Co wiemy o Polsce?
Wiemy, że Bałtyk to polskie morze.
Polska to nasza Ojczyzna,
piękna i każdemu bliska.
Jej godłem jest Orzeł Biały,
W czerwonym tle błyszczy cały.
Flaga też biało-czerwona,
przez wieki krwią naznaczona.
Wisła - największa polska rzeka,
swym pięknem wszystkich nas urzeka.
Pod Baranią Górą drogę swą zaczyna
i płynie przez góry, potem po nizinach...
Płynie przez Kraków i Warszawę,
zbiera dopływy lewe i prawe,
a w Gdańsku kończy swój długi bieg.
I tam ją wita bałtycki brzeg.
To, że stolicą jest Warszawa,
wspomnieć także dziś wypada.
Gdzie na wycieczkę? Do Warszawy!
Warszawskie zoo cię zaciekawi,
Zamek Królewski, Pałac Kultury
i piękne, stare z kamienia mury.
Piękne są miasta, piękne są wsie...
Można o nich mówić przez calutkie dnie.
W środku perłowa, głos morza chowa.
Przyłóż do ucha, morza posłuchasz.
Bursztynowa korona
Na całym kaszubskim wybrzeżu nie było większego psotnika od Mikołaja. Pewnego dnia zbudził go śpiew dolatujący znad morza.
Nad wodą na piasku siedziała piękna dziewczyna. Na długich, zielonych włosach miała koronę z bursztynów.
Mikołajkowi oczy się zaświeciły na ten widok.
- Bursztynowa korona! Panna Wodna, córka króla Bałtyku, w bursztynowej koronie -powtarzał szeptem. - Zęby tak zdobyć tę koronę... Pannę Wodną otaczały fale z białymi grzywami.
- Uczeszcie mnie - rozkazała.
Jedna z fal zdjęła jej z głowy koronę i ostrożnie złożyła na wydmie, nie opodal miejsca, gdzie przyczaił się Mikołajek. Inne rozplatały jej włosy szmaragdowe. Czesząc, śpiewały o ukrytym w głębinie bursztynowym pałacu władcy Bałtyku.
Ale Mikołajek nic już nie słyszał i nie widział, prócz korony. Czołgał się ku niej powoli, uważając, by nie zaszeleściła trawa.
- Będzie moja... musi moja...
Jeszcze jeden ruch i bursztyny zniknęły pod błękitną koszula. Chłopiec zerwał się i
popędził wzdłuż wydmy do domu.
Tupot jego nóg zwrócił uwagę Panny Wodnej.
- Gońcie go! Prędzej! Musicie go schwytać!
Z pluskiem i szumem popędziły wzburzone fale po brzegu.
- Morski wietrze, na pomoc! - wołała Panna Wodna.
Zerwała się wichura jak przy największym sztormie. Uderzyła Mikołajka, aż mu dech zaparło. Szarpnięty nowym podmuchem stąpnął nieostrożnie na skraj podmytej wydmy i stoczył się na dół. Rozgniewane fale, trzęsąc białymi grzywami, otoczyły rabusia.
- Puśćcie mnie! Puśćcie mnie!
Na rozkołysane wichurą morze wypłynął sam władca Bałtyku z bursztynowym berłem w dłoni.
- Litości! Nie zabijajcie mnie! Litości! - błagał Mikołajek.
- A ty, czy miałeś litość nad różowymi chełbiami, któreś łowił dla zabawy i porzucał na piasku, gdzie ginęły bez wody9 - zaszumiały groźnie fale.
- Spojrzyj na nasze obnażone korzenie - zaszumiały sosny z osypującej się wydmy. -
Spójrz na trawy i zioła, które z takim trudem czepiają się piasku, a ty niszczyłeś je bez
litości...
_ Dosyć - król skinął berłem patrząc na chłopca surowo. - Zawiniłeś zbyt wiele, kara
musi być najsroższa.
Mała, płaska stornia podpłynęła bokiem i musnęła stopy władcy.
- Przed kilku dniami burza wyrzuciła mnie na brzeg i byłabym zginęła, gdyby on mnie
nie podniósł i nie wrzucił do wody.
Goniąca muchy jaskółka przysiadła Mikołajkowi na ręce.
- Miałam złamane skrzydło ... Złożył mi je, opatrzył i karmił, aż znowu mogłam
pofrunąć.
Król Bałtyku rozjaśnił się trochę.
- Więc jednak ktoś się ujął za tobą i ocalił ci życie. Nie umrzesz, lecz przemienię cię w ziele o liściach i kwiatach błękitnych jak twoja koszula. Rozrośniesz się szeroko po całym moim wybrzeżu i zamiast niszczyć wydmy piaszczyste, będziesz je umacniał swoimi korzeniami zapuszczonymi głęboko. Ludzie nie zapomną twojego imienia i zwać cię będą mikołajkiem nadmorskim.-
I Mikołajek został sam na pustym wybrzeżu. ( wg Hanny Zdzitowieckiej
SZANTECZKA DLA DZIECKA
1. Co tu zrobić, kiedy długie są wieczory?
Weź scyzoryk, wytnij piękną łódkę z kory,
Żagiel z liścia też umocuj tam starannie,
A świat przygód Cię otoczy nawet w wannie.
Ref. Żagle - świat wielkiej przygody,
Żagle - świat wiatru i wody,
Żagle - znów wypłynąć czas,
Sindbad Żeglarz znowu wzywa nas.
2. A gdy starszy będziesz, już po podstawówce,
Na Mazury, hen, wypłyniesz na żaglówce,
I na pewno przyjdzie wtedy pora
Przeżyć tysiąc przygód na jeziorach.
3. A gdy kiedyś będziesz wąsy miał i brodę,
To na morzu przyjdzie czas na przygodę,
I na pewno kiedyś tak się stanie,
Że przeżyjesz przygód sto na oceanie.
Czarodziej
(nie znam autora)
Mam laskę czarodziejską
usiądź, mamo, na tapczanie
i nic nie mów, patrz i czekaj,
a zobaczysz, co się stanie
Stuknę laską, powiem szeptem,
niech się stanie czar dla mamy.
Już z podłogi rosną, rosną
Kolorowe tulipany.
Stuknę laską, powiem szeptem,
Niech się stanie czar dla mamy.
Już z podłogi wyskakuje,
Sześć wesołych krasnoludków.
Dla mamy
(nie znam autora)
Gdybym sto piosenek znał,
przyjaciołom bym je dał -
żeby byli uśmiechnięci,
w dni powszednie i przy święcie.
Gdybym tysiąc kwiatów miał,
Wszystkim bym je ludziom dał -
Bo gdy kwitnie cała ziemia,
Milkną troski i zmartwienia.
Ale serce jedno mam.
Komuż serce moje dam ?
Dam je Tobie, mamo miła,
Bo w nim radość, miłość, siła.
Życzenia dla mamy
(nie znam autora)
O, najdroższa moja mamo.
Jakie złożyć Ci życzenia ?
Niech zawsze szczęście samo
Życie Twoje opromienia.
Niech nigdy nie zasmuci
Żadna troska Twego czoła.
W gronie dzieci jak najdłużej
Żyj szczęśliwa i wesoła.
Ja czekam na Ciebie! I tęsknię okropnie!
Raz stoję przy furtce, raz stoję przy oknie.
Od tego czekania rozbolą mnie nogi!
Urosną mi włosy do samej podłogi!
I chuda się zrobię i strasznie zgrzybiała…
Zobaczysz! Jak wrócisz, sto lat będę miała!
A jak jeszcze trochę przy furtce postoję,
To bluszcz mnie oplecie i dzikie powoje…
Co mówisz? Że tylko pięć minut to trwało?
Pięć minut bez Ciebie - to nie jest tak mało!
Kolekcjoner uśmiechów
Rafał Witek
Miałem kiedyś uśmiech
Piękny, choć szczerbaty.
Dostałem za niego
Buziaka od taty.
Szybko zrozumiałem
Zasady tej gry:
Każdy nowy uśmiech
Wywołuje trzy.
Teraz ma kolekcja
Liczy już tysiące.
Wpadnij po uśmiechy,
Póki są gorące!
O prawach dziecka
Marcin Brykczyński
Niech się wreszcie każdy dowie
I rozpowie w świecie całym
Że dziecko to także człowiek
Tyle że jest mały.
Dlatego ludzie uczeni
Którym za to należą się brawa
Chcąc wielu dzieci los odmienić
Stworzyli dla was mądre prawa.
Więc je na co dzień i od święta
próbujcie dobrze zapamiętać:
Nikt mnie siłą nie ma prawa zmuszać do niczego
A szczególnie do zrobienia czegoś niedobrego.
Mogę uczyć się wszystkiego, co mnie zaciekawi
I mam prawo sam wybierać, z kim się będę bawić.
Nikt nie może mnie poniżać, krzywdzić, bić, wyzywać
I każdego mogę zawsze na ratunek wzywać.
Jeśli mama albo tata już nie mieszka z nami
Nikt nie może mi zabronić spotkać ich czasami.
Nikt nie może moich listów czytać bez pytania
Mam też prawo do tajemnic i własnego zdania.
Mogę żądać, żeby każdy uznał moje prawa
A gdy różnię się od innych, to jest moja sprawa.
Tak się w wiersze poukładały Prawa dla dzieci na całym świecie
Byście w potrzebie z nich korzystały najlepiej jak umiecie.
Po co się uczyć ?
Jerzy Jesionowski
Pytają nieraz uczniowie młodzi
Po co właściwie do szkoły chodzić?
Lekcje, zadania na co to komu?
Lepiej w palanta pograć przy domu.
Lew, choć ni dzionka w szkole nie spędził
jest królem zwierząt.
Jakoś tam będzie. Zupełnie słusznie.
Po co się trudzić ma ten, którego nauka nudzi?
Niech nadaremnie nie traci czasu
tylko od razu biegnie do lasu.
Bez trosk żyć będzie syty ukłonów
lwa tylko musi przepędzić z tronu.
Bajka terapeutyczna pt. "Miś-pyś"
Temat: separacja z mamą
Główny bohater: miś przeżywa strach pozostania bez mamy
Nowa postać: żabka
Tło opowiadania: dom
W małym domku pod lasem mieszkała rodzina sympatycznych misiów: mama, tato i mały synek Pysio. Pysio był sympatycznym, pociesznym misiem trochę roztrzepanym, ale wszyscy go lubili, ponieważ miał przepiękny zabawny pyszczek. Pysio bardzo lubił swój domek, kochał swoich rodziców i uwielbiał bawić się ze swoimi przyjaciółmi misiami. Bawili się razem w piaskownicy, jeździli na rowerkach, wspinali się po drzewach. Misio-Pysio dużo czasu spędzał w swoim ogródku o który najbardziej zabiegała mama. Kwitły tam teraz słoneczniki, astry, czerwone róże, niebieskie dzwoneczki. Każdy kto przychodził do rodziny misiów w odwiedziny czuł się wspaniale ,ponieważ z ogrodu unosiły się przecudne zapachy kwiatów i różnych roślin. Mama misiowa i tatuś bardzo kochali swojego synka, ale niestety były dni kiedy rodzice musieli iść do lasu załatwiać bardzo ważne sprawy i nie mogli swego synka wziąć ze sobą. Misio-Pysio bardzo nie lubił być w domu sam, ale cóż było robić ,musiał sobie radzić. Rodzice misia również bardzo przeżywali kiedy musieli swoje dziecko zostawiać same w domu, ale mieli jednak nadzieję, że kiedyś ich synek sobie z tym poradzi.
Za każdym razem synek prosił mamę:
- Mamusiu, proszę cię wróć z lasu jak najprędzej, będzie mi się nudziło.
- Tak, wrócę i to szybko, pamiętaj nie wpuszczaj tylko nikogo do domu.
- Dobrze - zapewniał miś.
Wiedział, że jak tylko umilkną kroki mamy to znów będzie się bał. Będzie mu się wydawało, że każde lekkie stuknięcie, czy odgłos będzie powodowało szybkie bicie serca i pocenie się łapek. Często wtedy mu się wydaje, że ktoś się zakrada do domku i chce go porwać, a przy tym jest to pewnie jakiś straszny nie do rozpoznania stwór. Miś się skulił pod krzesełkiem w swoim pokoiku i cały trzęsący się ze strachu myślał sobie:
- I co ja teraz zrobię? Wszystkie łapki mnie bolą, nawet nie mogę się bawić.
- A właśnie, że możesz się bawić - Usłyszał miś jakiś nieznany głos.
- Kto to mówi, kto tu jest?
- To ja, nie bój się jestem Żabka-Łapka z twojego ogrodu. Nie widziałeś mnie? Bo ja ciebie znam, przecież widzę ciebie codziennie jak przyglądasz się mojej rodzinie żabek.
- Tak widziałem całą twoją rodzinę, ale ciebie nie zauważyłem, bo wszyscy jesteście tacy podobni do siebie, zresztą tak jak wszystkie rodziny misiów.
- A dla czego nie możesz się bawić? - spytała żabka.
- Bo się bardzo boje zostawać sam w domku - odparł miś.
- A ja się nie boję powiedziała żabka. Czasem się zdarza, że siedzę sama w błocie i nic się nie dzieje.
- Jak to jesteś taka delikatna Łapko i nie boisz się? Ja też bym tak chciał.
- Posłuchaj powtarzaj sobie tak: niczego się nie boję jestem pewny siebie.
I kiedy tak żabka powtarzała sobie te słowa, robiła się coraz większa i większa, aż pysio się wystraszył, że chyba pęknie. Jeszcze takiej dużej, pewnej żaby miś nie widział.
- Widzisz? Jak się nie myśli o strachu, to zobacz jaka mogę być duża. Niczego się nie boję.
- Ja też bym tak chciał.
- Możesz, ale ty lubisz chyba się bać, bo przecież w twoim ogródku nie ma potworów i przecież wiesz, że żaden nie przyjdzie, bo ich nie ma. Twoje strachy są nierealne, sam je sobie wymyśliłeś. Nie wiem, po co ci one?
- Ja naprawdę nie lubię się bać i nie wiem co zrobić.
- No dobrze, to zaczynamy się bawić - odparła żabka.
- Ale ja nie wiem czy zrobię się taki duży jak ty - zwątpił miś.
- To nie jest ważne czy jesteś duży czy mały. Taki straszek nieraz nic nie może poradzić jak ktoś jest bardzo dzielny.
- To znaczy, że to tylko ja się boję i więcej nikt?
- Nie, wszyscy czegoś się boją no może więcej, może mniej, ale potrafią sobie z tym radzić.
- Ojej! - rzekła żabka - jestem taka gruba, że już nie mogę wytrzymać. Uff!!! - i żabka zmniejszała się mówiąc:
- Nie jestem odważna, jestem malutka i potrzebuję opieki.
Pysio był bardzo zdziwiony patrząc na to zjawisko.
- Już wiem - wykrzyknął - muszę być pewny siebie to wtedy będę odważny.
Z chwilą, gdy to powiedział poczuł, że się powiększa. Radość Mysia-Pysia nie miała końca. Złapał żabkę za delikatną łapkę i radośnie się śmiał.
- Nie boję się tych wymyślonych strachów, wiem co zrobić jak będą chciały przyjść. Ja je pogłaskam, albo je zagadam, a nawet pobawię się z nimi.
- Huraaaa!!! - wrzeszczał miś na cały głos. A kiedy się uspokoił, zaproponował żabce, że pokaże jej swoje skarby, które zbiera już od dłuższego czasu. W dużym zamykanym pudełku była piłka, zestaw żołnierzyków, samochody wyścigowe, a nawet przepiękna koparka z kierowcą w kabinie.
- A to moje najładniejsze szkiełka - powiedział Pysio do żabki - jaki świat jest kolorowy, kiedy przez nie się patrzy. Zobacz wszystko jest niebieskie, fioletowe, a teraz różowe.
- Tak to jest bardzo piękne. Będę do ciebie przychodzić misiaczku i będziemy się razem przyglądać kolorowym szkiełkom.
Nagle miś usłyszał czyjeś kroki.
- To mama - pomyślał i pobiegł się z nią przywitać. Mama uścisnęła Misia-Pysia i zaczęła uważnie mu się przyglądać.
- Oj, dziś masz ładny pyszczek, widzę, że się nie bałeś dziś.
- Mamusiu mam przyjaciółkę Żabkę-Łapkę i ona mi dużo powiedziała. Chodź to ci ją przedstawię. Wiesz mamusiu ona wszystko potrafi i jest strasznie odważna. To najlepszy przyjaciel na świecie. Żabko-Łapko!!!
Ale niestety nigdzie Łapki nie było, ani w pudełku, ani na krzesełku, ani na parapecie. Kiedy Misio-Pysio tak się przyglądał, zauważył, że na kwiatku siedzi coś zielonego. Podszedł bliżej, przyjrzał się i zauważył małą sympatyczną, pluszową żabkę. Miś szybko ją chwycił, przytulił do pyszczka, powoli podszedł do mamy, pokazał ją i powiedział:
- Mamo, moja Żabka-Łapka jest bardzo odważna.
- Wiem, wiem - uśmiechnęła się mama.
A Miś-Pyś włożył żabkę do kieszonki swojego kubraczka w kratkę, wyprostował się i radośnie uśmiechnął. Czy wiecie dlaczego?.
Literatura:
M. Molicka "Bajki Terapeutyczne".
BAJKA
W krainie, którą jeszcze tylko dzieci pamiętają, w wielkim, bajkowym lesie, mieszkał z mamą, w domku na skraju polany, mały skrzat. Był on bardzo smutny, nie mógł psocić i biegać po lesie. Urodził się słabszy od innych, a jego nóżki były chore. Mamusia musiała go wozić na spacery w wózku. Często siedział przed swoim domkiem i patrzył na kolegów.
Tak bardzo pragnął wstać i podejść do nich, pośmiać się, pogadać, pobawić. Wszyscy go omijali, nie mieli czasu i chęci posiedzieć przy nim i porozmawiać, tak byli zajęci swoimi sprawami. Często wyobrażał sobie jak wspólnie z nimi bawi się w chowanego, w szukanie skarbów, gra w piłkę, chodzi po drzewach, jak pływa w jeziorku na skraju polany, jak siedzi przy ognisku, idzie na wycieczkę w góry, czy też wygrywa wyścig na najszybszego skrzata, organizowany w każdą sobotę. Czuł się tak bardzo samotny. Mamusia bardzo go kochała, ale jak to zwykle wszystkie mamy, miała mało czasu, musiała pracować na gospodarstwie, gotować, sprzątać, prać i tylko wieczorami czytała mu bajki, przytulała go i śpiewała kołysanki.
Pewnego dnia skrzacik jak zwykle siedział w ogródku przed domem i układał z patyczków domki, od czasu do czasu spoglądając na polankę. Było lato, wszędzie rosły kolorowe kwiaty, niebo było błękitne, wiał lekki ciepły wiatr. Nagle ujrzał lecącego nad nim małego elfa. Silniejszy powiew wiatru sprawił, że z ręki elfa wypadła mieniąca się tęczowym blaskiem różdżka. Spadała powoli na ziemię, zatoczyła parę kółek i wylądowała wprost na kolanach skrzata. Mieniła się tak pięknym światłem, że skrzacie, oślepiony tym blaskiem, zmrużył oczy i nagle poczuł się bardzo szczęśliwy. To było tak jakby ciepła, puszysta kołderka otuliła mu serce. Usłyszał cichy głos, otworzył oczy. Przed nim stała śliczna istota, zielone oczy wpatrywały się w niego, były pełne ciepła i radości. „Zgubiłem różdżkę” - odezwał się elf, „ nie widziałeś gdzie spadła?”. „ Tak, jest tutaj”- odpowiedział skrzat. „Oh! Jak dobrze, że nie zginęła. Bez niej nie mógłbym wykonywać swojej pracy”- roześmiał się elf. „A do czego ona służy? - Zaciekawił się skrzat. „ Służy do pielęgnowania roślinek w moim zaczarowanym ogrodzie. Gdy dotykam różdżką nasionek, szybciej się rozwijają, gdy dotykam pąków, rozkwitają w przepiękne kwiaty. Za jej pomocą owoce stają się soczyste i wielkie, drzewa rosną mocne i wysokie” - opowiedział elf. „Muszę już lecieć do mojego ogrodu, ale ponieważ widzę, że masz dobre serduszko, chciałbym ci coś ofiarować” - mówiąc to, wyjął z małego, złotego woreczka nasionko i podał skrzacikowi. „ Posadź go o wschodzie słońca w ogródku, a zobaczysz, co się stanie” - powiedział i odfrunął, machając dłonią na pożegnanie. Skrzacik trzymał w dłoni małą kuleczkę, była ciepła i lekko go łaskotała. Schował ją do kieszonki na sercu i pomyślał, że jutro rano jak tylko się obudzi, poprosi mamę żeby zawiozła go do ogródka, wybiorą miejsce i posadzą nasionko, potem podleją je wodą ze strumyczka. Tak się też stało. Rano razem z mamą wykopali na środku trawnika mały rowek, wsadzili do niego prezent od elfa i przysypali ziemią. Było południe, gdy skrzacik dostrzegł jak z ziemi, tam gdzie posadził nasionko zaczyna wyrastać zielony pęd, szybko piął się w górę i stawał się coraz grubszy i ciemniejszy, z niego zaczęły wyrastać następne pędy. Już było widać, że to drzewo rośnie w przyspieszonym tempie. Na gałązkach pojawiły się pąki, potem listki, następnie kwiaty, kwiaty zamieniły się w małe kuleczki, kuleczki stawały się większe, by w końcu stać się czerwonymi owocami. Drzewo było piękne, świeciło tęczowym światłem, owoce przyciągały wzrok, pachniały słodko, było ich tysiące. Skrzacik zawołał mamę, patrzyli zdumieni, z zachwytem. Mama zerwała owoc, a na jego miejscu natychmiast wyrósł drugi taki sam. Drzewo było tak piękne, że każdy, kto nieopodal przechodził, musiał się zatrzymać by na nie spojrzeć. Wieść o cudownym drzewie rozchodziła się szybko po okolicy. Pod płotem zebrał się cały tłum skrzatów i innych stworzeń z bajkowego lasu. Skrzacik poprosił mamę, żeby dała każdemu owoc z drzewa. Tak też się stało. Wszyscy, którzy przychodzili dostawali w prezencie owoc. Jednak najdziwniejsze i najpiękniejsze wydarzenia miały dopiero nastąpić. Ponieważ drzewo i jego owoce były zaczarowane, każdy, kto zjadł soczysty, pachnący owoc, nagle stawał się szczęśliwy i dobry, patrzył na świat z miłością i widział wszystko w pięknych kolorach. Od tej pory życie skrzacika zmieniło się nie do poznania. Nigdy już nie czuł się samotny. Codziennie do jego ogródka przychodziło wielu kolegów, by posiedzieć, porozmawiać i pobawić się w cieniu wielkiego drzewa, jedząc pyszne owoce. Skrzacik zrozumiał, że w życiu najważniejsze jest dawać. Gdy dajemy innym miłość, wcześniej, czy później powróci ona do nas, tysiąc razy mocniej odwzajemniona.
Bajka o dwóch liskach |
|
Dawno ,dawno temu, w pewnym lesie mieszkała rodzina Lisków. Tata codziennie zabierał swoje dzieci do lasu, by uczyć je, jak przeżyć w lesie. Mama pozostawała zawsze w domu i w południe czekała na swoją rodzinkę wędrując dookoła norki. Pewnego dnia, tuz po wschodzie słońca, Tata Lisek jak zwykle zawołał swoje dzieci i razem wyruszyli do lasu, dokładnie obejrzeć ślady dzika, który ostatnio coraz częściej gościł w ich okolicy. Las w którym mieszkali, pełen był bowiem różnej zwierzyny, ptaki rozpoczynały swój dzień od pięknych treli, dzięcioł co rano głośnym stukaniem oznajmiał, że zbiera się do ratowania drzew przed szkodnikami. Wśród licznej gromadki lisków, był jeden szczególny Lisek. To właśnie on co rano zamiast grzecznie siedzieć w norce, wybiegał z niej i oglądał las o poranku.
Pewnego dnia, tuż po wschodzie słońca, niedaleko swojej norki usłyszał ptasi lament. Po cichutku podszedł bliżej, na trawie leżał maleńki ptaszek, a mama ptaszkowa krążyła dookoła i w wielkim strachu rozglądała się, jak pomóc swojemu synkowi. Gdy zobaczyła liska, jej głośny pisk zmienił się w krzyk. Lis był bowiem wielkim ich wrogiem i doskonale wiedziała, czym może skończyć się takie z nim spotkanie. -Nie bój się - powiedział mały lisek- zaczekaj, sprowadzę pomoc. Ptaszkowa mama nie mogła uwierzyć w to, ze zamiast złego liska, spotkała przyjaciela. Mały Lisek pobiegł do dzięcioła i wszystko mu opowiedział. Dzięcioł doskonale znał małego Liska i nieraz go obserwował, siedząc na drzewie, jak mały biegał wśród drzew i obserwował przyrodę .Był innym liskiem, niż jego rodzeństwo. Miłą dobre serce, które jeszcze wielokrotnie będzie go prosiło o pomoc, o czym on jeszcze nie wiedział. Dzięcioł poleciał w miejsce, gdzie leżała maleńki ptaszek. Delikatnie uniósł maleństwo i zaniósł do gniazdka. Mama ptaszkowa nie wiedziała ze szczęścia, jak ma dziękować małemu liskowi i dzięciołowi, który uratował jej maleńkie dziecko. Liska Powiedziała tylko tajemniczo do małego : -Masz w sobie wielki i piękny dar lisku, kochasz wszystko to co ciebie otacza. Kiedyś ktoś poprosi Ciebie o pomoc, a twoja pomoc okaże się bezcenna. Po czym odleciała do swojego gniazdka. Lisek rósł otoczony miłością rodziców i rodzeństwa. Zapomniał o słowach mamy sroki. Pewnego dnia las obiegła wieść, ze w pobliskim zamku zebrali się myśliwi, by rozpocząć wielkie łowy, a pogoń za lisem miała trwać trzy dni. Zapanował strach w wielkim lesie. Zwierzęta chowały się w swoich norkach i gniazdkach, w wielkiej trwodze nasłuchiwały, czy nie słychać ujadania psów. Kolejny poranek obudził las głośnym szczekaniem psów, głosem myśliwskich trąbek, dających zgodę na rozpoczęcie polowania. W lisiej rodzinie zapanowało wielkie poruszenie. Tata lisek zabronił wszystkim dzieciom, by opuszczały norkę. Mały Lisek, który jak mówiła jego mama, nie wiadomo , kiedy tak szybko urósł, postanowił tylko na chwilkę wyjść i zobaczyć, czy nie zbliż się polowanie. Nagle usłyszał czyjeś wołanie i z przerażeniem zobaczył , jak jeden z ogarów chwycił lisa i pobiegł przez zarośla. Lisek usłyszał wołanie o pomoc. -Jeśli będziesz mi mógł pomóc.... proszę pomóż! Bez wahania pobiegł na wzgórze, by zobaczyć, w którym kierunku posuwa się polowanie. Serce mówiło mu, że musi pomóc komuś, kto o tę pomoc go prosił. Pobiegł za polowaniem, które z wolna przesuwało się w stronę zamku. A w zamku królem polowania ogłoszono księcia Jerzego, którego pies przyniósł najpiękniejszego lisa, jakiego kiedykolwiek widzieli myśliwi. Pies księcia Jerzego , jeden z najpiękniejszych ogarów w sforze, był bardzo mądrym psem. Lis złapany przez niego w lesie okazał się piękną lisiczką. Była tak piękna, że książę pozwolił jej żyć w swoim lesie. Została wypuszczona do specjalnej zagrody, w której wszyscy mogli podziwiać piękną zdobycz z polowania. Jednak darowanie lisiczce życia i pozwolenie, by żyła w królewskim lesie nie dało jej szczęścia. Tęskniła bardzo za swoim dawnym życiem. Za swobodą, szumiącym borem i zapachem wolności. W tej królewskiej zagrodzie zobaczył ją Lisek. Jego serduszko mocno zaczęło bić i gdy oczy spotkały się, wtedy dopiero zrozumiał, ze zakochał się w tak pięknej lisiczce. To ona prosiła go w lesie o pomoc. Postanowiła ją uwolnić, by mogła wrócić do lasu. Pobiegł do dzięcioła, który poradził mu co ma zrobić. Sroka, której kiedyś Lisek uratował synka powiedziała: -To jest twoje przeznaczenie Lisku, ona czeka na twoja pomoc. Przypomniały się Liskowi słowa, wypowiedziane dawno temu, gdy uratował życie maleńkiemu ptaszkowi. Razem z przyjaciółmi zrobił wielki tunel prowadzący do zagrody, gdzie więziona była lisiczka. Jednak próba uwolnienia ukochanej nie powiodła się. Wszyscy zostali schwytani przez strażników księcia Jerzego. Uwięzieni czekali na sroga karę, która miała ich spotkać za próbę uwolnienia lisiczki. I gdy wydawało się, ze już nic nie jest w stanie uratować ich życia, z lasu nadleciała... sroka. Odnalazła zamknięte w ciemnym lochu zupełnie niewinne liski i przy pomocy błyszczącego kluczyka, który dawno temu tak jej się spodobał, że zabrała go z królewskiej komnaty, uwolniła wszystkich. W ucieczce pomógł pies, który w czasie polowania złapał lisiczkę, ale nie chciał zrobić jej krzywdy. Ogar wyprowadził lisy bezpiecznie z zamku tajemniczym, tylko sobie znanym przejściem. Był przecież najlepszym psem wśród książęcej sfory i tylko on znał wszystkie tajemnicze miejsca w lesie. Uwolnione lisy powróciły do lasu i już nigdy więcej nie zbliżyły się do zamku. Para lisków, która odnalazła się i zakochała w sobie zamieszkała w norce pod drzewem, gdzie swoje gniazdko miała zaprzyjaźniona z nimi sroka. Sroka obiecała, ze, gdy na świat przyjdą małe liski, w swoich skarbach, które jak każda prawdziwa sroka zbierała od dawna, znajdzie coś do zabawy dla każdego malutkiego liska i każdej pięknej lisiczki. A ogar, który uratował wszystkich i pokazał im drogę na wolność, opuścił dwór i odnalazł swoje szczęście daleko od zamku , u boku pewnej ślicznej psiej damy. I tak w życiu bywa, poszukujemy szczęścia i w końcu ono nieoczekiwanie mówi nam OTO JESTEM. Każdy dzień ofiaruje nam coś nowego, trwajmy, więc w przekonaniu, ze czeka nas samo dobro. Kierujmy się sercem, ono zna drogę do szczęścia
|
|
|