Polityka - nr 31 (2412) z dnia 02-08-2003; s. 59 Historia
Powstanie Warszawskie
Atak na Gęsiówkę
Z militarnego punktu widzenia powstańcy warszawscy zamiast 5 sierpnia 1944 r. Gęsiówkę atakować, mogli ją obejść. Podjęli jednak inną decyzję. Dlaczego?
Tomasz Szarota
Po upadku powstania w getcie warszawskim, rozkazem Himmlera z 11 czerwca 1943 r. na terenie ruin utworzony został obóz koncentracyjny, zwany potocznie Gęsiówką (od ul. Gęsiej). Przywożeni z innych obozów oraz z krajów okupowanej Europy więźniowie-Żydzi mieli za zadanie wydobywanie z ruin zdatnych do użytku materiałów budowlanych, wywożenie gruzu oraz plantowanie terenu. Obóz w kwietniu roku następnego stał się filią Majdanka.
W końcu lipca 1944 r. Niemcy przystąpili do jego ewakuacji. W dniu wybuchu Powstania Warszawskiego, 1 sierpnia, w obozie, którego załogę stanowiło ok. 90 esesmanów, przebywało ok. 430 żydowskich więźniów. Tego samego dnia 50 z nich skierowali Niemcy do prac porządkowych w rejonie byłego Umschlagplatzu. Tam zostali uwolnieni przez oddział Kedywu. Wśród pozostałych najwięcej było, jak uważa Bronisław Anlen (więzień tego obozu), obywateli polskich, potem Greków, Węgrów i Francuzów, ale nie brakło także obywateli belgijskich, holenderskich i czeskich.
Obłędna radość
Dlaczego zaatakowano Gęsiówkę? Złożyło się na to kilka powodów. Być może najistotniejszym było wyciągnięcie ze zdobytego przez powstańców bunkra ogłuszonego oficera SS, jak się niebawem okazało podczas przesłuchań (tłumaczem był niedawno zmarły Jan Rossman, Niemca pojmał Eugeniusz Kecher-Kołczan), zastępcy komendanta Gęsiówki.
To on przekazał wiadomość o żydowskich więźniach, która spowodowała, że kilku dowódców w powstańczych oddziałach, wśród nich dowódca Brody Jan Kajus Andrzejewski-Jan i dowódca Zośki Ryszard Białous-Jerzy udali się do Radosława, by uzyskać odeń zgodę na zaatakowanie obozu. Dowódca obawiał się zbyt dużych strat własnych, nie chciał nawet o tym słyszeć. Przekonał go argument, że w natarciu będzie można wykorzystać jeden ze zdobytych czołgów, a sukces uzyskać dzięki zaskoczeniu.
Atak na Gęsiówkę 5 sierpnia 1944 r. przeprowadzili żołnierze plutonów Alek i Felek harcerskiego batalionu Zośka, decydującą jednak rolę odegrał czołg Pantera, dowodzony przez Wacława Micutę. Czołgiem kierował Zdzisław Moszczeński-Ryk, celowniczym działa był Jan Bagiński-Myszkowskips. Bajon, radiostrzelcem Jan Zenka-Walek, zamkowym zaś żyjący dziś w Warszawie Witold Bartnicki ps. Wiktor Kadłubek. Niemcy nie dostrzegli narysowanej na czołgu biało-czerwonej szachownicy i lilijki - sądzili, że ul. Okopową jedzie ich pojazd. Ten nagle skręcił pod kątem prostym na wysokości byłej ul. Smoczej, zmiótł znajdujące się po drodze dwie barykady, ogniem działa zlikwidował dwie wieże strażnicze i po chwili wyłamał bramę obozu. Załoga niemiecka uciekła w popłochu, szukając schronienia w budynkach Pawiaka.
Relacjonuje Witold Bartnicki: „Tłum pasiaków wysypuje się na plac. Więźniów jest bardzo dużo. Wszyscy rozradowani do najwyższego stopnia. Entuzjastyczne okrzyki. Radość dochodząca niemal do obłędu. (...) Stary, zgrzybiały Żyd stoi przed czołgiem, milczy, ręce uniósł do góry. Śmieje się z wykrzywioną dziwnie twarzą i tylko łzy ciekną mu po policzkach. Jestem niesłychanie zakłopotany. Za co oni nam dziękują? Bez słowa ściskamy mu ręce”.
Podobnie zapamiętał te chwile Juliusz Bogdan Deczkowski-Laudański: „Zobaczyłem Kołczana otoczonego przez kilku Żydów, którzy usiłowali całować go po rękach. Kołczan szarpał się, wyrywał, nie mógł zrozumieć dziękczynnych słów wypowiadanych w językach: francuskim, greckim, węgierskim, niemieckim, hebrajskim. (...) Nagle zobaczyłem znajomego z Pawiaka. - Miodowski! - zawołałem. Znajomy poznał mnie, bo wydawszy jakiś okrzyk podbiegł, złapał za szyję i zaczął na zmianę całować i mówić wzruszonym głosem: - Kilka dni temu esesmani wybrali siedemnastu spośród nas i bez żadnego powodu rozstrzelali. Wiesz, jest ze mną mój brat. Też krawiec. Pamiętasz?”. Tak się składa, że na jednym ze zdjęć wykonanych po zdobyciu Gęsiówki (patrz reprodukcja) znalazł się właśnie także Bronisław Miodowski, po wojnie zamieszkały w Paryżu Bernard Miodon.
Oddajmy też głos jednej z ocalonych. W tekście opublikowanym w 1946 r. w „Kuźnicy” Zofia Zamsztejn-Kamieniecka pisała: „Oddział powstańców, który odbił (Gęsiówkę) od kilku już dni bił się bez przerwy. Chłopcy byli pomęczeni, brudni, obrośnięci. Znalazł się fryzjer Francuz i madziarski golibroda. Znalazł się również Grek-muzykant, który nie zapomniał o swojej mandolinie - szybko nauczył się melodii polskiego hymnu. Grał, a oczy świeciły mu szczęściem. Francuzi śpiewali Marsyliankę, powstańcy polscy - partyzanckie piosenki. To był obraz wzruszający i symboliczny”.
Losy uratowanych
Nie jesteśmy dziś w stanie odpowiedzieć na pytanie, co stało się z większością uratowanych przez powstańców Żydów, nie wiemy, ilu z nich, obcokrajowców, powróciło po wojnie do swych ojczyzn. Być może niektórzy jeszcze żyją. Bez wątpienia najwięcej informacji posiadamy o tych, którzy przyłączyli się do powstańczych oddziałów. Bronisław Anlen zamierzał o nich napisać książkę, w 1968 r. nawiązał kontakt najpierw z zamieszkałym w Szwajcarii Wacławem Micutą, potem z innymi żołnierzami Zośki. W relacji przekazanej Anlenowi Wacek pisał: „Po walce, zmęczony i potłuczony skokami czołgu, poszedłem na samotny spacer do części obozu poprzednio zdobytej. Ku memu zdumieniu zastałem na rozległym placu dwuszereg więźniów we wzorowym porządku wojskowym. Na czele oddziału stał więzień, który poprawną komendą postawił oddział na baczność i zameldował mi: »Panie poruczniku, podchorąży (czy podporucznik?) Henryk Lederman z - tu wymienił nazwę pułku piechoty - melduje batalion żydowski gotowy do boju«. Moje zdumienie przerodziło się we wzruszenie i podziw dla tych ludzi, których bestialstwo niemieckie nie tylko nie złamało, ale którzy potrafili w warunkach obozu koncentracyjnego zorganizować się i być gotowymi do walki przy pierwszej nadarzającej się okazji. O tym zdarzeniu zameldowałem natychmiast Radosławowi. (...) Płk Radosław pozwolił mi zatrzymać oddział”.
Z tą samą prośbą zwrócił się do niego także dowódca Zośki. Białous wspomina: „Zgoda na zaciąg i umundurowanie przyjęta została przez uwolnionych z najwyższym entuzjazmem. Z jakim gorączkowym pośpiechem zrzucali oni swe pasiaki, by ubrać się w mundury (zdobyczne niemieckie panterki - T.S.), które do niedawna mieli prawo nosić jedynie ich prześladowcy. Ile radości promieniało z twarzy tych, którym tylekroć śmierć zaglądała w oczy. Zygmunt (Zbichorski - T.S.) i Wacek dobierali mechaników do obsługi czołgów i samochodów. Fil (Ludwik Michalski - kwatermistrz oddziału - T.S.) poszukiwał kucharzy. Zgłaszali się krawcy, szewcy i fryzjerzy. Każdy chciałby walczyć w oddziale, który ich uwolnił i widziałem pewien zawód w oczach tych, których musiałem przekazać innym oddziałom”.
Żołnierzem plutonu pancernego, dowodzonego przez Wacława Micutę, stał się inż. Józef Filar. W jednym z powstańczych czołgów zepsuła się instalacja elektryczna. „Kpr. Filar - pisze w swych wspomnieniach Wacek - zrozumiał w lot sytuację. Rzucił się przez ulicę pokrytą ogniem maszynowym nieprzyjaciela, z niezwykłym szczęściem, ryzykując niemal pewną śmierć, znalazł się w czołgu i usunął defekt”. Odznaczony został Krzyżem Walecznych, zginął na Czerniakowie 15 września 1944 r.
Mechanikiem w plutonie pancernym był podchorąży Henryk Lederman, ten, który zameldował Micucie gotowość żydowskiego oddziału do walki. Wcześniej ponoć uczestniczył w powstaniu w getcie warszawskim, świetnie znał przejścia kanałami. Poległ 5 września, również nadano mu Krzyż Walecznych. Taki sam otrzymał uwolniony z Gęsiówki podkomendny Micuty Rysiek, który po wojnie wyemigrował do Izraela. Zginęli podczas powstania dwaj inni Żydzi, którzy wstąpili do oddziału - Dawid Goldman-Gutek i nieznany z nazwiska Kuba.
Piękną kartę powstańczą zapisali także uwolnieni z Gęsiówki Żydzi, którzy wstąpili do Parasola, drugiego obok Zośki batalionu harcerskiego. Na szczególne wyróżnienie zasługuje tu Henryk Poznański-Bystry, rok wcześniej żołnierz ŻOB i uczestnik powstania w getcie warszawskim. Wielokrotnie przeprowadzał on kanałami oddziały powstańcze kiedyś skorzystano z jego pomocy, gdy taką drogę musiał przejść dowódca AK gen. Tadeusz Komorowski-Bór. Bystry poległ 10 września.
Służbę medyczną w oddziale pełnił chirurg Sołtan Safijew ps. doktor Turek. Jako obywatel radziecki służył w Armii Czerwonej, miał stopień oficerski. Zginął 22 września na Powiślu, zastrzelony przez Niemców, gdy wraz z również oswobodzonym z Gęsiówki Węgrem Peterem Forrö-Pawłem jako parlamentariusze zgłaszali poddanie się jednej z powstańczych placówek.
W książce Anny Borkiewicz-Celińskiej o dziejach batalionu Zośka na próżno szukalibyśmy nazwiska Jakuba Wiśni, który będąc kucharzem zgłosił się do oddziału kwatermistrzowskiego, dowodzonego przez Fila. Przeszedł drogę z Woli, przez Starówkę, aż po Czerniaków. Koledzy prosili go, by nie szedł z nimi do niewoli po upadku powstania, gdyż zdawali sobie sprawę, że Niemcy po rozpoznaniu w nim Żyda zabiją go. Jakub stał się jednym z warszawskich Robinsonów. Po wojnie został właścicielem baru gdy zjawił się tam żołnierz Zośki Stanisław Sieradzki, mógł się stołować za darmo. Dopiero w początku lat 80. Wiśnia zdecydował się na wyrobienie kombatanckich papierów. Gdy umierał w 1983 r., poprosił o włożenie mu do trumny Krzyża Powstańczego. Jego grób na Cmentarzu Żydowskim odwiedzają towarzysze broni.
Hołd żołnierzom
Już w dwie godziny po zdobyciu Gęsiówki pojawiła się przedstawicielka powstańczej prasy. Rozmawiała zarówno z upojonymi zwycięstwem żołnierzami, jak też szczęśliwymi uratowanymi Żydami. 18 sierpnia reportaż tej dziennikarki nadano w audycji powstańczego Polskiego Radia. (Tekst tej audycji się zachował i ostatnio został przypomniany w tomie dokumentów „Polacy-Żydzi 1939-1945”). Nazajutrz po ataku w powstańczym „Biuletynie Informacyjnym” ukazała się krótka notatka „Uwolnienie 350 Żydów”.
Po wojnie informacje o wspaniałym sukcesie harcerskiego batalionu były co prawda umieszczane niemal w każdej z książek o Powstaniu Warszawskim, to jednak wciąż nie dochodziło do publicznego wyrażenia hołdu żołnierzom Zośki. Sprawa ruszyła z miejsca, gdy z inicjatywy Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Izraelskiej odbyły się 29 kwietnia 1992 r. po raz pierwszy obchody Dnia Pamięci i Zagłady. Uczestnicy obu powstań wspólnie zjawili się przed pomnikami Bohaterów Getta i Powstania Warszawskiego. Dowiedziawszy się o tym przebywający w Szwajcarii Wacław Micuta postanowił ufundować tablicę pamiątkową, by uczcić Żydów uwolnionych z Gęsiówki, którzy wstąpili do jego plutonu pancernego i polegli śmiercią żołnierza. Środowiska kombatanckie podchwyciły tę inicjatywę, a w jej realizację zaangażowała się Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.
5 sierpnia 1994 r. odsłonięto tablicę pamiątkową na budynku przy ul. Anielewicza 34. Wśród obecnych był naczelnik Szarych Szeregów Stanisław Broniewski-Orsza i kapelan powstańczych oddziałów ks. Józef Warszawski ps. Ojciec Paweł. Wacław Micuta przyjechał z Genewy i mówił o harcerskiej zasadzie „człowiek człowiekowi bratem”. Przemawiał też w sposób wzruszający przybyły z Izraela na tę uroczystość jeden z uwolnionych więźniów Gęsiówki. Niestety nie nagrano jego przemówienia i nawet nikt teraz nie potrafił mi podać jego nazwiska. Zjawił się tam także pewien mężczyzna, który żołnierzom Zośki powiedział, że zawdzięcza im życie, gdyż uratowali kobietę, jego przyszłą matkę. Maria Morecka jest na reprodukowanej fotografii.
Dopiero 28 listopada 2000 r. dr Mordecai Paldiel z Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie w piśmie skierowanym do Wacława Micuty wyraził uznanie dla „heroicznej walki Batalionu Zośka”, który uwolnił i ocalił Żydów trzymanych w obozie na ul. Gęsiej. W artykule opublikowanym 9 kwietnia 2001 r. w londyńskim „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza” Jan Nowak-Jeziorański tak o tym pisał: „Dlaczego ten zasłużony wyraz uznania został przekazany dopiero teraz, w 57 lat po Powstaniu? Do niedawna panowało przekonanie, że natarcie na ulicy Gęsiej nie było podyktowane chęcią ratowania życia ludzi, lecz koniecznością otwarcia drogi do Starego Miasta. Sprawą tą zainteresował się przed laty dr Edward Kossoy, prawnik, który występował jako adwokat ofiar hitleryzmu w sprawach o odszkodowania niemieckie. Zebrał on dowody, że natarcie Batalionu Zośka nie miało celów wojskowych. Chodziło o ratowanie życia ludzi”.
Ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss nie miał co do tego cienia wątpliwości, gdy postanowił, w ramach odbywającego się Dnia Żydowskiego na Uniwersytecie Warszawskim 8 maja 2003 r., zorganizować uroczystość oddania hołdu tym, którzy przed 59 laty ocalili z Zagłady aż 348 Żydów, jego współbraci. Zaproszono żyjących żołnierzy Zośki. Byli wzruszeni.
Tomasz Szarota
Dziękuję Andrzejowi Krzysztofowi Kunertowi za pomoc przy zbieraniu materiału, Wacławowi Micucie za przesłanie z Genewy pisemnej relacji oraz szkiców topograficznych, zaś Stanisławowi Sieradzkiemu za rozmowę o Jakubie Wiśni.
Tomasz Szarota jest profesorem w Instytucie Historii PAN, autorem m.in. książki „Okupowanej Warszawy dzień powszedni”, laureatem Nagrody Historycznej „Polityki” 2001 za pracę „U progu Zagłady. Zajścia antyżydowskie i pogromy w okupowanej Europie”.