Puszkin Aleksander Jeniec Kaukazu

JENIEC KAUKAZU

OPOWIEŚĆ 1820 — 1821

PRZEŁOŻYŁ WŁODZIMIERZ SŁOBODNIK


OFIAROWANIE

M. M. RAJEWSKIEMU


Z uśmiechem, druhu mój jedyny,

Przyjmij dar muzy nie spętanej:

Tobie poświęcam pieśni liry mej wygnanej,

Natchnionych wczasów mych godziny.

Kiedy ginąłem, próżny pociechy, niewinny,

I zasłuchany w poszepty oszczerstwa,

Gdy ostry sztylet zdrady zimnej

I ciężki sen miłości mnie uśmiercał,

To wtedy obok ciebie jam spokój odzyskał,

Serce me odetchnęło — przyjaźń nas złączyła

I burza nad mym czołem gniew swój uśmierzyła,

Jam błogosławił bogów, mając cichą przystań.

W posępne, chmurne dni rozstania

Me dźwięki pełne zadumania

Kaukazu wspominały krasę,

Gdzie zasępiony Besztu 1, pustelnik surowy,

Aułów 2 z pól żyznych władca pięciogłowy,

Nowym mi wówczas był Parnasem.

Czyż zapomnę skaliste szczyty jego, pędem

Mknące szumne strumienie, równiny uwiędłe

I pustynie upalne, gdzieś mi towarzyszył

I dzielił ze mną duszy młodzieńcze wrażenia,

Gdzie w górach się przemyka rozbój wojowniczy,

A przy nim geniusz dzikiego natchnienia

Zaczaił się wśród głuchej ciszy?

Dni miłych sercu, dni radości,

Być może, cię wspomnienie wzruszy

I w przeciwieństwach namiętności

Poznasz sny tobie znane, znany ból miłości

I potajemny głos mej duszy.

Różne mieliśmy drogi: w ramionach pokoju

Ledwoś rozkwitł, ty hardo ruszyłeś do boju

Za ojcem bohaterem, wybrany młodzianie,

Pod chmura strzał świszczących na skrwawionym łanie;

Ojczyzna cię pieściła jak lubą ofiarę

I jak promień nadziei wiecznie żywy.

Jam wcześnie poznał smutek i niesłuszną karę,

Ja — ofiara oszczerstwa i nieuków mściwych,

Lecz z wolności dla serca czerpiąc pokrzepienie,

Czekałem ja na dni łaskawsze,

I szczęście mych przyjaciół zawsze

Było mi błogim pocieszeniem.


CZĘŚĆ PIERWSZA

W aule, gdy na progach swoich

Siądą Czerkiesi — gór synowie,

Wówczas niejeden z nich opowie

O niszczycielskich krwawych bojach.

Każdy o krasie chyżych koni

I o rozkoszy dzikiej gada:

O dniach minionych mówią oni,

O nie odpartych swych napadach,

O książąt górskich 3 przebiegłości,

O szabel 4 bezlitosnych ciosach,

O nieuchronnych strzał celności,

O zgliszczach siół i o piękności

Pieszczonych branek czarnowłosych.


Tak pośród ciszy gwarzą oni:

Lśni księżyc, tocząc się w tumanie,

I nagle zjawia się na koniu

Przed nimi Czerkies. Na arkanie

Drapieżnik szybko wlókł młodzieńca,

Wołając: „Mam ruskiego jeńca!"

Na jego okrzyk auł cały

Zbiegł się gromadą rozwścieczoną,

Lecz jeniec chłodny, oniemiały,

Z głową okrutnie zeszpeconą,

Jak trup wydawał się zdrętwiały.

Nie widzi nieprzyjaciół twarzy,

Gróźb ani krzyków ich nie słyszy,

Nad nim śmiertelny sen się waży

I zimnym tchnieniem próchna dyszy.


I długo, długo jeniec młody

Leżał bez czucia. Już wesołe

Południe skrzyło się pogodą

Nad umartwionym jego czołem.

I budzi się w nim życia tchnienie.

Z ust jego jęk się zerwał nagle.

Ogrzany ciepłym dnia promieniem,

Nieszczęsny, powstał z ziemi nagiej.

Zamglonym wodzi wokół wzrokiem...

I widzi: pasmo gór wysokie

Ogromem aż do chmur się wznosi,

Gniazdo zbójeckich hord sokole,

Niczym czerkieskiej mur wolności.

I wspomniał młodzian swą niewolę,

Jak sen okropny, pełen trwogi,

I słyszy: kajdanami brzękły,

Gdy wstał, zakute jego nogi...

Wszystko mu rzekły straszne dźwięki.

Zmroczniała mu przyroda. Bywaj,

Wolności święta i szczęśliwa!

On jeńcem.

Za saklą 5 jak martwy

Legł pod kolczastym ogrodzeniem.

Czerkieskiej nie ma przy nim warty,

W aule — pustka i milczenie. Pustynnych równin przed oczami

Zielona płachta się rozwinie.

Tam wzgórz się rozciągają linie

Jednostajnymi lśniąc szczytami.

Wśród nich samotna droga znika

W dali okrytej smutnym cieniem,

I pierś młodego niewolnika

Wezbrała mrocznym zamyśleniem...

Daleki trakt wiedzie do Rosji,

Do kraju, gdzie płomienną młodość

Rozpoczął dumnie, gdzie, beztroski,

Niegdyś upajał się pogodą,

Gdzie kochał miłych swych przyjaciół,

Gdzie w uścisk groźne brał cierpienie

I gdzie burzliwie żyjąc stracił

Resztę nadziei i upojeń,

I młodych, lepszych dni wspomnienie

Zamknął w uwiędłym sercu swojem.


Do głębi świat i ludzi zbadał,

Znał cenę życia w ciągłej zmianie,

W sercach przyjaciół jego — zdrada,

W snach o miłości — obłąkanie.

Nie chcąc ofiarą być przez lata

Ludzkiej wrogości dwulicowej,

Dawno wzgardzonych uciech świata

I łatwych oszczerstw, i obmowy,

Zaprzaniec świata, brat przyrody,

Opuścił wreszcie kraj rodzony

I zawędrował w cudze strony

Z widziadłem szczęścia i swobody.


Wolności! Dziś jedynie ciebie

W pustyni świata szukał jeszcze.

On czucia pod żądzami grzebie,

Porzucił lirę i sny wieszcze,

Wsłuchany tylko w pieśń natchnioną

Przez ciebie, w dźwięki jej najczystsze,

I wielbił dumne twe bożyszcze

Z modlitwą, z wiarą niezgaszoną.


Stało się... Nie masz ukojenia

Ani nadziei dlań na świecie,

I wy, ostatnie już marzenia,

I wy od niego precz idziecie.

On niewolnikiem. Nieprzytomnie

Oparłszy głowę na kamieniach

Czeka, by dogasł życia płomień

I pragnie grobowego cienia.


Już gaśnie słońce za górami;

Z dala dobiega gwar. Po trudzie

Z pól do aułu idą ludzie,

Rozświetlonymi lśniąc kosami.

Przyszli. W lepiankach światła płoną.

Z wolna niezgodny gwar ustanie,

I wzięła ziemię ocienioną

Spokojna rozkosz w posiadanie.

Iskrzy się w dali górski strumyk,

Lecąc z urwiska pośród głazów,

W chmur przyodziały się całuny,

Objęte snem szczyty Kaukazu...

Lecz czyjeż to nieśmiałe kroki

Wśród ciszy sennej i głębokiej

W świetle księżyca zabrzmią z nagła?

Ocknął się młodzian. Przed nim stanie

Z niemym i tkliwym powitaniem

W oczach Czerkieska młoda, smagła.

Patrzy na dziewczę, zadumany,

I myśli, że to sen kłamany,

Zmysłów skłócona równowaga.

Ledwo księżycem oświetlona,

Z uśmiechem czułym i łagodnym,

Pełna litości, klęka, ona

I jego ustom kumys chłodny

Podaje swą spokojną ręką.

Zapomniał o uzdrawiającym

Naczyniu - i jej mowę piękną,

I blask w źrenicach pałający

On chłonie duszą swoją smętną,

I nie pojmuje obcej mowy,

Lecz oczy tkliwe i rumieniec,

Lecz głos jej czuły w chwili owej

Powiada: „Żyj !” - I ożył jeniec.

Zebrawszy resztę siły swojej,

Miłym rozkazom jej posłuszny,

Wstał, życiodajny dzban wysuszył,

Dręczący żar pragnienia koi.

Znów ociężale jego głowa

Oparła się o szary kamień,

Lecz ku Czerkiesce wciąż kierował

Zgasłe źrenice swe Rosjanin.

I długo, długo tu siedziała,

Pełna zadumy u stóp jego,

Jakby współczuciem niemym chciała

Pocieszyć jeńca markotnego.

Mowa niechcący rozpoczęta

Nieraz jej usta rozchylała:

Ona wzdychała i łza smętna

Raz po raz w oku jej błyskała.


Za dniami biegły dni jak cienie.

Więziony w górach przy stadninie,

Dręczy się jeniec nasz codziennie.

Pieczara, skąd chłód wilgny płynie,

Podczas upału go ocienia.

A gdy srebrzysty róg miesiąca

Posępną górę opromienia,

Cienistą ścieżką stąpająca

Czerkieska o twarzyczce smagłej

Niesie mu wonny plaster pszczeli,

Wino i kumys, śnieżne jagły

I skrycie z nim wieczerzę dzieli;

Czułymi patrzy nań oczami,

Łącząc niejasną swoją mowę

Z rozmową oczu i z gestami;

Śpiewa mu pieśni gór surowe,

Śpiewa mu Gruzji pieśń szczęśliwej,7

Jego pamięci niecierpliwej

Mowy mu obcej dźwięk poświęca.

Dziś po raz pierwszy żar miłości

Poznała dusza jej dziewczęca.

Ale już dawno młodość jeńca

Straciła płomień namiętności.

On dzisiaj sercem nie był w stanie

Dać odpowiedzi na jej miłość —

Może miłości zapomnianej

Wspomnienie duszę mu trwożyło.


Nierychło młodość nasza więdnie,

Nierychło zapał nas odchodzi,

I niespodzianą radość będziem

Nieraz obejmowali — młodzi,

Lecz wy, najżywsze sny, wrażenia,

Pierwsza miłości zachwycona,

Rajski płomieniu upojenia,

Już nigdy nie wracacie do nas.


Zda się, że jeniec już przywykał

Do dni posępnych w górskiej głuszy.

Niewoli smęt, żar buntownika

Ukrywał na dnie swojej duszy.

Gdy wśród ponurych skał się włóczył

W godzinie chłodu porannego,

Zaciekawionym patrzał wzrokiem

Na grzbiety górskie całe w śniegu,

Siwe, rumiane i wysokie.

O, krajobrazie znakomity!

Wieczystych śniegów trony jasne!

Oczom zdawały się ich szczyty

Obłoków nieruchomym pasmem.

W ich kręgu kolos stał dwugłowy,

Elbrus w koronie wiecznej z lodu,

Majestatyczny i surowy,

Wśród lazurowej lśnił pogody.8

Gdy w jeden pohuk z echem czułem

Zlewały się burz posły — gromy,

Jak często jeniec nad aułem

Na górze siedział nieruchomy.

U jego stóp dymiły chmury,

Nad stepem pył polatał bury,

Już jeleń, pełen przerażenia,

Wśród nagich skał szukał schronienia,

Orły z urwiska wzlatywały

I w niebie się nawoływały;

Tętent tabunu, poryk stada

Pogłosy burzy zagłuszały...

Wtem deszcz ulewny z gradem pada

Skroś błyskawice i chmur zwały.

Strącając głazy prawiekowe,

Falami ryjąc wzgórza, z wyciem

Potoki lały się deszczowe —

A jeniec, sam na górskim szczycie,

Za piorunową chmurą, czekał

Na powrót słońca. Nie sięgała

Do niego tutaj burza wściekła,

A gdy z bezsilnym wyciem gnała,

Jakaż go radość ogarniała!


Europejczyka niesłychanie

Ten dziwny lud interesował;

Jeniec wnikliwie obserwował

Ich obyczaje, wychowanie.

Polubił życia ich prostotę

I żądzę boju, i gościnność,

Ruchy swobodne i polotne,

I siłę dłoni, i nóg zwinność,

I mógł całymi godzinami

Patrzeć, jak Czerkies w burce czarnej,

W kosmatej czapie mknąc stepami,

Pustkowiem i przez gór obszary,

Nisko przygięty ku łękowi,

Mając w strzemionach zwinne nogi,

Powierza się wiatronogowi

I w czas do wojny się sposobi.

Zachwycał się pięknością szaty Bojowej, prostej, niebogatej.

Czerkies jest obwieszony bronią,

On nią się szczyci, on dba o nią.

Zdobi go pancerz i rusznica,

Kindżał, kubański łuk, szablica,

Wczasów i prac jego kochanka,

Poza tym ujrzysz na nim arkan.

Nic podczas marszów mu nie cięży

I nic nie brzęknie; pieszy, konny —

On wciąż tak samo dumny, mężny,

Tak samo jest niezwyciężony,

Postrach Kozaków próżnych troski.

Jego bogactwo — koń chodziwy,

Dziecię tabunu z górskiej wioski,

Towarzysz wierny i cierpliwy.

W pieczarze, w gąszczu traw wysokim

Wraz z nim się zwierz drapieżny skrada

I nagle niespodzianym skokiem

Jak strzała ku podróżnym spada.

I w mgnieniu oka cios potężny

Rozstrzyga o wyniku bitwy

I już do górskiej rozpadliny;

Wlecze wędrowca arkan chwytny.

W cwał się rozpędza rumak zwinny,

Rozpłomieniony przez odwagę;

Wszędzie mu droga: bór, doliny,

Bagnisko, krzaki, skały nagie.

Za nim się krwawe ślady wloką,

Rozlega się w pustyni tętent,

Przed jeźdźcem siwy szumi potok —

I już porwany wód odmętem,

Na kamieniste dno rzucony,

Wędrowiec łyka nurt zmącony,

I mdlejąc o zagładę prosi,

I już ją widzi, ale śmiało

Potężny koń lecący strzałą

Na brzeg pienisty go wynosi

Lub, pochwyciwszy pień rogaty,

Przez burzę w nurt strącony rzeki,

Gdy wzgórze cień okryje lekki,

Bezksiężycowej nocy szaty,

Gałęzie stare i wiekowe

Korzenie Czerkies wnet obarczy

Ciężarem burki swej bojowej,

Pancerza, szabli, hełmu, tarczy,

Kołczanu, łuku — i w spieniony

Nurt rzeki, która groźnie warczy,

Skoczy milczący, nieznużony.

Noc głucha. Ryk burzliwej fali;

Potężny prąd go coraz dalej

Niesie wzdłuż brzegów wyludnionych,

Tam gdzie z kurhanów patrzy stromych

W posępny nurt kozacza warta,

Na drzewcach kopii swoich wsparta,

A obok, w mgle czerniejąc, znika

Broń płynącego rozbójnika.

O czymś zadumał się, Kozaku?

Czy o minionej dawno bitwie,

Czy o śmiertelnym swym biwaku,

Czy o chwalebnej wojsk modlitwie

Lub o ojczyźnie?... Śnie zdradziecki!

Żegnajcie mi, stanice moje,

Ojczysta chato, piękne dziewki

I wy, cichego Donu zdroje!

Do brzegów przybił wróg ukryty,

Strzała z kołczanu wyrzucona

Świsnęła — Kozak padł, przeszyty,

Runął z kurhanu i już kona.


A gdy w rodziny kręgu zgodnej,

W starym ojcowskim swym siedlisku,

Czerkies spoczywa w niepogodę

I tlą się węgle w popielisku;

I gdy z wiernego konia zsiądzie

Wędrowiec, w górach zapóźniony,

Do sakli wejdzie i znużony

Nieśmiało przy ognisku siądzie,

Wówczas uprzejmie sam gospodarz

Wstanie z witaniem i z uśmiechem

Gościowi w czarze wonnej poda

Wystały czychir 9 — serc pociechę.

Pod mokrą burką w sakli dymnej

Wędrowiec snem pogodnym zaśnie.

A kiedy świt zapłonie jaśniej,

Żegna noclegu dach gościnny.10


Bywało, w jasny dzień Bajranu 11

Młodzieńcy tłumnie się zlatują

I gry kolejne następują:

Pęki skrzydlatych strzał z kołczanu

Biorą, puszczają je z cięciwy,

W obłokach przeszywając orły,

To nagle hufiec ich niesforny

Szeregiem lotnym, niecierpliwym

Na dany znak ze wzgórza spada,

Jak łanie ziemię porażając,

Równinę pyłem okrywając,

Z tupotem biegnie ich gromada.

Lecz pokój nudny bywa często

Dla serc, co poślubione wojnom,

I nieraz mąci okrucieństwo

Spoczynek ich i grę swawolną.

Niekiedy groźnie błysną szable,

I podczas uczty ich hulaszczej

W proch lecą głowy jeńców nagle,

A dzieci tłum radośnie klaszcze.

Lecz na zabawę krwią zbroczoną

Patrzył Rosjanin obojętnie. On dawniej żądzą śmierci płonął

I sławy grę lubił namiętnie.

Niewolnik czci nieubłaganej,

Bliskiej zagładzie stawił czoło,

O śmierć nie dbając ni o rany

Mężnie spotykał zgubny ołów.

Być może, w dumach pogrążony,

Wspominał o minionej uczcie,

Gdy, przyjaciółmi otoczony,

W ich gronie biesiadował hucznie...

Czy to minionych dni nietrwałych,

Dni, co nadzieję oszukały,

Żałował czy też na surowej

Prostoty patrzał gry najpustsze

I obyczaje ich ludowe,

Dzikie, jak w wiernym widział lustrze -

W takim milczeniu swą niedolę

Taił i odruch serca swego,

Że na wysokim jego czole

Zmian żadne oczy nie dostrzegą.

Beztrosce i odwadze jego

Czerkiesi groźni się dziwili

I szczędząc młody wiek w swym jeńcu,

Mówili szeptem o młodzieńcu

I bardzo z niego dumni byli.

CZĘŚĆ DRUGA

Tyś je poznała, gór dziewico,

Porywy serca, życia słodycz.

Miłością tchnęła twa źrenica,

Wyrazem szczęścia i pogody.

Gdy twój kochanek w nocnym mroku

Darzył cię niemym całowaniem,

Płonąca żądzą i kochaniem,

Ty nie widziałaś świata wokół.

Mówiłaś: ,,Chłopcze mój najdroższy,:

Rozwesel smutne swoje oczy,

Złóż głowę na mej piersi młodej,

Zapomnij kraj swój i swobodę.

W pustynię z tobą jam gotowa

Ukryć się, władco mojej duszy!

Miłuj mnie, dotąd nie całował

Nikt oczu moich, wiedz, kochany,

I do samotnej mej łożnicy

Nie skradał się wśród nocnej głuszy

Czerkies młodzieńczy, smagłolicy;

Dano mi imię okrutnicy,

W urodzie swej nieubłaganej,

Ja wiem, że los mnie czeka smutny,

Bo ojciec mój i brat okrutny

Chcą niemiłemu wbrew mej woli

Sprzedać mnie do obcego sioła,

Lecz albo ich ubłagać zdołam

Lub jad i kindżał mnie wyzwoli!

Niezrozumiałe, dziwne siły

Rzucają mnie w twoje ramiona;

Kocham cię, niewolniku miły,

Dusza ma tobą upojona..."

Lecz na dziewczynę rozpłonioną

Z politowaniem niemym patrzył.

Słuchając słów miłości, tonął

W zadumie gorzkiej i w rozpaczy.

I on zatracał się. Ożyły

W nim dni minionych wspominania.

Raz nie powstrzymał się od łkania,

Jak grad łzy z oczu się stoczyły,

Jak ołów żal na sercu leżał

Miłości beznadziejnej, smutnej.

I oto się żarliwie zwierzył

Dziewczynie z męki swej okrutnej:

Zapomnij o mnie, urodziwa,

Jam niewart uczuć twych płomiennych

Więc nie trać ze mną dni bezcennych,

Innego oblubieńca wzywaj!

Niech on twą miłość rozpłomieni,

A nie ja z duszą tchnącą chłodem;

On będzie wierny, on oceni

Twe miłe oczy, twą urodę,

Żarliwe pocałunki twoje,

I płomień słów pełnych tkliwości;

Bez czułych pragnień, bez upojeń

Więdnę, ofiara namiętności.

Widzisz miłości nieszczęśliwej

Ślad, burzy ducha ślad straszliwy;

Porzuć mnie, ale współczuj mojej

Niedoli, co mnie smutkiem poi!

O, czemu wcześniej moim oczom,

Nieszczęsna, tyś się nie zjawiła,

Gdym jeszcze wierzył snom uroczym,

Kiedy nadzieja mnie żywiła!

Za późno! Ja dla szczęścia zgasłem,

Widmo nadziei odleciało,

Jam odwykł od miłości jasnej,

Serce dla uczuć skamieniało...

Jak ciężko martwym moim ustom i

Całunkom odpowiadać żywym

I łzę, co lśni w twym oku tkliwym,

Tę łzę uśmiechem witać pustym!

Płonną zazdrością jam nękany;

Z duszą zwarzoną tchnieniem zimnem,

W czułych objęciach ukochanej

Jak ciężko myśleć mi o innej!...

Gdy tak powoli i tak tkliwie

Ty pijesz moje całowania

I dla cię chwila miłowania

Beztrosko mija, ja się żywię

Łzami wśród ciszy i boleśnie

Rozdarty, próżny wszelkiej siły

I roztargniony, jakby we śnie,

Ja widzę obraz wiecznie miły;

Ku niemu dążę, jego wzywam,

Milczę, nie widzę, a gdy z żarem

Ja skłaniam się ku tobie, tkliwa,

To w myślach obejmuję marę.

Nad nią w pustyni łzy me leję

I wszędzie ona za mną chodzi,

I smutek, rozpacz, beznadzieję

W sierocej duszy mojej rodzi.

Więc zostaw mi żelazo oków,

Samotność marzeń w noc bezsenną,

Wspomnienia, łzy, żal i niepokój:

Bo współczuć ty nie możesz ze mną

Słyszałaś szczere me wyznanie.

Żegnaj... Daj dłoń — na pożegnanie.

Miłość niewiasty nader płocha,

Nie złamie jej rozłąka trudna;

Przeminie miłość, wróci nuda,

A piękna znowu się zakocha."

Dziewczyna, rozchylając wargi,

Łkała bez łez. Jej pełne skargi,

Zamglone oczy wyrażały

Wyrzut milczący i nieśmiały.

Jak cień pobladła, czoło kłoni.

W silnej ukochanego dłoni

Jej zimna spoczywała ręka.

Wreszcie miłości cała męka

Wybuchła w jej posępnej mowie:

Ach, Rosjaninie, nie wiem, czemu

Ja zaufawszy sercu twemu,

Na wieki zawierzyłam tobie!

Niedługo przy twej piersi, miły,

Dziewczyna marząc spoczywała,

Tych nocy, które ją cieszyły,

Opatrzność jej niewiele dała!

Czy wrócą znowu, czy upoją?

Czy już na wieki radość znikła?...

Niedoświadczoną młodość moją

Mógłbyś oszukać, niewolniku,

Choćby z litości, choć milczeniem,

Pieszczotą czułą, choć fałszywą;

Ja bym ci niosła pocieszenie

Opieką korną i troskliwą.

Czuwałabym nad twym spokojem,

Strzegłabym snu mego kochanka;

Nie chciałeś... Powiedz coś o swojej

Lubej. Czy piękna twa bogdanka?

Kochałeś? Czy bez wzajemności?...

Rozumiem ból twój, Rosjaninie...

Czerkieskiej daruj płacz dziewczynie,

Nie szydź z mych cierpień, z mej miłości."

Zamilkła. Jęk i szloch jedynie

Wzbierał w jej piersi. Skarga cicha

Bez słów płynęła z ust. Spłakana,

Objąwszy jeńca za kolana,

Nieboga ledwo już oddycha.

I jeniec swą spokojną ręką

Podniósłszy z ziemi nieszczęśliwą

Rzekł: „Nie płacz — i me serce męką

Nieraz doświadczał los straszliwą.

Nie znałem wzajemności błogiej.

Kochałem sam i sam cierpiałem,

I jako dymny gasnę ogień

W dolinie tej opustoszałej.

Z dala od brzegów upragnionych

Czeka mnie w stepach zgon surowy

I tu na kościach mych wzgardzonych

Rdzą się okryją me okowy..."

Już z wolna gwiazdy nocy gasły;

W przejrzystej dali śnieżnojasny

Gór ogrom już się zarysował.

Spuściwszy oczy, chyląc głowy,

Oni rozstali się bez słowa.

I jeniec sam; od pory owej

Posępny po aule chodzi.

Zorza w upalnej wysokości

Nowymi dniami co dzień wschodzi,

Co dzień za nocą noc odchodzi;

Próżno śni jeniec o wolności.

Czy sarna pośród krzaków przemknie,

Czy też kozica śmignie chyża,

Wzburzony kajdanami brzęknie,

Czeka, czy Kozak się nie zbliża,

Nocny kaukaskich wsi burzyciel,

Odważny jeńców wybawiciel.

Woła... na próżno; tylko rzeka

Bijąc o brzeg falami pluszcze

I zwierz, zwęszywszy ślad człowieka,

Strwożony, zmyka w mroczną puszczę.

Pewnego dnia wśród górskiej ciszy

Rosjanin zew bojowy słyszy:

Marsz,do tabunu!" Biegną, lecą;

Czernieją burki, zbroje świecą,

Wrą ogniem konie osiodłane

I brzęczą uzdy ich miedziane.

Już do najazdu auł gotów.

Synowie wojny opętani

Runęli z wzgórz na kształt potoków

I dziko pędzą nad Kubaniem,

By gwałtem wsie odzierać z danin.

W aule — spokój. Przed saklami

Psy śpią na słońcu, chat strażnicy.

Biega z rześkimi okrzykami

Gromadka dziatwy smagłolicej.

Starcy, rozsiedli się wygodnie.

Smuży się fajek dymek siny.

Starcom śpiewają pieśń dziewczyny,

Młodnieją serca dziadów od niej.

PIEŚŃ CZERKIESKA

1

Huczą burzliwej rzeki fale,

Noc w górach tchnie milczeniem martwym,

Zasnął już Kozak, ociężale

Na kopii swej stalowej wsparty.

Nie śpij, Kozacze! Niedaleko

Czeczeniec błąka się.za rzeką.

2

Kozak po rzece w czółnie płynie,

Po dnie skalistym wlokąc sieci.

Kozacze, zginiesz w tej głębinie,

Utoniesz jak maleńkie dzieci,

Gdy kąpią się znużone spieką:

Czeczeniec błąka się za rzeką.

3

Na brzegu upragnionej wody

Bogactwem szczycą się stanice,

Wesołe tańczą korowody.

Śpieszcie, śpiewaczki pięknolice,

Pod murów skryjcie się opieką:

Czeczeniec błąka się za rzeką.


Tak brzmiała dziewcząt pieśń. Rosjanin

Śni o ucieczce, lecz kajdany

Ciężkie skuwają niewolnika,

A pod nim rzeka bystra, dzika...

Tymczasem szczyty skał zmroczniały,

Śpi ziemia stepu zmierzchająca

I na aułu chatach białych

Migocze blady blask miesiąca.

Umilkły orłów późne krzyki,

Jelenie drzemią nad wodami,

Tabunów tętent w głuszy dzikiej

Grzmi powtórzony wąwozami.

Wtem słyszy kroki, i zasłona

Dziewczyny mignie uchylona,

I oto — blada, zasmucona —

Ku niemu się zbliżyła ona.

Jej piękne usta słów szukają,

Źrenice płoną gorzkim żalem,

A gęstych włosów czarne fale

Na ramię i na pierś spływają.

W jednej jej ręce błyszczy piła,

A w drugiej kindżał lśni stalowy;

Zdawało się — gotowa była

Na skrytą walkę, czyn bojowy.

Podniósłszy wzrok na Rosjanina:

Uciekaj! — rzekła gór dziewczyna. —

Czerkiesów dziś nie spotkasz wokół.

Śpiesz się, bo szkoda nocnych godzin.

Weź kindżał, śpiesz się, czas uchodzi!

Twych śladów nikt nie dojrzy w mroku."

I drżącą ręką piłę chwyta,

I do stóp jego się schyliła.

Pod piłą jej żelazo zgrzyta,

Łza mimowolna wzrok zaćmiła.

I łańcuch grzmi przepiłowany.

Ty jesteś wolny, mój kochany! —

Mówi dziewczyna — więc uciekaj!"

Jej wzrok, miłością obłąkany,

Wyrażał ból. Wichura wściekła,

Świszcząc, jej szatę pokłębiła.

Rosjanin jęknął: „Moja miła,

Jam twój aż do grobowej deski.

Porzućmy straszny kraj czerkieski,

Chodź ze mną..." „O, nie, Rosjaninie!

Bo słodycz życia, którą znałam,

Bo radość, która upajała,

Minęła — i ślad po niej ginie.

Prawdaż to? Inną miłowałeś!

Odszukaj ją i nadal kochaj.

O, skądże we mnie taka żałość?

O, za czym tęsknię, po czym szlocham?

Żegnaj! Zapomnij moją mękę.

Przez miłość pobłogosławiony,

Żegnaj! Nim rzucisz nasze strony,

Po raz ostatni... daj mi rękę!"

Wyciągnął do Czerkieski dłonie,

Wskrzeszonym sercem lecąc do niej,

I pocałunek pożegnania

Był jako pieczęć miłowania.

I ramię w ramię, zasmuceni,

Zeszli nad rzekę. Już Rosjanin

W szumnej zanurza się otchłani

I płynie już, i fale pieni.

Dopłynął ku sąsiednim skałom

I czepia się ich ręką śmiałą...

Wtem fale głucho zaszumiały

I jęk rozlega się daleki...

Na dziki brzeg wychodzi z rzeki

I patrzy wstecz... Brzegi jaśniały,

Okryte śniegiem piany białej;

Lecz nie ma już Czerkieski młodej

Ani pod górą, ni u wody...

Martwota... Tylko brzegi śpiące

Owiewa lekki wiew wietrzyka

I strumienisty krąg już znika

W wodach pluszczących pod miesiącem.

I wszystko, wszystko pojął. Potem

Ogarnął pożegnalnym wzrokiem

Bezludny auł z szarym płotem,

Pola, gdzie stado pasł, wysokie

Urwiska, gdzie wlókł swe okowy,

Strumień, nad którym nieraz spoczął,

Gdy Czerkies — władca gór surowy,

Śpiewał swobody pieśń ochoczą.

Rzedniał na niebie mrok głęboki,

Już schodził świt na ciemną ziemię,

Budził się dzień. Spiesznymi kroki

Szedł ścieżką wyzwolony jeniec;

Oto już przed nim pobłyskują

Bagnety Rosjan w mgieł oparze

I na kurhanach się zwołują

Kozaków czuwające straże.

EPILOG

Tak muza, lekka snów kochanka,

Do granic Azji docierała

I dziki kwiat Kaukazu rwała,

By wpleść go do swojego wianka.

Tam ją urzekał strój surowy

Plemion wyrosłych w krwawych bojach

I nieraz u mnie w szacie nowej

Gościła czarodziejka moja.

Wokół aułów spustoszonych

Samotna pięła się po skałach

I w pieśni dziew osieroconych

W zadumie tam się wsłuchiwała.

Gwar bitnych stanic był jej miły,

Kozaków śmiałych cwałowanie,

Kurhany ciche i mogiły,

Tabunów tętent i parskanie.

Bogini pieśni i powieści,

Bogini rozpamiętywania,

Być może odda wam i streści

Kaukazu groźnych gór podania.

Wyśpiewa dzikie to ustronie,

Mścisława 12 pojedynek dawny

I na Gruzinek mściwych łonie

Zagładę Rosjan; i czas sławny,

Niedawną porę tę wyśpiewam,

Kiedy zwęszywszy proch bojowy

Nad Kaukaz pałający gniewem

Uniósł się orzeł nasz dwugłowy;

Gdy na Tereku osiwiałym

Pierwsze pioruny dział zagrzmiały

I werble ruskich tarabanów,

I gdy z zapałem w pole chwały

Odważnoczoły szedł Cycjanow;

Ciebie chcę śpiewać, Kotlarewski,

Biczu Kaukazu! Gdyś po głazach

Podobny burzy szedł niebieskiej —

Twój marsz jak czarna był zaraza

I niszczył ludy... Dziś, niezbrojny,

Rzuciłeś szablę pomsty krwawej,

Nie cieszą ciebie gromy wojny,

Nudzi cię spokój. W ranach sławy

Bezczynne pędzisz dzisiaj życie,

W dolinie czcisz domowe sioło...

Lecz oto Wschód rozpocznie wycie!...

Schyl śnieżną głowę, górski szczycie!

Kaukazie, drżyj: idzie Jermołow!

Umilkły już wojenne wrzaski,

Pod mieczem Rosji Wschód się chyli.

Dumni synowie gór kaukaskich,

Wyście ginęli i walczyli;

Was nasza krew nie ocaliła

Ani zaczarowane tarcze,

Ni góry, ani konie dziarskie,

Ni dzika wolność sercu miła!

Jak ongi lud Batyja bitny,

Kaukaz pradziadów zdradzi śmiałych,

Niepomny zewu chciwej bitwy,

Odrzuci precz bojowe strzały.

Do waszych skalnych gniazd podróżny

Podjedzie wreszcie bez bojaźni

I wieść o dawnej waszej kaźni

W podaniach mrocznych się powtórzy.

PRZYPISY PUSZKINA

1 Besztu albo właściwiej Besztau, góra na Kaukazie, od­legła o 40 wiorst od Grieorgijewska. Znana w naszej historii.

2 Auł, nazwa wsi u ludów kaukaskich.

3 Uzdień, naczelnik względnie książę. [Dotyczy tekstu rosyjskiego.]

* Szaszka, czerkieska szabla. [Dotyczy tekstu rosyj­skiego.]

5 Sakla, chata.

' Kumys, napój z mleka kobylego; powszechnie znany wśród górskich i koczowniczych ludów Azji. Dość

przyjemny w smaku, napój ten uchodzi za bardzo zdrowy.

7 Piękny klimat Gruzji nie wynagradza temu uroczemu krajowi jego wszystkich nieszczęść, które stale go nawiedzają. Pieśni gruzińskie są melodyjne i w więk­szości tęskne. Opiewają chwilowe sukcesy oręża kau­kaskiego, śmierć naszych bohaterów: Bakunina i Cycjanowa, zdrady, zabójstwa — niekiedy miłość i szczęście.

Dierżawin w swej pięknej odzie do hrabiego Żukowa pierwszy opisał dziką przyrodę Kaukazu:

O młody wodzu, ty w pochodzie Przeszedłeś Kaukaz z hufcem wojsk, Widziałeś grozę, czar natury:

Jak pędzą z grzbietów strasznych gór W bezdenną przepaść rzeki gniewne;

Jak śniegi toczą się z ich czół I grzmią, nietknięte całe wieki;

Jak sarny, chyląc rogi w dół, Spokojnie patrzą w przepaść mglistą, Gdzie błysk się rodzi, grzmotu huk.

Tyś widział tam, jak w czas pogody Promienie słońca w lodach skrzą, Śród wodnych strug igrają, świecą, Widokiem pysznym ciesząc wzrok; Jak wokół prósząc pył tęczowy, Przejrzysty na wskroś, płonie deszcz;

Jak bursztynowo-sina skała, Zawisła, patrzy w ciemny bór;

A tam purpurą, złotem zorza Weseli wzrok, rozjarza las.

Żukowski w posłaniu do gen. Wojejkowa również kilkadziesiąt prześlicznych wierszy poświęcił Kauka­zowi.

9 Czichir, czerwone wino gruzińskie.

10 Czerkiesi, jak i inne pierwotne ludy, są w stosunku do nas niezwykle gościnni. Gość jest dla nich osobą świętą. Zdradzić go lub nie udzielić mu pomocy to wg ich pojęć największa hańba. Kunak (tj. przyjaciel, znajomy) odpowiada życiem za wasze bezpieczeństwo i z nim możecie dotrzeć do samego wnętrza gór kabardyńskich.

11 Bajran albo Bajram, święto pierwszego dnia mięsnego

Ramazan, post u muzułmanów.

12 Mścisław, syn św. Włodzimierza, przezwany Udałym, książę udzielny Tmutarakana (wyspa Tamań). Walczył z Kosogami (najprawdopodobniej dzisiejszymi Czerkiesami) i w pojedynku zwyciężył ich księcia Rediedię. (Zob. Historia Państwa Rosyjskiego. Tom II)

Przełożyła Helena Cieszewska






Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Puszkin Aleksander Jeniec Kaukazu
biografie, Puszkin Aleksandr Siergiejewicz, Puszkin Aleksandr Siergiejewicz (1799-1837), rosyjski po
jeniec kaukazu
Puszkin Aleksander Domek w Kołomnie
Puszkin Aleksander Cyganie
Puszkin Aleksander Graf Nulin
Puszkin Aleksander Siergiejewicz Dubrowski
Puszkin Aleksander Fontanna Bakczysaraju
Puszkin Aleksander Dama pikowa
Puszkin Aleksander Siergiejewicz Dzienniki [Zapiski sekretne Fragmenty]
Puszkin Aleksander Noc
Puszkin Aleksander Bajka o carze Sałtanie
Puszkin Aleksander Cyganie
Puszkin Aleksander Borys Godunow
Puszkin Aleksander Dama pikowa
Puszkin Aleksander Fontanna Bakczysaraju
Puszkin Aleksander Skąpy rycerz
Puszkin Aleksander Graf Nulin
Puszkin Aleksander

więcej podobnych podstron