Liceum Ogólnokształcące
PRACA Z HISTORII
„Polityka zagraniczna i wewnętrzna Kazimierza Wielkiego”
Trudna była chwila, kiedy na tronie polskim zasiadł młody (ur. 1310 r.) syn Łokietka, pełen nadziei Kazimierz. Była to już całkiem odmienna od Łokietka postać. Łokietek wzrósł i wychował się w smutnych czasach zupełnego rozstroju politycznego w końcu XIII stulecia, otaczał go ze wszystkich stron przykład na wpół dzikich, niepohamowanych w swych namiętnościach, krótkowidzących pod względem politycznym, czyhających nawzajem na swoje dzierżawy książąt piastowskich. Nie lepszym też był od nich w pierwszych swoich występach, mimo wyższego swego niezaprzeczenie umysłu, Łokietek. Dopiero ciężkie przejścia zrobiły zeń inszego człowieka, wielkiego bohatera i przezornego króla, ale nie złagodziły jego charakteru, pozostawiły go zawsze wierzącym jedynie w tę siłę fizyczną, w tę energię woli, której państwo swoje i utrzymanie jego całości zawdzięczał. Inaczej Kazimierz. Wychował on się już jako następca tronu wielkiego państwa, nie miał obawiać się współzawodników, odebrał wykształcenie staranne, a bawiąc przez długi czas na dworze węgierskim swojego szwagra miał sposobność przypatrzeć się wyższej cywilizacji i sztuce rządzenia, jaką tam razem z Karolem Robertem Andegaweńskim przynieśli Francuzi. Kontrast tej cywilizacji ze zdziczałą wskutek długich najazdów i walk domowych Polską zrobił na jego umyśle głębokie wrażenie. Chwyciwszy też po śmierci ojca za ster rządów, postanowił sobie epoce walki za jaką bądź cenę położyć koniec, a podnieść kraj i społeczeństwo polskie na ten stopień gospodarstwa, oświaty i cywilizacji, na jakim podówczas stanęła już Europa zachodnia i południowa.
W zamiarze tym utwierdzało go tym mocniej trzeźwe rozpatrzenie się w stosunkach politycznych Polski. Zwycięska bitwa pod Płowcami nie złamała jeszcze potęgi Zakonu, ziemia dobrzyńska i część Kujaw w jego zostały ręku, zasoby niewyczerpane, przewaga nad wycieńczoną do ostatecznych granic Polską widoczna. Jeszcze jedna lub dwie bitwy mogły się nieustraszonym męstwem Polaków na ich korzyść rozstrzygnąć, ale potem biada. Wszakże królowie czescy nie przestali się jeszcze tytułować królami polskimi, wszakże hołdował im Śląsk i Mazowsze, łączyło z Krzyżakami przymierze. Rozdarcie Polski pomiędzy Zakon i Czechy zaciężyło jako złowroga zmora nad głębszym umysłem Kazimierza.
Nie było chwili do stracenia. Korzystając z rozejmu, a zarazem z pośrednictwa Karola Roberta, zawiera Kazimierz w roku 1336 w Wyszehradzie wieczysty pokój z Czechami, w którym za .zrzeczenie się pretensyj ich do korony polskiej odstępuje im zwierzchnicze prawa swoje nad Śląskiem i księstwem płockim. Zawarto przymierze z Czechami i Węgrami, a Krzyżacy widząc to, stali się pochopniejszymi do zgody. Za odstąpienie im Pomorza mieli Kazimierzowi zwrócić Kujawy i ziemię dobrzyńską. Z największą boleścią dał się Kazimierz do tak ciężkich ofiar, do odstąpienia Śląska i Pomorza nakłonić, a walcząc sam z sobą nie chciał brać za to dzieło na siebie całej odpowiedzialności. Umieścił w traktacie zastrzeżenie, że papież imieniem Zakonu, a panowie polscy imieniem narodu zatwierdzić go mają. Zastrzeżenie to dało powód do siedmioletnich rokowań i sporów. Oburzyli się na taki „pokój" w krewkości swojej panowie polscy duchowni i świeccy, przez Kazimierza na naradę zwołani, stanął po stronie ich papież, lecz nowy wyrok legatów papieskich z r. 1339, skazujący Zakon na zwrot wszystkich zagrabionych Polsce posiadłości, rozbił się o twarde umysły zakonnej braci, a tak chcąc nie chcąc przystąpili Polacy w roku 1343 do zatwierdzenia pokoju wyszehradzkiego w Kaliszu. Polityka zewnętrzna Kazimierza świadczy o jego nadzwyczajnej roztropności, znajomości stosunków i mądrym użyciu sił własnych. Sama przez się nie usprawiedliwiałaby ona jednak przydomku „Wielki", jakim Kazimierza już najbliższa obdarzyła potomność. Wielkim stał się Kazimierz dopiero przez to, że oszczędzając sił narodu od bezużytecznych, wyniszczających wojen, umiał je do pracy wewnętrznej skupić i umiał całemu narodowi w tej pracy jasną pochodnią swego geniuszu i niezachwianą energią przodować. Przodownictwo to tym większym w oczach naszych go stawia, że do kierowania pracą społeczną nie był wówczas monarcha polski obowiązany. Ustrój państwa był tego rodzaju, że społeczeństwo podzielone na stany pracowało samo i nie mogło się domagać poparcia od panującego, który tylko granic państwa strzec i równowagę wewnętrzną utrzymać był winien. Otóż Kazimierz Wielki umiał się wznieść ponad swój obowiązek, ponad pojęcia spółczesne, poznał bystrym swym okiem, że poparcie udzielone pracy społecznej zwiększy siły narodu, a tym samym i państwa, a wszechstronny jego umysł zdołał tej pracy na każdym polu wskazać należyty kierunek.
Popierał Kazimierz Wielki kolonizację niemiecką, nie obawiając się już germanizacji, popierał zakwitający w miastach przemysł i handel, szukający sobie dróg nie tylko na Rusi i w Niemczech, ale i w Węgrzech, Włoszech, Flandrii, Inflanciech i w odległej Moskwie. Cały handel pomiędzy północą i wschodem z jednej, a zachodem i południem z drugiej strony w miastach polskich podówczas się skupił. Miasta te korzystając z nadanego im „prawa składu", nie przepuszczały żadnego obcego kupca, lecz zakupywały od niego przywieziony towar i w drugą stronę same go wysyłały, cenę dowolnie mu nakładając. Ogromne skarby gromadziły się w komorach mieszczan krakowskich, poznańskich, sandomierskich, lubelskich i lwowskich. Chcąc ściągnąć do kraju kapitał, podnieść tym samym przemysł i królewskie dochody, sprzyjał król osiedleniu się Żydów, którzy prześladowani za granicą, tłumnie do Polski ściągali, uregulował ich stosunki w osobnych przywilejach i wziął ich pod swoją osobistą opiekę. Co więcej, przenoszeniem osad polskich na prawo niemieckie, organizowaniem, ludności polskiej wieśniaczej na sposób niemiecki, nadaniem jej samorządu, wydzieleniem gruntów i oczynszowaniem — umiał w niej Kazimierz interes 'do pracy obudzić. Ludność ta zajęła i wykarczowała niezmierne, pustką jeszcze dotąd stojące przestrzenie. Oswobodzona od gniotących ją danin i przerzedzających wojen, rozrodziła się, przyszła do nie znanego przedtem dobrobytu, a Kazimierza królem „chłopków" ochrzciła. Ogromne dobra królewskie w ten sposób zagospodarowane, przez włodarzy i wielkorządców dozorowane, przynosiły królowi takie dochody, że dwór królewski zajaśniał świetnością i bogactwem, do nadzwyczajnych podatków nie było się potrzeby uciekać, a w miejscu dawnych drewnianych lepianek wzniosły się po licznych miastach wspaniałe świątynie i gmachy, wzniosły się warowne mury, które zdołały stawić opór nie tylko najazdom barbarzyńskiej dziczy, ale później także sztuce wojennej niemieckiej. Przykład króla naśladowało duchowieństwo i szlachta. Szlachta ta, prawie wyłącznie rycerskiemu rzemiosłu oddana, a na pracę rolną jako na zatrudnienie poniżające spoglądająca, chwyciła się pługa, a jeżeli w jakiej okolicy brakło jej ziemi, mianowicie w Wielkopolsce i na Mazowszu, przenosiła się tłumnie na wschód, w zajęte świeżo przez Kazimierza dzierżawy. Nie tylko Ruś Czerwona, ale całe zachodnie podkarpackie wzgórza (dzisiejsza zachodnia Galicja) zawdzięczają całą swą uprawę i polską kolonizację dopiero temu ruchowi wędrownemu szlachty za panowania Kazimierza Wielkiego. Czynili to na większą jeszcze skalę możni panowie, rozporządzający większymi kapitałami. Opuszczając zachodnie strony, rzucali się wszyscy do Małopolski na Podgórze karpackie i zakładali tu niezmierne dobra, których wartość dobre gospodarstwo z każdym dniem podnosiło.
Razem z rozwojem kolonizacji niemieckiej rozwinęły się także i zajaśniały w całym blasku sztuki, które z nią do Polski przybyły, malarstwo, rzeźba, złotnictwo i architektura. W okazałych pieczęciach królewskich, w miniaturach przechowanych w rękopiśmiennych kodeksach, w pomnikach kościelnych widać jej ożywcze tchnienie. Zdanie, iż Kazimierz Wielki „zastał Polskę drewnianą, a zostawił ją murowaną", najzupełniejszą jest prawdą. Dopiero za Kazimierza i za jego czynną inicjatywą zaczęto wznosić z muru obronne zamki i dwory królewskie i rycerskie, baszty, bramy, ratusze, sukiennice, a nawet domy prywatne w miastach, dawne kościoły przerabiano na ogromne świątynie, a styl romański gotyckiemu pierwszeństwa ustąpił.
Dbając o powszechny dobrobyt troszczył się też Kazimierz o potrzeby duchowe narodu. Kościół reprezentujący podówczas nie tylko moralność, ale także oświatę, miał w nim gorliwego obrońcę i dobroczyńcę. Wielu Polaków udawało się też za granicę, jedni, ażeby na obcych dworach nabrać rycerskiej ogłady i obcej sztuce rządzenia się z bliska przypatrzeć, drudzy, ażeby na uniwersytetach zagranicznych, mianowicie paryskim, bolońskim lub praskim, poznać tajniki ówczesnej nauki prawniczej i teologicznej, a za powrotem do kraju nimi zajaśnieć. Nauka popierana przez Kazimierza Wielkiego miała jednak wybitnie praktyczny kierunek. Nie stworzyła ona żadnej literatury, tak że z całego XIV wieku pozostała nam tylko jedna, prawda, że z wielkim politycznym zmysłem i werwą napisana kronika, obejmująca panowanie Kazimierza i jego następcy Ludwika aż do roku 1384. (Autorem jej jest Janko z Czarnkowa, archidiakon gnieźnieński i podkanclerzy Królestwa.) Ówcześni doktorowie i magistrowie prawa rzymskiego i kanonicznego zajmują za to najzaszczytniejsze stanowiska w polskiej hierarchii kościelnej, stoją u boku króla, zapełniają jego kancelarię i — czy to przyjdzie prowadzić trudne rokowania dyplomatyczne, czy procesa z Zakonem, czy sprawy wewnętrzne urządzać — wyręczają króla z chlubą dla siebie i kraju. Pragnąc ten zbawienny wpływ nauki, mianowicie prawniczej, w kraju rozszerzyć, zakłada nareszcie Kazimierz z pozwoleniem papieża Urbana V w r. 1364 uniwersytet na wzór bolońskiego w Krakowie. Nie było w nim jeszcze teologii, ale za to naukę prawa na pierwszy plan wysunięto. Siedmiu profesorów, oczywiście z zagranicy na razie sprowadzonych, miało je wykładać. W ten sposób trysnęła w środkowej Europie krynica światła i wiedzy, której znaczenie tym jeszcze się potęgowało, że oprócz założonego w roku 1348 uniwersytetu praskiego sami Niemcy żadnego podobnego zakładu nie posiadali.
Czterdzieści lat niespełna trwała ta życiodajna praca, ale owoce jej już po kilku, po kilkunastu latach dały się uczuć. Pomimo krzywdzącego pokoju wyszogrodzkiego odzyskała Polska niebawem poważne stanowisko w Europie, ubiegali się o przyjaźń króla polskiego papieże, królowie, cesarze, a w każdej sprawie politycznej, ówczesny świat zajmującej, głos Kazimierza Wielkiego ciężko ważył na szali. Czuli cudzoziemcy, że mają do czynienia z narodem, który w danej chwili zdołałby nie tylko stoczyć jedną lub drugą bitwę, ale przeprowadzić wojnę z tą samą energią i wytrwałością, jaką się w pracy swojej dotychczas odznaczył. Siła żywotna i cywilizacyjna Polski objawiła się najlepiej w przyłączeniu Czerwonej Rusi. Niegdyś umieli Polacy walczyć, najeżdżać, pustoszyć, teraz kraje nabyte nauczyli .się już trwale do siebie przywiązywać. Zamiast grabieży i gwałtów otoczył Kazimierz nabyty kraj najtroskliwszą opieką, zostawił mu jego prawa i urządzenia, zaprowadził też same co i w Polsce urzędy i władze, a naród polski popierając króla przenosił się na Ruś, kolonizował jej pustki, polską mowę, oświatę i obyczaj w niej szerzył. Nie przebolał też Kazimierz straty Mazowsza i Śląska i przynajmniej tego dopiął, że król czeski od prawa zwierzchnictwa nad Mazowszem ustąpił. W roku 1356 wykonał Ziemowit książę mazowiecki uroczysty hołd Kazimierzowi, a tak ta prastara polska dzielnica ścieśniła nierozerwalnie węzły łączące ją z Polską. W r. 1365 wróciły dobrowolnie do Polski zagrabione przez margrabiów brandenburskich Santok i Drezdenko. Znaczenie Kazimierza zajaśniało jednak najwyżej w roku 1363 na kongresie odprawionym w Krakowie celem pogodzenia cesarza Karola IV z możnym królem węgierskim Ludwikiem, synem Karola Roberta. Oprócz cesarza i Ludwika zjechali do Krakowa królowie duński i cypryjski, wojewoda bawarski, wszyscy niemal książęta piastowscy, śląscy i mazowiecki, na koniec Bogusław książę szczeciński, z którego córką Elżbietą cesarz Karol IV równocześnie w Krakowie ślub i wesele odprawił. Roztoczyła Polska bogactwa, z którymi niewątpliwie wspaniałe niegdyś przyjęcie Ottona przez Chrobrego nie mogło iść w parze. Tam tylko panujący przepychem zabłysnął, teraz cały naród i wszystkie jego warstwy mogły dostatnio wystąpić. Uczta, wydana goszczącym u Kazimierza monarchom przez mieszczanina krakowskiego Wierzynka, przewyższała wspaniałością i rozdanymi na niej darami królewskie przyjęcia.
Chcąc te owoce swojej pracy utrwalić i zabezpieczyć, musiał też wielki król pomyśleć o zapewnieniu krajowi sprężystej i dobrze obmyślanej organizacji. Szło tu o wykończenie dzieła rozpoczętego przez książąt polskich jeszcze w drugiej połowie XIII wieku, a posuniętego dalej przez Władysława Łokietka. Książęta piastowscy przeprowadzili każdy w swojej dzielnicy budowę społeczeństwa, opierającą się na trzech odrębnie się rządzących stanach: kościelnym, duchownym i świeckim, i określili w przywilejach stosunek tych stanów do górującej ponad nimi władzy książęcej. Połączenie pojedynczych dzielnic pod berłem Łokietka nie sprowadziło zrazu zmiany w ich wewnętrznym ustroju. Unia, która dzielnice łączyła, była czysto osobistą. Łokietek wstąpił w prawa książąt, którzy nad nim poprzednio władali, zatrzymał wszystkich urzędników, dzielnice objeżdżał, urzędników zwoływał i rozkazy im swoje wydawał. Ustrój taki stawał się jednak coraz to więcej niewygodny. Urzędnicy, którzy w pojedynczych dzielnicach istnieli, myśleli o potrzebach tylko swojej dzielnicy; panujący nie miał się kim wyręczyć, kiedy przyszło zaradzić ogólnym potrzebom kraju i postanowienia do całego kraju się odnoszące jednostajnie wszędzie przeprowadzić. Urzędnicy ci przyzwyczaili się nadto w epoce podziałów do rządzenia panującymi, zamiast rozkazów królewskich słuchać narzucali się oni na reprezentantów interesu swoich dzielnic i osiadłej w nich szlachty. Z takimi urzędnikami trudno było cokolwiek rozpocząć i przeprowadzić. Zaradzili temu Łokietek i Kazimierz Wielki. Nie chcieli oni i nie mogli znosić urzędników od dawna istniejących w dzielnicach, pozostawili ich, pozwolili im nawet reprezentować ściślejsze interesy pojedynczych ziem i dzielnic, ale tym samym nadali im charakter urzędników ziemskich, a sami tworzyli sobie osobnych urzędników królewskich, którym mogli bezwzględnie zaufać.
Zaprowadzono nowe urzędy dworskie: podskarbiego, mającego zawiadywać dobrami i dochodami króla, podkanclerzego, prowadzącego kancelarię królewską administracyjną, sądową i dyplomatyczną, marszałka, pilnującego porządku na królewskim dworze,. co dawniej należało do wojewody.
Skorzystano też z przykładu danego przez króla Wacława i w każdej dzielnicy ustanowiono nie znanych dawniej w Polsce starostów, oddając siłę zbrojną pod ich rozkazy. Starostowie ci, od króla zupełnie zależni i poleceniom jego ślepo posłuszni, stanowili teraz najsilniejszą, nigdy nie zawodzącą podporę rządów królewskich i byli największą rękojmią jedności państwa. Oni tępili rozbójników, sądzili zbrodniarzy na gorącym uczynku schwytanych i wyroki takie natychmiast, nie dopuszczając apelacji, wykonywali. Oni siłą swą zbrojną trzymali na wodzy zachcianki miast lub możnych panów duchownych i świeckich, oni poskramiali rozruchy, jakie czasami podnosili niezadowoleni z silnych rządów królewskich urzędnicy ziemscy. Ramię królewskie dosięgło nawet takiego potentata, jakim był Maciek Borkowicz, wojewoda poznański. Podnoszącego bunt kazał Kazimierz Wielki schwycić i w więzieniu głodem zamorzyć.
Nie dozwolił też Kazimierz podnosić zbytecznie głowy dostojnikom duchownym, którzy za czasów podziałów do trzęsienia całym państwem się przyzwyczaili. Korzystając z ich nauki i doświadczenia, opierając się przez cały czas swych rządów na Jarosławie, arcybiskupie gnieźnieńskim, nie dał nad sobą nikomu przewodzić. Bronił król przed ich zdzierstwem, przed ich coraz to cięższymi dziesięcinami ubogi lud i nie wahał się nawet w tym celu narazić na klątwę. Pełen poczucia swego majestatu, a nie znający miary w gniewie, gdy kto ten majestat ośmielił się .naruszyć, kazał Kazimierz kapłana Baryczkę, który mu tę klątwę doręczył, w Wiśle utopić, a na swoim ostatecznie postawił.
Dwoistość urzędników, która aż do końca XV wieku się utrzymała, wydawała wyborne owoce, bo kiedy urzędnicy królewscy zapewniali wykonanie rozkazów królewskich, to urzędnicy ziemscy i miejscy, autonomiczni, strzegli interesów ziemian i miast, a obie hierarchie urzędnicze wybornie się uzupełniały. Samorząd zostawiony dziedzicom stał się też główną zachętą dla wszystkich ziem ościennych, że się z Polską pragnęły połączyć. Ruś Czerwona, której wszystkie prawa pozostawiono i która żadnego od Polaków nie doznała ucisku, była w tym dziele zjednoczenia świecącym przykładem. Nie pozostawił zresztą Kazimierz samorządu ziem i miast bez swojego nadzoru i wpływu.
Osobliwszą uwagę zwrócił król na osady niemieckie. Czekało go tu trudne zadanie polegające na tym, aby najpierw zbyt bliskie związki miast niemieckich w Polsce z zagranicą przeciąć, a następnie, aby osady wiejskie, w dobrach kościelnych i szlacheckich istniejące, od ucisku ich panów obronić. Obu tych celów dopiął Kazimierz w znakomitej ustawie z r. 1361 Zabronił miastom częstych dotąd apelacyj sądowych do Magdeburga, a ustanowił dla osad niemieckich osobne sądy wyższe i sąd najwyższy w Krakowie. Sądom tym podlegać mieli wszyscy sołtysi, nawet w dobrach prywatnych urzędujący, a tak sołtysi ci, a z nimi ich osady, "wydobyli się spod wpływu ich panów, a dostali się pod władzę sądów królewskich publicznych. Była to jedna z najśmielszych, najlepiej pomyślanych reform Kazimierza Wielkiego.
Objeżdżając kraj odprawiał król w każdej ziemi wiece, na których najważniejsze sprawy sądowe i administracyjne osobiście rozstrzygał. Obok tego zaś za przykładem Łokietka zwoływał urzędników ze wszystkich ziem na zjazdy urzędnicze, na których ich zdania w sprawach politycznych zasięgał, nawzajem ku sobie ich zbliżał i jednym duchem i kierunkiem natchnąć się starał. Na takich wiecach i zjazdach wydawali obaj królowie rozporządzenia swoje najczęściej ustnie, na koniec Kazimierz w r. 1347 pomyślał o prawach pisanych, o porządnym ustawodawstwie. Mając obok siebie tak znakomitych prawników jak Jarosława Skotnickiego, arcybiskupa gnieźnieńskiego, niegdyś ucznia i rektora Uniwersytetu bonońskiego, i Janusza Strzeleckiego zwanego Suchymwilkiem, doktora praw i kanclerza krakowskiego, wydawał Kazimierz na wiecach obszerne statuty, osobne dla Wielkopolski, osobne dla Małopolski, a uwzględniając dość odmienne zwyczaje prawne w dzielnicach tych panujące, starał się zwyczaje te zreformować, do siebie zbliżyć, liczne nadużycia usunąć, gwałty i inne zbrodnie surowymi karami obostrzyć. W końcu nakłonił nawet wszystkie dzielnice do przyjęcia jednego powszechnego statutu, w którym stało na początku postanowienie, że skoro w Polsce jeden jest panujący, jedna też powinna by moneta i prawo.