Puszkin Aleksander Cyganie

CYGANIE

1824 PRZEŁOŻYŁ JERZY FICOWSKI

Cyganie w besarabskiej ziemi

Zgiełkliwą włóczą się gromadą,

Dzisiaj nad rzeką spać się kładą

Pod namiotami podartemi.

Jak wolność ich noclegi błogie,

Spokojny sen pod niebiosami;

Między kołami płonie ogień

U wozów krytych dywanami;

Przy nim rodzina do wieczerzy

Zasiada; w szczerym polu chodzi

Stado ich koni; obok leży

Uczony niedźwiedź na swobodzie.

Życie tu wre nieokiełznane:

Krzątanie rodzin, co nad ranem

Gotowe są wyruszyć nagle,

I dzieci krzyk, i pieśń Cyganek,

I bicie młotem po kowadle.

Wędrowny tabor już zamilknął,

Zapada senne w krąg milczenie.

I w ciszy stepów słychać tylko

Szczekanie psów i koni rżenie.

Ogniska w mroku już nie płoną.

W krąg cisza; księżyc światło sączy

I z wysokości nieboskłonu

Rozwidnia blaskiem tabor śpiący.

W namiocie czuwa Cygan stary;

Ogniska spopielało żary

Ostatkiem ciepła starca darzą,

Co w stepy obrócony twarzą

Patrzy przez nocnych mgieł opary.

Swej córy wypatruje młodej,

Zemfiry, co odbiegła w pola.

Przywykła ona do swobody,

Powróci; ale noc dokoła,

I rychło miesiąc już pożegna

Obłoki, które niebem biegną —

A jej ;ni śladu; strawa biedna ,

Stygnie nietknięta przez starego.. •

Lecz oto ona; wśród pustkowi

Młodzieniec śpieszy za nią śmiało,

Obcy, nieznany Cyganowi.

Mój ojcze — dziewczę powiedziało —

Prowadzę gościa; za kurhanem

Szedł przez pustkowie nocą ciemną,

Tu do taboru, przyszedł ze mną,

I chciałby być, jak my, Cyganem;

Ścigany prawem zbiegł daleko, ;

Lecz ja mu towarzyszką będę.

Zwie się młodzieniec ten — Aleko,

Chętnie by ze mną poszedł, wszędy"

Stary

Rad- jestem. Prześpij się tu z nam

I w cień naszego wejdź namiotu,

Lub zostań dłużej z Cyganami,

Jeśli twa wola; jestem gotów

Dzielić mój chleb i dach nad głową;

Bądź nasz i z nami. dziel się losem,

Co wolność, zna, tułactwo bose .—

A jutro rankiem w drogę nową,

Razem na wozie mym pojedziem;

I tylko weź się za rzemiosło:

Żelazo kuj — lub z pieśnią prostą

Wędruj od wsi do wsi z niedźwiedziem.

Aleko

Zostanę tu.

Zemfira

On moim będzie —

I któż ode mnie go odpędzi?

Lecz późno już... Na niebie młodzik

Zaszedł i mgły się snują wszędzie,

A mnie przemożny sen nachodzi...

----------

Świt. Stary krąży już po łące,

Namiot spoczywa jeszcze w ciszy.

Wstawaj, Zemfiro: wschodzi słońce,

Już pora wstać, mój gościu, słyszysz?

Łoże rozkoszy rzućcie, mili!...

Z gwarem się ludzie wyroili;

Znikł obóz, każdy wóz jest gotów

W drogę wyruszyć w jednej chwili.

Ruszają wszyscy wraz — i otóż

W równiny puste podążyli;

Osły w dwukoszkach na swym grzbiecie

Dźwigają rozbawione dzieci;

Idą tam młodzi, starzy, dziewki,

Idą mężowie, bracia, żony:

Krzyk, zgiełk, cygańskie brzmią przyśpiewki,

A niedźwiedź idzie oswojony

I rycząc, brzęczy swym łańcuchem;

Łachmany barwne i pstrokate

I nagość starców, nagość dziatek,

Szczekanie psów i wycie głuche,

I kobzy ton, skrzypienie wozów,

Wszystko ma w sobie nędzy pozór,

Lecz życiem wre nieokiełznanie,

Rozkoszy gnuśnych niezwyczajne.

Obce im próżne bytowanie,

Jak pieśń niewolnych jednostajne.

------------

Młodzieniec w smutku i goryczy

Po pustym stepie się rozglądał;

Ani nie poznał trosk swych przyczyn,

Ani odgadnąć ich nie żądał.

Z Zemfirą los mu się odmienił,

Jest wolnym dziś mieszkańcem ziemi,

Słońce przyświeca mu radośnie

I w blaskach śle południa piękno;

Czegóż się młode serce zlękło

I jakaż to w nim troska rośnie?


Ptaszek Boży nie wie wcale,

Co trud i troska zła;

Nie buduje on wytrwale

Gniazdka, które długo trwa;

Nocą drzemie na gałązce,

Rankiem słucha Bożych słów:

Kiedy wstanie jasne słońce,

Piórka strzepnie, śpiewa znów.

Minie wiosna, wśród zieleni,

Za nią — lata skwarne dnie

I ponury czas jesieni

W słotach tonie i we mgle;

Ludziom bieda, ludziom troski —

Już ptaszkowi lecieć czas

Hen, do ciepłych ziem zamorskich,

By znów wiosną witać nas.

Podobnie jak ów ptak, młodzieniec

Przelotnym był wygnańcem burzy,

Nie znał, czym gniazda jest schronienie

I z niczym nie zżył się na dłużej.

Wszędzie go wiodła wolna droga

I wszędzie miał na nocleg leża,

Budząc się rankiem, woli Boga

Troskę o nowy dzień powierzał.

Nie mogła niepokojów siła

Z gnuśności serca go wybawić,

I nieraz czarodziejskiej sławy

Gwiazda daleka go nęciła;

Bywało, mknęły dni wesołe

I zbytek zabaw w życiu gościł,

A nieraz nad wzniesionym czołem

Huczały gromy w samotności.

Lecz on beztrosko spał śród gromów

I pod upalnym tchem niebiosów,

I nie uznawał władzy losów

Wiodących ślepo, po kryjomu.

Lecz, Boże! — ileż namiętności

W uległej duszy się roiło!

I z jakąż wybuchały silą,

Gdy ból w znękanym sercu gościł!

Lecz czy ich głos na długo zmilknął?

Obudzi się: zaczekaj tylko!

……

Zemfira

Mój miły, czy ci nie żal — wyznaj,

Żeś rzucił dawną dolę swoją?

Aleko

Cóż porzuciłem?

Zemfira

Wszakżeś pojął:

Miasta i ludzi twej ojczyzny.

Aleko

Czego żałować? Gdybyś wszystko

Wiedziała i odgadnąć mogła,

Jaka jest miast niewola podła!

Tam ludzie pośród murów, w ścisku,

Nie oddychają rannym chłodem,

Ni świeżych pól zapachem młodym;

Uczuć się wstydzą, myśli niszczą

Tłumy wolnością handlujące,

Które oddają cześć bożyszczom,

O łańcuch skomląc i pieniądze.

Co rzucam? Zdradne niepokoje,

Przesąd, co wyrok swój stanowi,

Krzywdy, dziejące się tłumowi,

I hańbę, co się w przepych stroi.

Zemfira

Lecz tam pałace wielkie stoją,

Tam tyle barwnych jest dywanów,

Zabawy, huczne uczty panów,

Dziewice się bogato stroją!

Aleko

Czym miasto jest wśród uciech swoich?

Nie ma wesela bez miłości;

Dziewice?... Ileż lepiej, prościej

Żyjesz, choć zbytek cię nie stroi —

Bez pereł i bez kosztowności.

Nie odmień mi się, ukochanie,

A ja... ja chcę się z tobą tylko

Dzielić miłością, każdą chwilką,

I dobrowolnym mym wygnaniem.

Stary

Kochasz nas, chociaż cię zrodziła

Dola bogatych i szczęśliwych.

Ale nie zawsze wolność miła

Temu, co do rozkoszy przywykł.

Jest jedno pośród nas podanie:

Skazał człowieka na zesłanie

Król w południowej swej krainie

(Wiedziałem, jak się zwał wygnaniec,

Alem zapomniał jego imię).

Przez długie lata się zestarzał,

Lecz młody duchem był pogodnym —

Miał on cudowny dar pieśniarza

I głos do szumu wód podobny;

I pokochali starca wszyscy,

Gdy nad Dunaju żył brzegami;

Nie żywił nigdy nienawiści,

Czarując lud opowieściami,

Nic nie rozumiał, nie miał siły,

I w nieśmiałości żył jak dzieci.

Ludzie zwierzynę mu znosili

I ryby dlań łowili w sieci;

Gdy lody skuły rzekę bystrą

I mroźny wicher stepem walił,

Skórą grzejącą i puszystą

Świętego starca okrywali;

Tu bieda, troska niewesoła —

Już się pogodzić z nią nie zdołał;

Wędrował tu z pobladłą twarzą,

Prawił, że boskie go zrządzenia

Za zbrodnię popełnioną karzą...

I czekał chwili wybawienia.

I ciągle tęsknił zrozpaczony,

Dunaju błąkał się brzegami

I gorącymi płakał łzami,

Gdy wspomniał swe rodzinne strony.

I prosił jeno, zanim skonał,

By na południe przeniesiono

Jego stęsknione, martwe kości —

Po śmierci nawet w obcych stronach

Nieukojone w swej obcości!

Aleko

Więc losy synów twoich takie,

Rzymie, kraino niełaskawa!...

Ty, coś miłości był śpiewakiem

I bogów, powiedz, cóż jest sława? Nadgrobny gwar i chwalby krzyki, Dźwięk w pokoleniach ocalony?

Czyli w namiocie zadymionym

Cyganów opowieści dzikich?

……….

Dwa lata przeszły. A Cyganie

W spokoju poprzez step wędrują. Gościnność i odpoczywanie

Wszędzie, jak dawniej, odnajdują. Wzgardziwszy życia kajdanami,

Aleko, nie związany niczym,

Bez trosk i żalu, z Cyganami

Pędzi swój żywot koczowniczy.

Jest sobą; z nim ci sami ludzie. Zapomniał już czas nieszczęśliwy,

Do cygańskiego życia przywykł,

Sypia wśród pól w cygańskiej budzie. Zwabił go urok bezczynności

I dźwięczny język ich ubogi.

Niedźwiedź, co rzucił swe barłogi,

Ów kudłacz, co w namiocie gości,

Po wioskach wśród stepowej drogi,

Obok dziedzińca mołdawskiego,

Zaryczy groźnie, ciężko pląsa,

Swój uprzykrzony łańcuch kąsa,

A tłum ostrożny patrzy w niego.

Starzec o kij się wsparł podróżny,

Ospale w bęben wciąż uderza,

Aleko z śpiewem wodzi zwierza,

Zemfira zbiera dań jałmużny,

Nadchodzi wieczór. Trójka cała

Nie zżęte proso w kotle warzy.

Usnął już starzec... cichnie hałas,

I noc spokojem wszystkich darzy.

………

Starzec wygrzewa stare kości

W wiosennym słońcu; nad kolebką

Pieśń córa śpiewa o miłości.

Blednie, słuchając jej Aleko.

Zemfira

Stary mężu, groźny mężu,

Ja o siebie się nie trwożę:

Pal i kraj mnie; nie znam lęku

Ni przed ogniem, ni przed nożem.

Jakże nienawidzę ciebie,

Wzgarda w moim sercu gości;

Ja innego pokochałam

I umieram z tej miłości.

Aleko

Zamilcz. Nie lubię niepokoju.

Wciąż dziką swoją pieśń zawodzisz.

Zemfira

Nie lubisz? Cóż mnie to obchodzi?

Dla siebie śpiewam piosnkę moją.

Możesz krajać mnie i palić

Będę milczeć, dość mam sił;

Byś się nigdy nie dowiedział,

Kto najmilszym moim był.

On rzeźwiejszy jest niż wiosna

I gorętszy niż upały,

Jakże kocha mnie mój miły!

Jakiż młody jest i śmiały!

Jakżeśmy wśród ciszy nocnej

Całowali się oboje!

I jakżeśmy wyśmiewali

Posiwiałe skronie twoje!

Aleko

Zamilcz, Zemfiro! Ty się nie waż...

Zemfira

Czyliś piosenkę dobrze pojął?

Aleko

Zemfiro!...

Zemfira

Słusznie, że się gniewasz,

O tobie śpiewam piosnkę moją.

Wychodzi i Śpiewa: Stary mężu Itd.

Stary

Tak, znam, pamiętam — ową piosnkę

Za naszych czasów ułożyli,

Od dawna już dla krotochwili

Dziewki śpiewają ją beztroskie.

Koczując pośród ziem Kabulu,

Bywało, w noc zimową słyszę,

Jak mi ją śpiewa Marijula

I dziecię w chuście swej kołysze.

Już obraz tamtych lat minionych

Majaczy w duszy coraz ciemniej,

Ale piosenki owej tony

Do dzisiaj pozostały we mnie.

………

Jest cicho; noc. Księżyca tarcza

W lazurze nieba lśni daleko.

Zemfira obudziła starca:

Mój ojcze! Straszny jest Aleko;

Słuchaj: co chwila niespodzianie

To jęknie, to zaszlocha we śnie."

Stary

Cicho. Niech nikt go ruszyć nie śmie.

Kiedyś słyszałem ja podanie,

Że nieraz o północnej porze

Oddech zapiera złe ubożę

Śpiącemu; ale przed świtaniem

Odbiega. Posiedź ze mną ninie.

Zemfira

Ojcze! Wyszeptał moje imię!

Stary

On ciebie nawet w snach ogląda,

Tyś droższa mu nad wszystko w świecie.

Zemfira

Lecz miłość jego już mi przecie

Zbrzydła; wolności serce żąda.

Ja już... Lecz cicho! Słyszysz?

Teraz Inne wymówił imię śpiący...

Stary

Czyje?

Zemfira

Jęk mu się z ust wydziera

I wściekły zgrzyt! Przerażający!

Chyba go zbudzę...

Stary

Zmorę nocną

W spokoju zostaw; o świtaniu

Sama odejdzie...

Zemfira

Na posłaniu

Podniósł się, woła... już się ocknął — Idę do niego — a ty zaśnij.

Aleko

Gdzieś była znów?

Zemfira

Powracam właśnie

Od ojca; duch cię dręczył jakiś,

W twej duszy męki i majaki

Zrodził, zrobiło mi się strasznie,

A tyś zębami zgrzytał z trwogą

I mnie wołałeś.

Aleko

Śniło mi się,

Że oto między nami dzisiaj...

Widziałem jakąś marę srogą!

Zemfira

Nie wierz zwodniczym majaczeniom.

Aleko

Ach, ja nie wierzę już niczemu,

Ni snom, ni słodkim zapewnieniom,

Nie wierzę nawet sercu twemu.

Stary

I za czym to, szaleńcze młody,

Twe serce bezustannie wzdycha?

Tu wolny lud, pogoda cicha,

Kobiety słyną tu z urody.

Nie płacz; tęsknota gubi przecie.

Aleko

Ona nie kocha mnie już wcale.

Stary

Pociesz się, toć to jeszcze dziecię,

Wszak bezrozumne są twe żale —

Ty trudno i boleśnie kochasz,

A w sercach kobiet — miłość płocha.

Spójrz na niebiosa: pod sklepieniom

Wypłynął księżyc na swobodę;

Na całą ziemię mimochodem

Równo rozlewa swoje lśnienie;

Na obłok spojrzy, płynąc w górze,

Blaskiem rozjarzy go wspaniale,

Lecz ku innemu pomknie dalej —

By przy nim też nie wytrwać dłużej.

Któż wskaże miejsce księżycowi,

Wyrzecze słowa: stań, świetlany!

Kto sercu dziewczęcemu powie:

Kochaj jednego bez odmiany!

Pociesz się.

Aleko

Jakże mnie kochała!

Jak czule nachylona przy mnie

W ciszy samotnej i pustynnej

Spędzała ze mną noce całe!

Wesoła, niby dziecię małe,

Jak często lubym szczebiotaniem,

Słodyczą pocałunków pojąc,

Zadumę i tęsknotę moją

Umiała spłoszyć niespodzianie!...

I cóż? Niewierna jest mężowi!

I jużem obojętny dla niej!...

Stary

Posłuchaj: stary ci opowie

Dawno minione dzieje swoje.

Za dawnych lat, gdy Dunajowi

Moskal nie groził swym podbojem

(Widzisz, wspomniałem niepokoje

I stare smutki opowiadam) —

Wtedyśmy bali się sułtanów,

Wonczas Budżakiem basza władał

Z wysokich wieżyc Akermanu.

I młoda dusza była skora

W wesela nurzać się kipieli,

I ani jeden w mych kędziorach

Włos siwy jeszcze się nie bielił.

Między pięknymi dziewczętami

Znalazłem jedną... niby słońcu

Zachwyt i miłość niosłem w dani,

Aż ją nazwałem swoją w końcu...

Ach, młodość moja jakże skoro

Przemknęła gwiazdą spadającą!

Lecz ty, miłości mojej poro,

Zniknęłaś szybciej: Marijula

Rok mnie darzyła swym kochaniem.

Raz niedaleko wód Kahulu

Obcy nam tabor na spotkanie

Wyszedł; namioty swe Cyganie

Rozbili obok pod wzgórzami,

Dwie noce przepędzili z nami,

Aż wreszcie znikli nocy trzeciej.

Żona, rzuciwszy małe dziecię,

Odbiegła wtedy precz ode mnie.

Spałem spokojnie — błysnął ranek,

Budzę się — nie ma ukochanej!

Szukam i wołam — nadaremnie...

Mała Zemfira tęsknie kwili,

I ja płakałem — od tej chwili

Obrzydły lica mi dziewczęce,

I oczy moje nigdy więcej

Już nie szukały innych kobiet.

Samotnie się zamknąłem w sobie

I utonąłem w swej udręce.

Aleko

Jakżeś się mógł nie puścić w pogoń

Tam, kędy uszli przeniewierce,

Aby zdrajczyni twej i wrogom

Sztyletu ostrze wrazić w serce?

Stary

Nie! Młodość mknie jak ptak zuchwale.

I któż z nas miłość wstrzyma silą?

Każdy ma radość w swym udziale,

I nie powraca to, co było.

Aleko

O, jam nie taki. Ja ocalę

Chociażby siłą prawa swoje!

Albo choć zemstą się upoję.

O, gdybym ponad mórz odmętem

Odnalazł uśpionego wroga,

Przysięgam — nawet wtedy noga

Ciało zepchnęłaby przeklęte;

W otchłanie morskich fal huczące

Ja nawet bezbronnego strącę!

W lęk przebudzenia — z całej duszy

Śmiechem uderzyłbym beztrosko,

I długo jeszcze w moje uszy

Śmieszny i słodki biłby łoskot.

..

Młody Cygan

Ostatni pocałunek daj mi...

Zemfira

Mąż jest zazdrosny: uciekajmy.

Cygan

Jeden... lecz słodki! Na rozstanie.

Zemfira

Póki nie nadszedł — idź: bądź zdrowy.

Cygan

Mów — kiedy się spotkamy znowu?

Zemfira

Dziś, kiedy księżyc lśnić przestanie.

Tam, za kurhanem u mogiły...

Cygan

Zwiedzie! Nie przyjdzie na spotkanie!

Zemfira

To on! Uciekaj!... Przyjdę, miły.

..

Aleko śpi; a w snów natłoku

Niejasny jakiś majak rośnie;

I z krzykiem budząc się, zazdrośnie

Wyciąga rękę, sięga w mroku,

Ale dłoń jego zalękniona

Jeno do okryć chłodnych dotknie —

Bez śladu gdzieś zniknęła żona...

Usiadł i słucha drżąc samotnie:

Cicho wokoło — strach go drąży —

To w skwarze nurza go, to w chłodzie;

Wstaje, z namiotu sam wychodzi,

Wokoło wozów, straszny, krąży;

W krąg cisza; milczy senne błonie,

Ciemno i księżyc we mgle tonie;

Gwiazdy migocą światłem bladym,

Na rosach widać lekkie ślady,

Daleko biegną, za kurhany.

Aleko gniewem opętany

Zdąża, gdzie wiedzie ślad złowrogi.

Mogiły głaz na skraju drogi

W oddali przed nim się wynurzył...

Ku niemu słabnącymi nogi

Idzie z przeczuciem groźnej burzy —

Drżą usta, nogi wrosły w ziemię,

Ale się wlecze... wtem... czy śni się?

Dostrzega obok tuż dwa cienie

I słyszy szept, co brzmi najciszej

Ponad mogiłą, za kamieniem.

Pierwszy glos

Już czas...

Drugi glos

Zaczekaj...

Pierwszy glos

Czas już na nas.

Drugi głos

Zostań, pobądźmy tu do rana.

Pierwszy glos

Późno...

Drugi głos

Choć kochasz — czujesz trwogę.

Chwilkę!

Pierwszy głos

Ty zgubisz mnie, niebogę.

Drugi g łoś

Chwilkę!

Pierwszy głos

A jeśli tam beze mnie

Zbudzi się mąż?...

Aleko

Już się zbudziłem.

Dokąd? Nie śpieszcie się daremnie;

Tu przecież macie swą mogiłę.

Zemfira

Miły, uciekaj stąd...

Aleko

Zaczekaj!

Dokąd, gładyszu mój, uciekasz?

Leź tu!

Przebija go nożem.

Zemfira

Aleko!

Cygan

Umieram już...

Zemfira

Aleko! Ty go zabijasz!... on umiera!...

Patrz: jego krew na ciebie tryska!

Co ty?

Aleko

Miłością jego teraz

Możesz się już napawać z bliska!

Zemfira

Nie, dość, ja ciebie się nie zlęknę! —

Ta groza dobrze nam znajoma;

Przeklinam twą morderczą rękę...

Aleko

Więc giń i ty!

Przebija ją.

Zemfira

Kochając konam...

……….

Już wschód jutrzenką się zapłonił;

Aleko za pagórkiem w cieniu

Milczał, skrwawiony, z nożem w dłoni

I na mogilnym trwał kamieniu.

Przed nim leżało zmarłych dwoje;

Zabójca twarz miał przeraźliwą.

Wokół Cyganie z niepokojem

W gromadę zbili się trwożliwą,

Inni kopali grób naprędce.

Kobiety, załamując ręce,

Szły zmarłych oczy ucałować.

Samotny starzec obok siadłszy,

Na swą zabitą córkę patrzył,

W bezruchu smutnym trwał bez słowa.

Dźwignięto zwłoki, poniesiono,

I w zimne czarnoziemu łono

Poczęto młodą parę chować.

Aleko patrzył się z oddali

Na wszystko... A gdy przysypali

Zmarłych ostatnią garścią ziemi,

Wolno pochylił się i, niemy,

Z kamienia się na trawę zwalił.

Starzec, przyszedłszy doń, tak rzecze:

Idź stąd, zbyt dumnyś jest, człowiecze.

Nie mamy praw, lecz dzikie serca,

Nikt nie ucierpi z naszej ręki,

Krew niepotrzebna nam, ni jęki —

Nie będzie z nami żyć morderca...

Tyś obcy naszym losom dzikim,

Wolności nie chcesz dzielić z nikim,

Twój głos nam sen odpędzi z powiek —

Dusza w nas dobra i łagodna,

Zły-z ciebie i zuchwały człowiek —

Żegnaj, w pokoju odejdź od nas."

Skończył — i oto wszyscy w drogę Gromadą gwarną odjechali

Z doliny, która nieci trwogę,

I rychło już w stepowej dali

Skryli się; tylko wóz jedyny,

Rogożą osłoniony lichą,

Stał na złowrogim miejscu cicho.

Tak czasem przed nastaniem zimy,

Gdy, wyruszając rankiem w drogę,

Wzlecą z klangorem nad rozłogiem

We mgle żurawie zapóźnione

I ciągną w południową stronę,

Jeden z nich, smutny, z sił opadnie,

Kiedy go zgubne ranią strzały,

I skrzydło zwiśnie mu bezwładnie.

Nastała noc; nie zajaśniały

Blaski ogniska w mgłach stepowych,

I nikt na wozie pociemniałym

W tę noc do snu nie skłonił głowy.

EPILOG

Tak czarodziejska pieśni siła

W pamięci mojej mgłą zasnutej

Przeszłości mary obudziła —

Zamierzchłą radość, dawny smutek.

W kraju, gdzie długo grzmiał bojowy

Huk bitew groźnych nad polami,

Kędy Rosjanin Stambułowi

Granice wskazał bagnetami,

Gdzie stary orzeł nasz dwugłowy

Pamięta jeszcze dawną chwałę,

Na starożytną patrząc ziemię —

Wśród wielkich stepów spotykałem

Wolności dobrotliwe plemię,

Cyganów senne koczowiska.

Szli gromadami leniwymi,

Częstom śród stepów błądził z nimi

I zasypiałem u ogniska;

Dzieliłem z nimi prostą strawę,

W wolnej włóczęgi czas lubiłem

Ich piosnkę dźwięczną, ich zabawę,

I nie raz Marijuli miłej

Najsłodsze imię powtórzyłem.

Lecz i wam szczęście nie jest dane,

Natury udręczone dzieci!...

I pod namioty obszarpane

Nieraz gnębiący sen przyleci.

I was w rozległych pól ustroni

Nie mogła ustrzec płachta licha.

Wszędzie namiętność groźna czyha

I nic przed losem nie osłoni.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Puszkin Aleksander Cyganie
biografie, Puszkin Aleksandr Siergiejewicz, Puszkin Aleksandr Siergiejewicz (1799-1837), rosyjski po
Puszkin Aleksander Domek w Kołomnie
Puszkin Aleksander Graf Nulin
Puszkin Aleksander Siergiejewicz Dubrowski
Puszkin Aleksander Fontanna Bakczysaraju
Puszkin Aleksander Dama pikowa
Puszkin Aleksander Siergiejewicz Dzienniki [Zapiski sekretne Fragmenty]
Puszkin Aleksander Noc
Puszkin Aleksander Bajka o carze Sałtanie
Puszkin Aleksander Borys Godunow
Puszkin Aleksander Dama pikowa
Puszkin Aleksander Fontanna Bakczysaraju
Puszkin Aleksander Jeniec Kaukazu
Puszkin Aleksander Skąpy rycerz
Puszkin Aleksander Jeniec Kaukazu
Puszkin Aleksander Graf Nulin
Puszkin Aleksander
Puszkin Aleksander TRUMIARZ 2

więcej podobnych podstron