179 Davis Justine Odnaleziony tatuś


JUSTINE DAVIS

Odnaleziony tatuś

Tytuł oryginału: Found Father

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Jak ci się wydaje, Cross, co tu robisz? Za wysokie progi na twoje nogi.

Tak mruczał do siebie Devlin Cross, mijając rząd luksusowych samochodów i wstępując na szerokie schody, wiodące do domu senatora stanu Kalifornia, Harlana Spencera.

Wzruszył ramionami. Przynajmniej nie miał kłopotu z wybraniem odpowiedniego stroju. Ciemny garnitur był jedynym, który nadawał się do włożenia, gdy trzeba było upodobnić się do ludzi znajdujących się po drugiej stronie ciężkich, dębowych drzwi. Choć przedsiębiorstwo Deva nieźle prosperowało, on sam nie wyszedł jeszcze na prostą i nie było go stać na drogie garnitury i jedwabne krawaty.

Zresztą nie miał ochoty iść na to przyjęcie. Jeśli jego strój nie spodoba się gospodarzom, niech wyrzucą go za drzwi; z pewnością nie złamie mu to serca. Jedynym powodem, dla którego tu się znalazł, był popełniony błąd: na pytanie Franka Masona, czy robi coś dziś wieczorem, odpowiedział „nie".

- Senator lubi ludzi twojego pokroju - powiedział jego obecny szef. - Młodych, przedsiębiorczych, posiadających własne firmy, dynamicznych. Właśnie to na niego działa: Amerykański Sen.

Tak, pomyślał ponuro Dev. Jestem uosobieniem amerykańskiego snu. Z tym, że w moim przypadku ten sen to koszmar.

Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Odźwierny, pomyślał Dev z rozbawieniem. Jak słowo daję, odźwierny. To rzeczywiście za wysokie progi.

W pokoju rozbrzmiewała wesoła muzyka i gwar rozmów. Kelner roznosił szampana. Zanim Dev zdążył zaprotestować, już trzymał lampkę w dłoni. Pożałował, że nie przyjechał sam. Mógłby wyjść wcześnie, nie zwracając niczyjej uwagi.

Zauważył, że Mason podszedł do wysokiej blondynki w czarno-białej sukni. Przylegający materiał podkreślał szczupłą sylwetkę. Włosy miała upięte w misterny, francuski kok. Na moment w myślach Deva pojawił się obraz błyszczących, niebieskich oczu pod potarganymi, krótkimi blond włosami, spłowiałymi od słońca.

Był zaskoczony, gdy Mason przywołał go gestem. Usłyszał koniec zdania:

- ...nikogo tu nie zna, więc zajmij się nim, dobrze, skarbie?

- Oczywiście, Frank.

Kobieta odwróciła się, spojrzała na niego i Dev omal nie upuścił kieliszka. Przez sekundę myślał, że musi się mylić. Kiedy jednak zobaczył jej szeroko otwarte oczy i lekko rozchylone wargi, wiedział już, że to prawda. Koszmarna, łamiąca serce prawda.

Instynktownie postąpił krok w stronę zjawiska w lśniącej sukni. W tej samej chwili zauważył zmianę. Kobieta przywołała na twarz uprzejmy, pozbawiony wyrazu uśmiech. Chwila zaskoczenia i rozpoznania mogła nie mieć miejsca.

- Dev Cross - przedstawił go Mason. - Dev, oto Megan Spencer, córka senatora.

Dev nie mógł wykrztusić słowa. Megan nie miała takich problemów.

- Panie Cross - powiedziała z królewskim skinieniem głowy. Ton jej głosu był doskonałą kombinacją uprzejmości i dystansu - tak zwraca się gospodarz do gościa. I do obcego.

- Panno... Spencer? - Choć Dev odzyskał zdolność mówienia, nie potrafił ukryć zaskoczenia.

- Tak - potwierdziła. - Widzę, że ma pan już szampana... panie Cross. Bufet jest tam, proszę się czymś poczęstować. Och, Cynthio, witaj. - Zatrzymała przechodzącą kobietę, platynową blondynkę o raczej drapieżnym wyglądzie. - Poznaj pana Crossa. Przyszedł z panem Masonem i jest tu po raz pierwszy, więc... zabaw go, dobrze, kochanie? Muszę zajrzeć do kuchni i dopilnować deseru.

- Witaj - zamruczała Cynthia, obrzucając wzrokiem wysoką, muskularną sylwetkę Deva.

Obdarzył ją cokolwiek nieprzytomnym spojrzeniem, zauważając jedynie sztuczność odcienia jej włosów, szczególnie w porównaniu z miodowozłotym kolorem loków kobiety, która właśnie znikała za drzwiami. Dopiero kiedy uświadomił sobie, że Frank Mason patrzy na niego ze zdziwieniem, zwrócił uwagę na parę stojącą przed nim.

- No proszę - rzucił Mason z zaciekawieniem. - Pierwszy raz widziałem Megan w stanie przypominającym zdenerwowanie.

- Sądzę, że każdy nieoczekiwany gość może wywołać taką reakcję - stwierdził Dev z wymuszonym spokojem.

- Och, Megan naprawdę jest w tym dobra - mruknęła Cynthia. Jej ton sugerował, że są rzeczy, w których gospodyni jest do niczego. - Powiedz mi, Dev... Mogę cię tak nazywać?

Tłumiąc westchnienie, Dev skinął głową. Jego spojrzenie powędrowało do drzwi.

- Od jakiegoś imienia pochodzi to zdrobnienie? Od Devereaux czy innego, równie romantycznego?

- Nazywam się Devlin. Mam imię zupełnie pozbawione romantyzmu. - Kłamstwo, pomyślał. Czasami, we właściwych ustach, to imię brzmiało romantycznie jak cholera.

- Och, uważam, że jest romantyczne!

- Ach, te kobiety - zawołał Mason ze śmiechem. - Zawsze mają głowę w chmurach, kiedy w pobliżu jest dobrze wyglądający og... hmm, mężczyzna.

- Ale nie Megan - dorzuciła Cynthia zbyt słodkim tonem. - To najbardziej zrównoważona osoba, jaką znam. Elegancka, opanowana, doskonała kobieta. W jej naturze nie ma ani odrobiny romantyzmu.

Dev skrzywił się lekko. Cynthia wyraźnie działała mu na nerwy.

- A więc - mruczała Cynthia - nigdy przedtem nie byłeś w Aliso Beach. Czy twojej żonie podoba się tu? Może mogłabym ją oprowadzić po sklepach?

- Nie - warknął, nie udzielając wyjaśnień. Później zwrócił się do Masona. - Chciałeś przedstawić mnie Spencerowi?

- Jasne. Chodź, synu.

- Proszę nam wybaczyć - powiedział Dev do naburmuszonej Cynthii i odszedł z Masonem.

Megan weszła do biblioteki i przekręciła klucz drżącymi palcami. Serce biło jej tak mocno, że miała wrażenie, iż jego stukot rozlega się w całym pomieszczeniu. Westchnęła głęboko i przycisnęła palce do skroni.

Dlaczego tutaj, jęknęła w duchu. Dlaczego teraz?

Nie bądź głupia, odpowiedziała sobie, inna pora czy inne miejsce nie byłyby lepsze. Miała nadzieję i nawet modliła się o to, żeby nigdy więcej nie zobaczyć Deva Crossa; gdyby jednak miało to nastąpić, nie sądziła, że miejscem spotkania może być jej własny dom.

Co, u diabła, tu robił? Musiał być osobą, którą w ostatniej chwili zaprosił Frank Mason - kimś zaangażowanym w projekt Gold Coast. Zgodziła się na to, gdyż umiejętność radzenia sobie ze zmianami dokonywanymi w ostatniej chwili napawała ją dumą.

Nie wiedziała, jak długo stała oparta o drzwi biblioteki, zanim odzyskała spokój. Muszę wrócić na przyjęcie, pomyślała. Wystarczająco długo kryła się przed światem z powodu Devlina Crossa. Wyprostowała się. Wróci na przyjęcie i jeśli go znów zobaczy, będzie udawała, że nic to dla niej nie znaczy; że zaledwie go pamięta. Za nic w świecie nie da mu poznać, jak bardzo zranił głupią dziewczynę, którą kiedyś była.

- Megan?

Obróciła się, kosmyk włosów wysunął się z koka.

- Och! Przestraszyłeś mnie.

- Przepraszam, kochanie. - Wysoki mężczyzna, po którym odziedziczyła mocno zarysowany podbródek, wszedł do pomieszczenia przez drzwi wiodące do jego biura. - Ktoś mi powiedział, że tu jesteś, a drzwi są zamknięte. Dobrze się czujesz?

- Tak, tatusiu. Po prostu... boli mnie głowa.

- Wzięłaś aspirynę?

- Zaraz wezmę.

- Za dużo pracowałaś, prawda? To przyjęcie i w dodatku tekst przemowy na bankiet.

- Nic mi nie jest.

- Musisz trochę odpocząć.

- Zrobię to, kiedy już wszystko będzie załatwione.

- Megan, co bym zrobił bez ciebie?

- Przygotowywałbyś wszystko sam. Odbierał swoje telefony. Pisał swoje przemowy. Podawał hot dogi elicie Orange County. Wynajął grafologa do odcyfrowywania swoich notatek...

- Już dobrze - rzucił ze śmiechem. - Rozumiem. Zawsze twierdziłem, że jesteś niezastąpiona.

Nie, pomyślała z goryczą. Kiedyś powiedziałeś, że jestem naiwnym dzieckiem. Odeszłam, żeby ci udowodnić, iż się mylisz. Udało mi się jedynie dowieść, że miałeś całkowitą rację.

Z wysiłkiem odsunęła to wspomnienie i powiedziała z uśmiechem:

- Poza dniem, kiedy w wieku czternastu lat udało mi się wrzucić piłkę baseballową przez okno do twojego nowego samochodu.

Przytulił ją gwałtownie.

- Jesteś niezastąpiona. I zawsze byłaś, nawet wtedy.

- Kocham cię, tatusiu - powiedziała nagle, jakby zawstydziła się z powodu niedawnych myśli. Wiedziała, że nigdy nie chciał jej zranić, i nie mogła go winić za to, iż miał rację.

- Ja też cię kocham, skarbie. - Cofnął się i spojrzał na nią. - Kochanie, tak bardzo przypominasz dziś mamę.

Wzrok Megan spoczął na portrecie wiszącym nad kominkiem. Uśmiechnięta kobieta wyglądała prześlicznie i choć Megan widziała podobieństwo w kolorze włosów i błyszczących, niebieskich oczu, zauważała także różnice. Delikatne usta Catherine Spencer nigdy nie zaciskały się ze złości, a jej doskonały nos nie miał zadartego czubka, który codziennie witał Megan, gdy rano patrzyła w lustro. Poza tym w jej spojrzeniu nie było cynizmu. Jednak Megan wiedziała, że ojciec rzucił te słowa jako komplement, i spróbowała przyjąć je z wdzięcznością.

- Dziękuję, tatusiu. Ty też wyglądasz imponująco. - Poprawiła mu krawat, tak jak zawsze robiła to jej matka.

- Lepiej wrócę do gości - powiedział z niechęcią. - Frank Mason chce mi podziękować.

- Słusznie, przecież poparłeś go na spotkaniu Coastal Commission. Wiesz, że gdyby nie ty, jego projekt długo czekałby na akceptację.

- W końcu by przeszedł, kiedy wreszcie Mason zrezygnował z pomysłu prywatnych terenów golfowych na rzecz parku stanowego. On będzie miał swój hotel, a komisja inne rzeczy, które chce mieć: dostęp do plaży, dużo przestrzeni i małe zagęszczenie. Nie chcemy, aby ten teren zaczął przypominać plażę Waikiki. - Uśmiechnął się cokolwiek kwaśno. - Jednak jego wdzięczność mogę przyjmować w małych porcjach.

- Faktycznie potrafi mówić.

Ojciec zachichotał.

- Kochanie, twoja powściągliwość jest godna podziwu! Wiem, że tak naprawdę nigdy cię nie obchodził.

- Nie interesuje mnie, czy pracuje dla nas, czy nie - poprawiła go. Przerwała i po chwili odezwała się pełnym wahania tonem: - Poznałeś już... jego gościa?

- Crossa? Wygląda na miłego młodego człowieka. Solidnego, może tylko trochę zbyt opanowanego. Jego przedsiębiorstwo cieszy się doskonałą reputacją. To korzystne, że na naszym terenie zaczynają działać takie kompanie.

Megan wstrzymała oddech.

- Na naszym terenie?

Harlan skinął głową.

- Kilka miesięcy temu Cross otworzył drugie biuro tutaj, w Aliso Beach. - Uśmiechnął się. - Musi mu się nieźle powodzić, skoro go na to stać. Frank mówił, że jego partner kieruje biurem w San Diego. Projekty z Mason Development powinny dać pracę firmie geologicznej na dłuższy czas. Realizacja projektu Gold Coast zajmie im kilka miesięcy.

Megan poczuła przyspieszone bicie serca. Dev był tu już od kilku miesięcy. Mieszkał w tym samym mieście, jeździł tymi samymi ulicami, oddychał tym samym powietrzem...

- Megan, skarbie, na pewno dobrze się czujesz? Jesteś strasznie blada.

- Myślę, że położę się na minutę lub dwie. Jestem naprawdę zmęczona.

Było to tak nietypowe wyznanie, że Harlan nie zapytał nawet o przyczyny.

- W porządku, o nic się nie martw. Kelnerzy mogą zająć się wszystkim.

Wyszedł po dłuższej chwili, gasząc światło. Megan westchnęła ciężko i leżała w ciemności, patrząc w sufit.

Devlin. T u t a j. O Boże.

Czuła się jak rozbitek na kamienistym brzegu, bezradnie przyglądający się nadchodzącemu przypływowi. Gdzieś z ciemnych zakamarków umysłu napłynęła fala wspomnień.

Dev. Wyglądał tak samo, a jednak inaczej. Ciemnobrązowe włosy nadal miały jasne pasemka od przebywania na słońcu, ciągle był opalony z powodu pracy na powietrzu. Był też tak samo wysoki - patrząc na niego musiała zadzierać głowę. Mimo to teraz wydawał się tęższy, bardziej muskularny, jakby przybyło mu na wadze, co zawsze sugerowała mu w dawnych czasach. Największa zmiana jednak zaszła w jego oczach. Zniknął mroczny, ponury wyraz, który tak ją niepokoił. Zastąpiło go dziwne zmęczenie.

Kiedyś zdawało jej się, że nic nie może być gorszego niż ten pusty, zdesperowany wzrok. Poruszył jej młode, niewinne serce, jeszcze zanim wiedziała, kim jest. Zobaczyła go po raz pierwszy i jego orzechowe oczy wypaliły w jej sercu głębokie, bolesne piętno.

Doskonale to pamiętała, tę chwilę zatrzymaną w czasie. Omal nie rozlała kawy na stół, gdy na nią spojrzał, uśmiechając się mimo wyczerpania, widocznego w cieniach pod oczami i w zmarszczkach, na które był zbyt młody.

Z trudem zapisała jego zamówienie, zafascynowana niskim, głębokim tonem jego głosu i ostrymi rysami twarzy. Kiedy poszła do kuchni, aby przekazać zamówienie kucharzowi, udało jej się złapać Felice szefową kelnerów, która pracowała w tej restauracji znacznie dłużej niż Megan...

- Dev? - Kobieta natychmiast spojrzała w stronę stolika w kącie, oddalonego od innych. - To stały klient, przychodzi tu od kilku lat. Po prostu nie było go przez kilka tygodni. - Rzuciła Meg kpiące spojrzenie. - Niezły towar, prawda? Jesteś zainteresowana?

- Nie - odpowiedziała pospiesznie Meg. - Po prostu... wygląda...

- Wiem. Wygląda na zmęczonego. Jest za chudy, musi mieć za wiele obciążeń. Za dużo na barkach, zresztą szerokich. Na twarzy też nie jest brzydki. Silna szczęka, duże usta. Chcesz, żebym cię przedstawiła?

Megan zaczerwieniła się.

- Nie... po prostu zastanawiałam się. Poza tym jest dla mnie trochę za stary, nie sądzisz?

Felice zachichotała.

- Wiem, że masz dziewiętnaście lat, ale nie zmuszaj mnie, abym czuła się starzej. I nie daj się oszukać jego oczom. Prawdopodobnie jest niewiele po trzydziestce.

Megan zerknęła przez ramię. Mężczyzna pochylał się nad jakimiś papierami, rozłożonymi na stoliku. Kiedy nie było widać jego oczu, wyglądał młodziej. Pomyślała, że może dzieje się tak dzięki gęstym, brązowym włosom albo mocnej, muskularnej szyi.

- Zawsze tak robi? Siada w kącie i pracuje?

- Tak. Przynosi ze sobą jakieś wykresy, obliczenia i tabele, ale nie wiem, czym się zajmuje. - Wzruszyła ramionami. - Nigdy go nie pytałam. On nie jest zbyt rozmowny, a ja nie lubię się narzucać.

- Trudno byłoby się narzucać komuś, kto ma takie oczy - powiedziała cicho Megan.

Od tamtego dnia po raz pierwszy od rozpoczęcia pracy w małej restauracji Megan odkryła, że wybiera się tam z czymś więcej niż tylko determinacją. Przedtem chciała pokazać ojcu i Felice, iż nie jest rozpieszczonym dzieckiem, które nie potrafi pracować. Teraz codziennie zastanawiała się, czy Dev przyjdzie, czy spojrzy na nią i obdarzy uśmiechem, czy w jego zmęczonych, zapadniętych oczach zajdzie jakaś zmiana.

Złapała się na tym, że myśli o nim nawet na uczelni. Ustawiła sobie zajęcia tak, aby mieściły się w dwóch dniach i pozwalały jej pracować trzy dni w tygodniu i weekendy. W związku z tym siedziała na wykładach i ćwiczeniach od świtu do późnej nocy i zwykle nie miała czasu na rozmyślenia. A jednak nieznajomy wkradł się w jej myśli. Kiedy pewnego popołudnia, nalewając mu kawę, zerknęła na rozłożone na stole papiery, przez chwilę miała wrażenie, że mylą jej się dwa światy.

- Coś nie tak?

- Czy to... profil gruntu? Wydawało się, że jest zaskoczony.

- Tak. Próbka rdzenia.

- Och - odetchnęła z ulgą. - Myślałam, że mam przywidzenie.

- Akurat przekroju rdzenia? - spojrzał na nią kpiąco.

- Mam właśnie zajęcia z geografii fizycznej. Uśmiechnął się ze zrozumieniem.

- Za dużo nauki zeszłej nocy?

Nie odpowiedziała od razu. Jego uśmiech w tej chwili był naturalny, zupełnie niepodobny do tego, jakim obdarzał ją, kiedy codziennie nalewała mu kawę.

- Za dużo nauki i za mało zrozumienia tematu - odpowiedziała wreszcie, odwzajemniając uśmiech.

- Gdzie się uczysz?

- W UCSD.

- Uniwersytet Kalifornijski San Diego? Ja też tam studiowałem.

Zerknęła na stertę papierów na stoliku.

- Ciągle odrabiasz pracę domową?

Spojrzał na papiery, a potem na nią. Widziała drżenie kącików jego ust. A później niespodziewanie roześmiał się. Megan poczuła dreszcz. Zdawało się, że mężczyznę także zaskoczył ten śmiech.

- Niech zgadnę. Profesor Eckert?

- Chcesz powiedzieć, że nie tylko nade mną się znęca? Zawsze taki był?

- Powiedzmy, że on ma... wysokie wymagania.

- Jestem artystką, a nie kamieniarzem. - Westchnęła ponuro. - Nie byłoby tak źle, gdybym rozumiała przynajmniej połowę z tego, co on mówi. Ale zanim odszukam w słowniku pierwsze użyte przez niego pięciosylabowe słowo, już jestem w tyle o trzy nowe. A tego nigdy nie rozumiałam - wskazała diagram.

- To znaczy, wiem, co to ma być: warstwy czy pokłady ziemi, ale te wszystkie „B przechodzi w C"... - Umilkła i niechętnie wzruszyła ramionami.

Mężczyzna znów się uśmiechnął, odwrócił kartkę i Szybko naszkicował coś na odwrocie. Przesunął rysunek w stronę Megan i dziewczyna zobaczyła, że jest to kolumna podzielona na warstwy różnej grubości.

- Jesteś artystką, więc myśl o pokładach jak o kolorach - powiedział. Wskazał na sam dół. - To jest, powiedzmy, niebieski. Następny być może zielononiebieski, z przewagą niebieskiego. Potem też zielononiebieski, ale z przewagą zielonego. Dalej znajduje się jedynie zielony.

Wpatrywała się w rysunek.

- Mówisz, że to jest stopniowe? Jak odcienie? Przechodzenie jednego koloru w inny?

Skinął głową.

- Tylko w przypadku gruntu zamiast kolorów dodaje się inne elementy: popiół, krzem i tak dalej, w zależności od klimatu i innych warunków. I proszę, mamy przejście.

- Więc to „A przechodzi w B" oznacza, że grunt A zmienia się w B, a indeks przy literze wskazuje, jak daleko posunięta jest zmiana?

- Albo, jeśli wolisz, niebieski przechodzi w zielony.

- Przecież... to jasne!

- Dlatego że nie ma tu pięciosylabowych słów.

Znów spojrzała na kartkę.

- Robisz to z własnej woli?

- Płacą mi za to. Jestem geologiem.

- Ktoś chyba musi to robić. Chyba nigdy o tym nie pomyślałam. Kto ci płaci?

- Planiści, architekci, czasem rząd. - Wzruszył ramionami. - Mówią mi, co i gdzie chcą zbudować, a ja im mówię, czy grunt to utrzyma.

Zawołano ją do kuchni, aby odebrała gotowe danie, i to uświadomiło jej, jak wiele czasu spędziła przy stoliku. Kiedy przyniosła Devowi obiad, spojrzał na nią z troską.

- Naprawdę masz kłopoty z przedmiotem Eckerta, Meg?

Jej imię było wypisane na plakietce przypiętej do bluzki, ale i tak zdziwiła się, że wypowiedział je tak łatwo, jakby mówił jej po imieniu od zawsze.

- On zniszczy moją średnią ocen.

- Mógłbym... - Przerwał, spuścił wzrok, wziął do ręki nóż, odłożył go i po chwili znów spojrzał na nią. - Mógłbym trochę ci pomóc, jeśli chcesz.

I tak się to zaczęło. Spędzili ze sobą wiele godzin. Dev uczył ją z cierpliwością, która ją zdumiewała. Nigdy nie miał jej za złe braku zrozumienia czy tego, iż zapomniała jakiś szczegół z poprzednich zajęć. Po prostu tłumaczył wszystko raz jeszcze, podsuwając jej różne sztuczki mnemotechniczne, i po dwóch tygodniach nieźle opanowała przedmiot.

Nawet kiedy stało się jasne, że nie potrzebuje już pomocy, Megan nie miała ochoty przerywać tych spotkań. Zdawało się, że on miał podobne odczucia. Coraz mniej mówili o geologii, coraz więcej o innych rzeczach. Opowiedział jej o swoim życiu studenckim, o pracy i wszystkich miejscach, które w związku z nią zwiedził.

Była zdumiona, iż pomimo częstych spotkań tak niewiele o nim wie. Za każdym razem, kiedy udało jej się go rozśmieszyć, był zaskoczony i zastanawiała się, jakie życie prowadził do tej pory, skoro tak rzadko się śmieje. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest w potrzasku, ograniczony przez coś, nad czym nie ma kontroli.

Chciała go o to zapytać, prosić, aby pozwolił jej sobie pomóc, tak jak on pomógł jej. Wiedziała jednak, że usłyszy tylko uprzejmą odmowę, jak zawsze, kiedy poruszała temat życia osobistego. Było to bolesne, szczególnie po tym, jak sama opowiedziała mu tak wiele o sobie, swoich marzeniach, nadziejach, rozczarowaniach i nawet bólu po stracie matki cztery lata temu. Przytulił ją wtedy po raz pierwszy i zadrżał, jakby chciał ją pocieszyć, a zarazem pragnął uciec.

Od czasu do czasu przychodził do jej małego mieszkania na korepetycje. Pierwszego dnia rozejrzał się, przyglądając się rysunkom i szkicom wiszącym na ścianach. Niektóre były oprawione, inne nie, część leżała w bezładzie na podłodze. Wszystkie były pełne życia.

- Jesteś dobra.

Powiedział to bez zdziwienia, jakby potwierdzał coś, o czym wiedział wcześniej. Meg zmarszczyła nos.

- Jeszcze nie, ale próbuję. To ma mi przypominać, jak daleko zaszłam..

- Uda ci się, Meg.

Spojrzała na niego i po raz kolejny zaskoczył ją tęskny wyraz jego oczu.

Dokładnie pamiętała noc, kiedy przyszedł pomóc jej przygotować się do egzaminu. Zrozumiała wtedy, co się z nią stało. Serce biło jej jak młotem, czuła falę gorąca. Dev musiał widzieć, co się z nią dzieje, ponieważ omal jej nie pocałował. Wycofał się w ostatniej chwili.

- Dev...?

- Przepraszam, Meg.

- Nie, proszę. - Wstrzymała oddech, gdy ujrzała na jego twarzy udrękę.

- O Boże, Meg -jęknął. - Muszę iść.

Odwrócił się na pięcie i otworzył drzwi. W ostatniej chwili zerknął przez ramię.

- Wszystko będzie dobrze - rzucił cicho.

Stała za zamkniętymi drzwiami i zastanawiała się, dlaczego te słowa zabrzmiały jak pożegnanie.

Później zrozumiała. To było pożegnanie. Mijały dni, a Dev się nie pokazywał. Czy coś się stało?

Wreszcie, pod koniec drugiego tygodnia, podjęła decyzję. Napisała na kartce kilka słów: „Dev, dostałam A. Dziękuję. Meg". Szybko, nie chcąc mieć czasu na zmianę zdania, napisała na kopercie adres Cross Consulting wyszukany w książce telefonicznej, oznaczyła ją jako „prywatne" i wysłała. Cztery dni później, kiedy rozmawiała z Felice pod koniec zmiany, starsza kobieta zamilkła, patrząc ponad jej ramieniem.

- Nie oglądaj się, dziecko. Właśnie idzie twój przystojny nauczyciel. Wygląda na trochę zmęczonego.

Wyglądał okropnie. Miał podkrążone oczy i zdawało się, że schudł. Całości dopełniały potargane włosy i jednodniowy zarost. Ubrany był w ciemne spodnie i szarą koszulę, w której musiał spać.

Kierował się w stronę szklanych drzwi restauracji. Nagle cofnął się i odszedł. Po trzech krokach zawrócił, raz jeszcze zatrzymał się przed drzwiami i odwrócił się do nich plecami. Sięgnął na oślep dłonią i oparł się o ścianę.

- Idź, skarbie - ponagliła ją Felice - zanim przegra tę walkę i odejdzie.

- Albo wygra i odejdzie - rzuciła. Mimo to wyszła. Stanęła przed nim, przygryzła wargi i wzięła głęboki oddech. - Dev?

Drgnął, jakby go uderzyła.

- Próbowałem, Meg - szepnął.

- Czego próbowałeś?

- Trzymać się od ciebie z daleka.

- Dlaczego, Dev?

- Ja...

- O co chodzi? Dlaczego nie możesz mi tego wyjaśnić?

Spróbował jeszcze raz, ale nie były to słowa, jakie zamierzał powiedzieć.

- Dostałem twój list. Gratulacje.

- To ty zasługujesz na gratulacje. Nie udałoby mi się bez ciebie.

Wzruszył ramionami.

- Poradziłabyś sobie.

- Być może, ale nie dostałabym „A". Dziękuję.

- Cała przyjemność po mojej stronie. Chciałem... pomyślałem, że może... - Przesunął ręką po włosach. - Miałabyś ochotę wybrać się gdzieś i świętować sukces?

Powiedział to z pośpiechem i znów nie wiedziała, czy oznaczało to wygraną, czy przegraną walkę.

- Nie wyglądasz na człowieka, który lubi się bawić.

- Wiem.

- Wyglądasz jak człowiek w pułapce albo rozdarty. W jego oczach pojawił się ciemny, bolesny błysk.

- Dać jej medal - mruknął.

Meg czuła się tak, jakby jej serce ściskano obcęgami.

- Cokolwiek to jest, czy możesz się tego pozbyć na chwilę? Dev, proszę, odpocznij trochę.

- A co ja robię, jak ci się wydaje? - rzucił to ochryple i z całą pewnością wbrew swej woli. - Kiedy przychodzę i cię widzę? Jesteś jedynym ukojeniem, jakie...

Przerwał i odwrócił się. Meg delikatnie dotknęła jego ramienia.

- Wiedziałam o tym.

- Chyba tak. - Wolno potrząsnął głową. - Czasem jesteś taka mądra. Potrzebuję tego, Meg. A czasem wydajesz taka młoda, pełna energii...

- I tego też potrzebujesz - szepnęła.

- Tak! - syknął, jakby to wyznanie było boleśniejsze niż inne.

- Dev - szepnęła, nie wiedząc, co robić. Po chwili podeszła do niego i przytuliła się. Ku jej zdumieniu on również ją objął.

- Nie mam prawa - wyznał łamiącym się głosem - ale zamierzam to wziąć. Wydaje się, że nie mam już wyboru.

Nie wiedziała, co miał na myśli poza tym, że musiało się to wiązać ze sprawami, o których nigdy jej nie mówił. To, co go dręczyło, zaczęło się długo przedtem, zanim spotkał Meg. I teraz instynktownie wiedziała, że jednocześnie udało jej się wprowadzić w jego życiu zmiany na lepsze i na gorsze.

W tej chwili jednak nic się nie liczyło. Ważne było tylko to, że Dev jej rozpaczliwie potrzebuje. Zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo go kocha.

Starała się ze wszystkich sił rozładować jego napięcie. Opowiadała o różnych sprawach, wywołując uśmiech na jego twarzy. Nalegała na zamówienie szampana i choć była za młoda, aby pić, udało jej się wysączyć kilka kropli z jego lampki. Pilnowała, aby ta cały czas była napełniana. I kiedy zobaczyła, jak Dev obraca lampkę, aby móc dotknąć ustami miejsca, którego przed chwilą dotykały jej wargi, wiedziała, co nastąpi tej nocy.

Zastanawiała się, czy go uwodzi. W gruncie rzeczy nie obchodziło jej to. Liczył się fakt, że z oczu Deva zniknął ponury cień.

W myślach Megan pojawił się cień wspomnienia, którego nigdy nie przywoływała. Zerwała się z kanapy. Jeśli chcesz wspominać, pomyślała z goryczą, przypomnij sobie następny poranek. Samotne przebudzenie. Świadomość, że po słodkim, namiętnym kochaniu się i po tym, jak delikatnie pozbawił cię dziewictwa, Devlin Cross wymknął się w środku nocy bez słowa. Pamiętaj, jaka byłaś głupia w interpretowaniu tego. Jaka byłaś naiwna, dzwoniąc do jego biura...

- Cross Consulting.

Pani Harris, pomyślała Meg, przypominając sobie opowiadania Deva.

- Czy mogę prosić pana Crossa?

- Niestety, nie ma go w biurze. Chce pani zostawić wiadomość?

- Czy wie pani, kiedy wróci?

- Przykro mi, nie potrafię tego przewidzieć. - A potem kobieta o miłym głosie powiedziała słowa, które zniszczyły Meg życie. - Jeśli to coś pilnego, mogę podać pani jego telefon, chociaż on nie lubi, jak mu się przeszkadza, kiedy jest z żoną.

ROZDZIAŁ DRUGI

Dev przyglądał się, jak w blasku wschodzącego słońca ocean zmienia kolor z czarnego na szary, potem na różowy i wreszcie niebieski. Przypomniało mu to lekcje z Meg, kiedy porównywał warstwy gruntu do odcieni barw.

Zadrżał zarówno pod wpływem porannego chłodu, jak i wspomnień. Spędził większą część nocy na budowie, wiedząc, iż na sen nie ma większych szans.

Po pierwszym, niespodziewanym spotkaniu nie zobaczył więcej Meg, choć gdyby nie czekał na nią, opuściłby przyjęcie znacznie wcześniej. Mason nie rozumiał, dlaczego Dev chce wyjść.

- Za ciężko pracujesz, synu - powiedział.

- Po to mnie wynająłeś.

- Ale nie po to, abyś pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę. Odpręż się, zabaw. - Wskazał tłum ludzi. - Wiesz, można tu nawiązać wiele kontaktów zawodowych.

- Liczę na to, że i bez nich dam sobie radę.

Kilka minut później Dev odjechał taksówką. Usiłował nie myśleć o przeszłości. Zdawało mu się, że pogrzebał wspomnienia, teraz jednak odkrył, jak kruchy był odzyskany niedawno spokój. Nie rozumiał tego. Jakim cudem Megan Spencer, elegancka córka senatora Harlana, mogła być Meg Scott? Meggie, jego jedyny promień słońca w ciemne, ponure dni? Meggie, pełna życia, z błyszczącymi radością niebieskimi oczami i lśniącą blond czuprynką. Zadbana Megan Spencer w niewielkim stopniu ją przypominała.

Ból, pamiątka dawnych dni, nasilił się, kiedy Dev uświadomił sobie, że kłamała i tak naprawdę wcale jej nie znał. Natychmiast przywołał się do porządku - nie miał prawa czuć bólu, szczególnie jeśli chodziło o Meggie. A raczej o Megan, poprawił się.

Miał zwyczaj przychodzić do restauracji tylko po to, żeby porozmawiać z Meg. Opowiedział jej o przedsiębiorstwie, które założył trzy lata wcześniej, wbrew radom innych, krytykujących jego zbyt młody wiek. Ona współczuła mu i przyznała, że podobne słowa często słyszała od ojca.

- Chciał, żebym została w domu i studiowała na uniwersytecie. Nawet San Diego jest dla niego za daleko - stwierdziła z goryczą. - Uważa mnie za dziecko.

Przecież pod wieloma względami jesteś dzieckiem, pomyślał, wiedząc już wtedy, że wykorzystuje tę niewinność i żeruje na młodzieńczej energii i entuzjazmie. Tak bardzo potrzebował jej siły, której sam już nie posiadał. I ona dała mu ją, czując, że czegoś od niej potrzebuje, choć nie była pewna, czego.

Rozmawiała z nim, odpowiadała na pytania i doprowadzała do śmiechu, w chwilach gdy myślał, iż już nie potrafi się śmiać. Po kilku unikach z jego strony przestała pytać go o sprawy osobiste.

W jej oczach widział zaskoczenie, lecz pragnął, by ich znajomość była wolna od ciemnych, ponurych spraw dominujących nad resztą jego życia. Tak bardzo potrzebował osoby nie znającej jego prywatnego piekła, nie zadającej pytań i nie obdarzającej go współczuciem.

Ignorował wewnętrzny głos ostrzegający go i nadal odwiedzał małą restaurację. A później zapragnął więcej i poddał się temu pragnieniu. Zanim zdał sobie sprawę z tego, że nie kontroluje sytuacji, było za późno i okazało się, że spowodował więcej szkód, niż mógłby sobie wyobrazić.

Zamknął oczy. Słońce przygrzewało, wokół unosił się zapach świeżo skopanej ziemi. Dev wiedział, że to niemożliwe, a jednak wyczuwał lekki zapach gardenii, słodki i egzotyczny.

Pojawiło się wspomnienie perfum, skropionej nimi sukni i zapachu unoszącego się z rozgrzanego ciała.

Jęknął. Nie planował tego. Był pewien, że uda mu się zachować dystans. Tylko dlatego poszedł do niej po otrzymaniu listu.

Nie zapomniał żadnego szczegółu z tamtej nocy i choć nie pozwalał sobie myśleć o tym przez sześć lat, wspomnienia nie zbladły. Musiał je teraz przywołać.

Zalało go poczucie winy. Meg zasługiwała na coś lepszego niż mężczyznę, który był jej pierwszym kochankiem i skradł jej coś cennego, nie dając nic w zamian...

Tej nocy chciał jej opowiedzieć o swoim małżeństwie. Zamierzał to zrobić już dawno. Kiedy jednak Meg spojrzała na niego jasnymi, radosnymi oczami, wiedział, że nie może tego uczynić. Za bardzo potrzebował jej energii. Wkrótce będzie musiał powiedzieć jej prawdę, ale jeszcze nie teraz.

Zabrał ją do domu, aby przebrała się po pracy. Nie spodziewał się aż takiej transformacji. Włożyła miękką sukienkę z dzianiny, podkreślającą jej sylwetkę, do tego sandały na obcasie oraz naszyjnik i kolczyki ze złota. Sczesała włosy na jedną stronę, odsłaniając ucho. Dev zawsze myślał, że kiedyś jej uroda rzuci świat na kolana; wtedy uznał, że ten dzień właśnie nadszedł.

- Meggie. - Tylko tyle udało mu się wykrztusić.

- Dziękuję - odpowiedziała, czytając w jego oczach to, czego nie mógł powiedzieć.

Tej nocy była w wyjątkowej formie. Rozpierała ją energia i aż dziwne, że nie przybrała formy bąbelków szampana, na którego Megan nalegała. Dev musiałby mieć znacznie więcej siły, żeby się jej oprzeć.

Nakrył jej dłoń swoją. Była to jedna z pieszczot, którą oboje zaakceptowali, traktując ją jak dzieci bawiące się pudełkiem zapałek. Wiedział o tym, ale nie potrafił przestać; nie wiedział też, co mógłby powiedzieć, żeby Meg przestała. Zapewniał siebie, że nie stanie się nic złego, dopóki będzie kontrolować sytuację.

Powiedz jej teraz, zanim sprawy posuną się za daleko, zanim wypijesz więcej szampana i wstaniesz od stolika, nakazywał sobie. Jeśli tego nie zrobisz, ruszy lawina. Jednak nie mógł znaleźć słów.

Czerpał od niej energię, pozwalał jej ożywiać swe umęczone ciało i duszę. Znów miał to samo uczucie znajome, upiorne wrażenie, że jest wampirem, wysysającym z niej życie, ponieważ nie ma już własnego Jednak nie umiał przestać. Nauczyła go na nowo, jat śmiać się bez powodu, jak dostrzec piękno prostych rzeczy i jak patrzeć w przyszłość z radością, a nic z przerażeniem.

W końcu zabrał ją do domu i kiedy weszli do je małego mieszkania, pocałunek na dobranoc wydawał się nieunikniony.

Było to jak połączenie dwóch płomieni i zanim zrozumiał, co się dzieje, było za późno. W chwili gdy ich wargi się zetknęły, płomień wybuchł z mocą.

Chciał przerwać to, odsunąć się, lecz kiedy Meg z cichym westchnieniem przytuliła się do niego, podając mu miękkie wargi, był zgubiony. Czuł ciepło jej ciała i uświadamiał sobie, że ma do czynienia z ponętną kobietą o urodzie zapierającej mu dech w piersiach.

- Dev - szepnęła. Rozchyliła usta i w tym momencie język Deva delikatnie zaczął pieścić jej wargi. Natychmiast poddała się jego woli.

Pieścił jej usta, pogłębiając pocałunek. Kiedy ich języki się zetknęły, nie był nawet pewny, czy to poczuł, lecz za to poczuł wybuch gorąca gdzieś w środku i dziwną słabość w kolanach. Gdy zrobiła to jeszcze raz, śmielej i bardziej zdecydowanie, opuściły go siły.

Opadli na podłogę, nie przerywając pocałunku. Dev nigdy w życiu nie poznał niczego tak słodkiego i pięknego jak ta dziewczyna.

- Meg - jęknął, odsuwając się. - Musimy przestać. Nie mogę...

Zanim skończył, Meg uniosła twarz, podając mu usta. Namiętność zapłonęła w nim na nowo i myśl, jeszcze niedawno obecna w jego umyśle, spaliła się na popiół. Pragnął tego od dawna i od długiego czasu walczył z tym. Zdawało się, że już nie obchodzi go fakt przegrania tej walki. Obchodziła go wyłącznie Meg i pozbycie się bólu, jaki mu zadawała; rozładowanie napięcia, czego domagało się jego ciało. Pragnął zaspokojenia z nią i tylko z nią.

- Meggie - rzucił urywanym głosem - pomóż mi, proszę; nie możemy tego zrobić...

Urwał, kiedy poczuł jej wargi, składające miękkie, delikatne pocałunki na jego policzkach. Poruszała się w jego ramionach, przytulała, szepcząc jego imię cichym, słodkim głosem. Tracił samokontrolę i wiedział o tym; nie pamiętał tylko, dlaczego kiedyś postanowił sobie nigdy do tego nie dopuścić. Zdawało mu się, że niczego nie pamięta poza tą szalejącą gorączką, wszechogarniającym pożądaniem i Meggie w jego ramionach.

Później rozebrali się. Dev nigdy przedtem nie zachowywał się tak i wiedział, że nawet długa abstynencja nie może tego usprawiedliwić. Jęknął, oddając swoje nagie ciało pożądaniu i rękom Meggie. Dotykał jej z szacunkiem, gładził jedwabistą skórę, a potem ujął w dłonie jej piersi. Z gardła znów wyrwał mu się jęk i musiał walczyć z chęcią wzięcia jej w tym momencie, bez gry wstępnej, gwałtownie, namiętnie i o wiele za szybko.

Meg odrzuciła ubrania i niechcący dotknęła go w miejscu, które i tak było twarde i wzniesione. Miał wrażenie, że przeszył go silny impuls elektryczny. Nieświadomie jęknął i przywarł do jej dłoni.

- Dev? Zraniłam cię? Ja... - Urwała, lecz w jej głosie zabrzmiała dziwna nuta. Zranić go? Boże, niemal wyskoczył ze skóry, czując jej dotyk, a ona myślała, że go zraniła!

- Nie, Meggie - rzucił drżącym głosem.

Usłyszał westchnienie ulgi i po chwili drgnął, czując jej nieśmiałe pieszczoty. Wtedy coś do niego dotarło.

- Meggie... nigdy tego nie robiłaś, prawda?

Mruknęła w odpowiedzi coś, czego nie usłyszał, ale jednak zrozumiał - jej rumieniec wystarczył za odpowiedź. Powinien przestać; wiedział o tym, ale umysł zamroczony szampanem nie potrafił dostarczyć wystarczającego argumentu podnieconemu ciału.

- Dev - szepnęła. - Proszę... to nie ma znaczenia. Chcę tego... Chcę być z tobą.

- Meggie - jęknął.

Wiedział, że jest już za późno i musi ją mieć. Obiecał sobie jednak, że będzie to dla niej przyjemne. Po tym, jak drżała po jego najlżejszym dotyku, uznał, iż jest w stanie to zrobić. Chciał, aby ten akt był doskonały, i jeśli nie wiedział, jak to zrobić, miał pewność, iż będzie w stanie wspiąć się na szczyty, jakich nigdy przedtem nie osiągnął aby tak się stało. Nigdy w życiu nie zaznał niczego podobnego do rozkoszy trzymania Meggie w ramionach, nieśmiałej zmysłowości jej reakcji i tego, jak jej ciało najpierw opierało się, a potem go przyjęło, rozpalając w nim ogień, który sprawił, że nagle wykrzyknął jej imię...

Omal nie krzyknął ponownie, podnosząc się. Tak samo czuł się tamtego dnia, gdy po wejściu do biura dowiedział się, iż dzwoniła Meggie i co powiedziała jej Beverly Harris.

- Musiałem się z nią rozstać - mruknął rozpaczliwie, wpatrując się w linię wody. Była to właściwa decyzja; jedyna, jaką mógł podjąć. Wystarczy zobaczyć, na kogo wyrosła, powiedział sobie. Jest śliczna i pewna siebie. Doskonale pasuje do swego świata.

Poczuł bolesny skurcz, przypominając sobie, z jaką determinacją Meggie broniła się przed byciem doskonałą córką polityka. Kochała i podziwiała ojca, lecz jego świat nie był jej światem i powtarzała to za każdym razem. A teraz odgrywała na przyjęciu rolę jego czarującej gospodyni.

Ile w tej eleganckiej kobiecie pozostało z Meggie, zastanawiał się. Gdzie jest jej energia, witalność i to coś, co go kiedyś uratowało? Czy jest w niej nadal, ukryte pod elegancką powierzchownością? A może to on pozbawił ją tego?

Boże, myślał o niej tak często, przez tyle miesięcy bezskutecznie jej szukał i nigdy nie przypuszczał, że może stać się właśnie taka. Zawsze wyobrażał ją sobie jako artystkę zafascynowaną własną twórczością.

Bezskuteczne poszukiwania. Nagle zrozumiał, że skoro w końcu ją znalazł, mógł nareszcie zrobić to, czego nie udało mu się uczynić do tej pory - wszystko wyjaśnić. Mógł pozbyć się poczucia winy, powiedzieć, dlaczego musiał odejść i dlaczego nigdy nie powiedział jej, iż jest żonaty.

Wstał i nieco chwiejnym krokiem podbiegł do zniszczonego czarnego dżipa. Miał go już w czasach, gdy spotykał się z Meggie. Nie stać go było na kupno nowego, ale nawet gdyby miał pieniądze, nie był pewny, czy zrobiłby to. Meggie często siedziała na przednim siedzeniu, cieszyła się otwartą przestrzenią i wiatrem, targającym jej włosy.

Włączył silnik i skierował się na autostradę. Przed spotkaniem z Meg musiał wziąć prysznic, ogolić się i przebrać. Zaparkował dżipa w garażu pomiędzy eleganckimi samochodami. Pospiesznie ruszył do swego mieszkania. Chciał jak najszybciej zobaczyć Meg, porozmawiać i sprawić, żeby zrozumiała. Może nawet przebaczyła? Usiłował pozbyć się tej myśli. Na to istniały niewielkie szanse, a on miał już dosyć zawiedzionych nadziei.

Wbiegał po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Wynajął to mieszkanie, kiedy wraz z wspólnikiem zadecydowali, iż nowa praca jest warta otwarcia biura w mieście. Dev nie chciał codziennie dojeżdżać z San Diego do Aliso Beach. Powiedział sobie, że pieniądze, jakie płaci Mason, usprawiedliwiają przeprowadzkę, choćby czasową, do ekskluzywnego, nadmorskiego miasteczka. Nie chciał przyjąć do wiadomości innej przyczyny - mieszkała tu istota o wielkich oczach, która kiedyś uratowała go przed szaleństwem.

Teraz wmawiał sobie, że przecież nie wiedział, czy nadal tu mieszka. I nie wybrał tej dzielnicy, bo Meggie powiedziała mu kiedyś o godzinach spędzanych nad brzegiem oceanu. A przecież sam tam poszedł, wyobrażając sobie jasnowłose stworzenie pełne energii.

Zamknął drzwi, rzucił marynarkę i klucze na stół. Jego zdaniem czynsz, który płacił, był horrendalnie wysoki. Mimo to, jak na to miasto, mógł być uważany za mieszczący się w granicach rozsądku. W dodatku mieszkanie było umeblowane, co stanowiło rzadkość. Jedynie małe nadmorskie domki były wyposażone w meble, lecz tygodniowy koszt pobytu był wyższy niż miesięczny czynsz tutaj. Prawie nie dostrzegał surowego wystroju wnętrza. Nie przeszkadzało mu to; przypominało jego własne mieszkanie, zawierające wyłącznie podstawowe sprzęty. Spędzał w nim zresztą tak mało czasu, że myślał o nim wyłącznie jak o hotelu. I jeśli Jeff powiedział mu, że w jego domu nie ma żadnych osobistych rzeczy, gdyż jego mieszkaniec boi się mieć jakiekolwiek życie osobiste, to trudno - miał prawo do własnych opinii.

Tak jest łatwiej, powiedział sobie, goląc się. Nie miał czasu na nic poza pracą. Jeff często mu mówił, że to również nie jest przypadkowe, ale tę myśl także szybko odsunął, zauważając jedynie, iż w ciągu ostatnich kilku godzin wiele rzeczy starał się usuwać z myśli. Prawdę mówiąc, robił to od chwili, gdy zobaczył blondynkę w lśniącej sukience, tę samą, która od sześciu lat nawiedzała jego sny.

Megan kierowała się w stronę tylnego wyjścia, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Wiedziała, że pani Moreland właśnie wróciła z zakupów i rozpakowuje w kuchni torby, więc zawołała do niej, że sama otworzy.

Na progu stał Dev. Patrzyła na niego i nie mogła oderwać oczu. On też wyglądał na zaskoczonego. Wydawało się, że żadne z nich nie mogło naprawdę uwierzyć w spotkanie zeszłej nocy.

- Meggie - szepnął.

Stała w bezruchu, starając się zignorować dreszcz wywołany brzmieniem ulubionego kiedyś zdrobnienia.

- Megan - poprawiła go stanowczym głosem. Blask w jego oczach przygasł.

- Przepraszam. Zapomniałem, że już nie ma Meg. - Uśmiechnął się krzywo. - I już nie Scott, prawda? Nic dziwnego, że nie mogłem cię odnaleźć.

Szukał jej? Szokujące odkrycie sprawiło, że jej głos zabrzmiał ostro.

- Scott to panieńskie nazwisko mojej matki.

- Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że twój bunt przeciwko ojcu jest tak wielki, iż mogłaś odrzucić jego nazwisko.

- Nie odrzuciłam nazwiska ojca - zaprotestowała.Słysząc za plecami jakiś dźwięk, szybko wyszła na ganek i zamknęła za sobą drzwi. - Mój ojciec jest bardzo znaną postacią i w dodatku należy do rady Uniwersytetu Kalifornii. Nie chciałam być specjalnie traktowana z powodu tego, że jestem jego córką...

Przerwała nagle, zła na siebie. Dlaczego wyjaśniała mu to, jakby miał prawo o wszystkim wiedzieć? Kiedyś omal nie powiedziała mu, jak brzmi jej prawdziwe nazwisko, wiele razy była tego bliska, ale powstrzymała się. Bała się, że on, tak jak inni, zacznie traktować ją inaczej. Zresztą w porównaniu z tym, czego się dopuścił, było to nieważne pominięcie.

A może należało mu powiedzieć, pomyślała z goryczą. Może wtedy nie zostawiłby jej drżącej, rozbitej, przygniecionej gorzką zdradą, zaciskającej w sztywnej dłoni zimną słuchawkę telefonu.

- Nie muszę ci niczego wyjaśniać.

- To prawda.

- To raczej ty jesteś mi coś winien. Zapomniałeś o wierności.

- Próbowałem, Meg, naprawdę. Chciałem trzymać się z daleka. I wtedy, tamtej nocy, próbowałem to przerwać, mówiłem, że nie powinniśmy...

- Próbowałeś? - W jej głosie brzmiała furia. - Czy pomyślałeś choćby o jednym sposobie, który poskutkowałby z pewnością? Dwa proste słowa, to wszystko. „Jestem żonaty".

Gwałtownie westchnął.

- Próbowałem ci to powiedzieć setki razy.

Wiedziała, że to prawda. Już dawno zrozumiała, co znaczyły te nagłe przerwy w jego wypowiedziach. Jednak ta świadomość nie złagodziła jej bólu i nie ukoiła gniewu.

- Powiedz mi, Dev - odezwała się chłodno, jakby rozmawiała z nowo poznanym człowiekiem. - Czy twojej żonie podoba się w Aliso Beach? A może dla wygody zostawiłeś ją w domu?

Drgnął i zacisnął pięści.

- Meg, wiem, że jesteś zła i masz do tego prawo, ale proszę... Możesz mnie wysłuchać? Chcę ci wszystko wyjaśnić.

- Trochę za późno, nie uważasz? - Później, niż ci się wydaje, dodała gorzko w myślach.

- O wiele za późno - zgodził się, wprawiając ją w zdumienie. - Ale wysłuchasz mnie, prawda?

- Dobrze, ale przynajmniej oszczędź mi zapewnień w rodzaju: „moja żona mnie nie rozumie".

- Nigdy tak nie było.

- Niezależnie od tego, jak było źle, ona była bardziej nieszczęśliwa.

- O wiele bardziej.

To wyznanie zaskoczyło Megan. Po chwili usłyszała dźwięk, tym razem dobiegający z ogródka na tyłach domu. Drgnęła,

- To nie ma sensu - mruknęła. - Idź już, dobrze?

- W porządku - zgodził się, patrząc jej w oczy. - Pójdę, ale najpierw muszę ci coś powiedzieć. Wiem, że nic nie może naprawić krzywdy, jaką ci wyrządziłem, jednak... Skłamałem i zraniłem cię. Nie mogę tego zmienić. Mogę tylko powiedzieć ci, dlaczego, i mieć nadzieję, że zrozumiesz.

- Zrozumieć, że popełniłeś ze mną cudzołóstwo? Uwierz mi, rozumiem to. - Zadrżała. - Czy twoja żona to rozumie?

- Moja żona nie żyje.

- Co takiego?

Zaczął wyrzucać z siebie słowa z szybkością karabinu maszynowego.

- Umarła pięć lat temu. Rok po tym, jak... opuściłem cię. Była w szpitalu od dnia, w którym została potrącona przez pijanego kierowcę. To stało się rok po naszym ślubie.

- Rok po...

- Była w stanie śpiączki.

- Masz na myśli dzień, kiedy... byliśmy... - Urwała i zadrżała.

- Tak - przyznał szczerze Dev.

Megan poczuła wstręt, lecz to uczucie znikło po następnym wyznaniu Deva.

- Była w stanie śpiączki przez trzy lata.

- O Boże.

- Po dwóch latach zacząłem się załamywać i wtedy spotkałem ciebie.

Wróciły wspomnienia i wszystkie pasowały, jak części układanki, której Meg do tej pory nie umiała ułożyć. Wyraz oczu Deva, zmarszczki wyczerpania na zbyt młodej twarzy i wrażenie, że walczy ze sobą.

- Wiem, że to nie jest usprawiedliwieniem - dorzucił Dev. - I jeśli ceną za to, co zrobiłem, ma być poczucie winy, to możesz mieć pewność, iż płaciłem ją każdego dnia po opuszczeniu ciebie. Musisz to jednak wiedzieć i uwierzyć. Nie chciałem cię zranić, Meg.

Była tak zdumiona, że nie mogła znaleźć słów. Po chwili rysy twarzy Deva stwardniały. Skinął głową, obrócił się i zaczął schodzić po schodach. Zerknął przez ramię.

- Nie wiem, czy ma to dla ciebie jakieś znaczenie - powiedział, tym razem nie starając się ukryć bólu w głosie - ale bez ciebie nie udałoby mi się przetrwać tego wszystkiego.

Odszedł. Meg miała wrażenie, że w jej wnętrzu utkwił jakiś ostry przedmiot. Boże, pomyślała. Śpiączka przez trzy lata. Biedny Dev. Nic dziwnego, że wyglądał na wyczerpanego. Nic dziwnego, że miała wrażenie, iż znalazł się w pułapce bez wyjścia.

Dlaczego jej o tym nie powiedział? Czy sądził, że nie zrozumie? Bał się, iż nie zechce z nim być? Gdyby wiedziała o wszystkim, nie miałoby to znaczenia. Oczywiście, ich związek wyglądałby inaczej. Nigdy nie dopuściłaby do fizycznego zbliżenia.

Czy dlatego jej nie powiedział? Bał się, że nie będzie się z nim kochać? Odrzuciła tę myśl natychmiast, wściekła na siebie za ból, jaki w niej budziła.

Zapewniała samą siebie, że ból związany z Devlinem Crossem już minął. Ten człowiek odszedł z jej życia i tak już miało zostać. To przypadek, że ich drogi znów się skrzyżowały - potwierdzał to wyraz zaskoczenia w oczach Deva, kiedy ją zobaczył.

Powiedział jednak, że szukał jej wcześniej. Zapewne po śmierci żony, gdyż z całą pewnością nie robił tego w ciągu sześciu tygodni, jakie spędziła w małym mieszkanku, czekając i modląc się o jego powrót. Przypuszczała, że powinno ją to pocieszyć, oczywiście jeśli mu uwierzy. Jednak nawet gdyby to była prawda, nie odnalazł jej. Uświadomiła sobie, że to nie jego wina. Meg Scott umarła razem z jej głupimi marzeniami.

Po raz trzeci usłyszała dźwięk z ogródka, szczęśliwy śmiech, i zrozumiała, że to i tak nie ma znaczenia. Potrzebowała Deva wtedy, a nie nawet rok później. Potrzebowała go tamtego ranka, kiedy obudziła się samotna po oddaniu mu dziewictwa. Potrzebowała go, kiedy poznała cenę za tę noc i ten cios był ostatnim, zadanym naiwnej dziewczynie. Potrzebowała go, gdy musiała wyznać ojcu prawdę.

Potrzebowała go, kiedy urodził się jego syn.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dev stał na szczycie wzgórza i przyglądał się maszynom na placu budowy. Chłodna bryza rozwiewała mu włosy. Tego dnia powietrze było krystalicznie przejrzyste.

Podobał mu się realizowany projekt. Mason będzie miał hotel z widokiem na ocean, sklepy i tereny handlowe, a mieszkańcy regionu niewielki, lecz imponujący park ze ścieżkami dla rowerzystów i biegaczy, tereny piknikowe i parkingi. Nic dziwnego, że Harlan Spencer tak bardzo popierał inicjatywę Masona.

Dev z trudem odsunął od siebie myśli o Spencerze, gdyż przypominały mu one Meg. Wczoraj wyraziła się jasno; czasem milczenie jest wymowniejsze niż setki słów. Nie miał pewności, jakiej reakcji oczekiwał, lecz nie zaprzeczał, iż miał nadzieję na pojednanie.

Zauważył ciemny samochód na placu budowy, ale nie zwracał na niego uwagi. Zastanawiał się, skąd powinien pobrać następne próbki gruntu.

Starał się koncentrować na pracy, lecz to nie pomagało. Wspomnienia dawnej Meggie były zbyt intensywne. Megan Spencer nie miała takiej werwy, nie mówiąc już o współczuciu i zdolności wybaczania. Zaczął schodzić ze wzgórza, zastanawiając się, czy Mason już się uspokoił. Rano odkrył zepsuty buldożer i natychmiast wybuchnął, wygłaszając obelżywą przemowę o braku kompetencji brygadzisty. Przez głośnik zażądał, aby winowajca natychmiast zgłosił się do biura.

Dev z przesadną uwagą sortował papiery na biurku. Właśnie wziął do ręki kartkę zapisaną nieczytelnym pismem Masona, kiedy ten odwrócił się ku niemu.

- Co, u diabła, z tym robisz?

- Właśnie to znalazłem...

- Nieważne. - Mason zmiął kartkę i schował ją do kieszeni. Odwrócił się do drzwi, przez które wchodził nieszczęśliwy brygadzista.

Dev szybko wyszedł, słysząc początek sprzeczki. Miał dosyć spięć. Mason zaczynał go denerwować. Opóźnienia w terminach były dość powszechne przy realizacji takich projektów. Mason jednak wybuchał złością przy najmniejszych problemach.

Teraz najwyraźniej stłumił irytację. Z szerokim uśmiechem podchodził do samochodu, który zatrzymał się za dżipem Deva.

Dev zamarł, widząc mężczyznę o srebrnych włosach. Potem otworzyły się przednie drzwi i pojawiła się noga w pończosze, a za nią druga. I wreszcie ukazała się Megan, w beżowym, jedwabnym kostiumie, uczesana w kok, odsłaniający małe uszy ozdobione perłowymi kolczykami. Na nogach miała niepraktyczne na placu budowy ciemnobeżowe szpilki.

Wyjaśniło się to w chwili, gdy Dev zobaczył wyraz jej twarzy - nie wiedziała, dokąd jadą. Gdyby wiedziała, pomyślał kwaśno, nie przyjechałaby. Znalazłaby coś innego do roboty, cokolwiek, i poprosiłaby kogoś, aby zabawił się w szofera.

Uścisnął rękę Harlana Spencera i zauważył, iż Megan zaciska dłonie na torebce. Ona na pewno nie poda mu ręki.

- Miło znów cię widzieć - powiedział szczerze Harlan. Gestem wskazał plac budowy. - I co myślisz o przedsięwzięciu Franka?

Dev z trudem odwrócił wzrok od pozbawionej wyrazu twarzy Megan.

- Robi wrażenie.

- Tak - zgodził się senator. - Jednak trzeba włożyć w to wiele pracy.

- To lepsze niż brak pracy. Senator zaśmiał się.

- Chciałbym, żebyś dla mnie pracował. Małomówni mężczyźni są rzadkością w polityce.

- Z całą pewnością Dev do nich należy. - Frank poklepał Deva serdecznie po ramieniu. - Nigdy nie powie dwóch słów, jeśli potrzebne jest tylko jedno. Czasem mam wrażenie, że woli mieć do czynienia ze skałami niż z ludźmi.

- Skały nie mówią za dużo - zauważył sucho Dev. Spencer znów się roześmiał.

- Tak przypuszczam. I masz rację, praca jest lepsza niż jej brak. - Przez chwilę przyglądał się Devowi. - Frank mówi, że pracujesz za dwóch.

- Tak trzeba.

- Masz problemy?

- Finansowe. Nic nowego. - Nie chciał wyjaśniać powodów, dla których przez ostatnich pięć lat pracował po osiemnaście godzin dziennie, aby wydostać się z dołka finansowego. Szczególnie nie przy Megan.

- Zdawało mi się, że twoje przedsiębiorstwo się rozwija, otworzyło właśnie drugie biuro tutaj, w Aliso Beach.

- Mam osobiste problemy. W pracy wszystko jest w porządku.

Cichy dźwięk powiedział mu, że Megan słucha. Na pewno pamiętała jego uniki, kiedy rozmowa schodziła na tematy życia prywatnego. Czy wiedza o tym, dlaczego to zrobił, mogła cokolwiek zmienić?

Próbował pocieszać się myślą, że nie była tak zimna, jak mu się zdawało, ale bez skutku. Jedyne emocje, jakie okazywała, to złość, wyrzuty i cierpienie, i to tylko zwiększało poczucie winy, z jakim borykał się od dawna.

- Pozwól, że cię oprowadzę - zaproponował Frank, sięgając po hełm ochronny oznaczony napisem „gość".

- Nie mamy dużo czasu - powiedział senator - ale chciałbym zobaczyć, jak wygląda park. A ty, Megan?

- Nie, dziękuję - rzuciła sztywno. - Nie jestem odpowiednio ubrana. Zaczekam w samochodzie.

Dev nic nie powiedział. Rzut oka na twarz Megan wystarczył. Fakt, że wyznał jej prawdę, nic nie znaczył. Odwrócił się i odszedł bez słowa.

Entuzjazm Franka Masona był wyraźny i jeśli Dev uważał go za przesadny, nie powiedział tego. To prawda, przedsięwzięcie zapowiadało się wspaniale i miało przynieść korzyści zarówno mieszkańcom, jak i lokalnym przedsiębiorcom, lecz zdawało się, iż Frank usiłuje z całych sił sprzedać coś, co już dawno zostało kupione. Dev odetchnął z ulgą, kiedy Mason przestał robić z siebie idiotę.

Na terenie przyszłego parku senator zapytał o znaki z kolorowymi flagami.

- Oznaczenia stopni - odpowiedział ponuro Frank. - Możemy zacząć natychmiast, jak tylko Dev przestanie robić uniki i da nam pozwolenie.

Harlan zerknął na Deva, który drgnął mimo woli. Przywykł do obcesowości Franka, ale jakoś nie podobało mu się to przy ojcu Megan.

- Uniki? - zapytał Harlan.

- Czekam na raporty dotyczące gruntu.

- Och. To zajmuje mnóstwo czasu, ale bez tego nie można zacząć.

- To prawda - przyznał Dev, czując ulgę, zupełnie jakby zdanie ojca Megan o nim było ważną sprawą.

- Wiem, wiem - mruknął Mason.

- Frank mówił mi, że ukończyłeś uniwersytet w San Diego - zwrócił się Harlan do Deva.

Frank za dużo mówi, pomyślał Dev, ale skinął głową. Jeśli miał jakieś wątpliwości odnośnie do tego, czy Meg powiedziała ojcu, przez kogo wyjechała z San Diego, teraz się ich pozbył. Gdyby Harlan wiedział, nie byłby nawet w połowie tak miły.

- Megan zaczęła tam studia.

- Naprawdę?

- Tak. - Harlan wzruszył ramionami. - Miała szalony pomysł, żeby zostać artystką...

Dev zmarszczył brwi. Miała?

- Naprawdę? Dlaczego to był szalony pomysł?

- Ma trochę talentu, odziedziczyła go po Catherine, mojej żonie. Ale nie o takiej karierze dla niej marzyłem.

Trochę talentu, pomyślał Dev z goryczą. Pamiętał obrazy na ścianach jej mieszkania i szkice, kreślone pewnymi ruchami dłoni za pomocą ołówka, długopisu, kawałka węgla. Szczególnie pamiętał jeden portret, zrobiony węglem, ukryty gdzieś w jego szafie, żeby nie musiał na niego patrzeć. Mówił wszystko o nim samym i o niej.

- Nie ukończyła San Diego? - zapytał z trudem.

- Nie. Poszła na uniwersytet w Irvine i ukończyła go z wyróżnieniem.

- Ale nie malarstwo - stwierdził Dev, znając już odpowiedź.

- Nie; szkołę biznesu. Zainteresowała się w końcu zarządzaniem. - Harlan zmarszczył brwi, jakby przypominając sobie coś przykrego, lecz po chwili odezwał się wesołym tonem: - Muszę przyznać, że dla rodziców to prawdziwe święto, kiedy dzieci przyznają, iż od początku staruszkowie mieli rację.

- Powinieneś być z niej dumny - włączył się Mason. - Wzorowo prowadzi biuro. Przydałaby mi się tutaj; może wtedy robota byłaby wykonywana w terminie.

Dev nie słuchał, prawie nie mógł oddychać. Boże, Meggie, tak mi przykro. Czuł pieczenie pod powiekami. Zrobił to, zniszczył jej wiarę, nadzieję, marzenia...

- Przepraszam - powiedział nagle. - Muszę coś sprawdzić.

Odwrócił się, lecz zdążył jeszcze usłyszeć Masona, mówiącego coś o planach terminów i inwestorach.

Dev znalazł się przy samochodzie senatora, zanim zdążył sobie uświadomić, dokąd zmierza. Ujrzał Megan. Stała przy samochodzie i opierając się ramionami o otwarte drzwiczki, patrzyła na ocean. Zdjęła okulary, wiatr wysunął kilka pasemek z koka.

Drgnęła i obróciła się, słysząc jego kroki. Policzki miała mokre od łez. Drżała, patrząc mu w oczy.

Dev nie wiedział, co zrobić. Czuł ból, wiedząc, że to on jest przyczyną jej łez. Po raz kolejny. Jego serce zamarło. Skoro płakała, musiała coś do niego czuć. Wszystko byłoby lepsze niż chłodna obojętność.

Czuł się rozdarty. Wiedział, że robiąc to, na co miałby ochotę, ryzykowałby bolesne odrzucenie, a jednak cierpiał, stojąc tak i widząc jej łzy. Myśl o tym, jak musiała płakać sześć lat temu, była jak kwas sączący się do mózgu. Boże, jakim był tchórzem. Wiedział już, że nigdy nie mógłby powiedzieć jej, iż między nimi wszystko się skończyło. Po prostu nie byłby w stanie znieść jej łez.

Teraz też nie mógł ich znieść. Wreszcie uległ pokusie i wziął ją w ramiona.

Ku jego zdumieniu nie wyrwała się. Czuł jej drżenie, gdy walczyła ze łzami. Niepewnie uniósł dłoń i otarł kilka wilgotnych kropelek z jej policzków. Czuł się winny, a jednocześnie rosła w nim nadzieja.

Spojrzał na gęste rzęsy Megan i jego serce zaczęło bić szybciej. Nie sądził, że kiedykolwiek uda mu się ją odnaleźć, nie mówiąc już o dotykaniu czy tuleniu jej. Fakt, iż teraz była tak uległa, wywoływał w nim tęsknotę.

Wolno przesunął dłońmi po wilgotnej twarzy dziewczyny. Jej skóra była miękka i jedwabista, tak jak to zapamiętał, i wiedział, że powinien wycofać się, zanim zrobi coś, za co otrzyma policzek. Mimo to nie mógł. Mógł tylko pochylić się lekko i delikatnie musnąć wargami kropelki łez na jej twarzy.

Wydała cichy jęk i przyciągnęła jego głowę bliżej. Delikatnie uniósł jej podbródek, spojrzał w niebieskie oczy. Wyczuwał jej niepewność i wiedział, że powinien zacząć działać teraz, zanim Megan dojdzie, iż nadal go nienawidzi.

Wolno pochylił głowę, przelękły i niepewny. Nie poruszyła się, choć dał jej na to więcej czasu, niż potrzebowała. Znów ogarnęła go rozpaczliwa nadzieja. A potem poczuł wargi Meg, miękkie, ciepłe i wyjątkowo chętne.

Starał się zachować dystans, aby Megan nie poznała, że reaguje na nią tak samo jak przedtem. Po raz kolejny przywróciła mu nadzieję, tak jak sześć lat temu.

Odkrył, że nawet mały dystans jest za duży. Przyciągnął ją do siebie i tylko konieczność zachowania ostrożności sprawiła, iż zadowalał się pieszczotami warg, zamiast posiąść to, co było tak blisko i tak bardzo go kusiło.

Zastanawiał się, dlaczego może stać, skoro czuje taką słabość w kolanach. Ogarnął go płomień, taki sam, jak sześć lat temu. Musiał osiągnąć coś więcej, pogłębić pocałunek. Jednak Megan wydała cichy, rozpaczliwy jęk. Niechętnie odsunął się.

- Meg?

- Myślałam, że to się zmieni... że nie będzie tak jak przedtem...

Zanim ją porzucił. Zdawało mu się, że usłyszał te nie wypowiedziane słowa. Przeszył go dreszcz.

- Meggie - zaczął, lecz urwał, nie wiedząc, co może powiedzieć.

- Megan - rzuciła z uporem. - Meggie już nie istnieje.

Drgnął. Odrzucała wspomnienia, tak bolesne dla niej i tak słodkie dla niego. Kiedy się odezwał, jego głos brzmiał łagodnie.

- W takim razie kto mnie teraz całował? Zacisnęła wargi, lecz odpowiedziała spokojnie:

- Chciałam sprawdzić, czy nadal jestem głupia i nie widzę tego, co oczywiste.

- A więc to był test?

- Można tak powiedzieć. - Kąciki ust Megan opadły. - Przypuszczam, że masz pewność, iż przegrałam, prawda? Że skoro mnie tylko pocałujesz, natychmiast rozpalę się, jak kiedyś.

- A było tak? - udało mu się wykrztusić.

- Czy się rozpaliłam? Tak - przyznała szczerze, rumieniąc się. - Więc sądzę, że oblałam test, ale w pewnym sensie zdałam go. Widzisz, teraz jest inaczej. Meggie była głupia. Wiedziała tylko, że cię pragnie. Ja być może nadal cię pragnę, ale wiem, że nie stać mnie na to, by ci ulec. Właśnie dlatego Meggie już nie istnieje.

Dev miał ochotę krzyczeć, słysząc te słowa, choć ton głosu Megan był neutralny i pozbawiony sarkazmu. Odezwał się po chwili:

- Przykro mi. Meggie była wyjątkową osobą.

- W jej oczach ujrzał smutek. - Czasami musi ci jej brakować - rzucił i wyraz jej oczu powiedział mu, że trafił w dziesiątkę.

Po chwili zerknęła na coś za jego ramieniem. Obrócił się i ujrzał nadchodzących mężczyzn. Meg włożyła okulary i poprawiła włosy.

- ...porozmawiać z nimi, ale nic ci nie mogę obiecać - powiedział Harlan, zbliżając się do samochodu.

- Ich decyzje nie zależą ode mnie.

- Wiem - rzucił Mason zniecierpliwionym tonem. - Ale ty masz wpływy. Posłuchają cię.

- Już mówiłem, że z nimi porozmawiam - powtórzył Harlan lekko zirytowany. - Mówiłem też, że niczego nie mogę ci obiecać.

- Gdybyś tylko mógł ich nakłonić do poparcia... - Mason przerwał nagle, jakby uświadomił sobie obecność Deva i Megan.

- Skończyliśmy, kochanie. Przepraszam za to, że kazaliśmy ci czekać tak długo.

- Nic nie szkodzi, tato. - W jej głosie nie wyczuwało się żadnych emocji. - Mogłam popracować nad twoim przemówieniem.

Harlan uśmiechnął się.

- Moja córka nigdy nie jest niczym usatysfakcjonowana. Powiedziałem ci wczoraj, że jest świetna.

- Czy chodzi o przemówienie, które wygłosisz na bankiecie w związku z rozdaniem nagród policyjnych? - zapytał Mason.

Harlan skinął głową.

- To jedna z moich ulubionych imprez. Byłem szczęśliwy, kiedy dostałem zaproszenie. - Uśmiechnął się. - To łatwe, kiedy Meg przygotowuje mi piękną mowę na podstawie moich szczątkowych notatek.

Kiedy Megan wzruszyła ramionami, Harlan zerknął na Deva i znów na córkę.

- Paliły cię uszy? Czy Dev ci mówił, że plotkowaliśmy o tobie?

Zamarła w bezruchu.

- Nie. Nawet o tym nie wspomniał.

Jej ton sugerował, że były jeszcze inne rzeczy, o których kiedyś nie wspomniał. Dev zrozumiał, że droga do uzyskania przebaczenia jest jeszcze bardzo daleka. To dziwne, ale przez cały czas miał wrażenie, iż skoro tylko Megan się dowie o powodach jego odejścia, będzie... może bardziej tolerancyjna. Później wargi wykrzywił mu grymas. Meggie by mu wybaczyła; z Megan sprawy miały się inaczej. Była twarda jak granit. I to ty ją taką uczyniłeś, przypomniał sobie, więc nie narzekaj.

- Rozmawialiśmy - przyznał wreszcie.

- Rozumiem.

Nie było to ani pytanie, ani oskarżenie, a jednak Dev drgnął, jakby usłyszał jedno i drugie. Starannie dobierał słowa, świadomy obecności Harlana Spencera.

- Mówiliśmy o tym, jak zmieniają się plany... i ludzie.

- Czasem muszą się zmieniać. Szczególnie wtedy, gdy człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że popełnił wielki błąd.

- Nieważne, jak wielki to błąd - zauważył Dev. - Zawsze znajdzie się ktoś, kto popełnił większy.

Czuł na sobie jej spojrzenie.

- Myślę, że kiedy dojdzie się do pewnego punktu, błędy nie stają się większe. Jedynie bardziej szkodliwe.

- Albo bardziej ranią ludzi - mruknął pod nosem, nie wiedząc, czy chce, aby ona to usłyszała. Jednak usłyszała.

- Czasami warto popełnić błąd - rzuciła. - Na przykład można dowiedzieć się czegoś o innej osobie; czegoś, o co by się jej nigdy nie podejrzewało.

Spojrzał jej w oczy i powiedział z rezygnacją:

- Uważasz mnie za tchórza? Masz prawo.

Cofnęła się, jakby ją zaskoczył.

- Jeżeli skończyliście już tę dyskusję - zawołał Harlan, zdumiony ich dziwną rozmową - to możemy zaraz ruszać.

- Tak, tato.

Odpowiedziała szybko, niemal automatycznie, i już siedziała za kierownicą. Harlan pożegnał się, wsiadł wolno do samochodu i zamknął drzwi.

Ruszając, Megan zaryzykowała zerknięcie w lusterko wsteczne. Dev obserwował jej odjazd. Zawsze sam. Nawet kiedy byli ze sobą blisko, mogła to wyczuć; jednak nawet ona nie miała pojęcia, jak bardzo samotny był naprawdę.

Nie mogła pozbyć się uczuć, na które składały się współczucie, miłość i tęsknota. Zawsze je w niej wywoływał i zawsze miał nad nią władzę.

Nad Meggie, poprawiła się w duchu. Mógł wywierać taki sam wpływ na Megan, ale ona była silniejsza i mogła mu się przeciwstawić. To prawda, że jej siła osłabła, kiedy dowiedziała się prawdy o tym, dlaczego ją zostawił. Tragizm jego losu zbił ją z tropu.

Dobrze, że wtedy zabrakło jej słów. Pierwszą reakcją była zalewająca fala współczucia. Musiała stoczyć ze sobą walkę, żeby go nie przywołać, nie wyznać, że go rozumie, i nie próbować ukoić bólu. A później usłyszała śmiech Kevina i to sprawiło, że odzyskała panowanie nad sobą.

Niezależnie od brutalności, z jaką obeszło się z nim życie, Dev nigdy nie powiedział jej, że jest żonaty. Te proste słowa oszczędziłyby jej wiele cierpień. I najwyraźniej nie był świadomy tego, iż zaszła w ciążę i urodzi jego dziecko. Czuła wtedy dziwną, bolesną satysfakcję.

Właśnie to dziecko było jej najlepszą bronią w walce ze słabością. Kochała je i za nic w świecie nie pozwoliłaby skrzywdzić. Dev nawet nie rozważył możliwości istnienia swego syna; nie miała zamiaru pozwolić mu teraz domagać się swoich praw. I tak by tego nie zrobił, pomyślała z goryczą. Zapewne odszedłby, tak jak kiedyś. Wolała jednak nie ryzykować. Kevin należał do niej, tylko do niej, i nie zamierzała dzielić się nim z kimkolwiek.

- Megan?

Zerknęła na ojca.

- Tak, tato?

- Dobrze się czujesz?

- Oczywiście.

- Na pewno? Kiedy wsiadałem do samochodu, byłaś zdenerwowana.

- Po prostu chciałam już wrócić do domu. Mam jeszcze sporo pracy.

Harlan westchnął.

- Wiesz, że nie musiałaś urządzać przyjęcia. Byłbym szczęśliwy, jedząc hamburgery w domu z tobą i Kevinem.

Megan uśmiechnęła się.

- Wiem, ale to jest posunięcie polityczne.

Harlan wykrzywił się.

- O Boże, nie cierpię tego zwrotu.

- Ja też. Uwierz mi, tato, gdybym tego nie zaplanowała, ktoś zorganizowałby przyjęcie-niespodziankę, a tego nie cierpisz jeszcze bardziej.

- Co za okropny pomysł!

- Poza tym nie mam nic przeciwko temu. Nie co dzień mój ojciec kończy pięćdziesiąt lat.

- Nie wypominaj mi mojego wieku.

Zerknął w lusterko wsteczne i potem w oczy Megan. Coś w jego spojrzeniu zaniepokoiło ją.

- Megan, czy mogę zadać ci pytanie jako ojciec, a nie senator?

- Oczywiście.

- Czy coś jest między tobą i Devlinem Crossem?

Megan spojrzała na deskę rozdzielczą, jakby widziała ją pierwszy raz w życiu.

- Dlaczego tak myślisz?

- Może dlatego, że tak o niego pytałaś na przyjęciu. Kiedy rozmawialiście, wyczuwało się między wami jakieś napięcie. Nie mówiąc już o raczej dziwnej rozmowie.

- Nie wiem, o co ci chodzi.

- Wyglądałaś tak samo, wmawiając mi, że nie wiesz, w jaki sposób żaba dostała się do wanny. - Megan zaczerwieniła się. - Dobrze, dziecko, wiem, to nie moja sprawa. Zastanawiałem się tylko, ponieważ...

Uniosła podbródek.

- Ponieważ?

- Ten facet bardzo mi się podoba.

Megan nie wiedziała, co powiedzieć. Kiedy jako nastolatka umawiała się na randki, ojciec nigdy nic nie mówił o chłopakach, z którymi się spotykała. Przypominał tylko, żeby nie angażowała się poważnie przed ukończeniem szkoły średniej. Kolejna rada, którą zignorowałam, pomyślała z żalem.

- Pomyślałem, że moglibyśmy zaprosić go na przyjęcie.

- Na twoje urodzinowe przyjęcie?

- Tak. Frank mówi, że ten człowiek żyje jak pustelnik i nawet nie wyjeżdża do San Diego na weekendy.

- Chcesz zaprosić Devlina Crossa na swoje przyjęcie urodzinowe?

- Pomyślałem, że to niezły pomysł. Przynajmniej poznałby lepiej Franka, mnie i ciebie. Przystojny mężczyzna, prawda?

Megan nie wiedziała, co odpowiedzieć. Później uderzyły ją ostatnie słowa ojca.

- O co ci chodzi, tato? Bawisz się w swata? Dlatego chcesz go zaprosić na przyjęcie?

- Czy to źle?

Gdybyś tylko znał prawdę, pomyślała Megan, blednąc. Ojciec spojrzał na nią z troską.

- Megan, martwię się o ciebie. Pracujesz tak ciężko, że nie masz dla siebie czasu. Poświęcasz się dla mnie i Kevina. Kiedy ostatnio byłaś na randce?

- Byłam na przyjęciu z okazji Halloween.

Harlan wzruszył ramionami.

- Z Leonardem Wilsonem. Wieczór z moim pracownikiem nazywasz randką? On jest starszy ode mnie. Daj szansę komuś w swoim wieku, takiemu jak Dev.

Meg uśmiechnęła się z przekąsem. Szansę. On chciał, żeby dała Devowi szansę. Boże, gdyby wiedział, że dała mu znacznie więcej...

- Kocham cię, Megan. Wiem, przeszłaś przez piekło, ale nie izoluj się od ludzi. Dla dobra swojego i Kevina.

- Ja też cię kocham, tato; kocha cię twój wnuk. Wszystko będzie dobrze.

Pragnął jej szczęścia i nie mogła go winić za zbytnią troskliwość. Zrobiła, co mogła, aby jej wpływowy ojciec nie dowiedział się, kto spłodził Kevina. Była to jedyna rzecz, jaką udało jej się osiągnąć w tamtym trudnym okresie. Nie chciała, aby ojciec wykorzystał swoją pozycję, aby zemścić się na Devlinie. W zwykłych okolicznościach nie zrobiłby tego, jednak gdyby chodziło o mężczyznę, który zrujnował życie ukochanej córce, zapomniałby o rozsądku. Gdyby kiedyś odkrył, że to Dev...

Zadrżała i uświadomiła sobie, że boi się myśli o swoim ojcu nienawidzącym Deva. Tylko ona miała prawo do nienawiści.

A Kevin? Do tej pory starała się nie myśleć o tym, że wkrótce nadejdzie dzień, gdy chłopiec zacznie pytać o ojca. Co mu powie, kiedy to zrobi? Był taki czas, że najbardziej martwiła ją myśl o dniu, w którym syn znienawidzi ją za to, iż wydała go na świat jako nieślubne dziecko. Teraz obawiała się jego nienawiści, gdy będzie starszy i dowie się, iż nigdy nie powiedziała o nim Devowi. Szczególnie jeśli Dev naprawdę jej szukał; a raczej szukał nie istniejącej Meg Scott.

Z drugiej strony ona zawsze wiedziała, gdzie mieszka Dev. Czy kiedykolwiek zastanawiał się, dlaczego nie szukała z nim kontaktu? A może cieszył się, że nie ma jej w pobliżu i nie przypomina mu o tym, co zrobił?

Starała się pohamować dreszcze. Jej ojciec był bardzo spostrzegawczy. Nie wiedziała już, co właściwie myśli i czuje. Kłębiły się w niej emocje i miała ochotę zrobić to samo, co kiedyś - uciec. Jednak teraz była w domu i nie miała dokąd uciekać.

Poza tym był ktoś, o kogo musiała się troszczyć. Mały, radosny chłopiec, tak bardzo przypominający swego ojca sposobem trzymania głowy. Jego włosy miały odcień pośredni pomiędzy kolorem włosów Deva i jej własnych. Kochała go z całego serca.

Mały chłopiec, który wkrótce może znienawidzić swoją matkę za to, że nie powiedziała ojcu o jego istnieniu. Poczuła przerażający ból i dokonała szokującego odkrycia - część tego bólu wywołana została myślą o tym, że jeśli Dev dowie się kiedyś o synu, może ją znienawidzić z tego samego powodu, co Kevin.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Gdyby tylko udało mi się wyspać, myślała Megan, zdołałabym wymyślić sposób na uniknięcie kłopotów. Jednak po długiej, niespokojnej nocy, wypełnionej koszmarnymi snami, musiała wstać wcześnie, żeby zawieźć Kevina na lekcję pływania. Kiedy ojciec poprosił ją, aby po drodze zabrała z placu budowy szkice projektu, popatrzyła na niego z przestrachem.

- Masz czas, prawda? - zapytał, mylnie interpretując brak odpowiedzi. - Lekcja Kevina skończy się za jakieś dwie godziny, przemówienie jest doskonałe i nie musisz już nad nim pracować, a ja zabiorę Martina na lotnisko, jadąc na spotkanie w Los Angeles.

Uśmiechnęła się słabo. Wielu dygnitarzy wolałoby obarczyć swoich pomocników zadaniem takim, jak odwiezienie przyjaciela na lotnisko, ale nie Harlan Spencer. On pracował ciężko i uczciwie i Megan podziwiała go za to. Kiedyś podziwiała tak samo innego mężczyznę, pracującego ciężko i uczciwie, naiwnie zakładając, że ta uczciwość charakteryzuje także jego życie osobiste.

Choć taka naiwna gąska, jaką wtedy była, wierzyłaby we wszystko, pomyślała z goryczą, chcąc pozbyć się tęsknoty, jaka ogarnęła ją po nocy wypełnionej snami o Devie.

- Megan? Jesteś tu?

- Oczywiście, tatusiu - odpowiedziała machinalnie.

- To dobrze. Powiedziałem Frankowi, że przyjedziesz rano. To zajmie ci tylko chwilkę. Później możesz robić, co chcesz. - W jego oczach zabłysło dziwne światełko. - Myślę, że spotkasz tam Dev Crossa.

Megan lekko pobladła. Ojciec jakoś nie zamierzał porzucić swego pomysłu.

- Prawie nie znam tego człowieka. - I to, dodała Megan w myślach, jest prawdą.

- Wiem, ale przynajmniej nie traktowałaś go z taką pogardą, jak innych mężczyzn.

- To nieprawda!

- Megan, wiesz, że jestem uważnym obserwatorem.

- Może jestem dobrą aktorką - odrzekła.

- Wiem. Moje kochające maleństwo zmieniło się w księżniczkę o lodowatych oczach.

- Myślałam, że podobam ci się taka, jaka jestem.

- I tak jest. Jesteś piękną, elegancką kobietą, doskonałą gospodynią, świetną organizatorką. Miałem nadzieję, że będziesz właśnie taka. - Delikatnie ujął jej dłoń. - Ale ku swojemu zdumieniu czasem zauważam, że brakuje mi tego małego łobuza, szukającego przygód i mającego nadzieję, że przyniesie je następny dzień.

- Czasem czuję to samo - szepnęła.

- Więc spróbujmy go znaleźć. Mam dziwne wrażenie, że dopóki tego nie zrobimy, nie będziesz w pełni szczęśliwa.

Jadąc na plac budowy, ciągłe słyszała te słowa. Corvetta była prezentem od ojca. Wtedy żartował, mówiąc, że kupując amerykański samochód, agituje potencjalnych wyborców. Teraz Megan zastanawiała się, czy nie był to przypadkiem subtelny sposób powiedzenia jej tego, co ostatecznie usłyszała dzisiaj.

- Przykro mi, tatusiu - szepnęła, parkując samochód. - Ale ta dziewczynka już nie istnieje.

Wiedziała, że to prawda. Nic nie wzbudziło w niej tak silnych emocji, jakie odczuwała wtedy; nic, do chwili gdy w czasie przyjęcia obróciła się i zobaczyła Deva.

Wysiadając z samochodu, zamarła na widok zniszczonego, czarnego dżipa. Dev tu był.

Oczywiście, pomyślała z goryczą. Takie miała szczęście. Później przyszło jej coś do głowy i zmarszczyła brwi: jeśli przedsiębiorstwo Crossa radziło sobie tak dobrze, dlaczego Dev nie kupił nowego samochodu? Ten musiał mieć przynajmniej dziesięć lat i ogromny przebieg; pamiętała to z opowiadań Deva o odległych miejscowościach, w których podejmował pracę. Wiedziała, że to ten sam dżip. Nieraz nim jeździła, pamiętała rząd parkingowych nalepek uniwersyteckich na szybie...

Och, przyznaj się, ponagliła siebie. Pamiętasz każdy szczegół. Rozpoznałabyś ten samochód w rzędzie innych, czarnych dżipów, tak samo jak rozpoznałabyś tego mężczyznę w tłumie innych o takim samym wzroście.

Przez chwilę miała nadzieję, że nie spotka ani Deva, ani Masona. Może nie ma ich w tej chwili na terenie budowy...

Przestań! Wyprostowała się, dając sobie to polecenie. Nie licząc innych, kosztował cię bezsenną wczorajszą noc. Nie pozwól mu zrujnować swego nieoczekiwanego wolnego dnia. Zabierz plany i odjedź. To proste.

Z determinacją podeszła do baraku. Drzwi były uchylone. Zatrzymała się, słysząc podniesione głosy.

- Do diabła, Dev, takie opóźnienie będzie mnie kosztować fortunę!

Głos Deva był niski i spokojny:

- Wiem, ale to jedyny sposób na zapewnienie bezpieczeństwa.

- Niemożliwe!

Znów rozległ się głos Deva, stanowczy, lecz z nutą współczucia:

- Przykro mi, Frank. Widziałeś analizy ostatnich próbek. Nie ma w nich gęstości i stabilności. Warstwa granitu kończy się po prostu tu - rozległ się szelest papieru - i zaczyna się piasek. Cały ten obszar musi być utwardzony.

- To może zająć całe tygodnie!

Dev odpowiedział coś cicho i znów zaszeleścił papier. Gdy odezwał się, jego głos był spokojny i stanowczy.

- Może nie. Jeśli zaczniesz wykopy tu, przywieź wodę i inne składniki do domieszania i zajmij się utwardzaniem w czasie robienia wykopów na innym obszarze. Wygląda na to, że blisko autostrady znajduje się glina, więc nie musiałbyś jej przywozić...

- Nie rozumiesz, prawda? Każdy dzień opóźnienia będzie mnie kosztował fortunę!

Dev wydawał się zaskoczony.

- Powinieneś się tego spodziewać. Całe południowe wybrzeże to ten typ gruntu.

- Ale nie spodziewałam się takiej ilości. To praktycznie dotyczy całego terenu robót! I przypuszczam, że zamierzasz mi wmawiać, iż potrzebne jest utwardzenie do 98 procent?

- Nie ja - zaprzeczył łagodnie Dev. - Władze stanowe.

Mason zaklął i Megan zaledwie zdążyła odsunąć się od drzwi, słysząc jego gniewne, szybkie kroki. Mijając ją, mężczyzna uśmiechnął się słabo.

- Projekty są na biurku - powiedział krótko i odszedł.

Megan była zdumiona. Nawet w złości Mason powinien mieć na tyle rozsądku, aby nie obrażać jej ojca, co znaczyło, iż nie powinien obrażać jej. Choć uważała go za zbyt apodyktycznego, dla niej był zawsze grzeczny. Z drugiej strony nie widziała go przedtem w pracy, a z tego, co usłyszała, domyślała się, że sprawy nie układają się najlepiej.

Mimo woli czuła podziw, dla Deva za sposób, w jaki przeciwstawił się gniewnemu, autokratycznemu przedsiębiorcy. Zachował spokój i bronił swojego zdania. Co nie było dziwne, zważywszy jego oddanie wykonywanej pracy.

Weszła po schodach. Tym razem ubrała się bardziej odpowiednio. Miała na sobie płócienne spodnie i błękitną bluzkę z jedwabiu, a na nogach espadryle. Nie było słychać jej kroków. Drzwi zastała otwarte. Dziwne, że Mason nie zatrzasnął ich w złości. Zatrzymała się na ostatnim stopniu. Wtedy Dev uniósł głowę i zauważył

Siedział na krześle kreślarskim, ramiona oparł na stole. Podwinięte rękawy koszuli pozwalały widzieć silne mięśnie przedramion. Twarz ukrył w dłoniach. Wyglądał na wyczerpanego. Jego gęste włosy były potargane i Megan natychmiast przypomniała sobie dzień, kiedy stał przed kawiarnią, tocząc wewnętrzną walkę.

Wiedziała teraz, że walczył o to, aby trzymać się od niej z daleka. Bał się. Wiedziała też, że cierpi. Nie podobał jej się ból, jaki poczuła; nie chciała mu współczuć.

- Meg - szepnął.

- Megan - poprawiła go mimo woli. Wolałaby nie widzieć błysku w jego oczach.

- Przepraszam - odrzekł oficjalnym tonem. - Ciągle zapominam.

- Zawsze miałeś selektywną pamięć.

Zbladł i w jego oczach zapłonął gniew. Zachwiał się na krześle i przez moment zdawało się, iż stracił równowagę. Jednak opanował sytuację dokładnie wtedy, gdy chciała podejść, podtrzymać go i wyznać, że nie miała nic złego na myśli.

- W porządku - mruknął pojednawczym tonem. - Rozumiem. Byłem głupi, myśląc, że ty... - Spuścił wzrok na szkice rozłożone na stole. - Masz prawo mnie nienawidzić.

Ku swemu zdumieniu Megan odkryła, iż zaprzecza temu, co ciągle sobie wmawiała. Jakoś nie mogła zapewnić go o swej nienawiści, po tym, co przeszedł.

- Nie. - Powiedziała to cicho, lecz Dev gwałtownie podniósł głowę. - Próbowałam. Chciałam cię nienawidzić, ale nie mogłam. Nie miałam siły. Mogłam tylko... cierpieć.

- Ponieważ zabrałem ci wiarę i nadzieję - zauważył Dev gorzkim tonem. - Zużyłem je, aby móc żyć.

- Nie - zaprzeczyła ponownie, tak samo cicho jak przedtem. - Wiara, że mnie potrzebujesz, wzmocniła mnie; a przynajmniej tę osobę, jaką wtedy byłam.

- Boże, Meggie...

Zesztywniała. Słyszała te słowa i ton przedtem i natychmiast przypomniała sobie, gdzie i kiedy. Złość wróciła. To właśnie ten mężczyzna pozwolił jej obudzić się samej tego ranka, kiedy żadna kobieta nie powinna być pozostawiona sama. To właśnie temu mężczyźnie zabrakło odwagi, aby wypowiedzieć słowa, które oszczędziłyby jej niewypowiedzianych cierpień.

- Wiem - rzucił, jakby zauważył w niej zmianę. - To nie jest wytłumaczenie. - Odwrócił oczy. - Byłem samolubny. Wykorzystałem cię, okłamałem, zraniłem. Żerowałem na twojej młodości i energii, a potem zostawiłem cię w najgorszy z możliwych sposób i w najgorszym z możliwych momencie. Zniszczyłem twoją miłość i zaufanie, a teraz wiem, że zrobiłem coś jeszcze gorszego. Zniszczyłem twoje marzenia.

Megan wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Mówił wszystko, co powtarzała sobie wiele razy, próbując w to uwierzyć, gdy usiłowała odbudować swoje życie. Wtedy te słowa wydawały się prawdziwe, dlaczego więc teraz wydawały się jej tak zaskakujące?

- Dev - szepnęła mimo woli. Drgnął, jakby dźwięk własnego imienia sprawiał mu ból. Gdy się odezwał, jego głos był ledwie słyszalnym szeptem.

- A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Ciągle cię kocham. Kochałem cię wtedy i teraz też...

Gwałtownie odwrócił się i spuścił głowę. Widziała, jak szybko zamrugał oczami i zacisnął powieki.

Tego było za wiele. Ze stłumionym okrzykiem obróciła się i uciekła, omal nie spadając ze schodów.

A niech go, myślała, naciskając pedał gazu w corvetcie. Niech będzie przeklęty za to, że powiedział to teraz, a nie wtedy, gdy byli razem. Niech będzie przeklęty za wyznanie uczynione w chwili, gdy na ratowanie czegokolwiek było za późno. Niech będzie przeklęty za władzę, jaką nad nią ma; zniszczył jej dumę. Chciała podbiec i pocieszyć go, choć to on był przyczyną jej cierpień. Niech będzie przeklęty za to, że na jego widok jej serce zaczyna bić szybciej; a szczególnie za to, że jego wyznanie sprawiło, iż to serce niemal zatrzymało się w jej piersi.

- Niech będzie przeklęty!

Po chwili zorientowała się, że jedzie za szybko, i zdjęła nogę z gazu. Policja lubiła zatrzymywać kierowców przekraczających limit szybkości. Devlin Cross zabrał jej serce, marzenia i większość radości życia; nie mogła pozwolić, aby z jego powodu wlepili jej mandat.

Poza tym musiała myśleć o kimś jeszcze. Nie mogła dać się zabić, jadąc w taki sposób, i zostawić Kevina bez matki i ojca. Westchnęła głęboko i spróbowała pozbyć się myśli o tym ojcu.

Dev chciał wstać i zamknąć drzwi, najlepiej na klucz, tak żeby nikt go nie widział, dopóki nie uda mu się odzyskać panowania nad sobą; nie wierzył jednak swym drżącym nogom.

Nie mógł uwierzyć, że to zrobił. Przysięgał sobie. iż następnym razem będzie tak samo chłodny i oficjalny jak Megan; musi zapomnieć o przeszłości, zgodnie z jej życzeniem. Jednak nie udało mu się, tak samo jak sześć lat temu nie udało mu się trzymać od niej z daleka. Zaczynał się zastanawiać, czy w ogóle ma jakieś zasady.

Stłumił westchnienie i ukrył twarz w dłoniach. W zmęczonym umyśle kłębiły się gorączkowe myśli. Bez skutku usiłował pozbyć się słabej nadziei, jaką poczuł, gdy dowiedział się, iż Megan go nie nienawidzi. Ta sama nadzieja rozbłysła nieoczekiwanie, kiedy Megan wyszeptała jego imię.

Wystarczająco złym posunięciem było to, że wyznał jej, iż ją kocha; powinien był zatrzymać tę bezużyteczną informację dla siebie. Jednak wyobrażanie sobie na podstawie jednej chwili, iż Megan mięknie i zaczyna zachowywać się tak jak kiedyś, było głupotą nie do opisania.

Przeciągnął się, napinając obolałe mięśnie. W tej samej chwili zauważył duży, niebieski folder.

Rysunki. Po to przyjechała Megan, uświadomił sobie. Nie myślał o tym wcześniej, po prostu traktował jej obecność tak, jakby sprowadził ją tu swymi myślami.

Wpatrywał się w folder. Wmawiał sobie, że zmiana w zachowaniu Megan o niczym nie świadczyła; co najwyżej była to litość - a więc to, czego próbował uniknąć i dlatego naraził siebie i ją na cierpienie. A potem w zachowaniu Megan wyczuł ogarniającą ją złość.

Tak, byłem głupi, powiedział sobie, sięgając po folder. Z pewnością nie po raz pierwszy i niestety, nie po raz ostatni.

Megan przestała krążyć po pokoju, słysząc dzwonek telefonu. Niech odpowie sekretarka, pomyślała. W tej chwili nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Uregulowała termostat kominka w bibliotece i wznowiła swój spacer. Potem nagle zatrzymała się.

Nie chcę z nikim rozmawiać, pomyślała z odrazą; wolę krążyć po pokoju jak szczur w klatce. Podeszła do telefonu i podniosła słuchawkę w chwili, gdy włączyła się automatyczna sekretarka. Wyłączyła ją.

- Halo?

- Panna Spencer? Mówi Ray z portierni. Odprężyła się nieco.

- O co chodzi, Ray?

- Jest tu jakiś chłopak z przesyłką dla senatora. Przyniósł rysunki od pana Masona. Mówi, że pani na nie czeka.

Jęknęła w duchu. Jak mogła zapomnieć, po co pojechała na plac budowy? Nieważne, powiedziała sobie, wiem. I teraz Frank musiał przysłać jednego ze swoich pracowników. Wie, że przyjechałaś po nie, i pewnie teraz uważa cię za idiotkę.

- W porządku, Ray.

- Dobrze, panno Spencer. Wpuszczę go. Przynajmniej to nie Frank, pomyślała, czekając na dzwonek do drzwi. Nie będzie musiała wyjaśniać, dlaczego odeszła, zapominając o tym, po co przyjechała.

Rozległ się dzwonek. Pośpiesznie otworzyła ciężkie drzwi.

- Ty?

Zbyt późno przypomniała sobie, że Ray, emerytowany oficer policji dobiegający siedemdziesiątki, miał zwyczaj nazywać „chłopakami" wszystkich mężczyzn poniżej czterdziestki.

Nie zmieniając wyrazu twarzy Dev wyciągnął w jej stronę niebieski folder.

- Już dawno nikt nie nazywał mnie chłopakiem.

- Dziękuję. Musiałam...

- Tak, wiem - odpowiedział. - Byłaś zdenerwowana. Przepraszam.

- Przepraszasz za to, że byłam zdenerwowana?

- Nie. Przepraszam za to, że cię zdenerwowałem. To niewielka różnica, lecz niezwykle istotna. Nie miałem prawa powiedzieć tego, co powiedziałem.

Wstrzymała oddech.

- Masz na myśli to, że powiedziałeś...

- Że cię kocham - dokończył spokojnie. - Nie chciałaś tego słyszeć, ale musiałem to powiedzieć.

Wyraz jego twarzy zmienił się. Przypominał teraz Deva z dawnych czasów w kawiarni. Instynktownie uniosła dłoń.

- Och, Dev...

- Nie! - Odsunął się gwałtownie. - Nie dotykaj mnie. Nie mów do mnie takim tonem.

Zaskoczona i wściekła na siebie za swoją słabość, Megan cofnęła rękę. Dev chwycił ją, upuszczając folder.

- Proszę, nie rób tego - wyszeptał. - Kiedy mówisz takim tonem i kiedy mnie dotykasz, wydaje mi się, że jest jakaś nadzieja, a wiem, iż jej nie ma.

Mogłaby przysiąc, że w jego oczach dostrzega błaganie, aby zaprzeczyła. Kłębiły się w niej emocje. Czułość, jaką zawsze mu okazywała; pamięć tego, co zrobił; złość na siebie za to, że była taka głupia. Miotana sprzecznymi uczuciami Megan stała bez ruchu. Wiedziała, że na jej twarzy malowało się zmieszanie. Spuściła głowę, nie chcąc, aby Dev to zauważył.

Wyrwała rękę i zaczęła na oślep szukać klamki. Chciała uciec. Pchnęła drzwi i zobaczyła czarno-białą posadzkę. Nie cierpiała jej. Czuła się na niej jak pionek na szachownicy.

Dev podniósł folder i raz jeszcze wyciągnął go w jej kierunku.

- Nie musisz uciekać, Megan. Odchodzę.

Drżącą dłonią wzięła folder. Ich palce zetknęły się i Megan poczuła dreszcz. Dev spojrzał na nią z pełną smutku rezygnacją.

- Czujesz to, prawda? - szepnął. - Przynajmniej to nie odeszło.

Tęskna nuta w jego głosie, trafiająca prosto do serca, była nie do zniesienia.

- Może dlatego - rzuciła z gniewem - że od samego początku chodziło tylko o to.

Cofnął się, zaciskając usta.

- Nie wierzysz w to, prawda?

- Och?

- Nie! Wiesz, że było coś więcej, że ja...

Urwał i wyraz jego twarzy sprawił, że Megan znów zalała fala czułości, z którą musiała walczyć.

- Nie wiem, dlaczego kiedyś ci ulegałam - mruknęła - ale tym razem nie pozwolę, żebyś mną manipulował.

Dev westchnął głęboko.

- Meg, nie pozwoliłaś mi na to i przedtem. Wykorzystałem twoją niewinność. Dobrze wiedziałem, iż myśl o tym, że mam żonę, nigdy nie pojawi się w twoim umyśle, i wykorzystałem to. Potrzebowałem rozpaczliwie tego, co mi dawałaś. Musiałem cię mieć jak promień słońca w moim życiu. Chciałem, abyś była osobą, która nie patrzy na mnie z litością.

Megan zbladła, jej złość minęła. Czy kiedykolwiek uświadamiała sobie, co wówczas przeżywał? Próbowała wyobrazić sobie jego bezradność, okoliczności, nad którymi nie miał kontroli; żonę, która żyła, choć odeszła od niego już dawno, i jego, ani wolnego, ani żonatego. Długą ciszę zakłócał tylko odgłos zbliżającego się samochodu.

- Widzisz - powiedział cicho Dev. - Ujrzałem na twojej twarzy tę cholerną litość, której tak nie znoszę. Wszyscy mówili: Biedny Dev, ciekawe, jak on to znosi. Ciekawe, jak długo jeszcze wytrzyma. Jaka szkoda, taki młody i ma zrujnowane życie...

W jego głosie zabrzmiała gorycz. Przerwał, jakby uświadomił to sobie. Gdy znów się odezwał, w jego głosie brzmiał jedynie smutek.

- Przynajmniej wiem, że miałem rację. Wiedziałem, że nie zniosę twojej litości. Tolerowałem współczucie innych osób - ale twoje byłoby nie do zniesienia.

- Dev...

Urwała. Nie wiedziała, co powiedzieć. A potem zobaczyła coś kątem oka i poczuła panikę. Boże, powinna to przewidzieć, powinna spojrzeć na zegarek.

Było za późno. Samochód pani Moreland hamował na podjeździe. Dev odwrócił się. Otworzyły się drzwi od strony pasażera. Megan szybko ruszyła w dół schodów, niepewna, co powinna zrobić, i tylko miała nadzieję, że jakimś cudem uda jej się uniknąć katastrofy.

- Mamo! - Mały chłopiec biegł w jej stronę, ignorując obcego mężczyznę. - Carla powiedziała, że byłem dziś dobry! Powiedziała, że niedługo będę mógł przejść do starszej grupy! Nudzę się w młodszej.

Meg przytuliła syna.

- To dobrze, kochanie. Idź się przebrać. Resztę opowiesz mi później.

Pocałowała go i chłopiec wbiegł do domu. Samochód skierował się w stronę garażu za rogiem. Megan wyprostowała się i zaczęła wygładzać zagięty róg foldera z rysunkami. Wreszcie, z wysiłkiem większym niż cokolwiek od czasu narodzin Kevina, uniosła głowę i spojrzała na zdumioną, bladą twarz Deva.

ROZDZIAŁ PIĄTY

- On nie jest twoim synem. Rozumiesz?

Zdumione spojrzenie Deva przeniosło się od drzwi, za którymi zniknął mały, szczupły chłopiec, na nią. Megan od razu zrozumiała, co czuł. Pod wpływem szoku jego mur obronny runął. Usiłowała zrobić, co w jej mocy, aby ukryć panikę.

- Nie trudź się obliczeniami - rzuciła ostro. - Kevin jest za mały, aby być twoim dzieckiem.

Pomyślała, że może jej się udać ten wybieg. Kevin urodził się jako wcześniak po pierwszej, pełnej powikłań ciąży i wciąż nie wyglądał na swój wiek. Po raz pierwszy cieszyła się, iż jej syn wygląda na mniej niż pięć lat. Modliła się w duchu, aby ten argument przekonał Deva. Obserwowała go uważnie i dostrzegła, że zmienił mu się wyraz twarzy. Pojawiło się na niej coś, co udało jej się zinterpretować dopiero wtedy, gdy się odezwał.

- Nie marnowałaś czasu, prawda? - zapytał ochrypłym głosem.

Zmarszczyła brwi.

- Co masz na myśli?

- Szybko znalazłaś kogoś innego.

Zbladła, słysząc te słowa. Powinna się cieszyć, że wziął jej kłamstwo za dobrą monetę; jednak zamiast tego czuła ostry ból, widząc wyraz jego twarzy. Było to niemal obrzydzenie na myśl o tym, co nie przyszło Megan do głowy, gdy wymyślała pospiesznie coś, co rozproszyłoby wątpliwości Deva: jeśli Kevin nie był jego dzieckiem, Megan wkrótce po rozstaniu z Devem musiała mieć romans z innym mężczyzną.

Miała ochotę zaprotestować przeciwko takim insynuacjom, ale powstrzymała się. Uwierzył, że Kevin nie jest jego synem i tylko to się liczyło. Nie mam prawa być zmartwiona, powiedziała sobie stanowczo. To Dev ją zostawił, a nie odwrotnie. Jeśli nawet mogła zrozumieć powody jego decyzji, nigdy nie przebaczy mu tego, iż nie powiedział jej o istnieniu żony, zanim oddała mu serce, ciało i duszę.

Nie mogła mu również wybaczyć tego, że nie wrócił do niej, choć mógł to zrobić. Mieszkała w San Diego przez sześć tygodni, choć instynkt nakazywał jej wracać natychmiast do domu. Mimo to Dev nie próbował skontaktować się z nią i sprawdzić, czy nie było żadnych... skutków ubocznych tej jednej, namiętnej nocy. Odszedł, nie dbając o to, że mógł coś po sobie zostawić.

- A czego się spodziewałeś?

Wiedziała, że nie umie kłamać, lecz wmawiała sobie, iż dla dobra Kevina będzie musiała się tego nauczyć. Na razie szok Deva ułatwił jej zadanie, lecz to nie był koniec kłopotów. Chyba że, jak pomyślała ponuro, zraniła go tak bardzo, jak on zranił ją i jej syna, zostawiając ich samych.

Odjeżdżając, Dev nie czuł się zraniony. Czuł ból, ale zarazem drętwotę, jakby obserwował swoje cierpienie z pewnego dystansu. Zastanawiał się, czy przypadkiem nie jest to kwestia pewnej funkcji mózgu. Mózg wiedział, iż Dev nie ma prawa do Megan Spencer i jej syna. Chłopca, który mógłby być jego synem. Ale nie był. To widać, pomyślał Dev. Mój musiałby mieć ponad pięć lat, a ten chłopczyk jest młodszy. Był wprawdzie wzrostu siostrzeńca Deva, który kończył sześć lat za kilka miesięcy, mimo to wydawał się być dużo młodszy ze względu na drobną sylwetkę. Dev pomyślał ze zdumieniem, iż Megan zbyt szybko znalazła pociechę w ramionach innego mężczyzny.

A czego się spodziewałeś, zapytał pod nosem. Tak bardzo ją zranił, a ona była tak młoda... To naturalne, że rzuciła się w ramiona pierwszego mężczyzny, który był dla niej miły.

I poszła z nim do łóżka.

Słowa te odbijały się echem w jego umyśle. Myśl o Meggie oddającej się innemu mężczyźnie, o innym napawającym się słodyczą, której on spróbował jako pierwszy, omal nie sprawiła, iż zjechał z drogi.

On przynajmniej kochał się z nią w łóżku, przypomniał sobie z goryczą. Nie na podłodze, w pijanym widzie i w pośpiechu.

Czy kochała mężczyznę, któremu urodziła syna? I gdzie on był teraz? Nie nosiła obrączki. Mieszkała w domu swego ojca i nosiła jego nazwisko, choć kiedyś była zdecydowana nie czerpać korzyści z tego faktu. Gdzie, u diabła, był ojciec jej syna? Dlaczego nie zajmował się nimi? Jaki mężczyzna odszedłby od takiej kobiety jak Megan i od jej syna?

Taki mężczyzna jak ty, uprzytomnił sobie bezlitośnie.

Mój Boże, pomyślał. Nic dziwnego, że Meg cię nienawidzi. Oparł czoło o drżące dłonie, zaciśnięte na kierownicy. Nigdy o tym nie pomyślał, nawet nie przyszło mu do głowy, że za pierwszym razem, kiedy się z nią kochał, mógł sprawić, iż zaszła w ciążę.

Przypuszczał, że była to kwestia stresu, w jakim wtedy żył. Albo może, pomyślał ponuro, wolał po prostu tego nie rozważać. Myśl o dziecku z Meggie była zbyt kusząca, nawet teraz. Wtedy wprawiłaby go w. zachwyt. To byłaby ostatnia kropla, przepełniająca kielich, i być może jego umysł był tego świadomy.

Lecz Meg nie miała o tym pojęcia. Wiedziała tylko, że Dev zostawił ją po tym, jak oddała m najcenniejszą rzecz - swoje dziewictwo. A potem dzięki telefonowi, odkryła, dlaczego to uczynił. Żal z tego powodu nosiła w sercu przez ponad sześć lat. Był jej winien jeszcze jedne przeprosiny.

Obiecując sobie, że to ostatni raz i potem nie zostanie mu nic innego, jak odejść, włączył silnik i zawrócił.

Megan nie miała powodu, by przypuszczać, iż Dev wróci tak szybko, jednak gdy tylko pani Moreland zapowiedziała gościa, wiedziała, kto to jest. Pani Moreland powiedziała, że pan Cross czegoś zapomniał. Megan nie miała pojęcia, co odpowiedzieć. Odczekała chwilę i gdy miała pewność, iż głos jej nie zawiedzie, krzyknęła przez zamknięte drzwi, że zaraz schodzi.

Usiadła na łóżku. Zasłony w pokoju były zaciągnięte; miała nadzieję, że pomoże jej to uspokoić wzburzone emocje. Nie pomogło.

Nawet Kevin coś wyczuł. Przerwał w pół zdania opowieść o udanej lekcji pływania i zapytał, co się stało. Wymówiła się bólem głowy i prawie rozpłakała, kiedy zaniepokojony synek polecił jej wziąć aspirynę i położyć się do łóżka, jak zawsze robi dziadek w takich wypadkach.

Pomijając aspirynę, wypełniła zalecenia swego pięcioletniego lekarza, lecz niewiele to pomogło na burzę emocji przeżywanych w związku z Devlinem Crossem. Ze wszystkich możliwych wyjaśnień jego zachowania prawdziwe nigdy nie przyszło jej na myśl.

Nigdy nie mogła pogodzić jego zachowania z tym, jak go postrzegała; doszła więc do wniosku, że pomyliła się w ocenie. Gardziła sobą za ślepotę i głupotę i trwało to tak długo, ponieważ nie wiedziała, czy kiedykolwiek uda jej się pozbyć tego uczucia. A teraz obraz mężczyzny, który tak długo istniał w jej świadomości, legł w gruzach. Przekonała siebie, iż wykorzystał ją; tymczasem on okazał się być w sytuacji bez wyjścia, rozdarty bardziej niż myślała na samym początku. Jednak czy mogło to wyjaśnić jego postępowanie? Czy rekompensowało jej cierpienia? Wstyd, gdy musiała wyznać ojcu, iż miał rację i rzeczywiście okazała się naiwnym, głupim dzieckiem? Samotność w walce o utrzymanie ciąży, jakby dziecko, świadome przeżyć matki, nie miało pewności, czy powinno zjawić się na tym świecie?

Wolno przeszła do łazienki. Jeden rzut oka w lustro wystarczył. Wiedziała, że nie uda jej się skryć wszystkich emocji. Przypudrowała cienie pod oczami, nałożyła róż na policzki i przeciągnęła szczotką po włosach.

Wzięła głęboki oddech i spojrzała w lustro. Znów ujrzała maskę córki senatora. Modliła się, aby udało jej się zachować tę maskę w obliczu jedynego mężczyzny, który był w stanie ją zniszczyć. Wyszła z pokoju, zastanawiając się, po co Dev wrócił.

Hol na dole był pusty. Przeszła do salonu, licząc na to, iż pani Moreland zaproponowała gościowi, aby usiadł. Nie było go tam. Usłyszała radosny śmiech Kevina, lecz zaraz potem rozległ się niski, męski głos. Megan poczuła dreszcze. Z trudem powstrzymała się, aby nie pobiec w kierunku, skąd dobiegał dźwięk.

Zatrzymała się w drzwiach do pokoju, serce podeszło jej do gardła. Spodziewała się widoku bałaganu na stole. Kevin od tygodnia budował model samolotu, z zaskakującą determinacją i cierpliwością. Nie spodziewała się zobaczyć Deva, siedzącego po turecku na podłodze i z uwagą przyglądającego się czynnościom chłopca.

Megan stała jak sparaliżowana, patrząc na ojca i syna. Kevin przykładał do samolotu skrzydło, niestety, trzymając je do góry nogami.

- Wiesz - powiedział z namysłem Dev, nawet się nie uśmiechając. - Wydaje mi się, że robiłeś to lepiej za pierwszym razem.

Chłopiec nieśmiało zerknął na mężczyznę i odwrócił skrzydło samolotu.

- To znaczy, tak?

Dev skinął głową i wskazał rysunek na pudełku.

- Widzisz, miałeś rację.

- Teraz wygląda jak ten na obrazku, prawda? - zapytał entuzjastycznie Kevin i sięgnął po klej.

- Chcesz, żebym go przytrzymał? Widzę, jak się starasz, aby nie wycisnąć zbyt dużo kleju.

- Dziadek powiedział, że muszę być naprawdę ostrożny - zgodził się Kevin, bez protestów przyjmując pomoc Deva.

Megan była zdumiona. Przecież synek uparł się, żeby zrobić model samodzielnie. Dev był więcej niż taktowny; dbał o uczucia chłopca jak... ojciec.

Musiała wycofać się z pokoju, czując łzy zbierające się pod powiekami. Gdzieś w środku czuła emocje tak silne, że nie wiedziała, czy są bolesne, czy przyjemne.

Później znów usłyszała śmiech Kevina i poczuła panikę. Czy Dev naprawdę zachowywał się jak ojciec? Czy w jakiś sposób odgadł, iż skłamała? Czy zauważył podobieństwo dziecka do siebie, które było dla niej tak wyraźne? Czy właśnie dlatego wrócił? Zaalarmowana, zdecydowała się wejść do pokoju.

- Mamo, spójrz! - krzyknął Kevin, słysząc jej pospieszne kroki. - Teraz mój model naprawdę wygląda jak samolot!

- Widzę, Kevin. Może popracuj nad nim jeszcze trochę, a ja w tym czasie porozmawiam z panem Crossem?

Słysząc jej ton, dziecko zmarszczyło brwi. Dev wolno podniósł się z podłogi. Wyraz jego twarzy świadczył, iż on także zauważył jej niepokój. Patrzył na nią badawczo.

- Ciągle cię boli głowa, mamo? - zapytał Kevin.

- Czuję się dobrze, kochanie.

Dev zerknął na Kevina i potem na Megan. Nie poruszył się, ale w jego oczach pojawiło się zrozumienie. Widziała, że się zaniepokoił. Jakoś zrozumiał, iż chciała go odsunąć od swego syna. Wyobrażała sobie, jakie, jego zdaniem, są powody jej zachowania i miała tylko nadzieję, iż nie będzie żądał od niej wyjaśnień.

- Dzięki za pomoc, Dev.

Drgnął, słysząc słowa chłopca i zerknął na niego przez ramię.

- Proszę bardzo - odpowiedział miękko. Zatrzymali się w sąsiednim pokoju i Dev spojrzał w oczy Megan. Cisza przedłużała się.

- Miłe dziecko - powiedział w końcu Dev.

- Tak. Czego chcesz?

Zerknął w stronę zamkniętego pokoju i serce Megan zaczęło bić szybciej. Czyżby zgadł?

- Chciałbym... - zaczął wolno, wpatrując się w drzwi, za którymi Kevin rozmawiał z panią Moreland.

- Nie - rzuciła Megan. - Czego chcesz? - powtórzyła.

W jego oczach zobaczyła wyraz bólu, który jednak szybko zniknął.

- Na początek powiedz mi, gdzie jest ojciec chłopca?

Megan usiłowała nie okazać, jaką ulgę poczuła.

- Nie jesteśmy już ze sobą. Kevin nosi moje nazwisko. Nigdy nie znał ojca.

Półprawda zabrzmiała dosyć gładko.

- Zresztą to nie twoja sprawa - dodała z naciskiem.

Drgnął i westchnął głęboko.

- To prawda - przyznał. - Zresztą nie powinno mnie interesować nic, co dotyczy ciebie.

Megan nie odpowiedziała i tylko duma pozwoliła jej wytrzymać jego spojrzenie. Wzrok Devlina był tak samo pusty i nieobecny jak sześć lat temu.

- Uwierz mi - powiedział wolno - naprawdę, próbowałem cię odszukać.

- Mówiłeś już o tym. Śmieszne, ale przez cały czas byłam w swoim mieszkaniu, przez sześć tygodni po twoim odejściu. Choć nienawidziłam tego miejsca i nienawidziłam wspomnień...

Urwała, gdy zauważyła, że podnosi głos. Nie chciała dać mu poznać, jak bardzo ją zranił. Uspokoiła się, wzruszyła ramionami i odezwała się ponownie:

- Byłam głupia, czekając i mając nadzieję. - Mając nadzieję, że wrócisz i wyjaśnisz, dlaczego to zrobiłeś, dodała w myślach. Mając nadzieję, że to pomyłka i tak naprawdę nie masz żony. Mając nadzieję, że nie jestem w ciąży...

Dev poruszył się niespokojnie.

- Chodzi mi o późniejszy okres.

Już chciała ostro zareagować, lecz myśl o obwinianiu kobiety, która zmarła tak młodo, napełniła ją wstydem. To nie jej wina, że byłaś głupia, powiedziała sobie. To raczej ona była niewinną ofiarą.

- Próbowałem - powtórzył Dev - ale ciebie już tam nie było. A przynajmniej Megan Scott zniknęła. Pewnie wtedy zostałaś już Megan Spencer.

- Zawsze byłam Megan Spencer. Meg Scott to było... głupie dziecko, faza, z której musiałam kiedyś wyrosnąć.

- Nie! - zaprotestował wbrew swojej woli. - Nie mów tego. Meg była słodką, niewinną, śliczną osobą. Nie krytykuj jej tylko dlatego, że ja... - Megan czekała na dalszy ciąg, lecz Dev tylko potrząsnął głową, jakby czuł za duży ból. Później wyprostował się.

- Przepraszam. Nie wróciłem po to, aby znów omawiać stare sprawy.

- W takim razie po co wróciłeś? Wziął głęboki wdech.

- Żeby cię przeprosić.

- Znowu?

- Nie za to. Powiedziałem już, że nigdy nie chciałem cię zranić, i wiem, że w to nie wierzysz. Nic nie mogę na to poradzić. Nie mogę zmienić przeszłości.

- W takim razie...?

- Po prostu coś zrozumiałem... - Przerwał i przesunął ręką po włosach znajomym gestem, wywołującym w piersi Megan ból. - Boże, jakie to ma znaczenie? W to też nie uwierzysz, bo jest to absurdalne. Ja sam zaledwie mogę uwierzyć.

- W co?

Dev podszedł do okna i wyjrzał na podjazd. Zacisnął dłonie w pięści i schował je w kieszeniach, jakby chciał się powstrzymać przed zadaniem ciosu na oślep.

Megan obserwowała go, zastanawiając się, dlaczego traci tyle czasu na wysłuchiwanie mężczyzny, który zadał jej ból. Była tak pochłonięta myślami, że kiedy Dev odezwał się, drgnęła.

Jego głos był niski i ochrypły, ale gdyby nawet brzmiał normalnie, wiedziałaby, z jakim trudem przychodzi mu mówienie. Widać to było po jego minie i przerwach, jakie robił między wyrazami.

- Byłem wtedy na skraju przepaści, Meg. Megan - poprawił się. - Wiedziałaś o tym od samego początku, prawda? Wiedziałaś, że coś jest nie tak?

- Wiedziałam.

Odwrócił się ku niej, patrząc w napięciu, jakby spodziewał się, iż~ słowa, które za chwilę wypowie, mogą wzburzyć Megan, lecz musiał to powiedzieć.

- Chyba nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bliski byłem załamania, dopóki cię nie spotkałem. - Spuścił na moment wzrok i potem znów spojrzał jej w twarz, jakby zmusił się do tego. - Nie wiedziałem, że zbliżam się do brzegu przepaści, dopóki mnie nie powstrzymałaś. Mogłem się rozsypać, wystarczyłaby jedna drobna rzecz, mały wzrost napięcia...

- Sądzisz, że tego nie wiem? - zapytała. - Nie wydaje ci się, iż wiedziałam, że coś cię gryzie? - Nie chciała, aby przypominał jej o swoim cierpieniu; miała ochotę pocieszyć go, nawet teraz, a to byłoby zbyt niebezpieczne. - Słuchaj, przykro mi z powodu tego, co stało się z twoją żoną. Nikt nie zasługuje na śmierć w tak młodym wieku, szczególnie w takich okolicznościach. I przykro mi, że...

- Nie!

Podszedł do niej i chwycił ją za ramiona.

- Nie. To nie tego... chciałem... Nie chcę twojej litości. Boże, właśnie tego próbowałem wtedy uniknąć.

- W takim razie czego chcesz? - Megan niemal jęknęła. Czuła tylko, że Dev jej dotyka, czuła ciepło jego rąk. Szybko wciągnęła powietrze, jakby bała się, że za chwilę zabraknie go w pokoju.

Patrzył na nią i nie mogła się ruszyć, choć jej umysł nakazywał, aby jak najszybciej uwolniła się z tego obezwładniającego uścisku. Nie mogła też odwrócić spojrzenia. Tak samo jak sześć lat temu, jego wzrok hipnotyzował ją w sposób, jakiego nie zaznała ani przedtem, ani potem.

Kiedy się poruszył, wiedziała, że zamierza ją pocałować. Wiedziała też, że popełni błąd, jeśli go nie powstrzyma. Czyż dziś już nie dowiódł jej, iż nadal jest wrażliwa na jego czar?

Czyż nie udowodnił jej, iż jego dotyk rozpala w niej płomień? A potem jego miękkie, ciepłe wargi znalazły się na jej ustach i reakcja ciała stłumiła ostatnie, słabe protesty umysłu. To był jedyny mężczyzna, który tak na nią działał; jedyny, pomyślała z rozpaczą, na całe życie.

A potem nie mogła już o niczym myśleć, gdy jego język delikatnie przesunął się po jej wargach, dłonie ujęły twarz i poczuła ciepło jego ciała. Rozchyliła usta.

Usłyszała niski, chrapliwy dźwięk, który wyrwał jej się z gardła. Miała wrażenie, że w jej rozgrzanej krwi pojawiły się płomienie ognia. Gdy cofnął się, zaprotestowała cicho. Potem to jej język zaczął prowokująco pieścić jego usta. Pocałunek pogłębiał się i nie mogła go przerwać; nie chciała go przerwać. Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu naprawdę coś odczuwała i jej instynktowna, radosna reakcja stłumiła wszelki rozsądek.

Jak przez mgłę czuła jego ręce przesuwające się po jej plecach, swoje ruchy, mające na celu jeszcze bliższy kontakt. Wreszcie Dev odnalazł jej pierś i delikatnie ujął ją w dłoń, ściskając stwardniałe sutki.

Westchnęła, z rozkoszy ledwo łapiąc oddech. A potem, ponad szumem krwi pulsującej w uszach i ciężkiego oddechu Deva usłyszała coś jeszcze. Kevin. Jej syn. Jego syn.

Wyrwała się gwałtownie. Jej ciało protestowało, pragnęło więcej słodyczy, na którą czekało sześć długich lat. Jednak Megan zignorowała ból; skrzyżowała ręce na piersiach, zdając sobie sprawę z beznadziejności gestu: nic nie mogło zastąpić ramion Deva.

- Czego... - Przerwała i przełknęła ślinę, chcąc pozbyć się chrypki. - Czego ode mnie chcesz?

Dev spojrzał na nią i po chwili na swoje ręce, które jeszcze niedawno ją pieściły. Uniósł je powoli i przyjrzał się im uważnie, jakby należały do kogoś innego. Zacisnął palce i schował pięści do kieszeni. Cofnął się o krok, potem o jeszcze jeden, jakby chciał zachować bezpieczny dystans. Megan poczuła wdzięczność; dał jej czas na opanowanie się.

- Chcę... - Zadrżał i nie dokończył. Wziął głęboki wdech, jakby tak samo jak i ona musiał się uspokoić po oszałamiającym pocałunku. Wstrzymał oddech, spuściwszy wzrok. Megan zrobiła to samo i zobaczyła to, co przykuło jego uwagę: jej sztywne sutki. Rzut oka na jego opięte dżinsy nie pomógł jej rozładować zakłopotania.

Po długiej chwili ciszy Dev wreszcie się odezwał:

- Chciałem, żebyś spróbowała zrozumieć. - Zerknął na nią, zrobił krok do przodu i zatrzymał się, jakby nagle przypomniał sobie ó istnieniu niebezpiecznej strefy. Z wysiłkiem podjął: - Możesz zrozumieć? Możesz uwierzyć, że ani razu nie przyszło mi do głowy, iż możesz zajść w ciążę?

Megan drgnęła.

- Nie, powiedziałam ci... - zaczęła z desperacją.

- Wiem; Kevin nie jest moim synem. Ale mógłby nim być. Boże, mógłby być mój, a ja nawet nie brałem pod uwagę takiej możliwości.

- Trochę za późno martwić się o to, nie sądzisz?

Odpowiedział łagodnie, jakby nie usłyszał goryczy w jej tonie:

- O wiele za późno. Ale nie mogłem brać tego pod uwagę. Po prostu nie mogłem. Myśl o tobie w ciąży z moim dzieckiem pogrążyłaby mnie ostatecznie. Gdybym o tym pomyślał, choćby przez sekundę... Odwrócił wzrok i zadrżał; Megan prawie to poczuła. - Złamałbym się, Meg. Nie mógłbym tego znieść. Tak samo nie mogłem spojrzeć ci w twarz i zakończyć związku, który pozwalał mi utrzymać się przy życiu.

Megan widziała jego bezradność i wstyd.

- Dev...

Uniósł głowę.

- A więc nie myślałem o tym - powiedział bezbarwnym tonem, patrząc jej w oczy. - Po prostu nie rozważyłem tego. Mój umysł automatycznie przesunął tę myśl w jakiś ciemny zakamarek; aż do dziś.

Spojrzał na drzwi pokoju i potem na Megan. Widziała cierpienie, jakie pojawiło się w jego oczach. Westchnął głęboko.

- Gdybyś była w ciąży, mogłabyś przyjść do mnie. Wtedy... - Bezradnie wzruszył ramionami, jakby sam nie wiedział, co by zrobił.

- Po tym, jak odkryłam, że masz żonę? - zapytała Megan ostro. - Twoja nieobecność i milczenie powiedziały mi wyraźnie, jak miło byłabym widziana - dodała.

- Zależał ode mnie byt tylu cholernych ludzi - powiedział, lekko potrząsając głową. - Moja i jej rodzina. Właśnie rozpoczęło działanie Cross Consulting. Nie mogłem porzucić przedsiębiorstwa ani ludzi, którzy założyli je wraz ze mną w chwili, gdy dopiero zaczynało działać. I były jeszcze rachunki...

Megan drgnęła. Zaczynała rozumieć. Mam małe kłopoty finansowe, powiedział kiedyś. I dodał, że to sprawy prywatne, a nie zawodowe. Boże, czyżby jeszcze płacił rachunki za szpital żony? Uznała, że to możliwe. W San Diego nie miał zbyt wiele; jego budżet był niemal tak samo skromny jak jej. To wyjaśniałoby, dlaczego nadal jeździł tym samym dżipem i dlaczego, jak powiedział Frank Mason, pracował po szesnaście godzin niemal dzień w dzień.

- Czasami - rzucił chrypliwie - czułem, że jeśli się załamię, wszystko się rozpadnie. Miałem wrażenie, iż trzymam w garści całą firmę. Nie mogłem rozczarować swoich współpracowników, Meg.

Megan stłumiła narastające w niej współczucie. Zastanawiała się, jak zareagowałaby na jego słowa, gdyby za drzwiami pokoju nie było dziecka. Jednak nic nie mogło zmienić faktu, że w tamtych strasznych czasach była samotna i jej syn nigdy nie poznał ojca.

- Nie mogłeś ich rozczarować - powtórzyła cicho, wściekła na siebie za to, że w jej głosie brzmiała taka gorycz. - Więc zamiast tego rozczarowałeś mnie.

Niemal pożałowała tych słów, widząc udrękę na jego twarzy. Głos Kevina z sąsiedniego pokoju przywołał ją do rzeczywistości. Po chwili twarz Deva nie wyrażała już żadnych emocji.

- Wróciłem po to - stwierdził oficjalnym tonem - aby przeprosić, iż nie wziąłem pod uwagę wszystkich możliwości. Byłem nieodpowiedzialny, po pierwsze dlatego, że nie ochroniłem cię, a szczególnie potem: nie upewniając się, iż nie zaszłaś w ciążę. Nie spodziewam się zrozumienia. Chciałem tylko, abyś wiedziała, iż jest mi naprawdę bardzo przykro.

Ruszył do drzwi, zatrzymał się i zerknął na nią.

- Żałuję tej nocy, Meg, ale tylko z powodu tego, że tak wiele zmieniła w twoim życiu, i dlatego, iż wziąłem coś, czego nie miałem prawa brać od ciebie. Miałem zwyczaj przypominać sobie tę noc, kiedy zdawało mi się, że nic już mi nie zostało; kiedy miałem ochotę staranować barierkę na moście i wjechać do rzeki. Boli mnie to, że cię skrzywdziłem, ale mimo to... była to najwspanialsza noc, jaką kiedykolwiek przeżyłem. Ocaliła mi życie.

Odwrócił się gwałtownie i wyszedł, zanim Megan miała czas zareagować. Usłyszała trzask frontowych drzwi i warkot silnika.

Opadła na krzesło i dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, iż jej kolana drżą, tak samo jak ręce. Wpatrywała się w nie, wiedząc, iż umysł próbuje odwrócić uwagę od miotających nią emocji.

Dopiero znacznie później, kiedy już położyła Kevina do łóżka, mogła rozważyć swoje myśli. W dodatku Kevin, zasypiając, wyznał, że lubi pana Crossa, który pomógł mu w budowie modelu samolotu.

Była zmęczona ponurymi wspomnieniami. Nie chciała ich odgrzebywać, lecz nie umiała ich uniknąć. Ból, szok, zdrada, złość - we wspomnieniach były tak samo silne jak w rzeczywistości.

Na tyle silne, aby wywołać łzy, choć przyrzekała sobie, że już nie będzie płakać. Megan wytarła oczy i włączyła lampkę. Ciemność nadawała wspomnieniom wyjątkową żywość.

Jeśli Dev uwierzył, że Kevin nie jest jego synem, to czego od niej chciał? Przebaczenia? Rozgrzeszenia? Westchnęła. Może była naiwna, ale miała na uwadze przykład swoich rodziców. Oni byli sobie wierni; z drugiej strony żadne z nich nie miało takich przeżyć jak Dev. Kiedy zmarła matka, jej śmierć była szybka i bezbolesna. Jednak czyż tragiczna śmierć żony usprawiedliwia to, co zrobił Dev?

Co myśmy zrobili, poprawiła się. Już dawno przyznała sama przed sobą, że winę ponoszą oboje. Może nie znała wtedy prawdy, ale nie miała też powodu, aby zakochiwać się tak mocno i tak szybko w mężczyźnie, który, choć znała go od kilku miesięcy, był dla niej obcy. Była głupim dzieckiem, jak powiedział jej ojciec, i nie rozpoznawała oczywistych sygnałów. Jego rezerwa, milczenie, lęk przed spotykaniem się z nią poza kawiarnią lub jej mieszkaniem, brak spotkań z jego przyjaciółmi. Patrząc wstecz, mogła tylko śmiać się z własnej naiwności.

Przed jej oczami pojawił się obraz: jej ojciec bezradnie przykuty do łóżka szpitalnego, ani martwy, ani żywy; ona, próbująca kontynuować jego pracę, w tym samym czasie zajmująca się Kevinem i utrzymująca resztę rodziny: wuja Jamesa, kuzynów, przyjaciół ojca. Wyobraziła sobie, jak musi sobie radzić z wyrazami współczucia i litością, stresem, poczuciem bezradności...

Gdyby pojawił się ktoś, kto dawałby jakąś nadzieję lub przynajmniej ofiarowywał czas wolny od bólu, czy mogła uczciwie powiedzieć, że stroniłaby od takiej osoby? Nawet gdyby jej postępowanie było złe?

Nie wiedziała. Świtało już i szare światło poranka towarzyszyło jej ponurym rozmyślaniom. Nadał nic nie wiedziała, poza jednym: niezależnie od tego, ile razy nazwała siebie głupią, nie mogła wmówić sobie, iż żałuje, że Dev ją pocałował.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Dev bawił się ołówkiem, tak naprawdę nie widząc ani jego, ani papierów rozłożonych na biurku. Nie musiał im się przyglądać; wiedział doskonale, co w nich jest. Nowe próbki gruntu okazały się tak samo kiepskie jak poprzednie. Jakoś nie cieszyła go myśl o przekazaniu tych wiadomości drażliwemu Frankowi Masonowi.

Wstał i wyjrzał przez okno. Nie było na co patrzeć - wokół stały rzędy wysokich budynków. Zupełnie inaczej niż w San Diego, gdzie przed biurem były małe domki i rosły drzewa.

Po przyjeździe nie miało to znaczenia. Cieszył się, że mógł wyjechać i opuścić miasto, które wiązało się z bolesnymi wspomnieniami. Wspomnieniami młodej kobiety, zmarłej przedwcześnie... i Meg, którą skrzywdził. I akurat wtedy, gdy wydawało mu się, iż uwolnił się od tych wspomnień, wszedł do zatłoczonego pokoju i zderzył się z przeszłością.

Po raz pierwszy żałował, że nie pozwolił zająć się tym Jeffowi. Przyjaciel proponował mu to, lecz widać było, iż nie ma do tego serca. Obaj wiedzieli, że na początku będzie to praca dla jednego człowieka, wymagająca pozostawania po godzinach.

- W San Diego mamy dobrych pracowników - powiedział Dev Jeffowi. - Możesz iść na noc do domu i pomóc Lindzie przy dziecku. Ona nie puści cię samego, a wolałaby nie przeprowadzać się w tej chwili. Nie ma sensu zakłócać życia rodzinie, dopóki nie wiadomo, czy to przedsięwzięcie się uda.

Jeff rzucił mu znaczące spojrzenie.

- A więc zburzysz swoje życie.

Dev wzruszył ramionami, unikając wzroku przyjaciela. Obaj wiedzieli, że jego życie to praca, a dom to miejsce, w którym spędza noce.

- Kiedy wreszcie odpoczniesz? Musisz w końcu zejść z tej karuzeli. To trwa już niemal pięć lat. Nie możesz tak wiecznie...

- Zamknij się - mruknął ponuro Dev.

- Dev...

- Mówię poważnie: daj spokój.

- Cholera, Dev...

- Poradzę sobie z otworzeniem biura w Orange County.

Jeff znał ten ton. Westchnął z rezygnacją.

- W porządku, ale przynajmniej weź ze sobą Matta albo Luisa, żeby pomogli ci w pracy w terenie.

- Poradzę sobie.

- Nie mówiłem, że nie. Znam cię. Stworzyłeś tę firmę od zera, kiedy wszyscy mówili, że powinieneś trzymać się spółki Gordona. Przyjąłeś mnie na wspólnika, choć wtedy nie było mnie stać nawet na porządny garnitur. Wiele ci zawdzięczam, przyjacielu.

- Nie - zaprzeczył Dev, myśląc, że Jeff zawsze był przy nim, kiedy był najbardziej potrzebny: zmuszał 'go do stawiania czoła światu, nie pozwalał wpaść w rozpacz. - Nie - powtórzył - niczego mi nie zawdzięczasz. Zostań w domu z rodziną; poradzę sobie.

- Cholera, stary, nie możesz tak się poświęcać. Jak długo... - Przerwał, widząc ostrzegawczy błysk w oczach Deva. - No dobrze, koniec wykładu. Obiecaj mi tylko, że dasz znać, gdybyś potrzebował pomocy. Zjawię się w ciągu kilku godzin.

- Dobrze.

- Szkoda, że nie mogę w to uwierzyć - mruknął Jeff.

Patrząc przez okno, Dev myślał, że powinien skorzystać z oferty Jeffa. Frank Mason, jeden z największych przedsiębiorców, stawał się nieznośnym pracodawcą. Starał się przyspieszać wszystkie fazy projektu, a każde opóźnienie traktował jak osobistą zniewagę.

Jeff poradziłby sobie z nim. Miał lepsze podejście do ludzi tego typu. Jego dobre maniery zdawały się być zaraźliwe.

Tak, Jeff poradziłby sobie, myślał Dev. I dobrze by się czuł na przyjęciu, na które ciągnął go Mason w piątek.

Piątek. Dziś. Drgnął i spojrzał na zegarek. Cholera. Musi się ruszyć, jeśli nie chce się spóźnić. Chwycił kurtkę i wyszedł z biura.

Zaproszenie potraktował nieufnie do tego stopnia, iż niemal o nim zapomniał. Jednak Mason nalegał.

Dev wiedział, że skoro ma przemawiać ojciec Megan, ona też tam będzie. Właśnie dlatego wybierał się tam z niechęcią, ale zarazem to zadecydowało o tym, iż szedł. Mówił sobie, że nie będzie mile widziany, szczególnie przez Megan Spencer. Potraktowała go łagodniej, ale było to z litości, a tego chciał uniknąć. Mimo to przypominał sobie każde spotkanie i każdy grymas na jej twarzy.

Fakt, że był w stanie zmusić ją do porzucenia uprzejmej, chłodnej maski, napełniał go nadzieją, której nie umiał się pozbyć. Może była na niego zła, może nim gardziła, ale nie była obojętna. Mała pociecha, ale na razie wystarczy, pomyślał. Jest od czego zacząć.

Zacząć. Wpatrzył się w czerwone światło, nie widząc go. Dlaczego tak pomyślał? Przecież zamierzał spełnić jej życzenie i zostawić ją w spokoju. Czyżby chciał zacząć wszystko od nowa, choć ona mu nie wybaczyła i być może nigdy nie wybaczy? Wiedząc, iż Megan może go odrzucić?

Uświadomiwszy sobie, o co mu chodzi, roześmiał się. Postępował tak, jakby miał coś do stracenia. Jeśli nawet Meg go odrzuci, to co się z nim stanie? Będzie żył tak jak dotąd. Może poczuje się zraniony, ale nie bardziej niż niegdyś.

Klakson z tyłu wyrwał go z zamyślenia. Ruszył i skręcił w boczną ulicę. Odsunął od siebie myśl o powrocie Meg do jego życia. Jesteś głupi, myśląc o tym, skarcił siebie. Nie powinieneś pokazywać się jej na oczy. Obawiał się, że będzie to męczące popołudnie.

- Megan, skarbie, kim jest ten mężczyzna?

Megan bawiła się fantazyjnie skręconą serwetką, leżącą przy talerzu.

- Który? - zapytała, doskonale wiedząc, kogo ma na myśli Susan Harper. Zauważyła jego wejście do sali i cały czas czuła na sobie jego spojrzenie.

- Oczywiście ten, który się w ciebie wpatruje. Nie mogłaś go nie zauważyć.

Megan spojrzała w oczy swojej rozmówczyni. Lubiła Susan Harper. Pracowała dla jej ojca od wielu lat, prowadząc biuro w Sacramento. Była pulchną kobietą w wieku pięćdziesięciu pięciu lat, czarującą i pełną życia, o pięknych, srebrzystych włosach.

Była również za bystra, aby dać się oszukać. Megan westchnęła.

- Pracuje dla Franka Masona. Spotkaliśmy się kilka razy.

- Wygląda na oczarowanego tobą.

Megan nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, więc tylko wzruszyła ramionami.

- Oczywiście wyglądasz dziś wyjątkowo dobrze.

Megan uśmiechnęła się z przymusem, choć wiedziała, iż komplement jest szczery. Znała Susan jako szczerą, otwartą kobietę, która jednak w razie potrzeby umiała być ostra. Właśnie dlatego ojciec uważał ją za niezastąpioną.

Gdyby nie fakt, że Megan ostatnio nie była już niczego pewna, uwierzyłaby w komplement. Przygotowała się do przyjęcia wyjątkowo starannie, wmawiając sobie, iż robi to dla ojca, a nie z powodu Deva.

Po prostu chciałam wyglądać jak najlepiej, zapewniła, sama siebie kolejny raz. Wyglądała lepiej niż dobrze. Miała na sobie kostium z błękitnego jedwabiu. Dwurzędowa marynarka sięgała talii, prosta spódnica kończyła się przed kolanami, odsłaniając kształtne nogi. Do tego dobrane kolorystycznie szpilki i naszyjnik z topazem, który dostała od ojca na dwudzieste pierwsze urodziny.

Wybierając biżuterię na ten wieczór nie sądziła, aby kierowała się czymś innym niż kryterium dobrego smaku. Dopiero później przypomniała sobie dzień, kiedy na spacerze z Devem zobaczyła na jednej z wystaw przepiękne topazy. Zawsze lubiła te kamienie i zatrzymała się, aby je podziwiać.

- Są piękne. Mają taki sam kolor jak twoje oczy - powiedział Dev.

Poczuła ucisk w gardle. Tak rzadko mówił jej takie rzeczy. Nie mogła wykrztusić słowa; napawała się komplementem, podobnie jak wszystkim, co robił czy mówił Dev, a co wykraczało poza granice przyjaźni. Wpatrywała się w wystawę, nie chcąc, aby zobaczył jej radość.

- Powinnaś je mieć - powiedział nagle, prawie ze złością. - Powinnaś być z kimś, kto mógłby ci je dać.

Wyczuwając napięcie, starannie dobierała słowa:

- Wolałabym być z kimś, kogo kocham.

Zobaczyła w szybie, jak przymknął oczy i ciężko westchnął.

- Meggie, uważaj, kogo pokochasz. Najpierw się upewnij, że on na to zasługuje.

Teraz dotknęła kamienia w naszyjniku, zastanawiając się, czy wybrała ten klejnot podświadomie z względu na pamięć tamtego dnia.

Usłyszała szmer, kiedy pojawił się jej ojciec i witając się z ludźmi, zmierzał do ich stolika. Otrząsnęła się ze wspomnień i postanowiła ignorować spojrzenia Deva. Nie próbował podejść do niej, lecz nawet gdyby chciał, byłoby to trudne z powodu tłoku przy stoliku senatora.

Wszystko szło gładko. Mowa senatora - napisana przez nią, ale wygłoszona przez ojca - została dobrze przyjęta. Megan obserwowała wręczanie nagród, starając się docenić godziny pełnej poświęcenia pracy policjantów, którzy je dostawali, i biła brawo tym, którym wręczano medale zasługi. Jedynym problemem było to, że nie mogła przestać myśleć, iż żaden z tych mężczyzn, mających na co dzień do czynienia z ciemną stroną życia ludzkiego, nie wyglądał na tak wyczerpanego jak Dev pierwszego dnia, gdy go poznała.

Po zakończeniu nie wstała; wiedziała, że ojciec będzie musiał zostać jeszcze przez godzinę, o ile nie dłużej. Susan uśmiechnęła się do niej współczująco. Ona również znała specyfikę takich przyjęć. Uśmiech jednak znikł, kiedy spojrzała ponad ramieniem Megan. Meg była jej wdzięczna za ostrzeżenie; miała czas opanować się, zanim usłyszała niski, ochrypły głos człowieka witającego się z jej ojcem.

- O, Dev. Miałem nadzieję, że wpadniesz - odezwał się jowialnie Harlan. - Poznaj Susan Harper, moją prawą rękę w Sacramento. Susan, to jest Dev Cross. Pracuje z Frankiem Masonem nad projektem Gold Coast.

Susan uśmiechnęła się; Dev ukłonił się jej z powagą, zerkając na Megan. Jego źrenice rozszerzyły się, kiedy zauważył naszyjnik. Przeniósł spojrzenie na senatora.

- Ma pan doskonały gust, sądząc po pracownicach w obu miastach.

Megan zaszokował chichot ojca. Susan niespodziewanie zaczerwieniła się.

- Usiądź z nami na chwilę. Chciałbym przygotować się na spotkanie stanowej komisji w stolicy, które odbędzie się w przyszłym tygodniu. Będziemy dyskutować o podobnym projekcie na północnym wybrzeżu i Susan twierdzi, iż będą zadawać mnóstwo pytań w związku z projektem Gold Coast.

Dev skrzywił się i zerknął przez ramię na Franka Masona.

- Jestem tylko geologiem. Należy zapytać pana Masona.

- Frank poda taką wersję, która zagwarantuje aprobatę komisji - zauważył sucho Harlan.

- I pewnie dlatego dostanie to, czego chce - zauważył Dev i w tej samej chwili wyglądał tak, jakby pożałował tych słów.

Jednak Harlan zaśmiał się i po błysku w jego oczach widać było, że podoba mu się to.

- Od razu mi się spodobałeś. Usiądź - poprosił - i powiedz mi, jak mam wyjaśnić ludziom w Sacramento, że to, co udaje się tutaj, niekoniecznie musi udać się u nich. Oni chyba nie zdają sobie sprawy, że tu żyjemy w nieco innych warunkach.

- To nie są „nieco inne warunki". Pod względem geologicznym południowa Kalifornia jest wyjątkowa.

- Naprawdę? Dlaczego?

- Powierzchnia ziemi podzielona jest na płyty lądu. Istnieje siedem głównych. Południowa Kalifornia leży na płycie tektonicznej Pacyfiku; północna Kalifornia i reszta kraju leży na płycie północnoamerykańskiej. - Dev wzruszył ramionami. - Płyty są w ciągłym ruchu. Stykają się, czasem zderzają, ale nie mieszają się.

- Zderzają?

- Tak, na przykład w miejscu nazywanym Uskokiem Świętego Andrzeja.

Harlan odchylił się do tyłu. Miał dziwny wyraz twarzy. Susan wpatrywała się w Deva.

- Nigdy jeszcze nie słyszałam tak dokładnego wyjaśnienia - powiedziała. - Naukowcy zwykle używają tak skomplikowanych terminów, że jedyne, co można zrozumieć, to fakt, że mieliśmy trzęsienie ziemi. Powinieneś być nauczycielem.

Megan musiała zagryźć wargi, aby zachować powagę. Dev zerknął na nią przelotnie i w jego orzechowych oczach wyczytała, że i on miałby ochotę wybuchnąć śmiechem.

- Muszę wyrażać . się konkretnie - wyjaśnił z uśmiechem Susan - abym mógł przekazać to, o co mi chodzi. Jeśli sprawy stają się za bardzo skomplikowane, oddaję głos swojemu wspólnikowi. On jest ekspertem sejsmologicznym.

- Czy jest tak samo konkretny i rzeczowy, kiedy wyjaśnia skomplikowane problemy laikom? - zapytała Susan z uśmiechem, który powiedział Megan, że ona również bawi się rozmową.

- Jest o wiele lepszy niż ja. To rodowity, czarujący Teksańczyk.

Susan zaśmiała się, Harlan zachichotał i nawet Megan uśmiechnęła się lekko. Zmienił się, pomyślała. Nie jest szczęśliwy, w jego oczach nadal widać było zmęczenie; jednak Dev z przeszłości nie byłby w stanie tak żartować. Nie zastanawiając się, spojrzała na niego i spytała:

- Jeff?

Zerknął na jej ojca i potem na nią. Choć Jeff nie był jeszcze jego wspólnikiem, kiedy spotkał Megan, opowiedział jej o nim pewnego dnia, kiedy po raz setny omawiali klasyfikację skał.

Megan zaczerwieniła się nagle, uświadamiając sobie, że się zagalopowała. Dev jednak odezwał się szybko, oszczędzając jej dalszego zakłopotania:

- Tak. Jestem pewny, że Frank wspominał kiedyś o nim. - Spojrzał na senatora. - A pan z pewnością nie potrzebuje nikogo, kto musiałby pana przekonywać.

Skutecznie odwrócił uwagę obecnych od niezręcznej wypowiedzi Megan. Dziękowała mu za to w duchu. Jednocześnie poczuła ukłucie złości: nie chciała zmieniać swego stosunku do niego, było to zbyt niebezpieczne.

- Chciałbym, żeby tak było - powiedział Harlan.

- Wiesz, że jesteś urodzonym mówcą - zauważyła Susan. - Zwróć tylko uwagę na dzisiejszą reakcję publiczności.

- To dzięki autorce mojego przemówienia - odpowiedział senator, patrząc z uśmiechem na córkę. - Ona...

- ...wygląda czarująco, jak zwykle. - Z nieodłącznym cygarem w zębach, na szczęście nie zapalonym dzięki zakazowi palenia w sali, Frank Mason zajął ostatnie wolne krzesło przy ich stoliku. Uśmiechnął się do Deva.

- Harlanie, dziękuję ci za zabawienie mojego chłopca. Muszę przyznać, że masz więcej szczęścia niż ja. Przy mnie jest zawsze cholernie poważny. Z trudem udaje mi się wydobyć z niego jedno słowo, poza złymi wiadomościami.

- Złe wiadomości? - zapytała Susan, patrząc z dezaprobatą na cygaro, jakby obawiała się, że lada moment zostanie zapalone.

Mason wzruszył ramionami.

- Chce mnie zmusić do umocnienia każdego metra. Kosztuje mnie to fortunę.

- Wzmocnienie? - Harlan zerknął na Deva. - Czy możesz wyjaśnić, dlaczego na to nalegasz?

- Na tym terenie grunt nie jest na tyle ścisły, aby udźwignąć ciężar, o którym mówimy. Należy więc go wzmocnić. Wybiera się ziemię, miesza z wodą i innymi elementami, kładzie na miejscu i sprasowuje, aż uzyska się pożądaną ścisłość.

- Wzmocnienie podłoża - powiedział kwaśno Mason - moim zdaniem, nie jest konieczne. Przecież wszystko utrzyma się bez problemów.

- Może.

- Oczywiście - zapewnił Mason. - Nie znoszę tak zwanych specjalistów, którzy nigdy nie zbudowali psiej budy, ale myślą, że wszystko wiedzą. Oczywiście, pomijając ciebie, Harlanie - dokończył szybko.

- Nigdy nie zbudowałem nawet psiej budy - odrzekł łagodnym tonem Harlan. Dev uśmiechnął się.

- Ale właśnie dlatego wynajmuję ekspertów takich jak Dev, żeby mówili mi to, czego nie wiem. I słucham ich rad.

Powiedział to z uśmiechem, lecz Mason doskonale zrozumiał jego intencje. Wydawał się dotknięty. Harlan nie kontynuował tematu.

- Szkoda, że oni wszyscy nie mówią tak sensownie - dodał, popatrując z uśmiechem na Deva.

Mason mruknął coś pod nosem i odszedł od stolika do jednego ze swoich inwestorów, który nie wyglądał na uszczęśliwionego z tego powodu. Może obawiał się, że cygaro jest zapalone. Słuchał Masona przez chwilę, na jego twarzy zagościł ponury wyraz i Mason szybko odciągnął go w kąt sali.

- Nie jestem pewien, czy ten biedak to wytrzyma - stwierdził ojciec Megan.

- Może. - Dev spojrzał senatorowi w oczy. - Ale szczerze współczuję człowiekowi, którego upatrzy sobie nasz przyjaciel.

W niebieskich oczach, tak bardzo przypominających oczy Megan, błysnął podziw i senator skinął głową, jakby właśnie usłyszał potwierdzenie swojej opinii.

- Będziesz w mieście przez jakiś czas, prawda? - zapytał.

Dev lekko zmarszczył brwi, lecz potwierdzająco Skinął głową.

- To dobrze. Wyjeżdżam na kilka tygodni do Sacramento, ale obiecałem, że wrócę na przyjęci urodzinowe, które zorganizuje dla mnie moja córka. Odbędzie się dwudziestego, w klubie Aliso Beach. Obawiam się, że będzie to raczej oficjalna impreza, ale gdybyś miał czas, chciałbym, żebyś na nie przyszedł.

Dev spojrzał na senatora z zaskoczeniem.

- Nieczęsto spotykam ludzi, którzy mówią to, co myślą. A kiedy już tak się stanie, lubię mieć ich w pobliżu.

Dev spojrzał na Megan. Otrząsnęła się z szoku wywołanego słowami ojca i uznała, iż powinna się była tego spodziewać. Wiedziała, że Dev czeka na jakąś reakcję z jej strony. W jego oczach widziała przyznanie do tego, iż nie był człowiekiem, za jakiego uważał go jej ojciec. W tej samej chwili zrozumiała: w ciągu ostatnich sześciu lat on wycierpiał tyle samo co ona.

- Dobrze - powiedziała nagle, prawie mimo woli. - Nie ma problemu z tym, by umieścić jeszcze jedną osobę na liście gości.

Czuła na sobie spojrzenie Deva. Próbował nie obiecywać sobie niczego po tym, co usłyszał. Prawie wyczuła moment, kiedy uznał, iż zrobiła to tylko dlatego, że nie miała wyboru. Miał rację. Sprzeciw oznaczałby pytania, na które nie miała ochoty odpowiadać. Usiłowała w to wierzyć do chwili, gdy znalazła się sama, skulona w swoim łóżku.

Często myślała o wyprowadzeniu się z tego domu i ludzie pytali ją, dlaczego ciągle tu mieszka. Jednak wydawało się to praktyczniejsze, skoro jej ojciec często wyjeżdżał, a ona musiała pilnować jego spraw. Tu uciekła, kiedy jej świat legł w gruzach; tu leczyła swoje rany. Tu próbowała przekonać siebie, że nienawidzi Devlina Crossa.

Czyżby zaczynała mu przebaczać? Wreszcie, po sześciu latach, ośmieliła się zadać sobie to pytanie. A może minęło po prostu tyle czasu, że nie miało to już żadnego znaczenia?

Nie, pomyślała. Nie pozwoli mu zniszczyć obrazu budowanego przez sześć lat. Nie uda mu się wyzwolić dawno pogrzebanych uczuć.

Kochał ją. Słowa, które powiedział na budowie, dźwięczały jej w uszach, przyspieszając bicie serca. Wreszcie to powiedział, choć o wiele lat za późno.

Ojciec próbował nauczyć ją, że dobro i zło to pojęcie względne, lecz ona, z arogancją młodości, w to nie wierzyła. Wtedy wszystko wydawało się jasne. Dobro było dobrem, zło złem.

Od tamtej pory nauczyła się, że ojciec po raz kolejny miał rację, szczególnie podkreślając to, że w związkach międzyludzkich rację mają obie strony. Przedtem nie znała historii Deva; wiedziała tylko, że coś go prześladuje. Teraz poznała prawdę, lecz czy ułatwiało to poradzenie sobie z problemem?

A gdyby mogła mu wybaczyć? Gdyby mogła powiedzieć szczerze, że rozumie, wybacza to, co jej zrobił, biorąc pod uwagę napięcie, w jakim żył w tamtych dniach? Co wtedy?

Z ponurą determinacją postanowiła zasnąć. Raz już postąpiła jak idiotka, powiedziała sobie, ale nie znaczyło to, że musiała zachować się tak samo ponownie.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

- ...musiał rozmawiać z twoim ojcem, do cholery!

Dev zatrzymał się w drzwiach baraku. W ręku miał ostatnie raporty dotyczące próbek gruntu. Jeszcze zanim usłyszał odpowiedź na gniewny zarzut Masona, wiedział, do kogo był skierowany. Zerknął przez ramię na żółty, sportowy samochód zaparkowany przy mercedesie Masona. Przypomniał sobie mgliście dźwięk motoru usłyszany tego dnia, kiedy Megan w popłochu opuściła teren budowy.

- Powiedziałam, że przeprasza. Przysłał mnie, żebym sprawdziła, czy mogę w czymś pomóc.

- W niczym, chyba że możesz ułagodzić moich cholernych inwestorów!

Dev zamarł w bezruchu. Ton Masona sugerował, że Frank ma zamiar wygłosić kazanie. Dev wkroczył do baraku akurat wtedy, kiedy Megan nieco zaskoczona zaczęła odpowiadać.

- Spodziewałeś się, że zrobi to mój ojciec?

- Liczyłem na to, iż obchodzi go ten projekt, ponieważ sprawi, że jego okręg wyborczy wiele z tego powodu zyska - rzucił Mason cokolwiek sarkastycznie. W tej chwili zauważył Deva i skinął mu głową. Meg zauważyła ten gest i zerknęła w tym samym kierunku. Widząc Deva, cofnęła się lekko, ale natychmiast się opanowała.

- Mój ojciec bardzo dba o swój okręg - powiedziała zimno do Masona. - Właśnie dlatego całe dnie spędza na spotkaniach z radnymi miasta.

- Spotkania - prychnął Mason. - Biurokratyczne gó...

- Frank! - przerwała mu ostro Megan. - Byłabym wdzięczna, gdybyś nie klął w obecności mojego syna!

Dev drgnął, zaskoczony i rozejrzał się po baraku. Zauważył małego, siedzącego cicho na wysokim stołku i przyglądającego się scenie szeroko otwartymi oczami.

Mason miał tyle taktu, aby się pohamować.

- Przepraszam. Widzisz, muszę przekazać wiadomość Harlanowi. - Spojrzał na Deva. - Dev, zabierz dziecko na podwórko, dobrze? Pokaż mu koparkę albo inne maszyny.

- Nie - zaprotestowała Megan tak szybko, że Dev drgnął. Nie mogłaby okazać wyraźniej, że nie chce, aby przebywał w towarzystwie jej syna. Dobrze, powiedział sobie. Nie miał pewności, czy sam chciałby zajmować się dzieckiem, które przypominało mu stale o tym, jak bardzo zniszczył życie swoje i Megan. Z całą pewnością nie chciał zostać tutaj i patrzeć na Meg ubraną w jedwabny kostium, przylegający do ciała. Sam widok rozpalał krew w jego żyłach.

- Dlaczego nie? - Mason zerknął na Kevina z uśmiechem, który nawet w dziecku musiał obudzić wątpliwości. - Chciałbyś zobaczyć wielkie ciężarówki, prawda, synu?

Kevin skinął głową i Dev wyczuł instynktownie, że zrobił to raczej dlatego, iż nie miał ochoty przysłuchiwać się dyskusji dorosłych i wolał oglądać urządzenia budowlane. Jakikolwiek był powód, chłopiec z nadzieją zerknął na matkę.

- Mogę?

Megan zawahała się.

- Pozwól mu iść - poradził Mason. - To, co muszę powiedzieć o twoim ojcu, nie nadaje się dla jego uszu.

W takim razie nie nadaje się także dla uszu Meg, pomyślał Dev, ale nie odezwał się. Megan dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie chce go znać wiedział, iż nie doceniłaby jego interwencji.

- Mamo, proszę. - Zdawało się, że w głosie Kevina pojawiło się nieco więcej entuzjazmu, lecz chłopiec zawahał się, rzucając Devowi pytające spojrzenie. Nie mógł nie uśmiechnąć się do chłopca, który natychmiast oświadczył:

- Chciałbym zobaczyć z bliska tę dużą koparkę.

Megan spojrzała na Kevina, Masona i na końcu na Deva.

- W porządku. - Wydawało się, że te słowa zaskoczyły Megan w tym samym stopniu co Deva. - Tylko bądź grzeczny.

Słysząc słowa matki, chłopiec zerwał się ze stołka i przebiegł przez pokój. Dev instynktownie wyciągnął rękę i chłopiec ujął ją bez wahania.

- Zaopiekuję się nim - obiecał Dev. Jego głos był nieco drżący. Zastanawiał się, czy to z powodu zgody Megan, czy też dlatego, że miał zostać z chłopcem, który równie dobrze mógł być jego synem.

Megan nie odezwała się, ale w jej wzroku pojawił się niemy wyrzut - Dev zawiódł, kiedy powinien zaopiekować się nią. Devlin wytrzymał jej spojrzenie; miała prawo go oskarżać. Po chwili to ona odwróciła wzrok.

- Zajmę się nim - powtórzył. Ruszył za Kevinem, który szybko zbiegał po schodach, uszczęśliwiony perspektywą wyjścia na zewnątrz.

Nie czekając, aż chłopiec znajdzie się na placu budowy, Mason wybuchnął:

- Powiedz Harlanowi, żeby lepiej pomógł mi pozbyć się tych facetów, jeśli chce mieć ten - tu wstawił wulgarne określenie - projekt skończony, żeby mógł go zaprezentować wyborcom.

Dev zatrzymał się. Miał ochotę wrócić i kazać Masonowi zamknąć pysk. Jednak Megan zrobiła o sama.

- Powiem ojcu - rzuciła ze złością - dokładnie to, co mi powiedziałeś. Myślę, że to wystarczy mu do wyciągnięcia odpowiednich wniosków.

Mason wziął głęboki oddech i kiedy wreszcie się odezwał, zrobił to przymilnym tonem:

- Megan, skarbie, wiesz, że musiałem się wyładować. Żyję w stresie.

Dev już wcześniej widział Masona, który zdawał sobie sprawę z tego, że posunął się za daleko. Teraz powinien wycofać się i być delikatny do chwili, gdy załatwi sprawę. Widząc, że Meg jest bezpieczna i nie będzie musiała wysłuchiwać przekleństw, ruszył w dół po schodach. Kevin czekał na niego cierpliwie, marszcząc nos z powodu unoszącego się na wietrze kurzu.

- Strasznie się rozzłościł, prawda? - zauważył chłopiec.

Dev skrzywił się.

- O, tak. - Nie wiedząc dlaczego, położył rękę na ramieniu dziecka. - Co chcesz zobaczyć w pierwszej kolejności?

- Koparkę - odpowiedział Kevin z entuzjazmem. - Taką, co kopie do tyłu i naprawdę głęboko. No wiesz, taką, co ma duży pazur!

- Sprawdźmy, czy jeszcze pamiętam, jak tym kierować.

- Hej! Myśli pan, że ja też mógłbym nią pokierować?

- Myślałem, że my, konstruktorzy samolotów, mówimy do siebie po imieniu.

Dziecko skrzywiło się.

- Mama powiedziała, że mam do pana mówić: „panie Cross".

Dev drgnął, uświadamiając sobie, jak Meg usilnie starała się utrzymać dystans między nim i jej synem.

- W porządku, jeśli mama tak uważa; ale będę się czuł strasznie głupio, mówiąc do ciebie: „panie Spencer".

Kevin zachichotał i Dev uśmiechnął się, widząc jego reakcję.

- Chodź - powiedział, mierzwiąc włosy chłopca. - Pierwsza rzecz, jakiej potrzebujemy, to kaski.

- Naprawdę? Dlaczego?

Dev słyszał, że dzieci zadają mnóstwo pytań, ale do tej pory jeszcze tego nie doświadczył. Jego kuzyn mieszkał blisko Phoenix i choć nie była to duża odległość, widywali się rzadko. Nie była to świadoma decyzja; po prostu przebywanie ze szczęśliwą rodziną siostry okazało się zbyt bolesne. Starając się słuchać paplaniny Kevina, Dev uznał, iż sprawia mu ona przyjemność.

Kiedy wreszcie chłopiec zamilkł, Dev był wyczerpany. Jednocześnie czuł dziwny związek z tym dzieckiem. Chłopiec, który na początku był dla niego symbolem wszystkiego, co zrobił w życiu źle, okazał się inteligentnym dzieckiem, chłonącym informacje jak gąbka wodę.

Dawno minęły godziny pracy, wiatr złagodniał i wreszcie Dev zauważył Meg, wychodzącą z baraku. Ruszył więc z chłopcem w jej kierunku.

- Mogę tu jeszcze kiedyś przyjść? - zapytał Kevin z nadzieją w głosie.

- Jasne - powiedział szczerze Dev. - Ale tak naprawdę zależy to od pana Masona... i twojej mamy.

Zająknął się, wypowiadając ostatnie słowa, ale Kevin nie zwrócił na to uwagi.

- Chciałbym tu wrócić. - Zerknął na Deva. - Dużo czasu ci zajęło nauczenie się wszystkiego o koparkach?

- Jakoś zrozumiałem, jak działają, kiedy skończyłem studia. - Przyjrzał się chłopcu. - Chcesz iść na uniwersytet?

- Nie wydaje mi się, żeby to było zabawne miejsce - odpowiedział Kevin. - Sprawia, że ludzie stają się smutni.

- Uniwersytety sprawiają, że ludzie stają się smutni?

- Tak było z moją mamą - odpowiedziało dziecko z przekonaniem.

Dev zatrzymał się. Kevin zrobił to samo i spojrzał na niego z zaciekawieniem.

- Uniwersytet sprawił, że twoja mama stała się smutna? - zapytał Dev. Kevin skinął głową.

- Skąd o tym wiesz?

Kevin wyjaśnił z powagą:

- Ponieważ kiedy ogląda rysunki zrobione na studiach, płacze.

Dev poczuł ból w sercu i westchnął głęboko. Natychmiast zaświtał mu cień nadziei. Czy Megan nadal coś do niego czuła poza nienawiścią?

Usłyszał Meg wołającą Kevina i z trudem udało mu się opanować emocje. Pożegnał chłopca.

- Dziękuję, panie Cross - zawołał Kevin, wsiadając do samochodu.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

- Dziękuję za zajęcie się nim - wykrztusiła Megan dziwnie ochrypłym głosem.

- Cała przyjemność po mojej stronie - powtórzył. - To dobre dziecko.

- To prawda.

- I mądre.

- Też tak uważam.

Przez chwilę po prostu wpatrywali się w siebie. Kiedy Dev wyczuł, że Megan ma ochotę wsiąść do samochodu i odjechać, odezwał się szybko, nie wiedząc, czy robi to po to, aby otrzymać odpowiedź, czy też po to, aby opóźnić rozstanie z Meg.

- Czy Mason jest wciąż zdenerwowany? - zapytał, wskazując barak.

Megan zerknęła ponad ramieniem Deva, jakby chciała się upewnić, że mężczyzna, o którym mówią, nie słyszy ich rozmowy.

- Sprawia wrażenie człowieka, który zawsze wie, kiedy posunął się za daleko. - Rzuciła okiem na siedzenie, upewniając się, czy jej syn zapiął pasy. - Dziękuję za zajęcie się Kevinem.

Dev wzruszył ramionami.

- Miałaś rację. Nie powinien przysłuchiwać się wrzaskom Masona. - Uśmiechnął się. - Ale udało ci się go uciszyć.

Zaczerwieniła się.

- Czasem po prostu mam go dosyć. Na ogół nie jest zły, ale strasznie naciska, aby ojciec użył swoich wpływów.

- To prawda - powiedział Dev. - Myślę, że...

Urwał. Przed barakiem pojawił się Mason i ryknął:

- Cross! Chcę z tobą porozmawiać o tych cholernych próbkach!

Megan stała odwrócona plecami do Masona i uniosła oczy do góry. Serce Deva zmiękło, kiedy zobaczył współczujący uśmiech. Po chwili, jakby żałując swojego zachowania, Megan pożegnała się szybko i wsiadła do samochodu. Kiedy odjechała, Dev poczuł się osamotniony.

Jeśli Megan chciała zapomnieć o Devie, Kevin szybko pozbawił ją złudzeń. Gadał jak nakręcony, co zwykle lubiła, lecz tym razem jedno imię pojawiało się z niepokojącą regularnością.

- Dev zabrał mnie na przejażdżkę koparką, taką, co naprawdę nazywa się inaczej. - Spojrzał na matkę z dumą. - Wykopał dziurę i potem obrócił maszynę, żeby zebrać ziemię z drugiego końca, i w ogóle było fajnie!

- Naprawdę?

- Tak! - Źle zinterpretował jej ton głosu i z pośpiechem zaczął ją zapewniać: - Mamo, wszystko było w porządku. On prowadził, a ja siedziałem na jego kolanach, miałem zapięty pas i kask na głowie, żeby nic mi się nie stało w głowę. Myślałem, że to niepotrzebne, ale Dev... pan Cross też miał kask, więc to jest w porządku. Pokazał mi różne maszyny i... - Ciągnął swoją opowieść, a Megan ściskało się gardło i czuła pieczenie pod powiekami. Czyżby jej synowi brakowało towarzystwa mężczyzny? Miał dziadka, ale Harlan tak często wyjeżdżał...

A może chodziło właśnie o Deva? Czyżby istniała jakaś instynktowna więź między ojcem i synem? Czy Dev byłby tak dobry dla jej syna, gdyby uważał go za dziecko innego mężczyzny, z którym Megan przespała się natychmiast po jego odejściu? Zadrżała, skręcając na podjazd.

- ...i powiedział, że nie muszę go nazywać panem Crossem, ale ja mu powiedziałem, że ty mi kazałaś, i on się zgodził, bo ty tu rządzisz, ale czy teraz, kiedy się zaprzyjaźniliśmy, mogę go nazywać: Dev?

Megan spojrzała na syna i omal nie zapomniała przycisnąć hamulca.

- Co powiedział?

- Powiedział, że mogę nazywać go Dev...

- Nie, chodzi mi o to... rządzenie.

- Powiedział, że ty tu rządzisz, więc musimy robić, co każesz. - Kevin zachichotał. - A później nazywał mnie „panem Spencerem". Czy to nie jest głupie?

- Tak - szepnęła, nie mogąc wyobrazić sobie Deva żartującego z jej synem.

Kiedy kładła chłopca do łóżka, nadal był przejęty.

- Powiedział, że mogę tam zawsze przyjechać, jeśli tylko zechcę. Mogę?

- Nie wiem...

- Proszę! Dev powiedział, że tak naprawdę zależy to od ciebie i pana Masona, ale on nie ma nic przeciwko temu.

- Nie zabraniam, Kevin, ale nie będę nic obiecywać. Zobaczymy.

Chłopiec skrzywił się. Mając pięć lat, poznał już znaczenie słowa „zobaczymy".

Megan pocałowała dziecko na dobranoc i wyszła z pokoju, czując się bezradna. Jak miała to rozegrać? Po zakończeniu realizacji projektu nastąpi koniec spotkań z Crossem. Dev nie będzie musiał tolerować dziecka, z którym nic go, w jego mniemaniu, nie łączy. Jeśli pozwoli Kevinowi spędzać więcej czasu z Devem, jak poczuje się chłopiec, kiedy nadejdzie nieuniknione rozstanie i Dev odejdzie z jego życia?

Możesz powiedzieć mu prawdę, pomyślała.

Omal nie potknęła się na schodach. Powiedzieć Devowi, że Kevin jest jego dzieckiem? Że porzucając ją po jedynej wspólnie spędzonej nocy, zostawił ją w ciąży?

Zadrżała na tę myśl. Później jęknęła w duchu, nie wiedząc, czy lęk przed wyznaniem mu prawdy był spowodowany obawą o niego, czy o nią samą. Kiedyś cieszyła ją myśl o zranieniu go tak głęboko, jak on zranił ją. Teraz, znając powody jego postępowania, nie miała już takiej pewności. Poza tym nigdy nie mogłaby użyć Kevina jako broni przeciw Devowi.

Potrzebowała towarzystwa, więc przeszła do pokoju. Pani Moreland pracowała tam nad swoim haftem, oglądając telewizję.

- Kevin jest już w łóżku? - zapytała, widząc Megan siadającą w fotelu i biorącą gazetę.

- Tak, chociaż nie wiem, czy szybko zaśnie, biorąc pod uwagę przeżycia dzisiejszego dnia.

Kobieta uśmiechnęła się.

- Tak przypuszczałam. Zdaje się, że ten miły pan Cross wywarł na nim ogromne wrażenie.

Megan starała się zachować obojętny wyraz twarzy.

- Tak, to prawda.

- Taki mężczyzna jak on jest odpowiednim towarzystwem dla Kevina - oświadczyła z naciskiem pani Moreland.

Megan zacisnęła wargi i wzruszyła ramionami. Pani Moreland pracowała u nich przez wiele lat. Praktycznie wychowywała Megan po śmierci matki i pomogła jej poradzić sobie z dzieckiem. Ani razu nie skrytykowała decyzji Megan i zawsze traktowała Kevina czułością. Jej własne wnuki mieszkały daleko stąd i Megan wiedziała, że Kevin jest przez nianię traktowany jak jeden z nich. Megan kochała ją za jej poświęcenie.

- Mężczyzna taki jak pan Cross nie skrzywdzi cię - dodała z powagą pani Moreland.

Megan niemal jęknęła, słysząc te słowa. Przez chwilę miała ochotę opowiedzieć całą, bolesną historię. Musiała się komuś zwierzyć, znaleźć wyjście z dziwnej sytuacji.

- Wszyscy popełniają pomyłki, kochanie - powiedziała delikatnie pani Moreland. - Nie pozwól, żeby jeden błąd zrujnował ci życie.

- Wszystko jest już w porządku.

Była to automatyczna odpowiedź i jeszcze nigdy Megan nie miała takiej świadomości, że jest to kłamstwo. Była wdzięczna pani Moreland za odłożenie robótki i wpatrywanie się w telewizor. Nigdy jeszcze nie czuła się tak zagubiona; nawet wtedy, kiedy opuścił ją Dev i kiedy odkryła, że jest w ciąży. Widok Deva z Kevinem był szokiem. Mimo że bardzo próbowała, nie mogła jednak wymazać z pamięci wyrazu twarzy syna.

Tego było za wiele i Megan poszła do biblioteki. Usiadła przy biurku i udawała, że czyta gazetę, zabraną z gabinetu ojca. Cichy dźwięk kropli spadającej na papier skłonił ją do odłożenia gazety. Nie chciała zmoczyć jej łzami, których nie umiała powstrzymać.

Słysząc dzwonek do drzwi, zerknęła na zegarek. Było późno, lecz pracownicy ojca potrafili zjawiać się o najdziwniejszych porach. Nieważne, czy miała ochotę kogokolwiek widzieć; nie miała wyboru. Wstała i ruszyła do drzwi.

- Otworzę - zawołała do pani Moreland, mijając pokój.

Nie spodziewała się Deva o tej porze, lecz widząc jego sylwetkę na ganku, nie była zaskoczona. Nawiedzał ją w rzeczywistości tak samo, jak jego wspomnienie nawiedzało ją przez ostatnich sześć lat.

- Meg, ja...

Urwał. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego przyszedł. Meg stała bez ruchu. Wpatrywała się w niego, zastanawiając się, czego od niej chce.

Nagle światło padło na jej mokre policzki. Dev zamarł, patrząc na nią. Wolno, delikatnie otarł jej łzy.

Niespodziewanie Megan znalazła się w jego ramionach. Przytulił ją mocno.

- Boże, Megan, tak mi przykro. Cały czas cię ranię, prawda? Zraniłem cię tak bardzo i nadal to robię. Nigdy tego nie chciałem, uwierz mi...

Drżał i słyszała ból w jego głosie.

- Już dobrze - mruczał, przytulając ją mocniej. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że ona również drży. - Nie musisz już płakać. Odejdę i przysięgam, że będę trzymać się od ciebie z daleka. Jeśli tego chcesz, odejdę z twojego życia na zawsze. Proszę, nie płacz. Nie będziesz już musiała mnie widywać.

- Nie!

Wyrwało jej się to mimo woli i Dev zamarł.

- Meg? - szepnął zaskoczony.

Ona też była zaszokowana tą instynktowną reakcją. Dev przesunął wolno dłonie na jej ramiona. Ścisnął je mocno i cofnął się, patrząc jej w twarz.

- Myślałem, że tego chcesz - wykrztusił z trudem, starając się ukryć nadzieję, odzwierciedlającą się w jego wzroku.

- Nie wiem, czego chcę - wyznała żałośnie. - Poza tym, że nie mogę tak dłużej żyć. Nie wiem, co się ze mną dzieje. W jednej chwili kontroluję się, a w następnej...

- Rozumiem to, uwierz mi.

- Nie mogę tak żyć - powtórzyła. - Mam wrażenie, że za chwilę wybuchnę.

- Nie rób tego - zawołał gwałtownie. - Wyrzuć z siebie wszelkie pretensje. Porozmawiaj ze mną.

- Z tobą? - Spojrzała na niego z niedowierzaniem. -To przez ciebie tak się czuję!

- Wiem. Dlatego powinnaś porozmawiać ze mną.- Skrzywił się. - Nawet jeśli powiesz mi tylko, jakim jestem draniem, poczujesz się lepiej.

- Nawet tego nie jestem pewna.

Na chwilę zamknął oczy i Meg zastanawiała się, czy to dlatego, aby nie widziała w nich budzącej się nadziei.

- Porozmawiaj ze mną, Meg - ponaglił ją. - Wyjaśnijmy wszystko. A potem, jeśli zechcesz, odejdę i będę trzymać się od ciebie z daleka.

- Nie wiem...

- Musimy porozmawiać. Dopóki tego nie zrobimy, żadne z nas nie poczuje się lepiej. Poza tym - dorzucił ponuro - z kim jeszcze możesz pomówić o swoich problemach, nie licząc głupca, który je spowodował?

Zawahała się. Chyba wyczuł jej niezdecydowanie, ponieważ odezwał się szybko:

- Wybierzmy się, gdzieś, gdzie nikt nam nie będzie przeszkadzał. Kiedy będziesz miała dosyć rozmowy, odprowadzę cię do domu. Bez zadawania pytań. - Zawahał się. - Czy jest ktoś, kto może zostać z Kevinem?

Megan skinęła głową. Jego troska o dziecko wzruszyła ją.

- Pani Moreland.

Dev wziął głęboki oddech.

- No i co na to powiesz, Meg? Możemy porozmawiać?

Megan wiedziała, że nie ma wyboru. Dev miał rację; musieli omówić parę spraw, zanim zaczną układać swoje życie na nowo. Skinęła głową, zawiadomiła panią Moreland i wyszła z Devem.

Dev zahamował i wyłączył silnik. Wokół stały nieruchome maszyny budowlane.

- Wiem, że lubisz ocean - powiedział po chwili milczenia. - Pomyślałem, że możemy wybrać się na spacer. Ta część plaży jest ogrodzona z powodu robót. Nikt nie będzie nam przeszkadzał.

W milczeniu skinęła głową i wysiadła z dżipa. Przez chwilę wpatrywała się w samochód, potem poprawiła włosy, rozwiewane wiatrem.

- Wiatr może urwać człowiekowi głowę podczas przejażdżki twoim samochodem.

- Przepraszam. Powinienem był opuścić dach.

Nie przypomniał jej, że przedtem nigdy tego nie chciała. Nie musiał tego robić; wiedziała, że on tak samo jak ona doskonale pamięta ich wspólne przejażdżki.

- Nie przejmuj się.

Schodzili na plażę w pełnym napięcia milczeniu.

- Wysłuchasz mnie, Meg? - zaczął cicho Dev. - Wiem, że jest o wiele za późno, ale zrobisz to?

Skinęła głową. Usiedli na skale. Dev miał taki wyraz twarzy, jakby za chwilę miał skoczyć z wysokiego brzegu do głębokiej wody.

- Może powinienem był powiedzieć ci to na początku. - Skrzywił się. - A przynajmniej wtedy, kiedy zrozumiałem... - Przerwał i potrząsnął głową. - Cholera - mruknął. - Miałem przygotowaną całą mowę. Bóg wie, że ćwiczyłem ją przez ostatnich sześć lat. - Wziął głęboki oddech. - Chcę opowiedzieć ci o wszystkim, o moim małżeństwie. Ale jakoś nie umiem zacząć. Megan pomyślała, że powinna mu pomóc.

- Jak miała na imię? - zapytała obojętnym tonem.

Drgnął i po chwili rozluźnił się.

- Elizabeth. Jako dziecko mieszkała na sąsiedniej ulicy. Moja siostra opiekowała się nią, gdy była mała...

Urwał i Megan wiedziała, że na jej twarzy musiało odmalować się zaskoczenie. Ma siostrę, pomyślała. Mój Boże, nawet o tym nie wiedziałam.

- Wiem - szepnął Dev, prawidłowo odczytując wyraz jej twarzy. - Przepraszam, Meggie.

- Mów dalej - odparła.

Wbił obcasy w piasek.

- Darlene, moja siostra, była o pięć lat starsza ode mnie i siedem od Elizabeth. Czasem przyprowadzała ją do domu. Elizabeth zawsze była w pobliżu.

Spojrzał na ocean, jakby mówienie wydawało mu się łatwiejsze bez konieczności patrzenia w oczy Megan.

- Spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Była dla mnie jak młodsza siostra. Nie miała rodzeństwa, więc poniekąd uważała nas za swoją rodzinę. - Wzruszył ramionami. - Chyba było mi miło, kiedy przybiegała do mnie, jeśli ktoś jej dokuczał. Czułem się wówczas jak jej starszy brat.

Megan nie umiała nazwać tego, co czuła, wyobrażając sobie Deva, broniącego „młodszej siostry" przed miejscowym łobuziakiem.

- Dojeżdżaliśmy razem do szkoły średniej. Opowiadała mi o chłopcach, którzy jej się podobają, pytała, co sądzę o różnych sprawach, i pomagała wyjaśnić szalone pomysły mojej dziewczyny. Po prostu... rozmawialiśmy. - Wziął garść piasku. - Nie widywałem się z nią przez jakiś czas, kiedy skończyłem szkołę i poszedłem na studia. Później znów zetknęliśmy się, kiedy zaczęła studiować. Wówczas nasze stosunki uległy zmianie. Zaczęliśmy się spotykać i po zakończeniu studiów planowaliśmy wspólną przyszłość. To znaczy, ślub.

Wysypał piasek z dłoni.

- Rodzice próbowali nam to odradzić. Akurat założyłem własne przedsiębiorstwo i uważali, że nie powinienem się spieszyć z ożenkiem. Ale radziliśmy sobie nieźle.

Megan nic nie powiedziała, ale Dev spojrzał na nią, jakby coś usłyszał.

- Nie chcę kłamać i nie powiem, że jej nie kochałem. Kochałem.

- Nie chciałabym, żebyś kłamał - powiedziała cicho. - Czułabym się gorzej, gdybyś to ukrywał. Oznaczałoby to, że nie uważasz mnie za wystarczająco ważną osobę, która może znać prawdę; albo że ożeniłeś się z kobietą, której nie kochałeś.

Wpatrzył się w jej twarz. Wyciągnął do niej ręce, ale po chwili zacisnął je w pięści i opuścił.

- Nie straciłaś tego - szepnął. - Tej umiejętności rozumienia...

Urwał i usiadł obok Megan. Pochylił się, jakby miał na barkach przytłaczający ciężar.

- Kochałem ją - powtórzył. - Nie jestem pewien, czy była to miłość, która powinna prowadzić do małżeństwa. Wtedy jednak nie wiedziałem, czy istnieje inny rodzaj tego uczucia. - Patrzył jej w oczy i wiedziała, że teraz już wie. - Myślę, że oboje wiedzieliśmy, iż czegoś w naszym związku brakuje. Nic z tym jednak nie robiliśmy; było nam wygodnie.

Przez chwilę w orzechowych oczach Deva pojawiło się dobrze znane Megan zmęczenie i wyczerpanie. Kiedy odezwał się, w jego głosie brzmiał wysiłek.

- Powinienem był zadowolić się twoją przyjaźnią, kiedy uświadomiłem sobie, czego brakuje mi najbardziej...

- Odkąd mi o wszystkim powiedziałeś - odrzekła cicho Megan - próbowałam sobie wyobrazić, jak musiałeś się czuć.

- Nie mogłabyś. Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek był w stanie wyobrazić to sobie. Przeżywałem piekło. Codziennie kilka godzin spędzonych w szpitalu. Kierowanie przedsiębiorstwem, rezygnowanie z prac, których potrzebowałem.

- Potrzebowałeś?

Dev przesunął dłonią po zmierzwionych włosach.

- Najlepiej płatne są najbardziej czasochłonne i wymagające przebywania za granicą. Odrzuciłem oferty wyjazdu do Arabii Saudyjskiej, na Alaskę, do Ameryki Południowej. Nie mogłem wyjechać i zostawić Elizabeth w takim stanie. Rachunki rosły, a ja miałem coraz większe kłopoty finansowe. - Westchnął. - Jeff próbował przekonać mnie, że nie mogę niszczyć swojej kariery. Musiałem jednak czuwać przy Elizabeth.

Megan przypomniało się wszystko. Nieobecne spojrzenie Deva, wyczerpanie widoczne na twarzy i wrażenie, jakie często miała, że walczy ze sobą.

- Później znalazłem środek na zachowanie odporności psychicznej. Coś, co dawało mi siły, choć nieraz miałem ochotę poddać się i skończyć ze sobą. To ty, Meg. Tylko dzięki tobie nie załamałem się.

- Boże, dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?! - wyrwało się jej.

- Już mówiłem: nie mogłem. Potrzebowałem cię. Wiem, że to brzmi okropnie, ale dzięki tobie nie czułem się kompletnie bezradny. Miałem poczucie, że wciąż jestem mężczyzną.

- Och, Dev, jak mogłeś myśleć...

- Myślałem tak, ponieważ wszyscy znajomi patrzyli na mnie jak na ranne zwierzę; kogoś, komu pomaga się z litości, ale nie przebywa się z nim, ponieważ jest to męczące. To Elizabeth cierpiała, ale oni współczuli mnie. A więc stałem się egoistą. Chciałem, żeby romans z tobą nie miał żadnego związku z tym, co przeżywałem. W rezultacie zraniłem jedyną osobę, która dodawała mi sił do dalszego życia. Nie poradziłbym sobie sam... Nic nie mogłem zrobić, tylko siedzieć i czekać, i właśnie to robiłem.

- Dev, przestań. - Nie mogła tego znieść. Współczuła jemu i nie znanej kobiecie. - Nie odgrzebuj przeszłości. To było piekło, i dla ciebie, i dla Elizabeth.

Spojrzał na nią i potrząsnął głową.

- Meggie... Boże, jak ty to robisz, jak możesz... Po tym, jak bardzo cię skrzywdziłem... - Stłumił jęk. - Czułem się tak cholernie winny. Nie było mnie w domu, kiedy Elizabeth została potrącona przez samochód; pracowałem w Meksyku.

- Dev, to był pijany kierowca. Nawet gdybyś był w domu, nic nie mógłbyś zrobić.

- Wiem. Zrozumienie tego zajęło mi dwa lata. Zanim pozbyłem się poczucia winy, spotkałem ciebie. - Zacisnął szczęki. - I dopiero potem odkryłem, co naprawdę znaczy mieć wyrzuty sumienia.

- Och, Dev. - Miał rację, pomyślała. Nie mogła wyobrazić sobie, przez co przeszedł.

- Wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze? - zapytał z dziwnym wyrazem twarzy. - Musiałem z kimś o tym porozmawiać, o tobie i o tym, jak się męczę. Ale jedyną osobą, która moim zdaniem zrozumiałaby to, była moja najlepsza przyjaciółka. Ta, której skarżyłem się na swoje dziewczyny. Ta, która płakała na moim ramieniu, ponieważ chłopy to idioci.

- Elizabeth - powiedziała cicho Megan.

- Tak. - Potrząsnął głową. - To szaleństwo - powtórzył.

- Nie. Powiedziałeś, że najbardziej brakowało ci przyjaźni.

- Tak. - Raz jeszcze zmierzwił sobie włosy. - Elizabeth powiedziała kiedyś, że zastanawia się, czy przypadkiem nie zniszczyliśmy pięknej przyjaźni. Może tak było. Nie mieliśmy okazji tego sprawdzić. Wiem tylko, że ani do Elizabeth, ani do nikogo innego nie czułem tego, co do ciebie. Czułem się rozdarty i wtedy, i teraz.

Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Musiałem odejść, Meg. Nie mogłem cię wykorzystywać. Za bardzo cię kochałem. - Westchnął. - Nadal cię kocham, bardziej niż przypuszczasz. Właśnie dlatego odejdę, jeśli tego chcesz. Zostawię cię w spokoju. Powiedz tylko, że tego chcesz.

Megan spojrzała na niego. Miał zamknięte oczy i zaciśnięte szczęki, jakby czekał na ostateczny cios.

Właśnie na plaży, pod zimowym księżycem Kalifornii, Megan zrozumiała coś, co powinna była zrozumieć dawno temu. Gdyby sześć lat temu znaczyła dla niego mniej, mógłby ją wykorzystać jeszcze bardziej, wysysając z niej wszystkie siły, potrzebne mu do życia. Mógł ją nadal oszukiwać i brać wszystko, czego potrzebował.

Pomyślała o czasach, kiedy chciała mu zadać taki sam ból, nazwać go każdym najgorszym określeniem. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że gdyby był takim człowiekiem, za jakiego go uważała, żaden, nawet najgorszy epitet nie wywarłby na nim najmniejszego wrażenia. A jeśli nie był takim człowiekiem, jej słowa załamałyby go.

Devlin nie miał wyboru; teraz nareszcie to zrozumiała. Mógł albo zostawić ją, albo załamać się zupełnie. Ona najpierw była jego zbawieniem, potem zaś stała się przekleństwem, ostatnią kropą przepełniającą kielich.

- Och, Dev - szepnęła, wyciągając ramiona.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Dev chwycił jej dłonie, patrząc na nią z zaskoczeniem.

- Meg?

Jego głos brzmiał ochryple. Po raz pierwszy tu, na plaży oświetlonej księżycem, w błękitnych oczach Megan Spencer zobaczył dawną Meggie.

- Nie chcę, żebyś odszedł - szepnęła. - Nie rozumiałam cię przedtem, ale teraz rozumiem.

- Jeśli czujesz dla mnie litość z powodu...

- Przestań. Nigdy nie litowałam się nad tobą. Cierpiałam razem z tobą, nawet gdy tylko przypuszczałam, że jest ci ciężko. Chciałam, żebyś pozwolił mi sobie pomóc. Płakałam nad tobą i nad sobą, myśląc, że okazałeś się nie takim mężczyzną, o jakim marzyłam. - Westchnęła. - Teraz jednak widzę, że nie miałeś wyboru. Musiałeś odejść, ponieważ byłeś mężczyzną, za jakiego cię uważałam. I rozumiem też, że gdybyś okazał się kłamcą, o czym próbowałam przekonać siebie później, zostałbyś ze mną, gdyż oszukiwanie mnie byłoby ci bardzo na rękę.

- Boże, Meg...

- Mimo to szkoda, że mi nie powiedziałeś... Choć rozumiem, dlaczego nie mogłeś tego zrobić.

- Ale tak bardzo cię zraniłem...

- Tak - przyznała - jednak tylko dlatego, że nie rozumiałam, co przeżywasz. Myślałam, iż odszedłeś, ponieważ dostałeś ode mnie wszystko, czego chciałeś.

Dev jęknął i uścisnął jej palce.

- Bałem się, że tak pomyślisz - szepnął - ale...

- Szsz - uciszyła go Megan. - Wiem.

- Naprawdę próbowałem cię odszukać - powiedział. - Jak tylko... było już po wszystkim.

- Wierzę ci.

- Nigdy nie przestałem cię kochać. Od tamtego czasu z nikim nie byłem.

Megan zamarła.

- Z nikim?

- Z nikim.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem, więc rzucił jej ponure spojrzenie.

- Jeff też tego nie rozumiał. Próbował wyciągać mnie na różne imprezy. Kilka lat temu poszliśmy na pizzę i piwo. Próbował umówić mnie z przyjaciółką swojej dziewczyny, obecnej żony. Twierdził, że dwa lata żałoby wystarczą. Jedno piwo zamieniło się w kilka i obaj byliśmy nieźle wstawieni. Nie pamiętam tego, ale musiał cały czas wmawiać mi, że czas rozpocząć normalne życie, znaleźć sobie dziewczynę i tak dalej. W końcu powiedziałem mu, żeby się odczepił, z tym, że użyłem mniej uprzejmego sformułowania. Przynajmniej on tak twierdzi.

Megan uśmiechnęła się.

- I co, „odczepił" się?

- Tak, choć to do niego niepodobne. Któregoś dnia zapytałem go, dlaczego po raz pierwszy w czasie naszej znajomości zaakceptował odpowiedź „nie". Przyznał, iż wycofał się, gdyż tamtej nocy powiedziałem, że jeśli nie mogę mieć Meggie, nie chcę nikogo. Nie zapytał mnie, kim jest Meggie, i nigdy nie wspominał o tamtej rozmowie, dopóki go nie zapytałem.

Megan westchnęła głęboko. Uniosła jego dłonie i przycisnęła je do swoich policzków. Na każdej złożyła delikatny pocałunek.

- Wiesz, co przerażało mnie najbardziej w ciągu tych sześciu lat?

- Co takiego?

- Myśl o tym, że jesteś jedyną osobą, która sprawia, iż zaczynam czuć, pragnąć. I to, że utraciłam cię na zawsze.

- A co z...?

Nie skończył pytania. Tak naprawdę nie chciał nic wiedzieć o jej mężu. Nie mógł znieść myśli o Megan kochającej się z innym mężczyzną, do którego uciekła, zraniona jego zdradą. Poza tym jej ostatnie wyznanie zmieniło wszystkie uczucia poza pożądaniem.

Megan pochyliła się i delikatnie pocałowała go w usta.

- Megan, nie rób tego. Pragnąłem cię każdego dnia przez tych sześć lat. Nie dręcz mnie, skoro nie mogę cię mieć.

- Dlaczego nie możesz?

Spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Meg? Czego właściwie chcesz?

- Chcę znów być znowu z tobą. Chcę zapamiętać tę noc. Chcę wiedzieć, czy będzie tak samo cudowna jak ta, którą wciąż pamiętam.

Nie spodziewał się tego. Czuł napięcie we wszystkich mięśniach, lecz wciąż się wahał.

- Meg - powiedział drżącym głosem, potrząsając głową.

- Proszę, nie zadawaj żadnych pytań. Nie dzisiaj. Wkrótce będzie nowy dzień. Teraz nie chcę myśleć ani rozmawiać. Po prostu chcę czuć. Tak dawno tego nie przeżywałam...

Wiedział, że powinien ją powstrzymać; Megan ciągle była zbyt zagubiona, aby móc podejmować racjonalne decyzje, ale czy rzeczywiście racjonalizm pomógł im w czymkolwiek? Gdzieś w najciemniejszym zakamarku jego umysłu pojawiła się myśl, że może to jest jedyna okazja, by mieć Meg raz jeszcze, i że jej ostateczna decyzja będzie tą, której najbardziej się obawiał: rozstanie. Wyciągnął do niej drżące ręce.

Pierwszy pocałunek zawierał całą tęsknotę sześciu lat i Dev niemal roztopił się pod wpływem jego intensywności. Usta Megan były ciepłe i natarczywe. Kiedy rozchylił je, czekała na dotyk jego języka z entuzjazmem, który go oszołomił.

- Meggie - powiedział ochryple, przerywając pocałunek. Przesunął dłonie w jej upięte włosy. - Czy wiesz, że nigdy nie widziałem ich rozpuszczonych?

Wyjął kilka spinek. Megan potrząsnęła głową. Wstrzymał oddech, czując słodki zapach gardenii.

- Bardzo podobała mi się twoja poprzednia fryzura, ale to...

Nie skończył, lecz sposób, w jaki Meg odrzuciła głowę do tyłu, jakby podobał się jej dotyk jego dłoni, powiedział mu, że zrozumiała.

- Lepiej przestańmy - rzucił, choć jego wzrok zaprzeczał słowom.

Zarzuciła mu ręce na szyję.

- Dlaczego?

- Ponieważ już na zawsze zostaniemy na tej plaży.

- A musimy ją opuszczać? Tu jest ciepło... romantycznie... uroczo.

- Meg, przestań.

Spojrzała na niego zamglonym wzrokiem i prawie natychmiast zbladła.

- Chyba nie jesteśmy na to przygotowani, prawda?

- Ja jestem - powiedział głosem bez wyrazu, pamiętając noc, kiedy nie był przygotowany i nawet nie zastanowił się nad konsekwencjami własnej bezmyślności. Raz im się udało; nie chciał ryzykować po raz drugi.

- Och. - Był to cichy dźwięk i Dev zrozumiał, o czym myśli Megan.

- Nie planowałem tego, Meg. Jeff nie należy do zbyt subtelnych ludzi. Wtykanie prezerwatywy do mojego portfela za każdym razem, kiedy to możliwe, wydaje mu się najlepszym sposobem przekonania mnie do „powrotu do rodzaju ludzkiego", jak to nazywa.

- W takim razie...?

- Zasługujesz na coś lepszego niż to - rzucił ponuro. - Szybki stosunek na plaży, bez...

- Kto mówi, że musi być szybki? - szepnęła i pocałowała go.

Nadzieja na opanowanie sytuacji znikła, kiedy poczuł jej ręce, wsuwające się pod jego sweter i pieszczące pierś. Dotyk jej palców palił. Szybkim ruchem zdjął sweter.

Megan uniosła głowę i obserwowała go, pieszcząc sutki. Zamknął oczy i wziął głęboki oddech.

Przesunęła jedną dłoń na jego brzuch, pieszcząc okrężnym ruchem okolice pępka. Jęknął.

- To nadal istnieje między nami, prawda? - powiedziała, patrząc mu w oczy.

- Nigdy nie minęło - przyznał ochryple, sięgając do zamka błyskawicznego jej swetra. Przerwał i badawczo spojrzał jej w oczy. W odpowiedzi zrzuciła pantofle i ujęła w dłonie jego twarz.

- Spraw, żebym znowu ożyła. Tak długo na to czekałam.

Pocałował ją gwałtownie, jednocześnie rozpinając zamek bluzy. Miękki materiał rozchylił się i Dev przytulił Megan mocniej, pragnąc poczuć ciepło jej ciała. Oddychał nieregularnie, czując wreszcie dotyk miękkich piersi.

- Meg... Meggie... Naprawdę tego chcesz?

- Pragnę cię - wyznała po prostu. Poczuł falę gorąca, która wywołała w jego ciele bolesne podniecenie. Rozpiął jej biustonosz, zsunął spodnie i niebieskie, koronkowe figi, a potem odrzucił je na bok. Delikatnie położył Meg na piasku.

Nie myślał już o szampanie, świecach, prześcieradłach i innych rzeczach, które chciał mieć tej nocy. Wiedział tylko, że wróciła jego Meggie, że pragnęła go tak samo jak on jej.

Ukląkł i wpatrywał się w jej ciało: pełne piersi, niesamowicie długie, gładkie nogi i kobieco zaokrąglone biodra.

- Och, Meggie, jesteś jeszcze piękniejsza niż sześć lat temu - szepnął ochryple.

Naprawdę tak myślał. Wtedy była dziewczynką, teraz ponętną kobietą. Przytuli go, jej nogi...

Spokojnie, Cross, ostrzegł siebie, inaczej będzie to najkrótszy lot w historii. Megan wyciągnęła do niego ręce i Dev szybko zaczął rozpinać guziki dżinsów.

Zdawało się, że trwa to wiecznie. Kiedy wreszcie uporał się z guzikami, zobaczył, że Meg wpatruje się w niego. Zamarł i zadrżał.

- Masz coś przeciwko temu? - zapytała.

- Kiedy mówisz takim głosem, nie mam żadnych zastrzeżeń.

- Chciałam tylko ci się przyjrzeć - wyznała nieśmiało, jakby nie miała pewności, czy powinna tego chcieć. - Przedtem jakoś mi się to nie udało...

Dev zaczerwienił się lekko, ale wstał i zdjął dżinsy.

- Jesteś piękny - powiedziała.

Przytuliła się do niego namiętnie. Całował ją długo i mocno, upajając się słodyczą, którą tak dobrze pamiętał. Poruszała się pod nim, przyciskając piersi do jego ciała, i kiedy pochylił się, aby je ucałować, krzyknęła.

Ujął piersi w dłonie, unosząc powiększone sutki do ust. Całował najpierw jedną, potem drugą, aż do chwili gdy Megan zaczęła wyginać się i jęczeć, poddając się pieszczotom.

Chciał, żeby było to dla niej coś szczególnego, co mogłoby wymazać z pamięci czas, kiedy rozpamiętywała, jak bardzo ją zranił. Jednak jej pieszczoty były tak słodkie, że wiedział, iż prowadzi grę za szybko. Kiedy jednak chciał się cofnąć, wydała cichy dźwięk protestu, który zadziałał na niego mobilizująco.

- Meg... musimy zwolnić... zaczekaj...

- Za długo już czekałam.

Jej oddech był gorący. Zadrżał. Potem obsypał ją pocałunkami, aż zaczęła wić się i błagać, aby wziął ją i skończył tortury. Czując ciepło jej ciała, wiedział, że nie ma już odwrotu. Choć jego rozsądek protestował, wiedział, że musi być posłuszny jej życzeniom.

- Meggie, jesteś pewna...?

- Proszę. Jestem taka pusta. Wypełnij mnie, Dev.

- Kocham cię, Meggie. - Mówiąc to, wszedł w nią. - Kocham... Och, Meggie...

Zadrżał i znieruchomiał, walcząc z chęcią poruszenia się. Jego ciało pokryło się potem, kiedy usiłował zwolnić tempo.

- Meggie...

- Nie przerywaj, Dev, pragnę cię.

Nagle uniosła się. Był w niej. Wydała okrzyk bólu i rozkoszy. Dev nie mógł się oprzeć i zaczął się gwałtownie poruszać.

Obserwowała go i widziała, jak wyraz pragnienia zmienia się na jego twarzy w zapierającą dech rozkosz, kiedy zabierał ją na szczyty. Czuła jego gładką skórę i twarde mięśnie i napawała się jego obecnością w swoim ciele. Napięcie narastało, zapierając dech w piersiach.

W końcu usłyszała, jak wyszeptał, że już dłużej nie może. Zadrżała i jej ciało ogarnęły konwulsje rokoszy.

- Meggie, och, Meggie...

- Och, Dev - szepnęła, drżąc, gdy na nią opadł. Miała rację; było to tak samo cudowne przeżycie, jak to sprzed sześciu lat.

Dev odezwał się po długiej chwili:

- Przez sześć lat wmawiałem sobie, że oszalałem i że nie mogło mi być z tobą tak wspaniale. Wmawiałem sobie, że czułem rozkosz tak intensywną, ponieważ wiedziałem, iż nigdy więcej nie będę czegoś podobnego przeżywał...

- Wiem - szepnęła, tuląc go.

Leżeli na piasku, milcząc. Wiatr zmienił się w lekką bryzę. Piasek, nagrzany w ciągu dnia, chronił ich przed chłodem.

Po chwili Dev wziął ją w ramiona. Kiedy zaczęła go pieścić, kochał się z nią jeszcze raz, tak długo, że niemal ochrypła, krzycząc z rozkoszy, zanim on osiągnął spełnienie.

Potem leżał obok niej, tulił ją i nie był w stanie się poruszyć. Nie pamiętał już, jak dobrze jest mieć ją przy sobie i czuć jej oddech na swojej skórze. Spał tak mocno, jak nie zdarzało mu się to od lat: głęboko, spokojnie. Miał wrażenie, że wreszcie znalazł się w domu.

Kiedy się obudził, instynktownie zacisnął dłoń na ramieniu Meg, jakby chciał się upewnić, że jest przy nim. W odpowiedzi pocałowała go. Zrozumiał, iż obudziła się wcześniej i czekała na jego przebudzenie. Na tę myśl krew szybciej, zaczęła krążyć w jego żyłach i kiedy Meg zaczęła pieścić jego brzuch, był już podniecony.

Potem obudzili się tuż przed świtem i Meg, zawstydzona, ubrała się pospiesznie. Odkryli, że każdy skrawek ich odzieży pokryty jest piaskiem, nie mówiąc o różnych zakamarkach ciała.

- Meg - zaczął Dev, wyczuwając jej zmieszanie. - Czy dobrze się czujesz?

- Muszę wracać do domu - odrzekła, mocując się z zamkiem błyskawicznym bluzy.

- Wiem. Odwiozę cię. Ale czy wszystko w porządku?

- Tak. Po prostu... mam dużo roboty przed dzisiejszym przyjęciem.

Zupełnie o tym zapomniał. Jednak biorąc pod uwagę to, co się stało, nikt nie mógłby go winić. W nocy przyprowadził ją tutaj, mając nadzieję, że zechce go wysłuchać. Nawet nie liczył na to, że będą się kochać.

Faktem jednak było, że spędzili noc, kochając się na plaży jak para nastolatków. Meg miała prawo czuć się zawstydzona. Poza tym musiała wytłumaczyć się przed panią Moreland, pomyślał, uśmiechając się w duchu. Miał tylko nadzieję, że jej syn nie wstał zbyt wcześnie - w tej sytuacji byłoby to krępujące dla Meg.

Choć może lepiej, żeby chłopiec przyzwyczaił się do niego teraz, pomyślał, przyglądając się Meg wkładającej buty. Im szybciej Kevin zaakceptuje jego obecność, tym lepiej, ponieważ Dev tym razem nie miał zamiaru utracić Meg.

Ruszyli do dżipa i patrząc na stojącą w pobliżu koparkę, Dev uśmiechnął się. Wczoraj doskonale dogadywali się z Kevinem. Oczywiście, dogadywanie się będzie wyglądać inaczej, jeśli chłopiec dowie się, że ma do czynienia z mężczyzną, który chce poślubić jego matkę.

Meg błyskawicznie zajęła miejsce w samochodzie, jakby zależało od tego jej życie. Przed włączeniem silnika Dev spojrzał na nią.

- Meg, wiem, że to nie była najbardziej romantyczna noc w twoim życiu. Powinniśmy byli wybrać się w inne miejsce...

- Nie. Na plaży czułam się doskonale. - Zaczerwieniła się i dotknęła włosów pełnych piasku. - Mam tylko kłopot, co powiedzieć pani Moreland i synowi.

Dev drgnął.

- Żałujesz?

- Nie, nie żałuję. Ale potrzebuję czasu, żeby wszystko przemyśleć.

Zacisnął szczęki. Nie podobały mu się te słowa. Chciał, aby czuła się tak wspaniale jak on i miała pewność, że wszystko się ułoży. Jednak może przebaczenie, które otrzymał zeszłej nocy, nie miało mocy w świetle dnia.

- W porządku - stwierdził niechętnie. - Pamiętaj o jednym: kiedyś nie miałem wyboru, ale teraz nie zrezygnuję z ciebie.

Po wyrazie jej twarzy poznał, że zrozumiała. Jeśli między nimi miał nastąpić koniec, to stanie się z jej winy. W jej oczach zobaczył jednak coś jeszcze, coś, czego nie rozumiał, cień wątpliwości.

Nie chciał się nad tym zastanawiać. Wolał przypominać sobie rozkosz, jaką przeżywali zeszłej nocy, i wierzyć w cud: Meg znalazła się znów w jego ramionach i kochała go.

Włączył silnik i wrzucił bieg.

Megan stała na ganku, obserwując odjeżdżającego dżipa. Nasłuchiwała tak długo, aż wreszcie dźwięk silnika umilkł.

Teraz nie zrezygnuję z ciebie.

Słyszała ciągle te słowa. Z cichym jękiem odwróciła się i wbiegła do domu. Panowała w nim cisza. Pani Moreland i Kevin na szczęście jeszcze spali, a ojciec miał wrócić z Sacramento po południu.

W chwilę potem stała pod gorącym prysznicem i zmywała piasek z ciała i włosów. Cały czas wmawiała sobie, że nie płacze; to były tylko krople wody.

Zeszłej nocy wszystko wydawało się takie proste. Dev powiedział jej wszystko, co powinna była wiedzieć dawno temu. W końcu zrozumiała, dlaczego nie miał wyboru i musiał ją zostawić.

To mogła mu wybaczyć. Kiedy myślała o tym, pod jaką żył presją, mogła mu nawet wybaczyć, że nie powiedział jej o istnieniu żony. Jak na ironię okazało się, że to, co bolało ją wtedy najbardziej - jego odejście - było dowodem, iż nie pomyliła się w jego ocenie.

To powinno rozwiązać problemy. To i rozkosz, jakiej nigdy dotąd nie zaznała; noc gorących pieszczot, wzlotów i ekstazy. Noc, która udowodniła jej raz na zawsze, że Devlin Cross jest jedynym mężczyzną, który potrafi zawładnąć jej ciałem, sercem i duszą.

To jednak nie wystarczało; wręcz przeciwnie, komplikowało sprawy. Znów stanęła przed perspektywą wyboru. Czy mogła wyznać Devowi prawdę o Kevinie? A może jej kłamstwo zniszczy ich związek, tak jak kłamstwo Deva zniszczyło go sześć lat temu?

Wyszła spod prysznica i wzięła ręcznik. Tarła ciało aż do bólu, chcąc zapomnieć o nowym problemie. Zrozumiała, że jej rozterki nie dotyczyły tego, czy ona może wybaczyć Devowi; istotne było, czy o n będzie w stanie jej wybaczyć.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Dev zatrzymał się w drzwiach baraku, kiedy zobaczył Franka Masona, przerzucającego gniewnie stertę papierów na biurku. Westchnął. Ostatnio każda wymiana zdań z pracodawcą była dość gwałtowna, a on nie miał dziś ochoty na kłótnię. Poznał przedsmak raju i teraz musiał poczekać, aby przekonać się, czy tylko to może mu ofiarować los.

Mason obrócił się szybko, zaskoczony. Przez chwilę wpatrywał się w Deva, który zmarszczył brwi, widząc taką reakcję. Otrząsnął się i po chwili zaczął krzyczeć, jeszcze zanim Dev przestąpił próg.

- Cholera, co to jest? Jackson twierdzi, że kazałeś mu używać szalunków w rowach odpływowych!

Jak widać, to nie upały wpływają na temperament tego człowieka, pomyślał Dev. Ochłodziło się tego ranka, kiedy Dev odwiózł Meg do domu, zaś Mason nadal szalał.

- Tylko na długości jakichś pięćdziesięciu metrów - sprostował, usiłując mówić spokojnie.

- Tylko? Równie dobrze mógłby to być kilometr! Zmieniliśmy głębokość specjalnie po to, żebyśmy nie musieli tego robić! Nawet zmniejszyliśmy rozmiar rur do minimum, aby zaoszczędzić na czasie!

- Ciągle jednak musimy przebić się przez ten pagórek, a tam ziemia jest zbyt piaszczysta, aby poradzić sobie bez szalunku.

- Wiesz, ile to będzie kosztować? Nie mówiąc o tym, ile czasu to potrwa. W prognozach pogody przewiduje się sztorm, wkrótce spadnie deszcz i będziemy musieli przerwać prace!

Dev usiadł za biurkiem i poczekał, aż Frank się uspokoi.

- To prawda, ale nie mamy wyboru. Bez tego grunt może się zapaść.

- Do diabła! - krzyknął Mason. - Jakie jest ryzyko, skoro ten pięćdziesięciometrowy odcinek będzie odkryty przez dzień, może dwa?

Dev powstrzymał się przed przypomnieniem mu, że przed chwilą te pięćdziesiąt metrów było kilometrem. Przypomniał sobie słowa Harlana Spencera: „Dobra jest jakakolwiek wersja prawdy, która może mu przynieść pożądane wyniki". Widać senator znał swoich ludzi.

- Nie możemy pozwolić sobie na ryzyko - powiedział Dev - jeśli zagraża to ludziom.

- Oszczędź mi tych uwag - warknął Mason. - Wiesz, Cross - stwierdził, uderzając pięściami w biurko - gdybym nie miał pewności, że nic z tego nie masz, byłbym przekonany, iż sabotujesz projekt.

Dev wstał gwałtownie. Jego oczy lśniły. Bez słowa zaczął zbierać papiery porozrzucane na biurku.

- Już dobrze, uspokój się. Powiedziałem, że mam pewność, iż nic z tego nie masz.

Dev przesunął telefon, który przeszkadzał mu, i dorzucił kolejną stertę papierów do stosu.

- Cholera, jesteś uparty... odłóż to.

Dev ostrożnie postawił telefon na biurku.

- Możesz mnie wysłuchać?

Dev otworzył szufladę, wyjął kilka folderów i włożył je do swojej torby.

- Słuchaj, Dev, wiem, że potrzebujesz tej pracy. Wiem też, jak bardzo.

Dev uniósł głowę.

- Był czas - powiedział zimno - kiedy na wiele rzeczy przymykałem oczy. Potrzebowałem pracy tak bardzo, że tolerowałem szwindle swoich zleceniodawców.

Ale teraz na niczym mi nie zależy, dokończył w myśli. Poza jedną rzeczą, którą mogę stracić.

Mason nerwowo przesunął dłonią po włosach, a potem poklepał się po kieszeni, w której zwykle miał jedno lub dwa cygara.

- Dev, inwestorzy czepiają się mnie i mam problemy z tłumaczeniem się przed nimi. Rozmowy stają się coraz trudniejsze z każdym dniem opóźnienia. Wiesz doskonale, że nie mógłbym teraz zmienić geologa! Zanim znajdę nowego człowieka, będę spóźniony o całe wieki!

- Wiem o tym. Nie byłem pewny, czy i ty również miałeś tego świadomość.

- Dlaczego... Cholera, czego chcesz, przeprosin? W porządku, przepraszam. Jesteś zadowolony?

- Nie. Ale to dobry początek.

Masonowi udało się uśmiechnąć przymilnie.

- Synu, wiem, że mam w sobie tyle taktu, co czołg, ale naprawdę zbyt wielu ludzi ma do mnie pretensje. Wiem, że gdybyś nie pracował solidnie, niczego byśmy nie dokonali. Zapomnij o moich pretensjach, dobrze?

Dev zawahał się. Miał dosyć zmienności nastrojów Masona, lecz Frank miał rację: Dev naprawdę potrzebował tej pracy.

- W porządku - zgodził się wreszcie.

- Dobrze. - Na nieszczęście Mason znalazł w kieszeni jedno ze swoich okropnych cygar, zapalił je i zaciągnął się głęboko. - Coś ci powiem. Dlaczego stąd nie wyjedziesz? Weź wolny dzień, a nawet cały weekend. Nie miałeś urlopu od chwili, kiedy zacząłeś pracę. - Wyglądał na zadowolonego z siebie. - Nie chcę cię tu widzieć do poniedziałku.

- Myślałem, że...

- Za dużo myślisz.

To prawda, pomyślał Dev, Mason ma rację.

- Chciałem zacząć pracę na nowym stoku...

- Nie będziemy na to przygotowani do końca tygodnia. - Twarz Masona skurczyła się. - Cholera, nigdy nie miałem takich problemów z wypchnięciem pracownika na urlop. Co się z tobą dzieje?

Dev mógł powiedzieć, że wolał szukać zapomnienia w pracy niż rozmyślać o swoim losie, ale nie miał ochoty dyskutować z człowiekiem, który usiłował go nakłonić do zwolnienia tempa, choć przed chwilą oskarżał go o spowodowanie opóźnień.

- To z tobą coś się dzieje - zaprotestował. - Czy to nie ty chciałeś, aby wszystko było robione z prędkością światła?

Wyraz twarzy Masona przywiódł Devowi na myśl dziecko, wymykające się ze sklepu ze skradzionymi słodyczami,

- Powiedzmy, że po ostatniej wymianie zdań jestem ci coś winien. Wynoś się stąd. Zobaczymy się na przyjęciu u senatora.

Wyszedł, zanim Dev zdążył zaprotestować. Przyjęcie, pomyślał. To, na które Meg musiała go zaprosić. Przyjęcie, na które się wybierał, choć nie miał pewności, czy będzie mile widzianym gościem.

Jednak pójdzie na nie. Nie miał pojęcia, co czuła Meg po nocy, jaką spędzili razem. Wiedział jednak, że czują do siebie pociąg za każdym razem, kiedy się widzą. Miał zamiar to wykorzystać. Poczuł ulgę, opuszczając teren budowy. W sklepie wypożyczył frak. Doszedł do wniosku, że nie może zmienić przeszłości; wszystko zależało teraz od Meg.

Przyszło mu do głowy, że Megan może nie chcieć z nim rozmawiać. Prosiła go o czas do namysłu i obiecał jej to. Na przyjęciu nie miałaby trudności z unikaniem go. Jednak zdecydował się wykorzystać ostatnią szansę i nie pozwolić, aby coś mu przeszkodziło.

Resztę dnia spędził na zapoznawaniu się ze sprawami nowego biura. Bezczynne czekanie było czymś, czego nie mógł znieść. Przypomniał sobie o papierach, zabranych z baraku, i sięgnął po torbę, kiedy zadzwonił telefon. Chwycił słuchawkę, mając nadzieję, że to Meg. Okazało się jednak, iż dzwoni Jeff.

Jeff zapewnił go, że wszystko jest w porządku i dzwoni tylko po to, żeby sprawdzić, co się dzieje, skoro Dev milczy.

- Przepraszam - mruknął Dev.

- W porządku. Co u ciebie słychać? Rozmawiasz ze mną w taki sposób, jakby coś się nie układało.

- Masz rację. To dziwne. Mason od tygodni zmuszał nas do pilnowania terminów, a teraz nagle doszedł do wniosku, że mamy mnóstwo czasu. Kazał mi wziąć wolne na resztę dnia i na weekend.

- W takim razie, skoro zmusił cię do wzięcia urlopu, chwała mu za to. Oczywiście, jesteś w biurze, prawda?

- Co masz na myśli?

- Po prostu wiem, jak wyglądają twoje wolne dni. Nie masz pojęcia, jak*się zrelaksować.

- Mógłbym się tego nauczyć.

Wyrwały mu się te słowa, kiedy pomyślał o ranku spędzonym z Meg. Trzymałby ją w ramionach, kochaliby się przez długie godziny. Pomyślał, że nadejdzie kiedyś taki ranek, a nawet będzie ich więcej. I popołudnia. I noce...

- Dev? Nic ci nie jest?

- Nie. - Zabrzmiało to dziwnie. - Wszystko w porządku.

Odłożywszy słuchawkę, zastanawiał się, co powiedziałby Jeff, gdyby mu wyznał, że odnalazł Meg. Po tylu łatach... Jeff zrozumiałby. Tylko on wiedział, że istnieje ktoś, za kim Dev tęsknił przez te wszystkie lata.

Nie mogę tracić nadziei, pomyślał, zaczynając sortować dokumenty w teczce. Megan stanie się częścią mojego życia; już ja o to zadbam. Wiedział, że wątpliwości Meg mogą uczynić przebaczenie i zapomnienie niemożliwym. Nie mógł do tego dopuścić. Utracił ją sześć lat temu; nie miał zamiaru dopuścić i do tego tym razem.

Uświadomił sobie, jak wiele od niej oczekuje. Prośba o zapomnienie...

Jego uwagę przyciągnął kawałek papieru. Przez chwilę zastanawiał się, czy to tego szukał Mason na biurku.

To musi dotyczyć innych prac, pomyślał, patrząc na obliczenia, które nie pasowały do projektu Gold Coast.

Po chwili uznał, że może to być inna część projektu. Ostatecznie był geologiem, a nie architektem. Z drugiej strony nie zauważył w tym projekcie danych, które świadczyłyby o tym, że należy dodatkowo wzmocnić teren. Poza tym, po zakończeniu prac nikt nie mógłby powiedzieć, czy jest jakaś różnica. Pomijając zmniejszoną wytrzymałość budynków, pomyślał.

Potrząsnął głową. To musiała być pomyłka. Postanowił zapytać o to Masona w poniedziałek. Sięgnął po resztę papierów i zamarł, przypomniawszy sobie podsłuchaną kiedyś niechcący rozmowę.

- To śmieszne - mówił jeden z betoniarzy do drugiego. - Sądziłem, że do tego typu rzeczy użyją wzmocnień rozmiaru czterdziestki. - Wskazał na stalowe konstrukcje leżące obok. - Mogę przysiąc, że te tutaj to trzydziestki.

Czy w planach było uwzględnione wzmocnienie co czterdzieści centymetrów? Czy Mason zmienił to na trzydziestki? Dev szybko zapisał na kartce kilka liczb: to oszczędziłoby jeden trzpień z drogiej stali na każdym metrze. Przy tak dużym projekcie oszczędności byłyby znaczne.

Przypomniał sobie, jak Mason wyrwał mu jakąś kartkę z ręki. Zauważył na niej tylko dwa wyrazy: „lotne popioły".

Wtedy nie przejął się tym, lecz teraz to sformułowanie zaczęło go intrygować. Niepalne resztki, czyli popioły, często były używane przez niezbyt uczciwych budowniczych. Zastąpienie popiołem części cementu dawało beton, który był o wiele tańszy... ale również o wiele mniej wytrzymały.

Dev potrząsnął głową, wmawiając sobie, że wyobraźnia płata mu figle. Ale co by było, gdyby notatka świadczyła o nieuczciwości Masona? Gdyby naprawdę zamierzał tego użyć? A jeśli już to zrobił?

Spróbował rozważyć taką ewentualność. Zgadywał na ślepo i wyciągał wnioski, które niekoniecznie musiały być prawdziwe. Prawdopodobnie istniało jakieś inne wyjaśnienie.

A jeśli szalony pomysł był prawdziwy? Po co były te rozmowy o inwestorach? Czyż Mason nie był w takich kłopotach, że mógłby zdecydować się na robienie oszczędności? To prawda, że żaden z tych pomysłów osobno nie zagroziłby projektowi, ale wszystkie razem? A jeśli było ich więcej? Jeśli obcinał kąty tu, mógł to zrobić gdzie indziej. A to recepta na katastrofę. Prawdziwą...

Nagle poczuł nowe wątpliwości. A jeśli ojciec Meg wiedział o tym? Przyjaźnił się z Masonem i kontaktował z nim często od początku realizacji projektu. Senator odwiedzał plac budowy i nieraz wysłuchiwał od Masona próśb o wstawiennictwo u inwestorów. To niemożliwe, pomyślał. Nie mógł w to uwierzyć, biorąc pod uwagę to, co wiedział o senatorze i jak go oceniał.Nikt nie mógł się pochwalić lepszą reputacją niż Harlan Spencer. Z drugiej strony był też znany jako lojalny przyjaciel.

Boże, to niemożliwe; to zabiłoby Meg. Nie mogę nic zrobić, pomyślał. Teraz obchodzi mnie tylko Meg...

Zmienił tok myśli. Nie mogę nic zrobić. Tak samo jak nie mógł powiedzieć Meg prawdy sześć lat temu; jak nie mógł widzieć jej bólu; jak nie mógł nawet pomyśleć, że mogła zajść w ciążę.

Jesteś tchórzem, Cross, powiedział sobie bez ogródek. Przyznaj to i choć raz w życiu zrób coś z tym.

Zrobię, pomyślał z determinacją. Dziś wieczorem.

Megan obrzuciła krytycznym spojrzeniem swoje odbicie w lustrze, potem chwyciła chusteczkę higieniczna i raz jeszcze otarła wargi. Z satysfakcją skinęła głową, zamieniła kilka słów z dwiema kobietami, znajdującymi się w łazience, i ruszyła przez zatłoczoną salę. Wmawiała sobie bez przerwy, że nie zamierza spędzić całego czasu, szukając wśród gości wysokiej, szczupłej sylwetki.

Mimo to nie mogła pozbyć się niepokoju. A jeśli postanowił nie przyjść? Poprosiła go o czas do namysłu. Może uznał, że nie chce go widzieć na przyjęciu?

Zatrzymała się tuż przed drzwiami, wzięła głęboki oddech i wygładziła sukienkę. Granatowa aksamitna, z dekoltem z przodu i z tyłu, opadała kloszowo aż do pantofli. Kolor miał tak ciemny odcień, że wydawała się czarna.

Sznur pereł na szyi stanowił jej jedyną ozdobę. Zresztą sukienka nie potrzebowała innych dodatków. Pamiętając wyraz twarzy Deva, kiedy na plaży zobaczył jej rozpuszczone włosy, nie upięła ich. Miękkimi falami opadały na ramiona. Zdawała sobie sprawę, że wybierała strój ze szczególną troską. Miała tylko nadzieję, że Dev to doceni.

Przeszła do sali balowej i niemal natychmiast zauważyła wysoką, szczupłą sylwetkę przy drzwiach, odwróconą plecami do niej. Powiedziała sobie, że jest głupia; to mógł być ktokolwiek; wiedziała jednak, iż jest to Devlin. Tylko jeden mężczyzna sprawiał, że krew w jej żyłach zaczynała krążyć żywiej. I tylko on powodował, że traciła oddech.

Ruszyła przed siebie, lecz prawie każdy zaczepiał ją i prawił komplementy na temat udanego przyjęcia. Czuła się jak ryba płynąca w górę strumienia.

Później Dev odwrócił się i Meg zamarła. Boże, pomyślała, naprawdę jest piękny. Nigdy nie widziała go we fraku i nie wyobrażała sobie, że mógłby wyglądać tak dobrze w formalnym stroju i w oficjalnej czerni.

Dopiero wtedy zauważyła, jakimi spojrzeniami obrzucają go inni ludzie. Szczególnie kobiety.

Nawet nie zauważyła ojca, co uświadomiła sobie dopiero po pewnym czasie. Trzymał dłoń na ramieniu Deva i odciągał go na bok. Harlan miał na sobie szary frak i uśmiechał się szeroko. Po chwili jednak wyraz jego twarzy zmienił się. Megan ruszyła naprzód i nie mogła nie usłyszeć, o czym mówili.

- Nie chcę wykorzystywać twojej przyjaźni z panem Masonem - mówił Dev. - Wiem, że jesteście sobie bliscy.

- Znamy się od wielu lat, ale o co ci chodzi?

Dev zawahał się.

- Nie wiesz, czy przypadkiem Mason nie ma problemów finansowych?

- Frank? - Harlan wyglądał na zaskoczonego. -Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?

- Strasznie się spieszy z realizacją tego projektu.

- Zawsze taki był.

- Tak też myślałem. Ale to... - wzruszył ramionami. - Mówi, że inwestorzy wywierają na niego nacisk.

- Inwestorzy mają to do siebie - zauważył Harlan.

- Szczególnie jeśli chcą się trzymać pierwotnych terminów.

- Och?

- Znam to.

- Z powodu opóźnień?

- Częściowo. Ale... - zawahał się i dokończył: - Nie jestem pewien, czy nie było tak od początku.

Harlan zmarszczył brwi.

- To bardzo delikatna kwestia.

- Wiem - westchnął. - I nie jestem niczego pewien. Ale wyszło na jaw parę dziwnych rzeczy.

- Na przykład: co?

- Na przykład: ucinanie kątów. Wielu.

- Zaczekaj, synu. Frank może bywać szorstki, ale...

- Używa tańszych materiałów. Może zmienia szczegóły oryginalnych planów...

- Lepiej zastanów się, co mówisz, Dev - ostrzegł Harlan. - Frank to mój stary kumpel.

- Właśnie tego się obawiam.

Harlan zbladł i Dev pożałował swoich słów. Nie chciał dać do zrozumienia, że ojciec Meg w jakiś sposób był zamieszany w oszustwa Masona, lecz teraz było za późno. O wiele za późno, uświadomił sobie, słysząc westchnienie Megan za plecami. Słyszała wszystko; wiedział o tym, kiedy zerknął na jej twarz. Była zaszokowana i szok zamienił się w złość.

- Co pan insynuuje, panie Cross? Że Frank Mason to oszust? - Podniosła głos. - I że mój ojciec bierze w tym udział?

- Meg, ja tylko...

- Mam na imię Megan! - rzuciła. - Ośmielasz się przychodzić na urodziny mojego ojca i stawiać mu takie absurdalne zarzuty?

- Megan, kochanie - zaczął uspokajająco Harlan, zerkając na Deva. - Dev, nic mi o tym nie wiadomo. Daję ci słowo honoru. Ale jeśli to prawda...

- Daj spokój, tato - rzuciła gniewnie Megan, wbijając spojrzenie w Deva. - On nigdy nie miał skłonności do mówienia prawdy. Gdyby miał, wiedziałby, że nie mógłbyś być zamieszany w coś takiego. Gdyby... - urwała. - Gdyby był uczciwy, sześć lat temu powiedziałby mi prawdę.

- Meg - odezwał się Dev niskim, ochrypłym głosem.

- Sześć lat temu? - zapytał Harlan, mrużąc oczy.

- Wynoś się, Dev - rozkazała Megan. - Nie chcę cię widzieć wśród przyjaciół mojego ojca, słyszeć kłamstw na temat człowieka, który opiekował się mną niezależnie od okoliczności. On był przy mnie, kiedy go potrzebowałam, a ty nie. Nigdy mnie nie opuścił...

- Opuścił? - Harlan obrócił się do Deva. - To ty? Cholera, to ty? Czy to ty uwiodłeś niewinną dziewczynę i odszedłeś, kiedy się okazało, że jest w ciąży?

Dev omal nie upadł, słysząc słowa Harlana. Chwycił oddech, zerknął na bladą twarz Meg, szeroko otwarte oczy i dłoń, przyciśniętą do ust, jakby chciała cofnąć wypowiedziane słowa. O tym, że senator mówił prawdę, świadczyły jej oczy i drżenie ciała.

- Mój Boże - szepnął.

Megan cicho krzyknęła, obróciła się i wybiegła z sali. Dev chciał ruszyć za nią, ale był zbyt oszołomiony. Nie miała innego mężczyzny. Była już w ciąży, kiedy ją opuścił. Urodziła jego dziecko. Samotnie. Mój Boże, pomyślał. Kevin był jego synem.

Megan siedziała w biurze klubu. Skrzyżowała ramiona, jakby chciała powstrzymać dreszcze, przebiegające jej ciało.

Zastanawiała się, czy tak samo czuł się Dev: zawstydzony ucieczką, a mimo to nie mogąc się zdobyć na spojrzenie jej w twarz. Teraz ona nie śmiała tego zrobić. On też ją kiedyś okłamał i nie wiedział, co robić potem.

Już dawno temu zrozumiała, czym się kierowała. Teraz nie była pewna, czy wiedziała, dlaczego to robi. Może wolała nie wiedzieć, że postępuje głupio. Czuła się tak, jakby stała na skraju przepaści. Każdy nieostrożny krok, nieuważne spojrzenie mogło spowodować upadek i wtedy byłaby na zawsze zgubiona.

Teraz wiedziała, dlaczego Dev skłamał; lecz dlaczego ona zrobiła to samo? Czy naprawdę chciała ochraniać Kevina, nie dopuścić do tego, żeby został zraniony, gdyby nie znany mu ojciec nie chciał go? A może uznała, iż Dev nie ma prawa wiedzieć o istnieniu syna, ponieważ nawet nie pomyślał o takiej możliwości? Czy po prostu nie chciała zranić Deva, tak jak on zranił ją, i dlatego postarała się, aby myślał, że szybko znalazła innego mężczyznę?

Była na niego zła jak jeszcze na nikogo w życiu; może za wyjątkiem matki po jej śmierci. Pamiętała swoją rozpacz i to, jak wówczas opiekowała się ojcem; upierała się, że gdyby matka naprawdę ją kochała, nie zostawiłaby jej.

Teraz uświadomiła sobie, że nie pozbyła się jeszcze złości na Deva. Zrozumiała, dlaczego tak postąpił; przyjęła nawet do wiadomości fakt, iż nie miał wyboru. Jednak nie wybaczyła mu porzucenia, tak jak w głębi serca nie wybaczyła odejścia swej matce.

Przypomniała sobie, jak ojciec trzymał ją na kolanach, jakby miała pięć lat, a nie piętnaście, i próbował jej wyjaśnić, iż czasem opuszczenie nie ma żadnego związku z brakiem miłości. Teraz pomyślała, że czasami przyczyną rozstania jest miłość.

Otarła wilgotne oczy i przygotowała się do powrotu na przyjęcie. Miała wiele obowiązków; ostatecznie była gospodynią uroczystości. Przynajmniej to sobie wmawiała. Nie musiała wracać. Wiedziała, jaki jest prawdziwy powód jej rozterki. Musiała odszukać Deva, wyjaśnić mu wszystko i postarać się, żeby ją zrozumiał.

Wróciła do głównej sali. Nie było go w tłumie. Unikała ojca, choć widziała, iż on ją zauważył. Uśmiechnęła się do obecnych i poszła sprawdzić, jak radzi sobie obsługa. Skłoniła gości do zebrania się wokół ojca, który zaczął rozpakowywać prezenty, i wreszcie musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Dev odszedł. I zapewne nie wróci.

- Dziękuję, kochanie. To było cudowne przyjęcie.

- Proszę bardzo - odpowiedziała automatycznie. Po wyjściu Deva większość rzeczy robiła automatycznie. Zanieśli resztę prezentów do biblioteki i położyli na biurku.

- Zajmiemy się nimi jutro - powiedział ojciec, spoglądając na jej bladą twarz. - Wyglądasz na wyczerpaną.

- Jestem trochę zmęczona.

- Chcę tylko zabrać to... - Poszukał czegoś wśród pudełek. Wyciągnął cynową figurkę orła, szykującego się do lotu. - Jest piękny, prawda?

- Tak - szepnęła przez ściśnięte gardło, patrząc na prezent od Deva. Dawno temu powiedziała mu, że ojciec zachwyca się tym ptakiem będącym symbolem Ameryki. Zapamiętał to widocznie i zadał sobie trud wyszukania tego pięknego i z pewnością drogiego prezentu.

- Wiesz, on tak naprawdę nie wierzył, że mam coś wspólnego z krętactwami Franka. Po prostu bał się, że mogłoby cię to zranić. - Podał jej kartkę, doczepioną do figurki. Megan przeczytała ją półgłosem.

- „Jedynemu politykowi, który z pewnością jest tak samo uczciwy, jak symbol tego kraju. Wszystkiego najlepszego, senatorze. Devlin Cross".

Jej głos załamał się i omal nie zgniotła kartki. Harlan objął ją.

- Opowiedział mi całą historię. Bardzo wam współczuję.

Megan uniosła głowę i spojrzała na ojca.

- Nie znienawidź go, tato. Tak wiele wycierpiał.

- Wiem. Gdyby Catherine zginęła w taki sposób... - Potrząsnął głową. - Nie wiem, co bym zrobił. Ale nie darzę go nienawiścią. Teraz już nie. Poza tym boję się, że on nienawidzi siebie samego za nas dwoje. Wyszedł z przyjęcia zaraz po naszej rozmowie i wyglądał tak, jakby był w szoku. - Uścisnął ją mocno. - Lepiej odpocznij, dziecko. Chciałbym poznać jeszcze kilka szczegółów, ale o tym porozmawiamy jutro.

- Kocham cię, tato. Dziękuję za to, że zawsze jesteś przy mnie.

Długo leżała bezsennie, wpatrując się w ciemność i próbując nie myśleć o wydarzeniach minionego wieczora. Zastanawiała się mimo to, czy wszystko straciła po raz drugi.

Ledwo zasnęła, poczuła delikatne szarpnięcie.

- Megan, obudź się.

- Tatuś? - Było ciemno, lecz zobaczyła wyraz jego twarzy. - Co się stało?

- Nie chciałem cię budzić - powiedział zatroskanym tonem - ale obawiam się, że nie miałem wyboru.

- Tato...

- Teraz rozumiem, dlaczego przy Devie zachowywałaś się inaczej i dlaczego się zmieniłaś. Jednego tylko nie wiem. - Przerwał i po chwili zapytał delikatnie: - Czy nadal go kochasz?

Zagryzła wargi, tłumiąc szloch.

- Nie wiem. Obchodzi mnie, i to bardzo, choć tego nie chcę... To boli...

Harlan westchnął.

- Wiem, skarbie. Nie musisz mi wyjaśniać, co czujesz. Jestem twoim ojcem i kocham cię ponad wszystko, ale nie chcę się wtrącać w twoje życie. Jeśli jednak nadal kochasz Devlina, musisz o czymś wiedzieć.

- Co takiego?

- Odebrałem telefon. Na budowie zdarzył się wypadek. Jeden człowiek zginął, Dev jest w szpitalu. Nie wiem, w jakim stanie.

Wszystkie wątpliwości Megan zniknęły, zastąpione strachem. Przeraziła ją wizja świata bez Deva. Kochała go z całego serca i nie mogła sobie wybaczyć, że zrozumiała to tak późno.

- Och, Boże -jęknęła, zrywając się z łóżka.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Co to znaczy, że go nie ma?

W głosie Megan brzmiała ulga i przerażenie. Dev żył, ale zniknął.

- Przykro mi. Był tu, ale...

- Powiedziała pani, że miał wstrząs mózgu i pęknięte żebra...

- Tak. Lekki wstrząs mózgu. Próbowaliśmy go zatrzymać, ale uparł się, że nie zostanie w szpitalu.

- Z pewnością nie powinien chodzić z urazem głowy - stwierdziła Megan.

- To prawda - zgodziła się cynicznie pielęgniarka. - Ale niektórym ludziom nie można wytłumaczyć, co powinni robić dla swego dobra.

- Nie sądzę, aby kiedykolwiek uznał leżenie w szpitalu za najlepsze rozwiązanie - rzuciła ponuro Megan i odwróciła się do ojca. - Musimy go odszukać. Co będzie, jeśli spróbuje kierować dżipem i dostanie zawrotów głowy albo straci przytomność?

- Wiem, skarbie. - Harlan zerknął na pielęgniarkę. - Rozmawiał z kimś? Powiedział, dokąd się wybiera?

- Nie; tylko to, że musi stąd wyjść. - Zawahała się. - Wyglądał na przygnębionego. Oczywiście, bycie świadkiem takiej śmierci jest przykre.

- Nie tylko o to chodzi - szepnęła zdenerwowana Megan. - On przypomniał sobie o Elizabeth.

- Znajdziemy go, Megan. Znasz jego numer telefonu?

Potrząsnęła głową.

- Domowego nie, ale w książce telefonicznej możemy znaleźć numer jego biura.

Nie wyjaśniała, że zrobiła to już następnego ranka po tym, kiedy znów pojawił się w jej życiu. Nie mogła uwierzyć, iż ten numer był w książce telefonicznej, a ona nie próbowała z niego skorzystać.

- W takim razie zadzwoń do biura - polecił Harlan, podając jej kartę telefoniczną. - Ja w tym czasie. sprawdzę, czy możemy zdobyć jego numer domowy.

Chwilę później Megan odłożyła słuchawkę i spojrzała na ojca. Po chwili Harlan zaczął wybierać numer.

- Jego numer domowy mają w biurze Franka - wyjaśnił. Po chwili jednak potrząsnął głową. - Nikt nie odpowiada.

Megan zagryzła wargi i zaczęła się nad czymś zastanawiać. W tym czasie ojciec wybierał kolejny numer.

- Pani Moreland, czy były jakieś wiadomości?

Megan spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nawet nie pomyślała, że Dev mógłby się z nią kontaktować. Skoro Harlan na to wpadł, widocznie Devowi udało się przekonać go o swoich uczuciach.

- Nie sądzę, aby Dev Cross pokazał się w domu. - Przerwał i przez chwilę słuchał. - Zawsze warto spróbować. Jeśli się odezwie, proszę się ze mną skontaktować, dobrze? - Odłożył słuchawkę i spojrzał na Megan.

- Budowa! - zawołała nagle. - Może tam wrócił.

Harlan skinął głową i szybko wykręcił kolejny numer. Prawie natychmiast odłożył słuchawkę.

- Zajęte - wyjaśnił.

- W takim razie musi tam być - stwierdziła i obróciła się na pięcie, mając ochotę ruszyć biegiem do samochodu.

- Pozwól, że ja poprowadzę - zaproponował Harlan. - W tę stronę cudem dojechaliśmy żywi.

Megan nie protestowała. Szybko wsunęła się na fotel.

- Pospiesz się.

Miała wrażenie, że jazda na budowę trwa całe wieki. Kiedy samochód zwolnił przed bramą, nawet nie wiedziała, dlaczego, dopóki nie zobaczyła, na co patrzy jej ojciec.

- Boże - rzucił.

Na małym pagórku leżała przewrócona koparka, pogrążona do połowy w wykopie, który miał przynajmniej metr osiemdziesiąt głębokości. Z kołami skierowanymi ku niebu wyglądała jak jakaś prehistoryczna bestia, która padła w miejscu, gdzie dosięgnął ją śmiertelny cios.

Z gardła Megan wyrwał się jęk przerażenia. Przycisnęła pięść do ust.

Kiedy Harlan zatrzymał się na placu budowy, natychmiast podszedł do nich mężczyzna, czuwający przy ogrodzeniu oznaczonym żółtą, plastikową taśmą. Megan przypomniała sobie, gdzie widziała taką taśmę wcześniej: w wiadomościach, kiedy pokazywano sceny z wypadków, w których zginęli ludzie. Uświadomiła sobie, że i tu zginął człowiek. Poczuła ulgę, że nie był to Dev, i jednocześnie lekkie poczucie winy z powodu takiej myśli.

- Przykro mi - mówił mężczyzna. - Nikomu nie wolno wejść na ten teren.

- Przyszliśmy w związku z wypadkiem - wyjaśnił Harlan.

- Przykro mi. Badamy przyczyny i cały teren jest zamknięty. - Megan zauważyła oznakowany hełm i wiedziała już, że przybyła ekipa stanowa badająca przyczyny wypadków przy pracy. Nie chciała wykorzystywać pozycji ojca, lecz gdy chodziło o Deva, nic się nie liczyło. Już otwierała usta, chcąc go prosić o pomoc, kiedy Harlan odezwał się, wyciągając swój identyfikator.

- Nazywam się Harlan Spencer i jestem senatorem. Interesuję się tym wypadkiem z przyczyn osobistych. Mój przyjaciel został ranny.

Mężczyzna uniósł brwi.

- Ten, który próbował wyciągnąć zabitego?

- Nie wiem. Jak to było?

- Jeszcze nie podano szczegółów.

- Będę miał dostęp do raportów - przypomniał mu Harlan. - Proszę zaoszczędzić mi czasu. Co tu się stało?

- Obsunęła się ziemia. Wykop był głębszy, niż planowano i w dodatku nie zastosowano umocnień. Nie użyto żadnych wzmocnień bocznych.

- Rozumiem - stwierdził Harlan ponuro.

Mężczyzna przesunął hełm na tył głowy.

- Ten facet był w rowie, łączył rury odpływowe. Koparka lekko się obsunęła. Wszyscy się wydostali poza tym nieszczęśnikiem, uwięzionym między maszyną i rurą. Na początku rura wytrzymywała, więc nie był ranny, tylko uwięziony. Ten geolog... to pański przyjaciel?

Harlan przytaknął.

- Odważny facet. Był tam i próbował go wydostać, ale wtedy przewróciła się koparka. Miał szczęście, że i jego nie zmiażdżyła.

Megan stłumiła okrzyk. Twarz Harlana stężała.

- Dlaczego nie wzywali pomocy? Straży pożarnej albo pomocy drogowej?

- Wzywali. - Mężczyzna prychnął z pogardą. - Na końcu. Ale ponieważ na początku nie było rannych, najpierw zawiadomili głównego budowniczego; chyba Masona. Słyszałem, że to z jego polecenia tak długo zwlekali. Kiedy wreszcie pozwolił im zawiadomić straż pożarną, ten facet już nie żył. Mogli tylko wyciągnąć pańskiego przyjaciela.

- Jest tu? - odezwała się Megan po raz pierwszy od chwili przyjazdu.

- Zabrali go do szpitala. Był nieźle poturbowany, ale twierdzili, że z tego wyjdzie.

- Wypisał się - poinformował go Harlan.

- Może jest w baraku. - Megan zerknęła w tamtą stronę.

- Może. Mógł tam wejść przed moim przyjazdem. Stoję przy bramie od niedawna, więc nie wiem, kto wszedł tu wcześniej. Wiem tylko, że nie mogę was wpuścić - dodał z żalem.

- Ten projekt obejmuje park stanowy - stwierdził Harlan stanowczym tonem. - Śledztwo w sprawie tego wypadku podlega więc mnie. Kto jest tu szefem?

Megan nie miała pojęcia, czy to prawda, lecz mężczyzna wydawał się przekonany.

- Pan Harding - odpowiedział. - Jest blisko miejsca wypadku.

Odsunął się i pozwolił im przejechać. Kiedy dojechali do baraku i zobaczyli czarnego dżipa, Megan odetchnęła z ulgą.

- Jest tu.

- Frank też - dodał Harlan, zerkając na mercedesa.

- Tak. - Zmarszczyła brwi. Podeszli do baraku i usłyszeli podniesione głosy.

- ...takie ważne dla ciebie? - pytał z niedowierzaniem Dev. - Cholera, tam zginął człowiek!

- To był wypadek...

- I ty jesteś jego sprawcą! Mówiłem ci, że nie można tam pracować bez umocnień, ale ty postawiłeś na swoim, a potem jeszcze na brzegu ustawiłeś koparkę o wadze trzydziestu ton. Na piasku, gdzie nawet tupnięcie nogą może spowodować obsunięcie gruntu!

- Twoje głupie wymagania opóźniły pracę o całe tygodnie. Musiałem zaryzykować!

- Tyle tylko, że nie ty zaryzykowałeś. Zaryzykował ktoś inny i teraz nie żyje. - Ton głosu stał się lodowaty. - Byłem przy tym. Słyszałem trzask jego kości, jego krzyk i jedyne, co mogłem zrobić, to trzymać go za rękę, kiedy umierał.

Mason zamilkł; widocznie makabryczny opis wywarł na nim wrażenie. Szybko jednak się otrząsnął.

- Wiedział, jakie jest ryzyko, i dobrze mu płaciłem za jego pracę!

- Cholera, powiedz to wdowie po nim i jego dzieciom. Boże, mam dosyć bezradnego przyglądania się, jak ludzie umierają.

- Słuchaj, Cross...

- Nic dziwnego, że nie chciałeś, abym tu wczoraj przychodził. Wiedziałeś, że nie pozwoliłbym na to. Gdybym nie przejeżdżał tędy po przyjęciu i nie zobaczył, do czego się przymierzasz...

- Odpowiadasz za ten wypadek tak samo jak ja.

- Mylisz się. Powiedziałem ci, co trzeba zrobić, żeby praca była bezpieczna. Zignorowałeś to i w świetle prawa ty ponosisz odpowiedzialność za wypadek. W tym - dodał lodowatym tonem - za śmierć tego człowieka.

- A jeśli zeznam, że nie pamiętam, żebyś mówił mi o konieczności umocnień? Jeśli pomylił się mój geolog, sąd uzna, że jestem niewinny, prawda?

Megan zbladła i ruszyła do przodu, ale ojciec zatrzymał ją tuż przed progiem. Potrząsnął głową i słuchał rozmowy. Megan uświadomiła sobie, że chce widocznie usłyszeć jak najwięcej, zanim zostaną zauważeni. Z trudem mogła ustać na miejscu, ponieważ Dev wyglądał strasznie. Miał na sobie spodnie od fraka i białą koszulę. Koszula była poplamiona ziemią i krwią. Widocznie Dev przyjechał tu prosto ze szpitala, nakładając na siebie to, w czym go zabrano. Był blady i zaciskał szczęki. Jedną rękę trzymał na stole, obok telefonu ze słuchawką zdjętą z widełek. Drugą rękę przyciskał do boku, zapewne starając się złagodzić ból pękniętych żeber. Miał obandażowaną głowę i siniak na policzku.

- Złożyłem ci pisemny raport dotyczący każdego metra tego projektu, w tym rowów odpływowych i konieczności umocnień.

- To śmieszne; nigdy tego nie widziałem.

Zerknął wymownie na swoją teczkę. Dev wyglądał na zdumionego, jakby nie rozumiał, co się dzieje.

- A więc to tak - rzucił przez zęby. - To dlatego byłeś tu przede mną. Zabrałeś kopie moich raportów, prawda?

- Jakich raportów?

- Ty sukinsynu...

- Cross, ten projekt jest wart miliony; więcej niż ci się kiedykolwiek śniło. Nie mam zamiaru przerywać jego realizacji.

- Więc wolisz pozbyć się mnie. .

- Może okaże się, że będzie to dla ciebie korzystne.

Dev zaklął.

- Słuchaj, wiem, że potrzebujesz pieniędzy. Nadal spłacasz rachunki za leczenie swojej żony, prawda?

Dev drgnął i wpatrzył się w Masona.

- Oczywiście, wiem o tym. Zawsze wiem wszystko o ludziach, których wynajmuję. Wiem, w jakich byłeś długach. Jak myślisz, dlaczego cię wybrałem? Wiedziałem, że nie możesz sobie pozwolić na przebieranie w ofertach. - Westchnął. - Nigdy nie przypuszczałem, że możesz się okazać takim cholernym harcerzykiem.

- Niech cię diabli.

- Dam ci ostatnią szansę. Weź to na siebie, a okaże się to dla ciebie bardzo korzystne.

- Idź do diabła. - Dev splunął.

Mason wzruszył ramionami.

- Twoja strata. Nie zapominaj, że mam wpływowych przyjaciół. Bez raportów nic cię nie uratuje.

Dla Megan była to ostatnia kropla. Nic nie mogło jej powstrzymać przed wkroczeniem do baraku. Harlan widocznie usłyszał już wystarczająco dużo, ponieważ pozwolił jej iść. Dev natychmiast ją zauważył.

- Meggie...

Mason zerknął przez ramię. Nie dostrzegł Harlana, stojącego w drzwiach.

- Co tu robisz, u diabła? - warknął.

- Zamknij się, Mason - polecił Dev, zanim Megan zdążyła otworzyć usta.

Mason obrócił się.

- Nie mów do mnie takim tonem.

- To najłagodniejsze słowa, które jestem w stanie wypowiedzieć. Do ciebie i reszty świata.

- Megan w niczym ci nie pomoże - Warknął Mason. - Niczego nie możesz mi dowieść. To będzie twoje słowo przeciwko mojemu. - Chwycił teczkę i przycisnął ją do piersi. - Proszę - rzucił z zadowolonym uśmiechem.

Odepchnął Megan tak, że wpadła na biurko, i ruszył do drzwi. W tej samej chwili do środka wtargnął Harlan. Dev jednak był szybszy; rzucił się na Masona tak, jakby wcale nie był ranny. Szarpnął go.

- Nie waż się nigdy dotknąć jej choćby palcem. - Zerknął przez ramię na Megan. - Nic ci się nie stało?

Frank szarpnął się, odpychając Deva. W tej samej chwili Megan rzuciła się na niego jak lwica.

Mason skoczył do drzwi i zamarł, dostrzegając wreszcie senatora. Dev chwycił Megan za ramię.

- Harlan - powiedział Mason, opanowując się szybko i wskazując na Deva. - Nie uwierzysz, o co mnie oskarżał. On jest szalony!

- Starczy, Frank - przerwał mu zimno Harlan. - Myślę, że masz już wystarczająco dużo kłopotów.

- Ja? To przecież on...

- Zamówił słabsze wzmocnienia, żeby zaoszczędzić kilka dolarów? - odezwał się Dev. W jego głosie brzmiała złość. - Zwiększył liczbę wzmocnień cementowych, osłabiając całą strukturę? Używa popiołów lotnych? Ile na tym zaoszczędziłeś?

- Jak... Nie możesz tego udowodnić!

Dev uśmiechnął się kpiąco.

- Też tak myślałem... aż do tej pory.

Mason zaklął.

- Cicho! - rzucił ostro Harlan. - Chcę usłyszeć całą resztę.

Dev zadrżał, przyciskając rękę do boku. Zachwiał się. Megan próbowała posadzić go na krześle, ale udało jej się osiągnąć tylko tyle, że oparł się o biurko.

- Mów, Dev. O co chodzi z tymi popiołami lotnymi?

- To stary numer. Cement zastępowany jest popiołem lotnym. Różnicy nie widać. Wygląda tak samo, w dotyku nie różni się od cementu. Tylko jest o wiele mniej wytrzymały. - Zerknął na Masona i potem znów na Harlana. - Nie odkrylibyśmy tego do chwili pobrania próbek gruntu - dorzucił ponuro. - Prawdopodobnie dopiero wtedy, kiedy runąłby cały budynek.

- To bzdura! Nie runąłby!

- Oczywiście, nie tylko z powodu słabego cementu - przyznał Dev zmęczonym głosem. - Ale przy mniejszych wzmocnieniach...

- Czy sytuacja jest tak katastrofalna, jak mi się wydaje? - zapytał Harlan.

Dev znów się zachwiał i Megan ujęła go mocniej pod ramię.

- Tak - przyznał wreszcie. - Tak myślę.

- To bzdu...

- Lepiej się zamknij, Frank - zażądał Harlan gwałtownie. - Będziesz mógł to wyjaśniać potem. I ze względu na naszą przyjaźń radzę ci, żebyś znalazł dobrego adwokata. I to szybko.

Mason skurczył się, oparł o ścianę i wyglądał na całkowicie pokonanego.

- Nie rozumiesz - powiedział tępo. - Musiałem to zrobić. Obiecałem, że zrealizuję projekt w terminie i mniejszym kosztem. Że nakłady szybko się zwrócą. To był jedyny sposób na zaoszczędzenie, z twoim cholernym parkiem zamiast prywatnego pola golfowego-

- Więc wolałeś zaryzykować życie setek niewinnych ludzi - stwierdził ostro Harlan.

- Nie musiałoby do tego dojść. Konstrukcja mogłaby wytrzymać wiele lat.

Harlan popatrzył na Masona z pogardą. Spojrzał na Deva i widząc jego poszarzałą twarz, zrezygnował z kontynuowania rozmowy z Frankiem.

- Dev - odezwała się z niepokojem Megan. - Musisz wrócić do szpitala...

- Nie!

Drgnęła, słysząc tak gwałtowny protest.

- Jesteś ranny. Nie powinieneś był wypisywać się ze szpitala. Tam miałbyś dobrą opiekę.

- Nie - powtórzył. - Najwyżej... usiądę na chwilę...

Wstał, obrócił się w stronę biurka, zrobił krok i zemdlał.

Megan siedziała w ciemnościach na fotelu i przyglądała się mężczyźnie leżącemu w łóżku. Wreszcie spał spokojnie. Na początku rzucał się i coś mamrotał.

- Szsz - uspokajała go, kładąc chłodną dłoń na jego czole. - Wszystko w porządku.

- Meggie? - zapytał z niedowierzaniem. »

- Oczywiście - szepnęła. - Będę tu cały czas.

Zasnął wtedy i kiedy Megan obudziła się po krótkiej drzemce, leżał nie na plecach, tylko na boku, z głową ukrytą w poduszce. Wiedziała już, że zapadł w zdrowy sen.

- Powinien wrócić do szpitala - odezwała się do ojca, kiedy przynieśli Deva do domu - ale...

- Wiem. Byłoby to dla niego nie do zniesienia. Zadzwonimy do lekarza i dowiemy się, co możemy zrobić.

Megan położyła go do łóżka z czułością najlepszej kochanki. Siedziała przy nim całymi godzinami. Ojciec spoglądał na nią z dziwnym wyrazem twarzy, ale nie odzywał się. W końcu położył rękę na jej ramieniu.

- Nadal go kochasz, prawda?

- Tak - odpowiedziała bez wahania. Uśmiechnął się.

- Wiesz, nie powinienem tego mówić, ale myślę, że się cieszę. Tak się o ciebie martwiłem. Bałem się, że nie znajdziesz nikogo, kto przebiłby się przez tę twoją skorupę. Nie sądziłem, że kiedykolwiek przebaczę człowiekowi, który tak cię skrzywdził... ale to dobry człowiek, niezależnie od tego, co zaszło między wami w przeszłości. Przeciwstawienie się Frankowi wymagało sporej odwagi.

- Wiem - rzuciła miękko.

Mój ojciec jest wyjątkowy, pomyślała. Kiedy skończyła piętnaście lat, był dla niej ojcem i matką. Jeśli czasem traktował ją zbyt ostro, to dlatego, że ją kochał. Zawsze był w stosunku do niej zbyt opiekuńczy, pomyślała.

- Meggie?

Szept Deva wyrwał ją z zamyślenia. Szybko podeszła do łóżka.

- Jestem przy tobie, kochanie.

Dev rozejrzał się niepewnie.

- Gdzie...?

- W moim domu.

Zamknął oczy i poruszył głową. Jęknął z bólu, sięgnął do bandaża na skroni.

- Odpręż się - poleciła mu. - Potrzebujesz odpoczynku.

Otworzył oczy.

- Mason.

Megan zerknęła na ojca.

- Jest w areszcie i musi sporo rzeczy wyjaśnić. Powinienem był ci uwierzyć. Powinienem wiedzieć, że Frank ma kłopoty. Pewnie nie chciałem tego dostrzec. Zdumiewające, jak można czasem oślepnąć.

- Wiem - przyznał cicho Dev. - Ja też nawet nie pomyślałem, że Megan mogła być w ciąży.

Megan zaczerwieniła się, lecz we wzroku ojca dostrzegła tylko szacunek.

- Rozumiem, biorąc pod uwagę to, co wówczas przeżywałeś. Przyznanie się do tego, szczególnie przede mną, wymagało odwagi.

Dev uśmiechnął się kwaśno.

- Tak - przyznał. - Większej niż ta, którą posiadam.

Harlan spojrzał na niego i skinął głową. Potem taktownie zostawił ich samych.

- Dlaczego mnie tu przynieśliście? - zapytał po chwili Dev.

Megan wzięła głęboki oddech.

- A dokąd mogłabym zabrać człowieka, którego kocham?

- Co takiego?

- Kocham cię - powtórzyła miękko.

- Boże, Meggie... nawet po tym, co ci zrobiłem?

- Zapomnijmy o tym. Mamy teraz drugą szansę. - Delikatnie dotknęła siniaka na jego policzku. - Omal jej nie straciliśmy.

- Naprawdę możesz mi przebaczyć? Opuściłem cię, zniszczyłem twoje marzenia...

- I dałeś mi Kevina - dorzuciła cicho. Dev wstrzymał oddech. - Kocham cię, Dev. Chyba zawsze cię kochałam, nawet wówczas, kiedy próbowałam cię znienawidzić. To fakt; inaczej dlaczego chciałabym urodzić i wychowywać naszego syna?

- Nasz syn - powtórzył Dev, jakby nie mógł uwierzyć, że to prawda.

- Jeśli chcesz... - zaczęła i umilkła, obawiając się jego reakcji.

- Jeśli chcę? - zapytał z niedowierzaniem. - Jeśli chcę? Boże, Meg, niczego nie pragnę bardziej.

- W takim razie... możesz mi przebaczyć, że ci nie powiedziałam prawdy o Kevinie?

- Rozumiem. - Zacisnął wargi. - Bóg wie, że nie miałaś powodów, aby mi ufać, Szczególnie gdy chodziło o dziecko.

Megan westchnęła i znów wstrzymała oddech, widząc na twarzy Deva strach.

- A co z Kevinem?

- Nie martwiłabym się o to - rzuciła sucho. - Całymi dniami słyszę tylko o tobie. Uważa cię za cudownego faceta. - Uśmiechnęła się czule. - Oczywiście, ma rację. Sam mówiłeś, że to bystry dzieciak.

- Meggie, wyjdź za mnie. Nie mogę przeżyć ani jednego dnia bez ciebie, i mojego syna. - Powiedział to szybko, naglącym tonem i Megan znów się uśmiechnęła.

- Kocham cię - powtórzyła.

Dev przyciągnął ją do siebie.

- Czy to oznacza, że się zgadzasz?

- Tak. Tak, oczywiście.

- Na pewno? Nie masz żadnych wątpliwości? Wiem, że muszę ci udowodnić, iż możesz mi ufać...

- Nie mam żadnych wątpliwości - stwierdziła stanowczo. - To już minęło. Pamiętaj.

- Pamiętam, ale czasem potrzebuję przypomnienia.

- Pomogę ci.

Przytulił ją i pogładził po włosach. Leżeli obok siebie w milczeniu, ciesząc się swoją bliskością.

- Meg?

- Hmm?

- Jest cos jeszcze, w czym mogłabyś mi pomóc.

- Co takiego?

Szepnął jej coś do ucha. Megan zaczerwieniła się i zachichotała

- Dev. przecież ojciec jest w domu. Poza tym jesteś ranny.

- Lekko ranny. I mam wrażenie, że twój ojciec nie zdziwi się, widząc zamknięte drzwi. - Zobaczył jej wahanie i dodał: - Potrzebujemy tego, Meg. Nie umiem wyjaśnić, ale…

Bez słowa wstała, podeszła do drzwi i przekręciła klucz. Nawet z daleka widział, jak drżą jej ręce, i nagle opadły go wątpliwości. Czy nie była pewna jego, czy raczej swoich uczuć?

Wróciła do łóżka i rozebrała się. Nadal drżały jej ręce, lecz wątpliwości Deva zniknęły. Widział teraz jej twarz, pożądanie w oczach i zrozumiał, że drży w oczekiwaniu. On także drżał. Bolały go żebra, lecz kiedy patrzył na nagą Meg, to się nie liczyło.

Zatrzymała się przy łóżku. Uśmiechnęła się zmysłowo, sięgając do spinek we włosach. Potrząsnęła głową i miękka, jedwabista fala opadła jej na ramiona.

- Meggie…

Powiedział to czule i z szacunkiem. Megan zrozumiała wtedy, że się pomyliła. Meggie nie odeszła; schowała się tylko, czekając na powrót tego mężczyzny.

Wyciągnęła się na łóżku starając się nie urazić bolesnych miejsc na ciele Deva. On nie miał takich obaw. Przyciągnął ją bliżej i zaczął obsypywać pocałunkami jej ciało. Nie zważał na ból.

Megan uświadomiła sobie, że to ona powinna zadbać o to, aby jak najmniej cierpiał. Oparła się na łokciu.

- Myślę, że zrobię to lepiej - powiedziała niskim głosem.

- Jak chcesz.

- Raczej: jak ty chcesz. - Zaczerwieniła się lekko. - Powiedz.

- Dotykaj mnie, Meggie. Gdziekolwiek. Wszędzie. Tak dawno nie byliśmy razem...

- Teraz już zawsze będziemy. - Pochyliła się i zaczęła całować jego pierś. Kiedy pieściła sutki, drgnął i przyciągnął ją bliżej. - Pozwól - szepnęła. - Chcę to zrobić sama.

Dev z cichym jękiem opadł na poduszkę, rozkładając bezradnie ręce. To zafascynowało Megan. Obiecała sobie, że będzie pieścić go z ogromną czułością.

Zaczęła od delikatnych pieszczot, poznając na nowo jego ciało. Robiła rzeczy, o jakich do tej pory tylko marzyła, doprowadzając jego i siebie do stanu maksymalnego podniecenia. Wreszcie Dev nie wytrzymał.

- Meggie, proszę, teraz. Nie mogę już czekać.

- Ja też nie. - Usiadła na nim.

- Kocham cię, Meg - powiedział nagle Dev, jakby nie mógł czekać z tym wyznaniem.

- Wiem - odpowiedziała, czując, że bardziej potrzebuje jej zapewnienia niż odwzajemnionego wyznania.

Zaczął poruszać się, choć ona dbała o to, aby leżał nieruchomo. Poczuła przeszywającą rozkosz. Miał rację, pomyślała. Potrzebowali tego, tej czystej, cudownej radości, która towarzyszy zbliżeniu kochających się ludzi.

Kiedy twarz Deva stężała i wykrzyknął jej imię, kiedy chwycił ją mocno, wiedziała, że jest już wolny od bólu związanego z przeszłością. Odnalazła jedynego mężczyznę swego życia, ojca Kevina i innych, jeszcze nie narodzonych dzieci. Odnalazła go po raz kolejny i tym razem miała zamiar zatrzymać na zawsze. Z namiętnym okrzykiem poruszyła się jeszcze raz i wzleciała na szczyt.

EPILOG

Harlan Spencer niespokojnie krążył po pokoju. Włosy miał potargane. Co chwila unosił dłoń i mierzwił je jeszcze bardziej. Zerkał na zegarek i potem na zegar na ścianie, jakby nie wierzył w to, co widzi.

Wreszcie otworzyły się drzwi i stanął w nich Dev. Wyglądał jeszcze gorzej niż Harlan i miał na sobie zmięte zielone ubranie. Harlan dopadł go i chwycił za ramiona.

- Megan?

- Czuje się dobrze. - Zadrżał. - O ile po tym można się czuć dobrze.

Harlan odprężył się nieco.

- Zawsze mówiłem, że gdyby przetrwanie rasy ludzkiej zależało od mężczyzn, nie byłoby na świecie ani jednego człowieka - powiedział. - No i...?

Dev odrzucił wilgotne włosy z czoła, spojrzał na swego teścia i uśmiechnął się.

- Dziewczynka. Druga najpiękniejsza kobieta na świecie.

Harlan również uśmiechnął się szeroko.

- Dziewczynka. Kevin ma siostrę. Bardzo się cieszę. Jestem z was dumny.

- Dziękuję, ale to Meg wykonała całą pracę, ja byłem tylko instruktorem, - Zerknął na zegar. - Powinna być już w swoim pokoju. Chodźmy do niej. Potem przyprowadzimy Kevina i przedstawię cię twojej wnuczce.

Megan była zmęczona, blada, ale to wszystko traciło znaczenie przy jej radosnym uśmiechu. Wyciągnęła jedną rękę do Deva, drugą do ojca.

- Tatusiu, ona jest piękna! Widziałeś ją?

- Jeszcze nie, kochanie. Przyjdziemy tu, jak tylko zabierzemy Kevina ze szpitalnej świetlicy. Najpierw chciałem zobaczyć moje dziecko. - Ścisnął jej dłoń. - Dobrze się czujesz?

- Tak. Nie miałam lekkiego porodu, ale - zerknęła na męża - był ze mną Dev.

- Tak, i bardzo ci pomogłem - odparł Devlin z kwaśną miną. - Omal nie zemdlałem, kiedy pierwszy raz krzyknęłaś.

Megan uśmiechnęła się.

- I co pięć minut przepraszałeś za to, że przez ciebie zaszłam w ciążę.

- Przepraszałem za to, że przeze mnie tak cierpisz - poprawił ją. - Nie miałem zamiaru przepraszać za chwile rozkoszy, jakie przeżywaliśmy, doprowadzając cię do tego stanu.

- Dev! - Megan zaczerwieniła się, a ojciec zachichotał.

- Szczególnie że mamy taką piękną córkę - dorzucił Dev tonem przepełnionym miłością.

- Ona jest naprawdę piękna - potwierdziła Megan. Spojrzała na ojca, potem na męża. Dev zrozumiał, o co jej chodzi, i zwrócił się do Harlana.

- Jeśli pozwolisz, nazwiemy ją Catherine - powiedział oficjalnym tonem.

Harlan westchnął i zamrugał powiekami. Przenosił spojrzenie z jednego na drugie, a w jego oczach płonęła radość.

- Dziękuję wam. - Raz jeszcze uścisnął dłoń córki. - Twoja matka byłaby z ciebie dumna.

- Mam nadzieję, tato. - Megan spojrzała na Deva. - I jeśli ty nie masz nic przeciwko temu, chciałabym na drugie imię dać jej Elizabeth.

Spojrzał na nią, zaskoczony.

- Meg...

- Proszę. Jeśli nie przez pamięć tego, że była twoją żoną czy tego, że umarła tak młodo, to dlatego, że była twoją najlepszą przyjaciółką.

- Ach, Meggie. - Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. - Kocham cię.

Później, kiedy ojciec Meg zabrał dziesięcioletniego Kevina do siostrzyczki, Dev usiadł na brzegu łóżka i raz jeszcze pocałował dłoń Meg, tuż nad obrączką.

- Coś ci przyniosłem.

- Cóż jeszcze możesz mi ofiarować? - zapytała. - Poza miłością, radością, najsłodszymi czterema latami szczęśliwego życia i najwspanialszymi dziećmi na świecie?

Dev zaczerwienił się lekko.

- Dziękuję - rzucił, wyciągając z kieszeni kopertę. - Ale miałem na myśli to.

Otworzyła kopertę i westchnęła, widząc pergamin.

- W szkole wszyscy żałowali, że nie możesz uczestniczyć w ceremonii, ale zrozumieli, że ze względu na okoliczności...

Megan wpatrywała się w dyplom, wymarzony dyplom artysty plastyka. Nie mogła w to uwierzyć. Wróciła na uczelnię pięć tygodni po ślubie, kiedy Dev przekonał jej ojca.

- Zasługuje na to - powiedział do teścia. - Choćby dlatego, że tego pragnie i zawsze pragnęła. To mi wystarcza.

Niespodziewanie ojciec poddał się.

- Zawstydzasz mnie, Dev. Masz rację. I zasługujesz na moje dziecko.

Był to dla nich początek nowego życia; najszczęśliwszy, choć wypełniony obowiązkami. Oczywiście po miodowym miesiącu, spędzonym na wyspach Bahama - w prezencie od ojca. Teraz byli prawdziwą rodziną.

Dev i Kevin nadrabiali stracony czas, jej ojciec i mąż z każdym dniem stawali się sobie bliżsi. A teraz pojawił się maleńki cud: jasnowłosa, orzechowooka dziewczynka symbolizująca wszystko, co osiągnęli w życiu.

- Naprawdę go mam - mruknęła, wpatrując się ze zdumieniem w dyplom. - Zarzuciła Devowi ręce na szyję. - Tak bardzo cię kocham. Nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa.

- Nie wiedziałem, że można być aż tak szczęśliwym. - Przytulił ją i pogładził po włosach. - Dziesięć lat temu ocaliłaś mi życie. Odejście od ciebie omal mnie nie zabiło. Po tym, co zrobiłem, miałaś prawo odpłacić mi tym samym. Zamiast tego po raz kolejny dałaś mi szansę. Kocham cię, Meggie. Zawsze będę cię kochać.

Trzymając ją w ramionach wiedział, że to prawda.

2



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
179 Davis Justine Odnaleziony tatuś
Justine Davis Odnaleziony tatuś
410 Davis Justine Naucz mnie żyć
Davis Justine Druga strona medalu
10 Dzieci Szczęścia Davis Justine Brylant bez skazy
Davis, Justine [COALITION 01] Lord of the Storm (Scifi Futuristic Romance)
Davis, Justine The Morning Side of Dawn [Harlequin SIM]
Davis Justine Dzieci szczęścia 10 Brylant bez skazy
Davis Justine Dowody miłości 02 Druga strona medalu
2007 08 Dowody miłości 2 Davis Justine Druga strona medalu
Davis Justine Dzieci szczęścia 10 Brylant bez skazy
10 Justine Davis Brylant bez skazy
Justine Davis Prawo do miłości
179 - Kod ramki - szablon
178 i 179, Uczelnia, Administracja publiczna, Jan Boć 'Administracja publiczna'

więcej podobnych podstron