Puszkin Aleksander Fontanna Bakczysaraju


FONTANNA BAKCZYSARAJU

Wielu już, tak samo jak ja, odwiedzało tę fontannę, ale jednych już nie ma, inni wędrują w dalekości.

Saadi

1821—1825

PRZEŁOŻYŁ STANISŁAW STRUMPH WOJTKIEWICZ


Girej spoczywał mrużąc oczy,

W ustach mu bursztyn fajki dymił;

Wokół, z sercami struchlałymi,

Przy groźnym chanie dwór się tłoczył.

Nikt głosu wydać się nie waży,

W nabożnym lęku tłum dworaków

Gniewu i smutku szuka znaków

Na spochmurniałej pańskiej twarzy.

Lecz władca z dumą pogardliwą,

Machnąwszy ręką niecierpliwa,

Odprawia wszystkich precz z pokoi.

Swobodniej teraz pierś oddycha,

Gdy został sam w komnacie swojej.

I żywiej czoło wojownika

Wyraża serca niepokoje.

Nawałnicowe tak obłoki

Odbija chwiejna toń zatoki.

Co w sercu dumnym, Girej chowa?

Jakież to w głowie snuje plany?

Czy Ruś podbijać chce od nowa,

Czy Polskę zakuć chce w kajdany?

Czy pośród wojska spisek wykrył

I żądzą zemsty krew rozpalił,

Może obawia się górali

Albo Genui knowań chytrych?


Nie, już bitewnej nie chce sławy,

Omdlała groźna mu prawica,

Nie w głowie wojny i wyprawy.

Może występna tajemnica

Wkraść się zdołała do haremu

I branka, pieszczot niewolnica,

Oddała serce niewiernemu?

O nie, lękliwym chana żonom

Nie wolno chcieć, nie wolno marzyć;

Kwitnąć im tylko dozwolono

Pod bacznym okiem chłodnej straży,

Z dala od pokus niewierności.

W nudnej i ciągłej samotności

Ich wdzięki skryte są przed światem

Za ponurymi zamknięciami:

Tak z arabijskich krajów kwiaty

W cieplarniach żyją pod szybami.

Im w monotonnych dni kolei

Mijają lata i miesiące

Na zawsze z sobą unoszące

Młodość i miłość, i nadzieje.

Dzień za dniem płynie jednakowy

Różańcem gnuśnych, sennych godzin,

Przelotna rozkosz rzadko słodzi

Leniwy żywot haremowy.

Kobiety, pragnąc piękną szatą

Oszukać serce, czas niemrawy,

To przystrajają się bogato

Pośród gawędy i zabawy,

To przy szumiących wodotryskach,

Nad przezroczystych wód strugami,

W cieniu jaworów rozłożystych

Lotnymi chodzą gromadkami.

Zły eunuch wśród nałożnic kroczy,

Czujności jego nic nie myli,


Jego zazdrosne uszy, oczy

Za wszystkim śledzą w każdej chwili.

Porządek stały tam panuje

Jego staraniem. Wolę chanów

Eunuch tak święcie wykonuje,

Jak przykazania Alkoranu,

Co prawem są dla muzułmanów.

Eunuch o sercu skamieniałym

Na miłość jest zobojętniały,

Znosi wyrzuty, słowa złości,

I płochy żart obrażający.

I prośby pełne zalotności,

I cichy szept, i wzrok kuszący.

Poznał charakter białogłowy,

Zna jej wybiegi i narowy

I na swobodzie, i w niewoli;

Wzrok czuły, płaczu niema skarga

Sercem eunucha nie zatarga,

On się oszukać nie pozwoli.

W upalną porę branki chana

Z rozpuszczonymi idą włosy,

Gdzie kąpiel pieni się źródlana

I rozpryskuje chłodne rosy

Na piękne, igrające żony.

Zabaw tych strażnik niezmęczony

Nieczułe zatrzymuje oko

Na zalotnicach obnażonych;

Lecz nocą, kiedy śpią głęboko,

Eunuch przez harem się przesuwa;

Cicho stąpając po dywanie,

To drzwi uchyli, to przystanie;

Co raz nad inną śpiącą czuwa,

Od jednej się do drugiej skrada;

Ich uśmiech, oddech i westchnienie,

Najmniejsze we śnie poruszenie —

Wszystko śledzącym okiem bada...


Więc biada tej, co w majaczeniu

Obcego nazwie po imieniu

Lub towarzyszce współczującej

Z pokusy zwierza się męczącej!

Cóż trapi chana tak głęboko?

Dawno mu fajka w ręku zgasła;

Bez tchu, nie ważąc się dać kroku;

U progu eunuch czeka hasła.

Girej w zadumie wstaje, kroczy;

Przed nim rozwarły się podwoje:

Oto przybytek ów uroczy,

Gdzie rad widywał żony swoje.

Beztrosko oczekując chana,

Tu gdzie fontanna rozigrana,

Oddane pieśni i zabawie,

Na kobierczykach jedwabistych

Zasiadły żony Girejowe

I przypatrują się ciekawie,

Jak ryby w wodach przezroczystych

Po tafli suną marmurowej.

Złote kolczyki ta i owa

Umyślnie rybkom na dno roni

A niewolnice noszą wkoło

Sekrety o rozkosznej woni;

Wtem cały harem się rozdzwonił

Piosenką miłą i wesołą:

PIEŚŃ TATARSKA

1

Zsyłają nieba słodkie leki,

Żeby pocieszać nas w strapieniu,

Szczęsny jest fakir, gdy do Mekki

Na starość doszedł w utrudzeniu,

2

Szczęsny, kto złożył swoje kości

W boju u sławnych wód Dunaju,

Uśmiechem szczęścia i radości

Powita go hurysa w raju.

3

Lecz ten osiągnął los łaskawszy,

Kto znalazł szczęście przy Zaremie,

I błogi spokój ukochawszy,

Jak róży strzeże jej w haremie.

Śpiewają. Ale gdzież Zarema,

Gwiazda miłości, kwiat haremu?

Niestety! Blada, posmutniała,

Pochwalnej pieśni nie słuchała;

Jak palma burzą udręczona ,

Pochyla głowę i ramiona,

Już nic nie cieszy jej na ziemi:

Chan, Girej serce swe odmienił!

On zdradził!... Ale kto mógł z, tobą,

Gruzinko, równać się urodą?

Podwójnie opasujesz wkoło

Warkoczem lilijowe czoło,

A w pięknych oczach twych zachwyca

I nocy czerń, i blask księżyca.

Czyj głos tak namiętnymi tony

Śpiewa o wrącej we krwi burzy?

Czyj pocałunek tak odurzy,

Jak twój — palący i szalony?

Jak serce, co dla ciebie bije,

Drgnąć może na powaby czyje?

Lecz obojętny i okrutny

Dawną pogardził chan wybranką

I chłodne noce spędza smutny,

Cierpiąc samotnie, po kryjomu,


Od chwili gdy została branką

Polska księżniczka w jego domu.

Jeszcze niedawno Maria młoda

W krainie obcej się ujrzała,

Jeszcze niedawno jej uroda

W rodzinnym kraju rozkwitała.

Dumny był z córki urodziwej,

Pociechy swojej, ojciec siwy,

I jedną tylko żywił radość:

Życzeniom Marii czynić zadość.

Wymarzył ojciec rozkochany

Życie świetlane dla swej córki,

Pogodne niby dzień wiośniany,

Gdy nawet cień przelotnej chmurki

Zmartwieniem serca nie omroczy.

Pragnął, by nawet po zamęściu

Wspomniała Maria dom rodzica,

Dziewczęcych zabaw czas uroczy,

Jak miły, zwiewny sen o szczęściu.

Wszystkich księżniczki wdzięk zachwycał:

Lekkość poruszeń, powab lica

I oczu błękit rozmarzony.

Ten, od natury, obraz śliczny

Upiększał jeszcze kunszt muzyczny:

Księżniczki śpiew, jej harfy tony

Domowe uczty uświetniały.

Tłumy wielmożów i bogaczy

O rękę jej się ubiegały,

Wielu młodzieńców z jej przyczyny

Skrytej oddało się rozpaczy,

Lecz niespokojny głos miłości

Nie miał dostępu do dziewczyny,

Dom ojca rajem się wydawał,

I chyżo płynął czas młodości

Z towarzyszkami na zabawach.


Tak było... było... Wtem Tatarzyn

Na Polskę runął rozszalały —

I nie tak szybko łan dojrzały

W gwałtownym spala się pożarze,

Jak wojna trawi i wyniszcza.

Z zielonych gajów, wsi kwitnących,

Gdzie chłop pokorny gospodarzył,

Ponure pozostały zgliszcza,

A zamek — pusty i milczący,

I pusta Marii jest świetlica...

W zamkowym parku, gdzie kaplica

Ochrania spokój starych kości,

Grobowiec nowy wystawiono

Z książęcym herbem i koroną...

Ojciec nie żyje, córka w pętach,

Na zamku chciwy dziedzic gości

I spustoszone wojną włości

Nowym haniebnym jarzmem nęka.

Niestety, do Bakczysaraju

Młodą księżniczkę los przeznaczył!

Więdnąc w jasyrze w obcym kraju

Wylewa Maria łzy rozpaczy.

Lecz Girej szczędzi brankę swoją;

Jej smutek, szlochy i westchnienia

Krótki sen chana niepokoją.

To dla niej groźny Girej zmienia

Wiele tutejszych praw surowych.

Ponury strażnik żon chanowych

Ni dniem, ni nocą tu nie włada,

To nie eunucha dłoń troskliwa

Na łoże do snu ją układa;

Jego ciekawość obraźliwa

Nie śmie się na niej zatrzymywać;

Maria kąpieli swej zażywa

Przy jednej tylko niewolnicy;

Sam Girej się naruszyć boi


Żałosny spokój branki swojej:

I sam przeznaczył dla dziewicy

Na pobyt jej osamotniony

Haremu kącik oddalony.

I zda się, że w pustelni owej

Z innego świata ktoś przebywa;

Przed Panną Świętą w dnie i noce

Oliwna lampka tu migoce,

Tu w modłach dusza nieszczęśliwa

Kojącej wiary, pocieszenia

Jak leku szuka na strapienia;

O tym, co było dobre, bliskie —

Wszystko tu wokół sercu prawi;

Tu nie miotają odaliski

Zawistnych spojrzeń na księżniczkę;

Więc gdy się harem cały pławi

W rozkoszy błogiej i szalonej,

Surową chroni tę kapliczkę

Zakątek cudem ocalony.

Tak serce, złudzeń swych ofiara,

Pośród uciechy świata zdrożnej

O przystań się ostatnią stara

W myśli strzelistej i pobożnej...

Zapada noc. Już znika w cieniach

Taurydy ziemia woniejąca;

Pod gąszczem laurów z oddalenia

Słowika słyszę słodkie pienia,

A w gwiazd orszaku sierp miesiąca

Na czyste wznosi się sklepienia

I w nikłym blasku swoim nurza

Doliny, pola, lasy, wzgórza.

Bakczysaraju ulicami

Prostych Tatarów siostry, żony

Białymi kryte osłonami,


Jak cienie snują się spłoszone

Z domu do domu, by rozmową

Godzinę skrócić wieczorową.

W pałacu cisza. Nocy czarem

Objęty, śpi rozkosznie harem.

Nic nocnej ciszy nie narusza.

Eunuch, sprawując straż do rana,

Gdy wszystko obszedł już i zbadał,

Zadrzemał, ale jego dusza

Wciąż jest o harem zatroskana.

W półśnie, półjawie podejrzliwej

Wszędzie majaczy mu się zdrada.

To dziwny szelest, szept zdradliwy,

To okrzyk we śnie mu się zdawa...

Nie wiedząc, mara to czy jawa,

Strażnik się budzi w przerażeniu,

Nadstawia uszu, drży na ciele...

Lecz wszystko wokół trwa w milczeniu;

I tylko z marmurowych szczelin

Fontanny biją, rozśpiewane,

I w mroku swe wywodzą trele

Słowiki w różach zakochane;

Długo ich śpiewu jeszcze słucha,

Aż sen ogarnia znów eunucha.

Jak miło jest zatonąć w mrokach

Nocy rozkosznie tchnącej Wschodem!

Jakże się cieszy syn Proroka

Z jej godzin, które płyną miodem!

Ileż się kryje rozmarzenia

W tych domach, w gąszczu tych zarośli

Czarującego pełnych cienia,

W haremach, gdzie beztroska gości,

Pełna tajemnic i milczenia

I natchnień lubej namiętności!


Śpią wszystkie żony. Jedna czuwa,

Dech tając, z łoża się wysuwa;

Bez szmeru, ręką niecierpliwą

Uchyla drzwi... Okryta mrokiem,

Dokądś pośpiesza lekkim krokiem.

Eunucha przed nią głowa siwa

W pełnym czujności śnie spoczywa...

Litości w sercu jego nie ma,

A drzemka starca jest zdradliwa!

Jak duch, omija go Zarema.

Zamczyste przed nią drzwi. Z wahaniem

Jej dłoń płochliwa i niepewna

Z żelaznych zamknięć je odmyka...

Weszła, spogląda z pomieszaniem,

Jakichś tajemnych obaw pełna

Na widok lampki, ołtarzyka,

Gdzie rzewne rysy Matki Boskiej

I krzyż, miłości symbol wzniosły,

Rozjarza nikły blask płomyka.

Gruzinko! W sercu twym odżyły

Uczucia mgliste, niby znane,

A jednak prawie zapomniane —

I echem dawnym przemówiły.

Widzi przed sobą obraz miły,

Twarz śpiącej Marii opromienia

Żarem ożywczym sen krzepiący

I łez zdradzając ślad gorący

Zdobi uśmiechem rozmarzenia:

Tak księżycowa lśni poświata

Na obciążonych deszczem kwiatach.

Rzekłbyś, to z nieba sfrunął anioł,

Nad biedną branką głowę skłaniał

I płacząc razem z nieszczęśliwą,

Spłakany, senny tu spoczywał...

Lecz cóż to stało się, Zaremo?


Żałością cała przeniknięta,

Bezwładnie obok śpiącej klęka

I błaga: „Zlituj się nade mną,

Wysłuchaj prośby rozpaczliwej!"

Jej poruszenia, szept żarliwy

Zbudziły we śnie pogrążoną.

Maria z obawą i wzruszeniem

Młodziutką widzi nieznajomą;

Drżącym podnosząc ją ramieniem,

Zmieszana, cicho zapytała:

„Ktoś ty? Samotna, w nocnej dobie,

W mej izbie?" „Ciebie jam szukała,

Uratuj mnie, bo tylko w tobie

Ostatnie moje jest zbawienie...

Długo poiły mnie rozkosze,

Beztrosko życie mi płynęło...

I nagle szczęście przeminęło;

Ja ginę! Słuchaj, o co proszę.

Daleko me rodzinne strony,

Daleko... ale dni minionych

Obraz w pamięci mej wyryty

Nieraz jak żywy znów powstawał.

Pomnę w niebiosach górskie szczyty,

Spienione pośród gór strumienie

I gąszcz zarośli nieprzebyty;

Inny tam zwyczaj, inne prawa...

Ale kto losy tak odmienił,

Że kraj rodzinny postradałam,

Nie wiem... Pamiętam tylko morze

I nad żaglami, w wysokości,

Stał człowiek...

Odtąd nie zaznałam

Trosk żadnych, ani upokorzeń.

Harem mnie cichy wyhodował

W niezamąconej spokojności,

Żebym na pierwszy zew miłości


Była posłuszna i gotowa.

Dopomógł wreszcie los łaskawy

Memu pragnieniu tajemnemu,

Zaniechał Girej wojen krwawych,

Przełożył spokój nad wyprawy

I znów powrócił do haremu.

Kornie stanęły przed nim żony,

Czekając. Girej twarz rozjaśnił,

Na mnie zatrzymał wzrok w milczeniu,

Przywołał... Od tej chwili właśnie

W nieustającym upojeniu

Żyliśmy szczęściem; nigdy potem

Oszczerstwo ani podejrzenie,

Ni zazdrość jadowitym grotem,

Ni nuda nas nie rozdzieliła.

Aż, Mario! Tyś się tu zjawiła...

I od tej pory myślą ciemną

Wciąż się zasępia jego serce!

Wyrzutów moich słuchać nie chce,

Trawiony żądzą potajemną;

Drażni go widok mej rozpaczy

I dawnych pieszczot, rozmów naszych

Chan Girej już nie dzieli ze mną.

Wiem, że nie jesteś winna temu,

Żeś nie czyhała na mą szkodę...

Lecz, Mario, przyznasz mi urodę;

Chyba ty jedna wśród haremu

Mogłabyś grozić szczęściu memu;

Ale ja cała tchnę miłością,

Ty kochać tak jak ja nie możesz,

Czemu więc chłodną swą pięknością

Niestałe serce chana trwożysz?

On mój: pozostaw mi Gireja;

Niedawne jego całowania

Wciąż czuję, na mnie wciąż goreją;

Chan straszne mi zaklęcia składał,

Wszystkie pragnienia i dumania


Od dawna ze mną tylko dzielił;

Mnie zabić może jego zdrada...

Rozpaczam; widzisz, jak w nadzieli

U twoich kolan głowę chylę

I nie śmiąc winy ci zadawać

Błagam cię, wróć radosne chwile,

Niech dawny wróci do mnie Girej...

O, teraz nic nie odpowiadaj;

On mój! olśniony tylko tobą.

Pogardą, prośbą czy żałobą,

Czym zechcesz, odstręcz jego chęci;

Przysięgnij... (chociaż porzuciłam

Swą dawną wiarę, mam w pamięci

Matkę, co tak jak ty wierzyła).

Przysięgnij według wiary twojej

Zaremę wrócić Girejówi...

Lecz słuchaj... Gdy się dowiem... biada...

Wiedz, ja kindżałem umiem władać,

Jam na Kaukazie urodzona!"

Zarema znikła. Przerażona,

Nie śmiała Maria biec w jej ślady.

Niewinne dziewczę nie zna jeszcze

Dręczących serce namiętności,

Lecz one, mgliste a złowieszcze,

Wtargnęły już do świadomości.

Czy skarga pełna żarliwości

Przed pohańbieniem ją ocali?

Jakie jej losy będą? Zali

Przeznaczą Marii od młodości

Nikczemne życie nałożnicy?

O Boże! Niech zapomni Girej

O swojej brance nieszczęśliwej,

Niech z dala więzi ją w ciemnicy;

Niech raczej śmierć z chanowej woli

Od smętnych losów ja wyzwoli!

Gdy bezpowrotnie chwile drogie


Już dawno, dawno się skończyły,

Lepiej pożegnać świat złowrogi,

Niż dalej żywot wieść niemiły!

Jak żyć, gdy świat goryczą zieje?

Na Marię pora, z niebios łona

Serdeczny, słodki głos nadziei

W ojcowskie woła ją ramiona!

Przemknęły dni. Księżniczka zgasła.

Wolna od świata przeciwności,

Jak nowy anioł świeci, jasna,

W wyśnionej sferze nieziemskości.

Czemu ją los na śmierć przeznaczył?

Z niemocy zmarła czy z rozpaczy?

Jaka przeciwność ją zabiła?...

Któż wie? — Nie żyje Maria miła!

Sposępniał pałac opuszczony,

Na nowo podjął chan wyprawy;

Z Tatarów tłumem w obce strony

Rozpuścił groźne swe zagony;

I znowu wśród wojennej wrzawy

Pędzi, krwiożerczo nachmurzony.

Lecz w sercu chana inne sprawy

Nie ugaszonym płoną ogniem;

W bitewnych zdarza się obrotach,

Że wzniesie szablę i w rozmachu

Ramię zatrzyma nieprzytomnie,

Spojrzenie jak szalony miota

I blednie, jakby pełen strachu,

I coś tam mruczy, i czasami

Gorzkimi, się zalewa łzami.

Harem, wzgardzony, opuszczony,

Chana Gireja już nie gości;

Dręczone przez rzezańca żony

W męce się chylą ku starości.

Gruzinki wśród nałożnic nie ma,

Dawno nie żyje już Zarema:

Miara jej cierpień się przebrała

W noc skonu Marii. Straż haremu

Spełniła straszny wyrok na niej

W morskie rzucając ją otchłanie.

Czy wielka wina jej, czy mała —

Okropną śmiercią umierała!

Po spustoszeniu ogniem wojny

Bliskich kaukaskich ziem i krajów,

I ukraińskich wsi spokojnych,

Chan wrócił do Bakczysaraju

I na pamiątkę biednej panny

W zakątku dworu oddalonym,

Gdzie przelewała łzy dziewica,

Wzniósł marmurowy zrąb fontanny,

A nad nią, krzyżem ochroniony,

Znak tatarskiego półksiężyca,

(Symbol to może nadto śmiały,

Przez nieświadomość zawiniony).

Jest napis, jeszcze nie zwietrzały,

Całe się głoski zachowały.

Za wymyślnymi jej kształtami

Słychać w fontannie wód pluskanie,

Co rzęsistymi płaczą łzami

I nigdy już się nie ukoją...

Tak matka szlocha nieprzerwanie

Po synu, który poległ w boju.

Młodym dziewczętom w tamtym kraju

Jest ta historia z podań znaną,

Więc pomnikowi dały miano Fontanny łez Bakczysaraju.

Rzuciwszy wreszcie kraj północy,

Uczt jego już nie pamiętając,

Zwiedziłem w zapomnieniu śniący

Bakczysarajski chanów pałac.


Do sieni pustych i milczących

Wszedłem, gdzie Tatar, bicz narodów,

Swoich morderczych syt pochodów,

Powrót świętował w ucztach wrących

Lub w gnuśnej tonął bezczynności.

W pustych komnatach i ogrodach

Rozkoszą wieje i błogością;

Kraśnieją róże, pluska woda,

Wiją się winogradu sploty

I mur zachował ślad pozłoty.

Widziałem kraty zardzewiałe,

Gdzie młode żony Girejowe,

Licząc paciorki bursztynowe,

Nad dolą młodych lat wzdychały.

I cmentarz chanów oglądałem,

Siedziby, które im zostały.

Kamienne słupy po Girejach,

Wieńczone w czałmę marmurową.

O niestałości losów w dziejach ,

Twardą świadczyły mi wymową.

Gdzież są chanowie? Gdzie haremy?

Pałac posępny jest i niemy,

Wszystko minęło... ale nie to

Dla serca stało się podnietą:

Szmer wodotrysku, róży tchnienie

W dziwne wprawiały rozmarzenie,

A mimowolnych uczuć siłą

Tajemnie myśl niepokoiła

I wśród pałacu, lotnym cieniem

Dziewczęcą postać mi jawiła!...

Czyj cień to wówczas, o druhowie,

Czyj obraz marzył mi się tkliwy

I nieodparcie, jakby żywy,

Myśl prześladował... Kto mi powie,

Czy był to, obraz Marii jasnej,


Czy też Zaremy duch polatał,

Zazdrości pełen niewygasłej,

W pustych już sieniach i komnatach?

Wiem, jest uroda ziemska, żywa,

Jej ukochane pomnę oczy,

Do niej myśl moja się wyrywa,

Dla niej wygnańcza łza się stoczy.

Szaleńcze! Przestań! Dosyć o tym,

Daremnej nie budź znów tęsknoty,

Smutnej miłości snom zuchwałym

Zbyt długo haracz mój spłacałem.

Stęskniony więźniu, oprzytomnij,

I kajdan własnych już nie całuj,

Po co twej liry śpiew nieskromny

Głosi szaleństwo na świat cały?

Żem umiłował muzy, spokój,

Żem sławę, miłość już pochował,

Powrócę do twych stromych stoków,

Salhiro rzeźwa i wesoła!

Znów na nadmorskie wejdę szczyty,

Dawne wspomnienia w duszy tając,

I znów z taurydzkich fal błękitem

Me oczy chciwie się spotkają

Witając piękny kraj zachwytem!

Wszystko tam żywe: wzgórza, lasy,

Bursztyn i granat winogradu,

Zacisznych dolin wdzięczne krasy

I szmer strumieni, i chłód sadów...

Radością poi się wędrowiec,

Gdy rankiem cichym i pogodnym

Nawykły niesie go wierzchowiec

Między nadmorskich gór urwiska,

A zielonawy żywioł wodny

O Ajudahu skały pryska

I szumnie pieni się, i błyska­…


PRZYPISY PUSZKINA

WYJĄTEK Z PODROŻY PO TAURYDZIE I.M. MURAWIOWA-APOSTOŁA

Wczoraj nad wieczorem, dojechawszy do Bakczysaraju i opuściwszy się w wąwóz, w którym on leży, zdą­żyłem za dnia przejechać tylko długą ulicą prowadzącą do Chan-saraju (tj. do pałacu chana) położonego na wschodnim krańcu miasta. Słońca już dawno nie było widać zza gór i mrok gęstniał, kiedy wkroczyłem na pierwszy podwórzec saraju. Nie przeszkodziło mi to przebiec pokoje i dziedzińce taurydzkiej Alhambry; im mniej widoczne stawały się przedmioty, tym żywsza była gra mojej wyobraźni, wypełnionej tęczowymi bar­wami poezji Wschodu.

Poprowadzę cię, mój przyjacielu, nie od pokojów, lecz tak jak przystało, od bramy zewnętrznej, do której do­jazd z ulicy, po moście na wąskiej Błotnistej rzeczce, Suruk-su. Minąwszy bramę, jesteś na pierwszym dzie­dzińcu, w obszernym równoległoboku, którego przeciw­legły do wejścia, krótszy bok graniczy z ogrodowymi tarasami; natomiast oba dłuższe boki są zajęte przez meczet i zabudowania gospodarskie po stronie lewej, po prawej zaś przez pałac, który tworzą przytykające do siebie budynki niejednakowej wysokości. Po owej prawej stronie przez bramę znajdującą się pod bu­dowlą przechodzisz na dziedziniec wewnętrzny, gdzie zaraz po lewej ręce ujrzysz żelazne drzwi ozdobione jaskrawo w guście arabskim, z dwugłowym ponad ni­mi orłem, który zajął miejsce ottomańskiego półksię­życa.

Przestąpiwszy próg, znajdujesz się w obszernej sieni, na marmurowym podeście, i po prawej ręce widzisz sze­roki ganek prowadzący do górnych komnat. Ale wprzó­dy zatrzymajmy się w sieni i popatrzmy na dwie przepiękne fontanny, jedną na wprost drzwi, drugą zaraz na lewo, lejące bez ustanku wodę ze ściany do białych marmurowych mis.

Aby nie było żadnych niedopowiedzeń o tym dolnym podeście, zwróćmy uwagę na szeroki korytarz prowa­dzący od lewego kąta ściany przeciwległej do wej­ścia — wprost do domowej bożnicy chana, nad której drzwiami skreślono:

„Selamid-Girej chan *, syn Hadżi-Selim-Gireja chana."

Drugie drzwi w tymże korytarzu po lewej stronie wiodą do wielkiej komnaty, gdzie otomana ciągnąca się wzdłuż ścian zajmuje połowę pokoju, a pośrodku znaj­duje się marmurowy wodotrysk. To ustronie jest roz­koszne swym chłodem w godzinach upału, w porze, gdy okalające Bakczysaraj góry rozpalają się od żaru. Trze­cie drzwi prowadzą do chanowego dywanu, tj. do sali, gdzie zbierała się rada państwa; do niej można wejść również przez przedsionek z głównego dziedzińca.

Gdy ci opiszę jedną z sal górnego pomieszkania, bę­dziesz miał wyobrażenie o wszystkich pozostałych, róż­niących się od siebie bogatszym lub skromniejszym ozdobieniem ścian. Ponieważ fasada budowli nie bieży w linii prostej, ale załomami, to trzeba przede wszy­stkim zauważyć, że sale główne mają oświetlenie z trzech stron, a więc wszystkie bez wyjątku ściany występujące z fasady mają okna. Do sali nie ma innego wejścia poza jedynymi ukrytymi bocznymi drzwiami wśród pilastrów w guście arabskim, między którymi wzdłuż całej ślepej ściany znajdują się szafy, również ukryte. Ponad nimi szyby (w salach bardziej okazałych), od wewnątrz i od zewnątrz pokoju, sięgające sufitu, a między szybami stoją ozdoby, jak rzeźbione wazy z owocami, kwiatami albo drzewka, a na nich różne wypchane ptaki. Sufity, podobnie jak i ślepa ściana, pokryte są bardzo piękną boazerią: jest to

• Selamid panował od r. 1587 do r. 1610. (Przyp. Puszkina.)

cieniutka, wyzłocona krata, rzucona na podkład z laki o barwie ciemnoczerwonej. Na podłodze ujrzałem zna­ne mi z Hiszpanii estery, tj. rogoże bardzo kunsztownie oplecione z sitowia, coś w rodzaju genistu, używane zamiast kobierców na podłogach ceglanych lub kamiennych. Do ochrony przed blaskiem promieni w kom­nacie oświetlonej z trzech stron służą oprócz okiennic kolorowe, wzorzyste szyby w oknach, ulubione upię­kszenie rycerskich zamków, niewątpliwie przejęte przez Europejczyków od ludów wschodnich w epoce wojen krzyżowych. Jeśli na zakończenie tego ogólnego opisu wyobrazisz sobie otomanę, tj. poduszki, w dawnych cza­sach z jedwabnych tkanin, leżące na podłodze pod wszystkimi ścianami z wyjątkiem ślepej, będziesz miał pojęcie o piękniejszych salach pałacu, poza trzema czy czterema przerobionymi dla cesarzowej Katarzyny II na sposób europejski, z wysokimi kanapami, fotelami i sto­łami. Ten ostatni sprzęt jest szczególnie cenny dla nas ochrzczonych, jako że we wszystkich krajach, gdzie głosi się Koran, prawowierni zamiast stołów używają niskich krągłych ław, na których stawiają tace i na nich jedzą, siedząc na podłodze z podwiniętymi pod siebie no­gami.

Możesz się łatwo domyślić, że na uboczu od tej bu­dowli znajdował się harem, niedostępny dla nikogo poza chanem i jedynie dla niego mający przez korytarz po­łączenie z pałacem. Ta część jest w największej ruinie. Rozmaite domki, gdzie niegdyś ofiary miłości lub ściślej mówiąc, lubieżności męczyły się w niewoli, przedstawia­ją teraz smutny obraz zniszczenia: zawalone sufity, powyrywane podłogi. Czas skruszył więzienie, ale jaka z tego pociecha, skoro cały okres czasu wyznaczony nie­wolnicom przez los upłynął dla nich beznadziejnie, na poniewolnym dogadzaniu jednemu, nie przez serce wy­branemu przyjacielowi, lecz okrutnemu władcy! — Obok lego haremu na dużym dziedzińcu stoi wysoka, sześciograniasta altana z kratami zamiast okien, skąd, jak

mówią, żony chana będąc niewidzialnymi patrzyły na za­bawy, wjazdy posłów i inne widowiska. Powiadają też jakoby tutaj chan cieszył się bażantami i pokazywał je swym, ulubienicom. To ostatnie o tyle jest prawdopodobne, że kogut ze swoją rodziną jest jedynym obra­zem, jaki mąż-muzułmanin może pokazywać swym niewolnicom na usprawiedliwienie wielożeństwa. — Między tą na wpół przegniłą altaną i komnatą, o której mówi­łem, na niższym podeście z marmurową fontanną jest przepiękny wirydarzyk, gdzie mirt i róże mogły ongiś natchnąć pieśniami tatarskiego Anakreonta.

Ale pora już pozostawić owe ściskające serce pamiątki niewolnictwa i wyjść odetchnąć świeżym powietrzem. Oto na wprost, głównej bramy, na skraju dziedzińca przytykającego do góry, tarasy o czterech, poziomach, na których drzewa owocowe, winograd rozpięty na kra­tach i przejrzyste źródła, spływające z jednego poziomu na drugi do kamiennych zbiorników. Być może mirzowie-dworacy, upodobniając niegdyś Girejów do wład­ców Babilonu, przyrównywali i ich tarasy do wiszących ogrodów Semiramidy; jednakowoż teraz owo krymskie cudo przedstawia obraz opustoszenia, tak jak wszystkie pamiątki w Taurydzie. Najbardziej żal najdrogocenniejszego tutaj skarbu: wody; wiele kanałów uległo już zamuleniu, a niektóre źródła całkiem wyschły.

Za meczetem, poza dziedzińcem, cmentarz chanów i sułtanów panującego domu Girejów. Prochy ich spo­czywają pod białymi marmurowymi grobowcami w cie­niu wysokich topoli, drzew morwowych i orzechowych. Tu leżą Mengli i jego ojciec, założyciel potęgi krymskiego królestwa. Wszystkie pomniki pokryte napisami...

Zanim jeszcze opuścimy ten padół snu nieprzebudzonego, pokażę ci stąd wzgórze na lewo od szczytowego tarasu ogrodowego, na którym stoi piękny budynek z okrągłą kopułą: to mauzoleum przepięknej Gruzinki, żony chana Kerim-Gireja. Nowa Zaira mocą swoich wdzięków rozkazywała temu, którego wszyscy tutaj słuchali, lecz niedługo: uwiądł rajski kwiat w zaraniu swego życia i niepocieszony Kerim zbudował ukochanej ten pomnik, aby codziennie do niego przychodzić i szukać pocieszenia we łzach nad prochami niezapomnia­nej. I ja chciałem uczcić grób piękności, ale nie ma już do niego dostępu: drzwi są zabite na głucho. Jest rzeczą bardzo dziwną, że wszyscy tutejsi mieszkańcy stanowczo chcą, aby ta piękność była nie Gruzinką, lecz Polką, mianowicie którąś Potocką, jakoby uprowa­dzoną przez Kerim-Gireja. Mimo wszelkie dysputy z nimi, mimo wszelkiego przekonywania ich, że podanie to nie ma żadnej historycznej podstawy i że w drugiej połowie XVIII w. nie tak łatwo było Tatarom uprowa­dzać Polki, wszystkie moje argumenty pozostały bezsku­teczne; twierdzą oni jedno i to samo: pięknością była Potocka. Nie znajduję innej przyczyny tego uporu, jak chyba przyjęte i słuszne mniemanie, że uroda kobieca jest, że tak rzeknę, własnością rodu Potockich."

II

URYWEK Z LISTU

Z Azji przyjechaliśmy do Europy okrętem. Zaraz udałem się do tak zwanego Grobowca Mitrydata (ruiny jakiejś baszty), zerwałem tam na pamiątkę kwiatek i na drugi dzień zgubiłem go bez żalu. Ruiny Pantikapei nie podziałały silniej na moją wyobraźnię. Widziałem ślady ulic, na pół zarośnięty rów, stare cegły, ot i wszystko. Z Teodozji do samego Jurzufu jechałem morzem. Całą noc nie spałem; księżyca nie było; gwiazdy błyszczały; przede mną we mgle ciągnęły się południowe góry... „Oto Czatyrdah" — rzekł do mnie kapitan. Nie odróżni­łem go, zresztą nie byłem ciekaw. Przed świtem zasnąłem.

* Z Tamania do Kerczu. (Przyp. Puszkina.)

W międzyczasie okręt zatrzymał się w pobliżu Jurzufu. Obudziwszy się, zobaczyłem czarujący obraz: świeciły różnobarwne góry; płaskie dachy tatarskich chat wy­glądały z daleka jak ule przylepione do gór, wśród nich harmonijnie wznosiły się topole jak zielone ko­lumny; na prawo olbrzymi Ajudah... i wokół to błękitne, czyste niebo, i rozjaśnione morze, i blask, i południowe powietrze...

W Jurzufie siedziałem kamieniem, kąpałem się w mo­rzu i objadałem się winogronami; od razu przywykłem do południowej przyrody i upajałem się nią z całą obo­jętnością i beztroską neapolitańskiego lazzarone. Lubi­łem, przebudzony w nocy, słuchać szumu morza; wsłu­chiwałem się całymi godzinami. O dwa kroki od domu rósł młody cyprys. Każdego ranka odwiedzałem go i przywiązałem się do niego uczuciem podobnym do przyjaźni. Oto wszystko, co pobyt w Jurzufie pozostawił w mojej pamięci.

Objechałem południowy brzeg i podróż M. ożywiła we mnie wiele wspomnień, ale straszne jego przejście przez skały Kikineis nie pozostawiło w mojej pamięci najmniejszego śladu. Po stopniach górskich wdrapaliśmy się na piechotę, trzymając się ogonów naszych tatarskich koni. Nadzwyczajnie mnie to bawiło i wydawało się jakimś tajemniczym wschodnim obrzędem. Przejecha­liśmy przez góry, a pierwszą rzeczą, która mnie zdu­miała, była brzoza, północna brzoza! Ścisnęło mi się serce: zacząłem już tęsknić za miłym południem, cho­ciaż wciąż jeszcze przebywałem w Taurydzie, wciąż wi­działem topole i winną latorośl. Klasztor Św. Jerzego i jego kręte schody ku morzu wywarły na mnie silne wrażenie. Tutaj także widziałem bajeczne ruiny świą­tyni Diany. Widocznie starożytne podania przynoszą mi więcej szczęścia od wspomnień historycznych, przynaj­mniej tutaj nawiedziły mnie rymy.

Do Bakczysaraju przyjechałem chory. Słyszałem dawniej o dziwnym pomniku zakochanego chana. K ** opisywała mi go poetycznie, nazywając la fontaine des larmes *. Wszedłszy do pałacu ujrzałem zepsutą Fontanę. Z zardzewiałej żelaznej rurki kroplami kapała woda. Obszedłem pałac, doznając wielkiej przykrości z powodu zaniedbania, w którym niszczeje, oraz z powodu na pół europejskich przeróbek niektórych pokojów. N.N. nieomal siłą poprowadził mnie po zmurszałych schodach do ruin haremu i na cmentarz chanów:

Lecz nie to

Napełniało wówczas moje serce —

dokuczała mi gorączka.

Co się tyczy pomnika miłośnicy chana, o którym mówi M., nie pamiętałem o nim, gdy pisałem swój poemat, z pewnością bowiem posłużyłbym się nim.

Przełożył Marian Toporowski

* fontanna łez



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Puszkin Aleksander Fontanna Bakczysaraju
biografie, Puszkin Aleksandr Siergiejewicz, Puszkin Aleksandr Siergiejewicz (1799-1837), rosyjski po
Puszkin Aleksander Domek w Kołomnie
Puszkin Aleksander Cyganie
Puszkin Aleksander Graf Nulin
Puszkin Aleksander Siergiejewicz Dubrowski
Puszkin Aleksander Dama pikowa
Puszkin Aleksander Siergiejewicz Dzienniki [Zapiski sekretne Fragmenty]
Puszkin Aleksander Noc
Puszkin Aleksander Bajka o carze Sałtanie
Puszkin Aleksander Cyganie
Puszkin Aleksander Borys Godunow
Puszkin Aleksander Dama pikowa
Puszkin Aleksander Jeniec Kaukazu
Puszkin Aleksander Skąpy rycerz
Puszkin Aleksander Jeniec Kaukazu
Puszkin Aleksander Graf Nulin
Puszkin Aleksander
Puszkin Aleksander TRUMIARZ 2

więcej podobnych podstron