskie). Także o związkach tych tekstów
z opowieściami o Śródziemiu, o twórczości Williama Morrisa, Lorda Dunsany i Erica
R. Eddisona.
David Day: A TOLKIEN BESTIARY. Ballantine Books, New York 1979.
Atrakcyjnie ilustrowany (kolorowe i czarno-białe prace jedenastu grafików) i obszerny
(288 stron) rodzaj obrazkowego przewodnika po Śródziemiu. Ludy, flora, fauna. Dobrze
jest porównać swoje wyobrażenia o świecie Tolkiena z propozycjami profesjonalistów.
Jedna z piękniejszych książek „do oglądania”.
(„Bestiariusz Tolkienowski”, przeł. Renata Giedrojć, Joanna Kokot, Jakub Zdzisłąw
Lichański, 1996).
David Day: TOLKIEN’S RING. 1994.
Spojrzenie na motyw Pierścienia w mitologiach, legendach i innych opowieściach całego
świata – od Zachodu do Wschodu, od Północy do Południa, od czasów najdawniejszych
do Wagnera i Tolkiena.
(“Pierścień Tolkiena”, przeł. Maciej Antosiewicz, 1997).
Ryszard Derdziński: GOBETH EN LHAM EDHELLEN – SŁOWNIK ELFÓW SZARYCH
OPRACOWANY NA PODSTAWIE PISM PROFESORA JOHNA RONALDA
REUELA TOLKIENA..... 2000.
Tym razem pięknie przygotowany i wydany przez polskiego autora słownik, zawierajacy
około 1940 haseł. Pięć lat pracy zakończonych ciekawym i pożytecznym
wydawnictwem.
Colin Duriez: THE TOLKIEN AND MIDDLE-EARTH HANDBOOK, Monarch,
Eastbourne, 1992.
Colin Duriez: THE C. S. LEVIS HANDBOOK, Monarch, Eastbourne, 1990.
Dwa bardzo praktyczne przewodniki po zyciu i twórczości obu zaprzyjaźnionych pisarzy.
Karen Wynn Fonstad: THE ATLAS OF MIDDLE-EARTH. Houghton Mifllin Company,
Boston 1981.
Ponad dwieście stron dużego formatu! Wielkiej urody dwukolorowe mapy („jak
prawdziwe”
– bez naiwnej stylizacji i udawanego dystansu!) wraz ze szczegółowymi komentarzami.
Wygląd Śródziemia w poszczególnych Erach, a także – mapy i plany ważniejszych
52
wydarzeń (migracje ludów, podróże bohaterów, ważniejsze bitwy), okolic, miast i
poszczególnych
istotnych budowli. Mapy tematyczne (klimat, roślinność, zaludnienie, języki
etc.), kalendaria i indeksy. Książka chyba dla wszystkich!
(„Atlas Śródziemia”, przeł. Tadeusz A. Olszański, 1997).
Robert Foster: THE COMPLETE GUIDE TO MIDDLE-EARTH. FROM THE „HOBBIT”
TO THE „SILMARILLION”. Unwin, London 1978.
Przewodnik po Śródziemiu – razem z atlasem Fonstad obowiązkowa książka w
bibliotece
każdego poważnego tolkienisty. W alfabetycznym porządku wszystko o postaciach,
miejscach, przedmiotach, wydarzeniach. Sporo materiałów dotyczących języków i
poszczególnych
wyrazów. Książka, która „rośnie” z każdym nowym wydaniem (a jej początki
sięgają lat sześćdziesiątych) i stara się nadążyć za publikacjami nowych tekstów
Tolkiena. Obszerne wprowadzenie, dodatki, tablice chronologiczne i genealogiczne.
Sama
część „encyklopedyczna” ma w tym wydaniu ponad czterysta stron. Już najwyższy czas
na
opublikowanie obszernej polskiej wersji językowej (fragmenty publikował Andrzej
Kowalski
w „Fikcjach” i „Gwaihirze”).
Daniel Grotta: THE BIOGRAPHY OF J. R. R. TOLKIEN: ARCHITECT OF MIDDLE
EARTH. Running Press 1976.
Dla jednych obrazoburcza, dla innych odbrązowiająca i odkrywcza, dla jednych rzetelna,
dla innych – wręcz przeciwnie. Wiele osób twierdzi, że szanujący się tolkienista nie
bierze „tego” do ręki...
(“Tolkien – Twórca Śródziemia - biografia”, przeł. Marcin Wawrzyńczak, 1998).
David Harvey: THE SONGS OF MIDDLE-EARTH J. R. R. TOLKIEN'S THEMES,
SYMBOLS AND MYTHS. Allen and Unwin, London 1985.
„Tematy, symbole i mity” Tolkiena – tę książkę moglibyśmy opatrzyć podtytułem
„Mitologia dla Anglii”. Napisana raczej dla specjalistów – trochę szkoda, bo miałaby
spore
szanse stać się jedną z ciekawszych prac o Tolkienie. Cóż, trzeba stać się specjalistą.
Trud się opłaci.
Randel Helms: TOLKIEN'S WORLD. Houghton Mifllin Company, Boston 1974.
Jeszcze jedno, już trochę mniej „specjalistyczne”, przystępniejsze spojrzenie na książki
Tolkiena.
Randel Helms: TOLKIEN AND THE SILMARILS. Houghton Mifllin
Company, Boston 1981.
Praca poświęcona głównie „Silmarillionowi”, także w kontekście innych tekstów
Profesora.
Clyde S. Kilby: TOLKIEN AND „THE SILMARILLION”.
Aslan Books – Lion Publishing, Bristol 1977.
Autor książki o Lewisie, opiekun Wade Collection, zbioru dokumentów związanych z
Lewisem i Tolkienem. Tutaj opisuje swoje spotkanie z Profesorem i prace nad
wspólnymi
próbami uporządkowania rękopisów „Silmarillionu”. Także – własne spojrzenie
interpretacyjne
na świat Śródziemia, uwagi o Tolkienie jako pisarzu głęboko chrześcijańskim, o
jego związkach z Lewisem i Williamsem.
53
Paul Kocher: MASTER OF MIDDLE-EARTH. THE ACHIEVEMENT OF J. R. R.
TOLKIEN IN FICTION. Penguin Books 1972.
Książka amerykańskiego profesora literatury jest z jednej strony przykładem dobrej
roboty
krytyczno-literackiej, a z drugiej – wyrazem osobistych fascynacji twórczością
Tolkiena. Punkt wyjścia stanowi wnikliwa lektura samych powieści. Na tym tle autor
snuje rozważania. o sposobach kreowania świata Śródziemia, ukazuje prawa rządzące
nim, charakteryzuje postacie głównych bohaterów. Mówiąc zaś o problemie Zła, zwraca
uwagę na religijny (chrześcijański) wymiar tych opowieści.
(„Mistrz Śródziemia” przeł. Radosłąw Kot, 1998).
Paul Kocher: A READERS GUIDE TO THE „SILMARILLION”.
Houghton MifIIin Company, Boston 1980.
Przewodnik – ale jakżeż wyszukany – po skomplikowanym świecie mitów „Silmarillionu”.
Może nieco lżejszy od poprzedniej książki Kochera, jednak równie skrupulatny.
Tom Loback: HALLS OF THE ELVEN-KONIG – FORTRESSES
OF MIDDLE-EARTH. Iron Crown Enterprises Inc., Charlottesville, VA, 1988.
Tak, to gra – ale nie taka sobie zwyczajna. Sporo ładnie podanych wiadomości. (Loback
jest cenionym ilustratorem i interpretatorem Tolkiena). Wyjątkowy przykład dobrej
roboty, która bawiąc – uczy.
Helen M. Luke: CHOICE IN „THE LORD OF THE
RINGS”. Apple Farm, Three Rivers, MI bez roku wydania.
Jedna z serii niewielkich książeczek (ta ma 19 stron), ukazujących powieści Tolkiena w
trochę prowokujący sposób. Ta jest o problemie wyboru – każdy z bohaterów Trylogii
poddawany jest swoistej próbie charakteru, a od jego decyzji zależy coś więcej niż tylko
dalszy przebieg opowieści. Możliwość wyboru to dar, nie wszyscy jednak to doceniają!
Helen M. Luke: THE RING. Apple Farm, Three Rivers,
MI – bez roku wydania.
O związkach z mitologią Ryszarda Wagnera (tu ukłon w stronę jego tetralogii „Pierścień
Nibelunga”) i psychologią głębi Carla Gustava Junga (tu ukłon także w stronę książki
Timothy R. O'Neilla „The Individuated Hobbit”). 40 stron jeszcze innego spojrzenia na
książki Tolkiena, ciekawe uwagi o roli kobiet!
MIDDLE-EARTH QUIZ BOOK. Compiled by Suzanne
Bucholz, Houghton Mifllin Company, Boston 1979.
Zbiór zagadek dla tych, którzy uwielbiają różnego rodzaju sprawdziany wiadomości. O
tym, że rzecz dotyczy Tolkiena, nie trzeba chyba wspominać. Podobną rolę spełnia
opublikowna
i u nas książka Andrew Murraya „Zagadki tolkienowskie” (przeł. Magdalena i
Michał Boczkowscy, 1997)
Timothy R. O’Neill: THE INDIVIDUATED HOBBIT.
JUNG, TOLKIEN AND THE ARCHETYPES OF MIDDLE-EARTH. Houghton
Mifllin Company, Boston 1979.
Bardzo smakowity kąsek! Nie tylko dla wielbicieli i znawców Jungowskiej psychologii
głębi, archetypicznego patrzenia na świat czy... alchemików. Zastosowane przez autora
klucze otwierają świat bardzo „poważnych” problemów: rozwój osobowości człowieka,
przemiany „ego”, kształtowanie się obrazu „cienia”.
54
Ruth S. Noel: THE LANGUAGES OF TOLKIEN'S MIDDLEEARTH.
Houghton Mifllin Company, Boston 1974.
Ponad dwieście stron bardzo kompetentnego przewodnika po językach ludów
Śródziemia.
Książka „na dobry początek” dla tych, którzy jeszcze niezbyt wierzą w swoje
językoznawcze
umiejętności, a bardzo chcą się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat.
Ruth. S. Noel: THE MYTHOLOGY OF MIDDLEEARTH.
Houghton Mifflin Company, Boston 1977.
Jeszcze jeden z interpretacyjnych kluczy. Tu ukłon również w stronę problemów
językowych
(autorka zna się na tym!) – jest słowniczek etymologiczny.
Paul Nolan-Hyde: A WORKING REVERSE INDEX.
Simi Valley, CA – bez roku wydania.
Uwaga – wielbiciele wszystkich słowniczków, słowników i gramatyk! Coś dla was. Od
„Hobbita” do „Powrotu Cienia” – ponad 24 tysiące słów ułożonych w porządku
alfabetycznym
wraz ze stosownymi informacjami językoznawczymi.
Paul Nolan-Hyde: A WORKING REVERSE GLOSSARY. Wydawca – j.w.
Nieco skromniejszy słowniczek – tylko 17 tysięcy słów.
Paul Nolan-Hyde: A WORKING TOLKIEN GLOSSARY.
Wydawca – j.w.
Siedem tomów, 25 tysięcy słów – ten słownik prawdopodobnie będzie częściej używany
przez tych, którzy nie wyobrażają sobie, że zainteresowanie Tolkienem można
wymierzyć
znajomością imion przybywających do Bilba krasnoludów. Prawdziwy raj dla
„językowych”
moli. Informacja dla osób o większym apetycie: autor pracuje już nad następnymi
tomami.
Paul Nolan-Hyde: LINGUIST'IC TECHNIQUES USED IN CHARACTER
DEVELOPMENT
IN THE WORKS OF J. R. R. TOLKIEN. Purdue University Microfilms 1982.
Trzy tomy, tysiąc dwieście stron (w wersji mikrofilmowej) dla tych, którym ciągle
mało. Ciekawe, co też powiedziałby autor tych opracowań o jakości polskich przekładów
Tokiena...
Anne C. Pretty: ONE RING TO BIND THEM ALL — TOLKIEN'S MYTHOLOGY.
The University of Alabama Press 1979.
Tu analizie opowieści Tolkiena służyć ma strukturalistyczne ujęcie mitu i baśni (Claude
Levi-Strauss, Władimir Propp i inni). Raczej dla gorących wielbicieli samej metody
badawczej, a z pewnością – dla bardzo „zaawansowanych” wielbicieli Tolkiena, którzy
nie przerażą się zastosowaną w tej książce symboliką.
Stephen Prickett: VICTORIAN FANTASY. Indiana University Press,
Bloomington 1979.
Książka „bez Tolkiena”, mówiąca jednak o wiktoriańskich tradycjach literackich i
plastycznych,
które ukształtowały mentalność Profesora i jego czytelników z Anglii.
Richard L. Purtill: J. R. R. TOLKIN – MYTH, MORALITY AND RELIGION. Harper
and Row Publishers, San Francisco 1984.
Mit, moralność i religia – tytuł wyraźnie określa kierunki rozważań autora. Mowa o
różnych aspektach mitu (na przykładzie „Leaf by Niggle”), o moralności Śródziemia (na
55
przykładzie „Władcy Pierścieni”) i jej chrześcijańskim wymiarze (paralele Chrystus –
Frodo, Sam jako główny moralny bohater opowieści – bardzo ciekawe!). Także o dwóch
odmiennych spojrzeniach na problem nieśmiertelności (Tolkien i Le Guin).
Donald Raiche: EGO AND SHADOW IN J. R. R. TOLKIEN'S „THE LORD OF THE
RINGS”. Apple Farm, Three Rivers, MI – bez roku wydania.
Frodo i Gollum (także inni!) zobaczeni przez pryzmat psychoanalizy Carla Gustava
Junga: Uwaga, każdy ma swój „cień” – ostrzega ta nieco heretycka książeczka.
Roger Sale: MODERN HEROISM – ESSAYS ON D. H. LAWRENCE, WILLIAM
EMPSON AND J. R. R. TOLKIEN. University of California Press, Berkeley and Los
Angeles
1973.
Bohaterowie Tolkiena na tle postaci wykreowanych przez innych pisarzy.
Thomas A. Shippey: THE ROAD TO MIDDLE-EARTH. Allen and Unwin, London
1982.
Następca Tolkiena na uniwersytecie w Leeds ukazuje jego powieści w szerokim
kontekście
literackim (m.in. literatura staroangielska) i językowym (zgodnie z tezą, iż świat
Śródziemia zrodził się z językowych eksperymentów Tolkiena). Najprawdopodobniej
najrozsądniejsza
praca na temat książek Tolkiena – wnikliwa, fachowa, dobrze udokumentowana,
a przy tym z wieloma dodatkowymi „smaczkami” (np. wiersze Tolkiena). Napisana
jednocześnie „do czytania”, lecz bez schlebiania „małolatom”. Kolejna książka opatrzona
uwagą: „Koniecznie przetłumaczyć!”
SIX DECADES OF CRITICISM – A COMPLETE BIBLIOGRAPHY OF EVERY
THING BY OR ABOUT TOLKIEN. By Judith A. Johnson. 1986.
Podobno wszystko, co napisał Tolkien lub napisano na jego temat w ciągu
sześćdziesięciu
lat, zostało zebrane przez Judith Johnson w tej bibliografii.
Russel Shorto: J. R. R. TOLKIEN – MAN OF FANTASY. Kipling Press,
New York 1988.
Nieduża (48 stron), przeznaczona dla młodych czytelników książeczka, która
zdenerwowała
mocno krytyków i wielbicieli Profesora. Bardzo dużo błędów faktograficznych i
interpretacyjnych dowolności.
Barbara Strachey: JOURNEYS OF FRODO. Unwin Paperbacks, London 1981.
Sto stron, pięćdziesiąt map obrazujących szlaki wędrówek bohaterów „Władcy
Pierścieni”.
Autorka wykryła kilka topograficznych „potknięć” Tolkiena, w sumie jednak
wielka pochwała precyzyjnej wizji powieściowego świata.
A TOLKIEN BIBLIOGRAPHY 1911-1980: WORKS BY AND ABOUT J. R. R.
TOLKIEN. Tredj e Upplagen, Uppsala, Sweden 1986.
Dwujęzyczna (szwedzko-angielska) bibliografia prac Tolkiena i jemu poświęconych
publikacji. 150 stron, dość droga i osiągalna chyba tylko za pośrednictwem redaktora
(Ake
Bertenstam). Bardzo jednak pomocna tym, którzy szybko chcą dotrzeć do informacji o
jakimś
tekście lub problemie.
A TOLKIEN COMPASS. Edited by Jared Lobdell. The Open Court
Publishing Company, 1974.
56
W tym zbiorze tekstów różnych autorów, wypowiadających się na temat Tolkiena –
oryginalny słowniczek imion, przygotowany przez samego Profesora.
TOLKIEN – NEW CRITICAL PERSPECTIVES. Edited by Neil D. Isaacs and Rose A.
Zimbardo. The University Press of Kentucky 1981.
Kontynuacja wydanego przez tych samych redaktorów w 1968 roku tomu „TOLKIEN
AND THE CRITICS”. Tam piętnaście – tu trzynaście tekstów różnych autorów (m.in.
Verlyn Flieger, Rose Zimbardo, Paula Kochera). Analiza postaci, związki opowieści
Tolkiena z dawnymi tekstami, mitami, baśniami, archetypami, przypowieściami
ludowymi,
literaturą dla dzieci itd.
THE TOLKIEN SCRAPBOOK. Edited by Alida Becker.
Grosset and Dunlap, New York 1978.
A TOLKIEN TREASURY. Edited by Alida Becker:
Courage Books, Philadelphia 1989.
Dwie wersje tej samej książki. Późniejsza wygląda edytorsko lepiej (a i tańsza przy
okazji!). Przewodnik – ale tym razem po świecie fanów Tolkiena. Od późnych lat
pięćdziesiątych!
Przedruki z magazynów klubowych – „Minas Tirith Evening–Star”, „Entmoot”,
„I Palantir” i inych. Wśród tekstów wiele już dziś klasycznych (m.in. W. H. Auden:
At the End of the Quest, Victory; E. Wilson: Oo, Those Awful Orcs; C. Wilson; Tree by
Tolkien; P. Helms: The Evolution of Tolkien Fandom; B. Searless: Confession of a
Tolkien
Friend). Jest także obszerna bibliografia „tematu” (B. Christiansen) i wykaz prawie
wszystkich klubów i ich publikacji.
J. E. A. Tyler: THE TOLKIEN COMPANION.
Macmillan, London 1976.
Kolejny, obszerny i wyjątkowo atrakcyjny przewodnik po Śródziemiu. Informacje
leksykalne
i faktograficzne, pozwalające na dobre usystematyzowanie wiedzy filologicznej i
historycznej. Konkurencyjny lecz i pięknie uzupełniający się z pracą Fostera i atlasami.
(„Tolkien. Przewodnik encyklopedyczny”, przeł. Anna Banaszak i inni, 1992)
Pod koniec 1991 roku i w roku następnym staraniem wydawnictwa Houghton Mifflin z
Bostonu ukazały się między innymi:
John i Priscilla Tolkien: PICTORIAL BIOGRAPHY OF
J. R. R. TOLKIEN. Opowieści i zdjęcia rodzinne.
Taum Santoski: THE MAKING OF „THE LORD OF THE RINGS”.
TOLKIEN AS ARTIST AND DESIGNER – nowa wersja
„Pictures by Tolkien”.
Zakończmy te uwagi wskazaniem kilku tekstów o Tolkienie dostępnych w języku
polskim.
Będzie to wybór bardzo stronniczy – każdy ma swoje ulubione teksty, z którymi
czuje się najlepiej albo z którymi najlepiej potrafi się... kłócić.
Piotr Kuncewicz: TOLKIEN, CZYLI ŚWIAT ( w tegoż:) Samotni
wobec historii. Warszawa 1967, s. 133-144.
Jeden z najwcześniejszych tekstów, poświęconych obecności Tolkiena w naszym kręgu
językowym. Spojrzenie na epopeę jeszcze przez pryzmat „baśni dla dzieci”, ale z
uchwyceniem
jej specyficznych cech. O związkach z mitologiami Północy, Atlantydą, Nibelungami
i historią Anglii. Autor nazywa trylogię „Komedią Hobbicką” (przez analogię do
57
„Komedii ludzkiej” i „Boskiej komedii”), ukazującą najwcześniejszą wizję świata, świata
magii. Elementy chrześcijańskie tekstów Tolkiena zostają jakby poza uwagą wnikliwego
krytyka.
Andrzej Zgorzelski: KONWENCJE GATUNKOWE I RODZAJOWE W TRYLOGII J.
R. R. TOLKIENA (w tegoż:) Kreacje świata sensów (szkice o współczesnej powieści
angielskiej).
Łódź 1975, s. 52-78.
Precyzyjna analiza – baśniowe, legendowe i mityczne elementy wyznaczają swoistość
Tolkienowskiej kreacji czasu i przestrzeni. Badacz zwraca uwagę na opozycję dwóch
nurtów przedstawiania świata: epickiego i lirycznego. Paralele pomiędzy poetyzowaniem
Eliota i Tolkiena, ciekawe (bodaj pierwsze wśród naszych badaczy) analizy językowej
formacji oryginału i tłumaczenia. Tekst Tolkiena okazuje się mocno osadzony w tradycji
literackiej i nawiązuje jednocześnie do współczesnych w zasadzie środków poetyckiej
ekspresji.
Krzysztof Sokołowski: FENOMEN TOLKIENA. „Fantastyka”
1985 nr 2(29), s. 4-6.
Niestrudzony badacz i tłumacz tekstów Tolkiena (m.in. „Liść, dzieło Niggle’a”, fragmenty
„Niedokończonych opowieści”) porządkuje podstawowe wiadomości o życiu i
książkach Profesora. Spojrzenie na świat Śródziemia poprzez symbolikę czterech
żywiołów
– zachęta do własnych poszukiwań interpretacyjnych.
Adam Ziółkowski: J. R. R. TOLKIEN ALBO BAŚŃ ZREHABILITOWANA.
„Znak” 1983, nr 9(346), s. 1479-1490.
Po „oddawaniu tego, co cesarskie” – pierwsza próba zwrócenia uwagi na to, co „boskie”.
Nareszcie przypomnienie, iż świat Śródziemia zawiera w sobie istotne pierwiastki
chrześcijańskiej wizji rzeczywistości (przekłady polskie jakoś to „gubiły”), a literacka
realizacja
tych założeń współbrzmi z wyłożonymi w wykładzie „O baśni” przekonaniami
Profesora.
Michał Błażejewski: J. R. R. TOLKIEN – POWIERNIK PIEŚNI. Phantom Press,
Gdańsk 1993, s. 126.
Nieco uaktualniony tekst właśnie ogladasz na monitorze...
J. R. R. TOLKIEN – RECEPCJA POLSKA. STUDIA I ESEJE. Redaktor naukowy Jakub
Z. Lichański. Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1996, s. 238.
Niewątpliwie ważny dla redaktora i czytelników dość osobisty wybór tekstów o
Tolkienie.
Beata Iwicka: KULTURA ŚRÓDZIEMIA W KOŃCU TRZECIEJ I NA POCZĄTKU
CZWARTEJ ERY (J. R. R. TOLKIEN: WŁADCA PIERŚCIENI, HOBBIT,
SILMARILLION).
Gdański Klub Fantastyki, Gdańsk 1996,
Publikacja oparta na pracy magisterskiej, zawiera jednak z pewnością najbardziej
kompetentnie
w tej chwili opracowany problem recepcji Tolkiena w Polsce. Obszerna bibliografia
polskich tekstów o Tolkienie.
Tadeusz Andrzej Olszański: ZARYS TEOLOGII ŚRÓDZIEMIA I INNE SZKICE
TOLKIENOWSKIE. Gdański Klub Fantastyki, Gdańsk 2000.
58
Oprócz publikowanego już eseju o teologii Śródziemia i omówienia wielotomowej
edycji „Historii Śródziemia” – także zapis dyskusji z Ryszardem Derdzińskim oraz szkic
na temat rzekomego projektu Tolkiena o spisaniu „mitologii dla Anglii”.
Na rok 2001 to samo wydawnictwo przygotowało pracę Artura Kawińskiego „Droga
Pieśni. Opisanie muzycznego świata wybranych powieści J. R. R. Tolkiena”.
A teraz – zanim wyruszycie na poszukiwanie własnej ścieżki do Śródziemia – coś na
deser!
59
5. O pokarmach Śródziemia
Spotkanie ze światem Śródziemia pozwala nam zapoznać się z opisami różnorodnych
kulinarnych doświadczeń powieściowych bohaterów. Przyjęta bowiem konwencja
podróży
nakazuje im nie tylko spożywać przeróżne, niekiedy nawet bardzo tajemnicze potrawy.
Bohaterowie Tolkiena nie tylko j a d a j ą – bywają oni również często j a d a n i i
jakkolwiek
ta druga sytuacja nigdy nie należała do szczególnie atrakcyjnych (zwłaszcza dla
zjadanego), to jednak w jakiś sposób urozmaicała ona bohaterom podróż, a czytelnikom
–
lekturę książki.
* * *
Powieści Tolkiena przynoszą dość bogaty obraz praktyk kulinarnych Śródziemia. Nie
są jednak książkami kucharskimi, a i same opisy potraw poddane są tu dosyć
szczególnym
prawom. Dla podążających szlakiem przygód ta kulinarna oprawa może mieć na
pierwszy
rzut oka znaczenie raczej drugorzędne. Opis uczty czy skromniejszego niejednokrotnie
posiłku wydaje się często elementem dekoracyjnym, ubarwiającym egzotyczną nutą
relację
z dalekich wojaży. Liczne przygody są bowiem dla czytelników główną atrakcją, a to,
„co” i „jak” bywa spożywane w trakcie eskapady, dla odbiorcy ma już wagę mniejszą.
Wydaje mu się również, iż świat prezentowanych biesiad dorównuje barwnością samym
„pozakulinarnym” przygodom, że wyruszający w bój (lub powracający z niego)
wojownicy
muszą zasiadać za stołami uginającymi się od kosztownych naczyń, pełnych w dodatku
egzotycznych potraw itd. Czytelnik sądzi, iż taki obraz zawarty jest w tekście i chętnie
podejmie ryzyko poszukiwania w powieściach opisów takich właśnie wystawnych uczt.
Uważniejsza jednak lektura ukaże mu sytuację zaskakująco odmienną od tej, jaką on
sobie
sam – w dobrej zresztą wierze – wykreował we własnej wyobraźni. Znika przepych
biesiad,
znika egzotyka potraw. Zbity z tropu próbuje może poszukiwać jakiegoś wyjaśnienia.
Okazuje się to jednak zbyt trudne i jednocześnie jakby – zarówno dla czytającego i
dla świata powieści – zupełnie zbędne.
* * *
Zanim zastanowimy się nad wyjaśnieniem tych zagadek, przyjrzyjmy się tym kulinarnym
atrakcjom, których obecność w barwnej opowieści daje się zauważyć przy niezbyt
nawet uważnej lekturze.
Trzeba przyznać, że kulinarne upodobania większości bohaterów Tolkiena nie odbiegają
zbytnio od naszych upodobań. Na takim kształtowaniu świata prezentowanych potraw
mogły z pewnością zaważyć osobiste preferencje autora i te obce doświadczenia, z
którymi w różny sposób zetknął się on w swoim długim życiu.
60
Stare eposy w opisach wszelkich uczt w centralnym punkcie zainteresowania stawiają
puchar wina. Być może narratorom brak tu inwencji, może i kuchnia była mało
atrakcyjna,
a może po prostu status ówczesnych literackich sprawozdawców „ze spotkań na
szczycie”
nie pozwalał im na dokładniejsze rozeznanie się w zawartości pańskich talerzy i
półmisków.
Stąd rzadko w pieśni pojawia się coś więcej niż konwencjonalny kawał mięsiwa (w
sosie lub z rusztu), choć, co ciekawsze, przeważnie nie pomija się w opisie rycerskich
uczt
obgryzających pod stołem kości... psów.
Opisując biesiady i podawane tam potrawy, Tolkien stara się nie odbiegać od
istniejących
konwencji. Jest ich świadom i niekiedy z wielkim zadowoleniem bawi się nimi, bawiąc
przy okazji i nas wyliczaniem serwowanych potraw i towarzyszących im przypraw.
Czyni to jednak znacznie rzadziej, niż skłonni bylibyśmy przypuszczać, i więcej uwagi
poświęca posiłkom mniejszego nieco kalibru. Już zauważyliśmy, że książki Tolkiena nie
są książkami kucharskimi. Tylko raz napotykamy dokładniejszy opis przygotowywania
potrawy – to słynny, umieszczony nawet w tytule rozdziału i uhonorowany kapitalną
interpretacją,
zarejestrowaną na płycie, królik w potrawce z ziołami
28
. Trzeba jednak przyznać,
iż więcej uwagi poświęca się tu opisom ziół. Do królika zresztą zabraknie ziemniaków,
nad czym ubolewa Sam, niemal całą drogę obwieszony rondlami i innymi przyborami
kuchennymi (mógł zapomnieć liny, natomiast patelni – nigdy). Musimy lojalnie
zauważyć,
iż ten sprzęt kuchenny jest często „bezrobotny”. Sam jednak, „wymieniając” jego
ciężar w finale wędrówki ku Górze Przeznaczenia na ciężar swego pana, stara się
zabezpieczyć
cenne rondle przed splugawieniem (chociażby przez Golluma) i wrzuca je do głębokiej
rozpadliny.
29
Tolkienowscy hobbici (autor trylogii czuł się z nimi bardzo związany – często mawiał
„my, hobbici”
30
) są istotami doceniającymi dobre jedzenie i szanującymi towarzyszące
posiłkom rytuały. Są gościnni, posiadają w domach mnóstwo dobrze zaopatrzonych
spiżarni
(nie słyszeliśmy o hobbicie mającym jedną spiżarnię; jeżeli już trafił się gdzieś taki,
nie był on prawdopodobnie ze swego losu zadowolony). Chociaż odznaczają się
skłonnością
do tycia (oględnie sformułowane, prawda?), starają się jadać tak dobrze i tak często,
jak tylko mogą sobie na to pozwolić. Obiady jadają więc i dwa razy dziennie, a
szanujący
się hobbit zawsze towarzyszy przy posiłku spóźnionemu gościowi (nawet gdy przed
chwila sam właśnie wstał od stołu
31
).
W swoich kulinarnych upodobaniach (i możliwościach) hobbici nie różnią się zbytnio
od nieco większych krasnoludów czy dużo przecież od nich większych Dużych Ludzi.
Tych ostatnich przewyższają nawet... w zamiłowaniu do potraw z pieczarek
32
. Pokojowo
nastawieni, bardziej cenią sobie rolnictwo (tylko Fallohidzi entuzjazmowali się
łowiectwem
33
),
uprawa ziemi dostarcza bowiem hobbitom tego wszystkiego, co jest dumą i
ozdobą ich kuchni. Fermy, pola zbóż, winnice, sady i lasy dostarczają plonów na ich
stoły,
a w przyrządzaniu potraw wydają się nie mieć sobie równych (uważają się przynajmniej
za takich). Można zauważyć, iż urozmaicone już w naturalny sposób pożywienie, nie jest
wolne i od pewnych ekstrawagancji – znają bowiem przyprawy (zioła, sól), a w rozma-
28
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s.
337-339.
29
J. R. R. Tolkien: Powrót Króla. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s.
274-275.
30
H. Carpenter: Tolkien. A biography. Houghton Mifliin Company, Boston 1977, s.
176.
31
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże... s. 211 i nast.
32
Tenże: Wyprawa. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa 1981, s. 138.
33
Ibid., s. 18.
61
itych używkach (alkohole, kawa, herbata, a także fajkowe ziele) wydają się nie
dostrzegać
najmniejszego niebezpieczeństwa. Przypomnijmy, że ulubionym zajęciem szeryfów
(wielu też z tego właśnie powodu podejmowało tę służbę
34
) było włóczenie się po kraju i
słuchanie plotek o dobrych gatunkach piwa. Dużym błędem byłoby jednak przekonanie,
iż
dopiero pozbawienie hobbitów tego ulubionego napoju (za czasów Sharkeya
35
) mogło
mieć decydujący wpływ na osłabienie siły ich woli i ograniczenie tak właściwego im
zdrowego rozsądku.
O urozmaiceniu i możliwościach hobbickiej kuchni świadczyć może chociażby skromne
przyjęcie, w jakie w końcu przekształciło się „najście” domu Bilba przez Gandalfa i
krasnoludów
36
. Jakkolwiek Bilbo podawał tylko to, co było pod ręką w spiżarni, i to,
czego
domagali się niespodziewani goście; to już samo wyliczenie potraw w takiej kolejności,
w jakiej wędrowały na stół, świadczy być może dobrze o zaopatrzeniu spiżarni, źle
natomiast
o rozsądku i umiejętnościach racjonalnego odżywiania się biesiadujących. Czego tu
nie ma: ciasto, herbata, placek z kminkiem, różne gatunki piwa, kawa, maślane bułeczki,
czerwone wina, konfitury malinowe, szarlotka, paszteciki z mięsem, ser, gulasz
wieprzowy,
sałata, jajka gotowane, pieczone kurczęta (serwowane na zimno), pomidory i biszkopty.
Krasnoludy, co prawda, nie trudnią się uprawą ziemi i wszelkie wiktuały zdobywają
drogą wymiany, ale podzielają upodobanie hobbitów do posiłków regularnych, częstych
i obfitych – widać to również podczas spotkania u Bilba.
Broniący dobrej opinii takiego obżarstwa (jakże inaczej to nazwać?) twierdzą, iż „zły
charakter” Golluma ma swe źródło w skąpym i mało urozmaiconym sposobie odżywiania
się. Jest to osąd wyjątkowo szkodliwy. Prawdą jest, iż charakter Golluma ukształtowaly
również warunki zewnętrzne, w tym – w dużym stopniu nawet – rodzaj jego pożywienia.
Nie jest jednak słusznym wskazywanie na s k ą p e ilości Gollumowego jadła. Przykład
Golluma pokazuje nam bowiem, iż już w hobbickim odżywianiu tkwiły zarodki zła, które
w sprzyjających warunkach mogły doprowadzić do wypaczenia charakteru łagodnego
przecież z natury hobbita. Można nawet dokładnie określić, iż to spożywanie mięsa
przynosiło
hobbitom najwięcej szkody. Wiedzieli o tym starsi mieszkańcy Shire i słusznie
poszukiwali
antidotum w uprawie ziemniaków, kapusty
37
i innych pożytecznych warzyw i
owoców
38
. Mięsożerstwo Golluma, występujące w formie intensywniejszej niż u innych
hobbitów, prowadziło bezpośrednio do kanibalizmu. Służka Szeloby nie gardził orkami, a
niewiele brakowało, by skosztował hobbita. Wpływom potraw mięsnych (początkowo
tylko
ryby i robaki...) należy przypisywać upodobanie Golluma do zabijania na własny
rachunek
i do dostarczania innym potencjalnych ofiar. Hobbici, krasnoludy i ludzie odżywiają
się podobnie – w ich pożywieniu nie brakuje mięsa. Zbliżone upodobania przejawiały
również elfy z Mrocznej Puszczy — lubiły mięso i dobre wino. I tu mamy wyjaśnienie,
czemu uważano je za groźniejszych od innych, a jednocześnie za... niezbyt mądrych
przedstawicieli elfiego rodu.
34
Tenże: Powrót Króla..., s. 358.
35
Ibid., s. 353.
36
Tenże: Hobbit, czyli tam i z powrotem. Tłum. M. Skibniewska. Wyd. 2, Warszawa
1985, s. 10 i nast.
37
Tenże: Wyprawa..., s. 43.
38
Wiele cennych uwag na ten temat można odszukać w książce „Witaminnyje i
lekarstwiennyje
rastienija” P. Czikowa i J. Łaptiewa, wydanej w 1976 r. przez wyd. „Kołos”
(polskie wydanie – 1982 r.). Zwłaszcza uwagi na temat warzyw kapustnych i ziemniaków
wydają i się inspirowane bogatymi doświadczeniami Hamfasta Gamgee.
62
* * *
Można śmiało założyć, że wegetariańska (lub na początek umiarkowanie
wegetariańska)
dieta zapewniłaby Śródziemiu więcej ładu i pokoju niż wszelkie reformy czy
podejmowane
nawet w słusznej sprawie działania wojenne. Nikt nie zaprzeczy, iż obecność
mięsa w odżywianiu zdecydowanie wpłynęła na zachowanie wargów czy goblinów,
jadających
konie, kucyki, osły, a także o wiele gorsze rzeczy
39
. Trolle nie stroniły od piwa, a w
przypadku braku pieczonej baraniny (nawet bez mięty!) chętnie raczyły się hobbitami i
krasnoludami. Wszelkie złe bestie – o ile jadały cokolwiek – odżywiały się mięsem i to
najpodlejszego gatunku, nie stroniły przy tym od padliny i wszelkiego paskudztwa. Mięso
jadały również orły, to prawda – te szlachetne ptaki wybierały jednak owce, króliki i
zające
i nigdy nie ruszały mięsa orków.
Tolkien niejednokrotnie pokazuje, iż skażony pokarm, pochodzący zwłaszcza z okolic
nawiedzanych przez Cień lub stale znajdujących się w pobliżu podziemnych „fabryk”
Nieprzyjaciela, miał bardzo duży wpływ na deprawację charakterów mieszkańców
Śródziemia.
Woda i zwierzyna Mrocznej Puszczy nie nadawały się do spożycia, podobnie jak i
żywność znajdująca się na terenie Mordoru. Oczywiście, niektóre istoty zostały
umiejętnie
„przystosowane” do takiego jadła i uzależniły się do tego stopnia, że stawały się
bezwolne
i poddane mocy Nieprzyjaciela. Dążył on zresztą od samego początku do skażenia
wszelkich
zjawisk, a raz podjęte metody rozwijał i doskonalił. Wyjątkowo perfidnym zabiegiem
było ustawienie na szlakach Mordoru zbiorników ze skażoną wodą. Poruszające się tymi
drogami oddziały orków nie miały praktycznie możliwości wyzwolenia się spod władzy
Cienia. Odległość między poszczególnymi zbiornikami, a także stopień zatrucia w nich
wody były tak dobrane, że uzależnione jednostki były poddawane stałej intoksykacji.
Woda
ta najprawdopodobniej działała na orków otępiająco; poza Mordorem piły one natomiast
trudny do określenia napój (być może miał on w jakiś sposób naśladować napój elfów)
i stawały się wtedy wyjątkowo agresywne.
* * *
Problem walki ze skażoną żywnością nie był obcy mieszkańcom Śródziemia (wydaje
się, iż wykazywali oni tutaj niekiedy więcej rozsądku od nas). Poszukiwano zdrowego –
w
sensie dosłownym i przenośnym – pożywienia. Różne plemiona zamierzenie to
realizowały
w różny sposób. Nie zawsze efekty były odpowiednie. Być może przeszkadzały tu
zadawnione nawyki i uprzedzenia kulinarne. Wydaje się też – i to jest chyba
najważniejsze
– że nie wszyscy mieszkańcy ziemi pamiętali, iż są oni tu tylko przechodniami,
wędrowcami.
Ze sposobu odżywiania hobbitów, krasnoludów, Dużych Ludzi (a także niektórych
elfów) wynika, że utracili oni pamięć o tymczasowości swego pobytu na ziemi i ulegli
mylnemu przeświadczeniu o trwałości swej egzystencji. Trwonili ją więc na życie
pozornie
barwne, ale pozbawione głębszego sensu. Nieliczni natomiast (głównie elfy, ale nie
tylko) dostrzegali znikomość i ulotność swego życia. Starali się nie dopuścić do wzrostu
wpływu Nieprzyjaciela i ograniczali potencjalne możliwości skażenia swego pokarmu.
Wybierali więc pożywienie proste i naturalne, jednocześnie bogate i zdrowe,
przypominające
ponadto, iż dla wszelkich istot żywych p o d r ó ż jest właściwym stanem egzystencji
i do tego stanu winno dostosowywać się i pożywienie.
Wędrujący z Pierścieniem często spotykają się z takimi próbami tworzenia zdrowej
żywności. Również i plemiona ludzkie miały tu pewne osiągnięcia. Mieszkańcy Dali na
przykład wyrabiali k r a m y, rodzaj sucharów wyjątkowo twardych (zgoła nieponętnych,
39
J. R. R. Tolkien: Hobbit..., s. 52.
63
chyba z punktu widzenia gimnastyki szczęk
40
), a jednak na tyle smacznych, że mylono
je
niekiedy (nigdy bowiem nie brakowało dyletantów) z wypiekami elfów i innych plemion
41
.
Fama o nich musiała więc być dość rozpowszechniona (z pewnością bardziej niż o
pieczywie elfów), choć one same chyba rzadko trafiały do odleglejszych zakątków
Śródziemia.
Mieszkańcy Dali traktowali je jako pieczywo podróżne, w codziennym wyżywieniu
natomiast preferowali wypieki bardziej wyszukane. Najprawdopodobniej nie zastanawiali
się nad pochodzeniem swoich kramów i nie dociekali, co zadecydowało o takiej, a
nie innej ich formie.
42
Kramy jednak nie były ani tak smaczne, ani tak pożywne jak „miodownika” plemienia
Beorna. Beornijczycy uchodzili (i słusznie) za wyjątkowo dobrych piekarzy i opinia ta
przysłoniła nawet inne zalety ich kuchni. Odrzucali oni zupełnie mięso – była to więc
najprawdopodobniej
kuchnia całkowicie jarska, preferująca potrawy z pełnego ziarna, mleko
i jego przetwory (masło, śmietana), suszone owoce, orzechy, a nade wszystko miód i jak
się możemy domyślać, także inne produkty pszczele. Beorn niechętnie dzielił się z
innymi
swym jadłem i nie wtajemniczał przybyszów w zasady tworzenia swej żywności.
Podobnie
nieufni byli jego współplemieńcy. Chleby Beorna – zwane niekiedy „miodownikami”,
gdyż miód odgrywał niebagatelną rolę w przygotowywaniu wypieku – były dwakroć
pięczone
i długo zachowywały swą świeżość. Jedyną wadą ich było, iż wzmagały pragnienie.
Były to najprawdopodobniej suchary miodowe, podsuszane w piecu w jakiś czas po
upieczeniu,
a być może „dopiekane” nawet po kilku dniach. Hipoteza, że mogły to być ciasta
zbliżone do pierników, nie wydaje się słuszna – jakkolwiek bywają pierniki, które przed
upieczeniem muszą leżakować niekiedy kilkanaście lat, a po upieczeniu długo
zachowują
świeżość
43
i dzięki swej „pierności” (nasyceniu korzennymi przyprawami) mogą
wywoływać
pragnienie. Nie odrzucajmy jednak możliwości przebadania w przyszłości i tego
tropu.
Wad kramów (kruche!) i chleba Beorna (wywoływanie nadmiernego pragnienia) nie
znajdziemy natomiast w sucharach, którymi żywiły się wędrowne elfy i którymi niekiedy
dzieliły się z napotykanymi potrzebującymi. Nie wiemy, gdzie je wyrabiano –
najprawdopodobniej
pochodziły z lasów Lorien (przy czym w grę wchodzi tu nie tylko „nowe” Lorien).
Suchary te nazywano l e m b a s a m i. Były bardzo cienkie, najprawdopodobniej
owalne, przyrumienione (złociste) z zewnątrz, a po przełamaniu białe. Miały one
nadzwyczajne
właściwości odżywcze i być może dlatego niektórzy badacze amerykańscy uważali
je za skondensowaną żywność
44
. Trudno sąd taki nazwać nawet „nadmiernym
uproszczeniem”
– wyjaśnienia amerykańskie opierają się bowiem na fałszywie przyjętych przesłankach
i spieranie się z nimi jest zupełnie bezcelowe. W końcowej partii naszych rozważań
powrócimy jeszcze raz do zagadnienia lembasów i poświęcimy im więcej uwagi. Być
może
i wspomniane parokrotnie przez Tolkiena białe pieczywo (zwane także „białą bułką”
45
,
40
Ibid., s. 188.
41
Tenże: Wyprawa..., s. 489.
42
Por. – I. Gumowska: Czy wiesz co jesz? Warszawa 1985. W rozdziale o chlebie
autorka
pisze o sucharach z norweskiej wsi Daliekirken (zbieżność nazw nie może być
przypadkowa!),
nazywając je „najzdrowszym chlebem świata” (s. 60-64). Możemy przyjąć, iż
ten chleb mógł posłużyć Tolkienowi za wzór przy tworzeniu opisu kramów.
Prawdopodobniejsze
jest jednak to, iż właśnie tam, w Norwegii, mogły przetrwać niektóre potrawy
wywodzące się bezpośrednio ze Śródziemia.
43
J. R. R. Tolkien: Hobbit..., s. 104, 106.
44
H. Carpenter: Tolkien..., s. 226
45
J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 123.
64
„białym ciastem” lub „białym chlebem” – na przykład u Toma Bombadila
46
) ma wiele
wspólnego z lembasami. Nie możemy odrzucić takiego przypuszczenia.
* * *
Podczas wizyty u Toma Bombadila podróżnicy spotykają się z tajemniczym napojem.
Także i później kilkakrotnie napój ten się pojawia, a opisy jego właściwości są do siebie
zbliżone – napój ten najczęściej porównywany jest do czystej, zimnej wody,
rozgrzewającej
serca i gardła jak wino.
47
Taką dziwną „wodą” częstują hobbitów Glorfindel
48
i napotkane
prrypadkowo elfy. Najprawdopodobniej jest to m i r u v o r, kordiał pochodzący z
Imladris. Gandalf otrzymuje od Elronda na drogę skórzany bukłak (niektórzy
przechowywali
napój w srebrnych naczyniach podróżnych) i starannie rozdziela go wśród drużyny.
49
Napój ten daje siłę, energię i otuchę, jest aromatyczny i rozgrzewa. Być może
wzorowano
go na nektarze Valarów, zwanym m i r u v ó r ë, wyrabianym z kwiatów (ziół?) w
ogrodach
Yavanny
50
i podawanym na ucztach (podczas obrzędów?) w Strzeżonym Królestwie
51
.
Odrzucić tu powinniśmy sugestię, iż kordiał ten był jakoby alkoholem
52
– Valarowie
posiadali wiele tajemnic i Nieprzyjaciel, chcąc obudzić nieufność do nich, rozsiewał
często pogłoski godzące w ich dobre imię. Rozprowadzany wśród orków napój miał
jedynie
„udawać” miruvor
53
. Ci jednak, którzy zetknęli się z prawdziwym napojem elfów,
zdecydowanie odrzucali wszelkie insynuacje na temat jakiegokolwiek podobieństwa.
Płyn
orków należał do rodziny tych źle oczyszczonych destylatów z wyjątkowo podłych
surowców,
których sposoby wytwarzania, skwapliwie rozpowszechniane przez Sługi Ciemności,
trafiają do ludzi i dzisiaj. Przyznajemy, iż elfy znały tajemnicę wyrobu
wysokoprocentowego
piwa i to one najprawdopodobniej przekazały ją hobbitom. Same jednak – o
czym warto pamiętać – przejęły tę umiejętność od duńskich żeglarzy, a ci z kolei
nauczyli
się tego (i innych pożytecznych rzeczy, łącznie z umiejętnością żeglugi i budowania
okrętów) od naszych słowiańskich przodków
54
.
46
Ibid., s. 179.
47
Ibid., s. 180.
48
Ibid, s. 291.
49
Ibid, s. 395, 402, 420.
50
Odnotujmy tu ciekawe próby angielskiego lekarza Edwarda Bacha z Londynu. Blisko
pięćdziesiąt lat leczy on swych pacjentów wodą wzbogacaną kwiatami i osiąga
zdumiewające
efekty. Oczywiście, zbieżność z metodą Yavanny może tu być jedynie pozorna.
Nie omijajmy jednak tego tropu poszukiwań. Szerzej o pracach Bacha pisze G. Blome
„Mit Blumen Heilen” (1985)
51
J. R. R. Tolkien: Silmarillion. Tłum. M. Skibniewska. Warszawa 1985, s. 84, 101.
Także tradycja ustna.
52
Nawet najmniej rzetelne słowniki są tu zgodne. Tolkien użył więc prawidłowo
określenia
wywodzącego się ze średniowiecznej łaciny – cordialis to tyle, co „serdeczny”.
Nawet w czasach, gdy zapomniano już wiele z dawnej nauki, mianem tym określano
wzmacniający, orzeźwiający napój, korzystnie działający na serce – a więc dawny
miruvor.
Niezbyt pojętni nazywali go lekiem, a ludzie wyjątkowo złej woli twierdzili, iż był to
alkohol (nalewka, wino – zwłaszcza wystałe); nazwa ta stosunkowo szybko wyszła
jednak
z użycia.
53
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 62.
54
F. Fenikowski: Kaloszem do Skandynawii. Gdynia 1966, s. 285.
65
Z pewnością alkoholem nie była woda entów
55
, napój zaskakujący nie tylko swym
wpływem na wzrost tkanek (przypadek Merry’ego i Pippina), ale i tym, że jego smak
zmieniał się w zależności od pory dnia i potrzeb pijącego
56
. Pokręcone pnie niektórych
drzew świadczą o silnym wpływie podziemnych wód skażonych przez Wroga, nie zaś o
obecności alkoholu w wodzie entów. Również oszczerstwem jest plotka, jakoby żony
entów
opuściły swych mężów z powodu ich pijackich skłonności.
Zamknijmy w tym miejscu część poświęconą przeglądowi kulinarnych osobliwości
Śródziemia i powróćmy do poczynionych na wstępie uwag o niespodziankach, jakie
czekają
na tych, którzy pragną dokładnie ustalić obraz opisywanych uczt.
Przypomnijmy tu opis jednej z najważniejszych uczt Śródziemia. Oto w domu Elronda
spotykają się przedstawiciele wszystkich prawie plemion zamieszkujących ziemię. Po
raz
pierwszy od wielu lat przy jednym wspólnym stole zasiadają obok siebie elfy i hobbici,
ludzie, krasnoludy i czarodzieje. Uczta jest przygotowaniem do narady przed
rozpoczęciem
walki z Sauronem. Tolkien poświęca jej parę stron, nie skąpi nam opisów
zgromadzonych
biesiadników, przytacza treść poszczególnych rozmów. Samym jednak potrawom
poświęca tylko jedno zdanie, mówiące, iż „sute dania mogły zadowolić
najgłodniejszego
57
.
Mniej uważny czytelnik szybko przebiegnie wzrokiem po tych stronach i zachowa w
pamięci mylny obraz najwystawniejszej z uczt. Kiedy Frodo wychodzi z sali biesiadnej i
napotyka Bilba”
58
, zauważa z pewnym zdziwieniem, iż ten tak ważny Powiernik
Pierścienia
(z obecnych u Elronda on nosił go najdłużej i – przede wszystkim – to on wydobył go
na światło dzienne) nie brał wcale udziału w uczcie. Bilbo duma (drzemie?) w kącie Sali
Kominkowej, a przed nim stoi kubek i leży kromka chleba. Zwykły chleb? I – być może
zwykła woda? Niedopatrzenie? Mało istotny, przypadkowy obraz? A może Tolkienowi
chodziło właśnie. o zwrócenie uwagi na tę sytuację? Może to tamta uroczysta biesiada
nie
miała aż takiego znaczenia? Może p r a w d z i w e pożywienie, p r a w d z i w a uczta
przed ważną naradą to ta kromka chleba i ten napój w kubku? Ależ tak – to przecież do
tej
sali wchodzą wszyscy uroczystym pochodem...
A może jakaś tajemnica okrywa i inne posiłki Śródziemia?
Kończąca wyprawę uczta w Ithilen
59
opisana jest podobnie – tylko raz wspomina się o
napełnieniu kielichów winem (kielich wina i korona należą tu najwyraźniej do
symbolicznych
atrybutów władcy
60
; dlaczego nie korona i miecz? korona i berło? a może chodzi tu o
coś więcej? Porównaj przypis 73).
Podobnie opisane są tu i inne uroczyste biesiady — brak jest informacji o potrawach,
wspomina się za to najczęściej o toaście wznoszonym winem lub białym miodem. Nie
ujawnia się nigdy nazw potraw. Dotyczy to zwłaszcza pożywienia elfów, a także tych po-
55
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 92-93, 103.
56
W zapiskach P. L. Travers zachowały się informacje, iż niejaka M. Poppins
dysponowała
dużą butelką płynu z napisem „Łyżeczkę od herbaty przed snem”. Płyn miał kolor
ciemnopurpurowy, srebrzysty, zielonkawy i mógł smakować jak poziomkowe lody,
ulepek,
mleko lub poncz rumowy. Trudno jednak bez dodatkowych badań sformułować
twierdzenie, że mógł mieć ten płyn coś wspólnego z wodą entów. Rzecz zasługuje
jednak
na wnikliwe przebadanie.
57
J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 310.
58
Ibid., s. 314.
59
J. R. R. Tolkien: Powrót Króla..., s. 298.
60
Ibid., s. 325, 349.
66
traw, które podawane są na ucztach, o których przebiegu wieści nie powinny docierać
do
Władcy Ciemności
61
.
Powróćmy do kromki chleba i do stojącego przed Bilem kubka. Możemy snuć jedynie
domysły na temat tego posiłku...
62
Co może kryć się w kubku? Wino? Miruvor?
Źródlana woda? Woda życia? Co możemy powiedzieć chociażby o tej ostatniej? Że
uzdrawia, że wraca życie umarłym? Być może ten tajemniczy napój (a może także i sam
i
miruvor?) bliski jest „żywej wodzie” Marcela Violeta
63
, zdobywającej sobie uznanie
wśród zwolenników makrobiotycznej diety (być może również kramy i chleby Beorna
należą do kręgu makrobiotycznych potraw
64
)?
Pamiętna pomyłka Gimlego
65
zachęca nas do poszukiwania powiązań pomiędzy
kramami,
chlebem Beorna i lembasami. Analiza odnalezionych opisów tych wypieków pozwala
nam rozpatrywać następujące możliwości:
a) kramy i chleb Beorna były próbami naśladowania lembasów (mniejsza już o to, czy
udanymi czy nie, niezależnymi od siebie lub też w jakiś sposób skorelowanymi ze sobą);
b) lembasy były (lub miały być) końcowym efektem prób stworzenia pieczywa
optymalnego
(kramy i „miodowniki” Beorna byłyby więc „pozostałościami” stadiów pośrednich
tych poszukiwań lub ubocznymi efektami doświadczeń);
c) kramy, „miodowniki” i lembasy były efektami różnych niezależnych dążeń do
stworzenia
możliwie najdoskonalszego pieczywa, przy czym najlepsze efekty osiągnęły tu elfy;
d) lembasy nie powstały w Śródziemiu, a przywędrowały ze Strzeżonego Królestwa
(lub ze znacznie zacniejszych rejonów) i zachowały swą piewotną formę;
e) jak punkt d), z zaznaczeniem, iż do Śródziemia dotarł jedynie przepis, wzór lub nikłe
tylko wyobrażenie o prachlebie.
Musimy odrzucić w zasadzie sytuacje b) i c). W pewnym stopniu możemy mieć
zastrzeżenia
do sytuacji a). Lembasy pojawiły się w Śródziemiu jako pokarm szczególny.
61
Ujawnienie nazwy mogło poddać przedmiot lub osobę czyjejś władzy. Podobnie
rygorystycznie
przestrzegano tego np. w Ziemiomorzu.
62
Nie zachowały się żadne pieśni na temat pożywienia Śródziemia. „Annaquenta” i „Esgalquenta”
(„Pieśń darów” i „Pieśń zasłon”) były najprawdopodobniej apokryfami (niektórzy mówią wręcz o
fałszerstwie).
Być może tradycja ustna używa tu dwóch nazw dla jednej pieśni. Część badaczy nie odrzuca założenia,
iż pieśni te nigdy nie istniały (nawet w formie apokryfu!), a dopiero wzmianki o nic istniejących już
pieśniach
(najczęściej nie podaje się ich tytułów), mających przytaczać informacje (czy nawet całe fragmenty) z
„Pieśni darów” czy „Pieśni zasłon”, zostały dużo później dopisane do tekstów, które być może były znane i
Tolkienowi. Zdaniem badaczy brytyjskich Profesor w niejasnym (a być może – także proroczym)
przeczuciu
fałszerstwa odrzucił te teksty i zakazał ich wykorzystywania (mówi się nawet, iż je zniszczył, czemu raczej
nie dajemy wiary – choć jakoby brak ich wśród materiałów .przeznaczonych do publikacji w dalszych
tomach
„Historii Śródziemia”). Ciekawe jest to, że hobbici łączyli pojęcie uczty i daru (stąd być może „Annaquenta”
miała jakiś swój realny odpowiednik), a szczególnie cenili takie potrawy, które w jednej formie
zawierały te dwie funkcje (słynne czekoladowe bombki Bilba – „Wyprawa”..., s. 51). Na ten temat
wypowiadał
się również jeden z założycieli „Bilbo-no-kai”, japońskiego fan-klubu. Jakkolwiek jego uwagi mają
charakter dosyć apodyktycznej polemiki z poglądami autorów prac rękopiśmiennych, naszym zdaniem
mających
nadto problematyczny związek z Śródziemiem (chodzi tu o „ninjobon” z VII w. n.e. i o „Jözetsu -
ku” z XVI/XVII w. n.e.), podajmy dla osób szczególnie zainteresowanych informację o tej publikacji –
Atsumono
Akubi: Daidokoro-taiheki. Yomihou, Tokyo 1974 (interesujący może tu być zwłaszcza jeden z
pierwszych rozdziałów „Usu-no-chikara”, s. 139 i nast.).
63
Por.: M. Violet: Le secret des patriarches. Courrier du Livre, 1979 (V wydanie!).
64
G. Oshawa: Le Zen macrobiotique. Libraire Philosophique, 1976; tegoż autora: La
philosophie de la medicine d'Extreme-Orient (wydawca i rok jak poprzednio). Z
wydanych
w języku polskim na uwagę zasługuje jedynie S. Pietyra: Makrobiotyka – sztuka
zdrowia i długiego życia. Poznań 1982 (chociaż i tu autorka nie ustrzegła się pewnych
dowolności).
65
J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 498.
67
Bywały o f i a r o w y w a n e i nie można było ich kupić, miały specyficzny wygląd, a ich
wyrobowi i przechowywaniu towarzyszyć musiało spełnienie specjalnych warunków,
najczęściej
otaczanych najściślejszą i utrzymaną do dziś tajemnicą. W najdawniejszych opisach
(co ciekawe – jednocześnie najpełniejszych
66
) wskazuje się na związki lembasów t
Majarami i światłem Pierwszych Drzew. Lembasy rozdawane były przez Melianę,
władającą
tak potężną siłą czarodziejską, iż mogła ona chronić ziemie Doriathu przed mocą
Nieprzyjaciela. Elfy zachowały dla swych władczyń przywilej przechowywania i
rozdzielania
lembasów. Znane nam przypadki ofiarowywania lembasów napotykanym podróżnikom
przez elfy niższej rangi
67
potwierdzają tylko tę zasadę — rozdają one chleb w
imieniu władczyni. Niezwykle cienkie pieczywo owijano w srebrzyste liście
(prawdopodobnie
mallornu), a każdy z węzełków oplatającej zawiniątko nici chroniono odlaną
(odciśniętą?)
w białym wosku pieczęcią z wizerunkiem kwiatu Telperiona. Kwiat Telperiona,
Najstarszego Drzewa, posłużył kiedyś Vardzie do utworzenia Księżyca. Jakżeż ważny
musiał to być chleb, skoro chroniono go takimi pieczęciami!
W języku sindarińskim nazywano ten chleb lembas „chleb podróżny” Eldarów (od
starszej
formy lennmbas – lenn – ‘podróż’; mbass – ‘chleb’). W prastarej mowie quenejskiej
(eldarińskiej) chleb ten nosił nazwę koimas – ‘chleb życia’. Oba te wyjaśnienia zasługują
na naszą uwagę. „Chleb życia” i „chleb podróżny” – oba te określenia znane są i dzisiaj i
być może odnoszą się nawet do tego samego desygnatu. W powszechniejszym dziś
języku
łacińskim używamy nazwy viaticum – wiatyk (dosłownie ‘zaopatrzenie podróżne’).
Kościół
katolicki określa tak komunię udzielaną ciężko choremu, a więc temu, kto szykuje
się do najdłuższej z podróży i jednocześnie sam ma świadomość, iż jego ziemska
egzystencja
jest tylko jednym z etapów takiej wieczystej wędrówki. Kiedy Frodo spotyka podróżujące
do Szarej Przystani elfy, on i jego drużyna otrzymują od nich posiłek złożony z
lembasów i miruvoru
68
, Pippin na długo zapamięta „chleb, który smakował mu lepiej, niż
mogłaby smakować u m i e r a j ą c e m u (podkr. moje – MB) najbielsza bułka”
69
.
Natomiast
Słudzy Ciemności z obrzydzeniem odrzucają resztki odnalezionych lembasów, a
nakarmiony
nimi Gollum wypluwa okruchy, gdyż mają dla niego smak p o p i o ł u i kurzu
(po prostu: prochu ziemi, przypominającego o znikomości ziemskiego wędrowania i o
znikomości pychy żyjących na ziemi istot)
70
.
Czy lembasy mogły być najwyższą formą pożywienia Tolkienowskiego świata? Czy
może były tylko nikłym odbiciem chleba spożywanego przez Valarów? Meliana, jedna z
Majarów, istot najbliższych Valarom i najprawdopociohniej doskonale zorientowanych w
ich tajemnicach, miała opinię najpiękniejszej i najrozumniejszej z pustaci
zamieszkujących
pierwotne Lorien
71
. Jednocześnie mówiono, iż jest wielce niebezpieczną czarodziejką.
Czyżby z jakiegoś nie ujawnionego powodu m u s i a ł a ona opuścić Valinur i podążając
do Bliższych Ziem, zabrała ze sobą wspomnienie chleba Valarów – a może nawet i
sam chleb? Jaki d a r przeniosła na ziemię, skoro pamięć o tym darze przechowano w
nadanym
jej w quenejskim języku imieniu („dar miłości”, „cenny dar”)? Żadna z pieśni tego
nie wyjaśnia, a z wielu tekstów wynika, iż związana z postacią Meliany tajemnica nie
dała
się ukryć za żadnymi słowami i „ktoś” musiał wreszcie wyrazić zgodę na to, by nie
usuwając
imienia Meliany z pieśni, nie powiedziano jednócześnie całej prawdy. Być może
chodziło tu o ukrycie czegoś przed Melkorem i jego następcami. Melkor znał jednak
wiele
66
J. R. R. Tolkien: Silmarillion... s. 246.
67
J. R. R. Tolkien: Wyprawa..., s. 122.
68
Ibid., s. 122-123.
69
Ibid., s. 123.
70
J. R. R. Tolkien: Dwie Wieże..., s. 295.
71
J. R. R. Tolkien: Silmarillion... s. 61.
68
tajemnic Valarów i również tajemnica Meliany mogła mu nie być obca. A może
Valarowie
po prostu chcieli ukryć przed światem samowolę Meliany (lub swoją?) i nie powiedzieli
wyraźnie, jak i dlaczego stało się to, co się stało.
Jeżeli Meliana przeniosła – bez wiedzy Valarów i wbrew ich woli – wspomnienie chleba
i napoju na ziemię, to czym się kierowała? Nie możemy wykluczyć, iż powodowała nią
miłość do wszystkich Dzieci Iluvatara i może w ten sposób pragnęła je uchronić od
skażenia
i śmierci. Kto wie, może uzyskała na to zgodę Jedynego i wypełniła tylko Jego polecenie
nawet wbrew zazdrosnym Valarom (z takimi poglądami spotykamy się w niektórych
zapisach – nie zaleca się jednak ani ich lektury, ani nawet wymieniania nazw tych
pieśni).
Być może późniejsze lembasy wykonywano tylko według pradawnego przepisu,
dostosowywanego
jedynie do zmieniających się warunków, panujących na ziemi. Lembasy zachowały
jednak wiele z pierwotnych cech, przynajmniej te, jakimi charakteryzowały się w
czasach Meliany. Wieści o lembasach rzadko wykraczały poza krąg Eldarów i
pojawienie
się wiatyku wśród ludzi (a nawet wytwarzanie go) mogło mieć różne przyczyny. Być
może
ludzie uzyskali tę umiejętność od samej Meliany, a może Iluvatar spełnił swą obietnicę
i znalazł sposób, aby przekazać ludziom chleb łagodzący pierwotny ciężar Daru
Iluvatara.
Pieśni na temat przekazania tego rodzaju pocieszenia są różne.
Chleb Valarów... Być może to o nim mówili mistycy chrześcijańscy, gdy używali
określenia
panis angelicus
72
. Możemy się jedynie domyślać funkcji, jakie pełnił on w VaIlinorze.
Najprawdopodobniej pozwalał Valarom na zachowanie stałej łączności z Eru, chronił
ich przed skażeniem pychą i zwątpieniem. Valarowie nigdy nie ujawniali tajemnic swych
obrzędów – może nie mieli zgody Jedynego, a może pamięć o tym nie przechowała się.
Jeżeli chleb Valarów był ważnym elementem ich mistycznych spotkań, to czy w
biesiadach
tych nie pojawiał się również legendarny miruvóre jako równorzędny składnik kreujący
Pełnię Tajemnicy?
73
.
72
Ze wszech miar słusznym wydaje się poszukiwanie odpowiedzi na wszelkie
wątpliwości
dotyczące Valarów i Jedynego w kręgu muzyki. Wiemy doskonale, jak wielką wagę
przekazujący nam historię Amurów przywiązywali do opisów pieśni Iluvatara. Tak więc
trudne do zdefiniowania pojęcia przekazać może utwór muzyczny, a ryzyko
zafałszowania
treści jest tu mniejsze niż w przypadku przekazu słownego. Piękne wyjaśnienie, czym
jest
„chleb Valarów”, znajdziemy we „Mszy uroczystej” Cesara Francka w części „Panis
angelicus”
– choć i innym utworom o podobnym charakterze nie można odmówić tej umiejętności.
73
Zachowały się także dokumenty, które świadczą, iż chleb mógł pełnić w takich
wieczerzach
rolę drugorzędną. Pisze o tym m.in. Chretien de Troyes w swym „Perceval ou le
conte du Graal” (druga poł. XII w.). Pamiętajmy jednak, że opisuje on
najprawdopodobniej
okres już po spełnieniu obietnicy Jedynego. Wyraźniej można to zobaczyć – a właściwie
usłyszeć – w „Parsifalu” Ryszarda Wagnera (miarodajna wydaje się tu szczególnie
edycja z nagraniem utworu poprowadzonym przez G. Soltiego, zrealizowana jeszcze za
życia Profesora – DECCA 417 143-2). Być może końcowe partie tego uroczystego
misterium
ukazują nawet transfigurację pierwotnego miruvóre w płyn czy substancję bliższą
ludzkiemu doświadczeniu i ludzkiej kondycji – nie jest jednak wykluczone, iż
transfiguracja
ta ma przebieg odwrotny. Niestety, dokładność informacji przekazanych przez obu
autorów (a zwłaszcza Wagnera, na co Profesor wielokrotnie zwracał uwagę) jest wysoce
problematyczna. Odnaleziony w Gdańsku Graal miał kształt kamiennej, dość ciężkiej
misy,
w której gołębica składała winne grono. Otaczające ten obiekt symbole Pięćdziesiątnicy
i Golgoty potwierdzały ponadto autentyczność obiektu, jakkolwiek nie umieszczono tu
żadnego tekstu informacyjnego, a i sam budynek, w którym Graal był przechowywany,
znajduje się raczej na uboczu tras turystycznych. Uwagi te warto uzupełnic
stwierdzeniem,
69
Nie wiemy więc dokładnie, kto przeniósł na ziemię chleb Valarów i czy jego czyn
spotkał się z nagrodą, czy też z karą. Wszystkie pieśni mówią jednak, iż ten, za którego
przyczyną mogło to nastąpić, spotkał się niechybnie z bólem i zwątpieniem w
sprawiedliwość
Najwyższego. Poczynaniami Jedynego kierowała jednak zawsze miłość do tych, którzy
przemierzają świat i wędrują ku swemu przeznaczeniu. W tej wędrówce towarzyszą
im nie tylko pieśni – choć elfy właśnie je cenią wyżej ponad wszelkie pokarmy, z których
najcenniejsze opatrzone są znakami Pierwszych Drzew. Ukryta w nich tajemnica jest,
być
może, najważniejszą tajemnicą świata – więcej nam jednak powiedzieć nie wolno.
iż po przekazaniu przez Strażnika gdańskiego Graala wybranemu przez niego
kolejnemu
Opiekunowi – misa zniknęła z tegoż kościoła a dokładnie – została zastąpiona przez
naśladujacą
ją kopię, w dodatku naśładującą nieudolnie, opatrzoną całą masą dodatkowych
dekoracji, zacierających – być może celowo – sens symbolicznego przesłania. Istnieje
jednak
wiarygodny przekaz, że po odnalezieniu przez obecnego Opiekuna wewnetrznej Drogi
i po jego pogodzeniu się z narzuconą mu rolą (co jest wszelako istotnym elementem
przekazu
w tej włąśnie tradycji) – Opiekun i Graal odnajdą się nawzajem i wszystko wróci na
jeden choćby moment do stanu równowagi.
70
SPIS TREŚCI
1. Powiernik Pieśni
2. Książki Tolkiena
3. W poszukiwaniu klucza do Śródziemia
4. Książki o Tolkienie
5. O pokarmach Śródziemia