Filozofia fantasy II


Filozofia fantasy II

pon., 2007-08-27 13:13 — lukasz

Poniższy tekst ukazał się pierwotnie w miesięczniku „Nowa Fantastyka” nr 180 (1997-09).

Sedno każdej kreacji fantasy, jej gatunkowy wyróżnik - stanowi magia. Są magie i magie. Zasadniczo dostrzegam dwa jej rodzaje, umownie tu zwane „nadzmysłową” i „rytualną”. Magia nadzmysłowa jest magią „nieostrą”, rozmytą (per analogiam: fuzzy magic), podlegającą znacznej subiektywizacji. Działa kapryśnie, bez sztywnych reguł, wyłącznie dzięki sile woli obdarzonych specjalnymi zdolnościami ludzi, kategoryzowanych od naszych telepatów, teleportantów, pirokinetyków itd. Taka magia występuje chociażby w „Błękicie Maga” (mamy tam odpowiednio: Mówców, Wędrowców, Iskry); preferują ją twórcy horrorów, w czystej fantasy jest jednak rzadka.

Zdecydowanie przeważa tu magia rytualna, „ostra”. Traktowana jest ona niczym jakaś praktyczna dziedzia nauki, technologia wszechsprawcza, całkowicie deterministycznie; jedyną różnicę stanowi niejasność obserwowanych związków przyczynowych. Ale za to jaka to różnica! Magia rytualna zasadza się na znajomości pewnych formuł, gestów, „figur myślowych”, których zastosowanie daje w bezpośrednim efekcie założony skutek; fenomen powtarza się w ponawianych eksperymentach, niedwuznacznie sugerując istnienie sztywnego związku wynikania. Krzyżuję palce jak trzeba i mamroczę zaklęcie - a tobie krosta wyskakuje na nosie. Siedem razy to zrobię - będziesz miał siedem krost. Pomylę sylabę - krosty nie będzie. Choć wiem, co przy znanych warunkach początkowych otrzymam na wyjściu, nie wiem, d l a c z e g o ; nie wiem j a k to się dzieje, szczegóły i reguły zachodzącego procesu pozostają przede mną zakryte. Ten rodzaj magii, w postaci czystej bądź z małą domieszką magii nadzmysłowej, występuje w dziewięciu dziesiątych utworów fantasy.

Pytanie, na które nie znalazłem w nich dotąd odpowiedzi, brzmi: w jaki sposób istnienie takiej magii wpływa na sposób postrzegania i opisywania świata? Magia rytualna podważa tu bowiem same fundamenty, trzeba się cofnąć do Kartezjusza i pójść w bok alternatywną ścieżką. Tymczasem z niczym takim się nie zetknąłem - światy fantasy, z magią funkcjonującą nawet od tysięcy lat, zamieszkują postaci myślące, wnioskujące i reagujące jak dwudziestowieczni Amerykanie. Od święta autor uraczy nas garścią obyczajowych rodzynek, wyszukanych w historycznych kompendiach, ale wszystko to jest powierzchowne - farba, ryt - i nie sięga istoty rzeczy, tzn. obcej nam mentalności owych ludzi.

Światy z magią rytualną wymagają całych alternatywnych względem naszych systemów myślowych, opartych na odmiennych przesłankach. Jest to potężne wyzwanie, fascynująca szarada. Na palcach jednej ręki zliczyć mogę teksty zahaczające o te rejony. Resnick w „Na tropach jednorożca” wydawał się zmierzać do skoku w logikę niejawnej przyczynowości, lecz ostatecznie zadowolił się grą literackimi szablonami. Zelazny tu i ówdzie rzucał interesujące uwagi i obserwacje, ale chyba sam nie bardzo wiedział, przed jakim Sezamem stoi. Le Guin zadowoliła się transplantacją filozofii Wschodu; również Beagie wydaje się czuć bluesa, lecz najwyraźniej woli poetycką niedookreśloność od ścisłości nieestetycznych semantycznie rozważań. Co ambitniejsi posiłkują się jeszcze nastrojem i stylem podpatrzonymi u Marqueza, Fuentesa et consortes, usiłując z realizmu magicznego Iberoamerykanów do reszty wymazać realizm, w błędnym przekonaniu, że coś zyskają odejmując. Jest to już i tak intelektualny Mount Everest w porównaniu z jednorodną zupą praoceanu fantasy, w którym pływa reszta utworów.

By nie pozostać gołosłownym, wskażę na jeden z możliwych punktów wyjścia do konstrukcji takich filozofii fantasy. Otóż magia rytualna jest zupełnie nie do pogodzenia z takim rozumieniem przesądu, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni; taki przesąd w świecie magii rytualnej po prostu nie istnieje. Dogmat niejawności zachodzacych w otoczeniu interakcji nadaje rangę działań naukowych pluciu przez ramię, omijaniu drabin, zawracaniu przed czarnym kotem itp. Co więcej, ponieważ każdy łańcuch przyczynowo-skutkowy może okazać się fałszywy, a w wielu zieją potężne luki (zaklęcie i piorun i nic pomiędzy), zupełnie inaczej układają się reguły moralności: pojęcie winy i sprawstwa rozciąga się tak szeroko, że właściwie obejmuje wszystko. zachodzi tu przypadek rozumowania symbolicznego doprowadzonego do absurdu: nie istnieje takie zdarzenie (kombinacja zdarzeń), które nie byłoby potencjalnie brzemienne w skutki zgoła apokaliptyczne. Każda oryginalność jest niebezpieczna. Postęp wynika z pomyłek. Gry permutacyjne stanowią gałąź nauki/magii - szachy, karty, kości kodują wszak (faktycznie bądź w przekonaniu) namacalną rzeczywistość. Et cetera, et cetera.

A propos postępu. Zdumiewająca jest wymuszona Tolkienowską tradycją statyczność światów fantasy. Nikt tego nie wyjaśnia, nie próbuje motywować - ba, tego się nawet nie zauważa. Kalendaria światów fantasy liczą sobie tysiące lat, a jedyne zmiany, jakie się w nich odnotowuje, dotyczą wojen, sukcesji dynastycznych, powstawania i upadków imperium. Czy ktoś zna książkę fantasy z tabelą chronologiczną, w której pomieszczono datę wynalezienia druku, prochu, teleskopu, odkrycia praw mechaniki czy rachunku różniczkowego? Rzeknie oponent, że widać jeszcze tam do tego nie doszli. Po tysiącach lat? Wpadli w średniowiecze - i tak już ma pozostać na zawsze? Co, jaka siła, jaka reguła powstrzymuje tam postęp?

Ostatnio postęp zaczyna nieśmiało pukać do światów fantasy. W Polsce odważył się na to Sapkowski, którego świat jest światem w ekspansji, pełnym witalności; postępy magiczny i technologiczny idą synchronicznie. Doczekał się za to nagany, bo dostrzeżono jedynie satyryczne przejaskrawienia (oczyszczalnia ścieków). Owszem, są tam nieścisłości (tradycja Tolkiena - zaginiona wiedza, starożytne artefakty - zmaga się z duchem postmodernizmu: te eksperymenty (!) genetyczne). Magia występuje jako nauka bo skoro indukcja, to i kumulatywność wiedzy, i specjacje dyscyplinarne - tego już nie da się zatrzymać. Sapkowski (i chyba również na mniejszą skalę Kres) przynajmniej próbuje, czego nie da się powiedzieć o tuzach zachodniej fantasy, których intelektualna inercja spycha na literackie mielizny.

Kolejną dziedziną leżącą odłogiem jest religia. Religia w SF doczekała się już paru omówień; czy ktoś zajął się religią w fantasy? Nie słyszałem.

Magia - obojętnie, nadzmysłowa czy rytualna - wywraca podstawy i wyrywa historyczne korzenie wiary. Nikt nie uwierzy dzięki cudom, bo cuda możesz kupić na rogu ulicy od byle czaroroba. Nie objawi się Bóg czy prorok uzdrawiający chorych, bo w tym specjalizuje się magia kapłańska, ani zamieniający wodę w wino, co jest prostą sztuczka dla alchemików biegłych w transmutacjach substancji. Religioznawstwo fantasy znajduje się doprawdy w trudnym położeniu. Gdzie konkretnie leży granica dzieląca mistrzostwo w magii od interwencji boskiej?

Z drugiej strony - magia rytualna z samej swojej istoty prowadzi do myśli o jakiejś demiurgicznej sile sprawczej; wiara w byty pozaempiryczne stanowi naturalną konsekwencję niejawności związków przyczynowych. Przecież k t o ś, c o ś musi powodować (przez dodanie energii, przyłożenie siły itp.) te wszystkie powtarzalne nibycuda. Tak wygląda tok rozumowania myślicieli nie występujących na kartach powieści fantasy; jest to ich dowód pośredni na istnienie Boga.

W światach fantasy zyska też specjalną wagę dowód św. Anzelma, zarówno pierwotny, jak i w wersji Normana Malcolma. Zważmy bowiem, iż tam możliwość pomyślenia o danym obiekcie w rzeczy samej powołuje do istnienia ów desygnat myśli. Mag pomyśli jabłko, i jest jabłko, pomyśli wystawny obiad, i oto materializuje się nakryty stół - a człowiek nie obroni się przed nachalną ekstrapolacją tej idei aż do nieskończoności, aż do Absolutu właśnie. W fantasy Kant przegrałby dysputę z byle czarodziejem; co więcej, znane mi są takie światy fantasy, w których istnienie j e s t właściwością opisywalną (vide Upiory Wzorca w Amberze Zelazny'ego). Dowód zaś z logicznej konieczności istnienia przemawia tysiąckroć silniej w świecie, gdzie interpretacja symboliczna ima się każdego zdarzenia i związki biegną wskroś subiektywnych przyczyn i skutków.

Wciąż piszę tu o Bogu w liczbie pojedynczej i z wielkiej litery - podczas gdy w fantasy z bliżej nie znanych mi przyczyn króluje politeizm. Podejrzewam, że po prostu Valarowie i Majarowie byli zbyt potężni i zbyt zindywidualizowani w porównaniu z chrześcijańskimi aniołami, a Eru nazbyt głęboko ukryty - i potem poszło to już lawiną. Ostatnio chyba tylko Tad Williams w „Pamięci, Smutku i Cierniu” zdecydował się na monoteizm. Wygląda mi to na prewencyjny odwrót na z góry upatrzone pozycje w obawie natknięcia się na poważne kwestie teologiczne - bo w przypadku politeizmu przymrużenie oka jest gwarantowane, nie ma mowy o żadnej spójnej, wiążącej moralnie teogonii.

Politeistyczne teologie fantasy wykazują zresztą dosyć powszechnie niejakie skrzywienie satanistyczne; personifikacja zła występuje realnie niemal w każdym świecie, dobro natomiast objawia się rzadziej i nieporównanie skromniej, nigdy nie jest zinstytucjonalizowane i zawsze, ale to zawsze, startuje ze słabszych pozycji. W konsekwencji m.in. znacznie łatwiej uwierzyć w diabła (czy jak tam zwie się miejscowa jego wersja). Bóg (bogowie pozytywni) działa zza kulis, zazwyczaj nie zdradzając nawet swego istnienia. Zło posiada całe przypisane mu krainy, rasy, sfery życia, formy magii; nic takiego nie można powiedzieć o dobru. W opozycji mamy bowiem indyferentne pod tym względem krainy, które należy dopiero wysiłkiem bohaterów zjednoczyć dla obrony przed piekielnym najazdem, co może się nie udać, bo pełno zdrajców, ludzie tchórzliwi, a Zły tak potężny i tak realny. Jest to pewien kanon, spod wływu którego autorom najwyraźniej bardzo ciężko się wyzwolić. Dlaczego? - czy rzecz znowu należy złożyć na karb inercji ich myślenia? Problem polega wszelako na czym innym, na niespójności wizji. Wracamy w ten sposób do punktu, z którego zaczęliśmy rozważania: jak nie pozwolić upaść wszystkim rzuconym w górę faktom, nie dopuścić do pęknięcia konstrukcji. Teologia fantasy ma więcej dziur niż ser szwajcarski.

Nadto zupełnie pomija się proste kulturowe, socjologiczne i psychologiczne implikacje istnienia takich „zaangażowanych religijnie” światów, podobnie jak - co zostało już wyżej podkreślone - nie wyciaga się dalszych wniosków z funkcjonowania magii. W fantasy wszak zdarzają się sytuacje bezpośrednich boskich ingerencji, teofanii powszechnych jak tęcza po burzy. Powinno to mieć doniosłe konsekwencje dla wszystkich dziedzin życia, bo skoro nie trzeba w bogów (Boga) wierzyć, skoro po prostu każdy w i e, że bogowie są, to dociaramy do przeciwieństwa i nie ma tu już mowy o żadnej religii.

Zresztą nie trzeba do tego aż upowszechnienia teofanii - czasami do analogicznych konsekwencji prowadzi sama ontologia bajkowego uniwersum: w co drugiej fantasy występują duchy, to znaczy występują realnie, jako jeszcze jeden element bestiariusza, Pośmiertne emanacje, dowód bezpośredni na życie pozagrobowe. A iluż to autorów zdaje sobie sprawę, iż serwując nam co rusz takie „oko w oko” z ektoplazmą, dokonuje tym samym metafizycznego przewartościowania na wielką skalę i podnosi eschatologię do rangi nauki ścisłej? Gdzież są te zastępy badaczy ichniego życia po życiu, gdzie te profesje płatnych medialnych łączników z zaświatami, kartografów Hadesu, najemników transcendencji utylitarnej? Nie uświadczysz. Duchy są - a jakby ich nie było. Straszą; tyle. Widać tu całą ignorancję twórców fantasy: strach jest psychologicznie wlarygodny jedynie w światach paralelnych do naszego, gdzie tak samo „duchów nie ma” - czyli w horrorach; nie zaś w fantasy, gdzie właśnie „duchy są”. Równie dobrze co przed nimi, postacie mogłyby wiać z krzykiem i obłędem w oczach przed elfami, krasnoludami, końmi czy leworęcznymi synami snycerzy. Przynajmniej w SF nikt już nie każe bohaterom wybałuszać gały na podające drinki androidy.

W obydwu przypadkach - świata z powszechnymi teofaniami oraz świata z duchami - żadne spory moralne nie mają miejsca, nie ma niepewności, usunięty zostaje problem wyboru systemu wartości. Trudno chyba o rewolucję bardziej dogłębną. Należałoby domniemywać, że książki fantasy zaludnia wręcz inny gatunek ludzi, psychologicznie zupełnie do nas nie przystających. Inne są ich myśli, inne skojarzenia, inne reakcje, inne prawa rządzą ich zachowaniem.

Sztuka kreacji świata polega na konsekwentnym wyciąganiu przez autora wniosków z wszystkith (tych wyrażonych explicite oraz jeno implicite poczynionych przezeń założeń, do samego ekstremum wyobraźni - i poza nie. Tymczasem 99 procent autorów śmiertelnie boi się postawić stopę gdziekolwiek poza dobrze ubitym przez hordy poprzedników terenem. Przypuszczam, iż jest to skutkiem skolektywizowania ich wyobraźni, znacznie ściślejszego, niż ma to miejsce w przypadku twórców SF. W efekcie pisarz fantasy siadając do kolejnej trylogii nawet nie uświadamia sobie, iż na przykład czyniąc swym głównym bohaterem półelfa-maga, dokonuje wyboru jakichkolwiek założeń - on po prostu k o p i u j e ; założeń nie zna. Znali je, byli ich świadomi - prekursorzy gatunku. Dla nich każdy czar, każdy artefakt, każdy potwór był odkryciem i decyzją; dostrzegali - przypuszczam - wszystkie istniejące pomiędzy owymi elementami związki logiczne. Jednak ich następców zniechęcił intelektualny trud gry w te literackie szachy i nie postąpili już ni o krok dalej; zadowolili się schedą, niemałą przecież. To nie są kontynuatorzy, to naśladowcy.

Te kilka wyliczonych wyżej dziedzin i podanych przykładów filozofii fantasy układa się, jak teraz widzę, w coś w rodzaju katalogu pobożnych życzeń, atlasu lądów nie odkrytych. By nie kończyć w minorowym nastroju, zaznaczę tu, iż z science fiction było przez długi czas podobnie. Każdy gatunek potrzebuje pewnego okresu dla wyczerpania najprostszych a najatrakcyjniejszych kombinacji w obrębie właściwych mu scenografii i zbioru idei. Potem dopiero można z tych modułów budować konstrukcje o wyższym stopniu komplikacji, nośne jako analogie, metafory, alegorie, symbole. Jest to ewolucja identyczna z ewolucją technologii rozrywki w technologie sztuki; fotografia, kino, telewizja, teraz komputery wpierw muszą sięgnąć pułapu swych możliwości ludycznych. Nie można się zabierać za malowanie „Ostatniej wieczerzy” jeśli nie potrafi się narysować jelenia na rykowisku. Co, rzecz jasna, nie oznacza, że nagle każdy stanie się Leonardem da Vinci. Lecz będzie już wiedział, że nie jest skazany wyłącznie na jelenie, że może szarpnąć się na coś więcej; może próbować, przynajmniej próbować.

Jacek Dukaj



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Heydel filozofia Forda II
Filozofia cz II
Filozofia współczesna II lektury
Seminarium filozoficzne - Abstrakt II
Poj¦Öcia filozofia cz II
Historia Filozofii Tom II
eBooks PL W Tatarkiewicz Historia Filozofii Tom II
filozofia(1), Studia, II semestr II rok, Wprowadzenie do filozofii nauki dla przyrodników
szkoły filozoficzne, Prawo I i II Rok, Filozofia
Filozofia Religii II, Filozofia Religii
filozofia (2), WIMIC, II rok, filozofia
sciaga z filozofii, PEDAGOGIKA II STOPNIA
sciaga z filozofii, PEDAGOGIKA II STOPNIA
FILOZOFIA, PEDAGOGIKA II STOPNIA
sciaga z filozofii(1), PEDAGOGIKA II STOPNIA
FILOZOFIA PRZYRODY II
Eseje filozoficzne, Studia, II semestr II rok, Wprowadzenie do filozofii nauki dla przyrodników
filozofia koło II (2)
filozofia - sciaga, II semestr BW

więcej podobnych podstron