Jerzy Pilch Ludzie bezlitośni analiza stylistyczna


0x01 graphic
0x01 graphic
Jerzy Pilch Ludzie bezlitośni - analiza stylistyczna

Po pierwszym przeczytaniu felietonu Pilcha odnosi się wrażenie, że autor za bardzo wziął sobie do serca niektóre z cech charakteryzujących ten gatunek, a mianowicie swobodę stylu i kompozycji oraz igranie z przyzwyczajeniami i oczekiwaniami czytelnika. Po drugiej i trzeciej lekturze wrażenie to tylko wzrasta. Zdaje się, że jest to prawidłowa reakcja, ponieważ felieton Ludzie bezlitośni to typowy collage, tj. tekst złożony z dosłownych lub rzekomych cytatów zaczerpniętych z innych dzieł. Tę intertekstualność felietonu Pilcha, jak również jego bawienie się stylem i kompozycją postaram się w swej pracy zilustrować i, w miarę możliwości, uzasadnić.

Zanim przejdę do omawiania mniej lub bardziej wyraźnych zapożyczeń stylistycznych, chciałabym zwrócić uwagę na sposób, w jaki Pilch igra ze słowem. Zacząć wypadałoby tutaj od samego tytułu, który, choć krótki, bo jedynie dwuwyrazowy, przedstawia spore możliwości interpretacyjne. Tytuł jako taki należy traktować jako pierwszy wyodrębniony odcinek tekstu i czynnik, który tworzy podstawę do dalszej identyfikacji dzieła. W przypadku naszego felietonu jest on nie tylko hasłem zapowiadającym ewentualne treści, jakie mają nastąpić, ale również wyznacznikiem poetyki, z jaką będziemy mieć do czynienia. Tytuł Ludzie bezlitośni kojarzy się oczywiście przede wszystkim ze słynnym dziełem Stefana Żeromskiego, z Ludźmi bezdomnymi. I jest to skojarzenie jak najbardziej trafne. Pierwszy człon tytułu (Ludzie) został powtórzony dosłownie, autor felietonu zachował również prefiks słowotwórczy drugiego wyrazu, tj. bez-. Dokonał on jednak zamiany przymiotnika określającego tytułowych ludzi. Spójrzmy, co mówi nam Słownik języka polskiego na temat leksemu „bezlitosny”: „nie mający litości; świadczący o braku litości; okrutny; surowy; niemiłosierny; nieubłagany; bezwzględny: bezlitosny morderca; bezlitosna kara; bezlitosna krytyka; bezlitosne spojrzenie; bezlitosny los”. Wszystkie te określenia, czegokolwiek by nie dotyczyły, mają charakter zdecydowanie pejoratywny. Można by więc zaryzykować stwierdzenie, już po samym tylko spojrzeniu na tytuł, że felieton Pilcha będzie mało obiektywny, co zresztą zgadza się również z samą definicją felietonu, który zawierać powinien wyraźny podmiot autorski, wyrażający subiektywne poglądy. Z drugiej jednak strony zastosowana tu została inwersja, która skłaniałaby do popatrzenia na całość artykułu w sposób bardziej, może nie tyle poważny, co naukowy. Wobec tego felieton powinien przybrać formę rozprawy, która rozpoczynałaby się od jasno sformułowanej tezy, następnie rozwijałaby kolejne argumenty, a na koniec doprowadziłaby do konkluzji. Za ową tezę można by uznać zdanie wprowadzające, od którego rozpoczyna się tekst, tj. „Ludzie są bezlitośni”. Po tym stwierdzeniu następuje swoiste wprowadzenie. Swoiste, ponieważ przerywane licznymi dygresjami, wtrąceniami, powrotami w czasie i dość chaotyczne w swoim podstawowym przesłaniu. Sygnałem przejścia do kolejnej części kompozycyjnej jest pojawienie się znowu zdania o formie zbliżonej do głównej tezy, czyli: „Ale niestety - ludzie są bezlitośni...”. Następujące później rozwinięcie tematu podsumowane jest zdaniem końcowym: „Ludzie - tak jest - są bezlitośni”. Tytuł felietonu występuje tutaj, jak widać, w różnych wariacjach, które funkcjonują na prawach tak zwanego leitmotivu, spajając przy tym trójdzielną kompozycyjnie całość. Można również zaobserwować, jak zmienia się stosunek autora do wygłoszonej przez siebie tezy. Na początku jest ona suchym stwierdzeniem, później brzmi w pewnym sensie jak zawód. Wydawałoby się, że autor sądził, iż uda mu się obalić swą własną tezę, ale o bezsensowności takich wysiłków świadczy ton trzeciego i ostatniego przywołania leitmotivu ludzi bezlitosnych, który potwierdza początkowe stwierdzenie z cała stanowczością.

Jest jednak jeszcze jeden wniosek, który nasuwa się w sposób naturalny, gdy mówimy o tytule felietonu, a mianowicie fakt, iż bynajmniej nie jest on przypadkowy. Nie jest również przypadkowe skojarzenie, jakie wywołuje - skojarzenie z młodopolskim dziełem polskiego pisarza, Stefana Żeromskiego. Konotacja ta daje nam jasny sygnał, iż będziemy mieć do czynienia z tekstem zorientowanym endoliteracko, to znaczy „na” literaturę. Jakie konsekwencje w samym tekście przyniesie ta orientacja, przekonamy się w dalszej części tej analizy.

Już sama refleksja nad tytułem pokazała pokrótce, jakie możliwości interpretacyjne kryją się za grami słownymi naszego felietonu. Warto więc zaprezentować jeszcze kilka z nich, zaznaczając przy tym, że liczba owych zabaw leksykalnych w Ludziach bezlitosnych jest tak wielka, że nie sposób wymienić wszystkich. Postaram się wobec tego skoncentrować na najciekawszych, aby tym sposobem zachęcić czytelnika do dalszego poszukiwania bardziej lub mniej zawoalowanych wieloznaczności w tekście Pilcha.

Jednym z ciekawszych zabiegów twórczych, jakie warto zanotować, jest fakt, iż u naszego autora utarte wyrażenia i związki frazeologiczne nabierają innych, czasem zupełnie zaskakujących, znaczeń i, choć są sprzeczne z normami poprawności językowej, przybierają w tych nowych kontekstach logiczny kształt. Przytoczyć tu można chociażby wyrażenie „mój dobry humor wnet się stracił” czy „nie dlatego, żebym miał albo nie miał coś do Bugajskiego”. Te subtelne naruszenia norm gramatycznych nie przedstawiają trudności w odbiorze, wprowadzają natomiast swoisty klimat - dla czytelnika to znak, że ktoś będzie się tu bawił językiem.

Kolejne gry słowne, na które chcę zwrócić uwagę, sprawiają nieco więcej problemów interpretacyjnych. Przyjrzyjmy się na przykład sformułowaniu „książki są ciężkie”. Na pierwszy rzut oka wydaje się ono zupełnie jasne i jednoznaczne, należy jednak pamiętać, kto jest autorem analizowanego felietonu. W przypadku tekstów Pilcha nie można tak po prostu przejść obok tego typu sformułowania, bo dalsze rozważania autora mogą zachwiać naszą pewnością, co do znaczenia danego słowa i zmusić do ponownego jego rozpatrzenia. Ale nie uprzedzajmy faktów... Wyrażenie „książki są ciężkie” może oznaczać zarówno ich ciężar fizyczny, jak i trudną czy skomplikowaną problematykę treści. Do drugiej interpretacji przychylimy się chętniej, kiedy przeczytamy, że podmiot mówiący „dźwigał furę książek”, co brzmi już niemal jak „bagaż doświadczeń”. A jeśli w kolejnym zdaniu dowiemy się, że również droga, którą przemierzał była „ciężka”, to wówczas nasze rozumienie „ciężaru” jako „trudu” potwierdzi się ostatecznie. Widzimy więc, że autor w sposób coraz wyraźniejszy pozwala nam domyślić się przenośnego znaczenia użytych słów. Spójrzmy na jeszcze jeden przykład tego typu zabiegu. Wynika on poniekąd z zaprezentowanego uprzednio przesunięcia semantycznego wyrazu „ciężko”. Podmiot mówiący stwierdza bowiem po chwili, że na widok nowego warszawskiego przejścia podziemnego „lżej mu się zrobiło”. Teraz już naprawdę nie wiadomo, jakie skojarzenia powinien konotować wyraz „lżej”. W świetle powyższych rozważań wydawać by się mogło, że jest on tu użyty jako metafora, aby wyrazić ulgę, jaką przyniosło bohaterowi odnalezienie nowego skrótu. Czy aby jednak nie chodzi tutaj znowu o ciężar samych książek, który zmniejszył się znacznie na widok owego przejścia? Wszak ciężar odczuwalny to kategoria względna, a i cały tekst Pilcha rozwija się pod hasłem względnego podejścia do rzeczywistości, która raz jest ujmowana w sposób obiektywny, a innym razem - i tych jest znacznie więcej - w sposób zdecydowanie subiektywny. Na szczęście autor czasem wybawia nas z opresji wieloznaczności swoich stwierdzeń. Dzieje się tak wtedy, kiedy konkretyzuje wypowiadane sądy, jak na przykład w zdaniu: „nowe [przejście podziemne] (w tym znaczeniu nowe, że przeze mnie nie udrożnione)”. Jest to znów przejście od obiektywnego epitetu „nowe”, który konotować może całe mnóstwo różnorodnych znaczeń, do subiektywnego określenia „przeze mnie nie udrożnione”. Chciałoby się dodać - z akcentem na „mnie”.

Warto przyjrzeć się w tym miejscu kolejnemu skomplikowanemu problemowi, przed jakim stawia nas Pilch, a mianowicie kwestii „Nowej Polski”, a może „nowej Polski”, no właśnie - która forma jest właściwa? Autor zastosował tutaj bardzo ciekawy zabieg. Przedstawił tytuł wykładu w trzech, następujących po sobie zdaniach, stosując w każdym z nich wariacje na temat literki „n”. Zaraz na początku podmiot mówiący dzieli się z nami tematem dyskusji, jakiej będzie miał okazję być świadkiem, przytaczając go w formie mowy niezależnej, tj.: „Rzeczy nazwane. Nowa Polska w literaturze”. Wyraz „Nowa” rozpoczyna kolejne zdanie, stoi po kropce, oczywistym jest więcej, iż został zapisany wielką literą. Nie mamy więc pewności, jaka właściwie będzie tematyka wykładu. Gdyby chodziło o „nową Polskę”, można by przypuszczać, że dyskutanci spierać się będą na temat motywu Polski w literaturze narodowej i nie tylko. Koncentrowaliby się więc bardziej na kwestiach społeczno-politycznych, oczywiście odwołując się przy tym do przykładów literackich. Jeśli jednak właściwą formą byłaby „Nowa Polska”, sprawa zmieniłaby się diametralnie. Dyskusja, z gruntu polemik politycznych, przeszłaby na pole rozważań stricte literackich. Dlaczego? Tutaj znowu trzeba uruchomić umiejętności konotacji i odwołać się do nazwy jednej z epok literackich naszego piśmiennictwa narodowego, chodzi oczywiście o Młodą Polskę. Nie należy jednak przejmować się zbytnio, jeśli nie od razu zauważy się tę drugą możliwość. Sam podmiot mówiący, jak się wydaje, początkowo dał się zwieść zdradzieckiej kropce na końcu pierwszego członu tematu dyskusji i, powtarzając go swoimi słowami, a więc w mowie zależnej, napisał: „na temat nowej Polski w literaturze”. Mógł się pomylić, ponieważ w chwili, kiedy to mówił, był jeszcze na zewnątrz teatru, nie miał bliższych informacji na temat planowanego spotkania, kierował się jedynie własnymi przypuszczeniami. Oczywiście wybór „nowej Polski” z małej litery może nam posłużyć do pobieżnej charakterystyki podmiotu mówiącego. Wydaje się, że nie jest on literatem, że dyskusji przyszedł tylko, jak sam mówi, „posłuchać”, że nie będzie się w nią włączał. Gdyby bowiem jego profesja była w jakikolwiek sposób związana z literaturą, hasło na zaproszeniu „Nowa Polska”, niezależnie od tego, czy przed, czy po kropce, powinno nasunąć mu w pierwszej kolejności skojarzenia związane z periodyzacją narodowego dorobku literackiego. Nasz bohater jednak jest człowiekiem bystrym, potrafi szybko wyciągać wnioski z tego, czego jest świadkiem. Po wejściu do teatru zauważył bowiem grono pisarzy i krytyków, gotowych do rozpoczęcia dyskusji. Wówczas powtórzył po raz trzeci: „szykują się do mówienia o (...) Nowej Polsce”. Co charakterystyczne, nie dodał już „w literaturze”. Po co bowiem dopisywać coś, co jest oczywiste? Skoro dyskusja ma się toczyć na temat nowej epoki literackiej, jasne jest, że jej przedmiotem nie będzie polityka ani sprawy społeczne, a jedynie literatura.

Zadziwiające, jak wiele informacji można wyciągnąć z trzech średniej długości zdań, które w dodatku powtarzają wciąż tę samą frazę, modyfikując tylko nieznacznie pewne elementy. To jednak nie koniec zabaw Pilcha z leksyką. Nie sposób ominąć jeszcze jednej nazwy własnej, która pojawia się w tekście zaraz na samym początku. Chodzi mianowicie o „Teatr Mały”. Na pierwszy rzut oka wydaje się to być zwyczajna nazwa, jakich wiele, a jednak razi tutaj fakt, iż ów teatr jest „Mały”. Kto nazywa w ten sposób przybytek muz? Teatry są „Wielkie”, są „Narodowe”, ale nigdy „Małe”. Pilch chciał w ten sposób zdeprecjonować rolę i znaczenie owego centrum kultury (a może właśnie pseudo-kultury), a pośrednio również zasugerować niską ważność podejmowanych tam problemów. Jest to też poniekąd wstępna charakterystyka „pisarzy i krytyków”, którzy zgromadzili się w tym niecodziennym teatrze. Wydaje się, że nie są oni rzetelnie przygotowani do prowadzenia dyskusji na poważne tematy. Przypuszczenie to potwierdza fakt, iż podmiot mówiący wraca właśnie z Pałacu Kultury, gdzie, na targach ksiązki, zakupił kilka ciekawych pozycji wydawniczych. Od razu widać kontrast, jaki rysuje się pomiędzy nazwą „Teatr Mały” a „Pałac Kultury”. Czyżby więc zwykły, szary obywatel, który - jak ustaliliśmy - nie ma wiele wspólnego z literaturą w sensie profesjonalnym, a książki lubi czytać „dla przyjemności”, był przez autora felietonu bardziej doceniony niż grono wybitnych krytyków i pisarzy? Interpretacja ta jest bardzo prawdopodobna, szczególnie w świetle przebiegu dyskusji, który mamy okazję śledzić wkrótce potem. Wypowiedzi wybitnych działaczy świata literatury są jałowe i pozbawione większego sensu. W takim kontekście same książki i czytanie ich, nawet dla przyjemności, nabiera większego znaczenia niż puste frazesy na tematy literackie.

W tym miejscu nie można jednak zapomnieć, że cały przebieg spotkania jest nam przedstawiony z perspektywy owego zwykłego czytelnika. Trzeba więc podejść z dystansem do zaprezentowanej powyżej interpretacji. Z jednej strony tekst ten może być rzeczywiście ukłonem w stronę prostego odbiorcy, dla którego czytanie jest pasją, niekoniecznie z naukowego punktu widzenia. Z drugiej jednak może on być czymś zupełnie przeciwnym, a więc ośmieszeniem ignoranckiego podejścia większości obywateli do tego, nad czym pracują jednostki wybitne. Faktem jest, iż szary człowiek niewiele zrozumie z wywodów profesorów, ale nie znaczy to przecież, że wywody te są pozbawione sensu i głębszych znaczeń. Jak do wszystkich zabiegów Pilcha, tak i do tego trzeba więc podejść z otwartym umysłem, próbując chłonąć jak najwięcej przesłanek potwierdzających którąś z tez. Choć wydaje mi się, że nigdy nie udałoby się zebrać przekonywających dowodów, które mogłyby wykluczyć jedną z nich, pozostawiając drugą jako jedynie słuszną. I w tym tkwi cały urok pisarstwa Jerzego Pilcha.

Przytoczone tutaj zostały do tej pory przykłady zabaw z językiem, opierających się na prostych przekształceniach słów, jak choćby zmiana wielkości litery w wyrazie, które w sposób czasem bardzo drastyczny zmieniały znaczenie danej frazy, a nawet wpływały na interpretację całości utworu. Warto jednak dodać, iż autor felietonu posługuje się z równym powodzeniem środkami stylistycznymi, które nie wprowadzają już takiego zamieszania, a jedynie są ciekawym urozmaiceniem tekstu, kreując tak charakterystyczny dla Pilcha styl. Do najczęściej stosowanych zabiegów należą między innymi: paradoks (np. „niedaleka droga [...] wydała mi się daleka”), kontrast (np. „podziemny szlak”, który „uskrzydla”) czy neologizm (np. „popłoch poznawczy”), czasem w połączeniu z hiperbolą - „otchłanna otchłań”. Można by się zastanowić, czy pewnego rodzaju kontrastem nie jest również zwrot „oczytana blondynka”. Opierałby się on wówczas na popularnych stereotypach, zakorzenionych głęboko w mentalności ludzkiej, a szczególnie w mentalności Polaków. Jest to jednak kwestia kontrowersyjna i drażliwa, nie należy się więc nad nią tutaj szerzej rozwodzić.

Jest jeszcze jedna kwestia natury składniowej, której należałoby się przyjrzeć dłuższą chwilę. Stwierdzić, iż budowa składniowa omawianego felietonu jest maksymalnie skomplikowana, byłoby chyba niewystarczającym uproszczeniem tematu. Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na różnorodną długość zdań. Krótkie i lakoniczne, jak na przykład, znane nam już, „Ludzie są bezlitośni.” kontrastują z wypowiedzeniami, które złożone są z dwóch, trzech, a nawet więcej części składowych. Co więcej, owe zdania wielokrotnie złożone wcale nie mają prostej budowy, wręcz przeciwnie - w ich obrębie mieszczą się przytoczenia i wtrącenia, a często nawet przytoczenia we wtrąceniach. Sytuacje te są na tyle skomplikowane, a zarazem na tyle ciekawe, że warto zaprezentować tutaj choć jedno z tych długich zdań, by unaocznić omawiany problem. Dobrym przykładem będzie następujący fragment: „Każdy nowy warszawski (zwłaszcza podziemny) szlak wręcz mnie uskrzydla, to zaś podziemne przejście uskrzydliło mnie tym bardziej, że wcześniej (to znaczy zanim poszedłem do Teatru Małego, aby posłuchać dyskusji na temat: „Rzeczy nazwane. Nowa Polska w literaturze”) wcześniej, ściśle biorąc jakąś godzinę, góra dwie, chociaż nie, dwie nie, co najwyżej półtorej godziny wcześniej byłem w Pałacu Kultury na targach książki i na tych targach książki całą furę książek kupiłem.”. To monstrualnej długości zdanie mogłoby równie dobrze stać się przedmiotem osobnej analizy, ale rozpatrzmy je póki co pod względem składniowym. Gdyby chcieć je uprościć, nie zatracając wiele z jego sensu, mogłoby brzmieć następująco: „Każdy nowy warszawski szlak wręcz mnie uskrzydla, to zaś podziemne przejście uskrzydliło mnie tym bardziej, że mniej więcej godzinę wcześniej byłem w Pałacu Kultury na targach ksiązki, gdzie kupiłem ich całą furę.”. Już samo to „uproszczenie” jest wystarczająco długie i skomplikowane, co dopiero mówić o zdaniu oryginalnym. Autor zastosował tutaj kilka zabiegów. Wprowadził między innymi dwa wtrącenia nawiasowe, jedno krótkie, dość naturalne i nie zakłócające odbioru, drugie zdecydowanie dłuższe i, jak by się mogło wydawać, zupełnie niepotrzebne - przecież doskonale wiemy z poprzednich wypowiedzi podmiotu mówiącego, gdzie i w jakim celu zmierzał. Po co więc powtarzać tę informację kolejny raz? Być może autor chciał stworzyć wrażenie mowy potocznej, być może daje tym zabiegiem do zrozumienia, że nie ufa zdolnościom percepcyjnym czytelnika i chce mu wszystkie informacje podać na tacy, a, jeśli zachodzi taka potrzeba, powtórzyć je po raz kolejny i kolejny. Być może... Interpretacji, jak zwykle w przypadku tekstów Pilcha, jest wiele. Nas jednak interesuje sam fakt zastosowania wyżej wymienionego chwytu kompozycyjnego. Wtrącenia językowe to jednak nie koniec zabiegów, mających na celu skomplikowanie wypowiedzenia. Wewnątrz jednego z nich znajduje się kolejne przytoczenie, tym razem ujęte w cudzysłów. Mamy tu więc już do czynienia z trzypiętrową budową zdania, co, to należy stwierdzić z całą pewnością, nie jest zabiegiem powszechnie stosowanym w polskiej literaturze i w literaturze w ogóle.

To jednak jeszcze nie koniec zabaw Pilcha, rozgrywających się na poziomie składni. Stosuje on stosunkowo wiele imiesłowowych równoważników zdań, które dodatkowo komplikują wypowiedzenie i utrudniają jego odbiór (jakby nie był już dostatecznie utrudniony przez semantyczne przesunięcia na płaszczyźnie leksykalnej). Oto przykład: „(...) do teatru Małego wszedłem i pisarzy, i krytyków do sporu naszykowanych widząc, na miejscu w bardzo dobrym humorze usiadłem”. Warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną niezwykle ciekawą sytuację, która ma miejsce wówczas, gdy podmiot mówiący, próbując wyplątać się ze swoich skomplikowanych dygresji i wtrąceń, stara się tworzyć pewne podsumowania. Skutek, jak w przypadku samych wtrąceń, jest opłakany - zamiast rozjaśnić sens wypowiedzenia, podsumowania takie jedynie jeszcze bardziej go komplikują. Jedno ze zdań zaczyna się na przykład następująco: „Idę zatem, jest mi daleko i ciężko...” - i do tego momentu jest to rzeczywiście trafne podsumowanie. Poprzednie rozważania, snute na przestrzeni kilku linijek tekstu, zostały zebrane w jedną krótką frazę. Na tym jednak kończy się jasność i prostota, wrodzony talent do komplikowania wypowiedzi znów obezwładnia autora i dalej pisze on: „... idę, patrzę i widzę: całkiem nowe (w tym znaczeniu nowe, że przeze mnie jeszcze nie udrożnione), widzę zatem obiektywnie stare ale subiektywnie nowe przejście podziemne pod Marszałkowską.” Nic dodać, nic ująć.

Przy okazji omawiania składni Ludzi bezlitosnych należy wspomnieć o dwóch kategoriach, jakimi są: następstwo datum i novum oraz redundancja. Pilch stosuje je z wielkim upodobaniem na przestrzeni całego tekstu, który mógłby służyć za podręcznik do nauki korzystania z tych zabiegów kompozycyjnych.

Rozpocznę od omówienia nieco bardziej szczegółowo kwestii datum i novum. Powtarzając za Marią Renatą Mayenową: „(...) zasada budowania wielozdaniowego tekstu, rozumianego jako tekst spójny, polega na takim konstruowaniu wypowiedzi, w którym to, co było novum jednego zdania, powtarza się w następnym jako jego punkt wyjścia. Jeśli ów punkt wyjścia nazwiemy datum, wielozdaniowy tekst uzyska budowę takiego łańcucha: datum + novum1 + datum (= novum1) + novum2 + datum (= novum2) + novum3...”. W kontekście naszego felietonu warto by przytoczyć jeszcze inne słowa tej samej autorki: „Novum poprzedniego zdania staje się datum następnego, przy czym nie musi nastąpić dosłowne powtórzenie kawałka tekstu. Może to być nawet daleko idące przeformułowanie treści, ale takie, które pozwala rozpoznać w nowym datum, że wskazuje ono na ten sam fragment rzeczywistości, o którym nas przed chwilą powiadomiono.”. Czytając powyższe zastrzeżenia Mayenowej, odnosi się wrażenie, że Pilch zupełnie świadomie zakpił sobie z jej zaleceń. Niewątpliwie jest to pisarz świadomy reguł, jakie rządzą poetyką. Gdyby tak nie było, nie potrafiłby stworzyć tekstu tak gęsto utkanego środkami kompozycyjnymi i stylistycznymi. Wydaje się jednak, że z pełną premedytacją doprowadza on wszystkie te zabiegi do rozmiarów niemalże absurdalnych. Dzieje się tak często przez dosłowne traktowanie zaleceń specjalistów, jak to ma miejsce na przykład w omawianym następowaniu po sobie datum i novum. Oto przykład: jedno ze zdań kończy się słowami: „(...) i na tych targach książki całą furę książek kupiłem.”, po czym następuje kolejne: „Tak, kupiłem furę książek, lubię bowiem książki czytać dla przyjemności i w ogóle lubię książki.”. Kupowanie „fury książek” odgrywa tu rolę novum1, które w drugim zdaniu przechodzi w datum, a dołącza do niego novum2, czyli oświadczenie „lubię książki”. I, jak można przypuszczać, owo novum2 zamienia się dalej w datum, bo kolejne zdanie brzmi: „Lubię książki, ale książki jak wiadomo są ciężkie...” itd. Wszystko by się zgadzało i można by uznać Pilcha za wiernego ucznia Renaty Mayenowej, gdyby nie jeden drobiazg. Następstwo datum i novum, w jego przypadku, opiera się dosłownych powtórzeniach, co daje wręcz komiczny efekt. Jakie jest źródło takiego postępowania? Być może autor chciał w ten sposób zaakcentować raz jeszcze swój sprzeciw wobec jałowych dyskusji i ustaleń teoretyków literackich - o ile oczywiście przyjąć taką interpretację omawianego felietonu. Wyraził go już w warstwie leksykalnej, nazywając miejsce spotkań literatów i krytyków Teatrem Małym, dlaczego nie miałby zrobić tego poprzez ośmieszenie ich sztucznych zaleceń i reguł?

Z powyższym zabiegiem kompozycyjnym związany jest kolejny ważny aspekt językowej strony felietonu Pilcha, a mianowicie redundancja. To właśnie owo natarczywe i dosłowne stosowanie zasady sformułowanej przez Marię Mayenową sprawia, że czytelnik, zgłębiający przygody podmiotu mówiącego w Ludziach bezlitosnych, ma wrażenie przesytu i nadmiarowości. Nadmiarowość zaś to nic innego, jak właśnie wspomniana redundancja. Na płaszczyźnie językowej uwidacznia się ona w sposób, który natychmiast rzuca się w oczy, a gdy jest używana w nadmiarze, sprawia wrażenie chaosu i przesytu. Jako przykłady redundancji w tekście Pilcha można by podać wszystkie wtrącenia nawiasowe, które przytaczane były już w związku z innymi zabiegami literackimi. Można również wskazać na wszelkie, dłuższe lub krótsze, dygresje, które urastają do rozmiarów osobnych opowieści. Takimi samodzielnymi epizodami stają się na przykład: opis reakcji podmiotu mówiącego na odkrycie nowego przejścia podziemnego w Warszawie, narzekania na ciężar niesionych książek, zwierzenia dotyczące przestrachu, jaki ogarnął bohatera na wieść o rzekomej zmianie tematu dyskusji. Wymieniać można by tu jeszcze wiele, ale sens stosowania omawianego zabiegu jest do uchwycenia już w świetle powyższych kilku przykładów. Zaznaczyć trzeba, że redundancja, jakkolwiek wynika między innymi z dosłownego traktowania zasady następstwa datum i novum, wywołuje jeszcze inny skutek, a mianowicie wprowadza do tekstu retardacyjne opisy. Odsuwają one nawet sam moment rozpoczęcia dyskusji w teatrze niemal do połowy felietonu. Z jednej strony potęguje to napięcie i każe z tym większą niecierpliwością oczekiwać wydarzeń, jakie mają nastąpić. Z drugiej jednak, zbyt długie odkładanie w czasie rozwinięcia zapowiedzianego wątku sprawia, że czytelnik, chcąc nie chcąc, prawie zapomina, czego tak naprawdę dotyczy ten tekst. I znów dochodzi do głosu wieloznaczność Pilcha - pojawia się pytanie, co jest ważniejsze: temat główny czy może długie i liczne wtrącenia?

Żeby zamknąć temat środków stylistycznych i kompozycyjnych wykorzystywanych w tekście, wspomnę jeszcze o pytaniach retorycznych, a właściwie o jednym pytaniu. Brzmi ono: „W czym widzę nadzieję?”, a zadaje je oczytana blondynka, która przewodzi zebraniu. Po krótkiej i mało konkretnej krytyce obecnego stanu literatury, stawia ona właśnie to, przytoczone przez mnie, pytanie. Podmiot mówiący śpieszy ze swoim komentarzem: „(...) zapytała jak się okazuje nieretorycznie blondynka (...)”. Przypomnijmy sobie, czym tak naprawdę jest pytanie retoryczne: „użycie formy pytania nie w celu wyrażenia niewiedzy i uzyskania brakującej informacji, lecz dla podkreślenia opinii mówiącego, który stawiając pytanie łatwiej mobilizuje uwagę i zyskuje aprobatę słuchaczy niż gdyby wypowiadał zdanie twierdzące”. I rzeczywiście, pytanie „W czym widzę nadzieję?”, mogło zostać zadane dla większego efektu w zastępstwie stwierdzenia: „Nadzieję widzę w tym, że...”. Ale żeby wypowiedzieć takie zdanie, trzeba mieć pewną koncepcję, pewną wyrobioną opinię, w tym przypadku - konstruktywny plan naprawy polskiej literatury. Podmiot mówiący sugeruje więc ironicznie, ale nie bezzasadnie, że przewodnicząca obradom blondynka wcale takiego planu nie ma. Ona jedynie próbuje zrobić wrażenie osoby, która wie, co mówi. Wystarczy jednak przyjrzeć się dalszemu ciągowi jej wypowiedzi, by stwierdzić, że odpowiedź na zadane przez samą siebie pytanie wymyśliła najprawdopodobniej przed chwilą. Mówi ona: „(...) nadzieję widzę w tym, że pan Nowakowski dalej pisze.”. Nie koncentrujmy się jednak na samej blondynce, wszak jej wypowiedź wzbudziła aplauz i zadowolenie całej publiczności, wśród której zapewne nie było nikogo, kto byłby w stanie dać lepszą odpowiedź na postawione pytanie.

Fragment felietonu opisujący wypowiedź blondynki, a w szczególności charakterystyczne nazwanie jej pytania „nieretorycznym” wprowadza nas w kolejną kwestię, kolejny zabieg, od którego aż roi się w tekście Pilcha. Chodzi tu oczywiście o ironię. Autor przesycił nią tekst w sposób, o dziwo, bardzo subtelny. I jest to zrozumiałe - ironia nie będzie oddziaływać właściwie, jeśli będzie za bardzo rzucać się w oczy. Inne wypowiedzi podmiotu mówiącego, które zawierają delikatną nutę ironii to na przykład: „szeroki nurt dyskusji grozi wystąpieniem z brzegów” (gdy tymczasem była ona jałowa i opierała się na wzajemnie sobie prawionych pochlebstwach), „Z powodu powszechnej zgody na to, że jest kiepsko, w sali Teatru Małego zrobiło się nagle bardzo przyjemnie, wiadomo: zgoda buduje” czy: „Tak, pan Nowakowski pisze i to jeśli się nie mylę, pisze bez przerwy. - Nałóg, nałóg - odpowiedział tonem rozbrajającego usprawiedliwienia Marek Nowakowski. - Odwyk, odwyk - zawołał ktoś z ostatniego rzędu” (swoją drogą, ów „ktoś z ostatniego rzędu” zdaje się być nikim innym, jak tylko alter ego naszego autora). Przykłady można by mnożyć, ale kolejne potwierdziłyby tylko jeszcze dobitniej, iż ironia jest jednym z podstawowych środków, jakie Pilch wykorzystał, by uczynić swój tekst co najmniej dwuznacznym i nie pozwolić na odczytanie go jako zwykłej relacji z dyskusji literackiej w teatrze.

Omówione powyżej pojedyncze środki stylistyczne, zabiegi kompozycyjne i językowe są tak bogate i różnorodne, iż nasuwają skojarzenie z epoką, w której podobne działania były na porządku dziennym. Czyżby była to zatem stylizacja barokowa? Jest to całkiem możliwe, jeśli wziąć pod uwagę ogrom nawiązań do tekstów i stylów różnych epok i autorów, które odnaleźć można w felietonie Pilcha. Jednak, tak jak w baroku wszelkie koncepty i „udziwnienia” były przede wszystkim wynikiem przeciwstawiania się surowej poetyce renesansu, tak tutaj mamy chyba do czynienia z bardziej skomplikowaną motywacją. Oczywiście, można potraktować tekst ten jako przykład niezobowiązującej zabawy językiem, ale obawiam się, że takie ujęcie spłyciłoby znacznie wymowę tego krótkiego, aczkolwiek gęstego semantycznie dzieła. Określenie „dzieło” jest tu jak najbardziej trafne, ponieważ Pilch uczynił z krótkiej formy felietonu majstersztyk, naszpikował go wieloznacznościami, doprawił subtelną nutką ironii, a do tego wprowadził liczne aluzje literackie, które nie tylko potwierdzają jego kunszt jako autora, ale są doskonałą rozrywką dla czytelnika, który może spróbować swoich sił w doszukiwaniu się ich źródeł. Spróbujmy wymienić kilka z nich.

Na początek chciałabym zwrócić uwagę na szyk przestawny, stosowany na wzór składni łacińskiej, gdzie orzeczenie występuje na końcu zdania (np. „W dobry humor mnie to wprawia”). Podobnie stylizowano utwory w epoce staropolskiej, podobnie pisał Gombrowicz.

Skoro wspomniałam nazwisko Gombrowicza, pójdźmy tym tropem. Stwierdzenie blondynki - prelegentki: „Bugajskiego nie ma i nie będzie”, przywodzi na myśl Ferdydurke i pamiętne „Słowacki wielkim poetą był”. Tym bardziej, że ogłosiła ona swą nowinę „takim tonem (...), że mróz poszedł po całej sali” - zupełnie jakby była surowym nauczycielem w szkole. I tym bardziej, że chwilę wcześniej podmiot mówiący miał zamiar zgłosić swój sprzeciw wobec zmiany tematu dyskusji przez podniesienie dwóch palców w górę - zupełnie jak w szkole. Teraz zaś siedzi zmrożony tonem blondynki - zupełnie jakby ktoś chciał go „upupić”, zamknąć w formie. Na tym nie kończą się dyskretne aluzje do twórczości Gombrowicza. Właściwie cały felieton Pilcha można by zinterpretować jako hołd złożony temu wielkiemu polskiemu twórcy. Ale o tym za moment.

Podczas czytania, nawet pobieżnego, Ludzi bezlitosnych, rzuca się w oczy jeszcze jedna cecha charakterystyczna tekstu, a mianowicie bardzo częste używanie wyrażeń kolokwialnych, typu „fura książek”, „szkoda gadać”, „że tak powiem”. Część z nich wprowadza swoistą atmosferę dialogu, podmiotu mówiącego z czytelnikiem, a może podmiotu mówiącego z sobą samym? Wszystkie natomiast zbliżają tok wypowiedzi do mowy potocznej. Jeśli dodać do tego dłuższe fragmenty, jak: „jakąś godzinę, góra dwie, chociaż nie, dwie nie, co najwyżej półtorej godziny wcześniej...”, to będziemy mogli mówić o kolejnej aluzji stylistycznej - o strumieniu świadomości.

Obok form wypowiedzi, będących tworem XX wieku, autor wykorzystuje też wzory z zamierzchłych czasów. Już samo nazwanie dyskusji „sporem” przywodzi na myśl bardziej starożytne agony teatralne - zwłaszcza, że dyskusja ta ma miejsce w Teatrze Małym - niż współczesne obrady i prelekcje. Z tym kręgiem semantycznym wiążą się również inne elementy świata przedstawionego. Otóż, podmiot mówiący, jak sam wspomina, został do wysłuchania dyskusji zaproszony, wszak trzyma w ręce rodzaj biletu wstępu z wypisanym na okładce tematem spotkania. A przecież to nie na prelekcje, ale na spektakle chodzi się z biletami. Był to zresztą spektakl dość niskiej próby.

Wspominałam już o mnogości wtrąceń, powtarzających w kółko ten sam wątek (np. opis drogi do teatru), które, doprowadzone do granic absurdu, wywołują efekt redundancji i swoistej retardacji. Zabieg ów, jak i stałe epitety, choćby ten przydany prelegentce: „niezwykle oczytana i w kręgach literackich szeroko znana” i powtarzany bez względu na kontekst, są wyraźnym nawiązaniem do twórczości Homera. W swoich epopejach stosował on właśnie te charakterystyczne zabiegi stylistyczne, z tym, że zamiast drogi do teatru opisywał np. tarczę Achillesa, a i epitety miał nieco bardziej poetyckie, jak na przykład „różanopalca jutrzenka”. Tak wyraźna aluzja, jak „Wchodzę, patrzę, widzę”, która stylizuje się na słynne „Veni, vidi, vici” Juliusza Cezara nie wymaga już chyba dodatkowego komentarza.

Na koniec powrócę jeszcze do kwestii tytułu. Jak już wspomniałam, jest on wyraźnym nawiązaniem do powieści Stefana Żeromskiego Ludzie bezdomni. I, tak jak w młodopolskim utworze, tak i u Pilcha sformułowanie to jest co najmniej dwuznaczne. Z jednej strony ludzie są bezlitośni w sposób bezpośredni, ponieważ zniszczyli dobry humor podmiotu mówiącego. Z drugiej zaś jest to przenośnia - po wysłuchaniu jałowej dyskusji krytyków i pisarzy w teatrze podmiot wyzbył się swej poprzedniej wrażliwości na literaturę, a dokładniej na treść, jaką ona ze sobą niesie. Nie interesuje go już problematyczne pytanie: „co z Bugajskim?”, wie jedynie, jakiej „udręczającej formy” użyje opisując wysłuchany wykład. Stąd endoliteracka orientacja stylowa tekstu, stąd doprowadzone do absurdu następstwo datum i novum, stąd rozbudowane dygresje, które zaburzają hierarchię ważności między właściwym tematem felietonu, tj. relacją z wykładu, a wątkami pobocznymi. To nie treść jest ważna, po raz kolejny zwyciężyła gombrowiczowska forma. Treść zniszczyli ludzie. Ludzie - tak jest - są bezlitośni.

Podręczny słownik terminów literackich, red. J. Sławiński, Warszawa 1994, s.70-71.

Podręczny słownik terminów literackich, jw., s. 37.

Mały słownik języka polskiego PWN, red. tomu E. Sobol, Warszawa 1993, s. 44.

Podręczny słownik terminów literackich, jw., s. 70-71.

M.R. Mayenowa, Struktura tekstu [W:] Poetyka teoretyczna. Zagadnienia języka, Wrocław 2000, s.255-256.

Jw., s. 256.

Podręczny słownik terminów literackich, jw., s. 205-206.

12



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dwoje ludzieńków - B. Leśmian - Analiza, Opracowania wierszy, Bolesław Leśmian
1B. Analiza stylistyczna tekstu. Stylistyczna wartość śodków językowych, społeczne uwarunkowania kom
Analiza stylistyczna tekstu, społeczne uwarunkowania komunikacji
Analiza stylistyczna, korekta i adjustacja tekstu
Jerzy Pilch Inne rozkosze
Jerzy Pilch Monolog z lisiej jamy (fragmenty)
Poetyka Stanisław Grochowiak Menuet analiza stylistyczna
Inne rozkosze Jerzy Pilch ebook
Jerzy Pilch Inne rozkosze
Jerzy Pilch Rozpacz z powodu utraty furmanki
Inne rozkosze Jerzy Pilch ebook
Jerzy Pilch ROZPACZ Z POWODU UTRATY FURMANKI
Jerzy Pilch Narty Ojca Świętego
Skubalanka Teresa Podstawy analizy stylistycznej str 125 144, 233 260
Jerzy Pilch Felietony

więcej podobnych podstron