Rozdział 6 – Koniec przyjaźni ?
- To nie tak jak myślisz, tato…. – zaczęłam, łudząc się, że mój ojciec okaże się
choć trochę naiwny.
- To powiedz mi, Bells, co takiego myślę – poprosił, unosząc wysoko brwi i
patrząc co chwilę to na mnie, to na Edwarda.
- Charlie, szczerze powiedziawszy liczyliśmy na to, że przed tobą wpadnie tu
Emmett z Jasperem – odezwał się Edward. Nie wyglądał na przestraszonego.
Nie byłam pewna, czy zdawał sobie sprawę, że mój ojciec jest nadal uzbrojony.
- Słucham? – spytał Charlie lekko zdziwiony.
- Przez ostatnie dni nie dają nam spokoju, mnie na treningach doprowadzają do
szewskiej pasji, a Bellę podcinają do tego stopnia, że wywraca się dwa razy
częściej niż zwykle. – Charlie parsknął śmiechem, nieco się rozluźniając. Co on
robi? – główkowałam, jednocześnie kontynuując jego grę.
- Wypraszam sobie – powiedziałam, szturchając go ramieniem. Kiedy nasze
ciała się złączyły, ponownie poczułam tę iskrę. Przeszedł mnie dreszcz, ale
próbowałam nie dać po sobie nic poznać.
- I co w związku z tym? – zapytał Charlie, patrząc na mnie z politowaniem.
Doskonale znał moją koordynację, dlatego nietrudno mu było uwierzyć w
historyjkę Edwarda.
- Planowaliśmy z Bellą dać im lekką nauczkę i ponabijać się z nich, dając im do
zrozumienia, że mamy się ku sobie…
- Według mnie byliście bardzo przekonywujący – stwierdził ze śmiechem
Charlie, a ja wypuściłam długo wstrzymywane powietrze. – Tylko błagam, nie
chcę tego więcej widzieć na oczy – poprosił, wciąż się śmiejąc. - Dobra
dzieciaki, zostawiam was, odgrzeję sobie obiad i obejrzę mecz. Jak już
skończycie to, co robiliście – w tym momencie parsknął śmiechem kolejny raz,
sprawiając, że zrobiłam się czerwona niczym burak – to możecie do mnie
dołączyć. – Zatrzasnął za sobą drzwi, a ja stałam w tym samym miejscu,
niemalże zmrożona.
- Wszystko w porządku? – zapytał Edward, siadając na fotelu. Przeczesałam
ręką włosy.
- Chyba musimy pogadać – zdołałam wydukać, odwracając się do niego
plecami.
- Niewątpliwie – odpowiedział łagodnie. Przez te kilkanaście minut zmienił się
nie do poznania, nie było już śladu tamtej złości. – Bella, zrozum, muszę
wiedzieć, co o tym myślisz – powiedział, wstając z miejsca i podchodząc do
mnie. Patrzył mi prosto w oczy, a ja czułam się jak zahipnotyzowana. Nie
wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Edward westchnął, nie słysząc ode mnie
żadnej reakcji.
- Unikałem cię cały ten czas, bo bałem się, że moje podejrzenia okażą się
prawdziwe, że jestem dla ciebie tylko przyjacielem, że jesteś na mnie zła, za
ten… pocałunek. Sądziłem, że chcesz by wszystko było jak dawniej, a ja tego
nie chciałem. – To ,co mówił, naprawdę mnie zabolało. Czy nie posiadał żadnej
wiary we mnie? Znamy się od tylu lat, a on nie raczył ze mną porozmawiać?
Zacisnęłam pięści, będąc chwilę przed wybuchem. Sekundę później rozluźniłam
dłonie i spoliczkowałam go. Spojrzał na mnie zdezorientowany i nieco urażony,
czekając aż coś powiem.
- Ty nadęty, snobistyczny, samolubny dupku ! – Dźgnęłam go palcem w klatkę
piersiową, cofnął się o kilka kroków, wciąż trzymając rękę na zaczerwienionym
miejscu.
- Bella….
- Teraz to Bella?! – zapytałam ironicznie. – Słuchaj, nie wpadłeś na pomysł, że
może wypadałoby się mnie zapytać, czego JA chcę? – Nie przestawałam go
popychać, poddawał się mi bez problemu, chociaż jeden jego gest, a byłabym
całkowicie uziemiona. Wreszcie z braku większej przestrzeni uderzył plecami o
drzwi.
- Bells…
- Och, zamknij się – powiedziałam i pocałowałam go. Czułam, jak rozluźnia się
z ulgą i obejmuje mnie delikatnie, jakby w obawie, że w każdej chwili się
wyrwę. Przerwałam pocałunek i spojrzałam w jego zielone oczy, ciężko
oddychając.
- W gwoli wyjaśnienia, Edward, też się w tobie zakochałam, a ty jesteś totalnym
idiotą. – Parsknął śmiechem i wtulił twarz w moją szyję. Ja zrobiłam to samo,
nie mogąc uwierzyć, że nie śnię. Nabrałam powietrza, pachniał tak cudownie, że
o mały włos nie zemdlałam.
- Czyli definitywny koniec przyjaźni? – zapytał Edward z błyskiem w oku,
śmiejąc się od ucha do ucha.
- Tylko jeżeli oznacza to początek czegoś innego – powiedziałam, podnosząc
wysoko brwi. Usłyszałam jego szaleńczy śmiech.
- Zatem… - odchrząknął – Bella, czy zostaniesz moją dziewczyną? – zapytał z
całą powagą.
- Skoro tak bardzo chcesz – szepnęłam mu do ucha i parsknęłam śmiechem.
- Czyli wszystko ustalone – powiedział zadowolony z siebie. – Wpadniesz do
mnie? Myślę, że Charlie prędzej czy później zorientuje się, że Jasper i Emmett
jednak nie przyjeżdżają – powiedział, podnosząc swoją skórzaną kurtkę z łóżka i
zakładając ją na siebie.
- Jasne. Swoją drogą, niezła bajeczka Edward. – Szturchnęłam go żartobliwie.
Pokręcił głową ze śmiechem i otworzył przede mną drzwi. Zatrzymałam się
raptownie, przypominając sobie o czymś.
- Edward? – Obrócił się na pięcie i spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Coś się stało? – zapytał.
- Nie, nic. Wszystko w porządku. – Nie będę mu teraz zawracała tym głowy,
pomyślałam i ruszyłam schodami, czując za sobą jego bliskość. Uśmiechnęłam
się sama do siebie. Wreszcie jestem szczęśliwa, więc dlaczego wciąż czuję ten
niepokój?
***
- Chcesz im powiedzieć? – zapytał Edward, kiedy staliśmy przed jego domem.
Objął mnie w pasie i pocałował lekko w czoło. Czułam się wreszcie na swoim
miejscu. Było wiele rzeczy, o których musieliśmy porozmawiać, ale w tej chwili
nie miały one dla mnie najmniejszego znaczenia. Miałam jego, a to wystarczyło,
by zapomnieć o wszystkich troskach.
- Chyba i tak tego nie unikniemy – westchnęłam. Edward złapał moją dłoń i
poprowadził mnie do wejścia.
- Do jasnej cholery, Emmett! Zniesiesz te brudne naczynia albo nie ręczę za
siebie! – usłyszałam krzyk Esme. Wcale mnie to nie zdziwiło. Esme była z
natury łagodną kobietą, ale mając trzech synów, musiała być również stanowcza.
Jak każda matka – pomyślałam, przypominając sobie o kolejnej wadzie Renee.
Ona nigdy nie była dla mnie surowa. Wręcz przeciwnie. Wiedziała, że lgnę do
Charliego, więc przekupywała mnie w każdy możliwy sposób. Nawet ja
wiedziałam, że nie jest to najlepszy sposób wychowania dziecka.
- Och, Bella, wybacz – Esme zeszła ze schodów i przytuliła mnie. – Dawno cię
u nas nie było. Chciałam już dać Edwardowi jakiś szlaban, ale widzę, że nie jest
to konieczne – spojrzała krytycznie na swojego syna.
- Skąd pomysł, że to moja wina? – zapytał głosem anioła.
- Synku, chcesz żebym uwierzyła, że Bella wywołała konflikt? Nie żyję na tym
świecie od wczoraj – powiedziała z politowaniem.
- Nie ma to jak uznanie własnej matki – burknął Edward, jednocześnie
podśmiewując się.
- Mam nadzieję, że już wszystko w porządku – powiedziała i zawiązała fartuch,
który się rozwiązał.
- Oczywiście – uśmiechnęłam się, spoglądając na Edwarda, który tylko
przewrócił oczami. Kiedy spojrzałam ponownie na Esme, śmiała się ona od
ucha do ucha i pociągnęła mnie w kierunku kuchni.
- Edward, powiedz swojemu bratu, aby wreszcie przyniósł do kuchni tę padlinę,
która gnije w jego pokoju, bo niedługo sam się nią stanie, jeżeli nic nie zrobi –
niczym się obejrzałam, byłam w wielkiej kuchni wraz z nad wyraz
podekscytowaną panią Cullen.
- Opowiadaj – poprosiła, stawiając przede mną kubek kakao i podsuwając
półmisek ciasteczek.
- Co byś chciała wiedzieć? – zapytałam speszona, sięgając po słodycze.
- Och, nie udawaj – poklepała mnie po dłoni. – Odkąd się urodziłaś wiedziałam,
że prędzej czy później skończysz z którymś z moich synów – powiedziała. – Nie
sądziłam jednak, że będzie to Edward.
- Esme, o co ci chodzi? – spytałam ze zdławionym gardłem.
- Och, przecież widzę, jak na siebie patrzycie – powiedziała ze szczerym
uśmiechem. – Ty go kochasz, to widać już od dawna. – Poczułam, że moje
policzki robią się wściekle czerwone. – Nie ma powodu do zażenowania, moja
droga – powiedziała Esme, gładząc mnie po dłoni.
- Mamo, to wcale jeszcze nie gniło. – Odwróciłyśmy się na dźwięk głosu
Emmetta i śmiechu pozostałej dwójki. Edward spojrzał na mnie ze zdziwieniem,
oczami dałam mu do zrozumienia, co właśnie się stało. Wyprostował się i
spojrzał na Esme. Ta uśmiechnęła się do niego, wstała i pocałowała go w
policzek, szepcząc mu coś do ucha. Rozluźnił się na jej słowa, czymkolwiek one
były.
- Hej, Bells! – krzyknął Jasper, wchodząc do kuchni jako ostatni, przybił mi
piątkę i usiadł tuż obok mnie. – Czemu nie byłaś na treningu? – zapytał z
zaciekawieniem, łapiąc za ciastko. Nie zdążył go jednak skonsumować, bo
Esme wyjęła mu je z dłoni.
- Nie jedz teraz, zaraz będzie kolacja – powiedziała.
- Bella mogła – powiedział z zarzutem, wskazując palcem na mnie.
- Dzieciuch – popchnęłam go, śmiejąc się.
- Bella jest gościem, poza tym dzisiaj jest specjalna okazja. – Klasnęła z
podekscytowania w dłonie.
- Tylko nie mów, że znowu będziemy świętować zakup nowej roślinki do
ogródka – powiedział znużonym głosem Emmett. Esme spojrzała na niego
gniewnie.
- To nie była żadna roślinka do ogródka – powiedziała nader wyraźnie – tylko
orchidea sprowadzona z Japonii. – Emmettowi nie robiło to zbytniej różnicy.
Esme machnęła ręką i wywróciła oczami. – Pójdę po waszego ojca. Bello, jak
możesz, to dołóż jeszcze jedno nakrycie w salonie – poprosiła mnie.
-Taktu to ty Emmett nie masz – powiedziałam, przechodząc do salonu.
Odetchnęłam głębiej, kiedy zauważyłam, że nikt za mną nie ruszył. Podeszłam
do komody stojącej przy ścianie. Esme wprost uwielbiała starocie. To był jej
ulubiony zabytek. Otworzyłam oszkloną szybkę i wyciągnęłam talerz do
kompletu, nagle poczułam, że czyjeś ręce oplatają mnie w pasie. Podskoczyłam
zaskoczona, upuszczając tym samym talerz. Usłyszałam za sobą zdławiony
śmiech. Obróciłam się napięcie, by spojrzeć w oczy Edwardowi z niemałą
irytacją.
-Widzisz, co przez ciebie zrobiłam ! – szturchnęłam go. Że też musiało trafić na
ulubioną zastawę Esme. Schyliłam się, by pozbierać odłamki szkła, kiedy do
salonu weszła pozostała dwójka.
- Radziłbym się pospieszyć, mama nie będzie zadowolona – poradził mi Jasper,
stawiając na swoim i pochłaniając trzymane wcześniej w garści ciastka.
- Jezu, ale ulga po raz pierwszy to Bella coś spieprzyła…
- Emmett! Język ! – usłyszeliśmy krzyk Esme wchodzącej do salonu, spojrzała
na mnie litościwie, po czym uśmiechnęła się do Carlisle’a, który nie miał
najmniejszego pojęcia dlaczego jego żonę tak cieszy stłuczenie cennego talerza.
- Och, Bella nie przejmuj się, nic się nie stało – powiedziała, wprawiając
wszystkich w osłupienie, włącznie ze mną. Spojrzałam na nią wilkiem, starając
się zapytać, o co jej chodzi, ta tylko posłała mi pełen ciepła uśmiech i
powiedziała chłopakom, aby usiedli. Sami zainteresowani byli w zbyt wielkim
szoku, aby protestować. Esme była dobrą kobietą, ale bardzo szybko ulegała
irytacji. Stała się wręcz z tego znana.
- Pomogę Ci – powiedziała, schylając się i zbierając wraz ze mną odłamki szkła.
Czułam się nieco niezręcznie, odwróciłam się, śląc błagalne spojrzenie do
Edwarda, ten tylko zaśmiał się cicho i powrócił do rozmowy z chłopakami.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, od lat marzyłam o chwili, kiedy poznam
prawdziwą miłość któregoś z moich synów… - odchrząknęłam lekko, dając jej
do zrozumienia, że mówi głośno. Zmieszała się nieco, ale za chwilę na jej twarz
powrócił ten sam ciepły i szczery uśmiech.
- Dobra, wiem, co myślisz – zaperzyła się. – Już przestaję gadać.
Nie skomentowałam tego, ale w duchu odetchnęłam z ulgą. Czułam się dość
dziwnie, znajdując się w moim drugim domu w zupełnie innym charakterze. Nie
byłam pewna, jak potoczą się sprawy pomiędzy mną a Edwardem, nie chciałam
mieć jeszcze na karku Esme szykującej ślubu. Po jej marzycielskim spojrzeniu
wiedziałam, że właśnie o tym myślała.
Odniosłam połamane odłamki i usiadłam obok Edwarda, a on jak gdyby
automatycznie położył swoją dłoń na moim kolanie. Drgnęłam lekko, lecz kiedy
ścisnął mnie dla otuchy, poczułam się nieco lepiej i złączyłam moje palce z jego.
On również zdał się rozluźnić.
- Smacznego – powiedziała z westchnieniem Esme stawiając na stole
nadziewaną kaczkę. Skrzywiłam się nieco, wprost nie cierpiałam tego mięsa. Co
jest swego rodzaju ewenementem. Byłam wielką wyznawczynią mięsożerności.
- Och wybacz, Bello – zreflektowała się Esme i pobiegła z powrotem do kuchni,
postawiła przede mną półmisek z cudownie pachnącym faszerowanym
kurczakiem. Czy można chcieć od życia coś więcej?
- Dzięki Esme – uśmiechnęłam się.
- Mamo! To jest niesprawiedliwe! – oburzył się Emmett. – Jak ja cię proszę, byś
zrobiła moją ulubioną potrawę, to nigdy tego nie robisz – powiedział, wskazując
ewidentnie palcem na moją potrawę.
- Ale z niego dzieciuch – szepnęłam do Edwarda.
- Co za szczęście, że z całej trójki trafiłaś na tego najfajniejszego – powiedział,
szczerząc zęby.
- Kochany, to nie było trafienie, tylko celowa dedukcja – wyjaśniłam, na co
parsknął śmiechem, przywołując na nas uwagę reszty domowników.
- Emmett – zaczęła Esme, wciąż spoglądając na mnie i Edwarda – wybacz, ale
gdybym miała robić wszystko, co ty byś chciał zjeść, to chyba musiałabym
zrezygnować z pracy – powiedziała takim tonem, że nie sposób było pozostać
poważnym. Carlisle spojrzał na swoją żonę i pokręcił głową z niedowierzaniem.
Nie ma to jak uczciwe traktowanie.
- Wracając do meritum, Bella i Edward mają nam coś do powiedzenia –
oznajmiła wszystkim Esme. Traf chciał, że byłam w trakcie połykania kawałka
mojego wspaniałego kurczaka, więc zaczęłam się nieprzyzwoicie krztusić.
Edward klepnął mnie parę razy w plecy i wreszcie udało mi się powrócić do
świata żywych z nieco odmienioną psychiką i zaczerwienioną twarzą.
- Wow, to faktycznie musi być coś poważnego – stwierdził Jasper.
- Wiem, Edward wyrzucił Bellę z drużyny? – wpadł na pomysł Emmett.
- Nie!!! – krzyknęliśmy z Edwardem na raz, jak gdyby była to najgorsza
informacja na świecie.
- Edward, o co chodzi? – zapytał dotąd milczący Carlisle. – Zachowanie twojej
matki naprawdę mnie przeraża.
- Nie tylko ciebie – mruknął Emmett, za co oberwał w ucho od matki.
- Ciągła przemoc – burknął pod nosem, złudnie poważny. – Naślę na was
Charliego i opiekę społeczną! – zagroził. Carlisle spojrzał na niego z
politowaniem.
- Może nie wpadłeś na to, geniuszu, ale masz osiemnaście lat, nikt cię tu siłą nie
trzyma – powiedział. – Poza tym, nie sądzę, aby Charliemu chciało się ruszyć,
aby przekonać się, że na każdą „przemoc” wyjątkowo zasłużyłeś. – Na koniec
uśmiechnął się niczym bazyliszek, co zupełnie nie pasowało do wizerunku
szanowanego chirurga.
- Cóż za obelgi i znieważania – uniósł się Emmett.
-Emm, przymknij się – zainterweniował Jasper. – Chcesz wiedzieć, o co chodzi
czy nie? – Emmett tylko wywrócił oczami i wytknął matce język, na co ona, jak
na kobietę wyższego wykształcenia przystało, odwdzięczyła się tym samym.
- O co chodzi, synu? – zapytał Carlisle Edwarda, tym samym skupiając uwagę
wszystkich ponownie na nas.
Ścisnęłam jego rękę pocieszająco, dodając mu odwagi.
- Bo… my.. to znaczy Bella i ja…
- Nooo? – zapytał zniecierpliwiony Emmett, sięgając ponownie po półmisek z
kaczką.
-…jesteśmy tak jakby razem – wydukał Edward.
- Ty kretynie! – krzyknął Jasper. Spojrzałam na niego z wyrzutem, ale okazało
się, że Emm upuścił na niego kaczkę, która teraz wprost malowniczo
prezentowała się na jego spodniach.
- Tyle żarcia zmarnowanego! – krzyknął oburzony Emmett. – Wszystko przez
głupie żarty Edwarda – obruszył się, jakby właśnie dowiedział się, że był o włos
od wygranej w toto lotka.
- Może nie uwierzysz, ale kaczka na moich spodniach nie jest spełnieniem
marzeń! – dołączył się Jasper, próbując zdjąć z siebie resztki jedzenia.
Wywróciłam oczami, napotykając wzrok Carlisle, uśmiechnął się do mnie z
radością.
- Coś mi się wydaję, że wasz brat wcale nie żartował – oznajmił. Obydwaj
bracia zarechotali zapominając o wcześniejszym incydencie. Jednak kiedy
spojrzeli na nas, ich miny nieco zbledły.
- To, że wy.. tak poważnie? – zapytał z wahaniem Emmett. Kiwnęłam głową
potwierdziwszy.
- To wprost niemożliwe! – obruszył się Jasper, wstając ze swojego miejsca i
nieco zdenerwowany ruszył ku schodom, to samo uczynił Emmett, nie miałam
zielonego pojęcia, o co im chodzi. Chciałam za nimi pobiec, ale Edward mnie
zatrzymał.
- Muszą się z tym oswoić – zapewnił mnie szczerze. Złożyłam delikatny
pocałunek na jego policzku, który wydawał się całkowicie naturalny, jak
gdybyśmy byli parą od wieków, a nie od kilku godzin.
- I tak do nich zajrzę, przyjdź za chwilę – skinął głową. Przeprosiłam Esme i
Carlisle’a i ruszyłam wzdłuż schodów. Zatrzymałam się gwałtownie w połowie
drogi, czując obezwładniający mnie strach. Czego się bałam? Zacisnęłam dłonie
mocniej na poręczy i ruszyłam dalej. Flakonik z tabletkami w mojej kieszeni
stał się nieco cięższy, jak gdyby palił moją skórę i wysyłał pulsujący sygnał, że
mam go wyciągnąć.
- Nie – powiedziałam sama do siebie, pamiętając rozmowę z doktor Altman, aby
zacząć sobie radzić ze stresem całkowicie samemu.
Wreszcie udało mi się pchnąć drzwi do pokoju Emmetta, ale nikogo tam nie
zastałam. Ruszyłam w kierunku sypialni Jaspera, kiedy otworzyłam drzwi
obydwoje zamilkli i wpatrywali się uporczywie.
- Długo zamierzacie się dąsać? – zapytałam, siadając na skórzanej, czarnej
kanapie. Obydwoje wciąż milczeli, patrząc na mnie oskarżycielsko.
- Skoro tego chcecie, ja mam czas. Poza tym zaraz przyjdzie Edward –
powiedziałam od niechcenia, co zdawało się wywołać jakieś poruszenie.
- Jak możesz nam to robić? – zapytał oburzony Jasper
- A co takiego robię?
- Teraz nie będziemy już paczką przyjaciół, tylko ty i Edward i my – wyjaśnił
rzeczowo Emmett.
- Na litość boską, Emm, o czym ty właściwie mówisz? Dobrze wiecie, jak was
uwielbiam, skąd pomysł, że aż tak wiele się zmieni?
- No dobrze, wyobraź sobie w takim razie, co będzie, jeżeli się pokłócicie lub
zerwiecie. Będziemy stali pomiędzy młotem a kowadłem. Poza tym, Bells jesteś
naszą najlepszą kumpelą, jak mogłaś się spiknąć z naszym bratem? – zapytał
zdegustowany Jasper.
- Nie wiem, co się stanie, jak zerwiemy, bo tego nie planuję i nie chce o tym
myśleć. Słuchajcie, nie postanowiłam sobie jednego dnia, że chce być z
Edwardem, to tak jakoś przyszło. To przez to się pokłóciliśmy, nie wiedzieliście
w czym rzecz, powiem szczerze, że ja do końca również, ale chodziło o to, że
nie potrafiliśmy się przed sobą przyznać do pewnych rzeczy. Nie chcę
przechodzić tego z wami. Kocham was jak braci i nie chcę was stracić –
powiedziałam, licząc że moja łzawa przemowa coś zmieni. Istotnie, tak właśnie
się stało.
- Jeżeli coś się zmieni na gorzej, to wiedz, że gorzko tego pożałujecie -
powiedział złowrogim tonem Emmett. Usłyszeliśmy parsknięcie tuż przy
drzwiach.
- Wiesz, Bells że oni robią, to po to by móc brać cię na litość przez całą
wieczność? – zapytał Edward, szczerząc się od ucha do ucha. Kiedy na niego
spojrzałam, zastanawiałam się, jak mogłam przez tyle czasu widzieć w nim
tylko przyjaciela. Teraz ta postawa wydawała mi się wręcz komiczna.
- Skądże znowu – zaperzył się Jasper.
- Wszyscy jesteście osłami – powiedziałam, wstając i ruszając w stronę drzwi.
Stanęłam przy Edwardzie i spojrzałam na pozostałą dwójkę wyczekująco.
- No chodźcie, trzeba zamówić pizzę, skoro Jasper popsuł obiad –
powiedziałam.
- Tak, tak, zwalajmy na Bogu ducha winnego Jaspera – odezwał się sam
poszkodowany. Wraz z Emmettem minęli nas w drzwiach. Czemu się dziwię?
Emm na samo wspomnienie o jedzeniu stał się jakoś bardziej skłonny do
wybaczania.
- I jak poszło? – zapytał Edward, kiedy zostaliśmy sami w pokoju. Zbliżył się do
mnie i objął mnie, co wywołało u mnie dreszcz. Chciałam go jak najszybciej
odepchnąć, jednocześnie odczuwając coś na kształt zadowolenia. Pokój stawał
się coraz mniejszy, a ja coraz większa. Wyswobodziłam się z uścisku.
Edward spojrzał na mnie z niepokojem.
- Wszystko gra?
- Tak, zaraz przyjdę, obiecałam zadzwonić do mamy – skłamałam precyzyjnie.
Kiwnął głową nie do końca przekonany, ale zostawił mnie samą. Wyjęłam
telefon z kieszeni i wybrałam numer, który praktycznie znałam na pamięć.
- Doktor Altman? Tu Bella Swan, muszę się z panią zobaczyć…