Faleński Felicjan Medard
PRZEKŁADY
Z PISMA STAREGO ZAKONU
DZIEWOSŁĄB REBEKI.
DZIEJE JÓZEFOWE
KSIĘGI RUTH.
KSIĘGI TOBIASZOWE.
PROROCTWO IZAJASZOWE.
THRENY JEREMIASZOWE.
DZIEJE ZUZANNY.
DANIEL.
W MIEJSCE PRZEDMOWY.
HYMN NA CZEŚĆ PROSTOTY.
Dziewicza Rajskich Żniw Przodownico!
Wieśniaczej Chwały skromny Aniele!
Kiedy tę chwilę sierp twój wydzwoni:
Że już pożętą pszenicą
Łan się złocisty uściele —
Ty, z dożynkowym wieńcem na skroni
Idź poprzed nami na czele!
Gospodarzowi ujmij kolana,
I mów Mu o nas: — żeśmy, od rana,
Aż po tę chwilę, gdy już w błękity
Zmierzch z Nieba płynie,
W ciebie jedynie
Wzrok mając wryty,
Bywali zawsze gotowi,
Z sercem szczerości oddanem,
Złotego zboża iść łanem,
Podobnym temu wiankowi.
Który, na czole twojem gładkimi
Zda się być rówien koronie —
A tylko makiem polnym płonie,
I błękitnieje bławatkiem.
O ty Pasterko wioskowa!
Twórczego Słowa
Pierwotne dziecię!
Tobie jest obcy kędyś po świecie
Obyczaj miejski gwarny, niestały,
W którym, w strój zdobna pstrokaty,
Trwa mięsopustna ochota —
Brzęczący rozgłos, w miejscu chwaty —
Krzyczące barwy — szych zamiast złota —
Robione kwiaty —
Myśl wysilona i pożądania
Słów, z których mosiądz podzwania...
O! Bądź ty z nami, czysta, świetlana,
Zdrowa i świeża,
I wiecznie młoda,
Jak ta wiosenna pogoda,
Co, z pierwszym brzaskiem wczesnego rana,
Gdy się od zorzy iskrzy rosa,
Do śpiewaczego pacierza
Skowronka budzi —
A ten się wzbiwszy w Niebiosa,
Z pośród błękitnych osłonek,
Niby z wieżyczki kościelnej dzwronek,
Woła na ludzi:
?e czas już, aby, skromni prostacy,
Do równie skromnej szli pracy!
Ach! Dobrowolni prostaczkowie,
Polnemu ptactwu rówieśni,
Przejrzyste tylko święćmy uczucie!
Niech: w obyczaju, w gędźbie, w pieśni,
W mówionem jak w pisanem słowie,
W pędzlu i w dłucie,
Zwięzła, jak Słowo Żywota,
Przemawia przez nas Prostota!
Bo tylko Raju pamięć żywa
Wstęp daje w Cudów krainę —
W Czci Prawdy Piękno jest jedyne,
A Prawda tylko prostą bywa...
Tak niegdyś, z Chwilą Pierwiastkową,
Gdy tworzyć raczył Pan Chwały,
Proste jedynie rzekł Słowo:
— Stań się! — i stał się świat cały
Koniecznie Piękny — skoro go tworzy
Treść Myśli Bożej . . .
A cóż nam baczyć: jeśli później,
Ten, który bluźni
Przeczenia siłą,
Duch bezlitosnych ciemności,
Z tego, co brzmiało, jak najprościej,
Zagadkę zrobił zawiłą?...
Więc ty Słoneczny Arcywzorze,
Z którego wieje Tchnienie Boże,
Dusz słabych Możny Obrońca —
Ty, zawsze piękna — boś przed wieki,
W czas, co jest równie od końca
Jak od początku daleki,
O samym świcie Twórczego Rana
W Ogniu Miłości wypróbowana,
By z ciebie wzór miało złoto
Nam, którzy nie jesteśmy cudzy
Tylko Przeczystej Prawdy słudzy —
Niebiańskiej Mowy Orędzie —
Święć się po wszystek czas i wszędzie
Boska Prostoto! —
Harmonij Jesiennych. Pieśń
DZIEWOSŁĄB REBEKI.
. Ani żony z córek ich weźmiesz synom twoim —
Księgi Wyjścia. XXXIV.
. Bowiem uwiodą syna twego: że nie pójdzie za
Mną; ale raczej aby służy! cudzym bogom.
Księgi Powtórzonego Prawa. V.
DZIEWOSŁĄB REBEKI.
KSIĄG RODZAJU
ROZDZIAŁ XXIV.
. I był już starym Abraham — a oto
Pan go we wszystkiem darzył Swą szczodrotą.
. Więc raz, ku słudze, który trzymał pieczę
Nad całem jego mieniem, tak on rzecze:
— Niech mi prawica twoja się podłoży
. Pod moje biodro. Bo, na Sąd ja Boży,
Przed którym skroń swą wszystek świat ugina,
Chce cię poprzysiądz, byś dla mego syna
Nie brał z sród córek Chananejskich żony,
Kędym obecnie mieszkać jest zmuszony.
. Lecz iżbyś jechał w mą rodzinną ziemię,
I tam, nalazłszy krwi mej bliźnie plemię,
Z niego mi żonę wziął dla Izaaka. —
. A zaś odpowiedź sługi była taka:
— Lecz, jeśli nie chcieć będzie białogłowa
Wyjść z miejsc, gdzie dotąd swe dziewictwo chowa,
Mamże wziąść syna twego, by swe łoże
Z nią dzielił w Kraju tamtym?—Strzeż cię Boże!—
. Rzekł — by ci kiedy miała paść potrzeba
Brać ztąd mojego syna! Pan Bóg z Nieba,
. Który mię z domu ojca wziął i z ziemi
Rodzinnej mojej, rzekł mi słowy temi,
(Sam w swej Osobie mówiąc i z przysięgą):
Dam wnukom twoim, iż po kraj ten sięga
Jak po swą własność! On też, i Anioła,
By ci w twej drodze wodzem był, powoła,
I ztamtąd weźmiesz, jakom rzeki, dla syna
. Wybraną żonę. Jeśli zaś dziewczyna
Nie zechce z tobą iść w te obce rzesze,
Tedy z przysięgi twojej cię rozgrzeszę.
Jeno niech syn mój ze mną tu zostanie. —
. A tak, on sługa wierny, niemięszkanie
Swą rękę włożył pod Abrahamowe
Biodro, i przysiągł na tę jego mowę. —
. Zaczem, ku drodze, wziął z Pańskiego stada
Wielbłądów dziesięć, i na grzbiet im wkłada
Wszelakie dary, w jakie był bogaty
Ich dom. I tak szedł w stronę wód Eufraty
. Do miasta Nachor. A tam, gdy z wieczora
Stanął, iż właśnie bliską była pora,
Gdy się rój dziewcząt, z miasta szedłszy, trudni
Czerpaniem wody, stawił z brzegu studni
Wielbłądy swoje, i zaś temi słowy
. Modlił się: — Boże Ty Abrahamowy!
Racz mię nawiedzić, bym zlecenie swoje
. Szczęśliwie spełnił! Oto ja tu stoję,
Kędy niebawem przyjdą czerpać wodę
Obywatelskie córy, dziewki młode.
. Przeto, w Panience, której powiem: «prosze,
Nachyl mi wiadra twego, bym po trosze
Napił się z niego» — jeśli ona powie:
Pij, owszem, twoi nawet wielbłądowie
Niech tu podejdą, a ja ich napoje» —
Obym tę nalazł, co, przez Wielkie Twoje
Wszechmiłosierdzie, jest mi ukazana
Małżonką zostać syna mego Pana! —
. A tak on slów tych gdy zjiszczenia czeka,
Wraz, Bathuela córka tam, Rebeka,
Który byt z Melchy Nachorowej żony
Abrahamowej siostry urodzony,
Nadeszła, mając na ramieniu dzbanek.
. Dzieweczka śliczna, ze swych współziemianek
Najgładsza panna — tej też w żądzy szale
Młodzieniec żaden dotąd nie tknął wcale.
Więc, naczerpawszy wody w swe naczynie,
Kiedy wracała, drogę tej dziewczynie
. Zabieżał sługa, mówiąc: — Panno miła!
Proszę, byś nieco pić mi pozwoliła,
Bom spragnion.—Ta zaś, w sposób jak najżywszy
. Dzbanka na ręce swojej nachyliwszy,
Rzekła: — Pij, Panie mój. — A gdy do syta
. Napił się, ona wdzięcznie jeszcze pyta:
— Chceszli — toć owszem i wielbłądy twoje,
Świeżej przyniósłszy wody, wnet napoję. —
. A tak, w koryto wlawszy wrodę z dzbana,
Szła znów cembrzyna kędy jest źródlana,
I z niej czerpała, lejąc, aż do chwili
Gdy wielbłądowie wszyscy się napili.
. Zaś sługa, milcząc, patrzał tylko na nią,
Rad iżby była przyszłą jego panią —
Ale niepewny: czyli, z Woli Boga,
Ku tej to pannie ma być przed nim droga?
. Więc wziął zausznic dwie z szczerego złota,
Których dwa sykle ceni się robota,
A też maneli również liczbę dwoją
Które za złotych dziesięć sykli stoją.
. I tedy pyta: — Czyjaś ty jest córka?
I czy jest w domu waszym u podwórka
Miejsce ku staniu? — Na to mu dziewczyna:
. — Jam Bathuela córka, Melchy syna,
Którego ona dała Nachorowi. —
. — Owszem—dodaia—zawsześmy gotowi
Przyjąć wędrowca. Passy jest zwyczajnie
Dostatek u nas. Mieć też można stajnię
. Nader przestroną. — Tedy na kolana
Padl on przechodzień i uwielbił Pana:
. — Blogoslawionyś—mówiąc—Panie Boże
Abrahamowy! Żeś mię, nie w bezdroże
Obłędnym szlakiem, lecz przez prawdę błogą
Twej Wszechdobroci, przywiódł prostą drogą
Tam, gdzie ma pobyt brat mojego Pana!
. A zaś dzieweczka, wbiegłszy w dom zdyszana,
Swej matce wszystko rozpowiadać pocznie.
. Więc Laban, Panny owej brat, niezwłocznie,
. Jej słowa słysząc, a też te dziewczęce
Ozdoby widząc, które na jej ręce
Błyszczały złotem wyrabianem cudnie —
. Ku człowiekowi temu biegł przed studnię,
I tak mu rzecze:—Bywaj, w Imię Boże,
Przychodni gościu! Przeczże tu na dworze
Stoisz? Bo oto dom nagotowałem
Tobie, wraz z twojem gospodarstwem całem. —
. Więc szedł z nim drogą co w gospodę wiodła,
A tam, z wielbłądów jego zdjąwszy siodła
Wespół z jukami, dał im plew i siana.
A też i mężom wszystkim była dana
Woda, by sobie prochy z nóg obmyli.
. Lecz gdy kładziono przedeń chleb, w tej chwili
Rzeki sługa:—Nie chcę miłej waszej strawie
Być rad, aż wrprzódy swoją rzecz odprawię. —
Rzekli mu: — Będziem słuchać twojej mowy.—
. A on: — Jam sługa jest Abrahamowy!
. Bóg Pana mego uwielmożnił wielce.
Dal mu: wielbłądy, owce, osły, cielce,
Złoto i srebro, niewolników spory
Zastęp, i pełne drogich szat komory.
. A gdy mu wreszcie, z Sary jego żony
Syna dał, mimo wiek jej zapóźniony,
W nim już dziedzica mając w oną porę,
. Przysiądz mi kazał: iż mu nie wybiorę
Żony z pomiędzy dziewek w Chanaanie,
Kędy czasowe tylko ma mieszkanie.
. Lecz: — Jedź—powiada—w dworzec mój ojcowy,
I tam, w krewniaczkach szukaj białejgłowy,
Coby być mogła żoną mego syna. —
. Więc ja: — A cóż mam zrobić, gdy dziewczyna
Nie zechce mojej towarzyszyć drodze? —
. — Pan przed którego oblicznością chodze»
Rzekł—On Anioła ześle ku twej straży.
A ten ci drogę wskaże, i też zdarzy:
ie tylko w domu moim, i jedynie
Żone dla syna weźmiesz w mej rodzinie.
. Gdy zaś nie zechcą pokrewniacy owi
Dziewki za żonę memu dać synowi,
Nie uznam grzechu w przysiężeniu twojem.
. A tak ja dzisiaj stojąc tu przed zdrojem,
Rzekłem: — O Boże! Abrahamów Panie!
Jeśli w Twej Łasce dróg mych jest władanie,
Oto, niech z czego dobry znak wywiodę:
. Panna, co przyjdzie owdzie czerpać wodę,
Jeśli jej powiem: — «Prosze, nachyl dzbana
Bym pił.—A na to rzeknie ta kochana:
. Pij. Owszem, nawret i wielbłądy twoje,
Naniósłszy wody, jeśli chcesz, napoje» —
To więc ta będzie przez Wszechmocne Słowo,
Która ma Panu memu być synową.
. Tedy Bóg zjiścić modłów mych nie zwleka.
Bo oto przyszła wasza tu Rebeka,
Swój dzbanek niosąc na ramieniu bialem.
W ten gdy czerpała, ja ją upraszałem:
— Daj mi się nieco napić.—A w tej chwili
. Ona mi śpiesznie dzbanek swój nachyli,
Mówiąc:—Pij, proszę. Owszem, i w koryto
Wielbłądom twoim wodę dam obfitą. —
A tak, gdy z rąk jej mój dobytek pija:
. Pytam ją: — «Prosze: córkaś ty jest czyja?» —
Rzecze,—Jam córka jest Bathuełowa,
Syna Nachora, z Melchy.—Na te słowa,
Kolce do uszu, oraz tej panience
Naramienniki dałem na jej ręce.
. Co uczyniwszy, uwielbiłem Pana,
Iż snadź przez Niego była mi wskazana
Droga, na której, z pobratniego domu
Abrahamowi, jak nie lada komu,
Dla syna jego przyszło wziąść mi żonę.
. Zaś teraz, kiedy radbym mieć zjiszczone
To Tchnienie z Niebios, a też i życzenie
Mojego Pana — proszę uniżenie,
Mówcie mi: czyłim dobrze trafił, czyli
Wyście inaczej rzecz tę rozsądzili?
Bo mi potrzeba wiedzieć, za tą sprawą
Idąc, czy w lewo pójdę, czy też w prawo? —
. Odrzekli na to Bathuel z Labanem:
— Gdy snadź to z Nieba jest nam rozkazanem;
Nie moźem prośbie być przeciwni twojej.
. Oto Rebeka ta przed tobą stoi.
Bierz ją, i, jako w Górze jest znaczono,
Niech będzie syna Pana twego żoną. —
. To gdy usłyszał człek uszczęśliwiony,
Na ziemię padłszy, Panu dał pokłony.
. Poczem, dobywszy ze swych juk naczynie
W złocie i w srebrze, wraz je dał dziewczynie.
A też jej braciom, oraz matce starej,
Skoro podobnież hojne wręczył dary,
. Sprawiono gody, i tak tam za stołem
Jedli i pili siedząc wszyscy społem,
Lecz, Abrahamów sługa, wstawszy zrana,
Rzekł: — Chciejcie, proszę, bym do mego Pana
. Wracał. — A oni mówią żalem zdjęci:
— Niechby panienka choć do dni dziesięci
Z nami została — poczem niech pojedzie. —
. A on: — Anioła w drogę mą po przedzie
Daje mi Laska Pańska Miłościwa —
Więc niech mię z was tu nikt nie zatrzymywa. —
. I rzekł: — Przyzwijcie pannę — a jak ona
Roztrzygnie, tak niech rzecz się ta dokona. —
. Więc ją pytali, na tę zwąc naradę:
— Czy chcesz pojechać z człekiem tym? — Pojadę—
. Rzekła. A tedy wolno więc puszczono
Ją i jej mamkę, i z nią całe grono
Po nią przybyłych. A w rozstania chwili
. Wszelkiego szczęścia z serca jej życzyli,
Mówiąc: — Bądź zdrowa! Siostraś ty jest nasza!
Laskę ci z Nieba każdy z nas uprasza:
Oby się z ciebie rozrodziły krocie,
I niech wróg wszelki daje cześć twej cnocie! —
. A tak, Rebeka, a z nią społem cała
Gromada dziewek, w drogę tę jechała,
W którą wielbłądy gnał pośpiesznie sługa,
By mu się ona mogła stać mniej długa.
!. A czasu tego, w myślach pogrążony,
Izaak szedł był w stronę studni onej,
Której jest «Wody Widzacego» miano
I «Zywiacego» — bo mu było dano
Mieć dom opodal niej ku południowi.
. A. w tem, z wieczora, krok swój zastanowi.
Bowiem napatrzył, iż tam szły zdaleka.
Wielbłądy jakieś, więc ich przyjścia czeka.
. Tedy, Rebeka, zszedłszy wnet z wielbłąda,
. Pyta: — Kto zacz jest ten, co tam pogląda
Ku nam przez pole? — A człek rzecze na to:
— Pan to mój! — Tedy, twarz zakrywszy szatą,
. Stała. A sługa, Panu swemu, śmiało
Jął opowiadać swoją sprawę całą —
Owo, jak Laską Niebios jest, zdaleka
Izaakowi słana ta Rebeka. —
. Tedy ją w namiot wiódł ku Rodzicielce,
I tam, za żonę wziął. A tak był wielce
Rozmiłowany w tej małżonce gładkiej,
Iż miał w niej ulgę nawet z śmierci Matki.
DZIEJE JÓZEFOWE.
Nuż zasię Jakub on święty Patryarcha, patrz iako
go też Pan doświadczał w starości iego. Jako mu byli
synowie iego syna młodszego Józepha w którym się on
bardzo kochał poganom sprzedali, powiadając: iż go
żwirze zyadło. Jakiego smętku y wielkiey żałości przez
wiele czasów używał. Jako po typi on syn iego stra
cony, przedziwną sprawą Bożą, wielkim Panem a pirw
szym po królu w Egipcie został. Jako się po tym dzi
wnie o nim dowiedział, iako tam do niego zaiechał,
w jakiey poćciwości tam u tych ludzi y u króla był.
Jakiego strachu a wstydu oni bracia iego co gi byli za
przedali na on czas używali, byłoby tu o tym wiele pi
sać. Kto chce czytać historyą, o tym tedy się tam te
go szyrzey dowie. Ale iż się ktemu rzecz wiedzie:
wr iakiey poćciwości zawzdy szedziwe lata były u Pana
tego, tedy on święty człowiek, gdy się iuż zstarzał, iako
błogosławił onym synom swoim... Y iako była chwa
lebna śmierć iego y pogrzeb iego w onych postronnych
narodziech pogańskich.
Mikołaj Rey. Trzecie księgi Żywota Poczciwe
go człowrieka. Capitulum I. Jakie Pan zawzdy bacze
nie miał na szedziwe lata.
MOJŻESZOWYCH KSIĄG RODZAJU
ROZDZIAŁ XXXVII.
. Czasowe Jakub miał pobytowanie,
Jako i Ojciec jego, w Chanaanie.
. Zaś liczne z niego pokolenie rośnie.
Józef młodzieńczyk w swej szesnastej wiośnie,
A tez synowie Zelphy oraz Bali
Żon jego ojca, trzody gdy pasali,
O ich wszeteczne tamże sprawowanie
Józef przed ojcem w domu skarżył na nie.
. Ow zaś, nad wszystkie to miłując dziecię,
Iż je był zrodził w swem podeszłem lecie,
Wielce wzorzyste sprawił mu odzienie.
. A widząc bracia: iż więc zbyt szalenie
Z ich krzywdą Ojciec swe ku niemu chyli
Serce, serdecznie go znienawidzili,
Już nie chcąc słowem gadać z nim łaskawem.
. Wtem jeszcze srożej zgorszył ich objawem
Snu, który z jego ust gdy wysłuchali
Tem ich zawziętsza żądość nań rozpali.
. Rzekł im: — Słuchajcie, com ja widział we śnie:
. Oto, na polu, wiązem równocześnie
Snopy — w tem snop mój stanął a dokoła
Wasze z pokłonem chylą przed nim czoła. —
. Odpowiedzieli: — Jakże to? Izali
Królem nam będziesz, byśmy się kłaniali
Twojemu Państwu, społem więc z hołotą
Twoich poddanych? — A tu tedy oto
Snów i wykładów onych jest przyczyna,
Iż się tem sroższa złość nań w braciach wszczyna
. Bo miał i drugi sen, a ten, z niemałem
Ich oburzeniem, głosił tak: — Widziałem:
Iż słońce, księżyc, a też, chyląc skroni,
Gwiazd się przedemną jedenaście kłoni. —
. Więc gdy to śnienie z wielką swoją chwalą
Ojcu i braciom prawił nader śmiało,
Gromiąc go ojciec za te słowa wieszcze,
Rzekł mu: — Cóż znaczy ten twój sen? Czyż jeszcze
Rodziców dwoje społem z braćmi twemi
Mają się tobie kłaniać aż do ziemi? —
. Lecz choć ztąd w braciach duch się wzmagał wraży,
Ojciec, milczący, sny te w sercu waży.
. Aż raz, gdy w Sichem paśli bracia owi
Ojcową trzodę, rzekł ku Józefowi:
. — Poślę cię do nich: Żali tam kłopotów
Nie mają z bydłem. — Ten zaś rzekł: —Jam gotów. —
. — Więc idź, byś rzekł mi: Żali oni młodzi
Zdrowi, a także jak się im powodzi? —
. Tedy z Hebronu szedł, by był w Sichemie.
A tam, gdy, widząc obcą sobie ziemię
Błądził, niektóry mąż idący drogą
Jął się go pytać; — czy nie szuka kogo? —
. Rzekł mu: — Ku braciom kroki moje wiodę.
Żali ty nie wiesz: kędy pasą trzodę? —
. Rzekł: — Wyszli z onąd, idąc, jak słyszałem,
Do Dothainu ze swem stadem całem. —
. A gdy on tam ich nalazl, ci zuchwali
Rzekli w złej żądzy widząc go z oddali:
. — Ot — idzie snowidz. Bodaj stał się niemy!
. Chodźmy go zabić. Poczem go wepchniemy
W studnię bezwodną, co gdy się uczyni,
Rzeczem: iż oto pożarł go w pustyni
Zwierz bardzo srogi. A tu się pokaże:
Co mu pomogą jego sny mocarze. —
To słysząc, Ruben, gdy go litość wzruszy:
— Nie zabijajcie — rzekł im jego duszy,
Ani się plamcie jego krwi ofiarą —
Jeno go żywcem wrzućcie w studnię starą,
By snadź wam gorzkie serc nie struły męty. —
A to tak mówił, chcąc, by był odjęty
Z ich rąk, i przezeń ojcu oddań cało
Ten ulubieniec. Jakoż, tak się stało.
Bo gdy więc Józef podszedł, w tejże chwili
Oni z wzorzystych szat go obnażyli,
Poczem, do suchej skoro go topieli
Wpuścili, siedli jeść. Lecz w tem ujrzeli,
Iż z Galaadu szedł w Egipskie drogi
Izmaelickich kupców poczet mnogi,
I wielblądowie przy nich, obciążeni
Ładunkiem wonnych żywic i korzeni.
Rzekł Judas: — Cóż nam to pomoże, jeśli
Śmierć mu zadawszy, w dom będziemy nieśli
Kłamstwo splamione jego krwi sromotą?
Lepiej go dajmy kupcom tym za złoto,
Niżby nam krew ta ręce broczyć miała,
Która jest bratnią krwią naszego ciała.
Tedy przyznali słuszność jego mowie. —
Gdy więc nadeszli ci Madianitowie,
Oni, ze studni wyciągnąwszy brata,
Przedali kupcom. Była zaś zapłata
Dwudziestu srebrnych. A ci idąc dalej,
Młodzianka z sobą w Egipt on zabrali.
A zaś wróciwszy Ruben, gdy nie baczy
Chłopięcia w studni, tedy więc w rozpaczy
. Wołał ku braciom szaty drąc na sobie:
— Kędyż jest Józef? Cóż ja teraz zrobię! —
. A tamci, koźlę zarzezawszy młode,
Zbroczyli, w tegoż świeżej krwi, urodę
Onej wzorzystej szaty Józefowej.
. I wraz do ojca słali z temi słowy:
— Tęśmy naleźli. A ty bacz: izali
Ta jest, czy nie ta, coście mu ją dali? —
. Którą poznawszy Jakub, biadał srodze:
— Syna mojego suknia jest! Snadź w drodze
Zwierz dziki pożarł mą pociechę całą! —
. A tu, rozdarłszy szaty, nagie ciało
We Włosienicę oblekł, i czas długi
Nad oną stratą łez wylewał strugi.
. A gdy synowie, w tem strapieniu ducha
Pociechę dać mu chcą, on nic nie słucha
Jeno wciąż prawi:—Niech ja już w Otchłanie
Zstąpię, bym nalaz! moje to kochanie! —
A gdy tak trwał on w żalu, kupcy owi,
. Przyszedłszy w Egipt, tam, Putyfarowi
Co był królewskich wrodzem wojsk, w niewolę
Sprzedali, kupne z braci rąk, pacholę. —
ROZDZIAŁ XXXIX.
. Tedy, w Egipcie, przez Izmaelity,
Putyfarowi Józef był pozbyty.
Zaś, trzebieńcowi temu, z Faraona
Łaski, nad wojskiem władza jest zwierzona.
. Tam tedy wzrastał on młodzieńczy!: Boży.
A Pan, w Józefa rękach dziwnie mnoży
. Wszelakie dobro, i rzecz była znana:
Że mu się szczęści z Łaski Niebios Pana.
. Tedy i w łaskę wszedł u Putyfara.
I gdy się służyć coraz pilniej stara,
Ten go uznawszy godnym tej odznaki,
Zwierzył mu w całym domu ład wszelaki.
Tu, gdy on rządził ze wszech miar wzorowo,
. Tak było: że więc Pan Egipczykową
Tyle majętność błogosławił całą,
łże zarówno dobrze tam się działo
. W domu jak w polu. Więc go pan nie pyta
nic, bo chleba zawsze miał do syta. —
A Józef, będąc bardzo pięknej twarzy,
Był na wejrzenie jak się rzadko zdarzy.
. A tak, gdy dni już upłynęło siła,
Pani na niego oczy swe zwróciła,
rzekła: — Miły! Chodź na moje łoże. —
. A ten, iż w żaden sposób chcieć nie może
By miał grzech taki spełnić, rzecze do niej:
— Oto pan wszystko zwierzył mojej dłoni,
Tak iż się niczem już nie niepokoi,
. I dom tu cały poddan mocy mojej,
I rzecz mi każdą w zarząd poruczono,
Prócz ciebie, pani, coś jest jego żoną.
Jakoż więc ze mnie stać się ma ta zbrodnia,
Którą się brzydzi Bóg mój?! — Nie mniej, co dnia.
. Niewiasta wznawia swoje nakłaniania,
A on się spełnić cudzołóstwo wzbrania.
. Aż raz, gdy Józef ład sprawował doma,
Kraj szaty jego chwycić się nie sroma,
Jako że w onczas nie był nikt z czeladzi,
. I rzecze: — Bierz mię. Będziem sobie radzi.—
A on zaś uciekł, zostawiwszy przy niej
Chwycony przez nią płaszcz. A ta łotryni,
. Widząc się przezeń zgoła pogardzoną,
. Rzekła, gdy służbę wszystką zgromadzono:
— Oto, pan przyjął w dom swój Hebrejczyka,
A tu od niego krzywda mię spotyka,
Bo chciał zelżywą shańbić mię sromotą.
. A gdym krzyknęła, uciekł — ale oto
Płaszcz jego w ręku mam. — A zaś, by wiara
. Była jej dana, ona, Putyfara
Gdy wrócił, z płaczem wita temi słowy:
. — Ten, coś go kupił, otrok hebrejowy,
W łoże mię ciągnął, hańbiąc swą pieszczotą.
. A gdym krzyknęła, uciekł — ale oto
Płaszcz, com go z niego zdarła w mej obronie. —
. Tedy Putyfar, zawierzywszy żonie,
Iż był człek prędki, rozjadł się szalenie,
. I wraz Józefa wtrącić dał w więzienie,
Kędy w ciemnicy było zamykanie
Królewskich więźniów. Lecz Pan, nieprzerwanie
. Z Józefem będąc, dał mu w czas nieduży
Łaskę onego, który miał w swrej stróży
. Kaźnię, a ten mu zwierzył w zwierzchność całą
Więźnie, ze wszystkiem cobądź tam się działo,
. A sam o niczem wiedzieć już nie życzy,
Bo mu był Józef jako nadstraźniczy
Dozorca — przeto, iźe Pan Łaskawy
Miał w pieczy wszystkie Józefowe sprawy. —
ROZDZIAŁ XL.
. Tam gdy przebywa!, raz się tak przydało:
Że, gdy zdziałali jakąś rzecz zuchwałą,
Rzezańce króla piekarz i podczaszy,
. Ten, w gniewie który naj mężniej szych straszy,
. Niezwłocznie kazał wtrącić ich w tę sarnę,
W której był Józef, żołnierzową jamę;
. A tym — iż owi dworscy służebnicy
Znaczenie mieli duże — stróż ciemnicy
Oddal Józefa, iżby był ich sługą.
I ci pod strażą trwali już dość długo.
. Aż raz, gdy spali, mieli sny takowe,
Że ich znaczeniem próżno trudzą głowę.
. Do których Józef skoro przyszedł rano,
Rzecze, ujrzawszy twarz ich sfrasowaną:
. — Cóż jest? Snadź serce trapi wam żałoba. —
. A oni: — Myśmy dziwne mieli oba
Sny, a któż będzie, co je nam wyłoży? —
Rzekł im: — Zaż wykład nie jest w mocy Bożej?
Lecz mi powiedzcie, proszę łaski waszej:
. Coście widzieli? — Na to mu podczaszy
Tak rzecze: — Oto, niby tam, gdzie stoję,
. Winograd wyrósł, mając prątków troje.
A na nich, naprzód kwiat, a potem grona.
. A jam mial w ręku kubek Faraona.
Więcże jagody one wycisnąłem
W kubek, i panu, z pochylonem czołem
. Podałem. — Na to Józef rzekł:—Te znaki
Dobre są. Bowiem wykład snu jest taki:
Te trzy gałązki dni więc znaczą troje,
. Po których wspomni król na służby twoje,
I znów na dawnym stawi cię urzędzie,
I kubek z rąk twych znów mu dawan będzie.
. A tedy, proszę, zrób mi zmiłowanie,
I gdy u króla w dobrym będziesz stanie,
Faraonowi rzecz: niech najłaskawiej
Z tej tu ciemnicy sprośnej mię wybawi.
. Bowiem kradzieżą z ziemi mej mię wzięto,
A tu bez winy dźwigam kajdan peto. —
. Więc słów tych mądrość gdy w swem sercu waży,
Rzekł ten co zwierzchność trzymał wśród piekarzy:
— I ja też miałem sen: A niby noszę
Trzy pełne mąki na mej głowie kosze,
. Z których, najwyższy pełen był pieczywa,
I z niego jadła ptaków zgraja chciwa. —
. Rzekł Józef: — Sen twój smutno się rozwidni!
Bowiem, trzy kosze są tak samo trzy dni,
. Po których trojgu weźmie twoją szyję
Faraon, pan twój, i na krzyż cię wbije,
I ptacy będą dziobać twoje ciało. —
. A dnia trzeciego iście tak się stało.
Bo był urodzin dniem u Faraona,
A w ten, gdy uczta była wyprawiona,
W której on gościł panów swych gawiedzie,
Król, w dobrej myśli, wspomniał przy biesiedzie:
Iż w kaźni siedzą piekarz i piwniczy.
. Więc o podczaszym rzekł:—iż sobie życzy,
By ów, na dawnem slużebnictwie swojem,
Znów mu podawał kubek on z napojem.
. A zaś piekarza na krzyż wbić przeznacza. —
A tak Bóg sprawdził mądrość wykładacza.—
. Wszakoż, podczaszy będąc w dawnej chwale,
O swym wróżbicie nie pamięta! wcale. —
ROZDZIAŁ XLI.
. A po dwóch leciech, król, w sypialni swojej
Miał sen: iż niby, gdy nad rzeką stoi,
. Siedm krów zażywnych wyszło z jej koryta,
te w mokradłach pasły się do syta.
. W chwilę zaś, z tejże toni wód Nilowej,
Siedm innych wyszło. Jeno, że te krowy
Mające wygląd szpetnie chuderlawy,
Jęły na piaskach szukać lichej strawy.
. Wtem, onych tłustych, zżarły te chudzielce.
A tu się ocknął król zdziwiony wielce.
. I znowu zasnął. Widzi zaś powtóre:
Ze źdźbła jednego bujające w górę
Siedm kłosów pełnych, jędrnych co się zowie!
. Siedm też i chudych, których snadź pąkowie
Sniedź poraziła. Niemniej, owe karły
. Całą wspaniałą cudność tamtych zżarły. —
. Więc, gdy się ocknął, tedy kazał rano,
By mu najtęższe mędrce przywołano,
I tych gdy bada, z onych wykładaczy
Żaden odgadnąć nie mogł: co więc znaczy
Sen, który króla swoją wieszczbą straszy?
. A tu, wspomniawszy własny sen, podczaszy
Rzekł: — Niechże wyznam ciężkie frasowanie
Mojego grzechu. Wszakci pomnisz panie,
. Jak raz, gdy moc twą słuszny gniew rozżarza,
Mnie rozkazałeś wtrącić i piekarza
W żołnierską jamę. To więc, w onej kaźni,
. Obaśmy we śnie mieli najwyraźniej
Podane sobie przyszłych zdarzeń wróżby.
. A siedział z nami od hetmańskiej służby
Hebrejczyk młody, który tam, żołnierze
Pilnie z pańskiego rozkazania strzeże.
Temu, gdy sen swój każdy z nas wymienia,
. Stało się według jego wyjaśnienia:
Mnie, Pan, w swej łasce, znówr ku sobie zbliża,
Mój zaś towarzysz nie uniknął krzyża. —
. Tedy król kazał wnet w ciemnicę oną
Iść po Józefa. Więc go ostrzyżono,
I gdy w odzieniu więcej okazałem
Stanął przed królem, ten mu rzekł: — Sny miałem,
. Które, najwięksi Mędrcy w swym rozumie
Ważyli, ale żaden dojść nie umie
Znaczenia onych przepowiedni. Zaczem
Ty mów — bo słyszę, jesteś wykladaczem. —
. Rzekł Józef: — Jeśli będą w mojej mowie
Szczęśliwe wróżby — Bóg mi je podpowie. —
. Więc król jął sny swe mówić i tak rzecze:
— Stałem, Nilowe kędy jest nadrzecze
. Zkąd krów siedm wyszło. Te, tlustością lśniące,
Żwawo się pasły w bardzo żyznej łące.
. A tuż siedm drugich, takich znów nędzarzy,
Jakich w Egipcie widzieć się nie zdarzy.
. I te, siedm, pierwszych zżarły dobór cały.
. A tem się jeszcze szpetniejszemi stały,
Im mniej z onego syte są obiowu.
. Tu się zbudziwszy, gdy zasnąłem znowu,
Widzę: a oto z źdźbła jednego rośnie
Siedm kłosów pełnych, złocąc się radośnie.
. A tuż siedm innych też w źdźble jednem siedzi,
Chudych od czarnej zarażonych śniedzi.
. I te, wchłonęły cudność tamtych całą.
Toć sny. A coby ich znaczenie miało
Wyrażać? próżno moi się wieszczkowie
. Trudzą. — A na to Józef tak odpowie:
— Dwa sny te, królu, jednym są, przez który,
Co masz uczynić, jest ci danem z Góry.
. Siedm krów i kłosów siedm dorodnych, znaczy
Siedm lat żyzności. Wygląd zaś żebraczy
. Krów siedmiu drugich, oraz kłosów w wichrze
Zemdlonych, znaczą: lata jak najlichsze
Srogiego głodu. I to wszystko, zasię
. Takim porządkiem przyjdzie w swoim czasie:
. Siedm lat mieć będzie Egipt niesłychaną
Obfitość plonu; a gdy te ustaną.
. W nim nieurodzaj taki się rozgości,
Iż się zapomni wszelkiej obfitości,
Gdyż zewsząd ziemię ciężki głód popsowa.
. A tu się sprawdzi przepowiednia owa:
Iż niedostatek zeżre bujne plony.
. A, iż ci sen ten dwakroć jest zjawiony,
Znak to, iż Wola Boska najzupełniej
Wyroki Swoje i to wprędce spełni.
. A tedy, radzę, niechże król upatrzy
Mądrego męża, któryby owładłszy
Obszar w Egipcie wszystkich pól przestrzeni,
Zdziałał, by przezeń byli stanowieni
. Tacy, co, pilnie, przez czas siedmkroć żyzny,
Część piątą wszystkiej ziarna gotowizny
. W zasobne spichrze w głębie miast zgromadzą —
I to się dziać ma pod królewską władzą.
. A to, by kraj się znalazł w gotowości
Wytrwać, gdy potem głód się w nim rozgości.
Niech z niedostatku ziemia zaś nie ginie! —
. Tedy, królowi, a też sług drużynie,
Wielce się owa podobała rada.
. Zaczem się zwrócił do nich i powiada:
— Izali męża z takiem tchnieniem Bożem,
Izali kędy znaleść łacno możem? —
. A do Józefa rzekł: — ponieważ oto
Bóg cię nawiedził Swą wróżebną cnotą,
Żali nie według Jego woli zrobię,
Gdy podobnego męża uznam w tobie? —
. Więc ty w mym domu rządź, i niemięszkanie.
Niech lud mój, wszelkie z ust twych rozkazanie
Pełni posłuszen całą swą chudobą.
A ja jedynie pójdę poprzed tobą
. Mą królewrskością. — I zaś mówił jeszcze:
— Cały mój Egipt popod tobą mieszczę! —
. Tu pierścień władczy swą mu własną ręką
Na palec włożył, i z bisioru cienką
Na barki szatę wdział, i z swej szczodroty
Na szyję łańcuch włożył szczerozłoty.
. I kazał w rydwan wsiąść w królestwie drugi.
A woźny przed nim szedł ze swemi sługi,
Wołając: — iż go trzeba na kolanie
Czcić — bo mu Egipt oddań we władanie. —
. I mówił jeszcze król ku Józefowi:
— Faraon jestem! Więc się tu stanowi
Moc mojej woli: iż więc już nie mogą
Ludzie ni ręką ruszyć ani nogą
W Egipcie całym bez twojego chcenia! —
. Więc mu z egipska imię też odmienia
W «wybawcy svviata» miano uwielbione,
I Assenethę dając mu za żonę,
Córę kapłana z Om. Co gdy się stało,
Józef objeżdżać jął krainę całą.
o. A miał trzydzieści spełna lat w tym czasie
I zwiedził wszystką ziemię. A tu zasię
. Przyszło rodzajne siedmiolecie ono.
I zewsząd snopy w pękach pozwożono.
. A z tych pszenicę młócić gdy poczęto,
Obfitość ziarna taką niepojętą
. Jęły w swe spichrze garnąć wszystkie miasta,
Iż piasek morski wielość jej przerasta.
. A nim głód zaszedł, Józef, z onej żony
Córy kapłańskiej, został obdarzony
Synami dwoma. Z tych starszemu miano
. Dał Manassesa, mówiąc: — Jest mi dano
Ku ojcom tęskność mieć już za plecyma! —
. A zaś młodszemu, imię Efraima.
Gdyż mówił: — Pan Mój ze mną był, a tedy
Dał mi urosnąć w ziemi mojej biedy. —
. A tu, gdy żyzne przyszło siedmiolecie,
. Stało się, jako rzekł: iż więc po świecie
Brak chleba przemógł, A na czas ten srogi
Mial jeno Egipt pełne zboża brogi.
. Tedy do króla mnogość głodem blada
Szła, chleba prosząc. A ten im powiada:
— Idźcie odemnie wprost ku Józefowi —
I zasię czyńcie, co on postanowi. —
. A kiedy Józef otwarł wszystkie gumna,
To kupujących była rzesza tłumna,
. I z dalekości nawet przybywano,
By mieć za złoto żywność pożądaną.
ROZDZIAŁ XLII.
. To gdy Jakuba uszu doleciało,
Rzekł do swych synów: — Cóż tak dbacie mało!
. A toć w Egipcie, słyszę, się sprzedawa
Zboże. A tedy jest w tem wasza sprawa,
Byście za pieniądz wzięli ztamtąd ziarno,
Inaczej z głodu zginiem śmiercią marną. —
. Jechało tedy dziesięć braci po to,
Aby w Egipcie chleba wziąść za złoto.
. Gdyż Benjamina wstrzymał Jakób doma,
By snadź mu w drodze z braćmi dziesięcioma
Nie było jakiej krzywdy. Ci więc spieszą
. W Egipt, wraz z wielu drugich kupców rzeszą,
Gdyż głód był srogi w całym Chanaanie.
. A zaś książęce Józef miał władanie
W Egipcie całym. I ten tylko może,
Komu on sprzeda, kupić sobie zboże.
A kiedy mu się bracia pokłonili,
. Poznał ich. Wszakże, niby znać chcąc, czyli
Nie są przybłędy, słowy rzekł ostremi:
— Zkądeście tacy? — Z Chananejskiej ziemi.
Przyszliśmy kupić potrzeb ku żywności. —
. A sam poznany nie był od tych gości.
. Tedy, wspomniawszy sny swe, tak im powie:
— Nie tak. Lecz wierę wyście są szpiegowie,
Przepatrywacze kątów ziemi cudzej. —
. A oni:—Panie! myśmy twoi słudzy,
Chcący żywności kupić. Mąż bez plamy
. Jest naszym ojcem, a my zaś nie mamy
Zdrady ni złości żadnej w sercu swojem,
Bośmy przybyli do twych stóp z pokojem. —
. A on im na to: — Zgoła jest inaczej.
Was tu wysiano jako podglądaczy:
Gdzie też któremu brak obrony miastu? —
. A oni: — Wszystkich braci nas dwunastu
Z jednegoż ojca. Najmłodszego brata
Rodzic zatrzymał, gdyż go boli strata
Jednego, który, gdzieby był? nikt nie wie. —
. — Szpiegi jesteście! — Józef rzekł im w gniewie —
. Więc was doświadczę, jak mi król mój miły!
Tu zostaniecie, ażby się sprawdziły
Słowa: iż jest gdzieś ten wasz brat najmłodszy.
. Tedy z was jeden, jego tu przywiódłszy
Rzecz tę wyjaśni, a nim się to stanie
Was w zakładnicze biorę posiadanie.
Gdyż podejrzewam, klnąc się więc na zdrowie
Faraonowe: żeście są szpiegowie. —
. I dał ich pilnie strzedz przez czas trzydniowy.
. A dnia trzeciego rzekł im temi słowy:
— Spełnijcie zprędka rozkazanie moje.
A żyć będziecie — gdyż się Boga boję.
. Jeśliście prawi, nie zaś obłudnicy,
Niechże z was jeden siedzi tu w ciemnicy,
A wy zaś drudzy, wolni pęt i zdrowi,
Z kupionem zbożem jedźcie ku domowi.
. A najmłodszego z sobą przywiedziecie,
Abym mógł wiedzieć: czy się wam na świecie
Żyć godzi dłużej. — Więc tak uczynili.
. Lecz wprzód do siebie powiadają: — Czyli
Niezasłużona nasza jest zapłata?
Bośmy zgrzeszyli, nie słuchając brata,
Gdy się nam w smutku modlił uniżenie!
Przeto dziś na nas przyszło udręczenie. —
. A Ruben mówił: — Czyście mię słuchali,
Gdym was od grzechu odwieść chciał? Izali
Tego wybrańca naszych rodzicieli
Nie mści się teraz krew? — A nie wiedzieli,
. Że ich rozumiał on Faraonowy
Rządca, co, niby ich nie znając mowy,
Nie inak do nich gadał jak z tłumaczem.
. A tedy odszedł, aby płakał. Zaczem
. Wróciwszy, kazał związać Symeona,
A im dać worki z ziarnem na ramiona,
I w każdy włożyć to, co w zboża cenie
Zań zapłacili, a też pożywienie
Dać im na drogę. Co, gdy uczyniono,
. Oni, na osły wdziawszy brzemię ono,
. Szli precz. Aliści, w drodze na popasie.
Gdy jeden otwarł worek swój, by zasię
Dać jeść bydlęciu, a tam swoje złoto
. Na wierzchu znalazł: Patrzcie mówi — oto
Pieniądze moje w worze tym znachodzę. —
A ci, zdumieni i w niemałej trwodze,
Mówili sobie: — Rzecz się ta nie stawa,
Chybaby w onej Boska była sprawa. —
. Tedy, przybywszy w dom swój w Chanaanie,
Jęli przed ojcem snuć opowiadanie:
Jak im tam przyszło walczyć z ciężką trwogą:
. — Pan onej ziemi gadał z nami srogo,
W nas widząc szpiegi skryte w swej obłudzie.
. A my mówili: — Żeśmy prawi ludzie,
Nie zdolni zdrady, ani żadnej winy,
. Dwanaście tegoż Rodziciela syny.
Z tych, jeden, zginął, jak jest rzecz wiadoma,
A zaś najmiodszy został z ojcem doma. —
. A on nam odrzekł: — Tedy niech doświadczę:
Czy w was podstępy nie są świętokradcze?
Brata jednego pozostawcie u mnie,
A wy nabierzcie zboża w mojem gumnie,
. I sobie jedźcie. A najmłodsze dziecię
Z powrotem waszym tu mi przywieziecie,
Bym wiedział: żeście nie są obłudnicy.
Brata zaś, który został tu w ciemnicy,
Wówczas weźmiecie z sobą, a na potem
Wolno wam każdą rzecz nabywać złotem. —
. To mówiąc, każdy z worka gdy wygarnie
Pszenicę — patrzą — a na onem ziarnie,
Zwierzchu, związane w pęczek, tem leżały
Pieniądze. Tedy zdjął ich strach niemały.
. A stary ojciec rzewnie się rozkwili:
— Bez dzieci jestem! Wyście to sprawili!
Przepadł gdzieś Józef, Symeon w ciemnicy,
A Benjamina jeszcze, okrutnicy!
Wziąść mi żądacie! Chyba tedy chcecie,
Bym sam zło wszystkie dźwigał na mym grzbiecie!—
. Rzekł Ruben: — Bierz więc, moich synów dwoje
Choćby i na śmierć! byłeś w ręce moje
Dał Benjamina, nie na żadną szkodę,
Bo ci z powrotem zdrowo go przywiodę. —
. Rzekł Jakub: — Syn ten mój nie pójdzie z wami!
Gdy Józef zginął, już my tylko sami
We dwóch zostali na szerokim świecie:
Ja i Benjamin! — W ziemi, gdzie go chcecie
Mieć z sobą, jeśli krzywda mu się stanie,
To mą sędziwość pchniecie wprost w Otchłanie.
ROZDZIAŁ XLIII.
. A tu tymczasem głód się srożył dalej.
. Więc kiedy żywność wszystką pozjadali,
Rzekł Jakub synom: — Jedźcie. Gdyż potrzeba,
Byście z Egiptu znów przywieźli chleba. —
. Rzekł Judas: — Mąż ów co tam gospodarzy,
Zaklął się, mówiąc: — «Wiecej mojej twarzy
Nie oglądajcie, gdyby nie był z wami
Wasz brat najmłodszy! — Więc, bez niego, sami
. Nie śmiemy w Egipt jechać. Lecz jeżeli
Dasz go, naonczas jechać będziem śmieli.
. Bo tak rzekł Mąż on: — Widzieć was nie życzę,
Aż więc przed moje stanie tu oblicze.
. Wasz brat najmłodszy. — Więc się Jakub żali:
— Na moją nędzę wyście mu gadali,
Iż został ze mną ten mój syn jedyny! —
. Odpowiedzieli: — Całej on rodziny
Chciał wiedzieć wielość. W swe podeszłe lata
Zdrów li jest ojciec? i czy mamy brata?
Nam nie Iza było zmilczeć, gdy najściślej
Badał. A czyż nam postać mogło w myśli,
Iż więc on w końcu rzecze o tym bracie:
— «Koniecznie z sobą przywieźć go tu macie. —
. Rzekł Judas: — Poślij ze mną twoje dziecię,
Byśmy jechali. Bo inaczej przecię
Pomrzemy z głodu wszyscy w krótką porę.
. Z mojej go ręki dochodź — ja go biorę.
Jeśli go w dom znów nie przywiodę zdrowo,
Niech na sumieniu zbrodnię mam takową
Przeciwko tobie na czas wieczny. Gdyby
. Nie ta odwłoka, już nas bez pochyby
Miałbyś z powTotem ztamtąd po raz wtóry.
. Rzekł Jakub: — Jeśli tak znaczono z Góry,
Tedy już musi stać się tak jak chcecie.
Z Iona mojego weźcie moje dziecię.
Wszakże nabierzcie każdy w swe naczynie
Pożytków, z których ziemia nasza słynie,
Z nich dar mężowi czyniąc okazały.
Więc: miód, więc rzeczy wonne, więc migdały.
. A też pieniędzy w dwoje weźcie, jeśli
Z tych, coście w workach nazad w dom przynieśli,
Omyłki trafem stała tam się strata.
. Ale i także weźcie z sobą brata.
. A Bóg mój, święcąc skutek tej wyprawy,
Niech da: by Mąż on mógł być wam łaskawy.
Więc niechby z więzów zwolnił Symeona,
I z Beniaminem była mi wrócona
Szczęśliwość moja. Bo ja tu, bez dziatek,
Osierociały, spędzę dni ostatek. —
. Więc wziąwszy dary, pieniądz też dwojaki,
I Beniamina, szła w Egipskie szlaki
Znów przed Józefem stanąć ta drużyna.
. A on, ujrzawszy ich i Beniamina,
Rzekł szafarzowi: — Tych tu dziesięcioro
W dom wprowadź, a też bydła nabij sporo,
Byś mi biesiadę nagotował cudnie,
Bowiem ci ze mną będą jeść w południe. —
. A ten uczynił według Pańskiej mowy,
I one męźe wwiódł w dom Józefowy.
. A ci mówili, mając myśl strwożoną:
— Dla tych pieniędzy nas tu przywiedziono,
Co się znalazły w worach. Niezawodnie
Ten tu chce na nas zwalić o to zbrodnię,
Byśmy pod mocą jego szli w niewolę:
My, i dobytek nasz, i to pacholę. —
. Więc we drzwiach jeszcze rzekli szafarzowi:
. — Prosim cię Panie. Myśmy ludzie owi,
Którzy ztąd kiedyś szli z kupionem zbożem.
. Lecz, na popasie wory gdy otworzem,
Na wierzchu pieniądz leża! tam, ten samy
Cośmy płacili — więc go oddawamy.
. A oto drugi, co się dziś należy
Za nowy zakup. Więc w pamięci świeżej
Miejcie to proszę. Gdyż się słusznie straszym,
By się być nie zdał traf ten czynem naszym. —
. Rzekł im: — Nie miejcie żadnej ztąd obawy.
Bóg wasz i waszych Ojców Bóg Łaskawy
Snać w ręce wasze dał ten skarb, tak sądzę,
Bo ja w mej skrzyni wasze mam pieniądze. —
To rzekłszy, wywiódł do nich Symeona.
. A gdy w dom weszli, była przyniesiona
Woda, by nogi swe umyli. Ano
Ich osłom także hojny obrok dano.
. Więc tu dobycie darów ich zatrudnia,
By snadź gotowi byli, gdy z południa
Faraonowy przyjdzie Mąż, jeżeli
Mają tam wtedy jeść z nim, jak słyszeli.
. A ów gdy przyszedł, ci, z darami swemi
W rękach, kłaniali mu się aż do ziemi.
. A on ich witał uprzejmemi słowy:
— Żywli on ojciec wasz? i czy jest zdrowy? —
. A oni rzekli: — Zdrów twój sługa Panie. —
I znów do ziemi słali mu kłanianie.
. Tedy, on Wielki Pan, zwróciwszy oczy,
Gdy Benjamina rodzonego zoczy:
Tenlito coście o nim powiadali
Wasz brat maluczki? — I zaś prawił dalej:
Bóg ci Miłościw bądź mój synu miły! —
. A tu, wnętrzności gdy się w nim wzruszyły
Widokiem brata, zdjął go płacz najtkiiwszy.
Więc szedł w komorę. Poczem, twarz obmywszy,
. Wstrzymał się, mówiąc; — Bądźcie sobie radzi.
Zaczem kłaść chleby kazał swej czeladzi:
. Osobno sobie, z boku zaś dla gości,
A Egipczykom tez na osobności.
W mniemaniu bowiem: iż ich rzecz ta plami,
Nie jada u nich nikt z Hebrajczykami.
. Więc siedli, w słuszny ład na tej biesiedzie
Usadowieni. Starszy z nich po przedzie,
A zaś koleją lat swych ci co dalej,
I tej się rzeczy bardzo dziwowali.
. A Józef dzieli! części potraw, ale
Beniaminowi swemu, w tym podziale,
W pięćkroć i więcej laski swej przychyli.
A potem, pijąc, wspólnie się popili. —
ROZDZIAŁ XLIV.
. Zaczem rzekł Józef swemu szafarzowi:
— Nasyp im zboża, ile męże owi
Dźwigną. Zaś, złoto, które dali za nie,
U wierzcha w każdym worku niech zostanie.
. A najmłodszemu, z tą zapłatą całą,
Mój srebrny kubek włóż. — I tak się stało.
. Ci zaś o świcie osły swe pognali.
. A gdy już z miasta uszli kęs i dalej,
Rzekł do szafarza Józef: — Idź i z drogi
Zwróć ich. A tedy mów im w sposób srogi:
— Toć złem za dobro wasza nam wymiana!
. Gdyście więc skradli kubek mego pana,
Z którego pija i gdy zechce, wróży!
Przeto w wras widzę takich zdrajców, którzy
Rzecz uczynili wielce naganioną. —
. Więc ten się sprawił jak mu zalecono,
I gdy ich pojmał, tedy, groźną mową
Rzekł im, co pan mu kazał, słowo w słowo.
. A oni na to: — Zkądże nam ta biada:
Iż pan o sługach swoich tak powiada,
Jakoby skrytą złość mu zrządzić mieli?
. Toćże, pieniądze w workach tych, jeżeli
Za rzecz nie swoją mieliśmy, i jeśli
Aż z Chanaanu wam je tu odnieśli,
To zkąd nam taką zelżyć się sromotą,
Byśmy wam skradli srebro albo złoto?
. Więc szukaj straty swojej — a u kogo
Znajdzie się, ten niech umrze śmiercią srogą,
A my w niewolę pańską będziem wzięci. —
. Rzekł im: — Niech będzie według waszej chęci.
Gdy wrięc szukanie wspólne się dokona,
Ten, u którego znajdzie się skradziona
Rzecz, niewolnikiem u mnie pozostanie,
A z was się wszelkie zdejmie winowanie. —
. A tak złożywszy juki swe na ziemię,
Otworzył każdy worka swego brzemię.
. W które, gdy patrzeć szafarz on poczyna,
Kubek się znalazł w worku Beniamina.
. Tedy rozdarłszy rąbki swych odzieni,
Wrócili w miasto ciężko zasmuceni.
. Tu Judas pierwszy wszedł w świetlicy progi,
Kędy trwał Józef. A z nim pełni trwogi
Bracia — więc słowa rzec się nie odważą,
Jeno na ziemię padli przed nim twarzą.
. A Józef do nich:—Przecz żeście zrobili
Rzecz tak niegodną rąk uczciwych? Czyli
Tajno wam było: iż więc w tej krainie
Z wieszczbiarskiej wiedzy nikt jak ja nie słynie? —
. Rzekł Judas na to: Cóż my odpowiemy.
Bo nam od wstydu język stał się niemy!
Oto Bóg skarał sługi twoje, panie
A tak w niewoli ciężkiej zaprzedanie
Bierz nas, a z nami, za tę złość spełnioną.
Tego, przy którym kubek znaleziono. —
. Strzeż mię Bóg, bym miał zrobić, jak mówicie! —
Rzekł Józef. — Zostań tylko ten, co skrycie
On kubek wziąwszy, stał się winien zbrodni,
A wy do ojca jedźcie zaś swobodni. —
. Więc podszedł Judas i rzekł nieco śmielej:
— Pan swemu słudze ucha niech udzieli —
Jeno niech gniewem twarz twa nie rozpłonie,
Boś ty najpierwszy mąż po Faraonie.
. Gdyś pytał, naszej chcąc być świadom biedy:
Macieli ojca oraz brata» — wtedy
. Pokorne sługi twe odpowiedziały:
«Doma się został ojciec, oraz mały
Brat on, zrodzony z matki tejże samej,
Z której był tamten, co go już nie mamy. .
A iż go ojciec spłodził w późnem lecie,
Przeto przedziwnie w sercu ma to dziecie.
. Rzekłeś: Z powrotem przywieźć go tu macie,
By wzrok mój spoczął na tym waszym bracie.
. Na to twój sługa mówić się ośmiela:
Nie może chłopię odejść rodziciela,
Bowiem bez niego zamrze człek wiekowy.
. A tyś rzekł: Mówie wam pańskiemi słowy:
Gdy nie zechcecie zdziałać tak jak życzę,
Już wam przed moje ani przyjść oblicze!
. A tak, wróciwszy w dom nasz, niemięszkanie
Daliśmy wiedzieć ono rozkazano
Ojcu naszemu, który jest twym sługą.
. A on, zmilczawszy, w porę rzekł niedługą:
— Jedźcie wy znowu przywieść ztamtąd ziarna. —
. Rzekliśmy: — Będzie podróż nasza marna .
Bez najmłodszego — chyba, jeśli z nami
Dasz go — pojedziem — lecz bez niego, sami
Nie mamy po co, gdyż się pańskiej twarzy
Oglądać wtedy żaden z nas nie waży. —
. Rzekł: Wiecie, iż mi ta nad wszystkie miła
Zona, młodzianków dwoje porodziła,
. Z tych jeden poszedł. Wyście zaś mówili:
?wierz dziki zjadł go. A tak, do tej chwili
. Bez niego jestem. Jeśli mi weźmiecie
Drugiego, na to, by mu znów na świecie
Złe się przydało — tedy już w otchłanie
Pójdę, na wieczne dwóch ich żałowanie. —
. Przeto, jeżeli wrócim z tej podróży
Przed ojca, który, jak my tobie służy,
Sami, bez chłopca tego, jak bez głowy,
(Gdyż z duszą jego zrósł się duch ojcowy)
. A on obaczy, iż go niema z nami —
Tedy nas wszystkich śmierć rodzica splami.
. Więc pilnie proszę: niech się raczej stanie,
Bym sam do ciebie poszedł w zaprzedanie,
A zaś młodzieńczyk wrócił ojcu zdrowo.
Bom się ja ślubną zobowiązał mową:
Że, gdy nie wróci dziecię ukochane,
Ojcu się memu wiecznie winnym stanę.
. Tedy, w służalców twoich mię gawiedzie
Weź, możny panie — a zaś niech odjedzie
Pacholę z braćmi w swą powrotną drogę.
. Bo ja bez niego wrócić sam nie moge
Na to, bym patrzeć musiał, jak tęschnica
Uściskiem swoim skróci dni rodzica. —
ROZDZIAŁ XLV.
. Tu już się Józef nie mogł wstrzymać dłużej,
A przeto kazał precz iść obcym, którzy
Nie chciał, by byli bratnich spraw świadkami.
. Wtem oto, z wielkim, gdy zostali sami,
Płaczem, jął mówić tak głośnemi słowy,
Że słyszał cały dwór Faraonowy:
. — Jamci jest Józef! Żywli ojciec jeszcze? —
A tym odjęły mowę trwożne dreszcze.
. — Chodźcieźe ku mnie! — prawił im łaskawie.
A gdy podeszli bliżej, acz w obawie,
Rzekł:—Józef jestem! dziś pan ponad pany —
A niegdyś przez was w Egipt zaprzedany!
. A teraz, proszę, niech to mniej wras boli,
Żem ja z rąk waszych przykrej doznał doli.
Bowiem, zaprawdę, Bóg przezemnie iści
W tych miejscach wspólne wszystkim nam korzyści.
. Oto już, od lat dwojga, trwa na świecie
Głód, a zostawa jeszcze pięciolecie,
W którem napróżno oracz łan zorywa,
Bo na nim będzie mieć bez kłosów żniwa.
. A tak zaprawdę, Bóg mię słał tu na to,
By wam nie przyszło ginąć dni utratą,
Ale mieć sytość, która życie dawa.
. Więc to jest Boska, nie zaś wasza sprawa,
Żem się dziś możną stał Faraonową,
Dźwignią, i wszystkiej Rady jego głową,
I źe w Egipcie całym co chcę moge.
. A tedy spiesznie idźcie w waszą drogę
Ku ojcu memu, i to mu powiecie:
Tak ci oznajmia Józef, twoje dziecię:
Pan Egipt wszystek dal mi we władanie,
Więcże ty do mnie przybądź niemięszkanie.
. Do ziemi Gessen. Zaś do tej krainy
Przyjdź ty, i syny twe, i tychże syny,
. Z dobytkiem całym, a ja was chętliwie
Przez onych głodnych roków pięć wyżywię,
Abyś nie zginął ty, i ta gromada
Twoich, i wszystko, co twój dom posiada.
. Oto zaś oczy wasze niech spostrzegą:
Że z ust mych mówię, a też brata mego
Niech oczy widzą to Beniaminowe:
Iż z własnych ust mych tę słyszycie mowę.
. Oznajmcież ojcu wszystką zacność moją,
I że w Egipcie wszyscy mnie się boją.
A teraz, śpieszcie, byście ojca zdrowi
. Przywiedli ku mnie.—Tu Beniaminowi
Miłemu bratu swemu, padł na szyję,
A ten ramiony gdy go też obwije,
Płakali oba ci powinowaci
. Krwią wspólnej matki. Poczem dalszych braci
Całował Józef. Ci zaś, od tej chwili,
Już się do niego z serca ośmielili.
. Gdy doniesiono zaś Faraonowi:
Iż to przybyli bracia Józefowi,
On tej uciesze rad był nieskończenie,
I on, i całe jego otoczenie.
. Więc Józefowi rzekł swe rozkazanie:
— Z jucznym taborem skoro w Chanaanie
Staną, to żądam iżby tak się stało:
. Ojca starego, wraz z rodziną całą,
Oraz dobytkiem wszelkim, niech sprowadzą
Do mnie, a za to, ja im, pańską władzą
Ziemię wyznaczę tak przedziwnie żyzną,
Iż ta się odtąd stanie im ojczyzną.
. A też z Egiptu mają brać dostatek
Wozów, dla wzięcia swoich żon i dziatek,
. I niech zabiorą sprzęt swój gospodarczy —
Bowiem wszystkiego Egipt im dostarczy. —
. Zrobili tedy, jak im rozkazano.
Więc żegnał Józef braci swoich, ano,
Tak jak mieć żądał Faraon łaskawy,
I wozy dal im i na drogę strawy.
. Też po dwie szaty zdobne, postanowi
Dać z nich każdemu. A Beniaminowi
Pięć, z których każda dziwnie jest wzorzysta.
A ktemu jeszcze i srebrników trzysta.
. A znów pieniędzy moc dla rodziciela,
I skrzynie pełne szat rozlicznych wiela,
Ile udźwignie osłów dziesięcioro.
A zaś oślice na swój grzbiet zabiorą
Chleb, który mial im starczyć aż do chwili
. Ich w dom przybycia. A gdy odchodzili.
Rzeki: — Jedźcie z Bogiem. Przeto, mili gośeie,
W drodze się waszej gniewem nie unoście! —
. Tedy z Egiptu szli, aż w Chanaanie
Stanęli. Tam zaś Ojcu powitanie
. Składając, rzekli: — Józef, syn twój, żywię!
Owszem, kraj cały czci go tam żarliwie! —
Co gdy usłyszał Jakub, nie dał wiary,
Sądząc: iż tylko sen go łudzi szary
. Próżen ocknienia. Więc, gdy synom przeczy,
Jęli mu cały on porządek rzeczy
Wygłaszać, k'temu, gdy moc ujrzał oną
Wozów, i wszystko co w nie nakładziono,
. Tedy duch w niego wstąpił i tak rzecze:
— Gdy żyw jest syn mój o tem tylko pieczę
Mam odtąd w sercu: by go moje oczy
Oglądać mogły, zanim śmierć je zmroczy! —
ROZDZIAŁ XLVI.
. A tedy Jakub swe baczenie trudni,
Iść mając w stronę Przysięgowej studni,
By też chudoba poszła z nim wszelaka.
A z onej, Bogu ojca Izaaka
Iż ofiar krwawych nabił tam nie mało,
. To kiedy spoczął, w śnie mu się przydało
Iż Pan: — Jakubie! — k'niemu słał wołanie,
A on zaś na to: — Owo jestem, Panie. —
. A Pan: — Jam ojca twego Mocarz Boży
Ze wszech największy! więc cię niech nie trwoży
Iść, gdzie Egipscy siedzą narodowie —
Bo tam rozmnożę ród twój w liczne mrowie.
. Z sobą, gdy pójdziesz, weźmiesz Moją władzę.
A też z powrotem Ja cię odprowadzę,
Gdy zamknie Józef dłonią swą twe oczy. —
. Więcże gdy tabor wozów się zatoczy,
(Ow dla Jakuba słan przez Faraona),
Synowie ojca wzięli w swe ramiona
Sadząc, a z nim też dziatki swe i żony.
A tak, od studni Przysięgowej onej,
. Z dobytkiem wszelkim, Chananejską ziemię.
Rzucając, w Egipt wiódł swe całe plemię.
. A dusz, będących płodem jego biodra,
Co z nim szły w Egipt, wielość była szczodra.
Bo, pominąwszy żon i cór niewieścią
Część, samych mężów sześćdziesięciu z sześcią.
. K'temu z Jakubem Józef. A też z niemi
Te, które Józef zrodził w obcej ziemi.
Gdy się z swym ojcem syny dwa dobiorą,
To wszystkich było dusz siedmdziesięcioro.
. Więc do Józefa Jakub siał Judasa
Z wieścią, iż w Gessen trzody swe popasa.
. A temu skoro konie w wóz wprzężono,
Pospieszył witać ojca w ziemię oną,
Gdzie go ujrzawszy, wstrząsł się cały, zaczem
Na szyję mu się rzucił z głośnym płaczem.
. Rzeki Jakub: — Pan mi smierć wesołą zdarzy,
Iżem oglądał życie w twojej twarzy,
I że ci niebo hojnie część twą płaci. —
. A Józef takie słowo rzeki do braci,
I do tych którzy ojca są domowi:
— Pojadę, iżbym rzeki Faraonowi:
Oto, mój rodzic, oraz bracia mili,
Od Chanaanu do mnie już przybyli
. Z dobytkiem całym, gdyż są pasterzowie
Owiec i bydła. A gdy was przyzowie
. I spyta: «Jakiez bywa pracowanie
. Rąk waszych?» — Mówcie: Słudzy twoi, panie,
Z dzieciństwa swego aż po chwilę oną
Są trzód stróżami. Bo nam tak znaczono,
Odkiedy nasi wzięli byt na świecie
Ojcowie ojcówf. A to tak rzeczecie,
Abyście w Gessen mogli mieć mieszkanie —
Bo się pasterzmi brzydzą Egipcyanie. —
ROZDZIAŁ XLVII.
. Przed Faraonem zaś gdy Józef stoi,
Rzecze mu: — Królu! Oto bracia moi
Ukochanego ojca mi przywiedli.
A iż nie mają dłużej być osiedli
W tej ziemi z której głody ich wygnały,
Więc, wziąwszy z sobą swój dobytek cały,
Chcą w Gessen służyć twojej pańskiej chęci. —
. I tu ostatnich braci swoich pięci
Przed królem stawił. Ten zaś ku nim zwraca
. Pytanie: — Jakaż rąk jest waszych praca? —
Rzekli: — Pokorni owiec my na paszy
Stróże, jak zdawna praojcowie naszy.
. Twej łasce służyć przyszliśmy jak do dom,
Bo w Chanaanie braknie naszym trzodom
Trawy, i głód się sroży tam szalenie —
Więc cię prosimy: każ nam być w Gessenie. —
. Rzekł król: — Do ciebie przyszli z swą chudobą —
. A oto wszystek Egipt jest przed tobą —
Więc im Józefie w Gessen ziemie żyzne
Daj, by w niem nową mogli mieć ojczyznę.
A jeśli mniemasz, iż są rozgarnięci
Wśród nich mężowie, to, jest w mojej chęci:
Iżby im zwierzchność była powierzona
. Nad mym dobytkiem.—Tu, przed Faraona
Stawion jest Jakub. A ten, gdy w podzięce
Błogosławiące wzniósł nad królem ręce,
. Król rzekł: — W twym wieku ileż lat się mieści? —
. A on mu na to: — Spełna sto trzydzieści
Złych a też krótkich, bowiem znacznie dłużej
Ojcowie moi trwali w swej podróży. —
. Poczem precz odszedł błogosławiąc króla.
. A Józef z serca wszystkich ich przytula.
Więc w ziemi, która najobfitszy niesie
Wśród pól Egipskich plon, więc w Ramessesie
Jest im osiadłość przezeń wydzielona,
Tak jak to było wolą Faraona.
. A też ojcowski dom obficie żywi,
. Podczas gdy głód się szerzył najstraszliwiej
Równie w Egipcie, jak i w Chanaanie.
. Zaś złoto, które brał za przedawanie
Zapasów zboża, nader gospodarnie
W królewskie skrzynie mądry Józef garnie.
. Aż gdy nie stało wreszcie tych co płacą,
Bo lud zubożał tak, iż nie miał za co
Kupować ziarna, przyszli doń i rzeką:
— Ginących z głodu wesprzyj twą opieką.
Przeczże przed tobą marnieć mamy z nędzy,
Gdy już nam braknie dać na chleb pieniędzy? —
. Rzeki im: — Przypędźcie bydło jakie macie,
A ja wam za nie chleba dam w zapłacie. —
. Więc nawet sprzęźaj zwiedli mu, a za to
Żywił ich wszystkich całe jedno lato.
. Lecz w drugiem, przyszli, głosząc znów swe żale:
— Naszemu panu nie jest tajno wcale,
Żeśmy i grosze zbyli i chudoby,
mamy jeno własne swe osoby,
I pola, zgoła płonne. Więc jeżeli
. Nie jest w twej chęci byśmy pomarnieli,
W królewską służbę wkup nas, aby cała
Ziemia, bez pracy rąk nie spustoszała. —
. A tak, z rąk ludzi głodnych jest kupiona
Kraina wszystka, w ręce Faraona.
. A z nią Egipskie wszelkie też mieszkance,
Wszerz, wzdłuż i wszędy po najdalsze krańce,
. Prócz ziemi, którą wrszyscy więc kapłani
Przez Faraona są obdarowani,
Bo iż z królewskich gumien ich żywiono,
Przy sobie mogli wstrzymać własność oną.
. I rzekł ludowi Józef: — Baczcie oto:
Iż was i ziemię wraszą wraz z robotą
Rąk waszych, nabył król wrasz miłościwy.
Więc bierzcie ziarno i obsiejcie niwy
. Byście chleb mieli. A tu się stanowi
Prawo: iż piątą dacie część królowi.
A cztery, sobie miejcie, z czego stanie
Na sług i dziatek waszych odchowanie. —
. Którzy odrzekli: — Myśmy otrokowie
Pańscy, a w rękach twoich nasze zdrowie.
Niech król nas wzrokiem swym łaskawym żywi,
A w służbie jego będziem żyć szczęśliwi. —
. A tak, od onych czasów aż do chwili
Dzisiejszej, płacą wszyscy, jak płacili,
Królowi piątą część nabytem prawem,
Prócz ziem kapłańskich, które więc łaskawem
Pismem od wszelkich opłat wyłączono.
. A w dniach, gdy Jakub dzierżył Gessen oną,
Wprędce się z niego rozrósł ród szeroki.
. I żył tam aż więc po siedmnaste roki.
Z temi zaś licząc, już to on w całości
Lat sto czterdzieści siedm na ziemi gości.
. Zaczem, gdy śmierci przyszła nań godzina,
Tak do Józefa rzekł, do swego syna:
— Jeślim przed tobą łaskę nalazł szczodrą,
To, proszę, dłoń twą włóż pod moje biodro,
I racz mi prawdę przyrzec mitośnianą:
By mię w Egipcie tym nie pogrzebano.
. Owszem, twój ojciec niech w tej ziemi spocznie,
Gdzie śpią Ojcowie jego. Więc niezwłocznie
Weź mię ztąd, w przodków byś mię chował grobie.—
I rzekł mu Józef: — Coś rozkazał zrobię.
. Rzekł Jakub: — Przysiąż, iż dotrzymasz wiary.
Więc Józef przysiągł. Wtedy ojciec stary
Wierzch jego laski uczcił swym pokłonem,
I legł na łożu z licem rozjaśnionem. —
ROZDZIAŁ XLVIII.
. A w dni nie wiele wieści znów złowieszcze
Doszły Józefa: jako sroższa jeszcze
Niż wprzód, Jakuba niemoc w łożu trzyma.
Więc Manassessa wziął i Efraima
Swe syny, w drogę spiesząc pożądaną.
. A Jakubowi skoro wiedzieć dano:
Iż Józef przybył, on się ile może
Pokrzepił duchem, a gdy siadł na łoże
. Tak rzeki: — Wszechmocny Pan, raz, w Chanaanie
W Luzie tamtejszej, gdy przedemną stanie,
Blogosławiwszy rzek! te słowa Boże:
. Ja cię rozkrzewię owdzie i rozmnożę,
I tak uczynię: iż więc twoje plemię
Na wieczne czasy dzierżyć ma tę ziemię.
. Więc, dwaj synowie, co się urodzili
Z ciebie nim ja tu przyszedł, od tej chwili
Mojemi będą w sercu mem zmartwionem,
Był miał zastępców Ruben z Symeonem.
. Lecz drudzy, którym po nich będzie dano
Przyjść na świat z ciebie, twoi niech zostaną,
I niech im Egipt imion ich udzieli,
Mając w nich własnych swych obywateli.
. Wiedz zaś: iż oto, w czasie, gdy wychodzę
Z Mezopotamii, i gdym w mojej drodze
Szedł ku Efracie — bvła wtedy wiosna.
Tam, gdy Rachelę śmierć mi nielitosna
Twą matkę wzięła — jam ją w grób tułaczy
W Efracie złożył, która się inaczej
. Bethleem zowie. — A w tem Józefowe
Gdy ujrzał syny, k'niemu zwrócił mowę
Pytając: — kto zacz są ci młodziankowie? —
. Moje to dziatki — Józef mu odpowie —
Którem tu zrodził dzięki Boskiej sprawie. —
Rzekł:— Zbliż ich ku mnie — niech im błogosławię.—
. A to tak mówił, bowiem jego oczy
Już więc zgrzybiałość nader późna mroczy.
Więc, ich całując, garnął na swe łono,
. I rzek!: —Nie tylko jest mi dozwolono
Ciebie oglądać, lecz i twe nasienie. —
. A tu, przed ojcem, Józef, uniżenie
Schyloną głowę tuż przy ziemi trzyma.
. Poczem, po prawej stawił Efraima —
A ta zaś była lewa ojca strona —
A Manassessa z lewej, obrócona
W stronę prawicy Jakubowej, aby,
Tak ich przytulił starzec na śmierć słaby.
. Lecz ten przeciwnie przełożywszy ręce,
Na Efraima skronie pacholęce
Prawicę złożył, lewą dłoń oparłszy
Na Manassessie, jakbądź ten był starszy.
. I błogosławił im takiemi słowy:
— Abrahamowy i Izaakowy
Ten Bóg mój co mię aż po dziś dzień żywi,
. Anioł z którego rąk mi naj szczęśliwiej
Szło wszystko dobro, przy nich niech zostawał
I niech tych ojców moich błoga sława
Wraz z mem imieniem przez nich wciąż się chwali,
By się na ziemi w mnóstwo rozrastali. —
. A widząc Józef, iż Efraimowę
Swą prawą ręką dotknął ojciec głowę,
Markotny będąc, ujął ją, i niesie
Aby spoczęła wprzód na Manassessie.
. I rzekł:—Ten starszy jest, więc on ma prawo,
Byś na nim, Ojcze, złożył dion twą prawą.
. A ten, się broniąc, rzecze:— Wiem co czynię.
W ród się rozrośnie starszy w twej rodzinie,
Lecz młodszy przed nim pójdzie zaś po przedzie. —
Bo z niego liczny naród się wywiedzie. —
. Więc, tym porządkiem gdy ich błogosławi,
Rzecze: — Niech odtąd mówią ludzie prawi;
Tak nam szczęść Boże, jak się dziś stanowi
Efraimowi i Menassessowi!» —
I tu, nad niemi gdy swe ręce trzyma,
Przed Manassessem stawił Efraima.
. I rzekł do syna gdy zostali sami:
— Oto umieram — lecz Bóg będzie z wami —
I On do naszej wróci was krainy.
. A ja ci daję część nad drugie syny,
Którą, przez miecza błysk i grotów strzałem,
Z Amorejczyka ręki wziąść umiałem. —
ROZDZIAŁ XLIX.
. Wtem też ku drugim rzekł: — Wy tu się zbierzcie
W około mego łoża, bo nareszcie
Dni wasze przyszłe Ojciec wam wypowie!
. A tedy moi wszyscy wy synowie
Słuchajcie słów tych, które wam udziela
Bóg z ust waszego Ojca Izraela!
. Ruben! Tyś moja pierworodna siła.
Lecz z ciebie pierwsza boleść moja była,
. Przetoś odrzucon, za tę szpetną zbrodnię,
Żeś loże ojca splamił kazirodnie. —
. Precz także pójdą Lewi z Symeonem,
Wraz z swem wojactwem wielce naganionem!
. Dziś, jak i ongi, nie chcę z niemi w radę
Wejść, ni w ich ręce sławy mej nie kładę —
Bo gmach wybraństwa w ich się rękach wali,
Gdy Sichemowi zdradnie śmierć zadali!
. A iż ich gniewu twardość Bóg pamięta,
A iż uporna złość ich jest przeklęta,
W bezład, w Jakubie, ład się ich odmieni,
A w Izraelu będą rozproszeni! —
. Judo! Ty będziesz braci twych zaszczytem!
Twa dłoń na karkach wrogów twych — a przytem
Synowie Ojca twego uniżenie
Kłaniać się tobie będą! Tyś lwie szczenię!
. Łup wziąłeś — poczem ległeś syt w twej duszy,
Jak społem z lwicą lew! I któż cię wzruszy? —
. Nie będzie Berło wzięte z dłoni Judy,
Ni wódz z biodr jego! aż ów przyjdzie wprzódy
Co ma być Posłań, a Ten, w Pańskiej mowie,
Oczekiwaniem się narodów zowie!
. Zrzebię, przy plocie, a przy winnym pędzie
Oślę uwiąże. A gdy mieć już będzie
Szaty w wystałem opłukane winie,
Krwią świeżych jagód jego płaszcz opłynie!
. Nad miód wzrok Jego słodszy jest daleko!
A zęby Jego bielsze niźli mleko! —
. Nadmorskich lądów oraz mórz krawędzie
Zabulon weźmie w dział, i tam osiędzie,
Kędy, by spocząć, chronią się okręty,
I aż po Sydon będzie rozciągnięty! —
. Issahar jest jak osieł silny w grzbiecie.
W granicach jego możnym go znajdziecie!
. Opatrzył pokój: iż jest dobry — ziemię,
Iź mu jest dobra pod wszelakie siemię.
Więc ku noszeniu podał swoje ramię,
I ku podatkom grzbiet swój w służbę łamie. —
. Dan sądzić będzie lud swój i plemiona
WszechIzraelskie, a gdy zaś dokona
. Sądzenia tego, to niech tak zabija,
Jako na drodze wąż, na ścieżce żmija,
Która, swem żądłem, ślinę jadowitą
Na to koniowi wraża więc w kopyto,
Iżby wróg, spadłszy z niego, miał skonanie...
. Zbawienia twego będę czekał Panie! —
. Gad pójdzie przed Nim w wojowniczym pędzie,
A Dan, ku walce gotów, z tyłu będzie. —
. Asseri Ty w tłustym obfitujesz chlebie —
I król nie jeden rozkosz weźmie z ciebie! —
. Neftali! jako jeleń wielce rączy —
W nim się nadobność z wymownością łączy! —
. A teraz Józef, syn mój odzyskany!
O! jako piękny! Panny się u ściany
Czaiły chyłkiem: by go oglądały.
. Zgubić go chcieli ci, co dzierżą strzały,
. Alić on łuk miał! Więcże Jakubowy
Bóg Mocny z jego ramion zdjął okowy,
I stał się z niego Pasterz wybran z wiela —
Węgielny kamień w rodzie Izraela.
. Bóg Ojca twego, On cię, w każdej porze
Bóg Wszechmogący wzmocni i wspomoże:
Błogosławieństwy z wierzchu w sławie błogiej —
Błogosławieństwy z dołu od złej drogi —
Błogosławieństwy Piersi i Żywota!
. A błogosławieństw Ojców moich cnota,
Wespó! z mojemi, z tobą niech zostanie,
Aż ci mogiły przyjdzie pożądanie!
Oneć na głowie tego niechaj spoczną,
Który nad braćmi zyskał cześć wyroczną,
I niech ciemienia jego Pan dotyka,
Iż w nim chce swego mieć Nazarejczyka! —
. Beniamin, zrana wilk, a lew z wieczora —
Opamiętania gdy nań przyjdzie pora! —
. Tak tam dwanaście ich przed Ojcem stało,
Sobą pokoleń znacząc liczbę całą.
A ten te do nich mówił słowa wieszcze
I błogosławił im — a w końcu jeszcze
. Takie o sobie dał im rozkazanie:
— Czas mi ku Ojcom iść — co, gdy się stanie,
Tej woli mojej niech się dość uczyni:
Oto, w dwoistej złóżcie mię jaskini,
Co Hetejczyka była wprzód Ephrona,
. A jest naprzeciw Mambre położona
Wśród Chanaanu. Tę, w pieniędzy cenie,
By w niej umarli mogli mieć schronienie,
Abraham razem z polem kupił — ano
. Tamże go wespół z Sara pogrzebano.
Tam też z Rebeką spoczął żoną swoją
Izaak, tam też Liję położono. —
. Wtem, gdy już synom wszystkie swe wypowie
Rozporządzenia — zcicha na wezgłowie
Legł, aby umarł, — i jest w chwili onej
Z ludem i z Ojcy swemi położony. —
ROZDZIAŁ L.
. Co widząc, Józef, padł na blade lica
Ojca, i ciężka zdjęła go tęschnica,
. I płakał gorzko. Poczem przyzwać każe
Swe domowniki którzy są lekarze:
Ażeby przez nich, gwoli czci, zostało
Rozliczną wonią namaszczone ciało.
. A ci czynili to przez dni czterdzieści,
Jako jest zwyczaj onych dróg boleści.
A zaś Jakuba płakał Egipt cały
Przez dni siedmdziesiąt. — Te, gdy koniec miały,
. Rzekł Józef do tych, co się w godność wznieśli
Przy Faraonie: —Proszę ja was—jeśli
W obliczu waszem łaskę mam jakową,
Powiedźcie w Pańskie uszy za mną słowo!
. Oto, mój Ojciec, takie rozkazanie
Dał mi przed śmiercią. Mam grób w Chanaanie,
W którym mię złożysz — przysiąż na twą duszę!
Więc gdy tę jego woię spełnić muszę,
Z nim ja pojadę — wrócę zaś niebawem. —
. Na to król słowem odrzekł mu łaskawem:
— Jedź — byś przysięgę spełnił w Imię Boże! —
. A gdy on jechał, wszyscy też wielmoże
Faraonowi społem z nim jechali,
I wszyscy których godność Egipt chwali,
. Bracia i wszystek jego dom, prócz dziatek,
Bydła i trzody—bowiem ten dostatek
. W Gessen pozostał — z tylu zaś jechały
Wozy, i jezdnych poczet okazały.
. A tak, przybywszy wreszcie do rubieży
Atadu, który nad Jordanem leży,
Dni siedm w tem miejscu trwali, czyniąc na niem
Żałobny obchód z jękiem i płakaniem.
. Więc Chananejscy to obywatele
Widząc, mówili: — o jak strasznie wiele
Boleje Egipt nad swą stratą! — Zaczem
Nazwali miejsce to Egipskim Płaczem.
. Tedy, u końca onych dróg, synowie,
Tak jak chciał Jakub w swej przedśmiertnej mowie,
. W pieczarze grzebli zewłok jego ciała.
A ta miejsc więcej niż na dwoje miała,
I była przeciw Mambre położona.
Ją wespół z polem nabył od Ephrona
Abraham, jak się rzekło, w znacznej cenie,
By w niej umarli mogli mieć spocznienie.
. A potem, Józef z braćmi, i ta cała
Przyjezdnych ciżba w Egipt gdy wracała,
. Bojąc się bracia, z sobą mówić jęli:
— By snadź nam wrogiem nie chciał być, jeżeli
Józef aż dotąd w sercu swem pamięta
To, co mu niegdyś nasza złość zawzięta
Grzesznie zdziałała chodźmy doń z pokorą. —
. A kiedy przyszli, to tak rzekli: Skoro,
Kazał nam ojciec w umierania chwili,
. Byśmy ci jego słowa powtórzyli,
Oto są one: — Proszę, byś twej braci,
Jako ten, który dobrem za złe płaci,
Tej, którą niegdyś wyrządzili tobie
Złości, nie pomniał — lecz ją w jednym grobie
Ze mną pochował. — Przeto cię prosimy,
Jakoś nam w Bogu Ojców pobratymy,
Byś nam ten grzech nasz w sposób najłaskawszy
Odpuścić raczył. — A to usłyszawszy
. Józef zapłakał. Ci mu zaś kłanianie
Czynili, mówiąc: — Myśmy twoi, panie
. Pokorni słudzy! — On im na to rzecze:
— Oto, jak Pan Bóg rządzi sądy człecze!
. Wyście mi chcieli sprawić złość, a przecię
Pan ją obrócił w dobro, jako wiecie,
Na to, by liczny lud nie nadaremnie
Swe zachowanie zyskać mógł przezemnie.
. Więc was wyrzuty dłużej niech nie straszą —
Żywić was będę społem z dziatwą waszą
Aż się przed Panem, gdy zawoła, stawię. —
Tak on łagodnie mówił i łaskawie.
. Więc z nim zostali według jego chęci.
A Józef dożył lat stu i dziesięci.
Zaczem własnemi widzieć mogł oczyma
Syny swojego syna Efraima,
Więc i z Machira, który był jedyny
U Manassesa, urodzone syny
Też na kolanach mial ku swej uciesze.
. Co zaś gdy przeszło, wrezwał braci rzeszę
I rzekł im: — Skoro duch mój wyjdzie z ciała,
Pan was nawiedzić raczy, i to zdziała,
Że stąd znów w oną powrócicie ziemię,
W której, by trwało Jakubowe plemię,
Abrahamowi i Izaakowi
Pan ją w dziedzictwo oddać postanowi. —
. I rzekł: — Przysiężcie: iż gdy Pan Jedyny
Z wami już będzie, to więc z tej czużyny
Wraz z sobą moje zabierzecie kości. —
. A tedy umarł, gdy już w zupełności
Miał lat sto dziesięć. Więc, gdy jego ciało
Rozlicznych maści woń już w sobie miało,
Jak był w Egipcie zwyczaj możne pany
Czcić — tamże w trumnie został pochowany.
KSIĘGI RUTH.
Orfa i Ruth obiedwie były synowe Noemi. Ale
Orfa, pocałowawszy świekrę swoją, wróciła się nazad,
a przy świekrze została Ruth, z której krwi miał się
Dawid narodzić. Obie te synowe puściły się były za
świekrą — ale Ruth tak mocno pilnowała przedsięwzięcia
swego, iż żadną miarą nie dała się odwieść od matki
swego męża zmarłego.
Fabian Birkowski. Krzyż Kawalerski,
albo pamięć Bartłomieja Nowodworskiego.
KSIĘGI RUTH.
ROZDZIAŁ I.
. Za czasów onych, gdy przetożonemi
Byli sędziowie, cierpiąc głód w swej ziemi,
Niektóry człowiek z Bethleemu Judy
Szedł, by przychodniem był pomiędzy ludy,
Co Moabitskiej władce są krainy.
A tedy z żoną szedł i dwoma syny.
. On Elimelech zwał się, jego zona
Noemi. A zaś synów są imiona:
Mahalon, Chelion — wszyscy ci z Ephraty
Rodem; a kiedy przygnębiony laty,
. Zmarł Elimelech, to zostaią doma
Samotna zona wraz z synami dwoma.
. A ci, acz różne rodem i plemiony,
Z Moabitanek wzięli sobie żony.
Z tych jedna Orpha, druga Ruth się zwala,
I tam zmieszkali dziesięć lat bez mała.
. Zaś gdy też zmarli, owa zasmucona
Bez synów matka i beż męża zona
. Słysząc, iż głód już w ziemi jej ustawa,
Tam wrócić chciała swem sieroctwem łzawa,
By snadź w ojczyźnie złożyć mogła głowę.
I szły z nią w drogę owe dwie synowe.
. Szła tedy z miejsca swej gościny z niemi.
Alić wśród drogi rzecze im Noemi:
. — Wróćcie się w matek waszych dom i braci,
I niech wam Pan Bóg miłosierdziem płaci
Takiem, jakieście, z całej serca siły
Mężom i matce onych uczyniły.
. I niech was w troskach waszych uspokoi
Mężami, których da wam z Ręki Swojej! —
I całowała je — a te z płakaniem
Odpowiedziały: — Z tobą my zostaniem,
JO. I między lud twój pójdziem.—A Noemi,
. Rzekła: — Ostańcie, córki! między swemi.
Zaż mam ja syny ze mnie urodzone,
Coby z was każdą mogli wziąść za żonę?
. Ani mnie starej męża mieć niebodze,
Bo do małżeństwa już się ja nie godzę!
A choćbym nawet mogła tej godziny
Począć w żywocie i porodzić syny,
. Gdybyście chciały czekać, aż podrosną,
By wam mężami mogli być, w żałosną
Starość wam spłyną młodych lat rozkosze;
A przeto, córki! zaniechajcie, proszę.
Gdyż dola wasza tem mię słuszniej nęka,
Iż jest nademną ciężka Boska Ręka. —
U. Więc się spłakały. A zaś Orpha potem,
Ucałowawszy świekrę, szła z powrotem
Pomiędzy swoich. Ale Ruth została.
. A tej Noemi mówi posmutniała:
— Patrz. Oto twoja wraca się bratowa.
Idź znią. — A ta jej rzecze takie słowa:
. Nie żądaj, bym cię opuściła. Bowiem
Gdziebądź się zwrócić zechcesz, to ci powiem:
Z tobą ja będę; gdziebądź zamieszkanie
Obierzesz sobie — z tobą Ruth zostanie.
W szczęściu, w nieszczęściu niech przy sobie stoim.
Niech lud twój moim, Bóg twój będzie moim!
. Na której ziemi umrzesz, ja przy tobie
Chcę umrzeć, a też w jednym spocząć grobie.
Bóg niech w dwa wspólne złączy nas ogniwa —
Bo chcę przy tobie zostać, pókim żywa! —
. Tedy Noemi widząc: iż więc zgoła,
Aby z nią nie szła, skłonić jej nie zdoła,
Nie przeciwiła się jej więcej, ano
. Szły razem w drogę ową pożądaną.
A gdy stanęły w Bethleem, na mieście
Gadania o niej wszczęły się niewieście:
— Patrzcie! Toć ta jest, którą więc Noemi
. Zwano! — A ona rzekła słowy temi:
— Już nie «Noemi» zowcie mię (co znaczy
Piękna) — lecz Mara (gorzką) zwiejcie raczej,
Bowiem, Pan z nieba, we wszechmocy Swojej,
Gorzkością żółci serce moje poi.
. Ztąd wyszłam pełna — wracam wypróżnioną.
Przecz więc «Noemi» ma być tej mówiono,
Którą utrapił Pan, i nieskończenie
Udręczył, w smutne pchnąwszy poniżenie? —
. A zaś, gdy obcą opuściwszy ziemię,
Wróciła, iżby zostać w Bethleemie
Ze swą niewiastką z ludu Moab wziętą,
Pora to była gdy tam jęczmień żęto. —
ROZDZIAŁ II.
. A był tam krewnym Elimelechowi
Booz, człek możny, jak są męże owi,
Których znaczenie na dostatkach stoi.
. Aż raz tak rzecze Ruth ku świekrze swojej:
— Każ mi, a pójdę w pole zbierać kłosy.
Któreby uszły sierpa albo kosy,
Gdziekolwiek najdę, jak się tedy zdarza,
U łagodnego łaskę gospodarza. —
A ta jej rzekła: — Idź tam, dziecię moje. —
. Więc szła, by zbierać w skwarne letnie znoje
Gdziebądź przez żeńców kłos był zaniedbany.
A to zaś były Boozowe łany.
. Wtem sam on z domu nadszedł w owej porze,
I rzekł ku żeńcom: — Szczęść wam, Panie Boże! —
A oni na to: — Z tobą bądź obfita
Laska od Pana! — A zaś on się pyta
. Tego, co stróżem onej był gawiedzi:
— Kto zacz ta dziewka, co tam kłosów śledzi?
. Na to ów młodzian: To ta, co z Noemi
Przyszła tu, będąc z Moabitskiej ziemi.
. Prosiła, iżby mogła w trop żniwiarzy
Iść i pokłosie zbierać gdzie się zdarzy.
A tu, z pilnością pracy tej oddana,
Trwa już bez przerwy od wczesnego rana. —
. I rzekł jej Booz: — Słuchaj, moje dziecię!
Już nie idź, proszę, między inne kmiecie,
Jedno tu u mnie zbieraj twój przysiewek.
Przeto się przyłącz, i idź w ślad mych dziewek,
. Bo przykazałem: by ci w tem parobcy
Nie byli krzywi, jak przybłędzie obcej.
. A gdy pić zechcesz, nie bacz na niczyją
Część, lecz pij z łagwi, z której oni piją. —
A Ruth ku ziemi czyniąc mu kłanianie,
Mówiła: — Zkądże, w oczach twoich, panie,
Laskę nalazła jak ja sługa licha?
Bo mię tu wszyscy zwą cudzoziemczycha. —
. A on jej na to:—Rzecz mi jest wiadoma:
Jakaś ty była świekrze twojej doma,
Gdyś postradała męża. A gdy ona
Szła ztamtąd, z nią ty, z twej rodziny łona,
I z ziemi własnej, przyszłaś w naród, który
. Był tobie obcy. Przeto niech ci z góry
Izraelowy Bóg stokrotnie płaci:
Iż ty, twych własnych zaniedbawszy braci,
Pod Jego skrzydły tulisz się, niebogo! —
. A ta mu rzekła: — O! jak dziwnie błogą
Pociechę wlewasz w serce tej, co zgoła
Ledwie ostatnią z twoich sług być zdoła! —
. Zaś on:—Gdy przyjdzie pora jeść, ty zasię
Przyjdź, i chleb wziąwszy, maczaj skibkę w kwasie.—
A tak, przy żeńcach, gdy, jak życzył, siadła,
Wraz jej tam dano do sytości jadła,
Tak, że z onego mogła wziąść ostatki,
Gdy w dom powróci, dla mężowej matki.
. Poczem ku kłosom znów spieszyła rada.
A tu do swoich Booz tak powiada:
— Jeśliby nawet sierpem tu na błoni
Żąć chciała, niech jej żaden z was nie broni.
. Owszem, umyślnie nawet wśród zagona
Chybiajcie kłosów, by je snadź schylona
Brać sobie mogła bez wstydzenia twarzy.
I niech ją łajać nikt się ani waży. —
. A tak zbierała aż po nockę czarną.
A gdy kopystką wymłóciła ziarno,
To było tego dobre aż trzy miary.
. Z tem więc przybyła do swej świekry starej.
A k'temu jeszcze dala jej i jadła,
Które od swego dla niej tam odkładła.
Rzekła jej świekra: — gdzieś to proszę była?
. Niech Pan zlać raczy błogosławieństw siła
Na tego, który takie miał człowiecze
Serce nad biedną! — Na to Ruth odrzecze:
— Pole to było posiadacza ziemi,
. Jen zwie się Booz. — Na to jej Noemi:
— Pan mu Wszechmocny nieba niech przychyli,
Iż łaskę, ktorą świadczył tym co żyli,
Dziś oto świadczy matce ich i wdowie!
Krewny to — skoro Booz on się zowie. —
. A Ruth jej rzecze: — To też on mi każe,
Tak długo chodzić między swe żniwiarze,
Ażby tam całkiem niwa zżęta była. —
. Rzekła Noemi: — Tedy, córko miła.
Chodź raczej owdzie, gdzie ci są życzliwi,
Niż gdzie mniej chętny człek ci się sprzeciwi. —
. A tak, Ruth, niby Boozową sługą
Stawszy się, z żeńcy jego tak więc długo
Żęła, aż jęczmień i pszenica cała
Już wreszcie w gumnach swe schronienie miała. —
ROZDZIAŁ III.
. Gdy zaś wróciła do swej świekry, ona
Rzekła jej: — Córko! teraz się dokona
Odpoczynienie duszy twej i ciała —
Bo ja opatrzę, byś się dobrze miała.
. Ten Booz, który doli twej uciski
W swe serce przyjął — nasz to krewny blizki.
Wiedz: iż u niego, skoro noc nastanie,
Jęczmienia będzie w bojowisku wianie.
. Tedy się wykąp, i wylawszy wonie
Na szat twych strój ność, idź na ono błonie,
I niech cię oko nie ogląda czyje,
Aż się on człowiek naje i napije.
. A gdy spać pójdzie, bacz, byś jak najskorzej
Podeszła w miejsce gdzie się on ułoży,
I tam legnąwszy, podnieś kraj opończy
Kędy się ona u nóg jego kończy,
I trwaj, aż on ci powie w tej godzinie,
Co więc masz zdziałać. — Rzekła Ruth: — Uczynię
. Jako mi każesz. — A tak z jej namowy,
. Przybrawszy postać swoją w strój godowy,
Poszła gdzie jęczmień wiano o tej dobie.
. A gdy już Booz podweselił sobie,
Szedł spać u sterty zdala od wiejadła.
A tu się chyłkiem Ruth ku niemu skradła,
I uchyliwszy płaszcza z nóg człowieka,
Legła tam cicho i cierpliwie czeka.
. Wtem on z północka budzi się, i nieco
Trwożny, osobę widząc tam kobiecą,
. Pyta jej: — Któś jest? — Więc na to pytanie
Rzekła: — Jam Ruth jest — sługa twoja, panie!
Przyjmij mię, proszę, pod płaszcz twojej szaty —
Boś męża mego ty powinowaty! —
. A on: — O córko! Jakżeś jest od Pana
Błogosławieństwy Jego ukochana!
Bowiem, twej nowej ofiarności siła.
Twe miłosierdzia dawne przewyższyła —
Gdy nie młodzieńcza ciągnie ciebie mrzonka,
Lecz snadź chcesz męża pojąć za małżonka!
. A też się nie bój, bo ja twe żądanie
Koniecznie spełnię! Przecież tu sielanie
Wiedzą, i wszystka ludność tego miasta:
Żeś ty jest zacnych pełna cnot niewiasta.
. Więc nie odmawiam, czego chcecie obie —
Lecz jest tu krewny wiele bliższy tobie.
. Śpij tedy, proszę. A gdy będzie rano,
Jeśli się jemu staniesz pożądaną,
Dobrze. Lecz jeśli nie chce lub nie może,
Ja ciebie przyjmę tak mi pomóż Boże!
. A teraz uśnij. — Więc, za temi słowy,
Spala u jego nóg po brzask wschodowy.
A potem wstała, zanim drugich ludzi
Z nocnego spania dzienny blask pobudzi.
Bo, jej rzekł Booz: — Strzeż się, by cię rano,
Żeś noc przebyła przy mnie, nie widziano. —
J. A na odchodnem: — Twego płaszcza zwoje
Rozciągnij proszę, i weź w rąk twych dwoje. —
A gdy zdziałała jak jej zalecono,
On jęczmiennego ziarna w szatę oną
Wsypał sześć korcy średniej miary kmiecej,
I pomógł iżby wzięła to na plecy.
. A gdy, w przedświtu cieniach z tem ukryta,
Do domu przyszła, świekra jej się pyta:
— Cóż córko? Czyś mu nie dość była miłą? —
A ta jej rzekła wszystko tak, jak było.
. — I patrz — powiada — jak wybrane zboże
Dał mi tu przynieść, mówiąc: — Być nie może
Abyś musiała wracać w dom z próżnemi
. Rękoma! — Tędy rzekła jej Noemi:
— Więcże czekajmy. Bowiem najzupełniej
Wierzę: — iż człek ten to co przyrzekł spełni. —
ROZDZIAŁ IV.
. A tedy Booz siadł u miejskiej bramy.
Wtem, napatrzywszy, iż tam szedł ten samy
Powinowaty, co go wprzód nazowie
Bliższym od siebie Moabitskiej wdowie:
— Zajdź, proszę — mówi, głosząc jego imię —
Bo mamy z sobą sprawy pobratymie. —
. A ten, gdy usiadł, Booz wybrał z ciżby
Dziesięciu mężów starszych W mieście, iżby
Świadkami byli. Poczem rzekł w te słowra:
. — Oto część ziemi Elimelechowa
Naszego brata, w rękach jest Noemi,
Przybyłej w powrót z Moabitskiej ziemi.
. Tom ci powiedzieć chciał — nie potajemnie,
Lecz wobec wszystkich — boś ty jest odemnie
Bliższy, choć krewni jej jesteśmy oba.
Więc ów szmat ziemi, gdy ci się podoba
Kup, i miej sobie zdrowy: Lecz jeżeli
Nie zechcesz — niechby wszyscy to słyszeli. —
. Rzekł tamten: — Kupię. — Zaś mu Booz na to:
— Gdy kupisz, to więc i powinowatą
Ruth Moabitkę musisz wziąść za żonę,
Aby nie było snadź osierocone
Dziedzictwo brata. Bo ci się należy
Nasienie jego zbudzić w twej dziewierzy. —
. Rzekł ów:—Mam dzieci. Więc, gdy przyjdą działy,
Nie chcę, by z tego krzywdę jaką miały.
Więc ty tak uczyń jako chcą zwyczaje —
Bo ja na ciebie prawa moje zdaję! —
. A był obyczaj od lat bardzo wielu,
Iż, gdy spór mają krewni w Izraelu,
A ten się zgodą w sposób kończy błogi,
Ustępujący zdejmał trzewik z nogi,
I wraz go dawał w ręce drugiej strony,
Na znak, iż z praw swych życzy być zwolniony.
. Tak też uczynił krewny ów Noemi.
. A tedy Booz rzecze przed wszystkiemi:
— Was tu obecnych na świadectwo zowę:
Iż oto, ziemię Elimelechowę,
A też i synów jego do niej prawa,
Które Noemi wdowa na mnie zdawa,
. Biorę — a k'temu, żonę Machalona
W małżeństwo pojmę, iżby ze mnie ona
Po mężu zmarłym zrodzić mogła plemię.
A tak, gdy oraz wezmę po nim ziemię,
W narodzie całym, jako i w rodzinie,
Z dziedzictwem jego imię też nie zginie. —
. Tu rzeki lud wszvstek ze starszyzna miasta:
Masz w nas twe świadki! Niechaj ta niewiasta,
Której Pan słusznie miłosierdziem sprzyja,
Będzie ci jako Rachel i jak Lija,
Z których więc wyszedł dom Izraelowyl
I z wejściem w dom twój owej białogłowy,
Niech się Ephracie cnoty wzór z niej stawa,
Bethleemowi zaś rozgłośna sława!
. I niech Faresa, co go zaś Judowi
Zrodziła Thamar, pamięć się odnowi,
I cześć nasieniu jego przeznaczona,
Gdy w dom twój wejdzie ta wybrana zona!
. Tedy ją pojął Booz i wszedł do niej.
A gdy swą łaskę Pan Bóg ku niej skłoni,
Poczęła, oraz porodziła syna.
. Więc do Noemi matek tam drużyna
Mówiła: — Iście Boska to jest sprawa!
Iż w domu twoim plemię nie ustawa,
I w Izraelu będzie trwać twe miano.
. Bo jest już, ktoby duszę twą stroskaną
Cieszył, i żywił starość twą zrodzony
Z niewiastki, która, swemi cię ramiony
Do serca tuląc, jest ci więcej miłą,
Niżby ci szczęście z siedmiu synów było. —
. Tedy Noemi wziąwszy na swre łono
Dziecię, piastunką temuż ucieszoną,
I rzecby można, w służbie jego matki
Niańką się stała. A tak jej sąsiadki
. Mówiły o niej: iż jest snadź ten mały
Jej serca synem. Zaczem go nazwały
Obed. A ten to później z siebie wyda
Izai, jen miał ojcem być Dawida.
KSIĘGI TOBIASZOWE.
Patrzayże zasię a wspomni sobie onego męża
świętego Tobiasza, takież iuź w szedziwości iego a w ze
szłych czasiech iego, co theż Pan z nim broić raczył,
a iakie dziwne pociechy iego rozmnażać raczył; to tam
nadobna historia o tym iest napisana. Jako gdy ias
kólczy gnóy z góry spadłszy oczy mu był oślepił, a to
wszystko było z dopuszczenia Pańskiego, aby był do
świadczył stałości iego. A gdy go Pan obaczył: iż nie
odmieni! wiary ani stałości swey; iako po tym Anyoła
Swego do niego posłał, który przystał za sługę do nie
go. Iako onego Anyoła wyprawił z synem swoim szu
kać mu żony. Iako przyśli do Żydostwa tam gdzie by
ła dziewka iedna zacna, co siedm mężów z dopuszcze
nia Bożego szatan podle niey udawił. Jako on Anyoł
odegnał szataństwo. Iako mu była za małżonkę z wiel
ką pociechą domu onego dana. Iako do domu iuż idącz,
rybę ułowił, żółć z niey wziął, z wielkim bogactwem
y z nadobną y z poćciwą żoną do oycza syna przy
wiódł, iako mu oną żółcią oczy oświecił, iako potym on
ubogi starzec w wielkiey radości i pociesze żywota swe
go dokonał. A tak to sobie uważay: iż zawzdy na
wielkiey pieczy ty szedziwe lata były u Pana tego,
a zwłaszcza ty, które nie w płochości żywota swego,
ale w stałey stateczności a w skromney pobożności
zawzdy go używali. —
Mikołaj Rej.
Trzecie księgi Żywota poczciwego człowieka.
Capitulum I. Jakie Pan zawzdy baczenie miał na sze
dziwe lata.
KSIĘGI TOBIASZOWE.
ROZDZIAŁ I.
. Z Neftalowego Tobiasz pokolenia,
I z miasta które tam jest, gdzie się zmienia
W krainę górną Galilea błoga,
(Nad Naassonem, zkąd prowadzi droga
Ku szlakom kędy dzień zachodząc plonie,
Gdy Sephet w lewej pozostaje stronie)
. Pojman za smutnych dni Salmanazara,
Choć go jak drugich gniotła dola szara,
Dróg Pańskich w niczem nie odstąpi! zgoła.
. Ale, co pracą zdobył w pocie czoła,
Z współbraćmi dzielił. A choć w swej rodzinie
. Był młodzieniaszkiem, niemniej on jedynie
Męzkiemi umysł swój zaprzątał sprawy.
. A Izraelski kiedy król plugawy,
Ku chwalbie cielce kazał lać ze złota,
I te podchlebcza jęła czcić niecnota,
Ze społecznością zdrajców tych skłócony,
. W Jeruzalemie Panu bił pokłony,
Tam święcąc, kędy mieszka Bóg Jedyny,
Swe pierworodztwa i swe dziesięciny,
. Aby, gdy z rzędu trzeci rok nadbieży,
Przechodzeń, oraz nawróceniec świeży
Brał słusznie część swą, jak jest rzecz wiadoma.
. Tak się on sprawiał młodzieńczykiem doma.
. A kiedy męzkich lat mu dożyć dano,
Wziął żonę której Anna było miano,
Z własnego gniazda znacznych cnot dziewoję.
Z tej gdy miał syna, dał mu imię swoje,
. I zaś go uczył. iż człek niech się trwoży,
By przez grzech Laski nie utracił Bożej. —
. Potem, w pojmaniu, gdy więc frasobliwy
Z żoną i z synem przybył do Niniwy,
. Choć drudzy jedli Bogów karm plugawą,
On ust nie skalał tą bluźnierczą strawą.
. A iż był wiernym sługą Niebios Pana,
Więc mu u króla łaska była dana:
. Że miał i wolność iść gdzie chciał, i śmiało
We wszystkiem czynić jakby mu się zdało.
. Więc po wygnańcach z napomnieniem chodzi,
A biednych braci hojny jest dobrodziej.
. Tak raz, gdy w Medyi w mieście Rhages gości,
A miał z królewskich dóbr szczodrobliwości
Dziesięć Talentów srebrnych w swej kalecie,
. Widzi, iż tamże ciężka bieda gniecie
Znacznego w pośród mężów swych Gabela.
Więc mu pożyczki z sreber tych udziela,
A za to, tamten, dał mu wzamian zasię
. Pismo na dowód. Lecz po pewnym czasie,
Zmarł Salmanazar, a na jego tronie
Siadł Sennacheryb. Ten zaś złością płonie
Ku Izraela synom — straszny zbrodzień!
. Więc Tobiasz lud swój jął nawiedzać codzień,
I wszystek oddań tej wygnańczej rzeszy,
To napomina, karci, to znów cieszy,
. Łaknące żywi, nagim odzież dawa,
A zmarłych grzebie. A gdy Pańska sprawa,
. Której bezbożny Sennacheryb bluźni,
Z wyższych wyroków zwróciła się później
Na jego własną zgubę taką zmianą,
Że go z żydowskich ziem sromotnie gnano,
I on rozpuścił czerń, by zabijała
Izraelowe syny, to te ciała
Pobite, Tobiasz zbiera i przytula
. Przy ziemi łonie. Co gdy doszło króla,
Kazał go zabić, mienie jego między
. Zbójcę rozdawszy. A gdy Tobiasz, w nędzy,
Krył się po miejscach z synem swym i żoną,
Nikt go nie wydał — tak bo go wielbiono.
. Alić, nim z pięcia dni czterdzieści spłynie,
On król zabójcę znalazł w własnym synie.
. A tedy Tobiasz znów w swym domu gości,
Zwrócone mając wszystkie majętności.
ROZDZIAŁ II.
. Aż raz, w Zielonych Świąt wiosennej porze,
Zgotował Tobiasz ucztę w Imię Boże,
. I rzekł synowi: — Idź, i patrz w ulicy.
Jeśli gdzie nasi będą plemiennicy,
Proś, gdy w złej doli są jak my wytrwali,
By z nami chleb też wspólnie pożywali.
. A ten, poszedłszy, wraca i tak rzecze:
— Zabite świeżo leży ciało człecze
Na samym drogi środku, tam gdzie padło. —
Więc Tobiasz, spiesznie porzuciwszy jadło,
Jął manowcami biedź, i wziął to ciało,
. Iżby przytułek w domu jego miało,
Nim będzie można, gdy się słońce schowa,
. W ciszy je pogrześć. A wspomniawszy słowa,
Które więc z Niebios Amosowi tchnięto:
W łzy i w gorzkości zmieni się wam Święto,
. Jadł chleb swój, łkając. Poczem, potajemnie
. Pogrzebał zwłoki, gdy nastały ciemnie. —
. A tu go wszyscy bliscy strofowali:
— Jużeś raz na śmierć skazan był, Izali,
Powtórnie czyniąc rzecz tę zabronioną,
Chcesz by koniecznie życia cię zbawiono? —
. Ale on więcej Bogu, niż królowi
Służąc, wciąż, chadza kędykolwiek owi
Pobici leżą, by ich w noc zciemniałą
. Grzebł, cześć im dając. A tu, raz się stało,
Gdy po robocie takiej spracowany,
W dom swój wróciwszy, legł na sen u ściany,
. Padł z jaskółczego gniazda w jego oczy
Pomiot, i ten mu wzrok ślepotą zmroczy,
. A to, by równie wielcy jak i mali
Tę w nim cierpliwość błogą podziwiali,
Którą miał, skoro panu się podoba
Tak go doświadczyć, jak doświadczył Joba.
. Bowiem, z dziecięcych lat, gdy w każdej porze
Zwykł był z ufaniem czcić wyroki Boże,
To, gdy i czarna przyszła nań godzina,
Panu on strapień swych nie wypomina,
. Lecz mu jest miłym Bóg i cicha cnota,
A w dziękczynieniu spędza bieg żywota.
. Bo jak Jobowi króle urągali,
Tak tu nie jeden swem się głupstwem chwali,
. Mówiąc:—Tyś tylko podjął zachód próżny,
Iżeś umarłe grzebał i jałmużny
Sypał, gdy tak ci płacą za to z Nieba! —
. A on im na to: — Mówić tak nie trzeba.
. Bośmy synowie Świętych, i czekamy
Żywota w Bogu, jen ma nie znać plamy.
Gdyż go jedynie dawa Pan stworzenia
Temu, co nigdy wiary swej nie zmienia. —
. Zaś Anna, zona jego, miała za co
Wyżywić cały dom swą tkacką pracą,
Gdyż jej dawano ku jedzeniu rzeczy.
. Więc raz, przyniosła koźlę. To, gdy beczy,
Słysząc je Tobiasz, rzekł: — Bacz miła żono,
. Że, jeśliś w dom ten wniosła rzecz kradzioną,
Zwróć ją jej panom. Bo nam nie należy
Ni jeść, ni nawet cobądź tknąć z kradzieży. —
. A na to ona rzekła rozgniewana:
— Otoć nadzieje twe i dóbr wymiana,
I miłosierdzie twe i twe jałmużny!
Gdzież są dziś oni, coś im był usłużny? —
. I, płacząc gorzko, w sposób mu takowy,
I też inszemi urągała słowy.
ROZDZIAŁ III.
. A tedy Tobiasz, tłumiąc wr piersi łkanie,
. Począł się modlić, mówiąc tak: — O Panie!
Jakże są Twoje sprawiedliwe drogi!
I Jako sąd Twój mądry jest i błogi!
. Więc, gdy przed Tobą, byś mię wspomniał, stoję,
Nie racz brać pomsty ze mnie, ni za moje
Ani za winy moich Rodzicieli.
. Bośmy przykazań Twoich przepomnieli,
Przeto nas gniecie brzemię gorzkiej biedy.
Przez syny Assur gnani w srogie Medy,
Na łup wszelakich krzywd i pośmiewiska,
Nas tylko ten, kto nie chce, nie uciska!
. Tak tedy gniew Twój słuszną pomstę bierze,
Bośmy przed Tobą nie szli w szczerej wierze.
. Lecz oto niech mię dobroć Twa wysłucha:
W spokoju ze mnie każ wziąść mego ducha,
Bowiem, zaprawdę, w dłuższym tu pobycie
Zda mi się słodszą śmierć, niżeli życie. —
. O tejże dobie, w mieście znów Raghesie,
Córce Raguela która Sara zwie się,
Z ust służebnicy własnej, niesłychanie
Dotkliwe przyszło cierpieć urąganie.
. Bo była za mąż razy siedm wydana,
A w każdym z onych razów, od szatana
Co się w otchłaniach Niszczycielem zowie,
Nim do niej weszli, brali śmierć mężowie.
. Gdy więc karała sługę, ta dziewczyna
Rzekła: — Bóg nie daj córki ani syna
Z ciebie, co własne zwykłaś dusić męże.
. Czy ci tak samo mym żywotem ciężę,
Jak tamtych siedmiu uśmierconych? — Zaczem
Do swej komory poszła Sara z płaczem,
J tam, trzy doby, w modłach i w żałości,
Nie jedząc ani pijąc, ostro posci,
. J u stóp Pańskich w prochu skroń swą słania,
By tego mogła pozbyć urągania.
. A dnia trzeciego rzekła tak w pokorze:
. — Błogosławionyś Ojców naszych Boże,
Iż z miłosierdziem gniew się Twój wymienia!
Rozgrzeszasz bowiem czasu utrapienia
Tego, kto Ciebie szczerem sercem wzywa.
. Oto ku Tobie wzdycham nieszczęśliwa!
Ku Tobie wznoszę oczy w Izach! O Panie!
. Albo odemnie weź to urąganie,
Lub mnie z tej ziemi weź. Ty wiesz: żem męża
. Nie pożądała, ni mię uciemiężą
Zła chuć, bom zawsze od pożądań ciała
W czystości owszem duszę mą chowała.
. Ni mię czczych zabaw kusił powab kruchy,
Anim się kiedy wdała z lekkoduchy.
. Przetom takiemu dać się przyzwoliła,
Któryby, skoro zbożnych natchnień siła
Miłością czystą serce jego wzruszy,
Nie tylko ciała, lecz i chciał mej duszy.
. A zaś, z tych siedmi, już i nie wiem, czyli
Ja ich, czy oni mnie nie godni byli?
Lecz snadź mąż inny z rąk mi Twych przypada,
. Bo nie jest w mocy czleczej Twoja rada,
. I wie Twój chwalca każdy: że jeżeli
Jest doświadczany — to, że go Anieli
Uwieńczą, a zaś z trosk swych dozna zmiany
W Twych pocieszeniach; — a gdy jest karany,
Wolno mu z duszy całej wołać na Cię
. O miłosierdzie. Bo się Ty w zatracie
Naszej nie kochasz — a, jak nawałnica,
Przed słońcem z rąk Twych pierzcha; tak na lica
Uśmiech sprowadzasz, by z nich zdjąć płakanie.
. Przeto Twe imię, Izraela Panie,
Błogosławione bądź na wieków wieki! —
. A tu, choć przestwór dzielił je daleki,
Modlitwa starca i tej białogłowy
Szła wspólnie przed tron Pański przedwiekowy.
. Anioł, jen się Rafaelem zowie,
Słan jest od Niebios, by przywrócił zdrowie
Onym obojgu — jako, że też zasię
Błagania swoje słali w jednym czasie. —
ROZDZIAŁ IV.
. Gdy zasię mniemał Tobiasz: iż od Pana
Tak jest modlitwa jego wysłuchana,
Iż mu ostatnia wybić ma godzina,
Tedy ku sobie wezwał swego syna
. I rzekł mu: — Słowa ust mych weź w twe uszy,
I zrób z nich sobie podwalinę w duszy.
. Pogrzebać pomnij prochów mych ostatki,
Gdy Bóg z nich weźmie duszę, a dla matki
Uczciwość chowaj, aż się więc wyświęci
. Kres dni jej; bowiem trzymać masz w pamięci:
Jak wielkie, na to, byś ty byt miał z ciała,
W żywocie swoim bóle wycierpiała.
. A gdy się wreszcie dni jej kres dokona,
Niech przy mym boku będzie w grób złożona.
. A sam w ugodę z grzechem nigdy zgoła
Nie wchodź, i, zanim Pan cię przyjść zawoła,
Miej Go w twem sercu, to cię On ustrzeże
Od uchybienia Ojców naszych wierze.
. Z twych dóbr jałmużna niech się wciąż użycza.
Gdyż od ubogiej braci twej oblicza
Nie masz odwracać, za co tez się zdarzy,
Iź ci i Pan Swej nie odwróci twarzy.
. Bądź miłosiernym według przemożenia.
. I nie bacz: iż się możność twoja zmienia.
Będzieszli wiele miał — to dawaj wiele,
Z małego — malo; lecz miej to wesele,
. Iż, w miarę dając, stajesz się bogaty
Tem, co ci Pan Bóg odda w dzień odpłaty.
. Gdyż wiedz: jałmużna w grzechu źyć przeszkadza.
Nad wieczną nawet śmiercią jest jej władza.
Bowiem, gdy przyjdzie Sądu Dzień, to dla niej
Dusza od ciemnej zbawia się otchłani.
. W jałmużnie, synu, wielkie jest ufanie
Takim co dają ile dać są w stanie.
. A też w porubstwa potępieńczym szale
Strzeż się pobłądzić — owszem, nie znaj wcale
Prócz własnej żony, innej białogłowy.
. Pysze zaś, ani myślą, ani słowy
Przystępu nie daj, która w wielkiej cenie
Jest tam, zkąd przyszło wszelkie zatracenie.
. Przysługę każdą równą płać przysługą.
A zaś najemnik niech nie czeka długo
Na swą należność, a niech nie zostawa
Zgoła bez płacy jągo praca krwawa.
. Czegobyś nie chciał tobie by czyniono,
Drugiemu nie czyń. Z garstką pogardzoną
. Głodnych i biednych niech się chleb twój dzieli,
A nagim ciepłych nie szczędź szat. Jeżeli
. Zmarł sprawiedliwy, z temi bądź, co dają
Stypę; lecz nie jedz z niebożników zgrają.
. Rozumnym tylko ufaj. Boska Chwała
. Niech w tobie zawsze cześć ma. Ona zdziała,
Że się nie stanie z dróg twych żadna krzywa.
W niej też niech wszelka mądrość twa przebywa.
. W końcu, mój synu, chcę byś wiedział wreszcie:
Iż niegdyś, w Medyi goszcząc w Rhages mieście,
Gdyś ty miał jeszcze lata pacholęce,
Dałem w Gabela niektórego ręce
Talentów dziesięć w srebrze brzmiącem, na co
Mam jego podpis, iż mi się wypłacą.
. Popytaj przeto: jaką mógłbyś drogą
Przyjść, gdzie te srebra być zwrócone mogą.
. O mój najmilszy synu, nie miej trwogi!
Czasowo wprawdzie byt nasz jest ubogi,
Lecz, najuboższy nawet, wziął w udziele,
Iż więc dobrego zdziałać może wiele,
Jeśli, pod zbożną Pańskich praw opieką.
Od grzechu będzie trzymał się daleko. —
ROZDZIAŁ V.
. Rzekł Tobiasz: — Ojcze! wszystko jak najświęciej
Gotowem spełnić w służbie twrojej chęci.
. Lecz jak odebrać zdołam te pieniądze?
Nie jestem świadom dróg i snadno zbłądzę.
I jak z Gabelem radzić mam? Gdy ani
Obadwa sobie nie jesteśmy znani.
Czyliż mu starczy z ust mych gole słowo? —
. A na to ojciec rzeki mu taką mową:
— Pisanie jego dam do ręki twojej,
To, gdy on ujrzy, dług ten zaspokoi.
. A teraz, proszę, idź i znajdź mi kogo
Godnego wiary, coby był z tą drogą,
Obeznan, iżby z tobą szedł, a za to
Sowitą chętnie uczczę go zapłatą.
A tak należność tę mi odniesiecie,
Bym ją odebrał, pókim na tym świecie
Żyw, zanim pójdę między praojczyce. —
. Wyszedłszy tedy Tobiasz na ulicę,
Młodzieńca nalazł, który stał u ściany.
A ten był świetny, i tak przepasany,
Jak człek podróżną szatę kiedy włoży.
. Nie wiedząc Tobiasz, iż był Anioł Boży:
— Zkąd ty młodzieńcze? — pytać się ośmiela.
. A ten mu na to: — Z Synów Izraela. —
Więc on:—W kraj Medów czy co wiesz o drodze? —
. A tamten: — Jakże? Często tędy chodzę.
Bo mi tam znany Gabel jest niektóry,
Mieszkaniec szczytu Ekbatańskiej góry,
Gdzie miasto Rhages. Więc mu Tobiasz rzecze:
. — Proszę, poczekać chciej tu dobry człecze,
Ażbym powtórzył ojcu twoją mowę. —
. Więc szedł i ojcu oddal słowa owe.
A ten, zdumiony, chce, by gość ten błogi
Mogł co najrychlej wstąpić w jego progi.
. On zaś, przyszedłszy, skoro już pozdrowi
Dom wszystek w progu, rzecze ku starcowi:
— Bądź tobie zawsze uweseleń wiele!
. Rzeki Tobiasz: — Zkąd mi może być wesele?
Skoro ślepotą żywot mój się mroczy
Tak, iż jasności łakną moje oczy. —
. Rzeki mu on młodzian: — Ufaj w Panu. Prędzej
Niżeli sądzisz, przyjdzie kres twej nędzy. —
. Rzeki Tobiasz: — powiedz mi: czy możesz tedy
Syna mojego wieść pomiędzy Medy
Do Rhages miasta? Ztamtąd, gdy wrócicie,
Zapłatą godną uczczę cię sowicie. —
. Rzekł Anioł: — Tam go będę wiódł, a potem
Wprędce go w zdrowiu będziesz miał z powrotem. —
. Rzecze mu Tobiasz:—Lecz mi proszę, powiedz:
Czyś ty z naszego kraju jest wędrowiec?
I jakie plemię twe i twa rodzina?
. A on: — Chcesz wiedzieć: czym u twego syna
Godzien jest pełnić służbę najemnika?
Lecz wiedz, iż druha we mnie on spotyka.
. Bo ci to moge rzec krótkiemi słowy:
Żem jest Azaryasz syn Ananiaszowy.
. Więc Tobiasz: — Ród twój gniazdem jest mocarza!
A tedy, proszę, niech cię nie obraża,
Iżem, kto jesteś? badał nazbyt śmiało.
. A na to Anioł: — Wierz mi, z Boską chwałą
Iść będzie syn twój nie na żadną szkodę,
I, zdrowym biorąc, zdrowym go przywiodę. —
. Tedy rzekł Tobiasz: — Niech wam szczęście służy.
Pan was Wszechmocny będzie wiódł w podróży,
Swego za wodza dawszy wam Anioła. —
. Więc Tobiasz miody, zgotowawszy zgoła
Wszystko, co w drogę zabrać z sobą mieli,
Padł z pożegnaniem do nóg rodzicieli,
. I poszli. A zaś kiedy poszli, matka
Mówiła z płaczem: Oto, do ostatka
Od nas odjąłeś starych lat podparcie,
Gdyś, po pieniądze owe, tak uparcie
. Własnego syna w pochód słał tułaczy.
Oby nie były one nigdy raczej —
Niźli się dla nich własne dziecko traci!
. W ubóstwie naszem byliśmy bogaci,
Gdyż za dostatki starczy, iż więc przecię
Jedyne swoje człek ogląda dziecię. —
. Na to rzekł Tobiasz smutnej białogłowie:
— Nie płacz. Synowi Bóg zachowa zdrowie.
Wróci on w dom nasz krzepki i ochoczy,
I jeszcze moje rozraduje oczy.
. Gdyż wierzyć trzeba: iż go Anioł Boży
Wiedzie, i onże wszystko tak ułoży,
Jak z dobrem naszem chce mieć Pańska Chwała. —
. Tedy przestała płakać i zmilczała.
ROZDZIAŁ VI.
J. Biegł za swym panem pies. A Tobiasz młody
Miał pierwszy nocleg u Tygrysiej wody.
. A tam, gdy wyszedł by swre umył nogi,
Z wód wyskoczyła ryba, potwór srogi
. Chcący go potrzeć. Więc zakrzyknął: — Panie —
Ratuj mię, proszę! — Na to zaś wołanie
. Rzekł Anioł: — Nic to. Owszem, za jej skrzele
Chwyć ją i w stronę twoją ciągnij śmiele. —
Co gdy on zrobił, alić ta niecnota
W piasku się przed nim, czując śmierć, trzepota.
. Rzekł Anioł: — Teraz niech twa ręka chwyta
Nóż, byś z tej ryby wyprać mógł jelita.
A tedy, serce jej i żółć z wątrobą
Wyciąwszy, trzeba iżbyś zabrał z sobą,
Gdyż wiedz: iż mają w sobie owe rzeczy
Nadprzyrodzoną dobroć, która leczy. —
. Więc część jej piekąc zjedli, a połowę
Sola wzmocnili, iżby mieć gotowe
Jedzenie w drodze, aż do owej chwili,
W którejby w miasto Rhages już przybyli.
. Zaś Tobiasz, kiedy one wziął jelita
Jak mu zlecono, towarzysza pyta:
— Powiedz mi proszę Azaryaszu bracie:
Jakichto leków z nich się spodziewacie? —
. Odpowiadając rzekł mu Anioł Boży:
— Niech serca cząstkę kto na węgle włoży,
To moc czartowską dym ten tak zwycięża,
Iż do niewiasty ona, ni do męża
. Już nie przystąpi. A zaś żółć, ślepcowi
Na oczy dana, wprędce go uzdrowi,
Gdy mu światłością bielma noc przebodzie. —
. RzeklTobiasz:—W jakiej stanąć chcesz gospodzie?—
. Rzekł Anioł: — Raguel mieszka tu niektóry,
Ojciec jedynej w swoim domu córy
Sara imieniem, a ten człek przed laty
W swym rodzie stał się wam powinowaty.
. Są jej dostatki tobie przeznaczone,
Bo ty ją jeden pojąć masz za żonę.
. Więc jej u ojca żądaj sercem śmiałem,
A będzie twoją. Tobiasz rzekł: — Słyszałem:
. Jako już była siedmi mężom dana,
A wszyscy legli śmiercią z rąk szatana.
. Tedyć ja słuszne cierpię niepokoje,
Iż w oną sprawę kłaść mam życie moje.
Gdyż u rodziców jestem syn jedyny.
Przeto nie moge chcieć, by z mej przyczyny,
Szli w śmierć z bolesnem w sercu swem pustko
wiem. —
. A na to Anioł: — Słuchaj — niech ci powiem
Co są zacz oni, którym czart przewodzi.
. Ci to są wierę wszetecznicy młodzi,
W sumieniu których iż Bóg niezbyt gości,
Radzi są tylko własnej swej lubości,
Tak właśnie jako mul i koń, zwierzęta
Którym rozumu światłość jest odjęta.
. Ale ty kiedy będziesz z nią złączony,
Bacz, byś przez trzy dni nie tknął twojej żony,
Jeno w modlitwie dusze wasze obie
Niech łączność mają. A gdy w pierwszej dobie
. Z watrobv dymy wzniecisz błękitnawe,
To złość czartowska weźmie z nich odprawę.
. A nocy wtórej będzie ci zdarzono,
Iż więc w praojców święte wstąpisz grono.
. A nocy trzeciej Pan ci łask przychyli,
By się synowie zdrowi z was rodzili.
. A gdy ostatnia owa noc upłynie,
W bojaźni Pańskiej pannę bierz, jedynie
Iżbyś z niej dziatki miał, a nie zaś wcale
W cielesnych uciech wielce sprostali szale.
Gdyż trzeba: iżby Pan miał w wielkiej cenie
Abrahamowe z synów twych nasienie. —
ROZDZIAŁ VII.
. Więc gdy ich Raguel rad w swój dom zaprasza,
Tam weszli. Ano, patrząc na Tobiasza,
. Rzekł do swej żony Anny: Czyż się zdarzy,
By był kto komu podobniejszy z twarzy,
Jak ten tu bratu memu Tobiaszowi? —
. I rzekł, gdy rzecz tę zbadać postanowi:
— Zkąd wy młodzieńcy do mnie zawitali? —
A oni: — Myśmy z rodu są Neftali,
. Więźnie w Niniwie. — Rzekł: — W Niniwie samej
Znacież Tobiasza brata mego? — Znamy. —
. A gdy zacności mówił o nim wiele,
Rzekł Anioł: — Wieści dobrej ci udzielę.
Syn tego męża, co w twem sercu żyje,
. Przed tobą stoi. — Tedy mu na szyję
Padł Raguel z płaczem, i całując rzecze:
. — Bądź moim synem, jakoś młody człecze
Syn męża, jen jest godzien Pańskiej chwały! —
. Zaś Anna z córką Sara też płakały.
. Więc, po rozmowie, Raguel jął barana
Rznąć, a gdy uczta była zgotowana,
Prosił, by goście chcieli siąść za stołem.
. W tem rzecze Tobiasz: Ja bo przedsięwziąłem,
Iż tu nie będę jadł ni pił z ochotą,
Aż nie wysłuchasz prośby mojej o to:
Byś mi twą córkę Sarę dal za żonę. —
. Te gdy usłyszał słowa wymówione,
Uląkł się Raguel, mając na pamięci
Tych siedmiu, którzy byli precz odjęci.
By snadź i Tobiasz, nie wziął, jak i oni
Śmierci od Sary, skoro wejdzie do niej.
A gdy z frasunkiem on się swym tak biedzi
I proszącemu zwłóczy odpowiedzi,
. Rzecze mu Anioł: Nie miej ztąd obawy.
Jest on młodzieniec w* czynie wszelkim prawy.
Tedy mu za to w Górze jest znaczono,
Iż ma twa córka stać się jego żoną —
A tak nie mogła dotąd być niczyja.
. Rzekł Raguel: — Widzę, iż ci niebo sprzyja.
. I, żeście na to do mnie tu przysłani,
By nie z obcego rodu mąż był dla niej.
Więc, miej tę pewność, iż ją oddam tobie.
. Tu im złączywszy prawe ręce obie,
Rzekł: — Abrahamów Bóg i Bóg Jakubów
I Izaaków, świętość waszych ślubów
Błogosławieństwem Swrojem niech utrwali.
. Zaczem małżeński układ wnet spisali.
. A potem, gdy się ucztą weselili,
. Do żony swojej Anny, w owej chwili
Rzekł z rozkazaniem Raguel takie słowa:
— Bacz, by świetlica była więc gotowa
Dla tych tu dwojga poślubionych. W którą
. Gdy weszła, jęła płakać nad swą córą.
. A tej rzekł Raguel: — Mężnej bądź otuchy.
Pan, który nie jest na modlitwy głuchy,
Onźe, jak dotąd wycierpiałaś wiele,
Za twą tęschnicę ześle ci wesele. —
ROZDZIAŁ VIII.
. Zaś, po wieczerzy, do niej gdy wwiedziono
Młodzieńca, Tobiasz, pomnąc radę oną:
. Od jakich działań czart w swej złości chybi,
Dobywszy z torby część wątroby rybiej,
. Włożył ją w żywy żar. A w tej godzinie
Anioł, związawszy czarta, gnał w pustynię.
. A Tobiasz mówił Pannie: Wstań. Nam trzeba
W modleniu wspólnem duszę wznieść do nieba;
Gdyż nam nie prędzej będzie dozwolono,
Aż po trzech nocach mężem być i żoną.
Przez który czas ten z Bogiem się złączamy —
A tak trzy doby mamy być bez plamy.
. Bośmy dziatkami Świętych, i nie można
Tak się nam złączać, jako czerń bezbożna. —
. Więc się modlili zacni ci duchowie,
By im być mogło zachowane zdrowie.
. I mówił Tobiasz: — Ojców naszych Boże!
Cześć niech Ci dają: niebo, ziemia, morze,
I w nich wszelaka istność która żywię!
. Adamas z mułu wywiódł dobrotliwie,
A potem dał mu pomoc w matce Hewie.
. Ty wiesz — nie żadne sprośnych żądz zarzewie
Zdejmą mię siostrę moją wziąść za żonę,
Lecz, by potomki z dwojga nas zrodzone
Po wieki wieków z duszy Cię wielbili. —
. A zaś mówiła Sara w owej chwili:
— Racz miłosierdzie mieć nad nami, Panie!
Nad nami dwojgiem racz mieć zmiłowanie!
Byśmy starości mogli dożyć zdrowo! —
. A tu, nim kury z pianiem się ozową,
Chce Raguel, iżby jego sług gromada
Szła z nim grób kopać. Bowiem tak powiada:
. — Wierę i temu, z rąk czartowskich zdradnie,
Jak tamtym siedmi, nagła śmierć przypadnie. —
. A kiedy wreszcie dół już był zrobiony,
Wróciwszy ztamtąd Raguel rzekł do żony:
. — Siej dziewkę, spatrzyć: czy już miał skonanie,
Abym go pogrzebł, zanim słońce wstanie. —
. A ona dziewka, wszedłszy w ich komorę,
Te, które miały zmarłe być lub chore,
Nalazła zdrowe, śpiące z sobą społem.
. Więc gdy ze słowem przyszła w dom wesołem,
To, dzięki czyniąc, wznieśli swe ramiona
Raguel i Anna wierna jego zona.
. Mówiąc: — O! jakżeś Boże nasz łaskawy!
Iż oto nasze poszły precz obawy.
. Gdyż miłosierdzie Twoje to sprawiło,
Iż jest odegnan z swą nieczystą siłą
Ten, co nad nami pastwił złości swoje.
. W opiekę wziąłeś jedynaków dwoje —
Dajże im Panie, aby cię zupełniej
Błogosławili, i niech w nich się spełni
Ofiara, w którą włożą swoje zdrowie.
Aby poznali wszyscy narodowie:
Żeś Ty jedyny Pan na całym świecie! —
. I rzeki ku sługom: — DÓJ on zasrpiecie,
By w ziemi przepadł, niżby rozedniało. —
. A zaś do żony: — Ucztę nam wspaniałą
Zgotuj, a także wszystko to, co służy
Tym, którzy w rychle mają być W podróży. —
. Więc kazał zabić w swej radości szczerej
Jałowic tłustych dwie i skopów cztery.
A tak, niemałe było tam wesele,
I na sąsiady i na przyjaciele.
. A od Tobiasza wymógł przyrzekanie,
Iż on u niego niedziel dwie zostanie.
. I dóbr swych wszystkich oddał mu połowę.
I chciał, by jeszcze pismo wziął takowe:
Iż po ich śmierci druga połowica
W nim również swego będzie mieć dziedzica. —
ROZDZIAŁ IX.
. Tobiasz ku sobie przyzwał zaś Anioła,
Którego mniemał być człowiekiem zgoła,
I rzekł mu: — Słuchaj, Azaryaszu bracie!
. Gdybym wszedł w liczbę twoich sług, i na cię
Pracował z duszy, jeszczebym daleki
Był od spłacenia długu twej opieki.
. Wszakże cię proszę, wybierz sobie sługi
Albo bydlęta, i sam, w czas niedługi
Idź do Gabela, który mieszka w mieście
Rhages, a sobie obcy nie jesteście,
Aby, gdy jego zwrócisz mu pisanie,
Pieniądze nasze oddał w zamian za nie.
A proś, by również, nie zwlekając wiele,
Z tobą na moje raczył przyjść wesele.
. Mój ojciec bowiem, jak ci rzecz wiadoma,
Liczy dnie mojej niebytności doma,
I ból mieć będzie, jeśli w mej podróży
Choć dobę jedną pozostanę dłużej,
. Zaś Raguelowi dane przyrzeczenie,
Bym tu pobawił, mieć też muszę w cenie. —
. A tedy Rafael, wziąwszy ludzi czworo
I dwa wielbłądy, w; Medyę szedł, a skoro
W Rhages Gabela nalazl, i pisanie
Do rąk mu oddał; to ten, niemięszkanie,.
Na zobowiązań onych swych wymianę,
Z radością srebra oddał pożądane.
. Poczem, gdy Anioł wszystkie mu przygody
Oznajmił, jakich doznał Tobiasz młody,
Na jego z sobą zabrał go wesele.
. A w dom Raguela kiedy w dni niewiele
Weszli, a Tobiasz siedział tam za stołem,
Wnetże ku sobie przyskoczyli społem
I całowali się serdecznie. Zaczem
Gabel jął Boga błogosławić z płaczem.
. I mówił Gabel: — Niech ci Pan Bóg szczęści!
Boś jest syn męża, który jak najczęściej
Jałmużny czynił i pobożne sprawy,
Człek miłosierny, czysty, dziwnie prawy.
. A też niech mówi się błogosławienie
Nad żoną twoją, i niech nieskończenie
Pan ma w Swej Łasce waszych rodzicieli.
. Niechbyście syny wasze, i widzieli
Tych znowu synówsyny, aż po trzecie
I pokolenie czwarte, gdy będziecie
W łasce u Tego Pana w czas daleki,
Który Mocarzem jest na wieków wieki! —
. Tu, Amen, wszyscy gdy dopowiedzieli
Do uczty siedli w sercach swych weseli.
A też małżeńska uczta młodociana
Działa się również z uwielbieniem Pana.
ROZDZIAŁ X.
. Tak gdy sprawiając swe wreselne gody,
Nazbyt się długo bawił Tobiasz młody,
Zdala się ojcu przykrą owa sprawa.
. — Co mniemasz — mówił — czemu omieszkawa
Syn mój? lub czemu tam go zatrzymano?
Snadź Gabel umarł śmiercią niespodzianą,
I tego, ktoby oddal dług, już niema. —
. I był frasunek wielki onym dwiema
Ojcu i matce, i poczęli zasię
Płakać, iż w swoim syn nie wraca czasie.
. Płakała matka Izy nieutulone
Mówiąc: — Ach synu! po cóż w cudzą stronę
Słaliśmy ciebie, naszych oczu zorzę!
Podporę wątłych dni w podeszłej porze!
Pociechę, jaką starcom dają młodzi!
Nadzieję, iż się z ciebie ród rozpłodzi!
. Na cóż cię było puszczać w świat, jeżeli
W jedynym tobie myśmy wszystko mieli? —
. — Milcz. Wróci syn nasz zdrowy—Tobiasz rzecze.—
Ten mąż, któremu zdałem nad nim pieczę,
Jest człowiek zbożny, i ja jemu wierzę. —
. Ale nie mogła ona w żadnej mierze
Pociechy doznać. Jeno bieży co dnia
W stronę, gdzie z Medyi wiedzie droga wschodnia,
Którą miał wrócić syn jej, i tam czeka,
Aby go mogła ujrzeć już zdaleka.
. A zaś do zięcia w porze tejże samej
Rzekł Raguel: — proszę, niech cię dłużej mamy,
A ja, do ojca twego, z temi słowy
Posłańca wyślę: — Żeś jest żyw i zdrowy. —
. — Ojcu i matce — rzecze Tobiasz na to —
Bezemnie, doma, każdy dzień jest stratą. —
. A gdy go Raguel prosił wielą słowy,
A ten nie żądał słuchać tej namowy,
Tedy mu Sarę dał, i połowicę
Swych majętności, sługi, służebnice,
Wielbłądy, bydło, oraz pieniądz duży,
I puścił zdrowo, mówiąc: — Niech w podróży
. Strzeże was Anioł, i niech doprowadzi
W dom, byście tamże znaleść mogli radzi
Dobro wokoło waszych rodzicieli.
A mnie zaś łaskę tę niech Pan udzieli:
Bym, przed nadejściem śmierci mej godziny,
Oglądać jeszcze zdołał wasze syny. —
. A tu, gdy córka do nóg im się chyli,
Ucałowali ją, i zaś puścili,
Upominając: — iżby świekry czciła,
Pomniała zawsze być mężowi miła,
Dom, by był pilnie przez nią sprawowany,
A samą siebie miała bez przygany.
ROZDZIAŁ XI.
. A gdy wracając, w dobę jedenastą
Podróży swojej, przyszli w Haran miasto,
Co ku Niniwie w drogi jest połowie,
. Tak do Tobiasza Anioł się ozowie:
— Iż cię mój bracie wielce smuci sprawa
Ciemności, w których ojciec twój zostawa,
. Więc radzę oto, niech ci się podoba
Byśmy ku niemu przodem poszli oba.
A zaś, powoli, z tylu, niech prowadzi
Zona dobytek wasz i garść czeladzi. —
. A gdy się stało tak jak Anioł życzy,
Rzeki mu: — Weź z sobą żółci tej leczniczej,
Bo się więc przyda. — Rzekł mu Tobiasz: — wziąłem
Jakoś rozkazał.—Zaczem poszli społem.
. Zaś Anna matka w każdy dzieii siadała
Na górze wzniosłej, gdzie najwyższa skala,
Z której rozległa widna jest kraina.
. A tak ujrzawszy z dalekości syna,
W dom biegła, czując że w niej serce rośnie,
Iżby mężowi mogła rzec radośnie:
— Oto ci wraca syn, pociecha nasza! —
. A tu zaś Rafael mówi! do Tobiasza:
— W dom wszedłszy, naprzód pomnij rzec: —
O Panie!
Racz wrziąść odemnie cześć i dziękowanie! —
A gdy w ten sposób duszę złączysz z Bogiem,
Przystąp do ojca z całowaniem błogiem,
. I tą tu żółcią namaż jego oczy.
Gdyż wiedz: iż ciemność, która wzrok mu mroczy,
Pierzchnie, i będzie miał, gdy się to stanie,
Z widoku twego wielkie radowanie. —
. A wtem, najpierwszy, niby poseł z drogi,
Wbiegł pies i witał Tobiaszowe progi,
Ogonem kręcąc z radosnemi szały.
. Więc się porwawszy starzec ociemniały,
Wsparty na słudze, stopy niepewnemi
Szedł witać syna. Tu go podjął z ziemi,
. I tak, oboje z żoną, łzy z radości
Leli, iż syn ich znów z powrotem gości.
. Więc dziękczynnemu Pana czcząc pokłony
. Siedli. A Tobiasz, wziąwszy żółci onej,
Pomazał oczy ojca i cierpliwie
. Czekał z godzinę. A po jej upływie
Ta noc, pomiotem ptasim uczyniona,
Jęła się stawać jak jajeczna błona,
. Którą, chwyciwszy, ściągnął precz, i oto
Wzrok starca nagle rozbrat wziął z ślepotą.
. Tedy wielbili Pana on i zona,
I też znajomych ciżba zgromadzona.
. I mówił Tobiasz: Chwała Tobie Panie!
Żeś mie skarawszy, odjął to karanie,
I że mi znowu miłym być poczyna
Żywot, gdy oto zdrów oglądam syna. —
. Zaczem, przybyła po dniach siedmiu z drogi
Sara, synowa, a z nią wielce mnogi
Dostatek: czeladź, bydło, wielbłądowie —
(A onym wszystkim dane było zdrowie) —
A też pieniędzy posagowych siła,
I te, co Gabel, płacąc dług, przysyła.
. Więc swym rodzicom Tobiasz w owej porze
Jął opowiadać dobrodziejstwa Boże,
Których go błogość z tego rąk spotyka,
Co mu w podróży był za przewodnika.
. A k'temu, słysząc Tobiaszowi zdrowrie,
Achior i Nabath jego pociotkowie
Przyszli, by przez nich była podzielana
Wielość dobrodziejstw, które miał od Paria.
. A tak, we wspólnej przez dni siedm radości,
Tobiasz u siebie podejmował gości.
ROZDZIAŁ XII.
. Aź raz do syna Tobiasz tak powiada:
— Niech mi pomocną będzie twoja rada.
Jakiemi wreszcie dary wynadgrodzę
Świętego męża, co był z tobą w drodze? —
. A ten rzekł: — Ojcze! Zważ, czy snadno oto
Znajść, coby zgodnem było z jego cnotą?
. Wiódł mię i zbawił z niebezpieczeństw wiela.
Pieniądze dłużne zyskał od Gabela.
Żonę mi zjednał, która, z mocy czarta
Z jego pomocą była więc wydarta.
Jej rodzicielom radość dał. Mnie z garła
Potwory wyrwał, iż mię nie pożarła.
Przez niego tobie widna światłość żywa —
I tak nas wszelkiem dobrem darowywa.
Tedy, to wszystko ważąc, pytam: za to
Jakążby słuszną uczcić go zapłatą? —
. Lecz, chciej go zakląć prośbą uniżoną:
Z tego wszystkiego co tu przyniesiono,
Iżby dla siebie raczył wziąść połowę. —
. Więc ojciec z synem jęli mu takowe
Prośby przekładać wziąwszy go na stronę:
Iżby chciał przyjąć dary umówione.
. A ten Mąż Boży rzekł im potajemnie:
— Pan miłosierdzie Swoje wam przezemnie
Świadczy, by widział je kto żyw, a przeto
Wdzięczni Mu bądźcie z wielką serc podnietą!
. Kto sprawr królewskich tajemnicę chowa,
Temu w pożytek idzie rzecz takowa.
Lecz kto zasługą Boskich Łask nabywa,
Głośno je sławić rzecz jest świątobliwa.
. Modlitwa z postem i jałmużny cnota
Jest skarbem wyższym ponad skrzynie złota.
. Jałmużna bowiem duszy śmierć odgania,
I jest Boskiego córą Zmiłowania.
Ona wymodlą grzechów odpuszczenie,
I żywot dawa trwały nieskończenie.
. Jest wrogiem duszy własnej, kto bezprawie
. Czyni.—A teraz, Prawdę wam objawię,
I powiem zgoła jaśniej, niż począłem.
. Gdyś ty się modłił z płaczem i za stołem
Ubogie sadzał, i umarłe doma
Chował, byś, nocą, jak jest rzecz wiadoma,
Grzebł — jam twe czyny nosił w Pańskie progi.
. A iżeś przeto stał się Panu drogi,
Chciał, byś pokusę przetrwać mógł. A tedy
. Wysłał mię, iżbym dźwignął cię z twej biedy,
Zaś, Sarę, iżby czart z nią nie był dłużej.
. Jam Anioł Rafael — Jeden z Siedmi, którzy
Przed Panem stoją! — To, gdy usłyszeli,
. Na ziemię twarzą padli osłupieli;
Bowiem ich wszystkich strach przeniknął srogi.
. Rzekł Anioł: — Pokój wam! Nie miejcie trwogi!
. Albowiem z wami byłem z Woli Pana —
Jemuż niech za to będzie cześć oddana!
. Zdałem się z wami jeść i pić, a przecię
Pokarm i napój, których nie możecie
Oglądać nigdy waszym wzrokiem słabym,
Jest mi ku życiu. Teraz, czas zaś, abym
. Tam wrócił, zkąd mię słał Pan Dobrotliwy.
Więc Mu dziękczyniąc głoście one dziwy! —
. To rzekłszy, zniknął tak, że go już więcej
Widzieć nie mogli. Tedy, tem goręcej,
. Przez trzy godziny chyląc w dół oblicza,
Wielbili Łaski jakich Pan użycza,
A kiedy z prochu wzrok podjęli łzawy,
Głosili dziwne owych Łask objawy.
ROZDZIAŁ XIII.
. A ponad wszystkie one Tobiasz starszy,
Tak wielbił Pana usta swe otwarłszy:
Błogosławionyś zawsze jest i wszędzie!
I Twe mocarstwo wiekuiste będzie!
. Gdyż jedną ręką karzesz zasłużenie,
A z drugiej ręki raczysz słać zbawienie.
Potędze Twojej piekło nie dostoi,
I niema ktoby uszedł ręki Twojej.
. Więc w oczach ludów, Izraelskie syny
Chwalcie Go, świadcząc: iż On Pan jedyny!
. Gdyż On was przeto, między takich zgrają
Ludówr rozproszył, które Go nie znają,
Żeby z was każdy, który wśród nich gości,
Wiódł je wyznaniem swem do wiadomości:
Iż On nad wszystkie Panem jest mocarze!
. On nas dla naszych nieprawości karze,
A zaś dla Swego miłosierdzia zbawi.
. Z drżeniem więc patrzcie wszyscy ludzie prawi
Na to, co Pan nam w Swrej Wszechmocy czyni.
I wywyższajcie w waszych serc świątyni
To władztwo, ponad czasy wszelakiemi!
. A ja, w niewolstwa mego smutnej ziemi.
Niech głoszę: iż On, ku tym, co grzeszyli,
Z tronu się Swego z miłosierdziem chyli.
. Więc niech wam grzeszni zbrzydnie chuć nieprawa,
I niech się przez was sprawiedliwość stawa.
Bo się nią w Panu miłosierność wzrusza,
. Której weselem źyć chce moja dusza.
. Błogosław Panu ty wybranych rzeszo!
Z wesela Jego niech się wrszyscy cieszą!
. O Jezuzalem! Miasto ty mocarze!
Dla złych uczynków rąk twych Pan cię karze!
. Wyznawaj Pana w dóbr twych zamożności,
I niech On w tobie tak się zaś rozgości,
By Swój przybytek stawił, a więźniowie
Wrócili w ciebie skoro ich przyzowie,
Byś mogła wieki wieków być wesoła!
. Niebiańską światłość będziesz mieć u czoła.
Granica wszelka skroń przed tobą schyli,
. A narodowie będą się schodzili,
Przynosząc dary ku uczczeniu Pana.
I ziemia wasza, jako poświęcana
. Stanie się dla nich, bowiem ich uświęci
Wzywanie w wielkie Imię. A przeklęci,
. Którzy cię wzgardzą! a zaś potępiony,
Ktoby ci zbluźnił! Ale kto ramiony
Swemi cię dźwignie, temu Pan zapłaci!
. A ty wesoła będziesz z twych współbraci
I z twoich synów, bowiem tu pod władzą
Niebiańską, wszyscy w jedno się zgromadzą.
. Ci, których sercu twoja się udziela
Miłość, weseli z twego są wesela!
. Wielb duszo moja Pana! bo jest blizka
Chwila, gdy z jarzma, które ją uciska,
Jeruzalemę wyswobodzić raczy
Nasz Pan i Bóg nasz! A ja człek tułaczy
. Błogosławiony będę, gdy choć szczęty
Nasienia mego patrzeć będą w święty
Gród, który wieszczem okiem oglądamy!
. Z szmaragdu będą i z szafiru bramy,
A zaś z kamieni drogich jego mury.
. A zaś w ulicach białość, w pośród której,
Jako w Świątyni zdobnej Pańską Chwalą,
Wieczyste będzie Alelujah brzmiało!
. Błogosławiony Pan! Błogosławiony!
Iż go wywyższył Łaską Swej obrony!
A teraz oto Pańskie królowranie
Nad nim, na wieki wieków niech się stanie! Amen.
ROZDZIAŁ XIV.
l. A tu się kończą Tobiaszowe mowy.
Odkąd, za Łaską Nieba stał się zdrowy
Z onej ślepoty swojej, żył na świecie
Spefna czterdzieści jeszcze i dwie lecie.
I przed nadejściem ostatniej godziny
Oglądał zasię wnuków swoich syny.
. A gdy wypełnił sto dwa lat uczciwie
Pogrzebion został tam, gdzie był, w Niniwie.
. W pięćdziesiąt szóstym wziął ślepotę oną,
A w sześćdziesiątym jasność mu wrócono.
. Życia ostatek zszedł mu zaś tem raźniej,
Iż, z pomnożeniem Boskich praw bojaźni,
W spokoju ducha ku kresowi kroczy.
. Więc, nim na wieczny sen miał zawrzeć oczy,
Syna ku sobie zwał i jego syny,
Których mu siedmiu dał ten syn jedyny,
. I rzeki: — Jest blizkim czas, gdy nie leniwie
Bolesny przyjdzie koniec mieć Niniwie!
Bowiem się Pańskie słowo nie odmieni,
I wszyscy nasi bracia rozproszeni
Wrócą się w ziemię, której są synowie.
. I znów się ludnem stanie jej pustkowie,
A Dom ten Boży, który w niej spalono,
Zbudowan będzie, i w świątnicę oną
Wrócą się wszyscy, co się Boga boją,
. A zaś porzucą bałwochwairńę swoją
Pohańcy, iżby w pośród nas siedzieli.
. I będą króle wszystkich ziem weseli,
I z niemi beda narodowce owi
Izraelskiemu kłaniać się królowi.
. Tedy słuchajcie ojca słów synowie!
W służbie u Pana jest jedyne zdrowie.
I niech to każdy czyni, co jedynie
Pan w jego raczy upodobać czynie.
By snadź ku duszy nie chciał iść utracie.
. A zaś swym synom też przykazać macie:
Niech sprawiedliwie żyją, a nie szczędzą
Jałmużny bronią walczyć z ludzką nędzą.
A, pomnąc Pana, niechby w każdej chwili
Opatrzny Jego sąd błogosławili
Z sił wszystkich, w prawdy niezachwianem słowie.—
. A teraz, proszę, chciejcie mię synowie
Posłuchać, bowiem głos mój z ducha płynie.
Nie zostawajcie dłużej w tej krainie.
Lecz, w którejkolwiek matkę waszą dobie
Złożycie obok mnie wre wspólnym grobie,
To drogi wasze tak prostujcie, iżby
Wyjść z tej przeklętej niepobożnych ciżby.
. Gdyż to niebawem stanie się prawdziwie,
Iż nieprawości zbliżą kres Niniwie! —
. Tedy się stało: iż, po śmierci matki,
Tobiasz zabrawszy żonę i dostatki,
I syny swoje, i ich synów syny,
Szedł do odległej świekro w swych krainy.
. A te w starości dobrej zastał zdrowe.
I miał nad niemi pieczę. A gdy głowę
Złożyli w grobiech, stał mu się udziałem
Dom Raguelowy z jego mieniem całem.
A snadź u Pana będąc w wielkiej cenie,
Oglądał piąte swoje pokolenie.
. A ci go wnucy, wdzięcznych serc odpłatą,
W dziewięćdziesiąte i dziewiąte lato,
Grzebli z weselem i w bojaźni Bożej.
. I wdzięcznie ród się Tobiaszowy mnoży,
Pomnąc jedynie: ile ma ponęty
Wśród obcowania Świętych Żywot Święty.
A tak się stali z duszy z serca mili,
Iż się z przykładu cnot ich weselili:
Bóg Wszechmogący i wybrane plemię,
I wszyscy którzy zamieszkują ziemię. —
PROROCTWO IZAIASZOWE.
Proroctwo o Ś. Janie Chrzcicielu, o kazaniu,
o przyjściu Pana Chrystusowem, o bałwochwalstwie,
wezwaniu na chrześcijaństwo poganów.
PROROCTWO IZAIASZOWE.
ROZDZIAŁ XL.
. Ciesz się mój ludu! — mówi Pan — do łona
. Jeruzalemę weź! ho już skończona
Jest jej pokuta, gdy za złości swoje
Wzięła karania z Ręki Pańskiej w dwoje! —
. Wołającego słyszę głos w pustyni:
— Kto żyw niech Panu drogę gładką czyni!
I niech nie będzie ścieżek z przejściem stromem!
. Dolina każda zrówna się z poziomem,
A zaś wyniosłość wszelka swe krawędzie
Do ziemi zniży. Przeto, tak już będzie:
Że droga, przeto, iż się Pańską stawa,
Nie ma być ani kręta, ni chropawa.
. Tak Pańskich Zrządzeń Chwała się objawi.
Aby pojęli wszyscy ludzie prawi:
łże z ust Pańskich wyszło to wołanie.
. Głos słyszę: — Wołaj: — A ja rzekłem: — Panie!
Cóż będę wołał? Wszelkie ziemskie ciało
Trawą jest, a zaś kwiat jest jego chwalą.
. Uschła i zwiądł jej kwiat. Bo duch, z ust Pana
Wionął nań. Człowiek trawa jest zdeptana!
. Uschła i opadł z nią jej kwiat od spieki —
Lecz słowo Pańskie trwa na wieków wieki!
. Ty, który wieścić masz radosne słowo,
Wstąp na wysoką górę Syonową,
I podnieś glos twój, by na całą ziemię
Brzmiało, co głosić masz Jeruzałemie.
Nie miej obawy. Niech twój głos urasta,
By słychać było poprzez Judzkie miasta:
. — Oto Pan! w Mocy. której nic nie złamie,
Idzie, i władać będzie Jego ramię!
Przed Nim, sądzenie złości tego świata,
A z Nim zaś idzie sprośnych spraw zapłata.
. Jak pasterz dobry, będzie Sam swą trzodę
Paść, i baranki Swe gromadzić młode,
I także nosić kotne matki stada.
. Kto zmierzy! garścią wody? Kto posiada
Pięść, w której Niebo swej ciężkości nie ma?
I kto zawiesił ziemię palcy trzema?
Kladl w szalę górskich brzemion osiadanie,
A zaś pagórki zważył na bezmianie?
. Duchowi Pana kto pomagał? albo
Był Jego Radcą, by się cieszył chwalbą:
Iż Mu w czynnościach wskazał szlak przewodni?
. Z kim On wszedł w radę, by się uczył od niej
Dróg sprawiedliwych? i w niej także wiela
Umiejętności miał nauczyciela?
. Są narodowie przy nim jak kropelka
W wiadrze. A ważność ich jest równie wielka,
Co ciężar ziarnka w wodzie gospodarczej.
. Na dym kadzideł Liban Mu nie starczy,
Ni trzód wTszej ziemi na całopalenie.
. Są narodowie wszyscy w równej cenie
Przed Nim, co miejsce zgoła próżne, ani
Za istniejących są gdzie poczytani.
. Jakiż wrięc dacie kształt postaci Bożej?
I jakiż obraz trafnie Ją odtworzy?
. Czyż nie rzemieślnik posąg ów odlewa
W srebrze lub zlocie, lub dłutuje z drzewa?
. Pień na to wybrał mocny, nie spruchniały,
Gdyż uznał godnem rzemieślniczej chwały
Nieruchawego stawić wam bałwana.
. Nie byłaż przez was rzecz ta usłyszana?
I gdzież wam w pochód przodem iść, jeżeli
Wyście żywota zasad nie pojęli!
. Pan dzierży ziemię! ty zaś jej mieszkańcze
Przelotnyś tylko, tak, jak mkną szarańcze!
On, jak chce, Niebo ściąga lub rozszerza,
Jako na polu namiot dla pasterza.
. On też badaczom daje ginąć w błędzie,
A też czczą rzeczą czyni ziemskie sędzię,
. Bo ani wsiani, ani są wszczepieni
W prawdę, i pień ich nie ma w niej korzeni.
Przeto, gdy uschły pod słoneczną spieką,
Wiatr jako ździebła rozwiał je daleko.
. A wyście komu pyta Pan — zuchwali!
Przypodobali mnie i z kim zrównali?
. Podnieście oczy w górę, by widziały:
Kto mógł ten w górze stworzyć układ cały
Gwiazd, niby wojska niezliczone mrowie,
W którem On każdą po imieniu zowie.
Możność i wola Jego to sprawiły,
Bo, krom tych mocy, nie ma innej siły.
. Czemu więc mówisz:—Droga mi do Pana
Zakryta! sprawa moja jest przegrana!
Mój Pan i Bóg mój wziął mi precz Swe łono!
. Izali nie wiesz? Wszak ci to mówiono:
— Pan, który stworzył wszystkte ziemskie kraje,
Ni się spracował, ani On ustaje.
Bezdenna Jego jest mądrości sprawa,
. Spracowanemu siły On dodawa,
Bezmocnjch wzmaga w trwardość i w działanie.
. Pacholę tylko w pracy swej ustanie,
I mlodzieniaszki w mdłości swej upadną.
. Ale, mający ufność w Panu, snadno
Odzyszczą mocy utraconej zdrowie.
I wziąwszy na się pióra jak orłowie,
Iść będą stopą nieupracowaną,
I nawet, choćby biegli, nie ustaną.
ROZDZIAŁ LIII.
. Kto zaś uwierzy, iż mój duch nie kłamie?
Kto tak oglądał, jak ja, Pańskie ramię?
. Oto, kiełkuje przed Nim, jak Pan życzy.
A jak korzonek, w ziemi swej dziewiczej
Nie ma On ani krasy, ni piękności.
A choć widzimy, gdy On wśród nas gości,
Iż okiem ziemskiemi nie ma patrzeć na co,
To niemniej wszyscy z Niego się bogacą.
. I ani chwili dola Go nie pieści.
I najpodlejszy jest z tych, co w boleści
I wzgardzie trwają od wczesnego rana.
I niemoc żadna nie jest Mu nieznana.
I w Swej pokorze twarz ma w dół spuszczoną,
Jak taki oto, którym pogardzono
Za nic go mając. Nasze On prawdziwie
. Choroby nosił, i, kto tylko żywię
Bóle Mu swoje dał do odniesienia.
I On się niby w oczach naszych zmienia
W trędowatego, który ze wszej strony
Od Pana bity jest i uniżony.
. Ma z nieprawości naszych krwawe rany,
A zaś naszemi złośćmi jest smagany.
Przezeń się z Bogiem pojednanie stało,
A naszem zdrowiem sine Jego Ciało.
. Wszyscyśmy błędni, niby stado owiec.
Każdy w swą drogę zboczył na manowiec.
A Pan, od zguby chcąe wybawić ziemię,
Włożył Nań całe grzechów naszych brzemię.
. Ofiarowany jest z Swej własnej woli,
I nie otworzył ust swych gdy go boli.
Pod nóż, jak owca, na śmierć jest wiedziony.
A jak baranek cichy bez obrony,
Gdy go strzygący u swych nóg powali,
Ani się szarpie, ani choćby żali.
. W ucisku będą sądzić Go sędziowie,
A pochodzenie Jego któż wypowie!
I jest wycięty z ziemi, jak łodyga
Za owe grzechy ludzkie, które dźwiga
Ubity sprośnie. Wszakże niezbożniki
. Zapłacą pogrzeb Jego! lud zaś dziki
Co go potępił, Jego śmierć zapłaci!
Gdyż ani grzechem żadnym zgorszył braci,
Ni w Jego uściech zdradne słowa były.
. A Pan mu na to ziemskie odjął siły,
Aby, gdy duszę Swą za grzech położy,
Na wieki wieków plon miał siew ów Boży.
I Jego ręką siana Pańska rola
Okryje kłosem urodzajne pola.
. A, iż pracował duszą swą chętliwą,
Ujrzy posiewu Swego plon i żniwo.
Umiejętnością Swą nieprzyjaciele
Zachwieje w sądach, a też będzie wiele
Takich, u których On niewinnym zwie się.
A nieprawości wszystkich On poniesie.
. Przetoż Mu zjednam duchy nawet wrażo.
I będzie u mnie Panem nad mocarze.
Gdyż na śmierć wydał duszę umęczoną,
I z czyniącemi złość Go policzono,
A za nie swoje grzechy cierpiąc znoje,
Modlił się nawet za oprawce Swoje. —
THRENY JEREMIASZOWE.
THRENY JEREMIASZOWE.
I.
. Ach! jak wśród ludów twarz swą w dtoni chowa
Pani narodów, dziś zmartwiała wrdowa!
Księżna ziem wielu, dzisiaj holdownica!
. Płakała w nocy, aż łzy przez jej lica
Bruzdy porznęły, i nikt jej nie cieszy.
Bowiem, z przyjaciół licznej niegdyś rzeszy,
Wzgarda jej doli, poczyniła wrogi.
. Przeniósł się Juda, cierpiąc ucisk srogi
W niewoli twardej. Alić, z miejsca zmianą,
Odpoczynienia znaleźć mu nie dano.
Gnali go zewsząd i pojmali w pęta!
. Syonu droga chwastem zarośnięta,
I każda brama jego wyłamana,
Bo niema ktoby szedł wreń chwalić Pana.
Kapłani jego wzdychający, panny
Znędzniałe. Wszyscy cierpią nieustanny
Ucisk gorzkości. Stopę mu na głowie
. Przeciwnik trzyma. Jego zaś wrogowie
Pobogacieli, bo go moc straszliwra
Spraw grzesznych, przed sąd Pański zapozywa.
I idzie jego dziatwa niewolnicza
W plen, przed zawzięte ludzi złych oblicza.
. I jest ozdoba wszystka precz odjęta
Syoriskiej córce, a zaś jej książęta
Są jak barany pozbawione paszy,
I uciekają gdy goniący straszy,
Swą bezmoc gorzkim opłakując żalem.
. Wspomniało ciężkie dni swe Jeruzalem,
I swe odstęstwo od umiłowania
Tego, ku czemu lud się czołem skłania,
Gdy w lud ten klęski z ręki wroga grzmocą,
A nikt mu nie szedł z radą ni z pomocą.
Więc przeciwnicy drwiący, tem zuchwałej
Z Wiary się jego Świętej naśmiewali.
. Ciężko zgrzeszyła Jeruzalem! Przeto
Niestatek jest jej ciągłą w złem podnietą.
Czciciel ją dawny każdy wzgardą zbywa,
Gdyż widzi jak jest marna i zelżrwa.
Sama też, w siebie patrząc, ciężko wzdycha,
. Plami jej nogi jej plugawość licha.
A iż na własny koniec nie pomniała,
Pociechy nie zna trwożna i zbolała.
Ach Panie! Obacz utrapienie moje!
Gdyż wróg się podniósł w twardą odzian zbroję.
. Jej nieprzyjaciel ściągnął niezbłaganie
Dłoń swą po każde duszy jej kochanie.
Bowiem pohańce weszli w jej zburzoną
Świątynię, choć im było zabroniono
Bezbożną stopą wkraczać do kościoła.
. Lud wszystek wzdycha i o jadło woła,
I wydał wszystkie swe kosztowne rzeczy
Za chleb ten, którym duch się z grzechów leczy.
Ach Panie! Jam jest jako niewolnica,
Którą się każdy jako chce nasyca!
. Ktobądź jakiemi bądź gdzie idziesz drogi,
Patrz, czy co zrówna mej boleści srogiej?
Pan, jak z winnicy zebrał ze mnie grona,
Właśnie jak była Jego wygłoszona
Mowa, gdy powstał w zapalczywym gniewie!
. Z wysoka w kości moje wkładł zarzewie,
Schłostał mię biczem, nogi moje wrażą
Siecią oplatał, wstecz mię zwrócił twarzą,
Położył w prochu, i, tak spustoszała,
W żałości będę wszystkie dnie spędzała.
. Mych złości jarzmo drgnęło w Pańskiej ręce,
Więc mi na szyi brzemię to bydlęce
Zamknął, i podał w poganiacza dłonie,
Od których nikt mi nie jest ku obronie.
. Podebrał wszystkie z pośród mnie wielmoże,
Czas przyzwał w pomoc, iżby w krótkiej porze
Swej dojrzałości mogli dojść, i zasię
Jął deptać po nich jak w winniczej prasie.
. Przetoż ja płacząc sączę z oczu zdroje,
Gdyż mię odbiegło pocieszenie moje,
A z niem i syny moje potracone,
Którym ostatnią odjął wróg obronę.
. Matka miast ręce składa i rozkłada.
Znikąd pociechy — owszem zewsząd biada!
Pan wrzbudził na nią nieprzyjaciół mrowie.
Pan też dopuścił, iż więc jej wrogowie
Głoszą: iż stan jej równie jest wstydliwy,
Jak gdy niewiasta krwawe ma odpływy.
. Ach! sprawiedliwy Pan! Bom Jego czoło
Gniewem zmarszczyła! — Stańcie tu wokoło
Narody wszystkie! gdyż wam widzieć życzę:
Jakie są grzesznej duszy mej gorycze!
Panny, młodzieńce, rozkosz moja cała,
Wszystko to poszło w pęta! Jam wołała
. Druhów, lecz wszyscy wrogom są oddani.
Zginęli starce moi i kapłani,
Szukając jadła, którem by swe dusze
Posilić mogli! Ach! w mej ciężkiej skrusze
. Spójrz na mnie, Panie, jakom uciśniona!
Ból wzburzył cale wnętrze mego łona.
Serce się we mnie przewróciło. Bowiem
Jest w niem gorzkości więcej niż wypowiem.
Bije w nas pomsta naszej krwi łakoma
Z zewnątrz, a takaż śmierć panuje doma!
. Wrogowie moi, kiedy posłyszeli,
Że nikt mi znikąd pociech nie udzieli,
Wesele z tego mają. Boś Ty, Panie!
Dla nich tak ciężkie na mnie dal skaranie! —
Lecz kiedyś, sprawisz łaski Twej odmianą,
Że się i oni mnie podobni staną.
. Oby przed Ciebie złości ich przewaga
Poszła, i obyś równie ich do naga
Rozebrał, jak mnie, dla mych nieprawości.
A oto teraz w sercu mojem gości
Skrucha, i mnogie moje są wzdychania,
I serce moje same smutki wchłania.
ri.
. O! jak żałobną okrył Pan zasłoną
Syon, swą córę! podczas gdy zwalono
Z Nieba na ziemię Arki z nia Przymierze,
Której Cherubów bractwo pilnie strzeże,
A Pan stopami na ich skrzydłach stoi,
O czem przepomniał w zawziętości Swojej!
. W ozdobie naszej zamieszkała nędza!
Pan zburzył wszystko i nic nie oszczędza!
O ziemię rzucił zamki i dworzyszcza!
Plugawi władztwo nasze i wyniszcza!
. Izraelowi, Pan, w Swej pomście srogiej.
Połamał pychy i hardość! rogi.
Cofnął prawicę, którą trzymał zdala
Nieprzyjacioły; a zaś w nich rozpala
Żar płomienisty, ze wszech stron pożerczy.
. Łuk w ręku Pana jak u wroga sterczy,
I jak przeciwnik dał nam cios prawicą,
I pobił wszystką młodzież krasnolicą,
I wylał, jako płomieniste zdroje,
W namiot Syonu, rozgniewania Swoje.
. Pan się nam stawił jako wróg. O ziemię
Rzucił wybrane Izraelskie plemię.
Rozwalił domy nasze, zamki, mury
Miast Izraela, a u Judzkiej córy
Rozmnożył, zamiast stać się jej obroną,
Uniżonego oraz uniżoną.
. Skaził przybytek chwały Swej rodzimy.
Jak sadownika kuczkę z najściem zimy,
Tak go rozebrał. Już i nie pamięta,
Iż w nim czci Jego obchodzono Święta.
Owszem. Swe własne, nazbyt rozgniewany,
Na śmiech wystawił króle i kapłany!
. Odrzucił ołtarz, przeklął szczyt świątnicy,
I dał ją wrogom, by w niej niezbożnicy
Hukali głośno, będąc tak weseli,
Jak my, za czasu gdyśmy Święta mieli.
. Pan się tak zawziął przeciw Sy.onowi.
By nawet szańca nie miał gród ten wdowi.
Dokoła zgubny sznur swój rozprzestrzenia,
I nie odwrócił ręki od gubienia.
Tedy przedmurza próżno zapłakały,
Kiedy szedł w gruzy murów pierścień cały.
. Wyrwane z zawias leżą jego brony.
Wrzeciądz i rygiel wszelki w nich skruszony.
Prorokom jego odjął Pan widzenia,
Zaś władce jego w najemnik! zmienia.
. Na ziemi siedli starce Syonowe,
Popiołem siwą posypali głowę,
Nagie ich ciało dręczy Włosienica,
A panny płaczą, w dłoniach kryjąc lica.
. Nie mają w sobie łez już oczy moje.
Do głębi serca zatrwożony stoję.
Trzęsą się dreszczem wszystkie moje trzewa.
Na ziemię dusza ze mnie się wylewa.
Albowiem pamięć nie jest mi odjęta
Boleści naszych niewiast, gdy dziecięta
li!. Mówiły matkom:—Gdzież jest chleb i wrino? —
A tedy, mdlejąc, na ulicach giną
Jako zranieni, i swą udręczoną
Duszę na matek wypuszczają łono. —
. Z kim cię porównam? Komu przypodobię
Jeruzalemska córko w owej dobie?
Z kim cię porównam Panno na Syonie?
Jakichże pociech siłą cię obronię?
Gdyż jest jak otchłań gorzkiej w morzu cieczy
Skruszenie twoje! a któż cię uleczy?
. Prorocy twoi, znając cię, iżali
Do oczu tobie kiedy wymiatali
Rozumu twego brak i sprośne chucie,
By twe sumienie przywieść ku pokucie?
Owszem, zmyślając w sobie dary wieszcze,
Skruchy od ciebie odganiali dreszcze.
. Przechodzień każdy nad Jeruzalemą
Klaskał i świstał, lub z radością niemą
Chwiał głową, lub też mówił w sprośnym szale:
— Onoż to miasto piękne doskonale?
Onźe to gród jest ziemi wszej wresele? —
. Otwarli usta swe nieprzyjaciele
Ku twojej hańbie! Zęby im zgrzytały
Kiedy mówili: — Oto, peten chwaty
Nadszedł nam wreszcie dzień oczekiwany! —
Patrzmy i miejmy radość! — Pan nad Pany
. Swój zamysł spełnił! zjiścił Swoją mowę,
W której obwieścił niegdyś dnie gromowe!
Zepsował wszystko, nic nie oszczędziwszy.
I wróg w weselu swem jest coraz chciwszy
Twej krzywdy — bowiem, ponad rogi twoje,
Róg przeciwnika Pan wywyższył w dwoje!
. Jam ci ku sercu wołał na Syonie:
— Dniem jak i nocą płacz i łam twe dłonie!
Nie znaj spocznienia łkaniom twego ducha!
Zrzenica twoja niech nie będzie sucha!
. Wstań! Módl się nocą od początku straży.
Niech się przed Panem serce twe rozgwarzy
Jak szum potoku, i ku Niemu ręce
Wznieś, by przytulił dusze te dziecięce
Których w ulicach tlum od głodu kona.
. Spójrz, Panie! Kogoś jak winniczne grona
Podebrał! Jakże? będąż białogłowy
Swe własne dzieci zjadać w czas głodowy?
I czyż, w kościoła chroniąc się przystani,
Kapłan i prorok będą zabijani? —
. Leżeli społem na ulicach miasta
Starzec i dziecię. Młodzian i niewiasta
Legli od miecza. Tyś to zdziałał, Panie! —
Precz wziąwszy od nas wszelkie zmiłowanie!
. Mych wrogówr, jako w uroczystej chwili
Pan przyzwrał, iżby zewsząd mię straszyli.
A w dzień, gdy spojrzał okiem zagniewanem.
Nie było, ktoby ostał się przed Panem.
Bowiem, wszelaką istność odchowaną,
Wrogowi, iżby zniszczy! ją, oddano.
. Jam mąż, któremu wiedza się odsłania
Ubóstwa, w rózdze Jego zagniewania.
. Zawiódł mię w ciemność, owszem, wrzucił w studnię,
W której światłości niema i w południe.
. Obrócił na mnie dłoń Swą, i dzień cały
Rażą mię zewszęd dłoni Tej postrzały.
. Skórę i ciało dał na łup starości,
Połamał we mnie wszystkie moje kości.
. Obsaczył temi, co sie z krzywd bogacą.
Żółcią napoił mię i zgnębił pracą.
. W noc mię pogrążył, która tak mię wchłania,
Jako umarłe próżne zmartwychwstania.
. W krąg, bym nie uszedł, wzniósł mur granitowy,
I jeszcze moje wzmocnił mi okowy.
. A gdym ku Niemu, ciężkie cierpiąc znoje
Wołał, odrzucił precz modlitwy moje.
. Zagrodził głazem życia mego drogi,
Z ścieżek manowiec zdziałał pełen trwogi.
. Stał mi się jako lew ostrzący szpony.
Stał się jak niedźwiedź w jamie zaczajony.
. Ścieżki mi popsuł, złamał moje ciało,
I rzecz uczynił ze mnie spustoszała.
. Napiąwszy łuk swój, zmierzył doskonale,
A mnie postawił jako cel ku strzale.
. Więzły w mych nerkach chorych od zgryzoty
Córki sajdaka Jego, ostre groty.
. Stałem się ludu pośmiewiskiem. Ano
Złośliwe pieśni o mnie śpiewywano.
. Z rąk Jego głód mój syci gorzka strawa,
A zaś w pragnieniu piołun pić mi dawa.
. Zęby, od ciosu który w szczęki wziąłem,
Gdy mi połamał, karmi mię popiołem.
. Jam od spokoju odepchnięta dusza,
I już mię pamięć lepszych dni nie wzrusza.
. I rzekłem: — Przyszedł cierpień mego ducha
Kres, i ostatnia w Panu mym otucha.
. Policz mą nędzę za przestępstwa moje,
I gorzkość, ktorą karmię się i poję.
. Bo niżbym cierpień moich miał daremnie
Zapomnieć, prędzej uschnie dusza we mnie.
. Ta więc pociecha, skoro mi powieje
W głąb serca, w Panu będę mieć nadzieję.
. Tyś chciał, by naród nasz nie zginął cały,
Bowiem litości Twroje nie ustały.
. Poranek każdy, mimo chłód i znoje,
Przynosi nowe dobrodziejstwo Twoje.
. Głos mi rzekł w duszy: Pan jest twym udziałem!—
Dla tegom czekał, aż i doczekałem.
. Kto szuka Pana, kto ma w Nim nadzieję,
Duszy się jego dobrze w Panu dzieje.
. Dobrze jest duszy pobożnego człeka,
Gdy on w milczeniu na zbawienie czeka.
. Zaprawdę taki mąż jest sługa Boży,
Który z lat młodych kark swój w jarzmo włoży.
. Tedy w milczeniu siądzie i odpocznie,
Bowiem na sobie Pańskie niósł wyrocznie.
. Proch ucałuje pokornemi usty,
Aby nadziei skarb mu nie był pusty.
. . Nadstawi twarz swą temu kto go bije,
Za nic mu będą urągania czyje.
. Gdyż nie na wieczne czasy Pan odrzuci
Tych, których karze za ich grzeszne chuci.
. Bowiem dla mnóstwa swoich miłosierdzi,
Wprędce przebaczy, choć się i rozsierdzi.
. Bo ani z serca wygnał syny człecze,
Ani się choćby na to ich wyrzecze:
. By miała po nich deptać Jego noga,
Tak, jak deptani jeńce są od wroga.
. Ani też stronnie słuchać On nie będzie,
Gdy przeciw człeku świadczą krzywe sędzię.
. Owszem, gdy ugnie skruszonego ducha,
Usprawiedliwień jego Pan wysłucha.
. A gdzież po świecie tacy są mocarze,
By to sprawili, czego Pan nie każe?
. A któż śmie mówić: że po ziem On słowie
Dobrego słowa z ust Swych nie wypowie?
. Niech więc nie szemrze człek dopóki żywię:
Jako karany jest niemiłościwie!
. Z dróg naszych niechaj będzie ta wybrana,
Któraby mogła wieść nas wprost do Pana.
. Podnieście w niebo serce wraz z rękoma,
By tam zamieszkał duch wasz jakby doma.
. Powstał gniew Jego z nieprawości naszej,
Więc nas On swoją zawziętością straszy.
. A tak jest Jego mściwość zapalczywa,
Że więc ubija a nie sfolgowywa.
. Stawił przed sobą obłok jako ścianę,
By precz modlitwy poszły niesłuchane.
. U wszech narodów jam jest w takiej cenie,
Co odrzucenie i wykorzenienie.
. A przeciwnicy moi w owej chwili
Złośliwe usta na mnie otworzyli.
. Proroctwa nasze, w sidio nas wplątawszy,
Strach nam i pogrom wieszczą coraz krwawszy.
. Rzekłbym: — w powodzi własnych łez toniemy,
Płacząc nad zgubą cór Jeruzalemy!
. Wciąż wzrok mi mroczą łez gorących fale;
Odpoczynienia bowiem nie znam wcale,
. Aźby Pan spojrzał z nieba, i zarazem
Raczył się wzruszyć moich nędz obrazem.
. Od strapień oczu ból w mej duszy wzrasta
Dla nędzy wszystkich cór mojego miasta.
. Choć mu odemnie krzywda się nijaka
Nie stała, wróg mię w sidło wziął jak ptaka.
. Zapadł mój żywot w głębię zamroczoną,
Jeszcze mię z wierzchu głazem przywalono.
. A tam, nad moją głową, gdy ogromnie
Wezbrały wody, rzekłem: — Już jest po mnie! —
. Więc z dna owego dołu sercem całem
Imienia Twego, Panie mój wzywałem.
. I głos mój doszedł. Bowiem Pan nie wzbrania
Swym uszom słyszeć jęki a wzdychania.
. Zstąpiłeś ku mnie, gdym cię w dzień ten łzawy
Wzywał, i rzekłeś: — Pozbądź się obawy. —
. A teraz, niech Cię sprawa mojej duszy,
Odkupicielu mój! do głębi wzruszy.
. Znasz złość co w sercach wTOgów moich płonie,
Więc, oto, proszę, stań po mojej stronie.
. Znasz ich zawziętość, jak jest niepożyta.
W najskrytszych myślach ich Twe oko czyta.
. Słyszałeś sprośne ich urągań słowa,
I zdradę, która w myślach ich się chowa.
. Mych nieprzyjaciół wargi dniem i nocą
Niezbożne słowa przeciw mnie świegocą.
. Udają śmiesznie mą osobę, bowiem
Stałem się u nich pieśnią i przysłowiem.
. Więc w miarę sprawr ich, w Twoich sądów chwili,
Zapiać im, Panie, jako zasłużyli.
. I tak upracuj one przeniewierce,
Byś od nich tarczą miał zakryte serce.
. Pędź ich przed sobą, aż się wreszcie stanie:
Iż ślad ich zniknie pod Twem niebem Panie.
. Jakże? Więc szczere złoto pośniedziało
W barwie, będącej wszystkich kruszczów chwałą?
Jakże? Z kamieni drogiej nam świątyni,
Po rogach ulic stos się gruzów czyni?
. Najszlachetniejsze syny na Syonie,
Ubrane w złoto, które słońcem plonie,
Jakże? czyż zgoła będą poczytani
Za garncarzowych skorup wyrób tani?
. Ach! nawet jędze piersi swe odkryły,
By karmić szczeniąt pomiot sobie miły;
A córka ludu tak się srogą staje,
Jak struś o własne nie dbający jaje.
. W pragnieniu, język od gorączki rdzawy
Sechł niemowlętom; a gdy, łaknąc strawy,
— Chleba! — wołały dziatek usta sine,
Nie było ktoby dał im choć kruszynę.
. Rozkoszni niegdyś w ucztach biesiadnicy
Padali jako roje much w ulicy.
A ci. co ciała wypieszczone swoje
Zdobili w szarłat, jeść musieli gnoje.
. O Jeruzalem! twoich win ogromy
Stały się większe niźli grzech Sodomy,
Którą grom z Nieba w oczemgnieniu nęka,
Jak żadna ludzka gnieść nie zdoła ręka.
. Nad śnieg jaśniejsi Nazareńcy twoi,
Bielsi od mleka gdy się z wymion doi,
Rumieńsi niźli kość słoniowa stara,
Nad szafir wyższa ich piękności miara;
. A dziś nad węgiel czarne jest ich lice,
I nie poznano ich gdy szli w ulice.
Przyschła do kości skóra ich, a ciało
Z drewnem się zgoła twardem porównało.
. Szczęśliwsi, których miecz śmiertelnie rani,
Od tych, co byli głodem zabijani;
Bowiem nie poszli do Przedwiecznych Cieni
Od niepłodności ziemi swej strawieni.
. W rozpaczy, niewiast litościwych ręce
Warzyły własne płody niemowlęce,
I jadły matki karm tę niesłychaną,
Gdy córkę ludu mego dobijano.
. Zapalczywości Pan wykonał Swoje,
wylał na nas gniewów Swoich zdroje,
I ogień pomsty zażegł na Syonie,
I podwaliny jego w przepaść chłonie.
. Królowie ziemscy, wrraz z obywateli
Tłumem po świecie, wierzyć nie umieli:
By wróg, którego dziś nad sobą mamy,
W Jeruzalemskie mógł wejść kiedy bramy.
. Tam, dla proroka grzechów i kapłana,
Krew sprawiedliwych była wylewana,
. A w niej, na oślep ludzie brnąc zuchwali,
By się nie zmazać, szaty podginałi.
. Odstąpcie od nas! Waszych rąk dotknięcie
(Mówiono do nich) jest nam w ciężkim wstręcie! —
Wołano wreszcie: — Idźcie precz nieczyści! —
Gdyż między sobą mieli nienawiści,
A zaś prawili między narodami:
— Bez Pana myśmy państwenr sobie sami! —
. Od twarzy Pańskiej przyszło im wygnanie
I już nie przydał, iżby spojrzał na nie.
Ani kapłanów się wstydzili, ani
Ojcowie od nich byli szanowani.
. Gdyśmy istnieli jeszcze, wciąż nam oczy
Nadzieja marnej skądś pomocy mroczy.
Bośmy się w częstej oglądali porze
Na naród, który zbawić nas nie może.
. Śliskiemi wszystkie stały nam się drogi,
Aż się przybliżył wreszcie koniec srogi,
Gdy dzień nasz dobiegi zachodowej chwili.
. Prędszemi byli ci co nas gonili,
Niż orły w wiatrach. Popłoch na nas leci
Z gór, a w pustyniach zastawiono sieci.
. Jest w nieprawości naszych pojman pęta
Nasz Pan, i naszych ust otucha święta,
Gdyśmy mówili: — W cieniu Twej opieki,
Wpośród narodów będziem żyć na wieki! —
. Ty, co jak córka czcisz twą Idumeję,
Ciesz się! Pan pełny kielich ci naleje
Pomsty nad nami! Lecz gdy się dokona
Twoje upicie, będziesz obnażona! —
. Za grzechy twoje, córko Syonowa —
Gdy się już wątek cierpień twych dosnowa,
Pan, Edomitce złości jej policzy,
I za nie również wymiar pokutniczy! —
V.
MODLITWA JEREMIASZOWA.
. Wspomnij, o Panie! co się nam przydało.
Obacz i w naszą spójrz zelżywość całą!
. Dziedzictwo nasze rozchwytali drudzy.
Zamieszkał w domiech naszych człowiek cudzy.
. Jesteśmy garstką sierot bez ojcowej
Opieki, a zaś matki nasze wdowy.
. Wodęśmy pili za nasz pieniądz krwawy,
I drwa płacili łaknąc dziennej strawy.
. Z szyją nas gnano jarzmem okowraną,
A spracowanym wytchnąć nie dawano.
. Wśród Egipczyków, między Assyryany.
Chleb po dziadowsku przez nas był żebrany.
. Dźwigamy ojców naszych nieprawości,
Z któremi w grzechu poszły w grób ich kości.
. Niewolnik jest nam Panem. Z jego dłoni
By nas wykupić, każdy w bok się chroni.
. Wśród strachu chleba gnała nas oskoma,
Pod lwem w pustyni, a pod mieczem doma.
. Od upragnienia, skóra na nas cała
Jako pieczywo w piecu wygorzała.
. W Syonie macierz była poniżoną,
A córy Judzkie w miastach pogwałcono!
. Za ręce nasze wieszać śmią książęta,
Ani ich widok starców opamięta!
. Młodzieńcom sprośne psoty zadawali,
A dzieci legły od drzewianych bali.
. Starcy z bram uszli gdzie sądzili sprawy,
Od tańca stroni młodzi zastęp żwawry.
. Ustały naszych serc wesołe drgnienia,
W żałobę taniec nasz się nam odmienia.
. I biesiadniczy wieniec spadł nam z głowy,
Bowiem dla zmazy biada nam grzechowej!
. Dlatego smutek serca nasze tłoczy,
Dlatego łzami ćmią się nasze oczy.
. I na Syońską górę spoglądamy
Z bólem, gdyż lisy kopią w niej swe jamy.
. Lecz Ty na wieki istnieć będziesz, Panie!
Z narodu w naród Twej stolicy trwanie!
. Czyś już na wieki rzucił precz Twe sługi?
Czemu opuszczasz nas na czas tak długi?
. Wróć ku nam! Dawne z nami Twe przymierze
Odnów — ku Tobie znów powrócim szczerze!
. Słuszny był gniewr Twój z wszelkich Łask wyzuty —
Ale już proszę, zbliż nam kres pokuty.
DZIEJE ZUZANNY.
Nuż też zasię patrzay: iako też zasię ten wiek,
który zapomniawszy stanów swych ućciwych, wszetecz
nych a swowolnych spraw swoich y czasów swoich
używali, iako ie też na wielkiey pieczy Pan mieć raczył.
Kto czytał sprawę oney świętey Paniey Zuzanny, gdy
ią dwra starcy, nalaszszy wr ogrodzie a ona się kąpie,
chcieli mieć po swey woli. A iż im tego pozwolić nie
chciała, iako ią spotwarzyli: iż młodzieńca odegnali od
niey, y pothym ią poprzysięgli. A iako ią Pan iako
niewinną, dziwnym sądem przez male dziecię przez Da
niela, wpuściwszy ducha Swego w usta iego, dziwnie
oswobodzić raczył; a oni łyścowie iako wzięli haniebną
zapłatę swoię, to też tam o tym historia nadobnie y szy
roko pisze.
Mikołaj Rtj w Żywocie Człowieka poczciwego,
Trzeciej księgi Rozdział . — «Jako Pan stare
a szalone karał.
DANIEL.
. Był w Babilonie mąż, mający czczone
Imię Joakim. A ten poją! żonę,
. Córę Helcyasza, wielce pięknej twarzy
Zuzannę, którą Bóg Swą Łaską darzy,
. Gdyż jej rodzice, Niebu będąc mili,
W zakonie Pańskim córkę wyćwiczyli.
. A ten Joakim bardzo był bogaty.
I miał sad znaczny wpodle własnej chaty.
A tam, Żydowie, nawet się zdaleka
Zchadzali, jako u takiego człeka,
Co go lud wszystek najpoczciwszym mieni.
. A sa na rok ten dwaj postanowieni
Sędzię, o których kędyś Pan powiada:
Iż w Babilonie wyjdzie sprośna zdrada
Od starszych, których, wśród niewczesnej chw
Na to wybrano, iżby lud rządzili.
. Ci też chadzali wf sad ten, oraz owi
Którzy swe sprawy zdają ich sądowi.
. A gdy, bywało, wedle przypołudnia,
On sad z przychodniów owych się wwludnia,
Tedy Zuzanna tam się przechadzała.
. Więc pożądaniem iej pięknego ciała
IV sędziach się owych sprośna chuć rozpali,
Gdy ją ukradkiem tam podpatrywali.
. A tak się zgubnie rozum w nich przechyli,
Iż na wstecz nawet wzrok swój obrócili,
Aby, nie patrząc w Niebo, w niepamięci
Mieli Sąd, który tam Swe prawo święci.
. A choć ich obu żre ta chuć wstrętliwa,
Jeden przed drugim pilnie ją ukrywa,
. Bowiem wzajemnie siebie się wstydali,
Iż ich tak niecna pożądliwość pali.
. Więcże, pilnując, jakby zejść ją w sadzie,
Każdy z osobna swą w to chytrość kładzie —
Wszakże się oba cel swój zdradzić strzegą.
Aż raz tak rzecze jeden do drugiego:
. — Otoć już wierę obiadowa doba.
Pódźmy do domu. — Tedy wyszli oba.
. Lecz znów z osobna wpełźli w sad po chwili.
Tu, gdy się wzajem sobie zadziwili,
Wyznał z nich każdy swoją złość grzechową.
Więc się zaś wspólną ułożyli zmową:
Jakby i kiedy zejść osamotniała
Zuzannę w sadzie. Aż się raz przydało,
. Gdy ztąd i z owąd czy chał na nią zbrodzień,
Iż weszła, jako zwykła była codzień,
Z dziewkami dwiema, iżby się kąpała
W zdroju, dla żaru który w dniu tym pala.
. A nikt tam nie był więcej w onej chwili,
Prócz dwóch tych co się na nią zaczaili.
. Tedy w dom słała swoje dwie niewieście,
Mówiąc: — Z olejkiem bańkę mi przynieście
I mydło. Lecz wprzód zawrzeć macie wrota,
Gdyż się wykąpać zdjęła mię ochota.—
. Więc uczyniły jak im zalecono,
I, drzwi zamknąwszy, wyszły tylną stroną,
Nie wiedząc iż się starce tam zakradli.
. A kiedy wyszły, wnetże ci zajadli
Wbiegli i rzeką: — Nikt tu już nie wnidzie,
. I tyś nam w rękach. Nie myśl o twym wstydzie.
Myśmy ku tobie zdawna kochankowie.
Daj się nam — nikt się o tem zaś nie dowie.
. A gdy nie zechcesz, damy zaświadczenie:
Żeś się w kąpieli z miłym twym szalenie
Zabawić mając, sługom w to ustronie
Wchodzić wzbroniła. — Tedy łamiąc dłonie
. Rzecze Zuzanna: — Cóż nieszczęsna zrobię?
Bowiem jest ciasno na mię w strony obie!
Jeśli zezwolę, sprośna śmierć mię straszy —
A gdy nie zechcę, jestem w mocy waszej.
. Lecz, raczej pastwą waszych pomst być życzę,
Niż grzechem Pańskie zgorszyć nam oblicze! —
. I zawołała w głos, a ci niegodni
Też zawołali jeszcze głośniej od niej.
. A jeden otwarł bramę i w niej stanie
Niby na straży. Na ich zaś wołanie
. Domowi słudzy wbiegli tylną stroną,
Chcąc się dowiedzieć: czemu zakrzykniono?
. I wstyd ich wielki zdjął na starców słowa.
Gdyż o Zuzannie nigdy taka mowa
Nie była miana. — A nazajutrz rano,
. Gdy znów się w sadzie onym zgromadzano,
Dysząc jej zgubą w swej złośliwej myśli
. Starce ci rzekli: — Ludu! przyzwać wyślij
Przed sąd, z Helcyasza ojca urodzoną
Tę, która zwie się Joakima żoną. —
. Tedy posiano. A ta w chwil niewiele
Przyszła, a dzieci jej i Rodziciele
I krewni, za nią szli jak smutne cienie.
. A była bardzo wdzięczna na wejrzenie.
. Tedy kazali ci zbrodniarze starzy,
Wziąść precz zasłonę z jej zakrytej twarzy,
By choć tak byli jej piękności syci.
. A tu każdego żałość nad nią chwyci.
I zapłakali wszyscy jej pokrewni,
Gdyż dola smutna kogo nie rozrzewni!
. Wtem, ku przysiędze, ręce swe sędziowie
Na jej niewinnej położyli głowie,
. A ta wzrok łzawy w Niebo tylko słała,
Bo była w Panu jej nadzieja cała.
. I rzekli starce: — Gdyśmy we dwóch sami
Byli w tym sadzie, z dwiema tu dziewkami
Ta oto weszła, a zamknąwszy wrota
Precz iść kazała dziewkom. Wtem, niecnota
. Schowany w krzakach ku niej gach przypada,
A ta, gdy z całej duszy była rada
Bezwstydnie mu się oddać, my, z uboczy
. Kędyśmy byli, na swe własne oczy
Widzimy sprawę onych grzeszycieli.
. A gdyśmy gacha imać przybieżeli,
Ten, iż silniejszy był i w biegu żywszy,
Umknął, przemocą bramę otworzywszy.
. Tę zaś pojmawszy, gdy się jej pytamy:
Kto zacz on młodzian który uciekł z bramy?
Powiedzieć nie chce. Więc, osądźcie sami,
. Bo my jesteśmy sprawy tej świadkami. —
Tu, lud, w niezłomne swoje wierząc sędzię,
Zakrzyknął: — Śmiercią niech karana będzie! —
. Więc w niebogłosy biedna zawołała:
— Boże! Któremu wieczna z cnot jest chwała!
W Którego wiedzy ma swe jawne trwanie:
Cobądź się stało, staje lub się stanie,
. Ty skarż tych świadków mowę niecnotliwą!
Bo oto na śmierć idę, jako żywo
Nie uczyniwszy żadnej z onych rzeczy,
Któremi ztość ich sławę mą kaleczy. —
. A pan się w Niebie wzruszył jej sromotą.
. Bo gdy ją na śmierć prowadzono, oto
Darami wieszczych natchnień Swych obdziela
Młodzianka, który imię mial Daniela.
. Więc ten zakrzyknął: — Bądź wam wszystkim
biada!
A tylko na mnie krew jej niech nie pada! —
. Tedy wrócili mówiąc mu: — Cóż znaczy
Ta mowa? — On zaś, gromiąc jej siepaczy,
. Rzekł: — O! ślepotą dziwną opętani!
Aniście świadków wiarogodność, ani
Baczniej zbadali sprawę tę — a przecię
Śmierć Izraelskiej córce zadać chcecie!
. Słuszniejszy złóżcie sąd nad pokrzywdzoną,
Bowiem fałszywie przeciw niej świadczono! —
. Więc lud posłuchał. A drwiąc z niego sędzię
Mówili: — Dobrze. Wśród nas niech on siędzie.
I niech się nawet jak nasz wódz rozgości,
Skoro mu pan Bóg mądrość dal starości. —
. Rzeki Daniel: — Każdy z nich ma w inną stronę
Być wzięt, bo będę sądził sędzię one! —
. Więc gdy, jak żądał, rozdzieleni byli,
Rzekł do jednego: — Wiedz, iż w owej chwili
Już jest przebrana miara twoich zbrodni,
. Któreś w twych sądach spełniał najniegodniej,
Gdy przez cię była winnym cześć dawana,
A zaś niewinnym śmierć, z obrazą Pana
Który powiedział. — «Biada! dłoń gdy czyja
Uczynki prawych sądem złym zabija! —
. A teraz, kiedyś na swe oczy zbliska
Widział wszeteczne dwojga tych igrzyska,
Powiedz, pod jakiem działo się to drzewem?
Rzeki: — Pod trzmieliną. — Tedy Daniel z gniewem
. Rzekł: — O! jak słusznie ta kłamliwa zdrada
Ciężarem całym na twą głowę spada!
Gdyż wiedz: iż, Pańskie wziąwszy rozkazanie
Ku zgubie twojej, idzie niemięszkanie
Anioł, ażeby rozciął cię na poły! —
Tedy on odszedł zgoła nie wesoły.
. A zaś drugiemu rzeki: — Nie z Judzkiej dziatwy,
Lecz z Chananejskiej, ku grzeszeniu łatwy!
Tak to piękności chcenie cię uwiodło,
Żeś wziął w twe serce cudzołożność podłą?
. Toście czynili córom Izraela,
Iż się wam żadna oprzeć nie ośmiela;
Ażci więc Judzka Pani ta cnotliwa
Boga na pomoc przeciw wam przyzywa.
. Mów teraz, proszę: więcźe, ta zuchwała,
Pod jakiem drzewem wstyd swój brać dawała? —
— Pod jodłą. — Na to, słowa piorunowe
. Rzekł Daniel: — Kłamstwo trafia wprost w twą
głowę!
Gdyż Anioł, mając w ręku miecz swój goły,
Idzie, ażeby rozciął cię na poły! —
. A tedy rzesza zgromadzonych cala,
Jak jeden, wielkim głosem zawołała
Cześć dając Bogu, Który, od bezprawia,
W Nim ufających, Łaską Swą wybawia. —
. A tak na starce wszystek lud powstanie.
Gdyż od Daniela wzięli przekonanie,
Iż ci świadectwo dali własnych zbrodni,
W zeznaniach swoich nic nie będąc zgodni.
. Zaczem, jak prawo chce mieć Mojżeszowe,
Przyszło im, w dniu tym głowę dać za głowę,
W którym niewinną krewr uniewinniono.
. A tedy Helcyasz wespół ze swą żoną
I Joakimem, i powinowaci,
Wielbili Pana: iż On śmiercią ptaci
Takiemu, który na swą głowę kłamie
I że Zuzanna uszła sprośnej plamie.
A Daniel odtąd cieszył się żywotem
Wybrańca ludu, na dziś i na potem.
Także też on mizerny Balthazar, kthóry się też
był udał za pijaństwem świata tego, opuściwszy po
winność swą królewską. Aż mu się czasu nalepszey
myśli iego ukazała sroga ręka na ścienie, pisząca ty
słowa: Mane, Tecel, Fares; to potym mu Daniel, dzie
cię Duchem Świętym napełnione, wyłożył, iż thy słowa
to znamionowały: iż prze wszeteczny żywot twóy, bę
dzie rozerwano królestwo twoie. Y thakże się stało,
y sam srodze zginął, y wiele ludzi dla onego iego swo
woleństwa poginęlo, y królestwo iego było szpetnie
roztargniono.
Mikołąy Rey — Wtóre księgi Żywota poczciwe
go człowieka. Capitulum III. Jako pana przestrzegać
z swowolnego żywota.
Z PROROCTWA DANIELOWEGO
ROZDZIAŁ V.
. Balthazar wydał ucztę na swym dworze
Na tysiąc panów, a zaś ci wielmoże
Pili i jedli według swej starszości.
. A król, pijany, uczcić chcąc swych gości,
Srebrne i złote kazał wnieść naczynie,
Które był ojciec jego wziął, świątynię
Jeruzalemską splądrowawszy zgoła —
Więc iżby pii z nich król i czerń wesoła
Przedniejszych panów, a też krasnolice
Królewskie żony oraz nałożnice.
. Tedy naczynia owe przyniesiono,
I pił z takowych król, wraz z wyróżnioną
Ciżbą wielmożów, a też krasnolice
Królewskie żony oraz nałożnice.
. A pijąc wino, zdjęła ich ochota
Chwalić swe bogi z miedzi, srebra, złota,
Z głazów i z drzewa. Alić, w tej godzinie,
. Pod światło, kędy blask z świecznika płynie,
Niby człowieczej ręki objawienie,
Wprost króla jęło pisać coś po ścienie.
. To gdy on ujrzał, zbladło mu oblicze.
I myśli jego jęły truć gorycze,
I nerki słabość zdjęła mu nieznana,
f oba pod nim tłukły się kolana.
. Więc gromkim głosem król przywołać każe
Chaldejskie w Czarnej Wiedzy praktykarze,
I rzekł ku Mędrcom: — Którybądź wróżbita
Pismo na onej ścienie nam wyczyta,
I jego jasne zrobi wykładanie,
W szkarłat ubrany będzie niemięszkanie,
Na szyi złoty łańcuch mu zaświeci,
I będzie po mnie w niem królestwie trzeci. —
. Wszakże nie mogli wszyscy ci przyzwani
Nie tylko wykład dać, lecz nawet ani
Pismo wyczytać. Z czego król się siła
. Frasował — ano twarz mu się zmieniła —
A też wielmoże lica mieli blade.
. Wtem zaś królowa, by wnieść z sobą radę
Ku temu coby wszystkim im się zdało,
W dom ucztowania tego wreszla śmiało
I rzekła: — Królu panie, żyj na wieki!
I od wszelakiej trwogi bądź daleki,
I niech się więcej twoja twarz nie smęci.
. Jest w twem królestwie mąż, w którego święci
Bogowie nasi tchnęli swego ducha.
Tego, bywało, gdy twój ojciec słucha,
Iż z niego wszelka umiejętność wieje,
To go nad wszystkie swoje czarodzieje,
Magi i wszelkie tajnych sił guślarze
Wyniósłszy w górę, cześć mu dawać każe,
Wszechmądrość jego darząc tą zapłatą.
Twój własny ojciec, królu — pomnij na to!
. W nim duch i um jest bystry niesłychanie,
Snów wykładanie i rozwiązywanie
Tych rzeczy, których tajemnicze strzegą
Władze z za świata. A zaś męża tego,
Gdy niegdyś Daniel brzmiała nazwa stara,
Król raczył dać mu imię Balthazara.
Ten to wyłoży wam pisanie ono.—
. Tedy Daniela k'władcy przywiedziono.
A ten rzekł: — Tyżeś Daniel, z synów Judy,
Które, mój ojciec, Izraelskie ludy
Karcąc, w pojmanie wwiódł z plemieniem całem?
. Masz w sobie ducha bogów, tak słyszałem.
A iż nauka i wyrozumienie
I mądrość większa w tobie nieskończenie
. Niż w onych, którzy będąc tu przyzwani,
Nie mogli ani pisma czytać, ani
Ten cud wyłożyć. A ty, słyszę, rzeczy
. Trudne wykładasz, i te, które człeczy
Rozum uważa za nierozwiązałe.
A tak, jeżeliś mocen mieć tę chwałę:
Byś ono pismo, które tu nad ścianą
Nadludzkiej ręki palcem wypisano,
Czytał i jego zrobił wykładanie;
W szkarłat ubrany będziesz niemięszkanie,
Na szyi złoty łańcuch ci zaświeci,
I będziesz po mnie w mem królestwie trzeci. —
. A na to Daniel temi odrzekł słowy:
— Twe dary, królu, miej przy sobie zdrowy,
A upominki biorą niech wielmoże, —
A ja ci darmo pismo to wyłożę.
. Królu mój! Nabuchodonozorowi
Ojcu twojemu, gdy Pan postanowi
Dać cześć i zacną królowania sławę,
. Ten, możność mając, spełniał czyny krwawe
Języki przed nim i narody drżały.
A on zabijał kogo chciał zuchwały,
A też wywyższał kogo chciał, a kogo
Nie chciał, poniżał następując nogą.
. A gdy się duch w nim rozmógł pychą twar
I serce w sobie wzdął od praw pogardy,
Tedy władarstwa wzięto mu stolicę,
I sława jego poszła precz na nice.
. I był od synów czleczych odepchnięty,—
Nieludzkiem sercem zrównan ze zwierzęty,
Z osły mieszkanie w lesiech miał plugawe,
I wraz z bydlęty jak wół jedząc trawę,
Niebieską rosa miał moczone ciało,
Potąd, aż znowu w nim nie zaświtało:
Iż Pan jedynie ludzkiem królowaniem
Rządzi, a kogo chce sadowi na niem.
. A ty zaś, synu jego, Balthazarze!
Acz ci wiadomo było: iż Pan karze
Tych, co pięść wznoszą przeciw Jego chwale,
Nie uniżyłeś serca twego wcale.
. Owszem, podniosłeś przeciw Panu piętę,
Kiedyś naczynie z domu Jego wzięte
Wnieść kazał, a gdy skarb ten był wniesiony
Ty, i wielmoże twoi, i twe żony
I nałożnice, z niego sobie czasze
Ku piciu mieli, przy czem, bogi wasze
Z kamienia, drzewa, srebra, złota, miedzi,
Nieme i głuche: w których ani siedzi
Duch, ani czucie, czciłeś, a zaś Boga,
W którego ręku każda twoja droga
I tchnienie dni twych, zaniedbałeś wcale
Uczcić w tym twoim niepobożnym szale.
. Przetoż on wysłał dłoń tę, co na ścienie
Twym czynom kreśli słuszne potępienie.
. Tam tedy, mową mędrcom twym nieznaną,
Jest Mane, Thecel, Phares napisano.
. A ten jest wykład pisma tego: — Mane —
Zliczone władztwo twre i dokonane —
. Thecel — zważonyś — a żeś lekki w wadze —
. Phares — dlatego, mówi Pan, sprowadzę
Medy i Persy, iżby wzięli twoje
Chaldejskie państwo rozdzielone w troje. —
. A tedy Daniel odzian jest w szkarłaty,
A zaś na szyi łańcuch wziął bogaty,
I z rozkazania władcy obwołano:
Iż on trzeciego po nim nosi miano.
. Tejże jest nocy zabit niespodzianie
On król Chaldejski. Jego zaś władanie
. Daryusz Medyjski ujął w ręce swoje,
Gdy mu już było lat sześćdziesiąt dwoje. —
DANIEL
XIV.
Daniel Bela bałwana skaził i wrzucon do lwiej jamy —
tam przyniósł mu Abakuk obiad — potem zaś ztamtąd
wyciągnion.
. A Daniel jadał z królem, będąc wiele
Większy niż wszyscy pańscy przyjaciele.
. A był niektóry bałwan w Babilonie
Zwan Bel z imienia. A ten co dnia chłonie:
Ile się mąki w miar dwanaście zmieści,
Sześć beczek wina, owiec też czterdzieści.
. Więc król mu codzień czyni odwiedzania,
I cześć mu dawa i skroń przed nim skłania.
Zaś Daniel Bogu swemu słał pokfony.
— Przecz nie czcisz Bela? spytał król zdumiony.
. Odpowiadając Daniel tak mu rzecze:
— Za nic mi bałwan, co go ręce człecze
Urobić mogły. Jeno jest prawdziwie
Ten Bogiem, który Sam przez Siebie żywię,
Niebo i ziemię stworzy! i człowieka,
I Jego wszędy moc jest a opieka. —
. Rzekł król do niego: — Żaż się nie zda tobie
Bel być żywiącym, który w jednej dobie
I zjada tyle i wypija tyle? —
. Rzekł Daniel z śmiechem: — Toć się ja nie mylę,
Iż on gliniany mając brzuch, a zgoła
Miedzią pobity, nigdy jeść nie zdoła. —
. Zaczem król w gniewie przywoławszy sługi
Belowe, rzekł im: — Kto mi w czas niedługi
Nie stwierdzi: jako te pokłady zjada
Sam Bel — śmiertelna temu będzie biada!
. A gdy się wyda: iż sam Bóg jedynie
Wszystko to zjada, Daniel mieczem zginie,
łże bluźnierskie głosić śmiał orędzie. —
Rzekł na to Daniel: — Jakoś rzekł, niech będzie! —
. A było sług tych siedmdziesięciu, kromie
Ich żon i dzieci. Więc w Belowym domie
Gdy król z Danielem byli, oni rzeką:
. — Oto my panie, idziem, ztąd daleko,
A ty potrawy zgotuj i napoje,
I, drzwi zawarłszy, na nich połóż swoje
Z palca pieczęcie; a gdy wszedłszy rano,
. Nie znajdziesz, iżby wszystko pozjadano:
Lub nas ukarze śmiercią twoie ramię,
Albo Daniela, iż on Bogom kłamie. —
. A to mówili, ciesząc się wesołem
Niedbaniem, bowiem wprzód już po pod stołem
Zdziałali wejście, którem całą zgrają
Tajemnie wchodząc, wszystko tam zjadają.
. Stało się tedy, gdy precz poszli owi,
Iż sam król jadło stawiać jął Belowi.
A Daniel kazał służbie swej popiołem
Posiać podłogę, a gdy wyszli społem,
I gdy zawarto boźni tej podwoje,
Król w nie pierścieniem wgniótł pieczęcie swoje.
. A nocą weszli tam od tylnej strony
Służbowie Bela, dzieci ich i żony,
I jak im zwyczaj był, w niedługiej chwili.
Do czysta wszystko zjedli i wypili.
. Tedy z Danielem król gdy przyszedł rano.
. Ten rzekł: — Pieczęci żali nie tykano? —
— Nie. — Odrzekł Daniel — święcie jest ta sama. —
. A gdy otwarto drzwi onego chrama,
Król pilnym wzrokiem bieżąc w stronę stoła,
— Praw jesteś Belu! — wielkim głosem woła.
. Tu Daniel, broniąc wejścia przez wierzeje
By król do wnętrza nie szedł, w głos się śmieje,
I rzecze: — Mniemasz, iż tu niema zdrady,
A popatrz królu: czyje tu są ślady? —
. — Stopy tu widzę mężów, niewiast, dzieci —
Rzekł król. I wielki gniew się w nim roznieci.
. A tedy pojmał one zwodziciele,
Żony i syny ich, i w chwil niewiele
Wiedział: iż nie jadł Bel, lecz oni sami
Zjadali, wchodząc tajemnemi drzwiami.
. A tak je pobił wszystkie. Zaś bałwana
Bożnica była w moc Daniela dana.
A ten rozwalił chram, i w nim bożyszcze. —
. Lecz gdy smok wielki w miejscu tem zaświszcze,
I jęli czcić go Babilończykowie,
. Daniela król przyzwawszy, znów mu powie:
— Rzec już nie możesz, iż nie ożywiony
Jest nowy Bóg ten — więc mu daj pokłony. —
. Rzeki Daniel: — Bogu memu cześć jedynie
Dawam, bo on i żyw, i z Niego płynie
Żywot wszelaki — więc ja w Niego wierzę.
A ten nie żaden Bóg jest, jeno zwierzę.
. Lecz daj mi królu moc tę co zabija,
A ja,Jbez miecza nawet i bez kija,
Onego boga wr twoich oczach zgładzę. —
Rzekł mu król tedy: — Dajęć oną władzę. —
. Nawarzył Daniel pakuł, wraz z omastą
Sadła i smoły, i uczynił ciasto,
I to smokowi gdy w paszczękę miota,
A ten od tego pękł i zbył żywota,
Rzeki: — Patrzcie oto, kogoście chwalili! —
. Tu jęli szemrać Babilońcy: — Czyli
Król już się żydem stal? Bo jakże? Bela
I smoka zabił. Śmiercią też obdziela
Każdego, który, prawym bogom służy! —
. I szli do króla, mówiąc: — Nie żyw dłużej
Daniela, lub go wydaj nam. Inaczej
Sam się z twym domem naszej strzeż rozpaczy!
. Więc król się złąklszy onych gwałcicieli,
Daniela do rąk wydał im jak chcieli.
I jego śmierci już był pewnym zgóry.
. A ci go w jamę lwią wrzucili, w której
Sześć dni przebywał. Było tam siedmioro
. Lwów, a ci zadość mieli codnia, skoro
Z dwóch owiec pastwę zjedli w dół rzucaną.
A teraz oto nic im jeść nie dano,
Żeby Daniela zżarły głody swemi.
. A był Habakuk, prorok w Judzkiej ziemi.
Ten nadrobiwszy chleba, gdy uwarzy
Polewkę, iżby niósł ją dla żniwiarzy,
. Anioł mu z nieba zesłan rzekł: To jadło
W Babilon zanieś, w jamę lwią, zapadłą,
Która Daniela Mego w sobie chłonie. —
. A on rzekł: Panie! nic o Babilonie
Nie wiem, ni kędy dól jest lwi takowy? —
. Więc Anioł, wierzch mu pochwyciwszy głowy,
Niósł go za włosy, i wraz w Boskim pędzie
Do Babilonu z nim nad lwią przybędzie
Jamę, ku której Habakuk zawoła:
. — Danielu, sługo Boży! Pan, Anioła
Sie ci z obiadem! — Tedy Daniel rzecze:
. — Wspomniałeś na mnie, Panie! bo masz pieczę
Nad każdym, który Twoją chwałę mnoży! —
. Zaczem, jadł, wstawszy. A zaś Anioł Boży
Znów na swem miejscu stawił Habakuka.
. A dnia siódmego, król Daniela szuka,
Aby go jego oczy opłakały.
Patrzy, a Daniel siedzi zdrów i cały
Wpośród onego lwiego zwierzyńczyka.
. Tedy: Danielów Boże! Król wykrzyka,
— Ciebie my tylko wielkim wyznawamy! —
I wraz Daniela z lwiej wydobył jamy.
. Zaś tych, co jego zgubę obmyślili,
Po nim w dół wrzucił, i ci, w jednej chwili
Przez lwy przed jego zżarci są oczyma. —
. A król się wiary Danielowej trzyma,
I wreszcie słowy rzekł mocarzowemi:
— Mieszkance wszyscy po szerokiej ziemi
Danielowego Boga niech się boją!
Bo On jest Zbawca, który ręką Swoją
Znaków i cudów znaczną moc udziela,
I On wybawił z jamy lwiej Daniela.