Czy utylizacja śmieci powinna pójść do kosza? |
Financial Times, 10.07.2006 |
|
Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego ludzie utylizują stare gazety? Można by sądzić, że po to, by ocalić drogocenne drzewa. Ale drzewa są dobrem odnawialnym, jeśli rosną w lesie, który podlega zarządzaniu przez człowieka i są sadzone tak szybko, jak wcześniej były ścinane. Transport starych gazet do zakładów utylizacyjnych powoduje, z drugiej strony, wykorzystanie nieodnawialnych paliw kopalnych. Czy więc można zaryzykować tezę, że utylizacja gazet przynosi więcej szkody niż pożytku? W środku rozległych zakładów utylizacyjnych Aylesford Newsprint, zlokalizowanych na brzegu rzeki Medway w hrabstwie Kent, takie wątpliwości brzmią jak herezja. Tutaj brytyjski przemysł utylizacyjny składuje jedną na siedem brytyjskich gazet i magazynów, które rocznie ważą 500 tysięcy ton. Zamiast je wyrzucać, przerabia się je z powrotem na papier gazetowy i sprzedaje wydawcom prasy w Wielkiej Brytanii i Europie kontynentalnej. Po przybyciu do fabryki gazety są przy pomocy wody i środków chemicznych rozcierane na pulpę, do której następnie dodaje się mydło, by wywabić atrament. Po prześwietleniu pod kątem obecności zszywek, kawałków plastiku i innych niechcianych materiałów, pulpa jest ładowana do jednej z dwóch gigantycznych, grzmiących maszyn papierniczych, z których najszybsza wypluwa czysty papier z szybkością 100 kilometrów na godzinę. To imponujący widok. Sama tylko ta fabryka, bez wątpienia największa w Europie, dostarcza jeden procent światowego papieru gazetowego, który w całości pochodzi z procesu utylizacji. To jednak nie filantropijna operacja prowadzona przez grupę szalonych ekologów, ale ściśle komercyjne przedsięwzięcie, które wykorzystuje tani i łatwo dostępny surowiec, do osiągania zysków. Skąd więc mamy być pewni, że rzeczywiście ta działalność prowadzona jest dla dobra środowiska naturalnego? W Wielkiej Brytanii wiele gospodarstw domowych uważa, że z praktycznego, codziennego punktu widzenia, utylizacja starych gazet i opakowań to najważniejsza rzecz jaką mogą zrobić, by pomóc środowisku naturalnemu. Trudno się temu dziwić. Wyrzucanie rzeczy wydaje się być w końcu strasznym marnotrawstwem. Sprawy rzadko jednak wyglądają tak prosto. Z pewnością zaś świat utylizacji pełen jest mitów i paradoksów. Mit numer jeden głosi, że utylizacja śmieci przez gospodarstwa domowe jest kluczowa dla zapobiegania kurczeniu się zasobów naturalnych. W istocie materiały, które utylizujemy - papier, szkło, stal, aluminium i plastik - raczej nie wyczerpią się w dającej się przewidzieć przyszłości. Papier, jak już wcześniej wspomniałem, pochodzi z surowca odnawialnego, natomiast szkło robi się z piasku, który należy na najobficiej występujących surowców na świecie. Aluminium i żelazo to najczęściej występujące metale na świecie, które łącznie stanowią 14 procent skorupy ziemskiej. Trzeba oczywiście przyznać, że do produkcji plastiku potrzebna jest ropa, a epokę taniej ropy mamy być może za sobą. Skoro jednak wchodzimy w erę drogiej energii, rozległe złoża, które wcześniej uważane za zbyt kosztowne w eksploatacji, mogą stać się ekonomicznie opłacalne. Co ważniejsze jednak, utylizacja śmieci przez gospodarstwa domowe nie ma większego znaczenia dla kurczenia się zasobów naturalnych, ponieważ ich ilość jest zbyt mała. Większość surowców zużywa się nie w naszych domach, ale w budownictwie, przemyśle elektromechanicznym, stoczniowym, lotniczym, obronnym, motoryzacyjnym; w miejskich budynkach, portach, fabrykach, maszynach, samolotach, mostach i pociągach; na dostawy zużywane przez biura, sklepy, hotele, restauracje, budynki rządowe, szpitale i szkoły. Tak więc utylizacja, która może być naprawdę istotna odbywa się poza domem, a nie w nim. Rozważmy, dla przykładu, przemysł stalowy. Według szacunków branżowych brytyjskie gospodarstwa domowe zutylizowały w zeszłym roku od 150 tys. do 170 tys. ton puszek po napojach i żywności. Wydaje się, że to dużo, ale w istocie to zaledwie dwa procent odpadów metalowych w Wielkiej Brytanii. Reszta pochodzi z takich źródeł, jak wyburzanie domów, odpadki przemysłowe i zezłomowane samochody. „Przeważająca większość utylizowanej stali pochodzi z przemysłu i handlu, ponieważ to tam się jej używa” - mówi John May, menadżer w Corus Steel Packaging Recycling, największym w Wielkiej Brytanii odbiorcy zutylizowanych puszek metalowych. „W porównaniu z milionami ton stali utylizowanymi co roku w Wielkiej Brytanii, ilość pochodząca z domowego kubła na śmieci jest niewielka”. Mit numer dwa głosi, że mamy coraz większy problem ze znalezieniem miejsca do składowania gór naszych domowych śmieci. Ktoś niemądry mógłby zauważyć, że skoro większość tego, co konsumujemy, pochodzi z ziemi, musi się tam znajdować aż nadto miejsca, gdzie moglibyśmy składować nasze śmieci. Nawet jednak przyjmując fakt, że dziury te nie zawsze znajdują się w odpowiednim miejscu, w Wielkiej Brytanii wciąż prowadzi się wiele prac górniczych, po których zostają ogromne, brzydkie szyby, wprost proszące się, by je wypełnić. Podobnie jak w przypadku mitu numer jeden, ważniejsze jest jednak to, że śmieci domowe stanowią tylko bardzo niewielki wycinek problemu. Rzadko zwracamy uwagę na statystykę, zgodnie z którą śmieci z gospodarstw domowych stanowią mniej niż jedną dziesiątą odpadów produkowanych w Wielkiej Brytanii. Reszta pochodzi z przemysłu, handlu, budownictwa, wyburzeń, robót górniczych i odkrywkowych oraz rolnictwa. Oczywiście, wiele odpadów przemysłowych także jest utylizowanych, a nie wyrzucanych; dla przykładu przemysł stalowy osiąga odsetek utylizacji na poziomie 70 procent. Domowe odpadki to zatem około 20 procent śmieci wędrujących na składowiska. Prosta kalkulacja pokazuje, że nawet jeśli gospodarstwa domowe zdołają zutylizować połowę swoich śmieci zamiast jednej czwartej jak obecnie, łączna ich ilość wędrująca na składowiska w Wielkiej Brytanii spadnie o zaledwie pięć procent. Skoro więc utylizacja przez gospodarstwa domowe ma takie małe znaczenie dla wyczerpywania się zasobów naturalnych lub zapotrzebowania na składowiska, czy jest się w ogóle czym przejmować? Cóż, nawet najmniejsza pomoc się przyda. Bezdyskusyjną korzyścią z utylizacji śmieci przez gospodarstwa domowe jest osobiste zaangażowanie ludzi w zagospodarowywanie odpadków, co znacznie zwiększa świadomość ekologiczną. Większość naukowców uważa jednak obecnie, że największym zagrożeniem ekologicznym, przed jakim stoi rasa ludzka, są zmiany klimatyczne. Wartość utylizacji zależy więc przede wszystkim od tego, do jakiego stopnia jest ona w stanie ograniczyć emisję dwutlenku węgla i innych gazów cieplarnianych. Tu jednak zaczyna wkradać się niepewność. Jeśli pomyślimy o całej energii (a zatem i wyemitowanym dwutlenku węgla) skonsumowanej przy okazji procesu utylizacji - ludzie wiozą puste butelki po winie do pojemnika, ciężarówki zabierają je do zakładu utylizacyjnego, tam są one myte i pozbawiane etykietek - zanim jeszcze procedura ich odzyskiwania dla przemysłu w ogóle się zacznie - staje się jasne, że utylizacja niesie ze sobą nie tylko korzyści dla środowiska naturalnego, ale również i koszty. Jeden przykład: pieluszki jednorazowe są powszechnie uznawane za przekleństwo dla środowiska naturalnego ze względu na ogromną górę śmieci, jaka z nich powstaje. Jednak w ubiegłym roku Agencja Ochrony Środowiska, organ rządowy odpowiedzialny za tę sferę w Anglii i Walii wywołał poruszenie publikując 209-stronnicowy raport, który wykazywał, że pieluszki jednorazowe nie są gorsze dla naszej planety niż te wielorazowego użytku, które po każdym zabrudzeniu trzeba prać w gorącej wodzie i detergentach, a następnie suszyć. Terry Coleman, odpowiedzialny w agencji za strategię utylizacji mówi, że raport nie brał pod uwagę miejsca, jakie na składowiskach śmieci zajmują jednorazowe pieluszki, „ponieważ moim zdaniem w Wielkiej Brytanii nie brakuje takich miejsc, choć mogą się pojawić lokalne problemy”. Zamiast tego autorzy skupili się na emisji gazów cieplarnianych powstałych przy produkcji dwóch rodzajów pieluszek - jednorazowych i tych przeznaczonych do prania. „W obu przypadkach wynik był taki sam”. Ten rodzaj ekologicznej analizy kosztów do korzyści tłumaczy dlaczego, paradoksalnie, czasami lepiej jest śmieci spalić, niż je zutylizować. Przemysłowa Rada ds. Pakowania i Ochrony Środowiska, która zrzesza producentów opakowań, popiera utylizację większości materiałów. Wskazuje jednak, że w niektóre odpadki - opakowania po chipsach, kubki po jogurtach, tacki po posiłkach do podgrzania w mikrofalówce i temu podobne - po prostu nie są warte utylizacji, ponieważ ich zebranie, umycie i transport pochłaniają nieproporcjonalnie dużą ilość energii. Znacznie lepiej spalić je w zakładach energetycznych opalanych odpadkami: w ten sposób każda jednostka energii wyzwolona ze śmieci przekłada się na analogiczną redukcję popytu na elektryczność generowaną z paliw kopalnych. Dokument ten prezentuje kolejny paradoks. „Spór o to, czy papier należy utylizować, czy palić, trwa od 25 lat”, mówi profesor Roland Clift z Centrum Strategii Ekologicznych przy Uniwersytecie Surrey. „Odpowiedź nie jest prosta. „Zależy to od polityki energetycznej prowadzonej w danym kraju”. By zrozumieć dlaczego, należy uzmysłowić sobie dwie rzeczy: po pierwsze, palenie papieru, drzew i innych biopaliw jest uważane za neutralne z punktu widzenia emisji dwutlenku węgla, ponieważ żywa materia, kiedy rośnie, pochłania tyle samo tego związku chemicznego z powietrza, co emituje go w czasie spalania. Po drugie zaś, główni europejscy producenci papieru gazetowego (Szwecja i Finlandia) do produkcji energii używają głównie paliw niekopalnych. Tak więc, jak tłumaczy Clift, jeśli żyjemy w kraju takim, jak Wielka Brytania, w którym w przypadku spadku popytu na energię zużywa się mniej węgla, ma sens spalanie zużytego papieru w zakładzie energetycznym ogrzewanym odpadkami i importowanie świeżego papieru z północnej Europy, ponieważ w ogólnym rozrachunku spalona zostanie mniejsza ilość węgla. „I jak się okazuje rezultatem netto jest redukcja emisji dwutlenku węgla”. Clift podkreśla, że mówi w szerszym kontekście: dla przykładu, z punktu widzenia ekonomiki biura, utylizacja papieru jest korzystna, profesor nie ocenia też zasadności budowy zakładu Aylesford Newsprint. Spółka odniosła się do tej kwestii w 1998 roku, kiedy opublikowała wyniki zamówionej analizy, z której wynikało, że utylizacja papieru jest w większości przypadków bardziej ekonomicznie opłacalna z punktu widzenia odzyskiwania energii, niż jego spalanie. W istocie jest wiele innych przypadków, w których utylizacja jest racjonalna z ekologicznego punktu widzenia. Dobrym przykładem jest aluminium, które wymaga wielkich nakładów energii, by uzyskać je z rudy, ale jedynie pięć procent tej energii w przypadku utylizacji. Albo, co bardziej zaskakujące: jednym z drobnych sekretów branży utylizacyjnej jest fakt, że wiele papieru i plastiku zebranego w Wielkiej Brytanii ląduje ostatecznie na Dalekim Wschodzie, szczególnie w Chinach, ponieważ tam popyt na te surowce jest wyższy. W drodze powrotnej kontenerowce przywożą importowane dobra przemysłowe, zaś w przeciwnym razie płynęłyby puste. Nawet tak drobny fakt może pomóc środowisku naturalnemu. Sponsorowana przez rząd organizacja, Waste & Resource Action Programme, która próbuje tworzyć rynki dla materiałów utylizowanych, opublikowała właśnie całościowy przegląd tego typu działań podejmowanych na świecie, dochodząc do wniosku, że większość z nich przynosi środowisku naturalnemu korzyść. Kruczek w tym, że nawet według najlepszych szacunków Waste & Resource Action Programme, która zapewne czyni w tej kwestii optymistyczne założenia, cała utylizacja opakowań, przeprowadzana obecnie w Wielkiej Brytanii przez przemysł i handel, a także zwykłe gospodarstwa domowe, ogranicza redukcję gazów cieplarnianych o zaledwie 10-15 milionów ton rocznie - to niewiele więcej niż błąd statystyczny w kontekście rocznej emisji w Wielkiej Brytanii, która wynosi 660 milionów ton, nie wspominając już o dalszych milionach emitowanych przez kraje, z których Wielka Brytania importuje dobra przemysłowe. Dlaczego więc mamy taką obsesję na punkcie utylizacji? Albo, bardziej precyzyjnie, dlaczego ludziom każe się wierzyć, że utylizacja śmieci, to najważniejsza rzecz, jaką mogą zrobić dla ochrony środowiska? Być może dzieje się tak dlatego, że utylizacja przydaje się przy zdobywaniu głosów w wyborach. Cudowność tego procesu polega na tym, że każdy, kto jest w niego zaangażowany, od razu czuje się lepiej, a jednocześnie od nikogo nie wymaga on prawdziwych poświęceń. W istocie zachęca się w ten sposób konsumentów by wydawali więcej, bo im więcej ludzie kupują, tym więcej mogą po tym cnotliwie zutilizować. Z drugiej strony, gdyby ludzie naprawdę chcieli wpłynąć na emisję gazów cieplarnianych, musieliby się przygotować na naprawdę wielkie poświęcenia - tak duże, że trudno sobie wyobrazić jakikolwiek rząd, który miałby odwagę, by do nich wzywać. Dla przykładu, najważniejszym priorytetem społeczeństwa powinno stać się kupowanie mniejszej ilości dóbr. Utylizacja drobnego odsetka opakowań jest niczym w porównaniu z ogromnymi oszczędnościami energii i surowców, które można by poczynić, gdyby ludzie kupowali mniej produktów. Największym źródłem emisji gazów cieplarnianych jest energia wykorzystywana do produkcji i transportu dóbr, które ostatecznie lądują w naszych domach - mebli, sprzętu kuchennego, telewizorów, zabawek, komputerów, ubrań i żywności. Nie trzeba będzie niczego utylizować, jeśli najpierw przestaniemy cokolwiek kupować. Trudno sobie jednak wyobrazić konsekwencje spadku konsumpcji. Oczywiście, moglibyśmy wydawać więcej pieniędzy na usługi, a mniej na dobra namacalne. Nawet wtedy groziłaby nam jednak perspektywa nieustannej recesji, albo, co gorsza - potępienia rządów, dla których roczna stopa wzrostu gospodarczego, jest jak symbol męskości. Odsuwając więc na bok pomysł zmniejszenia konsumpcji, co naprawdę powinniśmy zrobić, by pomóc środowisku naturalnemu? Zakładając, że zrobiliście wszystkie tak oczywiste rzeczy, jak uszczelnienie swojego poddasza, przykręcenie centralnego ogrzewania i zakazanie dzieciom chodzenia do szkoły:
Autor: Richard Tomkins © The Financial Times Limited 2006 |