SCENA I
Makuszyński siedzi na bujanym fotelu, drzemie. Na kolanach ma pled. Obok stoi biurko (stolik), na nim lampka i kalendarz z tytułami utworów. Na ścianie wiszą obrazki. Makuszyński otwiera oczy, przygląda się widowni, potem patrząc przed siebie mówi.
MAKUSZYŃSKI
Już niedługo są wakacje
I słoneczko pięknie świeci,
Przeto starym obyczajem,
Trzeba uradować dzieci.
Lecz tymczasem się zdarzyło,
Ukochane moje smyki,
Że spotkałem wraz z malarzem
Śmieszną małpkę Fiki-Miki.
MAŁPKA FIKI-MIKI
Drogi panie Makuszyński,
Przygód dałeś mi bez liku,
Świat zwiedziłam prawie cały.
Ile przy tym było krzyku!
Słoni, węży, rozbójników
Spotykałam na swej drodze.
Raz też nawet lew ogromny
Wypadł i zaryczał srodze.
Miał on grzywę, kły, pazury
i te słowa rzekł ponure;
„Muszę pożreć jedno z dzieci,
A wy mi powiecie, które!
MAKUSZYŃSKI
Czy nie zmyślasz?
Czyś naprawdę to przeżyła?
MAŁPKA FIKI-MIKI
Bierze w rękę ogonek i pokazuje Makuszyńskiemu
Na mój ogon Ci przysięgam.
Goga-Goga to potwierdzi,
dobry chłopak ten Murzynek,
każdy, kto go zna to stwierdzi.
Te wędrówki poprzez puszczę,
pełne trwogi, pełne lęku,
a Murzynek niósł mnie małpkę,
przez czas cały na swym ręku.
MAKUSZYŃSKI
Powiedz, małpko moja miła
czyś przypadkiem nie spotkała
koziołeczka z piękną bródką,
która była bardzo mała?
MAŁPKA FIKI-MIKI
Czy spotkałam - oczywiście!
straszne znowu przeżył dzieje,
śmieszne, smutne, nie do wiary,
tak jak gdyby na koziołka
ktoś potężne rzucił czary.
Siada na dywanie u stóp Makuszyńskiego
SCENA II
Odkłada „Awantury ...”, i bierze do ręki „120 przygód koziołka Matołka” Rozlega się muzyka z filmu.
MAKUSZYŃSKI
Wszystkie mądre polskie kozy,
by je zliczyć nie mam siły,
na naradę się zebrały
i rzecz taką uchwaliły.
Na scenę wchodzą kozy. Mają rogi i małe bródki, ubrane jednakowo.
KOZY
W sławnym mieście Pacanowie
tacy sprytni są kowale,
że umieją podkuć kozy,
by chodziły w pełnej chwale.
Przeto koza albo kozioł,
jakaś bardzo mądra głowa,
aby podkuć się na próbę
musi pójść do Pacanowa.
Zza drugiej kurtyny wychyla się najpierw głowa koziołka, potem wchodzi na scenę.
KOZIOŁEK
Mieć podkowy, co za gratka!
ja Matołek sprawdzić muszę,
co to znaczy dla kóz wszystkich,
więc wyruszam w podróż kłusem.
MAKUSZYŃSKI
Skąd tu wziąłeś się niebożę?
chybaś przebył ze dwie mile,
oczom własnym już nie wierzę,
może tu odpoczniesz chwilę?
KOZIOŁEK
Chciałbym bardzo,
lecz odpocząć tu nie mogę.
Muszę szukać Pacanowa
i w tej chwili ruszam w drogę!
A gdy wrócę jak wędrowiec
już pokuty, ale zdrowy,
wszystkie kozy się dowiedzą,
czy to dobrze mieć podkowy.
MAKUSZYŃSKI
Skoro musisz już wyruszyć,
czule żegnać Cię będziemy,
lecz opowiedz nam troszeczkę
co przeżyłeś, bardzo chcemy!
KOZIOŁEK
Co przeżyłem? Dawne dzieje.
Wpierw spotkałem dwa zające,
potem jeża, dwa cielęta,
które pasły się na łące.
A na polu kapuścianym
kara straszna mnie spotkała.
Gdy zacząłem z rana ucztę,
jakaś ręka mnie dorwała.
„Tuś mi bratku, capie młody”
wołał stróż, co wyszedł z cienia.
„Nie oglądaj się, idź prosto
do więzienia, do wiezienia”!
Przyszedł sędzia i rozkazał
by zakłuli mnie w kajdany
i w komórce bardzo ciemnej
kazał przykuć mnie do ściany.
Był też kiedyś strach na wróble,
baba jaga o złym licu,
kaczka, kucharz, stary Chińczyk
i Twardowski na Księżycu.
Tu pożegnam was serdecznie
Kłania się widowni i siada obok małpki.
MAKUSZYŃSKI
I znów poszedł biedaczysko
po szerokim szukać świecie
tego, co jest bardzo blisko.
SCENA III
Zza kurtyny wychodzi chłopiec ubrany w poszarpane spodnie i takąż koszulę. Włosy ma zmierzwione. Muzyka z filmu „O dwóch takich...”
MAKUSZYŃSKI: A co to za postać? Kto się do nas zbliża ?
PLACEK: Ciiiiiii szukam brata
MAKUSZYŃSKI: Brata?
PLACEK: Brata - Jacka
MAKUSZYŃSKI: To znaczy, że ty jesteś Placek!
PLACEK: Placek.
Wchodzi drugi chłopiec, wygląda dokładnie tak samo jak pierwszy.
MAKUSZYŃSKI: O, jest Jacek
PLACEK: No nareszcie, gdzie ty się podziewałeś?
JACEK: Co to jest za urządzenie na tym świecie, abyśmy musieli pracować! Ja
nie mam najmniejszej ochoty. A Ty?
PLACEK: Ja mam taką samą ochotę. Ale co robić?
JACEK: Musi być taki kraj na świecie, gdzie nikt nie pracuje, bo wszystko samo
rośnie. Ja słyszałem, że jest.!
PLACEK: Ale gdzie?
JACEK: Tego to ja nie wiem, ale wszystko można znaleźć, a w Zapiecku zawsze
będzie bieda i nędza. To jest paskudne miasteczko i albo człowiekowi
każą się tutaj uczyć, albo pracować.
Wiesz co Placek? Wiejmy stąd!
PLACEK: Bardzo chętnie! Ale dokąd?
JACEK: Przed siebie! Gorzej niż tu, to i w piekle być nie może!
PLACEK: Doskonale, ale co będziemy jedli?
JACEK: Na początek zabierzemy matce ten bochenek chleba
Jacek bierze bochenek chleba, który znajduje się za kurtyną i wkłada go za koszulę.
Chodź Placek, mam Ci coś ważnego do powiedzenia. Jeżeli się uda,
będziemy mieli z czym wrócić do Zapiecka
PLACEK: Strasznie jesteś mądry
JACEK: Ktoś z nas przecież musi być mądry,
Jutro przeto o świcie pójdziemy w tę stronę, gdzie rosną lipy. Jeżeli poza nimi jest woda, to wszystko się uda. Byle tylko niebo było pogodne.
PLACEK: Oby się tylko udało!
JACEK: Mamy wiele czasu i dobrze się rozejrzyjmy.
PLACEK: Jak to zrobić?
JACEK: Jeszcze dobrze nie wiem, ale mamy cały dzień do namysłu.
PLACEK: A co będzie, jeśli nas dojrzy?
JACEK: On się wcale nie boi ludzi, zresztą skąd się może domyślić, co go czeka,
przez myśl mu to nie przejdzie.
Na kurtynie pojawia się „uśmiechnięty” księżyc.
PLACEK: Uśmiecha się.
JACEK: Nie widzi nas. Zbliża się ku tej zatoczce, gdzie rosną wierzby. Prędzej
prędzej! Jest!
PLACEK: Czy patrzy?
JACEK: Nie wiem, widziałem tylko brzeg. Jest cały ze złota.
PLACEK: Co teraz ?
JACEK: Weźmiemy go w ramiona i poniesiemy. Musimy zajść do jakiegoś miasta i
tam go sprzedamy złotnikom.
Zabierają księżyc, chowają go w chuście uwiązanej dwoma końcami do długiego kija, zakładają sobie na ramiona.
PLACEK: Chodźmy!
JACEK: Chodźmy!
Siadają obok małpki i koziołka
SCENA IV
Odkłada poprzednią książkę i bierze do ręki „Pannę z mokrą głową”
MAKUSZYŃSKI: O ludziach błękitnie i beztrosko szczęśliwych mówi się, że urodzili się w czepku. Nadaremnie usiłowałem dowiedzieć się, czy to nie zdarzyło się naszej dziewczynce. Ludzie, którzy pamiętają chwile jej narodzin zgodnie przeczą temu jakoby widzieli czepek na jej małej głowie. Słyszano jedynie przenikliwy wrzask pełen rozczarowania i gniewu. Panna z mokrą głową wyznała później, nauczywszy się boskiej sztuki mowy, że kiedy ujrzała światło słońca, usłyszała słowo, które ją przejęło zgrozą, zdumieniem i gniewem: oznajmiono światu, że narodziła się dziewczynka. Było to tak przeraźliwe dla niej nieszczęście, taka dla jej bujnej i rozwichrzonej duszy niespodzianka, że postanowiła raczej umrzeć od razu niż być dziewczynką. Ponieważ nikt z obecnych ani nie rozumiał, ani nie mógł pojąć głębi jej rozpaczy, że nie urodziła się chłopcem, gwałtownie utrzymano ją przy życiu. Nie mając tedy innego sposobu, ogłosiła protest przeciwko fatalności i przemocy przeraźliwym krzykiem, do którego dołączyła po niewielu dniach wierzganie nogami.
Wchodzi dziewczynka ubrana w sukienkę, trochę potargane włosy. Na nogach kolanówki, jedną podsuniętą do góry, drugą opuszczoną. Trzyma za rękę chłopca ubranego w marynarski mundurek. W drugiej ręce trzyma 2 jajka.
IRENKA: Witam Pana
MAKUSZYŃSKI: To ty trzpiocie mały? A kogoż to przyprowadziłaś ze sobą?
IRENKA: To Jaś, mój braciszek.
JAŚ: Co to jest?
IRENKA: Zaczarowane jaja. Ciebie jednak nic to nie obchodzi, bo to jest tajemnica. Z
tobą nie można gadać o tym, bo wciąż drzesz się jak stary worek.
JAŚ: Już nie będę.
IRENKA: Przysięgasz?
JAŚ: Przysięgam
IRENKA: To Ci powiem, ale gdybyś, komu słówko pisnął, wszystko będzie na nic.
To są jaja zaczarowanej kury, ważne tylko w Piątek. Dzisiaj właśnie jest Piątek.
Otóż, jeżeli ktoś będzie te jaja trzymał: jedno w jednej, a drugie w drugiej ręce, najkrócej przez godzinę, wtedy po godzinie wylęgnie się z każdego złote kurczę.
JAŚ: Ja będę trzymał.
IRENKA: Niemożliwe! Ta cudowna sztuka uda się, jeżeli ten, co trzyma, ani poruszy
się, ani jednego słowa nawet nie wypowie.
JAŚ: Ja ani nie poruszę się, ani nie wypowiem słowa.
IRENKA: Naprawdę? Jak mnie kochasz?
JAŚ: Jak Ciebie kocham
Prowadzi Jasia na dywan
IRENKA: Siadaj tutaj i ani mi się waż ruszyć. Wtedy możesz dopiero poruszyć rękami,
kiedy zobaczysz złote kurczątko. Zresztą ja będę niedaleko i kiedy będzie trzeba, wtedy przyjdę.
Zwraca się do widowni, mrugając okiem.
Nie przeszkadzajcie Jasiowi.
Teraz będzie spokój.
Siada obok Jasia.
SCENA V
Makuszyński odkłada „Pannę ...” i otwiera „Szaleństwa Panny Ewy”
MAKUSZYŃSKI: A to urwis z tej dziewczyny. Znam ja pannicę podobną, nazywa się Ewa.
Może też ją poznaliście. Ja, Kornel Makuszyński nieszczęsny autor Panny z Mokrą głowa i posępny autor Awantury o Basię siedziałem spokojnie w zacisznej komnacie, rozmyślając nad jedną jeszcze powieścią dla
„dorastających panienek”. Jest to sprawa wymagająca niezmiernego wysiłku ducha. Uczeni wiedzą, co się dzieje na Marsie, jakie minerały znajdują się na księżycu, jaka jest temperatura Słońca i ile waży Ziemia. Wiedzą filozofowie, co się odbywa w ludzkiej duszy i dlaczego człowiekowi śni się kobieta z długą brodą, a nie piec grający na harfie. Największy jednak uczony, najsłynniejszy nawet filozof nigdy nie wiedział, nie wie i nie będzie wiedział do skończenia świata, co się dzieje w kolorowej duszy dorastającej panny. Jest to niezgłębiona tajemnica
Wchodzi dziewczynka w kapelusiku, warkocze związane wstążkami.
EWA: Jak tu u Pana ładnie
MAKUSZYŃSKI: Tak sobie
EWA: Wcale nie tak sobie, ślicznie jest u Pana. (ogląda obraz)
MAKUSZYŃSKI: Widziała Pani, kiedy jego obrazy?
EWA: Tak widziałam dwa, a ten jest trzeci. To był cudowny malarz
MAKUSZYŃSKI: Mój przyjaciel. Umarł młodo.
EWA: Ja wiem
MAKUSZYŃSKI: Skąd Pani o tym wie ?
EWA: O, ja wiem bardzo wiele o malarzach. Wszystko Panu opowiem, ale nie tak
od razu. A tu obrazek ... Boże miły! Przecież to Zawidzki.
MAKUSZYŃSKI: Tak, to Zawidzki. Ładny, prawda?
EWA: Śliczny, a nie ładny. Przepraszam Pana ... Czy Pan kupił ten obraz?
MAKUSZYŃSKI: Niestety nie. Dostałem go od malarza.
EWA: Potem się ludzie dziwią, że malarze chodzą bez butów. Niech się Pan nie
gniewa, ja właściwie nie do Pana to mówię. Malarze i literaci to jedna rodzina, Więc sobie robią podarunki, Chociaż żaden malarz jeszcze w życiu swoim nie przeczytał książki, którą dostał od literata. Czasem nią tylko pali w piecu albo rzuci za psem. Ale innych to bym utłukła w moździerzu.
MAKUSZYŃSKI: Kogo na ten przykład?
EWA: Tych wszystkich, co umieją od niemądrego malarza wycyganić za darmo
obraz.
Proszę Pana! Pan nie ma pojęcia o tym, ile Zawidzki rozdał obrazów!
MAKUSZYŃSKI: Czy być może?
EWA: Może być skoro ja Panu o tym mówię
MAKUSZYŃSKI: Pani go zna osobiście?
EWA: Czy ja go znam? Pan skona ze śmiechu, skoro Pan się dowie, jak ja go
dobrze znam.
MAKUSZYŃSKI: Dlaczego mam od razu skonać? Czy nie mógłbym się o tym wszystkim
dowiedzieć za mniejszą cenę?
EWA: Bardzo Pana przepraszam, ale mi się tylko tak wyrwało. Ja mam gębę, że nie
daj Panie Boże. Ale Panu przecież też nic nie brakuje, sądząc po tym, co, Pan wypisuje.
O ja nieszczęśliwa... cokolwiek zrobię - wszystko źle, cokolwiek powiem - jeszcze gorzej... ja się chyba zabiję ... niech się Pan nade mną nie lituje, ja jestem przeklęta przez los i Pan Bóg mnie się wyrzekł.
MAKUSZYŃSKI: Ależ proszę Pani ...
EWA: Nie, nie niech mnie Pan nie pociesza. Ja chcę umrzeć.
MAKUSZYŃSKI: Nie tu!
EWA: A gdzie mam umrzeć! Nie mam ani domu ani nikogo.
Podchodzi do Makuszyńskiego i kładzie głowę na kolanach.
MAKUSZYŃSKI: O, biedne dziecko
Makuszyński głaszcze głowę Ewy.
Ewa odchodzi i siada na dywanie
SCENA VI
W międzyczasie na scenie pojawia się służący ubrany w białą koszulę, czarne spodnie. Siada na krześle i zasypia. Po drugiej stronie dziewczynka, która kładzie się do „łóżka”
MAKUSZYŃSKI: Poszła Irenka, poszła Ewa. A gdzie jest Basia?
Wchodzi literat ubrany w garnitur, czarną pelerynę, biały szal
OLSZOWSKI: Michaś!
MICHAŚ: Co się pali?
OLSZOWSKI: Chodź ze mną! Kto to jest?
Prowadzi go za rękaw do dziewczynki
MICHAŚ: Basia, albo co?
OLSZOWSKI: Basia?, Jaka Basia? Odpowiadaj trutniu, bo będzie nieszczęście! Kto ją położył do mojego łóżka?
MICHAŚ: Ja! A bo co?
OLSZOWSKI: Ty położyłeś? ... Dobrze, coraz lepiej! Skąd ją wziąłeś? Słuchaj chłopcze mów prawdę, bo Ci wydrę serce!
MICHAŚ: Za co proszę Pana? Przecież dziecko chciało spać. Taka była śpiąca, że
leciała przez ręce. Co miałem robić?
OLSZOWSKI: Ale skąd ją wziąłeś?
MICHAŚ: Znikąd jej nie brałem. Przyszło wieczorem dwóch panów z teatru ...
OLSZOWSKI: Jakich panów, z jakiego teatru?
MICHAŚ: Jeden młody z przedziałkiem, a drugi stary strasznie zły. Tego starszego to ja
znam, bo grał wtedy, kiedy Pana komedię odgrywali. Walicki się nazywa.
Przyprowadzili dziecko i ten starszy mówił, że Pan o wszystkim wie i że to bardzo nieładnie, że Pan nie czekał na dworcu. Co ja miałem robić? Powiedział, że się Pan bardzo ucieszy, bo to bardzo dobra dziewczynka, a Pan jest jej wujem.
OLSZOWSKI: Że ja jestem wujem? I ty czorcie uwierzyłeś w to wszystko?!
MICHAŚ: Czemu nie miałem wierzyć? Chciałem ją położyć na dwóch fotelach, ale ten
stary zaczął krzyczeć na cały dom, że Pan może spać na fotelach, ale ona musi w łóżku, bo to delikatne dziecko.
OLSZOWSKI: Idź spać! Jutro o tym pogadamy! Uważaj szafa! Nie tędy wstrętny chłopcze.
Michaś odchodzi jak lunatyk, potykając się o sprzęty i meble.
Basia się budzi i patrzy na Olszowskiego, przeciera oczy.
Jutro będziemy rozmawiać moja panno!
Awantura arabska...
Olszowski chwyta się za głowę
Co ja mam robić?
BASIA: Skakać
Olszowski nasłuchuje.
OLSZOWSKI: Przyszli
BASIA: Kto przyszedł?
OLSZOWSKI: Posłuchaj Basieńko ... To po Ciebie przyszli ... nie rozumiesz, ale to wszystko jedno ... Powiedz mi tylko ... zastanów się i powiedz: Czy chcesz odejść od wujcia?
BASIA: Nie chcę!
OLSZOWSKI: Basiu, zrozum: Jeżeli Cię zapytają czy chcesz odejść, co powiesz?
Zakłada ręce na szyje Olszowskiego
BASIA: Z całego serca chcę zostać z Tobą.
Olszowski prowadzi Basię na dywan i siada razem z nią. Dochodzi do nich Michaś i też siada.
SCENA VII
Makuszyński bierze „Szatana z VII klasy”. Rozlega się muzyka.
MAKUSZYŃSKI: Nie tylko dorastające panienki były bohaterkami moich powieści. Oprócz Jacka i Placka jest jeszcze Adaś Cisowski uczeń VII klasy gimnazjum. Z niego to był nie lada szatan jak go nazwał profesor Gąsowski.
Zza kurtyny wyłania się Adaś i profesor. Adam w białej koszuli, profesor w garniturze, okulary na nosie i parasol w ręku.
PROFESOR: Już w klasie przyszło mi na myśl, że twój piekielny spryt może się przydać.
Przepraszam jak Ci na imię?
ADAM: Adam
PROFESOR: Acha no tak.
Sprawa jest jak z powieści kryminalnej.
Tylko czy ty kochasiu zechcesz mi pomóc w rozwikłaniu tej zagadki?
ADAM: Naturalnie, zawsze, tylko czy ja ...
PROFESOR: Tylko Ty, tylko Ty
Otóż brat mój jest konserwatorem starego pałacu. Z polecenia ministerstwa zaczął go odbudowywać, no, ale z powodu braku kredytów odbudowa chwilowo utknęła. Ostatnio zaczęły się tam u nich dziać jakieś niesamowite historie.
Ale to wszystko musi zostać w tajemnicy.
ADAM: Na mnie pan profesor może polegać.
PROFESOR: Ale ...
ADAM: Mur
PROFESOR: Mur. No jak mur to dobrze.
Otóż wyobraź sobie dwa tygodnie temu zjawił się tam u nich jakiś Francuz i pod pozorem zwiedzania pałacu ...
Adam nasłuchuje co dzieje się za kurtyną, a tam krzyki dzieci.
ADAM: Psssssssst, słucham, słucham
Przepraszam, rodzeństwo.
PROFESOR: Widziałem, widziałem
No chwała Bogu, bardzo się cieszę, a jak się moja bratanica ucieszy.
ADAM: Koza?
PROFESOR: A Ty skąd wiesz?
ADAM: W klasie tak pan o niej mówił
Profesor zbiera się do wyjścia
PROFESOR: W klasie, no możliwe, możliwe.
No to bądź zdrów Jasiu.
ADAM: Adasiu
PROFESOR: Adasiu, i pamiętaj mur.
ADAM: Mur. A pan profesor nic mi jeszcze nie powiedział.
PROFESOR: Jak to?
ADAM: No o tym Francuzie, bo dzieci ...
PROFESOR: A rzeczywiście
Otóż wyobraź sobie kochasiu, że ten Francuz niczego nie oglądał, nic go nie interesowało, tylko drzwi.
ADAM: Drzwi?
PROFESOR: Acha. Widziano nawet jak z niektórych zdrapywał farbę.
ADAM: I co dalej?
PROFESOR: Dwa tygodnie temu w nocy włamano się do domu i skradziono - nigdy nie
zgadniesz, co?
ADAM: Przypuszczam, że jakieś drzwi.
PROFESOR: A ty skąd wiesz?
ADAM: Francuz przecież też oglądał drzwi, więc ...
PROFESOR: Genialnie! Jakbyś był przy tym. Znaleziono je potem w parku zupełnie
oskubane.
Maniak jaki?
ADAM: Nie, w tym domu muszą być dla kogoś jakieś bardzo ważne drzwi.
U pana profesora w domu można spokojnie porozmawiać?
PROFESOR: Ależ naturalnie, kiedy tylko zechcesz
ADAM: To ja jeszcze dzisiaj będę
PROFESOR: Doskonale
ADAM: A koza będzie?
PROFESOR: Jaka koza? A będzie, będzie
Do widzenia Jasiu.
ADAM: Adasiu.
PROFESOR: No tak Adasiu
Siadają u stóp Kornela.
SCENA VIII
W trakcie wymieniania imion przez Makuszyńskiego postacie wstają, otaczają pisarza wianuszkiem, potem ruszają w stronę widowni machając w jego kierunku.
MAKUSZYŃSKI: Irenko i Janku, Basiu, Ewo, Jacku, Placku i Ty Adasiu, koziołku Matołku, małpko Fiki-Miki ruszajcie w świat, do dzieci. Zanieście im radość i uśmiech. Nauczcie, że warto być dobrym, mieć szczere i otwarte serce, nauczcie, że ważny jest każdy człowiek, nawet ten, który wydaje się być zły i niedostępny.
Serce każdego człowieka otwiera się złotym kluczykiem, który wy posiadacie. Choć ze smutkiem muszę się z wami rozstać, to wiem, że innym jesteście jeszcze bardziej potrzebni.
Żegnajcie
WSZYSCY: Żegnamy panie Kornelu
Kornel gasi lampkę, poprawia pled, zapada w drzemkę. Dziewczynki, które na początku rozsuwały kurtynę, teraz ją zasuwają.
14