Zmierzch Fanfick Rozdział IV


ROZDZIAŁ IV

Zamknęłam oczy i starałam się wrócić myślami do tamtej chwili. Znów znalazłam się pośród wysokich drzew. Delikatny wiatr mierzwił moje włosy, strumyk wciąż chlupotał. Jacob zaspokajał pragnienie, kucając odwrócony plecami. Siedziałam na pobliskim kamieniu. Zagłębiałam się w myślach, wsłuchiwałam w dźwięki. Nie.. to one natarczywie atakowały moje zmysły. Odwróciłam uwagę od świata. To było uczucie zepchnięcia samej siebie. Zupełnie jakby ktoś poruszał moim ciałem. Oblał mnie zimny pot. Szybko spojrzałam na Carslie'a. Nie spuszczał ze mnie wzroku.

Nie mogłam wyznać, że tak po prostu straciłam nad sobą kontrolę.

Widziałam jego zdezorientowaną minę. Analizował teraz każde moje słowo.

O nie.

Z zaskoczeniem spojrzałam na leżące w kącie pokoju połamane deski.

Czekałam na reakcję Carslie'a. Jego twarz jak zwykle nie pokazywała zbyt wiele. W błyskawicznym tempie wyszedł z pomieszczenia.

Sam.

Sam Uley.

W mojej głowie pojawił się obraz wielkiego wilka.

Przypomniałam sobie rozmowę pomiędzy Jacobem a Carslie'em.

Co robił w szpitalu tak silny osobnik? Dlaczego zniknął?

I czy to dlatego gnałam wczoraj przez las na grzbiecie wilkołaka?

Nie usłyszałam odpowiedzi. Zupełnie jakbym mówiła do ściany.

Złapał mnie za łokieć i pociągnął w stronę wyjścia. Moja żółwia szybkość musiała go nieźle irytować, bo po kilku sekundach przepełnionego wywrotkami spaceru, wziął mnie na barana. W mgnieniu oka znaleźliśmy się na drugim końcu szpitala.

Wbiegliśmy do małej klitki usadowionej w kącie korytarza.

Brudne, obdrapane ściany sprawiały, że wydawała się niesamowicie mroczna.

W oczy rzucało się puste łóżko i pościel niedbale rozrzucona po podłodze.

Gdy wylądowałam na ziemi, Jacob przykucnął i powąchał jedną z poduszek. Były na niej ślady świeżej krwi. Wzdrygnęłam się od jej metalicznego zapachu.

Carslie również szukał śladów. Podnosił delikatnie różne przedmioty i napawał się ich wonią. Przyglądałam się mu z nadzieją na wyłapanie jakiegokolwiek objawu zdenerwowania. Moją uwagę odwrócił Jacob. To jego głos przerwał ciszę.

Na czole doktora pojawiła się niewielka zmarszczka.

Stałam przez chwilę nieruchomo. Byłam pewna, że chodziło o wampiry. Wzdrygnęłam się.

Zapewne to ja jestem przyczyną tego zamieszania.

Jak bardzo chciałabym być teraz jedną z tych niepokonanych istot!

Przygryzłam dolą wargę.

W tym samym momencie obie twarze zwróciły się w moim kierunku.

pokiwał głową i wskazał na mnie palcem. - Nigdzie się stąd nie ruszaj.

Przytaknęłam i odprowadziłam go wzrokiem do wyjścia.

Jacob patrzył mi teraz prosto w oczy. Miałam wrażenie, że zaraz na mnie nakrzyczy,

ale zobaczywszy moją wystraszoną minę, posłał mi nieśmiały uśmiech.

Kiedy zniknął za framugą zaczęły dręczyć mnie wyrzuty sumienia.

JAK ZWYKLE wszystko sprowadza się do mojej osoby.

JAK ZWYKLE nic nie wiem.

JAK ZWYKLE do niczego się nie przydam.

Miałam tylko parę minut na zaplanowanie „co dalej”.

Znałam skuteczność i prędkość mojej przyszywanej rodziny, więc jasne było, że za niespełna kwadrans miałam znaleźć się w ramionach mojej wszechwiedzącej wróżki.

Kochałam Alice, Esme, Jacoba..

Nie mogłam jednak narazić ich na kolejne zagrożenie.

Sprowadzałam wciąż nieszczęścia, kłopoty i wypadki.

Czas rozwiązać to na własną rękę.

Postanowiłam pojechać do Denali.

Podświadomie wiedziałam, że to mój cel.

Tam być może znajduje się moje piekło.

Mój najgorszy koszmar.

Dlatego zaopatrzyłam się w scyzoryk i kluczyki leżące na biurku.

***

Był jeden problem.

Zdarzało mi się już wymykać, czaić czy chować.

Ucieczka ze szpitala nie sprawiła mi żadnego kłopotu.

Idziesz do łazienki na parterze i znikasz w oknie.

Miałam szczęście. Nie było krat.

Pokonanie kilku metrów nierównego trawnika?

Bez większego wysiłku.

Zdarte kolana - nic więcej.

Tylko dlaczego nie mogę otworzyć tego cholernego samochodu!

Już od co najmniej pięciu minut walczę z tym pojazdem, niezdarnie manewrując kluczem.

Na filmach było to prostsze.

Dobra, koniec cackania się. Jak nie po dobroci, to podstępem.

Wyciągnęłam z kieszeni wielofunkcyjny wynalazek, wydobyłam na pierwszy plan największy z noży i wsunęłam końcówkę ostrza w zagłębienie od zamka. Naparłam z całej siły i podważyłam metalowe wieko. Z zadziwiającą łatwością wypadło i potoczyło się po chodniku.

Pociągnęłam za klamkę, ale ta wciąż stawiała opór. Usłyszałam czyjeś kroki na trawniku i bezmyślnie kopnęłam drzwiczki. Ponownie złapałam za uchwyt i ku mojemu zadowoleniu, moim oczom ukazały się wytarte siedzenia starego volkswagena. Wpakowałam się do środka i nerwowo przekręciłam kluczyki w stacyjce. Wciąż nie wiedziałam, czy to aby na pewno dobry samochód.

Nie mogłam narzekać na brak szczęścia.

Chwilę później pędziłam wyboistą drogą na obrzeżach miasta. Nie miałam zupełnie pojęcia gdzie znajduje się Denali. Kojarzyło mi się to z kierunkiem wschodnim, ale moja wyobraźnia przestrzenna już wiele razy mnie zawiodła. „Nie mam nic do stracenia”, pomyślałam i skupiłam się na jeździe. Co pewien czas mijałam jakieś znaki drogowe, ale nie przywiązywałam do nich uwagi. Czekałam tylko na jeden. Ten z nazwą miejsca do którego zmierzałam. Nie interesował mnie bezużyteczny zakaz parkowania.

Straciłam poczucie chwili kiedy zaczęło się ściemniać. W mojej głowie zaczęło robić się pusto od maglowanych w kółko myśli. Byłam już bardzo zmęczona, ale nie poddawałam się swoim słabościom. Wpatrywałam się w las obok którego przejeżdżałam. Nagle wyłapałam w krzakach dwa jasne punkty. Wyglądały jak ślepia drapieżnika czającego się do ataku. Odruchowo wcisnęłam pedał gazu, ale przypadkowo minęłam upragniony znak. Cofnęłam samochód do tyłu i zatrzymałam się pod tablicą. Zamknęłam oczy, po czym wciągnęłam powietrze. Serce biło mi jak szalone. Popchnęłam delikatnie drzwi i czekałam aż się otworzą. Następnie bojaźliwie wyjrzałam przez szparę pomiędzy blachą a progiem i rozglądnęłam się.

Nie sądziłam, że będzie tak zimno. Zapomniałam także, że mam na sobie piżamę. Wróciłam z powrotem do wozu i rozejrzałam się po materiałowych obiciach. Na tylnym siedzeniu leżała ogromna, męska bluza. Szybko narzuciłam ją na siebie i tym razem bez wahania wyszłam na zewnątrz. Ruszyłam w kierunku, który pokazywał mi nieduży znak informacyjny. Kiedy zanurzyłam się w liściach i znalazłam się w miejscu otoczonym setkami drzew, spanikowałam. Mimo wszystko pod nogami miałam zarośniętą, leśną ścieżkę prowadzącą do Denali. Zacisnęłam ręce w pięści i ignorując wszelkie dzikie odgłosy ruszyłam przed siebie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Zmierzch Fanfick Rozdział III
Zmierzch Fanfick Rozdział II
Zmierzch Fanfick Rozdział I
ROZDZIAŁ IV, SAGA ZMIERZCHU, Jacob i Renesmee
Zmierzch Rozdziały I IV
Łobocki Rozdział IV, Pedagogika Przedszkolna i Wczesnoszkolna Uniwersytet Pedagogiczny Licencjat, Te
Rozdzial IV Nessie
Zmierzch oczami?warda rozdział 5
ROZDZIAŁ IV
Zmierzch oczami?warda rozdział
Rozdział IV
Makro4 , Rozdział IV
06. Rozdzial 4, ROZDZIAL IV
POJĘCIA ROZDZIAŁ IV
Rozdział IV Przyjaźń
Skuteczny terapeuta Rozdzial IV Jaimi ludymi sa skutecyni terapeuci
Rozdział IV KONTEKST PSYCHOLOGICZNY ZMIAN?UKACYJNYCH

więcej podobnych podstron