8 McCue Noelle Berry W poszukiwaniu radości


Noelle Berry McCue

W POSZUKIWANIU RADOŚCI


Rozdział 1

Lekka jak pianka mgiełka pokrywała bladoniebieskie niebo, a promienie słońca gasły nad doliną Sacramento. W stojącym powietrzu można było wyraźnie dostrzec migoczące fale upału, układające się w równoległych warstwach od nawierzchni drogi aż po horyzont. W powietrzu nie czuło się najmniejszego nawet powiewu. Wsiadając do samochodu, Joy Barton westchnęła z ulgą. Ulga ta błyskawicznie zamieniła się w jęk protestu, kiedy jej ciało zetknęło się z rozgrzaną skórą siedzenia. Natychmiast opuściła obie szyby, aby przewietrzyć duszne wnętrze. Kiedy ruszyła, pęd powietrza zaczął rozwiewać na jej skroniach wilgotne pasma ciemnych włosów.

Długimi, wysmukłymi palcami wystukiwała na kierownicy niecierpliwy rytm, przedzierając się w ten czwartkowy wieczór przez gęstniejący na drodze ruch. W końcu zatrzymała swego małego niebieskiego triumpha na długim, zakręconym podjeździe przed domem rodziców. Jej niepokój osiągnął szczyt. Matka i ojciec wyjechali na tydzień do San Francisco i Joy zgodziła się zaopiekować ich domem, dopóki nie wrócą. Na początku cieszyła się z tego, że może im pomóc, zwłaszcza że wiedziała, jak bardzo oboje potrzebują tego urlopu. Jednak po tygodniu błąkania się po ich pustym domu własne, małe, lecz przytulne mieszkanko zaczęło się jej wydawać utraconym rajem.

- Ty idiotko - upominała się w duchu. - Nie tęsknisz za swoim malutkim pudełeczkiem, ale za wspaniałym, chłodnym basenem, z którego możesz korzystać razem z innymi lokatorami.

Uśmiechnąwszy się lekko, szybko wbiegła na schodki z czerwonawego piaskowca prowadzące na werandę. Kiedy się poruszała, jej bawełniana spódniczka muskała lekko nogi w nylonowych rajstopach. Przypomniało jej to, że jeszcze niedawno była w zwykłych szortach i górze od kostiumu kąpielowego.

Osłonięta weranda zapewniała przyjemne wytchnienie po oślepiającym blasku popołudniowego słońca. Rozłożysty dąb, ocieniający większą część podjazdu, dodatkowo utrudniał jej znalezienie kluczy. Czekając, aż wzrok przystosuje się do półmroku, wsunęła niemal głowę do trzymanej na ramieniu torby, tak że nie zauważyła milczącej postaci wyłaniającej się z drugiego końca werandy. Głęboki męski głos zabrzmiał dokładnie nad jej pochyloną głową:

- Może w czymś pomóc?

Gwałtownie łapiąc powietrze, odwróciła się tak raptownie, że opuściła torebkę. Podnosząc zakłopotane spojrzenie, najpierw zauważyła czarne spodnie z ostrymi jak brzytwa kantami, które zdawały się same rozprasowywać na silnych, muskularnych udach. Duże dłonie opierały się niedbale na biodrach i Joy wpatrywała się przez chwilę jak zahipnotyzowana w czarne włoski miękko wijące się na nadgarstkach.

Zdawała sobie sprawę, że przygląda się nieznajomemu aż nazbyt dokładnie, więc podniosła oczy w górę, musnęła wzrokiem koszulę uwypuklającą zarys muskularnej klatki piersiowej i spojrzała mu prosto w twarz. Słowa, które miała zamiar powiedzieć, uwięzły jej w gardle, gdy tylko utkwiła pełne niedowierzania oczy w mężczyźnie stojącym nad nią. Gęste, czarne włosy opadały miękko na jego szczupłą, opaloną twarz. Wystające kości policzkowe nadawały jej męskim rysom nieco jastrzębi wyraz i tylko pełna dolna warga pozwalała domyślać się czulszej, zmysłowej strony jego natury.

- Brent?

Jej szept był ledwie słyszalny. Zadrżała, blade policzki zarumieniły się, a w piwnych oczach zalśniło wzruszenie. Jego stalowoniebieskie oczy zamigotały w odpowiedzi, kiedy z uśmiechem rozpostarł ramiona. Joy już nie potrzebowała żadnej innej zachęty, by rzucić mu się w objęcia.

- Brent, wróciłeś do domu. - Splotła dłonie na jego mocnym karku i wtuliła się w niego ze wszystkich sił.

- Co za powitanie, Kędzierzawy Łepku! - wykrztusił, z trudem łapiąc powietrze.

Schwycił ją mocno za ramiona i odsunął trochę, by lepiej ją obejrzeć. Jego wzrok błądził po jej włosach barwy czekolady, przetykanych pasmami koloru złocistego miodu, a następnie przeniósł się na ocienione gęstymi rzęsami piwne oczy. Głębie jej nakrapianych złotem, brązowych tęczówek skrywały namiętną, gorącą naturę.

- Kędzierzawy Łepku! - jęknęła nadąsana. - Czyżbyś nie zauważył, Brencie Tyler, że co nieco urosłam od czasu, kiedy mnie po raz ostatni widziałeś?

- Mmmm, byłaś wtedy słodką szesnastolatką?

- Raczej chudą siedemnastolatką, i ty dobrze o tym wiesz, gadzie! Przyjrzał się jej badawczo, bez pośpiechu.

- Masz rację - odpowiedział, a jego oczy wyrażały prawdziwe męskie uznanie. - Nie zauważyłem.

Roześmiała się, ale zabrzmiało to nienaturalnie. Ta ostentacyjna ocena jej ciała wytrąciła ją z równowagi. Poczuła ucisk w dołku, a ze zdenerwowania zrobiło się jej gorąco. W jednej chwili uświadomiła sobie, że wpływ, jaki Brent od tak dawna wywierał na nią, wzrósł jeszcze bardziej po tych wszystkich latach. Rozpaczliwie usiłowała przypomnieć sobie swą dawną radość, jaką odczuwała, gdy ujrzała go po raz pierwszy, ale uczucie to zagubiło się gdzieś na dnie jej pamięci. To był Brent, myślała coraz bardziej zdenerwowana, a koniuszki palców aż piekły ją na wspomnienie silnych ramion, których dotykały przed chwilą. Z narastającym bólem uświadomiła sobie własną odpowiedź na tę pełną wigoru męskość. To był jej brat!

Przybrany brat, dodawał wewnętrzny głos, człowiek, który od dzieciństwa wywierał na nią stały wpływ. Jak drogi i bliski był Brent jako chłopiec, jaki dobry i kochany był jako młody mężczyzna i jak często w ostatnich latach o nim myślała... a teraz zastąpił go ktoś obcy, ktoś, kto odbierał jej pewność siebie.

Schyliła się po torbę. Ten ruch ciała był jej potrzebny jako obrona przed ogarniającym ją zakłopotaniem. Powkładała do niej z powrotem kilka rozrzuconych drobiazgów i wyprostowała się. Miała nadzieję, że Brent uzna, iż zarumieniła się z wysiłku.

- Kiedy przyjechałeś do miasta? - starała się bardzo, by powiedzieć to chłodnym, beznamiętnym tonem. Od razu jednak uświadomiła sobie, że się jej to nie udało, kiedy Brent, z trudem opanowując śmiech, dotknął wnętrzem dłoni jej rozpalonych policzków.

- Nie chciałem sprawić ci kłopotu - powiedział.

Oderwała się od niego i odwróciła plecami. Odetchnęła z ulgą, kiedy czubkami palców wyczuła nieuchwytny dotychczas klucz od domu. Brent pozbierał z werandy kilka sztuk bagażu i wszedł za nią do środka. Znów się uśmiechnął, widząc w jej oczach całkowite osłupienie i otwarte ze zdumienia usta.

- Zamknij pyszczek, rybko! - zażartował i z westchnieniem ulgi postawił walizy na podłodze w korytarzu - Widzisz tu wszystkie moje doczesne dobra, ale nie przejmuje się. Mam serdecznie dość pokoi hotelowych i pomyślałem sobie, że rodzina nie będzie miała nic przeciw temu, jak pomieszkam tu przez jakiś czas. Tyle razy twoi rodzice prosili mnie, żebym przyjechał. Mogłem napisać lub zadzwonić, ale podjąłem decyzję w ostatniej chwili. Twoja matka zawsze narzekała na moją impulsywność. Pamiętasz?

Serce biło jej coraz szybciej; żeby je uspokoić, kilkakrotnie zaczerpnęła głębiej powietrza, podczas gdy Brent ustawiał bagaże pod ścianą. Nie mogła oderwać oczy od płynnych ruchów jego ciała, dopóki na nią nie spojrzał. Pod wpływem jego pytającego wzroku, zamknęła wreszcie drzwi, jej zwilgotniałe ze zdenerwowania dłonie ślizgały się po drewnie.

- Czy to znaczy, że wróciłeś do domu na stałe?

Odwróciła się do niego tyłem i gdy w napięciu czekała na odpowiedź, czuła się zupełnie sparaliżowana. Cisza, która zaległa po jej pytaniu, była wprost nie do zniesienia, przerwał ją dopiero odgłos jego kroków. Na ramionach poczuła jego silne ręce, lecz gdy odwrócił jej twarz ku sobie, jego spojrzenie było łagodne.

Ze wzruszenia poczuła mrowienie w żołądku. Kiedy zmrużył oczy, jakby skrywając przed nią swoje myśli, poczuła, że nie może opanować nerwowego uśmiechu. Powoli pokręcił głową

- Czy aż tak bardzo się zmieniłem, Joy?

W pytaniu tym był smutek, który ją zranił. Spojrzała na niego uważnie i zauważyła zmiany spowodowane przez czas. Linie po bokach usta pogłębiły się, wskazując na narzucaną sobie dyscyplinę, w oczach czaiła się szorstkość, której dawniej nie było. Rysy jego twarzy stały się bardziej ostre, a sama twarz wydawała się teraz niemal wychudzona, pod oczami widoczne były ślady wielu nieprzespanych nocy.

Im dłużej się w niego wpatrywała, tym szybciej ulatniała się jej początkowa niepewność. Nawet cienie pod oczami, które widziały zbyt wiele śmierci i zniszczenia, nie mogły przesłonić jej człowieka, którego pamiętała tak dobrze. W jego poważnym spojrzeniu były te same co zawsze miłość i zrozumienie, pojawiła się także iskierka cierpienia, która ją trochę zawstydziła.

- Tak, zmieniłeś się - szepnęła, dotykając lekko delikatnej bruzdy obok jego ust. - Ale nie ma to żadnego znaczenia.

Napięcie między nimi opadło wreszcie, kiedy na chwilę wziął ją serdecznie w ramiona. Gdy tak objęci szli do salonu, czuła się naprawdę szczęśliwa.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - powiedziała. - Kiedy przyjechałeś do miasta?

- Mój samolot wylądował przed jakimiś czterema godzinami i przyjechałem z lotniska prosto tutaj.

- To znaczy, że czekałeś tu tyle czasu?

Wyminął ją i rzucił się na kanapę. Wyglądał na bardzo zmęczonego.

- Nie przejmuj się, w mojej pracy przyzwyczaiłem się długo czekać, aż coś się zdarzy. - Omiótł pokój szybkim spojrzeniem i uśmiechnął się. - Niewiele się tu zmieniło przez te cztery lata.

W jego cichym głosie wyczuła aprobatę.

- Znasz matkę! Nie czułaby się dobrze, gdyby nie była otoczona starymi, dobrze sobie znanymi przedmiotami - mówiła - Tata stale powtarza, że jedynie z tego powodu trzyma go przy sobie. Udało nam się osiągnąć tylko tyle, że zgodziła się zmienić obicia mebli.

Mówiąc to, zsunęła pantofle i usiadła obok Brenta. Wtuliła plecy w oparcie kanapy i podwinęła nogi pod siebie.

- Uwierz mi, namówić ją na to było trudniej niż wspiąć się na Mount Everest - opowiadała. - Tata, Keith i ja nabawiliśmy się już zapalenia krtani, nie mówiąc o załamaniu nerwowym, kiedy nam się to w końcu udało!

Donośny, głęboki śmiech Brenta wypełnił cały pokój, odbijając się echem od pomalowanych na kremowo ścian. Joy patrzyła na niego zafascynowana. Mimo woli wróciła myślą do momentu ich powitania, kiedy żywiołowo rzuciła mu się w ramiona. Niemal namacalnie czuła ten krótki kontakt swoich ust z jego ciepłym ciałem. Zaciskając zęby, stwierdziła w duchu, że nie jest w stanie oderwać od niego oczu. Było to, to samo nie wypowiedziane pragnienie, które zakłócało ich bliską przyjaźń przed czterema laty. Dobry Boże! Czy nigdy nie przestanie nienawidzić siebie samej za przeszłość? Dawniej był to po prostu Brent, jej najukochańszy Przybrany brat, który pojawiał się i znikał w jej życiu, od kiedy sięgała pamięcią. Ilekroć przybywał do domu, zaczynało się zamieszanie i śmiechy, tak jakby każdy z członków rodziny odzyskiwał dzięki niemu zagubioną cząstkę swojego życia. Tyle razy Brent trzymał ją na kolanach, gładząc ręką jej splątane loki. Dlaczego więc nie mogła wrócić do niewinnych uczuć z dawnych lat? Dlaczego patrząc na niego, odczuwała wręcz zmysłową przyjemność? To Prawda, że Brent zmienił się przez ten czas. Zdawała sobie jednak sprawę, że te zmiany spotęgowały tylko jej dawną, głęboko zakorzenioną fascynację. Teraz nie była już zdolna patrzeć na niego dłużej jasnym spojrzeniem dziecka. Spoglądała na niego oczami kobiety, wiedziała o tym i to ją podniecało. Te przejrzyste, niebieskie oczy mógłby ktoś uznać za zimne, ale ona czuła, że płonie pod tym spojrzeniem. Patrząc na zakłopotaną twarz Brenta, mogłaby przysiąc, że i on jest świadom zmysłowego napięcia, które tak trudno było jej ukryć.

Z powodu jej własnej głupoty poczuł się niezręcznie w jedynym domu, jaki kiedykolwiek miał. Ta myśl zawstydziła ją. Czy nigdy się niczego nie nauczy? Odetchnęła głęboko, by się opanować, starając się zetrzeć z twarzy ślady odczuwanych emocji.

Poruszyła się niespokojnie, kiedy przyłapał jej utkwione w nim spojrzenie. Błyskawicznie opuściła oczy na ręce, tak jakby nagle zafascynował ją ruch jej własnych palców na zaokrąglonym oparciu kanapy.

- Joy, kręcisz się jak kotka na gorącym dachu - zauważył, a w jego głosie zabrzmiała nutka niepokoju. - Powiedz mi, co cię gnębi.

- Nic mi nie jest, Brent - odpowiedziała, uśmiechając się niepewnie. - Po prostu cieszę się, że wróciłeś. - Przełknęła ślinę. Mama i tata będą mieli wspaniałą niespodziankę, gdy wrócą do domu.

Pochylił się do przodu i z kieszeni leżącej na stoliku marynarki wyciągnął zmiętą paczkę papierosów i zapalniczkę.

- Twoja matka żywcem obdarłaby mnie ze skóry, gdyby wiedziała, że tutaj palę - powiedział osłaniając dłonią płomień. - O której rodzice wracają?

- Mają wrócić w niedzielę.

- W niedzielę!

- Pojechali do Keitha do San Francisco. Tato wyglądał ostatnio na zmęczonego, więc mama uznała, że powinien część urlopu wykorzystać wcześniej, nie czekając na swoje zwykłe trzy tygodnie w sierpniu.

- A cóż porabia teraz nasz brat?

- Och, to samo, co zawsze. Pracuje jako prawnik dla jednego z dużych przedsiębiorstw przemysłowych.

Brent potrząsnął głową, a jego twarz przybrała wyraz rozbawienia.

- Matka pisała mi o tym. Nie mogą jakoś wyobrazić sobie naszego kochanego Keitha jako oddanego swemu zawodowi statecznego prawnika. Kiedy byłem tu po raz ostatni, interesował się głownie dziewczętami, a nie studiami prawniczymi.

Joy uśmiechnęła się.

- O ile pamiętam, był w owych czasach niesłychanie uczuciowy, nieprawdaż? Matka, uważała, że prawie wszystkie siwe włosy zawdzięcza zachowaniu Keitha podczas studiów, do czego on się oczywiście nie przyznawał, kiedy przyjeżdżał do domu. Podejrzewam, że nadal rolę zapracowanego prawnika odgrywa wyłącznie dla mamy. Kilka miesięcy temu podsłuchałam, jak mówił do jednego z przyjaciół, że kobiety w San Francisco są znacznie bardziej wyzwolone niż tutaj. Ze sposobu, w jaki to mówił, wywnioskowałam, że wie to z doświadczenia.

Brent zaciągnął się głęboko i powoli wypuścił dym. Przysunął do siebie ulubiony kryształowy talerzyk jej matki i strzepnął na niego popiół.

- Masz rację - zgryźliwie zauważyła Joy. Teraz mama obdarłaby cię ze skóry! Roześmiał się, a ona z troską dostrzegła grymas napięcia na jego twarzy. Nawet rozbawienie

nie mogło całkowicie zatrzeć rzucających się w oczy oznak wyczerpania. Ze smutkiem spostrzegła siwe pasemka na jego skroniach. Gorzki grymas ust wskazywał, że nie jest to tylko zmęczenie fizyczne. Joy odczuła silne pragnienie pocieszenia go.

- Wyglądasz na bardzo zmęczonego - westchnęła.

- Jestem zmęczony - przyznał. Zaciągnął się szybko papierosem i odłożył go.

- Teraz moja kolej, chciałaby cię o coś zapytać - jej uśmiech był wymuszony i zawahała się przez chwilę zanim powiedziała:

- Masz jakieś kłopoty, Brent?

- Nie martwię się, Joy - szepnął wpatrując się w swoje splecione dłonie. - Mam już dość tego wyścigu szczurów, to wszystko.

Brent był korespondentem zagranicznym i przez ostatnie kilka lat zdobył sobie solidną pozycję. Przysyłał reportaże, których inni nie byli w stanie lub nie chcieli napisać. Jego relacje z najbardziej zapalnych punktów globu ukazywały się na pierwszych stronach gazet. Był jednym z niewielu reporterów podejmujących tak ryzykowne zadania. Ta niebezpieczna praca, w ciągu ostatnich kilku lat, przysporzyła Joy i jej rodzinie wiele zmartwień.

- Mogłeś przyjechać do domu już dawno, Brent.

- Zdaje mi się, że wyczuwam w tym cień wymówki.

Poruszyła się, niemile zaskoczona opryskliwym tonem jego głosu. Po raz pierwszy spojrzała na Brenta tak, jak musieli go widzieć inni, na twardego mężczyznę, bezwzględnie walczącego zawsze o pierwsze miejsce.

Zerwał się nagle na równe nogi i podbiegł do okna. Wpatrując się w jego plecy, zastanawiała się, na co on patrzy?

- Dlaczego nie miałabym robić ci wymówek - powiedziała. - Cztery lata to dosyć długo. Spostrzegła, że jego ramiona nieznacznie opadły, a ręka powędrowała na kark. Wiedząc, jak bardzo jest zmęczony, pożałowała tych pochopnych słów. Bez zastanowienia wstała i szybko przeszła przez pokój, gruby dywan tłumił jej kroki. Zesztywniał, kiedy objęła go w pasie, a ona przytuliła się do niego, żeby go uspokoić.

- Przepraszam cię - powiedziała zdławionym głosem. Jej oczy pełne były łez, ale starała się powstrzymać płacz. - Nie sądziłam, że to zabrzmi tak paskudnie. Tak bardzo za tobą tęskniłam. Ty nie wiesz, co to znaczy mieć nadzieję i czekać, że być może w tym roku znajdziesz czas, żeby przyjechać, choćby na krótko, i tylko czytać w listach, że znowu podjąłeś się nowego zadania, że czeka cię nowe ryzyko. W końcu starałam się, jak mogłam, żeby wymazać z pamięci wszelkie myśli o tobie...

- Może tak byłoby lepiej, Joy.

- Nie - szepnęła przestraszona, wtulając się w jego szerokie plecy. - Nie, nie, bo nigdy nie udało mi się wyzbyć obawy, że cię już nigdy nie zobaczę.

Odwrócił się bez pośpiechu i mocno chwycił ją w ramiona. Słyszała równe bicie jego serca tuż przy swoim policzku i zadrżała, kiedy pogładził ją po głowie.

Jego klatka piersiowa powiększyła się od głębokiego wdechu. - Masz rację. Mogłem przyjechać już dawno.

- To dlaczego tego nie zrobiłeś, Brent, dlaczego? - jęknęła, wtulając twarz w jego koszulę. Odpowiedzią było pełne zakłopotania milczenie. Jego wahanie wskazywało, jak wiele

było między nimi niedomówień, jak wiele spraw pozostawało bez wyjaśnienia. Coraz mocniej nerwowo naciskał dłonią jej kark. Potem, jakby zdając sobie sprawę, że przyciśnięte do delikatnej skóry palce mogą równie dobrze sprawiać ból, jak i przyjemność, pogłaskał ją po policzku. Jego kciuk ocierał się rytmicznie o jej skórę, kiedy Brent dłonią dotykał jej podbródka. Zmysły Joy i cała jej istota oczekiwały odpowiedzi w tej napiętej ciszy.

- Nie wiesz?

Jego spojrzenie było ciepłe i głębokie; intensywność jego wzroku odebrała jej resztki odwagi. Automatycznie potrząsnęła głową, a odpowiedź nasunęła się jej sama. W jego twarzy było tyle cierpienia, że zamknęła oczy, żeby go nie widzieć.

- Kochałeś się w Beth! - zaszlochała nagle boleśnie. Wyrwała się z jego ramion, przeszła przez pokój i oparła łokciami o gładkie obramowanie kominka. Pamiętała, że kiedy miała siedemnaście lat tego ostatniego lata, kierowały nią silne emocje - przerażające i zawstydzające zarazem.

To dlatego uważała niemal za zdradę jego rosnącą bliskość z tą dwudziestotrzyletnią kobietą, jaką dziś była Beth. Zrobiła, co było w jej mocy, aby zwrócić na siebie jego uwagę i ostatecznie jej wysiłki doprowadziły do celu. Ponieważ ją kochał, ulegał jej prośbom, ofiarowując jej swój czas. Ale przez jej egoizm utracił kobietę, którą darzył uczuciem. Beth zaczęła spotykać się z kimś innym i w niespełna dwa miesiące zaręczyła się. Niepokój, jaki obecnie odczuwała Joy w towarzystwie Brenta, miał swoje korzenie w jej własnej winie, nie była jednak w stanie cofnąć wskazówek zegara. Nie mogła sprawić, by zniknęły te cztery lata, kiedy on włóczył się po całym świecie, żeby zapomnieć o kobiecie, którą kochał.

Ruch rąk, które przyciągnęły ją z powrotem do ciepłego, silnego ciała, przerwał jej rozmyślania. Przez moment próbowała się opierać, ale jej drżące nogi zawiodły ją.

- Mój Boże, Joy - szeptał z ustami wtulonymi w jej loki. - Nie płacz, kochanie. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że wstrząsa nią z trudem powstrzymywane łkanie.

- Czy mógłbyś mi wybaczyć? - wyjąkała cichutko.

- Nie mam ci nic do wybaczenia.

- Jak możesz tak mówić?

Obróciła się ku niemu, ukazując oczy pełne łez. - Gdybym nie była taką małą idiotką, nie straciłbyś jej.

- Ach, to stara historia - uśmiechnął się i otarł ręką łzy z jej oczu. - Czy to była przyczyna tych twoich długich okresów milczenia?

- Tak mi wstyd - wychrypiała.

- Nie ma żadnego powodu.

- Żadnego powodu? - Wcisnęła dłonie w jego klatkę piersiową, opierając się jednocześnie o obejmujące ją ramiona. - Nie mogłeś przyjechać do domu, ponieważ spowodowałam, że mnie znienawidziłeś. To przez mnie Beth zostawiła cię i związała się z innym mężczyzną, więc nie próbuj teraz mnie chronić, zaprzeczając temu. W głębi duszy zawsze wiedziałam, że nie wracasz do domu ze względu na mnie.

W spoglądających na nią z góry oczach była pobłażliwość i jeszcze coś nieokreślonego, coś co sprawiło, że wstrzymała oddech.

- Zawsze byłaś egzaltowaną panienką - wyszeptał, dotykając ustami jej policzka.

- Wyjechałem rzeczywiście ze względu n ciebie, ale nie z powodu, który wyczarowała twoja wyobraźnia.

- Nie uspokajaj mnie, jakbym wciąż była dzieckiem!

- Tak bardzo czujesz się kobietą?

- Kiedy miałam siedemnaście lat, ulegałam takim złudzeniom, zdawało mi się, że jestem dorosła, ale teraz rzeczywiście jestem kobietą i mogą odpowiadać za siebie i swoje czyny. Po chwili niezdecydowania przytuliła twarz do jego piersi. - Nie chciałam cię zranić, Brent.

Jego ręka zanurzyła się w jej włosach i Joy cicho westchnęła, tak było to przyjemne. Jego delikatność uspokoiła ją, po chwili ze wstydliwym wahaniem objęła go w pasie. Trzymana w mocnym uścisku, upojona czarującymi wspomnieniami, odprężyła się całkowicie. Przez chwilę było jej smutno, a potem rozchmurzyła się zupełnie. Zamknęła oczy i rozkoszowała się tą chwilą.

- Nie - wyszeptał - ale pragnęłaś mnie. - Jeszcze mocniej ściskał ją w objęciach. Spokojna pewność w jego głosie dotarła do niej z niewiarygodną szybkością. Podniosła oczy. - Czyżbyś chciała temu zaprzeczyć, Joy?

Rozdział 2

Minęły długie, pełne napięcia minuty, ale Joy nie miała siły, by przerwać milczenie.

Męska pewność w spojrzeniu Brenta zawstydzała ją i przenikała na wskroś. Jej długie, brązowe rzęsy zatrzepotały jak dwa jedwabne wachlarze.

- Byłam szaloną siedemnastolatką - westchnęła, spoglądając ponad jego ramieniem na koliste wzory ulubionej firanki mamy. - W wieku, kiedy u dziewczyny gruczoły zdają się brać górę nad zdrowym rozsądkiem, ale ty przecież dobrze o tym wiedziałeś, nieprawdaż, Brent?

- Wiedziałem, że wmówiłaś sobie, że mnie kochasz - przyznał. - Byłaś taka młoda i tak pociągająca, że nie mogłem poradzić sobie z tą sytuacją. Odsunął dłonią jej włosy i zmarszczył brwi, kiedy zobaczył rumieńce na jej policzkach.

Delikatnie dotknął ich zaróżowionego ciepła, przekrzywiając jej głowę tak, aby była zmuszona spojrzeć mu w oczy.

- Zawsze wiedziałam, że to ze względu na mnie odszedłeś z domu - wyszeptała. Swym własnym postępowaniem usunęła go ze swego życia i teraz, kiedy wreszcie wrócił, uświadomiła sobie, jak było ono puste bez niego. Bez zastanowienia dodała: - Bałam się, że nigdy nie wrócisz i że nie będę ci mogła powiedzieć, co czuję.

- Z powodu rozbicia mojego domniemanego romansu?

- Nie bądź tak cholernie łaskawy - warknęła, dając upust wybuchowi złości. Wiem, że zależało ci na Beth. Gdyby nie było to tak oczywiste, nie zachowywałabym się jak zazdrosna idiotka. Bądź tak dobry i uwierz mi na słowo, że w ciągu tych czterech lat osiągnęłam pewien stopień dojrzałości.

Brent potrząsnął jej ramionami tak silnie i gwałtownie, że zakończyła swą tyradę.

- Miałem nadzieję, że dorośniesz przez te lata, kiedy mnie tu nie było, ale teraz widzę, że się myliłem.

- To nie jest w porządku! Dlaczego potępiasz mnie za to, że chcę ci powiedzieć to, co czuję. A może nic cię to nie obchodzi?

Spiorunował ją wzrokiem, a różnica wzrostu sprawiła, że Joy poczuła się irytująco bezbronna. Nagle osunęła się w dół i poczuła do niego wdzięczność za jego siłę. Zacisnęła oczy i jakby wsłuchiwała się w swój własny głos sprzed lat.

- Kocham cię jak nikogo na świecie, Brent - krzyknęła, obejmując go mocno w pasie. - A jak ty mnie kochasz?

- Najbardziej na świecie.

Spojrzała na niego z ufnością. - Będziesz mnie kochał zawsze?

Łagodnie pogłaskał ją po włosach. - Zawsze! Ze śmiechem zrobiła znak krzyża na jego sercu.

Tak jakby wiedział, jakie wspomnienia nią owładnęły, jakby wraz z nią odbył podróż do jej przeszłości, Brent starał się ją pocieszyć. Jego palce gładziły jej jedwabiste loki. Zamarła, zawieszona między przeszłością a przyszłością.

- W porządku - powiedział z lekkim zniecierpliwieniem - jeśli czujesz się lepiej, wyrzucając sobie, że rozbiłaś wyimaginowany związek, to się tego trzymaj. Ale jeśli chcesz znać prawdę, powinnaś mnie wysłuchać. Joy, ty nie rozbiłaś żadnego związku! Przyjaźniłem się tylko z Beth, a ona miała swoje własne problemy. Jeśli chcesz wiedzieć, kochała Keitha i fakt, że uganiał się za innymi kobietami, doprowadzał ją do łez.

- Keitha? - oczy Joy rozszerzyły się ze zdumienia.

- Myślę, że to nic strasznego, jeśli po tylu latach zdradzę jej tajemnicę, nie zostawiłaś mi zresztą innego wyboru. - Jego usta wygięły się w krzywym grymasie. - Te ostatnie lata to było piekło. Ledwo odpowiadałaś na moje listy, a jeśli już to nie było tam śladu mojej dawnej dziewczyny, mojej jedynej dziewczyny.

Jego słowa głęboko zapadły w jej duszę. „Moja jedyna dziewczyna, jedyna dziewczyna"..., słyszała tylko to. Ich wzajemne stosunki były zawsze takie niezwykłe! Taki był właśnie Brent, niezwykły, pamiętała o wszystkim, co było w nim wspaniałe, ale teraz było inaczej. Jego dłoń na jej szyi była niczym rozpalona żagiew, pod wpływem tego dotyku pragnęła ze wszystkich sił przytulić się do jego silnego ciała. Nie śmiała jednak uczynić żadnego ruchu, by nie zburzyć kruchego porozumienia, które ich połączyło. Dziecko marzyło, by rzucić się mu w objęcia, a kobieta czuła, że musi uważać na to, co robi.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? - spytała.

Na pozór spokojnie czekała na jego odpowiedź, nie zważając na okruch bólu, czy irytacji w jego oczach, gdy przyciskała ręce do jego piersi.

- Ponieważ wolałem odejść jak tchórz - powiedział z odrazą do samego siebie. - Tak długo, jak wyobrażałaś sobie, że jestem zakochany w Beth, mogła cię strasznie zranić moja otwarta odmowa. A ja... nie mogłem zrobić niczego innego, byłaś taka moda, Joy, tak cholernie młoda! Ty drżysz, Joy, drżysz jak ptaszek schwytany do klatki, ale nie bój się, nie musisz się bać!

Jego natarczywe palce błądziły po jej podbródku, a czułość widoczna w jego spojrzeniu zaskoczyła ją. Uśmiechnęła się do niego drżącymi wargami i poczuła, że on docenia jej wysiłek, gdy ustami muskał delikatnie jej usta, by ją uspokoić i utulić.

- Czy pamiętasz, jak lubiłaś przybiegać do mnie ze swoimi sekretami, jak byłaś małą dziewczynką?

- Tak, pamiętam - wyszeptała. Patrzyła jak urzeczona na rozjaśniające jego oczy tańczące cętki, ledwie mogąc mówić z onieśmielenia i wzruszenia. - Zawsze miałeś dla mnie czas...

- Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, dlaczego tak było?

- Bo opiekowałeś się mną.

Westchnął ciężko, ze smutkiem potrząsnąwszy głową. - Och, Joy - powiedział - zawsze chciałaś widzieć we mnie rycerza w lśniącej zbroi, a ja nie byłem takim rycerzem. Moje najgłębsze ja potrzebowało o wiele bardziej twojej dziecinnej adoracji, niż ty potrzebowałaś miłości, którą ci okazywałem. Zawsze byłem strasznym egoistą we wszystkim, co ciebie dotyczyło. Więcej wysiłku wkładałem w to, by mój obraz w twoich oczach był bez żadnej skazy, niż w uchronienie ciebie przed rozczarowaniami, jakich przysporzyć ci mógł taki mężczyzna, jak ja.

- Nie jestem wcale dzieckiem, które padło ofiarą wyśnionych opowieści. Myślę, że rozumiem cię tak dobrze, lub nawet lepiej, niż ty sam siebie rozumiesz. - Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. - Może zresztą nie powinniśmy w ogóle, aż tak roztrząsać przeszłości.

- Ale ona rzutuje na naszą przyszłość - powiedział spokojnie. Uśmiech zniknął z jego warg, zacisnął usta. - Od czasu, gdy znalazłem dom i całą waszą rodzinę, nigdy naprawdę nie mogłem zrozumieć pewnej elementarnej prawdy. Gdy twój tata znalazł mnie śpiącego w sadzie i zaciągnął do domu, byłem ponurym szesnastoletnim wyrostkiem, nieufnym i podejrzliwym wobec wszystkiego i wszystkich wokół mnie. Usiadłem, a właściwie rozwaliłem się na krześle i odmówiłem odpowiedzi na jakiekolwiek pytania. Nie chciałem nic mówić. Nie chciałem jeść jedzenia, które twoja matka przygotowała dla mnie, mimo że wprost skręcałem się z głodu. Twój ojciec, kiedy już nic nie przychodziło mu do głowy i nie wiedział, co ze mną zrobić, postanowił wezwać policję. Gdy oni w końcu przyjechali po mnie, przeraziłaś się okropnie, ale nie pobiegłaś schronić się do matki...

- ...tylko pobiegłam do ciebie - jej głos wydał się cichszy od dźwięku. Skinął głową i potwierdził: - Tak, przybiegłaś do mnie.

- Pamiętam... pamiętam, jak uśmiechnąłeś się wtedy do mnie. I już przestałam się bać. Odsunął delikatnie kosmyk włosów, który opadł jej na policzek, uśmiechnąwszy się

nerwowo, gdy niesforny lok okręcił mu się wokół paca. Podniósł rękę i utkwił na moment spojrzenie w tym ciemnym kosmyczku. - To jest to, co zrobiłaś dla mnie tego dnia, Joy.

Wciągnął powietrze i roześmiał się miękko, w jego ochrypłym głosie można było wyczuć ledwo powściągane emocje, gdy mówił dalej: - Byłem samotnym włóczęgą, przekonanym, że nie potrzebuję do szczęścia niczego i nikogo, dopóki nie objęły mnie za szyję twoje dziecięce ramiona. Byłaś tylko dzieckiem, nie miałaś więcej niż pięć lat, ale od jednego rzutu oka pod skorupą, którą się otoczyłem, poznałaś przestraszonego, osamotnionego chłopca.

Cień niepokoju przemknął po jej twarzy, wtuliła ją w jego dłoń. - Nie, Brent, proszę cię, przestań! - Pełne uwielbienia spojrzenie, które zmieniło jego rysy, sprawiło jej dziwny ból. Nie była już tą małą dziewczynką, która kochała go i bez zastrzeżeń akceptowała, gdy wracał. Czy nie mógł zrozumieć? Była dorosłą kobietą, a wciąż jeszcze dziecko, które znał kiedyś, stawiało między nimi bariery nie do pokonania.

Nie patrząc na niego dłużej, odsunęła się nieco od jego gorącego ciała. Czuła się nieswojo, dłonie przycisnęła do ramion, by powstrzymać wstrząsające nią dreszcze. Przeszła na skos przez pokój w stronę kanapy i gwałtownie usiadła, tak jakby jej drżące nogi nie mogły nieść dłużej ciężaru ciała. Jej pantofelki leżały rzucone byle jak na podłogę, wsunęła je na stopy,

marszcząc brwi w zadumie. Była wypalona z zazdrości, poruszona gorzkimi następstwami wynikającymi z faktu uświadomienia sobie, że tyle czasu zastanawiała się, jak może mieć nadzieję na zwycięskie konkurowanie z... samą sobą!

Jak Brent w ogóle mógł widzieć jej działania jako coś wyjątkowego? Jej rodzice przyjęli go z otwartym sercem, mimo że wiedzieli, że spokojnie mógłby być odesłany do domu dziecka i przebywać tam, dopóki nie skończy osiemnastu lat. Jako notoryczny uciekinier, znikający z każdego przytułku, w którym go umieszczano i wielokrotnie z tego powodu poszukiwany, bez specjalnych starań mógłby być zatrzymany jako młodociany przestępca. Kiedy najstarszy z przybyłych funkcjonariuszy policji potrząsnął głową z powątpiewaniem, oświadczając, że nie wierzy w sens dawania chłopcu jednej jeszcze szansy, jej ojciec zwrócił się do Brenta:

- Czy chciałbyś mieszkać tutaj z nami, synu?

Joy uczepiła się Brenta, ponieważ tylko ona czuła, jak drżał, zanim postawił ją na ziemi i spojrzał w oczy jej ojcu.

- Chciałbym, panie Barton.

John i Bess Barton zaprowadzili Brenta na komisariat policji, gdzie przyznano im tymczasową opiekę nad nim. Następnego dnia rozpoczęli starania, aby go adoptować. To oni wzięli na siebie odpowiedzialność wychowywania bezdomnego chłopca, nie ona. Dla niej wszystko było proste, od razu przywykła do myśli, że ma drugiego brata.

Teraz następne lata ona i Brent zżyli się bardzo, ale kiedy stała się nastolatką, wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw poczuła się zakłopotana jego nienaturalną wobec niej rezerwą. Brent zniszczył otwartość ich stosunków swoją bezwzględnością, a wszystko do dlatego, że uważał za niemożliwe położyć kres jej dzieciństwu.

Ale ono i tak się skończyło i Joy przyrzekła sobie w duchu, że poinformuje go o tym fakcie w nieodległej przyszłości. Podniosła oczy i z zaskoczeniem spostrzegła, z jaką intensywnością wpatrywał się w jej twarz.

- Gniewasz się na mnie - powiedział, po czym wstał i przeszedł się po pokoju.

- Dlaczego?

Nie zdawała sobie sprawy, że oczy jej pociemniały z oburzenia. - W ogóle nie interesuje cię, co ja czuję - powiedziała, krzyżując dłonie na brzuchu.

- To nieprawda, kochanie.

- Czyżby? - Odetchnęła głęboko i z satysfakcją zauważyła, że jego spojrzenie mimowolnie utkwione było w napinającym się materiale na jej piersiach.

Poruszył się niespokojnie, odwracając się do niej to jednym, to drugim bokiem i unosząc nogę, by nie dotknąć jej nogi, po czym z ręką na oparciu kanapy i lekko wzniesioną głową zapytał: - Jak się czujesz, Joy?

Wyczuwalna w jego głosie nutka rozbawienia wyprowadziła ją z równowagi.

- Jak kobieta, nie jak dziecko!

- Prosisz, żebym to wypróbował? - popatrzył na nią spod przymrużonych powiek, a ona odwróciła wzrok.

- A co byś zrobił, gdybym powiedziała: „Tak" - znowu być uciekł?

- To był cios poniżej pasa.

- Wiem. Przepraszam.

- To ja powinienem przeprosić.

- Syndrom starszego brata, co?

Niecierpliwie machnął ręką. - Tak zamieszałaś mi w głowie, że sam nie wiem, co myślę. Nie miałem czasu na zastanowienie.

Uniosła głowę na dźwięk jego głosu, jego intonacja wydała się jej dziwnie nierówna. - Zatem, by użyć wyświechtanego wyrażenia, jak ty się czujesz?

- Jak wodzony na pokuszenie.

- Nie denerwuj mnie!

- Chciałbym, żeby tak było - szepnął,

Nerwowo przeciągnęła dłonią po spódniczce. Była spocona i materiał przylgnął do jej ciała niczym druga skóra. Wydęła dolną wargę i potrząsnęła głową. - A ja chciałabym zrozumieć, co masz na myśli.

- Pomyślałem właśnie, jak długo czekałem na tę chwilę, Joy.

- Dlaczego? - spytała, czując że coś zaczyna dławić ją w gardle.

- Bo nie zawsze to, czego chcemy, okazuje się dla nas dobre, kochanie. Jestem dla ciebie za stary, zarówno wiekiem, jak i doświadczeniem, ale ty nigdy nie mogłaś się z tym pogodzić. Twoje uczucia do mnie zostały jakby zdeformowane przez marzenia młodej panienki pragnącej ramionami objąć cały świat. Nasze stosunki ucierpiały na tym, ale jest to do naprawienia. Wniosłaś w moje życie ciepło, które szaleńczo pragnę odzyskać, najdroższa. Chcę, żebyśmy byli zawsze blisko siebie i myślę, że i ty tego potrzebujesz. Kiedy nadejdzie czas, założysz rodzinę z chłopakiem, który zapewni ci takie życie, jakiego ci życzę...

Rozwścieczyło ją to. - Życie, jakiego ci życzę?... jęknęła, nie kryjąc rozczarowania. - A co będzie z moimi życzeniami, Brent?

- Do diabła, to znaczy, że ty chcesz... mnie?

Jego słowa irytowały ją coraz bardziej, ale kiedy skrzywiła się nerwowo, jego spojrzenie natychmiast złagodniało.

- Wiesz, Joy, cztery lata temu popełniłem błąd. Powinienem przed wyjazdem dać ci próbkę tego, na czym, jak myślałaś, tak ci zależało. Gdybym to zrobił, spłoszyłoby cię to i nie byłoby dziś tej rozmowy.

- To czemu tego nie zrobiłeś, skoro jesteś taki wszystkowiedzący? - Potrząsnęła wyzywająco głową. Zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie wbiły się jej w dłonie. - A może się bałeś?

Widziała, jak zadrżały muskuły na jego twarzy. - Co chcesz przez to powiedzieć?

Spojrzenie jego zmrużonych oczu przyjęła ze sztucznym spokojem, choć żołądek skręcał się jej ze zdenerwowania. - Myślę, że wiesz - odpowiedziała cicho.

Tym razem to Brent odwrócił wzrok, ale jego głos nic nie stracił na ostrości, kiedy mamrotał pod nosem jakieś przekleństwa. Zaśmiała się cichutko, ale nie osłabiło to jego gniewu. Triumfowała, widząc, że on nie panuje nad sobą.

- Biedny Brent - wyszeptała, a kiedy potrząsnęła głową, włosy rozsypały się jej na ramiona. - Nie używałeś Beth jako tarczy, żeby chronić mnie, lecz żeby chronić siebie. Nasze stosunki miałeś zaszufladkowane, ładnie opakowane i opatrzone stosowną etykietką. Kiedy zaczęłam wyłamywać się z szablonu, który dla mnie stworzyłeś, przeraziło cię to, może nie? Jak długo byłam przekonana o twojej miłości do Beth, mogłam uważać napięcie między nami za twór mojej wyobraźni, ale teraz już tak nie myślę. Wydaje mi się, że jesteś zdecydowany zmusić mnie, żebym spojrzała prawdzie w oczy, ale ja sądzę, że ty powinieneś zrobić to samo. Łączące nas uczucie pochodziło na równi od nas obojga, od ciebie tak samo, jak ode mnie. Przychodzi mi na myśl tylko jeden powód, dlaczego nie dałeś mi próbki - jak to bez ogródek określiłeś - tego, czego chciałam. Za bardzo bałeś się swoich własnych uczuć, nieprawda? Bo pragnąłeś mnie tak samo, jak ja ciebie.

Brent zbladł. Patrząc w jego oczy, miała wrażenie, że nie jest w stanie oddychać w normalnym rytmie, serce waliło jej szaleńczo. Zwilżyła językiem wyschnięte wargi. Brent położył rękę na jej karku i zaczął pieścić kciukiem wrażliwe miejsce pod ciężką falą jej włosów.

- Pragnąłeś mnie - wyszeptała - i nadal pragniesz.

W jego oczach wyczytała odpowiedź, delikatnie położyła mu rękę na piersi. Przez koszulę czuła ciepło jego ciała. Podniosła oczy na rozpięty kołnierzyk, z którego bielą ostro kontrastowała opalona szyja. Jej oddech stopniowo się uspokajał.

- Myślę, że oboje nie jesteśmy do tego gotowi, Joy.

Jego twarz przybrała surowy wyraz, ale nie mógł opanować drżenia mięśni wokół ust Wpatrywała się zafascynowana w to zdradliwe pulsowanie. Brent utkwił oczy w jej wilgotnych ustach. Wstrzymując oddech, chwycił ją za rękę. ich spojrzenia skrzyżowały się: jego - pytające, jej - zdecydowane.

- Myślę, że jesteśmy, Brent.

- Udowodnij mi to - wyszeptał schrypniętym głosem.

Jej dłoń powoli podniosła się i zaczęła głaskać czarne kręcone włosy na jego karku. Pochylił ku niej głowę, a Joy zamknęła oczy. Jego usta musnęły ją przelotnie, nie dając jej pełnej satysfakcji. Rozgorączkowana wpiła palce w jego włosy w przypływie emocji. Ale jego usta wciąż tylko ją drażniły i prowokowały, a język dotykał jej warg. Oczekiwał odpowiedzi, rozchyliła więc wargi w bezgłośnym zaproszeniu.

Namacalnie wprost czuła pulsujące w nim napięcie, ich podniecone oddechy połączyły się nareszcie w jednym rytmie. Jego język wdarł się do jej ust, a całe ciało zareagowało na tę napaść nowym dreszczem pragnienia. Trzymając ją w ramionach, obrócił się, położył ją na kanapie i sam wyciągnął się na niej. Ciężar jego ciała, gdy tylko poczuła, jak się do niej przytula, obudził w jej żołądku nie zaspokojone pożądanie. Rozgorączkowany całował jej powieki, policzki, napięte mięśnie wokół ust, a namiętność malująca się na jego twarzy uczyniła ją jeszcze piękniejszą. Pochyliła głowę, wzdychając z rozkoszy, gdy jego język zanurzył się w jej uszku, drażniąc ją i podniecając. Z całej duszy pragnęła tych wszystkich wrażeń, które w niej wyzwalał, pobudzając ją coraz to mocniej i mocniej, aż w końcu zalała ją fala rozkoszy, opanowując bez reszty jej wiotkie ciało.

Palce Joy prześlizgnęły się niespokojnie po mocnej szyi Brenta, jej pragnienie dotykania go, kontaktu z nim, było niemal nie do zniesienia. Jęczała cichutko z zawodu, gdy jej dłonie zaciskały się i puszczały jego ramiona, natrafiając na materiał, który oddzielał ją od jego silnego, gładkiego ciała. Podnosząc się lekko, Brent szarpnął gwałtownie guzki swojej koszuli, tak że cała rozerwała się, odsłaniając nagi tors. Poczuła jego szept na swoich wargach - Chcę żebyś mnie dotykała, dotknij mnie...

Skwapliwie spełniła jego prośbę, przebiegając namiętnie palcami po wilgotnej skórze jego ramion, gładząc tam i z powrotem porośniętą szorstkimi włoskami jego szeroką pierś. Ale Brentowi nie wystarczyły te pieszczoty, teraz to on pragnął więcej. Ze zduszonym okrzykiem ścisnął jej nadgarstek w gwałtownym pragnieniu bliskości.

- Tak - dyszał spragniony jej ciała, przyciskając jej dłonie do swoich bioder. - O Boże, tak, tak!

- Joy nie potrzebowała dalszych ponagleń, z uczuciem, że płomienie nie do opanowania przenikają ją całą od czubków palców po samą istotę jej duszy, odkryła również jawną oczywistość i siłę jego pożądania. Cały dygotał, czuła na swej przyciśniętej jego ciężkim ciałem ręce przechodzące go dreszcze.

- Och, tak dobrze - oddychał ciężko wprost do jej ust, ich oddechy rozkosznie łączyły się we wspólnej frazie. - Kochanie, och, kochanie, nie przerywaj!

- Brent, dotykaj mnie..., błagam!

Cały rozpalony, nie potrzebował dodatkowej zachęty, by zsunąć jej z ramion luźną bluzkę. Jej kremowa pierś osłoniła się przed nim spragniona jego dotyku i Joy krzyknęła głośno, kiedy jego kciuk błądził kolistymi ruchami po jej nabrzmiewającym z rozkoszy stuku, przykrytym tylko koronkową mgiełką stanika. Gdy jego pewne ręce oswobodziły ją i z tej osłony, zadrżała mocno z gorączki, która rozpaliła jej żyły. Do granic możliwości podniecała ją jego bliskość, jej zaróżowione sutki naprężyły się jeszcze bardziej w niemym oczekiwaniu, a jego głośne, chrapliwe dyszenie rozbrzmiewało echem w cichym pokoju.

- Jakie to piękne! - powiedział stłumionym głosem.

- Joy spojrzała w dół i zdążyła jeszcze zobaczyć jego język wijący się w pieszczocie nad wierzchołkiem jej piersi. Niezwykłe wrażenie, jakiego doznała, widok jego głowy wtulonej w nią i tak silnie odcinającej się od bieli jej ciała, to wszystko spowodowało, że krzyknęła głośno w spazmie erotycznej rozkoszy, która rozbudziła jej zmysły. Ze zdumiewającą łatwością przeskoczyli oboje nad przepaścią, wydawałoby się nie do przekroczenia, jaką kiedyś wykopali między sobą, ale z nich dwojga, to Joy była lepiej przygotowana, by poradzić sobie z pozostałościami minionych nieporozumień.

Tak długo czekała na ten moment, by wreszcie znaleźć się w jego ramionach, a jej tęsknota wzrastała tylko nie zaspokojona przez wszystkie te lata. Teraz jej marzenia ziściły się i uchwyciła się tej podarowanej przez los rzeczywistości z całą swoją żarliwością i zapałem. Czuła się tak, jak gdyby jej ciało miało zawsze płonąć z niepohamowanej żądzy pod wpływem jego dotyku i z niewinnym poddaniem się, a przy tym całkowicie świadomie, odsuwała od siebie dokuczliwy, uporczywy głos nakazujący ostrożność. Zamiast tego wygięła swe ciało w łuk w stronę jego ciała.

- Pragnę cię - wyszeptała złakniona, rzucając głową gwałtownie z boku na bok. - Tak bardzo cię pragnę!

Gdy tylko dźwięk jej głosu przeniknął do świadomości Brenta, usiadł nagle i drżącą ręką przesunął po jej włosach. Szaleństwo, które rozpaliło mu krew, zgasło błyskawicznie w jego oczach, prawie tak szybko jak nadzieja rozpłomieniająca jej serce. Chwilę przedtem była kobietą istniejącą dla mężczyzny, którego kochała. Ale rzeczywistość stanęła między nich i Joy została zepchnięta do zakamarków pamięci Brenta.

Starała się spokojnie wciągać powietrze do płuc, ale zaskoczona nagłością jego odwrotu, nie mogła przestać dygotać. Walczyła ze swoim zmieszaniem, tak jakby jeszcze raz była zmuszona do pokonania stanu zawieszenia między statusem kobiety, za jaką się uważała, a statusem dziecka, którym pozostała jego zdaniem. Intuicyjnie rozumiała, że jego złość nie jest wymierzona przeciwko niej, że jest zły tylko na siebie, ale świadomość tego faktu nie czyniła sytuacji łatwiejszą do zniesienia.

Była już zupełnie spokojna, gdy zerwał się na równe nogi i zmiąwszy w ustach jakieś przekleństwo wrócił na swoje poprzednie miejsce przy oknie. Jego plecy wzniosły między nimi ścianę milczenia i Joy zapomniała niemal o własnym cierpieniu powodowana chęcią złagodzenia jego bólu.

- Ja..., ze mną wszystko w porządku - wyjąkała cichutko, w pośpiechu poprawiając na sobie ubranie i wstając z kanapy.

- Co mówisz, biedna, zbrukana niewinna istotko? - roześmiał się chrapliwie, pocierając kark, drżącymi palcami. - Możesz czuć się dumna z tego, że jesteś w porządku. O Boże - mówił dalej cicho, a w jego głosie brzmiało niedowierzanie. - Pragnąłem cię tak bardzo, że prawie nie mogłem się opanować.

- Ale się jakoś opanowałeś...

- Nie chciałem tego. Czy to nie wystarczy?

Podeszła wolno do niego, patrząc mu prosto w oczy. - A co w tym złego?

- Nawet twoje spojrzenie jest już inne - odparł - i nie będę mógł nigdy sobie tego wybaczyć.

- Nie ma w tym wcale twojej winy - krzyknęła, przerażona jego badawczą analizą jej rysów twarzy,

- Byłaś małą dziewczynką bawiącą się w swoją dziecinną grę, a ja zmusiłem cię, byś gwałtownie dorosła. Jeśli może być w tym jakaś pociecha, to bądź spokojna, że pogardzam za to samym sobą. Do licha, jestem dojrzałym mężczyzną! Powinienem umieć nad sobą panować!

- Brent, nie mów tak!

Nawet nie słyszał jej wymówek. Widziała, że będzie musiała uświadomić mu, jak nierozsądne jest jego podejście. - Przestaliśmy przecież. Nie stało się żadne nieszczęście - dodała - na razie.

- Czy nie jesteś zbyt młoda, żeby to w ogóle rozumieć?

- Oczywiście, że rozumiem to. Całowaliśmy się i dotykali i nie widzę niczego złego w tym, że każde z nas wyrażało swoje uczucia wobec drugiego.

- Jak wielu mężczyzn robiło to samo?

- Jak możesz w ogóle mnie o to pytać? - Jej drżący głos zamilkł, gdy tylko zauważyła ponury błysk w jego oczach. Uświadomiła sobie, że wpadła w pułapkę spowodowaną siłą swego własnego oburzenia.

Z westchnieniem wypuściwszy powietrze, starał się uspokoić ją jakoś. Spoglądając w dół na jej nerwowo splecione palce i chaotyczne ruchy jej rąk, powiedział: - A jednak, Joy, stało się coś złego. To, co zrobiłem, jest nie do wybaczenia i niczego nie pragnąłbym goręcej, jak tego, by się to w ogóle nie wydarzyło!

- Och, jak możesz sobie tego życzyć? - krzyknęła, gwałtownie potrząsając głową. Jego oczy rzucały niebieskie błyski, które przyprawiały ją o utratę tchu. - Czułbym się wtedy bezpieczniejszy - odpowiedział.

Głos się jej łamał, ale udało jej się zapanować nad nim po prostu siłą woli. - To bardzo dziwne, nie widzę tu żadnego niebezpieczeństwa.

- Naprawdę nie widzisz? - Roześmiał się głośno, ale w jego śmiechu nie było rozbawienia. - Byłaś bardzo podniecona. Czy wyobrażasz sobie, że mogłabyś czuć się tak znowu? Nie jest trudno ugasić taki rodzaj płomienia, jaki rozpalił każde z nas dziś wieczorem, ale przymykać na to oczy i udawać, że nic się nie stało, że nic się więcej nie stanie, to nie jest właściwy sposób rozwiązania tego problemu.

Jego sarkazm rozdzierał jej serce. Liczyła jednak, że stopniowo, cierpliwością osiągnie swój cel. Ze zduszonym łkaniem zakręciła się w miejscu i przebiegła przez pokój. Zanim udało jej się dopaść drzwi, zatrzymały ją jego silne ramiona, skutecznie uniemożliwiając ucieczkę.

- Och, Joy, nie odchodź - wymruczał, tuląc ją uspokajająco do siebie.

- Drogi panie, ja tylko chcę dla ciebie jak najlepiej, nie możesz tego zrozumieć? - krzyknęła udręczona.

Z westchnieniem świadczącym o całkowitym psychicznym wyczerpaniu oparła się na nim, uspokojona na chwilę w jego silnym uścisku. Ale wkrótce jego ramiona stężały, i nowe, ale już znane uczucie ogarnęło ją znowu. Nie miała siły, by opanować swoje reakcje i instynktownie przylgnęła do niego. Jej miękko zaokrąglone pośladki odczuwały ciepło jego podniecenia, kiedy próbowała wygodnie usiąść między jego rozchylonymi udami. Przez dłuższą chwilę kołysali się tak w milczeniu w naładowanej elektrycznością ciszy, a wszystkie jej zmysły reagowały na to nowym przypływem pożądania.

- Teraz rozumiesz? - wyszeptał, delikatnie całując ją w kark.

- Tak - jęknęła i zamknęła oczy, bezsilna wobec tej fali namiętności.

- Więc proszę cię..., odsuń się..., proszę !

Zrobiła to i odwróciła się. - To tylko ty nie chcesz spojrzeć prawdzie w oczy, Brent! Możesz rozdzielić nas tysiącami mil, jak to zrobiłeś cztery lata temu, ale to nic nie zmieni. Kocham cię i pragnę cię.

- Joy, jak...

- Nie - przerwała, kładąc mu palec na ustach. - Twoim zdaniem jestem za młoda, żeby się z kimś wiązać, ale ty właściwie mnie nie znasz. Jestem w pełni zdolna podejmować moje własne decyzje, bez pomocy twojej lub czyjejkolwiek. Dzisiejszy wieczór upewnił mnie tylko o sile moich uczuć do ciebie. Nigdy nie pragnęłam innych ramion niż twoje i nie wstydzę się tego, co się dzisiaj stało. Fizyczne pożądanie między nami jest zbyt silne, żeby to inaczej wytłumaczyć, wszystko jedno jak długo będziesz się o to starał. Staliśmy się sobie psychicznie obcy, ale być może z czasem znów się poznamy.

Zostawiła go stojącego na środku pokoju, jego milczenie szło za nią jak przytłaczająca fala. Kiedy wchodziła po schodach na górę, czuła na plecach jego spojrzenie, ale nie odwróciła się. Była zbyt mocno przejęta odkryciem, z którym wreszcie postanowiła się zmierzyć.


Rozdział 3

- Skończyłaś te sprawozdania dla pana Wellesa, Joy?

- Leżą na jego biurku.

Joy odetchnęła z ulgą. Zbyt często dzisiaj miała kłopoty ze skupieniem się na pracy i zbyt często napotykała pytający wzrok Grace. Joy wiedziała, że Grace jest zaintrygowana jej niezwykłym roztargnieniem, ale po prostu nie mogła rozmawiać z przyjaciółką o przyjeździe Brenta.

Być może jej rezerwa była najrozsądniejszym wyjściem z sytuacji. Grace była bardzo wścibska i Joy nie mogłaby po prostu wspomnieć o przyjeździe Brenta i spokojnie wrócić do swoich zadań. W dodatku już same wspomnienia burzliwych wydarzeń minionej nocy wystarczająco źle wpływały na jej pracę. Szczęśliwie udało się jej położyć raporty na temat okolic Los Angeles na biurku pana Wellesa tuż przed piątą, kiedy zwykle kończyli pracę. Gdy wsunął dokumenty do teczki i nagrodził ją jednym ze swych rzadkich uśmiechów, poczuła, że jej wysiłki zostały docenione.

Nagle uświadomiła sobie, że Grace coś powiedziała. Joy spojrzała na nią nieobecnym wzrokiem.

- Co mówisz?

- Powiedziałam, dziewczyno - Grace wpatrywała się w nią uważnie - że Norman chciał przejrzeć te raporty podczas weekendu - dodała, zarzucając na ramiona dzierganą chustę, ponieważ zbierała się już do wyjścia. - Był bardzo zadowolony z twojej pracy, Joy.

- Mógł być zadowolony tylko z ciebie, Grace - przyznała wspaniałomyślnie Joy. Wstała i odrzuciła włosy ręką do tyłu. - W dodatku, kiedy pracowałam, ty odbierałaś telefony. Nie myśl, że niezauważyłam twoich kuglarskich sztuczek. Zanim zdążyłam podnieść głowę, ty już trzymałaś słuchawkę.

Grace jak zwykle powoli skierowała się do drzwi, lekko uśmieszek był jej jedyną reakcją na komplementy Joy.

- Miłego weekendu - powiedziała na pożegnanie.

Słowa Grace dźwięczały jej w uszach przez całą drogę do domu. Im bardziej zbliżała się do celu, tym większe odczuwała podniecenie na myśl o całym weekendzie w towarzystwie Brenta. Zaparkowanie samochodu na podjeździe nie zajęło jej dużo czasu, ale kiedy szła przez trawnik do domu, nogi jej drżały. Jak on zareaguje, po tym co zaszło między nimi wczoraj wieczorem?

Od czasu, kiedy rozstali się na dole, nie widziała go już przez resztę nocy Trochę liczyła na to, że Brent stanie w drzwiach, założyła nawet świeżą pościel na łóżko w jego dawnym pokoju, ale on zamknął się u ojca.

W domu było tak cicho, jakby była sama. Kładąc się spać, usiłowała zdławić w sobie myśl, że on unika jej celowo.

- Brent?

Odpowiedziało jej tylko echo. Zaniepokojona zawołała go jeszcze raz i szybko przeszukała pokoje na parterze. Prześladowało ją wspomnienie jego nagłego wyjazdu przed czterema laty.

- Na Boga, Joy, co się stało?

Jego zaspany głos dochodził z półpiętra. Joy oparła się o poręcz, próbując opanować nierówny oddech. Brent miał włosy w nieładzie, jego ciało okrywał kasztanowatego koloru szlafrok, a w jego spojrzeniu widoczne było zakłopotanie.

- Myślałam, że wyjechałeś - westchnęła, pochłaniając wzrokiem jego nagość, która z nieświadomą zmysłowością rysowała się pod tym ubiorem, jedynym, jaki miał na sobie.

- Bez pożegnania? - skrzywił się z dezaprobatą. - Powinnaś znać mnie lepiej, Joy.

- Ty... bardzo się wczoraj zdenerwowałeś, a dzisiaj rano...

- Dzisiaj rano i przez dużą część dnia nie istniałem dla świata - powiedział, pocierając dłonią policzek. - W ostatnim czasie niemal nie sypiałem.

Starannie odmierzając krok, weszła po schodach. Zbliżając się do niego, coraz wyraźniej dostrzegała oznaki wyczerpania na jego twarzy - Dlaczego nie położysz się z powrotem do łóżka? - powiedziała zaniepokojona jego wyglądem.

- Zrobię obiad i przyniosę ci do pokoju na tacy.

Potrząsnął głową i uśmiechnął się niepewnie, pocierając palcem zarost na policzkach. - To chyba nie jest aż tak wspaniały pomysł. Dlaczego na przykład nie mógłbym cię zaprosić na obiad do restauracji?

- Matka zostawiła trochę zupy w lodówce, nie byłbyś więc skazany na moje umiejętności kulinarne.

Jej oddech stał się krótszy. Cofnęła się nieznacznie, gdyż ciepło jego ciała znów oddziaływało na jej zmysły. Była zmieszana, wiedząc w jakim kierunku zmierzają jej myśli. Nie mogła patrzeć na kręcone włoski na jego klatce piersiowej, nie przypominając sobie jak ich dotykała, a widok jego szyi przywoływał jej w pamięci rytm jego pulsu, który wyczuwała wczoraj spragnionymi ustami.

- Nie martw się - szepnął widząc jej zakłopotanie - nie mam zamiaru rzucić się na ciebie.

- Wcale tak nie myślałam.

Wymamrotał coś niezrozumiałego i odwrócił się w stronę łazienki. - Przepraszam - powiedział opierając się ciężko o ścianę. - Nie jestem w tej chwili w najlepszym nastroju. Potrzebuję trochę czasu, żeby doprowadzić się do porządku. Spotkamy się na dole.

Zniknął za drzwiami, a Joy poszła do swojej starej sypialni. Starannie zamknęła drzwi. Kiedy włączyła światło, spostrzegła, że drżą jej ręce, ale postanowiła przejść do porządku nad tą oznaką słabości. Aby uwolnić swe myśli od przytłaczającej obecności mężczyzny, z którym się właśnie rozstała, zaczęła się rozglądać po swym tymczasowym schronieniu.

Skrzywiła usta w smutnym uśmiechu. Nie znalazłaby zapomnienia w tym pokoju, który znała od dziecka. Odmalowany na biało, wyglądał zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy miała dwanaście - trzynaście lat. Wtedy zdobiły go biało - różowe falbanki, które uważała wówczas na synonim elegancji.

Jednak pod koniec tego okropnego lata nagle nabrała gwałtownej niechęci do swego otoczenia i postanowiła zmienić wygląd swego pokoju. Jej awersja była tak silna, że nadal nienawidziła koloru różowego. Wiedziała, że te odczucia nie miały sensu, ale dzięki nim szybko doszła do wniosku, że dotychczas jej umysł nie funkcjonował zgodnie z zasadami logiki.

Oglądała nadal swój dawny pokój z krytyczną uwagą. Był to gabinet utrzymany w kolorach czarnym i białym, rezultat jej przemeblowania, mówiąc szczerze, nie był nadzwyczajny. Rodzice nie znosili zmian i Joy roześmiała się głośno, kiedy przypomniała sobie zaszokowane niedowierzanie, którego jej matka nie próbowała nawet ukrywać, kiedy po raz pierwszy ujrzała nowy wystrój pokoju córki. Pełno tam było ogromnych biało - czarnych poduszek odcinających się od absolutnej bieli ścian. Joy namówiła też ojca do zmiany tradycyjnego francuskiego umeblowania na nowoczesne, lekkie meble szwedzkie. Z bezlitosną konsekwencja przystąpiła do malowania ich na biało i czarno, zgodnie ze swoją wizją całości. Biało - czarne sznury koralików zawisły w oknach zamiast ciężkich zasłon, a jedynym ukłonem w stronę upodobać Bessie Barton i odpowiedzią na jej protesty były obramowane frędzlami firanki.

Joy potrząsnęła głową, z politowaniem w sercu myśląc o zagubionej nastolatce z głową pełną zamętu, która sądziła, że uda jej się zmienić, jeśli tylko przerobi swoje otoczenie. Wspomnienie tych pensjonarskich marzeń było dla niej bolesne. Wolno, bez cienie entuzjazmu zbierała świeże części ubrania, z którymi poszła do bieliźniarki na korytarzu. Z ręcznikiem w ręku i z płaszczem kąpielowym przyciskanym kurczowo do piersi w nieświadomie obronnym geście, pomaszerowała do łazienki rodziców, decydując się na skorzystanie z zamontowanego tam prysznica.

Szybka kąpiel odświeżyła ją nieco, gdy jednak ubierała się w kloszową koralową spódniczkę i elastyczną, odsłaniającą gołe, opalona na złoty kolor ramiona górę, nadal nie mogła pozbyć się przygnębienia. Wracając do swego pokoju, czuła znamionujące początek bólu głowy gwałtowne pulsowanie w skroniach. Apatycznie wsunęła na szczupłe stopy wiązane rzemieniami na pięcie lekkie sandały. Przeszedłszy przez pokój, stanęła przy oknie, bezmyślnie wpatrując się, jak zmierzch łagodnie przechodzi w ciemność nocy. Gałęzi starej wierzby, która królowała na tyłach domu, nie poruszał najmniejszy nawet podmuch, żaden wietrzyk nie mącił spokoju jej majestatycznego trwania. Joy ze smutnym uśmiechem patrzyła na nią, widząc w niej jeden z symboli jej dzieciństwa. Kochania wierzba, nie musi już dłużej cierpieć zniewag deptana małą stópką przedzierającą się przez jej konary, a jej listki nie muszą moknąć razem z małą dziewczynką płaczącą z osamotnienia. Chociaż straciła brata, który wyjechał z domu na studia, odjazd Keitha w niewielkim tylko stopniu zakłócił bieg jej życia, dopóki Brent pozostawał w domu. Bez wiedzy jej ojca przyjął pracę w pobliskim garażu, planując, że zostanie tam tak długo, aż zarobi dostatecznie dużo, by móc sfinansować za to swą dalszą edukację.

Bez trudu przywołała w pamięci tę noc, gdy Brent wyjawił im tę niesamowitą wiadomość. Keith wyszedł gdzieś z kilkoma kolegami, a pozostała czwórka członków rodziny jadła właśnie kolację przy kuchennym stole. Mimo że była wtedy zupełnie mała, od razu wyczuła narastające między dorosłymi napięcie, gdy tylko Brent odsunął talerz i poprosił jej rodziców, żeby porozmawiali z nim o jego wstąpieniu na uniwersytet.

- Bezsensowny pomysł! - zaprotestował John Barton słysząc o jego pracy. Odepchnął krzesło od stołu, aż zazgrzytała niemiło wyłożona linoleum podłoga i rzucił przybranemu synowi pełne dezaprobaty spojrzenie. - Jesteś zbyt inteligentny, by zmarnować swoje zdolności.

- John, pozwól chłopcu powiedzieć wszystko - przerwała jego żona.

Joy zsunęła się nie zauważona ze swojego krzesła i podeszła do Brenta. Z wymuszonym uśmiechem dla dodania sobie odwagi, wziął ją na kolana, zanim ponownie spojrzał jej ojcu prosto w oczy.

- Nie wyobrażam sobie niczego, co on mógłby powiedzieć, żeby przekonać mnie do bezczynnego przyglądania się, jak on marnotrawi swą przyszłość, wpuszczając się bezsensownie w jakiś ślepy zaułek! - wściekał się dalej John.

- Ależ przekona cię, posłuchaj go tylko - powiedziała Bess, nie ustępując. - Ja sama aprobuję jego plany na najbliższe kilka lat i jeśli tylko pozwolisz mu spokojnie je wyjaśnić, jestem pewna, że i ty wyrazisz na nie zgodę.

- Bessie - zamruczał urażony, jego gruby głos osłabł pod wpływem zdziwienia - jak to, wiedziałaś o wszystkim i nie powiedziałaś mi?

Twarz jego żony wyrażała skruchę, położyła rękę na jego zaciśniętej pięści. - Wiedziałam, że Brent martwi się, jak sobie damy radę wysyłając jednocześnie jego i Keitha na studia. Brent jest dużo dojrzalszy od innych chłopców, którzy tak jak on skończyli osiemnaście lat i my, John, musimy się z tym pogodzić. Dręczy się, bo nie chciałby być dla nas finansowym ciężarem. Wiesz o tym równie dobrze, jak ja.

- Ależ nie próbuję urazić dumy mojego syna - zaprotestował John, napotykając nieodgadnione spojrzenie Brenta. - Kocham cię, chłopcze - drżenie w jego głosie wzruszało u tak wielkiego mężczyzny - pragnę tylko twojego dobra.

Brent przytknął na chwilę podbródek do główki Joy, tak jakby czerpał siłę z jej bliskości. Potem zaczął mówić, najpierw spokojnie, potem wprost nie mogąc zahamować potoku słów cisnących mu się w podnieceniu na usta. Opowiadał o swojej przeszłości i John i Bess mogli połączyć sobie to, co mówił, malując przed nimi jaskrawy obraz swej samotności i beznadziejnej pustki, z tym, czego się mogli domyślać. Oczami duszy widzieli dziecko dorastające bez jakiejkolwiek opieki czy troski o jego rozwój i rozumieli jego głęboko krytą dumę, chroniącą go przed wrogiem, opustoszałym światem i zastępującą inne, nie ujawnione uczucia.

John był naprawdę poruszony. - Dlaczego nigdy przedtem nam o tym nie mówiłeś?

- Kiedy wzięliście mnie do siebie, nie pragnąłem niczyjej litości - odparł Brent. - Nic wierzyłem w szczerość miłości, z którą spotkałem się w tym domu. Nie ufałem nikomu, i to niezależnie od tego, jak się o mnie troszczyliście. Nikomu, poza moją małą Kędzierzawą Główką. - Rozburzył jej włosy, uśmiechając się szeroko, gdy wtuliła się bardziej w zagłębienie jego ramion. Spoważniał znowu, a jego spojrzenie wróciło z powrotem do przybranych rodziców.

- Ja nie wyrzekam się niczego, tato. - Jego głos ochrypł tak bardzo, że ledwo można było odróżnić poszczególne słowa. - Spędziłem tyle lat w różnych bezosobowych zakładach, że nie potrafię teraz zamienić jedynego domu, który kiedykolwiek miałem, na żaden inny. Wiem, że rozczarowała was moja decyzja pozostania w domu i płacenia za swoje utrzymanie, dopóki nie uskładam pieniędzy na szkołę. Ale proszę, zrozumcie mnie, nie mogę zrobić inaczej.

Bess odwróciła się tyłem do nich i zajęła się zupełnie niepotrzebnym w tej chwili zmywaniem naczyń. John wstał od stołu, nie patrząc w ogóle w kierunku Brenta, zaczął wolno iść w stronę drzwi. Otworzył je i zawahał się, nie wiedząc, co ma dalej robić, z głębi jego krzepkiego ciała z trudem wydobywał się urywany oddech. - Rozumiem - powiedział wreszcie, stłumionym, zachrypłym głosem. - A ty, Brent?

- Tak, ojcze!

John powoli odwrócił do niego głowę, a ramiona Brenta mocniej objęły Joy, gdy ujrzał ślady łez w oczach ojca.

- Nie ma mowy o tym, byś nam cokolwiek płacił za utrzymanie czy mieszkanie, całkowicie wystarczy, jak pomożesz w domu. Życzę sobie, żebyś każdy zarobiony cent odkładał na swoje studia. Czy dobrze mnie zrozumiałeś?

Tak, ojcze, ale...

John przerwał jego protesty, patrzył na swoje stwardniałe od pracy ręce, tak jakby nigdy ich przedtem nie widział. - Jeszcze chwilę temu mówiłeś do mnie: „tato" - dodał ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem - chcę, żebyś widział... - Głos zamarł mu zupełnie. Rzucił desperackie spojrzenie żonie. Bess pilnie wpatrywała się w fałdy swojego fartuszka. Chrząkając głośno, dokończył: - Będę z ciebie dumny, synu, jeśli zdecydujesz się pracować na swoje utrzymanie równie trwale, jak twój stary ojciec!

Kiedy Joy miała dziesięć lat, Brent spełnił w końcu pokładane w nim przez Johna nadzieje. On także opuścił dom, wyjeżdżając na studia i Joy poznała wtedy wszystkie katusze samotności. Z adorowanej ulubienicy stała się opuszczonym przez starszych braci dzieckiem i nawet obietnice Brenta, że będzie jej przysyłał prezenty i listy, nie mogły uśmierzyć jej bezbrzeżnego smutku. Kiedy jego stary, osobiście przez niego wyremontowany samochód był już załadowany i kiedy ostatnie „do widzenia" zostało wypowiedziane, ojciec musiał uwolnić Brenta z uścisku jej małych rączek.

Joy odwróciła się z westchnieniem od okna. Te tak żywe wspomnienia wzbudziły w niej wewnętrzny niepokój, którego nie była w stanie opanować. Musiała użyć całej siły woli, jaka jej jeszcze pozostała, żeby zejść na dół i wziąć się za przygotowywanie jedzenia. Chociaż nie była głodna i powiedziała sobie, że Brent jest całkowicie zdolny przyrządzić sobie coś sam wspomnienie śladów wyczerpania na jego twarzy nie pozostawiało jej innego wyjścia niż ugotowanie obiadu. Kiedy weszła do gabinetu ojca i zobaczyła Brenta półleżącego w fotelu, pogrążonego w niemal narkotycznym śnie, zrozumiała, że miała rację niepokojąc się o niego. Pokonała przypływ czułości, mimo że miała wielką ochotę odgarnąć mu lok z czoła, uciekła biegiem z pokoju. Kiedy już znalazła się w kuchni, okazało się, że z pozostawionych tam przez mamę produktów będzie mogła przyrządzić całkiem przyzwoity posiłek. Do ulubionej emaliowanej wazy mamy nalała domowego rosołu z kurczaka i postawiła ją na środku szklanej płyty drewnianego wózka do podawania potraw, dodała do tego chrupiące bułeczki z masłem oraz sałatę, w nadziei, że to wystarczy, by zaspokoić głód Brenta. O sobie nie myślała w ogóle. Nawet zapach podgrzewanej zupy nie zdołał wyzwolić jej silnego zazwyczaj apetytu.

Dźwięk pchanego po wypolerowanej klepce z twardego drewna wózka na kółkach, który Joy ciągnęła po korytarzu, obudził Brenta. Obrzucił ją badawczym spojrzeniem, gdy wchodziła z jedzeniem do pokoju. Ona natomiast nie patrzyła na niego w ogóle, kierując całą swą uwagę na znajome wnętrze ojcowskiego pokoju, tak jakby to tak bliskie serce otoczenie mogło dodać jej otuchy Czerpała pociechę z widoku pólek na książki z matowego drewna, dywanowej wykładziny barwy starego złota i skórzanych foteli.

- Widzę że naszemu ojcu udało się w końcu zrealizować swoje marzenia - powiedział

Brent, przełamując ciążącą im obojgu ciszę.

Uświadomiła sobie skonsternowana, że Brent nie miał okazji wiedzieć przedtem tego pokoju. Niedobrze się stało, że Brent, tak ważną przecież odgrywający rolę w ich życiu napotkał po swoim powrocie tyle zmian w domu, który pamiętał tak dobrze.

Popchnęła wózek w stronę baru w głębi pokoju. Starała się jak mogła, żeby zmniejszy panujący wciąż między nimi niepokój. Nie było jego winą, że nie mogła zapomnieć, o tym jak trzymał ją w ramionach. Opanowując swój nieregularny oddech, starała się stawić czoło jego nonszalancji.

- Znasz tatę - szepnęła odwrócona do niego tyłem i zajęta rozstawianiem nakryć. - Zawsze zaklinał się, że musi mieć samotnię, w której mogłyby się schronić przed wrzaskliwymi hordami dzieciaków.

- Pisał mi, że ma coraz to nowe plany urządzenia tego pokoju - zauważył Brent, który podniósł się i stanął obok niej.

- Mówił, że czekał na to, aż podrośniemy, ponieważ byłby wściekły, gdyby matka urządziła zamiast gabinetu pokój dziecinny.

- To do niego podobne - roześmiała się Joy.

Brent usadowił się na jednym z wysokich stołków barowych. Zaczęli jeść. Joy z trudem powstrzymała uśmiech, kiedy Brent szybko skończył swoją porcję, sięgnął po łyżkę wazową i ponownie napełnił miseczki do zupy. Chociaż jego maniery były bez zarzutu, pochłaniał jedzenie z apetytem młodego chłopczyka.

- Matka też do mnie napisała - powiedział Brent ze śmiechem, odkładając wreszcie łyżkę. - Kiedy ojciec dobudował ten pokój, mama była przekonana, że pójdą z torbami.

Joy kiwnęła potakująco głową. Rozmowa o rodzicach odprężyła ją. W policzkach pojawiły się dołeczki. Mogła wreszcie swobodnie patrzeć w jego rozradowane wspomnieniami oczy. - Szkoda, że cię przy tym nie było, Brent. Mówię ci, chwilami wyglądało to jak trzecia wojna światowa. Mógłbyś pisywać znakomite korespondencje z pola walki. Kiedy przychodziłam z wizytą, zdawało mi się, że ze ścian emanuje wrogość i miałam wrażenie, że nasi rodzice będą musieli skorzystać z usług Keitha jako prawnika, zanim to wszystko się skończy.

- Nie pamiętam, żeby tata kiedykolwiek był taki uparty - zauważył.

Roześmiała się. - Zwykle ulega matce, ale tym razem uznał chyba, że jego stanowczość będzie testem jego męskości. W końcu uzyskał swój bar, ale zwycięstwo dużo go kosztowało. Matka wciąż nie chce postawić tu stopy, więc i tata spędza tu niewiele czasu.

- A ty masz własne mieszkanie, prawda? Pamiętam, że zaskoczyło mnie, kiedy przeczytałem w liście od matki, że się wyprowadziłaś. Jak ci się żyje na własnych śmiechach?

Wzruszyła ramionami, ale jej spojrzenie wyrażało entuzjazm. - Na początku czułam się samotna, ale teraz kocham wolność. Spojrzał na nią przenikliwie i opuścił wzrok na gładką powierzchnię baru.

- Nie brakowało ci rodziców nasłuchujących, jak rano o wczesnej godzinie wchodzisz na palcach po schodach?

Zesztywniała, słysząc tę niezbyt subtelną insynuację.

- To prawda - powiedziała z promiennym uśmiechem, tak przesłodzonym głosem, że jego brzmienie doprowadziłoby do szału każdego, najmniej jednak Brenta. - Wesoła panienka, to właśnie ja!

- No wiesz, nie miałem nic takiego na myśli.

- Czyżby? - warknęła. - Może było to dla mnie lepiej, że te cztery lata spędziłeś poza domem, Brent. Mając tak archaiczne poglądy na życie, znalazłbyś sposób, żeby przekonać mamę i tatę o niestosowności mojego zamieszkiwania poza ich domem. Ale ja już od trzech lat mam dobrą pracę, płacę czynsz w terminie, a nawet do tego stopnia wiążę koniec końcem, że kupiłam sobie własny samochód.

- Joy, ja...

- A ponadto - przerwała mu, a w jej oczach zamigotały iskierki gniewu - nie jestem tym małym, naiwnym głuptaskiem, za jakiego mnie uważasz. Nie sypiam z mężczyznami, ale nie wyobrażaj sobie, że to dlatego, że nikt mi tego nigdy nie proponował. Byłam zbyt zajęta pracą, żeby starczyło mi czasu na romanse. Awansowałam z młodszej maszynistki na asystentkę sekretarki prezesa dużej firmy elektronicznej i osiągnęłam to tylko ciężką pracą. Zdobyłam poczucie własnej wartości, ale zapewniam cię, zawahałabym się oddać ukochanemu mężczyźnie.

- Jak na osobę, która nigdy nie była z mężczyzną w łóżku, jesteś strasznie pewna siebie.

- Czy to z tego powodu nie mogłeś dokończyć tego, co zacząłeś?

Joy zadrżała, zaskoczona swym własnym okrucieństwem, ale nie wycofała bolesnego oskarżenia. Przykrość, jaką sprawiło jej brutalne przerwanie pieszczot, wzbudziła w niej irracjonalne oburzenie. Potrzebowała czegoś, co przesłoniłoby dręczące ją poczucie odrzucenia.

- Nie jesteś aż tak niewinna! - odparł Brent. - Myślę, że wiesz, że jak najbardziej byłem w stanie dokończyć tego, co zacząłem.

Zmysłowość tych słów dotknęła ją do żywego. Pamiętała przecież wyraźną oczywistość jego męskości, naprężonej pod jej zaciekawioną ręką. Pożądanie, jakie wtedy odczuwała było silniejsze niż kiedykolwiek, ale Brent przypominał jej teraz z obrzydliwym cynizmem, że to, co było dla niej chwilą wyjątkowego odkrycia, dla niego nie było bynajmniej tym samy. On kochał się już z wieloma innym kobietami. Na myśl o tym straciła do reszty panowanie nad sobą.

Roześmiała się, żeby ukryć szloch. - Innym słowy, był to tylko nieświadomy odruch każdego normalnego mężczyzny wobec zbyt napalonej baby? Nie martw się, Brent. Pochlebiam sobie, że szybko się uczę.

Jego ręka przytknięta do jej rozpalonego policzka zmusiła ją, by na niego spojrzała. Jego ściągnięte wargi były blade z wściekłości. - Nie! - to pojedyncze słowo, które wydobyło się zza zaciśniętych zębów znaczyło coś więcej niż zwykłe zaprzeczenie. - Gdybym nie wiedział, że się dla ciebie nie nadaję, wziąłbym cię i nie przejmowałbym się konsekwencjami, Joy. Ale ty zasługujesz na więcej, niż ja mogę ci dać. Jeździłem po świecie w poszukiwaniu tematów do reportaży i nie zawsze byłem tym błędnym rycerzem z twoich marzeń. Żyję według własnych reguł i kiedy na ciebie patrzę, wstydzę się pewnych wspomnień. W moim stosunku do ciebie i do domu nic się nie zmieniło, ale teraz widzę, że jest sporo prawdy w tym, że nie można dwa razy wejść do tej samej rzeki.

Palce jej ręki powoli splotły się z jego palcami, które dotykały wciąż jej policzka. - Pamiętasz, jak powiedziałam, że nie zmieniłeś się w niczym, co się liczy? - spytała, kładąc powoli ich złączone ręce na blacie baru. - To prawda, Brent. Mężczyzna, którego zawsze kochałam, jest może trochę inny, tak jak ja jestem inna, niż ta młoda dziewczyna, którą pamiętasz, ale oboje jesteśmy tacy sami jak zawsze.

Zaczerpnęła powietrza i uśmiechnęła się przez łzy. - Wiesz równie dobrze jak ja, że tato i mama nigdy się nie zmienili. Ich wysiłki, żeby utrzymać rodzinę, zapewniły nam wszystkim bezpieczeństwo, nawet jeśli nie zawsze było im łatwo. Nawet ta idiotyczna walka o bar taty nie uczyniła żadnego z nich zwycięzcą lub pokonanym, lecz tylko podkreśliła ich indywidualne cechy.

Widząc, jak rysy jego twarzy, dotąd tak napięte, rozluźniły się, uspokoiła się i ona. - Mówiąc szczerze, gdyby tata musiał jeszcze raz robić to wszystko, myślę, że podjąłby taką samą decyzję. Teraz, gdy wieczorami siedzi z mamą, jest pewny, że ona docenia, jak bardzo się dla niej poświęca - opowiadała dalej.

- Cieszę się!

- Tak? Dlaczego? - spytała miękko, zaintrygowana nagłym błyskiem smutku w jego oczach.

Zacisnął usta, wyglądał na pogrążonego w myślach. Oddalił się od niej i tylko gorycz w jego chrapliwym głosie była uchwytna i rzeczywista. - Czasami wyobrażałem ich sobie, jak siedzą na werandzie z tyłu domu albo w salonie, zawsze razem - powiedział.

Jego głos łamał się, namacalnie mogła wręcz odczuć jego smutek. - Często musiałeś szukać spokoju w swoich wspomnieniach, prawda, Brent?

Ścisnął palcami obitą skórą krawędź baru. Patrzyła na jego dłonie, długie, szczupłe palce zbielałe teraz pod wpływem tego gwałtownego gestu.

- Jesteś już w domu, Brent - szepnęła z oczami pełnymi litości, widząc jak głębokie są jego strapienia. - Nie musisz powstrzymywać się już dłużej! - Położyła rękę na jego dłoniach.

Zaczął opowiadać, wyrzucając z siebie całą nagromadzoną przez cztery lata rozpacz, cały wstręt i strach. Joy to, co słyszała, przyprawiało niemal o mdłości, ale ukrywała to pod maską zewnętrznego spokoju. Opisywał jej świat, który kompletnie oszalał, a pozostanie przy życiu stawało się jedynym celem siejących w nim spustoszenie jednostek. Zmusił ją do wyobrażenia sobie żaru poczerwieniałego od płomieni nieba, sprawił, że słyszała świst spadających bomb na chwilę przed eksplozją, warkot lecących samolotów, przeraźliwe wycie umierających ludzi.

Wyczuła, jak jego ręka ściskająca skraj baru pod jej dłońmi drży nerwowo, stopniowo jednak zamierały wstrząsające nim dreszcze. W końcu uspokoił się zupełnie, rysy jego twarzy wygładziły się, przestał mówić o doznanych okropnościach. Oczy, które podniósł na jej pobladłą twarz, pełne były smutku i Joy, aż wzdrygnęła się pod wpływem samotności malującej się w jego wzroku.

- Przepraszam cię - wyszeptał.

Widząc cienie na jego policzkach, zapragnęła ukoić jakoś jego ból, ale słowa uwięzły jej w gardle, gdy tylko zorientowała się, że pragnie zostać sam ze swymi myślami. Zsunął się ze stołka, ręką pocierał sobie kark. Unikając jej spojrzenia, zmiął w ustach jakieś przekleństwo i zaczął zbierać z mechaniczną precyzją talerze i sztućce. Za jego przykładem i ona zaczęła sprzątać, razem zaciągnęli do kuchni wózek z naczyniami. Ale kiedy zaczął zawijać rękawy koszuli, przeszkodziła mu, kładąc rękę na jego ramieniu.

- Jesteś zanadto zmęczony - zaprotestowała - w ciągu paru minut uporam się z tym wszystkim i pościelę ci łóżko, będziesz mógł się wreszcie porządnie wyspać. Dlaczego nie miałbyś odpocząć, zanim tego nie skończę?

- Prawdziwa mała mamusia z ciebie, co?

Szarpnęła się, odpychając go ręką, ciepło jego opalonego ciała odczuła jak dotyk rozżarzonej głowni, a jej oczy rozszerzyły się z bólu pod wpływem szyderstwa w jego głosie. Odwróciła się do zlewu, zmagając się z sobą. Nie musiał jej aż tak dręczyć. Usłyszała, jak zaklął, zatrzaskując za sobą kuchenne drzwi.

Westchnęła, zniechęcona jego nagłym odejściem. Włożyła brudne naczynia do maszyny do zmywania, nie pominąwszy niczego, cały czas rozważając, co mogło wywołać jego gniew. Zastanawiała się zmartwiona, czy w ogóle będzie potrafiła rozwikłać tajemnicę, która go otacza. Bezużyteczne pomysły i daremne przypuszczenia krążyły jej po głowie i gdy doprowadziła już kuchnię do porządku, wcale nie była bliższa znalezienia odpowiedzi na gnębiące ją pytania. Otworzyła drzwi od kuchni i weszła do korytarza.

- Joy, tak mi przykro!

Podskoczyła nerwowo na dźwięk jego głosu, poczuła jak gwałtownie bije jej serce. Stał oparty o ścianę, po jego znamionującej przygnębienie pozie domyśliła się, że tkwił tam już jakiś czas, nie wiedząc, jak ją pocieszyć. Przechodząc koło niego, dławiła się od łez, które ściskały jej gardło. Zebrawszy w sobie całą swoją godność, spojrzała w jego stronę.

- Brent, odpowiedz mi tylko na jedno pytanie. - W jej głosie wyczuwało się znużenie - Czy to mnie samej tak nie lubisz, czy drażni cię to, że jestem produktem mojego otoczenia?

- Nie zdawałem sobie sprawy, że...

Odwróciła się gwałtownie, świadoma, że może zobaczyć jej wykrzywioną bólem twarz.__

Tylko nie kłam. Uważasz mnie za naiwne dziecko. Podczas, gdy ty jechałeś pisać swoje korespondencje z różnych wojen i klęsk głodu, ja zostałam cała i zdrowa w moim własnym, bezpiecznym małym światku, chroniona przed wszelkimi okropnościami. Czy tak właśnie mnie widzisz?

Nie czekała na odpowiedź. Znała ją przecież. Zamiast tego wszystkie tłumione latami emocje wybuchły i Joy dała upust lękom, które ją tak długo dręczyły.

- Nawet gdyby mnie owinięto w watę i tak cierpiałabym z powodu niegodziwości, Brent. przeczytałam każdy skrawek papieru, wszystko, co kiedykolwiek opublikowałeś. Ślęczałam nad mapami, starając się odtworzyć trasy twoich podróży, a o sytuacji politycznej w krajach, do których cię wysyłano, prawdopodobnie ja mogłabym powiedzieć ci więcej niż ty mnie.

Przymknęła na chwilę oczy i spojrzała na niego ironicznie. - Czy ty wiesz, co to znaczy być porzuconą, nigdy nie wiedzieć, czy za chwilę nie zapuka do drzwi jakiś bezosobowy posłaniec z telegramem w ręku? Czy wiesz, jak to było, kiedy leżałam samotnie w łóżku w ciemności, bojąc się o ciebie? Zdobyłam prawo udziału w twoich bolesnych wspomnieniach, ale ty jesteś tak zaślepiony swoją męską wyższością, że nie możesz się na to zgodzić, prawda?

Roześmiała się z goryczą: - Jesteś ślepy, jeżeli myślisz, że to kilka minut miłości zabierze mi dzieciństwo!

Zaczerpnęła powietrza i przeszła przez hall odpychając po drodze rękę, która próbowała ją zatrzymać. Stanęła przy schodach i raz jeszcze spojrzała na niego. - Nie straciłam ani trochę z posiadanej niewinności podczas tych drugich nocy, kiedy ty prawdopodobnie zabawiałeś się z wyrafinowanymi kobietami. Dręczyłam się, wyobrażając sobie twoje ręce dotykające miękkiej skóry ciała bez twarzy i pragnęłam nade wszystko być tą kobietą. Boże, jaka byłam szalona! Straciłam cztery lata życia, czekając żebyś wrócił i spojrzał na mnie naprawdę, podczas gdy ty tęskniłeś za uwielbianym dzieckiem, łudząc się, że je kiedykolwiek naprawdę poznałeś.

Jej gniew wyczerpał się. Joy spojrzała na jego pobladłą twarz. Zniszczyła wyobrażenie małej dziewczynki, do którego był tak bardzo przywiązany, ale on nadal nie chciał zastąpić go rzeczywistością. - Nie mogę grać roli, którą mi wyznaczyłeś, Brent. Nie mogę przestać być kobietą, którą się stałam, nie mogę... nawet dla ciebie!

Rozdział 4

Joy spojrzała z niechęcią na czarny, płaski telefon i zawalone papierami biurko.

Praca przytłaczała ją coraz bardziej i sama już nie wiedziała, kiedy wreszcie zdoła się jako tako skoncentrować. Właśnie tego ranka Grace uznała za stosowne szepnąć jej do ucha kilka słów ostrzeżenia, i Joy wiedziała, że miała całkowitą rację. Chociaż podczas rozmowy Grace z wielkim taktem użyła całej sztuki dyplomacji, z której była znana, sprawa była jasna.

Po raz pierwszy w swej zawodowej karierze Joy musiała wysłuchać reprymendy. Kiwnęła głową i zacisnęła wargi. Uczciwość nakazywała jej przyznać, że słowa Grace były spóźnione... spóźnione dokładnie o trzy tygodnie.

Czy to tak niedawno Brent wrócił do domu? Przypominała sobie nie kończące się minuty i godziny, które składały się na mijające dni i westchnęła. Wstała, odsunęła krzesło od biurka i zaczęła krążyć po pokoju. Myśli o Brencie nie dawały jej spokoju. Pragnienie, żeby pojechać do domu rodziców, w nadziei, że choć kilka chwil spędzi z mężczyzną, którego kocha, było stale w niej obecne i tylko resztka zdrowego rozsądku chroniła ją przed niebezpieczeństwem zrobienia z siebie kompletnej idiotki.

Prychnęła z obrzydzenia, gdy rozglądała się nerwowo po swoim biurowym pokoju, w jej spojrzeniu było zagubienie zamkniętego w klatce zwierzęcia. Brudnobiała farba podkreślała jeszcze niewielkie rozmiary tego pomieszczenia i nawet mieniący się różnymi kolorami obraz o tematyce marynistycznej wiszący na ścianie, w niewielkim tylko stopniu łagodził klasztorną surowość wnętrza. W pokoju nie było okna, przez które mogłaby swobodnie błądzić wzrokiem, więc jej oczy powędrowały w stronę obrazu. Zapragnęła schować się w tym namalowanym świecie, uciec dzięki niemu z tego przygnębiającego miejsca.

Zaczęła przeglądać dokumenty, nie troszcząc się zbytnio o porządek. Musi się stąd wydostać, i to już teraz. Z papierami upora się nazajutrz. Na dziś miała już dosyć.

Jej oczy prześlizgnęły się po telefonie, wysunęła język jak niegrzeczne dziecko. Wciąż dźwięczała jej w uszach nuta rozczarowania, w głosie matki, kiedy powołując się na nawał pracy, powiedziała, że nie przyjdzie na obiad. Czy to już po raz czwarty czy piąty sprawiła zawód swoim rodzicom - zastanawiała się, chowając dokumenty.

Spojrzała jeszcze raz na cudownie opustoszałe biurko i roześmiała się. Jutro będzie sobota i chociaż nienawidziła pracy w weekendy, nie miała innego wyboru. Grace powiedziała jej, że pan Welles chce mieć w poniedziałek rano na biurku poprawione kontrakty na nowy model generatora, no i będzie je miał! Nienawidziła kontraktów... nienawidziła pracy... Nie! Kochała pracę... nienawidziła Brenta Tylera!

Zamknęła drzwi od biurka i szybko przeszła przez pusty budynek. Na zewnątrz asfalt wciąż zachowywał jeszcze żar sierpniowego popołudnia, ale kiedy dochodziła do parkingu, lekki wietrzyk wynagrodził jej rozstanie z biurową klimatyzacją. Dozorca parkingu zauważył ją i poszedł przyprowadzić jej samochód. Powitalny uśmiech zastygł jej na wargach, kiedy triumph zahamował z piskiem opon, niemal na nią wpadając. Joy pomyślała ze smutkiem, że wyczyny Denny'ego na pewno nie wpływają korzystnie na stan opon, ale z drugiej strony podnosił ją na duchu fakt, że ktoś na nią czekał pod koniec długiego dnia. Otworzył przed nią drzwiczki i, jak zwykle, omiótł wścibskim spojrzeniem jej zgrabną figurę. Joy przytomnie stłumiła odruchowy grymas niezadowolenia i ostrożnie wsiadła do samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Specjalnością Denny'ego było natrętne przypatrywanie się kobiecym udom. Robiąc sobie z niego żarty, Delia, jedna z koleżanek Joy z hali maszyn, włożyła kiedyś do pracy wyjątkowo krótką spódniczkę. Wszyscy robili zakłady, czy Denny wpakuje, czy też nie, jej samochód w ścianę garażu. Nie wpakował, ale po zobaczeniu Delii, dziewczyny o egzotycznej urodzie i rudych włosach, i jej mini, Denny przy każdej sposobności zajeżdżał jej drogę. Teraz Delia parkowała samochód pięć przecznic dalej, ale nie przejmowała się tym. Jej długie nogi z daleka zwracały uwagę i Joy podejrzewała, że poranki Delii urozmaicone zostały przez gwizdy gromadzących się po drodze wielbicieli.

Wesoło machając ręką na pożegnanie Denny'emu, jakby była w znacznie lepszym nastroju, wyjechała z garażu zastanawiając się, czy Brent również należy do mężczyzn namiętnie wpatrujących się w kobiece uda. Problem ten dręczył ją przez całą krótką drogę do domu, podczas parkowania, i kiedy szła do siebie.

- Hej, Joy!

Otworzyła już drzwi, ale odwróciła się, słysząc głos sąsiadki. Shirley wychodziła z basenu, machając ręką z charakterystycznym dla niej zapałem. Joy jednak westchnęła ciężko na widok zbliżającej się przyjaciółki. Ociekające wodą posągowe ciało Shirley połyskiwało jak wypolerowany heban. Joy uśmiechnęła się mimowolnie z chorobliwą zawiścią. Jeśli jej nogi wyglądają tak jak nogi Shirley, Brent spokojnie może być wielbicielem damskich ud, wszystko w porządku!

- Czy zapomniałaś o dzisiejszym przyjęciu? - spytała Shirley, kiedy podeszła do drzwi Joy. Do diabła, pomyślała Joy. Rzeczywiście było z nią źle, jeśli zapomniała o kolejnym przyjęciu Shirley. Shirley była znana ze swych przyjęć i nic dziwnego. Samo natężenie hałasu było na nich takie, że włosy stawały dęba, a dzisiejszy wieczór nie miał być wyjątkiem. Shirley była jednak sprytna. Organizowane przez nią zabawy rozprzestrzeniały się zazwyczaj na okolice basenu, a ona zapraszała wszystkich sąsiadów znajdujących się w zasięgu głosu Odkąd wśród gości znalazł się administrator budynku, nawet jeśli hulanka trwała do świtu nie zgłaszano żadnych skarg na zakłócenie spokoju.

- Och, Joy...

Joy kiwnęła głową ze smutnym uśmiechem. - Daj mi chociaż godzinę, żebym mogła przygotować moją kartoflaną sałatkę, którą obiecałam ci przynieść.

- Droga przyjaciółko, daję ci dziesięć minut na przywdzianie bikini - powiedziała Shirley, potrząsając głową z niesmakiem. - Mam gdzieś sałatkę!

- Ale ja...

- Ja cię dobrze znam - nalegała Shirley z wojowniczym błyskiem w oku. - Nad tą sałatką z kartofli spędziłabyś znacznie więcej niż godzinę, podałabyś ją, została na przyjęciu tyle, ile wymaga grzeczność, a na resztę wieczoru schowałabyś się w swoim mieszkaniu. Ale to nie dziś. Poprosiłam Margie i Sue, żeby zrobiły sałatki, a więc za twoją będę tęskniła tylko ja, - Shirley westchnęła zadumana: - Naprawdę kocham twoje sałatki kartoflane.

- Za dużo flirtujesz, żeby zawracać sobie głowę jedzeniem. Jeśli pozwolisz mi położyć się przed dwunastą, jutro zrobię jedzenie specjalnie dla ciebie - mimowolny uśmiech Joy kłócił się z surowością jej tonu.

- Nic nie zrobisz! Do diabła, Joy, kiedy ty się zrelaksujesz i zaczniesz cieszyć się życiem? Zaprosiłam tych trzech wspaniałych mężczyzn, którzy w zeszłym tygodniu obchodzili dwudzieste ósme urodziny.

Joy wydała okrzyk zniecierpliwienia i spojrzała z odrazą na przyjaciółkę. - Znowu zajmujesz się swataniem?

- Nic podobnego - zapiszczała z oburzeniem Shirley, robiąc minę skrzywdzonego niewiniątka.

Nie przekonało to jednak Joy. - Czy nie... zdarzyło ci się wspomnieć o mnie... twoim... nowym przyjaciołom?

Podejrzliwość Joy okazała się uzasadniona. Shirley wzruszyła ramionami, odwróciła wzrok i wydusiła z siebie: - Mogło mi się to zdarzyć...

- Shirley, ty wiesz że...

- Ale co miałam zrobić, kiedy Don zapytał o ciebie?

- Don?

- Wiesz, ten wysoki, rudy, z obciętym warkoczem.

- Obawiam się, że nie zaważyłam dotychczas żadnego wysokiego rudego z obciętym czymkolwiek - odpowiedziała ze śmiechem, przekręcając klucz w zamku.

- Niemożliwe!

Joy zignorowała ten pełen oburzenia okrzyk i weszła do mieszkania z Shirley depczącą jej Po piętach.

- Pewnie jesteś na mnie wściekła? - spytała zaniepokojona Shirley.

- Gdybym się gniewała za każdym razem, kiedy próbujesz mnie z kimś poznać, już dawno straciłabym jedną z najlepszych przyjaciółek.

Joy przeszła przez mikroskopijny salonik i weszła do wnęki kuchennej, okrążając mały, wolno stojący bar. Obejrzała się i nie mogła powstrzymać śmiechu na widok zgnębionej miny Shirley. - Chodź tutaj i pomóż mi odszukać coś jadalnego - poprosiła.

Kiedy Shirley wyszła, jęcząc pod ciężarem pudła z jedzeniem Joy przebrała się w złote bikini i przejrzysty szlafroczek z rękawami jak skrzydła nietoperza. Jako zasłona, uznała przyglądając się swemu odbiciu w lustrze w sypialni, szlafrok pozostawiał wiele do życzenia, odsłaniając raczej niż przykrywając, jej smukłe, zwinne ciało. Podobnie jej kostium, choć nie był tak skąpy jak u Shirley, odsłaniał ciałkiem sporo gładkiej, brązowej skóry. Opuściła wzrok i na jej ustach pojawił się zmysłowy uśmieszek. Jej uda nie były złe. Nie były wcale złe!

Po kilku męczących godzinach zabawa była w pełnym rozwoju. Z kilkorga otwartych drzwi dobiegała muzyka z odbiorników stereo nastawionych na tę samą stację. Ciała były wszędzie, leżały na dwóch mikroskopijnych trawnikach po obu końcach basenu, w wodzie, na jego brzegach. Rzucając za siebie spojrzenie, Joy spostrzegła rudego mężczyznę, którego starała się unikać przez prawie cały wieczór. Zbliżał się szybko. Potknęła się o dwa splątane w namiętnych objęciach ciała. Zaambarasowana cofnęła się tak niezręcznie, że postawiła nogę na leżaku, na którym inna para robiła mniej więcej to samo. Wtulona w męską pierś głowa odwróciła się w kierunku Joy, była to Shirley, której zmrużone oczy wyrażały prawdziwe oburzenie. Zaczerwieniwszy się z zakłopotania, Joy pomaszerowała sztywno w stronę samego basenu, bardzo uważając, gdzie stawia stopy. Gdy tylko dokładniej przyjrzała się wodzie, jej rumieńce jeszcze się zaogniły, zauważyła bowiem, że większość kąpiących się była obnażona do pasa, a tylko połowę z nich stanowili mężczyźni.

Rzuciła tęskne spojrzenie w kierunku swoich drzwi i nagle cała zamarła. W utkwionych w niej z drugiej strony patio oczach spostrzegła szok i coś jeszcze, czego nie umiała nazwać. Kiedy dwie gorące dłonie schwyciły ją od tyłu za talię, zadygotała przerażona pod wpływem piorunującego wzroku Brenta, w którym wyczytała wściekłość i obrzydzenie.

- W końcu dotarłem do ciebie, laleczko!

Rudowłosy czy raczej wielkogłowy ścisnął ją w talii. Jego dłonie prowokująco ześlizgnęły się w dół, zatrzymując się na jej biodrach. Zatrzęsła się cała, widząc, jak Brent przedziera się w ich stronę z morderczym błyskiem w oczach. Doprowadzona niemal do szału, usiłowała odepchnąć jakoś palce wielkiego goryla, ale jej szarpanina była nieskuteczna. W końcu straciła równowagę i rudy mężczyzna, pomrukując namiętnie przyciągnął ją do siebie, wtulając jej plecy w swe spocone ciało.

- Chodź do mnie, laleczko - wybełkotał niewyraźnie.

Ale prawdziwy myśliwy nadchodził właśnie odebrać upolowaną zwierzynę. Jednym silnym ruchem Brent złapał za ramię Joy i zepchnął jej natrętnego konkurenta prosto do basenu.

- „Laleczka" idzie do domu... ze mną - wycedził, wolną rękę zaciskając w pięść. - Masz coś przeciwko temu?

- Hej, człowieku - wyjęczał pojednawczo rudy - nie wiedziałem, że ona już ma chłopaka! Gdy tak się tłumaczył, Brent zaciągnął Joy przez patio do jej mieszkania, z całej siły otworzył drzwi i wepchnął ją do środka. Jedyne światło, które rozjaśniało mrok panujący w pokoju, rzucała mała lampa do czytania stojąca w rogu i Joy podeszła do niej z niezwykłym pośpiechem. Ku jej uldze Brent pozostał przy drzwiach, jego spojrzenie wędrowało po niej, a oczy miotały pioruny.

Między pójściem na basen a jedzeniem odłożyła gdzieś swój przezroczysty szlafroczek i tęskniła teraz za jego skąpą ochroną. Bez specjalnego wysiłku wyrzuciła z pamięci pożądliwe spojrzenia rudzielca, ale nie mogła tak łatwo zignorować rozpalonych oczu Brenta. Cała odwaga opuściła ją nagle, skóra paliła ją pod wpływem jego natarczywego wzroku.

- To tak wygląda twoja późna praca? - zapytał ją głosem ochrypłym od gniewu. Podniosła podbródek do góry, powstrzymując się od pokusy, by zasłonić rękami piersi.

- Pracowałam prawie do siódmej wieczór - powiedziała - czy to, twoim zdaniem, za krótko?

- Powiedziałaś matce, że zostaniesz w biurze aż do ósmej!

- Co to jest, przesłuchanie trzeciego stopnia? - Stanęła na baczność, przyciskając ręce sztywno do bioder. - Czy to taka zbrodnia, że poczułam się zmęczona i wyszłam wcześniej, niż planowałam?

- Zmęczona, do diabła! - warknął, otwartą dłonią z całej siły uderzył się w udo. - Tak, ale nie byłaś zbyt zmęczona, by nie pobiec ochoczo na tę przeklętą orgię!

- Orgię? - wrzasnęła oburzona, źrenice powiększyły się jej z wściekłości. - Tu są same niewielkie jednoosobowe kawalerki i jeśli moi przyjaciele decydują się wydać przyjęcie...

- Cholerne małe przyjątko i piekielnie dużo tarzających się par!

- Nie popieram wszystkiego, co tam się działo, ale nie ma żadnego powodu, żebyś akurat by był taki pruderyjny. Sam nie jesteś biały jak lilia, więc nie sądź też moich przyjaciół.

- Przynajmniej byłem bardziej dyskretny!

- O tak! - zadrwiła, jej zazdrość wybuchła z całą siłą na samą myśl o tym, co robił, jak był taki dyskretny. - Nie masz nic przeciwko temu, by, jak to nazwałeś, tarzać się z kobietą, tak długo, jak długo to pozostaje twoją prywatną zabawą. Ja, tak się składa, lubię mężczyzn mniej powściągliwych!

Nie musiał wcale krzyczeć doprowadzony do ostateczności, by wiedziała, że posunęła się za daleko. Wydawało się, że zaraz się na nią rzuci, nie dając jej szansy na ucieczkę w bezpieczne miejsce. Nawet zamknięcie się w łazience nic mi nie da, myślała, ponieważ już za chwilę schwyci mnie jak w pułapkę w swoje silne jak stal ramiona i podniesie do góry. Zresztą Brent był w takim nastroju, że mógłby i tak rozwalić drzwi od łazienki.

Jak tylko wszedł do jej pokoju, spodziewała się, o co może u chodzić. Teraz patrząc na jego miotające skry oczy, zastanawiała się, co zrobi dalej. Przestała się szarpać, każdy mięsień jej ciała stężał w oczekiwaniu.

- Aż rzuca się w oczy, jak palisz się do nauki - powiedział opryskliwie - i niech cię diabli, jeśli będą cię uczyć tacy partacze jak ten idiotyczny macho, który nie odróżnia swego kołka od dziury w ziemi!

- Nie rozumiem, o czym ty mówisz?

- Dlaczego odrzuciłaś moje zaproszenie na kolację? - warknął nagle, zmieniając temat tak szybko, że aż zmarszczyła brwi ze zdumienia.

- To mama zaprosiła mnie na kolację - dowodziła, w jej oczach nie było już zdziwienia tylko złość. - To, co mówisz, zupełnie nie ma sensu.

- A ja myślę, że to ma bardzo dużo sensu! - Miał tak mocno zaciśnięte szczęki, że dziwiła się, jak w ogóle udaje mu się mówić, a jednak jakoś dawał sobie z tym radę. O tak, zupełnie nieźle sobie radził w tych warunkach.

- Poprosiłem rodziców, żeby wyszli z nami coś zjeść i podsunąłem im myśl, by do ciebie zadzwonili - ciągnął dalej. Patrzył na nią z jeszcze większą wściekłością. - Kategorycznie odrzuciłaś moje zaproszenie, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że możesz odmówić własnej matce. Czy sądzisz, po tych trzech tygodniach unikania mnie, że nie dostałem za swoje? Czy uważasz, że twoi rodzice nie są zmartwieni twoim zachowaniem?

- Jak to „moim" zachowaniem? - nagle jej gniew przewyższył nawet jego furię. - Przecież to ty nie chcesz mnie widzieć - krzyknęła. - Czy powiedziałeś im to? Jak okazało się, że nie odpowiada ci moja wizja starszego brata, zacząłeś unikać mnie jak zarazy. Obudziłam się wtedy rano, a ciebie już nie było. Jak myślisz, jak mogłam się czuć, tłumacząc rodzicom, dlaczego nie ma cię w domu i nie witasz ich, gdy wracają od Keitha?

- Wybrałem się do motelu na noc, a potem spędziłem dzień nad rzeką. Musiałem wiele rzeczy przemyśleć i nie potrzebowałem do tego twojej pomocy.

- I do jakich konkluzji doszedłeś, Brent? Czy zdecydowałeś, że nie będziesz mógł zaufać sobie samemu w moim towarzystwie?

Nie odpowiedział na jej słowa, ale jego spojrzenie było bardzo wymowne. Obrócił się w tył i wielkimi krokami ruszył do wyjścia. Podniosła się i spróbowała przywołać go z powrotem. Odchodził, całkowicie rozczarowany fałszywą opinią, jaką sobie o niej wytworzył tego wieczora, a ona nie mogła go za to winić. Ale nie miał też prawa skwapliwie przyjmować najgorszej dla niej wersji, zdecydowała i zacięła się w dumnym milczeniu.

To ona miała powody się skarżyć i byłaby wściekła, gdyby musiała prosić o zrozumienie. Niech sobie idzie, krzyżyk na drogę. Wróci na przyjęcie, na którym przecież w ogóle nie miała ochoty być, a on będzie musiał się z tym pogodzić. Być może zresztą ten rudy Don nie był taki zły. Ze smutkiem spoglądała w dół, kiedy usłyszała metaliczny zgrzyt zamykanej zasuwki. Przestraszona obejrzała się do tyłu i jej spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Brenta. Zbliżał się do niej powoli. Poczuła, że jej wargi są zupełnie suche. On milczał i jak w zwolnionym filmie jego ręką wyciągnęła się, by wyłączyć w saloniku górne światło. Ciemną sypialnię wypełniły miękkie cienie, tworząc atmosferę zmysłowej intymności. Martwiłem się o ciebie, wiesz? - szepnął, rozpinając guziki koszuli. Nie mogła powstrzymać się od ukradkowych spojrzeń na ciemne, kręcone włosy na piersiach odsłaniane przez jego zręczne palce.

- Ja... ja zawsze dotąd starałam się unikać przyjęć u Shirley...

Była to żałośnie słaba próba wytłumaczenia się, ale nie mogła wydusić z siebie nic więcej. Jej oddech stawał się coraz cięższy i cięższy wraz z każdym rozpinanym guzikiem, a kiedy Brent wreszcie zaczął zdejmować koszulę, rozbrzmiewał w jej uszach jak sapanie lokomotywy.

- Naprawdę?

Była jak zahipnotyzowana, z trudnością przełykała ślinę. Usłyszała głuchy odgłos zrzucanego na dywan buta - najpierw jednego, potem drugiego. Wpatrywała się bezmyślnie w zmierzwione włosy na jego głowie, a on pochylił się, żeby zdjąć skarpetki.

- C - co ty chcesz zrobić Brent?

- Ty lubisz mężczyzn... bez zahamowań, - czy jak powiedziałaś, mniej powściągliwych - mruknął Brent z ironią. - Nie mogę sobie darować, że mój obraz tak wyblakł. Nie mogę cię przecież rozczarować.

Wyprostował się i błękit jego oczu zdawał się płonąć, kiedy mierzył wzrokiem jej zesztywniałe członki. Jego spojrzenie prześlizgiwało się powoli po każdym centymetrze jej ciała paląc jak dotyk. Chciała, żeby jej pragnął, ale nie w ten sposób. Boże, nie w ten sposób!

- Znienawidzisz siebie - jęknęła, krzyżując ręce na piersiach w obronnym geście. Znienawidzisz... mnie.

- Już siebie nienawidzę, a nigdy nie będę mógł znienawidzić ciebie.

Patrząc jej głęboko w oczy, rozpinał pasek u spodni. Mimo jej smutku i jego słów był zdecydowany. Usłyszała jak rozpina zamek błyskawiczny i rzuciła ukradkowe spojrzenie na jego płaski brzuch i mocne, wąskie biodra.

- Spójrz na mnie, Joy - wyszeptał, a w jego głosie było wezwanie, któremu nie była w stanie się oprzeć. - Jeśli tego dla nas chcesz, to ty powinnaś dokonać ostatecznego wyboru.

Jego złotawego koloru ciało z pięknie wyrzeźbioną muskulaturą wywołało w niej przemożną chęć dotknięcia go. Jej spojrzenie chciwie przesunęło się po miękkich czarnych włosach na jego piersi i powędrowało niżej, gdzie zwężały się one na żołądku i znów rozszerzały nad złączeniem ud. Tu jej wzrok zatrzymał się na jego męskości, gładkiej, twardej i nabrzmiałej z pożądania. Zaschło jej w ustach, zaczerpnęła głęboko powierza, zupełnie nie wiedząc, co się z nią dzieje.

- Mógłbym zabić tego faceta, kiedy położył na tobie łapy. Odetchnęła powoli.

- To mnie chciałeś udusić.

- Tylko przez chwilę.

- Wciąż jesteś na mnie wściekły.

Ich spojrzenia spotkały się. - Jeśli jestem wciąż wściekły, to na siebie.

- O co ci chodzi? - szepnęła głosem łamiącym się ze wzruszenia. - Czy próbujesz znowu dawać mi nauczkę?

- Po tym, co się wydarzyło? - powiedział ze smutkiem.

- Dlaczego przyszedłeś tu dziś wieczorem?

Wahał się wpatrując się w jej usta. - Powiedziałem sobie, że muszę cię zobaczyć, żeby się upewnić, że dobrze się czujesz.

Nagle roześmiał się gorzko, a jego twarz wykrzywił grymas. Nie mogła jednak odwrócić od niego wzroku. Fascynowały ją jego nagość i podniecenie. Czuła, że jej wola słabnie. On sam zdawał się nie zwracać uwagi na swoją nagość, jakby był to dla niego stan naturalny. Nic dziwnego, ma bogate doświadczenia, pomyślała z nagłą złością.

- Okłamuję samego siebie!

- C - co? - gwałtowność tych słów oderwała ją od przesyconych zazdrością myśli. Brent zacisnął pięści. - Umieram z pragnienia kochania się z tobą!

Wciągnęła powietrze, czując palący ją wewnętrzny ból. On również nie był już w stanie uciec przed swym pożądaniem! Miał rację, mówiąc, że rozpalali się nawzajem. Teraz wymykało się ono spod kontroli, paląc wszystko na swojej drodze. Ich dawne stosunki spłonęły doszczętnie i raptem uświadomiła sobie, jak szaleńczo pragnie zbudować przyszłość z popiołów przyszłość z Brentem!

- Chcesz mnie jeszcze, kochanie?

Przysunął się bliżej, naciskając kolanem materac jej wąskiego łóżka.

- Tak - westchnęła - o, tak!

Rozdział 5

Było to tylko jedno słowo, ale zawierało w sobie całą jej tęsknotę. Joy patrzyła zafascynowana, jak jej ręka opuszcza się powoli, po ciele Brenta. Brent zesztywniał kiedy doszła do pępka, a jego oddech rozbrzmiewał nienaturalnie głośno w intymnym półmroku sypialni. Słyszała dochodzący nie wiadomo skąd uporczywy rytm ale nie była pewna, czy to muzyka, czy szybkie bicie jej własnego serca. Jej palce przesunęły się nieco szybciej w dół po jego brzuchu i pomknęły dalej nerwowo, kiedy naturalna ciekawość pomogła jej przezwyciężyć początkowe wahania. Muskuły Brenta naprężyły się konwulsyjnie. Ten ruch zamienił się w wewnętrzne dreszcze które z jego ciała przeniosły się na nią, kiedy ściskała jego męskość. Była zafascynowana delikatnością jego skory, żarem, który wypełniał jej dłoń. Kiedy jego głos wybuchnął łkaniem zabrakło jej tchu, po czym zakwiliła w odpowiedzi. Jej palce zacisnęły się, a pulsująca oczywistość jego rozkoszy podniecała ją coraz bardziej. Porwana zmysłowością swych własnych uczuć objęła go najpierw w ramionach, a potem przytuliła jego naprężone uda. Nie powstrzymywał jej, a jej podniecenie zwiększało się z każdą pieszczotą, aż to dotykanie przestało jej wystarczać. Wyprostował się i przylgnęła do niego całując go w szyję. Czuła jego oddech pod swoimi wargami. Jego ręce gorączkowo rozbierały ją. Zwinnie rozsupłał tasiemki utrzymujące razem dwa kawałki materiału jej kostiumu bikini i wciągnął powietrze, kiedy opadły na podłogę.

- Och, kochana! - przytrzymywał ją na odległość ramienia od siebie i pochłaniał wzrokiem jej nagie kształty.

- Jesteś jeszcze śliczniejsza niż w moich snach.

Pochwyciła te słowa, żeby zostały w pamięci na zawsze. Jego urywany oddech działał jak kojący balsam na jej emocje, nie była, jak to sobie wcześniej wyobrażała, osamotniona w swym pragnieniu! Tyle razy marzyła o chwili, gdy będzie mogła dotykać jego ciała. Teraz, słysząc w jego głosie tłumioną namiętność, wiedziała, że Brent podziela jej tęsknotę. Patrząc na niego z miłością, która dodała głębi brązowym tęczówkom jej oczu, położyła mu dłonie na twarzy.

- Kochaj mnie - wyszeptała.

Zamknął jej usta mocnym pocałunkiem Rozchyliła wargi, żeby wpuścić jego język, a jej ręce objęły go w pasie i osunęły się na pośladki. Płynnymi ruchami rąk błądził w dół po jej plecach, aż objął nimi miękkie wypukłości jej ciała, tak samo, jak ona zrobiła to przed chwilą, dotykając go. Z jękiem podniecenia uniósł ją nieco, tak że mógł wchłonąć żar jej rozsuniętych ud. rozkoszując się jej namiętnym krzykiem, gdy pocierał delikatnie swoją męskością pulsujące centrum jej kobiecości. - Czujesz..., o tak dobrze! - krzyknęła, głowę odrzuciła do tyłu, dla zachowania równowagi ściskając jego kark.

Spodziewała się, że będzie się czuła onieśmielona i niepewna podczas tego pierwszego razu z Brentem, ale zamiast tego odkryła w sobie zmysłowość która pozwoliła jej odrzucić wszelkie zahamowania. Była wprost zafascynowana budową i smakiem jego ciała, a do tego Brent instynktownie wyczuwał wszystkie jej pragnienia. Z leniwym uśmiechem ułożył się pół leżąc na łóżku, pociągając ją na siebie. Ona również uśmiechała się, nękana tym samym dokuczliwym pragnieniem. Oczy jej jaśniały, gdy ocierała się niespiesznie swoim ciałem o jego ciało. Jęk zawodu, który wydobył się z jego gardła, gdy przerwała te pieszczoty, zachęcił ją do ich kontynuowania. Ześlizgnęła się niżej i zaczęła językiem delikatnie lizać twardy koniuszek jego męskich sutków.

- Kto nauczył się to robić? - Jego głos przypominał stłumione warknięcie. Podniosła głowę, oczy miała pełne czułości i radosnego światła, gdy w jego źrenicach ujrzała ledwo powściąganą rozkosz. - Ty mnie nauczyłeś - drażniła się z nim. - Nie pamiętasz?

- Myślę, że pamiętam każdą chwilę, którą z tobą spędziłem - odpowiedział, biorąc jej twarz w swe szerokie dłonie.

- Chciałabym tak bardzo, żebyś zapomniał o wszystkich tych chwilach, kiedy doprowadziłam cię do szału.

- Takich jak ta? - zamruczał.

Oczy jaśniały mu z podniecenia, gdy zgiął się powoli w biodrach i delikatnie nakłonił ją do obrócenia się na plecy. Językiem i wargami zaczął wolniutko poznawać jej ciało. Bezradnie chwytała się go, niezdolna do zapanowania nad wstrząsającymi nią jękami pożądania.

- Teraz moja kolej doprowadzić cię do szaleństwa! - śmiał się. Czuła jego gorący oddech na swoim brzuchu. Na długą, pełną wymowy chwilę wzrok Brenta utonął w jej oczach, a potem jego usta powoli zaczęły przesuwać się coraz to niżej i niżej.

Z krzykiem zaskoczenia pod wpływem doznanych wrażeń wygięła w łuk ciało na spotkanie jego języka, przymykając w ekstazie oczy. Jego język drażnił ją, a on smakował i pochłaniał płynność jej instynktownej odpowiedzi aż do chwili, gdy, krzycząc nieartykułowanie, błagała go, by skończył tę gorączkową wędrówkę po jej wnętrzu.

Jego pierś uniosła się w ciężkim oddechu, a w oczach, gdy jej dotykał, migotały błękitne płomienie. Rozdzielił ciałem jej uda, kładąc ręce po obu stronach jej miotającej się w najwyższym uniesieniu głowy. Jego usta znalazły jej piersi, delektując się każdą kolejno.

W dreszczu szaleństwa z całej siły objęła go ramionami. Jej paznokcie błądziły po jego plecach, słyszała, jak sapał coraz szybciej, aż rytm jego gorączkowego oddechu dopasował się do rytmu jej pośpiesznego dyszenia.

- Teraz - wyszeptał, schwycił ją czule za włosy, trzymając tak, dopóki nie przestała rzucać niespokojnie głową. - Pragnę wziąć cię, teraz!

Delikatnie podrażnił jej wargi w krótkim pocałunku i zaczął ostrożnie w nią wchodzić. - Nie zamykaj oczu, kochanie - powiedział, oddychając ciężko - chcę widzieć, jak na mnie patrzysz.

Kiedy podniosła powieki, poczułam jak niesie ją jakaś potężna siła. Miała wrażenie, że ich dusze muszą się łączyć w jedną. Brent był ostrożny i czuły, uczucie, że jest wewnątrz niej, wzbudzało w niej dreszcz rozkoszy. Ból, którego oczekiwała, był tak przelotny, że ledwie , miała czas, by na niego zareagować. Brent zaczekał, aż się do niego chwilę przyzwyczai i wtedy zaczął się w niej rytmicznie poruszać.

- Nie zraniłem cię? - wyszeptał cichutko.

- Nie - jęknęła, oczy miała szeroko otwarte, nogami objęła jego biodra - och, nie! Jego twarz odbijała wyraz jego oczu. - To dobrze, kochanie. Poruszaj się razem ze mną, zatrzymuj się razem ze mną, przez cały czas.

Nie miała wyboru. Uczucia, które wybuchły w nich obojgu z taką mocą, porywały ją bez reszty, nie myślała o niczym, cała jej istota koncentrowała się wokół jednego doznania, które domagało się zaspokojenia.

- Dobra dziewczyna - szepnął półgłosem z ustami wtulonymi w jej gardło. - Kończymy, dziecko.

Fala rozkoszy uniosła ją do góry i ogarnęła całą z siłą, której nie potrafiłaby sobie nigdy wymarzyć. Krzyknęła głośno, wymawiając jego imię, a jej głos doprowadził Brenta do przedsionka rozkoszy. Na całą wieczność zanurzyli się w świecie, który dla siebie stworzyli aż oboje, nasyceni do głębi, osiągnęli pełnię.

W końcu oddech Brenta uspokoił się. Przytulił Joy blisko do siebie. - Czy dobrze się czujesz? - spytał.

Objęła go ramionami, ich atłasowy dotyk usidlał niczym pułapka. - Czuję się cudownie!

Unosząc głowę, Brent zaczął całować czule i miękko drżący wachlarz jej rzęs, pod którym chowała przed nim oczy. - Ja temu nie zaprzeczam - powiedział ochrypłym głosem - ale pierwszy raz kochać się z mężczyzną, to często nie jest najprzyjemniejsze doświadczenie dla kobiety.

- Wszystko jest względne, Watsonie - zażartowała, rozkoszując się dotykiem włosów na jego piersi, po których przesuwała wargami.

- Właśnie skończyłaś kochać się z Brentem - droczył się z nią, starannie wymierzony klaps trafił w wypiętą pupcię. - Co to za facet ten Watson?

- Ach, to jeden z moich licznych kochanków - powiedziała i językiem błyskawicznie polizała go, próbując smaku jego skóry u nasady gardła.

- Mmmm, jakie strasznie głodne, małe dziecko, prawda? - Usłużnie pochylił głowę, by lepiej zaspokoić jej apetyt.

- Czy to moja wina, że tak pysznie smakujesz?

- Jesteś jedyną osobą, której prawie dałem się zjeść - uśmiechnął się szeroko, w jego chrapliwym głosie było wspomnienie świeżo doznanej rozkoszy. - Starłem się być delikatny, ale na moment zupełnie straciłem głowę. - Zaniepokojony poszukał wzrokiem jej oczu: - Czy nie poraniłem cię za bardzo, najdroższa?

Mogła wyczuć ciepło, którym pałała jego twarz, dowodząc szczerości wypowiedzianych słów. - To był mój pierwszy raz - szepnęła - ale wszystko było tak, jak tylko sobie mogłam wymarzyć.

Oczy Brenta wprost promieniały, przepełniony wzruszeniem przytulił ją do siebie, tak że jej głowa spoczywała w zagłębieniu pod jego gardłem, i kołysał leciutko w ramionach. - Tak bardzo cię kocham, Joy, tak bardzo - powtarzał.

Jej palce czule kreśliły linie na jego stanowczych ustach. - Nie możesz kochać mnie bardziej, niż ja kocham ciebie - wyszeptała.

Zaśmiał się cicho, pieszczotliwie, gdy na niego zerknęła i przesunął ręką po jej zmierzwionych włosach. - To sprawa dyskusyjna.

- Nie dla mnie!

Wtulona wygodnie w cieple jego ciała, czuła, jak powieki same zaczynają jej opadać: Nie mogła powstrzymać ziewania. Słyszała jeszcze, jak całą ją przeszywa zduszony śmiech Brenta i czuła, jak sennie oplata jego nogi swoimi. Było jej rozkosznie ciepło, była bezpieczna i bardzo kochana, kiedy w końcu oboje spokojnie usnęli.

Joy pogrążona była w środku rozkosznego snu i mimo że czuła, że jest już ranek, ociągała się jeszcze, nie chcąc wyrzekać się swoich fantazji. Gorące wargi dotknęły czule koniuszków jej ust, zanim zdążyła wygiąć je w uśmiechu. Całą sobą poczuła obecność Brenta w swoim łóżku, świadomość tego, że jest razem z nią, wywołała u niej prawdziwy spazm szczęścia. Była zbyt osłabiona, by wymruczeć najcichsze nawet słowa protestu, gdy uniósł ją do pozycji siedzącej i objętą pociągnął ze sobą do góry.

- Może jak cię nakarmię, będziesz mogła otworzyć swoje piękne brązowe oczy - szepnął jej do uszka.

Nie bardzo mogła spełnić to życzenie, ale przynajmniej udało jej się przytrzymać go na chwilę. - Dlaczego nie możemy zostać tutaj choć jeszcze chwilkę? - spytała.

- Nie kuś mnie, kobieto - wymruczał, składając pocałunek na czubku jej noska. - Tak samo jak ty nie chcę opuszczać tego ciepłego łóżka, ale wspaniały dzień czeka dziś moją damę. Spędźmy go razem i wybierzmy się na przejażdżkę wokół niektórych naszych ulubionych włości.

Na te słowa Joy gwałtownie otworzyła oczy. - Och, ja nie mogę - krzyknęła, rozczarowanie zwarzyło jej rysy. - Muszę iść dziś do pracy. Grace wspominała, że przyjdzie na parę godzin, by mi pomóc, więc nie mogę jej zawieść.

- Jak myślisz, kochanie, ile czasu ci to zajmie?

Uśmiechnęła się, słysząc tyle zawodu w jego głosie. - Jeśli zdołam jakoś się podnieść - westchnęła, rzucając okiem na stojący na szafeczce nocnej budzik - może będę w stanie dotrzeć do biura na dziewiątą. Jeśli skończę pracę koło czwartej, to powinniśmy mieć jeszcze dość czasu, by mogło to uspokoić moje sumienie.

Skrzywił się niezadowolony, ale opanował się nagle, gdy spojrzał na nią. - Życzyłbym sobie, żeby i moje sumienie uspokajało się tak łatwo - powiedział tylko.

Poruszona nagłą powagą w jego głosie, drgnęła gwałtownie, tak jakby rozżarzone żelazo dotknęło jej ciała i spojrzała na niego. Tyle uczuć widziała w jego twarzy. Mogła wśród nich rozpoznać udrękę i smutek, a także cień wyrzutów, których nie była w stanie znieść.

- To, co przeżywaliśmy razem, było wspaniałe - powiedziała, usta drżały jej ze zdenerwowania. - Proszę cię, Brent, nie zniszcz tego!

- Chciałbym móc być dla ciebie rzeczywiście wspaniałym mężczyzną, ale ty, dziecko, zasługujesz na kogoś o wiele lepszego - odparł zachmurzony, widać było, że coś go prześladuje.

- Czy to znaczy, że ty sądzisz, że ja pragnę... doskonałości?

Z zamkniętymi oczami oparł się na wezgłowiu łóżka. - W ogóle nie wiem, czy jeszcze coś sądzę - westchnął przygnębiony. - Wczoraj na przykład nie mógłbym sądzić, że będę w stanie siłą wepchnąć się do twojego łóżka.

- Wcale się nie wpychałeś na siłę - wykrzyknęła oburzona.

- Do licha, Joy, byłaś taka niewinna - powiedział w najwyższej rozpaczy. - Nie mogę myśleć o sobie bez obrzydzenia, że wykorzystałem całe moje doświadczenie, by wywołać taką a nie inną twoją reakcję. Nie miałem prawa zmuszać cię do jakichkolwiek fizycznych stosunków, zanim zdobyłem pewność, że jesteś do tego emocjonalnie przygotowana. Z każdą inna kobietą to mogłoby wystarczyć, ale nigdy z tobą! Chciałem dać ci czas, byś mogła poznać mnie takiego, jaki teraz jestem - ciągnął dalej - i przekonać się, jak bardzo moje pożądanie ciebie wszystko komplikuje. Niezależnie od tego, jakie argumenty mogłabyś wysuwać, musisz zrozumieć i pogodzić się z tym, co może oznaczać związek ze mną. Mój zawód jest znaczą częścią mego życia i będziesz musiała przyzwyczaić się do tego, że wiele czasu będziesz sama.

Zauważywszy, jak silnie wstrząsnęły nią jego słowa, zdławił łagodny okrzyk zniecierpliwienia, zerwał się na nogi i przyciągnął ją do siebie. Drżała spazmatycznie.

- Trochę za późno na te uwagi - szepnęła. - Co się stało, to się nie odstanie. Pogłaskał ją po włosach i objął czule. - Ja tylko pragnę ocalić to, co jest jeszcze do ocalenia. Dławiąc szloch, wtuliła głowę w jego pierś. Zamknęła oczy, wspominając, jak z niego szydziła. - Tak się składa, że wolę mężczyzn mniej powściągliwych - powiedziała wtedy. Te lekkomyślnie wypowiedziane słowa wróciły teraz do niej, nie dając jej spokoju, i to teraz, kiedy była szczególnie podatna na zranienie. Przypomniały się jej wszystkie jej wcześniejsze pretensje, a obraz siebie samej, jaki pojawił się w jej myślach, nie mógł się jej podobać. Bawiła się jego uczuciami, jak dziecko bawi się zabawką, nie zastanawiając się ani przez chwilę, że będzie się czuł odpowiedzialny, za to, co się stanie. Dopiero teraz zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że kochać kogoś, to o wiele więcej, niż mówić, że się go kocha, i ta świadomość przeraziła ją. Brent równie łatwo mógł ją zranić jak ona jego, a ten rodzaj podatności na ciosy wymagał szczególnie troskliwej ochrony.

Joy wysunęła się z objęć Brenta i pomaszerowała włożyć szlafrok. Zorientowała się, że wodzi po niej spojrzeniem i wyczuła u siebie okruch cynizmu. Jak dziwnie było odczuć nagle że nagość przyczynić się może do wzrostu samoświadomości!

Stanęła przy oknie swego saloniku, czekając, aż Brent się ubierze i podejdzie do niej. Zziębnięta zaczęła pocierać dłońmi ramiona, by się jakoś rozgrzać. W zamyśleniu zapomniała o Brencie, dopóki nie poczuła nagle dotyku jego gorących rąk, palących ją poprzez rękawy szlafroka.

- Kochanie, nie opuszczaj mnie. Na miłość Boską, Joy, ja...

Nie chciała delikatnej pieszczoty jego rąk. Nie pragnęła pocieszenia, gdy zasługiwała tylko na jego wzgardę. Taka była dumna ze swej dojrzałości, a wciąż jeszcze zachowywała się jak egoistyczne, rozpieszczone dziecko. Kusząc go, by przestał panować nad swym zachowaniem, wykorzystała swoją wiedzę o jego miłości do niej, pragnąc usilnie zdobyć to, czego chciała. Ale nie mogła okłamywać się dłużej, że może przesądzać o przyszłości. Brent zrozumiał jej stosunek do jego dziennikarskich podróży, o wiele lepiej, niż ona sama to sobie uświadamiała. Ponieważ zawsze kuliła się ze strachu na myśl o niebezpieczeństwach, którym musiał stawiać czoła, odłączyła go w myślach zupełnie od pracy. W duchu aż skręcała się z bólu, przypominając sobie, jak często w jej wizjach Brent występował jako jej mąż wracający co dzień do domu wieczorem po jakichś mglistych, bliżej nie określonych zajęciach, by utulić ją w swoich ramionach.

Ale to nie miało być tak, jak sobie roiła. Miały być długie okresy rozłąki, smutek, stale towarzyszący strach o jego bezpieczeństwo. Z intuicją, która narodziła się w niej po ich pierwszym fizycznym stosunku, zrozumiała teraz, że ich miłość będzie wymagała od niej przyjęcia takiego trybu życia, o którym nigdy dla siebie nie myślała i zdała sobie nagle sprawę, że zawsze właśnie tego pragnęła uniknąć. Ugryzła się w wargę, a z oczu popłynęły jej łzy spowodowane strasznymi wyrzutami sumienia. Nie umiała pogodzić swojej przejmującej chęci należenia do niego z poczuciem odpowiedzialności, jakie powinna w sobie wzbudzić, stając się jego kochanką. To ona była winna.

- Tak bardzo cię przepraszam, Brent - szeptała, starając się powstrzymać łzy.

- Och, nie mów tak... - upominał ją, gładząc po głowie i tuląc do siebie. - Musimy porozmawiać poważnie. Bardzo chciałbym wiedzieć, o czym ty myślisz, co czujesz. Kiedyś wykorzystywałem ciszę, by się w niej ukryć, ale nie teraz, Joy. Kocham cię i chciałbym zatracić się cały w miłości do ciebie. Nie każ mi cierpieć wstydu za to, że tak to czuję, kochanie..., błagam!

- Ależ to ja właśnie jestem zawstydzona!

Skrzyżował ręce na jej ramionach, na powiekach czuła falowanie jego oddechu, gdy mówił: - Może to wszystko stało się dla nas za szybko, ale to, co zaszło w twojej sypialni, dziecko, było takie cudowne, takie naturalne. Miałem wrażenie, jakbym obudził się z jakiegoś nocnego koszmaru i znalazł się bezpieczny w twoich ramionach. - Objął ją mocniej i ciągnął dalej: - Wiesz, byłaś jedyną kobietą, którą kochałem w moich marzeniach. Wiele razy zasypiając myślałem o domu i zawsze wszystkie moje myśli skierowane były do ciebie. Moje senne rojenia zaczynały się dość niewinnie, tęskniłem po prostu za tobą, pragnąłem, byś była blisko. Ale dziś rano, kiedy się obudziłem, wyciągając ramiona, by cię w nich utulić, wszystko było tak, jak tyle razy przeżywałem w wyobraźni. Wiesz, Joy, nienawiść do siebie samego to potężna siła. Może zniszczyć najmocniejszego człowieka i daleki jestem od tego, by sądzić, że ty coś o tym wiesz. Żyłem tak, by przekonać siebie samego, że nie potrzebuję niczego innego poza fizyczną ulgą, jaką przynosi seks. - Mówił to z poczuciem winy, przytknąwszy usta do zagłębienia poniżej jej ucha. - Teraz uprzytomniłem sobie, że to twój obraz zawsze nosiłem w sercu, że zawsze byłaś obecna w mojej duszy. Nie każ mi nienawidzić się za to, że tak bardzo pragnę cię kochać.

Westchnęła, obróciła się w jego ramionach i pogłaskała go po włosach na karku. - Czy myślisz, że mam ci za złe, że się ze mną kochałeś?

- Co miałbym myśleć? - wyszeptał. Kiedy otworzyłaś mi swe ciało tak ufnie jak serce. Pragnąłem cię tak bardzo...

Oderwała się od niego i z większym pośpiechem niż sensem przebiegła przez pokój. Potknęła się o stolik do kawy i z jękiem rzuciła się na kanapę. Z oczu popłynęły jej łzy. Ściekały po jej policzkach, tworząc dwa strumyczki, które niezręcznie rozcierała rękami.

- O Boże - powiedziała wreszcie, chwyciwszy się rękami za pulsujące skronie. - Kiedy zobaczysz mnie taką, jaka naprawdę jestem, a nie jako ukochaną fantazję, którą sobie wymyśliłeś? - Westchnęła i potrząsnęła głową. - Już od dawna nie jestem łatwowiernym dzieckiem, Brent. Jestem kobietą i chciałam się z tobą kochać. To był mój jedyny realny plan na przyszłość i dlatego wstydzę się. Ty jesteś silny i aż nadto zdolny postępować zgodnie z własnymi aspiracjami. A ja nawet nie wiem, jakie są moje. Skąd mogę wiedzieć, czy mam dość siły i poświęcenia, których ty potrzebujesz u kobiety. Okłamałabym nas oboje, gdybym powiedziała coś innego.

Usłyszała stłumiony przez dywan odgłos jego kroków i podniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Pewna jestem tylko mojej miłości do ciebie - westchnęła.

Brent usiadł koło niej i położył rękę na jej dłoni. - Bierzmy każdy dzień takim, jaki jest, Joy.

Emocjonalne napięcie jego głosu i czułość widoczna w jego spojrzeniu uspokoiły ją, jak nic innego na świecie. Powoli skinęła głową, a na jej ustach pojawił się uśmiech. - Nie zrezygnowałeś ze mnie?

Jego palce zacisnęły się, spojrzał na nią z przejęciem. - Cokolwiek się stanie w przyszłości, nigdy nie zapomnę o tym, co mi dałaś.

Przytuliła się do niego. Jego ciepła ręka otoczyła ją, dając jej poczucie pewności, którego tak rozpaczliwie potrzebowała. - Ja tylko chcę być z tobą, Brent - szlochała, wtulając mu się w ramię. - Potrzebuję tego bardziej, niż mogę to wyrazić.

- Hej, na razie nigdzie się nie wybieram - zażartował, biorąc ją palcami pod brodę. - I nie oddam cię bez walki.

Nie mogła zdobyć się na uśmiech, a w jej oczach zamigotał tylko błysk determinacji. - Jesteś pewien, że jestem tego warta?

Pochylił głowę i jego wargi zetknęły się z jej wargami. Pocałunek był zobowiązaniem, czułą obietnicą, na którą odpowiedziała całą swoją istotą. Ich wargi przylgnęły do siebie i rozchyliły się tylko po to, żeby połączyły się ich pragnienia, którym żadne z nich nie miało siły się oprzeć. Ich ramiona spokojnie, ale mocno połączyły ich ciała. Brent oderwał na chwilę usta od jej ust i wyszeptał, wpatrując się w nią namiętnym spojrzeniem: - Twoja miłość jest najcenniejsza, Joy. Najcenniejsza.

Rozdział 6

Joy nie mogła wprost uwierzyć, że przez ostatnich parę tygodni poradziła sobie z taką ilością pracy. Znowu była w stanie dostrzec, tak dotąd zawalony papierami blat biurka, po którym triumfalnie bębniła palcami. Widząc rozbawione spojrzenie Grace, zaczerwieniła się.

- Jesteś dumna z siebie jak paw, prawda?

Joy roześmiała się - To wszystko tłumaczy - powiedziała, raz jeszcze ogarniając wzrokiem biurko. - A ty nie jesteś z siebie dumna?

- Hm. Tylko ty pracowałaś jak szatan.

- Tak, ale ty bardzo mi pomogłaś. Czy ja ci w ogóle podziękowałam? Zakłopotana Grace wstała. Sfatygowana lakierowana torebka zsunęła się jej z ramienia, kiedy pomachała ręką na pożegnanie.

- Nie rozczulaj się tak, dziewczyno - powiedziała sucho, krzywiąc się jakby gryzła cytrynę. - Do zobaczenia w poniedziałek.

Uśmiech Joy zmienił się w grymas, kiedy Grade wychodziła z biura. Fatalna torebka Grace wyglądała tak, że nikt by nie powiedział, że jej właścicielka nosi ją do pracy. Poza tym Grace wyglądała jak uosobienie doskonałej urzędniczki, od starannie ułożonych siwoszarych włosów, aż po czubki wytwornych pantofelków. Przez resztę dnia jej biedna stara torba spoczywała w najniższej szufladzie biurka, aby nie psuła ogólnego wrażenia. Pewnego dnia Grace wyznała Joy w zaufaniu, że żywi zabobonne przywiązanie do starych podniszczonych rzeczy. Mimo trudności z zachowaniem powagi, Joy nie śmiała się z tego drobnego dziwactwa Grace. Odtąd starała się nieoficjalną protegowaną swojej szefowej. Czasami Joy zastanawiała się, komu bardziej zależy na jej karierze w firmie - jej samej, czy właśnie Grace.

Przypominając sobie, jak Grace dawała do zrozumienia, że Joy mogłaby zostać osobistą sekretarką szefa nowej filii w Los Angeles. Wiedziała, że pan Welles liczy się ze zdaniem Grace i zdawała sobie sprawę, że ta pozornie przypadkowa uwaga jej zwierzchniczki opiera się na solidnych podstawach.

Joy była jednocześnie podekscytowana i zaniepokojona perspektywą awansu. Wiedziała, że tego rodzaju wydarzenie musi mieć wpływ na jej przyszłość. Rozmawiała z Brentem o tej perspektywie awansu. Miała nadzieję, po podzieli jej niechęć do przyjęcia nowego stanowiska. Ale on tego nie zrozumiał. Stał się natomiast nienaturalnie milczący i niekomunikatywny. Powtarzał z naciskiem, że decyzja należy do niej, i tylko do niej. To na pozór nieczułe i oschłe zachowanie doprowadziło do kłótni, którą nawet teraz wspominała z przykrością.

Kłótnia skończyła się tak, jak kilka innych przedtem. Próbowała zlekceważyć incydent i wytrącić Brenta z obojętności, którą okazywał wobec wszelkiej poważnej dyskusji na temat ich przyszłości. Nie chciała wiedzieć, kiedy Brent wyjedzie i na jak długo. Na chciała roztrząsać jeszcze problemów związanych z jego pracą. Brent nie wywierał na nią nacisku, ale wyczuwała, że zaczynał się już niecierpliwić z powodu jej niezdecydowania.

Westchnęła, starając się odegnać dręczące ją myśli. Wyprostowała ramiona wysoko nad głową i oparła się o poręcz krzesła. Niemal fizycznie czuła jak światło słoneczne przenika przez mury biurowca. Wierciła się na krześle. Rozpierała ją tłumiona energia, która stała się czymś tak zwykłym jak oddychanie. Aż nazbyt dobrze znała jej źródło. Wystarczyło, że pomyślała o Brencie, by krew zaczynała szybciej pulsować jej w żyłach. Od tej nocy, kiedy się kochali, Brent spędzał z nią każdą wolną chwilę, ale nigdy im to nie wystarczało. Był czuły i miły, ale zawsze panował nad przeciwieństwami temperamentów ich obojga, których wybuch musiał niechybnie zakończyć się kłótnią.

Na początku żyła z dnia na dzień i, tak jak chciał, była czuła i nie wymagała niczego. Bała się jednak, że nie zdoła dłużej tłumić swych pragnień. Zaczynała odczuwać jego władzę nad sobą i ostatnio coraz bardziej starała się spod niej wyzwolić. Igrała z ogniem, ale nie była w stanie ukryć, jak bardzo pragnie znaleźć się znów w jego ramionach. Nie potrafiła na zawołanie oziębić swych uczuć i wiedziała, że Brent nie radzi sobie z tym lepiej niż ona. Napięcie między nimi coraz to bardziej narastało, oboje zachowywali się nerwowo, dręczeni ciągle nie zaspokojonym pożądaniem.

Pragnęła go tak bardzo, że odczuwała niemal fizyczny ból, kiedy nie byli razem. Zawsze wyobrażała sobie, że miłość jest jednym z najdelikatniejszych uczuć, a nie wrzącym kotłem namiętności, od których krew musowała jak szampan. Powoli wydychała powietrze, odprężając się, stopniowo. Gdyby jednak była z nim w tym samym pokoju, wystarczyłoby to, żeby od razu drżała z pożądania.

Co ja tu robię, pomyślała, przecież mogłabym już być z nim. Zamknęła biuro na klucz i Pobiegła odebrać samochód. Wybierali się do restauracji w starej części miasta, ale miała jeszcze dość czasu, żeby podjechać do rodziców, przywitać się z nimi i wrócić do siebie, żeby się przebrać.

Machinalnie wręczyła napiwek Denny'emu, kiedy przyprowadził jej samochód i nawet nie zauważyła, że spódniczka podwinęła się jej do góry, kiedy wsiadała do wozu. Z rozmyślań wyrwał ją głośny gwizd. To Denny wpatrywał się w nią pożądliwie. Ruszyła naprzód, a kiedy udało jej się wydostać z popołudniowego korka, poczuła się nawet nieco podniesiona na duchu tak ostentacyjnymi objawami męskiego zainteresowania.

- Jest tam kto?

Jej głos zabrzmiał niesamowitym echem w hallu domu rodziców. Zadrżała słysząc dźwięk zatrzaskujących się za nią drzwi.

- Owszem, jest ktoś - wycedził Brent, który pojawił się o strony gabinetu ojca. Brzmienie jego głosu zdradzało prawdziwą radość. Z bezgłośnym uśmiechem przyjęła zaproszenie jego otwartych ramion.

- Myślałam, że wpadnę tutaj na chwilę, a potem pojadę do siebie, wezmę prysznic i przebiorę się - wyjaśniła, wpatrując się w niego. - Nie wyobrażaj sobie za wiele! .

Powoli zbliżył usta do jej ust i wyszeptał odpowiedź, po której naturalna różowość jej policzków przybrała ciemniejszy odcień. Zarzuciła mu ręce n szyję i pocałowała go mocno. Brent zadrżał i przyciągnął ją bliżej. To, co zaczęło się jak niewinne pieszczoty, szybko zaczęło nabierać tempa. Ogarniała ich coraz silniejsza namiętność, domagając się spełnienia...

- Brent, dlaczego ty...?

Brent zesztywniał, słysząc głos ojca, ale nadal obejmował Joy w pasie. Powoli odwrócił głowę w jego kierunku. Przez długą jak wieczność chwilę Joy wodziła oszołomionym spojrzeniem od jednego do drugiego, próbując bezskutecznie odcyfrować wyraz ich twarzy. Czując się niezręcznie w przedłużającym się milczeniu, Joy poruszyła się, ale Brent tylko wzmocnił uścisk. Zakłopotana posłał ojcu przepraszające spojrzenie, ale on zwracał uwagę tylko na Brenta.

- Czy właściwie to interpretuję, synu? - zapytał zdenerwowany.

Brent odwrócił się, ale jedną ręką nadal obejmował w pasie Joy. - My kochamy się, tato.

W jego miękkim szepcie było tyle ciepła, że łzy stanęły jej w oczach. Parząc w jego oczy widziała w nich odbicie swej twarzy, na której malowało się uczucie miłości. Ich uśmiechy stały się wspólną obietnicą i oboje zwrócili się ku mężczyźnie, który obserwował ich uważnie.

John wydawał się przez chwilę zaskoczony, potem jednak uśmiechnął się nieznacznie i wyraz nieokreślonej dezaprobaty zniknął z jego twarzy. - Nie wiem, dlaczego udaję surowego ojca - powiedział. - Twoje uczucia dla Joy były mi dobrze znane, zanim wyjechałeś. Ale, synu, chociaż jest już ona w tym wieku, że może sama podejmować decyzje, problemy, o których wtedy rozmawialiśmy, istnieją nadal. Oboje musicie być przygotowani na ustępstwa i poświęcenia, a ja nie mogę wam w tym pomóc, mogę tylko martwić się. Chciałbym, abyście mieli pewność, że wasza miłość wytrzyma naciski, którym wspólnie będziecie musieli stawić czoła.

Joy westchnęła ciężko. - Tato, nigdy nic mi o tym nie mówiłeś!

John ruchem ręki zaprosił ich do salonu. Joy szła, wpatrując się w oszołomieniu w wyprostowane plecy ojca. Zaczęła go wypytywać, ale widząc minę Brenta, zamilkła.

Ruchem głowy wskazał jej miejsce na kanapie obok siebie. Usiadła, zaciskając wargi ze zdenerwowania. Z ledwie skrywaną niecierpliwością czekała na wyjaśnienia ojca. Zacisnęła dłonie tak silnie, że poczuła ból w palcach.

W całej jego postawie widoczne było znużenie, gdy tak siedział przechylony do tyłu z łokciami wciśniętymi w oparcie fotela. - Nigdy nie powinnaś była Joy, starać się ukrywać czegokolwiek przed twoim starym ojcem - powiedział, patrząc na nią uważnie. - Cztery lata temu byłaś naiwną, ale nad wiek rozwiniętą młodą kobietą i nie trudno mi było zauważyć, jak stawałaś na głowie, żeby zapędzić Brenta w ślepy zaułek. - John westchnął i potrząsnął głową. - Nie wiń go, że w tej sytuacji zwrócił się do mnie. Zdawał sobie sprawę, jak trudno mi będzie zachować obiektywizm, ale - zawsze będę z tego powodu dumny - zależało mu na mojej radzie.

- I wysłałeś go z domu?

W jej niskim tonie głosu zawarte było oskarżenie, ale Brent powstrzymał ją, zanim jej gniew wybuchł z całą siłą.

- Nie, Joy! Sam zdecydowałem, że wyjadę, to była moja własna decyzja.

- Czy się na coś spóźniłam? - spytała Bessie, wtargnąwszy do pokoju ze zwykłą dla niej energią, zanim zasiadła z całą siłą na oparciu fotela Johna.

- Pouczam właśnie nasze potomstwo, kobieto. - John powiedział tak, starając się wprowadzić lżejszy nastrój. Obrzucił żonę głębokim spojrzeniem. - Nie przerywaj.

- O co tu właściwie chodzi, Johnie Barton?

- Hm! To im powinnaś zadać to pytanie!

Grzecznie podnosząc głowę, spojrzała z ukosa, mrużąc krótkowzroczne oczy. - Dobrze więc to wy powiedzcie mi, o co tu chodzi?

Joy przełknęła z trudem ślinę i spojrzała błędnym wzrokiem w stronę Brenta. Ale zanim któreś z nich zdołało wykrztusić słowo, John wycedził:

- Złapałem ich na podkładaniu ognia w hallu.

- Tatusiu! - bolesny jęk Joy odbił się echem w całym pokoju.

Mrugające oczy Bessie błyskawicznie właściwie zinterpretowały rumieniec na policzkach jej córki. - Ile razy, Joy, przestrzegałam cię, byś nie bawiła się zapałkami?

- Toteż nie były to zapałki - wyjaśnił John, zasłaniając zdradzający go uśmieszek wierzchem dłoni.

Dławiąc jęk, Joy podniosła oczy na Brenta i krzyknęła rozgniewana, gdy zauważyła, że ledwo może powściągnąć śmiech: - Co cię tak bawi w tym wszystkim, potworze?

Uśmiechnął się i przytulił ją do boku. - Tata właśnie odsłonił moje ukrywane zamiary, mamo.

- Za dużo tej konspiracji - wyszeptała Joy z drżącym oddechem. - Staram się zrozumieć, dlaczego moi właśni rodzice ukrywali przede mną powody, dla których wyjechałeś z domu. Musieli uważać mnie za kompletną idiotkę, skoro nie mogli mi zaufać i powiedzieć prawdy.

- Zdawałam sobie sprawę, jak bardzo obwiniałaś siebie za decyzję odjazdu Brenta - powiedziała łagodnie Bessie. - Chcieliśmy z tobą o tym porozmawiać, ale uznaliśmy, że nie powinniśmy się wtrącać. Brent chciał dać ci czas, byś dorosła, nie musząc pamiętać o żadnych zobowiązaniach, i my musieliśmy respektować jego życzenia.

- To zastanawiające, jak w ogóle mogłam dorosnąć, skoro każdy z was tak upierał się, by bronić mnie przede mną samą - zauważyła Joy dotknięta do żywego.

- Brent podjął jedyną słuszną decyzję, jaką wtedy można było podjąć - John obstawał przy swoim. - Nie wiń go za to, że kochał cię dostatecznie mocno, by sobie ciebie odmówić, i nie uważaj mnie i twej matki za wrogów. Musieliśmy rozdzielić się z synem. Nie tylko ty jedna cierpiałaś z powodu tej rozłąki.

Spuściwszy oczy, zamruczała: - Waszym zdaniem byłam tylko dzieckiem mogącym spokojnie poczekać cztery lata na obiecany smakołyk?

Usta Brenta musnęły jej skroń. - Czy tylko tym jestem dla ciebie? - spytał.

Bessie zaśmiała się głośno, a John powiedział: - Mam nadzieję, synu, że oszczędzą cię jej słodkie ząbki. Nie we wszystkich miejscach, do których ją zabierzesz, mogą być zapasy przysługujących jej cukierków.

Muskuły Brenta stężały pod wpływem tej dokuczliwej drwiny. Po krótkim wahaniu zmienił temat, ale gdy tak rozmawiał o niczym z jej rodzicami, Joy czuła się coraz bardziej zażenowana. Brent unikał jej oczu i nietrudno było zrozumieć, dlaczego się od niej odsuwał. Cieszyła się, że jej rodzice nie zastanawiali się nad istotą płynących między nią a Brentem prądów, ale z nagła otoczyło ją przykre poczucie braku bezpieczeństwa. Nie mogła porazić sobie dłużej z własnymi wątpliwościami na temat przyszłości, podsyconymi nieżyczliwą postawą Brenta. Nawet gdy już wrócili do jej mieszkania - Joy prowadziła swój własny samochód, a Brent jechał wynajętym - jej depresja trwała nadal. Pragnęła wszystko to z siebie wyrzucić, wyjawić to, co ją dręczy. To stanowcze postanowienie straciło jednak wiele ze swej ostrości, gdy tylko poczuła na sobie strumienie gorącego prysznica. Rozczesała grzebieniem świeżo umyte włosy i zostawiła je, by wyschły same, układając się w niesforne loki, które Brent tak lubił. Gdy przebiegła pośpiesznie z łazienki do sypialni, zupełnie nago, mając za jedyną ozdobę swe promieniejące przyjemnym ciepłem ciało, zauważyła utkwione w niej oczy Brenta i zachichotała cichutko. Nie musiała zgadywać, co myśli o jej zwyczaju, kręcenia się po domu gołej, jak ją Pan Bóg stworzył!

Niecierpliwy stukot palców uderzających w drzwi jej sypialnego pokoju spowodował, że podskoczyła w poczuciu winy, zdając sobie sprawę, jak będzie się czuła, jeśli Brent otworzy drzwi i przyłapie ją na przyglądaniu się sobie nagiej w lustrze. Ze stłumionym jękiem rzuciła się w szaleńczym pędzie do garderoby po swój ulubiony szlafrok. Po kilku chwilach gorączkowego szukania i kolejnej fali łomotania do drzwi uświadomiła sobie, że zostawiła go w koszu na brudną bieliznę, w nadziei, że go upierze. Tym razem wymruczała słowo, o znajomość którego jej matka nigdy by jej nie podejrzewała, złapała najbliżej leżącą część ubrania i wsunęła ręce w długie rękawy.

Była to stara koszula jej brata, którą przed rokiem zabrała z jego pokoju. Keith z właściwym prawnikom zmysłem organizacyjnym, zawsze miał w domu rodziców trochę rzeczy, które wkładał, kiedy do nich przyjeżdżał. Joy wiedziała, że nie zależało mu na jednej sfatygowanej koszuli. Kiedy ona i Shirley zajmowały się urządzeniem mieszkania, Joy potrzebowała czegoś, co mogłaby bez żalu pobrudzić. Zamierzała oddać koszulę, ale wkrótce okazało się, że kilka plam złotej farby trzyma się uparcie materiału w niebiesko - zieloną kratę. Kiedy kolejna wizyta Keitha minęła bez najmniejszej wzmianki na temat zaginionej koszuli, Joy doszła do wniosku, że chociaż spowiedź dobrze by zrobiła jej duszy, to dyskrecja ma jeszcze większe zalety.

- Już idę, już idę - zawołała, kiedy Brent znowu zapukał do drzwi.

W pośpiechu zapinając guziki koszuli, poszła otworzyć. W ostatniej chwili zręcznym ruchem palców zlikwidowała lukę na wysokości ud i uniosła głowę w bezgłośnym triumfie. Zaskoczył ją błysk w spojrzeniu Brenta, które prześlizgnęło się po niej tak, jak nóż przechodzi przez ciepłe masło. Otaksował ją badawczo wzrokiem. Znów odsuwał się od niej duchowo. Nagle poczuła potrzebę wytrącenia go z tej obojętnej pozy.

- Nie mogłam znaleźć mojego szlafroka, ale tak będzie całkiem nieźle, prawda? - powiedziała zachrypniętym głosem.

Prowokacyjnie pogładziła ręką koszulę, a on mimo woli odpowiedział na jej wyzywające spojrzenie. Na jego twarzy malowała się obawa przed jej rozmyślną brawurą. To zrozumienie kierujących nią pobudek doprowadziło ją do szału. On miał przewagę doświadczenia, ona kierowała się tylko instynktem. Ta nieprzyjemna konstatacja podważyła jej pewność siebie. Natychmiast zapragnęła ukryć się gdzieś przed nim. Stanęła za drzwiami i uważnie obejrzała swe nagie uda. Pewnie był wściekły za te idiotyczne próby uwiedzenia go. Miał zresztą do tego wszelkie powody. Pragnął jej tak samo, jak ona jego, i to nie było fair zmuszać go ciągle do walki z sobą samym. Zdegustowana swym dziecinnym zachowaniem, wyjrzała zza drzwi.

- Jestem troszkę spóźniona - szepnęła. - Za chwilę będę gotowa. Może chciałbyś poczytać ten magazyn, leży tam. Jest tam sporo ciekawych rzeczy. - Skinęła ręką mniej więcej w stronę stoliczka do kawy w saloniku.

- Uwielbiam takie zajmujące lektury - dodała żywiołowo. Plotła coś trzy po trzy, ale czuła, że nie może przestać.

- Chodź tu, kobieto!

Na chrapliwe zaproszenie w jego głosie zareagowała prawie z ulgą. Odwracając głowę w jego stronę, spostrzegła w jego oczach czułość i rozbawienie wynikające ze zrozumienia jej zakłopotania. Szykowała się już do ataku, więc trwało to chwilę, zanim zupełnie już rozluźniona rzuciła mu się w ramiona. Jego usta były równie spragnione, jak jej i mogła tylko przytrzymać się kurczowo jego karku, gdy podłoga zakołysała się pod jej stopami.

- Co ty masz pod spodem?

Ciepło jej oddechu ogrzewało mu szyję, kiedy roześmiała się. - A jak myślisz? Poczuła na wargach wibrację jego głosu, gdy mówił do niej:

- Tego się obawiałem. Mogłabyś uwieść świętego, wiesz?

- Ty na pewno nie jesteś święty.

- Właśnie na wypadek, gdybyś miała wątpliwości - jego białe zęby rozbłysły w szerokim uśmiechu - postanowiłem i to udowodnić.

Zanim zdołała się zorientować, o co mu chodzi, przykucnął u jej stóp. Zadrżała z niespodziewanej rozkoszy, kiedy jego duże ręce dotknęły ciepłej, pachnącej skóry na jej udach: dłonie zginały się i rozprostowywały. Z trudem złapała oddech, kiedy jego palce kreśliły delikatne wzory na jej ciele i wypuściła go z nerwowym „och", gdy ześlizgnęły się. pieszcząc jej kolana. Przyszła jej do głowy idiotyczna myśl, że teraz dowie się, czy Brent jest, czy nie wielbicielem damskich ud tak, jak Denny.

Ale nie było to wszystko, czego chciał od niej Brent. Cała stężała w napięciu, gdy jego ręce ześlizgnęły się niżej, błądząc po jej gładkich pośladkach. Ugniatał delikatnie i masował jej ciało, aż do chwili, gdy już zupełnie nie mogła opanować przeraźliwego drżenia nóg. Zamykając oczy, upadła do przodu i wpiła ręce w jego włosy, gdy wtulił twarz w jej brzuch.

- Brent.... błagam!

- Mówiłem, że nie jestem święty! - wyszeptał chrapliwie, podnosząc się z kolan i obejmując ją w mocnym uścisku. - I to jest cały problem. Doprowadzasz mnie do szaleństwa, moja księżno, czy wiesz o tym?

Zamknęła oczy i uśmiechnęła się, opierając się na nim. - Nie chcę być księżną! Jej palce niezdarnie szperały gdzieś między nimi, szukając guzików jego koszuli. Ze śmiechem złapał ją za ręce, całkowicie uniemożliwiając dalsze ruchy.

- Och, nie jesteś nią. Przed chwilą słyszałem, jak burczy ci w brzuszku.

Zachichotał rozbawiony na widok niezadowolenia malującego się na jej twarzy i ucałował czubek jej noska. - Ubierz się, kochanie, musimy jakoś zaspokoić twój apetyt - powiedział, klepiąc ją po pupci.

Zrobiła krok naprzód i spojrzała na niego przez ramię. Jej zaufanie do siebie samej ponownie wzrosło. Figlarnie rozbłysły jej oczy, gdy wyciągnęła ręce nad głową tak, by brzegiem koszuli musnąć w przelocie te miejsca, które on tak niedawno czule pieścił. Ziewnęła rozmarzona i zauważyła: - Odkąd tak dbasz o moje dobre samopoczucie, rozwinęłam w sobie jeszcze inny rodzaj apetytu, który mógłbyś bez trudu zaspokoić. - Zmrużyła rzęsy prowokująco. - Chodź ze mną, a powiem ci coś na ten temat.

Oczy zamigotały mu groźnie na taką wyzywającą propozycje z jej strony, ale była w nich także rozkoszna obietnica skorzystania z niej w przyszłości. - Odkąd tęsknimy za takimi samymi ucztami, wpadłem już na pomysł, jakie przygotować menu - przerwał na chwilę, usta wykrzywił mu zmysłowy skurcz. - Spędziłem całe tygodnie na wymyślaniu środków pobudzających apetyt, dziecko. Kiedy nadejdzie pora, obiecuję, że nie odejdziesz głodna.

- Dobrze się stało, Brencie Tyler, że nigdy nie myślałam o tobie jako o świętym - mruczała, opuszczając ręce, które już jej zupełnie omdlały trzymane tak długo nad głową. - Jesteś prawdziwym szatanem!

Twarz Brenta przybrała wyraz skrzywdzonej niewinności, a Joy poczuła nieodpartą chęć, by go czymś zdzielić. - Jak możesz w ogóle tak mówić, kiedy ja zamierzałem nakarmić cię samymi największymi smakołykami?

- Ja..., ty..., och!

Uciekła, zatrzaskując mu drzwi przed nosem, ale nie mogła nie słyszeć jego szalonego śmiechu. Gwałtownymi, nieskoordynowanymi ruchami zaczęła się ubierać, jaki on jest irytujący, samolubny, próżny... kochany, myślała. Cichutko, modląc się, by tego nie usłyszał, zaczęła się śmiać...

Gdy już wsiedli do samochodu Brenta, Joy była naprawdę w świetnym humorze. Uśmieszek zadowolenia przemknął po jej wargach, gdy wtuliła się mocniej w bok Brenta. Wyjrzawszy Przez okno zobaczyła siedzibę władz stanowych jaśniejącą w mroku, jak latarnia morska. Nigdy nie potrafiła przejść obok tego budynku, nie podziwiając jego imponującej sylwety, która wystrzelała w górę nad drzewami okalającego ją parku. Znowu były tam wielokondygnacyjne rusztowania naokoło zaokrąglonego gmachu. Podjęto po raz kolejny remont, który miał dodatkowo upiększyć jego wygląd.

Joy kochała Sacramento, miasto, które nie tylko kwitnąco się rozwijało, ale zachowywało w nienaruszonym stanie aurę przeszłości. Pełno w nim było ekscytujących miejsc, gdzie można było rozkoszować się nocnym życiem wielkiego miasta, a także cichych, obsadzonych drzewami uliczek w starych, reprezentacyjnych dzielnicach, które stosunkowo niewiele zmieniały się mimo upływu lat. Stolica Kalifornii potrafiła przekształcić się w nowoczesne, tętniące życiem miasto, zachowując jednocześnie wiele tego samego uroku i wdzięku, jaki miała w początkach swej historii. Joy milczała przez chwilę, myśląc o tym wszystkim, po czym w nagłym impulsie zwróciła się do Brenta:

- Jedźmy jutro do Muzeum Sztuki Crockera!

Jęknął, obdarzywszy ją pełnym rezygnacji spojrzeniem, z powrotem szybko zerkając na drogę. - Byłem ciekaw, jak długo zdołasz wytrwać, zanim nie zamarzy cię się powrót do krainy dzieciństwa.

Zachichotała i przycisnęła się nawet jeszcze bliżej do jego ciepłego ciała. - Nie bądź taki okropny, Brent. Wiesz, jak uwielbiam to miejsce.

- A właśnie, że będę - zamruczał, potrząsając głową. - Przyzwyczaiłaś się wlec mnie po tych przeklętych salach stanowczo za często.

- Wiec jak, zabierzesz mnie tam, czy nie?

- Wcale tego nie powiedziałem.

- Pomyśl tylko o tych cudownych, chłodnych, wyłożonych mozaikowymi kafelkami korytarzach.

- Właśnie myślę o moich obolałych, palących stopach - gderał niezadowolony. Usiadła tyłem na swoim siedzeniu z pełnym satysfakcji uśmiechem, gdy Brent położył jej rękę na ramieniu i przytulił wygodniej do siebie. Wiedziała, że uważa ją za szaloną, nie rozumiejąc, jaką przyjemność może czerpać z oglądania tych staroci, ale zawsze fascynowała ją dawna sztuka. Budynek, w którym mieściło się muzeum, był rzeczywiście olbrzymi i w żałosnym biadaniu Brenta nad losem jego stóp było wiele słuszności.

- A więc jakież to potworne męczarnie planujesz dla mnie na jutro? - zapytał.

- Czy przypominasz sobie posąg świętego Józefa z najświętszym Dzieciątkiem u wejścia do galerii sztuki europejskiej?

- Niezbyt wyraźnie - odparł kąśliwie.

- Och, jesteś naprawdę beznadziejny!

- Dlaczego nie naciśniesz bardziej na moją pamięć, kochanie. - westchnął krzywiąc kąciki ust. - Ale jeśli już przy tym jesteś, przyciśnij mnie, przyciskaj mnie dalej w ten sposób.

Nie zamierzała dawać mu satysfakcji, że potrafił wyprowadzić ją z równowagi..., zwłaszcza po wczorajszym niepowodzeniu. Okręcając się lekko w pasie, pozwoliła mu podtrzymać swoje piersi. Uśmiechnęła się z zadowolenia i usiadła wygodnie na skórzanym siedzeniu. Teraz jego kolej, pomyślała.

Niedługo powinien zobaczyć tu posąg, postanowiła w duchu, koniecznie musi zobaczyć to cudo, i to zanim zmęczą mu się jego biedne stopy. Była to szesnastowieczna hiszpańska rzeźba drewniana z dobrze zachowaną polichromią. Mimo że minęło kilkaset lat kolory - szkarłat, złoto, brąz i czerń - były łatwo dostrzegalne.

Była tak głęboko pogrążona w rozważaniu swych przebiegłych planów, że nawet nie zauważyła, kiedy Brent skręcił na parking. Kiedy wysiadali z samochodu, nie mogła się oprzeć uczuciu zadowolenia, widząc jak łakomie spojrzał na nią strażnik parkingu.

- Czy te szorty muszą tak dokładnie opinać ci pupę? - mruknął Brent, rzucając przez ramię ponure spojrzenie na szczerzącego zęby strażnika.

- To dziwne - wycedziła przez zęby rozbawiona - nie tak dawno miałam wrażenie, że podobają ci się te okolice. Widocznie poniosła mnie wyobraźnia.

Spacer z parkingu do starego Sacramento przypominał podróż w czasie. Jedyną fałszywą nutą, rozbijającą tę iluzję, byli turyści, także ona i Brent, których współczesne ubiory nie pasowały do otoczenia. Kiedy ich kroki zadudniły głucho po wypukłych, drewnianych chodnikach, Brent mocno chwycił ją za ramię, pamiętając o jej skłonności do marnowania czasu w sklepach z ciekawie udekorowanymi wystawami.

Wybrali jedną ze swych ulubionych restauracji. Wielki jak stodoła budynek, który wcześniej był siedzibą jedynej wciąż wychodzącej w Sacramento gazety, został umiejętnie zrekonstruowany. Stara maszyna rotacyjna została użyta do zapewnienia w pomieszczeniu odpowiedniej wentylacji.

Sympatyczny kelner ze szczeciniastym wąsikiem zaprowadził ich do stolika. Kiedy wchodzili po starych zniszczonych schodkach do zacisznej wnęki, z której widać było całą restaurację, Joy spostrzegła, że wiele kobiet ukradkiem patrzy na Brenta. W kremowo - złotej koszuli opinającej muskularny tors i brązowych sztruksach eksponujących jego wąskie biodra i długie nogi, wyglądał naprawdę atrakcyjnie.

- Dlaczego masz taką minę jak kotka chłepcząca śmietankę? - wyszeptał Brent, kiedy kelner się oddalił. Zostawił im kartę win i teraz dwoje jasnych niebieskich oczu zza tej karty podejrzliwie przypatrywało się Joy. .

Opuściła wzrok i zatoczyła palcem kółko po obrzeżu swojej szklanki z wodą. Uśmiechnęła się nieznacznie i zerknęła na niego spod oka.

- Te kobiety tam na sali - powiedziała, wskazując wzrokiem środkową część lokalu - pożerają cię oczyma.

Jedna jego brew uniosła się, a na ustach pojawił się zmysłowy uśmiech. - To zadziwiające. Byłem tak zajęty pożeraniem cię oczami, że wcale tego nie zauważyłem.

Poczuła falę ciepła na policzkach, ale postanowiła nie ulegać podnieceniu. Celowo wysunęła koniuszek języka i wpatrując się w jego usta powiedziała: - Czy to ci wystarcza?

Jej zmysłowy szept wywarł pożądany efekt. Pochylił się do przodu, wpatrując się w nią z pożądaniem, którego nawet nie próbował ukrywać. - Naprawdę o to pytasz, mała złośnico!

Jego spojrzenie przeniosło się szybko z jej twarzy na szyję, gdzie pod cienką skórą bił puls, którego nie była w stanie opanować. Oddychała szybko i w tym samym tempie unosiły się i opadały jej piersi, co samo w sobie było dość ambarasujące.

Zaczerwieniła się, a Brent nie zadowalając się tak łatwym zwycięstwem, opuścił wzrok jeszcze niżej, tam gdzie koronkowy dekolt bluzki tworzył głęboko wciętą literę V.

- Doskonale wiesz, czego chcę - wychrypiał.

- Kochanie - jęknęła, zamykając oczy, a ciało jej zadrżało w odpowiedzi na jego słowa. - Ani ja nie jestem złośliwa, ani ty. Po prostu oboje nie możemy tego wszystkiego wytrzymać.

Nie wiedziała, kogo bardziej zaskoczyła ta nagła powaga w jej głosie - Brenta czy nią samą. Przez długie minuty nie odzywali się, aż wreszcie ona przerwała milczenie. - Tak dalej być nie może. Chcę być z tobą, chcę budzić się co rano w twoich ramionach.

- Do diabła, Joy. Nie możesz tego pragnąć tak bardzo jak ja!

Podniecona jego szybką kapitulacją, z błyszczącymi oczami wyciągnęła do niego rękę ponad stołem. Brent machinalnie bawił się widelcem, śledząc bezmyślnie ruchy własnych palców. Widząc jej spontaniczny gest odłożył widelec i przytrzymał jej dłoń w swojej ciepłej dłoni.

- Och, Brent - wyrwało się jej z gardła - tak bardzo chcę się znowu z tobą kochać, że aż czuję ból. - Zacisnęła palce oszołomiona, widząc nagłą obcość w jego twarzy.

- Myślisz, że o tym nie wiem. To ja rozbudziłem w tobie pożądanie, ale nie chcę tego wykorzystywać, żeby cię zatrzymać. Nie chcę, żebyś jako przelotna kochanka figurowała na liście moich grzechów, a ty sama najwidoczniej nie chcesz zaangażować się bardziej.

Jej ręce mocno uchwyciły krawędź stołu. - Nie wiem, czego ty ode mnie oczekujesz, Brent. Nigdy nie prosiłam cię, żebyś wybrał między swoją karierą a mną. Proszę cię tylko, żebyś mnie kochał.

- Ja chcę tego, co jest dla ciebie najlepsze, kochanie - wyszeptał i przeciągnął ręką po włosach. - Widzisz, tato miał rację. Nauczyłem się żyć bez nadmiaru słodyczy, a to nie zawsze jest łatwe. Czasami byłem okropnie przygnębiony, ale kiedy była praca do zrobienia, to ją robiłem. Ale jeśli brakuje ci motywacji, to jest ci trudniej pod każdym względem.

Wyzywająco wysunęła podbródek do przodu, a jej oczy błyszczały zdecydowaniem. - Nie chcę miejsca w twojej ekipie, tylko ciebie!

- Wiem, kochanie, wiem - przesunął ręką po oczach. - Mój Boże, jęknął. Pragnę cię tak szaleńczo, jakbym się spalał w środku. Ale muszę mieć pewność - westchnął. Muszę mieć pewność.

Wyczuła w jego głosie nutkę beznadziejności, zamiast się dalej gniewać, spojrzała na niego z czułością. - Wiem, że jestem okropna, ale nie jestem już w stanie jasno myśleć. Nie podoba mi się moje własne niezdecydowanie zupełnie tak samo, jak tobie. Wiesz, że zawsze byłam bardzo niecierpliwa - dodała z udawaną niefrasobliwością.

Spojrzał na nią z ulgą. Odwrócił dłoń i mocno uchwycił jej palce.

Szybko skierowała rozmowę na lżejsze tematy, starając się nawet nie myśleć o stałym związku z Brentem. Nie mogła przecież dać mu pewności, której potrzebował. Skłamałaby, gdyby spróbowała go przekonać, że będzie umiała dać sobie radę ze stresami związanymi z jego pracą. On miał całe lata na przystosowanie się i Joy nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Brent nierozsądnie i uparcie oczekuje, iż tylko ona powinna się zmienić. A gdzie jest jego poświęcenie? - myślała z goryczą. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, zmusiła się, żeby nie zadać mu tego pytania. Pomyślała, że ośmieszyłaby się w ten sposób. Wyobraziła sobie tylko ten wyraz smutnej rezygnacji w jego oczach.

Rozdział 7

Chociaż Brent starał się mimo wszystko ocalić dobry nastrój zanim jeszcze wyszli z restauracji, zamilkł i zamknął się w sobie. Kiedy wrócili już do jej mieszkania, kręcił się niespokojnie, jakby chciał jak najszybciej od niej uciec i w końcu wyszedł nagle. Joy nie mogła przestać o tym myśleć. Przez długie nocne godziny przewracała się na zmiętym prześcieradle. Wstała i ubrała się wcześniej niż zwykle i starała się wypełnić sobie jakoś godziny, które pozostały do przyjazdu Brenta. Jednak mimo pracy, którą sobie narzuciła, nie mogła opanować dręczącego ją od wieczora niepokoju.

Brent miał przyjechać do niej o dziewiątej i kiedy wskazówki zegara zbliżały się do tej cyfry i minęły ją, Joy gotowa była wyskoczyć ze skóry. Rozglądając się po świeżo wysprzątanym mieszkaniu czuła się tak, jakby ściany kurczyły się wokół niej. Dzwonek telefonu wyrwał ją z zamyślenia. Rzuciła się pędem do słuchawki.

- Brent?

- Jak mogłaś podejrzewać, że na moim miejscu jest ten cudowny facet?

- O, cześć, Shirley. - Joy poczuła się gorzko zawiedziona. Jej głos musiał odzwierciedlać jej stan ducha, ponieważ Shirley całkowicie zmieniła ton:

- Coś się stało, Joy - spytała.

- Nic - odpowiedziała niechętnie. - Brent i ja mieliśmy spędzić dzisiejszy dzień razem i czekam na jego telefon.

- Może pokłóciliście się o coś?

Joy wahała się, próbując opanować irytację. Nie chciała wcale zwierzać się przyjaciółce. Ta zaś z kolei nie miała ochoty kończyć rozmowy.

- Nic podobnego - zacisnęła zęby, myśląc, że Brent może dzwonić do niej właśnie w tej chwili. - Słuchaj, Shirley. Nie sądzisz, że mogłybyśmy porozmawiać później? Nie chciałabym zbyt długo blokować linii.

- Wiem, o co ci chodzi. Czasem myślę, że spędzam pół życia, czekając aż Carl zadzwoni.

- Dziękuję, Shirley. Odezwę się.

- Joy, - głos Shirley zapiszczał przeraźliwie głośno z drugiej strony drutu. Krzywiąc się Joy odsunęła słuchawkę od ucha. Roześmiała się, na wpół rozbawiona, na wpół zirytowana.

- Prawie mnie zagłuszyłaś, idiotko.

- Ale w dobrej sprawie - zachichotała Shirley. - Dzwoniłam, żeby ci powiedzieć, że „The Tempest" wrócili do miasta. Dziś będzie przyjęcie wieczorem w Holiday Inn niedaleko starego Sacramento i pomyślałam, że może ty i Brent moglibyście pójść tam razem ze mną i Carlem.

- Nie wiem, Shirley...

Głos Joy zadrżał, i to nie bez powodu. „The Tempest" była to ekspansywna grupa punk rockowa; jeden z gitarzystów był przyjacielem Carla, spokojnego, skromnego chłopaka, którego Joy bardzo lubiła. Nie mogłaby powiedzieć dokładnie tego samego o jego przyjaciołach, chociaż uważała ich za nieszkodliwych zapaleńców.

Kiedy poprzednim razem grupa pojawiła się w Sacramento, zajęła całe dziewiąte piętro w luksusowym hotelu i Joy obawiała się wówczas, że menażer grupy nigdy nie odzyska wyłożonych na to pieniędzy. Wyszła wtedy z przyjęcia około pierwszej zmęczona hałasem, do mdłości doprowadzały ją opary alkoholu i natrętne zaloty perkusisty grupy. Według Shirley zabawa trwała do śniadania. Joy była przekonana, że party z zespołem „The Tempest" to nie jest to, co Brent mógłby lubić. Widziała już, jak zareagował na jedno przyjęcie. Lepiej drugi raz nie ryzykować.

- No więc jak? - w głosie Shirley zabrzmiała rezygnacja. - Czy przyszlibyście ty i Brent?

- Ach - westchnęła z rezerwą Joy - a gdybym oddzwoniła do ciebie?

- Wiem, co to oznacza - odpowiedziała Shirley. - Wygląda na to, że stary Carl będzie skazany wyłącznie na moje towarzystwo.

- Będzie zachwycony.

- Otóż to, Joy. Już się zdecydowałaś, że nie przyjdziesz - poskarżyła się Shirley. - Ale nie zwolnię cię tak łatwo. Obiecałaś, że zadzwonisz, więc zadzwoń!

- Shirley, ty wiesz, że ja...

- ... nie lubię przyjęć - dokończył Shirley. - Możesz przynajmniej zapytać Brenta - nalegała uparcie. - On mi wygląda na faceta, który przyzwyczaił się do urozmaiconego życia. Nie tak jak ktoś inny, i kim nie chcę tu wspominać.

To poskutkowało. - W porządku, w porządku!

- Obiecujesz?

- Że zapytam Brenta? - westchnęła Joy, tłumiąc irytację. - Obiecuję, ale jeśli zaraz nie odłożę słuchawki, być może nie będę miała okazji.

- Trzymam za słowo - w głosie Shirley zabrzmiało nie skrywane zadowolenie. - Cześć, kochanie!

Odłożyła słuchawkę na widełki i oszołomiona poszła do kuchni. Czuła się tak, jak często to jej zdarzało się podczas kontaktów z przyjaciółką, to znaczy zupełnie zbita z tropu. Zerkając pobieżnie na zegar, włożyła kromkę chleba do tostera i zrobiła sobie filiżankę kawy.

Smarując masłem grzankę żałowała, że dała Shirley tę idiotyczną obietnicę. Teraz musiała zaprosić Brenta na przyjęcie, na które nie miała ochoty iść. Naprawdę chciała spędzić ten dzień z nim, a potem być z nim sam na sam w swoim mieszkaniu. Chciała z nim porozmawiać i...

Nie, to nie o to jej chodziło. Naprawdę chciała, pragnęła, żeby wziął ją w ramiona. Chciała rozebrać go i dotykać każdego centymetra jego ciała. Mogliby nadzy leżeć w łóżku i zaspokoić wzajemny głód. Mogliby...

Energiczne pukanie przerwało jej te rozkoszne marzenia. Grzankę, o której zdążyła już zapomnieć, upuściła na stół i niedbale wycierając ręce o ciemnoniebieskie szorty, rzuciła się do drzwi. Stopy miała bose, a jej bluzka bez rękawów w niebieskie i białe pasy była podwinięta pod zgrabnym biustem, odsłaniają złocistą skórę i eksponując jej smukłą talię. To był Brent, w jego oczach od razu pojawił się uśmiech, gdy tylko omiótł spojrzeniem całą jej postać, od czubków pomalowanych na różowo paznokci u nóg po ciemną kędzierzawą główkę.

- Wiedziałem, że ubierzesz się ciepło - powiedział przeciągając wolno każde słowo, oparłszy się o framugę drzwi - ale przy tobie w tym ciepłym ubraniu, sam zaraz stanę się piekielnie gorący!

Śmiejąc się, bez namysłu uniosła ramiona w górę. Oczy błyszczały jej figlarnie, gdy obracała się wolno i leniwie, pozwalając mu dokładnie obejrzeć swój strój. Gdy tylko odwróciła się do niego tyłem, od razu zerknęła na niego przez ramię. Zauważyła uznanie w spojrzeniu, jakim obrzucił zaokrągloną linię jej bioder i zachichotała.

- Myślę, kochanie, że cały ten żar kryje się tylko w twoich oczach. Po prostu zamknij je, a przestanie ci dokuczać podwyższone ciśnienie krwi.

- Co za sprytna jędza! - dociął jej. Wyprostował się i zrobił jeden krok w jej stronę. Zwrócona już do niego przodem, postanowiła dodatkowo wykorzystać swoją przewagę.

- Dlaczego tak późno przychodzisz? - beształa go tonem prawdziwej sekutnicy, odsuwając się coraz dalej od niego w kierunku kuchennej strony baru. - Zaczynałam już myśleć, że zostałam porzucona.

Chociaż w tonie jej głosu była oczywista złośliwość, wiedziała, że Brent wyczuł ukrytą między wierszami powagę. Poduszki na jej źle znoszącej gwałtowne ruchy kanapie ugięły się pod jego ciężarem, gdy na niej siadał. Nogi wyciągnął przed siebie, a głowę wtulił w oparcie.

- Czy czekamy jeszcze na coś, czy może od razu pojedziemy nad deltę? - zaproponował.

- Myślałam, że przyjechałeś zabrać mnie do muzeum.

- Jest tak ładnie, że szkoda marnować dnia na chodzenie po dusznych korytarzach.

- Ale dlaczego mamy akurat jechać nad deltę? - zmarszczyła brwi zdziwiona i niezadowolona z takiego obrotu sprawy. Brent zawsze jeździł nad rzekę, jeśli coś go gnębiło. Co prawda stwarzał teraz wrażenie, że jest w świetnej formie, ale Joy czuła, że pod tym pozornie dobrym nastrojem ukrywa leżący na dnie serca niepokój.

- Hmm, wziąłem ze sobą do samochodu chleb, ser i wino. Jedyne, czego mi trzeba, to towarzystwa kobiety.

- Jakiejkolwiek kobiety, jak sądzę - powiedziała kpiąco.

Wydawało się, że uśmiechnie się na to stwierdzenie, ale w końcu z kamienną twarzą zareagował na jej drwinę. - Do tego, o czym myślałem, potrzebna mi jest tylko jedna jedyna kobieta - szepnął znacząco.

Udało mu się zatrzeć błyski niepokoju w jej dużych, brązowych oczach, on sam też całkowicie się rozchmurzył, widząc, jak zarumieniła się z zakłopotania. Zerwał się błyskawicznie na nogi z tak charakterystyczną dla siebie żywiołową energią. Joy nerwowo przełknęła ślinę, nie mogąc pojąc, jak to się dzieje, że jego chrapliwy głos wywołuje drżenie w każdym calu jej obnażonej skóry.

- Brzmi zachęcająco - powiedziała tylko.

Szorstkość jego tonu była rozmyślną prowokacją. W jego oczach ujrzała wesołe ogniki i sama zaśmiała się kusząco, niczym Ewa podsuwająca podstępnie Adamowi jabłko: - Mam nadzieję, że pamiętałeś o kocu.

Chrząknął i wymruczał, wsuwając ręce w kieszenie dżinsów: - Jest w samochodzie. Włóż jakieś pantofelki na te piękne stópki i chodźmy stąd - dodał.

Kiedy już mieli zamykać drzwi, Joy gwałtownie zaczerpnęła powietrza. - Byłabym zapomniała! - powiedziała z wymuszonym uśmiechem, szybko opowiadając Brentowi o projektowanym przyjęciu, i krzywiąc się boleśnie pod wpływem doznanej przykrości, gdy zmarszczył brwi, nie bardzo chcąc słuchać jej dalszych wyjaśnień.

- Czy chcesz tam iść? - zapytał.

Potrząsnęła głową, w jej oczach było błaganie, na które nie mógł nie zareagować. Popatrzył łagodnie na jej rozchylone wargi i dodał cicho: - Nie mogę powiedzieć, że podoba mi się, że chodzisz na tego typu przyjęcia jak te organizowane przez Shirley, ale zabiorę cię tam, jeżeli masz na to ochotę.

Wolałabym raczej wrócić tu z tobą.

Jego ciało stężało w napięciu, odwrócił wzrok, nie chcąc patrzeć na widoczną w jej oczach tęsknotę. - Dlaczego nie chcesz iść na to przyjęcie? Może być bardzo zabawnie.

- Brent, chciałabym zostać z tobą sama.

Usłyszał w jej głosie rozczarowanie i przytulił ją do piersi. - Spędzamy razem tak dużo czasu. Nie stanie się nic złego, jeżeli parę godzin pobawimy się z przyjaciółmi. Chyba, że boisz się, że Shirley oszaleje na moim punkcie, co, kochanie?

Czyżby znudziła mu się, zastanawiała się, spuściwszy rzęsy, by ukryć ból, jaki jej sprawił. Z westchnieniem potrząsnęła smutno głową. - Zaraz do niej zadzwonię - powiedziała, odsuwając go, by iść do telefonu.

Jak tylko odłożyła słuchawkę, wróciła do Brenta. Stał obok basenu na szeroko rozstawionych nogach, tak jakby rzucał wyzwanie jego błękitnej głębi. Uśmiech błyskawicznie zniknął jej z oczu, gdy zobaczyła wyraz jego twarzy. Skóra na jego wydatnych kościach policzkowych była nienaturalnie ściągnięta, a w rysach widoczna była cierpka zaduma. Ramiona miał opuszczone, jakby dźwigał na swoich barkach ciężar, który ledwie mógł utrzymać. Potknęła się w pośpiechu, próbując jak najszybciej znaleźć się przy nim, ale jak się odwrócił w jej stronę, jego szybki, szeroki uśmiech rozproszył jej obawy.

- Gotowa? - spytał.

Wzięła go za rękę. - Czy możemy wziąć mój samochód?

- To maleństwo? - strofował ją, udając zaszokowanego jej pomysłem. - Masz sumienie dręczyć moje nogi w takim małym samochodziku?

- Och, już się tak przecież męczyłeś!

Sama nie mogła pojąć, dlaczego chce jechać swoim samochodem, a nie luksusową limuzyną wynajętą przez Brenta. Jej triumph nie miał przecież klimatyzacji, a żar sierpniowego dnia był jeszcze taki dokuczliwy! Temperatura w południe przypominała swoją ciepłotą rozpalony piec hutniczy. Wypożyczony samochód Brenta był chłodny i lśniący, ale jednocześnie był taki bezosobowy! Nagle zapragnęła pociechy, jaką może zapewnić znajome otoczenie. A ten samochód był taki... obcy.

- No dobrze, ale ja prowadzę - zgodził się. - Pomóż mi tylko przenieść śmieci z bagażnika.

Błyskawicznie przenieśli wszystkie potrzebne na piknik rzeczy do jej samochodu. Zatrzaskując wieko bagażnika, Brent zmierzył ją wzrokiem.

- Zakochałem się w prawdziwym samochodowym chomiku - powiedział z niesmakiem. Nie wiem, jak stare jest to żelastwo, które przechowujesz tu w bagażniku, ale niektóre z tych rzeczy wyglądają tak, jakby były zrobione przed twoim urodzeniem.

- Dobrze - odpowiedziała wesoło. - Udało się nam schować wszystko do środka, więc na co się skarżysz.

- Założę się, że twój szef nigdy nie widział, co trzymasz w biurku - powiedział, przytrzymując drzwiczki, kiedy wsiadała do samochodu. - Wiem, że w twoim szaleństwie musi być jakaś metoda, lecz wystarczyłoby jedno jego spojrzenie i padłby zemdlony u twoich stóp.

Śmiejąc się, obszedł samochód. Kiedy koło niej usiadł, spojrzała na niego. - Jak wiesz, jestem bardzo dobrze zorganizowana. W tym bagażniku są same niezbędne rzeczy! Jego twarz skrzywiła się, kiedy przekręcał kluczyk zapłonu.

- Nawet pneumatyczna tratwa ratunkowa?

- A gdybym zgubiła się w lesie i musiała spać na ziemi? - spytała triumfującym tonem. - Byłby to znakomity materac dmuchany.

- Ale ty nie masz pompki!

Silnik zaskoczył, a ona zawołała, przekrzykując warkot silnika: - Dla chcącego nic trudnego! Zauważyła, że Brent uśmiecha się z rozbawieniem. Kiedy skręcał, jego udo dotknęło jej. Posłała mu spojrzenie skrzywdzonego niewiniątka.

- Coś się stało? - spytała uprzejmie.

- Mój Boże, to pudło nie nadaje się dla nikogo, kto ma powyżej pięciu stóp wzrostu.

- Wiesz, gdzie jest dźwignia. Możesz odsunąć siedzenie, jeśli chcesz.

- Dziękuję - odpowiedział, rzucając jej wymowne spojrzenie - to bardzo miło z twojej strony.

- Ja też tak sądzę - odwróciła twarz, aby ukryć rozbawienie.

Kiedy jechali, Joy przyglądała się mijanej okolicy. Aż westchnęła z rozkoszy, gdy zobaczyła deltę rzeki Sacramento. Brent miał rację, pomyślała. Dzień był zbyt piękny, żeby go spędzać w czterech ścianach. Wiedziała, że to rozległe wewnętrzne morze miało dla niego specjalne znaczenie i że właśnie dlatego zabrał ją tutaj, żeby z nią porozmawiać. Przypominała sobie dawne lata, kiedy byli jeszcze razem i urządzali pikniki nad ocienionymi przez drzewa brzegami. Były to szczęśliwe czasy, ale dzień dzisiejszy będzie dla niej najszczęśliwszym wspomnieniem, pomyślała z determinacją. Spostrzegła jednak na twarzy Brenta skupienie i powagę, i ogarnęły ją niedobre przeczucia.

O tej porze roku trawa była już najczęściej spalona na brązowo przez słońce i wysokie temperatury, ale nad wodą drzewa rzucały przyjemny cień. Nie mogła się doczekać, aż Brent zaparkuje i natychmiast wyskoczyła na zewnątrz, żeby rozejrzeć się dookoła. Miała już dość samochodu i odrzuciwszy głowę do tyłu, z radością wdychała powiew znad rzeki.

- Chodź tu, miłośniczko natury - zawołał Brent, kiedy wyciągnął z bagażnika ciężki kosz z jedzeniem i piciem. - Bądź łaskawa użyć tych falujących ramion i pomóż mi rozłożyć to wszystko na ziemi.

Z wymuszonym uśmiechem odebrała od niego stare składane krzesełko. - Nie mógłbyś znaleźć czegoś mniej... zużytego, na czym moglibyśmy się położyć?

- Będziemy albo stać, albo siedzieć, albo chodzić - powiedział, mrużąc ostrzegawczy oczy. - Możesz wybrać.

- Nie jesteś zbyt miły!

Wzięli się za jedzenie, ale Joy skoncentrowała się nie na jedzeniu, ale na siedzącym przed nią mężczyźnie. Jego bliskość kompletnie ją oszołomiła. Czuła, że żuje i przełyka zupełnie machinalnie. Była pod wrażeniem rysujących się pod opaloną skórą muskułów, uwydatnionych przez obcisłą koszulkę bez rękawów. Kiedy Brent w końcu ją zdjął, z trudem powstrzymała się, by głośno nie krzyknąć.

Gdy już wszystko zjedli, Brent położył się, zadowolony. Jej spojrzenie przykleiło się do ciemnych kręconych włosów na jego klatce piersiowej. Jej piersi pamiętały ich miękkość, zacisnęła zęby, zamknęła oczy i konwulsyjnie otwarła je w kilka sekund później. Teraz jednak poczuła na sobie błękitny płomień jego spojrzenia. Zbita z tropu, odwróciła głowę i wyrwała z ziemi źdźbło suchej trawy.

- Brent?

W tym jednym krótkim słowie zawierała się cała jej tęsknota. Ożywczy wietrzyk znad rzeki owiewał jej rozpalone policzki. Niewielka zatoczka, którą wybrali od strony lądu otoczona była krzakami i jedyne odgłosy życia dochodziły z daleka z dołu rzeki. Zaczęła pośpiesznie rozpinać bluzkę. Kiedy powoli rozsuwała brzegi materiału, usłyszała gwizd podziwu.

- Na Boga, Joy - wyszeptał Brent, a zaniepokojony ton jego głosu kontrastował z intensywnością spojrzenia utkwionego w jej całowanych przez słońce piersiach. Z uśmiechem triumfu pochyliła się do przodu i końcem palca dotknęła jego twarzy. Brent jęknął z rozkoszy, kiedy jej sterczące sutki dotknęły jego piersi. Zamknął oczy, a ona mogła odczuć tłumione napięcie jego ciała. Kiedy uniósł ręce, Joy spodziewała się, że ją odepchnie, ale jego dłonie zaczęły błądzić po jej gorącej skórze pod rozpiętą bluzką. Nie mogła się dłużej opierać narastającemu pragnieniu i dotknęła ustami jego ust.

Oddał jej pocałunek, a jego język musnął jej wargi zanim wsunął się głębiej. Zwarli się jak w pojedynku, jakby mimo dzielących ich ubrań chcieli stopić się w jedną istotę. Z westchnieniem oderwał usta od jej ust, chwycił ją w pasie i pociągnął na siebie.

Joy pochyliła się tak, aby mógł dotknąć ustami jej piersi. Wilgotny i ciepły dotyk, który poczuła na sutkach, odebrał jej resztkę rozsądku. Z piersi rozpalający ją żar przeniósł się niżej i Joy zaczęła się ocierać o Brenta biodrami, starając się ugasić pożar, jaki wybuchł pomiędzy jej udami.

- Och! - Z bolesnym krzykiem Brent podniósł ich oboje do pozycji siedzącej. Oszołomiona patrzyła, jak ze złością poprawia koszulę. Oddychał głęboko, siedział z opuszczoną głową, obejmując rękami kolana. Nie mając innego wyboru, zapięła bluzkę i również usiadła, zaciskając pięści na podołku. W ciszy, która zapanowała między nimi, słychać było tylko przyspieszony oddech Joy.

- Tak mi przykro, kochanie - wyszeptał. - Nie zabrałem cię tu po to, żeby się z tobą kochać.

- Wiem o tym - odpowiedziała, głaszcząc go o opuszczonej głowie. - Nie możemy się opanować, kiedy jesteśmy razem.

- To powinno się skończyć, ale ja...

Zmusiła się do uśmiechu. - Wiem - westchnęła i pochyliła się, żeby pocałować go w czoło. - Przestań już torturować siebie i mnie, kochanie. Przez ostatnie tygodnie próbowaliśmy wyjaśnić nasze stosunki, ale nic się nie zmieniło. Kochamy się i nie powinniśmy czuć się winni, dlatego że pragniemy wyrazić tę miłość. Pragnę cię bardziej niż kiedykolwiek

- mówiła dalej rozmarzona - i wiem, że ty czujesz to samo. Zostań u mnie na noc, Brent. Czy nie widzisz, że oboje tego potrzebujemy?

- Przestań, Joy!

Uniósł głowę i z zaciśniętymi ustami wpatrywał się w jej pełne bólu oczy. Muskuły jego twarzy drżały konwulsyjnie, ale najbardziej obawiała się tego, co wyrażało jego spojrzenie. Nagle zrozumiała, co on ma jej do powiedzenia i ta okropna pewność otoczyła ją jak lodowa skorupa.

- Jak mam ci uświadomić, że nie mogę kochać się z tobą jeszcze raz i po prostu odejść?

- powiedział drżącym głosem. Te wspólnie spędzone tygodnie zbliżyły nas, ale nie rozstrzygnęły niczego. Myślisz, że nie wiem, dlaczego zmieniałaś temat za każdym razem, kiedy chciałem z tobą porozmawiać o mojej pracy? Nie chciałaś o tym myśleć, ponieważ to postawiłoby cię twarzą w twarz przed rzeczywistością. Ale jedno z nas musi o tym myśleć, Joy.

- Możesz mówić otwarcie, zamiast przygotowywać mnie na najgorsze, jakbym wciąż była dzieckiem potrzebującym opieki.

- Dobrze - powiedział zmęczonym głosem. - Ale nie spodoba ci się to, co mam do powiedzenia.

- Domyślam się - odpowiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

Brent zawahał się, jakby szukał odpowiednich słów i założył dłonie za kark. - Nie patrz tak na mnie, Joy. Myślisz, że mnie jest lekko?

- Przepraszam cię, jeśli nie panuję nad sobą tak, jakbyś sobie tego życzył, ale być może przyswoję sobie niebawem choć trochę z twoich umiejętności.

Brent zareagował na to szyderstwo gniewnym parsknięciem. - Sarkazm nic tu nie pomoże.

Więc co pomoże? - odpowiedziała ze złością. Poderwał się na równie nogi i stanął w rozkroku tuż nad brzegiem rzeki. - Jak widać, jesteś w takim nastroju, że nie da się z tobą rozsądnie porozmawiać.

- Chcesz, żebym była rozsądna, a ja nawet jeszcze nie wiem, o co ci w ogóle chodzi.

- Przez większą część nocy próbowałem coś postanowić, ale nie zbliżyłem się do rozwiązania naszego problemu.

- Jakiego problemu? - krzyknęła, niemal klękając i patrząc na niego z ledwo powstrzymywaną furią. - Jedyny problem, jaki dostrzegam, to twoja opinia o mnie. Mam prawo decydować o moim życiu, ale jak długo będziesz uważał, że nie jestem zdolna uświadomić sobie tego, czego chcę, do niczego nie dojdziemy. Zawsze pragnęłam być z tobą, ale ja potrzebuję mężczyzny, nie opiekuna. - Do diabła, Brent! - uderzyła pięścią o ziemię

- Czy ja się dla ciebie w ogóle nie liczę?

Stanął nad nią w rozkroku i bezceremonialnie poderwał ją gwałtownie na nogi. - To zakrawa prawie na moralny szantaż, najdroższa.

- Wiesz przecież, że nic takiego nie miałam na myśli - wypaliła, zagryzając dolną wargę i potrząsając głową.

- Właśnie na tym polega problem - powiedział delikatnie. - Jesteś zbyt niedoświadczona, by wiedzieć, o co naprawdę ci chodzi. W swoich myślach ustawiłaś mnie na piedestale i nigdy nie dałaś żadnemu mężczyźnie najmniejszej nawet szansy zbliżenia się do ciebie, Joy. Jak zachłanny bękart, którym zresztą jestem, bez skrupułów wykorzystałem twoje ślepe oddanie, ale starałem się, stawałem wprost na głowie, by wynagrodzić ci to. Musisz spróbować zrozumieć moje położenie. Do diabła! - wyszeptał z bólem. - Tak bardzo boję się zranić cię, dziecko!

- Trzeba szukać kompromisów w kontaktach z innymi, zawsze - upierała się, nie przekonana. - Nigdy się wzajemnie nie zrozumiemy, jeśli będziemy odsuwali stale na bok nasze uczucia. Przynajmniej na tyle jestem kobietą, by wiedzieć, że potrzebuję jakoś wyrazić samą siebie!

- Właśnie w łóżku, czy też poza nim?

Skrzywiła się boleśnie, jej oczy zogromniały, a z twarzy odpłynęła krew. To szyderstwo sprawiło jej niewypowiedziany ból, ale postanowiła zachować resztkę godności. Powoli uwolniła ręce z uścisku jego palców i odwróciła się w kierunku samochodu.

Chwycił ją za ramiona, nie pozwalając jej w ten sposób odejść. - Mój Boże - powiedział, przyciągając ją znów do siebie. - Nie miałem tego na myśli.

Odwróciła się powoli i złączyła ręce na jego piersi. - Myślę, że miałeś to na myśli - westchnęła - myślę, że miałeś na myśli każde słowo.

Uśmiechnęła się gorzko. - Zdaje się, że mogę ci pogratulować. Szukałeś sposobu, żeby ze mną zerwać i znalazłeś go.

Zacisnął ręce, a potem powoli uwolnił ją. - Być może to właśnie ty szukasz powodu do zerwania - powiedział, zaglądając jej w oczy. - Może to dlatego tak histeryzujesz?

Jego głos zabrzmiał obojętnie, jakby nie zależało mu już na jej odpowiedzi. - Tak dobrze radzisz sobie myśląc za mnie, że możesz odpowiedzieć sobie sam - odparła bez zastanowienia. Widziała rozczarowanie w jego oczach, spowodowane jej dziecinnym zachowaniem, a jednocześnie starała się zwalczyć narastające uczuci mdłości. Atakowała go słowami, a udało się jej tylko przekonać go o jej niedojrzałości. Cofnęła się, żałośnie szlochając i potknęła się tuż nad krawędzią brzegu. Zanim zdążyła jednak upaść, była już w jego ramionach, przyciskana do jego ciepłego ciała.

- Pozwól mi odejść - prosiła, uderzając niespokojnie głową o jego pierś.

- Joy, proszę, bądź rozsądna - szepnął, dotykając ustami jej włosów. - Ja tylko się staram...

- Wiem, o co ty się starasz - wrzasnęła, drżącymi rękami odgarniając włosy z rozpalonych policzków.

- Przez wszystkie te tygodnie byłeś taki cierpliwy i opanowany - powiedziała z ironią. - Myślałam, że czekasz, żeby dać nam czas, żebyśmy mogli znów się poznać, ale nic z tych rzeczy! Bałeś się, że doznania seksualne mogą cię skłonić do popełnienia kolejnego błędu, prawda?

- Co, do diabła, masz na myśli, jaki kolejny błąd?

- Nie jest to dobry moment na uniki, nie patrz na mnie w ten sposób. Boże, jak ja cię nienawidzę, kiedy ukrywasz się za tą lodowatą samokontrolą.

- Nie zawsze mi się to udawało - przypomniał jej zgryźliwie. - Przypominam sobie taką noc, kiedy przewaga była po twojej stronie.

- Nigdy sobie nie wybaczysz, że okazałeś się dość ludzki, żeby mnie pragnąć. Nigdy nie planowałeś, że zostaniesz moim kochankiem. Myślisz, że o tym nie wiem?

Westchnęła i odwróciła się w stronę rzeki. - To był twój pierwszy błąd, chyba że chcesz uznać za błąd i to, że w ogóle wróciłeś do domu. Drugim błędem było twoje poczucie winy, które sprawiło, że czujesz się za mnie odpowiedzialny.

- Wiesz doskonale, że nie są to wszystkie moje uczucia - odpowiedział sucho. Chcę całej twej miłości, Joy, ale chcę jej na zawsze. Romans ze mną nie jest żadnym rozwiązaniem. Sypiając ze sobą, możemy oczywiście rozładować napięcie seksualne, ale na dłuższą metę nie uszczęśliwi to ani ciebie, ani mnie. Próbuję po prostu zapewnić ci swobodę wyboru, ale mi tego nie ułatwiasz.

- O jakim wyborze mówisz? - spytała z goryczą. - Przez cały dzisiejszy dzień od czegoś zmierzasz, Brent. Cóż to takiego?

- Zrobiłem wszystko, żebyś była szczęśliwa, Joy, ale uporanie się z moimi problemami będzie wymagało czasu.

- Ile czasu?

Muskuły w jego szczękach zadrżały, ale oczy spoglądały na nią z determinacją. - Sześć miesięcy, może trochę dłużej.

- A gdzież to będziesz zmagał się z tymi „problemami" - zauważyła sarkastycznie.

- Przez część tego czasu byłbym służbowo za granicą, ale...

- Rozumiem - skinęła głową i obrzuciła go zjadliwym spojrzeniem. - Miałeś miłą rozrywkę, ale teraz zaczynasz się niecierpliwić. Jeśli normalne życie tak szybko cię znudziło, powinieneś to uczciwie przyznać.

- Nie tylko ja snułem romantyczne plany dotyczące naszej przyszłości - nalegał dalej. - Jeżeli mnie kochasz tak, jak mówiłaś, krótkie rozstanie nic między nami nie zmieni. Ułatwi ci tylko podjęcie decyzji, czy chcesz związać się ze mną, czy nie. Jestem zaborczy i mocno trzymam w garści to, co mam. Musisz być pewna, że życie ze mną to jest właśnie to, czego chcesz!

- A gdybym ci powiedziała, że już jestem pewna? - westchnęła, opuszczając wzrok na jego pierś.

- Słowa nie wystarczą - odparł szorstko. - Ale czy możesz mnie o tym przekonać? Niezadowolony z tego, że widzi tylko czubek jej głowy, ujął ją pod brodę. Ich spojrzenia spotkały się. Była zaszokowana jego słowami, które uświadomiły jej istotę stojącego przed nią dylematu. Brent był pewien swoich pragnień, a ona miała zbyt mało doświadczenia, aby widzieć, czy sprosta jego oczekiwaniom, jeśli zdecydują się na wspólne życie. Widząc, że nie może znaleźć odpowiedzi na jego pytani?, odsunęła się od niego, nie mogąc dłużej patrzeć na jego naznaczoną cierpieniem twarz. Opuścił ręce, nie próbując jej już zatrzymać. Poczuła się porzucona i tak samotna jak nigdy przedtem.

Rozdział 8

Joy cierpiała już wcześniej z powodu Brenta, poznała też smak odrzucenia. Ale, wielkie nieba, myślała, że nigdy nie czuła takiego smutku i żalu, jak ten który rozdzierał jej duszę.

Tymczasem dojechali do jej mieszkania. Joy miała wrażenie, że zaraz zemdleje, z najwyższym trudem starała się zachować resztki opanowania. Przy samych drzwiach odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. - Jak długo tu jeszcze zostaniesz? - spytała.

Wziął ją w ramiona i drżącą ręką pogłaskał po włosach. - Kilka dni będę musiał poczekać na mój samolot, ale wrócę tak szybko, jak tylko to będzie możliwe. Nam obojgu przyda się to rozstanie, Joy. Teraz tylko wzajemnie się rozpalamy i żadne z nas nie jest w stanie obiektywie spojrzeć na całą sytuację. Jak tylko na ciebie patrzę, nie mogę myśleć o niczym innym, jak o tym, jak drżysz, gdy ciebie dotykam, jak twoje ciało dopasowuje się do mojego, jaki smak mają twoje usta, jak gorące są twoje piersi, naprężające się pod moją ręką... - Delikatnie rozluźnił uścisk. - A ty nie możesz w dobrej wierze twierdzić, że twoja zdolność rozumienia tego wszystkiego jest choć trochę większa niż moja.

Westchnęła głęboko i położyła rękę na jego piersi, podczas gdy on dłońmi objął ją w talii. - Robisz to, co uważasz za słuszne i, być może, rzeczywiście masz rację. Ja... po tym popołudniu stało się dla mnie jasne, że powinniśmy na jakiś czas się rozstać - szepnęła, umęczona. - Może byłoby też lepiej, żebyśmy już nie widywali się do twojego powrotu.

- Ale przecież mamy iść dzisiaj na przyjęcie wieczorem - zaprotestował, jego oczy miotały błyskawice. - Chcę cię tam zabrać, kochanie.

- Nie sądzę, byś rzeczywiście miał na to ochotę. - Odepchnęła go od siebie i weszła do swego mieszkania. - Zresztą od początku wcale nie chciałam tam chodzić - dodała.

- Ale przyjęliśmy przecież oboje zaproszenie Shirley.

- Ona wszystko zrozumie.

Szybko, zanim mogłaby zmienić zdanie, zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o ich drewnianą powierzchnię, modląc się cichutko, by sobie już poszedł. Ostatnie spojrzenie, jakie na niego rzucała, przekonało ją, że ledwo już może powstrzymać niecierpliwość z powodu jej apatycznego zachowania, ale nie była w stanie udawać ani chwili dłużej. Jeśli chciała przekonać się o sile swojej miłości do niego, musi pozwolić umrzeć dawnym marzeniom. Udało jej się już zrealizować jedno z młodzieńczych pragnień. Była kobietą, którą Brent kochał, i to kochał co sił, ale jego pożądanie doprowadziło do ich rozstania. Zupełnie tak jak ona, i on pozwolił sobie dać się unieść niemożliwemu do zrealizowania marzeniu, a jego świadomość jakość przyjęła za oczywiste ich wzajemne seksualne zafascynowanie. Ale oboje powinni wykroczyć poza tę jednowymiarową fascynację. Ona sama musi dorosnąć i albo zaakceptować całą złożoność dzielenia życia z mężczyzną, albo nauczyć się żyć bez niego. Żadna pośrednia ewentualność nie wchodzi tu w grę.

Oparła się ciężko o ścianę, słuchając jak jego kroki oddalają się po żwirze. Prawie niczego nie widząc, z zamglonym bólem spojrzeniem, na trzęsących się nogach, przeszła przez pokój do telefonu. Podniosła słuchawkę i nakręcała numer, koncentrując się na tej czynności tak, jak człowiek będący w silnym szoku.

- Shirley? - słyszała swój głos, brzmiący jak u kogoś pogrążonego we śnie. - Brent nie będzie mógł wpaść, ale ja chętnie przyjdę.

Wyłączyła się psychicznie, by nie słyszeć głosu przyjaciółki i odizolować się od otoczenia, po prostu zamykając oczy. Potrzebowała muzyki i śmiechu. Potrzebowała odprężenia, by ożywić przytępione emocje. - Jeśli jesteś pewna, że Carlowi nie zrobi to różnicy, spotkajmy się u ciebie o ósmej.

- Urządzimy sobie świetną zabawę - entuzjazmowała się Shirley - włóż coś sexy! Odłożyła słuchawkę i odruchowo skierowała się do sypialni. Uśmiechnęła się lekko. Brent

uważał, że ona potrzebuje towarzystwa innych mężczyzn, aby się upewnić, że go naprawdę kocha - i, być może, miał rację. Być może na dzisiejszym przyjęciu spotka kogoś, kto pozwoli jej zapomnieć o dręczącej ją niepewności. Potrzebowała lekarstwa na swoje cierpienie. Potrzebowała... Potknęła się i runęła na łóżko, zaciskając palce na pościeli. Potrzebowała go! I to jak! Potrzebowała Brenta!

W jej głowie tętniła muzyka. Joy pociągnęła jeszcze jeden łyk mocnego koktajlu ze szklanki. Kiedy na jej ramieniu spoczęła męska ręka, nie opierała się. Po prostu odstawiła drinka na stojący tuż obok mały stolik i poszła z mężczyzną.

Całe jej ciało reagowało na pulsujący rytm, a ona jedynie kręciła się zawrotnie, dopasowując do niego swoje ruchy. Nie myślał o niczym wirowała tylko w takt muzyki. Nie mogła nawet zapamiętać imienia swego partnera, ale nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Oczy, które błądziły zuchwale po jej sylwetce, ośmielone jej srebrną kreacją z odsłoniętymi ramionami, znaczyły dla niej tyle, co nic.

Była atrakcyjna, była pociągająca i bawiła się wesoło. Tylko o tym starała się pamiętać.

Jeśli to ma być prawda, to będzie tak. Miało być zabawnie, więc dzięki paru łykom orzeźwiającego drinka, tak się stanie!

Po skończonym tańcu jej partner odprowadził ją na miejsce i mogła napić się znowu. Gdy Shirley znalazła ją, stała oparta o ścianę z na wpół przymkniętymi oczami.

- Kochanie, nie sądzisz, że byłoby lepiej, żebyś odeszła już z tego śmietnika? - spytała, wyraźnie zaniepokojona jej stanem. Joy patrzyła na pękaty kieliszek, który trzymała w ręku i chichotała. Stojący koło niej mężczyzna śmiał się również i przysuwał się do niej coraz bliżej. Podnosząc wzrok, spostrzegła konsternację w oczach Shirley i znów zaczęła chichotać.

- To, to się nazywa Kamkazi Bomber. Chcesz spróbować? - pytała bez sensu.

- Joy, dlaczego nie chcesz, żebyśmy odwieźli cię do domu? To naprawdę nie jest odpowiednie miejsce dla ciebie.

- Hej, nie psuj mi moich wyobrażeń o dziewczynach! Chcesz zostać ze mną, kochanie, prawda?

Robiąc idiotyczne miny, Joy próbowała skupić wzrok na twarzy nieznajomego. Jak on miał na imię? Bill? Phill?... Mniejsza z tym, to przecież zupełnie nie jest ważne! Był dla niej takim miły. Bawiła się cudownie, naprawdę. Opowiedziała to przecież Shirley i zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego wprawiło ją to w gniew.

- Chodź, Joy. Zabieram cię stąd!

Bill - a może to był Phill? - zacisnął tylko mocniej swój uchwyt, gdy Shirley ujęła Joy za ramię. - Nie sądzę, żeby ona chciała wyjść, proszę pani. Chcesz zostać ze mną, prawda, żabko? Zabawimy się słodko do rana. Powiedz swojej przyjaciółce, żeby sobie poszła.

Joy zerkała zakłopotana w jego. stronę. Był naprawdę przedtem takim miły, ale teraz jego głos nie był już taki całkiem przyjemny. Spojrzała badawczo na Shirley, a jej mina wydała się jej prawie groźna. Dlaczego była taka zła? Wiedziała, że Shirley potrafiła się rozzłościć od czasu do czasu, ale przecież była wspaniałą przyjaciółką. Czyż nie zaprosiła jej na to kapitalne przyjęcie?

- Chodź już, Joy - Shirley nakłaniała przymilnie. - Carl wyprowadza właśnie samochód z garażu.

Joy zakołysała się cała, zadowolona, że ciepła ręka podpiera jej biodro. Kaskada śmiechu wstrząsnęła jej gardłem, gdy pogroziła Shirley palcem, wyśmiewając się z jej nadopiekuńczości.

- Masz rację, dziecko - Bill (Phill) szeptał jej do ucha.

Joy obróciła się do niego. - Nie nazywaj mnie tak! - krzyknęła oburzona. - Tylko Brent może tak do mnie mówić!

Czy to był jej własny głos, zastanawiała się. To naprawdę dziwne, ale wcale nie przypominał jej własnego głosu! Nigdy przecież tak nie połykała słów, a do tego jej głowa, o Boże... zupełnie jakby huczały w niej przeraźliwie jakieś okropne bębny.

Ręka, która pomagała jej utrzymywać równowagę, stała się bardziej natarczywa, z jej talii zsuwając się na udo. - Chodźmy stąd, aniołku - mówił Bill lub Phill - powiem ci, jak się stąd wydostać. Zaprowadzę cię teraz do mojego pokoju i urządzimy sobie naszą własną zabawę, nie martwiąc się, że nam ktoś przeszkodzi.

Joy spojrzała na niego niechętnie i zaczęła szarpać się w jego ramionach, gdy ciągnął ją ze sobą w stronę drzwi. Wcale nie był miły, myślała. Przecież nie chciała z nim nigdzie iść. Chciała być z Brentem. Nieprzytomnym spojrzeniem omiotła całe zatłoczone wnętrze. Tak bardzo potrzebowała Brenta. Gdzie on był? Dlaczego nie było go tutaj?

Pluszowe zasłony układały się w fałdy w oknach. Wszędzie pełno było szaleńczo rozbawionych ludzi kręcących się, stojących lub leżących, gdzie popadnie, ale wśród nich nie mogła znaleźć Brenta. Wybredna z natury, wzdrygnęła się w niesmaku na widok porozgniatanych potraw i porozlewanych napojów na stołach i ruchomym barku; patrząc na ten obraz zniszczenia miała wrażenie, że wszystko przewraca się jej w żołądku. W pokoju aż gęsto było od dymu, a jej oczy płonęły niezdrowym ogniem. To przez ten dym, policzki zalały jej potoki łez, zapewniała samą siebie.

- Och, niedobrze mi!

Jak tylko to powiedziała, poczuła jak ręka mężczyzny gwałtownie ją puściła. Na opuszczone miejsce wsunęła swe ramię Shirley. Ta nie oczekiwana zamiana dokonała się tak szybko, że Joy nie miała nawet czasu, by się zastanowić, czy jest jej z tego powodu przykro, czy też nie.

- Chodźmy do łazienki, kochanie - powiedziała Shirley.

Joy wymamrotała jakieś słowa zgody, idąc potykała się, tak jakby pokonywała z trudem olbrzymie przeszkody. Shirley otworzyła drzwi od damskiej toalety i zaprowadziła Joy do środka. Joy nigdy w życiu nie czuła się tak okropnie. Ledwie zdążyła dojść do ubikacji - ' od razu zwymiotowała wszystko. Shirley cały czas uspakajała ją łagodnie, podsuwała wilgotny ręcznik, by otrzeć jej z czoła kropelki potu, a gdy nudności ustąpiły, delikatnie pomogła jej się wyprostować.

Mimo troskliwej opieki Shirley, Joy zupełnie nie mogła wrócić do siebie. Cały czas łkała histerycznie, wsparta na swojej przyjaciółce. Szlochając, mówiła coś o Brencie, rozpaczała, że chce umrzeć, a w jej przerywanym płaczem biadaniach trudno było dopatrzeć się jakiegoś sensu, sama zresztą nie bardzo wiedziała, co mówi. - Chcę wrócić do domu - wyjęczała w końcu.

- Właśnie tam jedziemy - Shirley odpowiedziała tym razem dość srogo - i to żegnani ciekawymi spojrzeniami. Nie chcę już żadnych nowych kłopotów, jak wyjdziemy stąd!

- Tak mi przykro, Shirl, tak strasznie przykro - wyszeptała Joy, gdy wreszcie wychodziły z łazienki. - Tak mi przykro, że zepsułam ci zabawę - mówiła, opierając głowę na ramieniu przyjaciółki.

- Powinnam najpierw dać się zbadać, zanim cię tu zabierałam!

Joy obliczyła, że musiała przespać większą część drogi do domu. Odkąd doszli do parkingu, a Carl i Shirley usadowili ją na tylnym siedzeniu, nie pamiętała niczego, aż do momentu, gdy Carl pomógł jej wysiąść z samochodu i troskliwie prowadził w kierunku jej mieszkania. Podniosła jeszcze głowę w stronę Shirley i uśmiechnęła się do niej, po czym, zupełnie wykończona, oparła się ciężko na ramieniu Carla.

- Co jej się, u diabła, stało?

Joy aż podskoczyła na dźwięk głosu Brenta, wynurzającego się nagle z cienia. Gdy ujrzała jego twarz, przejmującym tonem wyszeptała jego imię i wyciągnęła do niego ręce. Brent wziął ją w ramiona, a Carl ochoczo wyswobodził się z jej uścisku. Nie zwróciwszy uwagi na jego srogą minę, przytuliła się do niego, z okrzykiem ulgi. Słyszała, jak Shirley opowiadała coś Brentowi, słyszała podniesiony głos Carla, ale słowa przepływały obok niej, nie dochodząc do jej świadomości. Jedynym realnym dźwiękiem było dla niej silne bicie jego serca pod jej dłonią, jedyną rzeczywistością - czysty zapach jego wody kolońskiej.

Shirley wyszukała klucz w torebce Joy i otworzyła drzwi jej mieszkania. - Carl, zaczekaj na mnie w domu, chciałabym jeszcze powiedzieć coś Brentowi, zanim się z nimi pożegnam - powiedziała.

Carl spojrzał z dezaprobatą na wykrzywione wściekłością rysy Brenta. - Czy jesteś pewna, kochanie, że chcesz, zostać z nimi sama?

- Poradzę sobie ze wszystkim, z czym pan Brent Tyler nie może sobie poradzić - odpowiedziała Shirley i zacisnęła szczęki z determinacją. - A - uśmiechnęła się - zasługuje on na coś więcej niż pobieżne wyjaśnienie, jakie od nas otrzymał. Zajmie mi to tylko kilka minut. Akurat tyle, żeby zrobić Joy dużą kawę i powiedzieć Brentowi kilka słów w jej obronie.

- Nie musisz bronić Joy przede mną - mruknął Brent, przenosząc swoje brzemię przez drzwi i szybko zmierzając w kierunku kanapy. Kiedy usadowił już jęczącą Joy jak mógł najwygodniej na kanapie, zaczął przygotowywać dla niej zimny kompres na głowę. W tym czasie Shirley zrobiła jej duży kubek kawy. Kiedy przygotowania zostały zakończone, podeszła do przyjaciółki i spojrzała w jej bladą twarz.

- Nieźle się zaprawiłaś, prawda, kochanie?

- Och, Shirl - jęknęła Joy, obejmując rękami głowę - tak mi wstyd!

Brent odwrócił się właśnie trzymając w ręce, świeżo zmoczoną ściereczkę. Złożył ją i przytknął do czoła Joy. - I powinnaś się wstydzić - powiedział z gniewnie błyszczącymi oczyma.

- Nie potępiaj jej - odpowiedziała wyzywająco Shirley z rękami na biodrach. - Jeśli ktoś tu zasługuje na potępienie, to właśnie ja, za to, że nie zauważyłam, jak bardzo była zdenerwowana!

- W porządku - westchnął Brent, potrząsając głową. - Co się właściwie wydarzyło na tym przyjęciu?

- Carl i ja próbowaliśmy przekonać Joy, żeby tyle nie piła, ale ona nie chciała nas słuchać - zaczęła tłumaczyć Shirley. Joy wydała jęk protestu, ale ze względu na jej horyzontalną pozycję na kanapie nikt nie zwrócił na to uwagi. Jej tak zwana przyjaciółka po prostu posłała jej zawstydzające spojrzenie i kontynuowała swoją wyliczankę.

- Potem oderwałam ją od jakiegoś adoratora, który nie odstępował jej przez prawie cały wieczór i zaprowadziłam do toalety. - Shirley zaśmiała się ponuro. - Myślałam, że będą z nim problemy, ale trzeba było widzieć jego minę, kiedy Joy powiedziała, że będzie wymiotować. Byłoby to zabawne, gdybym się chwilę wcześniej tak nie bała. Kiedy Carl pobiegł na dół, żeby sprowadzić samochód z garażu, ten typ usiłował zaciągnąć Joy do swojego pokoju.

Joy raz jeszcze zaczęła sprzeciwiać się szczegółowemu sprawozdaniu z wydarzeń wieczoru, ale Brent uciszył ją groźnym spojrzeniem spod wpół przymkniętych powiek.

- Próbowałam odszukać cię telefonicznie u Bartonów - wyznała Shirley. - Kiedy Carl i ja spostrzegliśmy dziwne zachowanie Joy, pomyślałam, że może ty będziesz potrafił przemówić jej do rozumu.

Brent skinął głową. - Pojechałem na przejażdżkę, a potem przyjechałem tutaj. Joy nie dawała znaku życia, pomyślałem więc, że pojechała z wami na przyjęcie. Byłem już gotów tam się wybrać, kiedy wy zjawiliście się tutaj.

- Przynajmniej martwiłeś się o nią.

Joy jęknęła, słysząc sarkazm w glosie Shirley i ukryła twarz w poduszce. Pragnęła, żeby była ona dość duża, aby pochłonąć całe jej ciało, ale niestety rzadko bywa tak, jak się chce! Jak się spodziewała, oboje nie zwracali na nią uwagi.

- Oczywiście, że się martwiłem - wyszeptał Brent, mrużąc oczy.

- Na jakiej podstawie sądzisz, że tak nie było?

Shirley stanęła na wysokości zadania, szczegółowo opisując żałosne wyznania Joy, kiedy opuszczali wreszcie przyjęcie. Czy ona musi tak powtarzać to słowo po słowie, zastanawiała się Joy z uczuciem buntu. Tak, to była zapewne jedyna droga, żeby ona mogła szybko wytrzeźwieć. Słyszeć, jak swoje najskrytsze uczucia są omawiane i rozkładane na czynniki pierwsze, tak jakby się w ogóle nie istniało, tak, tylko to może skutecznie wyrwać człowieka z alkoholowego oszołomienia!

- Wiem, że to nie moja sprawa, co zaszło między wami - mówiła Shirley - ale nie mogę przejść nad tym do porządku, widząc Joy załamaną do tego stopnia, że jest jej wszystko jedno, co się z nią dzieje! Wiem z własnego doświadczenia, że Joy nieraz będzie musiała pokonać ból, ale jeśli cena, którą za to zapłaci, sprawi, że jej miłość do ciebie zamieni się w nienawiść, to pamiętaj, że sam sobie na to zasłużyłeś.

Shirley wychodząc, trzasnęła za sobą drzwiami z taką siłą, że Joy nie byłaby zdziwiona, gdyby wyleciały z zawiasów. Wyprostowała się na kanapie i ujęła w dłonie swą cierpiącą głowę. Nie słyszała, jak Brent rusza się obok, ale za kilka minut poczuła, że podsuwa jej filiżankę czarnej kawy.

- Nie chcę tego - zaprotestowała, jej żołądek zaczął się buntować, gdy tylko poczuła aromatyczny zapach kawy.

- Wypij, Joy! - Nie mogę, ja...

- Ależ możesz - stwierdził stanowczo - musisz trochę pocierpieć, by potem poczuć się lepiej.

Skrzywiła się z bólu, słysząc w jego głosie tyle niechęci i wolniutko podniosła parując} napój do swych obolałych ust. Wiedziała, że na nic nie zda się kłócenie z nim, była zresztą zbyt wyczerpana, by w ogóle tego próbować. Ostrożnie wypiła całą filiżankę. Westchnęła z prawdziwą ulgą, gdy mogła odstawić ją już na stoliczek.

Ale ta ulga nie trwała długo. Ledwie puściła uszko filiżanki, Brent wziął ją na ręce i przez sypialnię zaniósł do łazienki. Bez słowa postawił ją na nogi, jedną ręką ściskając jej talię w żelaznym uchwycie, drugą odkręcił prysznic. Uregulował strumień wody i jej temperaturę, a następnie odwrócił się do niej i, nie zważając na jej usiłowania uwolnienia się, ze stoickim spokojem rozebrał ją do naga.

Mimo że woda nie była zupełnie zimna, jej rozpalona skóra zareagowała na nią silnym drżeniem. Gdyby tylko mogła, uciekłaby stąd zaraz, by wyzwolić się od tej okrutnej tortury, ale ku jej przerażeniu, Brent stanął na straży tuż za drzwiami, cały czas obserwując ją przez matową szybę. Dotknęła ręką kurka z gorącą wodą i, gdy chciała go okręcić, aż podskoczyła ze strachu na dźwięk głosu Brenta:

- Jeśli tylko spróbujesz go odkręcić, będziesz miała towarzystwo tak szybko, że przyprawi cię to o zawrót głowy.

- Przynajmniej nie będę musiała cierpieć tu sama - odparowała.

Poddając się losowi, Joy zaczęła w końcu namydlać swoje ciało i myć szamponem włosy. Powoli zaczynała odczuwać przyjemność z kontaktu z chłodną wodą, tak mile przywracającą jędrność jej mięśniom, gdy nagle drzwi otworzyły się. Brent omiótł spojrzeniem jej ociekające wodą ciało, zmełł w ustach jakieś przekleństwo i zakręcił strumień. Chwycił ją za ramię i uniósł w górę nad brodzikiem prysznica.

- To śmieszne - broniła się, gdy zaczął wycierać ją ręcznikiem - jestem w stanie poradzić sobie świetnie...

- Nic nie mów!

Słysząc jego nieżyczliwe warknięcie, nie powiedziała już nic więcej, czując się znów zanadto zmieszana. Stojąc nieruchomo jak lalka, pozwoliła mu się wytrzeć do sucha, uczesać i wreszcie zawinąć w śliczny, zapinany z przodu na zamek błyskawiczny szlafroczek. Wycisnął jej nawet pastę na szczoteczkę do zębów i stał nad nią, gdy je myła. Z niezwykłą uległością pozwoliła mu zanieść się do kuchni, gdzie od razu znalazł się przed nią następny kubeczek kawy. Zerkała na niego zalękniona, ale nie śmiała nawet próbować zaczynać rozmowy. Jeden rzut oka na jego zamkniętą, gniewną twarz wystarczył jej za ostrzeżenie.

Ale gdy po raz piąty lub szósty napełnił jej kubeczek, zawrzała cała gniewem. Otworzyła już usta, by mu się sprzeciwić, ale zawahała się, ujrzawszy, jak ciężko siada w fotelu. Mimo że pozornie sprawiał wrażenie zupełnie obojętnego, poczuła, jak wszystko skręca się w nim z napięcia, łatwo grożąc wybuchem. Zadrżała konwulsyjnie w przekonaniu, że prawdziwa burza jeszcze nie nadeszła i że naprawdę ciężkie próby dopiero ją czekają.

Rozdział 9

- Czy już skończyłaś?

Joy skrzywiła się z bólu na dźwięk jego głosu. Zerkała nerwowo na nieapetyczny czarny płyn, który pozostawał jeszcze w jej filiżance. Zanim mógłby zobaczyć, że nie wypiła wszystkiego, przeszła szybko przez pokój i ukradkiem wylała resztki do zlewu. Z wielką ulgą stwierdziła, że jej ciało znów słucha sygnałów z mózgu, i to bez oznak zataczania się, czego się trochę obawiała. Czując na sobie wzrok Brenta, cieszyła się, że jest w wystarczająco normalnym stanie, żeby zaliczyć jego inspekcję. Myślała, że jest już równic trzeźwa jak jej sędzia. Mało brakowało, a wybuchłaby śmiechem, rujnując w ten sposób do reszty swą i tak już poważnie nadszarpniętą reputację. Udało się jej jednaj zdławić śmiech i przekształcić go w kaszel.

Brent nie nalegał już na stosowanie płynnych środków wzmacniających, co jej zmęczony żołądek przyjął z ulgą. Trwała ona wszystkiego trzydzieści sekund, zanim wstrząsnęła nią nowa fala dreszczy. Doszła szybko do wniosku, że następna filiżanka kawy może jednak dobrze jej zrobi.

- Ja... ja doceniam to, co dla mnie zrobiłeś, ale już czuję się całkiem dobrze, Brent. Jąkając się jak wariatka, cofała się jak najdalej w głąb mikroskopijnej kuchenki. Bolesny

ucisk klamki od lodówki powstrzymał jej odwrót, ale nade wszystko zależało jej na uniknięciu jakiegokolwiek kontaktu z ciałem Brenta.

Jego usta wykrzywione były w taki sposób, że nie można było nazwać tego uśmiechem. Był to raczej złowrogi grymas, podkreślający błysk gniewu w jego oczach.

- Dlaczego Joy?

Nastała chwila prawdy, ale ona wciąż chciała uchylić się od odpowiedzi. - Nie rozumiem, co masz na myśli.

Chwycił ją z tył głowy i przyciągnął do siebie. - Dlaczego?

Zgrzytliwy ton jego głosu był wprost groźny, ale nie byłaby sobą, gdyby zareagowała tak, jak on się spodziewał! Złość dodała jej odwagi, niezbędnej, by wytrzymać do śledztwo. Patrząc mu prosto w oczy, obojętnie wzruszyła ramionami.

- Byłam w nastroju na przyjęcie.

Jej niefrasobliwe zachowanie do końca wyprowadziło go z równowagi. Chwycił ją za ramiona i uniósł tak, że palce jej nóg oderwały się od odłogi.

- A nie byłaś również w nastroju, żeby cię ktoś zgwałcił? - warknął.

Prychnęła pogardliwie i wykręciła się z jego uścisku. - Wiem, że Shirley przedstawiła ci to tak, jakby groziło mi jakieś niebezpieczeństwo, ale to jest dalekie od prawdy. Być może... po prostu chciałam pójść z nim.

Na chwilę zacisnął palce na jej nadgarstkach, ale zaraz je puścił. Całe jego ciało znieruchomiało, jak w szoku. Przełykając nerwowo łzy, żałowała tych słów, którymi chciała go zranić, ale opamiętanie przyszło o wiele za późno.

- Romansik na jedną noc - zazgrzytał zębami - czy to, o to ci chodziło?

- Jedna noc, czy kilka, to chyba nie robi różnicy? Powinieneś coś o tym wiedzieć! Gwałtownie wciągnął powietrze i zbladł. Nie mogła już dłużej znieść swych własnych

szyderstw i przeszywającego ją spojrzenia Brenta, wyminęła go i wpadła do saloniku. Jak mógł uwierzyć, że jest zdolna do takiego zachowania, nawet jeśli sama tak powiedziała? To on był odpowiedzialny za to, że musiała jakość ukoić ból, który zdał jej tak łatwo. Niech ma, co chciał! Dopóki był przekonany o powierzchowności jej uczuć, nie chciał się sam zaangażować, nieprawdaż? Gdyby nie wierzył, że jest dostatecznie dojrzała, by samodzielnie podejmować decyzje, nie musiałby wymyślać nowych wymówek. Dlaczego nie ułatwić mu sytuacji?

Boże! To nie była prawda... i nie mogła być. Zależało jej na tym, co on o niej pomyśli. Dopadła do kanapy i zwinęła się w jej rogu. Zdławiła wyrywający się jej z gardła szloch i przytknęła ręce do piersi, żeby powstrzymać wstrząsające nią zimne dreszcze.

Nie protestowała, kiedy obok niej poduszki ugięły się pod ciężarem Brenta. Przemawiał do niej łagodnie, ale nie chciała go słuchać. Jej umysł był podniecony myślą o tym, czego omal nie zrobiła tej nocy Podświadomie szukała teraz obrony w apatii. Napięcie emocjonalne wyczerpało się i Joy niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w dywan. Nie rozumiała znaczenia jego słów... nie rozumiała nic!

- Do diabła, Joy! Doprowadzasz mnie do szału.

Zerwał się na równie nogi i podszedł do okna. Wyciągnął z kieszeni papierosy i zapalniczkę. Jego ręce drżały. Zaraz sobie pójdzie, pomyślała ze smutkiem, patrząc na niego. Wróci do swojego niebezpiecznego świata, zostawi ją z jej zmartwieniami, w oczekiwaniu na tragiczne wiadomości. O ile ciężej będzie to znosić teraz, po tym wszystkim, co ich połączyło. Brent miał rację, że to przerwał...

Stał przy oknie nienaturalnie spokojny, opierając się o ścianę, z zapalonym papierosem w ustach. Nie mogła oderwać od niego oczu. Osunęła się na opacie kanapy. Jej serce biło gwałtownie, nie mogła powstrzymać swych coraz bardziej zmysłowych pragnień. Splątane ręce i nogi, wijące się ciała i ten finał, uczucie wspaniałej pełni... Z przymkniętymi oczami przypominała sobie dotyk jego ramion, kiedy pochylał się nad nią i wstrząsnął nią nagły dreszcz namiętności.

Kiedy zgasił papierosa i odwrócił się w jej stronę, nie była w stanie ukryć ogarniającego ją pożądania. Powoli zbliżył się do niej i okręcił wokół palca jeden z jej splątanych loków. Patrząc na niego czuła, że tonie w przejrzystym płomieniu jego błękitnych oczu.

- Nie możemy tego pokonać, prawda, kochanie?

Jego palec oderwał się od jedwabistej miękkości jej włosów i zsunął się po policzku na jej szyję. Tu Brent zatrzymał się, bo jej szybko bijący puls dał mu odpowiedź, na jaką czekał. Nie wiedziała, skąd wzięła siły, żeby odepchnąć jego rękę, kiedy całe jej ciało pragnęło go aż do bólu.

- Dotykanie mnie nic nie zmieni - powiedziała, odsuwając się od niego.

- Może tylko uratować nasz rozsądek - szepnął, a w jego oczach zamigotała prośba. Zabrzmiało to prawie tak niepewnie, jak ona się czuła i ta myśl przywróciła jej zapomnianą pewność siebie. Podniosła oczy na niego i pokiwała głową ze smutkiem. - Nic nie było między mną a tym chłopakiem. Nie chciałam cię zranić, nawet jeśli tak to wypadło. Tańczyłam z nim, to wszystko. Po prostu on sobie coś zaczął wyobrażać, Brent. Przepraszam za moje zachowanie na przyjęciu, nie zamierzam udawać, że nic się nie stało. Upiłam się i pozwoliłam, żeby obcy mężczyzna myślał, że ja... Zawahała się i odwróciła od niego wzrok.

- Wykazałam wspaniałą dojrzałość, prawda? - mówiła dalej z goryczą. - Czułam się urażona i pozwoliłam sobie na to głupie zachowanie, żeby się odprężyć!

Odwróciła głowę, wsłuchana w swój własny oddech i monotonne kapanie z niedbale zakręconego kranu. Brent ujął ją za głowę tak, że ich spojrzenia spotkały się.

- Ale nie poszłabyś z nim, Joy. Tylko to się liczy - powiedział z przekonaniem. - Oboje oskarżaliśmy się w gniewie, zachowałem się dziś po południu jak arogancki głupek. Miałaś powody czuć się urażona i wściekła. Jak przemądrzały idiota odebrałem ci swodobę wyboru i potraktowałem cię jak dziecko, a nie jak kobietę. Nie wiem, czy ci to cokolwiek pomoże, ale zapłaciłem dziś za swój błąd. Sama myśl, że jakiś facet mógłby się z tobą przespać, doprowadza mnie do szału. Jesteś moja - powiedział, klękając u jej stóp - i tylko moja.

Na zmysłowy pomruk jego głosu zareagowała tak jak gałązka kołysząca się na wietrze. Ramionami objęła go za kark i przysunęła się do niego, szukając oparcia w jego ramionach. Wyczuwając u niego chęć wycofania się, zniecierpliwiona odsunęła jego kołnierzyk i namiętnie pocałowała go w szyję.

Zadrżał, jakby przebiegł przez niego prąd elektryczny, a jego palce zsunęły się z jej ud na pośladki. Z tłumionym krzykiem podniósł ją i zaniósł do sypialni. W kilka chwil zdjął z niej wszystko i pożerając wzrokiem jej nagie kształty, sam szybko zrzucił ubranie.

Joy wyczuwała walkę rozgrywającą się za jego wpół przymkniętymi powiekami. Jej błagalne spojrzenie niczego nie ukrywało, gdy z tęsknotą wyciągnęła do niego ramiona. Zdławiony krzyk wyrwał się zza jego zaciśniętych warg i niemal natychmiast poczuła na sobie jego ciężar. Naprężyła się w odruchu pożądania i satysfakcji, a linie ich ciał zlały się w żywiołowym pragnieniu.

Jego usta stały się dla niej narzędziem tortur i źródłem niewypowiedzianej rozkoszy. Powoli i dokładnie pieściły najbardziej wrażliwe miejsca jej ciała - twarde różowe sutki piersi, miękką okrągłość drżącego brzucha i wnętrze ud. Kiedy jego język zaczął smakować esencję jej kobiecości, wygięła biodra na spotkanie jego spragnionych ust. Podniecenie opanowało ją niepodzielnie, pożądała go do szaleństwa. Nie mogąc dłużej znieść tej bolesnej rozkoszy, chwyciła go za włosy, próbując podnieść głowę.

- Pozwól mi całować - westchnął, odrywając usta od falującej skóry jej brzucha.

- Proszę! - jęknęła, wbijając głowę w poduszkę.

- Nie tego chciałaś?

Zacisnęła palce na jego włosach, wiedząc, że sprawia mu ból. - Chcę ciebie w środku! - krzyknęła.

Kiedy podniósł głowę, błagała go wzrokiem, żeby wypełnił próżnię, jaką stworzył w niej swoimi pieszczotami.

- Najpierw pozwól mi poznać twoje pożądanie.

Oddychała głęboko z zamkniętymi oczami. - Ja też chcę ci dać rozkosz!

- Właśnie to sprawia mi rozkosz - powiedział chrapliwym głosem. - Zrobię to dobrze, kochanie. Obiecuję.

Rozłączył palcami wilgotne fałdy jej kobiecości i znowu odchylił głowę. Jego język łagodnie, powoli, lizał mały pączek, który powiększył się pod jego wpływem. Joy zadygotała, a płynne ciepło jej namiętności rozlało się w konwulsyjnym skurczu. Ale nawet wtedy, kiedy krzyczała, odczuwając go najintensywniej, wiedziała, że to za mało. Pragnęła połączyć się całkowicie z ukochanym mężczyzną.

Chciała nie tylko brać, ale i dawać, i kiedy Brent podniósł się, żeby pocałować jej rozchylone usta, jej ręce i nogi wciągnęły go na jej wygięte ciało. Nieświadomy zmysłowy odruch przełamał resztki jego oporu. Chrapliwy okrzyk wyrwał mu się z gardła, kiedy podnosił jej uda, tak aby mogła go przyjąć, i jednym potężnym pchnięciem zanurzył się w jej spragnionych głębiach.

Zacisnął dłonie na jej pośladkach, żeby zachęcić ją do przyjęcia rytmu jego ciała, ale Joy nie potrzebowała zachęty. Z młodzieńczą sprężystością zmierzała do najwyższego szczytu doznań. Objęła go nogami, aby zamknąć go w siedlisku swojej namiętności. Bez zahamowań skierowała jego głowę do swoich piersi i kiedy jego usta dotknęły najpierw jednego, a potem drugiego sutka, zalała ją fala czystej ekstazy.

Delikatne ssanie połączone z gładkimi uderzeniami jego ciała między jej udami stały się bodźcem, jakiego potrzebowała, by osiągnąć pełnię. Kiedy z jej gardła wyrwał się rozkoszny okrzyk, Brent zamknął jej usta pocałunkiem. Ich języki zetknęły się, a jego ciało zesztywniało, domagając się swej własnej rozkoszy. Chwila była tak piękna, że łzy stanęły jej w oczach.

- Och, Joy - wyszeptał - tak bardzo cię kocham, tak bardzo.

- Tylko tego chcę - powiedziała obejmując go mocno - chcę, żebyś mnie kochał. Brent usiadł koło niej, obejmując ją ramieniem. - Ale to nie jest wszystko, czego ja

potrzebuję, Joy.

Leżąc rozkosznie zmęczona u jego boku odwróciła głowę, żeby na niego popatrzeć. W jego spojrzeniu czułość mieszała się z męską satysfakcją, ale było w nim jeszcze coś jeszcze, czego Joy się obawiała. - Powiedz mi - szepnęła czule.

Przeciągnął palce wskazującym po jej ustach. - Już dość długo bawiłem się w błędnego rycerza, moja pani. Próbowałem się opierać własnym pragnieniom w stosunkach z tobą, ale dziś wszystkie moje postanowienia diabli wzięli.

- Nie tylko ty czegoś się nauczyłeś - powiedziała miękko, całując go w pierś. - Teraz wiem, że mogę sobie pozwolić na wszystko, oprócz tego, żeby ciebie stracić. Chciałam dopasować cię do mojego życia, ale byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby pomyśleć, jak dopasować się do twojego. Ale ani chwili dłużej, Brent. Zgadzam się na każdy związek, jaki ci odpowiada, jak długo będziemy mogli być razem.

- Pomimo mojej pracy?

- Pomimo twojej pracy.

- A więc wyjdziesz za mnie, Joy?

Ze stłumionym krzykiem rzuciła mu się na szyję i szepnęła: - Spróbuj mnie tylko powstrzymać, Brencie Tyler. Tylko spróbuj!

Nazajutrz rano znaleźli Bessie i Johna w ogrodzie, rozkoszujących się ciepłem słonecznego letniego dnia. Oboje siedzieli na ławce przy ogrodowym stole, który stał tam, pod cienistym gałęziami wierzby, od kiedy Joy sięgała pamięcią.

Bessie pierwsza uśmiechnęła się na powitanie. - Witajcie, dzieci - powiedziała. Był już czas, żebyś do nas przyszła, Joy. Chciałam prosić Brenta, żeby cię przywiózł na lunch, ale on wrócił późno, kiedy już spałam.

John Barton ostrożnie wysunął nogi zza stołu i podniósł się, żeby uściskać Joy. Potem zwrócił się do Brenta: - Jakich to pochlebstw naszeptałeś do ucha naszej dziewczynce, że jest taka szczęśliwa, chłopcze?

Słysząc, że do stojącego u jej boku wysokiego, twardego mężczyzny ojciec zwraca się jak do chłopca, Joy nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Brent posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, które beztrosko zignorowała. - Właśnie dlatego tu jesteśmy - powiedziała ze śmiechem, całując ojca w policzek. - Naobiecywał mi różności, a ja chcę wziąć was oboje na świadków. Nie chciałabym, żeby się potem wycofał!

Brent spojrzał na ojca. - Poprosiłem Joy, żeby za mnie wyszła, tato.

Ku przerażeniu Joy, John zmarszczył brwi i skrzyżował ręce na piersiach. Popatrzył badawczo na nich oboje i wreszcie uśmiechnął się porozumiewawczo. - No cóż, nie trzymajcie mamy i mnie w nieświadomości - powiedział, przywołując gestem żonę. - I co ona odpowiedziała?

- Powiedziała „tak" - wymamrotał Brent, rumieniąc się po uszy.

Ze łzami w oczach Bessie rzuciła się w ramiona Brenta. Przyciągnęła córkę do siebie. - Kochani, tak się cieszymy. Baliśmy się, że nigdy już nie zmądrzejecie.

- Ja zmądrzałam pierwsza - powiedziała Joy. - Trudniej było przekonać Brenta.

- Ale poradziłaś sobie?

- Nosiłam obcisłe spodnie i bluzki z dużym dekoltem.

- Joy! - zasyczał Brent, ale Bessie nie zwracała na to uwagi, uśmiechając się że zrozumieniem. - W ten sam sposób przekonałam twojego tatę, kochanie!

John zniknął na chwilę w domu i powrócił z butelką mrożonego szampana i czterema kieliszkami.

- Tato, ty stary hipokryto - roześmiała się Joy, wskazując butelkę. - Od kiedy z tym czekałeś?

John podał kieliszki Bessie. - Od miesiąca - powiedział. - Być może się starzeję, ale nie jestem kompletnym ramolem. Każdego dnia, kiedy byłaś w pracy, Brent zachowywał się jak kot na gorącym dachu. Jeśli w ogóle jeszcze coś potrafię, to na pewno rozpoznać zakochanego mężczyznę.

Rzucił wymowne spojrzenie Bessie, która uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Nie patrz tak na mnie, stary grzeszniku, i nalej szampana. Chcę wznieść toast za przyszłe szczęście naszych dzieci.

Spełnili toast i usiedli, żeby porozmawiać o przygotowaniach do ślubu. Mimo protestów Bessie, Joy upierała się przy swoim postanowieniu, żeby była to skromna uroczystość w pobliskim kościółku, do którego chodziła będąc dzieckiem. - Poza tym, mamo - powiedziała, rzucając Brentowi ironiczne spojrzenie zza rzęs - cała odwaga Brenta wyczerpała się w chwili oświadczyn. Myślę, że wolałby spotkanie z grupą terrorystów niż wielki kościół pełen ludzi.

- To właśnie świadczy o jego rozsądku - powiedział ojciec. - Wy, kobiety, z waszym zamiłowaniem do uroczystości, skłaniacie wielu panów młodych do wzmacniania odwagi kropelką czegoś mocniejszego. Chcecie chyba, żeby Brent pamiętał dzień swojego ślubu, prawda?

- Jeśli już mowa o dniu, to na jaką datę się zdecydowaliście? - spytała Bessie. Słysząc te słowa, Joy w milczeniu odwróciła się w kierunku Brenta. Jego twarz nie wyrażała nic. Ich spojrzenia spotkały się i Joy poczuła nagle, że drży z niepokoju.

- Chciałbym, żeby ślub odbył się jak najszybciej, ale boję się, że będę musiał jeszcze raz pojechać za granicę.

Joy zacisnęła pięści i zmusiła się do uśmiechu. Chciała pokazać Brentowi, że nie pozwoli, aby jego praca stanęła pomiędzy nimi. - Nie powiedziałeś mi jeszcze, dokąd wyjeżdżasz, Brent!

Powiedział jej to, mrużąc oczy, a ona zbladła. - Ależ nawet amerykańscy dyplomaci i ich rodziny zostali stamtąd ewakuowani, Brent - powiedziała bez zastanowienia. - Kiedy wojna zaczęła się rozszerzać, rząd uznał, że sytuacja jest zbyt poważna, by Amerykanie mogli tam przebywać.

- Jestem korespondentem, a nie dyplomatą, Joy.

- Wiem, ale... - Przerwała nagle, pamiętając, co sobie obiecała, co obiecała Brentowi. - Ale tam jest tak niebezpiecznie, Brent - westchnęła tylko przerażona.

- Miałem już do czynienia z niebezpieczeństwem - powiedział Brent, obejmując ją ramieniem. - Wrócę do ciebie.

Chwyciła się tych słów jak liny ratunkowej. Rodzice spoglądali na nią z niepokojem, a Brent obejmował ją mocno. Nie zawiedzie go, na pewno nie. Nie wiadomo jeszcze jak i kiedy, ale znajdzie na to dość siły.

Brent odwrócił się do Bessie. - Możemy się pobrać zaraz po moim powrocie, mamo - powiedział. To będzie mój ostatni wyjazd w charakterze korespondenta. Złożyłem już rezygnację.

Joy zastygła bez tchu. Dostałam wreszcie to, czego zawsze pragnęłam, pomyślała z goryczą. Brent ją kochał, mieli się pobrać, a on dla niej zrezygnował z pracy, którą tak lubił, po to, by zapewnić jej dom i bezpieczeństwo. Był dość silny, żeby wyrzec się własnych uczuć, kiedy jej powiedział, że nie jest dla niej odpowiednim mężczyzną. Kiedy jednak uwierzył, że mogą być razem postanowił zmienić się dla niej. Nie będzie musiała wykazywać hartu ducha. Brent nie dał jej takiej szansy.

Pobiorą się, a jej zawsze już będzie ciążyć poczucie winy, świadomość, że to ona zniszczyła karierę, którą z takim wysiłkiem przez lata budował.

Rozdział 10

Kiedy Brent otworzył drzwi jej mieszkania, wyminęła go w pośpiechu. W drodze do domu narastało między nimi napięcie, a jej próby rozładowania atmosfery bezmyślną paplaniną spełzły na niczym - słowa, które powinny być wypowiedziane, nie pojawiły się między nimi. Joy dokładnie wiedziała, jak powinna była postąpić, ale starała się odwlec moment konfrontacji tak długo, jak tylko to możliwe.

- Czy chciałbyś może..., czy miałbyś może ochotę na filiżankę kawy? - spytała w końcu, spoglądając na Brenta nerwowo przez ramię.

- Miałbym raczej ochotę dowiedzieć się, o co, u diabła ci chodzi.

Wziąwszy głęboki oddech, szukała w sobie dostatecznego męstwa, by móc mu odpowiedzieć. Wypuściła powietrze w długim westchnieniu, modląc się przy tym, by udało się jej odnaleźć właściwe słowa, takie, które w pełni oddadzą jej uczucia.

- Dlaczego zdecydowałeś się przestać być korespondentem zagranicznym Brent?

- Mówisz o tym tak, kochanie, jakbym zaprzedał duszę diabłu! - opowiedział, skrzywiwszy kwaśno usta.

- Skąd znowu! Ale jest to cena, której za siebie żądasz, czy nie tak? - Cena za co? - Spokój w jego głosie zdradzał, jak bardzo czuł się sfrustrowany. - Za poślubienie mnie! - krzyknęła, widząc, jak w jego oczach narasta gniew. - Co to za idiotyczne bzdury! - To nie są żadne bzdury - niemal wrzasnęła, podnosząc rękę, by przykryć nią drżące wargi. - Wiedziałeś, nie nigdy nie zaznam spokoju, że nigdy nie będę w pełni szczęśliwa, gdy ty będziesz dalej pracować jako zagraniczny korespondent, wiedziałeś, prawda? Choćby po tym, jak reagowałam na twoje wzmianki o twych różnych zobowiązaniach. Czy wtedy właśnie dokonałeś wyboru, czy może wtedy, gdy zalecałeś się do mnie? Wiem teraz, że kochasz mnie bardziej niż swoją pracę, ale wiem też, że ty nigdy nie będziesz w stanie być równie pewny mnie. Swoim opiekuńczym postępowaniem pozbawiłeś mnie lekką ręką mojego własnego prawa wyboru, nie doceniając w ten sposób siły mojej miłości do ciebie!

- W porządku - westchnął - może przez cały ten czas podświadomie pragnąłem wypróbować twoją miłość, bo wątpiłem w to, czy sam potrafię kochać, nigdy natomiast nie podważałem prawdziwości twoich uczuć. Kiedy dorastałem, tak długo byłem pozbawiony miłości, wiesz o tym przecież, nigdy nie nauczono mnie też, by w nią wierzyć. W końcu trafiłem do twojej rodziny i po raz pierwszy w ogóle zetknąłem się z miłością.

Nerwowo zaczął krążyć po pokoju, jego spojrzenie błądziło po sprzętach, nie widząc ich. - Twoi rodzice zdawali sobie sprawę z tego, jak w głębi duszy byłem samotny i mimo że starali się temu przeciwdziałać, to po wyjeździe na studia, wróciłem do trybu życia nie związanego z nikim uczuciowo outsidera. Kiedy wpadałem na krótko do domu, tylko tobie udawało się przypomnieć mi, że jednak do was należę. Wydawało mi się, że mnie potrzebujesz i nigdy nie pragnąłem tego zmienić. Ale w końcu dorosłaś i dowiodłaś, że możesz sobie radzić bez mnie. Bo ty nie potrzebujesz mnie dłużej, Joy, i dlatego właśnie musiałem przekonać się, że kochasz mnie dostatecznie mocno, by przetrwać ze mną trudne dni. Nie jestem księciem z bajki ani tajemniczym bohaterem z twojego dzieciństwa. Mogę być ostry, bywam przykry, wpadam w różne humory, często dość nieprzyjemne. Ale uczynię wszystko, byś była ze mną szczęśliwa, bo jeśli uznasz kiedyś, że zrobiłaś błąd, wychodząc za mnie, i odejdziesz, złamie mi to życie.

- Mój rycerzu w lśniącej zbroi - wyszeptała z oczami pełnymi łez, których nie mogła powstrzymać.

- Joy... ja... - zasłonił rękami na chwilę jej usta.

Ze stłumionym jękiem koniuszkami palców dotknęła jego ust. Spojrzał na nią badawczo i ujrzał w jej oczach smutek.

- Nie mogę wyjść za ciebie, Brent - mówiła, czując w sercu dojmujący ból spowodowany swoją odmową.

- Kocham cię, dziecko.

- Wiem, że mnie kochasz - szepnęła. - Od dawna pragnęłam usłyszeć od ciebie te słowa, wiedząc, że powiesz to do ukochanej kobiety. Ale miałeś rację, kiedy mówiłeś, że nie zawsze to, czego, jak nam się wydaje, chcemy, jest dla nas dobre. Oskarżyłam cię kiedyś, że grasz, ale to jak bawiłam się w chowanego z prawdą.

Powoli podeszła do kanapy i usiadła na jej brzeżku. Chciała przytulić się do niego, ukazać mu swój żal i beznadziejność ich sytuacji. Chciała poprosić go, żeby z nią został, ale byłaby to profanacja jej miłości do niego. Musiała przeciąć łączące ich więzy i zwrócić Brentowi wolność.

- Nie wierzę ci - wyszeptał - razem damy sobie z tym radę.

Pocałował jej miękkie włosy, wdzięcznie opadające na szyję. Przylgnął jeszcze mocniej do jej ciała.

- Od czasu, kiedy dostałem nominację do nagrody Pulitzera za moją pracę w Irlandii w zeszłym roku, otrzymałem wiele propozycji pracy, Joy. Do niedawna żadna z nich nie kusiła mnie. Ale teraz...

Stało się to, czego obawiała się najbardziej.

- Nie chcę żadnych poświęceń - powiedziała, wyrywając się z jego ramion.

- Do diabła - odparł - nie będzie żadnych poświęceń. Ja chcę...

- Ale ja... nie mogę, Brent - rozpłakała się - ja naprawdę nie mogę.

Traciła go, ale nie miała żadnego wyboru. Nie mogła zgodzić się, żeby po ślubie każde z nich czekało, aż to drugie się zmieni. Była szalona, spodziewając się, że miłość w jakiś magiczny sposób pogodzi ich sprzeczne plany na przyszłość. Łączące ich obecne więzy musiały spowodować zniszczenie tego, co cenili w sobie nawzajem.

- Naprawdę nic mam nie pozostaje? - powiedział, głaszcząc ją delikatnie po włosach Jej wargi były zaciśnięte, jakby zmusiła się siłą, by przypadkiem nie powiedzieć nic więcej

Nie wiedziała, jak odpowiedzieć na jego pytanie, wykrztusiła więc jedyną rzecz, której była pewna: - Tak mi przykro, Brent.

Potrząsnął głową, uśmiechając się smutno, świadom tego wszystkiego co tracili - Myślę że byłoby najlepiej, gdybym położył krzyżyk na poprzednich planach i wyjechał rano. Ale obiecasz mi coś, Joy?

Kiwnęła głową.

- Uważasz, że nie możesz wyjść za mnie i ja muszę się z tym pogodzić. Ale ja nadal cię kocham i nie chce cię stracić całkowicie. Będziesz do mnie pisała, dziecko?

- Będę pisała - powiedziała drżącym głosem i położyła dłoń na ramieniu. - Ale musisz mi obiecać, że między wyjazdami będziesz przyjeżdżał do domu. Tu jest twoje miejsce.

Potrząsnął głową. - Ja nigdzie nie mam swojego miejsca, Joy. I nigdy nie miałem.

- Proszę... obiecaj mi, Brent.

- Znowu muszę jechać - powiedział szorstko. - Mój Boże, gdybym wiedział. Zamknęła oczy z bólu. Tak, ten mężczyzna, którego tak kochała, dla którego była gotowa wyrzec się wszystkiego zawsze, chciał wyjechać! Czuła, że prędzej czy później musi nadejść dzień jego wyjazdu, ale starała się nie dopuszczać do siebie tej myśli.

- Mogę prosić moją panią o jeszcze jedną łaskę? - wyszeptał Brent.

Znowu kiwnęła głową i objęła go w pasie. Jego usta nie prosiły o nic, a dawały wszystko. Ale kiedy odpowiadała na słodycz jego pocałunku, poraziła ją świadomość faktu, że nie powiedział, że kiedykolwiek do niej wróci. Przeszył ją wewnętrzny ból i pomyślała, że, być może, widzi Brenta ostatni raz. Zaszlochała i uścisnęła go mocniej.

Wyrwał się z jej ramion i zostawił ją samą na środku pokoju. - Brent!

- Nie mów do widzenia - wyszeptał, patrząc jej w oczy, zanim odwrócił się i wyszedł. - W moim życiu było już zbyt wiele pożegnań. Jesteś moja na zawsze.

Był już prawie świt, kiedy Joy powoli szła brzegiem rzeki. Odgłos jej kroków zagłuszała mokra trwa. Resztę nocy spędziła zwinięta w kłębek na kanapie, gryząc palce, żeby opanować wstrząsający nią płacz. Niekiedy udawało jej się zapaść w krótkotrwałą drzemkę, a mijający czas wypełniało jej wewnętrzne cierpienie bez początku i końca.

Za jej plecami woda ściekała z gałęzi i liści, jakby nawet drzewa ją opłakiwały. Padało przez całą noc i wiatr przynosił zapach wilgotnej ziemi. Wkrótce na pewno będzie jesień, pomyślała, a potem zima. Szare chmury przysłaniały wschodzące słońce, a rzadkie przebłyski błękitu nie dawały zbyt wiele nadziei na lepszą pogodę.

Była tu dlatego, że to miejsce mówiło jej o Brencie. Teraz zrozumiała, dlaczego zawsze ciągnęło go nad rzekę. Ile razy musiał porównywać wzburzoną powierzchnię wody do własnego życia?

Była zmęczona. Położyła się na ziemi i uniosła kolana, żeby zasłonić się od wiatru. Wilgoć przenikała przez jej ubranie, ale była z tego zadowolona. Było to wreszcie coś dotykalnego,

co mogła zrozumieć i wchłonąć w siebie.

Przyszła tu, aby uwolnić się od pragnienia zobaczenia Brenta. Gdyby próbowała zakłócić przebieg drogi, jaką sobie wyznaczył, zniszczyłaby istotną część życia mężczyzny, którego kochała. Wiedziała, że on też ją kocha, ale trzymając go przy sobie byłaby skazana na oczekiwanie na ten okropny moment kiedy Brent 2acznie nienawidzić ograniczeń, jaki musiałby sobie narzucić zostając z nią. Jej zamglone oczy dostrzegły drzewo po drugiej stronie rzeki. Pień wrośnięty głęboko w ziemię stał wysoki i dumny, a jego gałęzie odcinały się od zachmurzonego nieba. Jestem jak to drzewo, pomyślała. Chociaż jest bezpieczne na swoim miejscu, jego korzenie sięgają głęboko i wchłaniają wilgoć płynących wód. Bez rzeki drzewo uschłoby i umarło.

Z krzykiem zerwała się na równe nogi. Serce waliło jej jak młotem. Wielki Boże, co ja zrobiłam? Bez obecności Brenta, bez ich wzajemnych kontaktów ona również umrze dla tego wszystkiego, co czyni życie warte przeżywania. Czym staną się jej domowe korzenie, jeśli zostanie sama, skazana na tęsknotę za ukochanym mężczyzną?

Dźwięczał jej w uszach słowa Brenta: „Nie mam swojego miejsca. I nigdy nie miałem". Lecz przecież miał! Joy odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem poprzez mokre, splątane chwasty z powrotem do samochodu. Od samego początku ona była jego domem. Dom to coś więcej niż drewno i cegły. Jest miejscem miłości i ciepła. Jego prawdziwym fundamentem są ludzkie uczucia. Kiedy uświadomiła sobie tę elementarną prawdę, zrozumiała również, że wytrzyma długie rozstania z Brentem. On zawsze będzie dodawał jej sił, zostawiając jej cząstkę siebie. Albo będzie z nim wędrowała po świecie, wiedząc, że jedyny dom, jakiego potrzebuje, to jego serce.

Dopadła wreszcie samochodu, otwarła drzwiczki, wskoczyła do środka, i uruchomiła silnik. Z westchnieniem ulgi skręciła w stronę mostu w starym Sacramento. Kiedy spostrzegła w dole migotanie kłębiących się fal, poczuła, że coś dławi ją w gardle. Wracała do domu... Wracała do Brenta.

Przed domem stał pick - up ojca, ale nie było wynajętego samochodu Brenta. - Nie wyjeżdżaj - westchnęła, mówiąc na głos te słowa. - Proszę, bądź tu. - Żołądek skręcał się jej z obawy, kiedy drżącą ręką wyciągała z kieszeni dżinsów klucz od drzwi wejściowych Zimny metal wyślizgiwał się jej z rąk. Straciła jeszcze trochę czasu, zanim udało się jej otworzyć drzwi.

W hallu dobiegł do niej stłumiony szmer rozmowy. Rzuciła się biegiem w tamtą stronę Otworzyła drzwi samotni ojca i stanęła jak wryta. Ojciec wsparty o bar popijał coś z szklanki, a matka siedziała w jego wielkim skórzanym fotelu z twarzą ukrytą w dłoniach. To właśnie obecność matki w tym pokoju wprawiła ją w osłupienie.

- Gdzie jest Brent? John machnął ręką zrezygnowany, widząc rozpacz na twarzy córki. - Wyjechał, kochanie. Zacisnęła pięści i podeszła do matki. - Mamo?

- Coś się stało, córeczko? - spytała Bessie drżącym ze wzruszenia głosem. - Brent powiedział nam, że oboje uznaliście, że to był błąd. Próbował nas przekonać, ale... - głos Bessie zmienił się w szloch. - Och, Joy! Zupełnie nie rozumiem, co się stało. Byliście razem tacy szczęśliwi.

- Kazałam mu odejść - krzyknęła Joy, wyrywając się z ramion matki.

- Ale dlaczego?

- To teraz nie ma znaczenia! - odpowiedziała szorstko. - Ważne jest to, żeby się dowiedział, że to był błąd!

- Czy jesteś pewna, że popełniłaś błąd, zrywając z nim, Joy? - spytał John. Odwróciła się i podeszła do niego, rzucając mu się na szyję. - Muszę do niego pojechać, tato.. Pomóż mi, proszę.

Pogłaskał ją po karku, a kiedy podniosła wzrok, zauważyła, jak wymienili z mamą znaczące uśmiechy. - Wiemy, że musisz, kochanie. On cię potrzebuje, a mama i ja zawsze zdawaliśmy sobie sprawę, jak bardzo i ty go potrzebujesz.

Matka podeszła do nich i wsunęła jej do ręki zmiętą kartkę papieru. - Tu masz adres, pod którym będzie mieszkał przed wyjazdem. Macie oboje nasze błogosławieństwo i naszą miłość.

John uścisnął Joy i poszedł do kuchni. - Zadzwonię i zamówię ci bilet na najbliższy lot do Chicago. Jedź do domu i spakuj się, a matka i ja przyjedziemy po ciebie i podrzucimy cię na lotnisko.

Następnych kilka godzin wypełniała jej gorączkowa krzątanina, tak że dopiero po pożegnaniu z rodzicami na lotnisku w Sacramento, Joy miała czas, aby zacząć się denerwować.

Bezsenna noc i emocje ostatnich kilkunastu godzin sprawiły, że rozbolała ją głowa. Nie widziała niczego po drodze, ani w samolocie, ani już na miejscu w Chicago, gdy jechała taksówką do miejsca przeznaczenia.

Joy weszła do foyer luksusowego hotelu i po prostu uśmiechnęła się do recepcjonisty. Znała numer pokoju Brenta i nie chciała tracić czasu na rozmowę telefoniczną Bez trudu trafiła pod właściwe drzwi, ale straciła kilka cennych minut, zanim uspokoiła się na tyle, żeby zapukać do drzwi.

Otworzyły się prawie natychmiast, a Brent na jej widok na moment zaniemówił z wrażenia. - Co ty tu robisz, Joy? - wykrztusił, kiedy odzyskał mowę. - Skąd się tu wzięłaś? - spytał raz jeszcze.

- Jestem tu, bo musiałam cię znów zobaczyć.

Brent przeszedł na drugą stronę pokoju i rzucił się na kanapę. Usiadła koło niego i rozejrzała się dookoła z udawanym zainteresowaniem. - Jaki piękny pokój - powiedziała.

- Na Boga, Joy! - powiedział odgarniając sobie włosy z czoła. - Nie przeciągaj już tego dłużej.

- Zapomniałam coś ci powiedzieć zanim wyjechałeś, a to powinno być powiedziane. Niezobowiązująco położyła mu rękę na ramieniu i spojrzała prosto w oczy.

- Chodzi o to, że nie mogę bez ciebie żyć.

- Dlaczego więc przekonywałaś mnie, że twoje uczucia uległy zmianie?

- Z tego samego powodu, dla którego ty tak łatwo mi uwierzyłeś, Brent. Tak bardzo byliśmy zajęci wymyślaniem potencjalnych trudności, że zapomnieliśmy o sile naszych wzajemnych uczuć. Bałam się zaangażować się ostatecznie, bo uznałam, że ty potrzebujesz swej wolności bardziej niż mnie - westchnęła. - Myliłam się, prawda?

- Nigdy nie uwolnię się od ciebie - odpowiedział z miłością. - Myślałem, że o tym wiesz. Odetchnął głęboko i spojrzał na nią czule. - Jesteś jedyną radością mojego życia. Bez

ciebie nic nie ma dla mnie znaczenia. Nie chcę wędrować po świecie, wiedząc, że wszystko, co się dla mnie liczy, jest w domu razem z tobą.

- Nie musisz wyrzekać się kariery, żeby mieć to, czego chcesz, ukochany. Pojadę z tobą, gdzie będę mogła albo będę czekała, aż do mnie wrócisz. Dopóki będziemy mieli siebie nawzajem, będziemy szczęśliwi.

Jego śmiech przepojony był najgłębszym wzruszeniem. - Może ty chciałabyś spędzić tyle czasu z dala ode mnie, ale ja na pewno nie chciałby zbyt często spuszczać cię z oczu. Nigdy nie opowiadałem ci o pracy, jaką mi zaproponowano. Już się zgodziłem, i to będzie naprawdę moje ostatnie zadanie. Potem mam prowadzić raz w miesiącu program telewizyjny poświęcony polityce międzynarodowej. Będę musiał nadal trochę wyjeżdżać, ale nigdy na długo. Czy chciałabyś poślubić gwiazdę telewizyjną i przenieść się do Los Angeles?

Wyprostowała się, otwierając usta ze zdumienia. - Los Angeles? - pisnęła z radością. - Och, Brent!

- Proszę, aby moja zdolna, ambitna żoneczka, robiła własną karierę. Nie chciałbym, żebyś po ślubie nazywała mnie męskim szowinistą! W tej sytuacji możesz zaakceptować tamten awans. Oboje będziemy mieli to, na czym nam zależy, dziecko.

Opuściła powieki, żeby ukryć czające się w oczach powątpiewania. - Czy jesteś pewien, że tego chcesz, Brent? Bo ja... . ..

Uciszył ją, kładąc jej palec na ustach. - Porozmawiałbym z tobą o tym wcześniej, ale nie byłem pewien, czy mam tę pracę i nie chciałem ci robić przedwczesnych nadziei. Kiedy w nocy wróciłem do domu, czekał na mnie list z propozycją a dziś rano, zanim tu przyleciałem, zadzwoniłem do telewizji, że zgadzam się objąć to stanowisko.

- Więc dlaczego wyjechałeś, nic mi o tym nie mówiąc? . .

- Ponieważ nigdy nie traktowałem lekko twoich uczuć, Joy. - Zawahał się tak, jakby miał podjąć jakąś decyzję. - Kiedy przekonywałaś mnie, że chcesz ze mną zerwać, myślałem, że nie chcesz powiedzieć mi że...

- Że pomyliłam się co do moich uczuć?

Skinął głową twierdząco. - Nigdy zbytnio nie wierzyłem w moją zdolność przywiązywania do siebie ludzi, na których mi zależało - zauważył spokojnie. - Kiedy miałem pięć lat, matka oddała mnie do domu dziecka. Nigdy jej już więcej nie widziałem i zanim ty się pojawiłaś, słowo „miłość" zdążyło stracić dla mnie wszelkie znaczenie.

- A teraz?

- Jeszcze zanim wsiadłem do samolotu, wymyśliłem sobie w duchu od idiotów! Postanowiłem dać ci dość czasu, żebyś myślała, że nie zmieniłem swoich planów zawodowych. Miała to być swego rodzaju pokuta. Potem wróciłbym do domu i spróbował jeszcze raz.

Uśmiechnęła się prowokująco. - A jakiż to plan batalii opracował pan, panie Tyler?

Zaśmiał się, przyciskając ją lekko do oparcia kanapy. - Chciałem cię namówić, żebyś jeszcze raz poszła ze mną do łóżka i kochać się z tobą, tak długo, aż przyznasz, że nie możesz beze mnie żyć.

Joy zwilżyła usta koniuszkiem języka. - Ja już przyznałam, że nie mogę bez ciebie żyć. Czy to znaczy, że nie zamierzasz wcale chcieć mnie zwabić do swojego łóżka?

Kiedy niósł ją do sypialni, Joy przywarła do niego, wchłaniając jego ciepło i pulsowanie jego ciała. Objęła go mocno za szyję, a kiedy uśmiechnął się do niej, jej oczy rozbłysły, wyrażając całą głębię jej miłości. Mrucząc, wycisnęła pocałunek na jego szyi i poczuła, jak drży mu ciało. Trzymając się wzajemnie w ramionach, myślała, że odnaleźli już na zawsze swoje miejsce. Szukali istoty swej miłości i znaleźli zaufanie, wyrozumiałość, czułe zrozumienie wzajemnych potrzeb. Wrócili do domu!



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
08 McCue Noelle Berry W poszukiwaniu radości
485 McCue Noelle Berry W blasku księżyca
02 Boża radość Ne MSZA ŚWIĘTAid 3583 ppt
Poszukiwania legendarnej Shambhalli Agharty
NARZĘDZIA POSZUKIWACZY PLANET
6 Geochemia poszukiwawcza
TAROT- magia i wiedza(1), Dla Poszukujących, Magia, Tarot i Drzewo Życia
Radość życia i cierpienia-dwa źródła i dwa tematy twórczości artystycznej, wszystko do szkoly
Poszukiwacze pereł, Konkurencje sportowe
pogaństwo w kościele krd Ratzinger, Poszukiwanie szczęścia, Powszechne szaleństwo
POSZUKIWANIA TILOPY PRZEZ NAROPĘ
scenarusz zajęć POSZUKIWANIE CHOINKI
prezentacja maturalna poszukiwanie sensu życia w wybranych lekturach
Pochwała radości
Modul 2 Aktywne metody poszukiwania pracy
metody poszukiwania pracy
Osho Odwaga Radość niebezpiecznego życia
Poszukiwanie wzrokowe2007 id 21 Nieznany

więcej podobnych podstron