Stargardzka armata
Martin poczekał aż kolejny wóz pełen zboża przejedzie „To do mojego taty” - pomyślał i szybko przemknął przez ulicę. Dotarł do Bramy Pyrzyckiej i wybiegł na podgrodzie. Śpieszył się, gdyż wiedział, że ojciec zaraz wypływa „Bartek! - wołał z daleka - Biegniemy do portu! Kto szybciej!”. Martin wiedział, że ma małą szansę, aby wygrać, dlatego zawsze wybiegał pierwszy. Gnali teraz przez miasto, rozrabiając jak na trzynastolatków przystało. Przepłoszyli kury w klatkach, to chwycili za ogon krowę, to podkradli jabłka z wozu. Wiedzieli, że nikt ich nie złapie, gdyż są najlepszymi biegaczami i znają wszystkie zakamarki swojego miasta. Byli u siebie.
Dotarli do portu. Była jesień 1569 roku. Przed spichlerzem stały wozy pełne zboża z ziemi pyrzyckiej. Dziesiątki ludzi ładowało je do środka lub na łodzie. Na Małej Inie stały wielkie łodzie i małe statki, czekając na załadunek. Tutaj pracował ojciec Martina, który był jednym z wielu żeglarzy w Stargardzie. Dzisiaj był piętnasty w kolejce. Często też zabierał chłopaków do Inoujścia, a raz nawet popłynęli ze znajomym żeglarzem do Lubeki gdzie stały ogromne morskie statki.
Dzisiaj jednak panowało zamieszanie. Martin i Bartek wpadli między gorączkowo dyskutujących żeglarzy i kupców „co się dzieje” - pytali. „W nocy ukradziono działo!” Co? ,naszą armatę?, kto śmiał ? dolatywały okrzyki z tłumu.
Przy Bramie Portowej stała armata, która było symbolem porządku panującego w mieście. „Handlujemy ze wszystkimi, ale intruzów mamy czym przegonić” tak zawsze powtarzano. Martin i Bartek postanowili odnaleźć armatę, byli pewni, że ktoś chce ją wywieźć na jednej z łodzi. Biegali po porcie, podnosili pokłady i plandeki. Kołysali statkami wśród wrzasków żeglarzy. Bartek obchodził port z lewej strony, a Martin z prawej. Po długich poszukiwaniach, chłopcy spotkali się na ostatniej z łodzi- sprzedawcy piwa. Wspólną siłą rozhuśtali ją tak mocno, że beczki z piwem wpadały do wody niczym kamienie.
Nagle, ku wielkiemu zdumieniu, ujrzeli tak długo poszukiwaną armatę. Niestety było już zbyt późno.
Wpadła do wody, tak jak reszta ładunku. Właściciela łodzi z pobliskiego dużego miasta, którego i tak już dawno podejrzewano że dolewa wody do swojego piwa nigdy nie znaleziono, ale wszyscy cieszyli się, że działo nie opuści Stargardu.
„Darek biegniemy nad Inę, kto szybciej!” zawołał Tomek. Pędzili przez bezkresne gruzy Starego Miasta, aż dotarli do Bramy Młyńskiej. Była jesień roku 1969, ogromna koparka wydobywa muł z dna rzeki. Chłopcy obserwowali cały czas pracę maszyny, gdy nagle stanęli jak wryci. Z błota wynurzyła się wielka armata, którą zabrano i umieszczono pod muzeum.
Znajduję się tam do dziś.