Harry Potter i Talizman Salazara
Rozdział 1: Powrót mistrza
Harry Potter przekroczył próg Hogwartu i zatrzymał się w pół kroku. Minęło siedem lat, odkąd ostatni raz stał w tym hallu. Uczucia, jakie go opanowały, były różne - najsilniejsza była jednak ulga. Życie Harry'ego po skończeniu szkoły - a raczej po obudzeniu się z magicznie wywołanej śpiączki, w którą zapadł po zabiciu Voldemorta - było ciężkie.
Procesy śmierciożerców zajęły wiele czasu. Choć Harry nie mógł zeznawać w sprawie większości oskarżonych (spędzał czas tylko w obecności elity Voldemorta), ministerstwo upierało się, by Harry uczestniczył we wszystkich rozprawach.
Potem, ku przerażeniu Harry'ego, wysłano go zagranicę na coś w rodzaju misji dobroczynnej. Harry uważał tę podróż za kolejny koszmar, gdyż musiał stawić czoła mediom i znosić publiczne wystąpienia. Mimo że Syriusz, razem ze swoją nową miłością, Gwenn, zawsze go wspierali, to Remus był jego wybawicielem. Harry zatrudnił Remusa jako swojego oficjalnego przedstawiciela („Jestem sławnym, cholernym Harrym Potterem. Mogę zatrudnić wilkołaka, jeśli mi się to podoba.”), a on potraktował swoje zadanie poważnie. Jako obrońca zdrowych zmysłów Harry'ego, Remus nauczył się oceniać, czy Harry był zmęczony, wykończony, czy tylko ledwie żywy. Więc Harry miał przechlapane.
Jedynym niepowodzeniem Harry'ego podczas tych lat, było jego życie miłosne, a raczej brak takowego. Rozstanie jego i Ginger (która nie mogła pogodzić się z wyborem Harry'ego pod koniec siódmego roku, kiedy to zdecydował się zostać równowagą sił) stało się największym skandalem dekady. Dziennikarze dostali na tym punkcie fioła. Ginger nie przejęła się nagonką mediów, cierpliwie odbierała kolejne wyjce i w spokoju żyła własnym życiem.
Harry, nie będąc w stanie znieść współczucia, jak i późniejszych prób swatania go z innymi (wszyscy uważali go za najbardziej pożądanego kawalera na świecie), przedłużył swój pobyt zagranicą, by w końcu odwiedzić swoją rezydencję w Bułgarii. Posiadłość, którą podarował mu Voldemort, nie była wielka jak na średniowieczne standardy, ale za to imponująca. Harry powierzył nadzór nad posiadłością zaufanemu dozorcy, który nie ujawniał nawet cienia podejrzeń, kiedy Harry przedstawiał mu się jako Jack Taylor, więc był tu zupełnie anonimowy.
Jego próby umawiania się były jednak żałosne. Nikt nie potrafił zobaczyć Harry'ego poprzez jego sławę. Te kilka, którym udało się poznać „po prostu Harry'ego” - sarkastycznego, cynicznego pesymistę, który przypadkiem ocalił świat, gdyż umiał doprowadzić do śmiechu złego czarnoksiężnika - nie zniosły nacisku prasy.
Dopiero podczas ślubu Rona i Hermiony, Harry zdał sobie sprawę, że Ginger była dla niego tą jedyną i że tylko ona zdołała stawić temu wszystkiemu czoła. Zawsze znała „po prostu Harry'ego”. To ona go zawsze podtrzymywała na duchu. Rowan, feniks Harry'ego, oczywiście ciągle powtarzała mu to w swoich piosenkach.
Harry sądził, że odzyskanie jej będzie trudne. Choć żałował, że stracił nad sobą panowanie w trakcie wesela, uzyskał zamierzone rezultaty, a przy okazji zapewnił rozrywkę uczestnikom imprezy.
Ginger tańczyła, za blisko zdaniem Harry'ego, z Seamusem, który, jak Harry wiedział, od dłuższego czasu czuł do niej miętę. Harry wmaszerował na środek parkietu i rozdzielił parę. Kiedy temperatura dyskusji nieco wzrosła, padło najważniejsze pytanie: dlaczego Harry zostawił Ginger w zamku? To zdawało się być głównym powodem jej gniewu - że Harry nie kochał jej, nie ufał jej wystarczająco, by zabrać ją ze sobą.
Lecz on wiedział, że ta nie pogodziłaby się z faktem, że Harry musi poświęcić swoje życie. Nikt nie spodziewał się, że Harry przeżyje, a już szczególnie nie on. To, że przeżył, że był tam teraz i wykłócał się z nią o to, było niemal komiczne.
Ginger wciąż nie chciała tego zaakceptować.
- To nie wszystko, Harry - naciskała. - Wiem, że tak. Powiedz mi po prostu prawdę.
I Harry nie potrafił jej odmówić. Słowa wydobywały się z niego, wbrew jego woli.
- Gdybyś tam była, nie byłbym w stanie tego zrobić - powiedział. - Miałbym wszystko, czego mógłbym tylko zapragnąć. Wszyscy byli przy mnie bezpieczni, chronieni. Gdybyś tam była, nie miałbym żadnego powodu by go powstrzymywać. Byłbym całkowicie szczęśliwy.
Ginger patrzyła na niego z niezrozumieniem.
- Co złego w byciu szczęśliwym?
- Nie mógłbym być szczęśliwy kosztem innych, Ging - odparł Harry, powtarzając to samo, co mówił Voldemortowi. - Ale gdybyś ze mną była, byłbym szczęśliwy. - Harry ujął jej ręce swoimi. - Ocaliłem świat, bo ty wciąż tam byłaś. Zrobiłem to dla ciebie.
Pobrali się ponad rok później. Nie wystarczająco szybko jak dla Harry'ego, lecz pani Weasley, Syriusz i Gwenn - nawet Remus - nalegali, by Harry ożenił się „odpowiednio”. Skoncentrował się więc na budowie ich nowego domu w Dolinie Godryka i na powrocie na uczelnię.
Szkolenie wydawało się tylko sprawą formalności. Harry nie potrzebował już żadnego treningu w dziedzinie magii, więc wziął zamiast tego większą ilość zajęć przysposabiających do nauczania. Skoro tym miał się zająć, chciał to robić dobrze.
W końcu, wówczas już ożeniony i wyedukowany, Harry otrzymał powiadomienie, że Hogwart potrzebuje nowego nauczyciela Obrony przed Czarną Magią i zaproponowano mu to miejsce. Harry, rzecz jasna, przyjął ofertę.
I oto był na miejscu. Rozejrzał się wokół. Hall był pogrążony w ciemności i ciszy - był środek nocy. Przegapił Ucztę Powitalną, gdyż nie chciał opuścić Ginger, która była teraz w ciąży z ich pierwszym dzieckiem. Nie czuła się zbyt dobrze i Harry nie zgodził się zostawić jej samej.
Szedł teraz korytarzami zamku, póki nie dotarł do posągu chimery, strzegącej wejścia do gabinetu Dumbledore'a. Harry podniósł rękę i posąg odskoczył na bok. Był jednym z najpotężniejszych czarodziei na świecie, więc mógł to zrobić.
- Przepraszam - powiedział Harry. - Muszę się zobaczyć z dyrektorem.
Harry wspiął się po spiralnych schodach w górę i zapukał do drzwi gabinetu.
- Przypuszczam, że to ty, Harry - rzekł dyrektor. - Wejdź, proszę.
Harry wszedł nieśmiało do środka.
- Przepraszam, profesorze - oznajmił. - Nie mogłem zostawić Ginger samej.
- Hermiona już mi powiedziała, Harry - odparł Dumbledore. - Rozumiem to, choć byłem nieco rozczarowany, że nie mogłem przedstawić uczniom ich nowego nauczyciela Obrony przed Czarną Magią.
Harry spuścił wzrok.
- Przepraszam, profesorze.
Fawkes, feniks dyrektora, podleciał do niego. Harry pogłaskał go po główce.
Dumbledore westchnął.
- Harry, po wszystkim przez co przeszedłeś, czemu wciąż musisz w kółko przepraszać?
- Przep… - Harry uciął w pół słowa i spojrzał na Dumbledore'a z szerokim uśmiechem. - Chyba trudno zerwać ze starymi przyzwyczajeniami.
Dumbledore przyglądał mu się uważnie przez swoje okulary-połówki.
- Sądzę, że tak jest.
- Chciałem tylko dać panu znać, że już jestem - odparł Harry. - Gdzie mam się udać?
- Twój prywatny pokój mieści się zaraz przy gabinecie. Rozgość się tam, a ja przyślę ci rano plan zajęć.
- Tak, proszę pana. Dziękuję.
- I Harry? - Dumbledore zatrzymał go, gdy stał już przy drzwiach. - Możesz się teraz zwracać do mnie po imieniu.
- Spróbuję się przyzwyczaić.
Dumbledore uśmiechnął się.
- No, zmykaj już. Jutro czeka cię pracowity dzień.
Harry stał na zewnątrz swojej klasy, czując, że zaraz zwymiotuje z nerwów. Hermiona zatrzymała się obok, patrząc na niego, jakby nie widziała głupszej osoby. Zaczęła uczyć tu Numerologii, zanim jeszcze pobrała się z Ronem.
- Po prostu bądź sobą, Harry - powiedziała Hermiona. - Dasz sobie radę.
- Łatwo ci mówić - mruknął Harry.
- Och, no dalej, Harry - zachęciła go Hermiona, dając małego buziaka w policzek, co zawsze sprawiało, że Harry czuł się lepiej.
Harry kiwnął głową i wszedł do sali. Jego pierwsza klasa już tam na niego czekała. Harry podszedł do biurka na przedzie sali i podniósł dziennik. Obrócił się do klasy - uczniowie wlepili w niego wzrok.
Cichym, czystym głosem, Harry odczytywał nazwiska, starając się je skojarzyć z twarzami. Kiedy odłożył listę na bok i zwrócił się z powrotem do klasy, ta wciąż patrzyła na niego oczekująco.
Po prostu bądź sobą. Harry zebrał się w sobie i usiadł na biurku.
- Więc jesteście szóstą klasą? - spytał Harry.
- Tak, proszę pana - odparł jakiś uczeń.
- Będziecie mi musieli wybaczyć - rzekł Harry. - Trochę się denerwuję.
- Pan się denerwuje?
- Zgadza się - przyznał Harry, spoglądając na rudowłosego chłopaka. Zerknął na listę. - Sean McIves, tak?
Wspomniany młody człowiek wyprostował się na swoim miejscu. Był wysoki i miał atletyczną budowę.
- Tak, profesorze - odparł Sean.
- Cóż... - Harry zwrócił się do klasy. - To moja pierwsza lekcja. Nigdy nie byłem zbyt dobry w przemowach publicznych. Potrafię bez problemów zmierzyć się ze śmiercią , ale kiedy mam mówić przed większą grupą ludzi, robi mi się niedobrze.
Kilku uczniów parsknęło, próbując stłumić śmiech. Harry uśmiechnął się do nich i reszta klasy roześmiała się lekko i odprężyła. Reakcja uczniów przyniosła efekt, którego Harry potrzebował. Także się rozluźnił i zerknął znów na listę.
- Panno Larsen - wywołał uczennicę w okularach, z gęstymi, brązowymi włosami, która miała przed sobą otwartą książkę i już notowała coś na pergaminie. Przypominała mu trochę Hermionę.
- Tak, profesorze?
- Co przerobiliście w zeszłym roku?
- Uczyliśmy się głównie przeciwzaklęć - odpowiedziała Cindy Larsen, której niebieskie oczy błyskały bystro za grubymi szkłami. - Nasza ostatnia nauczycielka miał na ich punkcie małą obsesję.
- Nie znałem osobiście profesor Narry - odparł Harry. - Jednak jestem pewien, że te zaklęcia się wam przydadzą. Co jeszcze?
- Zatrzymaliśmy się krótko przy pierwszym powstaniu Sam-Wiesz-Kogo…
- Chwileczkę - przerwał jej Harry, podnosząc rękę. - Wyjaśnijmy sobie coś. Nie życzę sobie słyszeć, jak ten konkretny czarodziej nazywany jest Sam-Wiesz-Kim, Nim, czy Tym-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Mogę wymyślić dla niego wiele określeń, z czego większość nie będzie zbyt uprzejma, ale w mojej klasie będziecie nazywać go po imieniu. - Harry rozejrzał się po klasie, sprawdzając, czy wszyscy go zrozumieli. - Teraz chcę usłyszeć, jak to mówicie.
Cała klasa wymamrotała pod nosem imię Voldemorta - Harry musiał się uśmiechnąć.
- Nie było tak ciężko, prawda?
Większość klasy odwzajemniła uśmiechy.
- Jaki on był, profesorze?
Harry nie był pewien, który uczeń rzucił to pytanie, lecz reszta klasy zaczęła szeptać między sobą, jakby ta kwestia także ich ciekawiła.
Harry spodziewał się, że w końcu to pytanie padnie, liczył jednak, że nie stanie się to na jego pierwszej lekcji. Klasa przyglądała mu się z oczekiwaniem i nadzieją. Zerknął na dziennik - nic dziwnego, w końcu byli to Gryfoni.
- W porządku - powiedział Harry. - Miejmy to już za sobą. Co chcecie wiedzieć?
- Więc jaki on był? - spytała Cindy. - Osobiście?
- Osobiście? - powtórzył Harry, ześlizgując się z biurka i zaczynając chodzić wolno w tę i z powrotem. - Cóż, był niewątpliwie genialny. Jego umysł pracował tak szybko, że trudno to sobie wyobrazić. Cokolwiek czynił, robił to z precyzją i dokładnością. Zawsze zdawał się być o krok przed wszystkimi, jakby potrafił planować przyszłe wydarzenia. I zwykle twierdził, że to potrafi. - Harry popatrzył na klasę. - Był niezmiernie próżny i lubił triumfować.
- Czy rzeczywiście był tak potężny, jak mówią?
- O tak - potwierdził Harry. - Voldemort był megalomanem, lecz udało mu się uzyskać ogromny poziom magicznej mocy, a także zdobyć władzę nad innymi.
- Więc mógł kontrolować ludzi?
Harry zastanowił się nad tym pytaniem.
- Niektórych ludzi. Wielu kontrolował poprzez swoich śmierciożerców, którzy oczywiście podlegali władzy Voldemorta. Byli mu całkowicie oddani. Voldemort wymagał lojalności ponad wszystko inne. Robiłeś natychmiast wszystko, co ci kazał i lepiej było, żebyś zrobił to dobrze.
- Naprawdę był taki okrutny? - spytała Cindy bez tchu.
Harry skinął krótko i wskoczył znów na biurko.
- Jego bezlitosne okrucieństwo jest legendarne. Uwielbiał oglądać cudzy ból. - Harry zaśmiał się cynicznie. - Szczególnie mój - mruknął. - Lecz posiadał też pewne szlachetne skłonności, bo zwykle nie ranił bez powodu. I nigdy nie złamał sprawiedliwie zawiązanego kontraktu. Jego umiejętność sterowania ludźmi i smykałka do słownych gierek sprawiły, że został geniuszem manipulacji i zawsze dostawał to, czego chciał.
- Nie zdołał zdobyć Kamienia Filozoficznego - powiedział Sean.
- To prawda - stwierdził inny uczeń. - Pan mu w tym przeszkodził.
- I nie udało mu się dostać pana - dodała Cindy. - Czytałam o tym. Nie mógł pana zabić.
- Cóż, zgadza się - przyznał Harry. - I muszę powiedzieć, że Voldemort nie był tym wszystkim zachwycony.
Uczniowie uśmiechnęli się zgodnie.
- Kiedy, na nieszczęście, uratowałem życie Peterowi Pettigrew, Voldemort zyskał sługę, który pomógł mu odzyskać ciało.
- Więc to nie Syriusz Black zabił tamtych ludzi?
- Nie, to nie on - odparł Harry. - Syriusz Black był najlepszym przyjacielem mojego ojca i jest teraz moim ojcem chrzestnym. Peter Pettigrew był szpiegiem i zdrajcą moich rodziców.
Zapytali go później o Turniej Trójmagiczny, więc Harry zdał im z niego krótką, okrojoną relację.
- To wtedy zamordował Cedrica Diggory'ego.
- Właściwie to zabił go Peter na polecenie Voldemorta. Formalnie, to Cedric powinien wygrać ten turniej, ale tyle sobie nawzajem pomagaliśmy, a on nalegał, że to ja powinienem wygrać. Był równie uparty co do tego jak ja, a ledwo trzymałem się na nogach. Chciałem tylko wydostać się z tego labiryntu.
- Dlaczego nie mógł pan stać?
- Pająk - syknął niecierpliwie jakiś uczeń. - Nie przerywaj.
Harry ukrył uśmiech.
- W każdym razie, gdybym mocniej nalegał, Cedric znalazłby się na tamtym cmentarzu sam i, tak czy inaczej, został zabity, lecz Voldemort nie odzyskałby przynajmniej swojego ciała.
- To dlatego myślał pan, że musi zginąć razem z nim - odezwał się Sean. - Bo czuł pan, że to pana wina.
Harry spojrzał na chłopca i westchnął.
- Przyczyny, dla których wiedziałem, że muszę zginąć wraz z Voldemortem są różnorakie i złożone. I może innym razem o nich porozmawiamy, jednak faktem jest, że powinienem był umrzeć. Naprawdę nie wiem, w jaki sposób przeżyłem.
Zabrzmiał dzwonek i klasa głośno jęknęła, zbierając z ławek swoje rzeczy.
Harry zszedł z biurka i za nim usiadł.
- Na kolejnej lekcji zajmiemy się Zaklęciami Niewybaczalnymi. Przygotujcie się.
- Tak, profesorze - usłyszał jak mruczy wielu z nich.
Większość lekcji tego dnia wyglądała podobnie, choć żadna nie była tak męcząca jak ta pierwsza. Do obiadu Harry miał wrażenie, jakby jeszcze nigdy w życiu nie mówił tyle o sobie. Gryfoni z szóstego roku byli najbardziej ciekawscy, a Voldemort ich fascynował. Harry pamiętał, że sam był równie ciekawy, więc jeśli opowiadanie im o swoich przeżyciach pomoże zainspirować któregoś z nich, to chyba dobrze wykonywał swoją pracę.
Hermiona wmaszerowała do jego gabinetu i trzasnęła książką o biurko. Harry wzdrygnął się.
- Coś nie tak? - zapytał.
- Harry Potterze, jeśli przyślesz mi na Numerologię kolejną klasę rozmawiającą wyłącznie o tym, jaką świetną mieli lekcję Obrony i jaki wspaniały jest profesor Potter, to chyba cię uduszę.
Harry musiał się uśmiechnąć.
- Powiedziałaś, żebym był sobą. Skąd mogłem wiedzieć, że to tak dobrze podziała?
Hermiona odwzajemniła jego uśmiech i Harry domyślił się, że to małe przestawienie miało poprawić mu humor.
- Podziałało znakomicie - rzekła Hermiona. - Naprawdę kazałeś powiedzieć całej klasie imię Voldemorta?
- Jasne, że tak - odparł Harry. - Jeśli jeszcze raz usłyszę „Sam-Wiesz-Kto”, chyba zacznę krzyczeć.
Hermiona roześmiała się.
- Cóż, pójdę jeszcze po coś do jedzenia, zanim położę się spać. Mówiłam ci, że dasz sobie radę.
- Dzięki, Hermiono. Dobrej nocy.
Pocałowała go w policzek.
- Dobranoc, Harry.
Kiedy wyszła, Harry zajrzał do swojego notatnika. Dumbledore dał mu wolną rękę w planowaniu lekcji i Harry zamierzał przerobić Zaklęcia Niewybaczalne w podobny sposób, jak fałszywy Moody.
Ból eksplodował w jego głowie i Harry uderzył ręką swoją bliznę.
Rozdział 2: Związek Slytherina
Blizna nie przestawała piec. Harry wstał wolno, rozglądając się po pustej klasie z zakorzenioną głęboko w duszy obawą.
To nie mogło się stać. Nie mogło! Jednak tylko obecność jednej osoby mogła do tego doprowadzić. Czy Voldemort znalazł drogę powrotną? Nawet wtedy, gdy Voldemort nie miał jeszcze własnego ciała, Harry wyczuwał, kiedy Voldemort był w pobliżu. Czy to dlatego Harry przeżył?
- Voldemort, wiesz, że nie możesz się do mnie zakraść - powiedział.
Harry usłyszał zimny śmiech, który sprawił, że włosy na karku stanęły mu dęba.
- Pokaż się - rzekł Harry.
- Nie, raczej nie, Harry - usłyszał głos Voldemorta. - Jeszcze nie.
Harry przeszedł obok biurka i oparł się o nie. Poczuł, że coś krąży wokół niego, wywołując pulsowanie w jego skroniach. Duch?
- A więc nauczyciel Obrony przed Czarną Magią?
- Nie sądzisz, że mam kwalifikacje? - spytał Harry.
Harry usłyszał chichot.
- A nie sądzisz, że to trochę przyziemne zajęcie, w porównaniu do walki z najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w historii?
Harry znów poczuł, że jakiś niewidzialny byt go okrąża.
- Właściwie, to nawet miła odmiana - odparł. - Przynajmniej nie dostaję od tego migreny.
Voldemort roześmiał się.
- Ach, Harry, jak ja za tobą tęskniłem.
Harry poczuł, że istota zatrzymuje się przed nim i wzdrygnął się.
- Spójrz na siebie. Ależ wyrosłeś - powiedział Voldemort.
Ból w głowie Harry'ego wzrósł, jakby Voldemort unosił rękę nad jego twarzą.
- Wybacz, że nie zjawiłem się na uroczystości rozdania świadectw, Harry.
- Też się na niej nie zjawiłem.
- Hm, tak. Powinieneś na niej być, Harry. Nie chciałem tego, mówiłem ci.
- Pamiętam - odrzekł Harry.
- Ale upierałeś się, że musisz zginąć, by zapewnić moją śmierć. Jednak twoja bohaterska ofiara - oznajmił Voldemort i Harry poczuł, że czyjaś ręka łapie go za podbródek; upadł na kolana, patrząc na ducha Voldemorta, który zmaterializował się przed nim - zapewniła nie tylko moją śmierć, ale również moją nieśmiertelność.
- Nie jesteś z tego zadowolony? - spytał z wysiłkiem Harry. Wpatrywał się w te czerwone oczy, które błyszczały nawet u ducha.
- Jeszcze nie zdecydowałem - odparł Voldemort. - Zadowala mnie natomiast to - dodał, unosząc drugą rękę nad twarzą Harry'ego - że wciąż mogę bawić się ze swoim ulubieńcem.
Harry zmagał się ze zbyt wielkim bólem, by odpowiedzieć na tę uwagę.
- Jak? - wykrztusił Harry. - Duch nie może…
Voldemort dotknął jego policzka, by go uciszyć.
- Z racji na mój szlachetny gest przed śmiercią. Zgodziłem się umrzeć i pozwoliłem ci żyć. To dlatego nie umarłeś, Harry, i to dlatego wciąż jesteśmy połączeni.
Voldemort puścił Harry'ego i odpłynął dalej.
- Więc czemu tu jesteś? - spytał Harry.
- Jestem tu, ponieważ ty tu jesteś, Harry.
- Twierdzisz, że będziesz nawiedzał mnie do końca mego życia? - Już sama myśl była przerażająca.
- Całkiem zabawna perspektywa, co, Harry?
Harry wstał, patrząc na Voldemorta z niepewnością.
- Porozmawiamy później, Harry - powiedział Voldemort. - Zamierzam się trochę rozejrzeć. Dawno mnie tu nie było.
Harry gapił się w miejsce, w którym zniknął Voldemort. Nie, to nie mogło spotkać jego. To było gorsze niż koszmar… Właśnie! To JEST koszmar. Zasnął, siedząc przy biurku i za moment się obudzi.
Ale Harry nigdy nie miał tyle szczęścia. Poszedł prosto do gabinetu Hermiony i gwałtownie zapukał do drzwi. Hermiona otworzyła po chwili.
- Harry, wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.
- Bo widziałem - odparł Harry. - Voldemort.
- Voldemort? - zdziwiła się Hermiona. - Chyba żartujesz.
- Wyglądam, jakbym żartował? - Harry wciąż się trząsł, więc nie zdążył się nad tym zastanowić. - Złapał mnie za twarz, Hermiono, i zwalił mnie z nóg.
- To niemożliwe, Harry. Duchy nie mogą nikogo dotknąć, ani zranić.
- Pamiętam jeszcze, co to jest ból - powiedział Harry sfrustrowanym głosem. - Dotknął mnie i ja to poczułem.
- Harry…
- Nie wierzysz mi? - spytał Harry z niedowierzaniem. Przyłożył rękę do blizny. Voldemort.
- Ach, prosto do swojego adwokata - rzekł Voldemort kilka sekund później.
- Ona nie jest adwokatem, tylko nauczycielką - odciął się Harry.
- Nie najlepszy wybór kariery z jej strony - stwierdził Voldemort. - Byłaby nadzwyczajnym prawnikiem.
- Po prostu się pokaż.
Harry usłyszał, jak Voldemort chichoce.
- Nie wierzy ci, prawda?
- Harry, dobrze się czujesz? - spytała Hermiona.
Voldemort roześmiał się.
- Och, to jest bezcenne, mój pupilku.
- Nie nazywaj mnie tak - warknął Harry.
- Harry, zaczynam się martwić - rzekła Hermiona.
- Och, to cudowne. Harry Potter doprowadzony do szaleństwa przez swoje koszmarne wspomnienia. - Czarnoksiężnik wybuchnął kolejną salwą śmiechu.
- Przestań się śmiać, Voldemort - żachnął się Harry. Obrócił się do Hermiony. - Nie słyszysz go?
- Nic nie słyszę - odparła Hermiona. - Harry, czy aby na pewno dobrze się czujesz?
- Wierzyłaś mi podczas Turnieju Trójmagicznego - przypomniał jej Harry.
- Widziałam twoją twarz - stwierdziła Hermiona. - Teraz to wygląda na… cóż…
- Co? Szaleństwo?
- Chciałam powiedzieć, że na desperację.
- Świetnie - warknął Harry i odszedł. Voldemort szybował tuż za nim.
- Nie przejmuj się tym tak bardzo, Harry.
- Zamknij się, Voldemort.
- Nie próbuj mnie zdenerwować, Harry. Zbyt wielką sprawia mi to radość.
Harry starał się ignorować Voldemorta w drodze powrotnej, żeby nikt nie zobaczył go gadającego do siebie i kiedy Harry wszedł do swojego pokoju, Voldemort nie podążył za nim. To go zaskoczyło.
Harry przebiegł wzrokiem półki z książkami, zdeterminowany znaleźć wszystko co możliwe na temat nawiedzeń. Miał nadzieję, że uda mu się uzyskać pomoc Hermiony.
Następnego dnia przyniósł ze sobą na śniadanie książkę i jadł z oczami wbitymi w strony, ignorując Hermionę, która rzucała mu zaniepokojone spojrzenia. Dumbledore i McGonagall również patrzyli na niego dziwnie. Hermiona im powiedziała? Znakomicie.
Harry wiedział, że Voldemort znów się pojawi. Nie przepuściłby szansy zrobienia z Harry'ego szaleńca na oczach całej szkoły. Harry wytrzymał ból i starał powstrzymać się przed wzdrygnięciem.
- Chyba będę musiał spróbować się do ciebie zakraść, Harry - rzekł Voldemort. - Twoje reakcje są zwykle lepsze.
Harry zlekceważył go. Miał wrażenie, że Voldemort wisi tuż przed nim.
- W końcu trafię w jakiś twój czuły punkt i pękniesz, mój pupilku - rzekł Voldemort, chichocąc co chwilę. - Wiem, jak bardzo tego nienawidzisz, Harry. Wyglądasz na dosyć wściekłego.
Słowa, które miał przed oczami Harry, zaczęły się rozmazywać, a ból wzrósł, jakby Voldemort wyciągał rękę przez stół w kierunku jego twarzy. Harry wziął książkę i wstał. Kiedy opuszczał stół, słyszał jeszcze nawoływanie Hermiony.
Ją też zlekceważył. Skierował się prosto do klasy, starając się wymyślić sposób na nakłonienie Voldemorta do ujawnienia się. Zastanowił się, czy inne duchy mogły go też dojrzeć.
Voldemort nie odzywał się, ale Harry wiedział, że wciąż za nim podąża.
Irytek śmignął obok niego, krzycząc: „Pomylony Harry Potter”. Harry spojrzał na niego.
Voldemort zachichotał.
- Nie, Harry, one też mnie nie dostrzegają. Jestem twoim osobistym poltergeistem i tak długo jak nie będę chciał być widziany, ani słyszany, nikt poza tobą mnie nie zobaczy, ani nie usłyszy.
Świetnie, pomyślał Harry.
- Och, porozmawiaj ze mną, Harry. Psujesz moją zabawę.
Harry zwalczył ochotę, by odpowiedzieć: „co za pech”.
- Harry, mój synu.
Harry zatrzymał się raptownie i ból, który go ogarnął był prawie tak silny, jak kiedy Voldemort dotykał jego blizny. Wrzasnął i upadł na ziemię, ściskając głowę rękoma.
Voldemort nie roześmiał się.
- Widzę, że trafiłem, gdzie trzeba - rzekł. - Sugeruję również, żebyś przeze mnie nie przechodził.
Najwyraźniej, kiedy Harry się zatrzymał, Voldemort podążył dalej i przepłynął prosto przez Harry'ego.
- Wszystko w porządku, profesorze Potter?
Dwójka uczniów podeszła do niego i pomogła mu wstać. Usiłując odzyskać spokój i walcząc z bólem, który potęgował jego rozdrażnienie, podziękował im i ruszył dalej.
- Żadnego komentarza, Harry?
Komentarz?
- Ha! - mruknął Harry. Właśnie udało mu się wymyślić sposób na zmuszenie Voldemorta do pokazania się. Jego szósty rok odwali za niego całą robotę. Voldemort ich fascynował, a ten będzie z tego tak zadowolony, że nie oprze się okazji, by z nimi porozmawiać.
Nie miał z nimi lekcji aż do jutra, więc musiał przetrwać przez pozostałe zajęcia, wytrzymując sporadyczny ból, kiedy Voldemort zbytnio się zbliżył i starając się nie odpowiadać na jego zaczepki i komentarze.
To ostatnie nie było proste, gdyż Voldemort zaczął robić osobiste aluzje odnoszące się do ich burzliwej przeszłości.
W pewnym momencie, gdy Harry opisywał Azkaban i dementorów, Voldemort przywołał wspomnienie Syriusza, kiedy ten znajdował się w więzieniu, a później w magicznej klatce.
- Zamkniesz się wreszcie?! - krzyknął Harry.
- Ee… my nic nie mówiliśmy, profesorze - powiedział jakiś uczeń. Harry był niemal pewny, że był to Dave McIves, młodszy brat Seana.
- To nic, nie mówiłem do klasy - odparł Harry.
- Poślizgnąłeś się, Harry - rzekł Voldemort, brzmiąc na zadowolonego.
- Do kogo pan mówił? - spytał inny uczeń.
- Do nikogo. Zapomnijcie o tym.
- Och, oni nie zapomną, Harry. Do jutra wszyscy w szkole będą o tym wiedzieć.
Lecz plan Harry'ego do tego czasu zdąży już wejść w życie.
Harry spojrzał w kierunku, z którego dobiegał głos Voldemorta.
- Och, tak myślisz?
- Tak, Harry. Ty też o tym wiesz. - Voldemort roześmiał się.
- Śmiej się tak dalej, Voldemort - powiedział Harry. - Zbyt dobrze mnie nauczyłeś.
- Masz już jakiś plan, prawda, Harry?
- Tak, a teraz bądź już cicho, bo chcę skończyć lekcję.
- Och, ależ oczywiście - rzekł Voldemort rozbawionym tonem.
Po obiedzie, każda klasa po tej zaczęła patrzeć na niego dziwnie. Nie poszedł na kolację do Wielkiej Sali (nie chciał widzieć, jak Dumbledore i reszta nauczycieli rzucają mu osobliwe spojrzenia).
Następnego ranka Harry był już gotów. Szósty rok wszedł do sali i tu przynajmniej nikt nie patrzył na niego, jakby był niespełna rozumu.
- Czy wszyscy już są? - spytał Harry, by zaprowadzić w klasie spokój.
- Missy musiała iść do Madam Pomfrey - oznajmił Sean.
- Coś się jej stało? - zaniepokoił się Harry.
- Nic jej nie jest. Spadła z ruchomych schodów.
- Bywają naprawdę złośliwe - skomentował Harry. - Sam z nich spadłem na moim piątym roku. Złamałem wtedy żebro i kolano.
- Harry, czemu okłamujesz uczniów? - odezwał się Voldemort. - Lucjusz i Goyle ci to zrobili.
- Masz rację - odparł Harry.
- Ee, ale kto, profesorze? - spytał z ciekawością Sean.
- Jak wielu z was mogło słyszeć, doczekałem się swojego prywatnego ducha.
- W takim razie to prawda, że słyszy pan Voldemorta? - zainteresował się Sean.
- Powiedział moje imię - stwierdził Voldemort ze zdziwieniem.
- Oczywiście, w końcu czyja to klasa? - Harry obrócił się z powrotem do uczniów. - Wygląda na to, że Voldemort obrał jako swoją pośmiertelną misję doprowadzenie mnie do szału.
Voldemort zachichotał.
- A więc on tu jest? - zapytała Cindy.
- Tak - odrzekł Harry. - I aby uczcić ten fakt, zdecydowałem się poświęcić całą lekcję wyłącznie jego osobie.
Voldemort zaśmiał się.
- Harry, jestem wzruszony.
- Jest zaszczycony - przekazał Harry klasie.
- Powiedziałem wzruszony, Harry, nie zaszczycony.
- Masz rację - powtórzył Harry. Wyczarował wygodne krzesło w rogu, na tyłach klasy. - Zajmij miejsce, Voldemort. Spodoba ci się ta lekcja.
- Dlaczego z tyłu, Harry?
- Bo już boli mnie przez ciebie głowa.
Voldemort zachichotał i Harry poczuł, jak ból maleje.
- Tak jak już ostatnio wspominałem, Voldemort używał wielu metod, mających nakłonić ludzi do współpracy. Jego ulubioną była tortura.
- Raczej groźba torturą - poprawił Voldemort.
- Ponownie przyznaję ci rację - rzekł Harry. - Ta metoda nie działał jednak na mnie, więc musiał obmyślić inny sposób, by zmusić mnie do tego, czego ode mnie chciał.
- Odnośnie czego miał rację? - spytał któryś uczeń.
Harry mówił dalej:
- Jego kolejne próby, choć niekonwencjonalne, też okazały się dość kiepskie.
- Harry - oznajmił Voldemort, brzmiąc na obrażonego.
- Profesor Weasley potrafiła znaleźć dziurę w każdym zaproponowanym przez niego kontrakcie, nawet mimo jego zamiłowania do semantyki.
Voldemort roześmiał się.
- Wiem, co robisz, Harry. Próbujesz mnie wmanipulować w dołączenie do tej dyskusji.
- Hm… - mruknął Harry. Nie spojrzał w stronę krzesła, lecz obrócił się do klasy: - Myślałem, że uczyłem się manipulacji od mistrza. Widocznie myliłem się także co do tego. Szkoda.
Harry poczuł, że Voldemort porusza się w jego kierunku.
- W porządku, Harry - rzekł Voldemort. Klasa wydała okrzyk zdziwienia, kiedy się zmaterializował. - Dołączę do tej małej dyskusji. - Voldemort nadal przesuwał się w jego stronę, dopóki nie zawisł przed Harrym. - Ale dostanę coś w zamian.
Jednak Harry uśmiechał się.
- Dalej, Voldemort. Pokaż im. Jakoś to zniosą.
- Ale czy ty to zniesiesz, Harry? - spytał Voldemort, chwytając Harry'ego za podbródek. W klasie znów zawrzało, kiedy Harry upadł na kolana. Voldemort odwrócił się do uczniów. - Jak widzicie, Lord Voldemort wciąż może doprowadzać Harry'ego Pottera do agonii tak wielkiej, że nawet Klątwa Cruciatusa, którą Harry potrafi przezwyciężyć, blednie przy niej.
- Jak to możliwe, że możesz go dotykać? - zdziwiła się Cindy.
- Ach. - Zerknął na Harry'ego. - Ciekawska klasa. To dlatego ją wybrałeś?
Harry kiwnął głową.
Voldemort puścił go i Harry wziął kilka głębszych oddechów, podczas gdy Voldemort oddalił się, by przyjrzeć się klasie.
Harry podźwignął się na nogi i oparł o biurko, przyciskając dłoń do blizny.
- Powiesz im, Harry? - odezwał się Voldemort. - Czy może ja powinienem?
Harry nie chciał raczej upubliczniać tej wiadomości, więc miał ochotę uścisnąć Hermionę, kiedy ta wpadła do klasy.
- Profesor… - Zamarła, gdy zobaczyła, że Harry przyciska rękę do czoła. Wtedy dostrzegła Voldemorta.
- Ach, panna Granger - powiedział Voldemort. - Bardzo miło znów cię widzieć.
- Mówiłem ci, Voldemort, teraz to profesor Weasley.
- Jakże to zaskakujące - odrzekł Voldemort. - Wciąż jednak myślę, że minęłaś się ze swoim powołaniem, Hermiono. Byłby z ciebie znakomity prawnik.
- Och, Harry - jęknęła Hermiona. - Tak mi przykro.
- Hermiono, zaczekaj! - zawołał Harry, ale ta już wybiegła z sali.
- Och, no i patrz, zdenerwowałeś ją.
Harry odwrócił się do Voldemorta.
- Ja? - powiedział ze zdziwieniem. - Wiesz cholernie dobrze, czemu jest zdenerwowana.
- To z pewnością nie moja wina - odparł Voldemort, udając struchlałego.
Kilku uczniów roześmiało się i Harry spojrzał w ich stronę.
- Czy wspominałem już, jakie ma pokręcone poczucie humoru?
- Chyba powinieneś za nią iść, Harry - rzekł Voldemort.
- Miałbym zostawić cię tutaj? Raczej nie.
- Harry, nie ufasz mi?
- Nie - odpowiedział bez namysłu Harry.
- Nie mogę nikogo skrzywdzić.
- Oprócz mnie - stwierdził Harry.
Voldemort zachichotał, wracając z powrotem na swoje krzesło.
- Więc co u Rona?
Czarodziej, o którym była mowa, wbiegł do środka. Harry wyprostował się.
- Ron! - wykrzyknął Harry, zdumiony.
- Harry, coś ty naopowiadał Hermionie? - zapytał Ron, idąc prosto na Harry'ego i nie rozglądając się wokół.
- Ach, witaj, Ron.
Ron odwrócił się i machnął z irytacją ręką. Do Harry'ego rzekł:
- Nie było pytania.
- Ron, co ty tu robisz? - chciał wiedzieć Harry.
- Hermiona martwiła się o ciebie. Wysłała mi sowę parę dni temu.
- Więc ministerstwo przysłało tu ciebie, żeby upewnić się, że nie jestem stuknięty - powiedział Harry.
Ron sprawiał wrażenie dotkniętego.
- Przyszedłem tu dla ciebie, do licha - odparł Ron.
- Przepraszam - mruknął Harry.
Ron wyszczerzył zęby.
- Ale i tak muszę wysłać sowę do ministra, kiedy tu skończę.
- Sami idioci w tym ministerstwie - skomentował Voldemort.
Harry posłał mu krzywe spojrzenie.
- Ron jest w ministerstwie - oświadczył Harry. - Naprawiliśmy je, pamiętaj.
- Masz rację - zacytował drwiąco Voldemort. - A czy przerabiałeś już to, jak je odbudowaliśmy?
Harry nachmurzył się.
- Jeszcze nie.
- Dlaczego nie? Boisz się, że nie są jeszcze gotowi, czy może ty nie jesteś gotów?
Harry zignorował pytanie Voldemorta i zwrócił się do Rona:
- Wszystko jest w porządku, Ron. Po tym wszystkim, co mi się przytrafiło, nawet ja się dziwię, że jeszcze nie zwariowałem.
- Nie, wcale nie jest w porządku - sprzeciwił się Ron. - Po wszystkim, co ci się przytrafiło, miałem nadzieję, że zwariowałeś. - Ron rzucił okiem na Voldemorta. - Wydaje to się lepsze niż alternatywa.
- Ron, jestem zraniony - powiedział Voldemort.
- Jesteś martwy - odgryzł się Ron. - Więc czemu się nie odwalisz?
Harry roześmiał się, podobnie jak większość klasy. Voldemort zachichotał.
- Tak jak mówiłem, Harry, twoi przyjaciele są bardzo odważni i lojalni do samego końca.
- Taak, a myślałem, że już widziałem ten koniec - odparł Ron. - Co do…
- Ron - przerwał mu głośno Harry. Ostatniej rzeczy jaką potrzebował, to Ron wkurzający Voldemorta. Ron nie wiedział, że czarnoksiężnik wciąż może ranić Harry'ego. Odwrócił się do klasy: - Oto pan Ronald Weasley, mąż profesor Weasley, mój najlepszy przyjaciel oraz szef Departamentu Obrony przed Czarną Magią w Ministerstwie Magii.
Klasa wymruczała pełne szacunku powitania.
- Harry, dlaczego nie podjąłeś pracy w ministerstwie? - spytał Voldemort.
Harry wzruszył ramionami.
- Bałem się, że przyprawi mnie to o ból głowy.
- Chyba nie zwalisz na mnie winy za wszystkie twoje drobne bóle głowy?
- Wszystko, przez co przeszedł Harry, jest twoją winą - powiedział Ron.
Voldemort obrócił się do Harry'ego.
- Czy to prawda, Harry?
- Nie.
- Dlaczego?
- Wybory - stwierdził Harry.
Voldemort uśmiechnął się.
- Ach, Harry, dobrze cię nauczyłem. - Voldemort podniósł się i zbliżył się do przodu sali. - Ale dziwię się, że jako najpotężniejszy czarodziej na świecie, nie chciałeś znaleźć się w ministerstwie.
- Profesor Potter jest najpotężniejszym czarodziejem na świecie? - spytała Cindy.
- A wątpisz w to? - odparł Voldemort. - Moja droga, kiedy ja i Harry byliśmy razem, każdy czarodziej wokół nas czuł moc, którą dzieliliśmy. Zgodzisz się z tym, Ron?
- Voldemort - wtrącił się Harry. - Gdybym był tak potężny, jak próbujesz to wszystkim wmówić…
- Nie bądź taki skromny, Harry - przerwał mu Ron. - Wiesz, że to prawda.
Harry kontynuował:
- To nie miałbym problemów z pozbyciem się pewnego nieznośnego poltergeista, który nie wie, kiedy ma siedzieć cicho.
- Zauważ jednak, jak cenną zyskałeś pomoc w nauczaniu - stwierdził Voldemort. - Nie pozwolę ci pomijać niewygodnych faktów tylko dlatego, że cię zawstydzają i sam wiesz, jak rzadko kłamię - nie, kiedy prawda jest bardziej satysfakcjonująca.
Harry już otwierał usta, żeby odpowiedzieć coś, za co w dawnych czasach zostałby ukarany, ale mu przerwano.
- Profesorze Potter - rzekła Minerwa McGonagall, wchodząc do klasy. - Słyszałam pewne niepokojące… och, Merlinie. - Zatrzymała się, zobaczywszy Rona. - Więc ministerstwo też już słyszało?
- Witaj, Minerwo - powiedział Voldemort.
Profesor McGonagall obróciła się w miejscu.
- Och, nie - jęknęła, gdy go dostrzegła. Zwróciła się do Harry'ego: - Więc to prawda. Wrócił, żeby nawiedzać szkołę?
- Skąd, Minerwo. Wróciłem, żeby nawiedzać Harry'ego - poprawił Voldemort.
- W porządku, pani profesor - uspokoił ją Harry. - Nie może nikogo zranić.
- Poza tobą - dodał Voldemort.
Harry spojrzał na niego ze złością.
- Ale uczniowie nie powinni być narażeni…
- Nic się nie stało, profesor McGonagall - rzekła Cindy. - To trochę dziwne, ale nawet zabawne.
Voldemort zachichotał.
- Widzisz, Minerwo? Klasa uważa sytuację Harry'ego za zabawną.
- Myślę, że Cindy miała na myśli naszą dyskusję - sprostował Harry.
- Naprawdę? - Voldemort odwrócił się do dziewczyny. - O tym mówiłaś?
- Biorąc pod uwagę, że mam zamiar wstawić klasie najwyższe oceny za pomoc w dowiedzeniu, że nie jestem szalony, lepiej, żeby odpowiedziała twierdząco.
- Hermiono, błagam - prosił Harry. - Wszystko jest w porządku.
- Nie, Harry. Powinnam była ci uwierzyć.
- Zapomnij o tym. Nawet Ron miał nadzieję, że mi odbiło.
Hermiona rzuciła Ronowi krzywe spojrzenie. Siedzieli we trójkę w klasie Hermiony, która siedziała za biurkiem, zostawiając im miejsca na najbliższych ławkach.
- Więc mogę na ciebie liczyć? - spytał Harry.
- Oczywiście - odparła Hermiona. - Byłam już w bibliotece i zabrałam ze sobą parę książek. Jeszcze nie wiem, dlaczego może cię dotykać, ale…
- Co?! - wykrzyknął Ron. - Co to znaczy, że może cię dotykać?
Teraz, gdy Harry znał na to odpowiedź, czuł się źle. Nigdy nie miał okazji powiedzieć im całej prawdy o tym, co wydarzyło się w Komnacie Tajemnic.
- Voldemort może wciąż dotykać Harry'ego - wyjaśniła Ronowi Hermiona. - I to wciąż sprawia Harry'emu ból.
Ron spojrzał na Harry'ego, jakby nagle domyślił się, że ten coś ukrywa.
- W każdym razie - ciągnęła Hermiona. - Wiem, dlaczego zaczął nawiedzać cię teraz.
- Dlaczego? - spytał Harry, chętny do zmiany tematu. Ron w dalszym ciągu zerkał na niego podejrzliwie.
- Nie wiem, czy ci się to spodoba.
Świetnie, pomyślał Harry.
- Po prostu mi powiedz, Hermiono.
- Cóż, na początek, nigdy nie zmienił swojej ostatniej woli - oznajmiła Hermiona.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się Harry.
- Pamiętasz, jak na szóstym roku Tom Riddle pozostawił ci w spadku cały majątek Slytherina?
- Tak.
- No więc wciąż jest twój - rzekła Hermiona. - Jego testament wszedł w życie w dniu twoich dwudziestych piątych urodzin, czyli dokładnie pod koniec lipca tego roku.
- Zatem dlatego nawiedza cię dopiero teraz - powiedział Ron. Zwrócił się do Hermiony. - Może też dlatego może go dotykać.
- Nie, to niemożliwe - odparła. - Z tego co przeczytałam wynika, że to musi być coś magicznego. Jakieś bardzo silne połączenie.
Harry usłyszał śmiech Voldemorta, a w chwilę potem poczuł pieczenie na czole. Klasa Hermiony była dość spora. Jak długo Voldemort ich podsłuchiwał?
- Ale połączenie między Harrym a Voldemortem zawsze było silne - stwierdził Ron.
- Nie… - Hermiona obróciła się, by spojrzeć na Harry'ego. - Czy zdarzyło się coś, o czym nam nie wspomniałeś, Harry?
Voldemort zaczął śmiać się jeszcze głośniej, a ból wzrósł.
- Więc nie powiedziałeś im, Harry - rzekł.
Harry gapił się na swoje dłonie.
- Czego nam nie powiedziałeś? - spytał Ron.
Harry prawie że jęknął. Słyszeli go.
- Wybory, Voldemort - odrzekł Harry cicho. - Skąd mogłem wiedzieć?
Voldemort chwycił Harry'ego za podbródek i młody mężczyzna upadł na kolana, wpatrując się w czerwone oczy. Voldemort odwzajemniał jego spojrzenie.
- Po tym jak Harry przebił mieczem moje serce, oddałem za niego swoje życie. Zrzekłem się mojego prawa do jego śmierci, bo chciałem, żeby żył. Harry nie zrozumiał, że mogę to zrobić. Upierał się, że musi umrzeć, by zapewnić moją śmierć, więc podniósł moją rękę i przycisnął ją do blizny. Trzymał ją tam tak długo, dopóki nie zemdlał z bólu. Gdyby nie bohaterska ofiara Harry'ego i mój szlachetny gest, obaj byśmy umarli. Ale że tak się stało, Harry przeżył, ja jestem nieśmiertelny, a my wciąż jesteśmy połączeni - zakończył Voldemort. - Prawda, Harry?
Voldemort puścił go i Harry upadł na ziemię.
Hermiona schyliła się nad nim, otaczając ramionami jego pierś.
- Och, Harry… Powinieneś nam powiedzieć.
- Nie wiedziałem - wychrypiał Harry, wciąż ciężko dysząc.
- Czemu, do diabła, nie posłuchałeś Voldemorta? - spytał gniewnie Ron.
Harry obrócił się, by na niego spojrzeć.
- To on zawsze wszystko ci mówił. Jak często cię okłamywał?
Voldemort popatrzył na Rona, po czym przeniósł wzrok na Harry'ego.
Harry zauważył jego uśmieszek, ale nie dosięgnął on oczu, które patrzyły na niego z pełną powagi intensywnością.
- Harry, sam wiesz, że nie warto się ze mną sprzeczać.
Harry opuścił wzrok, pozwalając Hermionie postawić się na nogi.
Coś ściskało go w piersi. To była jego wina. Bez słowa wyszedł z sali.
- Harry! - zawołał za nim Ron.
Harry szedł dalej, spodziewając się usłyszeć za sobą cięte komentarze Voldemorta. Jednak korytarze pogrążone były w ciszy, kiedy Harry zmierzał do swojego pokoju. Rowan wystarczyło jedno spojrzenie, by natychmiast przyfrunęła do niego. Potrafiła dostrzec jego ból.
Popatrzyła na niego i zaczęła płakać.
Harry położył się na łóżku. Rowan nadal płakała, siedząc na jego piersi i Harry pozwolił jej łzom zmyć ból i poczucie winy. W końcu Voldemort nie mógł już, prócz niego, nikogo fizycznie zranić, przypomniał sobie Harry. Może okazać się prawdziwym utrapieniem, ale przynajmniej nikt przy tym nie ucierpi.
Świetnie, więcej winy. Wyglądało na to, że nie potrafił zerwać ze swoim życiowym nawykiem.
Rozdział 3: Nowy kontrakt
Tydzień później, Harry nie mógł już dłużej odkładać prawych formalności na później. Spojrzał na leżący przed nim stos pergaminów. Do jego majątku odziedziczonym po Gryffindorze został dodany spadek po Slytherinie, który w rezultacie praktycznie podwoił jego fortunę.
- Po prostu je podpisz, Harry - powiedział Voldemort ze swojego krzesła na tyle klasy. - I tak już możesz szczycić się sławą i chwałą czarodzieja, który mnie pokonał, dlaczego więc nie odebrać błyszczących nagród?
- Muszę się nad tym zastanowić - odparł Harry.
- Tak, pomyśl tylko, ile dobrego będziesz mógł zdziałać z tymi pieniędzmi.
Harry westchnął.
- Czemu nie zmieniłeś swojej woli?
- Wiesz, czemu nie, Harry - rzekł Voldemort.
- Jasne, żeby czarodziejski świat myślał, że mnie kupiłeś.
- Cóż, koniec końców, tak jak ci mówiłem, byłem do ciebie bardzo przywiązany.
- Pamiętam jak bolesne było to twoje przywiązanie - powiedział Harry.
- Zawsze cyniczny, mój Harry - rzekł Voldemort.
- Zignoruję to.
Voldemort zachichotał.
- Fakt, że odziedziczysz moją fortunę, stał się raczej dość osobisty.
- Dlaczego?
- A jak myślisz, Harry? -spytał Voldemort. - Jeśli obaj zginiemy…
- Zginą oba domy.
- Tak, i nikt już nigdy nie stanie się tak potężny jak my. A jeśli ty przeżyjesz…
- Oba domy przetrwają.
- Tak. I przepowiednia znów będzie mogła się spełnić.
Przepowiednia. Harry miał śmiertelnie dosyć wszystkiego związanego z losem czy przeznaczeniem. Dzięki Bogu, że Sybila Trelawney rzadko opuszczała swoją wieżę.
- Nie masz niczego lepszego do roboty, Voldemort? - odezwał się Harry z rozdrażnieniem.
- Ależ Harry, zaraz pojawi się nasza ulubiona klasa.
Kiedy do środka weszli uczniowie szóstego roku, Harry schował pergaminy do szuflady i wyciągnął swoje notatki. Rozejrzał się po klasie.
- Gdzie jest Sean? - zapytał.
Moment później wspomniany chłopak wpadł do sali, oddychając ciężko.
- Przepraszam, profesorze - powiedział Sean. - Stan Grable mnie zatrzymał.
Stan był kapitanem Gryfońskiej Drużyny Quidditcha. Harry wstał i, okrążywszy biurko, oparł się o blat.
- O co mu chodziło?
Sean zajął miejsce, wyglądając na nieco zawstydzonego.
- Ee…
- Nieważne, nie musisz mi mówić - odparł szybko Harry.
- Byłeś tylko ciekawy, prawda, Harry? - rzekł Voldemort.
Harry posłał mu krzywe spojrzenie.
- Większość ludzi wie, że interesuję się tą grą - stwierdził Harry. - Poza tym wiem, że grają w sobotę przeciwko Ślizgonom.
- Ach, tak - powiedział Voldemort. - Najmłodszy szukający w stuleciu. Jesteś w stanie nadal wykonać to swoje wymyślne pikowanie?
- Voldemort, ta lekcja nie dotyczy quidditcha.
- A potrafi pan to? - podchwycił Sean gorliwie.
- Widzisz, Harry? - oznajmił Voldemort. - Klasa też chce to wiedzieć.
- Zobacz co narobiłeś, Voldemort - odparł Harry gniewnie.
- Przestań być taki skromny i odpowiedz na pytanie - powiedział Voldemort.
Wciąż zły na Voldemorta, Harry odrzekł:
- Tak, wciąż potrafię to zrobić, a teraz bądźcie cicho i dajcie mi prowadzić lekcję.
Jednak klasa zaczęła mruczeć żywo między sobą.
- Profesorze. - Harry odwrócił się do Seana. - O to właśnie chodziło Stanowi. Niemal zabiłem się w zeszłym tygodniu, próbując wykonać Zlot Pottera.
Harry otworzył usta ze zdziwienia, a Voldemort wybuchnął śmiechem.
- Ach, Harry, teraz jesteś sławny nie tylko dlatego, że pozostałeś przy życiu.
Harry usiadł na biurku, przebiegając ręką przez włosy i mając nadzieję, że właśnie się nie zarumienił.
- W takim razie… Zaklęcia Niewybaczalne. Kto potrafi je wymienić?
- Sprytna zmiana tematu - rzekł Voldemort. - Czemu nie zostałeś profesjonalnym graczem quidditcha, Harry? Nie zaproponowali ci tego?
Harry zignorował go, a kilkoro uczniów podniosło ręce.
- Dawn - Harry wybrał chłopaka z tylnych rzędów.
- Klątwy Imperius, Cruciatus i Zabijająca - odpowiedział Dawn Miller.
- I kolejna kwestia, która uczyniła Harry'ego Pottera sławnym - wtrącił się Voldemort. - Jest jedynym czarodziejem na świecie, który potrafi obronić się przed nimi trzema.
- Voldemort, będziesz w końcu cicho? - spytał Harry sfrustrowanym tonem.
- Będziesz mnie błagał?
Harry rzucił mu wściekłe spojrzenie i zeskoczył z biurka.
- Odpowiedz na moje pytanie, a ja przestanę ci przeszkadzać - zaproponował Voldemort.
- I mam dać ci triumfować?
- Jeśli chcesz - odparł Voldemort.
Harry zobaczył, że Voldemort podnosi lekko brwi. O tak, z chęcią by pociągnął to dalej. Harry nie miał ochoty otwierać tej puszki Pandory.
- Które pytanie? - spytał.
Voldemort uśmiechnął się znacząco.
Wciąż wszystkowiedzący.
- Dlaczego nie zostałeś graczem quidditcha? Nie zaproponowali ci miejsca?
- Musieliby być głupi, żeby tego nie zrobić - odezwał się Sean, sprawiając wrażenie zaciekawionego.
Reszta klasy również była zainteresowana. Harry westchnął.
- Zaproponowali mi to, ale odmówiłem.
- Dlaczego? - zdziwił się Voldemort.
- To moja sprawa.
- Daj spokój, Harry - odparł Voldemort. - Zaspokoiłem twoją ciekawość, więc zaspokój moją.
- Chyba odpowiedź jest oczywista - stwierdziła Cindy.
Cała klasa wlepiła w nią wzrok. Naprawdę przypominała Hermionę, która zawsze uważała wszystko za oczywiste, choć najczęściej było to jasne jedynie dla niej.
- Tak sądzisz? Powiedz nam, moja droga - zachęcił ją Voldemort.
- Ee… - Cindy rzuciła niepewne spojrzenie Harry'emu. - Cóż, biorąc pod uwagę skromność profesora, powiedziałabym, że był po prostu zmęczony stałym byciem w centrum uwagi.
Harry odwrócił się, wyjął z szuflady słoik z pająkami i położył go na biurku.
- Czy to był twój powód? - zapytał Voldemort.
- Klątwie Imperius potrafi przeciwstawić się sporo czarodziei - zaczął Harry.
Voldemort zachichotał.
- Wezmę to za odpowiedź twierdzącą - rzekł.
Harry kontynuował, puszczając mimo uszu słowa Voldemorta.
- Wymaga to pewnego charakteru…
- I dlatego Harry już w wieku czternastu lat był w stanie zwalczyć tę klątwę- oznajmił Voldemort. - Rzuconą przeze mnie.
- Voldemort - warknął Harry. - Powiedziałeś, że nie będziesz przerywać.
Voldemort zaśmiał się cicho.
Harry zaznajomił ich z działaniem Klątwy Imperius. Kilkoro uczniów całkiem nieźle z nią walczyło, lecz tylko jedna osoba była w stanie zupełnie się jej przeciwstawić.
- Bardzo dobrze, Missy - pochwalił ją Harry.
Missy uśmiechnęła się promiennie na to wyróżnienie i wróciła na swoje miejsce.
- Nie używałeś swojej różdżki, Harry - zauważył Voldemort.
- Voldemort, to uczniowie. - Odwrócił się z powrotem do klasy. - Teraz Klątwa Cruciatus. Jest nieco trudniejsza do zwalczenia.
- Powiesz im, dlaczego potrafisz ją zwalczyć, Harry?
Harry znów zlekceważył Voldemorta, sięgając do słoika i wyciągając ze środka pająka.
- Pająki, Harry? - spytał Voldemort.
- Nie zamierzam demonstrować Cruciatusa na uczniach.
- Ach, i gdzie ten Lucjusz, kiedy jest potrzebny - rzekł Voldemort.
Harry nie mógł powstrzymać się od śmiechu.
- Wybacz, Voldemort. Chyba jeszcze nie słyszałeś, że Lucjusz uciekł.
- Naprawdę? Zawsze sądziłem, że był raczej śliski.
To prawda, choć nie był dość sprytny, by wyślizgnąć się Harry'emu. A on już dobrze wiedział, gdzie był Lucjusz. Nie zamierzał oczywiście tego nikomu mówić. Nawet Malfoyowie nie wiedzieli, gdzie przebywał mężczyzna. Narcyza nigdy nie spytała o to Harry'ego, podobnie jak Draco, który opuścił kraj zaraz po tym, jak został oczyszczony z zarzutów i od tamtego czasu słuch o nim zaginął.
- Mam dla ciebie zadanie - rzekł Harry. - Idź postraszyć Lucjusza Malfoya i pobaw się z nim trochę.
- Niezła próba, Harry - odrzekł Voldemort. Zwrócił się do klasy: - Harry potrafi przeciwstawić się Klątwie Cruciatus, ponieważ…
- Voldemort… - przerwał mu Harry.
Wejście Hermiony powstrzymało Harry'ego przed powiedzeniem czegoś, co prawdopodobnie zezłościłoby Voldemorta na tyle, by go dotknął i tym samym pokazał klasie, dlaczego dokładnie Harry potrafi zwalczyć tę klątwę.
Podeszła prosto do niego i nachyliła się nad Harrym, szepcąc mu do ucha:
- Jeśli chcesz się go pozbyć, wezwij Rowan.
- Co mu mówisz, Hermiono?
- Dlaczego? - spytał Harry.
- Żaden duch nie może znajdować się w jednym pomieszczeniu z feniksem - wyjaśniła cicho. - To dlatego nigdy nie zapuszcza się do twoich prywatnych kwater.
Harry spojrzał triumfalnie na Voldemorta.
- Naprawdę?
- Tak - potwierdziła Hermiona.
- Co ci powiedziała? - spytał Voldemort.
Harry zerknął w stronę drzwi.
- Rowan - zawołał.
- Bardzo sprytne, Hermiono - rzekł Voldemort i zniknął, kiedy feniks wleciał do sali i wylądował na ramieniu Harry'ego.
Ptak wyglądał rzeczywiście olśniewająco, ze wspaniałym, szafirowym upierzeniem i srebrzystymi refleksami. Cała klasa wyrażała nad nim swoje zachwyty, a Rowan pyszniła się przed nimi, strosząc dumnie pióra.
- Oto Rowan - przedstawił ją Harry, wyciągając ramię, by wszyscy mogli ją zobaczyć. - Jest moim… - Rowan uszczypnęła go w ucho. - Przepraszam, dziewczynko. To ja jestem jej czarodziejem.
Parę dziewczyn zachichotało.
- Jako że profesor Weasley poinformowała mnie, że żaden duch nie może przebywać w tym samym pokoju z feniksem, będziecie widywać ją odtąd dość często.
Klasa roześmiała się i Harry wyczarował jej wielką żerdź blisko okna. Rowan otarła się główką o jego policzek i zahaczając dziobem o łańcuszek, który miał na szyi. Harry roześmiał się i uwolnił ją z niego, chowając medalion z powrotem pod koszulę. Wyciągnął ramię i Rowan poleciała w kierunku żerdzi. Harry podniósł rękę Hermiony i pocałował ją.
- Dzięki - powiedział. - Zawsze mogę na ciebie liczyć.
Hermiona uśmiechnęła się tylko i wyszła z sali.
Harry cieszył się wspaniałym, wolnym od Voldemorta tygodniem. Według Hermiony, Voldemort przez pierwsze dni się dąsał, lecz teraz był już zły na Harry'ego, bo ten nie chciał się z nim bawić.
Właśnie zaczynał lekcję z szóstą klasą, kiedy wielki wąż wślizgnął się do środka i owinął wokół niego.
- Spokojnie - powiedział Harry. - To Nagini, wąż Voldemorta. Musiał być naprawdę zdesperowany.
”Bardzo rozzłościłeś mistrza, Harry Potterze” - zasyczała Nagini.
”Jakby mnie to obchodziło” - odparł Harry.
- Profesorze, może pan rozmawiać z wężami?
- Tak - rzekł Harry i odwrócił się do Nagini. - ”Czego chce?”
”Kontraktu.”
”Nie ma nic, czym mógłby się targować” - oznajmił Harry.
Hermiona wbiegła do środka i zatrzymała się w pół kroku, kiedy zauważyła węża.
- On ją wysłał? - spytała.
- Tak - potwierdził Harry. - O co chodzi?
- Och, Harry… Powiedział, że pójdzie do twojego domu.
- CO?! - wykrzyknął Harry, zrywając się na nogi. - Może to zrobić?
- Tak.
- A niech go - mruknął Harry. - Czy będzie musiał stosować się do kontraktu?
- O tak - odparła Hermiona. - Nawet jako duch jest związany czarodziejskim honorem. A ponieważ ty i on wciąż możecie podać sobie dłonie, nie widzę problemu w zawarciu legalnego kontraktu.
Harry skinął i zwrócił się do Nagini:
”Powiedz mu, że się z nim zobaczę.” - Do klasy rzekł: - Ciekawy obrót wydarzeń, lecz również dobry przykład przestrzegania czarodziejskiego honoru oraz lekcja obrony przez Voldemortem. Chcielibyście zobaczyć, jak negocjujemy z Voldemortem?
- Och, Harry, myślisz że to mądry pomysł? - spytała Hermiona.
Jednak klasa była zafascynowana. Harry wyciągnął ramię i Rowan podleciała do niego.
- Leć, dziewczynko - powiedział jej Harry. - Muszę to zrobić.
Rowan zaoponowała z mocą.
- Nic mi nie będzie. Leć już.
Wciąż protestując, Rowan wyleciała z sali. Nagini okrążyła biurko Harry'ego.
”Wezwij go, mistrzu Harry” - rzekła Nagini.
Harry przyłożył rękę do blizny. Voldemort.
Voldemort pojawił się tuż przy nim.
- To nie było zbyt miłe, Harry - oznajmił Voldemort.
- A kto mówił, że jestem miły - odrzekł Harry.
Voldemort złapał go za twarz.
- Harry - powiedział, kiedy ten osuwał się na kolana. - Jestem już wystarczająco zły. - Odwrócił się do Hermiony. - Jesteś tutaj jako jego radca prawny?
Harry pokręcił głową.
- Nie - rzekła Hermiona. - Harry musi mówić za siebie.
- Doskonale. - Voldemort wypuścił Harry'ego i odsunął się. Zerknął na klasę. - Ach, nasi ulubieni uczniowie jako świadkowie. Podoba mi się to.
Voldemort czekał, aż Harry podniesie się i oprze o biurko. Nauczyciel przycisnął dłoń do czoła.
- A więc - podjął Voldemort - jak bardzo zamierzasz mi ustąpić, by trzymać mnie z daleka od swojej żony?
- Co proponujesz? - spytał Harry.
- Na początek przestań może spędzać każdą piekielną chwilę z tym swoim feniksem.
- Wiesz, że to był pomysł Rowan - odparł Harry. - Chroni mnie. Będę ją trzymał w moim pokoju, jeśli dojdziemy do satysfakcjonującej umowy.
- Wyślij ją do domu.
- Twierdzisz, że będzie tam potrzebna?
Voldemort roześmiał się.
- Ach, Harry, tyle się ode mnie nauczyłeś. Dobrze, zaakceptuję to. - Spoważniał. - Jakie są twoje warunki?
- Nie będziesz zbliżał się do moich młodszych klas. Nie będziesz niepokoić mnie w moim domu. Nie dotkniesz mnie w obecności żadnego z moich uczniów.
Harry czekał, gdy Voldemort rozważał jego ofertę.
- Prosisz o zbyt wiele, Harry - powiedział w końcu. - Wnoszę poprawki: będę omijać twoje klasy od pierwszej do czwartej, chyba że wyrazisz wyraźne życzenie, bym się z nimi zobaczył. Nie będę pojawiać się w rezydencji Potterów tak długo, jak ciebie tam nie będzie.
- Nie zjawisz się tam, dopóki Ginger nie urodzi - dodał Harry szybko.
- To dopiero na wiosnę, Harry.
- Zgadza się.
Voldemort spojrzał na niego.
- Chcę więc, żebyś podpisał teraz te dokumenty.
Harry odwzajemnił jego spojrzenie. To była bardzo ciężka walka o przewagę.
- W porządku - oświadczył Harry.
Voldemort kontynuował:
- Nie będę dotykał cię w obecności żadnych twoich uczniów poza tymi. - Voldemort wskazał na klasę. - Powiedziałeś, że mogą to znieść. A po wakacjach będziemy mogli zmienić warunki.
Hermiona pochyliła się nad Harrym i wyszeptała:
- Nie może dotykać twojej blizny.
Harry nie podejrzewał, żeby Voldemort kiedykolwiek się na to zgodził. Nie z tą groźbą tortury, którą tak uwielbiał.
Obracając się do Nagini, Harry rzekł:
”Nie może dotykać mojej blizny”
Voldemort także zwrócił się do węża:
”Nagini, Harry wie, że na to nie przystanę.”
”Nie bez prowokacji” - dodał Harry.
Voldemort zdawał się zainteresowany.
”A kto rozstrzyga, czy coś jest prowokacją?”
”On” - powiedział Harry Nagini. Harry skrzyżował spojrzenie z Voldemortem i roześmiał się. Obrócił się do węża. - ”Lecz jeśli zakwestionuję jego karę, będę mógł wezwać Rowan.”
- Podpisz dokumenty, Harry - rzekł Voldemort. - Wtedy się zgodzę.
Harry okrążył biurko i wyjął z szuflady pergaminy. Zanurzając pióro w atramencie, popatrzył na znak X na dole strony.
- Podpisz je, Harry - powtórzył Voldemort.
- Czekaj! - krzyknęła Hermiona. - Co to jest?
- Podpisz, Harry. To nie dotyczy ciebie, tylko dziedziców.
Harry spojrzał na pergaminy.
- Poczekaj, Harry - rzekła z niepokojem Hermiona. - Powiedz mi, co to jest.
Harry szybko podpisał się i pergamin rozpłynął się w powietrzu.
- Bardzo dobrze, Harry - oznajmił Voldemort. - Zgadzam się na twoje warunki. - Wyciągnął rękę. - Mamy umowę?
- Czekaj, Harry. Czego dotyczyła ostatnia część? - zawołała Hermiona. - Nie zrozumiałam tego.
- No, Harry? - ponaglił go Voldemort, nie spuszczając z Harry'ego wzroku. - Zgadzasz się?
Harry spojrzał na wyciągniętą rękę Voldemorta.
- Tak - powiedział Harry, podając mu własną rękę. - Zgoda.
Voldemort szybko chwycił swoją wolną ręką jego twarz. Kiedy Harry upadł na kolana, Voldemort uwolnił dłoń z uścisku Harry'ego i umieścił ją na jego czole, z kciukiem uniesionym nad blizną.
Krzyk bólu wyrwał się z jego piersi.
- To za tydzień nudy, na jaki mnie skazałeś, Harry - rzekł Voldemort złowrogim tonem. - Myślę, że potrzebujesz paru dni na urlopie.
- Nie, Voldemort! - wrzasnęła Hermiona. - Harry, czego dotyczył ostatni warunek? Co powinnam zrobić?
- Ależ nic, Hermiono - odparł Voldemort. Wpatrywał się w twarz Harry'ego z bardzo zadowoloną miną.
Harry, rzecz jasna, nie mógł mówić. Chciał, żeby Hermiona wezwała Rowan, ale ta tego nie zrobiła. Patrzyła natomiast przerażona, jak Voldemort, trzymając Harry'ego w swym uścisku, okrążał palcem jego bliznę. Wszystko wokół zaczęło się rozmywać.
- Wystarczy tylko prowokacja - powiedział Voldemort. - Więcej mnie nie ignoruj.
Voldemort przycisnął kciuk do blizny i Harry upadł na ziemię z rozdzierającym, agonalnym okrzykiem.
Gdzieś nad nim usłyszał, jak Voldemort mówi:
- Klasa zwolniona.
W zupełnej ciszy, Hermiona poleciła Seanowi:
- Idź po profesora Snape'a. Szybko. - Pochyliła się nad Harrym i objęła go ramieniem. - Harry, słyszysz mnie? Severus już tu idzie.
Mając trudności z oddychaniem, Harry nie był w stanie się odezwać. Minęło ponad siedem lat, odkąd ostatni raz czuł taki ból. I wcale za nim nie tęsknił.
- Witaj, Severusie.
- Czego użyłeś tym razem, mój panie? - spytał Severus. Harry usłyszał, jak pochyla się nad nim.
- Powiedział, że pójdzie do domu Harry'ego - odrzekła Hermiona z zaciśniętym gardłem.
- Wykorzystałeś ciężarną kobietę? - oznajmił Severus. - To nisko, nawet jak na ciebie. - Mężczyzna ściszył ton. - Harry, możesz się ruszyć?
- Jeszcze nie, Severusie. - Harry nie rozpoznał własnego głosu.
- Gdzie jest twój feniks? - zapytał Snape.
- Nie może użyć feniksa - powiedział Voldemort. - I dobrze o tym wie. Czarodziejski honor.
Severus westchnął i wyczarował nosze.
- Panie McIves, proszę mi pomóc.
Harry wrzasnął z bólu, kiedy przenoszono go na nosze. Czuł krew, spływającą mu po twarzy. Usłyszał chór przerażonych głosów, zanim otoczyła go kompletna ciemność.
Trzy dni później Harry zmusił się, żeby pójść na lekcje. Wciąż zmagał się z bólem i był słaby, ale musiał uczyć. Miał też pomysł na to, jak zmanipulować Voldemorta i podważyć jego „słuszną prowokację”, jeśli nadarzy się odpowiednia okazja.
Wciąż trochę się denerwował przed spotkaniem ze swoją szóstą klasą. Widzieli już przedtem, jak Voldemort doprowadzał go do bólu, lecz wątpił, by spotkali się wcześniej z takim rodzajem tortur, jakim poddany był Harry.
Teraz jednak nic na to nie mógł poradzić. Bądź co bądź, to wciąż była jego ulubiona klasa. Mieli świetne poczucie humoru i zdawali się wyczuwać jego zakłopotanie pewnymi sprawami, chętnie zgadzając się wtedy na zmianę tematu.
Nawet teraz, na samym początku roku, Harry czuł z nimi silną więź. Może to dlatego, że byli ciekawscy, może dlatego, że nie obawiali się Voldemorta, choć traktowali go z powagą. Ale najprawdopodobniej, gdyż dzięki Voldemortowi zobaczyli prawdziwego Harry'ego - cynicznego, sarkastycznego pesymistę - i wciąż go szanowali. W każdym razie, to Voldemort do tego doprowadził.
Cholerny, perfidny drań, nadal próbował kontrolować jego życie. I niech Harry'ego piekło pochłonie, jeśli mu na to pozwoli.
Klasa weszła w ciszy do środka i usiadła. Wielu uczniów zdawało się zaskoczonych jego widokiem. Podczas nieobecności Harry'ego, zastępował go Snape.
Harry odłożył pióro i spojrzał na nich.
- Wszystko w porządku, profesorze? - spytała Missy.
Harry westchnął i przebiegł ręką przez włosy.
- Jestem tylko osłabiony - przyznał Harry. - Skoro widzieliście już osobiście, jak bezlitosny potrafi być Voldemort, nie będziemy potrzebować dalszych demonstracji. Prawda?
- Nie, profesorze - wymruczeli uczniowie.
- I uważajcie na to, co mówicie o mnie poza klasą - ostrzegł ich Harry. - Będzie przysłuchiwał się w szczególności wam.
- Rozumiemy - powiedział Sean.
- Może pan na nas liczyć - dodał Dawn.
- A co, jeśli on już tu jest? - spytał Lucas Wilson.
- Profesor Potter by wiedział - odparł Sean.
Harry nie miał ochoty go poprawiać. Wciąż zmagał się z silnym bólem, więc Voldemort równie dobrze mógłby tu być. Jednak Harry w to wątpił. Voldemort także uwielbiał tę klasę i nigdy się przed nią nie ukrywał. Voldemort myślał pewnie też, że Harry nie będzie jeszcze zdolny do pracy.
- Dobrze więc - rzekł Harry. - Czego dowiedzieliście się o magicznych kontraktach?
- Że przypominają targowanie się z diabłem - odparł Rufus Milford. Harry zauważył, że Rufus był największym dowcipnisiem w klasie, lecz wydawał się też najbardziej zlękniony Voldemorta.
Klasa roześmiała się i Harry wyszczerzył do niego zęby.
- Cóż, nie wszyscy muszą negocjować z Voldemortem - stwierdził Harry.
Pierwszą połowę lekcji spędzili na dyskusji nad elementami kontraktu. Jeżeli ktokolwiek zauważył, że Harry ani razu nie wstał, ani nie usiadł na biurku (co zazwyczaj czynił), to o tym nie wspomniał. Następnie Harry polecił im dobrać się w pary i zadał każdej grupie problem, który mieli rozstrzygnąć w kontrakcie.
Pracowali po cichu, w trakcie gdy Harry myślał nad swoim listem do Ginger. Harry nie powiedział jej jeszcze o Voldemorcie - nie chciał jej martwić. Poprosił Rona i Hermionę, by także jej o tym nie wspominali. Czy istniał w ogóle łagodny sposób, by powiedzieć swojej żonie, że nawiedza cię największy w stuleciu czarnoksiężnik? Harry nie potrafił go jakoś znaleźć.
Harry poczuł, że ból się zwiększa, ale nie podnosił wzroku. Przybył Voldemort, czas więc wprowadzić plan w życie.
- Ach, Harry - odezwał się Voldemort z drugiego końca sali. - Tak szybko na nogach? Ostatnim razem, kiedy dotknąłem twojej blizny, byłeś nieprzytomny przed cztery miesiące.
Harry wciąż na niego nie spojrzał.
- Nie chciałbyś dostać pochopnej odpowiedzi, więc daj mi chwilę.
Kilkoro uczniów parsknęło śmiechem. Voldemort zachichotał.
- Jaką pracę im zadałeś?
- Negocjowanie kontraktów - odrzekł Harry.
- Dlaczego?
- Żeby sprawdzić, ile wynieśli z naszego przykładu genialnych negocjacji. - Harry spojrzał na ostatni list od Ginger.
- Co robisz? - spytał Voldemort.
- Musisz wciąż zasypywać mnie pytaniami?
- A czemu nie?
- Bo próbuję pracować.
- A nad czym pracujesz? - spytał ponownie Voldemort. - Powiedz mi, Harry. Jestem ciekawy.
- Piszę podanie o zwolnienie - mruknął Harry.
Cała klasa zaprotestowała jednogłośnie. Harry odwrócił się do nich.
- Żartuję, tylko żartuję.
Voldemort zachichotał.
- I mówisz, że to ja mam pokręcone poczucie humoru.
Harry znów wbił spojrzenie w list.
- Bo masz pokręcone poczucie humoru. - Harry omijał go wzrokiem, wiedząc, że to wkrótce zacznie denerwować Voldemorta.
- Jaki ojciec, taki syn - oświadczył Voldemort.
A więc Voldemort już zauważył i teraz próbował go rozzłościć. Harry opanował się. Zmagał się już z wystarczająco wielkim bólem i nie miał siły, by wybuchnąć, co zwykle nastąpiłoby po takich słowach. Zamierzał wygrać tę rundę, nawet jeśli miałoby go to zabić.
- Właściwie to słyszałem, że mój ojciec miał raczej niesforne poczucie humoru. Cytując: „Para nierozłącznych nicponi, Syriusz Black i James Potter”.
Voldemort nie odzywał się przez kilka kolejnych minut, co Harry przypisywał jego złości. Voldemort nie cierpiał, kiedy Harry wspominał Syriusza. Voldemort krążył wśród uczniów, zerkając nad ramionami na ich kontrakty. Uczniowie nie mieli nic przeciwko temu, więc Harry wznowił pracę nad swoim listem.
- Harry - odezwał się w końcu Voldemort. - Nad czym pracujesz?
- Dasz mi spokój, czy mam zacząć krzyczeć?
- Harry, spójrz na mnie.
Voldemort był teraz zirytowany.
- Jeśli już musisz wiedzieć - odparł Harry. - Piszę list do Ginger. Zadowolony?
- Profesorze Potter?
Harry odwrócił się.
- Tak, Cindy?
- Skończyliśmy nasz kontrakt i… - Zawahała się.
Harry zaprosił ją gestem do siebie. Wręczyła mu pergamin. Na jego wierzchu leżała mała kartka papieru z notatką:
Chyba wiemy, co pan robi. Mamy pomysł, jak pomóc panu w zakwestionowaniu jego kary. Muszę tylko wysłać panu sowę.
- Mogę wyjść? - spytała Cindy. - Nie czuję się zbyt dobrze.
Harry zerknął na notkę. Klasa się domyśliła? Ktoś musiał znać wężomowę. Wysłać mu sowę? Harry zastanowił się - to mogło zadziałać.
- Mnie też przyprawia o mdłości, Cindy - odrzekł Harry. - Oczywiście, że możesz wyjść. - Wziął z biurka kawałek pergaminu. - Napiszę ci zwolnienie.
Użyj Hedwigi. Pozwoli ci wysłać wiadomość, jeśli zaadresujesz ją do mnie.
- Dziękuję panu - rzekła Cindy i wyszła.
- Nawet moi uczniowie zaczynają mieć ciebie dość, Voldemort - oznajmił Harry sucho.
- Robię, co mogę, mój pupilu - odparł Voldemort.
Harry zlekceważył tę zniewagę.
- Harry, co się dzieje?
- Nic, Voldemort - powiedział Harry. - Jestem zajęty, więc proszę, bądź cicho.
- Nie wierzę ci.
- A to pech.
- Harry, spójrz na mnie.
Uczniowie zdawali się nadal pochłonięci pracą, choć Harry dostrzegł, że paru z nich zerka w kierunku otwartego okna.
- Harry, wiem, że coś jest nie tak - rzekł Voldemort.
Harry upuścił pióro.
- Moje gratulacje.
- Mogę cię zmusić, byś na mnie spojrzał - ostrzegł go Voldemort.
- Nie sądzę, żebyś to zrobił.
- Dlaczego?
- Z tego samego powodu, dla którego spędziłeś całą lekcję na tyłach sali - oświadczył Harry.
Hedwiga wleciała do środka, powstrzymując Voldemorta od odpowiedzi. Harry wyciągnął ramię.
- Cześć, dziewczynko - przywitał się, kiedy sowa usiadła mu na ramieniu i uszczypnęła w rękę. Harry odczepił od jej nóżki pergamin i pogłaskał ją. Harry trzymał na biurku pudełko z łakociami dla ptaków, więc Hedwiga podskoczyła do niego, poczęstowała się i odleciała na żerdź Rowan.
Harry rzucił okiem na notatkę.
Mam nadzieję, że to zadziała.
- Od kogo to?
Głos Voldemorta dobiegał znad jego ramienia i Harry uderzył bliznę ręką. Nowy ból w połączeniu z tym, z którym Harry już się zmagał, zwalił go z krzesła na ziemię. W końcu spojrzał na Voldemorta.
Voldemort okrążył go, przyglądając się bacznie twarzy Harry'ego.
- Więc miałem rację - stwierdził. - Jeszcze w pełni nie wyzdrowiałeś. Prowadziłeś całą lekcję w bólu.
- Miałeś rację? - powtórzył Harry, nie spuszczając z niego wzroku. - Więc wiedziałeś.
- Oczywiście, że wiedziałem. Nikt nie potrafi lepiej odczytywać twoich reakcji niż ja. Ty także o tym wiesz i dlatego nie spojrzałeś na mnie przez całą lekcję.
- Wiedziałeś, z jakim bólem już walczę - oznajmił Harry. - A jednak zadecydowałeś się zrobić, to co zrobiłeś?
Voldemort zaśmiał się lekko.
- Tak, Harry, zawsze mogę powiedzieć…
Harry uśmiechnął się, a zadowolenie Voldemorta zniknęło jak w oka mgnieniu.
- Zaakceptuję tylko jedną karę za prowokację, Voldemort - powiedział Harry. - Sprzeciwiam się tej.
Voldemort popatrzył na notkę na biurku Harry'ego, po czym przeniósł wzrok na niego.
- Semantyka, Harry?
- Rowan - zawołał Harry z uśmiechem.
Voldemort złapał jego twarz.
- Och, doskonale, Harry. Dobrze cię nauczyłem. - Wyciągnął drugą rękę, dotykając jego policzek.
Z piersi Harry'ego wydarł się okrzyk bólu.
- Ustępuję - rzekł Voldemort i zniknął, w chwili gdy Rowan wleciała do sali.
Harry usiadł na biurku, tuląc do siebie Rowan, gdy ta zmywała łzami jego ból. Wstał, a cała klasa zaczęła klaskać i przybijać sobie piątki.
- Dobrze się pan czuje, profesorze?
Harry uśmiechnął się do nich.
- Znakomicie, Missy. - Przeniósł Rowan na ramię, a ta zamachała imponująco skrzydłami. - Rowan dobrze dba o swojego czarodzieja.
Rowan ugryzła go w ucho.
- No co? - spytał niewinnie Harry, kiedy feniks poleciał w kierunku żerdzi, by dołączyć do Hedwigi, która zrobiła jej miejsce.
Uczniowie roześmiali się. Harry popatrzył na nich.
- Więc kto jest wężousty?
- Cindy - odparł Sean.
Harry pokręcił głową.
- Kolejny wężousty wśród Gryfonów - mruknął Harry z uśmiechem. - Już słyszę Snape'a.
- No więc Cindy zrozumiała całą ostatnią część kontraktu i przetłumaczyła ją profesor Weasley - kontynuował Sean. - Powiedziała nam, że będzie pan prawdopodobnie próbował wmanipulować Voldemorta do podważenia kary, żeby się zrewanżować.
- Kiedy zauważyliśmy co pan robi, to… cóż… - Missy przerwała znacząco.
Harry uśmiechnął się do nich dumnie.
- Najwyższe oceny dla wszystkich i pięćdziesiąt punktów dla Gryffindoru - powiedział Harry. - Pomogliście mi przechytrzyć największego czarnoksiężnika stulecia. Jeśli to nie Obrona przed Czarną Magią, to nie wiem, co to jest.
Rozdział 4: Quidditch
By jeszcze lepiej odwdzięczyć się swoim Gryfonom, Harry zaplanował małą imprezę w pokoju wspólnym. Umówił się z domowymi skrzatami, żeby przygotowały jedzenie, które Harry będzie mógł przywołać, kiedy już znajdzie się na miejscu.
Kiedy szedł przez korytarze zamku, zauważył ze zdziwieniem, że Voldemort nie pojawił się, by go denerwować. Harry przypuszczał, że Voldemort obmyślał sposób na zrewanżowanie się.
Zatrzymał się przed portretem Grubej Damy w różowej sukni.
- Hasło? - spytała kobieta z portretu.
Harry spojrzał na nią.
- Nie znam go - odparł. - Po prostu mi otwórz. Przecież mnie znasz.
- To prawda, ale wiesz, że nie mogę otworzyć bez hasła.
- Proszę…
Gruba Dama uśmiechnęła się do niego.
- Przysporzyłeś mi już wystarczająco kłopotów, kiedy się tu uczyłeś, Harry. Przykro mi.
Harry rozglądnął się za jakimś uczniem, jednak korytarz był pusty. Odwrócił się do portretu.
- Będę oszukiwał - ostrzegł ją.
- Zrobisz, co będziesz musiał - odrzekła. - Wiesz, że nie mogę cię wpuścić bez hasła.
Harry westchnął. Co za koszmar.
Aportował się koło kominka w pokoju wspólnym. Kilkoro uczniów podskoczyło w miejscach z zaskoczenia.
- Przepraszam - powiedział Harry. - Gruba Dama nie chciała mi otworzyć. Musiałem oszukać.
- Ale profesorze - odezwał się jeden z młodszych Gryfonów. - Nie można się aportować ani deportować w Hogwarcie. Jak…
Grupka uczniów otoczyła Harry'ego, wsłuchując się z zainteresowaniem.
Harry uśmiechnął się do nich.
- Jestem dziedzicem Gryffindoru - wyjaśnił Harry. - A dziedzice wszystkich domów mogą aportować i deportować się na terenie szkoły. - Zauważył Seana i zerknął w jego stronę. - Choć to smutne, że dziedzic Gryffindoru nie może nawet przejść przez portret do swojego własnego pokoju wspólnego.
Sean roześmiał się.
- Co pan tu robi, profesorze?
- Cieszę się, że spytałeś - rzekł Harry. - Odsuńcie się - polecił uczniom. Kiedy to zrobili, Harry podniósł rękę i na środku pokoju pojawił się stół z wszelkiego rodzaju smakołykami i napojami.
- Mała nagroda dla szóstej klasy za ich dzisiejszą pomoc- powiedział Harry.
Uczniowie schodzili na dół ze swoich dormitoriów, z początku ciekawi co się dzieje, a potem zachwyceni niezapowiedzianą imprezą.
Harry chwycił ze stołu butelkę piwa kremowego i obrócił się, by poprzyglądać się dzieciakom.
- To nie było konieczne, proszę pana.
Harry odwrócił się do Cindy Larsen, która wypowiedziała te słowa. Wziął małego łyka z butelki.
- Myślałem, że było - odrzekł Harry.
Inni szóstoklasiści zaczęli do nich podchodzić.
- To jest świetne, profesorze - rzekł Rufus. - Dzięki.
- Nie dziękujcie. - Harry rozejrzał się po pokoju z czułością. - Zawsze uwielbiałem przyjęcia w tym miejscu. Dla mnie to jak powrót do domu.
Uczniowie zagonili Harry'ego na fotel przy kominku.
- Niech nam pan opowie, jak tu było, kiedy pan się tu uczył - odezwał się ktoś.
- Nie zmieniło się tu zbytnio - stwierdził Harry. - Nie minęło zbyt wiele czasu, odkąd skończyłem szkołę. Większość nauczycieli wciąż tu jest.
- Ale każdego roku wplątywał się pan w jakieś niebezpieczeństwo - powiedziała Cindy. - Kamień Filozoficzny, Komnata Tajemnic, Syriusz Black, Turniej Trójmagiczny…
Harry roześmiał się.
- Chyba najniebezpieczniejszymi postaciami, poza Voldemortem, z jakimi musiałem zmierzyć się po przybyciu do szkoły, był domowy skrzat Zgredek oraz nauczyciel obrony, Gilderoy Lockhart.
Większość uczniów wybuchnęła śmiechem. Inni wyglądali na zdziwionych.
Harry był bombardowany pytaniami, na które starał się odpowiadać najlepiej, jak potrafił. Mówił głównie o uczniach, z którymi chodził do szkoły i opowiadał o tym, co robią teraz. Powiedział im o przyjęciach po meczach quidditcha i o cukierkach-niespodziankach Weasleyów. Wielu uczniów wiedziało o sklepie Freda i George'a. Był teraz równie znany jak Zonko.
Wspomniał o tym jak, z powodu Voldemorta, Gryffindor przez dwa lata z rzędu nie mógł zdobyć pucharu.
- Myślałem, że drużyna wyściska mnie na śmierć, kiedy wygraliśmy po trzech latach - powiedział Harry z rozmarzeniem. - To dopiero była impreza.
Dochodziła już północ, kiedy drzwi do pokoju się otworzyły. Sporo uczniów poszło już spać, lecz trochę zostało jeszcze na dole.
- Co się tu dzieje? - spytała srogo profesor McGonagall.
- To tylko małe przyjęcie - powiedział Stan Grable.
- Z jakiej okazji?
- E… - wyjąkał Stan, patrząc na Harry'ego.
Harry wstał i obrócił się do niej.
- Profesor Potter? - rzekła McGonagall ze zdziwieniem.
- Przepraszam, pani profesor - odparł Harry. - Moi szóstoklasiści odwalili dzisiaj kawał dobrej roboty, pomagając mi z Voldemortem. Pomyślałem, że odwdzięczę się im, organizując małą imprezę.
- Nazywa to pan małą? - spytała McGonagall, spoglądając na panujący wokół bałagan.
Harry przegryzł wargę.
- Przepraszam, pani profesor.
McGonagall przyjrzała mu się bacznie, lecz po chwili posłała mu uśmiech.
- Tylko nie siedźcie tu za długo, profesorze. Gruba Dama narzeka, że nie może spać.
- W porządku, pani profesor - odrzekł Harry z uśmiechem.
- I nie zapomnijcie posprzątać - dodała, odwracając się. - Nie chcę słyszeć, że skrzaty musiały się dodatkowo tu napracować.
Drzwi portretu zamknęły się z trzaskiem i Harry obrócił się w stronę Seana i Missy. Po raz kolejny tego wieczora przesunęli się niezręcznie.
- Co…? - Harry nie dokończył pytania, zdając sobie w końcu sprawę, co robili - starali się zasłonić przed Harrym to, co znajdowało się na ścianie po drugiej stronie pokoju. - Co to jest, do diabła? - zapytał.
Sean wbił wzrok w podłogę.
- To pana ściana, profesorze.
- Moja ściana?- powtórzył Harry z niedowierzaniem. Wyminął uczniów i spojrzał na ścianę, pokrytą zdjęciami i wycinkami z artykułów. Zdjęcia, które - jak pamiętał - robił Colin Creevey i artykuły pisane przez Ritę Skeeter.
A nawet szczątki…
- Czy to jest to, co zostało z mojego Nimbusa? - spytał Harry, wciąż nie do końca w to wierząc.
- Um, tak - odrzekła Cindy.
- Chyba zabiję Colina - wymruczał Harry.
- Profesorze, to nie był pomysł pana Creevey'a - powiedział Sean.
Harry spojrzał na niego.
- Cóż, najwidoczniej po tym, jak znaleziono pana w Komnacie Tajemnic z Voldemortem, cały Gryffindor zdecydował się pana uhonorować. Stworzyli tę ścianę myśląc, że pan zginie. To miało być coś w rodzaju memoriału.
Harry wlepił wzrok w ścianę. Dotknął szyby w miejscu, gdzie wisiało zdjęcie całej Gryfońskiej Drużyny Quidditcha, oblegającej go po tym, jak złapał znicza i wygrał ich pierwszy Puchar Quidditcha.
I wtedy Harry dostrzegł pusty kawałek bardzo starego pergaminu. Roześmiał się.
- Ciekawe, jak to znaleźli? - zdumiał się Harry.
- Co, ten stary pergamin? - spytał Sean.
- Tak.
- Chodzą plotki, że profesor Dumbledore polecił Neville'owi Longbottomowi dodać go do tej gabloty.
- Neville - powiedział Harry cicho. Przeleciał wzrokiem zdjęcia, póki nie znalazł tego, którego szukał. - To Neville - rzekł, wskazując na niego. - Prowadzi teraz sklep w Hogsmeade. Sprzedaje różne drobiazgi i pamiątki.
- Oh, to Babciny Kufer - rzekła Cindy.
Harry popatrzył na nią z szerokim uśmiechem.
- Tak go właśnie nazwał?
- Tak - potwierdziła dziewczyna. Spojrzała z powrotem na zdjęcie, marszcząc brwi. - Wygląda teraz zupełnie inaczej. Stracił sporo na wadze.
Harry odwrócił się ku gablocie.
- Muszę się z nim zobaczyć - rzekł, lecz uwagę wciąż zaprzątał mu pusty pergamin. Harry wiedział, czym był. Mając go, zawsze wiedziałby, gdzie jest Voldemort.
Chwycił na róg gabloty.
- Jak się to otwiera? - spytał Harry.
- Jest zapieczętowana - oznajmił Sean. - Profesor Dumbledore ją zamknął.
Harry zerknął w jego stronę.
- Chyba sobie żartujesz, co? - odparł, podnosząc rękę. - Alohomora.
Gablota otworzyła się natychmiast.
- Będę tego potrzebował - powiedział Harry, delikatnie wydobywając ze środka pergamin. Potem zamknął oraz zapieczętował ponownie gablotę i odwrócił wzrok ku mapie.
- Profesorze - odezwał się Sean. - Nikt nie wie, co to jest i jak to działa.
Harry posłał mu kolejne spojrzenie pod tytułem: „chyba żartujesz”.
- Niech nam pan pokaże - rzekła Cindy ochoczo.
Seanowi spodobał się ten pomysł.
- Tak, prosimy, profesorze. Niech nam pan pokaże, jak to działa i do czego pan tego potrzebuje.
Harry zlustrował ich wzrokiem. W pokoju zostało ich już tylko ośmioro - siódemka szóstoklasistów i Stan, kapitan drużyny quidditcha. Harry uśmiechnął się do nich szeroko i zaprowadził w kierunku stołu. Machnięciem ręki zrobił miejsce na blacie i położył tam pergamin.
- To Mapa Huncwotów - rzekł. - Została zaprojektowana przez mojego ojca i grupę jego niesfornych przyjaciół, kiedy hasali po szkole jako niezarejestrowani animagowie.
- Więc do czego ona służy? - wyszeptała Missy.
- Stan - zwrócił się do niego Harry. - Stuknij ją końcem różdżki i spróbuj odkryć jej sekret.
Stan zrobił, jak mu polecono.
- Wyjaw swój sekret.
Nic się nie stało.
- Powiedz jej, kim jesteś - powiedział Harry. - Szczegółowo.
Stan patrzył na niego przez moment, zanim odwrócił się do mapy. Stukając w nią różdżką, rzekł:
- Ja, Stan Grable, kapitan Gryfońskiej Drużyny Quidditcha i Prefekt, nakazuję ci wyjawić swój sekret.
Na kartce zaczęły pojawiać się słowa.
Pan Łapa boi się pomyśleć, co Prefekt mógłby zrobić z tym starym kawałkiem pergaminu.
Pan Lunatyk uważa jednak za fortunny fakt, że wciąż znajduje się on w rękach Gryfonów.
Pan Glizdogon zgadza się z panami Łapą i Lunatykiem, lecz wie, jak pan Rogacz przepada za quidditchem i zastanawia się, co on o tym myśli.
Pan Rogacz myśli, że jego syn świetnie się bawi i nie ma nic przeciwko, jeśli potrzebuje mapy i chce ją pokazać tym, którym ufa.
Wszyscy uczniowie odwrócili się do niego, po tym jako ojciec Harry'ego wyraził swoją opinię. Harry zerknął w ich stronę.
- Całkiem niezła, co?
- Niech nam pan pokaże - poprosił Stan.
Harry roześmiał się. Stuknął różdżką w mapę ze słowami:
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Mapa Hogwartu pojawiła się przed nimi, razem z kropkami przypisanymi każdemu czarodziejowi i każdej czarownicy w zamku.
- Wow - oznajmił Lucas Wilson.
Pozostali byli równie zafascynowani, jednak Harry przeszukiwał mapę wzrokiem, póki nie znalazł kropki, której szukał.
- I właśnie dlatego - rzekł Harry, wskazując na kropkę podpisaną imieniem Lorda Voldemorta - potrzebuję tej mapy.
Wszyscy spojrzeli na siebie ze zrozumieniem. Voldemort znajdował się na swoim krześle w klasie Harry'ego i najwyraźniej czekał na jego powrót.
- Czeka na pana, profesorze - powiedziała Cindy.
- To nie ma znaczenia - stwierdził Harry. Puknął mapę i dodał: - Koniec psot. - Pergamin znów był pusty.
- Ale…
- Sean - przerwał mu Harry. - Po prostu aportuję się prosto do mojego pokoju, a on może tam siedzieć przez całą noc, jeśli mu się to podoba.
Uczniowie roześmiali się. Harry włożył mapę do kieszeni.
- Ee, profesorze? - odezwał się Stan.
- O co chodzi, Stan?
- Właśnie… um… - wyjąkał Sean, po czym opuścił wzrok.
Harry zmarszczył brwi i popatrzył na niego.
- Tak się zastanawialiśmy, proszę pana - zaczął znów Sean. - Czy chciałby pan może przyjść jutro wieczorem na nasz trening.
- Trening? - powtórzył Harry ze zdziwieniem.
- Quidditcha, profesorze - rzekł Stan, tym razem bardziej pewnie. - Sean powiedział, że umie pan wciąż wykonać ten zlot i mieliśmy nadzieję, że… no cóż, może mógłby nam pan pokazać.
- Wie pan, profesorze - dodał szybko Sean. - Dać nam parę wskazówek. W końcu jesteśmy Gryfonami.
Harry nie cierpiał się popisywać, lecz myśl o lataniu na hogwarckim boisku quidditcha sprawiała, że w jego piersi zaczynało coś płonąć. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Chcecie, żebym przyszedł na wasz trening? - upewnił się Harry.
- Tak, proszę pana - odrzekł Stan. - Przyjdzie pan?
- O której?
Obaj chłopcy ożywili się znacznie.
- O siódmej? - spytał Stan z wahaniem.
- Znakomicie - powiedział Harry. Popatrzył na Seana, który prawie podskakiwał z radości. - Będę tam.
Harry aportował się do swojego pokoju i rzucił się na łóżko. Znów czekał go quidditch w Hogwarcie. Nie sądził, że jeszcze kiedykolwiek tak się poczuje.
Jednak następnego wieczoru, kiedy Harry szedł z Hermioną w stronę stadionu, czekała go wielka niespodzianka.
- Myślałem, że to będzie tylko trening - rzekł ponuro Harry, zauważywszy tłum ludzi, siedzących na trybunach. Nie wszystkie miejsca były zajęte, ale wciąż zjawiła się oszołamiająca liczba widzów.
- Och, Harry - rzekła Hermiona. - Sławny Harry Potter zamierza pojawić się na boisku z Gryfońską Drużyną Quidditcha… To oczywiste, że ludzie przyjdą to zobaczyć.
Harry posłał jej niewdzięczne spojrzenie, ale ona tylko roześmiała się.
Podeszli do drużyny. Stan i Sean zdawali się promieniować radością.
- Bardzo panu dziękujemy za przyjście, profesorze - powiedział Stan. Zerknął w dół na jego Błyskawicę, którą Harry ściskał w dłoni. Mężczyzna podniósł miotłę.
- Tak, wciąż jej używam - oświadczył. - Nie obchodzi mnie, co mówią inni o nowym Nimbusie Magnum, Błyskawica jest w dalszym ciągu najlepsza.
Stan wyglądał na oszołomionego, jakby nie wiedział, że mógłby tym obrazić Harry'ego, lecz Sean zaczął się śmiać. Harry spojrzał w jego stronę.
- Przyzwyczaiłeś się już do mojego pokręconego poczucia humoru, Sean?
- Tak, proszę pana - przyznał Sean. Wskoczył na swoją miotłę. - Zaczynamy?
Sean odepchnął się od ziemi i poszybował nad stadionem. Harry zerknął na Hermionę.
- Leć, Harry - powiedziała. - Pamiętaj, że to zabawa.
Harry przerzucił nogę przez miotłę, uśmiechając się do niej.
- Dzięki, Hermiono.
Pocałowała go w policzek i Harry wystartował.
W chwili gdy poczuł, jak wiatr mknie wokół niego, nad nim, przez jego włosy, zapomniał o wszystkim innym. Naprawdę czuł się, jakby powrócił tam, gdzie należał. Znał to boisko jak własną kieszeń i pędził teraz przez nie, jak za czasów, kiedy był szukającym.
- Profesorze!
Harry zatrzymał się nagle.
Najwyraźniej zbyt szybko, gdyż Sean minął go i musiał wrócić do miejsca, gdzie Harry zawisł jakieś pięćdziesiąt stóp nad ziemią. Pozostali członkowie drużyny zaczynali właśnie poniżej swój właściwy trening.
- Jak pan zatrzymał się tak prędko? - spytał Sean bez tchu.
Sean zamierzał chyba wydobyć tę informację od niego za wszelką cenę. Cóż, Harry był w końcu nauczycielem, więc - dlaczego by nie?
- To twoja miotła, czy jedna ze szkolnych? - spytał Harry.
- Jest moja - odparł Sean.
Harry spojrzał na nią - był to Nimbus 2001. Doskonała miotła.
- W porządku, musisz powiedzieć w myślach „stop” i delikatnie, naprawdę bardzo delikatnie, pociągnąć za rączkę - rzekł Harry.
- I w ten sposób zatrzymam się tak szybko? - dopytywał się Sean.
- Szybko, delikatnie, ale pewnie - odrzekł Harry. - Patrz. - Harry położył jeden palec na rączce i pomyślał: „w dół”. Pchnął rączkę delikatnie, lecz pewnie. Miotła opadła dokładnie dwie stopy w dół.
- Super - skomentował Sean.
- Teraz ty spróbuj.
Sean spróbował i skończył opadając, lecz ledwo utrzymując się na miotle.
- Równowaga to podstawa - rzekł Harry. - Nigdy nie będziesz w stanie wykonać tego manewru bez odpowiedniej równowagi.
- Niech mnie pan nauczy - błagał Sean.
Harry spojrzał na niego - jego niebieskie oczy były szeroko otwarte z zachwytu. Harry'ego uderzyło takie uczucie dumy… Czy tak właśnie czuł się ojciec, nauczając swojego syna? Harry tak się martwił, że nie poradzi sobie jako ojciec, że czasem przyprawiało go to o mdłości. Niech to, przecież potrafi sobie z tym poradzić.
- W porządku - powiedział Harry. - Najpierw puść się miotły.
Harry obserwował, jak Sean utrzymuje się na miotle, która zadrżała lekko.
- Spróbuj wyczuć, gdzie znajduje się twoja równowaga, Sean. Znajdź to miejsce na miotle.
Sean przesunął się parę razy, aż mógł puścić miotłę, nie chwiejąc się na niej.
- Bardzo dobrze - oznajmił Harry. - To jest twój środek. Możesz go zaznaczyć, żebyś wiedział, gdzie masz wsiadać.
Sean skinął.
- Teraz spróbuj jeszcze raz.
Sean wykonał polecenie i opadł perfekcyjnie.
- Wow, widział to pan? - spytał z zachwytem.
- Tak, Sean - odparł Harry z uśmiechem. - Teraz przećwiczmy zatrzymywanie się. Leć obok mnie i zatrzymaj się, kiedy ja to zrobię.
- Postaram się.
Harry poszybował przez boisko z Seanem nieco po swojej prawej. Harry zatrzymał się - Sean nie. Kilka chwil później Sean się z nim zrównał.
- Chyba zrobiłem coś nie tak.
- Równowaga - powiedział Harry. - Kiedy się zatrzymujesz, pociągnij lekko rączkę i pochyl się nieco, żeby wyrównać lot.
Pognali z powrotem przez boisko (pozostali zawodnicy wciąż ćwiczyli pod nimi).
Tym razem, kiedy Harry się zatrzymał, Seanowi także się udało.
- To działa - stwierdził Sean.
- Skup się jedynie na równowadze i reszta powinna przyjść ci z łatwością.
- Cóż, wątpię w to, profesorze - odparł Sean. - Ale i tak jest pan świetnym nauczycielem.
Harry popatrzył w dół na pole.
- Pokaże mi pan ten zlot? - spytał Sean.
Harry nie był pewien, czy równowaga Seana była już na tyle dobra. Przegryzł wargę.
- Nie, chodzi tylko o pokazanie - dodał Sean. - Wiem, że jeszcze nie dałbym mu rady.
- Nie widziałem jeszcze znicza - powiedział Harry, szukając wymówki.
- Stan go nie wypuścił - wyjaśnił Sean. - Dawał mi czas, żeby pana przekonać.
Harry roześmiał się na te słowa. Sean obrócił się i krzyknął:
- Stan! Wypuść znicza!
Harry zobaczył przez moment, jak złota piłeczka krąży z brzękiem, zanim zniknęła mu z oczu.
- Jest pana, profesorze - rzekł Sean. - Ja będę patrzył.
- Sean, znicz może nawet nie zanurkować - zauważył Harry.
- To nie ma znaczenia - odparł. - Chcę móc powiedzieć swoim dzieciom, że widziałem Harry'ego Pottera łapiącego znicza.
Harry rzucił mu krzywy uśmiech.
- Dobra, ale następny jest twój. I chcę móc powiedzieć swoim dzieciom, że widziałem Seana McIvesa łapiącego znicza.
- Zgoda, profesorze.
Harry wyciągnął w jego stronę rękę, ale znicz przefrunął tuż koło niego. Harry obrócił się tak szybko, że niemal zwalił Seana z miotły. Chłopakowi jednak nic się nie stało i Harry pognał za zniczem.
Z widowni dobiegł go głośny okrzyk, kiedy znicz zanurkował. Harry nie zauważył nawet, że zawodnicy przerwali swój trening, aby popatrzeć. Całe skupienie przeznaczył piłeczce z trzepoczącymi, złotymi skrzydełkami. Szybko zbliżał się do ziemi, a znicz wciąż mknął w dół.
Mam cię, pomyślał Harry.
Znicz zrównał się z ziemią.
Harry wskoczył na miotłę i pociągnął za rączkę. Stopę nad podłożem, Harry wciąż gonił za zniczem. Puścił rączkę i wstał. Prawie go miał. Wyciągając przed siebie rękę, Harry skoczył i złapał znicza, po czym przeturlał się po ziemi. Wstał ze zniczem w dłoni i wyciągnął drugą rękę, by przywołać do siebie miotłę.
Nagle zdał sobie sprawę z tego, że tłum zgromadzony na widowni wybuchnął oklaskami. Harry rozejrzał się i poczuł, że się czerwieni.
- To był wspaniałe, profesorze! - wykrzyknął Sean, zeskakując z miotły obok niego. - Chciałbym to umieć.
Harry wzruszył ramionami, z oczami wbitymi w ziemię. I znów nie mógł zerwać ze swoim życiowym nawykiem. W tym przypadku - z zawstydzeniem.
Hermiona pojawiła się przy Seanie.
- Widzisz, miałam rację. Znów jest zażenowany - powiedziała.
- Profesorze, był pan świetny - rzekł Sean. - Nie mogę się doczekać, aż moja równowaga będzie tak dobra, żebym mógł to zrobić.
- Jestem pewien, że wkrótce ci się to uda - odparł Harry, starając się zignorować tłum.
- Harry urodził się z tym - wtrąciła Hermiona. - Już na naszym pierwszym roku potrafił to zrobić.
- Hermiono - przerwał jej Harry. Obrócił się do chłopców. - Widzę się z wami jutro.
Harry opuścił boisko. Wciąż czuł ten dreszcz podekscytowania, który towarzyszył mu, kiedy pędził ku zniczowi i go łapał. Teraz jednak coś się zmieniło.
Harry poczuł pieczenie na czole.
- O co chodzi, Harry? - zapytał Voldemort. - Dowiodłeś, że wciąż potrafisz wykonać ten manewr, więc skąd ta melancholia?
- Proszę, odejdź, Voldemort - powiedział Harry. - Nie mam ochoty na rozmowę.
- Coś cię dręczy - nalegał Voldemort. - Powiedz mi.
Harry wciąż milczał, kiedy szedł przez zamek. Voldemort go nie opuszczał. Dopiero gdy doszedł do swojej klasy, Voldemort pojawił się przed nim, by go zatrzymać. Harry nie był na tyle głupi, by próbować przez niego przechodzić.
- Harry, powiedz mi, co jest nie tak - rzekł Voldemort.
Harry wpatrywał się w podłogę myśląc o wszystkich rzeczach, które ominęły go w dzieciństwie. Harry powinien cieszyć się grą w quidditcha z dzieciakami. Powinien uwielbiać popisywać się i być dumnym z nauczania ich. A Harry czuł jedynie wstyd.
To krótkie zadowolenie, jakie odczuwał po złapaniu znicza zostało zatarte przez fakt, że był teraz mężczyzną. Desperacko chciał móc grać z dziećmi, ale nikt nigdy mu niczego nie pokazywał. Nie miał żadnego przykładu. Próbował przypomnieć sobie, jak się czuł, kiedy nauczał Seana, ale nie potrafił tego przywołać.
Będę marnym ojcem.
Harry przeszedł obok Voldemorta, lecz ten mu na to nie pozwolił, chwytając jego twarz. Harry, wpatrując się w oczy Voldemorta, powoli osunął się na kolana - ból, który odczuwał, nie był czysto fizyczny.
- Użalanie się nad sobą nie pasuje do ciebie, Harry - powiedział Voldemort z powagą.
Harry oderwał od niego wzrok.
- Nie rozumiesz - rzekł cicho.
- Czyżby?
No dobrze, może Voldemort rozumiał.
- Proszę, puść mnie.
- Harry, pamiętasz, co powiedziałem ci na twoim siódmym roku? - spytał Voldemort. - Że jeśli wszystko brałbym na serio, to nie mógłbym cieszyć się swoją mocą.
- Tak.
- Mówiłem ci, żebyś cieszył się życiem. Jesteś dopuszczony do gry, Harry.
Rozdział 5: Przyjaźń i więzi rodzinne
Następnego dnia Harry czuł się nieco lepiej, głównie dlatego, że większość uczniów, która widziała jego grę, nie rozprawiała w kółko o jego wyczynie. Jednak powiedzieli mu, jak Sean przechwalał się jakim to świetnym nauczycielem jest Harry i ile się od niego nauczył.
Sean i Stan wyprosili go też, by przyszedł na kolejny trening, obiecując, że nikomu nie powiedzą. Harry w końcu uległ (choć zbytnio nie oponował) i się zgodził.
Był piątek wieczór i Harry siedział przy biurku w swojej klasie. Wolałby siedzieć raczej w swoim gabinecie, ale był on zbyt mały i gdyby Voldemort się tam zjawił, byłoby to bardziej bolesne w tak niewielkim pomieszczeniu.
Miał już skończony rozkład zajęć na przyszły tydzień, więc postanowił popracować nad swoim listem do Ginger. Jak ma jej to powiedzieć?
- Co robisz, Harry? - spytał Voldemort ze swojego krzesła z tyłu sali.
- A na co to wygląda? - odparł Harry.
- Cóż, wnioskując po twoim udręczonym obliczu - oznajmił Voldemort - rzekłbym, że próbujesz wymyślić, jak powiedzieć o mnie swojej żonie.
Voldemort zniknął i zmaterializował się tuż za Harrym. Harry uderzył ręką w bliznę.
- Chciałbym, żebyś przestał to robić - mruknął.
Voldemort roześmiał się cicho nad jego ramieniem.
- Widzę, że miałem rację.
- Wiesz wszystko, Voldemort, więc po co w ogóle pytasz? - warknął Harry. - I mógłbyś nie czytać mi przez ramię? Już przyprawiłeś mnie o migrenę.
Harry poczuł, że Voldemort prostuje się za nim.
- No więc, czemu jej nie powiedziałeś, Harry?
- Wiesz czemu.
- Ależ skąd - odrzekł Voldemort. - Wydaje mi się, że będzie bardziej zła na to, że jej nie powiedziałeś, niż na fakt, że to ja cię nawiedzam.
- Nie chcę jej martwić - rzekł Harry.
- A nie sądzisz, że będzie i zmartwiona, i zła, kiedy dowie się prawdy?
- W takim razie lepiej odłożyć to na później.
- Ale to twoja żona - odparł Voldemort. - Ma prawo wiedzieć, zwłaszcza że - jak mówi kontrakt - po tym jak urodzi, będę mógł zjawić się w twoim domu, jeśli tam będziesz.
- Nie przypominaj mi, Voldemort - oznajmił Harry. - Pamiętam całkiem dobrze na co się zgodziłem.
- Więc jej powiedz, Harry. Zanim dowie się sama.
Voldemort brzmiał na tak pewnego siebie, że Harry'ego to zdenerwowało.
- Posłuchaj - rzekł, wstając i obracając się jednocześnie. - To nie twój…
Voldemort chwycił go za podbródek i Harry wciągnął z bólem powietrze.
- Straciłeś panowanie nad sobą, mój synu?
Harry oparł się o biurko, aby utrzymać się na nogach i spojrzał Voldemortowi w oczy. Voldemort zerknął na chwilę w bok, zanim odwrócił się i posłał Harry'emu bardzo zadowolony uśmieszek.
- Prosimy do środka, pani Potter - powiedział Voldemort.
Harry przełknął głośno ślinę. Voldemort trzymał go mocno, lecz kątem oka dostrzegł, że jego żona wchodzi głębiej do klasy. Harry mógł się założyć, że stała tam już dobrą chwilę i Voldemort wiedział - dlatego zadawał te wszystkie pytania.
Harry poczuł, że nogi się pod nim uginają.
- To nie było zbyt miłe - wychrypiał.
Voldemort popatrzył na niego twardo.
- A kto powiedział, że jestem miły?
- Na mnie nie patrz - stwierdziła Ginny.
Voldemort zachichotał.
- Puść go, Voldemort - rzekła Ginny.
Voldemort posłuchał się jej i Harry upadł na podłogę.
- Wyglądasz olśniewająco - powiedział Voldemort. - Jak ci się żyje z Harrym?
Ginny zignorowała go i podbiegła do biurka. Wzięła Harry'ego pod ramię i pociągnęła go na nogi.
- Harry, jak mogłeś to przede mną ukrywać? - spytała oskarżycielsko Ginny.
- A jak miałem ci powiedzieć? - odparł Harry cicho.
Ginny pomogła mu dojść do krzesła.
- Niech cię, Harry. Nie jesteś już dłużej sam.
- Wiem, Ginger - rzekł Harry. - Przepraszam. Ja tylko…
- Nawet nie zaczynaj, Harry. Obiecałam, na dobre i na złe. - Rzuciła wściekłe spojrzenie Voldemortowi. - Nawet jeśli on zawsze zamienia wszystko na złe.
Voldemort zaśmiał się lekko.
- Zawsze cię lubiłem, Ginny - przyznał Voldemort.
Ginny wstała i odwróciła się do niego.
- Ty - na zewnątrz. Chcę porozmawiać z moim mężem.
Twarz Voldemorta stężała.
- Bądź ostrożna, dziewczyno - powiedział złowrogim tonem. - Jak sama widzisz, wciąż mogę go dotykać. Wciąż mogę przyprawiać go o agonię. Nie prowokuj mnie.
- Jasne. No cóż, chcę usłyszeć o wszystkim zanim będę musiała iść, więc zostaw nas samych, z łaski swojej.
- W kontrakcie nie ma o tym słowa, moja droga - rzekł Voldemort. - Nie muszę wychodzić.
Ginny popatrzyła na Harry'ego, który odwrócił wzrok.
- Kolejny kontrakt? - spytała Ginny. - Świetnie. - Nie spuszczała wzroku z Harry'ego, który przyciskał rękę do blizny. Musiała się domyślić, że wciąż cierpiał. Rozejrzała się.
- Rowan - zawołała.
- Harry…
- Ja jej nie wezwałem - powiedział Harry z uśmiechem - tylko Ginger.
Rowan wleciała do sali - wyglądała na nieco zmęczoną (miała sporo roboty od powrotu Voldemorta) - i duch zniknął. Rowan wylądowała na piersi Harry'ego i zmyła łzami jego ból.
Kiedy Harry znów spojrzał na swoją żonę, na jej zwykle anielskiej twarzy malował się niezbyt przyjemny wyraz.
- Ginger…
- Wykrztuś to z siebie, Harry - rzekła. - Chcę usłyszeć wszystko.
Harry westchnął i opowiedział jej o wszystkim. Przy kolacji dołączyła do nich Hermiona, która pomogła skomentować niektóre fakty. Skończyli posiłek, a Ginny i Hermiona dyskutowały właśnie nad możliwym przebiegiem wydarzeń, kiedy Nagini wślizgnęła się do środka.
Świetnie.
”O co chodzi?” - spytał Harry węża.
”Mistrz jest bardzo zdenerwowany na pana Pottera” - odparła Nagini.
”Czyżby?”
”Tak. Mistrz zmusił cię, byś powiedział jej swój sekret, ale ona nie jest wdzięczna.”
”To znaczy?” - spytał Harry.
”Mistrz myśli, że powinna powiedzieć ci swój sekret.” - odpowiedziała Nagini.
”Jej sekret?” - powtórzył Harry zdziwiony.
”Ten, który przed tobą ukrywa.”
Harry zerknął z niedowierzaniem na węża, po czym obrócił się do Ginny.
- Coś przede mną ukrywasz, Ginger?
Ginny spojrzała na węża z nagłym przestrachem.
- Co ci powiedziała? - zapytała Ginny.
Harry powtórzył jej słowa Nagini.
- Och, nie - jęknęła Hermiona. - Voldemort wie.
- Wie o czymś, o czym ja nie wiem? - spytał ostro Harry.
Ginny przegryzła wargę.
- Och, Harry.
Harry odesłał Rowan z powrotem do domu i wezwał Voldemorta. Kiedy się zjawił, Harry znów zapytał:
- Co się dzieje?
- Harry, pomyśl - rzekł Voldemort. - Czy nie zauważyłeś, że kiedy nakłaniałem cię do podpisania dokumentów, powiedziałem, że to dla dziedziców?
- Tak, ale Ginny pochodzi z dużej rodziny - odparł Harry. - Zamierzamy mieć… - Harry przerwał w pół słowa i spojrzał na swoją żonę. Dziedzicem było najwcześniej urodzone dziecko, a Voldemort użył liczny mnogiej. George i Fred byli braćmi Ginny… Harry wstał.
- Bliźniaki! - wykrzyknął.
Ginny znów przegryzła wargę.
Harry patrzył na nią ze zdumieniem. Nie jedno, tylko dwoje. Odwrócił się, przebiegając ręką przez włosy.
Voldemort roześmiał się z jego reakcji.
- Dziedzic Gryffindora i dziedzic Slytherina, Harry - oznajmił Voldemort. - Przepowiednia po raz kolejny się spełnia.
Harry zlekceważył go.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - spytał żony.
- Gdybyś widział teraz swoją twarz, to byś nie pytał - odparła z uporem Ginny.
- Ale coś tak ważnego…
- Och - przerwała mu Ginny - a bycie nawiedzonym przez największego czarnoksiężnika stulecia wcale nie jest ważne?
Harry otworzył usta, ale nie mógł znaleźć na to odpowiedzi. Znów zalało go poczucie winy. To z jego powodu nad całą jego rodziną będzie wisiało wieczne utrapienie w postaci Voldemorta.
- Ale… - zaczął Harry.
- I tak byłeś już zmartwiony - ciągnęła Ginny. - Nie chciałeś iść nawet na Ucztę Powitalną, bo miałam problemy z żołądkiem.
Harry nie wiedział, co powiedzieć. Ginny miała braci - ludzi, których kochała i którzy kochali ją - i przez całe życie musiała się z nimi kłócić. Harry nie miał nikogo takiego.
Nigdy też nie miał poważnej sprzeczki z Ginny. Miał prawo być zły, ale nie potrafił przezwyciężyć poczucia winy. A Ginny jeszcze z nim nie skończyła.
- Niech cię, Harry. Dlaczego musisz…
Ginny zamknęła usta, kiedy Voldemort podszedł prosto do Harry'ego i przyłożył dłoń do jego czoła.
Harry upadł na ziemię z głośnym krzykiem, a Ginny i Hermiona pisnęły z zaskoczenia.
Ginny uklękła obok Harry'ego i oplotła jego pierś ramieniem.
- Mówiłem ci, dziewczyno - rzekł Voldemort. - Nie prowokuj mnie.
Ginny spojrzała na niego lękliwie.
- P-przecież nic nie zrobiłam.
- Ależ zrobiłaś - odparł Voldemort. - Przyparłaś Harry'ego do muru przez jego własną winę. Harry nie potrafi sprzeczać się z tymi, których kocha. Sprowokowałaś mnie, krzywdząc mojego syna.
- Więc dlaczego ukarałeś Harry'ego?
- Nie cierpi teraz przez nieznośne poczucie winy, prawda? - spytał Voldemort.
- Harry? - powiedziała Ginny przez łzy.
Harry nie mógł mówić. Ból uderzył zbyt szybko, zaskoczył jego organizm.
- Rowan! - zawołała Ginny.
Harry zamknął oczy. Voldemort dostał sprawiedliwą prowokację. Rowan nie przybędzie.
- Rowan! - krzyknęła znów Ginny.
- Nie przyleci - rzekł Voldemort. - Harry o tym wie. Pozwolisz mu wykrwawić się na śmierć?
Łapiąc z płaczem powietrze, Ginny wysyczała:
- Nienawidzę cię.
- Pomóż Harry'emu - odparł tylko Voldemort.
Ginny dźwignęła się na nogi i pobiegła na dół po pomoc. Hermiona usiadła obok Harry'ego, przyciskając jakąś mokrą ścierkę do jego czoła.
- Przykro mi, Harry - powiedział Voldemort.
- Wiem, Voldemort - odrzekł Harry słabo. - Ale miałeś rację. Zniosę to od ciebie, ale nie od niej.
Voldemort kiwnął głową.
- Wezwij Rowan, Harry. Ustąpię ci.
- Nigdy nie walczyłeś ze mną ani z Ronem - oznajmiła Hermiona.
Ciemność zaczynała go pochłaniać, lecz wciąż czuł krew spływającą mu po twarzy.
- Nie mogę ci na to pozwolić - wydyszał. - Moja żona cię sprowokowała i ukarałeś mnie w jej imieniu. Wciąż mnie chronisz, prawda?
- Tak, Harry - odparł Voldemort. - Wciąż jesteś moim synem.
Harry usłyszał odgłos kroków.
- Proszę, odsuń się do niego! - zawołała Ginny.
Voldemort cofnął się parę metrów.
- Rozumie pani teraz, pani Potter?
- Tak, rozumiem - rzekła Ginny. - Wciąż jesteś potworem.
Harry wrzasnął, kiedy ktoś przeniósł go na nosze.
- Och, Harry - wyszeptała Ginny.
Severus przyłożył coś do jego blizny, podczas gdy Hermiona starała się zmyć mu krew z twarzy.
- Pomyśl dobrze, Ginny - powiedział Voldemort. - Kiedy to zrozumiesz, Harry będzie mógł zakwestionować swoją karę i wezwać Rowan.
Ginny wstała i popatrzyła na Voldemorta. Otworzyła usta, ale znów je zamknęła, kiedy Voldemort przysunął się bliżej Harry'ego.
- Z kim walczył Harry, Ginny?
- Walczył z Ronem - odparła.
- Czyżby? Słyszałaś kiedyś, żeby się kłócili?
- Cóż, nie - stwierdziła. - Nie odzywali się do siebie.
Voldemort skinął.
- A co się działo, kiedy Harry kłócił się z Dursleyami?
- Nie wiem.
- Sądzę, że był zamykany i głodzony - odrzekł Voldemort.
Ginny zamarła z przerażenia. Harry odwrócił od niej głowę.
- Zaczekaj, Severusie - rzekł Voldemort, przysuwając się do noszy Harry'ego.
- A co z Syriuszem? - zapytał ją znów.
- Harry nie kłóci się z Syriuszem.
- Prawda. A z kim się kłóci?
- Tylko z tobą - odpowiedziała Ginny z szeroko otwartymi oczami.
- I co się wtedy dzieje?
- Doprowadzasz go do agonii! - krzyknęła Ginny.
- A co z Hermioną?
- Nigdy nie…- Ginny urwała i dodała łagodniej: - Nigdy nie walczy z ludźmi, na których mu zależy.
- Doskonale, Ginny - powiedział Voldemort. - Harry dorastał, nie mając nikogo, o kogo mógłby się troszczyć. Teraz ma takich ludzi wokół siebie. Nie będzie z nimi walczył, bo nie chce stracić tego, czego nigdy wcześniej nie miał. Prędzej…
- Prędzej zgodzi się cierpieć - pisnęła Ginny.
- Tak, Ginny.
- Zrobiłeś to dla niego - szepnęła.
- Tak - rzekł Voldemort. - Zniesie to ode mnie, ale nie od ciebie.
Ginny pochyliła się nad Harrym.
- Och, Harry, tak mi przykro. Jestem taka głupia. Ty też jesteś głupi, jeśli sądzisz, że możesz mnie stracić. Kocham cię, idioto.
Harry nie widział jej twarzy, ale słyszał w jej głosie napięcie. Zamknął oczy.
- Chyba będę dziś musiał nocować u teściów.
Voldemort zachichotał. Harry też parsknął śmiechem, ale zaraz jęknął, kiedy zalała go nowa fala bólu.
- Jednakże - oświadczyła Ginny - mam prawo do kłótni z moim mężem, z lub bez twojej ingerencji, Voldemort. Więc nie zgadzam się na karanie go z tego powodu.
Voldemort poszybował na drugi koniec klasy.
- Ustępuję.
Kiedy zniknął, Ginny wezwała Rowan. Przybyła.
Rowan, która była już u końca swojego cyklu, nie miała wiele mocy. Była w stanie zatrzymać krwawienie, przywrócić mu wzrok i pozbawić go większości bólu, lecz Harry wciąż był trochę słaby przez resztę weekendu.
Kiedy wkraczał w poniedziałek do klasy, uczniom wystarczyło na niego jedno spojrzenie, a jęknęli zgodnie.
- Chyba żadnemu z nas nic się nie wypsnęło, prawda? - spytała Cindy.
- Nie - zaprzeczył Harry, siadając przy biurku. - Moja żona odwiedziła mnie niedawno. - Westchnął. - Nie powiedziałem jej jeszcze o Voldemorcie. Była lekko wytrącona z równowagi.
Kilkoro chłopców roześmiało się.
- Cóż, nie dziwię jej się - stwierdziła Missy.
- Chwilę - rzekł Sean. - Sprowokowała go i potem on pana ukarał?
- Tak - odparł Harry. - Tylko mnie może zranić, pamiętajcie.
- To nie fair - oznajmił Dawn.
- A kto powiedział, że postępuję fair - odrzekł Voldemort, materializując się na krześle z tyłu.
Harry wzdrygnął się.
- Więc czemu… - zaczęła Missy.
- To oczywiste - przerwała jej Cindy.
Voldemort zachichotał.
- Ta dziewczyna tak bardzo przypomina Hermionę, że to prawie denerwujące.
Harry usiadł wygodniej w krześle i się uśmiechnął. Cała klasa patrzyła wilkiem na Cindy, która marszczyła brwi, cała czerwona.
- Cindy, uznaj to za komplement - powiedział Harry. - Voldemort wie, że profesor Weasley potrafi przejrzeć przez wszystkie jego semantyczne gierki. - Voldemort podniósł się, ale Harry podniósł rękę. - Proszę, wiesz, że w większości to prawda, a i tak wyrządziłeś już wystarczającą szkodę.
Voldemort przyjrzał mu się uważnie.
- Wciąż jeszcze cierpisz. - Voldemort stwierdził oczywiste.
- Rowan zrobiła, co mogła - odparł Harry, wzdychając.
Voldemort usiadł z powrotem.
- W porządku, Harry.
Harry odwrócił się do Cindy.
- Więc nam powiedz. Dlaczego mnie ukarał?
- Cóż, powiedziałabym, że to przez groźbę tortury, jego ulubioną formę manipulacji.
- Kontynuuj - zachęcił ją Harry.
- Jest pana żoną - podjęła Cindy - wątpię więc, żeby chciała widzieć pana… cóż, w takim stanie. Przez jej wiedzę o tym, że jest w stanie panu to robić, może ją kontrolować.
Voldemort zachichotał.
- Bardzo dobrze, panno Larsen.
- To kompletnie do kitu - rzekła Missy.
Voldemort roześmiał się głośno.
- Więc miałam rację - stwierdziła Cindy.
- Tak - zgodził się Harry. - I chociaż to rzeczywiście do kitu, moja żona ma silny charakter i wolę.
- To niezbędne do bycia panią Potter - dodał Voldemort.
Harry zignorował tę uwagę.
- Nigdy też nie bała się Voldemorta.
- Hm, tak - mruknął Voldemort. - Dzielna, mała gąska. Zawsze krzyczała na mnie w imieniu Harry'ego.
Klasa zaśmiała się z jego zrzędliwego tonu i Harry się uśmiechnął.
- Narzekasz, Voldemort - powiedział.
Voldemort przyglądał mu się z powagą.
- Och nie, Harry - rzekł. - Wątpię, żeby znów tego próbowała.
Ale Harry nie przestawał się uśmiechać.
- No, sam nie wiem. Ginger uwielbia rzucać cięte riposty.
Voldemort posłał Harry'emu wyzywający uśmiech.
- Czekam więc na to z niecierpliwością.
- Jestem pewien, że tak.
- Przyszła z jakiegoś powodu? Czy tylko po to, żeby cię odwiedzić?
- A musi mieć jakiś powód, żeby się ze mną zobaczyć? - spytał Harry oburzony.
Voldemort zachichotał.
- Niezła próba, Harry.
Harry potrząsnął głową w oznace rezygnacji i wyciągnął ramię.
- Przyniosła mi zegarek. Zostawiłem go w domu, kiedy ostatnim razem tam byłem.
- Przebyła całą drogę do zamku tylko po co, żeby przynieść panu zegarek? - spytała z zaskoczeniem Cindy. Potem opuściła wzrok. - Ee, przepraszam, profesorze.
Harry popatrzył w jej kierunku.
- Nic się nie stało - odparł. - To brzmi nieco dziwnie, ale ten zegarek jest niezwykły. - Posłał Seanowi szybkie spojrzenie. - Został zrobiony przez tych samych ludzi, który wymyślili Mapę Huncwotów.
Kiedy kilko z uczniów, który byli z nim wtedy w Pokoju Wspólnym, zaczęło ze sobą szeptać, Voldemort przemówił:
- Naprawdę? Opowiedz nam o nim.
Harry był pewien, że ostatnią rzeczą o jakiej chciał słyszeć Voldemort, był jego ojciec i Syriusz.
- Powiedzmy tylko, że jeśli wyda się odpowiednie polecenie, ten zegarek wyrazi kilka opinii na temat tego, co jego posiadacz powinien robić w danej chwili.
- Kompletna strata czasu, jeśli mnie pytasz - stwierdził Voldemort.
- Tak? - Cholerna ciekawość Harry'ego. - Niby dlaczego?
Voldemort zachichotał.
- Ponieważ, mój chłopcze, jedyna opinia, która się liczy, to moja, rzecz jasna.
Harry roześmiał się, lecz pukanie do drzwi nie pozwoliło mu na odpowiedź.
- Proszę - zawołał Harry.
Do środka wszedł Remus Lupin. Wyglądał na zmęczonego i chorego, kiedy podchodził do Harry'ego.
- Ach, witaj, Remusie - rzekł Voldemort.
Remus zatrzymał się i posłał mu zdziwione spojrzenie. Westchnął.
- Miałem nadzieję, że Syriusz bardzo okrutnie sobie ze mnie zażartował - powiedział Remus Harry'emu.
- I mi to mówisz.
Harry przedstawił profesora Remusa Lupina, najlepszego nauczyciela Obrony, jakiego miał Hogwart i oznajmił, że Remus będzie z nim uczył przez następne parę dni.
- Dlaczego? - spytał Sean.
- Tak, ciekawe dlaczego? - dodał Voldemort niewinnie.
- Voldemort, proszę - rzekł Harry. - To ma być niespodzianka. Współpracuj z nami.
Voldemort popatrzył na niego.
- A co mi w zamian zaoferujesz?
Harry westchnął.
- Czy zawsze musisz wszystko utrudniać?
- Och, ależ muszę. Co proponujesz?
- A co chcesz?
- Czy z nim wszystko podpada pod negocjacje? - zapytał Remus.
- Zazwyczaj - odrzekł Harry. - Ale myślę, że tym razem ma na myśli coś konkretnego.
- Jak dobrze mnie znasz. Harry.
- Więc o co chodzi?
- Pozwolisz mi odwiedzić Ginny jednego dnia w tym tygodniu - powiedział Voldemort. - Abym mógł zmierzyć się z jej ciętą ripostą.
Harry rozważył tę propozycję. Ginger da sobie radę. To nawet pomoże, bo pewnie sama nalegałaby na wizytę. Spojrzał na Remusa.
- W środę - oznajmili jednocześnie.
Voldemort kiwnął powoli głową.
- Rozumiem - rzekł. - Znakomicie, Harry. Będę współpracował.
Remus stanął na przedzie klasy.
- Będę was uczył o boginach, dementorach i wilkołakach.
Klasa jęknęła.
- Już je przerabialiśmy - stwierdził Sean.
- Czy ktoś z was je widział? - spytał Remus.
Uczniowie popatrzyli po sobie.
- No… nie - odparła w końcu Missy.
- Profesor Potter znalazł bogina, więc będziecie walczyć z nim osobiście. - Odwrócił się do Harry'ego. - Jesteś pewien, że starczy ci na to sił?
- Tak.
- Gdzie on jest?
- W pokoju nauczycielskim, jak ostatnio - odparł Harry. - Wkurza Snape'a jak nie wiem.
Remus roześmiał się.
- Szkoda, że nie ma tu Neville'a.
Przypomniawszy sobie o koledze, Harry postanowił, że zdecydowanie odwiedzi go w Hogsmeade pod koniec tego tygodnia.
Harry wstał, kiedy Remus wyprowadził klasę na zewnątrz.
- Nie przypuszczam, że mógłbym cię przekonać do pozostania w klasie - powiedział Harry.
Voldemort roześmiał się cicho.
- I miałbym opuścić naszą ulubioną klasę walczącą z boginem? - spytał Voldemort. - Harry, nie bądź głupi.
Co oznaczało: nie.
- Tylko utrzymuj odległość - rzekł Harry.
- Będziesz błagał?
Harry westchnął.
- Proszę cię.
- W porządku, Harry - odparł Voldemort z uśmiechem.
Weszli do pustego pokoju nauczycielskiego i Remus sprawdził, czy wiedzą, co się stanie, kiedy bogin wyjdzie na zewnątrz. Wszyscy wiedzieli, że zmieni się w to, czego dana osoba obawiała się najbardziej. Znali też zaklęcie do obrony i Remus poinformował ich na koniec, że każdy będzie miał szansę się z nim zmierzyć.
- Jeśli chodzi o profesora Pottera… - Remus zerknął w jego kierunku. - Jesteś pewien, że…
- Remus, daj mi spokój - uciął Harry.
- W czym problem? - spytał Voldemort znudzonym tonem. - Harry niczego się nie boi. Mnie z pewnością nigdy się nie lękał. W co mógłby się zmienić? W jego żonę?
- Bardzo śmieszne, Voldemort - odparł Harry.
Remus kontynuował:
- Jak mówiłem, jeśli chodzi o profesora Pottera, jego bogin zmienia się w dementora.
- Dementora? - powtórzył Voldemort, znów odzyskując zainteresowanie. - Och, Harry. Jestem pod wrażeniem.
- Dlaczego to takie imponujące? - spytała Missy.
- Moja droga dziewczynko - rzekł Voldemort. - Jest to imponujące, ponieważ znaczy to, że tego, czego najbardziej obawia się Harry, jest sam strach.
Klasa spojrzała w jego stronę. Na szczęście, Remus mówił dalej:
- Profesor Potter pokaże wam w ten sposób, jak pokonać dementora - wyjaśnił.
- Harry potrafi wyczarować silnego patronusa? - zapytał Voldemort.
- Tak, Voldemort - odrzekł Remus. - Odparł setkę dementorów, kiedy był na trzecim roku.
- Naprawdę? Setkę? Na trzecim roku? - dopytywał się Voldemort.
- Tak - potwierdził Remus. - Czemu jesteś taki zaskoczony? Wiesz przecież, jaki jest potężny.
- No tak, ale w tym wieku…
- Czy możemy już z tym skończyć? - spytał Harry, starając się nie zauważać, jak klasa znów się na niego gapi.
Harry obserwował, jak bogin zmienia się w różne straszne stwory i wielkie owady, które uczniowie przemieniali tak, by wyglądały śmiesznie.
- Gotowy, Harry? - zapytał Remus.
- Jasne - odparł, przesuwając się naprzód. Bogin obrócił się do niego i zmienił postać. W pokoju zrobiło się zimno.
Harry usłyszał w głowie błagania swojej matki, ale czekał. Usłyszał jej krzyki.
- Teraz, Harry - polecił Remus. - Wykończ go.
Harry podniósł rękę.
- Expecto Patronum - powiedział. Srebrny jeleń wystrzelił z jego dłoni i natarł na dementora-bogina, który zahaczył stopą o kraniec swojej szaty.
Widok potwornego, przeraźliwego stworzenia, potykającego się o swoje nogi był tak zabawny, że cała klasa się roześmiała. Bogin eksplodował w chmurze dymu.
- Dobrze się czujesz, Harry? - spytał Remus.
- Remusie… - mruknął Harry z rozdrażnieniem.
- Na Merlina - stracił cierpliwość Voldemort. - O co cały ten zgiełk? Co się dzieje, kiedy Harry znajduje się w pobliżu dementora?
- Nie chcesz wiedzieć, Voldemort - odparł Harry. - Wierz mi, nie chcesz.
- A właśnie, że chcę. Remus musi wiedzieć.
- Remus wie, gdyż nie rozumiałem wtedy, czemu działają na mnie gorzej, niż na innych - wyjaśnił Harry. - Zwykle przy nich mdlałem. Nauczył mnie zaklęcia patronusa.
- Powiedz mi, Harry.
- Nie, Voldemort - odparł, kiedy wracali z powrotem do klasy Obrony.
- Pytam cię, Harry.
- Będziesz mnie błagał? - spytał Harry z uśmiechem.
- Założę się, że panna Larsen już na to wpadła - stwierdził Voldemort.
Harry zerknął na Cindy. Wyglądała na pogrążoną w myślach.
- Być może - rzekł, wzruszając ramionami.
- Ona mi powie - powiedział Voldemort. - Ale wolałbym to usłyszeć od ciebie.
Uczniowie zajęli miejsca i Harry usiadł na swoim krześle przed biurkiem.
- Powiedziałem: nie, Voldemort.
Voldemort przyleciał do Cindy.
- Panno Larsen?
- Nie mam pojęcia, co mogłoby być na tyle straszne, że profesor Potter zemdlał - odrzekła Cindy, lecz zrujnowała swój ignorancki komentarz słodkim uśmiechem.
- Ach, masz również lojalną klasę - oznajmił Voldemort.
Szczęśliwie, w tej chwili rozbrzmiał dzwonek. Uczniowie opuścili salę, rozprawiając o boginie i dementorze. Voldemort podążył za nimi.
- Dokąd się wybierasz, Voldemort? - zatrzymał go Harry.
- Zaraz będą tu Krukoni z drugiego roku, Harry - odparł Voldemort. - Pójdę pobawić się ze Ślizgonami Hermiony.
- Dlaczego jakoś ci nie wierzę? - spytał Harry, z roztargnieniem bawiąc się łańcuszkiem zawieszonym wokół szyi.
Voldemort zachichotał i zniknął. Harry westchnął.
- Widzimy się w środę w nocy - rzekł Remus.
Harry obrócił się do niego, lecz oczy Remusa znajdywały się na medalionie, który Harry obracał nieświadomie w palcach.
- Co to? - zapytał Remus.
Harry wzruszył ramionami, zerkając na naszyjnik.
- To tylko stary kawałek biżuterii. Mam go od lat.
Pamiętał, co powiedział Voldemort, kiedy zauważył, że Harry go nosi: „Wiedziałem, że go wybierzesz.”
Remus wyjął złotego feniksa z rąk Harry'ego i przyjrzał mu się. Wyciągnął medalion przed siebie, a kamienne oczy - jedno zielone, drugie czerwone - zalśniły jasno.
- Nigdy nie widziałem, żebyś go nosił.
Harry wziął medalion od Remusa i włożył go pod szatę.
- Zwykle noszę go pod koszulką - wyjaśnił Harry.
Drugoroczni uczniowie zaczęli wchodzić do klasy.
- Dlaczego? - spytał Remus.
Harry wyciągnął swoje notatki dla klasy i pochylił się nad biurkiem.
- Dlaczego? - powtórzył, nie chcąc przyznać, że tak naprawdę przypominał mu on o miło spędzonym czasie.
- To bardzo ładny naszyjnik - rzekł Remus, zafascynowany. - Wygląda na stary.
Harry znów wyciągnął go i obejrzał. Detale były przepięknie wyrzeźbione, a inskrypcja z tyłu medalionu wyglądała, jakby była odciśnięta w bardzo dawnych czasach.
- Czy kiedyś to przetłumaczyłeś?
Harry spojrzał na niego.
- Hm? Ale co? - spytał, marszcząc brwi.
Remus skinął brodą w stronę medalionu.
- Napis. Czy kiedyś go przetłumaczyłeś?
Harry jeszcze bardziej zmarszczył brwi.
- Czy przetłumaczyłem…?
Remus roześmiał się lekko.
- Chyba się trochę zakręciłeś, co? Czy przetłumaczyłeś go z języka, w którym jest napisany?
- Nie potrafisz tego odczytać? - zdziwił się Harry, wyciągając medalion.
Remus przestał się uśmiechać.
- A ty potrafisz?
- Oczywiście - odparł Harry. - Tu pisze… - Harry zerknął na wisiorek i przeczytał: - Jeśli prawda jest wieczna, śmierć to złudzenie.
Remus szybko zabrał medalion od Harry'ego i przyjrzał mu się uważniej.
- Harry, skąd go masz?
Harry delikatnie odebrał mu medalion i wrzucił go pod szatę.
- A co? - odparł obronnym tonem.
- A to, że właśnie na mnie zasyczałeś - powiedział Remus, zaalarmowany. - Najwidoczniej napis jest w wężomowie.
Wężomowa? To miało sens.
- Voldemort mi go…
- Voldemort!
Remus obniżył głos, kiedy uczniowie umilkli po jego wybuchu.
- Harry, czy ty…
- Remusie, uspokój się - rzekł Harry, teraz już zdenerwowany. Musiał interweniować, zanim Remus znów przeskoczy w tryb obrońcy. - Mówiłem ci, mam go od lat. To tylko zwykły medalion.
Remus nie wyglądał na przekonanego.
- Zobaczymy się w środę - powiedział Harry, machając w stronę klasy. - Mam lekcję.
- Czy Hermiona go widziała?
- Remusie…
- Idę, już idę. Ale sprawdź go, dobrze?
- Jasne, jasne - zgodził się Harry i Remus wreszcie skinął i wyszedł.
Z głośnym westchnieniem, Harry obrócił się do klasy.
W środę wieczorem, Harry polecił szóstej klasie, żeby spotkała się z nim w klasie w jednej z wież. Z początku chciał, żeby wszyscy starsi uczniowie byli na miejscu, ale Albus stwierdził, że tak duża liczba obecnych byłaby zbyt niebezpieczna, więc był zmuszony wybrać jedną klasę. A skoro zaczął już temat ze swoimi Gryfonami, czuł się zobowiązany go z nimi zakończyć.
Harry odsunął się i zrobił miejsce Remusowi. Rozmawiał przez chwilę z uczniami o tym, jak się czuli przy boginie, a potem zaczęli mówić o wilkołakach.
Wyjaśnił im, na czym polega działanie wywaru tojadowego, ale nie było to dla nich nic nowego. Kiedy zaczęli sprawiać wrażenie znudzonych, Harry wyszedł na środek.
- Co byście zrobili, gdybyście spotkali czarodzieja, który raz w miesiącu staje się wilkołakiem? - spytał Harry.
- Uciekłbym - odparł Rufus, a klasa uśmiechnęła się.
Harry pokręcił głową.
- Pytam poważnie.
Missy podniosła rękę i Harry skinął w jej stronę.
- Cóż, tak naprawdę, to nie ich wina, że zostali pogryzieni. I jeśli biorą wywar, to są bezpieczni dla ludzi - odparła.
- Kontynuuj - polecił Harry.
- No więc, dopóki ta osoba nie jest kompletnym durniem, to w czym problem?
Harry kiwnął głową.
- Racja, ale bycie „kompletnym durniem” to cecha ludzka. Jak byście ocenili wilkołaka według ludzkiej miary?
- Rzecz jasna - podjęła temat Missy - zwierzę nie może nic poradzić na to, jakie jest.
- Nie może?
Wielki, czarny pies wskoczył do sali, warcząc groźnie. Wyszczerzył zęby na Remusa.
Klasa przez chwilę wyglądała na wstrząśniętą.
- Wszyscy wiedzą, że to Syriusz Black - rzekł Sean. - Nic nikomu nie zrobi.
- Fargo, siad - powiedział Syriusz, wchodząc do klasy. Spojrzał na uczniów. - I co wy na to?
- Cześć, Syriuszu - przywitał się Harry. - Spotkaliście już mojego ojca chrzestnego? - spytał się klasy.
Harry obserwował, jak wchłaniają informacje z otwartymi ustami. Nie spuszczali wzroku z wielkiego psa, który nie ruszył się z miejsca i wciąż czekał w bojowej pozycji przed Remusem, stojącym bez najmniejszego ruchu.
- Wszystkie zwierzęta mogą być wytrenowane i poddane kontroli - rzekł Harry. - Fargo jest psem aurorskim.
- Pies aurorski - powtórzyła Cindy, której wzrok szybko obrócił się ku Remusowi.
- Fargo, odwrót - zawołał ktoś od drzwi.
Pies natychmiast cofnął się i położył się przy drzwiach, gdzie stała aurorka ze Snapem.
- Dzięki, Tonks - zawołał Harry do kobiety z włosami w odcieniu strasznego różu i ta wyszła razem z psem.
Severus Snape wszedł do sali, trzymając w ręku czarę, i Harry zwrócił się do klasy:
- Wilkołak to magiczne stworzenie - przypomniał im Harry. - Nie może być wytrenowane ani kontrolowane. Wywar tojadowy sprawia, że staje się bardziej łagodny i inne zwierzęta mogą nad nim zapanować. Ale to wciąż dzika bestia.
Severus uśmiechnął się krzywo, okrążając przez klasę.
- To nie jest twój najbłyskotliwszy pomysł, Potter - rzekł, podając czarę Remusowi. Mężczyzna wypił zawartość, próbując się nie zakrztusić, podczas gdy Snape rozejrzał się wokół. - A gdzie jest Czarny Pan? Myślałem, że będzie tym bardzo zainteresowany.
- Odwiedza teraz panią Potter - odparł Syriusz. Zerknął na Harry'ego. - Wszystko u niej w porządku, tak przy okazji.
- Wiem - odpowiedział Harry. - Byłem u niej po obiedzie.
Harry dostrzegł, że wszyscy rozglądają się z zaintrygowaniem. Wszyscy poza Cindy, zauważył Harry z satysfakcją. Jej oczy nie opuszczały Remusa.
- Więc jaka jest ta niespodzianka? - spytał w końcu Sean.
Pokrywa chmur za oknem przesunęła się, odsłaniając jasny księżyc.
Remus zesztywniał i zaczął się trząść. Ze złowrogim pomrukiem, rozpoczął przemianę. Klasa wstrzymała powietrze, kiedy upadł na ziemię - ramiona zginały się, głowa wydłużała.
W pokoju panowała śmiertelna cisza, dopóki transformacja nie dobiegła końca. Wtedy wilkołak skulił się w kłębek na podłodze obok biurka i przestał się ruszać. Syriusz przetransmutował się i położył obok niego.
Wszyscy naraz zaczęli rozmawiać, jednak Harry szybko uciszył klasę.
- Chcę, żebyście zrozumieli, że profesor Lupin nie musiał tego robić - odezwał się Harry. - To straszne brzemię. To nie to samo, co bycie animagiem.
- Pokaż im, Potter - rzekł Severus.
Harry spojrzał na niego - Snape kiwnął głową. Harry westchnął i wdrapał się na biurko. Klasa patrzyła na niego ciekawie. Harry zeskoczył z biurka, transformując się.
Uczniowie znów wstrzymali oddechy, kiedy czarny sokół z błyszczącymi, zielonymi oczami i srebrną błyskawicą na główce, okrążył pokój.
- Profesor Potter jest animagiem? - zdziwił się Sean.
- Najwyraźniej - odparła Cindy.
Harry wylądował na biurku i przemienił się, tak, że siedział teraz na blacie, jak to miał w zwyczaju.
- Wow, profesorze! - wykrzyknął Rufus. - To było…
Harry uciszył go, podnosząc rękę.
- To był mój wybór - powiedział Harry. - Mogę się zmieniać i jest to dla mnie bezbolesne. Mogę też słyszeć i rozumieć to, co się dzieje wokół mnie. - Popatrzył na wilka i psa, potem znów na klasę. - Profesor Lupin nie ma takiego wyboru i jego przemiana jest bardzo bolesna, dlatego też pokreśliłem, że nie musiał się dzisiaj wam pokazywać. Jak widzicie - Harry wskazał na zwierzęta - wywar sprawił, że jest bezpieczny dla ludzi, lecz nie zawsze miał możliwość go przyjmować. Pan Black, mój ojciec i Peter Pettigrew w sekrecie zostali niezarejestrowanymi animagami, aby być z nim przez ten czas, bo nazywali go swoim przyjacielem - bo im zależało. Powiedzcie mi, o czym to świadczy?
Klasa milczała przez parę chwil i Harry pozwolił im to przemyśleć.
- Nie jest ważne to, kim jesteś, tylko to, co masz w sobie - odrzekła Missy.
- To dobry początek - oznajmił Harry.
- Bycie sobą nie zawsze jest łatwe - rzekł Philby Tompkins, mały, cichy chłopak, który rzadko odzywał się na lekcjach.
- To bez wątpienia prawda - stwierdził Harry, obracając się do niego. - I choć to istotne, nie o to mi chodzi.
Cindy podniosła rękę. Klasa jęknęła, ale Harry się uśmiechnął.
- Dalej, Cindy.
- Chodzi o przyjaźń… o lojalność - powiedziała Cindy.
- Mów dalej - zachęcił Harry.
- Cóż, spójrzcie na psa… to znaczy, pana Blacka - odparła, próbując zobrazować swoje myśli. - No i kiedy Voldemort po raz pierwszy pojawił się tutaj, pan Weasley przyszedł natychmiast i profesor Weasley, jak tylko zrozumiała, to… cóż.
- Tak?
- Jeśli masz przyjaciół…
Cindy zdawało się braknąć słów. Sean pomógł jej dokończyć:
- …To nie ważne co się stanie, nigdy nie będziesz sam.
Harry skinął z powagą.
- Tak. Rozejrzyjcie się wokół. Zobaczcie, komu możecie zaufać. - Harry spojrzał po klasie i nie mógł przepędzić myśli o Draco. Zastanawiał się, gdzie jest i dlaczego jeszcze nie wrócił. Przecież obiecał mu, że przy nim będzie.
Nie zważając na fakt, że Draco nie mógł wiedzieć o tym, iż potrzebuje pomocy, Harry poczuł się zraniony. Jego ręka objęła medalion, leżący pod szatą.
Harry otrząsnął się z zamyślenia. Draco był tam, kiedy to miało znaczenie, przypomniał sobie.
- Przyjaźń - dodał Harry, obracając się ku klasie - może czasem być najlepszą obroną przed czarną magią.
Rozdział 6 : Wspomnienia i semantyka
Harry spacerował główną ulicą Hogsmeade. Próbował namówić Hermionę, żeby z nim poszła, ale miała tego popołudnia zajęcia i nie chciała zawieść swoich uczniów.
- Cześć, profesorze - przywitał się Sean McIves.
Harry spojrzał na niego i Stana, a chłopcy zrównali z nim krok.
- Witajcie - odparł Harry. - Mogę wam w czymś pomóc?
- Zastanawialiśmy się tylko, co pan tu robi bez Voldemorta depczącego panu po piętach - rzekł Sean.
Jeśli chodziło o to, Harry'emu nie było do śmiechu. Voldemort nie pokazywał się od paru dni, odkąd był z wizytą u Ginger. Harry wiedział, że już go tam nie ma, lecz nie miał pojęcia, gdzie przebywał teraz.
- Odwiedzam przyjaciela - odpowiedział Harry.
- Możemy się przyłączyć? - spytał Sean.
- Jeśli chcecie. Choć bez czarującej obecności Voldemorta nie będzie zbyt ciekawie.
Chłopcy roześmiali się, a Harry otworzył drzwi do Babcinego Kufra.
W środku kręciło się już kilka osób. Harry przebiegł przez sklep wzrokiem i dostrzegł Neville'a za ladą, okrążonego przez grupkę młodych ludzi, którzy wyglądali na tutejszych mieszkańców, nie posiadających dostatecznych środków lub talentu, by dostać się do szkoły.
Harry podszedł bliżej, żeby ich lepiej słyszeć.
- Nie obchodzi mnie, czy mi wierzycie - mówił Neville, podnosząc rzeźbę i wycierając ją z kurzu ścierką. - Był… jest moim przyjacielem.
- Kilka starych zdjęć - szydził jakiś chłopak - i twoje słowo niczemu nie dowodzą.
Neville odłożył rzeźbę na półkę i wziął do czyszczenia następną.
- Wierzcie, w co chcecie - powiedział.
Harry nigdy wcześniej nie słyszał, by Neville brzmiał na tak pewnego siebie.
- Więc czemu jeszcze cię tu nie odwiedził, Longbottom? - spytał inny młodzieniec. - Skoro jest twoim przyjacielem…
- Posłuchaj - przerwał mu Neville, nie przerywając swojej pracy. - Użeranie się z najgorszym czarnoksiężnikiem tego wieku jest nieco męczące. Jestem pewien, że kiedy Harry załatwi wszystkie sprawy w Hogwarcie, przyjdzie mnie odwiedzić.
Neville nie był zły, obrażony, czy nawet niecierpliwy - powiedział to tak, jakby stwierdzał fakt.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu, bo Neville miał rację. Harry załatwił swoje sprawy i przyszedł go odwiedzić.
- Cześć, Neville - rzekł Harry.
Neville upuścił rzeźbę, którą akurat wycierał i obrócił się.
- Harry!
Neville szybko wyminął ladę i mocno uścisnął Harry'ego. Harry odwzajemnił uścisk, po czym odsunął się i przyjrzał się koledze.
- Neville, wyglądasz świetnie - pochwalił go Harry. - Jak się masz?
- Dobrze, naprawdę dobrze. A ty?
- Żyję.
- W dalszym ciągu cyniczny, Harry?
- Jak zawsze - odparł, szczerząc zęby.
Neville roześmiał się.
- Co słychać u twojej babci? - zapytał Harry.
- Ma się dobrze - nadeszła od progu odpowiedź.
Harry spotkał panią Longbottom tylko kilka razy, ale ta zawsze wyglądała tak samo.
- Gdzieś ty się podziewał, chłopcze? - spytała kobieta.
- Cóż, najpierw były procesy i ministerstwo… Ożeniłem się, Ginger spodziewa się dziecka, a teraz jeszcze uczę i…
- Wymówki - mruknęła pani Longbottom.
Harry podszedł do niej i spojrzał jej prosto w oczy.
- Wybory, pani Longbottom - poprawił Harry.
Babcia Neville'a roześmiała się i uścisnęła go.
- Pójdę zaparzyć herbaty. Porozmawiaj z Nevillem.
Harry obrócił się do przyjaciela, kiedy pani Longbottom opuściła sklep. Neville przewrócił oczami.
- Chciałbym, żebyś mi pokazał jak to robisz, Harry.
- Co? - spytał Harry, patrząc na półki.
- Nieważne - odparł Neville. - Chyba jesteś jedyną osobą, której nie brak odwagi, by zmierzyć się z moją babcią.
- No cóż - mruknął Harry, wciąż przeglądając przedmioty leżące na półkach. - Miałem doświadczenie z Dursleyami.
- I Voldemortem - dodał Neville.
Harry wzruszył ramionami.
- Ten sklep jest wspaniały, Neville. Myślałem, że będziesz zajmował się zielarstwem, ale wygląda na to, że i tak nieźle sobie radzisz.
- Nienajgorzej - przyznał. - Mam też szklarnię na tyłach sklepu. Jestem jedynym dostawcą parmazonu w Anglii. Nawet Snape nie ma ze mną szans.
- To fantastycznie - odparł Harry, śmiejąc się.
- Więc co sprowadza cię do miasta, Harry? - spytał Neville, wracając za ladę.
- Ty - oznajmił, podchodząc bliżej. - Jedna z moich klas walczyła pewnego dnia z boginem i nagle pomyślałem o tobie. - Harry oparł się o ladę.
- To wspomnienie zawsze mnie będzie nękać - burknął Neville.
Harry roześmiał się.
- Żartujesz sobie? To była najzabawniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem. Cała klasa nigdy tego nie zapomni.
Harry przechylił się przez ladę, zaglądając pod nią. Na półce stała otwarta butelka z piwem kremowym. Spojrzał na Neville'a z uśmiechem.
- Tak myślałem - stwierdził. - Masz jeszcze jedno dla mnie? Już kiedyś piłem herbatę twojej babci.
- Zbyt dobrze mnie znasz, Harry - odparł Neville z uśmiechem. Sięgnął do szafki i wyjął drugą butelkę. Podał ją Harry'emu, który zdjął kapsel i wypił łyk.
Wtedy spojrzenie Harry'ego przyciągnęli chłopcy, który wciąż tłoczyli się za ladą, lecz teraz patrzyli na niego z niedowierzaniem. Jedną z niewielu zalet bycia sławnym było to, że mógł podrasować reputację swoich przyjaciół. Machnął ręką w ich kierunku.
- Twoi znajomi? - zapytał.
- Coś w tym stylu - odrzekł Neville. - Miejscowi, który przychodzą tu czasem mnie podenerwować.
- Dorobiłeś się własnego gangu Voldemortów - powiedział Harry.
Neville roześmiał się.
- Profesorze - odezwał się Sean, podchodząc do nich (on i Stan rozglądali się do tej pory po sklepie). - Proszę na to zerknąć.
Harry popatrzył na książkę, którą trzymał uczeń.
- Co to takiego?
- To nasza kronika - oznajmił Neville.
- Nasza kronika? - powtórzył ze zdziwieniem Harry. - Mieliśmy kronikę?
- Nie dostał pan swojej? - spytał Sean.
- Nawet nie wiedziałem, że taką mamy - odparł Harry, biorąc książkę od Seana i zaczynając ją kartkować. Fotografie kolegów ze szkoły, korytarzy i błoni, wszystkich nauczycieli i niektórych duchów… - Kto zrobił te zdjęcia? Colin nie byłby w stanie sam ich wszystkich zrobić.
- Głównie domowe skrzaty - rzekł Neville. - Dziwię się, że Ron i Hermiona ci jej nie kupili. Chociaż w sumie pod koniec roku mieli inne zmartwienia.
Harry skinął z roztargnieniem, zerkając na nazwiska osób, które się wpisały.
- Gdzie mogę taką dostać?
- Prawdopodobnie możesz zamówić ją w szkole. Jeśli nie będą mieli dodatkowych, myślę że Lavender powinna mieć parę w zapasie, to ona była odpowiedzialna za nasze kroniki.
Harry ponownie kiwnął głową.
- Ta jest twoja? - spytał Harry z ciekawością, kiedy zauważył podpis, którego się tu nie spodziewał.
- Tak - przyznał Neville. - Trzymam ją na widoku, bo każdy chce ją zobaczyć.
- Draco Malfoy podpisał się w twojej kronice?
Neville roześmiał się.
- W końcu uratowałem mu życie na tej lekcji eliksirów.
Harry uśmiechnął się do niego, po czym przeniósł wzrok na książkę.
- Tego dnia uratowałeś także mnie, Neville.
Przysłuchujący się rozmowie chłopcy westchnęli głośno - nawet Sean wyglądał na zaskoczonego.
- Ty im opowiedz - rzekł Harry.
Neville opowiedział im historię o tym, jak w piątej klasie zły Mistrz Eliksirów zmusił Harry'ego i Draco do otrucia się i tylko Neville miał odpowiednie antidotum.
- Wiesz może, co u niego słychać? - spytał Neville.
Harry zerknął na niego znad książki.
- U kogo? Malfoya?
- Aha.
Harry potrząsnął głową.
- Nie widziałem go od czasu procesów - odparł, zwracając z powrotem wzrok ku kronice.
Sean wtrącił się do rozmowy, wskazując na zdjęcie.
- Czy to pana żona, profesorze?
Na zdjęciu widnieli Harry z Ginny przy chatce Hagrida.
- Tak - przyznał Harry. Pod spodem znajdowała się notka, napisana charakterem pisma jego żony:
Życzę ci tyle szczęścia i miłości, ile ja zaznałam. Wirginia Weasley.
- To takie smutne - odezwał się Sean.
- To prawda - odparł Neville. - Ale wtedy Harry był w śpiączce i prognozy nie wróżyły zbyt dobrze.
- Mogę coś tu napisać? - zapytał Harry.
- Chcesz się podpisać w mojej kronice? - zdziwił się Neville.
- A co to za pytanie?
- Ale przecież nienawidzisz obnosić się ze sławą…
Harry uśmiechnął się krzywo do niego.
- To nieco inna sytuacja.
Neville wręczył mu pióro i Harry pochylił się nad ladą, wpisując się pod notką Ginny.
Zdrowia i samych sukcesów.
HP
PS. Dzięki za uratowanie mi życia. Harry
Oddał książkę z powrotem Neville'owi. W następnym momencie poczuł ostry ból głowy i uderzył ręką bliznę.
- Rozdajesz autografy, Harry? - spytał Voldemort.
Chłopcy odskoczyli, gdy zauważyli, kto wypowiedział te słowa, a Neville westchnął.
- Zabawne, Voldemort - rzekł Harry.
- Więc to prawda - stwierdził Neville. - Rzeczywiście cię nawiedza.
Voldemort popatrzył w jego stronę.
- Witaj, Neville.
Neville skłonił głowę, na znak powitania i obrócił się do Harry'ego.
- Może skusisz się na kupno bazatanium? - spytał. - Podobno odstrasza duchy.
Harry parsknął śmiechem, a Voldemort zachichotał.
- Jak zawsze mówiłem, Harry, twoi przyjaciele są dzielni i lojalni.
- Nie masz nic lepszego do roboty, Voldemort?
- Harry, jestem zraniony - odrzekł Voldemort, lecz wciąż sprawiał wrażenie rozbawionego. - Nie tęskniłeś za mną?
- Nie chciałbyś usłyszeć odpowiedzi prosto z mostu - powiedział Harry. - Daj mi więc chwilę.
Voldemort znów zaśmiał się lekko i wyciągnął rękę w stronę Harry'ego, który odchylił się do tyłu.
- W takim razie, gdzie byłeś?
- Więc jednak tęskniłeś.
Harry pomasował skronie.
- Zawsze jest taki? - Neville rzucił to pytanie w przestrzeń.
Odpowiedział mu Sean:
- Lord Voldemort uznał za swoją pośmiertelną misję zadręczenie profesora Pottera.
Jego słowa wywołały szok i zaskoczenie ze strony młodzieży z miasteczka, która wpatrywała się w Voldemorta z szeroko otwartymi oczami, odkąd tylko się pojawił.
- Jakiś problem, MacBane? - zapytał Sean.
- T-ty powiedziałeś jego imię - wyjąkał chłopak.
- Profesor Potter jest naszym nauczycielem - oświadczył Sean. - Widzieliśmy, do czego jest zdolny. - Zerknął na Voldemorta. - I wiemy, jak go nazywać.
Harry szybko spojrzał na Voldemorta. To nie był właściwy ton. Voldemort wpatrywał się w jego ucznia.
- On mnie prowokuje, Harry.
Ale Sean zaraz stanął w obronie Harry'ego.
- Tylko ja tutaj jestem uczniem z klasy profesora. Nie możesz go tknąć przy innych.
Och, nie. Harry chciałby ostrzec Seana, żeby nawet nie próbował brać się za semantyczne gierki z Voldemortem.
- Ależ panie McIves, oni - Voldemort wskazał na chłopców z miasta - nie są nawet uczniami.
- Ale ja jestem - odparł Sean, zmieszany.
Voldemort rzucił mu złowrogie spojrzenie.
- Voldemort - odezwał się Harry i westchnął. - Proszę cię.
- W porządku, Harry - odparł czarnoksiężnik, ale gdy kolejny raz popatrzył na Seana, uśmiechnął się.
Harry pamiętał ten uśmiech i to, co na jego temat mówił Snape:
Widziałem ten uśmiech wcześniej i zwykle nie zwiastował on niczego dobrego.
Voldemort zniknął i Harry odwrócił się do Neville'a, zanim ktoś zdążył cokolwiek powiedzieć.
- Byłeś może ostatnio w szkole? - spytał Harry, kompletnie zmieniając temat.
Rozmawiali głównie o szkole, trochę o Hermionie i wycieczkach Neville'a do profesor Sprout, w celu dostarczenia jej specjalnych roślin. Jak było do przewidzenia, rozmowa zeszła w końcu na Voldemorta.
Sean był skłonny znów zorganizować w klasie wsparcie dla Harry'ego, przypominając, jak to pomogli mu zakwestionować karę.
- Profesor Potter wydał przyjęcie dla nas w Pokoju Wspólnym w ramach podziękowań - rzekł Sean z dumą.
Neville roześmiał się lekko.
- Nie byłem w Pokoju Wspólnym od czasu rozdania dyplomów - powiedział. - Gruba Dama nie chciała wpuścić nikogo bez hasła, a miałem już z tym wystarczająco kłopotów, kiedy chodziliśmy do szkoły.
- Pamiętam - odparł Harry z uśmiechem.
- Chwileczkę - dodał Neville, patrząc na niego podejrzliwie - Chyba nie byłeś w Pokoju Wspólnym?
- Oczywiście, że byłem. Jestem dziedzicem, mogę oszukiwać.
Neville zmarszczył brwi.
- Widziałeś to, prawda? - spytał.
Harry zwalczył chęć roześmiania się.
- Widziałem.
Neville przygryzł wargę.
- Nie wyglądasz nawet na w połowie tak złego, jak myślałem.
- Nie jestem zły - odparł Harry. - To było nieco dziwne, ale odzyskałem dzięki temu mapę.
- Odzyskałeś… - powtórzył wolno Neville. - To była ta mapa?
- Zgadza się. Teraz mogę śledzić Voldemorta.
- Cieszę się.
Harry nachmurzył się.
- Nie podobały mi się jednak szczątki mojego Nimbusa w gablocie.
- To był pomysł Rona, Harry - wyjaśnił Neville. - Powiedział, że jego i ciebie łączy z tą miotłą i drzewem taka historia, że szkoda by jej było nie włączać do memoriału.
Harry otworzył usta ze zdziwienia i roześmiał się.
- Cóż, to cały Ron.
Neville skinął głową.
- Profesorze? - odezwał się Sean. - Będziemy już wracać. Robi się późno.
- Dobrze, Sean - odparł Harry. - Dzięki za pomoc.
Sean wzruszył ramionami.
- Niech pan nie zapomni o treningu w czwartek.
Harry wyszczerzył zęby.
- Nie zapomnę.
Sean i Stan wyszli ze sklepu.
- Trening? - spytał Neville.
- Ćwiczę z Gryfońską Drużyną Quidditcha. Wiesz, daję im czasem jakieś wskazówki.
- Znów latasz z drużyną? - powtórzył Neville, zachwycony.
- Tylko uczę na treningach - rzekł Harry, wzruszająca ramionami.
- Harry, to świetnie. Muszę przyjść to zobaczyć. O której?
Ponieważ był to Neville, Harry nie czuł się do końca pewien.
- O siódmej - odparł. - Ale zatrzymaj to w tajemnicy, proszę.
- Jasne, nie ma sprawy.
- Herbata gotowa - zawołała pani Longbottom.
- Przepraszam, ale muszę już wracać do zamku, pani L. - powiedział Harry. Obrócił się do Neville'a i położył mu rękę na ramieniu. - Niedługo znów cię odwiedzę. Mamy sporo do nadrobienia.
- Wiem, Harry - odrzekł Neville z uśmiechem. - Do zobaczenia wkrótce.
Harry opuścił sklep, słysząc za sobą fragmenty rozmowy chłopców z miasteczka.
- Mówiłem wam, że to prawda.
- Ty też mu nie wierzyłeś.
- I nawet Sami-Wiecie-Kto się pojawił.
- Chciałbym chodzić do Hogwartu…
Neville nic nie powiedział, lecz Harry usłyszał dźwięk tłuczonego szkła.
W poniedziałkowy ranek, szósta klasa weszła do sali Harry'ego, gawędząc i mrucząc między sobą o tym, jak spędzili weekend. Harry pozwolił im porozmawiać przez parę minut, podczas gdy on przygotowywał swoje notatki.
Zaplanował na dzisiaj ciekawą lekcję i był pewien, że rozbawi nią Voldemorta. Harry zastanawiał się przelotnie, gdzie ten się podziewał. Nie widział ducha od wyjścia do Hogsmeade.
Uspokoiwszy klasę, Harry usiadł na swoim biurku.
- Zamierzam przez najbliższe parę tygodni skakać po różnych tematach - oświadczył. - Dzięki temu lekcje będą bardziej interesujące. Dzisiaj… - rzekł, ale nie zdołał dokończyć zdania.
Ból eksplodował w jego głowie. Przyłożył do blizny rękę i spadł z biurka, kiedy Voldemort pojawił się przed nim i dotknął go obiema rękoma.
Walcząc o oddech, Harry spytał ostro:
- Po jaką cholerę to zrobiłeś?
Chciał wstać, ale Voldemort znów ujął w dłonie jego twarz.
- Mamy sprawę, która wymaga sprostowania - rzekł Voldemort.
- Naprawdę? - wychrypiał Harry.
Voldemort skinął z powagą.
- Jeśli nie potrafisz kontrolować swoich uczniów, Harry, to ja to zrobię.
- Co…
Voldemort przesunął palcami po jego policzku, żeby go uciszyć.
- Pan McIves z premedytacją mnie sprowokował, wiedząc, że nie mogę mu nic zrobić.
Harry usłyszał, jak klasa wstrzymuje oddechy, a Sean jęczy żałośnie.
Otworzył usta, ale Voldemort obrócił rękę, przeciągając kostkami palców po jego twarzy. Harry zamknął oczy z bólu.
- Kontrakt utrzymuje - kontynuował Voldemort - że nie mogę dotykać cię na oczach innych uczniów, poza tą klasą. - Spojrzał na siedzących przed nim studentów. - Przypatrz się dobrze, panie McIves… i reszta z was. Oto, dlaczego potrafi zwalczać Klątwę Cruciatusa. Ból, który był w stanie wytrzymać, jest o wiele większy od tego, który powoduje klątwa. Wszystkie Niewybaczalne są teraz dla Harry'ego niczym więcej, jak źródłem irytacji.
Popatrzył z powrotem na Harry'ego, śledząc wzrokiem jego wyraz twarzy i wiedząc, jak bardzo w tym momencie cierpi.
- Wie, czego się spodziewać, kiedy sprawy zajdą za daleko - rzekł Voldemort. - Jego sarkazm, a nawet brak szacunku bawią mnie, lecz on wie, co zrobię, kiedy przeciągnie strunę. Jednak potrafi to znieść i tak czyni.
- Lordzie Voldemort… - zaczął Sean cienkim głosem.
- Proszę uważać, panie McIves - powiedział ostro Voldemort. - Wszyscy uważajcie. Jeśli którekolwiek z was przekroczy tę linię, to Harry na tym ucierpi. Rozumiecie?
Klasa coś wymruczała - Harry nie był pewien co. Sala zaczęła rozmywać mu się przed oczami.
Voldemort puścił go i Harry upadł na ziemię.
- Daję wam tylko jedno ostrzeżenie - rzekł Voldemort.
Harry nabrał w płuca powietrza.
- Nie zgadzam się - zdołał wychrypieć.
Voldemort spojrzał na niego z góry.
- To niemożliwe.
- Ależ możliwe - odparł Harry tak głośno, jak potrafił. - Pomyśl dobrze. Rowan. - Słowa były ledwie słyszalne, ale je wypowiedział.
Voldemort zniknął, kiedy Rowan wleciała do środka. Kiedy pozbył się już bólu, odesłał ją z powrotem i obrócił się do klasy. Zdawali się przerażeni sceną, której właśnie byli świadkami. Sean wyglądał na chorego.
- Profesorze…
Harry podniósł rękę, nakazując ciszę.
- On nie może was kontrolować - oznajmił Harry. - Wyjaśnimy sobie tę kwestię natychmiast.
Harry dotknął blizny i pomyślał: Voldemort.
Duch pojawił się, marszcząc brwi.
- Nie skończyliśmy jeszcze, Voldemort - rzekł Harry pewnie, siadając na biurku.
- Przyleciała.
- Przyleciała - potwierdził Harry. - Nie zrobiłem niczego, by cię sprowokować. Nie miałeś żadnej „sprawiedliwej prowokacji”. Nie możesz kontrolować tego, co mówią do ciebie uczniowie w klasie i poza nią. Nasz kontrakt dotyczy mnie oraz Ginger, to mogę zaakceptować, ale nikt inny nie będzie brany pod uwagę w klauzuli o prowokacji.
Voldemort uśmiechnął się krzywo.
- Ale Harry, klauzula o prowokacji dotyczy tylko dotykania twojej blizny.
Sean nie mógł spierać się z Voldemortem, ale Harry tak. W końcu uczył się od mistrza.
Uśmiechnął się w odpowiedzi do Voldemorta, który uniósł brwi.
- To prawda, że możesz mnie dotykać na oczach tych uczniów, jednak kontrakt nie precyzuje dlaczego - zaznaczył Harry. - Wiesz, że zaakceptuję karę, kiedy przekroczę granicę, jak to dosadnie opisałeś. - Mężczyzna wstał. - Lecz nie widzę powodów, dla których mam ją akceptować w innych przypadkach.
Voldemort wpatrywał się twardo w oczy Harry'ego.
- Nie będę uznawał twojej techniki „groźby torturą” poza tą klasą, Voldemort - ciągnął Harry. - Jeśli pragniesz, żeby kontrakt obejmował wszystkich w tej klasie w klauzuli o prowokacji, to wymagam od ciebie ustępstwa.
Voldemort nadal wpatrywał się w niego z niezmienionym wyrazem twarzy. Harry okrążył biurko i zatrzymał się naprzeciw Voldemorta.
- Mówiłeś mi, więcej niż raz - odezwał się cicho Harry - że martwi cię oglądanie mnie w agonii. Więc jak to będzie, ojcze?
Voldemort wyciągnął rękę ku twarzy Harry'ego, ale zatrzymał ją centymetry przed nią.
- Dobrze cię nauczyłem, Harry - powiedział Voldemort, nie spuszczając szkarłatnych oczu z Harry'ego. - Przyznaję ci rację. - Opuszczając rękę, odwrócił się do klasy, która siedziała na brzegach swoich krzeseł. - Jednak jeśli któreś z was znów sprowokuje mnie swoją impertynencją, pożałuje tego.
Harry wiedział, że Voldemort mógłby co najwyżej zostać czyimś utrapieniem, jak Irytek, ale szybko by mu się to znudziło. Skłonił lekko głowę.
- To uczciwa umowa - rzekł, obracając się na powrót do klasy.
- Profesorze?
- Tak, Missy?
Missy zerknęła po kilku innych uczniach.
- Pan… ee… pan nazwał go ojcem.
Voldemort zachichotał, siadając na swoim krześle i wyglądając na bardzo zadowolonego.
- Tak było, Harry.
- Jestem świadomy własnych słów - odparł Harry swobodnie, wskakując na biurko.
- Powiesz im, dlaczego? - drażnił go Voldemort.
- Jestem pewien, że w końcu do tego dojdziemy - rzekł wymijająco Harry.
- Ale… - zaczęła Cindy.
- Wystarczy teraz wspomnieć - przerwał jej Harry - że na moim szóstym roku, Voldemort zostawił mi w spadku cały majątek Slytherina. Więc w rezultacie… uczynił mnie swoim następcą.
- W takim razie jest pan dziedzicem i Gryffindoru, i Slytherinu? - spytał Rufus z szeroko otwartymi oczami.
- Tak - potwierdził Harry. - Dokument, który podpisywałem przy naszych negocjacjach nad kontraktem, był zgodą na przyjęcie przeze mnie spadku.
W klasie zaszemrały pomruki zrozumienia. Harry wiedział, że nieco rozjaśnił im sprawy, ale…
- Ale to przecież tylko mała część, Harry - powiedział Voldemort.
I chyba nie powinien się spodziewać, że Voldemort tego nie zauważy.
- Wiem, Voldemort - odrzekł Harry. - Później to przerobimy.
- Och, Harry…
- Nie, Voldemort. Proszę cię.
Voldemort westchnął.
- W porządku, Harry.
- Poza tym, to ci się spodoba.
- Czyżby?
Harry odwrócił się do klasy.
- Ilu z was uczestniczyło w oficjalnym pojedynku?
Kilkoro uczniów uniosło ręce. Missy szturchnęła łokciem Seana, który się nie zgłosił.
- Przecież ty też jesteś w klubie pojedynków - wyszeptała.
Jednak Sean wciąż najwidoczniej czuł się winny.
- Sean? - spytał Harry.
Sean wbił wzrok z swoje ręce złożone na ławce.
- Torturował pana z mojego powodu.
- Nie pierwszy raz to robił - odparł Harry.
- Ale to była moja wina - powiedział Sean głucho. - I nic nie mogłem zrobić.
- Brzmi znajomo, Harry?
Harry kiwnął głową.
- Sean… W mojej klasie był pewien chłopak, który zaczynał czuć się gorzej na samą myśl o tym, że ludzie mogliby przez niego ucierpieć.
- Tak? - zaciekawił się Sean.
- Tak. On także nie mógł znieść uczucia bezsilności.
- Naprawdę? Co się z nim stało? - dopytywał się Sean.
Voldemort zachichotał.
- Doprawdy - odezwała się Cindy, z frustracją machając ręką. - Faceci są tacy tępi.
Sean spojrzał na nią, a potem znów na Harry'ego.
- To pan?
Harry skinął.
- Groźba torturą - powiedział Harry. - Wykorzystywał wszystkich moich przyjaciół i rodzinę, by dostać to, czego chciał.
Sean popatrzył na niego z mieszaniną trwogi i zaskoczenia. Harry zignorował to.
- Nigdy to na niego działało - mruknął Voldemort. - Musiałem odwołać się do innych metod.
Harry to również zignorował i zeskoczył z biurka.
- Mam w planach małą demonstrację, więc proszę o dwójkę ochotników.
Sean, pocieszony słowami Harry'ego, wstał, a nauczyciel wybrał Philby'ego jako jego przeciwnika. Zrobili miejsce na przedzie klasy, a chłopcy wyciągnęli różdżki i stanęli naprzeciw siebie.
- Expelliarmus!
Różdżki poszybowały do ręki Harry'ego.
- Ale proszę pana - zawołał Sean. - Jak mamy walczyć bez różdżek?
- Właśnie, jak? - spytał Voldemort, śmiejąc się cicho.
Harry ponownie go zlekceważył.
- Będziecie posługiwać się innymi. - Podszedł do Seana i oddał mu swoją różdżkę. - Będziesz używał tej.
- Czy to…
- Tak, Sean - powiedział Harry. - Jest moja. - Odwrócił się do Philby'ego i wyciągnął z kieszeni drugą różdżkę. - Ty będziesz używał tej.
Philby ścisnął w dłoni różdżkę, a Voldemort podniósł się.
- Harry?
- Tak, Voldemort. Ta jest twoja.
- Pozwolili ci zachować moją różdżkę? - zapytał Voldemort, zbliżając się do walczących.
- Nie mieli wielkiego wyboru - odparł lekko Harry.
Voldemort roześmiał się.
- To różdżka Lorda Voldemorta? - spytał Philby z obawą.
- Zgadza się.
- Ciekawy pomysł, Harry - stwierdził Voldemort.
- Tak myślałem - odrzekł, po czym zwrócił się do dwójki uczniów. - A teraz obaj spróbujecie rzucić na przeciwnika klątwę lub zaklęcie w tym samym czasie.
- Sądzisz, że to zadziała, Harry?
- Tak przypuszczam, skoro obaj tu jesteśmy. Praktycznie zmuszamy ich do pojedynku.
- Co…
Harry przerwał Cindy, zanim zdążyła zadać pytanie:
- Śmiało, zaczynajcie, chłopcy.
I zadziałało. Pieśń feniksa wypełniła salę, a małe paciorki ślizgały się w tę i z powrotem między różdżkami, kiedy dwójka chłopców walczyła o przewagę. Harry poczuł, jak Voldemort przesuwa się za jego plecami.
- Harry, chyba nie będzie zbyt przyjemnie, jeśli zwycięży pan McIves - rzekł Voldemort cicho.
- Jakoś to zniosą - odszepnął mu Harry. - Chociaż… - dodał, kiedy paciorki przesunęły się w stronę jego różdżki. - Raczej nie będzie z tym problemu.
Pierwszy paciorek zetknął się z różdżką Harry'ego i między walczącymi pojawił się w powietrzu wizerunek jakiegoś zamku. Powiększone obrazy każdego pomieszczenia przewinęły się przed oczami klasy, która oglądała je z zachwytem, zanim cień ostatniego zaklęcia, jakie Harry wyczarował za pomocą różdżki, nie rozpłynął się.
Wtedy Harry złapał Seana za nadgarstek i pociągnął go, zrywając połączenie.
- Super - zawołało kilkoro uczniów na raz.
- Harry, co takiego robiłeś? - spytał Voldemort.
- Wznosiłem osłony - odparł Harry, wzruszając ramionami. - Wciąż potrzebuję do tego różdżki.
- A wcześniej do czego jej używałeś? - spytał z ciekawością Voldemort.
- Hm, nie bardzo pamiętam - rzekł Harry szczerze. Tak naprawdę, to prawie w ogóle nie używał teraz różdżki.
- Glizdogon?
- Nie…
- Kim jest Glizdogon? - zapytał Sean.
- Czym jest Glizdogon? - spytała równocześnie Cindy.
Voldemort zachichotał.
- Och, powiedz im, Harry.
Harry westchnął.
- Glizdogon to Peter Pettigrew.
- Ten animag? - dopytywała się Cindy. - Ten, który przyjaźnił się z pana ojcem?
Harry wzdrygnął się.
- Ee…
- Pozwól mi, Harry - wtrącił się Voldemort. - Glizdogon zdradził rodziców Harry'ego, a ten i tak uratował jego bezwartościowe życie. Później odebrał Harry'emu trochę krwi na moje polecenie.
- Już o tym słyszeli, Voldemort - rzekł Harry. - Glizdogon także porwał mojego przyjaciela, Rona, a raczej pana Weasleya, żeby zaoferować go Voldemortowi jako zakładnika.
- Którego nie potrzebowałem, bo miałem już wtedy Syriusza.
- Następnie zdradził mnie Ministrowi Magii, tak, że niemal skończyłem w więzieniu. W końcu prawie doprowadził do zabicia Syriusza.
- Brzmi, jakby był prawdziwym…
Missy przerwała Seanowi:
- Dlaczego nie wylądował pan w więzieniu, profesorze?
- Nie mogłem pozwolić im na zamknięcie mojego syna - odparł Voldemort natychmiast.
Harry puścił jego słowa mimo uszu.
- Voldemort spowodował małe zamieszanie w sali sądowej, a miał niesłychaną smykałkę do dramatyzmu - stwierdził Harry, ku rozbawieniu Voldemorta. - Byłem już wówczas wystarczająco silny, by zerwać magiczne więzy, więc uciekłem.
Voldemort roześmiał się.
- Nazywaj to jak chcesz, Harry. Zwiał i próbował ode mnie uciec.
- Semantyka - mruknął Harry.
- Lecz wtedy nie było już miejsca, gdzie Harry mógłby się ukryć, którego bym nie znalazł.
- Cóż, tak właśnie sprawy się miały - powiedział Harry. - Czarodziejski kodeks jest bardzo specyficzny w tym względzie. Po wszystkim, co zrobił Glizdogon, miałem pełne prawo odebrać życie, które wcześniej mu darowałem.
- Więc tak pan uczynił - stwierdziła Cindy.
- Tak uczyniłem - przyznał Harry.
- Zdaje się, że na to zasługiwał - wtrącił Dawn.
- A jaki ma to związek z używaniem różdżki? - spytała Cindy.
- Skoro użyłem jej do zabicia Pettigrew - wyjaśni Harry - to im dłużej różdżki byłyby złączone, tym dalej w przeszłość sięgałyby obrazy zaklęć, których użyłem; tak samo jak widzieliście echa tego zamku. Nazywa się to Priori Incantatem i ma miejsce, kiedy dwie bliźniacze różdżki są zmuszone do walki.
- Bliźniacze różdżki?
- Obie zawierają pióro pochodzące od tego samego feniksa.
- Ekstra! - zawołała Missy.
- Zabił pan bez użycia różdżki? - spytała Cindy. - Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe.
Można się było spodziewać takiego pytania po pannie Wiem-To-Wszystko junior.
Voldemort zachichotał.
- Wyzywam cię, Harry.
Harry obrzucił go gniewnym spojrzeniem i westchnął.
- Powiedzmy tylko, że mogę użyć każdego istniejącego zaklęcia bez różdżki.
- Każdego zaklęcia… ale dlaczego? - dopytywała się Cindy.
- Dojdziemy do tego.
- Nie jesteś jeszcze gotowy, Harry? - spytał poważnie Voldemort.
Klasa patrzyła to na jednego, to na drugiego, z otwartym zainteresowaniem.
- Są ciekawi, Harry. Wiesz, jak to podziwiam. A prawda jest taka satysfakcjonująca.
Na szczęście Harry'ego ocalił dźwięk dzwonka. Odebrał chłopcom różdżki, zwracając im ich własne.
- Więc gdzie jest ten zamek, profesorze? - zapytała Missy.
- W Bułgarii - odparł Harry.
- Mieszka pan tam? - odezwał się Sean.
- Jest o wiele za duży dla mnie i mojej żony. Ale jeździmy tam co jakiś czas i - zerknął krótko na Voldemorta - przestawiamy niektóre rzeczy.
Voldemort roześmiał się.
- Znakomicie, Harry. Jest tam wciąż mój pokój? - spytał ciekawie.
- Oczywiście.
- Dlaczego?
Harry zaczął wyjmować notatki na lekcję z kolejną klasą.
- Z szacunku dla zmarłych - odpowiedział, nie podnosząc wzroku.
Voldemort zachichotał, a Sean parsknął śmiechem.
Wtedy Harry spojrzał przed siebie. Nie wiedział, że w sali zostali jeszcze jacyś uczniowie. Cindy, Sean i Missy (których Harry uważał za odpowiedników Rona, Hermiony i niego), stali przy ławkach, przysłuchując się rozmowie.
- Dlaczego Voldemort miałby mieć swój pokój w pana domu? - spytała Cindy.
- Lepiej niech wasza trójka się pospieszy - powiedział Harry, zerkając na nich. - Nie potrzebuję kolejnego kazania od profesor Weasley.
- Unikasz pytania? - zasugerował Voldemort.
- Mój drugi rocznik niedługo tu będzie, Voldemort.
- Wow, czy to on? - spytał młody Ślizgon, Jason Brent, wchodząc do środka.
Voldemort zniknął i Gryfoni wyszli z klasy.
- Och, profesorze - zawołał Jason. - Nie możemy się z nim spotkać? Wszystkie starsze klasy o nim mówią.
- Był tutaj? - dopytywał się z podnieceniem Gabriel Vashton. - Widziałeś go?
- Jasne.
Kilku innych uczniów okrążyło biurko Harry'ego.
- Prosimy, profesorze Potter - rzekła Sara Duvalle, odrzucając długie, blond włosy przez ramię. - Damy sobie radę.
- Tak, niech pan go zawoła z powrotem.
- Chcemy się z nim spotkać - spróbował znów Jason. - On też był Ślizgonem.
Harry poczuł się przytłamszony.
- Niech wszyscy usiądą - nakazał.
Klasa zajęła, choć niechętnie, swoje miejsca, skarżąc się cicho. Patrzyła na Harry'ego z rozczarowaniem.
- Czy to wspólna decyzja? - spytał Harry. - Wszyscy muszą się zgodzić. Nawet, jeśli jedna osoba nie…
- Och, tak jest - wykrzyknął Jason. - Wszyscy chcemy go spotkać. Naprawdę.
Cała klasa kiwała z entuzjazmem głowami, więc Harry westchnął i poddał się.
Voldemort.
- To dość niespodziewane, Harry - usłyszał za sobą głos Voldemorta, który się jednak nie zmaterializował.
- Uczniowie chcą się z tobą spotkać - rzekł Harry, patrząc w stronę, z której dochodził głos.
- Czyżby?
- Tak.
- Czy wyraźnie prosisz mnie, żebym pokazał się tej klasie?
- A będziesz się zachowywał?
- A będziesz mnie błagał?
- Voldemort - mruknął Harry z rozdrażnieniem.
Voldemort zachichotał.
- Po prostu poproś, Harry.
- Dołącz do nas, Voldemort. Proszę.
Voldemort pojawił się i klasa zaczęła natychmiast rozmawiać.
Harry uciszył ją i przedstawił gościa:
- Lord Voldemort, Tom Marvolo Riddle, były dziedzic waszego domu.
- To Ślizgoni? - zapytał Voldemort.
- Tak.
- Były dziedzic? - zdziwiła się Sara.
- Cóż, jestem martwy, prawda?
Klasa roześmiała się.
- Słyszałem, że majątek Slytherina jest największy z całej czwórki - oznajmił Gabriel.
- Ja też.
- Salazar był najbogatszy i najsilniejszy - stwierdził Jason z pewnością siebie. - Czyż nie tak, Lordzie Voldemort?
Harry popatrzył na Voldemorta i uniósł w oczekiwaniu brwi. Voldemort westchnął.
- Salazar był rzeczywiście bardzo potężny, jednak Godryk Gryffindor dorównywał mu siłą - odparł w końcu. - Co do majątku…
- Slytherina jest większy - rzekł po prostu Harry.
Wszyscy spojrzeli w jego stronę.
- Naprawdę? - spytał Voldemort.
- Niewiele, ale tak.
- Fascynujące - skomentował Voldemort.
- Ale skąd pan o tym wie, profesorze? - chciał wiedzieć Jason.
- I znów to samo - mruknął Harry.
- Och, powiedz im, Harry - powiedział Voldemort. - I tak się dowiedzą.
Harry odetchnął głęboko.
- Ponieważ Tom Riddle - wskazał na Voldemorta - zostawił mi w spadku majątek Slytherina.
- Czy to nie dziwne? - spytał Gabriel. - Pan jest chyba Gryfonem?
- Jestem również dziedzicem Gryffindora - rzekł Harry. - Stąd wiem, jak wielkie są majątki.
- Super - odpalił Jason. - Musi mieć pan krocie.
Klasa roześmiała się, podobnie jak Harry.
- Ale dlaczego miałbyś przekazywać swoje dziedzictwo jemu? - Gabriel zwrócił się do Voldemorta. - To znaczy, próbowałeś go tak często zabić…
Harry otworzył już usta, ale Voldemort go powstrzymał.
- Zanim go obsztorcujesz, Harry… - rzekł i zwracił się do klasy. - Jak wspomniałeś, profesor Potter był zawsze godnym przeciwnikiem. Zdołał pokrzyżować moje plany nie jeden raz. Skoro nie miałem prawdziwego następcy, kto mógłby zasługiwać na fortunę Slytherina bardziej od niego?
- Wybory - powiedział Harry.
- Przepowiednia - oznajmił Voldemort. - Najpotężniejszy czarodziej na świecie, Harry Potter, odziedziczył dwa prestiżowe tytuły. Jego potomkowie będą kontynuować znakomitą linię obu domów.
Voldemort usiadł wygodnie w swoim krześle, a na jego twarzy zagościł zadowolony uśmiech.
- Nowi dziedzice będą wielcy. Zapamiętaj moje słowa.
Rozdział 7 : Lwie smutki i opowieść węża
Zgodnie z obietnicą, Neville przyszedł na trening Gryfonów w czwartkowy wieczór. Harry zauważył go z góry, kiedy okrążał na miotle boisko. Neville wspinał się na trybuny w stronę Hermiony i Harry podleciał do nich.
- Cześć, Hermiono - odezwał się Neville.
Hermiona obejrzała się, opuściła książkę i skoczyła na nogi.
- Och, Neville! - zawołała, rzucając mu się na szyję. - Jak się masz? Harry mówił, że się z tobą widział. Szkoda, że też nie wpadłam na taki pomysł.
Neville tylko się do niej uśmiechnął.
Harry, lądując obok nich, zauważył wysoką postać, której twarz skrywał kaptur, siadającą na trybunach kilka rzędów za nimi.
- Cześć, Neville - powiedział Harry.
Neville usiadł, machając do niego na powitanie.
Harry ugiął kolano i położył stopę na rączce miotły, opierając łokcie na zgiętej nodze. Gdy rozmawiał z Nevillem wisiał w powietrzu, utrzymując doskonałą równowagę.
Sean zatrzymał się obok, spoglądając z zachwytem na pozycję Harry'ego.
- Chciałbym mieć taką równowagę - oznajmił Sean.
Harry westchnął i przerzucił nogę na drugą stronę.
- Czy Stan jest gotowy?
- Tak - odparł Sean. - Czekamy tylko na pana.
- Dobrze, zaraz do was dołączę - rzekł Harry i chłopak odleciał. - Sean jest znakomitym szukającym - powiedział Neville'owi. - Potrafi szybko dostrzec znicza, ale ma kłopoty z kontrolą nad miotłą. Próbuje przejść sam siebie.
- Trudno mu będzie tobie dorównać, Harry - powiedział Neville poważnie. - Ty też zawsze chciałeś się sprawdzić.
Harry uśmiechnął się krzywo.
- Daj mu trochę czasu - poradziła Hermiona.
Harry kiwnął głową i odleciał. Dogonił Seana i krążył z nim nad stadionem. Harry zauważył znicza wcześniej i musiał zwalczyć swój instynkt, by za nim nie pognać. Moment później Sean też go zobaczył i, skręcając ostro w lewo, poleciał za nim.
- Uważaj na tłuczek! - zawołał Harry.
Sean uchylił się i zdołał nie zgubić piłeczki. Kiedy znicz zaczął lecieć ku ziemi, chłopiec podążył za nim.
Świetnie! Harry zanurkował za nim. Obaj pędzili w dół.
- Utrzymuj równowagę! - krzyknął Harry.
Sean wyciągnął rękę ku złotej piłeczce, ale Harry wiedział, że prędzej rozbije się o ziemię, nim uda mu się ją złapać.
- W górę, Sean! - krzyknął Harry.
Jednak Sean go nie posłuchał, tylko - ku przerażeniu Harry'ego - wskoczył na swoją miotłę.
Jeszcze na to za wcześnie. Nie jest gotowy.
Sean pociągnął za rączkę i miotła najpierw wyrównała lot, a potem skręciła, szorując po ziemi. Sean przeturlał się po murawie.
- Sean! - wrzasnął Harry.
Wskakując na własną miotłę, Harry ustawił trzonek równolegle do ziemi i puścił go. Kiedy znalazł się przy Seanie, nacisnął piętą miotłę i ta zatrzymała się. Zeskoczył na ziemię i uklęknął przy chłopcu.
- Sean, słyszysz mnie? - zapytał Harry, przyglądając mu się. Nie widział żadnej krwi.
- Nic mi nie jest, profesorze - odparł Sean z irytacją. - Za mocno pociągnąłem, ale przynajmniej zdążyłem.
Harry pomógł mu wstać na nogi.
- Racja, ale wystraszyłeś mnie prawie na śmierć.
- Na pewno dał pan pokaz spektakularnego lądowania, pędząc mi na pomoc.
Zabrzmiało to jak skarga i Harry westchnął.
- Nie wiem, jak to wyglądało. Martwiłem się o ciebie. Następnym razem mnie słuchaj.
Reszta treningu przebiegła bez zakłóceń i Harry po jakimś czasie pożegnał się z drużyną. Neville i Hermiona wyszli wcześniej, kiedy trening zaczynał bardziej się przeciągać.
Harry szedł wolno w stronę zamku, rozkoszując się lekkimi podmuchami wiatru.
- Idź przed siebie - odezwał się za nim stłumiony głos, a czyjaś różdżka wbiła mu się w bok.
Oglądając się przez ramię dostrzegł, że szedł za nim zakapturzony człowiek z trybun. Harry nie przerwał marszu w stronę zamku.
- Wiedziałeś, że mogę aportować się na terenach Hogwartu? - rzucił Harry lekko.
- Tak.
- I że mógłbym cię rozbroić w sekundę? - dodał Harry.
- Tak.
- Czego chcesz? - spytał Harry, zaskoczony.
- Pogadać.
Głos nieznajomego był mu zupełnie obcy, ale ten łatwo można było zmienić magią. Wszedł do zamku i zaczął wspinać się po schodach, zmierzając do swoich pokoi.
- Znam cię skądś?
- Tak - oznajmił nieznajomy.
Ciekawe.
- Lubię cię? - spytał Harry.
- Czasami.
Teraz Harry był więcej niż ciekaw. Zaprowadził obcego do swojej klasy. Oboje weszli do środka i zakapturzony człowiek zamknął za nimi drzwi, wciąż mierząc w Harry'ego różdżką.
- Kto to jest? - spytał Voldemort, ze swojego miejsca na krześle.
- Nie wiem - odparł Harry.
- Nie wiesz? - powtórzył Voldemort. - Czemu celuje do ciebie z różdżki? Czy to idiota?
Harry roześmiał się lekko.
- Zmuś go do wyjścia - szepnął nieznajomy.
- Chce, żebyś wyszedł - powiedział Harry.
- Czyżby? Raczej nie. Chyba, że chcesz zostać z nim sam na sam?
- Jestem ciekaw.
- A co dostanę w zamian?
- Voldemort, kontrakt nie mówi, że muszę pozwalać ci się za mną włóczyć dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Harry, mój synu, jestem zraniony.
Harry przeczesał dłonią włosy, mając ochotę warknąć.
- Voldemort - powiedział z frustracją. - Proszę cię.
Voldemort zachichotał.
- W porządku, Harry.
Voldemort zniknął i Harry przeszedł przez klasę, przecierając twarz.
Nigdy ci nie odpuści, prawda?
Harry odwrócił się na pięcie, stając twarzą w twarz z zakapturzoną postacią. Nie słyszał tego głosu od lat.
- Draco? - spytał Harry z niedowierzaniem.
Mężczyzna podniósł blade dłonie (w jednej wciąż trzymał różdżkę) i opuścił kaptur.
- Cześć, Harry.
Harry patrzył na niego oniemiały, przyglądając się znajomym rysom twarzy swojego dawnego, zażartego wroga, który stał się potem jedyną osobą, z jaką mógł rozmawiać o Voldemorcie i o tym, jak wpływa na emocje Harry'ego. Draco wyrósł na przystojnego mężczyznę i zaczynał alarmująco przypominać swojego ojca.
Teraz, kiedy Voldemort znów go dręczył, nie było osoby, na której widok Harry bardziej by się ucieszył. Draco też mierzył go wzrokiem, ze spokojem czekając na reakcję Harry'ego.
Przez wzburzone nerwy i niespokojne myśli, które wywołał Voldemort, Harry nie wiedział czy miał ochotę go uścisnąć, czy zrobić mu awanturę. Zdecydował, że zrobi i to, i to.
- Gdzieś ty był, do diabła? - zawołał Harry, zamykając go w mocnym uścisku i zaraz się odsuwając. - Czy ty masz pojęcie, przez jakie bagno musiałem przejść przez ostatnie tygodnie? Co się stało z „Będę tam”? Czy to było za dużo…
Skończyłeś już?
Harry spojrzał na Draco, który wciąż stał ze skrzyżowanymi ramionami i podniesionymi brwiami w tym samym miejscu.
Harry otworzył usta, lecz zaraz znów je zamknął.
- Też za tobą tęskniłem, Harry - powiedział Draco z małym uśmieszkiem.
Harry przebiegł obiema rękoma przez włosy.
- Przepraszam - mruknął, opadając na krzesło za biurkiem.
Draco wszedł głębiej do klasy.
- Powinieneś się ze mną skontaktować.
Harry popatrzył mu w oczy.
- Nie wiedziałem, że wciąż mogę - odparł. - Skąd ty wiedziałeś? Dlaczego ty się ze mną nie skontaktowałeś?
Draco westchnął i zdjął swój płaszcz, rzucając go na jakąś ławkę i zbliżył się do Harry'ego.
- Nie zdawałem sobie sprawy, że „prezent” znów działa, aż do zeszłego tygodnia - powiedział Draco. Podwinął rękaw szaty, odsłaniając lewe przedramię. Masując lekko Mroczny Znak, spotkał spojrzenie Harry'ego. - Znak zaczął ciemnieć pod koniec lipca. Nie wiedziałem co o tym sądzić. Logika i rozsądek zabraniały mi przyjąć możliwość, że Voldemort mógł powrócić. Kiedy nie dostałem od ciebie żadnej wiadomości, stwierdziłem że to po prostu przypadek.
- Nie miałem od ciebie wiadomości od wieków, Draco - rzekł Harry. - Prawie jakbyś zapadł się pod ziemię.
- Musiałem od nowa ułożyć sobie życie - odparł Draco. - Dzięki tobie i Dumbledore'owi oczyścili mnie z zarzutów, ale musiałem naprawić jeszcze wiele swoich błędów - nie mogłem przecież zaczynać z tego miejsca, w którym skończyłem.
- Wiem. Musiało ci być ciężko. Mogłeś poprosić o pomoc, zrobiłbym…
- Wiem, że byś zrobił. Ale miałeś wtedy swoje problemy.
- Teraz wydają mi się one błahe - rzekł Harry cynicznie. Wyczarował krzesło przy swoim biurku i kiedy Draco usiadł, przywołał dwie szklanki i butelkę.
- Przybyłem jednak, kiedy tylko zacząłem słyszeć jakieś dziwne, przypadkowe myśli.
- Tak? - spytał Harry, zerkając na niego i podając mu szklankę, którą chwilę temu napełnił. - Co takiego słyszałeś?
- Och, sam wiesz. Standardowe, żałosne gryfońskie komentarze. A skoro ja nie myślę jak kretyn, wiedziałem że to musisz być ty.
Harry uśmiechnął się krzywo do niego.
- Typowa ślizgońska postawa. Ale czemu mnie nie uprzedziłeś, że przyjeżdżasz?
- Użyj mózgu, Potter - powiedział Draco. - Wiedziałem, że Voldemort jest w to zamieszany. Nie wiedziałem, w jakiej znajdujesz się pozycji. Nie miałem zamiaru cię narażać, dopóki nie dowiedziałem się, co się dzieje. To ty powinieneś się natychmiast ze mną skontaktować.
- Już ci mówiłem, nie wiedziałem że mogę.
- Ach tak? Zapomniałeś, jak się używa sowy, co? Wiem doskonale, że twoja sowa by mnie znalazła, gdziekolwiek bym był. I oni dali ci posadę nauczyciela? - Draco zerknął na jego strój. - Nawet nie potrafisz się odpowiednio ubrać.
- Hej, grałem w quidditcha - odrzekł Harry obronnym tonem. - Niby co mam nosić na boisku?
Draco machnął ręką i uśmiechnął się.
- Więc to prawda. Najpotężniejszy czarodziej świata jest nauczycielem.
Harry wzruszył ramionami.
- To właśnie postanowiłem robić. I podobno jestem w tym dobry.
- Oczywiście - odparł Draco ironicznie. - Harry Potter przoduje w każdej dziedzinie.
Harry parsknął śmiechem.
- Znam pewnego Mistrza Eliksirów, który by się z tobą nie zgodził.
- Chyba też go znam - rzekł Draco, biorąc butelkę i napełniając ponownie swoją szklankę. - A skoro mowa o Snapie. Jestem zaskoczony, że nie powiedział mi o Znaku.
Harry zmarszczył brwi.
- Severus również mi o nim nie wspominał. Może też myślał, że to przypadek.
- Może, ale on tu był - przypomniał Draco. - Kiedy odkrył, że to duch…
- No tak, ale na początku Voldemort nie rozmawiał i nie pokazywał się nikomu prócz mnie. Nikt mi nie wierzył. Wszyscy myśleli, że w końcu straciłem rozum, co naturalnie niezmiernie bawiło Voldemorta.
- To do niego podobne.
- Wciąż spodziewam się, że pewnego dnia stracę rozum - dodał Harry. - Więc gdzie ty byłeś?
- Cóż, pojechałem tak daleko, na ile pozwalała mi moja edukacja - odrzekł Draco. - Miałem kilka propozycji, głównie od większych firm, ale zaraz po szkole chciałem wybadać teren. Miałem stopień naukowy z archeologii, choć bardziej interesowałem się archaistyką.
- Naprawdę? - spytał Harry zdziwiony.
- No wiesz, starożytne artefakty i…
- Wiem, co to znaczy - odparł Harry z irytacją.
Draco uśmiechnął się denerwująco.
- W każdym razie, pewien reporter Żonglera napisał, że grupa naukowców znalazła jakieś magiczne pozostałości podczas wykopalisk w starym mieście Azteków - kontynuował. - Więc gazeta zatrudniła mnie, żebym potwierdził czy znaleziska naprawdę mają magiczne pochodzenie.
- I pojechałeś?
- Jasne, że tak. Oczywiście było też tam paru ludzi z ministerstwa… nie można dopuścić, żeby magiczne artefakty wpadły w ręce Mugoli, prawda?
- Znalazłeś coś?
- Och, miasto było autentyczne - oryginalne, starożytne ruiny. Prawdziwe dzieło sztuki, mnóstwo wizerunków feniksa (mieli na jego punkcie prawdziwą obsesję), ale nic magicznego, nic z naszego świata - dokończył Draco i roześmiał się. - Ministerska świta była bardzo rozczarowana.
- Dlaczego?
- Zdaje się, że szukali jakiegoś dawno zaginionego amuletu i myśleli, że złapali tam jakiś trop. - Przerwał, żeby upić łyk.
- Brzmi pasjonująco - skomentował Harry, nie mogąc powstrzymać uczucia zazdrości.
Draco wzruszył tylko ramionami.
- Tak czy inaczej, spisałem się tak znakomicie, że ta firma badawcza zatrudniła mnie, żebym prowadził prace na terenie amazońskiej dżungli. To też było ciekawe zajęcie, ale klimat był trochę… wilgotny.
Harry wybuchnął śmiechem.
- Co? - spytał Draco.
- Mam problemy z wyobrażeniem sobie Draco Malfoya, pana Eleganta, grzebiącego w ziemi i przedzierającego się przez gorącą dżunglę.
- Dla twojej widomości - odparł Draco z oburzeniem - nie boję się pobrudzić. Wolę tylko tego nie robić. Poza tym, nie musiałem sam zajmować się wydobywaniem szczątków, miałem je tylko badać.
- Więc jednym słowem byłeś niezależnym łowcą skarbów.
Draco zakrztusił się i spojrzał na niego z przerażoną miną.
- Harry, co za zniewaga! - Zrujnował jednak efekt swoim malfoyskim uśmieszkiem. - Nazywamy to rzeczoznawstwem artefaktów. Czyste badania, bardzo profesjonalne.
- Taa, jasne - odparł Harry ze śmiechem. - Czarodziejska wersja Indiany Jonesa.
Draco popatrzył na niego ze zdziwieniem.
- Słucham?
- Nieważne - powiedział Harry, rozbawiony jego zmieszaniem. - Widzę, że ta praca dobrze ci zrobiła. To przynajmniej wyjaśnia, dlaczego nie mogłeś pisać.
- No cóż. - Draco miał na tyle przyzwoitości, by wyglądać na zawstydzonego. - Czas, który mi zostawał na pisanie, zwykle rezerwowałem dla mojej matki. I sądząc po tym, co o tobie czytałem, byłeś zbyt zajęty…
- Zbyt zajęty? - powtórzył Harry z niedowierzaniem. - Oddałbym wszystko za jakąś wiadomość od ciebie! - Harry niemal ugryzł się w język, widząc zadowolony uśmieszek na twarzy Draco. Arogancki drań.
Draco zachichotał.
- Co teraz zamierzasz robić? - spytał Harry.
- Kilka z moich starych ofert jest wciąż aktualna - odparł Draco. - W tym zaproszenie do Rady Nadzorczej szkoły.
- Naprawdę?
- Mogę je przyjąć w każdej chwili.
- Co to za Rada Nadzorcza, w której brakowałoby Malfoya? - zażartował Harry. Draco zmarszczył brwi, ale skinął. - Dalej dręczą cię z powodu ojca?
- Już nie tak bardzo. Usunęli nawet ograniczenia z naszego skarbca.
- To świetnie - powiedział Harry. - Przypuszczam, że nie miałeś od niego wieści. - Draco pokręcił głową. - Nie wiń go o to. Stara się ciebie chronić.
- Wiem - odparł Draco gorzkim tonem. - Po prostu za nim tęsknię.
- Jestem pewien, że on za tobą też - rzekł Harry, napełniając im obu szklanki. Wiem, że tęskni.
- Dobre… - Draco spojrzał na niego ostro. - Co to miało znaczyć?
- Niby co?
- Słyszałem to, Harry - rzekł Draco, stając na nogi. - Wiesz gdzie on jest, prawda?
- Ciii - uciszył go Harry. I ty nazywasz mnie kretynem.
- Bo jesteś kretynem. - Gdzie on jest?
Draco, gdybyś był mną i chciał zniknąć, co byś zrobił?
Harry czuł, jak myśli Draco wirują w jego głowie, dopóki…
Zmieniłbym nazwisko i wyjechał do Bułgarii.
Harry kiwnął głową.
Wysłałeś go do Bułgarii?
Mam tam całkiem niezłą posiadłość.
Draco opadł na krzesło, trzęsąc się ze śmiechu. Nagle spojrzał na niego.
Nie mów mi tylko, że używa imienia Jack Taylor?
Nie. To ja jestem Jackiem Taylorem. On tylko opiekuje się majątkiem.
- Nie wierzę w to - odparł Draco, potrząsając głową.
- Nikt tam nie jeździ poza mną i Ging - powiedział Harry. - A teraz skoro wiem, że wciąż jesteś wśród żywych, zapraszam cię, byś nas tam odwiedził.
Draco znów zaczął się śmiać, najwyraźniej zarówno z ulgi i radości. Kiedy się uspokoił, podjął rozmowę:
- Więc co u Ginny? Jak sobie radzi z Voldemortem?
- Przez większość czasu wścieka się na niego - odparł Harry. - Kiedy zaczyna narzekać, radzę jej iść na zakupy - i płacić jego pieniędzmi.
To znów wywołało u Draco wybuch śmiechu.
- To dopiero zabawne - powiedział. - Wciąż masz majątek Slytherina? - Harry kiwnął głową. - Najbogatszy czarodziej na świecie wybrał karierę nauczyciela. Żałosne.
- Wiem - rzekł Harry. - Ale dzieciaki są świetne, a ja znów mogę grać w quidditcha.
- Powinieneś latać zawodowo.
- Miałem dość świateł fleszy, Draco. Wiesz o tym.
- Zgoda, ale miałbyś wtedy więcej czasu dla rodziny - ciągnął Draco. - Pewnie rzadko się z nimi widujesz.
- Nie zapominaj, że mogę się aportować kiedy chcę. To dla mnie żaden kłopot. A z Ginny widuję się co kilka tygodni.
- Szczęściarz.
- A co z tobą? Znalazłeś już kogoś?
Draco pokręcił głową.
- Nie, wciąż jestem wolny i bardzo się z tego cieszę, wielkie dzięki. - Draco wychylił swoją szklankę. - Więc nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli obejmę stanowisko w radzie?
Harry spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Dlaczego mnie o to pytasz?
- Cóż, mamy nieco burzliwą przeszłość. Sam wiesz. Minister nie chce cię denerwować.
- Denerwować? - powtórzył Harry ze śmiechem. - Draco, Minister Magii wie, że zdenerwować mnie może jedynie jego córka, kiedy jest na mnie zezłoszczona. Wszystko inne potrafię znieść.
Draco wyszczerzył zęby.
- I znosisz to doskonale.
- Weź tę posadę, Draco. Będziesz w tym dobry, jestem pewien.
- Dzięki - odparł Draco z uśmiechem. Podniósł butelkę i nalał kolejną porcję trunku.
Harry biorąc swoją szklankę poczuł nagle niepokój. Draco dopiero co tu przyjechał, nie mógł od razy wyjeżdżać.
- Co? - spytał Draco z porozumiewawczym uśmiechem.
- Nie musisz chyba zaczynać od razu, prawda?
- Nie, a czemu?
Harry skierował spojrzenie z powrotem na alkohol w szklance i wzruszył ramionami.
- Tak bez powodu.
Draco parsknął pod nosem.
- Cholerny, żałosny, gryfoński kretyn. - Harry popatrzył na niego. - Zamierzasz udawać po tym całym wybuchu na powitanie, że tak naprawdę mnie tu nie chcesz?
Harry potrząsnął głową.
- Cholerny, arogancki, ślizgoński drań.
- Dokładnie - przyznał Draco. - Wiem że ci to nie w smak, ale mnie teraz potrzebujesz. A tak się składa, że praca w Radzie Nadzorczej nie zajmuje wiele czasu.
Draco zamilkł i zamieszał szkocką w swojej szklance. Po chwili upił łyk.
- Więc? - pospieszył go Harry. No mów, ty draniu.
Draco zachichotał.
- Więc oto jestem, z powrotem w kraju z mnóstwem wolnego czasu… - Draco spojrzał prosto na Harry'ego - i pozwoleniem od dyrektora tej szkoły na asystowanie profesorowi Jacobowi Billingsowi w lekcjach wspaniałej sztuki szermierki.
Harry otworzył usta ze zdumienia, wstając powoli.
- Pod warunkiem, że pomogę zachęcić uczniów do tych lekcji.
Harry patrzył na niego bez słowa, lecz czuł się jakby coś wewnątrz niego eksplodowało.
- To, rzecz jasna, wymagałoby ode mnie przekonania pewnego upartego, skromnego i niezwykle utalentowanego Gryfona do odstawienia show - kontynuował Draco, nie odrywając wzroku od szklanki, jakby Harry nie stał naprzeciw, gapiąc się na niego. - A ja, znając osobiście wspomnianego Gryfona, jestem pewien, że zdołam go przekonać by znów chwycił za szablę.
Po tych słowach Draco odłożył szklankę i także wstał na nogi.
- To jest jednak niemożliwe - rzekł, mierząc Harry'ego wzrokiem - ponieważ szermierz o którym mowa, nigdy nie odebrał szabli, którą zostawił pod moją opieką. - Draco rozpiął szatę, ukazując przypięty do jego paska, długi na cztery stopy pokrowiec z wystającą z niego srebrną rękojeścią.
Harry nie odrywał wzroku od szabli, z uwagą przyglądając się zawiłym wzorom, jakimi pokryta była rękojeść.
- Musiałeś już kompletnie wyjść z formy, Harry - powiedział Draco.
Harry zignorował jego komentarz.
- Wszystko z nim w porządku? - spytał cicho.
Draco zmarszczył brwi i pokręcił głową.
- Nie wiem - odpowiedział. - Nie dał znaku życia odkąd znaleźli cię w Komnacie Tajemnic.
- Naprawdę? Skąd wiesz?
- Cóż, przede wszystkim Sennie nie wyszedł z szabli ani razu odkąd ją mam u siebie - odrzekł Draco, odpinając szablę od paska. Złapał za rękojeść i spojrzał na Harry'ego z uniesionymi brwiami.
Gdyby Sennie - wąż uwięziony w rękojeści szabli Harry'ego - był przebudzony, rękojeść zacisnęłaby się wokół ręki tego, kto ją trzymał (chyba że byłby to Harry), tak długo aż zostałaby wypuszczona.
Draco wyciągnął szablę, a Harry chwycił pokrowiec lewą ręką, zaraz poniżej rękojeści. Zerknął szybko na Draco, przygryzając wargę.
- Dalej, Harry - zachęcił go Draco.
Harry westchnął i złapał prawą ręką za szablę.
Zaraz potem Harry musiał zacisnąć dłoń, gdyż pajęczyna wzorów na rękojeści wybuchnęła niemal oślepiającym, białym blaskiem. Cienki, długi na trzy i pół stopy wąż wyskoczył jak błyskawica i owinął się wokół ramienia i szyi Harry'ego, ślizgając się mu po plecach i ramionach.
”Mistrzu, mistrzu! Och, to TY. Och, mistrzu, gdzieś ty był?”
Sennie w końcu przestał się miotać. Owinął się wokół przedramienia Harry'ego i podniósł głowę tak, by móc spojrzeć mu w twarz, nieustannie wysuwając i chowając język.
Draco śmiał się z entuzjazmu węża, lecz Harry go zignorował.
”Cześć, Sennie. Też za tobą tęskniłem.”
Harry spojrzał na Draco i uśmiechnął się szczerze.
- Dzięki, Draco - powiedział.
Draco wzruszył ramionami, wracając na swoje miejsce.
- Nie miałem z nim żadnych problemów.
- Tak myślałem - odparł Harry radośnie, również siadając. Sennie wił się wokół jego ręki, póki nie znalazł na niej wygodnego miejsca, opierając głowę na jego ramieniu.
- Więc co ty na to? - spytał Draco.
- Na co?
- Pomożesz mi znaleźć jakiś pokój i urządzić się w Hogwarcie?
To niewinne pytanie nie zmyliło Harry'ego, gdyż wzrok Draco mówił, że ten ledwo powstrzymuje się od śmiechu. Nawet perspektywa „wielkiego show” na oczach całej szkoły nie tłumiła w Harrym ulgi, że Draco się tu zatrzyma.
- Wiesz, że tak - odparł Harry.
- Powiedz to, Harry.
Harry opuścił wzrok na owiniętego wokół swojego ramienia węża, głaszcząc go lekko.
- Chcę, żebyś został.
- Słucham?
Harry spiorunował go wzrokiem.
- Drań. Wiesz, że cię tu potrzebuję.
Draco zachichotał.
- Przepraszam. Wiesz przecież, jak uwielbiam tego słuchać.
- Jasne, że wiem - mruknął Harry. - Ślizgońskie zagrywki.
Draco znów napełnił szklanki i zerknął na butelkę.
- Wezwij następną butelkę tego specjału i chyba będę gotów, by odnowić znajomość z mistrzem - powiedział Draco. - Jak się z nim kontaktujesz?
Harry wyczarował kolejną butelkę ze swojego prywatnego biura.
- Po prostu go wzywam - wyjaśnił.
- Wciąż możesz to robić?
- No taak.
Draco przyjrzał mu się uważniej. Harry uciekł wzrokiem.
- Hm… Nie podoba mi się to - rzekł Draco. Nagle wyprostował się. - Chwileczkę… kontrakt? Wspomniałeś coś o kontrakcie.
Harry westchnął.
- Posłuchaj, Draco. Wiele się tu dzieje.
- Najwyraźniej. Po prostu wykrztuś z siebie wszystko.
- Po pierwsze - zaczął Harry. - Miałeś rację.
- Co do czego?
- Co do wszystkiego. Rozgryzłeś to wszystko - magiczną więź, to, że się do niego zbliżam, że mu zależy - i że będę przyczyną jego klęski.
- Mam przeczucie, że mi się to nie spodoba.
Harry pokręcił głową.
- Wtedy, w Komnacie Tajemnic, Voldemort się poddał.
- O kurczę - odezwał się Draco, pocierając skronie.
Naturalnie Draco wiedział, co to oznaczało. Dlaczego, do licha, nikt nigdy mu nie wspomniał o tym drobnym szczególe?
- Chciał, żebyś przeżył - wymruczał Draco.
Harry skinął.
- A ja, będąc żałosnym, gryfońskim kretynem…
- Nie wiedziałeś, że mógł to zrobić.
- Zgadza się.
- I byłeś przekonany, że musisz umrzeć - dokończył Draco, potrząsając głową. - Jasne, już łapię. - Spojrzał na niego ostro. - Więc jakie są konsekwencje? Poza tym, że został twoim osobistym duchem.
Harry spojrzał na swoją szklankę.
- W dalszym ciągu jesteśmy połączeni.
- Tak, zauważyłem - odparł Draco. - Możesz go wzywać, a on prawdopodobnie zawsze wie, gdzie jesteś. Więc…
- Draco - przerwał mu Harry, spotykając jego szare spojrzenie. - Wciąż może mnie dotykać.
Draco parsknął.
- Nie bądź śmieszny. Duchy nie mogą…
- Draco, on może mnie dotykać.
Draco wstał.
- Nie. Żartujesz. Powiedz, że żartujesz.
- Dwukrotnie dotknął blizny od czasu rozpoczęcia szkoły.
Draco tylko się na niego gapił. Harry chciałby czerpać satysfakcję z doprowadzenia Ślizgona do takiego stanu, ale nie mógł. A cisza nie trwała długo.
Draco wybuchnął i to w dość efektowny sposób. Biorąc pod uwagę jego wyuczone maniery, potrafił kląć jak szewc. Harry był pod wrażeniem, kiedy kilka razy zmienił języki. Jednak nie będąc pewnym, kto jest przedmiotem całej tej tyrady, Harry milczał.
W końcu Draco wziął głęboki oddech i obrzucił Harry'ego kalkulującym spojrzeniem.
- Więc jak go kontrolujesz? - spytał.
- Kiedy Hermiona odkryła, że nie może przebywać w tym samym pomieszczeniu z feniksem, zacząłem zabierać wszędzie Rowan ze sobą - wyjaśnił Harry. - Ale to go tylko rozzłościło. Groził, że pójdzie do mojego domu i będzie denerwował Ginger tak długo, póki nie znajdziemy kompromisu.
- Stąd ten kontrakt - stwierdził Draco.
Harry skinął.
- Skoro wciąż możemy uścisnąć sobie ręce, jest legalny.
Draco opadł z powrotem na krzesło i dopił do końca swojego drinka.
- I jak jest? Mam na myśli wasze relacje.
- Z początku były napięte - odrzekł Harry. - Trochę jak podczas piątego roku, kiedy próbował mną manipulować i zyskać nade mną kontrolę.
- A teraz?
- Teraz powoli zaczynamy wracać do tego, jak było na siódmym roku.
- Poprosiłeś go, a on wyszedł - powiedział Draco. Harry kiwnął głową. - A co z uczniami?
- Jakoś sobie radzą. Nie może zranić nikogo poza mną, a u młodszych klas zjawia się tylko wtedy, gdy go poproszę. Uważa się za pomoc naukową.
- Naprawdę?
- Nie pozwala mi pomijać mniej istotnych faktów, które mogą mnie zawstydzać, a większość studentów przekonała się już, że rzadko kłamie.
- Jednym słowem zrównuje twoją skromność z ziemią - podsumował Draco, nie do końca tłumiąc śmiech.
- Generalnie tak - przyznał Harry. - Wiesz, jak lubi triumfować.
Draco przytaknął.
- Co jeszcze powinienem wiedzieć?
- Nie może mnie dotykać na oczach moich uczniów, poza klasą, przy której negocjowałem kontrakt.
- Gryfoni, jak mniemam - rzekł Draco z krzywym uśmiechem.
- Zgadza się. Oprócz tego, nie może dotykać mojej blizny bez „uzasadnionej prowokacji”, ale jeśli uda mi się dowieść, że taka nie była, mogę wezwać Rowan.
Draco pokręcił głową.
- To brzmi okropnie.
- Cóż, moje życie to koszmar - odparł Harry. - Pewne rzeczy nigdy się nie zmienią.
Draco napełnił znów obie szklanki.
- W porządku, wezwij go.
Harry upił szybki łyk, po czym odsunął się od biurka.
Voldemort.
Ból eksplodował w jego głowie i Harry upadł na kolana. Voldemort zmaterializował się tuż za jego plecami.
- A niech mnie - powiedział. - Harry, czyżbym się do ciebie zakradł?
Harry odwrócił się, siadając na podłodze.
- Bardzo śmieszne, Voldemort. - Machnął ręką w kierunku Draco, który stał przy biurku Harry'ego.
Voldemort obrócił się powoli.
- Ach, Draco, mój chłopcze. - Zwrócił się znów do Harry'ego z uśmiechem. - Widzę, że przybyło wsparcie.