Przepis na idealne ogłoszenie matrymonialne
Anjana Ahuja
Jakie ogłoszenia matrymonialne odnoszą sukces? Jak twierdzi psycholog, Richard Wiseman, idealny anons powinien mówić mniej o wymarzonym obiekcie uczuć, a więcej o samym autorze. |
Postanawiasz dać ogłoszenie matrymonialne. Planujesz konwencjonalny atak - coś w stylu "wesoła brunetka szuka szczerego chłopaka", czy też raczej pójdziesz na całość i napiszesz: "Bogaty król Artur poluje na Ginewrę, by pobaraszkować na Okrągłym Stole"?
Dobór słów może być mniej ważny, niż Ci się wydaje. Ważniejsza jest proporcja 70:30. Jeśli jej nie zastosujesz - poświęcając 70 procent tekstu sobie, a 30 procent temu, kogo szukasz - mało prawdopodobne, że Twoja skrzynka na listy będzie pękać w szwach. Napisz o sobie za dużo, a ryzykujesz, że wyjdziesz na egocentryka. Napisz za mało, a Ginewra pomyśli, że coś ukrywasz.
|
Odkrycia właściwych proporcji tekstu dokonał Richard Wiseman, profesor psychologii Uniwersytetu Hertfordshire. Poprosił 40 mężczyzn i 40 kobiet o napisanie ogłoszeń, których treść miała być nie dłuższa niż 25 słów. Inna grupa ochotników miała wybrać spośród nich te, które brzmiały najciekawiej.
Najpopularniejsze okazały się wcale nie te najbardziej pomysłowe, szczere czy śmiałe.
- Niektórych ogłoszeń nie wybierano w ogóle, a inne - zaskakująco często. Nie od razu było jasne, czemu tak się dzieje. Kiedy jednak przeglądałem to, co napisali uczestnicy eksperymentu, zauważyłem, że niektórzy wydawali się całkowicie skupieni na sobie, inne ogłoszenia z kolei sprawiały, że myślałem: "Nic o tobie nie wiem, widzę tylko, czego szukasz - mówi profesor Wiseman.
I ten właśnie czynnik - skupienie na sobie samym, lub na osobie poszukiwanej - zdawał się mieć decydujące znaczenie.
Profesor Wiseman zaczął się zastanawiać, czy istnieje "złoty środek" - idealne proporcje informacji, jakich piszący udziela o sobie, i tego, co mówi o swoich oczekiwaniach.
Badacze policzyli, ile słów w poszczególnych ogłoszeniach autorzy poświęcili sobie, a ile - potencjalnym respondentom, a potem zestawili wyniki obliczeń z ilością odpowiedzi, wygenerowanych przez ogłoszenia. Profesor pisze w swojej książce "Quirkology: The Curious Science of Everyday Lives" (Nauka o rzeczach dziwnych: ciekawostki życia codziennego" - przyp. Onet), że wykres osiągnął szczyt w odniesieniu do proporcji 70:30. Im bliższe tym proporcjom było ogłoszenie, tym więcej odpowiedzi zdobywało.
Czy coś jeszcze może mieć wpływ na powodzenie ogłoszeń - na przykład dobór słów? Czy proporcje 70:30 nie okażą się przypadkowym wynikiem? - Nie wiemy - mówi Wiseman. - Ale nie sądzę, żeby nasz wykres był dziełem przypadku.
Profesor chciałby przeprowadzić badania na większej liczbie ogłoszeń i zobaczyć, czy wynik jego testów się utrzyma. (…)
Książka profesora pełna jest dziwnych faktów: czy brzmienie nazwiska może determinować wybór kariery? (Wiseman podaje tu siebie jako przykład; "Wiseman" to "mędrzec" - przyp. Onet); jak w poważny, naukowy sposób wybrać najśmieszniejszy dowcip świata? Czemu ludzie przypominają sobie wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca? (…) Jest też, rzecz jasna, rozdział poświęcony temu, jak zdobyć wymarzoną drugą połówkę (o czym za chwilę).
Wiseman mówi, że jego książka ma być czymś więcej, niż tylko zbiorem ciekawostek. Chciałby, żeby studenci zaczęli postrzegać psychologię społeczną jako użyteczną, osadzoną w rzeczywistości dziedzinę nauki. Eksperymenty psychologiczne są dziś prowadzone w ściśle kontrolowanych warunkach, ale - ponieważ w laboratorium nie daje się odtworzyć bałaganu życia codziennego - rezultaty większości eksperymentów traktowane są jakby były zupełnie "bez znaczenia". (…)
Odkrycie "proporcji 70:30" w odniesieniu do ogłoszeń randkowych było przypadkowe (cały rozdział poświęcony jest przypadkowi). Na zeszłorocznym Festiwalu Nauki w Edynburgu Wiseman obserwował techniki stosowane przez uczestników szybkich randek. Któraś z obecnych osób powiedziała, że ogłoszenia randkowe nigdy nie przynoszą efektów.
- Pomyślałem, że to ciekawe, bo za takimi ogłoszeniami kryje się sporo psychologii. Ma się 25 słów, by zrobić na kimś wrażenie, i tyle. Trzeba więc ostrożnie te słowa dobierać.
Inni naukowcy, tacy jak biolog-ewolucjonista Robin Dunbar, zauważyli już, jaką "psychologiczną kopalnię złota" stanowią ogłoszenia matrymonialne. Dunbar doszedł do wniosku, że przedstawiają one skróconą wersję teorii ewolucji (pragnąca potomstwa samica poszukuje zamożnego, inteligentnego samca, chcąc wejść w długoterminowy związek; jurny samiec szuka krągłej samicy, by uprawiać niezobowiązujący seks). Wiseman twierdzi, że takie podejście wiele nie wyjaśnia.
- Jako psycholog społeczny interesuję się ludzkimi zachowaniami i reakcjami, jakie wywołują. Można sobie pisać, że szuka się seksownej kobiety o pięknych oczach, ale jeśli na twoje ogłoszenie nie odpowiada żadna, nie mówiąc o tych seksownych z pięknymi oczami, to po co się męczyć?
Profesor odkrył także zdumiewające różnice dotyczące trafności odgadywania, które ogłoszenia odniosą sukces, a które - nie. Dał wszystkie anonse ochotnikom i poprosił, by spróbowali odgadnąć, które z nich okażą się popularne.
- Kiedy mężczyźni czytali ogłoszenia mężczyzn, mówili "to zainteresuje kobiety, i to też". I mieli rację, wybrane przez nich ogłoszenia rzeczywiście zaciekawiły największą liczbę kobiet. Kobiety natomiast zupełnie nie potrafiły przewidzieć, co się spodoba mężczyznom. Mówiły "to jest naprawdę dobre", ale potem żaden mężczyzna nie odpowiadał na wybrane ogłoszenie. Albo "To jest okropne", a tymczasem odpowiadało na nie wielu.
Wiseman przypuszcza, że mężczyźni zwracają uwagę na ilość, a kobiety - na jakość. To, dziwnym trafem, sprawia, że mężczyźni są lepsi w wyszukiwaniu skutecznych ogłoszeń, niż kobiety.
Kobiety częściej odrzucały anonse, które mogłyby przyciągnąć Tego Jedynego. Profesor konkluduje, że kobieta, która naprawdę chce napisać ogłoszenie, na które odpowie wielu panów, powinna poprosić o pomoc w pisaniu mężczyznę. Czytający te słowa mogą wziąć udział w internetowym eksperymencie, który ma sprawdzić, czy to słuszna teoria (www.quirkology.com).
Jeśli zaś chodzi o szybkie randki, Wiseman dowodzi, że niektóre tematy, jak choćby film, nie nadają się do przełamywania lodów. Profesor ustawił pięć stolików, przy których odbyło się 100 szybkich randek. Każdemu stolikowi przypisany był inny temat.
- Przy stoliku filmowym ludzie kłócili się, więc zdałem sobie sprawę, że popchnąłem ich w złą stronę - mówi naukowiec, nie zrażony tym, ile potencjalnych romansów zostało zduszonych w zarodku przez jego eksperyment. - Ale przy stoliku podróżniczym uczestnicy randek opowiadali sobie o wakacjach i zdawali się tryskać energią.
Co ciekawe, niektórzy z randkowiczów uzyskali stuprocentowo dobre wyniki - co oznacza, że każda spotkana przez nich osoba miała ochotę na dalsze kontakty. I wcale nie byli to najatrakcyjniejsi fizycznie ludzie na sali. Ich sekret? Zadawanie otwartych pytań, umożliwiających zabawną konwersację. Faworytem Wisemana było: "Gdybyś był pizzą, to z jakimi dodatkami?".
- To sprawia, że ludzie się otwierają, to nie jest zamknięte pytanie. Można do niego podejść na mnóstwo sposobów i zawsze wyjdzie coś całkiem śmiesznego. Ale jak się zapyta o ulubiony film, rozmowa może przybrać poważny obrót.
Co jeszcze ważniejsze, dodaje profesor, wspólne przeżycie czegoś zabawnego zbliża ludzi, sprawiając, że chętniej myślą o ponownym spotkaniu.
Czy siła przyciągania, jaką zdają się mieć żarty i dowcipy, wyjaśnia, czemu w tylu ogłoszeniach pojawia się skrót GSOH (od "good sense of humour" - czyli "duże poczucie humoru" - przyp. Onet)? Psycholodzy zajmujący się ewolucją twierdzą, że kobiety lubią zabawnych mężczyzn, bo poczucie humoru oznacza inteligencję. Czy wobec tego panowie lubią zabawne kobiety?
- Założę się, że mężczyźni nie zakreślają ogłoszeń, które wydają im się zabawne - mówi Wiseman. - Kiedy kobieta pisze, że ma "duże poczucie humoru", znaczy to: „lubię się śmiać", a nie: "rozśmieszam innych".
Kobiety szukają więc mężczyzn, którzy doprowadzaliby je do śmiechu. Mężczyźni pragną zaś kobiet, które będą się śmiały z ich dowcipów.
I trzeba aż psychologa, żeby nam to powiedział?
Źródło: The Times