Paweł „Fett” Borawski
Ten ostatni raz
Czy wiecie kiedy człowiek najczęściej rozważa całe swe życie? Zapewne odpowiedź na to pytanie zna tylko część osób... Otóż myślimy o nim tuż przed jego kresem. Może uznacie mnie za dziwaka, ale gdybym w jakiś sposób mógł wybierać, to... wybrałbym szybką śmierć. Bez żadnych męczarni. Ale czemu tak mówię? Postaram się na to odpowiedzieć, ale pierw trochę mojej historii...
Urodziłem się na mało znanej planecie zwanej Taanh IX. Jest to planeta porośnięta głównie olbrzymimi lasami. Mało jest tu rzek i jezior, a morza to rzadkość. Pewnie zapytacie, jak żyją tu rośliny, skoro nie ma wody... Otóż pod powierzchnią ciągną się niezliczone ilości tuneli, które są całkowicie zalane. Ale miało być o mnie... Moi rodzice byli handlarzami. Gdy galaktyką zawładnęło Imperium, oni wzięli się za przemyt. Zostali złapani i rozstrzelani. Ja zostałem pod opieką babki... Jednak nie trwało to długo. Około dwa miesiące później na naszą planetę przybyli ludzie wysłani przez Imperatora. Mieli zabrać wszystkich młodych chłopców i wcielić ich przymusowo do wojska. Babcia nie chciała mnie oddać. Wzięto mnie siłą. Co się z nią stało? Nie wiem, ale pewnie zabito ją...
Tak właśnie trafiłem do jednostki szkoleniowej Imperium. Sprawdzono moje zdolności i stwierdzono, że nadaję się na pilota. Rozpoczęły się codzienne treningi. Na szczęście nie stawiałem oporów, gdyż byłoby ze mną źle. Kilka innych osób, które nie wykonywało poleceń, zostało zabranych przez szturmowców. Wrócili na ćwiczenia po kilku dniach, lecz nie byli to ci sami ludzie... Zapytani o imię, odpowiadali np.: „KKN-2259”. W końcu minął rok... Tak bynajmniej wydawało mi się, gdyż liczyłem każdy dzień. Zabrano nas przed jakiegoś dowódcę. Mówił on coś o ataku rebeliantów. Pod koniec nakazał nam wejść do Tie-Fighterów i wyruszyć w okolice planety... Taanh IX. Był to dla mnie szok. Chyba jako jedyny zatrzymałem trzeźwość umysłu. Moi dawni koledzy, których nie widziałem od czasy zabrania z domu, stali niewzruszeni. Wszyscy ruszyli w stronę pojazdów. Ja także. Usiadłem w fotelu i założyłem kask. Potem uruchomiłem silniki i wystartowałem.
Po kilku minutach usłyszałem w głośnikach czyjś głos. - Tu Erag Rodam, wasz dowódca. Naszym celem będą rebelianckie myśliwce typu X. Teraz zgłaszajcie się po kolei.
- Tu jedynka... Zgłaszam się.
- Tu dwójka... Zgłaszam się.
I tak przeleciało aż do mojego numeru.
- Tu dziewiątka... Zgłaszam się.- odpowiedziałem.
Po mnie zgłosiły się jeszcze trzy osoby.
- Dobrze. Wszyscy są... A teraz panowie: do boju! Życzę udanych łowów.- powiedział na koniec dowódca.
I tak nie tylko nasza eskadra, ale i inne zaczęły atakować flotę rebelii. Leciałem przed siebie nie strzelając. W końcu pojawił się przede mną X-Wing. Prawdopodobnie miał popsute radary, gdyż nie zauważył mnie. Leciałem za nim, ale nie wiedzieć czemu, nie atakowałem... W końcu w głośniku odezwał się mój dowódca.
- Dziewiątka, czemu nie strzelasz?
- Nie zamierzam zabijać - odpowiedziałem odważnie - To nie moja wojna.
- A czy wiecie, że grozi wam sąd wojenny, jeśli nie zaczniecie walczyć? - Nie obchodzi mnie to.
Wtedy zmieniłem swój tor lotu i zacząłem zmierzać ku Taanh IX.
- A więc zginiecie. I to ja was zabiję. - krzyknął Rodam zdenerwowany.
Człowiek ten zaczął strzelać w moim kierunku. Ja jednak unikałem pocisków. W końcu doleciałem nad powierzchnię planety. Ujrzałem polankę na której było dość miejsca do lądowania. Już zwalniałem, gdy poczułem uderzenie. Straciłem panowanie nad pojazdem i zacząłem spadać. Statek uderzył w czubki kilku drzew i zawisł na gałęziach. Zemdlałem, lecz po jakimś czasie doszedłem do siebie. Czułem ogromny ból pokrywający całe me ciało. Miałem złamaną prawą rękę i przebite lewe płuco. Jakiś kawał metalu rozwalił mi połowę klatki piersiowej. Na szczęście miałem przy sobie apteczkę. Wziąłem specjalny bandaż tamujący krwawienie i nalepiłem go w miejscach najbardziej rozciętych. Potem usztywniłem rękę. Ostatkiem sił spróbowałem wyjść z Tie-Fightera. Był to błąd, gdyż spadłem z wysokości trzech metrów na jakiś krzak, a potem na ziemię. Odczołgałem się jeszcze kilka metrów i usiadłem pod drzewem.
Nagle usłyszałem kroki. Ujrzałem mojego dowódcę i dwóch pilotów. Znałem tych ostatnich. Pochodzili z mojej planety. Nie raz się z nimi widywałem... Rodam pierw popatrzył na pojazd wiszący da drzewie. Potem zaczął się rozglądać i w końcu ujrzał mnie. - Zabić go - powiedział do swoich towarzyszy.
Oni popatrzyli się przez chwilę na mnie. Potem dali sobie wzrokowy znak. Jeden z nich powiedział:
- Nie wykonamy rozkazu... - Dlaczego? To jest równe ze...
- Niech się pan zamknie. Trzeba mu pomóc - wtrącił zdenerwowany chłopak.
Obaj zaczęli podchodzić w moją stronę. Nagle usłyszałem dwa szybkie strzały z blastera. Piloci padli nieżywi.
- Zdrajcy zawsze giną. - powiedział lekko znużony dowódca.
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Tie-Fighter obluzował się, odbił się od gałęzi i spadł na Rodama. Tamten tylko jęknął i zmarł. Ledwo idąc pozbierałem suchego drewna i ułożyłem z niego stos. Położyłem na nim obydwóch chłopców i podpaliłem stos strzałem z blastera. Przynajmniej taki pochówek mogłem im zapewnić...
Na tym kończy się moja historia. Od tamtej chwili minęło już kilka godzin, lecz czuję, że zbliża się nieuniknione... Rana zadana w płuca jest śmiertelna. Nie wyleczę tego nawet w najlepszym szpitalu. Ale cieszę się, że mogę umrzeć tu, na mojej ojczystej planecie...
Widzę ją ten ostatni raz...
Ten osta... tni... raz...