Jestem żołnierzem, nie żołnierką 2


Jestem żołnierzem, nie żołnierką

Sobota, 27 lutego

O trudnym powrocie z wojny w Afganistanie do krajowej rzeczywistości. O urokach służby kobiet w armii. O tym, jak humanistka została spadochroniarzem i włożyła bordowy beret - z Katarzyną Szal rozmawia Marcin Ogdowski.

0x01 graphic

Po liceum myślałam o szkole oficerskiej, ale wmówiłam sobie, że nie mam szans - wspomina ppor. Szal

Moim rozmówcą jest podporucznik Katarzyna Szal...

- ...dowódca 1. plutonu, 2. kompanii szturmowej 16. Batalionu Powietrznodesantowego w Krakowie

Wojskowe ID?

- Kryptonim "Alfa", a jeśli chodzi o numer... Mhmmm, one są długie i nikt ich na co dzień nie pamięta (śmiech).

BO NA MISJE JEŹDZIĆ TRZEBA

Kilkanaście tygodni temu wróciłaś z Afganistanu - odnalazłaś się już w nowych warunkach?

- Mniej więcej od miesiąca czuję się w pełni zaaklimatyzowana do normalnego życia.

Do czego sprowadza się największa różnica?

- Charakter zadań i poczucie zagrożenia - to sprawy oczywiste. Myślę jednak, że największą różnicę stanowi misyjna proza życia i konieczność przekierowania swojego myślenia. W Afganistanie odpada ci wiele spraw, którymi żyjesz w kraju. Tam skupiasz się tylko na pracy. Masz swoje obowiązki i starasz się je robić jak najlepiej. Nie martwisz się o miejsce do spania, jedzenie, rachunki itp.

Czyli wcale nie odetchnęłaś z ulgą po powrocie do domu?

- No właśnie nie (śmiech). Ostrzegano mnie, że będę tęsknić za Afganistanem, za misją. Oczywiście cieszę się, że jestem już wśród najbliższych i przyjaciół. Ale brakuje mi trochę tej adrenaliny, która tam była chlebem powszednim.

Czyżbyś się teraz nudziła?

- Co to, to nie! Na szczęście mam pracę, która zaspokaja moje potrzeby, nawet te bardziej ekstremalne (śmiech).

No właśnie, jak to się stało, że znalazłaś się w armii?

- Bo byłam delikatna i chciałam być babochłopem (śmiech). A tak na serio - zawsze podobało mi się wojsko. Jako dziecko sporo czasu spędziłam w tym środowisku, bo moja mama pracowała w kasynie wojskowym. Po liceum myślałam o szkole oficerskiej, ale jako zdeklarowana humanistka wmówiłam sobie, że nie mam szans. I poszłam na studia cywilne.

Skończyłaś politologię, pedagogikę i...?

- ... i wtedy pojawiła się szansa w postaci rocznego studium oficerskiego dla absolwentów cywilnych uczelni. Trafiłam do szkoły we Wrocławiu, a po roku do 6. Brygady Powietrznodesantowej, popularnych Czerwonych Beretów, w których służę już prawie trzy lata.

Co na to wszystko rodzice?

- Są przyzwyczajeni do moich, czasem dziwnych, życiowych wyborów. Na początku była konsternacja. Martwili się, pewnie cały czas się martwią, ale zawsze mnie wspierali. I za to ich kocham. Dla taty to był szok, chyba bardziej mentalny. Jego ukochana córeczka idzie do wojska, które on przecież pamięta z czasów 24-miesięcznej służby zasadniczej...

Kto twój wybór akceptował najwolniej?

- Babcia. Ona najbardziej przeżywała, w końcu przeżyła drugą wojnę i widziała, jak działało wojsko. "No jak to, kobieta w wojsku, w mundurze!?" - dziwiła się. I ciągle powtarzała: "To ty jeździsz na poligony? Przecież tam jest zimno, brudno, mokro. Nie lepiej siedzieć w biurze? Poszukaj sobie spokojnej pracy". Ale w końcu i jej przeszło - od mojego powrotu z misji nie wraca już do tematu.

Skoro o misji mowa - podjęłaś decyzję sama, czy był to wyjazd z przydziału?

- Nie wyobrażam sobie, aby żołnierz nie jeździł na misje, zwłaszcza w takich czasach. To jedna sprawa. Druga - bardzo chciałam pojechać. I ze względów zawodowych i z czystej ciekawości - zobaczyć, jak naprawdę wygląda ten Afganistan. Początkowo myślałam, że pojadę jako dowódca mojego etatowego plutonu. Ale później okazało się, że kobiety nie mogą jechać na stanowiska bojowe...

PŁACZ I ZŁAMANY PAZNOKIEĆ

I tak trafiłaś do sekcji prasowej kontyngentu. Uważasz, że te restrykcje wobec kobiet-dowódców mają sens?

- Moim zdaniem, płeć nie powinna mieć znaczenia. Przecież nikt mnie z poligonu czy z wykonania skoku nie zwolni, bo jestem kobietą i mam dziś niedyspozycję fizyczną. A już ogromnym nadużyciem jest argument, którym posłużył się jeden z podoficerów - że w razie zagrożenia, kobieta by się rozpłakała. To jakiś absurd! Ten pan ma u mnie dłuuugą kreskę. My, kobiety w wojsku, nie płaczemy, jak nam się paznokieć złamie. Też potrafimy sobie świetnie radzić w różnych warunkach. Bo to zależy nie od płci, ale od osobistych dyspozycji i umiejętności.

Co jest twoim atutem, jako kobiety w armii, a co wadą?

- Wadą - siła. To, że nie mam jej tyle, co mężczyźni. A zaletą? Jako kobiecie łatwiej mi rozładować emocje. Acha, jeszcze o minusach - jestem w mniejszości, wystaje mi kitka spod beretu, no i wszyscy wiedzą, że ja, to ja. Dziewczyna w jednostce nie może być anonimowa.

Ty i twoje koleżanki tak naprawdę jesteście obiektami społecznego eksperymentu. Nie czujesz z tego powodu presji? Bo przecież albo się uda - i za ileś tam lat w armii będzie kilkadziesiąt tysięcy pań, albo nie - i przyjmowania kobiet będzie się unikać jak ognia.

- Jest to jakieś obciążenie, ale przecież nie mogę brać odpowiedzialności za wszystkie kobiety w wojsku. Ja i moje koleżanki staramy się postępować tak, by oceniano nas za to, co robimy i jak robimy, a nie za to, że jesteśmy kobietami. Fajnie by było, żeby wszyscy patrzyli na nas, jak na normalnych żołnierzy. Bo takie przecież jesteśmy.

0x01 graphic

Wrócę do Afganistanu - zapewnia porucznik Szal/fot. Robert Suchy, Combat Camera

No właśnie, kim jesteś: żołnierzem, żołnierką, oficerem, oficerką?

- Jestem oficerem, kobietą-żołnierzem.

A co sądzisz o sfeminizowanych odmianach nazw?

- Nie powinno się ich używać. No bo co to jest oficerka? Oficerski styl życia, potocznie szkoła oficerka, od biedy - but. No przepraszam, nie życzę sobie, by mnie tak nazywano. Niech zostanie po staremu.

Bez językowych rewolucji?

- Zdecydowanie bez.

A otwierają przed tobą drzwi?

- O, zdarzało się. Najtrudniej przyzwyczaić się starszej kadrze. Pewien pułkownik próbował mnie przepuścić w drzwiach, choć byłam w mundurze.

I co?

- I nie pozwoliłam. Były też próby całowania w rękę. Staram się pokazywać - nie jakoś agresywnie, ale stanowczo - że w armii obowiązuje hierarchia, a nie cywilna kindersztuba. Oczywiście, zgodnie z regulaminem, żołnierze niższego stopnia muszą mnie puszczać w drzwiach, nawet w mundurze (śmiech).

Dystans wobec kobiet rodzi się też na sali gimnastycznej.

- To prawda, nie raz słyszałem z wyrzutem, że na zaliczeniach z WF "my się musimy podciągać, a wy robicie sobie pompki i to jeszcze z ławeczką". Moim zdaniem, wszystkie konkurencje powinny być takie same. Tylko normy nieco inne, bo przecież fizycznych i biologicznych różnic nie zamażemy.

Zmieniło się twoje postrzeganie kobiecości po tym, jak wstąpiłaś do armii?

- Tak, bardziej ją doceniam. Po wielu godzinach chodzenia w mundurze i płaskim obuwiu, mam ochotę włożyć obcasy, nawet się pomalować, i wyjść gdzieś towarzysko, jak kobieta.

PRZYJAŹŃ - NIEBEZPIECZNA SPRAWA

Zostańmy jeszcze przy temacie kobiecości. Na co dzień ty jedna i...?

- 27 facetów. To jest mój pluton. W sumie kompania to ponad stu mężczyzn.

Jak cię przyjęli?

- Na początku było dużo nieufności.

Dlatego, że jesteś kobietą, czy że zaraz po szkole - a oni to doświadczone na misjach wojsko?

- Płeć miała chyba większe znaczenie.

Chcieli cię sprawdzić?

- Chcieli. Zaproponowali, bym pobiegła z nimi w zespołowym półmaratonie. Oczywiście się zgodziłam, mimo że wcześniej nie biegałam tak długich dystansów. Ale potraktowałem rzecz ambicjonalnie (śmiech).

I jak było?

- Fajnie, choć ekipa się wykruszyła, bo ostatecznie pobiegłam tylko ja i jeden podoficer. Bywa...

Dobiegłaś?

- Ależ oczywiście.

- Za czy przed kolegą?

- Za nim.

Co było dalej?

- Dałam chłopcom do zrozumienia, że nie jestem oficerem z nadmiarem ambicji, że dokładnie wiem, iż są tu tacy, którzy mają po kilka misji. I szanuję te ich doświadczenia. Ale z drugiej strony, to jest wojsko i każdy ma swoje miejsce w szyku. Jak jest śmiesznie, to jest śmiesznie, ale jak trzeba stuknąć obcasami, to trzeba stuknąć obcasami. Mówię o oficerkach (śmiech), nie o butach na obcasie.

Była jakaś sytuacja, punkt zwrotny, w tym waszym docieraniu się?

- Nie, to był raczej proces ewolucyjny.

Przyjaźnisz się z podwładnymi?

- To zależy, co masz na myśli.

Chodzisz z nimi na piwo po pracy?

- Nie. Uważam, że pewien dystans trzeba utrzymać. To są świetni chłopcy, fajni koledzy z pracy, ale to wszystko. Zresztą, oni również mają swoje życie prywatne. Choć na piwo, całym plutonem, moglibyśmy pójść.

Kiedyś, w prywatnej rozmowie, przyznałaś, że unikanie przyjaźni to celowa strategia także z innego powodu. Na misji ktoś może zginąć...

- No właśnie... (westchnienie). Bardzo trudno jest znieść stratę kogoś bliskiego, a w warunkach bojowych to nawet stratę kogoś, kogo zna się z widzenia, przeżywa się dotkliwie. Ale wiesz, z tym dystansem to nie można też generalizować. Bo taka postawa jest pomocna, ale bywa, że przyjaźń sama - wbrew wszystkim i wszystkiemu - przychodzi.

Piąta zmiana afgańskiego kontyngentu, na której byłaś, poniosła najcięższe jak dotąd straty. Zginęło sześciu ludzi, kilkunastu zostało ciężko rannych. Jeden z poległych, Piotr Marciniak, był żołnierzem z twojego plutonu...

- Tak, straciłam bardzo dobrego żołnierza. "Foka", tak go nazywaliśmy, miał za sobą wiele lat służby - od zasadniczej, przez nadterminową, po zawodową. Gdy trzeba - twardy i stanowczy, kiedy indziej - chętny do pomocy. Wielka strata dla nas, dla zespołu...

STRZELANKI I WYCISKACZE ŁEZ

Skoro jesteśmy przy związkach emocjonalnych - tuż po ślubie wyjechałaś na misję...

- Taaak. Ślub, według planów, miał się odbyć w maju 2009 r., ale pod koniec 2008 r. dowiedziałam się, że pojadę do Afganistanu. Oboje z Tomkiem chcieliśmy ten matrymonialny plan zrealizować bardziej przed niż po misji, no i wyszło jak wyszło...

Ślub w walentynki...

- Tak, sztampowa data, ale przynajmniej nie zapomnimy o dacie ślubu (śmiech). A imiona, na wszelki wypadek, mamy na obrączkach...

Co na to wszystko mąż?

- Co do terminu ślubu - nie zgłaszał sprzeciwu. Co do misji - było gorzej. Dużo rozmawialiśmy na ten temat, obiecałam mu, że będę uważać. Oczywiście mi nie wierzył, ale zrobiłam oczy kota ze Shreka i się udało...

A tak na poważnie - wie, jaką mam pracę.

0x01 graphic

W kraju brakuje mi misyjnej adrenaliny - mówi ppor. Szal/fot. Robert Suchy, Combat Camera

To pytanie raczej do Tomka, ale interesuje mnie też twoja refleksja na ten temat - jak mąż radzi sobie z sytuacją, że na co dzień pracujesz w wybitnie męskim towarzystwie?

- Nigdy nie kwestionował faktu, że koleguję się i pracuję z mężczyznami. Za tę wyrozumiałość jestem mu niezmiernie wdzięczna. No, radzi sobie świetnie i tak, proszę, napisz (śmiech).

Wróćmy do chwili, gdy stałaś się mężatką. Jak zareagowali na to twoi podwładni?

- Powiedzieli, że kupią mi prezent. "Łóżeczko kupimy" - mówią. "Aha" - ja im na to - "chcecie się mnie pozbyć. Urodzę dziecko, nie będzie mnie na kompanii, będziecie mieli święty spokój". "No nie" - mówi jeden z nich. "Urodzi pani myk, myk, od razu przyjdzie na kompanię z chłopakiem, a my już go nauczymy. Obiecujemy, że w wieku trzech lat będzie obryty z beryla. Że złoży go i rozłoży z zamkniętymi oczami". "A jak to będzie dziewczynka?" - pytam. "Wtedy to dopiero będzie super. Wychowamy ją na Dodę" - usłyszałam. I w tym momencie mój entuzjazm dla macierzyństwa nieco przygasł (śmiech).

Zostawmy na chwilę pracę i wizerunek twardzielki, przepraszam, twardziela. Powiedz mi Katarzyno, co cię wzrusza?

- Bieda. I życiowa nieporadność, gdy na przykład ktoś ląduje jako żebrak na ulicy.

Masz w sobie dużo empatii?

- Myślę, że tak. I kiedyś trochę przeszkadzało mi to w pracy. Bo weźmy taką sytuację: trzeba ukarać żołnierza. A ja myślę sobie: "no tak, zdarzyło mu się, a przecież to dobry chłopak". Ale z drugiej strony - jest wina, powinna być kara, to jest wojsko. Ale nauczyłam się dystansować do wielu spraw i rzeczy. Wojsko to też dobra szkoła asertywności.

Wzruszasz się w kinie? Na czym ostatnio byłaś?

- Na "Avatarze". Niezły.

Czyli repertuar dobierasz pod kątem zainteresowań zawodowych?

- Nie, choć fajnie się ogląda filmy z akcentami militarnymi, gdy już wiesz, z czym to się je. Staramy się wspólnie z mężem śledzić nowinki filmowe i nie robić sobie zaległości. Jesteśmy też fanami agenta 007, a mnie się nawet jakiś wyciskacz łez wkradnie w repertuar (śmiech). Zależy od nastroju.

A czytasz tylko podręczniki z taktyki?

- Nie. Ale książki to moja przywara, której mąż nie może mi wybaczyć. On kocha książki strasznie, ja troszkę mniej. Mój styl życia, styl pracy, nie zachęcają do spędzania wolnych chwil z czytadłem w ręku. Staram się czytać, ale fantastycznym czytelnikiem nie jestem.

Ale zawodnikiem - owszem?

- Chyba tak (śmiech).

Co ćwiczysz?

- Przede wszystkim kosza, bo to kontaktowa i zespołowa gra. Jeżdżę też na rowerze, na nartach, rekreacyjnie się wspinam, lubię też biegać... zresztą, ogólnie lubię sport. Domatorem raczej nie jestem...

CO Z TEGO, ŻE NA MISJI?

Dobrze, że mówisz o domu. Twój powrót z Afganistanu nie wyglądał zbyt szczęśliwie.

- To prawda. Gdy się skądś wraca, to fajnie, jeśli towarzyszy temu poczucie, że do własnego kąta, domu. Mnie tego pozbawiono. Przed wyjazdem mieszkałam w internacie wojskowym, w pokoju 2-osobowym. Później wyszłam za mąż, więc czekałam na przydział samodzielnej kwatery - internatowej bądź mieszkaniowej. Ale się nie udawało. Po 2 miesiącach pobytu w Afganistanie dzwoni do mnie mąż i mówi: "poinformowano mnie, że muszę uprzątnąć twoje rzeczy z internatu, bo wprowadza się tam jakaś dziewczyna". No więc ponowiłam prośbę o przydział jakiejś jedynki. Odpowiedź była taka, że muszę czekać.

Fakt, że byłaś na misji, nie miał tu żadnego znaczenia?

- Żadnego. Obiecano mi, że dostanę pokój-jedynkę zaraz, jak wrócę z misji. Zależało nam na tym bardzo, bo tak naprawdę nie mieliśmy się gdzie z mężem podziać. I tuż przed powrotem znów dzwoni Tomasz i mówi, że jednak tej jedynki nie będzie. Poczułam się, jakby mi ktoś podciął nogi. Jakby ta cała misja, cała moja służba, dla nikogo nie miały znaczenia...

Znaleźć na wynajem mieszkanie w Krakowie na przełomie września i października jest bardzo trudno. W tym czasie niemal wszystkie przyzwoite lokalizacje obstawione są już przez studentów.

- Pomogły koleżanki, które mieszkają w Krakowie. Najpierw jedna, na kilka dni, użyczyła swojego mieszkania, później kolejna. Teraz wynajmujemy pokój, ale całe to zamieszanie zdopingowało nas do szukania własnego lokum. I właśnie finalizujemy umowę z bankiem.

- Czyli happy end.

- Owszem, choć pierwsza noc w kraju, spędzona tak jak wszystkie w Afganistanie w śpiworze, nie nastrajała zbyt optymistycznie.

Wrócisz do Afganistanu?

- Wrócę. Myślałam, że już latem tego roku, ale najpewniej dopiero za jakieś 2 lata, kiedy pojedzie moja jednostka.

Znów biuro prasowe?

- Zobaczymy. Może znajdzie się ktoś lepszy ode mnie, a ja nie będę narzekać na inny etat, który zaproponują mi przełożeni. W końcu spadochroniarze potrafią wiele (śmiech).

Gdzie się widzisz, powiedzmy, za 10 lat?

- Mam nadzieję, że w Krakowie, mam nadzieję, że w 6. Brygadzie. A jeśli nie - cóż, myślę, że znajdę sobie coś dla siebie. Może CIMIC, czyli jednostka odpowiedzialna za współpracę cywilno-wojskową. Ale błagam, nie wybiegajmy w przyszłość tak daleko...

Proszę bardzo. I dziękuję za rozmowę.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
05 (7) Eminem Jestem zolnierzem
23 niby jestem niby nie
Niby jestem niby nie, Teksty
NIBY JESTEM NIBY NIE
14 Borysewicz i Kukiz - Niby jestem niby nie, kwitki, kwitki - poziome
Mister Dex bierz mnie jaki jestem Inny nie bede
2012 01 09 Jestem matką Nie kocham swojego dziecka
niby jestem niby nie
Nie będzie konsekwencji za zniewagę żołnierzy niezłomnych
NIGDY nie kwestionuj odwagi amerykańskiego żołnierza
Mateusz Biszop Żołnierz, który nie chciał się poddać
Żołnierz swojski o czym Broniewski nie napisał
Dickson Gordon R Dorsaj t3 Żołnierzu nie pytaj
Obama zmienia zdanie Czy zdjęcia znęcających się żołnierzy nie będą jawne (13 05 2009)
Dickson Gordon R Childe 03 Żołnierzu nie pytaj
Dickson Gordon R Zolnierzu nie pytaj
2012 Religijny kalendarz żołnierza polskiego

więcej podobnych podstron