Rozdział I New Beginning ZBETOWANE


Rozdział 1

Nowy początek

Nigdy nie zapomnę pierwszego wspomnienia o Winterhaven, kiedy zatrzymaliśmy się na długiej, krętej drodze - szare kamienie skąpane były we mgle lawendowego zmierzchu, wyglądając jak jakiś stary europejski uniwersytet, gdzie wszystkie łuki przyporowe i kamienne iglice sięgały w kierunku nieba. Można było zobaczyć liście, w każdych odcieniach jesiennego spektrum - czerwone, żółte, pomarańczowe, brązowe - uścielające ziemię u mych stóp, chrupiąc pod butami, kiedy wyszłam z samochodu, aby się rozejrzeć. Tak właśnie miało wyglądać moje nowe życie, mój nowy dom.

Jak zwykle, zaczęłam skakać, jakby ktoś niechcący położył walizkę na moje nogi. Moja matka, nawet nie zadawała sobie tyle trudu, aby pojechać z nami na tę przejażdżkę. Okej, formalnie mówiąc, Patsy jest moją macochą, ale jeszcze zanim umarła moja prawdziwa mama, kiedy miałam cztery latka, tata ożenił się z Patsy, a chwilę później, była dla mnie wszystkim. zawsze mówiła o swoich priorytetach - najpierw mój tatuś, a dopiero potem jej kariera. Myślę, że znalazłam się na jej liście, gdzieś pomiędzy Ligą Juniorów, a parą butów od Jimmy Choo.

Nie mogę jednak zapomnieć, że musiała się trochę przyłożyć, spędzając większość czasu ze mną, po śmierci ojca. Myślałam, że robimy jakieś postępy, gdy w sobotę po południu zaprosiła mnie do siebie na obiad. Ale właśnie wtedy spadła na mnie bomba - zaproponowano jej pracę w Nowym Jorku. Taka okazja trafia się raz na całe życie - jak zwykle lubiła mawiać. Niespełna miesiąc przed wstąpieniem do juniorów, Patsy dała mi możliwość wyboru: zostać w Atlancie z Babcią, albo przeprowadzić się z nią do Nowego Jorku.

Nie było żadnych innych rozwiązań, gdyż nie chciałam się nikomu narzucać. Zresztą, nie miałam nawet komu. wszyscy żyjący krewni wyciągnęli kopyta z wyjątkiem, Babci Gran, prawdziwej babci. I tak jak uwielbiałam Gran, nie byłam pewna, czy zechciałaby, abym się do niej wprowadziła. Babcia mieszka z gosposią Lupe. Poza tym, Babcia była już starszą kobietą i lubiła robić wszystko, na swój sposób. Nie chciałam być dla niej dodatkowym ciężarem.

No to.. w porządku. Oczekiwałam, że tutaj będzie trochę inaczej. O wiele inaczej. Nie mogłam tego wyjaśnić, ale kiedy po raz pierwszy zobaczyłam ulotkę Winterhaven, którą Patsy wcisnęła w moją dłoń, od razu wiedziałam, że tutaj właśnie było moje miejsce. Byłam tego taka pewna, że odmówiłam składania podania gdzie indziej.

No cóż… Tak właśnie się tutaj znalazłam. Pora zobaczyć, czy mój instynkt mnie nie zawiódł. Udałam się w kierunku schodów ku największemu z budynków, oznakowanemu jako ADMINISTRACJA. Wziąwszy głęboki oddech, popchnęłam drzwi, i weszłam do środka, rozglądając się po olbrzymiej rotundzie. Po moich bokach, zobaczyłam dwie klatki schodowe zakrzywione do góry, jak łabędzie skrzydła. U góry widniała witrażowa kopuła, z ogromnym kandelabrem pośrodku. Bezpośrednio pod nim, stał pomnik z brązu, przewiązany czerwonymi linkami. WASHINGTON IRVING, głosiła tabliczka. Założyciel szkoły. Który, musiałam przyznać, wyglądał całkiem nieźle.

Pozwalając sobie na lekki gwizd uznania, obróciłam się wokół własnej osi, podziwiając widok. Wow. Błyszcząca broszura, nie pokazywała Winterhaven z tej perspektywy. Miałam nadzieję, że to wszystko kosztowało Patsy fortunę.

Słysząc odgłos zbliżających się kroków, zamarłam, a moje serce waliło jak oszalałe. W drzwiach ukazała się wysoka kobieta z posiwiałymi kasztanowymi włosami. Uśmiechając się podbiegła do mnie, a jej buty klikały głośno na marmurowej czarno-białej posadzce.

- Panienka McKenna, prawda? - zawołała. - Witamy w Winterhaven, najdroższa. Nazywam się Nicole Girard. To są wszystkie twoje rzeczy? Skinęła głową w kierunku dwóch toreb, które kierowca zostawił przy mnie, odszedłszy bez słowa.

- Tak, to wszystko - odpowiedziałam, nieco nieśmiało. - Reszta moich rzeczy już została wysłana.

- Bardzo dobrze. Zostaw je tutaj, a ja zaprowadzę cię do dyrektora. Pan Blackwell już na Ciebie czeka.

- Wspaniale.

Starałam się zabrzmieć, choć trochę entuzjastycznie. spojrzawszy jeszcze raz na moje bagaże, podążyłam za Panią Girard schodami na lewo i w dół, długiego korytarza, z portretami idealnie wyglądających mężczyzn w garniturach. Domyśliłam się, że to byli poprzedni dyrektorzy tej szkoły.

W końcu, zatrzymaliśmy się przed dużymi, łukowatymi, drewnianymi drzwiami, które wyglądały tak, jakby należały do jakiegoś średniowiecznego zamku. Pani Girard zapukała trzy razy, zanim nacisnęła na klamkę.

- Dr. Blackwell? - zawołała, wchodząc do środka, ze mną schowaną za jej plecami. - Przybyła nowa uczennica.

Skórzany fotel obrócił się, zaskakując mnie tak bardzo, że zrobiłam krok do tyłu, prawie potykając się o własne nogi. Mężczyzna na nim siedzący, obserwował mnie. Jego włosy miały barwę srebra, a jego skóra była dziwnie gładka, oczywiście, z wyjątkiem kilku fałdek przy kącikach oczu. Zdążyłam zauważyć, że jego oczy miały taką samą barwę, jak włosy. Z okularami i fajką wodną sterczącą z ust, wyglądał dokładnie tak, jak wyobrażałam sobie dyrektora szkoły.

- Witamy w szkole, panienko McKenna. Cieszę się, że poznałem panienkę.

- Dz.. dziękuję sir - wyjąkałam.

- Jak przebiegła podróż?

- Wydaje mi się, że większą część podróży przespałam - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Mam nadzieję, że zwiedziła panienka nasze miasteczko, przed przyjściem tutaj. Mówiłem pańskiej macosze, że nie ma pośpiechu.

- Tak zwiedziłam, dziękuję.

Tak, spędziłam dwa tygodnie pomagając Patsy przenieść się do jej nowego apartamentu na Upper East Side.

- W takim razie, jestem bardzo z tego zadowolony. - Kiwnął głową. - Dziękuję, Nicole. Zadzwonię, gdy będzie gotowa na to, abyś pokazała jej pokój.

- Bardzo dobrze, sir - powtórzyła kobieta, uśmiechając się do mnie przed wyjściem.

Dr. Blackwell, poprosił mnie, abym usiadła naprzeciwko niego, więc usiadłam na jednym z krzeseł.

- Cóż, zatem - powiedział, odkładając fajkę wodną i przenosząc stos papierów - mam tutaj twoje papiery. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Szkoła dzienna w Windsor, zaawansowane klasy, wyróżniająca się uczennica. Szermierz.

Zdjął okulary i spojrzał na mnie.

- Hmmm, w zespole mistrzostw stanowych, tak tutaj napisali.

- Tak, proszę pana. Wyleczyłam się z kontuzji, więc... - Z przyzwyczajenia sięgnęłam do prawego ramienia, lekko je pocierając.

- Cóż, zatem ucieszysz się, gdy powiem ci, że mamy dość dobry program szermierski tutaj, w Winterhaven. Nasz instruktor jest złotym medalistą Igrzysk Olimpijskich. Jestem pewien, że znajdzie się jeszcze jakieś miejsce, w dziewczęcej drużynie.

Usiadłam trochę inaczej. W Windsor mieliśmy tylko jedną drużynę - a ja byłam jedyną dziewczyną w tym zespole.

- Co do harmonogramu, zrobiliśmy kilka miejsc docelowych w oparciu o twoje akta, ale znajdziesz też różnice w zajęciach pomiędzy szkołą w Winterhaven, a dzienną szkołą w Windmor. Jeśli coś ci się nie spodoba, daj nam znać pod koniec dnia, a jutro zrobimy niezbędne poprawki.

- Jestem pewna, że wszystko będzie w porządku. - Wzięłam kartkę, którą przesunął po biurku.

- Śniadania podawane są w jadalni od godziny siódmej, do godziny ósmej trzydzieści, obiad jemy w południe, a kolacja jest od godziny piątej, do szóstej trzydzieści. Podał mi jeszcze więcej kartek. - Zobacz, będziesz mieszkać w East Hall Dormitorium. Pani Girard jest tam panią tego domu, i jej słowo jest dla ciebie rozkazem. Jestem pewien, że nie muszę, ci mówić, że palenie i picie alkoholu jest zabronione. Pani Girard poinformuje cię o zasadach panujących w dormitorium, kiedy pokaże ci twój pokój.

Musiałam wyglądać na spanikowaną, bo uśmiechnął się delikatnie, jak dziadek.

- Zapewniam cię, że oni nie są surowi. No dobrze, masz jakieś pytania?

- Um, współlokator? - zapytałam z nadzieją w głosie.

- Ach, tak. Masz współlokatora, który od dawna oczekuje twojego przyjazdu. Panienka Cecilia Bradford. Mam nadzieję, że się dogadacie.

Potaknęłam, również się na to nadzieję. Chciałam się dopasować.

Dr. Blackwell podparł rękoma głowę, i przez chwilę gapił się na mnie milcząc.

- Przykro mi z powodu śmierci twojego ojca, panienko McKenna - zaczął mówić, zaskoczywszy mnie.

Żołądek przewrócił mi się w brzuchu. Czy ta informacja, była napisana w którymś z dokumentów leżących na tym biurku? Tata umarł dwa lata temu, lecz czułam się tak, jakby wydarzyło się to zaledwie wczoraj. Nie mogłam przestać o tym myśleć, nawet teraz. Zwłaszcza teraz. Co nas nie zabije, to nas wzmocni, Gran lubiła to powtarzać, ale to nigdy nie sprawiało, że czułam się lepiej.

- Tragiczne - dodał dyrektor. - Czegoś takiego nie łatwo zapomnieć, prawda?

- Nie - mruknęłam, patrząc się na kolana. Nie łatwo było to zapomnieć, zwłaszcza, gdy ludzie wciąż o tym rozmawiali.

- Wydaje mi się, że jutrzejszy dzień, będzie dniem różnych odkryć. Możesz znaleźć coś, co cię zdziwi… tutaj, w Winterhaven. Jeśli będziesz mieć jakieś pytania, albo po prostu zechcesz o czymś porozmawiać, moje drzwi zawsze są otwarte. Mówiąc przenośnie, oczywiście.

Potaknęłam w odpowiedzi.

- Cóż, zatem. Przechylił głowę w kierunku drzwi. - Mogę zawołać panią Girard?

- Byłoby wspaniale - powiedziałam, wstając na trzęsących się nogach.

- Mam nadzieję, że pierwsza noc w Winterhaven będzie przyjemna, panienko McKenna. Podał mi rękę, właśnie wtedy, gdy przyszła pani Girard.

- Dziękuję, proszę pana. Kiedy dotknęłam jego ręki, dreszcz przeszył moje ramię. Jego ręka była zimna, można nawet powiedzieć - lodowata - pomimo tego, że za nim znajdował się kominek.

- Chodźmy, panienko McKenna - powiedziała pani Girard. - Jeśli się pośpieszymy, może zdążymy złapać panienkę Bradford, zanim zejdzie na kolację.

Potakując, podniosłam swoją torbę, włożyłam harmonogram do środka i podążyłam jej tropem. Wydawało się, że idziemy i nigdy tam nie dojdziemy, jeden korytarz prowadził do następnego, jedne schody skierowane były w górę, a kolejne w dół. Jak do cholery miałam się tu sama nie zgubić?

W końcu wkroczyliśmy, do czegoś, co wyglądało jak ponadwymiarowy, wyłożony boazerią gabinet, z kamiennym kominkiem po jednej stronie, przymocowanym do ściany telewizorem wiszącym w rogu i półkami pełnymi książek po przeciwnej stronie pokoju. Brązowe, skórzane kanapy wraz z krzesłami porozstawiane były w różnych odległościach, nie dokładnie zaplanowanych.

- Tutaj znajduje się salon - wyjaśniła pani Girard - gdzie uczniowie uczą się każdego wieczoru, godzinę przed kolacją. Poza tym, korzystaj z niego, kiedy tylko zapragniesz. Automaty stoją obok skrzynek pocztowych. Pokoje dla dziewczyn znajdują się tam. Skinęła głową na prawo, a ja podążyłam za nią do kolejnego korytarzyka, którego ściany ozdobione były grupowymi zdjęciami dziewczyn, ubranych w niebieskie aksamitne suknie. W połowie korytarza zatrzymałyśmy się przed pokojem numer 217, gdzie pani Girard i zapukała. Kiedy nikt nie odpowiedział, wyciągnęła dodatkowy kluczyk z kieszeni i przekręciła zamek.

- No i jesteśmy - powiedziała.

Wchodząc do środka, szybko zaczęłam badać miejsce. Pokój o dziwo był bardzo duży, z dwoma, drewnianymi, białymi łóżkami stojącymi po każdej stronie okna. Wysłużone biurko i kredens znajdowały się tuż przy łóżku, a otwarte drzwi po jednej stronie pokoju, przez które zerknęłam, wyglądały na miejsce odpoczynku. Znajdowała się tam mała kanapa, krzesło i niski stolik. Nie tak źle, pomyślałam. Właściwie wszystko to wyglądało bardzo miło.

Pani Girard wskazała mi nieozdobiony bok pokoju.

- Wyślę gosposię, po jakiś czyste poszewki, prześcieradła na twoje łóżko.

- Dziękuję - powiedziałam, kładąc torbę na pustym krześle.

- Widzę że twoje rzeczy już tutaj dotarły, a twoje podręczniki leżą na półkach.

Z potaknięciem, złożyła dwie ręki razem.

- A teraz, opowiem ci o regułach, tutaj panujących. Zakaz wprowadzania chłopaków do swojego dormitorium, i odwrotnie. Nie można palić, ani pić. Znajdziesz przekąski i napoje w salonie jak i w kawiarence. Gosposie przychodzą we wtorki i piątki, więc lepiej, gdyby nie zastały tutaj twojego bałaganu, w te dnie. Żadnych komórek w salonie, ani nigdzie indziej w kampusie. Muszą pozostać w pokoju, przez ten czas. Słuchać muzyki można, lecz tak, aby nie przeszkadzała innym sąsiadom. Światła gasimy o godzinie jedenastej podczas szkoły, a podczas weekendów o północy. Jak na razie, to wszystko. Reszta może poczekać.

Było jeszcze coś? Nie byłam, jak to się mówi - zwierzęciem imprezowym - wcale nie byłam - ale nawet według mnie gaszenie świateł o godzinie jedenastej, jest trochę nienormalne, tak samo jak zakaz noszenia telefonów komórkowych na kampusie. Nie wyobrażam sobie tego. Nigdzie nie chodzę bez komórki.

- Och i jeszcze jedno. Toalety i prysznice są tuż obok, po prawej stronie.

Nagle otworzyły się drzwi, a w nich stanęła dziewczyna mojego wzrostu, w różowym szlafroku, kapciach bunny, z włosami zawiniętymi w ręcznik.

- Och! Cofnęła się ze zdziwienia, gdy nas zobaczyła. - Przyjechałaś!

- Dobry wieczór, panienko Bradford - powiedziała pani Girard. - Przyprowadziłam twoją nową współlokatorkę.

- Musisz być Violet - powiedziała.

- A ty musisz być Cecilla.

Czekoladowa skóra, ciemne oczy i kręcone włosy wymykające się spod ręcznika. Wyglądała ślicznie, i nagle poczułam się blado w porównaniu z nią.

Machnęła ręką.

- Och, wszyscy nazywają mnie Cece. Nie masz zielonego pojęcia, jak się cieszę, że przyjechałaś.

Pani Girard podeszła do drzwi.

- Sądzę, że poznałaś już wszystkie ważne zasady, panienko McKenna. Tutaj masz kluczyk - położyła go na moim biurku - i zostawiam was, abyście się lepiej poznały. Masz swój harmonogram zajęć?

Potaknęłam.

- Tak, madam.

- Bardzo dobrze. Znajdziesz mapę w plecaku. Życzę miłego popołudnia, damom. I nie zapominaj, że ja i Dr. Blackwell chętnie odpowiemy na wszystkie twoje pytania, które mogą się pojawić w ciągu dnia.

Kiedy wyszła, zwróciłam uwagę na Cece. Stała przy łóżku, patrząc się na mnie z zaciekawieniem.

- Wyczyściłam szafkę ze zbędnych rzeczy, zostawiając drugą połowę dla ciebie - zaoferowała.

- Dzięki. Pokój jest o wiele milszy i lepszy, niż oczekiwałam. Duży.

- Tak, nie jest tak źle, z wyjątkiem wspólnych kąpieli. Ale się do tego przyzwyczaisz. Przynajmniej, tuż obok naszych drzwi.

Odchrząknęłam, próbując wymyślić, co by tu powiedzieć.

- Jesteś tutaj od pierwszego roku? - zapytałam, wiedząc, że brzmi to jakoś fałszywie.

- Yep. Dom, miły dom.

Zdjęła ręcznik, pozwalając lokom opaść na jej ramiona.

- Więc, pochodzisz z Atlanty?

- Mieszkałam tam przez całe moje dotychczasowe życie - powiedziałam, odchrząkając. Ci sami sąsiedzi, ten sam dom - tuż obok Gran, która mieszka tam przez całe jej życie. O Boże, byliśmy nudni.

Mimo to nadal czułam się komfortowo. Gdyby Patsy nie zechciała zamieszkać samotnie, gdyby nie zmusiła mnie wybierać pomiędzy nią - najbliższą osobą, która mi pozostała - i jedynym miejscem, które od zawsze nazywałam domem.

Ale pozwoliła mi wybrać, i wybrałam Winterhaven. Staram się myśleć o tym, jako o początku czegoś nowego, lepszym początku. Chcę się odnaleźć - nową, poprawioną Violet McKenna. Nikt nie wiedział o przezwiskach, którymi mnie obdarzono - dziwak, dziwadło. Oczywiście, na wpół żartem, ale moi przyjaciele nawet nie wiedzieli, jak blisko prawdy się znaleźli, i jak to mnie przerażało. Byłam dziwadłem i zrobię wszystko, aby tutaj nikt tego nie zauważył.

- Cóż, ja żyję tutaj odkąd siebie pamiętam - powiedziała Cece. - Mam na myśli, miasteczko. Rodzina mojej mamy pochodzi z Nowego Orleanu, więc, spędzałyśmy większość czasu tutaj. Sądzę, że mam jakieś voodoo królowej w swojej krwi.

- To brzmi interesująco.

Usiadłam na łóżku, obserwując, jak Cece poszła do części odpoczynkowej i zaczęła zbierać czasopisma, które były porozrzucane.

- Uważaj, abyś nie powiedziała tak przy mojej matce - odezwała się spod ramienia. - Więc, a co ty potrafisz?

- To znaczy, coś podobnego do szermierki?

- Jesteś szermierzem? - zapytała, odkładając magazyny na swoim biurku i układając je w górkę, która mogła niespodziewanie runąć. - To znaczy, miecze i takie inne rzeczy?

- Tak. Słyszałam, że tutejszy program jest równie dobry, jak w mojej poprzedniej szkole.

- Och. Tak, z pewnością. Ale mi chodziło o… no wiesz…

Cece oddaliła się, potrząsając głową, kiedy nic nie odpowiedziałam. - Zapomnij - powiedziała, patrząc się na zegarek, wiszący nad jej biurkiem. - Cholera, kiedy zrobiła się tak późno? Mam dzisiaj spotkanie rady studenckiej.

Pośpieszyła do kredensu, otwierając szuflady i wybierając rzeczy na chybił trafił. Chwilę później, ubrana była w jeansy, różowy top i z błyszczykiem na ustach. Bardzo niskie koszty utrzymania - już to polubiłam.

- Więc, jesteś w radzie studenckiej? - zapytałam, próbując nawiązać rozmowę.

- Tak, patrzysz właśnie na nowo wybranego prezydenta klas juniorów - powiedziała, uśmiechając się, przy tym wyciągnęła kluczyki z biurka i włożyła je do kieszonki.

- Fajnie - powiedziałam.

Odchrząknęłam.

- No, nie wiem, czy to jest takie fajne. Przysięgam, czasami zastanawiam się, czy nie jestem świrnięta.

- Nie, to naprawdę fajna rzecz. - Ogólnie mówiąc, wszystko wiązanego z Cece wyglądało fajowo, co jeszcze głębiej utwierdzało mnie w przekonaniu, że jestem wielkim loserem.

Zatrzymała się przy drzwiach.

- Czuję się okropnie zostawiając cię tutaj, piętnaście minut po tym, jak wkroczyłaś przed te drzwi. Chcesz, abym zadzwoniła do przyjaciół, zapytała, czy przyjdą i pokażą ci wszystko?

Potrząsnęłam głową.

- Nie, wszystko w porządku. Do czasu, kiedy wrócisz, zdążę się rozpakować i zorganizować.

Przygryzła wargi, ale przytaknęła. - Więc dobrze. Muszę już biec. Pa.

- Idź - odpowiedziałam, śmiejąc się, wyganiając ją z jej własnego pokoju.

Jak tylko zamknęły się drzwi, rozejrzałam się dookoła, wzdychając, badając pustą wersję pokoju - moje nowe mieszkanie. Nigdy nie dzieliłam się z nikim pokojem, a co dopiero łazienką. Naprawdę będę musiała się do tego przyzwyczaić, ale miałam dobre przeczucia co do Cece.

Nie mogłam oprzeć się pokusie, aby podejść do jej biurka i spojrzeć na czasopisma. Vogue, Entertainment Weekly, Rolling Stone. Tak, wszystko ułoży się znakomicie.

Po drugiej stronie pokoju usłyszałam ogłuszający dźwięk, który wydał mój telefon. Śpiesząc się do swojego biurka, grzebałam w torbie przez chwilkę, aż go odkopałam. Zobaczyłam, że dostałam wiadomość od Patsy, która sprawdzała, czy dojechałam spokojnie i takie tam pierdoły. Również zobaczyłam wiadomość od Whitney, mojej najlepszej kumpeli od czasów przedszkola, gdzie układaliśmy swoje imiona obok siebie, na podłodze naszej klasy. Ostatnimi czasu długo jej nie widziałam, gdyż wyprowadziła się z Windsor do szkoły Sztuk Pięknych na pierwszym roku studiów. Miała nowych przyjaciół, nowe zainteresowania, a ja zajęta byłam fechtowaniem. Mimo to zawsze dzwoniła. I nadal to robi - przypomniałam sobie.

Przejrzałam tę wiadomość. Pytała, jak się miewam i uśmiechnęłam się. Chociaż komuś na mnie zależało. Wysłałam jej szybką odpowiedź, obiecując wysłać jej maila tak szybko, jak dostanę swój laptop.

Jeśli go znajdę. Spojrzałam na torby, które zajęły całą moją przestrzeń i westchnęłam. Pora, aby się rozpakować.

Poranek przyszedł bardzo szybko. Wciąż ubrana w piżamę, skrzywiłam się na widok przekrwionych oczu, które zobaczyłam w lustrze. Moich oczu.

- Przegapisz śniadanie, jeżeli się nie pośpieszysz i nie ubierzesz - powiedziała Cece, spoglądając na mnie, przez cały pokój, gdy wkładała swoje buty.

- Wiem. Ja tylko… Nie spałam zbyt dobrze, wczoraj w nocy. Szczerze mówiąc, przeleżałam większość czasu, dryfując niedaleko jawy.

- Poczekam na ciebie - zaoferowała się.

Szybko obmyśliłam wszystkie opcje. Mogłam zejść i stawić czoła publiczności - w cholerę z tym, albo mogłam cieszyć się ciszą w samotności, próbując się pozbierać. Jak zawsze, stchórzyłam. - Wszystko w porządku, możesz iść. Potrzebuję tylko napić się kawy.

- W salonie jest automat do kawy. Tak, ogólnie, tak to nazywają. Osobiście sądzę, że używają tego terminu, zbyt luźnie.

Musiałam się zaśmiać. - Tak jak się teraz czuję, mogę zrobić wszystko. Która godzina?

- Ósma czterdzieści pięć. Co masz na pierwszej lekcji?

Nawet nie zajrzałam jeszcze do harmonogramu.

- Zobaczmy. Grzebałam w torbie, do czasu, aż znalazłam kartkę, którą dostałam od Dr. Blackwell'a.

- Pierwszy okres, Hackley Hall, Korytarz A, Sala 312. Kultura i społeczeństwo w dziewiętnastowiecznej Brytanii.

Wow, tak brzmiał wyrafinowany kurs w gimnazjum.

- Te zajęcia są bardzo zaawansowane - powiedziała Cece, marszcząc nos. - Musisz być mózgowcem, albo kimś takim.

Odchrząknęłam. Słyszałam gorsze przezwiska.

- W każdym bądź razie - kontynuowała - Hackley Hall gdzie juniorzy i starszacy się uczą, znajduje się w budynku znajdującym się za naszym. Pokaż mi twój harmonogram, a ja pokażę ci to na mapie.

Przekazałam jej go wraz z długopisem, kiedy przeglądała mój harmonogram, odwracając go, zakreślając kółka na mapce i przeciągając linie do akademika, zarysowanego dużym kołem.

- Trzymaj - powiedziała, oddając mi wszystko. - Jak skończysz, masz czas na twój użytek. Twoje zajęcia są bardziej zaawansowane niż moje. Ale zajmę ci miejsce, na kolacji, okej?

- Byłoby wspaniale. Czy nie zgubię się próbując tutaj dotrzeć?

- Nie. Po prostu podążaj za głodnym tłumem.

- Załapałam.

Uśmiechając się, wepchnęła jakieś zeszyty do bladoróżowego plecaka.

- Wiem, że polubisz przebywanie tutaj - powiedziała, zatrzymując się przy drzwiach.

Boże, miałam nadzieję, że ona się nie myli.

str. 4



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Star Trek The New Beginning 2
A New Beginning An M M Contemp Peter Styles
The Billionaire s Baby 4 New Beginnings Helen Cooper
A New Beginning Odrodzenie poradnik do gry
New Beginnings
The Sims Building Theme 1 New Beginnings
New Headway Beginner (Tests)
new Mechaniczne metody rozdziału składnikówCw8KaR, Studia, Jakość, OTŻ, OTŻ, KaRlos
A better beginning supporting and mentoring new teachers
Razem Rozdział V ZBETOWANY
Douglas Kristina Raziel rozdział 1 3 zbetowany
3 Rozdział Zbetowany
Anity Blake 11 rozdział 1 zbetowany
A better beginning supporting and mentoring new teachers
Babysitter rozdział 19 zbetowany
Rozdział V Nie bój się niczego oprócz siebie samego Zbetowane
new inside out beginner rozkad materiau
Rozdział VI Wielki Mur Chiński Zbetowane

więcej podobnych podstron