Złe dziedzictwo
Autor zdjęcia: Romek Koszowski
Stefan Kisielewski mawiał, że z psa hodowanego pod szafą zawsze wyrośnie jamnik. Czy to znaczy, że ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach dotkniętych alkoholizmem, nie mają szans, by w dorosłym życiu być sobą? Ta historia dowodzi, że tak być nie musi.
Gdy się urodziłam, mój ojciec już pił. Mama tego nie wytrzymywała. Szukała jakiegoś „zagłuszacza” i też zaczęła pić. W końcu obydwoje stali się alkoholikami — opowiada Joanna. Pamięta czekanie na rodziców, którzy nie wracali do domu. Pamięta awantury. Pamięta, jak ich uciszała; rozdzielała, żeby się nie pozabijali, a w końcu sama lądowała wyrzucona przez obydwoje za drzwi. Pamięta, jak się bała. Pamięta też swoje poczucie winy. Bo dziecko alkoholika czuje się winne, że ojciec czy matka pije.
Bohater czy maskotka?
— Dziecko w rodzinie dotkniętej alkoholizmem gra jedną z czterech ról — tłumaczy psycholog kliniczny z Katowic Teresa Adamczyk. Może ono być „bohaterem”, który bierze na siebie odpowiedzialność za rozpadającą się rodzinę. Może być „aniołkiem”, który ucieka od życia we własny świat, żyje fantazjami. Może być „maskotką”, która przymilaniem się rodzicom usiłuje rozładować wytwarzane przez nich napięcie. Może też być „kozłem ofiarnym” — buntownikiem, który potrafi wykrzyczeć swoją złość. Dziecko alkoholika może w różnych okresach życia zamieniać jedną rolę na drugą, ale za każdą z nich płaci w dorosłym życiu bardzo wysoką cenę. „Bohater” potrafi wykonywać zadania, ale nie radzi sobie z okazywaniem uczuć, dlatego często jest nielubiany przez otoczenie. „Aniołek” jest niezaradny, często wpada w depresję. Dziecko „maskotka” zostaje dorosłym błaznem, którego nikt nie traktuje poważnie, a z „kozłów ofiarnych” rośnie kolejne pokolenie alkoholików.
Bóg z dzieckiem na rękach
Joanna grała najpierw aniołka, by w końcu zostać kozłem ofiarnym. Wszystko układało się według opisanego wyżej scenariusza — dziewczyna sama zaczęła pić. Pamięta poczucie niesprawiedliwości, gdy była za to karana przez rodziców, którzy sami byli nietrzeźwi.
Pierwszym przełomem były rekolekcje maturalne. — Pokazały mi Pana Boga. Dałam Mu się ponieść na rękach. Te rekolekcje nie rozwiązały moich problemów, ale chwyciłam w ręce brewiarz i różaniec. To pozwoliło mi przetrwać kilka kolejnych lat. Potem Pan Bóg przyszedł do mnie przez konkretnych ludzi — wspomina kobieta.
Była już na studiach, gdy koleżanka poprosiła, żeby pojechała z nią pomóc znajomemu księdzu. Tak trafiła do duszpasterstwa akademickiego. Czy czuła się tam dobrze? Nie. Ale okazało się, że ludzi o podobnych doświadczeniach jest tam więcej. Ksiądz zainicjował więc zajęcia terapii grupowej dla dorosłych dzieci alkoholików (DDA). — To był koszmar — wspomina Joanna, dodając, że oznaczało to konfrontację z głęboko chowanymi lękami.
Już się nie boję
Uczestnikiem takich samych zajęć był Krzysztof. — Trwało to jakieś pół roku. Co tydzień odbywało się dwu-, dwuipółgodzinne spotkanie — opowiada. Grupa liczyła kilkanaście osób. Najpierw można było swobodnie mówić o swoich problemach. Potem prowadzący narzucał jakiś temat, na przykład obraz samego siebie, szukanie własnej tożsamości. Uczestnicy terapii rysowali własne drzewo genealogiczne, rysowali siebie kiedyś, obecnie i w przyszłości. Co to wszystko dało?
— Bardziej świadomie podszedłem do życia, z szacunkiem traktuję samego siebie. Nie obwiniam się bez przyczyny. Staram się racjonalnie myśleć i świadomie rozwijać — mówi mężczyzna.
— A ja przestałam się bać dostrzegania swoich problemów i szukania dla nich rozwiązania — dodaje Joanna. Dzięki temu była potem zdolna poprosić o terapię indywidualną.
Śpię spokojnie
Teraz sama wychowuje innych. Jest nauczycielką w podstawówce. Wielu jej podopiecznych ma problemy podobne do tego, co sama przeszła. Potrafi ich wysłuchać, zrozumieć, pomóc. Terapia indywidualna i kilkuletnie doświadczenie pedagogiczne mają duże znaczenie dla jej podejścia do tej pracy. Joanna dojrzała. — Nadal się przejmuję, nadal jestem zaangażowana, ale mam w sobie więcej spokoju. Nie jest już tak, że nie śpię w nocy, wiedząc o pijaństwie w domu któregoś z uczniów — mówi.
Pewne problemy wciąż jeszcze za nią się ciągną. Chodzi zwłaszcza o relacje z bliskimi, o problemy z zaufaniem. Wciąż jeszcze ma skłonności, by w sytuacji jakiegoś drobnego nawet konfliktu uciec w poczucie winy i — niezależnie od realiów — odruchowo przyjąć winę na siebie.
Nie chcę, żeby umarła
A rodzice... Joanna modliła się za nich. Kilka lat temu mama ciężko zachorowała. Lekarze mówili, że to już koniec. Kiedy po raz kolejny wpadła w śpiączkę, tata nieskory do okazywania uczuć rozpłakał się: „Nie chcę, żeby teraz umarła!”. Nie umarła. Od trzech lat obydwoje nie piją. Gdyby ktoś znał ich od trzech lat, to powiedziałby, że są wzorowymi rodzicami. Mama powiedziała kiedyś Joannie: „Gdybym wiedziała, że taka będzie starość, to chciałabym się wcześniej zestarzeć”. Powiedziała jej też: „Jestem z ciebie dumna. I mogę już umrzeć, bo cię przeprosiłam”.
— Jestem szczęśliwa — mówi Joanna.
Niektóre imiona bohaterów tekstu zostały na ich prośbę zmienione.
opr. mg/mg
|