Red Hills rozdz 41


Red Hills

XLI









Harry uwielbiał ogrody otaczające zamek. Wiele razy wędrował ścieżkami wijącymi się pomiędzy krzakami dzikich róż, paprociami lub malowniczo zarośniętymi powojem resztkami kolumn, które kiedyś musiały być altankami imitującymi rzymski styl. Często w nocy, gdy sen nie chciał nadejść, wychodził, aby odetchnąć świeżym powietrzem i pozwalał myślom płynąć nieprzerwanym strumieniem, lawirując pomiędzy przeszłością i teraźniejszością a marzeniami, w których wszystkie plany i zamierzenia się spełniały, szkoła była stawiana za wzór, uczniowie byli szczęśliwi, a przyjaciele zawsze trwali u jego boku. Czasami w takich nocnych wędrówkach towarzyszył mu Draco. Malfoy lubił zagłębiać się pomiędzy wysokie ściany labiryntu i z idealną wręcz precyzją zawsze trafiał do jego serca. Potrafił godzinami siedzieć w znajdującej się tam, zarośniętej bluszczem altanie i niewidzącym spojrzeniem wpatrywać się w niebo, którego skrawek widać było w niewielkim świetliku umieszczonym nad ich głowami. Harry w takich chwilach przymykał oczy i pozwalał sobie na całkowity relaks, wdychając zapach późnej wiosny, dopóki dotyk na ramieniu nie wyrywał go ze sfery fantazji i nie przywracał do rzeczywistości, w której była tylko noc, on i Draco, wracający razem do zamku.
Tak, Harry naprawdę kochał ogrody.

— Cholera, nienawidzę tych pnączy — zawarczał Potter, potykając się kolejny raz o jakiś wystający korzeń. — Przysiągłbym, że tego wcześniej tutaj nie było. Powinienem kazać wykarczować cały ten teren i zasiać niegroźną trawę, która nie będzie stwarzała niebezpieczeństwa w postaci połamanych kończyn.

— Oczywiście. — Draco wzruszył ramionami, mocniej przyświecając sobie różdżką i ze zdumiewającą wręcz intuicją omijając wszelkie nierówności terenu. Kierował się w stronę fontanny, pod którą po raz ostatni widziano Samuela.

— Krzaki też każę wyciąć, zasłaniają widok, zupełnie nie rozumiem, dlaczego wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Przecież to stwarza idealne warunki do ukrycia się i…

— Harry. — Malfoy przystanął i spojrzał z irytacją na towarzyszącego mu mężczyznę. — Zamknij się. Naprawdę, zaczynam się zastanawiać, jakim cudem przetrwałeś jako auror.

— Co ma piernik do wiatraka? — Gryfon spojrzał na niego z oburzeniem.

— Jeżeli za każdym razem, gdy szedłeś na misję, marudziłeś z takim zapamiętaniem, twoi towarzysze już dawno powinni cię byli zamordować. Zaczynam podziwiać ich cierpliwość. — Podszedł do fontanny i rozejrzał się wokół. — Może powiesz mi wreszcie, czego szukamy? O ile pamiętam, przeczesaliśmy to miejsce dokładnie, sprawdzając każdą potencjalną kryjówkę i niczego do tej pory nie znaleźliśmy.

— Szukamy piłki. — Harry skierował różdżkę na trawę, wypatrując zaginionej zabawki.

— Piłki… — Draco spojrzał na niego z niedowierzaniem. — Po jaką cholerę nam piłka?!

— Bo jest na nią nałożone zaklęcie lokalizujące. — Potter potarł pięścią oko, do którego dostała się drobinka kurzu. — Jeżeli Samuel miał ją w rękach…

— Harry… po co ktokolwiek miałby zabierać go razem z zabawką?

— Do aportacji wystarczy dotknięcie. Załóżmy, że Sam trzymał piłkę, a ktoś podszedł do niego od tyłu… — Mężczyzna zamrugał, sprawdzając czy irytujące pieczenie minęło i z zadowoleniem stwierdził, że wzrok odzyskał swoją ostrość.

— Nie wierzę… po prostu nie wierzę, że nie pomyślałeś o tym wcześniej. — Draco obrzucił go wściekłym spojrzeniem. — Wiedziałeś coś tak istotnego i pozwoliłeś, abyśmy zmarnowali tyle czasu?

— Zapomniałem! — Harry potrząsnął głową. — Wiem, że to moja wina, po prostu… cholera…

— Zaklęcie. — Malfoy niecierpliwie zastukał palcami o brzeg fontanny, tłumiąc złość.

— Co?

— Jak brzmi zaklęcie lokalizujące nałożone na piłkę? A myślisz, że o co pytam?! — Pomimo tego, że usiłował być spokojny, nerwy powoli zaczynały odmawiać mu posłuszeństwa. Nawet nie chodziło o to, że był zły na Pottera, chociaż był, po prostu strach coraz bardziej przejmował nad nim kontrolę, a na takie rozkojarzenie nie mógł sobie pozwolić.

Recupero.

Recupero! — Draco mocniej chwycił różdżkę, gdy poczuł, że zadrżała w jego dłoni, jakby usiłowała się wyrwać. — Tamtędy. — Jego krzyk bardziej przypominał skrzek, gdy uczucie na nowo odzyskanej nadziei ścisnęło go za gardło.

Biegiem minęli fontannę i przeskakując przez kilka porozrzucanych kamieni, skierowali się w stronę, którą wskazywała różdżka. Oddech Pottera łaskotał Draco w szyję, gdy ten prawie następował mu na pięty, tak samo jak on przejęty i pełen wiary.

— Dlaczego się zatrzymałeś? — Harry spojrzał na Malfoya pytająco.

— Bo stoimy przed wyjściem! — Draco rzucił mu wściekłe spojrzenie. — Gdziekolwiek jest Samuel, teraz już wiemy, że nie ma go na terenie szkoły.

— Wiedzieliśmy o tym już wcześniej. Mapa Huncwotów…

— Powiedzmy, że nie do końca ufałem kawałkowi pergaminu. — Malfoy westchnął i przekroczył bramę. Potter postąpił za nim, czując jak magia ochronna delikatnie muska jego skórę w momencie, gdy opuszczali bezpieczny teren szkoły.

— Draco… wiesz, że nikt nie mógł wejść na teren zamku… — Harry ostrożnie dotknął ramienia Malfoya. — Samuel musiał samodzielnie opuścić ogród.

— To raczej oczywiste i kiedy dorwę go w swoje ręce…

— Sprawdzisz czy jest cały i zdrowy i podziękujesz wszelkim bogom i bóstwom, że ci się udało go odzyskać. — Potter za bramą wyciągnął różdżkę i ponownie rzucił Recupero. Tym razem poczuł ciepło, a przed jego oczami na moment ukazał się obraz zarośniętego i zaniedbanego dworu. Wizja tak szybko jak się pojawiła, zniknęła. — Skądś… — Harry zmarszczył czoło usiłując sobie przypomnieć, skąd zna posiadłość, którą właśnie ukazało mu zaklęcie.

— Rowle Manor. — Draco zrobił ruch, jakby chciał aportować się natychmiast, ale Harry chwycił rękę, w której Malfoy trzymał różdżkę.

— Uspokój się, nie możesz ot tak zjawić się tam samotnie. Oni tylko na to czekają. — Potter pociągnął szarpiącego się mężczyznę z powrotem za bramę do ogrodu.

— Cholera, Harry, możemy go… — Draco zmiął w ustach kolejne przekleństwo. — Puść mnie idioto!

— Nie! — Potter mocniej chwycił jego rękę i zanim Malfoy zdążył zaprotestować, aportował ich prosto do komnat Mistrza Eliksirów.

— Co ty wyprawiasz! — Draco był autentycznie wściekły. — Liczy się każda minuta! Zmarnowaliśmy już tyle czasu! Powinniśmy natychmiast wyruszyć!

— Uspokój się. — Harry popchnął go stanowczo na fotel i odwrócił się w kierunku Snape'a, który z uniesioną brwią obserwował zamieszanie. — Samuel najprawdopodobniej znajduje się w Rowle Manor.

— Skąd pewność? — Snape ostrożnie włożył do torby dwie ciemnoczerwone buteleczki, w których Harry rozpoznał eliksiry przeciwkrwotoczne.

— W momencie porwania trzymał w ręku piłkę. Zabawka ma na sobie zaklęcie lokalizujące.

— A wie pan o tym ponieważ? — Severus zacisnął usta, wpatrując się w Pottera intensywnie.

— Ponieważ to ja ją kupowałem.

— I dopiero teraz nas pan o tym informuje? — Snape wyszarpnął z rąk wchodzącego Rona kolejne eliksiry i pomimo wściekłości, ostrożnie włożył je do torby. — Jest pan chodzącym…

— Severusie, przestań. — Głos Draco był cichy, lecz skutecznie uciszył Mistrza Eliksirów. — Dzięki tej zabawce znamy miejsce pobytu Samuela.

— To nie tłumaczy…

— To nie czas na kłótnie. Będziecie mogli powyzywać się, kiedy już wrócimy. — Podniósł się z fotela i ruszył w kierunku wyjścia.

— Czekaj! — Harry ponownie chwycił go za rękaw szaty. — Nie możesz aportować się tam ot tak. Nie wiesz, ilu ich tam jest, nie wiesz czy to nie pułapka. Nie uratujesz Samuela, jeżeli cię złapią.

— To co? Mam tutaj siedzieć i czekać, kiedy on tam jest i nie wiadomo, co przeżywa? Merlinie, musi być przerażony, zagubiony i… kiedy pomyślę, że jest sam pośród tej zgrai… — Zacisnął pięści, ale przestał próbować opuścić pomieszczenie. — Jaki jest twój plan?

— Po pierwsze: musimy zawiadomić aurorów. — Uniósł rękę, widząc, że Draco chce mu przerwać. — Sam z nimi porozmawiam, ujawnią się dopiero, kiedy my wejdziemy do środka. Cicho i bez zamieszania. Draco, wiem że nie ufasz ministerstwu, ale ja z nimi pracowałem. To wyszkoleni ludzie, nie spieprzą tego.

— Zagwarantujesz mi to?

— Poproszę o wybrane przeze mnie osoby. Zgadzasz się?

— Niech będzie, ale pozostają na zewnątrz. — Malfoy w zdenerwowaniu okrążył komnatę, zatrzymując się obok Severusa. — Dom jest na pewno obłożony zaklęciem antyaportacyjnym, jak sobie z tym poradzimy?

— To chyba moja działka. — Ron po raz pierwszy odkąd się pojawili, odważył się odezwać.

— Łamacz zaklęć? — Draco spojrzał na niego zaskoczony.

— Bill wiele mnie nauczył, kiedy wstąpiłem w szeregi aurorów. Potem było już łatwo wybrać kierunek, w którym chciałem się szkolić. — Weasley wzruszył ramionami.

— Rozumiem. — Malfoy spojrzał na niego z uznaniem i Ron zaczerwienił się, jednocześnie prostując swoje i tak imponująco wysokie ciało. — Jakieś propozycje?

— Peruwiański Proszek Natychmiastowej Ciemności, Fred i George powinni go mieć. Draco, czy posiadasz jeszcze ten artefakt…

— Rękę Glorii? Tak, mam ją. — Draco skrzywił się lekko. Zarówno proszek, jak i Ręka, zostały już kiedyś przez niego użyte i nie było to przyjemne wspomnienie.

— Dobrze, to da nam element zaskoczenia. — Harry skinął głową. — Wezmę ze sobą pelerynę-niewidkę, a Severus będzie odpowiedzialny za eliksiry.

Snape wzdrygnął się, słysząc swoje imię w ustach Gryfona. O ile mógł znieść, kiedy mężczyzna zwracał się do niego po nazwisku, o tyle imię uważał za zbytnie spoufalanie się.

— Nie jestem pańskim podwładnym, panie Potter, i nie sądzę, aby był pan odpowiednią osobą, do wydawania rozkazów.

— Proszę bardzo. — Harry spojrzał na niego z nieskrywaną złością. — Masz lepsze pomysły? Jestem otwarty na propozycje.

— Oczywiście. — Snape jednym ruchem ręki uzbrojonej w różdżkę zmniejszył torbę i wsunął ją do kieszeni swej szaty. — Zawiadomi pan aurorów. Kiedy pan Weasley złamie bariery, będziemy mogli wkroczyć do środka. Oczywiście opadnięcie osłon zawiadomi o tym mieszkańców. To nieuniknione, niestety. W środku nie będzie czasu na dyskusje. Zakładam, że jako były auror był pan już w Rowle Manor?

— Byłem tam raz, po aresztowaniu Thorfinna Rowle. Przeszukiwaliśmy dwór, aby zarekwirować czarnomagiczne artefakty.

— Bardzo dobrze. — Snape poprawił swą szatę i schował różdżkę do szerokiego rękawa. — Po wejściu do środka korytarz rozdziela się na trzy części. Pan i pan Weasley w pelerynie ruszycie w lewo. Ja wezmę środek, a Draco z proszkiem i Ręką Glorii zajmie się prawą stroną. Aurorzy wkroczą dziesięć minut po nas, nakładając zaklęcie antydeportacyjne. To uniemożliwi ucieczkę osobom przebywającym wewnątrz.

— To nielogiczne. Dlaczego ja i Ron, wyszkoleni aurorzy, mamy iść razem, podczas gdy Draco ma być sam? — zaoponował Harry.

— Poradzę sobie. — Draco najwyraźniej zgadzał się ze swoim ojcem chrzestnym.

— Nie wiemy, ilu ich tam jest, to zbyteczne ryzyko!

— Panie Potter, proszę zauważyć, że Draco jest naprawdę bardzo zdenerwowany. Żeby nie rzec, wkurzony. — Snape wydawał się być pewny swych racji.

— O tak, Draco jest wkurzony. To zapewne wyrównuje szanse — prychnął Harry.

— Walczyłem już z wieloma przeciwnikami. Poza tym z proszkiem i Ręką Glorii, mam zapewnioną przewagę. — Malfoy spojrzał na niego spokojnie.

— Skąd będziemy wiedzieli, że któreś z nas znalazło Samuela?

— Wyślemy imiennego patronusa. Pojawi się przed osobą, do której został skierowany. — Snape i na to miał odpowiedź.

— Wszystko to piękne, ja i Ron będziemy mieć pelerynę, Draco proszek, a ty? — Harry wbił wzrok w Snape'a.

— Czy pan się o mnie martwi, panie Potter? — Mistrz Eliksirów uniósł brew w ironicznym grymasie.

— Po prostu możemy nie mieć czasu, aby wrócić po ciebie. Będziesz zdany tylko na siebie. — Gryfon chłodnym spojrzeniem omiótł jego sylwetkę. — Wątpię, aby Draco pogodził się z twoją stratą.

— Na szczęście, niektórzy z nas znają Zaklęcie Kameleona. Poza tym, naprawdę sądzi pan, że zapomniałem, jak to jest być szpiegiem? — Snape prychnął zniesmaczony.

— Dobrze. — Harry, nie do końca przekonany, skinął głową. — Draco, pójdziesz po Rękę Glorii. Jak rozumiem znajduje się ona w naszych komnatach? Chociaż jako czarnomagiczny artefakt… — zawiesił znacząco głos i westchnął, gdy Malfoy przytaknął. — Ja porozmawiam z aurorami i przekażę im wytyczne. Ron, twoim zadaniem jest zdobycie proszku ciemności od braci i nie, oni nie pójdą z nami. Kategorycznie nakażesz im pozostać w zamku i czekać na nasz powrót. Niech skontaktują się ze szkolnym lekarzem i pielęgniarką i ściągną ich z powrotem. Spotykamy się za piętnaście minut przy bramie. — Omiótł wszystkich spojrzeniem i zatrzymał wzrok na Mistrzu Eliksirów. — Jako doświadczony legilimenta znasz dokładnie funkcjonowanie umysłu na granicy podświadomości i wspomnień. Obliviate nie powinno być problemem, prawda?

Snape zacisnął usta, po czym z westchnieniem pokręcił głową.

— Absolutnie. Jednak tylko w razie najwyższej konieczności.

— Zgadzam się. — Spojrzał na pobladłą twarz Draco i pełen niepokojących przeczuć aportował się do swoich komnat.

***




Dwór wyglądał na opuszczony. Otaczający go mur w wielu miejscach był pokruszony, jakby ktoś atakował go od zewnątrz, obrzucając kamieniami. Pomimo wczesnego lata roślinność pnąca się po bramie w niektórych miejscach była uschnięta, jakby łodygi bluszczu już jakiś czas temu straciły kontakt z podłożem. Wybite okna straszyły niczym puste oczodoły, a strzępy brudnych, potarganych firan z daleka wyglądały, jakby jakieś niematerialne stworzenia wyglądały co jakiś czas na zewnątrz. Kiedyś piękny i rozległy ogród zamienił się w siedlisko chwastów i dzikich, nierówno rosnących roślin. Stojąca po lewej stronie altanka, nienaruszona zębem czasu, pyszniła się spowijającymi ją pnącymi różami, jednak u podstawy wysokie pokrzywy odstraszały potencjalnych spacerowiczów. To zdecydowanie nie był ogród, w którym ktoś chciałby przysiąść i odpocząć. Dochodziła trzecia w nocy, księżyc oświetlał dwór i okolice, potęgując swym bladym światłem poczucie nierealności i grozy.

— Jak z sennego koszmaru. — Ron wzdrygnął się lekko, stając obok Harry'ego i z niewielkiego wniesienia obserwując posiadłość.

— Od lat nikt tutaj nie mieszkał. — Draco trzymał w ręku piłkę znalezioną w miejscu, w którym się aportowali. Najwyraźniej chłopiec upuścił ją w momencie, w którym jego stopy dotknęły ziemi w zagajniku. Obecność zabawki dobitnie świadczyła o tym, że dziecko znajduje się w opuszczonym domostwie.

— Wygląda, jakby nikogo tutaj nie było. — Harry zmrużonymi oczyma intensywnie wpatrywał się w Rowle Manor.

— Chyba nie oczekiwał pan fanfar powitalnych? — Snape otworzył torbę i wyjął z niej eliksiry. — Przeciwkrwotoczny i czuwania. — Wręczył po dwie buteleczki Harry'emu i Draco.

— Czuwania? — Ron pobladł lekko pod piegami. — Sądzi pan, że będzie potrzebny?

— Ja nic nie sądzę. — Mistrz Eliksirów spokojnie zamknął torbę, zmniejszając ją na powrót i chowając do kieszeni. Do drugiej wsunął kolejne fiolki, jakby chciał mieć je pod ręką. — W przypadku ciężkich klątw występuje czasami utrata świadomości, eliksir czuwania temu zapobiegnie.

— Wiem, do czego on służy. — Weasley westchnął ponuro. — Po prostu, mając go w kieszeni, czuję się, jakbym szedł na wojnę.

— To jest wojna. — Harry rozłożył zwisającą mu z ramienia pelerynę. — Wolałbym, abyś ty ją wziął. — Spojrzał na Draco, który właśnie rozsupływał woreczek z Peruwiańskim Proszkiem Natychmiastowej Ciemności i ostrożnie wsuwał go do kieszeni. Teraz wystarczyło tylko zanurzyć w niej rękę i rzucić garść przed siebie.

— Nie wygłupiaj się, to zadziała równie dobrze. Dzięki niej — zacisnął dłoń na Ręce Glorii — ja będę widział wszystko, a moi przeciwnicy pogrążą się w całkowitym mroku.

— Co nie znaczy, że nie zaczną ciskać zaklęciami na ślepo.

— Równie dobrze mogą trafić w ten sam sposób ciebie. — Draco skwitował to wzruszeniem ramion. — Najważniejsze w tej chwili jest to, aby dotrzeć jak najprędzej do Samuela i wydostać go stamtąd.

— Ruszajmy. — Snape spojrzał na nich ze zniecierpliwieniem.

— Tak, już czas. — Ron odwrócił się w stronę kilkunastu aurorów, którzy w czarnych szatach wtapiali się w mrok nocy. — Dajcie mi trzy minuty na zniesienie osłon. Kiedy znikniemy za bramą, ruszacie dziesięć minut po nas i od razu zakładacie zaklęcia antydeportacyjne.

— Zgarniemy ich, bez obaw. — Spod jednego z głęboko naciągniętych na twarz kapturów wyłoniła się na moment twarz Marcusa Belby'ego. — Nie dajcie się złapać, zanim nie wkroczymy.

— Jasne. — Weasley również naciągnął na rudą głowę kaptur i bezszelestnie podążył za trójką, która w ciszy zmierzała już w stronę dworu. Ich czarne okrycia sprawiały, że nie byli widoczni z okien dworu. Jednak Ron doskonale zdawał sobie sprawę, że gdy złamie zaklęcia ochronne, w posiadłości podniesie się alarm, a wtedy będą zdani tylko na siebie.

***




Bariery opadły bezszelestnie i Ron odetchnął z ulgą, patrząc na swoich towarzyszy.

— Możemy wejść, jednak… — Chwycił Harry'ego za ramię. — Ty i Draco potraficie współczarować, być może powinniście…

— Nie! — Snape spojrzał na niego ze złością. — Właśnie dlatego nie powinni iść razem. Obydwaj są potężni magicznie, nie możemy przechylać szali na jedną stronę.

— Ale…

Snape zaklął i po chwili zniknął im z oczu. Zaklęcie Kameleona zadziałało idealnie. Ron zacisnął usta i wsunął się pod pelerynę Harry'ego.

— Uważaj na siebie. — Potter ostatni raz spojrzał na Draco.

— Nie bądź śmieszny, oczywiście, że będę. Wypomnę ci tę przerażoną minę, gdy będziemy jeść rano śniadanie. — Malfoy odsunął się i najwyraźniej użył tego samego zaklęcia co Snape, bo w ułamku sekundy zniknął im z oczu.

— Idziemy. — Harry przylgnął do boku Rona i ruszył w głąb zapuszczonego ogrodu.

— Cholera, mam co do tego złe przeczucia. — Weasley ostrożnie ominął jakiś kolczasty krzew, zatrzymując się tuż przed schodami. — Dlaczego nie reagują? Osłony opadły, więc już powinno się tu zaroić od śmierciożerców.

— Być może czekają, aż wejdziemy do środka. — Cichy głos Harry'ego zabrzmiał tuż przy jego uchu.

— To wcale nie nastraja mnie optymistycznie.

Drzwi do głównego holu były lekko uchylone i wśliźnięcie się do środka nie nastręczyło im większego problemu. Harry zastanawiał się, czy otwarto je wcześniej, czy zrobił to Snape lub Draco. Myśl o Malfoyu sprawiła, że spiął się lekko i rozejrzał dookoła, poszukując gdzieś cienia mężczyzny, jednak wnętrze ziało kompletną pustką i gdyby nie pojedyncza pochodnia umiejscowiona tuż nad głównymi schodami, można by pomyśleć, że od wieków nikogo tutaj nie było.

Przesuwali się ostrożnie wzdłuż brudnej, pokrytej wyblakłą tapetą ściany. Czarne dziury po wyciągniętych hakach ziały w miejscach, gdzie dawniej wisiały obrazy. Ktoś musiał je zabrać po aresztowaniu Thorfinna Rowle. Rodzina lub złodzieje. Kiedy Harry był tutaj po przesłuchaniu właściciela, on i towarzyszący mu aurorzy znieśli zaklęcia ochronne i dokładnie pamiętał, że później nie zostały one nałożone ponownie. To również potwierdzało tezę, że we dworze przebywają czarodzieje. Łukowate sklepienia pokryte były porwanymi pajęczynami, na które Ron od czasu do czasu rzucał niespokojne spojrzenia. W innych okolicznościach byłoby to nawet zabawne. Ten odważny i uzdolniony były auror stawał wobec naprawdę poważnych przeciwników, a bał się jak ognia małych, włochatych ośmionogów. Harry usiłował zrozumieć odczucia przyjaciela, w końcu towarzyszył mu jako dziecko w Zakazanym Lesie, gdy gromada pająków o mało nie zrobiła sobie z nich głównego dania. Jednak pomimo tego traumatycznego przeżycia, on sam nigdy nie odczuwał na widok włochaczy większego przerażenia, poza oczywistym obrzydzeniem.

Skręcili w kolejny korytarz i nadal nikogo nie spotkali, co było dziwne i niepokojące. W całym domu panowała głucha cisza, niezmącona najmniejszym nawet szelestem.

— Cholerne mauzoleum. — Ron szeptem wyraził to, co właśnie odczuwał Harry. Rzeczywiście, wszystko tu kojarzyło mu się ze starym, zapuszczonym grobowcem, cuchnącym stęchlizną i brudem, nawet pomimo tego, że w głównym holu wybite szyby wpuszczały do środka świeże powietrze.

— Co teraz? — Doszli do końca korytarza niezatrzymywani przez nikogo. Kolejne drzwi, wyrwane z jednego z zawiasów, wisiały smętnie, odsłaniając zdewastowaną, pustą sypialnię.

— Wracamy i sprawdzimy kolejny korytarz. — Harry skręcił w lewo i podążył w kierunku środka domostwa. Tutaj również nie spotkali nikogo. To zdecydowanie było dziwne i niepokojące. — Aurorzy wkroczyli — mruknął Harry, gdy delikatne łaskotanie magii powiedziało mu, że zaklęcie antydeportacyjne zostało nałożone.

— Skąd wiesz? — Ron spojrzał na niego zdziwiony, kuląc się pod peleryną.

— Zaklęcie.

— Och. — Weasley uniósł w zrozumieniu brwi. Już dawno, jeszcze jako pracownik służb ochrony, zorientował się, że jego przyjaciel był bardzo wyczulony na wszelkie zachwiania magii, więc uwierzył mu bez zbędnych pytań.

W kolejnym korytarzu wreszcie natknęli się na coś, co świadczyło o tym, że we dworze znajdowali się jednak i inni ludzie. Na podłodze pod ścianą leżało skulone ciało jakiegoś mężczyzny. Jego puste spojrzenie, wpatrujące się nieruchomo w przestrzeń, świadczyło o tym, że ktoś potraktował go klątwą uśmiercającą. Potter przyklęknął i dotknął dłonią policzka mężczyzny. Był jeszcze ciepły.

— Snape. — Ron minął zwłoki i ruszył w kierunku kolejnych drzwi. Znajdowali się w środkowej sali dworu, więc zakładając, że Draco był w sąsiadującym skrzydle, jedyną osobą, która mogła rzucić Avadę był Mistrz Eliksirów. Żaden z nich nie poczuł żalu ani nie pomyślał, że być może wystarczyłoby zaklęcie paraliżujące. Już dawno minął czas, gdy każda śmierć wydawała im się tragedią. Pięć lat pracy w służbach specjalnych nauczyło ich, że czasami trzeba być bezlitosnym, a im mniej żywych wrogów, tym większe szanse na powodzenie misji.

Harry z zadowoleniem stwierdził, że we dworze nadal panuje cisza. Aurorzy, których wybrał, pracowali z nim dawniej i doskonale znali się na swojej robocie. Nie musiał martwić się, że narobią niepotrzebnego zamieszania i zdradzą swoją lokalizację. Pamiętał zdziwienie Rona, gdy ten oglądał z nim filmy kryminalne i policja zawsze podjeżdżała pod domy podejrzanych, wyjąc włączonymi syrenami, jakby koniecznie chciała dać czas na ucieczkę przestępcom. Wśród aurorów było zupełnie inaczej. Oni pracowali w ciszy, bo najważniejszy był element zaskoczenia. Nawet kiedy wróg zdawał sobie sprawę z ich obecności, niekoniecznie musiał wiedzieć, w którym miejscu się znajdują.

Błysk czerwonego światła przeciął przeciwległy korytarz i jakiś stłumiony okrzyk przerwał w końcu panującą wokół ciszę. Jak na komendę rzucili się w tamtym kierunku. Kiedy wybiegli zza zakrętu, ich oczom ukazał się widok walczącego Snape'a.

— Czterech na jednego? — Ron błyskawicznie wyciągnął różdżkę, rzucając zaklęcie więzów na jednego z mężczyzn, który z głośnym łoskotem zwalił się na podłogę, uderzając głową o ścianę.

Harry nie miał tyle skrupułów, zielone światło wystrzeliło z jego różdżki, pozbawiając życia odzianego w granatową pelerynę oprycha, który celował właśnie w plecy Mistrza Eliksirów.

— Zero honoru — warknął, z uznaniem obserwując perfekcyjnie rzuconą Sectumsemprę, która rozłożyła trzeciego z mężczyzn. Tak, to na pewno było jedno z najlepszych zaklęć Snape'a.

— Zdejmij zaklęcie. — Severus przyparł do ściany ostatniego z porywaczy, wbijając mu różdżkę w miękką skórę gardła.

— Nie… — głośny, przerażony jęk wydobył się spod naciągniętego na twarz kaptura.

— Albo otworzysz te cholerne drzwi, albo to, co stało się z twoim kolegą — Snape ruchem głowy wskazał leżące we krwi ciało — wyda ci się błogosławieństwem.

— Ja bym się bał na twoim miejscu. — Ron z fascynacją przyglądał się swojemu byłemu profesorowi. — Zawsze wiedziałem, że jest nieobliczalny.

— Ale nie potrafię ich otworzyć! — Na słowa Weasleya przyparty do muru mężczyzna zadygotał ze strachu.

— Tym gorzej dla ciebie. — Snape mocniej wbił koniec różdżki w miękką skórę i jednym ruchem ręki zdarł kaptur z głowy więźnia. — Kurwa, czy oni was werbują prosto ze szkoły? — warknął rozeźlony, gdy spod materiału wyjrzała twarz może szesnastoletniego chłopaka, który wpatrywał się w niego z obłędem w oczach. — Weasley!

— Tak? — Ron podskoczył w miejscu.

— Zdejmij blokadę z drzwi, obłożono je jakimś zaklęciem.

— Jasne. — Rudzielec zbliżył się do pomieszczenia i położył rozpostarte dłonie na niewidzialnym murze oddzielającym go od drewnianych drzwi pomieszczenia. Przez chwilę nic się nie działo, a potem spod jego palców wytrysnęła fontanna iskier, odrzucając go na przeciwległą ścianę.

— Nic ci nie jest? — Harry doskoczył do przyjaciela, podnosząc go z brudnej podłogi.

— Nic. — Ron rozmasował tył głowy, którą uderzył o ścianę. — Nie dam rady. — Spojrzał przepraszająco na Snape'a. — To magia krwi. Tylko osoba zakładająca blokadę, albo ktoś z nią spokrewniony…

— Wiem, co to magia krwi. — Snape mocniej przyparł jęczącego głucho chłopaka. — Co znajduje się w tym pomieszczeniu?

— Więzień. — Chłopak pisnął cicho, z przerażeniem wpatrując się w czarne oczy napastnika.

— Kto?

— Chłopiec — głos przeszedł w kwilenie. — To nie moja wina, kazali mi pilnować.

— Zawsze niewinni, jak wygodnie. — Harry zbliżył się do chłopaka, który na jego widok jeszcze bardziej się skulił. — Co mu zrobili? W jakim jest stanie?

— Nic mu nie jest, oberwał zaklęciem oszałamiającym, a potem podano mu eliksir bezsennego snu. — Nastolatek jeszcze szerzej otworzył oczy, gdy kilka ubranych na czarno postaci wyszło zza rogu korytarza. — Nie zabijajcie mnie, ja nie chciałem…

— Gdzie znajduje się reszta? — Snape spojrzał na niego zimno. — Powiesz wszystko, to może cię oszczędzimy.

— Na piętrze we wschodnim skrzydle.

— Ilu ich jest?

— Pięciu strażników i Malfoyowie. Puścicie mnie? — Oczy chłopaka wypełniły łzy.

— Masz na myśli Lucjusza i Draco Malfoyów? — Harry w zdenerwowaniu zacisnął pięści.

— Draco? Nie… — Więzień pokręcił głową. — Jego nie było, tylko stary Malfoy i jego żona.

— Narcyza? — Snape spojrzał na niego uważnie.

— No… — Chłopak gorliwie pokiwał głową. — Będę mógł odejść? Powiedziałem wam wszystko.

— Cholera, nienawidzę, gdy zatrudniają gówniarzy do brudnej roboty. — Snape odsunął się i mocno chwycił chłopaka za szatę, szarpnięciem posyłając go w stronę aurorów. — Zajmijcie się nim.

— Pójdziemy z wami. — Jeden z mężczyzn rzucił zaklęcie wiążące i posadził pojmanego na podłodze. — Siedź tu i ani drgnij, ja nie jestem tak miły jak ci tutaj.

— Nie. — Harry pokręcił głową. — Za tymi drzwiami znajduje się Samuel. Musicie go pilnować tak, aby nikt się tu nie dostał. My pójdziemy i zajmiemy się resztą.

— Nie lepiej zabrać chłopca w bezpieczne miejsce i ruszyć większą grupą? — Belby spojrzał na nich sceptycznie.

— Spróbuj. — Harry wskazał ręką w kierunku pomieszczenia. — To magia krwi.

— Cholera. — Marcus skrzywił się i posłał siedzącemu chłopakowi krzywe spojrzenie. — Nigdy się nie nauczycie, co? I po co ci to było, gówniarzu? Dobra, zostajemy i pilnujemy. Wy idziecie na piętro, pozostali przeszukać resztę pomieszczeń. Nie wierzę szczeniakowi.

Pięciu aurorów stanęło obok pomieszczenia, barykadując własnymi ciałami dostęp do środka, reszta w milczeniu zniknęła w głębi korytarza. Harry, nie przejmując się już zakładaniem peleryny, biegiem puścił się w kierunku, gdzie znajdowały się schody prowadzące na piętro.

— Wyślemy patronusa? — Ron zrównał się z nim, a tuż za ich plecami łopotała cicho peleryna Snape'a.

— Nie. Jeżeli już się na nich natknął, tylko by ich to zdenerwowało. — Harry pokręcił głową. — Lepiej nie ryzykować.

— A jeżeli nie? Moglibyśmy go jeszcze zawrócić. — Ron w biegu wsuwał do kieszeni pelerynę niewidkę, o której zapomniał Harry.

— Zbytnie ryzyko, Potter ma rację. — Snape zrównał się z nimi w momencie, gdy wbiegali na schody. — Skoro chłopiec żyje, jest im do czegoś potrzebny. Wiadomość, że już wiemy, gdzie się znajduje, tylko by ich rozwścieczyła.

— Miałeś rację… — Harry w biegu rzucił mu szybkie spojrzenie. — Jest ich kartą przetargową.

— Dokładnie, panie Potter. Pytanie brzmi, czego chcą w zamian?



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Red Hills rozdz 41 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 48 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 36 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 43 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 44 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 40 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 34 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 37 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 42 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 46 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 38 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 47 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 45 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 35 [Akame Sora], Harry Potter, Fanfiction, Akame Sora
Red Hills rozdz 23
Red Hills rozdz 32
Red Hills rozdz 25
Red Hills rozdz 28
Red Hills rozdz 36

więcej podobnych podstron