Karuzela z Madonnami
Wsiadajcie, madonny
madonny
Do bryk sześciokonnych
...ściokonnych!
Konie wiszą kopytami
nad ziemią.
One w brykach na postoju
już drzemią.
Każda bryka malowana
w trzy ogniste farbki
I trzy są końskie maści:
od sufitu
od dębu
od marchwi.
Drgnęły madonny
I orszak konny
Ruszył z kopyta.
Lata dokoła
Gramofonowa
Płyta,
Taka
Taniec na błędach ubezdźwięcznionych
Uspokój się, Białoszewski,
byłeś dziś pierwszy szczęśliwy
(humor jak rumor
spadł! o
spokój
niepokój),
nie jesteś pierwszy nieszczęśliwy,
przed tobą, w czasie, po tobie
miliony
małpiliony
takich
przeróż sobie
na inne, wyjdź z małpilionów
w małpiliony
albo jak dużo
pilonych
to czyms dużym,
bo chcesz być duży,
więc przeróż
Złożyli wieńce i wiązanki kwiatów
Złożyli wieńce
i wiązanki kwiatów;
ci z chorobą wieńcową, z wapnem w żyłach, tym,
którzy w wapienne doły twarzą w dół padali
ze związanymi z tyłu bukietami rąk;
o, karki pogrubiało; kolczasta obroża
z jedliny pęknie na was; plecy w marynarkach,
nie was chłostać rózgami róż, nie znacie bólu
znanego ziemi, z której nawet kwiaty
wyrastają usłużnie związane; złożyli
broń wiązanek i wieńców, i brną ciężkie koła
ze złoconymi lawetami wstęg
przez odarte ze skóry żywe mięso płyty
zryte krętymi ranami napisów,
rozstrzeliwane zgraną salwą werbli, zniczem
nieskończenie palone u ich stóp;
i tylko
dzwony,
bukiety zawieszone koronami w dół,
rozsiewają nad miastem
dawno zapomnianą
woń ołowianych łez.
A one krążą
I krążą.
Przebijają nas mgławicami.
Spróbuj schwycić
ciało niebieskie
któreś z tych
zwanych „pod ręką”...
A czyj język
najadł się całym smakiem
Mlecznej Kropli przedmiotu?
A kto wymyślił,
że gwiazdy głupsze
krążą dokoła mądrzejszych?
A kto wymyślił
gwiazdy głupsze?
Stanisław Barańczak
U końca wojny dwudziestodwuletniej
U końca wojny dwudziestodwuletniej,
w dzień zwycięstwa nad sobą, w dzień
przegranej z sobą, gdy się wszystko wyjaśniło
pochodniami pochodów, kagankiem kagańca,
gdy zapomniałeś nazwisk i adresów,
oświecony lampą z biurka prosto w oczy, jak
krótkim tchem psa spuszczonego ze smyczy, w ten dzień
ostatecznego zawieszenia broni
nad głową;
szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi;
u końca wojny dwudziestodwuletniej
liczyłeś zaginionych, zmarłych i zabitych
w sobie samym, choć nigdy nie byłeś wśród siebie
tak jasno żywy pod oświatą lampy,
zapominając nazwisk i adresów
(a szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi).
jeszcze z wilgotnym żarem tchu na twarzy
zachowanej bez celu i składu;
w ten dzień
jakże pragnąłeś rozgromienia klęski,
triumfu nad zwycięstwem, nowej wojny w sobie;
mogłeś od nowa utkać dywanowy nalot
na ochrypłym od krzyku gardle, nalot łez
wybuchających cierpkim oświeceniem gniewu,
od nowa atakować ostygłe okopy
w huraganowym ogniu ich krzyżowych pytań;
u końca wojny dwudziestodwuletniej,
gdy zapomniałeś nazwisk i adresów,
grzebałeś zaginionych, zmarłych i zabitych
w pojemnym grobie cienkościennej czaszki:
bo szedłeś z nimi; uciekałeś z nimi.
Stanisław Barańczak - Ze wstępu do rozmówek
Celem jest mówić płynnie, choć w języku, który
Do końca będzie obcy. Ale co to znaczy
mówić płynnie? To raczej mieć wzgląd na słuchaczy
niż przełamywać sztywność tej wyschłej tektury,
języka w nietutejszej gębie. Rzecz w tym, żeby
pozwolić im się przemknąć jak na wodnych nartach
przez sztuczny rów rozmowy, cokolwiek jest warta
jej głębia po kolana; aby bez potrzeby
nie hamować ich zjazdu po zjeżdżalni słów
w brodzik porozumienia; gdy rozmowa będzie
sportem wodnym, gdy w swoim tęponosym pędzie
ledwie muśnie powierzchnię obły ślizgacz - słuch,
gdy dna mu nie rozpruje kółek epitetu
nieoczekiwanego albo nagła rafa
zwierzenia - słowem, kiedy słowo gładko trafia
na słowo i zdań fala nie podnosi grzbietu
ponad dopisujące zdrowie i tę wściekłą
drożyznę, i pogodę doprawdy dziś ładną,
gdy mówisz to, co umiesz, nie to co byś pragnął -
na chwilę was opływa słodkiej unii ciepło
i w pluskaniu podmiotów, chlupocie orzeczeń
nareszcie zapominasz o tym, że ruch warg
może być nieraz - bywał nieraz - wart
coś więcej; mówić płynnie, to rozumieć, że się
nei opłaca z kimś schodzić pod powierzchnię słów
cudzej czy własnej mowy - choćbyś jak najbieglej
wiódł go przez ciemne głębie, zawsze w dole zblednie
odstraszająco piaszczyste i biedne
dno obcości, przybyszu. Godzisz się? To mów.