ROZDZIAŁ 5 – Rosalie Hale
Wszystkie moje myśli powracały wciąż do tamtej chwili. Wbrew temu, co można by
przypuszczad, Edward nadal się do mnie nie odzywał. Nie wiedziałam teraz z czego to wynika. Z
tego, że nie powiedziałam mu prawdy, czy z tego, że pocałował mnie pod wpływem chwili i nie
miał zamiaru do tego wracad.
Miałam jakąś cholerną huśtawkę nastrojów. Odczuwałam wściekłośd za każdym razem, gdy
widziałam Glorię lub inną wywłokę w pobliżu mojego przyjaciela. Każda próba porozmawiania z
nim kooczyła się fiaskiem. Byłam jeszcze bardziej zdeterminowana, ponieważ tym razem byłam
pewna swoich uczud do Edwarda. Przerażało mnie to, próbowałam odepchnąd je na sam koniec
mojej świadomości. Uważałam, że zachowuję się niewłaściwie myśląc w ten sposób o moim
najlepszym przyjacielu. Najgorsze było to, że nie mogłam z nikim o tym porozmawiad. Jasper
wydawał się najprawdopodobniej dobrym słuchaczem, ale bez wątpienia jego pokrewieostwo z
Edwardem krzyżowało wszelakie plany. Nie posiadałam przyjaciółki tej samej płci, a nawet gdybym
ją miała, zapewne nie chciałabym jej się z tego zwierzad. Czułam się fatalnie z tym mętlikiem w
głowie. Zarówno Emmett jak i Jazz (ze swoimi paranormalnymi zdolnościami wyczuwania nastroju)
potrafili doskonale zorientowad się, że konflikt pomiędzy mną a Edwardem przybrał na sile.
- Panno Swan! - profesor Stewart zwróciła mi uwagę. Raptownie oderwałam się od swoich
myśli i potulnie przeprosiłam nauczycielkę. Przez własne problemy, byd może dla innych zbyt
trywialne, by poświęcad im tyle czasu, nie mogłam się skupid. W tej chwili zebrałam całą silną wolę,
aby ponownie nie uciec myślami do Edwarda. Tak czy inaczej, zależało mi na piątce z historii.
Zwłaszcza, kiedy tak bardzo muszę starad się o stypendium.
-Tak jak wcześniej wspomniałam – profesor Stewart kontynuowała swoim monotonnym
głosem – waszym zadaniem będzie przygotowad prezentację na temat dowolnego wydarzenia
historycznego ostatnich stu lat. Może to byd opis udziału Stanów Zjednoczonych w drugiej wojnie
światowej, wojny w Wietnamie, czy chodby atak na WTC sprzed dwóch lat. Macie wolną rękę.
Ocena za projekt będzie stanowiła 50% oceny na koniec roku, zatem proponuję się do tego
przyłożyd. Pracujecie, rzecz jasna, w parach, aby zaoszczędzid niepotrzebnego zamieszania,
waszym partnerem jest osoba z ławki. Do kooca lekcji macie czas na omówienie szczegółów.
Projekt należy mi oddad do dwudziestego trzeciego grudnia, macie zatem tylko dwa tygodnie.
Obróciłam się do osoby siedzącej obok mnie. Przez ostatnie dni byłam tak pochłonięta
własnymi problemami, że nie zwracałam żadnej uwagi na Rosalie. Nie zamieniłyśmy ze sobą zbyt
wiele słów w tym roku. Może lepiej wyjaśnię, że w całej naszej historii nie rozmawiałyśmy za wiele.
- Wychodzi na to, że będziemy pracowad razem – zagadnęłam, uśmiechając się lekko i
wiedząc, że nigdy nie robię dobrego pierwszego wrażenia. Tym razem jednak siedziałam, więc nie
było szansy, że się na nią na przykład przewrócę.
- Ty jesteś Bella Swan, prawda? - zapytała słabym głosem. – Rosalie Hale – przedstawiła się.
Sprawiała wrażenie jeszcze bardziej kruchej niż wcześniej. Teraz dopiero uświadomiłam sobie, że
nigdy nie widziałam jej w towarzystwie. Zawsze szła sama, jadła sama, nie miała nikogo. Poczułam
falę współczucia. Podobnie jak ja, Rosalie była odludkiem, z tą różnicą, że ja miałam chłopaków, a
ona wydawała się całkiem samotna.
- Nie miałyśmy chyba okazji rozmawiad – powiedziałam. – Musiałaś się tu wprowadzid
krótko po moim wyjeździe.
- Tak, niedawno minęły dwa lata – odparła, jakby lekko speszona i odwróciła wzrok z
powrotem do tablicy.
- Myślisz już o jakimś temacie? - spytałam, nie chcąc stracid z nią nawiązanego przed chwilą
kontaktu.
- Słucham? - Nie zrozumiała, o co mi chodziło.
- Mówię o projekcie – przypomniałam.
- Nie wiem, myślę, że dobrym tematem może byd powstanie ONZ, co ty na to? - spytała,
spoglądając na mnie niepewnie i bazgrząc coś w swoim notesie.
- Całkiem dobry pomysł - przyznałam. - Może spotkamy się po lekcjach i zaczniemy coś
robid? - zaproponowałam, dziwnie przestraszona tym, że Rosalie może odmówid. Coś mnie do niej
ciągnęło. Wydawała się tak bardzo podobna do mnie. Nie przykładała zbytniej wagi do ubioru,
podobnie jak ja, chociaż jej w przeciwieostwie do mnie nie było to potrzebne. Nie używała także
makijażu, co dodawało jej twarzy uroku. Myślę, że każda dziewczyna marzyła o takim wyglądzie jak
ona, jednak Rosalie, jak na mój gust, nie zdawała sobie zupełnie z tego sprawy. Może to i dobrze –
przemknęło mi przez myśl. Może wtedy nie byłaby tak uprzejma?
- Bardzo chętnie – odpowiedziała po chwili namysłu.
- Możemy się umówid na piątą? Po lekcjach mam od razu trening - wyjaśniłam, po raz
kolejny przeklinając chłopaków za to, do czego mnie zmusili. Nie dośd, że każdego dnia musiałam
dwiczyd przez dwie godziny, to jeszcze byłam skazana na znoszenie widoku obrażonego na mnie
Edwarda.
- Napiszę ci mój adres – zaproponowałam. Rosalie pokiwała przecząco głową.
- Bello, całe Forks wie, gdzie mieszka szeryf – uśmiechnęła się, a ja nie potrafiłam nie zrobid
tego samego.
Wkrótce rozległ się dzwonek, więc pożegnałam się z Rosalie i popędziłam na kolejne lekcje.
Hiszpaoski wlókł się niemiłosiernie. Zdawało mi się, że nawet Esme wyczuwała, że sytuacja w
naszej paczce nie wygląda najlepiej. Edward przesiadł się na drugi koniec klasy. Emmett i Jasper nie
przestawali dopytywad, w czym rzecz. Jakbym tylko ja mogła byd wszystkiemu winna. Po lunchu
nadszedł czas na moją dotychczasowo ulubioną lekcję – biologię. Chociaż jak mniemam Edward
bardzo chciał, nie mógł załatwid sobie innego partnera laboratoryjnego. Nauczyciel kategorycznie
przeciwstawił się jakimkolwiek zmianom. Nie wiedziałam, czy się z tego cieszyd, czy też się
martwid. Cała sytuacja wydawała się dziwna, a nawet chora, zważywszy na fakt, iż nie do kooca
wiedziałam, o co w tym wszystkim chodzi.
Cały czas pogrążona we własnych myślach ruszyłam do drugiego budynku. Zwykle drogę ze
stołówki do bloku numer trzy pokonywałam z Edwardem, więc teraz kolejny raz przypomniałam
sobie o jego nieobecności. Kiedy ujrzałam zbliżającego się z naprzeciwka Mike'a, przyspieszyłam
nieco kroku, co okazało się feralnym posunięciem. Wilgod + Bella = nieszczęście. Zachwiałam się
lekko, mentalnie przygotowałam się na bliski kontakt z podłożem, kiedy czyjeś ramię złapało mnie
za łokied i z niebywałą lekkością doprowadziło do pionu. Odwróciłam się gwałtownie, gdy
ponownie stanęłam na własnych nogach. Edward nie mógł ponownie przede mną uciec. Nie,
będąc tak blisko.
- Edward – szepnęłam, nie wierząc, że faktycznie przede mną stoi. To wszystko wydało się
tak surrealistyczne. Nie odezwał się, patrzył na mnie z poczuciem winy, by bez słowa oddalid się do
klasy. Zostawił mnie z zupełnie zszokowaną miną. Czy nie byłam warta żadnych wyjaśnieo? Co
musiałoby się stad, by Edward postanowił przełamad barierę milczenia?
Stałam chwilę w jednym miejscu, niejako odporna na otaczający mnie chłód. Dźwięk
dzwonka wyrwał mnie z chwilowego otępienia. Tym razem nieco ostrożniej ruszyłam do klasy.
Zdjęłam kurtkę tuż przy wejściu do klasy i o mały włos nie dostałam zawału, widząc Mike’a
Newtona
przy
mojej
ławce.
- Co do diabła? – mruknęłam pod nosem. Pan Banner przywołał mnie do siebie, ruszyłam
gwałtownie
do
jego
biurka.
- Pan Cullen zdał wszystkie testy wymagane do zakooczenia kursu biologii w liceum, więc nie ma
obowiązku dalej przychodzid na lekcje. Twoim partnerem laboratoryjnym będzie pan Newton –
nauczyciel wyjaśnił beznamiętnie. Miałam wrażenie, że do mojego wybuchu brakuje naprawdę
niewiele. Rzuciłam plecak na ławkę i wyjątkowo głośno zajęłam swoje miejsce.
- Och Bella, ale się cieszę, że w koocu możemy razem pracowad … - Mike zaczął swoją paplaninę, a
ja
nie
miałam
nawet
siły
udawad,
że
chcę
go
słuchad.
- Mike – powiedziałam przez zęby. – Najlepiej nic do mnie nie mów – niemal warknęłam i
odwróciłam
głowę
w
stronę
tablicy.
***
Nie ma mowy, nie idę na ten popaprany trening. Nie będę dłużej znosiła obrażonego Edwarda, w
ogóle po jakie licho zapisałam się do tej durnej drużyny. Z wielkim rozmachem pociągnęłam za
klamkę mojej furgonetki tak, że o mały włos nie znalazłam się na wyziębionej ziemi.
- Niech to szlag! – warknęłam, wrzucając do środka plecak, a sama siadając za kierownicą.
Taki z niego książę melodramatu, to ja mogę byd księżniczką! W ciągu zaledwie piętnastu minut
udało mi się wydostad ze szkolnego parkingu i rozpocząd moją, jakże interesującą, drogę do domu.
Kiedy zauważyłam na poboczu Rosalie, przypomniałam sobie o projekcie, który mnie czeka; nie
miałam na niego zbytniej ochoty, ale nie mogłam przecież zamknąd się na cztery spusty i nic nie
robid.
Zatrzymałam
samochód
i
uchyliłam
lekko
szybę.
- Hej, Rose. Jednak nie idę na trening, może wpadniesz teraz do mnie? – spytałam, powstrzymując
wyrażanie mojej złości. Swoją drogą, dlaczego nie korzysta ona z autobusu albo samochodu? Nikt
nie
chodził
na
pieszo
do
szkoły
w
deszczowym
Forks.
- Jeżeli nie sprawi ci to problemu – obeszła samochód i chwilę później zajęła miejsce tuż obok
mnie.
- Coś się stało? Wyglądasz na zdenerwowaną? – zapytała. – Przepraszam, nie chciałam się wtrącad
–
dodała
po
chwili
z
wyrazem
poczucia
winy
na
twarzy.
- Nic się nie stało, po prostu ostatnimi czasy nie jestem w najlepszym humorze – wyjaśniłam,
patrząc
się
tylko
i
wyłącznie
na
drogę.
- Mam nadzieję, że nie stało się nic poważnego – powiedziała, pocierając z zimna ręce.
- Nie martw się w domu mam całkiem niezłe ogrzewanie – zmieniłam temat. – Na obiad zrobię
spaghetti,
mam
nadzieję,
że
nie
masz
nic
przeciwko.
- Nie chcę ci sprawiad kłopotu – powiedziała łagodnie. Spojrzałam na nią zdziwiona. Nie mogłam
się nadziwid, czemu wcześniej się nie poznałyśmy, wydawała się taka… normalna. W zalewie
samolubnych dziewczyn pokroju Jessicy Stanley, trudno było znaleźd kogoś o jakichkolwiek
resztkach
rozumu.
- Rosalie, to żaden problem. Mam nadzieję, że skooczymy ten projekt szybko, może uda nam się
jeszcze
obejrzed
wieczorem
Przyjaciół
–
zaśmiałam
się.
- O Boże, uwielbiam ten serial! – krzyknęła podekscytowana, a ja zachichotałam. Pytanie brzmi, kto
nie
kochał
tego
sitcomu.
- Ja tak samo… Razem z Edw…ardem – załamałam nieco głos, na wspomnienie przyjaciela –
obejrzeliśmy
dosłownie
wszystkie
odcinki.
- Wydajecie się byd całkiem blisko ze sobą – zauważyła, kiedy zaparkowałam samochód na
podjeździe. Na szczęście nie było Charliego, prawdopodobnie nie wróci aż do późnego wieczora.
- Taak – odpowiedziałam z lekkim powątpiewaniem. – To powiedz, jaka jest twoja ulubiona
postad? – zapytałam, otwierając przed nią szeroko drzwi.
- Hmm, uwielbiam Joey’ego, ale to Chandler wymiata! - Zaśmiałam się na to stwierdzenie.
Odwiesiłyśmy
swoje
płaszcze
i
ruszyłyśmy
do
kuchni.
- Totalnie się z tobą zgadzam, jego teksty są po prostu zabójcze. Zupełnie nie rozumiem, czemu
kreują go na geja – powiedziałam, wskazując Rose krzesło przy stole kuchennym. Sama zaczęłam
wyciągad składniki niezbędne do przyrządzenia posiłku.
- Twojego taty nie ma w domu – stwierdziła Rosalie, rozglądając się po naszej staromodnej
kuchni.
- Charlie pracuje zazwyczaj do bardzo późna – powiedziałam, robiąc sos ze świeżych
pomidorów, w międzyczasie zaczęłam wstawiad makaron.
- Moja mama tak samo – powiedziała z nutką rozżalenia.
- A gdzie twoi rodzice pracują? – zapytałam łagodnie, nie chcąc byd nad wyraz wścibską.
- Mama w kawiarni w Port Angeles, a tata mieszka z moją siostrą w Los Angeles –
powiedziała ledwo słyszalnym głosem.
- Och, to fantastycznie, że masz rodzeostwo. Dopóki moi rodzice się nie rozwiedli,
maltretowałam ich o młodszego braciszka, zaprzestałam, kiedy dowiedziałam się, co by musieli
zrobid, aby został poczęty. – Skrzywiłam w twarz w niesmaku. Pamiętam dokładny dzieo, kiedy
zdałam sobie sprawę, że moi rodzice uprawiają seks. Wolałabym, aby on nigdy nie nadszedł.
Rosalie zachichotała szczerze.
- Ja nie miałam takiego problemu – powiedziała, krztusząc się śmiechem – Moi rodzice
rozwiedli się, kiedy miałam zaledwie kilka lat i, dzięki Bogu, nie musiałam sobie zdawad sprawy z
takich rzeczy – wzruszyłam ramionami.
- Mimo to, fajnie by było wiedzied, że w razie czego jest ktoś, na kogo zawsze można liczyd.
– Rose parsknęła śmiechem, miałam wrażenie, że powoli się otwierała. Makaron bulgotał, sos był
już gotowy, a ja usiadłam obok Rosalie.
- Mary chyba wybuchłaby śmiechem, gdyby to usłyszała – powiedziała.
- Mary to twoja siostra? –zapytałam w gwoli wyjaśnienia.
- Tak, jesteśmy bliźniaczkami – powiedziała beznamiętnym tonem. – Ale nie jesteśmy do
siebie podobne. Według niej to akt litości Boga, twierdzi, że w życiu nie chciałaby byd blondynką.
- Naprawdę? Jezu, Rosalie, zaprzedałabym duszę diabłu, żeby wyglądad jak ty –
powiedziałam ze śmiechem. Dziewczyna uniosła wysoko brwi w powątpiewaniu.
- Porozmawiajmy o czymś innym – zaproponowała Rosalie, zapewne chcąc zmienid temat.
Czuła się niekomfortowo rozmawiając o swoim wyglądzie. Byłyśmy w tym do siebie podobne, ja
zachowywałam się identycznie.
- Tylko nie mów, że chcesz omówid projekt na historię – burknęłam ironicznie, nakładając
nam makaron i polewając go sosem, który sama przyrządziłam. Wyjęłam z lodówki ser i potarłam
go na parujący posiłek.
- Nie, ale chętnie dowiem się, jak wygląda życie w Phoenix, co tam robiłaś ciekawego? –
zapytała. Zatrzymałam się raptownie z serem w jednej ręce i tarką w drugiej. Przełknęłam ślinę.
Policzyłam do dziesięciu tak, jak uczyła mnie doktor Altman i kolejny raz odtworzyłam swoją
bajeczkę.
- Cóż, w moim wypadku nie różni się ono tak bardzo od życia w Forks. Wiesz, nie
przepadam za imprezami, jestem bardziej typem nudziary…
- To coś nas łączy – powiedziała ze śmiechem.
- Szczerze powiem, że tęskniłam za tym deszczowym odludziem, nie jestem stworzona do
życia w wielkiej aglomeracji.
- Ja tak samo, zanim się tu przeprowadziłam, to mieszkałam w Santa Cruz – zdradziła.
- Mieszkałaś w Arizonie? – zapytałam ze zdziwieniem i podałam jej talerz z obiadem.
- Tak…
- Mówiłaś, że twoja siostra mieszka w Los Angeles – zauważyłam, nalewając nam soku.
- Tak, ponieważ nasz ojciec pracuje tam, my z mamą mieszkałyśmy razem w Arizonie. Mary
jest bardziej typem, że tak powiem, rozrywkowym, a tata daje jej mnóstwo swobody.
- Wychodzi na to, że mieszkałyśmy całkiem blisko siebie – stwierdziłam, smakując swoje
dzieło. – Jak to wyszło, że ty jesteś z mamą, a twoja siostra z tatą? – zapytałam, pierwszy raz
spotkałam dziecko rozwodników, czułam się zawsze nieco wyalienowana przez to, że ja właśnie
nim byłam.
- Wiesz, moi rodzice rozwiedli się, kiedy byłam mała, na początku mieszkałyśmy we trójkę,
mama, Mary i ja. Kiedy miałyśmy po trzynaście lat, tata spytał, czy chciałybyśmy z nim trochę
pomieszkad, oczywiście zrobił to za plecami mamy. Mary przechodziła wtedy etap niejakiego
buntu, więc z chęcią skorzystała z propozycji. Mama była nieco zraniona, ale cieszyła się, że ja z nią
zostałam. A jak było u ciebie? Z tego, co słyszałam, twoi rodzice rozwiedli się całkiem niedawno.
- Hmm, cztery lata temu. – Nie rozmawiałam z nikim na ten temat, z nikim prócz
chłopaków, czułam jednak, że Rosalie mogę w pewien sposób ufad. – Sędzia wpadł na genialny
pomysł, abym mieszkała na zmianę u rodziców, wybrałam na początku Charliego, czułam się tu
przynależna, potem tak bardzo nie mogłam się zgrad z ludźmi w Phoenix.
- Wiem, co masz na myśli – powiedziała, odsuwając od siebie pusty talerz. – Było wspaniałe,
masz naprawdę talent – dodała z uznaniem.
- Cieszę się, że ci smakowało – podziękowałam, zbierając talerze. - Chodźmy może do
mojego pokoju, im prędzej zabierzemy się do tego projektu, tym szybciej go skooczymy.
***
- Nie mogę uwierzyd, że aż tyle zrobiłyśmy – powiedziałam, kiedy dwie godziny później zeszłyśmy z
powrotem do kuchni, aby coś przegryźd. Rosalie ponownie usiadła na tym samym krześle, kiedy
rozległo się uporczywe pukanie do drzwi, a wręcz walenie. Spojrzałam na zegarek, było po szóstej,
Charliego nie powinno byd przez co najmniej godzinę.
- Zaraz przyjdę – powiedziałam Rosalie i ruszyłam do drzwi. Uderzenia nie ustępowały.
Spojrzałam przez okno, ale było zbyt ciemno, by kogokolwiek zobaczyd. Uchyliłam lekko drzwi, lecz
zostały one gwałtownie popchnięte.
- Co ty sobie do jasnej cholery wyobrażasz?! – usłyszałam krzyk, zanim zdałam sobie
sprawę, że w moim domu stoi Edward. Zamurowało mnie. – Za parę tygodni mamy mecz, a ty tak
po prostu sobie nie przychodzisz na trening?! – Miotał się po pomieszczeniu. – Chłopacy musieli
przez ciebie trenowad godzinę dłużej…. Jesteś zadowolona? – zapytał z wyrzutem. Jego spojrzenie
ciskało gromy, a ja byłam szczerze przejęta. Gdybym wiedziała, że to sprowokuje go do wizyty w
moim domu, to znacznie wcześniej opuściłabym trening.
- Bella, możesz mi to, kurwa, wyjaśnid! – stał zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Nagle
usłyszałam czyjeś chrząknięcie i przypomniałam sobie o obecności Rosalie. Odwróciłam się
raptownie i ujrzałam nieco skuloną dziewczynę.
- Może ja pójdę do domu – powiedziała nieco spłoszona.
- Odwiozę cię – zaproponowałam. Edward spojrzał na mnie wściekłym spojrzeniem, które
skrzętnie zignorowałam, tak samo, jak on ignorował mnie przez tyle dni. – Ty tu zaczekaj –
powiedziałam do niego z mocą. Zaśmiał się szyderczo.
-Nie ruszę się stąd, dopóki mi tego nie wyjaśnisz – powiedział tonem, którego wcześniej u
niego nie słyszałam. Nieco nieswoja opuściłam wraz z Rosalie dom.
- Przepraszam cię najmocniej – powiedziałam bez przekonania, kiedy znaleźliśmy się na
zewnątrz. Na szczęście Edward nie zablokował mojego samochodu. Jeszcze tego by brakowało.
Wróciłam z nieco mieszanymi uczuciami po mniej niż dwudziestu minutach. Kiedy weszłam do
domu, panowała w nim całkowita ciemnośd. Ruszyłam do kuchni, lecz nikogo tam nie znalazłam.
Zajrzałam do salonu. Wciąż nic. Nie mógł wyjechad, bo jego volvo wciąż stało przed domem.
Ruszyłam do góry. Otworzyłam drzwi do swojego pokoju. Bingo!
Nie odezwał się do mnie ani słowem. Stał przy oknie, mrożąc mnie swoim lodowatym
spojrzeniem. Nie był to najodpowiedniejszy moment, ale właśnie w tej chwili przypomniałam
sobie, jak wpadł do mojego pokoju i zupełnie przez przypadek go znokautowałam. Doprowadziło
to później do niezręcznej sytuacji z Charliem. Wtedy nie postrzegałam tego jako nic szczególnego.
Ale z obecnymi uczuciami, miało to dla mnie ogromne znaczenie.
- Powiesz coś wreszcie? – zapytał tak nieprzyjemnym tonem, że aż zadrżałam.
- A więc ja mam mówid? –zapytałam ironicznie. – Kiedy ty chcesz, to ja mam ci się
tłumaczyd, ale ty nie odezwiesz się do mnie ani słowem, póki łaskawie nie zechcesz?
- Czy chcesz się teraz bawid w słowne przepychanki ? – zapytał, zupełnie ignorując moje
pytanie. Sapnęłam zmęczona tym ciągłym konfliktem.
- Co jest z tobą nie tak, Edward?! – krzyknęłam, chcąc uzyskad od niego jakąkolwiek reakcje.
- Ze mną coś jest nie tak? To ty, jak gdyby nigdy nic, ignorujesz całą drużynę! – Podeszłam
do niego bliżej i pomimo tego, że kochałam go, zdałam sobie w tej chwili sprawę, że bardziej niż
przypuszczałam, miałam ochotę go spoliczkowad.
- Jak śmiesz?! Ignoruję całą drużynę?! W głowie mi się nie mieści ! Powiedz, co jest z tobą
nie tak? – zapytałam patrząc na jego gniewną twarz.
- Bella, jesteś po prostu śmieszna… - zaśmiał się ironicznie. Zaczęłam nienawidzid jego
nowego wcielenia. – Co chcesz wiedzied? – zapytał, tym razem on przybliżył się o kilka kroków.
- Chcę wiedzied, dlaczego wziąłeś sobie za punkt honoru ignorowanie mnie – powiedziałam
niemal szeptem. Słyszał mnie. Zmarszczył czoło, jego wyraz twarzy nieco złagodniał.
- Myślisz, że naprawdę tego chce? – spytał, jego głos wydawał się byd zmęczony.
Spojrzałam na niego nieco inaczej. Nie był już tym samym Edwardem sprzed zaledwie kilku minut.
Wrócił ten, którego kocham – pomyślałam, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
- Bella, nie myślę już o tobie jak o przyjacielu – powiedział niepewnie, odchodząc od okna i
odwracając się do mnie plecami. – Jesteś dla mnie najważniejsza – powiedział udręczony. Moje
serce zabiło szybciej. Powiedz to Edward! – krzyczałam w myślach. – Chyba się w tobie
zakochałem. – Tak bardzo chciałam zobaczyd jego twarz, zrobiłam krok w jego stronę. – Jednak to
wszystko nie ma sensu… -
Masz w sobie odwagę Bella ! – szepnęłam pod nosem, kiedy do niego podeszłam. Nigdy w
życiu nie byłam tak speszona, a Bóg jeden raczy wiedzied, co tliło się na moim sumieniu.
Położyłam dłoo na jego ramieniu.
- Pozwól, że nie ty o tym zadecydujesz. – Objęłam jego szyję i stanęłam na palcach, aż w
koocu sięgnęłam jego ust. Zanim do tego doszło, zobaczyłam w jego oczach nutkę zdziwienia, nie
zawracałam sobie tym jednak zbytniej sprawy. Skupiłam się na nim. Przez chwilę stał zupełnie
sztywno, jednak ku mojemu zaskoczeniu oddał pocałunek. Jęknęłam zadowolona, przysuwając się
do niego jeszcze bliżej. Moje ręce z jego szyi podryfowały do miejsca, które zawsze uwielbiałam –
do jego włosów. Wplątałam swoje palce w jego kosmyki i kontynuowałam pocałunek. Nasze języki
współgrały wprost perfekcyjnie. Czułam motyle w brzuchu, przekonując się, że nie są one żadnym
wytworem wyobraźni pisarek. Mruknęłam, kiedy poczułam ręce Edwarda pod swoją koszulką,
chciałam byd jeszcze bliżej niego, on chyba pragnął tego samego, bo chwilę później przygwoździł
mnie do ściany. Jęknęłam niezadowolona, kiedy nasze wargi się rozłączyły, jednak nie miałam
powodu do obaw. Edward nigdzie się nie wybierał, zaczął składad mokre pocałunki na mojej szyi.
Jestem pewna, że dźwięki, które z siebie wydawałam były niecenzuralne, świadczył o tym
chociażby zawadiacki uśmieszek Edwarda.
- Jezu Chryste!!! – Nagle obydwoje znieruchomieliśmy. Cullen odsunął się ode mnie, a ja
miałam wprost idealny widok na mojego wstrząśniętego ojca. Niech to diabli!
- Cześd, Charlie – powiedział Edward, jak gdyby zupełnie nie przejmował się tym, że mój
ojciec złapał nas w tym razem jednoznacznej sytuacji. Charlie wciąż stał, patrząc na nas z
półotwartymi ustami. Mamy przekichane – pomyślałam, spoglądając na Edwarda, który wyglądał
na całkowicie zrelaksowanego. Jego szelmowski uśmiech nawet się nie zmniejszył. Ja mam
przekichane – poprawiłam się.
- Cześd, tato…