Posted by Włodek Kuliński - Wirtualna Polonia w dniu 2010-08-21
Każdy, kto przynajmniej pobieżnie zna historię, doskonale wie, że jest ona opowieścią o spiskach, które albo się udały, albo nie udały.
——————————————————————-
Brak wiary groźny dla pojednania
Repetitio mater studiorum est - mawiali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że powtarzanie jest matką studiów. A studia - jak to studia - służą zdobywaniu i utrwalaniu wiedzy. Ale na tym świecie pełnym złości nie ma rzeczy doskonałych, toteż takich, co to powtarzają i powtarzają, złośliwcy nazywają kujonami. Za komuny było sporo kujonów, którzy laury naukowe zdobywali na pisaniu uczonych rozpraw o różnicy między przodkiem a tyłkiem, albo o centralizmie demokratycznym, a więc czymś, czego nigdy nie było, nie ma i nie będzie. Transformacja ustrojowa nie zahamowała bynajmniej tych błyskotliwych karier, czego dowodzi choćby wysoka pozycja, jaką w świecie polskiej nauki i polityki zajmuje pan prof. Tadeusz Iwiński. Ten sławny naukowiec na własnej stronie internetowej z jakichś zagadkowych powodów nie wymienia swoich publikacji sprzed transformacji ustrojowej - nawet tych, które w 1981 roku przyniosły mu tytuł doktora habilitowanego w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR. Czyżby - strach pomyśleć - sam uważał, że to Scheiss?
Więc jak tylko przestały się opłacać rozprawy o wyższości ustroju socjalistycznego („darmo; nikt od tej chwili za „kulę” nie wybula”), cwane kujony jednym susem przerzuciły się z marksizmu na „uniwersalizm” i dalej, jak gdyby nigdy nic, jeżdżą sobie na sympozjony z udziałem podobnych sobie kujonów zagranicznych, gdzie dzięki hojnym grantom z różnych fundacji, a nawet z samej Unii Europejskiej, wszyscy piją sobie z dzióbków i używają życia całą paszczą. Wszystko zatem - jak powiadają gitowcy - „gra i koliduje”, a życie intelektualne rozwija się, niczym nowotwór w ostatnim stadium. Nie ma jednak rzeczy doskonałych, więc i cwane kujony muszą skrupulatnie nasłuchiwać, jaka jest aktualna mądrość etapu i natychmiast akomodować do niej rezultaty swoich „docieków” - jak „płciownik” dr Kurkiewicz nazywał rozprawy naukowców.
Jedną z takich mądrości jest bezwzględne potępienie teorii spiskowych, chociaż każdy, kto przynajmniej pobieżnie zna historię, doskonale wie, że jest ona opowieścią o spiskach, które albo się udały, albo nie udały. Ale co z tego, skoro rozkaz jest inny - z wyjątkiem momentów, gdy, dajmy na to, Rywin przychodzi do Michnika w ramach straszliwego spisku przeciwko spółce „Agora”. Wtedy nie tylko wolno, ale nawet wypada wierzyć w spiski bez obawy strefienia się - ale kiedy dyspensa się kończy, powraca dyscyplina i każdy, komu zależy na utrzymaniu reputacji intelektualisty, albo przynajmniej inteligenta, w żadne spiski posłusznie nie wierzy.
Wspominam zaś o tym wszystkim, ponieważ w wywiadzie udzielonym pismu „Sprawy Międzynarodowe”, wydawanemu przez rosyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych, uczony politolog Andrzej Areszew powiedział, że fala pożarów, jaka tego lata nawiedziła Rosję, jest następstwem zastosowania na terytorium tego państwa nowej broni przez Stany Zjednoczone. Broń ta służyć ma do wywoływania zmian klimatycznych na rozległych obszarach. Gdyby powiedział to jakiś „archangielskij mużyk”, to można by na to wzruszyć ramionami - ale przecież mówi to uczony politolog, rosyjski odpowiednik naszego pana prof. Tadeusza Iwińskiego, a jego rewelacje drukuje pismo wydawane przez rosyjskie MSZ, kierowane przez ministra Sergiusza Ławrowa, który już 28 sierpnia, na zaproszenie ministra Sikorskiego, będzie oświecał ambasadorów RP, zgromadzonych na dorocznej naradzie poświęconej sprawom międzynarodowym! Jeśli USA rzeczywiście dysponują bronią wywołującą zmiany klimatyczne na rozległych obszarach Rosji, to dlaczego tubylczy intelektualiści i inteligenci nie mogą uwierzyć, że na rosyjskich, podobnie jak na amerykańskich i wszystkich porządnych lotniskach wojskowych istnieją urządzenia do wytwarzania mgły (np. M56 Coyote lub M1059A3 Lynx Smoke Generator Carrier), a nawet - zakłócania echa radarowego, które telewizyjny program Discovery, poświęcony broni przyszłości, pokazywał w akcji na Alasce? Jakże mamy pojednać się z Rosją, jeśli elity naszego, mniej wartościowego narodu tubylczego, będą nadal takiej małej wiary w teorie spiskowe?
Stanisław Michalkiewicz
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Ścieżka obok drogi” ukazuje się w „Naszym Dzienniku” w każdy piątek.
Ten wpis został dodany w 2010-08-21 @ 11:36 i znajduje się w kategorii Wiadomości. Możesz śledzić odpowiedzi do tego wpisu poprzez RSS 2.0 kanał. Możesz przeskoczyć na koniec i zostawić odpowiedź. Pingi w tej chwili nie są dozwolone.
Odpowiedzi: 29 to “Stanisław Michalkiewicz: Brak wiary groźny dla pojednania”
Ant powiedział/a
Mamy kolejny rodzynek:
http://media.wp.pl/kat,1022941,wid,12589907,wiadomosc.html
Na takie numery mi po prostu brak słów. W odsłanianiu i wykpieniu absurdów niezawodny i najcelniejszy jest talent p. Michalkiewicza. Słowa uznania.
Ant powiedział/a
PS
Powyższy link w celach edukacyjnych warto skopiować - tak robi się dym i mgłę.
Andrzejek2010 powiedział/a
Ant - odnośnie linku http://media.wp.pl/kat,1022941,wid,12589907,wiadomosc.html
jak można wciskać ciemnotę o tym, że w momencie lądowania była mgła a następnie, po długim czasie, oznajmiać, że został nakręcony filmik na którym widać jak samolot ląduje.
Przecież to jest niemożliwe. Więc albo była mgła albo jej nie było.
Minęło mnóstwo czasu od katastrofy. Rosjanie mają tyle Tupolewów, ze przez ten czas mogli pomalować samolot w polskie barwy, wyposażyć a zdalne sterowanie i zainscenizować katastrofę gdzieś na terenie swojego wielkiego terytorium.
Po co?
Aby pokazać jak spada samolot i obalić pewną część śledztwa która ma wykluczyć zamach terrorystyczny.
Tak przygotowany filmik zamknie sprawę hipotez broni elektromagnetycznej itp.
Filmik który można traktować poważnie jako materiał dowodowy to ten zamieszczony poniżej i choć nie widać na nim momentu katastrofy to po jego obejrzeniu i wysłuchaniu wszystko wiadomo.
Andrzejek2010
Andrzejek2010 powiedział/a
A do pana Michalkiewicza
Oczywiście całe życie to jeden wielki spisek.
Nawet w stosunkach międzyludzkich roi się od spiskowców.
Tajemnicą Poliszynela jest to, ze Polacy jadący do pracy na zachód pozbawiali swoich rodaków miejsc pracy proponując niższą stawkę.
Bywało że taki spiskowiec wcześniej uzyskiwał pomoc w zakwaterowaniu, wyżywieniu itp osoby wygryzionej z pracy.
Polityka krajowa, zagraniczna, światowa oparta jest na spisku i tak jak Pan zauważa:
SPISKI ALBO SIĘ UDAŁY, ALBO NIE UDAŁY.
Ja dodam, że spiski które się udały to takie o których nic nie wiemy.
Pozdrawiam
Barbara P. powiedział/a
Zbrodnia i dowody - czyli o zabójstwie Prezydenta Kaczyńskiego - Styl większości wypowiedzi publicznych w Chicago na temat zamachu na prezydenta Polski w dniu 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku - niestety chluby Polonii w Chicago nie przynosi. Nawet renomowane i opiniotwórcze radia i ich właściciele wypowiadali się w sposób, nazwijmy to nieco żenujący. I co z tego, Że większość rodaków od początku całkiem słusznie podejrzewała, Że by to zamach Forma wypowiedzi czasami zupełnie “kładzie” treść. A niedorzecznych wypowiedzi, hipotez - tworów wyobraźni podawanych jako prawdy objawione, jakiegoś niepojętego rozemocjonowania… - Było tego co niemiara. Rzecz w tym, Że pożar emocji może przysłonić zdolność spostrzegania prawdy, a zacietrzewienie emocjonalne może sprawić, że cokolwiek przestanie do nas docierać. Kto już wszystko najlepiej wie - przestaje szukać… A życie w nierealnym świecie - a to błąd. No i zawsze warto odróżniać trzy sprawy: rzeczy udowodnione i pewne, rzeczy prawdopodobne mniej lub bardziej - no i tzw. czyste hipotezy… A gdybyśmy przy okazji nieco wyrośli z rozemocjonowanego myślenia Polaków i nabyli, co nieco postawy poszukiwaczy prawdy - jakże byłoby dobrze. Każdy wie, Że propaganda komunizmu dęła ile sił w trąby rozemocjonowania (i zarazem “odzwyczajania” od myślenia) - i to co mówić, mówię nie dlatego, Żeby krytykować Polaków, tylko, Żeby co nieco na lepsze zmienić. Tu nie mogę odmówić sobie kilku ilustracji historycznych dla ilustracji problemu. Dygresja historyczna. Jeden z najwybitniejszych polskich dziennikarzy i pisarzy XX wie-ku, Stanisław Cat Mackiewicz (ostatni premier Rządu RP w Londynie w latach 1954-56), opisując swoje wspomnienia z ostatnich dni sierpnia 1939 roku, przytacza dwie sprawy. W dniu 25 września słyszał on rozmowę dwóch pań, z których jedna i druga w optymistycznym nastroju wymieniały uwagi o nadchodzącej wojnie. Obie panie były zgodne, że Hitler wygląda jak rozhisteryzowany fryzjer, a nasze wojsko, które wczoraj wymaszerowało z koszar, to ho, ho… To dopiero jest wojsko! W trzy dni później uczona pani profesor nie ukrywała radości z podpisania układu Ribbentrop - Mołotow, o którym właśnie doniosły media. Na cierpkie pytanie Cat'a Mackiewicza, z czego właściwie tak się cieszy, odpowiedziała: “Jak to z czego? Hitler się w końcu skompromitował!” Oba powyższe przykłady to dobra ilustracja czegoś, co nazwałbym emocjonalnym podejściem do polityki. Pół biedy, gdy dotyczy to rozemocjonowanych pań, gorzej gdy dotyka to sterników polityki czy całych społeczeństw. W Warszawie jeszcze w dniu 3 września 1939 roku odbywała się wielka demonstracja (ponad 300 tys. ludzi) i tłum Polaków wiwatował na cześć Francji i Anglii… Nie rozumieli oczywiście, że brytyjskie i francuskie gwarancje dla Polski to wyłącznie dyplomatyczny blef bez pokrycia i celowe działanie, by Hitlera skierować na Polskę. Co miało Anglii i Francji dać czas na dozbrojenie. Pierwotny plan wojenny III Rzeszy zakładał bowiem nagły atak na Francję w sierpniu 1939 roku. Niemieckie kolumny zmotoryzowane miały po prostu bez wypowiedzenia wojny wjechać poprzez Belgię do Francji i jechać do Paryża. A we wrześniu Luftwaffe miała się przebazować nad kanał La Manche. Pierwszą porcję 40 nowoczesnych samolotów myśliwskich (40 sztuk Hawker Hurricane) RAF otrzymał dopiero w styczniu 1940 roku… Gdyby do powietrznej bitwy o Anglię doszło rok wcześniej niż doszło… Oczywiście, ten najbardziej korzystny wariant rozegrania II wojny Światowej ginące Wojsko Polskie uniemożliwiło Hitlerowi definitywnie, co akurat krwawy wariat z Berlina rozumiał i w miarę upływu czasy narastał jego nienawiść do Polaków. Fakt, że kampania wrześniowa zmieniła zasadniczo losy tej wojny, do tej pory w żaden sposób nie jest w dyskusjach na temat przebiegu II wojny należycie podejmowany, a Polakom nie jest oddana należna im zasługa i chwała. Niestety jest to prawda. Gdyby nie polski wrzesień 1939 roku, nie było by D-Day w Normandii, nie byłoby kontroli szlaków wodnych Świata przez aliantów, Anglia byłaby zwasalizowanym sojusznikiem Hitlera, dostaw z USA do Sowietów też by nie było, itp. itd. Ale czy rząd II RP w roku 1939 działał prawidłowo, czy dał się oszukiwać, wykorzystywać i nabierać? Słowem, czy działał z właściwą troską o kraj, czy też z emocjonalną głupotą? Odpowiedź zawiera się w słowach wicepremiera Eugeniusza Kwiatkowskiego wypowiedzianych na wiecu w Bydgoszczy w dniu 25 sierpnia 1939 roku: “Wojny Żadnej nie będzie. Bo przecież gdyby Hitler rozpętał teraz wojnę, to znowu byłaby to wojna Światowa, a tę Niemcy znowu musiałyby przegrać!” O żałosny racjonalizmie (w wersji, którą nazwałbym “naiwną”) - a gdzie rola szaleństwa w historii? I tyle byłoby w temacie Polaków “uprawiania” polityki…
Zamach
Co jest dzisiaj pewne? Wydaje się, że dwie sprawy. Po pierwsze: samolot prezydenta Polski leciał prawidłowym torem korytarza powietrznego prowadzącego do pasa startowego, tylko, że w stosunku do tegoż korytarza tor lotu był “przesunięty” o 25 metrów do tyłu i o 5 metrów w dół. To zaś wskazuje na jedyną możliwą przyczynę: sfałszowanie danych satelity nawigacyjnego, na podstawie sygnałów które go pilot automatyczny prowadzi samolot do lądowania. Bowiem przed podejściem do lądowania kapitan samolotu włącza “pilota automatycznego” i te urządzenie już bezbłędnie prowadzi maszynę na lotnisko. Chyba, że sygnały satelity nawigacyjnego, którymi “pilot automatyczny” się kieruje - zostają sfałszowane…Tu muszą państwo wiedzieć, że urządzenie do fałszowania danych satelitów nawigacyjnych jest od ponad 10 lat znane w technice wojskowej. To ważne urządzenie, ono sprawia, że np. naprowadzana rakieta nie trafi w cel, samolot wroga rozwali się przy lądowaniu, itp. Urządzenie takie popularnie nazywa się “MECON”. Ma ono postać przedmiotu rozmiarami podobnego do paczki papierosów. Wychwytuje ono sygnał satelity i przetwarza na sygnał o silniejszej mocy, jednocześnie przesuwając parametry celu do 30 metrów. Takiej różnicy urządzenia kierujące (w tym pilot automatyczny) nie są w stanie zidentyfikować. Efektem będzie jednak, Że obiekt “naprowadzany” danymi satelitarnymi - poleci jednak w inne miejsce! I np. nie trafi: czołgu, okrętu, budynku… Albo samolot “nie trafi” w lotnisko. “MECON” ma zasięg działania do 100 km, wystarczy np. powiesić takie urządzenie na gałęzi drzewa w pobliżu lotniska. Technologię budowy takich urządzeń posiadają wszystkie ważniejsze armie Świata. Polska też. W USA i w UE powołano też specjalne zespoły badawcze, by opracować sposób przeciwdziałania „MECON'owi. Bowiem w dniu, w którym taka zabawka trafi do rąk terrorystów - samoloty pasażerski przestaną latać. To co powiedziano powyżej jest pewne. Podpułkownik Arkadiusz Protasiuk podchodząc do lądowania w warunkach pogorszonej widoczności (mgła dopiero się tworzyła), po prostu włączył pilota automatycznego - jak zresztą było do przewidzenia, Że tak zrobi. Nadto w sprawie wypowiedziało się z własnej woli trzech ekspertów lotnictwa: rosyjski, amerykański i niemiecki. Ci dwaj ostatni to wprawdzie międzynarodowe sławy tej branży. Wszyscy jednoznacznie wypowiedzieli się, Że samolot leciał w oparciu o sfałszowane dane satelitarnego systemu naprowadzania. Przesunięcie toru lotu i tor idealnie pasujący do prawidłowego korytarza, tyle że“przesunięty” - nie pozostawiają innej możliwości. Tu możemy dodać w formie dygresji, Że jeżeli samolot zdecydowanie przechylił się na lewe skrzydło, jest możliwą hipoteza, Że w samolocie “uruchomiło się” dodatkowe urządzenie blokujące sterowanie maszyną. W Tu-154M można takie zainstalować, istnieje taka techniczna możliwość. O tej sprawie wypowiedział się najlepszy polski ekspert od katastrof lotniczych. Ale to hipoteza. Po drugie: Kadłub samolotu został rozerwany poprzez eksplozję bomby izowolumetrycznej. To zarazem pierwszy przypadek w historii, gdy użyto takiej broni w zamachu. Dotychczas nie zdarzyło się to nigdy wcześniej. Dodajmy, że podpułkownik A. Protasiuk potrafił skutecznie wylądować. Zabłocone koła Tu-154M widoczne na zdjęciach dowodzą tego jednoznacznie. Prawdopodobnie dzielny oficer, gdy zrozumiał, że samolot jest w trakcie dokonywania zamachu na życie prezydenta - postanowił “posadzić” maszynę na ziemi jak najszybciej. Teoretycznie mógł nacisnąć przycisk “GO OFF” błyskawicznie zwiększający moc silników (każdy pasażerski odrzutowiec ma taki przycisk umożliwiający wzbicie się do góry w razie problemów z lądowaniem). Ale wyraźnie bał się już cokolwiek dotykać, a miękkie bagniste podłoże i prędkość lotu równa prędkości lądowania dawały realną szansę osłabienia siły uderzenia i uratowania pasażerów. Tu muszą Państwo Czytelnicy wiedzieć, że Tu-154M ma wyjątkowo mocny kadłub. Składa się on z bardzo silnych podłużnic, gęstych poprzecznic (wszystkie te elementy są wykonane ze stopów wzmocnionego aluminium) oraz z blachy zewnętrznej i wewnętrznej. Sama aluminiowa blacha zewnętrzna (dokładniej także stop wzmocnionego aluminium) ma grubość… 5 cm.! Poza tym brak decyzji o wzbiciu się w powietrze przemawia za jednym - piloci już nie mogli sterować samolotem (zablokowane lub częściowo zablokowane stery albo sterowanie przejęte z zewnątrz). Nadto, kapitan samolotu mając świadomość, że jest dokonywany zamach, z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością wolał “lądować” nieco przed lotniskiem - w pierwszym odruchu na pewno przypuszczając, że zamachu dokonują Rosjanie! I takie lądowanie daję większą szansę uratowania Prezydenta! Oddajmy cześć pamięci, dzielnego oficera, błyskawicznie i poprawnie myślącego. Z Prezydentem RP rzeczywiście latali najlepsi! A poza tym, ziemię samolot “przekręcił się „na plecy” i tak uderzył w ziemię- jak wmawia kaskada kłamstw Partii Oszustów i ubeckie telewizornie - to dlaczego koła są zabłocone? Nie mógł wiedzieć kapitan prezydenckiego samolotu, że w momencie wylądowania odpali się zgoła nietypowy ładunek wybuchowy który rozniesie cały kadłub w drobne strzępy, nie większe niż 20-30 centymetrów. Najprawdopodobniej zresztą zapalnik był “wstrząsowy” czyli reagujący na silny wstrząs. A wszyscy pasażerowie zginą straszną śmiercią. Tu muszą Państwo Czytelnicy wiedzieć, co to są bomby izowolumetryczne. Najogólniej biorąc jest to odpowiednia ciecz pod bardzo wysokim ciśnieniem. W momencie uruchomienia bomby (przeważnie jest to oddzielny wybuch) ta ciecz pod wpływem różnicy ciśnień natychmiast “paruje” - czyli zamienia się w aerozol szczelnie wypełniający jakieś pomieszczenie, a następnie, najczęściej zasysając i zużywając obecny w powietrzu tlen - z potworną siłą wybucha. Wybuchowi towarzyszy ogromne ciśnienie i temperatura do 3000 stopni Celsjusza. Rosjanie nazywają te bomby “termobarycznymi” - właśnie od ciśnienia i temperatury Bomby izowolumetryczne są znane od czasów wojny wietnamskiej, z tym, że początkowo miały postać dużych bomb lotniczych opuszczanych na spadochronach. Przy zetknięciu z ziemią bomba uwalniała śmiercionośny aerozol, który następnie eksplodował nad powierzchnią dosłownie kilku kilometrów kwadratowych. US Army bardzo lubiła używać tych bomb np. dla “oczyszczenia” terenu, na którym miały lądować np. Śmigłowce. Boom - i potężny teren oczyszczony z wszelkich min i innych pułapek. Bomby izowolumetryczne to najsilniejsze bomby konwencjonalne i w ogóle najsilniejsze bomby po bombach atomowych. Do lat 80-tych ubiegłego wieku były to jednak bomby fizycznie dużych rozmiarów. Ich siła wybuchu zależała, bowiem od ilości cieczy, która zamieni się w aerozol. Amerykańska najsilniejsza bomba izowolumetryczna nosiła nazwę MOAB. Jankesi nazywali ją potocznie “Mother of All Bombs”. Jakby przez przekorę Rosjanie skonstruowali w latach 90-tych bombę jeszcze 4 razy silniejszą - i nazwali ją OWB (“Otiec Wsiech Bomb”). Jednak Rosjanie na potrzeby wojny z Czeczenami skonstruowali także pociski termobaryczne małych rozmiarów i mniejszej mocy. Taki pocisk może być odpalony ze zwykłej ręcznej rakietnicy np. sowieckiego typu Trzmiel. Ma postać granatu, który zawiera w Środku okoo 1 litra odpowiedniego płynu. Gdy taki pocisk rozerwie się np. w środku jakiegoś pomieszczenia w budynku - płyn zamieniony w gaz natychmiast przeniknie wszędzie gdzie da radę tak duża jest różnica ciśnień). Szczeliny pod drzwiami - to naprawdę droga aż nadto szeroka. A po czasie dosłownie “sekundowym” w budynku eksploduje całe piętro. Albo i w mniejszym trzy piętra… Tak sowieccy Żołnierze (o przepraszam - teraz rosyjscy) “oczyszczali” w Czeczenii podejrzane budynki z terrorystów. W Polsce bomby termobaryczne są produkowane od 1988 roku, gdyż Polska jest jednym z nielicznych krajów, który również posiada technologię ich budowy. Znana jest polska bomba o kryptonimie “Tejsy” - oficjalnie zademonstrowana po raz pierwszy publicznie na Targach przemysłu obronnego w Polsce w roku 1988. Bomba izowolumetryczna (termobaryczna - jak kto woli) umieszczona w samolocie może mieć kształt małej gaśnicy, umieszczonej np. w pobliżu kabiny pilotów. Technika nie zna innego wytłumaczenia przyczyny, dla której z potężnego kadłuba samolotu dosłownie nic nie zostało. Tu muszą Państwo wiedzieć, że “izowolumetryczna” oznacza, Że wybucha cała powierzchnia (dokładniej całą objętość). Wybuch punktowy konwencjonalnego ładunku zostawia zawsze duże zniszczenia blisko ładunku, a im dalej - tym mniejsze. I zachowane tym większe fragmenty kadłuba, im dalej było od miejsca wybuchu. Tylko bomba izowolumetryczna rozniesie dosłownie cały kadłub w drobny mak!
Dowody.
To o czym mówimy powyżej - to nie są żadne hipotezy. To są rzeczy pewne. Istnieje niepodważalnych kilka niepodważalnych dowodów, Że tak było. Tu musimy stwierdzić, że wybuch bomby izowolumetrycznej pozostawi charakterystyczne ślady tworzących ją substancji na szczątkach wewnętrznej blachy tworzącej kadłub samolotu. Są one do wykrycia poprzez najdokładniejszą metodę rozpoznawania śladowych ilości substancji - analizę spektrofotometryczną. Składnikiem wielu takich bomb jest np. sproszkowane aluminium. Nadto z niczym nieporównywalne są ślady pozostawione na zwłokach ofiar. Z powodu bardzo wysokiej temperatury ubrania i odsłoniętą skóra będą po prostu zwęglone. W dodatku w płucach powstanie charakterystyczny obraz. Mówiąc najkrócej - płuca zamienią się w dwie powietrzne jamy. Taki obraz, zwany przez radiologów wojskowych “powietrznym motylem” (płuca posiada człowiek dwa) powstaje tylko i wyłącznie wskutek wybuchu bomby izowolumetrycznej. Wystarczy zrobię zdjęcie rentgenowskie choć jednych zwłok z jako tako zachowaną klatką piersiową. Stąd tak ważna dla materiału dowodowego jest sekcja zwłok. Tu mówimy o dowodach eksperckich. Ale to nie wszystko. Wybuch takiej bomby i tylko takiej, doszczętnie rozkawałkuje kadłub - i to na bardzo drobne kawałki. Siła wybuchu odrzuci też skrzydła i ogon samolotu - i te fragmenty “przekoziołkują” do góry nogami. Zostaną też odrzucone na odległość kilkudziesięciu metrów od kadłuba. To samo stanie się z kabiną pilotów, chyba że bomba była umieszczona blisko kabiny - wtedy z kabiny nic nie zostanie. W dodatku siła wybuchu rozniesie szczątki na powierzchni o niespotykanej w katastrofach lotniczych szerokości i na obszarze o powierzchni zbliżonej do kwadrat. I dokładnie tak jest. No i oczywiście - w samolocie praktycznie nikt nie ma szansy przeżyć. Obiektywnie nikłą szansę mają jedynie osoby w części kadłuba najbliżej ogona, i to tylko w takim samolocie Jak prezydencki Tu-154M. Salon prezydenta znajdował się, bowiem tuż przy ogonie i wchodziło się do niego przez odrębny salon ministrów. To są jakieś przeszkody dla rozprzestrzeniania się gazu, ale jest to obiektywnie szansa bardzo nikła. Nie ma też dużej szansy na pożar benzyny w zbiornikach w skrzydłach samolotu, bo ciśnienie wybuchu “wypchnie” benzynę na zewnątrz, a samą główną kulę ognia ciśnienie wybuchu zaraz zgniecie. Ot, gdzieś tam w trawie jakieś małe poletka skropione rozbryzganą benzyną mogą się tlić… Wybuch będzie też doskonale widoczny na zdjęciach wykonanych przez satelitę amerykańskiego monitorującego ten region zgodnie z porozumieniami podpisanymi przez USA a Sowietami, a potem Rosją, o satelitarnej kontroli porozumień o ograniczeniu zbrojeń… Nie obserwowałem tej wizyty, ale miałem sygnały, Że Radkowi Sikorskiemu Amerykanie zaproponowali te zdjęcia, pytając, czemu Polska nie poprosiła o pomoc NATO w sprawie Śledztwa odnośnie przyczyn “katastrofy”. Ten ostatni zaperzył się, Że Polska żadnych zdjęć nie chce (tak mi powiadano) - bo był to błąd pilota. (Oczywiście wszelkie media, w tym polonijne, gdzie ubole i razwiedka mają wpływy, teraz publikują artykuły, jak to zmęczeni piloci się mylą, i to na całym świecie. I jacy są przepracowani… Sam widziałem taki tekst w chicagowskim “Monitorze”). And last but not least. Tylko bomba izowolumetryczna wybucha w takim specyficznym “dwutakcie”. Są to akustycznie dwa oddzielne wybuchy - bo gwałtownie rozprężający się gaz powoduje pierwsze “boom”, po którym zaraz następuje właściwy, następny wybuch. I to dokładnie słyszał Świadek Sławomir Wiśniewski, montażysta TVP, który akurat jechał samochodem na lotnisko nagrywać lądowanie Prezydenta i towarzyszącej mu “ekipy”. Dwa wybuchy, niezbyt głośne, po czym niewielką, zaraz stłumioną kulę ognia… I dokładnie to do kamery “na gorąco” powiedział…
Wnioski
Oni zginęli straszną śmiercią. I tylko ten kto wiedział, że na pokładzie jest bomba i jaka mógł zamieścić wpis na stronach internetowych Gazety Wyborczej o godzinie 8:38:00, Że prezydencki samolot miał “wypadek” i że nikt nie przeżył. Przypomnijmy, Że dokładna godzina “katastrofy” to 8:39:54 sek. (Wszystko w przeliczeniu na czas polski, czyli środkowoeuropejski.) A taką bombę można było zamontować w tym samolocie tylko w Warszawie… I ktoś, kto wiedział, co wybuchnie i z jakim skutkiem, mógł robię taki wpis, gdy ten samolot jeszcze prawie 2 minuty leciał… A dowód, na godzinę “katastrofy” jest również niezbity, nasz Tu-154M ściął skrzydłem linię energetyczną i dokładnie o godz. 8:39:50 sek. Na osiedlu mieszkaniowym przyległym do lotniska zgasło światło… Cóż, Michnika zgubiła tu pycha - chciał być koniecznie pierwszy, który “puści newsa” w świat!
Bombę musiano umieścić w Warszawie… Ale co z tego wynika - z tym, że chłodno i bez emocji, ale z poprawną logiką - w następnym odcinku p.t. “Komu bije dzwon?” A wynika wiele i ważnego…- Rafał Klimuszko
PS .To artykuł, które od kilku tygodni „trzęsą” Polonią z USA.Ocenę pozostawiamy Czytelnikom ” Kronikarza”
Agent CIA jest wiarygodny, Gene, zwany Dżinem lub Ziemniakiem - to był i jest nie byle kto w CIA. I nadal pełni nie byle, jaką funkcję - jest prezesem Zrzeszenia Byłych Oficerów Wywiadu. Oczywiście, amerykańskiego wywiadu - wywiadu USA. Nadto jest Dyrektorem Grupy Ba dań Strategicznych Zrzeszenia Wojny Elektronicznej. A to ważna organizacja… A kim był? Na prawdę nie byle kim. Był wieloletnim wysokim oficerem CIA. Do szedł do funkcji zastępcy dyrektora CIA do spraw
nowych technologii. Był Dyrektorem wykonawczym Rady ds. Badania i Rozwoju Wywiadu, zarządzał globalną siecią tzw. czytników rozpoznawczych CIA. Z jego nazwiskiem wiąże się też prace konstrukcyjne i wprowadzenie do służby ultra nowoczesnych bezzałogowych samolotów szpiegowskich zastępujących załogowe typu U-2 i SR-71. I tak da lej…
Analityk powiedział/a
@Barbara
Calosc jest na:
http://www.polskawalczaca.com/viewtopic.php?f=7&t=8798
Ant powiedział/a
@ Andrzejek2010 (3)
Masz rację, ale to nie tylko to.
Zawartą tam istotną informację można uprościć:
„W czwartek strona rosyjska ujawniła, że jest w posiadaniu kolejnego amatorskiego nagrania, który prawdopodobnie dokumentuje upadek tupolewa. Nie wiadomo od kiedy Rosjanie posiadają ten film i dlaczego nie poinformowano dotąd o tym polskiej prokuratury. Film wraz z innymi materiałami został przekazany gen. Parulskiemu”
To tyle. Reszta jest gorliwym manipulowaniem. Warto jemu się przyjrzeć aby dostrzec kilka wytartych już chwytów na żałosnym poziomie… adresowanym już tylko do ogłupionych (bo systematycznie ogłupianych) ludzi.
Ant powiedział/a
PS
Nawet podane przeze mnie sedno istotnej „informacji” może okazać się tylko picem na wodę. Ważne jest wszystko obok i efekt jaki się otrzymuje w postaci dezinformacji i dezorientacji(mgła, dym) kształtujących jedynie emocje (istotny element filtru w głowie wartościujący przepływ informacji).
O rzetelność podanej informacji nikt się nie upomni (widoczny znak paranoi w jaką wpadamy) lecz cała reszta pozostanie, jak pointa filmu, w której widz śledzi reżyserowaną fabułę i bezkrytycznie ulega podpowiadanym konkluzjom.
Nawiązanie do filmu nie jest przypadkowe. Mało ludzi ma świadomość jak bardzo jesteśmy nimi urabiani i kodowani. Opisywana radość polskich prokuratorów można porównać ze scenami filmowymi w której radość z happy endu musi być uwiarygodniona ujęciami rozradowanych twarzy.
Wiem, że dla niektórych zadufanych w potęgę swojego rozumu, może być to zbyt wydumane. Niestety, dla kształtujących informację jest to chleb powszedni a potwierdzenie swojej skuteczności mogą obserwować na bieżąco.
Andrzejek2010 powiedział/a
Ant
Dziękuję za odpowiedź
A teraz do Barbary P.
To o czym piszesz jest logiczne i wiele tłumaczy.
Transpozycja sygnału satelity oraz opisana bomba gazowa, to wszystko jest prawdopodobne.
Niemniej jednak moje ustalenia prowadzą do wniosku, ze katastrofę przeżyło 7 - 8 osób w tym kobieta.
Głosy jakie słychać w filmie „Strzały w Smoleńsku” dowodzą, że osoby je wypowiadające, sądząc po głosie, wyszły obronną ręką.
Oczywiście w szoku można mówić mając uciętą kończynę, ale sądzę, że dialog „niech pani spróbuje wyjść” wypowiadany jest przez osobę ocalałą i mającą się całkiem dobrze (oczywiście dobrze na miarę katastrofy)
Jak zatem wytłumaczyć możliwość przeżycia tych osób w kontekście zastosowania bomby izowolumetrycznej?
Jest jeszcze jedna rzecz która pasuje do twojej teorii:
Gdyby użyto bomby izowolumetrycznej i dziwnym trafem przeżyłoby kilka osób, wówczas mielibyśmy motyw dobijania ocalałych którzy byli zagrożeniem dla zamachowców gdyż relacjonując przebieg wydarzeń naprowadziliby śledczych na ten trop poszukiwań.
Ant powiedział/a
PS 2
Manipulacji jest więcej. Warto zwrócić też uwagę na mimochodem przemycanie dodatkowych treści.
Jacek powiedział/a
Najcelniejsze w powyzszym tekscie stwierdzenie to:
„a życie intelektualne rozwija się, niczym nowotwór w ostatnim stadium”.
Barbara P. powiedział/a
Twarze Tuska i Komorowskiego jakby w ostatnich dniach bardzo poszarzały…Zdaje się, że wiedza o prawdziwym filmie z amerykańskiego satelity szpiegowskiego, na którym wprost widać, jak potężny wybuch wprost rozrywa kadłub polskiego Tu-154M na strzępy (jest to seria zdjęć, a nie pojedyncza klatka), jak i o tym, że film ten jest już w Warszawie - zatacza co raz szersze kręgi. Być może dla tego Tusk, jak by czując nie bezpieczeństwo, zaczyna twardszy kurs wobec Rosjan… Tak często by wa wśród wspólników zbrodni - gdy już wiadomo, że dokonano zbrodni, jeden szykuje się do zwalenia winy na drugiego i vice-versa.
Barbara P. powiedział/a
KTO WIE I KTO WIEDZIAŁ - Gene Poteat - Czy wiedzą Państwo Czytelnicy, kto to jest Gene Poteat? Gene, zwany Dżinem lub Ziemniakiem - to był i jest nie byle kto. I nadal pełni nie byle jaką funkcję - jest prezesem Zrzeszenia Byłych Oficerów Wywiadu. Oczywiście, amerykańskiego wywiadu - wywiadu USA. Nadto jest Dyrektorem Grupy Badań Strategicznych Zrzeszenia Wojny Elektronicznej. A to ważna organizacja… A kim był? Na prawdę nie byle kim. Był wieloletnim wysokim oficerem CIA. Doszedł do funkcji zastępcy dyrektora CIA do spraw nowych technologii. Był Dyrektorem wykonawczym Rady ds. Badania i Rozwoju Wywiadu, zarządzał globalną siecią tzw. czytników rozpoznawczych CIA. Z jego nazwiskiem wiąże się też prace konstrukcyjne i wprowadzenie do służby ultra nowoczesnych bezzałogowych samolotów szpiegowskich typu U-2 i SR-71. I tak dalej. Jednym słowem - Gene Poteat to prawdziwa “szycha” wywiadu USA - i w do datku top-klasy ekspert techniczny. I jak to by wa w tym zawodzie, oficjalnie na emeryturze. A faktycznie nadal należy do osób zdolnych wywierać znaczący wpływ na wiele spraw. Gene Poteat należy też do najwyższej klasy ekspertów światowych, którzy oficjalnie wypowiedzieli się na temat “katastrofy” Tu-154M Prezydenta Polski Lecha Kaczyńskiego. To zacne i wybitne grono. Z tegoż grona ekspertów wspomnijmy choćby profesora Marka Strasenburg-Kleciaka, profesora Uniwersytetu Bundeswehry w Monachium, czy doktora Hansa Kogel' a. Ci ostatni, obaj niemieccy super eksperci od nawigacji satelitarnej - jednoznacznie stwierdzili, że samolot Lecha Kaczyńskiego podchodził do lądowania sterowany przez pilota automatycznego, który jednak że działał w oparciu o sfałszowane dane z satelity nawigacyjnego, sfałszowane przy pomocy urządzenia zwanego MEACON (Mekon - w polskim skrócie). Jak stwierdzili ci eksperci - nauka nie zna innego wytłumaczenia, dlaczego samolot leci torem prawidłowego tunelu powietrznego dochodzenia do pasa startowego - tylko 30 metrów niżej niż powinien… Oczywiście - każdy człowiek zapoznany z faktami i poprawnie myślący, może zadawać zadziwiająco wiele jak najbardziej poprawnych pytań związanych z “katastrofą” w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Na przykład - co to za dwa wybuchy słyszeli świadkowie na płycie lotniska? Czy przejeżdżający w pobliżu montażysta TVP? A może to silniki wybuchły? Ale w takim wypadku - dlaczego obudowa jednego z silników widocznych na zdjęciach z miejsca katastrofy jest cała? Akurat ta jedna jest doskonale widoczna, a i druga niewiele uszkodzona? To co w ta kim razie wybuchło - bo po eksplozji silnika odrzutowego pozostają po nim strzępy?
Albo - dlaczego wszystko leży “do góry nogami” ? Czy - dlaczego nie ma ani jedne go, choć by średnich rozmiarów, szczątka kadłuba samolotu - cały kadłub jest “rozwalony” w przysłowiowy drobny mak? Albo - dlaczego wypowiedzi top klasy światowych ekspertów ignoruje i udaje, że ich nie ma - tzw. “polska” prokuratura? Która nawet nie chce rozpatrywać hipotezy, że miał miejsce zamach z użyciem urządzenia typu Mekon? Itp, itd… I wcale nie są to wymądrzałki dyletantów, tylko jak najbardziej poprawne i zasadne pytania…Nawet udany zamach na głowę państwa w postaci wypadku lotniczego przy pomocy Mekonu już miał miejsce. Oficjalnie przyznali to byli oficerowie spec-służb RPA, że właśnie w taki sposób“ załatwili” w 1983 roku komunistycznego prezydenta Mozambiku, gdy jego samolot podchodził do lądowania w Pretorii. A potem, oficjalnie, rząd RPA “zwalał winę” na błąd pilota… I tylko władze ZSRR wówczas dosłownie “szalały” , że miał miejsce zamach, sprowokowanie katastrofy przy pomocy sfałszowanych danych z satelity nawigacyjnego przy pomocy urządzenia zwanego Mekonem… Już sama ta analogia z historii wskazuje, że taką ewentualność “polska” prokuratura powinna rozpatrywać - ale właśnie odnośnie takiej hipotezy jest ona jak małpka, która zakrywa sobie oczka i zatyka uszy - i woła: nie widzę, nie słyszę, nie ma mnie! Wypowiedź dla “Charleston Mercury”. Ale Gene Poteat zrobił coś wyjątkowego. Na temat “katastrofy” w dniu 10 kwietnia napisał oficjalny artykuł, opublikowany przez “ Charleston Mercury” w dniu 16 czerwca br. Nie tylko wyraził w nim swoją opinię, ale także poddał miażdżącej krytyce obecną politykę USA wobec Polski. Ten tekst ma tak duże znaczenie, że warto po prostu przytoczyć go w obszernych fragmentach. A oto one: “O tym, co się stało, wie każdy zdrowo myślący człowiek”. “ Mając w pamięci masakrę w Lesie Katyńskim, zachowanie innych państw odpowiedzialnych za podobne ludobójstwa, historię KGB pełną zabójstw, eksterminacji, morderstw i zamachów na jej przeciwników, krytyków i ludzi niewygodnych Kremlowi, nie możemy się dziwić, że Polacy - i nie tylko oni - dostrzegają w katastrofie robotę Rosjan. Pamiętamy ludobójstwo w latach 30., gdy Sowieci zagłodzili prawie 20 mln Ukraińców, oraz wymordowanie milionów obywateli ZSRR przez sowiecką władzę. Co znaczy kolejna setka w katastrofie, która umożliwiła pozbycie się tych nieznośnych Polaków, mających czelność domagać się w Smoleńsku prawdy o masakrze z czasów II wojny światowej? To była także zapłata za wstąpienie Polski do NATO. Wielu z nas, ludzi wywiadu, dobrze pamięta sowiecką praktykę manipulowania sygnałami nawigacyjnymi, aby zwabić na terytorium ZSRR i zestrzelić tam - za “pogwałcenie świętej sowieckiej przestrzeni powietrznej” - amerykańskie samoloty wojskowe. Sowietom nie zadrżała ręka, gdy zniszczyli w ten sposób koreańskiego Boeinga 747, mimo iż wiedzieli, że na pokładzie znajduje się kilkuset pasażerów. “ W “katastrofie” polskiego samolotu zginęła elita polityków i urzędników, którzy dążyli do ujawnienia akt dawnej służby bezpieczeństwa oraz dokumentów dotyczących byłych i obecnych współpracowników polskich i sowieckich/rosyjskich spec służb. Teraz, gdy elity tej zabrakło, w najwyższych władzach RP nie ma nikogo, kto mógłby kontynuować ten wysiłek. Tego właśnie chciał Putin. Premier Tusk jest słabym, łatwym do manipulacji człowiekiem, który nienawidził zabitego prezydenta. Rosjanie ma ją teraz na miejscu swoją marionetkę, której nie będzie już przeszkadzał silny antykomunistyczny prezydent. Doskonale zorientowany politycznie Kreml dostrzegł, że USA postanowiły się przed nim płaszczyć (tzw. reset, wycofanie się z obiecanej Czechom i Polakom budowy tarczy antyrakietowej, nasze przyzwolenie na działania Rosji w Gruzji i na Ukrainie, nasze błagania, by nie pomagali Iranowi, itd.) - i odebrał to jako zgodę na to, co zrobili Rosjanie przy “katastrofie” polskiego samolotu. Doszli do wniosku, że nie powiemy ani słowa - i faktycznie nie powiedzieliśmy. “ To znaczy, że nasze oburzenie i zaniepokojenie w związku z polskim “ wypadkiem” będzie musiało być równie puste i bezzębne jak rosyjskie “śledztwo” mające wyjaśnić przyczyny katastrofy. Polacy postrzegają to jako drugą Jałtę, jako kolejny przypadek sprzedaży Polski Rosjanom; obamiści mogą myśleć, że to wszystko ucichnie - ale Polska i inne kraje Europy Środkowej wiedzą lepiej. Dla nich to nie wyobrażalna zdrada.” Z powyższego tekstu pominąłem pewne fragmenty - jak np. cytowane przez Gene'go Poteat' a wypowiedzi eksperta mającego dostęp do rosyjskiego “śledztwa” . Natomiast jest faktem, że Gene zawsze pisze słowa “wypadek” i rosyjskie “śledztwo” - właśnie tak - w cudzysłowie! Tyle wypowiedzi top-klasy fachowca wywiadu USA. Dobitna - nieprawdaż? Kto wiedział - i w co kto gra? Oczywiście - i persona klasy Gene Poteat'a wie, że nie może powiedzieć wszystkiego. Na przykład - o znacznie bardziej “globalistycznym” zakresie odpowiedzialności. We wspomnianym zestrzeleniu koreańskiego Boeinga zginął amerykański kongresmen, akurat nieustępliwy szef komisji śledczej badającej nadmierne wydatki konsorcjum banków FED na tzw. koszty własne. A kto mógł bardzo nie lubić Lecha Kaczyńskie go, i w jakiej sprawie nigdy nie zmienił On swoich poglądów, o tym “Kurier Codzienny” pisał uprzednio… Również Rosjanie mogli być nie tyle głównymi “zleceniodawcami” zamachu, lecz jedynie “wspólnikami” w zbrodni - to też możliwa hipoteza…Co się tyczy Rosji i Putina - to przebieg “ śledztwa” (piszmy to słowo w nawiasach - tak jak imć pan Poteat) jest niesłychanie dziwny. Poprawna analiza nie zna tu inne go określenia, jak “gra na czas” . Jest zupełnie tak, jak by Putin nie był do końca pewien, czy rozwój wypadków przyniesie przewagę “ Tuskowi i Komorowskiemu” (chociaż ci ostatni to też tylko chłopcy na posyłki byłej “ polskiej” komunistycznej razwiedki, czyli osławionej Informacji Wojskowej PRL-u) - czy też może jednak Jarosławowi Kaczyńskiemu? Nawet w tej chwili Rosjanie mogą po prostu ogłosić, że znaleźli dowody na fakt, że “wypadek” (znowu właściwym jest pisać w cudzysłowie, jak elementarnie słusznie robi to cytowany amerykański ekspert) - był w rzeczywistości zamachem… I pogrążając “liderów PO” (czytaj: męty z IW), zrobić “ buzi-buzi” z PiS-em… Twarze Tuska i Komorowskiego jakby w ostatnich dniach bardzo poszarzały..Zdaje się, że wiedza o prawdziwym filmie z amerykańskiego satelity szpiegowskiego, na którym wprost widać, jak potężny wybuch wprost rozrywa kadłub polskiego Tu-154M na strzępy (jest to seria zdjęć, a nie pojedyncza klatka), jak i o tym, że film ten jest już w Warszawie - zatacza co raz szersze kręgi. Być może dla tego Tusk, jak by czując nie bezpieczeństwo, zaczyna twardszy kurs wobec Rosjan… Tak często by wa wśród wspólników zbrodni - gdy już wiadomo, że dokonano zbrodni, jeden szykuje się do zwalenia winy na drugiego i vice-versa. Ale jedno nie ulega wątpliwości. Bombę izowolumetryczną jak i urządzenie blokujące stery samolotu i po otwarciu klap podwozia uniemożliwiające mu wzbicie się do góry - można było zainstalować tylko w Warszawie! W tym aspekcie wydaje się, że nasz (tfu!) prezydent-elekt jest znacznie ważniejszą postacią niż myślimy. W każdym razie, musi się on cieszyć bardzo dużym zaufaniem elit dawnej Informacji Wojskowej. I być dopuszczonym do bardzo “elitarnych” tajemnic. Ponieważ internet odegrał ogromną rolę w zdemaskowaniu te go zamachu, przypomnijmy znamienny fakt. W roku 2009 wiosną Bronisław Komorowski udzielał wywiadu dziennikarzowi RFM. Nagranego i sfilmowanego w studio tej rozgłośni. Wywiad imć pana Marszałka Sejmu dotyczył, najogólniej, jego komentarzy na temat współpracy rządu Tuska z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Konkretnie rozmawiano o zablokowanej przez Tuska nominacji Anny Fotygi na ambasadora przy ONZ oraz o odmowie powołania przez Lecha Kaczyńskiego szeregu ambasadorów nominowanych przez Radusia Sikorskiego (nie mylić z generałem Sikorskim - myląca zbieżność nazwisk!). Na koniec, gdy dziennikarz pytał o dalsze perspektywy takiej “współpracy” z prezydentem, marszałka Komorowskiego zebrało na szczerość, bo rzekł do słownie tak: “ No nie, nie pretenduję do roli wieszcza, czy roli proroka, ale wie pan… Przyjdą wybory prezydenckie, albo prezydent będzie gdzieś leciał - i to się wszystko zmieni…” I wyraźnie nie mówił o mianowaniu jakiegoś pojedynczego ambasadora, tylko o tym, że “wszystko się zmieni” . Albo po wyborach już nie będzie Lecha Kaczyńskiego jako prezydenta, albo i ta “całościowa zmiana” nastąpi po jakimś locie prezydenckim samolotem! Aby odsłuchać czy obejrzeć ten wywiad, wystarczy wprowadzić na przeglądarce internetowej hasło: “ Czyżby Komorowski coś wiedział” .Pierwsze kuszenie węża w rajskim ogrodzie, w pierwszym kuszeniu w dziejach świata, wąż starodawny namawiał prarodziców rodzaju ludzkiego, by sięgnęli ręką po owoce z drzewa samostanowienia o dobru i złu. “ Będziecie jako bogowie” - obiecywał szatan. W kolejności wyliczając: Ewa, potem Adam, da li się na brać. I poznali, że są “nadzy” , czyli nędzni i nic nie warci. Dzisiaj zbrodniarze często uważają, że są wszechmocni i że posiedli władzę nad mediami i umysłami. I że mogą sobie robić, co chcą. A to bardzo duży błąd - bo Wszechmogący jest tylko Pan Bóg. A jak bywa z obiecankami złotych gór w wykonaniu nijakiego Lucyfera, Adam i Ewa dobitnie się przekonali. Dzisiaj hańbą nieporównywalną z niczym okrywają się organizacje Polonii opanowane przez mętów z komunistycznej razwiedki i ubecji. Petycję o powołanie komisji Kongresu USA ds “ wypadku” w dniu 10 kwietnia 2010 roku składa kongresman King z Nowego Yorku, petycję wspiera 50 tysięcy podpisów - też z Nowego Yorku. W Chicago ani śladu akcji w tym temacie - za to mamy wystawę starych samochodów. Czyli to, czym się obecnie przywódca Polonii zajmuje… Dokładnie ta sama osoba, która wystąpiła do władz USA z oficjalną inicjatywą zawarcia “ nowej umowy emerytalnej” … Cóż, zdaje się KPA i PNA, wobec zbrodni zabójstwa Prezydenta Polski i ultra lojalnego sojusznika USA, dokładnie tak jak “polska” prokuratura, udaje małpkę, która zakrywa sobie oczy i zatyka uszy - krzycząc “ Nie widzę, nie słyszę, nie ma mnie” .
W tej sytuacji pozwolę sobie na trzy cytaty biblijne:
Pierwszy z Księgi Mądrości:
“Wszystko, co szeptane w ukryciu, będzie ogłaszane z murów miasta”.
Drugi - z księgi proroka Daniela: “Mene, tekel, fares - pisała niewidzialna ręka na ścianie sali balowej pałacu babilońskiego króla”. (Dojdźcie sami, płatni zdrajcy i zbrodniczo obojętni, co słowa te znaczą.)
I trzeci, z wypowiedzi Pana Jezusa na temat Sądu Ostatecznego: ” Idźcie precz w ogień wieczny, zgotowany diabłu i jego aniołom. Zaprawdę powiadam wam - nie znam was, którzy dopuszczaliście się nieprawości. Bo nie każdy, kto mi mówi “Panie, Panie” - wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Lecz tylko ten, kto czyni wolę Ojca mego, Który Jest w Niebie.”
I ostatni cytat, z katechizmu.
Grzechy wołające o pomstę do Nieba:
1. Umyślne zabójstwo…
2. Okradanie ubogich, wdów i sierot…
3. Zatrzymywanie zapłaty pracownikom…
4. Grzechy nieczyste przeciwko naturze…
5. Używanie lub rozpowszechnianie narkotyków.
(Ta ostatnia pozycja dodana do listy przez Benedykta XVI.)
Na miejscu pierwszym jest jednak: UMYŚLNE ZABÓJSTWO.
Barbara P. powiedział/a
ZEZNANIA, “PIKUŚ” I CO DALEJ? - Około dwa miesiące temu Polsko-Polonijna Gazeta Internetowa “ Kworum” zamieściła artykuł Rafała Klimuszki “ Komu bije dzwon” - znany i czytelnikom “Kuriera Codziennego”. Ponieważ tekst miał i swoją stronę kontrowersyjną, którą czytelnicy nazwali “obroną Putina” - wywołał dość znaczącą dyskusję. Przypomnijmy, że wspomniany tekst dotyczył “ katastrofy” na lotnisku w Smoleńsku. Autor wprost wyśmiał ataki na polskich pilotów, uzasadniał (prawidłowo) tezę o zamachu przy użyciu bomby izowolumetrycznej (zwanej też termobaryczną) i akcentował kwestię o konieczności dogadania się z Rosją w sprawach energetycznych. Jak również, że polityka polska nie może być prowadzona przez jawnych zdrajców polskich interesów i tych ostatnich, czy li Partię Oszustów (w skrócie PO) - trzeba po prostu odrzucić w wyborach… Wszystko bardzo słusznie. We wspomnianej dyskusji - komentarzach dopisanych przez internautów do artykułu - wyróżnił się jeden głos. Z powodu ważności sprawy, przytoczmy ten wpis w całości: Relacja zamieszczona przez dziennikarza “ Faktu” - Cały czas jestem jeszcze w szoku i nie mogę dojść do siebie - relacjonuje nam osoba z załogi polskiego Jaka-40, który lądował w Smoleńsku tuż przed maszyną z prezydencką delegacją. Nasz rozmówca był już przesłuchany przez polską prokuraturę. Opowiedział śledczym, co widział i słyszał na lotnisku w Smoleńsku. Prawo zakazuje mu ujawniania swoich zeznań, bo śledztwo trwa, ale zdecydował się opowiedzieć o tym “ Faktowi” , bo nie może pogodzić się ze zrzucaniem winy na załogę Tu-polewa. - Ludzie muszą dowiedzieć się, jak to tam wyglądało. Bo te raz tylko wciąż słyszę, że winni są tylko polscy piloci. A tu, na lotnisku, z obsługą tego lotu, też działy się dziwne rzeczy, które trzeba wyjaśnić - tłumaczy nasz rozmówca. - Po wylądowaniu część z nas stanęła przy pasie lotniska i czekała na Tu-polewa - opowiada świadek. - Piloci wrócili do samolotu i przez radio rozmawiali z załogą prezydenckiej maszyny. Oni wiedzieli od nas, że jest mgła i bardzo złe warunki, ale nie byli spanikowani - wspomina. - Po kilkunastu minutach usłyszeliśmy dźwięk nadlatującego Tu-154. Początkowo był całkowicie normalny, silnik pracował spokojnie. W pewnej chwili dobiegł nas jednak huk silnika, taki jak przy starcie, więc wiedzieliśmy od razu, że dzieje się coś złego. Po chwili usłyszeliśmy odgłos dwóch eksplozji, po nich jakieś głuche trzaski. I zapadła cisza. Byliśmy przerażeni, bo zdaliśmy sobie sprawę, że doszło do katastrofy. - Członkowie załogi Jaka ruszyli do stojących przy płycie Rosjan z obsługi lotniska. Krzyczeliśmy do nich, że jest katastrofa, machaliśmy rękami, pokazywaliśmy, by tam natychmiast jechali, że samolot się rozbił! Żeby nas zabrali, bo może trzeba ratować rannych, pomóc w ewakuacji - opowiada świadek. - Rosjanie jakby niczego nie rozumieli. Dopiero gdy na nich nakrzyczeliśmy, wsiedli do samochodów i ruszyli w stronę, gdzie rozbił się samolot. Ale po chwili zawracali, bo było tam coś zagrodzone. Musieli jechać inną stroną. Gdy nas mijali, pytaliśmy, czy coś wiedzą, co z Tupolewem? Jeden z nich przez otwarte drzwi auta rzucił nam: “ Odlecieli” . Nic z tego nie rozumieliśmy. Gdy auta rosyjskiej obsługi w końcu odjechały, z wieży wybiegł kontroler, głośno przeklinając. Krzyczał, że będzie miał straszne kłopoty, wielkie problemy. Łapał się za głowę, zakrywał rękami twarz, biegał w kółko i powtarzał, co z nim będzie, że takie straszne kłopoty będzie miał - opowiada nam członek załogi Jaka. Kontrolera dobrze zapamiętał, bo wyglądał na bardzo starego człowieka.” Inni świadkowie. Wiemy, że prokuratura wojskowa w Polsce oficjalnie prowadząca śledztwo w sprawie “ katastrofy” w dniu 10 kwietnia 2010 roku, przesłuchała wszystkich Polaków obecnych owego feralnego ranka na płycie lotniska Smoleńsk-Siewiernyj. Po czym wszyscy musieli podpisywać, że zostali poinformowani, iż pod groźbą odpowiedzialności karnej, nie wolno im ujawniać - co zeznawali. I panowie prokuratorzy kładli na to wielki nacisk..A to ciekawa sprawa - nieprawdaż? Jednakże powolutku to i owo wycieka z tych “ tajemnic” . I nawet pozwala na rekonstrukcję wydarzeń, przynajmniej częściową. Co wie my “ na teraz” ? Otóż Jak40 przy wiózł do Smoleńska grupę dziennikarzy, którzy pierwotnie mieli lecieć razem z prezydentem i kilka innych osób. Łącznie 36 osób (moi informatorzy-świadkowie zastrzegają, że mogli się w rachunku o osobę czy dwie pomylić.) Czekały na nich dwa busiki. Część wsiadła do jednego z nich i odjechała - reszta czekała na przylot prezydenckiej “ tutki” . Wśród osób oczekujących prezydenta było też dwóch agentów BOR-u. Jeden z nich był kierowcą prezydenckiej limuzyny, oczekującej na Lecha Kaczyńskiego. Drugi pomocniczym mechanikiem i wartownikiem. Już ten fakt wywołał pewne zdziwienie dziennikarzy zaznajomionych z procedurami BOR-u. Powinno być ich bo wiem trzech. Przed każdym “wsiąściem” Prezydenta do Jego limo, auto głowy państwa sprawdza bo wiem trzech agentów: kierowca, mechanik (który zagląda m.in. pod podwozie i sprawdza ustalone podzespoły, czy nic nie jest uszkodzone) oraz pirotechnik. Ten pirotechnik, mający opinię znakomitego fachowca, Krzysztof P, zwany “ Pikusiem” też tam był, ale wsiadł do wspomnianego busika i odjechał do Katynia. Wywołało to konsternację dwójki pozostałych agentów, zauważoną przez dziennikarzy. Dalszy przebieg wydarzeń jest zgodny z przedstawionym powyżej. Powyższe zeznanie jest tym cenniejsze, że zostało oficjalnie opublikowane. Wszyscy świadkowie zgodnie podają, że słyszeli dwa wybuchy, w bardzo krótkim czasie jeden po drugim - po czym jakiś potworny trzask, serię cichszych trzasków - i zapadła zaskakująca cisza… Eksplozje były jakby “ przytłumione” , druga głośniejsza - ale słyszalne wyraźnie i z całą pewnością były to dwa wybuchy. To też świadkowie podkreślają, że w porównaniu z wybuchami znanymi z filmów, te wybuchy były jak by “ cichsze” , “ nie zbyt głośne dwa wybuchy” (cytaty dosłowne z zeznań świadków). Bo dokładnie tak wybucha bomba izowolumetryczna, w charakterystycznym “ dwutakcie” (czyli dwa wybuchy) - dźwięk jest autentycznie cichszy niż przy wybuchu bomby konwencjonalnej, tyle że zniszczenia większe! Słyszalne trzaski to najpierw rozrywany w strzępy kadłub samolotu, a potem (następne cichsze trzaski) - gałęzie drzew i krzaków łamane przez odłamki kadłuba i części samolotu… Wszyscy świadkowie podkreślają też człowieka w podeszłym wieku, który wybiegł z “wieży kontrolnej” (typowej wieży kontroli lotów na tym lotnisku w ogóle nie ma) i z objawami rozpaczy zakrywał sobie twarz i uderzał się ręka mi po głowie. Mówił też, że na pewno zaraz zostanie aresztowany. Czego świadek z załogi Jaka-40 nie wspomina. Dwóch agentów BOR-u obecnych na płycie lotniska szybko wymieniło miedzy sobą jakieś uwagi - i obaj szybko (bardzo szybko) pobiegli w stronę nadlatującego Tu-154M, gdzie zapadła głucha cisza… Stojący w pobliżu zdążyli tylko usłyszeć, że mówili: “ …Prezydent!… W klapie marynarki ma identyfikator GPS…Masz czytnik? Mam. Biegiem na - przód!” Rzeczywiście, Lech Kaczyński miał zamieszczony w swojej marynarce “naprowadzacz” sygnału satelitarnego GPS (na wypadek gdyby został porwany). Ci agenci, o wyglądzie młodych, wysportowanych mężczyzn, byli też prawdopodobnie pierwszymi osobami, które dotarły na miejsce katastrofy. Rosjanie rzeczywiście po dłuższej chwili - ładnych kilka, jeśli nie kilkanaście minut - wsiedli do swoich samochodów. Ale po kolejnych kilku minutach wrócili, bo okazało się, że w kierunku wschodnim nie ma wyjazdu z lotniska. I musieli jechać “ na około” ! Widząc co się dzieje, w stronę katastrofy pobiegł też przynajmniej jeden dziennikarz z dużym aparatem fotograficznym. Rzeczywiście - podają wszyscy świadkowie - wszyscy obecni na płycie lotniska, w tym piloci Jaka, prosili Rosjan, że by ich zabrali ze sobą - bo chcieli pomóc w akcji ratowniczej. Świadkowie zgodnie podkreślają też, że Rosjanie z obsługi lotniska byli kompletnie zaskoczeni powstałą sytuacją. “Sprawiali wrażenie, jakby kompletnie zdurnieli” .Na miejscu katastrofy - Szczątki samolotu były rozrzucone na ogromnej powierzchni. Również szczątki kabiny i ogona samolotu były w nienaturalnie dużej odległości od siebie. Były to dwa jedyne większe fragmenty, jakie ocalały, prócz odepchniętych i siłą wybuchu odwróconych do góry nogami skrzydeł. Kadłub dosłownie “wyparował” . Koła samolotu były zabrudzone błotem - ale tylko w jednym miejscu. Co znaczyło, że bomba eksplodowała w momencie uderzenia podwozia w ziemię (zapalnik wstrząsowy), a symetryczny charakter “ubłocenia” kół wskazywał, że pilot mjr Arkadiusz Protasiuk zdołał jednak “ posadzić” maszynę… To charakterystyczne ubłocenie kół, podobnie jak i wypchnięte ciśnieniem wybuchu nity skrzydeł - widać wyraźnie na zdjęciach z miejsca katastrofy! Siła wybuchu oderwała też stateczniki (małe skrzydełka) z ogona samolotu. Oczywiście - jeżeli ktoś lubi bajki, może sobie wierzyć w “opowieści TVN” , jak to uderzenie w drzewko oderwało skrzydło samolotu i “ pilot stracił sterowność” (a samolot odwrócił się na grzbiet). I to oderwało skrzydło samolotu o tak mocnej konstrukcji jak Tu-154M! (Po zostaje tu jeszcze pytanie, co z drugim skrzydłem - samo się oderwało? Bo mu było smutno?) Tylko ciekawe, czemu na tych “ odczytanych” taśmach z czarnej skrzynki nie ma nic o oderwanym skrzydle, ani że samolot odwrócił się do góry nogami? (Niestety, to odwrócenie “do góry nogami” szczątków samolotu nastąpiło dopiero wskutek ogromnej siły wybuchu tego typu bomby. Ale widać, Rosjanie fałszujący czarne skrzynki, nie wiedzieli, co wcześniej “ogłosiły” ubeckie telewizornie w Polsce. A fe! Taki brak koordynacji!? A może polscy piloci, w ramach swoich błędów, nie zauważyli, że lecą bez skrzydła? I że wcześniej ścięli drzewko? I że lecą do góry nogami? I dlatego w ogóle tego nie skomentowali??? Na tych odczytanych z trzymiesięcznym opóźnieniem taśmach? Ha, ha, ha… - jak pisze red.dr. R. Klimuszko.) Problem polega na tym, że ogromna powierzchnia rozrzuconych szczątków samolotu sama w sobie stanowi mocny dowód na wybuch bomby izowolumetrycznej (termobarycznej - jak kto woli nazywać). Jak i wspominany wcześniej kompletny brak kadłuba rozerwanego na drobne strzępy - tylko ten typ bomby jest w stanie to spowodować… Ale w dniu 10 kwietnia roku pamiętnego, wracając do naszych dwóch agentów BOR-u. Nadbiegając od strony lotniska minęli szczątki samolotu “od dzioba”. Salonik Prezydenta RP znajdował się w tylnej, “ogonowej” części samolotu. Dobiegając przez cały obszar porozrzucanych szczątków, ciało Prezydenta RP, po wspomnianym identyfikatorze emitującym sygnał GPS znaleźli bez trudu. W tle mignął jakiś zbliżający się Rosjanin kręcący filmik swoim telefonem komórkowym - nadciągał od strony “ogona” samolotu, czyli od wschodu (BOR-owcy nadbiegli od zachodu), i jakiś starszy pan spacerowicz. Agenci BOR, odnalazłszy prezydenta, zakryli jego doczesne szczątki swoimi marynarkami. I stanęli po obu stronach w pozycji warty honorowej. Rosjanie, którzy wkrótce nadciągnęli, zaczęli szydzić z głowy państwa polskiego, i chcieli koniecznie obejrzeć zwłoki Lecha Kaczyńskiego. Wówczas agenci BOR-u zaczęli do nich krzyczeć, aby się nie zbliżali (“ Paszli won!” ) i w końcu byli zmuszeni oddać strzały ostrzegawcze w powietrze. Na filmie nakręconym przez Rosjanina widać wyraźnie m.in. spoza szczątek ogona samolotu rękę w białej koszuli oddającą strzały z pistoletu.Ekipa Rosjan z lotniska została wkrótce odwołana (“ mamy nowe rozkazy” ) z bezpośredniego miejsca katastrofy. Te nowe rozkazy obejmowały prawdopodobnie zabezpieczenie “wejść na teren” i również konfiskatę wszystkich aparatów fotograficznych i kamer dziennikarzy, którzy zdążyli na miejsce dotrzeć. Dwaj agenci BOR-u opuścili swoje posterunki warty honorowej przy zwłokach Prezydenta RP dopiero na rozkaz drogą radiową, i to chyba samego dowódcy BOR, gen. bryg. Mariana Janickiego. (Wcześniej innych rozkazów nie chcieli prawdopodobnie słuchać. W każdym razie tkwili tam, przy zwłokach Lecha Kaczyńskiego bardzo długo - co znowu zgodnie potwierdzają świadkowie.) - Co wydarzyło się potem - Wieść gminna niesie, że wspomniani dwaj agenci BOR za raz po powrocie do Warszawy zostali zawieszeni w obowiązkach za “nieautoryzowane użycie broni służbowej” !!! Tyle wiadomo. Do dziś już są pewno obaj “ przeniesieni gdzieś daleko” albo wyrzuceni ze służby… O ile przypadkiem nie zeszli z te go świata, w sposób nieco przyśpieszony. A obu tych żołnierzy należałoby z miejsca awansować i odznaczyć!!! Czy kiedykolwiek poznamy ich imiona i nazwiska? Natomiast w pierwszych dniach maja 2010 roku wspomniany czołowy pirotechnik BOR-u Krzysztof P. (zwany “ Pikuś” ), został obsypany nagrodami. Przyznano mu tytuł “ Pirotechnika roku” , awansowano na wyższy stopień wojskowy i przyznano bardzo wysoką nagrodę pieniężną! Jedno było tylko nie jasne - za co nagle te wszystkie nagrody? Jedno jednakże nie wymaga komentarza. Tylko pirotechnik, który wiedział, co wybuchnie w kadłubie prezydenckiego samolotu (bo sam tę bombę skonstruował i tam umieścił), mógł się bać oczekiwać na płycie lotniska Smoleńsk-Siewiernyj. Bo gdyby jednak piloci Tu-154M jakimś cudem “ dociągnęli” do pasa startowego i ta bomba wybuchła by w momencie uderzenia kół o beton tegoż pasa - z oczekujących osób, podobnie jak i z Jaka, też nic by nie zostało… czy to w końcu nie było bezpieczniej i pewniej odjechać do Katynia? Parada Oszustów - “Polska” prokuratura prowadząca śledztwo nie ustaje w wysiłkach. Odnotujmy fakty. Prokuraci jak dotąd nie zainteresowali się faktami w rodzaju:
1.Dlaczego portal internetowy Wyb-gazety podał informację o katastrofie i o tym, że wszyscy zginęli na dwie minuty przed katastrofą, kiedy prezydencki Tu-polew jeszcze leciał?
2.Dlaczego wszelkie działania w Warszawie - np. natychmiastowe włamania do biur, sejfów, prywatnych mieszkań, poległych ministrów z Kancelarii Prezydenta RP, miały w oczywisty sposób charakter wcześniej
przygotowany i zaplanowany?
3.Dlaczego Rosjanie badali szczątki samolotu na obecność tradycyjnych materiałów wybuchowych, a nie bomby, jak ją nazywają Rosjanie, termobarycznej? A analiza spektrofotometryczna (metoda z wyboru do analizy śladowych szczątków substancji, które taką bombę tworzą, i które zawsze pozostają na szczątkach rozerwanej powierzchni - w tym wypadku wewnętrznej powierzchni kadłuba samolotu) - z pewnością przyniosłaby tutaj rozstrzygający dowód. A przecież tradycyjna bomba nigdy nie rozerwie kadłuba w taki sposób, to mógł zrobić tylko ten jeden typ bomby!
4. Dlaczego wszyscy świadkowie słyszeli wyraźne dwa wybuchy, których rzekomo wg Rosjan nie było?
5.No i najważniejsze - dlaczego “polska” prokuratura nie wystąpi do władz USA o zdjęcia satelitarne z momentu “ katastrofy” ?
Ale gdyby kto myślał, że “polska” prokuratura sabotuje śledztwo - jest w “błędzie” ! Bo wniosek o pomoc do władz USA będzie! A mianowicie, żeby Amerykanie pomogli ustalić, czy mgła pod Smoleńskiem była naturalna, czy sztuczna! (Ha, ha, ha…) Swoją drogą, wystarczy spojrzeć na radar satelitarny z dnia 10 kwietnia - by było oczywiste, że to było zjawisko naturalne! Pokazuje to dobitnie nawet Weather Channel - w dniu 10 kwietnia nad wschodnią i centralną Białorusią tworzył się rozległy, mglisty niż! Można też zapytać, dlaczego prokuratura w Polsce nie przesłucha choćby szefa BOR-u, wspomnianego generała brygady Mariana Janickiego? Bo przecież na “wieży kontrolnej” lotniska Smoleńsk-Siewiernyj powinien być jako asysta dla Rosjan również polski kontroler lotów! Tak stanowi prawo międzynarodowe, a konkretnie konwencja lotów samolotów o statucie HEAD (od “ głowa państwa” ). I zawsze uprzednio, tak że dwa dni wcześniej, gdy lądował premier Tusk - taki polski asystent we wspomnianej “ wieży” był! I jeżeli kogoś, to właśnie gen. Janickiego trzeba by z miejsca zawiesić w obowiązkach za niezgodne z prawem zabezpieczenie lotu Prezydenta RP, a nie agentów BOR-u obecnych wówczas na lotnisku! Jeszcze dziwniejszy jest lot samolotu Ił-76, który podchodził do lądowania o godzinie 8.35 czasu polskiego i zawrócił. Ten Ił-76 - podstawowy typ rosyjskiego wojskowego transportowca, wiózł z Moskwy agentów rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa do zabezpieczenia wizyty Lecha Kaczyńskiego. Tyle, że polski Tu-154M miał planowo lądować o godzinie 8.15! (Samolot Prezydenta RP wystartował w Warszawie z półgodzinnym opóźnieniem.) Czyżby Rosjanie, w ramach okazywania lekceważenia, zaplanowali spóźnienie swoich “ochroniarzy” ? A może wcale się nie spieszyli, bo i tak wiedzieli, że polski samolot wcale do celu nie doleci? Jest jeszcze ciekawsza, niestety dość fragmentaryczna, informacja od świadków obecnych wówczas na płycie lotniska, którzy próbowali rozmawiać z owym kontrolerem lotów, który z objawami rozpaczy biegał tam i z powrotem. Otóż ten starszy człowiek był przekonany, że rozbił się rosyjski samolot, a polski prezydent kilka minut wcześniej odleciał! Zupełnie tak, jakby to załoga Ił-76 symulowała, że jest prezydenckim samolotem! A to już naprawdę bardzo dziwne! Nieprawdaż?! Jedno jest pewne - Jeżeli ktoś przyczyni się do wyjaśnienia tej “ katastrofy” to chyba tylko zespół parlamentarny powołany przez PiS. My, Polonia, powinniśmy okazać temu zespołowi wszelkie wsparcie. Świadomie mówię “ My, Polonia” - bo na organizacje Polonii typu ZNP, czy KPA, dawno doszczętnie opanowane przez uboli i razwiedkę - nie ma co liczyć. Ale to nie zmienia faktu, że bestialstwo (równe tylko bezsensowi) tego nowego katyńskiego mordu - stanowi wyzwanie dla każdego z nas. I też proszę Państwa Czytelników o jedno: Gdy ktoś wam wmawia, że pilot wojskowy, major, żali się : “ Jak nie wyląduję, to mnie zabije” - w takie bzdury to nie wierzcie! Bo oficer to oficer, a nie histeryzująca panienka. Ryzyko wczesnej śmierci, tak jak i podejmowanie decyzji i odpowiedzialność za nie - stanowią wyznaczniki psychologiczne tego zawodu. Kiedy w końcu te obłąkane kanalie przestaną znieważać poległych polskich oficerów? A i Lech Kaczyński był sympatycznym, ciepłym emocjonalnie człowiekiem - i postępowanie po świńsku wobec kogokolwiek, a tym bardziej wobec własnego pilota - to na pewno nie On!
Wzgledem tej szarej ze strachu twarzy Tuska - to pewnie dlatego Tusk juz nie chc byc urzedujacym w Polsce premierem a „mezem stanu” wedrujacym poza Polska po Swiecie. Rozumiem ze jego ukochane trasy wedrowek męzostanowych przebiegac beda glownie w okolicach Rosji, Kuby, zapewne Boliwii czy Wenezueli, i innych potencjalnych Azylantow (Zimbabwe - gdzie pozyczone zaskorniaki moga miec sile przekonywania do udzielenia azylu) - u ktorych mozna wygodnie zniknac.
Cieplo… cieplo… A swoja droga dzien czy dwa po „katastrofie smolenskiej” pisalem w swoich o prawdopodobienstwie uzycia „petrol bomb” czyli szybkopalnej mieszanki paliwowo powietrznej, lub - alternatywnie mikrofal emitowanych z zamontowanych skrycie w samolocie generatorow. Czyli „zwyklych mikrofalowek” dostosowanych do smolenskich potrzeb.
Jedno i drugie wyjasnialoby stan zwlok, zniszczenie ubran i zarejestrowane w czasie katastrofy glosy i krzyki pieczonych pasazerow.
Coraz czesciej mysle ze Rosjanie wyjawia technologie katastrofy, jej inicjatorow i pobudki tych dziakan. Oczywiscie po wypadku jaki inicjatorom sie wydarzy - bo przeciez zadne polemiki nie sa Rosjanom z inicjatorami potrzebne.
Miroslaw Krupinski
tymoteusz powiedział/a
Barbara P. powiedział/a
Barbara P. powiedział/a
Komorowski i Tusk dowcipkują i to kiedy. Oto oszust - „hrabia” - Komorowski i herr Tusk - rozbawieni w oczekiwaniu na przylot ciał Gen.F.Gągora, posła PiS P.Gosiewskiego, ks.B.Konstomskiego, ks.Z.Króla, posłanki SLD Jarugi-Nowackiej, Ewy Bąkowskiej z Stowarzyszenia Rodzin Katyńskich, Wojciecha Seweryna i aktora J.Zakrzańskiego.
Ten czas oczekiwania - jak widać dla nich to wspaniała zabawa. Oto poziom zwyrodnialstwa.
Lubomir powiedział/a
Warto przeczytać autobiografię Rudolfa Hoessa, tego od KL Auschwitz. Cóż to był za elokwentny człowiek, jaki ukochany mąż i ojciec?. Jakżesz ta kanalia potrafiła się maskować nawet przed najbliższymi. Kiedy świat dobrał się bandziorowi do skóry, następuje jego samokrytyka. Skruszony zbir przeprasza Polaków. Cuda widać zdarzały się dużo wcześniej. Nie tylko w przypadku Herr Thuzka, za którego dywersyjnych `rządów' zadłużenie państwa przewyższyło już jego majątek i ciągle jest ponoć wspaniale.
tomekB powiedział/a
troche ciekawych linkow:
2009
Mer Moskwy obiecuje ze snieg nie bedzie padal tej zimy.
http://www.popsci.com/science/article/2009-10/moscow-mayor-pays-russian-air-force-wage-war-winter
ciekawe dlaczego polskie lemingi nagle twierdza ze mgly, deszczu lub sniegu nie da sie wywolac.
wypadek w czerwcu 1988 - samolot zamiast wyladowac wlatuje do lasu… ogromny wybuch i na 130 pasazerow gina az 3 (trzy!) osoby:
http://www.youtube.com/watch?v=_EM0hDchVlY
info o katastrofie:
Date: June 26, 1988
Time: 14:45
Location: Habsheim, France
Operator: Air France
Flight number: 296Q
Route: Basel - Basel
AC type: Airbus A320-111
Aboard: 136 (passengers: 130, crew: 6)
Fatalities: 3 (passengers: 3, crew: 0)
Summary: The plane was scheduled to perform a series of fly-bys at an air show. The plane was to descend to 100 ft. altitude with landing gear and flaps extended. The automatic go-around protection was inhibited for the maneuver. During the maneuver, the plane descended thru 100 ft. to an altitude of 30 feet and hit trees at the end of the runway. The aircraft was totally destroyed by the successive impacts and violent fire which followed. The pilot allowed the aircraft to descend through 100 ft. at slow speed and maximum angle of attack and was late in applying go-around power. Unfamiliarity of the crew with the landing field and lack of planning for the flyby.
Source: http://www.planecrashinfo.com/
Barbara P. powiedział/a
ZAPISKI POLAKÓW - prof. dr hab. Rafał BRODA (Z wykształcenia i zamiłowania - fizyk jądrowy, wciąż aktywny w nauce, z potrzeby serca i obowiazku - polski patriota, wspóltwórca Klubu „Mysl dla Polski”) - Teraz mamy już prawdziwą wojnę - Minęło już blisko pięć miesięcy od tragicznego 10 kwietnia 2010, dnia smoleńskiej katastrofy. Historyczna waga i symbolika tego wydarzenia, z całym wyczuwalnym dotykiem jego ponadludzkiego wymiaru i doniosłości dla losów Polski, nakazywały trwać w kwarantannie milczenia, by czegoś nie zepsuć niepotrzebnym słowem, źle skierowaną wyobraźnią, czy brakiem wrażliwości na ból tych, którzy najbardziej bezpośrednio zostali dotknięci. W międzyczasie straszliwa w skutkach powódź zanurzyła dużą część narodu w troskach o dalszy byt i odnalezienie drogi do minimalnej choćby stabilizacji codziennego trwania. Wyborczy wynik dopełnił pasma kataklizmów, a ponura masowa demonstracja braku wrażliwości większości Polaków na sprawy najistotniejsze dla Polski, czyni dzień 4 lipca 2010 dniem szczególnym - dla mnie jest to koniec złudzeń i początek prawdziwej wojny; tej wojny, którą nam w różnych groźnych, lub bardziej subtelnych formach natrętnie zapowiadano. Wyzwanie wojenne wymaga nowego spojrzenia na sprawy polskie, z pełniejszą i bardziej realistyczną niż dotychczas świadomością, że w tym wyzwaniu mamy nadzwyczaj licznych przeciwników wewnątrz Polski. Mamy więc etap dziwnej wojny domowej, w której podstawowym działaniem staje się walka o świadomość. Tej walki nie da się wygrać w sposób rozłożony w czasie, licząc na to, że ludzie doznają kiedyś olśnienia, zrozumieją zagrożenia i dojrzeją do wyborczej jedności. Tym bardziej nie da się tego wygrać snując plany o edukacji młodzieży, o wychowaniu w rodzinie, o rozwijaniu organizacji młodzieżowych, o wysyłaniu w teren emisariuszy, którzy nieśliby kaganiec prawdy o wolności suwerenności i niepodległości. To wszystko trzeba robić, ale ze świadomością, że strona przeciwna ma o wiele bardziej efektywne narzędzia i jest tak skuteczna, że upływający czas tylko pogarsza sytuację. My mamy o wiele trudniejsze wyzwanie, bo prawda jest o wiele bardziej skomplikowana i wymagająca myślenia, a atrakcyjną staje się dopiero w odległej perspektywie, gdy coś skłania, lub zmusza nas do podsumowań. Zło jest atrakcyjne doraźnie, dysponujące ofertą szybkiej konsumpcji, łatwo demoralizujące i preferujące stan leniwej bezmyślności - skutki ujawniają się z pewnym opóźnieniem, a te bardziej rozległe, sięgające podstaw bytu narodu, dopiero wtedy, gdy jest za późno, by zapobiec katastrofie. Dlatego czekająca nas walka wymaga działań szybkich i zdecydowanych, tak jak w prawdziwej wojnie; trzeba się nawet liczyć z tym, że stan napięcia przekroczy psychiczną odporność ludzi i „brat powstanie przeciw bratu”, jak wieszczą słowa proroctw. Kolejny znakomity wywiad Jarosława M.Rymkiewicza [Rzeczpospolita,17/18 lipca,2010] podsumowuje stan spraw po wyborach i wpada w moje emocje razem ze wszystkimi jego realistycznymi i pesymistycznymi konkluzjami. Wywiad dotyczy koncepcji, według której istota polskiej odrębności ukształtowała się na przełomie XV i XVI wieku jako nadrzędne umiłowanie wolności, stające się podstawową racją bytu każdego Polaka w ramach wspólnoty narodowej. Historia Samuela Zborowskiego godzącego się z wyrokiem śmierci w imię obrony własnej wolności stanowi kanwę tego wywiadu i zapowiedź najnowszej książki autora. Jeszcze, niestety, nie znalazłem jej w krakowskich księgarniach; także poematu J.Słowackiego p.t. „Samuel Zborowski” nie mogłem znaleźć, ale wkrótce na pewno się to uda. W końcówce wywiadu Rymkiewicz nawiązuje do współczesności i optymistycznie stwierdza, że te blisko 8 milionów wyborców, którzy głosowali na J.Kaczyńskiego, to zupełnie wystarczająco liczny naród, na którym można i warto się oprzeć. Cała reszta może nas nie obchodzić i powinniśmy ich traktować z pełną obojętnością; oni sami wyzuli się z tego, co w polskości jest najważniejsze. Ta prosta, chociaż okrutna konkluzja, mocno wpasowała się w moje postanowienia po wyborach i nawet podziałała na mnie kojąco. Rzeczywiście, przecież nie można przez 21 lat bezowocnie argumentować i tłumaczyć ludziom, że sprawy Polski idą w całkiem złą stronę i doznawać tych samych rozczarowań w kolejnych wyborach. Dzieją się sprawy o fundamentalnym znaczeniu dla przyszłości Polski, dla jej przetrwania, a wykształceni ludzie z ambicjami do bycia częścią elity, są zupełnie obojętni, nawet nie starcza im wyobraźni, by dostrzec niebezpieczeństwa, które wcześniej, czy później dotkną bezpośrednio także ich osobistych losów. Nie rozumiem sposobu rozumowania moich kolegów ze środowisk naukowych, zwłaszcza tych ze szczególnie bliskiego mi środowiska fizyków, bo nawet tych skutków, które bezpośrednio ich dotykają, zdają się nie kojarzyć z przyczynami. Materialna degradacja naszych dziedzin dokonana decyzjami dokładnie tych sił politycznych, na które oddają swoje głosy, nie budzi żadnej refleksji. Nastąpiła jakaś daleko posunięta obojętność owiec prowadzonych na rzeź, którym nawet nie można pomóc - idą bezmyślnie za baranami przewodnikami i będą za nimi skakać w przepaść. Tym bardziej nie dostrzegają szerszych zagrożeń, które wprost zmierzają do unicestwienia państwa i rozpłynięcia się w obszarze zamieszkałym przez ludzi całkowicie ubezwłasnowolnionych. Symptomy nowego i wszechogarniającego totalitaryzmu stają się już niemal dotykalne. Dlatego dzisiaj przyjmuję tę postawę, którą brutalnie wyraził J.M.Rymkiewicz przypominając legionowe zawołanie: ” j….. was pies!” i ochłodziłem do minimum swoje relacje z wieloma znajomymi. Najciekawszą sprawą w tym całym zjawisku jest dla mnie niezwykła wprost wrażliwość tych ludzi na podejrzenia kwestionujące ich polskość i patriotyzm - oni naprawdę chcieliby być wciąż uznawani za patriotów i katolików; być może w tym tkwi szczypta nadziei, że zaczną zastanawiać się nad sensem patriotyzmu. Doskonale zrozumiałem uwarunkowania, które kazały J.Kaczyńskiemu zrezygnować z nawiązywania do tragedii smoleńskiej w czasie kampanii wyborczej. Z tego zrozumienia także wynika pełna akceptacja dla działań po wyborach, zmierzających do wysunięcia tej sprawy na najważniejszą pozycję w dyskursie politycznym. Bo to jest sprawa najważniejsza i jej ranga musi być doceniona przez każdego, kto chce być członkiem polskiego narodu. Dzisiaj już nie trzeba, a nawet nie wolno hamować się i trzeba mówić prostym tekstem. Każdy ma do tego prawo i nie ma żadnego znaczenia fakt, że być może tak jak w przypadku Katynia nigdy nie uzyskamy dowodów pozwalających na prawomocne potwierdzenie faktów. Mimo wszystko, ta z górą trzymiesięczna cisza była bardzo pożyteczna. W czasie jej długiego trwania ujawniło się w jak niebezpiecznie jałową stronę idą sprawy, gdy otoczone są milczeniem komfortowym dla śledczych, którzy mają zgoła inne zadanie niż poszukiwanie prawdy. Ja też wkomponowałem się w tę ciszę i powstrzymałem się od jednoznacznych sugestii i stwierdzeń, chociaż przyznam, że od samego początku, od 10 kwietnia, chciałem wraz z innymi wykrzyczeć w internecie, że był to okrutny zamach likwidujący większość polskiej państwowej elity i nawiązujący z premedytacją do zbrodni katyńskiej. Ci, którzy zginęli byli główną przeszkodą w zniewalaniu Polski. Słyszeliśmy wielokrotnie w publicznych wystąpieniach wielu polityków wewnątrz Polski i zza granicy, jak bardzo przeszkadzają, a były zapowiedzi, których trudno nie kojarzyć z tym, co się stało. Teraz, po okresie chaosu informacyjnego i towarzyszącym mu milczeniu, mamy już do dyspozycji ogromną ilość faktów związanych z katastrofą smoleńską, niestety większości z nich nie możemy przyjąć, jako potwierdzonych, czy w pełni prawdziwych. Fakty te są roztrząsane, wiązane w związki przyczynowo-skutkowe i analizowane przez wielu dociekliwych ludzi, głównie amatorów, którzy wielowątkowo pracują nad tym, co jest dostępne. Dzięki tym ludziom mamy do dyspozycji obszerny materiał dający możliwość porównania z tym, co do nas dociera oficjalnie, a wynika z tego niepokój, że wiele podstawowych pytań w ogóle nie jest stawianych publicznie. Nie ma potrzeby, bo powtarzać to wszystkiego, co krąży w internecie, bo każdy zainteresowany wielokrotnie miał już możliwość zobaczyć, przeczytać i usłyszeć najróżniejsze wątpliwości. Wśród wielu zasadniczych pytań jest też to podstawowe, które jest podnoszone w internetowych tekstach, ale nie pojawia się w oficjalnym dyskursie publicznym: dlaczego, mimo niezbyt dużej prędkości, amortyzowanej dodatkowo płaskim lotem ścinającym drzewa, samolot tak kompletnie się rozbił, a kokpit w ogóle zniknął - co się naprawdę stało, gdzie są jego fragmenty? Czy sekcje zwłok przeprowadzone w Polsce mogą wykazać ślady, które wskażą na eksplozję bomby paliwowo-powietrznej? Czy na podstawie rozrzutu szczątków samolotu eksperci nie mogą definitywnie określić, że miała miejsce eksplozja, lub jej nie było? W aktualnym stanie spraw można podejść do katastrofy całkiem inaczej. Można stwierdzić ogólnie, że dociera do nas wiele faktów, które są sprzeczne z wersją przypadkowej i nieszczęśliwej katastrofy lotniczej spowodowanej różnymi złożonymi przyczynami - nie wiemy jednak, które z tych faktów są prawdziwe i na ile kompletna jest nasza wiedza. Możemy wobec tego pominąć to wszystko, co nam dotychczas przekazano i wszystko odrzucić jako całkowicie niepewne fakty - w istocie żaden z nich nie jest potrzebny, bo twarde wnioski można ustalić na podstawie tego, co już dzisiaj jest pewne - pewne, bo sami osobiście to widzieliśmy i słyszeliśmy. Pewne są następujące fakty:
1. Od momentu katastrofy szerokim strumieniem płynęły z Rosji różne informacje, które szybko okazywały się być nieprawdziwe. Była to klasyczna dezinformacja sterowana centralnie i zmierzająca do wywołania chaosu poznawczego. Objęcie przez premiera V.Putina przewodnictwa komisji śledczej wyklucza, by taka akcja dezinformacyjna mogła się dziać bez jego zgody. W systemie politycznym Rosji jest to wykluczone i o wiele bardziej prawdopodobna jest tutaj inspiracja Putina.
2. Równolegle już w dniu katastrofy pojawiła się teza o winie pilotów. Teza ta została w Polsce natychmiast wsparta przez szczególnie aktywnych komentatorów występujących w roli ekspertów i mających prawdopodobnie silne związki z WSI. Środowisko Gazety Wyborczej, wyjątkowo nieprzyjazne Polsce, intensywnie lansuje tezę winy pilotów od bardzo dawna, a minister spraw zagranicznych R.Sikorski propaguje ją na zewnątrz Polski (wywiad w CNN).
3. Strona rosyjska od początku zaciera ślady, które są niezwykle istotne w wyjaśnianiu katastrofy. O tym, jak wygląda to zacieranie śladów w wielu technicznych detalach związanych z katastrofą nie wiemy niczego, tutaj musimy opierać się wyłącznie na domysłach. Wiemy natomiast o zaniedbaniach i zupełnie skandalicznych działaniach, które były oficjalnie podane do publicznej wiadomości. Chodzi o karygodnie beztroskie potraktowanie szczątków samolotu i wszystkich elementów rozrzuconych na miejscu katastrofy, łącznie ze szczątkami ofiar. Pobieżne zebranie głównych fragmentów wraku samolotu, brak zabezpieczenia terenu katastrofy i dopuszczenie na miejsce zupełnie przypadkowych ludzi, wreszcie wycięcie drzew i zrównanie terenu ciężkim sprzętem, to zupełnie jednoznaczne i mrożące krew w żyłach zachowanie, na które w ogóle nie było reakcji ze strony polskich instytucji państwowych. W istocie to łatwo dostrzegalne, bezprecedensowe zachowanie kompletnie nie przystaje do skali i wagi wydarzenia. Pozwala ono sądzić, że zacieranie śladów odbywa się cały czas, a już teraz upłynął czas dostatecznie długi, by nie przeoczyć żadnego detalu. Ci w Polsce, którzy „cierpliwie czekają” na wyniki śledztwa i ganią niecierpliwość innych, w ogóle nie są zaniepokojeni tym, że upływający czas może być czasem zacierania śladów.
4. Niemniej ważne są fakty obserwowane bezpośrednio w Polsce. Można je podsumować lapidarną konkluzją, że wszystkie zaniedbania, beztroska, formalne wymówki o rzekomych ograniczeniach prawnych i zdanie się na upływający czas ze strony odpowiedzialnych władz państwowych wskazują na ich ewidentne zainteresowanie taką sytuacją, w której nigdy nie nastąpi wyjaśnienie okoliczności i przyczyn katastrofy - są ewidentnie zainteresowani procesem, w którym utrudnia się dojście do prawdy. Szczególnie znamienny jest tutaj brak jakiejkolwiek reakcji na skandaliczne postępowanie Rosjan zacierających ślady katastrofy, przetrzymujących ponad miarę oryginały czarnych skrzynek, skutecznie blokujących wszelkie materiały dokumentalne związane z przebiegiem wydarzenia ze strony wieży kontrolnej, z ruchem innych samolotów na lotnisku…etc. Oddanie sprawy w całości w ręce Rosjan i nie podjęcie choćby próby kontroli nad tym co się dzieje, jest bezprecedensową decyzją władz nominalnie wciąż jeszcze suwerennego państwa.
Rosjanie doskonale wiedzą, że nasze historyczne doświadczenia postawiły ich automatycznie w roli pierwszych podejrzanych w kwestii sprawstwa katastrofy smoleńskiej. Tym bardziej bliskość Katynia i kontekst z tym związany czyni takie podejrzenia całkowicie naturalnymi. Dlatego władze Rosji postępowałyby całkiem inaczej w sytuacji zupełnie przypadkowej tragicznej katastrofy polskiego samolotu z tak ważnymi dla polskiej państwowości ofiarami; postępowałyby inaczej zarówno wobec Polaków, jak i wobec opinii światowej. Mielibyśmy do czynienia z pełnym otwarciem śledztwa z udziałem Polaków i międzynarodowych ekspertów. Nie byłoby żadnych zaniedbań, bo w sprawach o wadze państwowej Rosjanie są wyjątkowo zdyscyplinowani i potrafią wymusić perfekcyjny porządek. To, co się dzieje od 10 kwietnia jest całkowitym zaprzeczeniem takiego postępowania. Gdyby wnioskować wprost, trzeba by zwrócić też uwagę na bezczelność i brak wstydu z jakim ujawnia się publicznie to odwrotne postępowanie strony rosyjskiej. Te „błędy”, „zaniedbania”, zacieranie śladów i zawłaszczenie śledztwa mają charakter niezwykle demonstracyjny i należy domniemywać premedytację w takim sposobie postępowania. Są więc podstawy, by wnioskować, że władze Rosji nie tylko są winne; te władze chcą byśmy o tym wiedzieli, że oni w tej katastrofie mają swój znaczący udział. Chcą byśmy to wiedzieli, ale nie mogli niczego udowodnić. Chcą byśmy przypomnieli sobie, do czego przywódcy Rosji są zdolni i byśmy zauważyli, że oni tę 70 rocznicę Katynia „uczcili” likwidacją blisko setki najważniejszych dla Polski ludzi. Chcieli nam pokazać, że pora się poddać i wybić sobie z głowy mrzonki o niepodległości, bo nie cofną się przed niczym. Nie napisałem niczego nowego, prawdopodobnie konkluzje wielu Polaków są dzisiaj podobne, więc podsumuję moje wnioski i oceny, do których nie tylko mam prawo, ale o których słuszności jestem dzisiaj głęboko przekonany.
1. Katastrofa lotnicza w Smoleńsku, w dniu 10 kwietnia 2010 była zamachem, w którym zlikwidowano najważniejszą część polskiej elity państwowej, aby usunąć główną przeszkodę w realizacji działań pozbawiających Polskę suwerenności politycznej i ekonomicznej.
2. W planowaniu zamachu, w podjęciu decyzji o jego przeprowadzeniu, w jego realizacji, a następnie w zacieraniu śladów uniemożliwiającym odkrycie prawdy uczestniczyły nieznane dotąd osoby związane z władzami Rosji i ze wspólnikami z Polski.
3. Nie wiemy, czy uda się zidentyfikować pełną prawdę o tym dziejowym wydarzeniu, ale nadrzędnym obowiązkiem każdego Polaka jest uczestnictwo w poszukiwaniu prawdy i wspieranie wszystkich, którzy działają w tym kierunku.
4. Dla Polaków, którzy nie wzięli udziału w wyborach prezydenckich, lub głosowali na B.Komorowskiego, dzień 4 lipca 2010 stał się dniem hańby, który będzie dla nich bolesnym obciążeniem, gdy prawda o zamachu stanie się publiczna. Obciążenie będzie się wiązało ze świadomością, że swoją postawą utrudnili dojście do prawdy o jednym z najważniejszych i najbardziej drastycznych wydarzeń w historii Polski.
Nazwisko B.Komorowskiego wymieniam z premedytacją, bo jego rola w politycznych wydarzeniach ostatnich 20 lat polskiej historii, jest szczególna. Nie twierdzę, bo nie mam ku temu podstaw, że B.Komorowski uczestniczył w realizacji zamachu, ale na tej samej zasadzie też tego nie wykluczam. Twierdzę natomiast, że prezydent elekt jest jedną z najbardziej obrzydliwych postaci polskiej sceny publicznej, a jego postępowanie, czyny i wypowiedzi zrównują jego sylwetkę z postacią generała W.Jaruzelskiego. Nie miejsce tutaj, by uzasadniać tę analogię, natomiast przypomnę tylko okoliczność związaną z katastrofą smoleńską, która nie jest przypominana, a na mnie zrobiła wstrząsające wrażenie. Mianowicie, w kilka godzin po katastrofie, gdy wszyscy normalni Polacy byli kompletnie i głęboko porażeni informacjami o zaistniałej niewyobrażalnej tragedii, B.Komorowski w telewizji odpowiadał na pytanie dziennikarki. Pytanie, tak jak je pamiętam, brzmiało: Czy wobec szczególnie dotkliwych strat, jakie poniosła opozycyjna partia PIS, wasze postępowanie uwzględni tę sytuację i potraktuje swoich oponentów z pewnym współczuciem? Mimo, że nie spodziewałem się po Komorowskim niczego poza próbą uniknięcia odpowiedzi wprost, to co usłyszałem zaskoczyło mnie całkowicie. On odpowiedział: W polityce nie ma miejsca na współczucie. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że stało się tak, jak sobie wymarzył - droga do prezydentury otwarta, a cynizm tej postawy zamknął na zawsze możliwość akceptacji tego człowieka w życiu publicznym Polski. Od momentu zaprzysiężenia B.Komorowskiego na prezydenta RP będę odliczał dni do jego odwołania - myślę, że to nastąpi w związku z prawdą o katastrofie smoleńskiej. Do tego długiego tekstu dołączę jeszcze dwie sprawy dotykające aktualnych wydarzeń. Pierwsza wiąże się z Zespołem Sejmowym d/s wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej, pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Powołanie tego zespołu już wywołało pozytywne, choć jeszcze niemrawe działania w stronę prawdy. Przykrą, natomiast, okolicznością jest negatywna postawa kilku członków rodzin ofiar, którzy mimo pozytywnego nastawienia większości innych rodzin, hałaśliwie protestują przeciw działaniom zespołu. Myślę, że tę sytuację mogłoby zamknąć krótkie oświadczenie Zespołu, na przykład o takiej treści: ” Przychylając się do wypowiadanych publicznie życzeń rodzin kilku ofiar katastrofy smoleńskiej, które wyrażają zastrzeżenia i niechęć do działań naszego zespołu w poszukiwaniu prawdy o katastrofie, oświadczamy, że w naszych dociekaniach nie będziemy się zajmować żadnymi informacjami dotyczącymi losu tych konkretnych ofiar. Uwzględniając aktualne życzenie rodzin trojga ofiar przyjmujemy, że w tych trzech przypadkach nasze wysiłki w poszukiwaniu prawdy nie są pożądane. Wobec tego nasza praca skupi się na wyjaśnianiu losu 93 innych ofiar. Prosimy inne rodziny, które ewentualnie także nie są zainteresowane pracą Zespołu o zgłoszenie swoich zastrzeżeń, które będą w podobnym trybie uwzględnione.” Druga sprawa wiąże się z palącą potrzebą nadania wymiaru międzynarodowego sprawie katastrofy smoleńskiej. Gdyby naród Polski był zjednoczony wokół tej sprawy, moglibyśmy dać sobie sami radę, ale tak nie jest i bez pomocy z zewnątrz nie uda się wyjaśnić katastrofy. Dlatego z radością przywitałem inicjatywę członka Izby Reprezentantów w Kongresie USA Petera Kinga występującego o uchwalenie Rezolucji Kongresu domagającej się międzynarodowego śledztwa w sprawie katastrofy. Przypuszczam, że byłem jednym z wielu, którzy podziękowali P.Kingowi i wsparli jego działania w tej sprawie. Do niniejszej wypowiedzi dołączam tekst mojego listu, który wystosowałem elektronicznie do Petera Kinga i kopię jego odpowiedzi, którą otrzymałem w dniu następnym. Prawdopodobnie ta odpowiedź jest standardowa, ale i tak przytaczam ją, by podkreślić wielką różnicę z sytuacją w Polsce, gdzie parlamentarzyści praktycznie nigdy nie odpowiadają na maile, a nawet na poważne listy przekazywane zwykłą pocztą. Podaję mój list do publicznej wiadomości, aby zachęcić Polaków z USA do wspierania tak życzliwych dla Polski i prawdy polityków, jak Peter King. Jest to zresztą częściowe wypełnienie zawartych w liście moich obietnic wobec adresata.
ciociababcia powiedział/a
Bardzo ciekawa jestem wyników spotkania Pana Macierewicza z Peterem Kingiem. Może uda się nareszcie powołać komisję międzynarodową, albo chociaż uzyskać dowody, które USA niewątpliwie posiada.
Z a p r a s z a m
a na pocieszenie strapionych dusz
http://img718.imageshack.us/img718/2047/014so.jpg —
http://img408.imageshack.us/img408/2433/016sq.jpg —
http://img827.imageshack.us/img827/5470/023v.jpg —
Barbara P. powiedział/a
MARS powiedział/a
Re 1, 2, 3. Towarzyszu Ant wel Andrzejek.
Jeżeli jest tu ktoś mistrzem, to największym ty sam towarzyszu…. - jak ci tam na prawdę. W czym? We wciskaniu nam tu kitu i tych swoich linków z Onetów i innych bzdetów które normalnie myślących ludzi mają wyprowadzić na manowce logicznego myślenia!!!
MARS powiedział/a
Re Ant, wel Andrzejek…
Mam tu oczywiście fakt podsuwania nam tych t.zw. „faktów' z tych Springerowskich „Der Faktów”,które podsuwając nam przeróżne insynuacje i plotki, bez żadnych faktów i dowodów (antypolskie i antykatolickie brednie)każą nam w nie bezkrytycznie i bezmózgowo wierzyć na słowo.
Barbara P. powiedział/a
KOMOROWSKI CZY POLSKA? ( Aleksander Ścios) - Podsycanie lęku przed braćmi Kaczyńskimi, było od lat głównym zadaniem propagandystów III RP. Realizowanym jako strategia przejęcia, utrzymania i sprawowania władzy. Intensyfikacja lęku, zastosowana jako forma manipulacji okazała się niezwykle skuteczna, umożliwiając sterowanie nastrojami społecznymi, a następnie podporządkowanie decyzji wyborczych interesom wąskiej grupy beneficjantów. Na tym lęku zbudowano „pozycję startową” Platformy Obywatelskiej, wmawiając społeczeństwu, że wybór Tuska i spółki uchroni Polaków przed straszliwą katastrofą „kaczyzmu”. Po wyborach 2007 roku, natychmiast powierzono mediom zadanie utrzymywania społeczeństwa w poczuciu zagrożenia recydywą rządów PiS-u, koncentrując się jednocześnie na tworzeniu negatywnego obrazu prezydentury Lecha Kaczyńskiego. Ten prosty zabieg socjotechniczny, oparty na manipulacji właściwej systemowi totalitarnemu, musiał okazać się efektywny w społeczeństwie uzależnionym od przekazu telewizyjnego i powszechnego, bezkrytycznego przyjmowania dziennikarskich relacji. W połączeniu z dziennikarską autocenzurą i przemilczaniem wiadomości nieprzystających do normy sprawił, że do świadomości Polaków nie mogła przedostać się żadna informacja ukazująca prawdziwy obraz Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Trudno o bardziej wyrazisty dowód ciągłości systemowej III RP z okresem PRL, jak właśnie wieloletnia kampania propagandowa skierowana przeciwko prezydentowi i prezesowi PiS. Znajdujemy w niej wszystkie elementy propagandy komunistycznej, w tym podstawową i najmocniej eksploatowaną kategorię „wroga” - z powodzeniem stosowaną również w putinowskiej Rosji. Przed dwoma laty Jarosław Kaczyński stwierdził wprost, że „Tusk chce zdezintegrować naród”. Taktyka grupy rządzącej polegała bowiem na destabilizacji i dezintegracji państwa, zrywaniu więzów społecznych i narodowych. Brutalizacja języka politycznego, tworzenie trwałych i coraz głębszych podziałów, walka z pamięcią narodową, niszczenie szkolnictwa i kultury, propagowanie zachowań antypaństwowych lub amoralnych - stanowiło „fazę I” procesu dezintegracji. Kpiny i szyderstwa z Prezydenta, liczne obelgi pod jego adresem, przedstawianie go jako „nacjonalisty” i nieudacznika, konkurowały jedynie z mrocznym obrazem jego brata, któremu zarzucano „zbrodnie” z okresu rządów PiS, awanturnictwo polityczne, skłonności do dyktatury i konfliktowość. Nie sposób nawet wyliczyć wszystkich kłamstw i najbardziej haniebnych pomówień po jakie sięgano, by przekonać Polaków do „wspólnego wroga”.Podtrzymywanie lęku przed „kaczyzmem” stanowiło również projekcję autentycznych obaw, jakie układ tworzący III RP żywił wobec tych polityków. Czas rządów PiS-u, w którym podjęto walkę z korupcją i przestępczością mafijną, uporządkowano finanse publiczne, wznowiono politykę zagraniczną zgodnie z polskimi interesami, a wreszcie - zlikwidowano Wojskowe Służby Informacyjne, będące osią patologicznego układu III RP - musiał wywołać dostatecznie mocny lęk wśród tzw. elit, które likwidację skamielin PRL potraktowały jako zamach na swoje przywileje. Na rzeczywisty stosunek Platformy Obywatelskiej do braci Kaczyńskich bezsporny wpływ miała również ambicjonalna trauma, jakiej doświadczył Donald Tusk po przegranych w 2005 roku wyborach prezydenckich oraz niemniej mocne uczucie nienawiści i strachu widoczne u Bronisława Komorowskiego, obawiającego się publikacji treści aneksu do Raportu z Weryfikacji WSI. Wielu innych polityków PO, biznesmenów, dziennikarzy i ludzi życia publicznego, po likwidacji WSI odczuwało zagrożenie możliwością ujawnienia ich kontaktów i interesów prowadzonych pod dyktando wojskowej bezpieki. Wkrótce zatem, nagromadzenie pod szyldem Platformy wszelkiego rodzaju renegatów, frustratów i „skrzywdzonej” rządami PiS-u agentury, uczyniło z tego środowiska istny skansen agresywnych, twardogłowych typów, złączonych wspólną nienawiścią i żądzą odwetu. Dlatego też - przez cały okres istnienia koalicji PO-PSL, lęk i nienawiść - jedyna broń tchórzy, stanowiły podstawowe narzędzie sterowania społeczeństwem i miały zastępować wszystkie, wyższe aspiracje Polaków. Media, którym podobnie jak w okresie PRL- u powierzono rolę strażnika interesów partii rządzącej i katalizatora nastrojów społecznych stworzyły z fałszywego obrazu „kaczyzmu” główny identyfikator zwolenników Platformy i same stały się częścią aparatu władzy. Dopiero tragedia z 10 kwietnia i śmierć Prezydenta Kaczyńskiego przerwały ten proces i na krótką chwilę wytrąciły broń manipulantom. Zdano sobie natychmiast sprawę, że spontaniczna reakcja Polaków na tragedię, przekraczająca najśmielsze oczekiwania i prognozy wymaga odwrócenia dotychczasowych środków, a dalsze forsowanie negatywnego wizerunku może trwale zaszkodzić interesom grupy rządzącej. Tylko temu, cynicznemu instynktowi należy przypisywać nagłe pokazanie innego Lecha Kaczyńskiego - człowieka wielkiego serca i umysłu, dobrego polityka, patriotę, męża stanu. Odegranie medialnego spektaklu żałoby narodowej, pod dyktando fałszywego hasła „Bądźmy razem” przyszło mediom i politykom równie łatwo, jak dotychczasowe rozgrywanie lęków i nienawiści. Nie zaniedbano przy tym zabiegów dezinformacyjnych, z których już w czasie symulowanej „płaczliwości” wyłaniał się przekaz sugerujący, iż winę za katastrofę będzie ponosić załoga polskiego samolotu, a pośrednio - Prezydent Kaczyński, mający wywierać presję co do miejsca i czasu lądowania. Dopóki trwał czas „żałobnej propagandy”, ta wersja była sączona w umysły odbiorców klasycznymi metodami dezinformacji: poprzez „modyfikację motywu” (Prezydent mógł wywierać presję, ale działał w dobrej wierze, obawiając się prowokacji rosyjskiej), „interpretację” ( to, że wywierano presję na pilota, wynika z treści rozmów zarejestrowanych w „czarnej skrzynce”) lub „generalizację” (podobne zdarzenie miało mieć miejsce w Gruzji, inni przywódcy postępowali podobnie). Wkrótce jednak, w odbiorze społecznym będzie musiało zaistnieć trwałe przeświadczenie, że tak naprawdę winę za tragedię z 10 kwietnia ponosi Prezydent, a o przebiegu zdarzeń zadecydowały błędne decyzje pilota, podjęte na skutek interwencji Lecha Kaczyńskiego lub jego otoczenia. Nie należy się spodziewać, by wnioski prokuratury wojskowej, działającej pod dyktando Rosjan miały iść w innym kierunku. W tym obszarze - zdefiniowania przyczyn katastrofy - istnieje bowiem ścisła wspólnota interesów rosyjskich z oczekiwaniami grupy rządzącej w Polsce. Dlatego, jak najszybsze przywrócenie negatywnej propagandy oraz atmosfery lęku i nienawiści jest dziś dla Tuska i Komorowskiego sprawą najważniejszą. Głównie, z powodu obaw związanych z kandydaturą Jarosława Kaczyńskiego na prezydenta. Polityk, który również miał zginąć w katastrofie samolotu prezydenckiego, może bowiem skutecznie zagrozić koncepcji przejęcia pełni władzy nad Polską i równie ważnemu projektowi „pojednania” z Rosją. Tymczasem realizacja tych dwóch zamierzeń, to priorytet grupy rządzącej i główny cel większości wpływowych środowisk opiniotwórczych. Sytuacja, jaka wytworzyła się po smoleńskiej tragedii daje tym środowiskom niepowtarzalną szansę zawłaszczenia całego życia politycznego III RP na co najmniej kilka pokoleń i utrwalenia swoich wpływów we wszystkich obszarach. Urząd prezydenta, niezależna instytucja historyczna, bank narodowy, czy urząd rzecznika praw obywatelskich były ostatnimi, niezdobytymi dotąd bastionami. Gwarantem „paktu nad trumnami” ma być putinowska Rosja, której rozwiązania legislacyjne w zakresie zapewnienia nadzoru nad społeczeństwem, były dla obecnego rządu wzorem w procesie bondaryzacji Polski. Ten cel, tuż przed tragedią z 10 kwietnia wyraźnie wskazał Bronisław Komorowski, definiując „pojednanie” z Rosją jako „interes nas wszystkich” oraz mówiąc otwarcie o słowach Putina „niosących Polsce nadzieję”. Wypowiedź Komorowskiego podczas pogrzebu pary prezydenckiej i współbrzmiąca z nią mowa kardynała Dziwisza, skierowana bezpośrednio do prezydenta Miedwiediewa pozwalają przypuszczać, że w zakresie tego paktu doszło do porozumienia z częścią hierarchii kościelnej. Analogie z rokiem 1945 - przy całej różnicy metod i warunków historycznych - wydają się całkowicie uprawnione, również ze względu na pozycję Jarosława Kaczyńskiego, która w kontekście dążeń grupy rządzącej przypomina tragiczną sytuację Stanisława Mikołajczyka. Istotne także, jest podobieństwo reakcji państw Europy Zachodniej, przywodzące na myśl układ jałtański. Intencja ta znalazła wyraz w słowach Komorowskiego, iż „w Rosji dojrzewa przekonanie, w Polsce też, że nie ma współpracy Rosja-UE bez pojednania polsko-rosyjskiego. Mamy za sobą atrakcyjność UE jako całości.” Nie trzeba przypominać, że działania polityków Platformy są wspierane przez kanclerz Niemiec Angelę Merkel, niemal wszystkie rządy państw UE i „postępową” prasę europejską. Te same środowiska przez lata uczestniczyły w kampanii oczerniania i dyskredytowania Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zarzucając mu „antykomunistyczną rusofobię” i psucie relacji polsko-rosyjskich. Nie przypadkiem więc, po śmierci „prawicowego nacjonalisty” stają się rzecznikami planów grupy rządzącej. Kandydatura prezesa PiS-u, może skutecznie zniweczyć ten zamiar. Nie tylko z uwagi na realną możliwość wygranej i kontynuację dzieła Lecha Kaczyńskiego, ale również dlatego, że wokół sprawnego polityka jakim jest Jarosław Kaczyński może powstać silny, ponadpartyjny ośrodek opozycji, zdolnej przeciwstawić się zamysłom układu rządzącego dziś Polską. . Nigdy bardziej, jak właśnie w tej chwili potrzebujemy polityka silnego, o jasno sprecyzowanych celach i wyrazistych poglądach. To, co nazywano „kontrowersyjnością” prezesa PiS - u jest dziś zbiorem najbardziej pożądanych cech i gwarancją mocnej pozycji przyszłego prezydenta. Sama prezydentura Kaczyńskiego, wsparta na patriotyzmie i antykomunizmie byłaby (nawet przy ułomnych uprawnieniach Kancelarii) trwałą wartością, szczególnie w zakresie kształtowania polityki zagranicznej. Plan fasadowego „pojednania” z Rosją, sprowadzony do koncepcji wepchnięcia Polski w strefę wpływów Kremla, uległby załamaniu. Można się również spodziewać, że cechy przywódcze Kaczyńskiego i jego polityczna charyzma pozwoliłyby zbudować realną opozycję i zjednoczyć wszystkie siły przeciwne „porządkowi moskiewskiemu” - nawet na bazie „osieroconego” i pozbawionego wielu znaczących polityków PiS-u. Ludzie Platformy i jej zaplecza mają pełną świadomość zagrożenia prezydenturą Jarosława Kaczyńskiego. Świadczy o tym histeryczna reakcja wielu publicystów i osób publicznych, ujawniona natychmiast, gdy pomysł kandydowania stał się realny. Świadczą o tym „sondaże” i „badania opinii publicznej” - które od czasów wyborów 2005 roku należy traktować wyłącznie jako element socjotechniki, służący zafałszowaniu społecznej rzeczywistości. Gdyby nie istniały żadne inne powody, dla których prezes PiS-u miałby startować w wyborach - ten jeden - stanowi dostateczny argument, że tylko Jarosław Kaczyński może pokrzyżować plany Bronisława Komorowskiego. Podsuwanie opinii publicznej „egzotycznych” kandydatów, straszenie „demonami IV RP” i „pogłębianiem podziałów”, czy bardziej wyrafinowane formy manipulacji, ujawniły panikę w obozie układu rządzącego. Tymczasem, wiadomo już, że próby sprowadzenia tej kandydatury do poziomu dawnego sporu politycznego, okażą się nieskuteczne. Specjaliści od manipulacji i „rządu dusz”, rozgrywający dotąd nastroje społeczne na linii lęku przed kaczyzmem wpadli we własną pułapkę „propagandy żałobnej”, gdy w obawie przed reakcjami Polaków pokazali im inne, prawdziwe oblicze Prezydenta, a tym samym zdjęli odium ciążące dotąd nad braćmi Kaczyńskimi. Nawet dla najbardziej zdezorientowanych „przeżuwaczy” medialnej papki stało się oczywiste, że zostali oszukani przez opiniotwórcze autorytety. Oszukani podwójnie. Ujawnienie prawdy o Lechu Kaczyńskim, pokazanie wielkiego, prawego męża stanu, ale też człowieka ciepłego i życzliwego ludziom musiało prowadzić do odkrycia zaskakującej prawdy również o drugim z braci - bliźniaków. Nie sposób przecież uważać, by cechy charakteru i format postaci miałby tak dalece odróżniać Lecha od Jarosława Kaczyńskiego. Pokazanie autentycznej miary Prezydenta - Lecha, prowadziło zatem do odkrycia prawdy o postaci Jarosława i nie da się inaczej zinterpretować tego przekazu, jak w kategoriach druzgocącej klęski poniesionej przez twórców koncepcji „kaczyzmu”. Przekonanie wyborcy, że w osobach braci - bliźniaków ma do czynienia z przypadkiem doktora Jekylla i mr. Hyde'a nie jest oczywiście niemożliwe, wymaga jednak zbyt długiego czasu, by przynieść efekty przed terminem wyborów prezydenckich. Nie zanosi się więc, by doszło do gwałtownego odwrócenia akcentów medialnych i próby ponownego rozgrywania lęków „kaczyzmu”. W miejsce negatywnej propagandy, przyjęto więc strategię dezinformacji i faktów dokonanych. Ta pierwsza, realizowana jest wspólnie ze stroną rosyjską od chwili katastrofy i polega na nagłaśnianiu (często sprzecznych) informacji, których przekaz ma prowadzić do obarczenia odpowiedzialnością za tragedię polskich pilotów i Prezydenta Kaczyńskiego. Przy pomocy rozlicznej agentury preparuje się kolejne wersje zdarzeń, wprowadza chaos informacyjny i manipuluje nastrojami społeczeństwa. Ma to doprowadzić do zdezorientowania opinii publicznej, ośmieszenia „teorii spiskowych”, a w konsekwencji - do ukrycia prawdziwego scenariusza zdarzeń. W ramach faktów dokonanych, oddano Rosjanom całkowity nadzór nad śledztwem i sprowadzono polskie organy ścigania do roli petenta Moskwy. To nie tylko wyraz podległości, ale też świadomej taktyki, która ma zdjąć z rządu Tuska odpowiedzialność za ustalenie przyczyn katastrofy i zamknąć drogę do rzetelnego śledztwa. Jednocześnie, podległe Tuskowi służby przechwyciły tajne informacje będące w posiadaniu urzędników Kancelarii Prezydenta i Biura Bezpieczeństwa Narodowego, dokonując włamań się do domów ofiar katastrofy. W tym samym czasie Bronisław Komorowski zagarnął wszystkie kompetencje prezydenta RP i wprowadził w struktury prezydenckie swoich ludzi. W połączeniu z wiedzą, uzyskaną przez służby Federacji Rosyjskiej na miejscu katastrofy, gdzie w ręce Rosjan wpadły materiały będące w posiadaniu Prezydenta i najwyższych dowódców Wojska Polskiego - prowadzi to do pełnego zawłaszczenia władzy przez grupę rządzącą i środowiska z nią związane. Strategia ta, ma związek z przygotowaniami do wyborów prezydenckich. Rządzący układ zdaje sobie sprawę, że Jarosław Kaczyński może posiadać wiedzę na temat faktycznego przebiegu zdarzeń prowadzących do tragedii z 10 kwietnia. Równie mocna jest świadomość, że jego wygrana w wyborach prezydenckich pokrzyżuje plany „pojednania” z Rosją i wykluczy z gry Bronisława Komorowskiego - którego prasa rosyjska (wespół z mediami polskimi) już namaściła na faworyta w wyścigu do pałacu prezydenckiego. Jeśli zawiodą dotychczasowe metody manipulacji, a Polacy nie zechcą otrząsnąć się z poczucia wdzięczności dla prezydenta Kaczyńskiego niewykluczone, iż rozważany jest wariant siłowy, konfrontacyjny, w którym obecna władza nie cofnie się przed ograniczeniem praw obywatelskich, wprowadzeniem ukrytych form cenzury, a nawet sfałszowaniem wyników wyborczych. Jest to rozwiązanie o tyle łatwiejsze, że przez ostatnie dwa lata poszerzano uprawnienia służby Krzysztofa Bondaryka, szczególnie w zakresie nadzoru elektronicznego i informatycznego. Cenzura internetu, wprowadzona choćby pod pretekstem walki z terroryzmem wydaje się równie łatwym rozwiązaniem. Warto pamiętać, że w putinowskiej Rosji już wprowadza się regulacje prawne w ramach „przeciwdziałania terroryzmowi”, w myśl których dziennikarze mają zrezygnować „z używania niektórych słów”, opinia publiczna powinna „bezwzględnie popierać służby porządkowe”, a wszystkie partie, społeczeństwo i środki masowego przekazu powinny sformułować „niezbędny balans konstruktywnej krytyki i bezwzględnego poparcia służb porządkowych”. Przyjęcie podobnych rozwiązań w Polsce, gdy obowiązki prezydenta pełni Komorowski, a grupa rządząca posiada większość parlamentarną - wydaje się rzeczą prostą. Tragedia narodowa z 10 kwietnia diametralnie zmieniła polską rzeczywistość i mają rację ci, który twierdzą, że wraz ze śmiercią tylu wspaniałych postaci, skończyła się w Polsce cała epoka. Nigdy też, nie staliśmy przed poważniejszym wyzwaniem, jak te, które czeka nas w najbliższych miesiącach. W sytuacji, gdy w sprawy polskie wdziera się „trzeci element” - putinowskiej Rosji - nie można wyborów prezydenckich sprowadzać do kwestii sympatii politycznych i partyjnych rozgrywek. Śmierć Prezydenta Kaczyńskiego uświadomiła nam, jak wielka jest potrzeba integracji Polaków wokół przywódcy narodu, ale też - jaką faktycznie rolę spełniał człowiek, atakowany i wyszydzany przez „elitę” III RP. Cokolwiek byśmy nie rozumieli pod słowami kontynuacji misji Lecha Kaczyńskiego, dziś dla jego brata oznaczają one zadanie ratowania Polski. Reszta pod tym linkiem - http://iskry.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=2674&Itemid=4 - czytać to oczy wszystkim myślącym samodzielnie z wrażenia się, otworzą, kto nami „rządzi” i w jakim to skryminalizowanym i skorumpowanym Kraju żyjemy.
Barbara P. powiedział/a
CZEGO SIĘ BOI BRONISŁAW K. ? (Aleksander Ścios) - Sprawa Romualda Szeremietiewa, czy zbieranie haków na Radosława Sikorskiego - nie są jedynymi, w których Bronisław Komorowski występuje w roli faktycznego rzecznika interesów „czerwonych” generałów. Ten „łagodny konserwatysta” opanował perfekcyjnie umiejętność eliminowania osób stojących na drodze jego kariery politycznej. Z zadziwiającą prawidłowością okazuje się zwykle, że są to osoby niewygodne również dla wojskowego lobby, zarządzającego ogromnym obszarem polskiego życia publicznego. W takich przypadkach, można się jedynie zastanawiać - czy polityczny patron WSI stanowi jedynie „narzędzie” w realizacji interesów środowiska wojskowej bezpieki, czy też stał się już reprezentantem tego układu? Są w politycznym życiorysie Komorowskiego sprawy, które mogą wywołać szczególną nerwowość pana marszałka. W listopadzie 2008 roku Antoni Macierewicz w jednym z wywiadów zauważył: „Ostatnio kilkakrotnie widziałem marszałka w stanie silnego podenerwowania. Pierwszy raz, gdy pytano go o związaną z WSI spółkę „Pro Civili”. Drugi raz niedawno, gdy pytano go o kontakty z Leszkiem Tobiaszem i Aleksandrem L.” Wypowiedź ta, nawiązywała do przesłuchania przez sejmową komisję ds.służb specjalnych redaktora Wojciecha Sumlińskiego. Dowiedzieliśmy się wówczas, że marszałek polskiego Sejmu kłamał przed prokuratorem twierdząc, że nie zna dziennikarza. Kłamał również publicznie przed mikrofonami radia, gdy 1 sierpnia 2008 roku twierdził, iż „Akurat o panu Sumlińskim nic nie wiem, chyba nie znałem tego pana, więc moje zeznania dotyczyły byłego czy pułkownika dawnych służb komunistycznych…”Tymczasem, zeznając przed sejmową komisją Wojciech Sumliński oświadczył, że spotykał się wielokrotnie z Komorowskim w roku 2007, a tematem rozmów był przygotowywany dla programu „30 minut” w TVP Info materiał o Fundacji Pro Civil. Niewykluczone, że to wówczas Komorowski zorientował się, iż wiedza Sumlińskiego na temat kontaktów posła PO z wojskowymi służbami, może stanowić zagrożenie dla jego dalszej kariery politycznej i postanowił pogrążyć dziennikarza poprzez uwikłanie w kombinację operacyjną - czyli aferę marszałkową. Nie o sprawie Wojciecha Sumlińskiego chciałbym jednak obecnie przypomnieć, a o działaniach Komorowskiego w czasie, gdy był ministrem obrony narodowej i - jak twierdzą krytycy jego ówczesnych posunięć „współpracował z „czerwonymi” generałami i konserwował układ postkomunistyczny”. Spektakularne pozbycie się Szeremietiewa - przy współudziale ludzi WSI, nie było jednostkowym zdarzeniem. W mniej widowiskowy - choć równie bezwzględny sposób Komorowski pozbył się wówczas innego człowieka, którego pomysły stały na przeszkodzie interesom wojskowego lobby. W tle całej sprawy, jest tajemnicza spółka „Pro Civili”. Przypomnę zatem temat, o którym media zdają się nie wiedzieć w ogóle, a również sam Komorowski chciałby zapewne szybko zapomnieć. W maju 2000 r. dr. Krzysztof Borowiak, po wygraniu konkursu organizowanego przez Urząd Służby Cywilnej, został cywilnym dyrektorem Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON. Sam Borowiak tak w roku 2001 opisywał stan owego Departamentu, w momencie objęcia stanowiska - „Nie było pomieszczeń, nie było żadnego sprzętu biurowego, ani jednego komputera czy telefonu, za to byli już przyjęci przez kogoś prawie wszyscy pracownicy cywilni. Do dzisiaj nie wiem, przez kogo przyjęci, domyślam się, że przyjął ich gen. B. Smólski - radca ministra, swego czasu dyrektor departamentu w pionie zakupów sprzętu dla wojska, za nieprawidłowości usunięty ze stanowiska (była w tej sprawie kontrola NIK), „w nagrodę” mianowany przez min. Onyszkiewicza na zajmowane do dziś stanowisko i utrzymany na tym stanowisku przez min. Komorowskiego. Otóż gen. Smólski „szykował się” na moje stanowisko (już chyba pełnił nawet obowiązki dyrektora „mego” departamentu) i on chyba przyjął tych cywilów: żadna z tych osób nigdy nie miała nic wspólnego ani ze szkolnictwem, ani z nauką wojskową”. Pomimo wielu trudności ze strony ówczesnego ministra ON Komorowskiego, który dążył do likwidacji Departamentu, udało się Borowiakowi przygotować program restrukturyzacji szkolnictwa wojskowego. Tak o nim mówił autor programu: „Mówiąc skrótowo, uważaliśmy, że resortu nie stać na utrzymywanie więcej niż jednej wyższej uczelni wojskowej (obecnie jest ich osiem!): Uniwersytetu Obrony Narodowej. Protestowaliśmy też przeciwko „prywatyzacji” Wojskowej Akademii Technicznej i żerowaniu na jej majątku Szkoły Wyższej Warszawskiej czy innych tworów („Naukowy Park Technologiczny na Bemowie”). Wskazywaliśmy również na nieekonomiczną i nieracjonalną lokalizację Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Lądowych we Wrocławiu, zamiast w lepiej do tego predestynowanym Poznaniu. Minister Komorowski był głuchy na nasze argumenty, nie chciał ich wysłuchiwać, jak już powiedziałem: ignorował nasz departament.” Borowiak zaproponował połączenie WAM, WAT i AON w jeden Uniwersytet Obrony Narodowej z wydziałami: lekarskim, technicznym i strategiczno-obronnym. Z trzech Wyższych Szkół Oficerskich wojsk lądowych powinna, według tej koncepcji pozostać szkoła w Poznaniu, m.in. z uwagi na niższe o 20 proc. koszty kształcenia niż we Wrocławiu. 5 lutego 2001 Komorowski odwołał Borowiaka ze stanowiska, argumentując swoją decyzję „ciężkim naruszeniem podstawowych obowiązków pracowniczych”, twierdząc, że „swoim działaniem dyrektor Borowiak nie tylko zmierzał do podważenia autorytetu kierownictwa resortu, złamał również zasadę apolityczności wiążącą członków korpusu Służby Cywilnej”. Odpowiadając na zapytanie posła Bogdana Lewandowskiego, w sprawie odwołania Borowiaka, Komorowski podczas wystąpienia w Sejmie w dn.18.04.2000 r. twierdził, iż „Dyrektor Borowiak znaczną część swojego pobytu na zwolnieniu lekarskim poświęcił na publiczną krytykę założeń reformy szkolnictwa wojskowego, wstępnie zatwierdzonych przez ministra obrony narodowej i polityczne kierownictwo resortu obrony. [...]. Wszystkie te działania dyrektor Borowiak podejmował, przebywając na zwolnieniu lekarskim, po czym w dniu 1 lutego br. przedstawił kolejne zwolnienie. Takie zachowanie, kiedy pracownik w czasie zwolnienia lekarskiego podejmuje czynności sprzeczne z jego celem, jakim jest odzyskanie zdolności do pracy, a zwłaszcza czynności prowadzące do przedłużenia niezdolności do pracy, godzi w dobro pracodawcy; jest sprzeczne z obowiązkami pracownika.” W opinii Borowiaka, jego zwolnienie miało związek z programem restrukturyzacji szkolnictwa wojskowego, który w istotny sposób naruszał dotychczasowe status quo. Wyżsi oficerowie WP, wykorzystujący struktury szkolnictwa do robienia własnych interesów, byli zdecydowanymi przeciwnikami reform, proponowanych przez nowego dyrektora. Borowiak protestował przeciwko koncepcji zakamuflowanej prywatyzacji WAT i dokonywanego w ten sposób transferu majątku Sił Zbrojnych w prywatne ręce. Zaproponowana przez jego departament koncepcja dogłębnej reorganizacji wyższego szkolnictwa wojskowego jako jeden z celów stawiała uniemożliwienie dokonywania takiego procederu - uwłaszczania się na majątku państwowym różnych, mających stosowne „dojścia” grup nacisku. Ujawnione w trakcie urzędowania nieprawidłowości, Borowiak sygnalizował swemu bezpośredniemu przełożonemu - ministrowi Komorowskiemu, ten jednak nie uważał za stosowne odpowiadać nawet na służbową korespondencję, słał natomiast pisma ze swym „błogosławieństwem” założycielom Szkoły Wyższej Warszawskiej. W tej sytuacji Borowiak poinformował o swoich zastrzeżeniach najwyższe organy władzy państwowej: Prezydenta RP (poprzez ówczesnego ministra gen. Marka Dukaczewskiego z Biura Bezpieczeństwa Narodowego) późniejszego szefa WSI, premiera, Marszałka Sejmu, a także osobiście Prezesa NIK Janusza Wojciechowskiego oraz dyrektora Zarządu Śledczego UOP, kpt. Bodaka. Jedynym efektem tych działań było usunięcie Borowiaka ze stanowiska, a rok później Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wojskowego został decyzją rządu Millera wykreślony ze struktury organizacyjnej MON. W piśmie Borowiaka z 23.07.2001r., skierowanym do posła Bogdana Lewandowskiego, który (jako jedyny) pytał w interpelacji o przyczyny odwołania dyrektora Departamentu, znajdujemy następujące zdania: „Minister Komorowski posunął się w walce z naszym departamentem tak daleko, że dysponował nagraniem rozmowy z mego telefonu komórkowego do Przewodniczącego Sejmowej Komisji Obrony Narodowej posła Głowackiego, który wobec świadków zaprzeczył jakoby przekazywał to nagranie min. Komorowskiemu. Nagranie to z nieukrywaną satysfakcją prezentował mi min. Komorowski na przełomie roku 2000/2001 stawiając przede mną alternatywę: albo sam się zwolnię, albo zostanie wszczęte przeciwko mnie postępowanie dyscyplinarne.” W artykule Marka Henzlera w nr. 11/2001 (2289) tygodnika „Polityka”, Borowiak tłumaczy fakt posiadania nagrania rozmowy telefonicznej przez Komorowskiego w następujący sposób: „W końcu grudnia „Rzeczpospolita” w artykule „Podchorąży nie zdąży” przytoczyła słowa ministra Komorowskiego, który posłom z komisji obrony powiedział, iż dziś czterech nauczycieli przypada na jednego słuchacza szkoły wojskowej, a nakłady na jego kształcenie w ciągu roku są sześciokrotnie wyższe niż na studenta cywilnej uczelni. Minister zapowiedział, iż z ośmiu szkół niebawem pozostanie pięć. Kiedy to przeczytałem, zadzwoniłem do przewodniczącego komisji posła Stanisława Głowackiego z AWS. Włączyła się poczta głosowa w jego telefonie komórkowym. Powiedziałem, że minister mija się z prawdą, bo aż tak źle nie jest i jeśli posłowie chcą znać prawdę, to na posiedzenie powinni zaprosić przedstawiciela merytorycznego departamentu! Do głowy mi nie przyszło, że poseł Głowacki poleci z tym nagraniem do ministra, a ten przegra to sobie na kasetę magnetofonową.” Przyczyny zwolnienia dyrektora Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wojskowego MON zostały zweryfikowane przez sąd, do którego wyrzucony przez Komorowskiego urzędnik skierował pozew w roku 2000. Po blisko czterech latach walki o obronę dobrego imienia, dr Borowiak uzyskał ostateczne rozstrzygnięcie, w którym potwierdzono, że nie istniały żadne podstawy do zwolnienia na podstawie art.52 Kodeksu pracy. W uzasadnieniu wyroku Sądu Okręgowego z czerwca 2004 roku można przeczytać: „Z całokształtu sprawy wynika jednoznacznie, że powodem zastosowania wobec powoda art. 52 Kodeksu pracy (o rozwiązaniu umowy o pracę bez wypowiedzenia) był istniejący między stronami konflikt, zaś wykonywanie pewnych czynności związanych ze świadczeniem pracy podczas zwolnienia lekarskiego stanowiło jedynie pretekst do pozbycia się powoda z pracy; [...] trudno zgodzić się z poglądem pozwanego, że powód umyślnie stawiał się do pracy, aby przedłużyć okres zwolnienia lekarskiego; należałoby raczej te wizyty powoda w miejscu pracy wiązać z jego poczuciem obowiązku za powierzone mu zadania i chęcią osobistej kontroli tego, co się dzieje podczas jego nieobecności spowodowanej zwolnieniem; w ocenie sądu okręgowego nie można przypisać powodowi rażącego niedbalstwa w czynnościach, które podejmował w szeroko pojętym interesie pracodawcy; rozwiązanie umowy o pracę w trybie natychmiastowym powinno być stosowane z dużą ostrożnością, w sytuacjach rzeczywiście na to zasługujących, a nie w celu pozbycia się niewygodnego pracownika”..Za niezgodną z prawem utratę stanowiska i blisko cztery lata walki o oczyszczenie z absurdalnego zarzutu Borowiakowi musiało wystarczyć odszkodowanie finansowe. Podobnie - jak w przypadku Szeremietiewa, nie był już możliwy powrót na uprzednio zajmowane stanowisko, ponieważ nieprawomyślny departament szybko zlikwidowano, oddając znów naukę i wyższe szkolnictwo wojskowe w generalskie ręce. Bezpośrednim wykonawcą bezprawnej dyspozycji Komorowskiego, był w roku 2000 dyrektor generalny MON Jakub Pinkowski, który tuż przed swoim odejściem z ministerstwa w roku 2004 polecił jeszcze złożyć kasację od wyroku SO. Sąd Najwyższy postanowił kasację tę - (jako nieprzytaczającą okoliczności uzasadniających jej rozpoznanie) - odrzucić. Dość zauważyć, że Jakub Pinkowski odszedł z MON na stanowisko sędziego Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie. W tym samym niemal czasie, Bronisław Komorowski pozbył się z MON wiceministra Szeremietiewa i jego doradcę Zbigniewa Farmusa. Podobieństwo tych spraw polega głównie na tym, że były to decyzje personalne podjęte na korzyść ówczesnego układu, jaki stworzyli w wojsku wyżsi oficerowie i służyły obronie ich interesów. Wkrótce po usunięciu z MON Krzysztofa Borowiaka w budynkach Wojskowej Akademii Technicznej rozpoczęła działalność prywatna Szkoła Wyższa Warszawska, założona przez Fundację Rozwoju Edukacji i Techniki, która okazała się biznesem kierowanym przez oficerów WSI. O interesach WSI na majątku WAT jest mowa w Raporcie z Weryfikacji WSI w rozdziale 10. zatytułowanym „Działalność oficerów WSI w Wojskowej Akademii Technicznej”.
To już jednak temat na kolejną część.
CDN…
Barbara P. powiedział/a
Nusselbaum ksywa Myszkiewicz ksywa Niesiołowski Donosicielem w PRL-u !!!! - ( Celowo zatajałem pewne fakty, ażeby uchronić niektóre osoby od odpowiedzialności karnej. Dziś całkowicie zrozumiałem swoje niewłaściwe stanowisko w tej kwestii i dlatego pragnę, tak jak i w innych sprawach, mówić tylko szczerą prawdę — kajał się, w 1970 r. Stefan Niesiołowski podczas przesłuchiwania przez MSW w tzw. sprawie organizacji „Ruch”. Wydawał wszystkich…Niesiołowski sypie „Ruch”). Na początku lat 90. Stefan Niesiołowski, jedna z ikon Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, uważany był obok Marka Jurka czy Jana Łopuszańskiego za jednego z najbardziej radykalnych polityków prawicy walczących o powrót Polski do państwa katolickiego, w którym przestrzegane będą zasady Dekalogu. Był też zagorzałym zwolennikiem lustracji, broniąc w 1992 r. przed atakami rząd Jana Olszewskiego, także w dniu obalenia gabinetu przez Sejm. Za obecnym senatorem Platformy Obywatelskiej ciągnęła się aura opozycyjności — działalności w „Ruchu”, Organizacji założonej w latach 60. przez Niesiołowskiego, Andrzeja Czumę i Emila Morgiewicza. Innymi liderami tej liczącej według niektórych źródeł ponad 100 osób struktury byli jeszcze Marian Gołębiewski i Benedykt Czuma. „Ruch” miał zdecydowanie antykomunistyczny charakter. Pokazywały to m.in. zapisy deklaracji programowej „Mijają lata”, której autorami byli Andrzej Czuma, Morgiewicz i Niesiołowski. Odrzucono w niej Polskę Ludową jako legalne państwo polskie. „Ruch” — w przeciwieństwie do późniejszego np. KOR-u — za błędne uznawał działanie na rzecz demokratyzacji i reformowania PRL, uważając, że dopiero na jej gruzach można zbudować w pełni niepodległe państwo, niezależne od Związku Sowieckiego i przestrzegające praw człowieka. Jedną ze spektakularnych akcji miało być spalenie Muzeum Lenina w Poroninie. Pomysłodawcą był właśnie Niesiołowski. Do akcji nie doszło, gdyż organizacja została namierzona przez bezpiekę, która aresztowała kierownictwo „Ruchu”. Po przesłuchaniach i śledztwie zapadły wysokie wyroki. Niesiołowski dostał 7 lat i do dziś oracza go nimb odważnego opozycjonisty Tymczasem prawda jest inna…Feralna narzeczona - Sprawa procesu „Ruchu” z roku 1970 nie wracałby dziś jak bumerang, gdyby nie artykuł Niesiołowskiego pt.: „Niepodległość, demokracja, antykomunizm”, który ukazał się w 26. numerze tygodnika „Ozon” z 2006 r. „wołał on gwałtowny sprzeciw Elżbiety Królikowskiej-Nagrodzkiej, dziennikarki mieszkającej obecnie w Wielkiej Brytanii W obszernym sprostowaniu wysłanym na ręce redaktora naczelnego‚,Ozonu” Grzegorza Górnego naświetliła przekłamania Niesiołowskiego. Najbardziej istotne jest to, że ujawniła fakt kolaboracji współzałożyciela „Ruchu” z MSW podczas śledztwa. Królikowska, która wówczas była narzeczoną Niesiołowskiego, w 2003 roku uzyskała od Instytutu Pamięci Narodowej status osoby pokrzywdzonej, a w konsekwencji dostęp do materiałów archiwalnych MSW. Wynika z nich, że Niesiołowski sypał aresztowanych, ujawniając informacje o organizacji, choć jedynym przyjętym przez opozycjonistów sposobem postępowania po aresztowaniu miała być odmowa składania zeznań i zaprzeczanie działalności w „Ruchu”. Królikowska zastosowała się do tych reguł. Zaprzeczała wszelkim związkom z „Ruchem”. Fragment protokołu z jej przesłuchania z 30 czerwca 1970 r.: Przez cały okres trwania znajomości Stefan Niesiołowski nigdy nie proponował mi wstąpienia do tajnej organizacji. Nigdy też nie informował mnie, że taka organizacja istnieje. Od pozostałych osób których nazwiska występują w moich protokołach przesłuchania również ani nie informowały mnie o istnieniu tajnej organizacji, ani też nie żądały ode mnie środków finansowych na cele takiej organizacji [pisownia zgodna z oryginałem] Tu następuje najbardziej istotna część protokołu: : W tym miejscu podejrzanej okazano protokół przesłuchania podejrzanego Stefana Niesiołowskiego z dnia 29 czerwca 1970 r. i podejrzana oświadczyła, że rozpoznaje charakter pisma swojego narzeczonego oraz jego podpis po czym zapozna la Si e z treścią protokołu. Narzeczony ją wsypał bez mrugnięcia okiem. Fragment protokołu z przesłuchania Niesiołowskiego z 29 czerwca 1970 r. [przesłuchujący: kpt. mgr Leonard Rybacki] Pragnę jeszcze wyjaśnić, że pozyskałem, wiosną l969 roku jako członka naszej nielegalnej organizacji również Elżbietę Nagrodzką, zam. w Łodzi przy ul. Bydgoskiej 30 m.39. Nagrodzką zorientowałem kto jest członkiem organizacji na terenie Łodzi oraz poznałem z Andrzejem Czumą z Warszawy. Wiadomym mi jest, że Nagrodzka miała wziąć udział w akcji podpalenia muzeum Lenina w Poroninie [pisownia zgodna z oryginałem] - Protokoły hańby - Zeznanie Niesiołowskiego dotyczące narzeczonej to nie jedyny dowód współpracy z MSW podczas śledztwa. Z protokołów z przesłuchań, znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej (nr sprawy II 3 Ds. 25/70, tom VI, strona 11 — 11) dowiadujemy się, że por. Dariusz Borowczyk z KM MO w Łodzi zanotował 20 czerwca 1970 r. o, godz.15.10, że Stefan Myszkiewicz Niesiołowski przyznaje się do tego że istniał ,,Ruch”, że był organizacją konspiracyjną. Twierdzi, że nie było przywódców [pisownia zgodna z oryginałem]. To dopiero początek. Z protokołów z przesłuchań, znajdujących się w Instytucie Pamięci Narodowej (nr sprawy II 3 Ds. 25170, tom VI, strona 11 -76) wynika już, że prominent PO zdradzał wszystkich naokoło: 21 czerwca 1970r. Niesiołowski wymienia podczas przesłuchania nazwiska swojego brata Marka, Andrzeja i Benedykta Czumów, Andrzeja Woźnickiego. 25 czerwca 1970 r. Niesiołowski rozszyfrowuje kto kryje się pod pseudonimami, m.in. „Emil” [Emil Morgiewicz], „Jurek” [Benedykt Czuma]. Sam zaprzecza swojej przynależności do „Ruchu” i współredagowania „Biuletynu”. 28 czerwca 1970 r. kaja się na całej linii: Wyjaśnienia, jakie wówczas (przed 28 czerwca 1970 r — przyp. aut) składałem odnośnie mojej przynależności i działalności w nielegalnym związku, częściowo były nieprawdziwe(..)Pragnę dziś wyjaśnić udział w nielegalnej organizacji w sposób szczery i zgodny z prawdą [fragment protokołu z przesłuchania; godz. 8.40, przesłuchujący kpt. mgr Leonard Rybacki z Biura Śledczego MSW w Warszawie; (pisownia zgodna z oryginałem)] 1 lipca 1970 r. Niesiołowski, wymieniając z nazwiska Andrzeja Czumę, ujawnia, że był bardzo aktywnym członkiem naszego Ruchu i inicjatorem rożnych akcji. 11 lipca 1970 r. mówi: Pragnę uzupełnić oraz sprostować pewne wyjaśnienia jakie złożyłem do protokółów w czasie poprzednich przesłuchań na temat podjętej przez nasz Ruch akcji spalenia muzeum Lenina w Poroninie. Celowo zatajałem pewne fakty, ażeby uchronić niektóre osoby od odpowiedzialności karnej. Dziś całkowicie zrozumiałem swoje niewłaściwe stanowisko w tej kwestii i dlatego pragnę, tak jak i w innych sprawach, mówić tylko szczerą prawdę [pisownia zgodna z oryginałem]. Nusselbaum ksywa Myszkiewicz ksywa Niesiołowski czyli „heros” z przetrąconym kręgosłupem.- Królikowska-Nagrodzka tak m.in. pisała do „Ozonu”: Stefan Niesiołowski zbudował swoją pozycję polityka oraz image nieugiętego herosa na kłamstwie. Załamał się już pierwszego dnia śledztwa i sypał nas, swojego brata Marka, przyjaciół Andrzeja i Benedykta Czumów i mnie, swoją narzeczoną od pierwszego przesłuchania! Podczas gdy ja, kobieta i szeregowy członek organizacji przez wiele dni śledztwa twierdziłam, że ,,nic nie wiem o Ruchu” „Stefan Niesiołowski nie wprowadzał mnie do żadnej organizacji”, „znałam Czumów wyłącznie towarzysko” [patrz protokół z przeslucbania30.VI.1970 roku], on - mężczyzna i jeden z przywódców, sypał nas od pierwszego przesłuchania [20VI], nie szczędząc detali. Kiedy po wielu dniach przesłuchań /30.171/ kolejny raz zaprzeczyłam, że istnieje „Ruch”, śledczy pokazał mi protokół z 20.VI. podpisany ręką Niesiołowskiego, w którym podaje szczegóły mojej działalności. Dostałam wtedy parę innych protokołów zeznań kolegów, z których wynikało, że Wojciech Mantaj zaczął zeznawać już 22.VI, Marek Niesiołowski 25.VI, a Benedykt Czuma - 28.VI. Dla pikanterii dodam, że na podobną okoliczność „Ruch” zalecał bezwarunkowe milczenie i ja miałam odwagę się do tego zalecenia zastosować. Załamanie Stefana i paru innych kolegów przeżyłam boleśnie. Wyobrażałam sobie idealistycznie, a może naiwnie, że jeśli wszyscy będą milczeli SB będzie musiała nas wypuścić. Przecież jeszcze wtedy nie wiedziałam, że miała wtyczki i sporo informacji o grupie. W tym samym czasie otrzymywałam od Stefana listy z propozycją „ślubu w więziennej kaplicy”: Co za hipokryzja. W furii napisałam list, w którym nazwalam Niesiołowskiego i tych którzy sypali tchórzami i zdrajcami. [pisownia zgodna z oryginałem]. „Heros” musiał przeprosić. Na początku lat 90. Niesiołowski negatywnie, odnosił się do postawy Królikowskiej-Nagrodzkiej w śledztwie (najprawdopodobniej sugerując, że współpracowała ona z SB). Nagrodzka w reakcji natychmiast skontaktowała się z adwokatem Karolem Głogowskim, w PRL wieloletnim działaczem opozycyjnym. Ten zażądał od Niesiołowskiego przeprosin za pomówienie, w przeciwnym wypadku zapowiedział skierowanie sprawy na drogę sądową. Niesiołowski najpierw wyparł się wszystkiego, a następnie…przeprosił Nagrodzką w obecności adwokata i 9 listopada 1992 r. podpisał oświadczenie o treści: Oświadczam, że cofam słowa wypowiedziane w dniu 1 stycznia 1992 r. w Muzeum Kinematografii w Łodzi m.in. wobec małż. Teresy i Bogusława Kobierskich a dotyczące p. Elżbiety Królikowskiej którą przepraszam. Mając powyższe na uwadze zobowiązuję się równocześnie do usunięcia z mojej książki p.t. Wysoki brzeg fragmentów odnoszących się do „Agnieszki” które mogą być kojarzone z osobą p. Elżbiety Królikowskiej a „nadto w przyszłości powstrzymywać się od wypowiedzi na temat p. El. Królikowskiej w kontekście wspomnianej sprawy.
Tytułem dania moralnej satysfakcji zobowiązuję się wpłacić kwotę dwa i pół mil. zł. na Dom Samotnej Matki w okresie dwóch miesięcy od daty podpisania niniejszego oświadczenia [pisownia zgodna z oryginałem] - do dnia dzisiejszego ni grosza nie wpłacił. Powyższe fakty pozwalają zrozumieć, dlaczego PiS nie chciał specjalisty od owadów na swoich listach wyborczych…. I dlaczego senator PO, stając w jednym szeregu z Polsatem, „Gazetą Wyborczą”, TOK FM”, Radiem Zet, TVN stal się pierwszym anty dekomunizacyjnym pałkarzem Platformy.